1033
Szczegóły |
Tytuł |
1033 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1033 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1033 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1033 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Goodbye Kalifornio!"
autor: Alistear Maclean
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1993
Z angielskiego t�umaczy�: Tadeusz Markowski
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Orbita",
Warszawa 1990 r.
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokona�y
K. Markiewicz
i K. Kruk
* * *
Przedmowa
Ziemia zadr�a�a 9 lutego 1972
roku, dok�adnie o pi�tej
pi��dziesi�t dziewi�� i
czterdzie�ci sekund. W
por�wnaniu z innymi wstrz�sami,
ten trudno by�o okre�li� jako
wart uwagi. Z pewno�ci� nie by�
powa�niejszy ni� wstrz�sy
nawiedzaj�ce Tokio i jego
okolice dziesi�tki razy w roku.
Zatrz�s�y si� wisz�ce lampy,
kilka niestarannie postawionych
na p�kach przedmiot�w spad�o na
ziemi�, ale by�y to jedyne
daj�ce si� zauwa�y� efekty
przechodz�cej fali. Wt�rny
wstrz�s, o wiele s�abszy,
nast�pi� dwadzie�cia sekund
p�niej. W rezultacie by�o to
wi�c zdarzenie nie warte uwagi,
ale pami�tne, przynajmniej dla
mnie, gdy� by�o to pierwsze
trz�sienie ziemi, jakie
prze�y�em. Uczucie, �e ziemia
pod stopami zaczyna si� rusza�,
nale�y do szczeg�lnie
bulwersuj�cych prze�y�.
Epicentrum wstrz�su znajdowa�o
si� zaledwie kilka kilometr�w od
mojej siedziby, wi�c nast�pnego
dnia pojecha�em obejrze� to
miejsce. Miasteczko Sylmar le�y
kilka kilometr�w na p�noc od
Los Angeles w Dolinie San
Fernando, w Kalifornii,
oczywi�cie. Wida� by�o liczne
uszkodzenia budynk�w, ale �adne
nie by�o powa�ne, z wyj�tkiem
jednego. Najsilniej bowiem
zosta� dotkni�ty Rz�dowy Szpital
Weteran�w. Przed trz�sieniem
sta�y tam r�wnolegle do siebie
trzy budynki. Dwa zewn�trzne
sta�y nadal, na poz�r zupe�nie
nietkni�te. Natomiast �rodkowy
zawali� si� jak domek z kart,
zosta� ca�kowicie zniszczony.
Ani jeden element jego
konstrukcji nie osta� si� w
stanie nienaruszonym. Ponad
sze��dziesi�ciu pacjent�w
ponios�o �mier�.
Dziwne, �e tak znaczne szkody
spowodowa� wstrz�s o znikomej
sile. Moc trz�sienia ziemi
okre�la si� wed�ug skali
Richtera od zera do dwunastu
stopni. Trzeba pami�ta�, �e si�a
trz�sienia ziemi, mierzona skal�
Richtera, ro�nie nie
arytmetycznie, ale
logarytmicznie. Tak wi�c sze��
stopni wed�ug Richtera odpowiada
wstrz�sowi dziesi�ciokrotnie
silniejszemu ni� si�a pi�ciu lub
stukrotnie silniejszemu ni� si�a
czterech stopni. Trz�sienie
ziemi, kt�re zniszczy�o budynek
szpitala w Sylmar mia�o si��
sze�ciu i trzech dziesi�tych w
skali Richtera. To za�, kt�re
zniszczy�o San Francisco w 1906
roku, odpowiada�o w�wczas sile
o�miu i trzech dziesi�tych
stopnia (lub, jak kto woli,
siedmiu i dziewi�ciu dziesi�tych
we wsp�czesnej, zmodyfikowanej
skali). Tak wi�c wstrz�s w
Sylmar mia� zaledwie jeden
procent skutecznej mocy
trz�sienia w San Francisco. Jest
to, by� mo�e, uspokajaj�ca
informacja, ale dla os�b o
nadmiernie rozwini�tej wyobra�ni
i ona mo�e by� przera�aj�ca.
Bardziej jednak przera�aj�cy
mo�e by� fakt, �e nigdy nie
zarejestrowano wielkiego - cho�
okre�lenie "wielkie" oznacza
ka�dy wstrz�s o sile ponad osiem
stopni - trz�sienia ziemi w
pobli�u jakiegokolwiek miasta. Z
wyj�tkiem budz�cego groz�
trz�sienia ziemi w p�nocnych
Chinach w czerwcu 1976 roku,
kiedy to, wed�ug nigdy nie
potwierdzonych przez stron�
chi�sk� szacunk�w, w mie�cie
Taughsan i jego okolicach
zgin�o siedemset pi��dziesi�t
tysi�cy ludzi. Prawo wielkich
liczb m�wi jednak, �e trz�sienia
ziemi nie zawsze wyst�powa�y w
nie zamieszkanych lub ma�o
zaludnionych okolicach. I je�eli
kto� nie chowa g�owy w piasek,
to musi zda� sobie spraw� z
tego, �e jest to zjawisko bardzo
prawdopodobne tak�e dzisiaj.
U�yto tu okre�lenia
"prawdopodobne", poniewa� prawo
wielkich liczb zosta�o w tym
wypadku wzmocnione obserwacj�,
�e trz�sienia ziemi najcz�ciej
wyst�puj� na wybrze�ach
kontynent�w i wysp. A w�a�nie
tam, ze wzgl�du na dogodne
po�o�enie handlowe i
komunikacyjne, powsta�o sporo
wielkich miast �wiata. Tokio,
Los Angeles czy San Francisco -
to tylko trzy przyk�ady takich
miast.
I nic w tym dziwnego.
Przyczyny wyst�powania trz�sie�
ziemi oraz wybuch�w wulkan�w nie
budz� ju� zasadniczych
kontrowersji geolog�w. Naukowcy
ustalili, �e w niewyobra�alnie
odleg�ej przesz�o�ci zjawisko
pojawiania si� l�d�w przebiega�o
w ten spos�b, �e najpierw
utworzy� si� jeden
superkontynent, a ze wszystkich
stron otacza� go jeden
superocean. Z up�ywem czasu, z
przyczyn wci�� jeszcze niezbyt
dok�adnie poznanych, nast�pi�
podzia� tego tworu na kilka
kontynent�w, z kt�rych ka�dy
unosi� si� na swojej p�ycie
tektonicznej, p�ywaj�cej na
wci�� roztopionej magmie
tworz�cej j�dro Ziemi. Owe p�yty
tektoniczne od czasu do czasu
zderzaj� si� i ocieraj� o
siebie. Na skutek owych zderze�
powstaj� fale przenosz�ce si� ku
powierzchni, kt�re powoduj�
wybuchy wulkaniczne lub w�a�nie
trz�sienia ziemi.
Wi�ksza cz�� stanu Kalifornia
znajduje si� na P�ycie
P�nocno_Ameryka�skiej, kt�ra,
cho� porusza si� na zach�d, nie
jest tak naprawd� najgro�niejsz� p�yt�
tektoniczn�. Prawdziwym
nieszcz�ciem Kalifornii jest
fakt, �e pozosta�a jej cz��
znajduje si� na P�ycie
P�nocnego Pacyfiku, kt�ra,
niestety, wci�� obija si� o
Chiny, Japoni� i Filipiny.
Pocz�wszy od miejscowo�ci San
Andreas na zach�d rozci�ga si�
w�a�nie �w nieszcz�sny obszar.
P�yta P�nocnego Pacyfiku nieco
si� obraca i jej ruch poni�ej
terenu Kalifornii odpowiada
ruchowi w kierunku
p�nocno_zachodnim. Kiedy
napi�cia na styku obu p�yt staj�
si� zbyt silne, wtedy nast�puje
ich roz�adowanie w kierunku
w�a�nie p�nocno_zachodnim,
wzd�u� tzw. Uskoku San Andreas,
co wywo�uje trz�sienia ziemi,
kt�rymi kalifornijczycy niezbyt
si� ju� przejmuj�.
Rozmiar tych uskok�w zale�y
g��wnie od wielko�ci wstrz�su.
Czasami mo�e si� nawet zdarzy�,
�e nie wyst�pi �adne boczne
przesuni�cie. Innym razem mo�e
ono mie� rozmiar trzydziestu czy
sze��dziesi�ciu centymetr�w. Ale
mimo ogromnych konsekwencji
takiego za�o�enia nie mo�emy
przecie� odrzuca� mo�liwo�ci
zaistnienia bocznego
przesuni�cia rz�du kilkunastu
metr�w.
Prawd� m�wi�c, w tej
dziedzinie wszystko jest
mo�liwe. Aktywna sfera
sejsmiczna i wulkaniczna
otaczaj�ca Pacyfik znana jest
jako tak zwany Pier�cie� Ognia.
Uskok San Andreas stanowi jego
integraln� cz��. W obrze�ach
tego w�a�nie Pier�cienia Ognia
wyst�pi�y dwa najbardziej
monstrualne trz�sienia ziemi,
jakie kiedykolwiek
zarejestrowano w historii: w
Japonii i Ameryce Po�udniowej.
Oba mia�y si�� rz�du o�miu i
dziewi�ciu dziesi�tych stopnia w
skali Richtera. Kalifornia nie
mo�e sobie ro�ci� wi�kszego
prawa do boskiej opieki ni�
pozosta�e cz�ci Pier�cienia
Ognia i nale�y liczy� si� z tym,
�e nast�pne monstrum tektoniczne
- powiedzmy sze�� razy
silniejsze ni� wstrz�s w San
Francisco - nast�pi, za��my, w
San Bernardino, skutecznie
str�caj�c miasto Los Angeles do
oceanu. A przecie� skala
Richtera ma dwana�cie stopni!
Trz�sienia ziemi wyst�puj�ce
na Pier�cieniu Ognia maj�
jeszcze jedn� cech� - mog�
wyst�powa� zar�wno jako wstrz�sy
podwodne, jak i podziemne. W tym
pierwszym przypadku powstaje
olbrzymia fala przyp�ywu. W roku
1976 miasto Mindanao na
Filipinach zosta�o zatopione i
kompletnie zniszczone, grzebi�c
w wodzie tysi�ce istnie�
ludzkich. Do tej tragedii dosz�o
w wyniku trz�sienia ziemi,
kt�rego epicentrum znajdowa�o
si� w sto�kowo uformowanej
Zatoce Moro. Na skutek wstrz�su
powsta�a pi�ciometrowa fala
przyp�ywu, kt�ra zatopi�a ca�e
wybrze�e. Taki w�a�nie podwodny
wstrz�s u brzeg�w San Francisco
m�g�by zdewastowa� Zatok�
Kalifornijsk� i prawdopodobnie
nie oszcz�dzi�by miasta
Sacramento i San Joaquin, kt�re
le�� w dolinach.
Jak si� rzek�o, bezpo�redni�
przyczyn� wstrz�s�w
tektonicznych jest w�a�nie owa
w�drownicza natura p�yt
tektonicznych. Ale s� r�wnie�
dwie inne prawdopodobne
przyczyny mog�ce wywo�a�
trz�sienie ziemi.
Pierwsz� z nich jest
promieniowanie s�oneczne.
Wiadomo przecie�, �e si�a i
zawarto�� wiatru s�onecznego
znacznie si� zmienia, i to w
spos�b zupe�nie nie daj�cy si�
przewidzie�. Wiadomo r�wnie�, �e
mo�e on znacznie wp�yn�� na
struktur� chemiczn� naszej
atmosfery, co z kolei mo�e
rzutowa� na przy�pieszenie lub
hamowanie rotacji Ziemi. Jest to
zjawisko prawie niewykrywalne,
bo mierzalne jedynie w setnych
cz�ciach sekundy, ale przecie�
mo�e ono wp�ywa� (tak mog�o si�
zdarzy� w przesz�o�ci) na nie
zakotwiczone p�yty tektoniczne.
Wiele teorii naukowych
stwierdza, �e wp�yw grawitacji
r�nych planet oddzia�uje na
S�o�ce, moduluj�c owe wiatry
s�oneczne. Jest to o tyle
bardziej interesuj�ce, �e w 1982
roku nast�pi rzadkie, liniowe
u�o�enie planet Uk�adu
S�onecznego. Je�eli ta teoria,
nazwana Efektem Jowisza (od
tytu�u ksi��ki napisanej przez
doktor�w Johna Gribbina i
Stephena Plagemanna), jest
prawdziwa, to owe u�o�enie
liniowe planet wywo�a niebywa��
aktywno�� S�o�ca, co z kolei
b�dzie mia�o niebagatelny wp�yw
na pr�dko�� obrotu Ziemi. Tak
wi�c naukowcy oczekuj� nadej�cia
roku 1982 z wielkim
zainteresowaniem i nie mniejsz�
obaw�.
Drugim potencjalnym sprawc�
trz�sienia ziemi mo�e by�
cz�owiek. Od zarania ludzko�ci
cz�owiek bezmy�lnie i na o�lep
ingerowa� w procesy natury i nic
nie wskazuje na to, by
kiedykolwiek owych ingerencji
zaniecha�. Gatunek, kt�ry
najpierw modli� si� do si�
natury, a potem pozna� i
wykorzysta� jej najg��bsze
tajemnice, wie�cz�c to dzie�o
bomb� wodorow�, zdolny jest do
wszystkiego. Sam pomys�
kontrolowania przez cz�owieka
trz�sie� ziemi - za pomoc�
kontrolowanych wybuch�w - nie
jest nowy, przeprowadzono ju�
bowiem tego typu do�wiadczenia.
Na nieszcz�cie (cho� by�o to
oczywi�cie nieuniknione)
jednocze�nie pojawi�a si� idea,
aby wykorzysta� ten pomys� jako
interesuj�c� innowacj� w
przysz�ej wojnie j�drowej. My�l
ta na tyle g��boko zaw�adn�a
niekt�rymi lud�mi, �e podpisano
ju� mi�dzynarodowe umowy,
poparte szczerymi przysi�gami,
zabraniaj�ce u�ywania broni
j�drowej w spos�b zagra�aj�cy
�rodowisku naturalnemu, na
przyk�ad przez ska�enie
atmosfery czy te� wywo�anie fali
przyp�ywu.
Istnienie tych um�w pos�u�y,
oczywi�cie jedynie
przyspieszeniu gor�czkowych prac
nad pe�nym wykorzystaniem
wszelkich mo�liwo�ci owych
"broni, o kt�rych nawet nie
wolno my�le�". Zajm� si� tym
zw�aszcza supermocarstwa.
Wystarczy przypomnie� sobie, co
wynik�o z podpisania s�ynnego
traktatu S$a$l$t, kt�ry
spowodowa� natychmiastowe
zdwojenie wysi�k�w przez
naukowc�w obu stron w
poszukiwaniu odpowiednika
"z�otego Graala", co zaowocowa�o
rozwojem nowych i coraz bardziej
przera�aj�cych �rodk�w zag�ady
wielkich mas ludzkich.
Podpisanie nic nie znacz�cych
skrawk�w papieru nie usunie
przecie� c�tek ze sk�ry
leoparda.
Opr�cz jednak zastosowa�
czysto wojennych pomys� ten
mo�na r�wnie� wykorzysta� w
innych celach. I o tym w�a�nie
jest ta ksi��ka.
Rozdzia� I
Ryder otworzy� oczy i
niech�tnie si�gn�� po s�uchawk�
telefonu.
- S�ucham?
- M�wi porucznik Mahler.
Przyje�d�aj natychmiast. Razem z
synem.
- Co si� sta�o?
Porucznik przywi�zywa� na og�
wielk� wag� do tego, by
podw�adni zwracali si� do niego
per "sir", ale w przypadku
sier�anta Rydera podda� si�
wiele lat temu. Ryder rezerwowa�
ten spos�b zwracania si� dla
os�b, kt�re powa�a�; ale �aden z
jego przyjaci� czy znajomych
nie us�ysza� nigdy tego s�owa z
jego ust.
- Nie przez telefon - odpar�
Mahler.
Z drugiej strony linii
s�uchawka spocz�a na wide�kach.
Ryder z oci�ganiem podni�s� si�,
w�o�y� marynark� i zapi��
�rodkowy guzik, by ukry� smitha
and wessona, kaliber 38, kt�ry
tkwi� przy lewym boku, w
miejscu, gdzie Ryder kiedy� mia�
tali�. Nadal oci�gaj�c si�, jak
tylko mo�e oci�ga� si� cz�owiek,
kt�ry sko�czy� w�a�nie
dwunastogodzinn� s�u�b�,
obrzuci� pok�j spojrzeniem -
perkalikowe zas�onki, pokrowce
na fotele - r�ne drobiazgi i
wazony pe�ne kwiat�w - wszystko
to �wiadczy�o o tym, �e sier�ant
Ryder nie jest kawalerem. Wszed�
do kuchni i z �alem ch�on�c
aromaty p�yn�ce z garnka,
wy��czy� kuchenk�. Nast�pnie
dopisa�: "Wyszed�em do miasta" -
na kartce z instrukcj�, kiedy i
przy jakiej temperaturze
powinien przekr�ci� odpowiednie
pokr�t�o - co by�o szczytem
umiej�tno�ci kulinarnych, jaki
zdo�a� osi�gn�� podczas
dwudziestu siedmiu lat
ma��e�stwa.
Samoch�d zaparkowany by� na
podje�dzie. W czym� takim �aden
szanuj�cy si� policjant nie
chcia�by zosta� zastrzelony. To,
�e Ryder by� w�a�nie szanuj�cym
si� policjantem, nie
pozostawia�o �adnych
w�tpliwo�ci. Ale jako wywiadowca
mia�by niewielki po�ytek z
b�yszcz�cej limuzyny ze
�wietlnym napisem "Policja" i
migaj�cymi �wiat�ami. Jego
samoch�d - nazwany tak z braku
lepszego okre�lenia - by� starym
i poobijanym peugeotem w rodzaju
tych, jakie uwielbiaj� pary�anie
o sadystycznych sk�onno�ciach, z
przyjemno�ci� obserwuj�cy, jak
kierowcy l�ni�cych limuzyn
zwalniaj� i zje�d�aj� na bok za
ka�dym razem, gdy we wstecznym
lusterku dostrzeg� taki
zabytkowy rydwan.
Cztery bloki od swego domu
Ryder zaparkowa�, przeszed� po
wy�o�onej p�ytami �cie�ce i
nacisn�� dzwonek. Drzwi otworzy�
m�ody m�czyzna.
- Wk�adaj mundur, Jeff -
powiedzia� Ryder. - Wzywaj� nas.
- Obu? Po co?
- Zgadnij. Mahler nic nie
chcia� powiedzie�.
- To przez te seriale
kryminalne, kt�re ogl�da w
telewizji. Je�li nie jest si�
tajemniczym, to jest si�
kompletnym zerem.
Jeff znikn��, by dwadzie�cia
sekund p�niej wr�ci� w
zawi�zanym bez zarzutu krawacie.
Dopi�� mundur.
Ojciec i syn tworzyli
szczeg�lnie kontrastow� par�.
Sier�ant Ryder wygl�da� jak
ci�ar�wka pami�taj�ca lepsze
dni. Wymi�ta marynarka i
pozbawione kantu spodnie
sprawia�y wra�enie, jakby ich
w�a�ciciel sypia� w ubraniu
przez ca�y tydzie�. Ryder m�g�by
rano kupi� sobie nowy garnitur,
a ju� wieczorem handlarz
starzyzn�, aby unikn��
spotkania, przeszed�by na drug�
stron� ulicy na sam jego widok.
Mia� g�ste czarne w�osy i takie�
w�sy, a z jego znu�onej i
pomarszczonej twarzy patrzy�y
oczy, kt�re w ci�gu �ycia ich
w�a�ciciela widzia�y za du�o i
nie zdo�a�y polubi� tego, co
zobaczy�y.
Jeff Ryder by� o par�
centymetr�w wy�szy i o wiele
szczuplejszy. Nieskazitelny
mundur Kalifornijskiej Policji
Drogowej wygl�da� na nim, jaby
zosta� uszyty na miar� przez
znany dom mody. Odziedziczone po
matce jasne w�osy i niebieskie
oczy roz�wietla�y twarz �yw�,
ruchliw� i inteligentn�. Tylko
jasnowidz m�g�by odgadn��, �e
Jeff jest synem sier�anta
Rydera.
Po drodze zamienili tylko dwa
zdania.
- Matka wci�� jeszcze nie
wr�ci�a - powiedzia� Jeff. - Czy
ma to jaki� zwi�zek z tym
wezwaniem?
- Zgadnij.
Centralny komisariat policji
mie�ci� si� w obskurnym ceglanym
budynku, kt�ry od dawna nadawa�
si� tylko do rozbi�rki. Wygl�da�
tak, jakby zosta� specjalnie
zaprojektowany po to, aby
psychicznie z�ama� licznych
z�oczy�c�w, kt�rzy wchodzili lub
byli wci�gani w jego progi.
Dy�urny, sier�ant Dickson,
obrzuci� ich powa�nym
spojrzeniem, kt�re zreszt� nie
znaczy�o nic szczeg�lnego. Sama
bowiem natura pe�nionej przez
niego s�u�by wyklucza�a wszelk�
sk�onno�� do niefrasobliwo�ci.
Wykona� r�k� gest pe�en
zniech�cenia i oznajmi�:
- Jego eminencja czeka.
Porucznik Mahler wygl�da�
r�wnie odpychaj�co jak budynek,
w kt�rym urz�dowa�. By� wysoki,
mia� przypr�szone siwizn�
skronie, w�skie wargi niezdolne
do u�miechu, cienki, orli nos i
oczy pozbawione wszelkich
emocji. Nikt go nie lubi�, bo
zas�u�y� sobie na reputacj�
s�u�bisty. Ale te� nikt nie
�ywi� do niego nienawi�ci, gdy�
by� lojalny i raczej zna� si� na
swojej robocie. "Raczej" - bo
Mahler nie ugina� si� pod
nadmiarem rozumu, a swoj� obecn�
pozycj� osi�gn�� po cz�ci
dlatego, �e stanowi� model
bezwzgl�dnego obro�cy prawa, a
cz�ciowo dlatego, �e jego
nieskazitelna uczciwo�� nie
stanowi�a najmniejszego
zagro�enia dla zwierzchnik�w.
Teraz, co zdarza�o si� rzadko,
wydawa� si� niesw�j. Ryder
wyci�gn�� zmi�t� paczk� swoich
ulubionych gauloise'�w i zapali�
ten zakazany tutaj owoc. Awersja
Mahlera do wina, kobiet, �piewu
i tytoniu by�a prawie
patologiczna.
- Co� nie gra w San Ruffino?
Mahler przyjrza� mu si�
podejrzliwie.
- Sk�d wiecie? Kto wam to
powiedzia�?
- A wi�c to prawda. Nikt mi
nic nie m�wi�. �aden z nas nie
z�ama� ostatnio prawa. W ka�dym
razie nie zrobi� tego m�j syn.
Co do mnie, to i tak nic nie
pami�tam.
- Zadziwiacie mnie, sier�ancie
- Mahler pozwoli� swojej
zgry�liwo�ci wzi�� g�r� nad
skr�powaniem.
- Jak nigdy wzywa nas pan
razem; a par� rzeczy nas ��czy.
Po pierwsze, jeste�my ojcem i
synem, co policji, o ile wiem,
nie interesuje. Po drugie, moja
�ona, a matka Jeffa, pracuje w
elektrowni atomowej w San
Ruffino. Nie zdarzy� si� tam
przecie� �aden wypadek, bo w
par� chwil wiedzia�oby o tym
ca�e miasto. Mo�e napad?
- Tak - g�os by� niemal
nienawistny.
Nie by� zachwycony tym, �e
przypad�a mu rola zwiastuna
nieszcz�cia, ale te�, jak
ka�dy, nie lubi�, �eby m�wiono
za niego.
- Nic dziwnego! - ton Rydera
by� zupenie rzeczowy, a z jego
zachowania Mahler m�g�by
wnioskowa�, �e rozmawiaj� o
pogodzie. - S�u�by specjalne w
tej elektrowni s� do niczego.
Napisa�em raport w tej sprawie,
pami�ta pan?
- Zosta� przekazany
odpowiednim w�adzom. Ochrona
elektrowni nie jest spraw�
policji. To sprawa I$a$e$a.
Mia� na my�li Mi�dzynarodow�
Agencj� Energii Atomowej, kt�ra
- mi�dzy innymi - powinna
nadzorowa� systemy ochronny
zak�ad�w atomowych, a zw�aszcza
zabezpieczenia przed kradzie��
paliwa j�drowego.
- O Bo�e! - Jeff nie tylko nie
odziedziczy� po ojcu aparycji,
ale by� r�wnie� pozbawiony jego
zdolno�ci absolutnego
opanowania. - Id�my po kolei,
poruczniku. Czy moja matka jest
ca�a i zdrowa?
- Tak przypuszczam. Powiedzmy,
�e nie mam powod�w, aby my�le�
inaczej.
- Co, to do diab�a, ma
znaczy�?
Mahler zrobi� min�, jakby mia�
zamiar przywo�a� Jeffa do
porz�dku, lecz sier�ant Ryder
by� szybszy.
- Porwanie?
- Obawiam si�, �e tak.
- Porwana? - zdumia� si� Jeff.
- Dlaczego? Jest tylko
sekretark� dyrektora. Nie ma
zielonego poj�cia o tym, co si�
tam dzieje. Nie ma nawet
klauzuli utajnienia.
- To prawda. Ale prosz� sobie
przypomnie�, �e zosta�a
wyznaczona do tej pracy, chocia�
o ni� nie prosi�a. �ony
policjant�w powinny by� jak �ona
Cezara: ponad wszelkim
podejrzeniem.
- Ale dlaczego porwano w�a�nie
j�?
- Porwali, o ile dobrze
rozumiem, nie tylko j�. Wzi�li
r�wnie� p� tuzina innych os�b:
zast�pc� dyrektora, zast�pc�
szefa s�u�by bezpiecze�stwa
elektrowni, jeszcze jedn�
sekretark�, operatora z sali
kontroli... Co wa�niejsze, nawet
je�li wy jeste�cie innego
zdania, zabrali r�wnie� dw�ch
profesor�w, kt�rzy w�a�nie
dzisiaj wizytowali elektrowni�.
Obaj s� najwy�szej klasy
fachowcami w zakresie fizyki
j�drowej.
- To daje razem pi�ciu
specjalist�w od fizyki j�drowej,
kt�rzy znikn�li w ci�gu
ostatnich dw�ch miesi�cy -
odezwa� si� Ryder.
- Tak jest. Pi�ciu - Mahler
wygl�da� wyj�tkowo
nieszcz�liwie.
- Sk�d oni byli? - spyta�
Ryder.
- Z San Diego i chyba z
Uniwersytetu U$c$l$a. Czy to ma
jakie� znaczenie?
- Nie wiem. Mo�e ju� by� za
p�no.
- Co to ma znaczy�,
sier�ancie?
- Je�li maj� rodziny, to
powinny si� one znale��
natychmiast pod opiek� policji.
Mahler najwyra�niej nie
nad��a� za jego my�lami.
- Je�li zostali porwani, to w
okre�lonym celu, a do tego
potrzebna jest ich wsp�praca.
Czy nie wsp�pracowa�by pan o
wiele ch�tniej, gdyby widzia�
pan kogo�, kto obc�gami wyrywa
po kolei paznokcie pa�skiej
�onie?
Najprawdopodobniej z powodu
braku �ony my�l ta nie wpad�a
wcze�niej do g�owy porucznika,
ale te� my�lenie nie by�o jego
najmocniejsz� stron�. Trzeba
jednak przyzna�, �e gdy ju�
zrozumia� w czym rzecz, to nie
traci� czasu. Nast�pne dwie
minuty sp�dzi� przy telefonie.
- Jed�my tam wreszcie - Jeff
by� najwyra�niej
zniecierpliwiony, a jego g�os,
cho� cichy, by� wyra�nie
nagl�cy.
- Spokojnie! Nie denerwuj si�.
Czas po�piechu ju� min��. Mo�e
nadej�� znowu, ale teraz w
niczym nam po�piech nie pomo�e.
W milczeniu poczekali, a�
Mahler od�o�y s�uchawk�.
- Kto zawiadomi� pana o
porwaniu? - spyta� Ryder.
- Ferguson. Szef ochrony
elektrowni. Mia� wolny dzie�,
ale jego dom jest pod��czony do
systemu alarmowego San Ruffino.
Natychmiast si� tam uda�.
- Co zrobi�? Przecie� on
mieszka pi��dziesi�t kilometr�w
st�d, w g�rach. Tam gdzie diabe�
m�wi dobranoc. Dlaczego nie
zatelefonowa�?
- Bo jego linia zosta�a
przeci�ta.
- Ale ma przecie� w
samochodzie policyjny nadajnik!
- Kt�rym te� si� zaopiekowano.
Po drodze do elektrowni s� trzy
budki telefoniczne. Jedna z nich
znajduje si� w warsztacie
naprawy samochod�w. W�a�ciciel i
mechanik zostali zamkni�ci w
gara�u.
- Ale system ochrony
elektrowni jest po��czony
r�wnie� z pa�skim biurem.
- By�.
- Robota z wewn�trz?
- Ferguson zadzwoni� do mnie
dwie minuty po przybyciu do San
Ruffino.
- S� ranni?
- Nie. Ani �ladu przemocy.
Ca�y personel zamkn�li w jednym
pokoju.
- Czyli mamy pytanie za milion
dolar�w.
- Kradzie� paliwa nuklearnego?
Wed�ug Fergusona trzeba troch�
czasu, �eby to ustali�.
- Jedzie pan tam?
- Oczekuj� go�ci - Mahler nie
wygl�da� na zbyt
uszcz�liwionego.
- Za�o�y�bym si�, �e tak
b�dzie. Kto tam jest.
- Parker i Davidson.
- Chcemy si� do nich
przy��czy�.
Mahler zawaha� si�, a po
chwili zapyta� wymijaj�co:
- Spodziewacie si� odkry� co�,
czego oni nie zauwa��? To
znakomici fachowcy. Sami to
m�wili�cie.
- Cztery pary oczu widz�
wi�cej ni� dwie. No i chodzi tu
o moj� �on�, a matk� Jeffa.
Lepiej wi�c ni� oni wiemy, jak
mog�a si� zachowa� w takiej
sytuacji. Mo�e uda nam si�
dostrzec co�, co mog�o uj��
uwagi Parkera i Davidsona.
Mahler podpar� r�koma brod� i
wpatrywa� si� ponuro w st�.
Istnia�y du�e szanse, �e
jak�kolwiek decyzj� podejmie,
zdaniem jego zwierzchnik�w
b�dzie do decyzja niew�a�ciwa.
Wybra� wi�c kompromis, nie
m�wi�c nic. Ryder skin�� g�ow� i
wraz z Jeffem opu�cili pok�j.
* * *
Wiecz�r by� pi�kny, cichy i
bezwietrzny. Kiedy Ryder i jego
syn przekraczali bram�
elektrowni San Ruffino,
zachodz�ce s�o�ce kre�li�o
matowoz�oty szlak na horyzoncie
ponad Pacyfikiem. Elektrowni�
zbudowano nad sam� zatok� San
Ruffino, gdy� jak wszystkie
si�ownie atomowe potrzebowa�a
ogromnych ilo�ci wody, oko�o
czterech milion�w litr�w na
minut�, aby utrzyma� rdze�
reaktora w optymalnej
temperaturze. �adna miejska sie�
nie by�aby w stanie zapewni�
takich ilo�ci wody.
Dwa reaktory by�y pokryte
masywnymi, �nie�nobia�ymi
kopu�ami, pi�knymi w swej
prostocie, a zarazem gro�nymi i
ponurymi, je�li kto� pragn�� je
za takie uwa�a�. Z pewno�ci�
by�y imponuj�ce. Ka�da mia�a
wysoko��
dwudziestopi�ciopi�trowego
wie�owca, �rednic� oko�o
pi��dziesi�ciu metr�w i metrowej
grubo�ci �ciany z betonu
zbrojonego najwi�kszymi pr�tami
zbrojeniowymi produkowanymi w
U$s$a. Mi�dzy tymi budowlami -
zawieraj�cymi r�wnie� cztery
generatory parowe wytwarzaj�ce
energi� elektryczn� - sta�
przysadzisty budynek, mieszcz�cy
turbogeneratory, skraplacze i
odsalacze.
Od strony pla�y sta�a
sze�ciopi�trowa budowla, zwana,
nie wiadomo dlaczego, budynkiem
pomocniczym, d�uga na
osiemdziesi�t metr�w, mieszcz�ca
sterowni� obu reaktor�w, centrum
kontrolno_pomiarowe oraz bardzo
skomplikowany system kontrolny,
zapewniaj�cy bezpiecze�stwo
elektrowni i ochron� okolicznej
ludno�ci przed skutkami jej
pracy.
Do budynku, z obu jego stron,
przylega�y dwa mniejsze
skrzyd�a. Ich funkcja by�a
r�wnie wa�na i delikatna jak
praca samych reaktor�w. Mie�ci�y
si� tam magazyny paliwa
rozszczepialnego. Do zbudowania
elektrowni trzeba by�o zu�y�
prawie milion metr�w
sze�ciennych betonu i prawie
pi��dziesi�t tysi�cy ton stali.
Godny uwagi by� fakt, �e ca�y
ten skomplikowany system
obs�ugiwa�o zaledwie osiem os�b,
g��wnie pracownicy ochrony.
Dwadzie�cia metr�w przed bram�
wjazdow� Ryder zosta� zatrzymany
przez umundurowanego wartownika
uzbrojonego w pistolet
maszynowy. Wartownik nie by�
zbyt gro�ny, gdy� nawet nie
zsun�� z plec�w swojej broni.
Ryder wychyli� g�ow� przez okno.
- Co to? Dzie� otwarty dla
wszystkich? Wst�p bezp�atny dla
ka�dego?
- Aaa, sier�ant Ryder! - niski
m�czyzna, m�wi�cy z wyra�nym
irlandzkim akcentem, pr�bowa�
si� u�miechn��, ale wyszed� mu
tylko przykry grymas. - Troch�
za p�no na zamykanie drzwi do
stajni. Konie wybieg�y. Poza tym
czekamy na przedstawicieli
prawa. I to w ilo�ciach
hurtowych.
- Kt�rzy b�d� zadawa� a� do
znudzenia te same g�upie
pytania, jak ja zaczn� czyni� za
chwil�. Rozchmurz si�, Johnny.
Dopilnuj�, �eby nie zapud�owali
ci� za zdrad� stanu. Mia�e�
wtedy s�u�b�?
- Chyba za jakie� grzechy.
Przykro mi z powodu pana �ony. -
Ryder skin�� g�ow�. - Wsp�czuj�
panu, ale pan niech mi nie
wsp�czuje. Z�ama�em przepisy.
Je�eli istnieje gdzie� w pobli�u
odpowiednie drzewo, to powinno
si� mnie na nim powiesi�. Nie
powinienem wy�azi� ze swojego
pude�ka.
- Dlaczego? - spyta� Jeff.
- Widzicie to szk�o? Nawet
Bank Ameryka�ski nie ma takiego.
Mo�e pocisk z magnum 44 da�by
sobie z nim rad�, cho� w to
w�tpi�. - Mam u siebie mikrofon
i g�o�nik, pod r�k� przycisk
alarmowy, a pod nog� peda�,
kt�rym mog� zdetonowa� pi��
kilogram�w gelenitu, powoduj�c
taki wybuch, �e nawet czo�g by
si� zniech�ci�. Mina jest
zakopana pod asfaltem w miejscu,
w kt�rym zatrzymuj� si�
wyje�d�aj�ce pojazdy. Ale stary
ba�wan Mc$cafferty musia�
otworzy� drzwi i wyj�� na
zewn�trz.
- Dlaczego?
- Nie ma gorszego idioty ni�
stary idiota - oto dlaczego.
Spodziewali�my si� w�a�nie o tej
porze furgonetki. Znalaz�em na
biurku notatk�, w kt�rej by�o to
napisane. Furgonetki do
transportu paliwa nuklearnego,
kt�ra mia�a przyjecha� z San
Diego. Ten sam kolor, ta sama
tablica rejestracyjna, taki sam
stra�nik, te same mundury.
- Kr�tko m�wi�c, ta sama
furgonetka. Porwana. Ale skoro
zadali ju� sobie trud, �eby ni�
zaw�adn��, dlaczego nie
zaczekali, a� b�dzie pe�na?
- Przyjechali tu nie tylko po
paliwo.
- No tak! Pozna�e� kierowc�?
- Nie. Ale przepustk� mia� w
porz�dku i fotografi� w
przepustce te�.
- Pozna�by� go?
Mc$cafferty zmarszczy� brwi jak
cz�owiek, kt�ry podejmuje wielki
wysi�ek umys�owy.
- Na pewno bym rozpozna� t�
cholern� czarn� brod� i takie
same w�sy, teraz le��ce na
�mietniku. Nie zd��y�em nawet
zauwa�y�, kto jest g��wnym
macherem, ledwie rzuci�em okiem,
a boczne drzwi otworzy�y si� i
ju� byli na dole. Nawet nie
wiem, ilu ich by�o. Wszyscy
mieli maski z czarnych po�czoch.
Nic wi�cej nie widzia�em. By�em
zbyt zaj�ty patrzeniem na to, co
przytargali ze sob�: pistolety,
obrzynki, a jeden mia� nawet
bazook�.
- Bazook�?
- Zapewne po to, by wysadzi� w
powietrze pancerne drzwi z
elektronicznym zamkiem.
- Tak przypuszczam, ale nie
pad� ani jeden strza� - od
pocz�tku do ko�ca. To byli
zawodowcy. Dobrze wiedzieli, co
robi�, dok�d p�j��, na co
uwa�a�. Za�adowali mnie do
�rodka i zwi�zali, zanim
zd��y�em zamkn�� usta.
- Musia� to by� dla ciebie
niez�y szok - stwierdzi� Ryder.
- A potem?
- Jeden z nich wszed� do mojej
budki. �ajdak mia� irlandzki
akcent. Przysi�g�bym, �e s�ysz�
w�asny g�os. Podni�s� s�uchawk�
i wywo�a� Carltona - to numer
dwa w ochronie - Ferguson mia�
dzisiaj wolne. Powiedzia�, �e
ci�ar�wka ju� jest i poprosi� o
pozwolenie otwarcia bramy.
Nacisn�� guzik, poczeka�, a�
furgonetka przejedzie i zamkn��
bram�. Sam wlaz� przez furtk� i
wsiad� do furgonetki, kt�ra
czeka�a na niego.
- I to wszystko?
- Wszystko, co wiem. By�em z
nimi ca�y czas - nie mia�em
zreszt� innego wyboru - do ko�ca
ca�ej imprezy. Potem zamkn�li
mnie razem z pozosta�ymi.
- Gdzie jest Ferguson?
- W p�nocnym skrzydle.
- Pewnie sprawdza, czego mu
brakuje. Powiedz mu, �e
przyjecha�em.
Mc$cafferty wszed� do budki,
powiedzia� co� kr�tko przez
telefon i po chwili ukaza� si�
znowu.
- W porz�dku.
- Nie by�o �adnych komentarzy?
- Zabawne pytanie. Powiedzia�:
"Bo�e, jakby�my mieli jeszcze
ma�o k�opot�w".
Ryder u�miechn�� si� blado i
odjecha�.
* * *
Ferguson, szef ochrony
elektrowni, przyj�� ich w swym
biurze uprzejmie, ale bez cienia
entuzjazmu. Wiele miesi�cy
up�yn�o od chwili, gdy
przeczyta� cierpki raport Rydera
dotycz�cy ochrony w San Ruffino,
ale Ferguson mia� dobr� pami��.
Fakt, �e �w raport by� w
najwy�szym stopniu precyzyjny i
�e on sam, Ferguson, nie mia�
ani odpowiedniej w�adzy, ani
fundusz�w, �eby spe�ni�
zalecenia Rydera, nie mia� dla
niego �adnego znaczenia. By� to
niski, dobrze zbudowany
m�czyzna o czynnych oczach i
chronicznie zatroskanej twarzy.
Od�o�y� s�uchawk� telefonu i
nawet nie pr�bowa� podnie�� si�
zza biurka.
- Przyszed� pan, sier�ancie,
�eby sporz�dzi� kolejny raport?
- stara� si� by� zgry�liwy, ale
w jego g�osie brzmia�a tylko
niepewno��. - Zn�w przysporzy�
mi k�opot�w?
- Ani mi to w g�owie - odpar�
�agodnie Ryder. - Je�li pa�scy
za�lepieni zwierzchnicy widz�
�wiat przez r�owe okulary i
odmawiaj� panu niezb�dnej
pomocy, to ich wina, a nie pana.
- Ach tak?! - w g�osie
brzmia�o zaskoczenie, ale twarzy
Fergusona nie opuszcza�a
nieufno��.
- Panie Ferguson, t� spraw�
jeste�my zainteresowani
osobi�cie - odezwa� si� Jeff.
- Jest pan synem sier�anta? -
Jeff skin�� potakuj�co g�ow�. -
Przykro mi z powodu pa�skiej
matki, cho� to chyba niewiele
panu pomo�e.
- Znajdowa� si� pan wtedy
prawie pi��dziesi�t kilometr�w
st�d. Nic pan nie m�g� poradzi�
- stwierdzi� uprzejmie Ryder.
Jeff spojrza� na ojca z obaw�.
Wiedzia�, �e uprzejmy Ryder jest
potencjalnie najgro�niejszy, ale
wydawa�o mu si�, �e tym razem
nie ma powod�w do niepokoju.
- Spodziewa�em si� zasta� pana
w skarbcu przy liczeniu �upu,
kt�ry zagarn�li nasi
przyjaciele.
- To do mnie nie nale�y. Nigdy
nie zbli�am si� do tych
cholernych magazyn�w, chyba �e
sprawdzam system alarmowy. Nie
wiem nawet, co tam trzymaj�.
Zajmuje si� tym sam dyrektor i
jego asystenci.
- Mo�na si� z nim zobaczy�?
- Po co? Dw�ch waszych ludzi,
nie pami�tam ich nazwisk...
- Parker i Davidson.
- Mo�liwe. Ju� z nim
rozmawiali.
- No w�a�nie. Wtedy te� liczy�
straty?
Ferguson wyci�gn�� r�k� w
stron� telefonu. Porozmawia�
pe�nym szacunku g�osem z kim� po
drugiej stronie linii, a potem
zwracaj�c si� do Rydera
powiedzia�:
- W�a�nie ko�czy. M�wi, �e za
chwil� tu b�dzie.
- Dzi�kuj�. Czy napad m�g� by�
zorganizowany przez kogo� st�d?
- St�d? S�dzi pan, �e m�g�by
by� w to zamieszany kto� z moich
ludzi...? - Ferguson obrzuci�
Rydera podejrzliwym
spojrzeniem. W czasie napadu
znajdowa� si� w odleg�o�ci
pi��dziesi�ciu kilometr�w od
elektrowni; m�g� wi�c uwa�a�, �e
sam jest poza wszelkimi
podejrzeniami. Chocia� r�wnie
dobrze, gdyby by� w to
zamieszany, to w momencie
w�amania z pewno�ci� powinien
by� pi��dziesi�t kilometr�w
st�d. - Nie rozumiem. Dziesi�ciu
dobrze uzbrojonych ludzi nie
potrzebuje �adnej pomocy z
wewn�trz!
- Jak wi�c mogli przej�� przez
drzwi zamykane systemem
elektronicznym i przemkn�� si�
niezauwa�alnie obok fotokom�rek?
Ferguson westchn��. Poczu� si�
pewniej.
- Spodziewali�my si�
ci�ar�wki, kt�ra mia�a zabra�
paliwo. Przyjecha�a o ustalonej
godzinie. Stra�nik zawiadomi�
Carltona o jej przybyciu i
Carlton wy��czy� wszystkie
urz�dzenia blokuj�ce drzwi.
- Powiedzmy. Ale jakim cudem
nie pogubili si� w�r�d tych
korytarzy? To prawdziwy
labirynt.
- Nic �atwiejszego - Ferguson
poczu� si� jeszcze pewniejszy. -
My�la�em, �e pan o tym wie.
- Cz�owiek uczy si� przez ca�e
�ycie. Niech mi pan to wyja�ni.
- Aby zapozna� si� z planem
pierwszej lepszej elektrowni
atomowej, nie ma najmniejszej
potrzeby przekupywania kt�rego�
z jej pracownik�w. Nie ma nawet
potrzeby wkradania si� na teren
zak�adu w fa�szywym mundurze czy
kombinowania fa�szywych odznak,
nie m�wi�c o u�ywaniu si�y. Nie
trzeba nawet zbli�a� si� do
elektrowni, by pozna� szczeg�y
jej po�o�enia, dok�adne
umiejscowienie zapas�w uranu i
plutonu, a tak�e dok�adny czas
dostarczania i odbierania
�adunk�w paliwa nuklearnego.
Wystarczy uda� si� do czytelni
biblioteki publicznej przy
Komisji Energii Atomowej przy
1717 H Street w Waszyngtonie.
Tak� wypraw� uzna�by pan za
niezwykle pouczaj�c�, sier�ancie
Ryder, zw�aszcza gdyby pragn��
si� pan w�ama� do kt�rej� z
nich.
- To chyba kiepski dowcip.
- Bardzo kiepski. Szczeg�lnie
dla kogo�, kto - jak ja - jest
odpowiedzialny za bezpiecze�stwo
tego rodzaju zak�adu. Znajdzie
pan tam szczeg�owy wykaz
wszystkich prywatnych urz�dze�
atomowych w tym kraju. Jest tam
r�wnie� zawsze got�w do pomocy
urz�dnik - wiem, co m�wi�, bo
by�em tam - kt�ry na �yczenie
wr�czy panu par� ton dodatkowych
dokument�w. Znajduj� si� tam
informacje, kt�re uwa�am, i
wiele os�b podziela moje zdanie,
nie tylko za poufne, ale nawet
za tajne, a dotycz�ce wszystkich
elektrowni atomowych, z
wyj�tkiem tych, kt�rymi
bezpo�rednio zarz�dza
administracja. Ma pan ca�kowit�
racj�. To �art, ale jako� ani
mnie, ani wielu innych wcale on
nie �mieszy.
- Musieli tam do reszty
zg�upie�!
Przesad� by�oby stwierdzenie,
�e sier�ant Ryder os�upia�.
Okazywanie gwa�townych reakcji
by�o zupe�nie obce jego naturze,
ale nie by�o najmniejszej
w�tpliwo�ci, �e s�owa Fergusona
zbi�y go z tropu. Ferguson za�
mia� min� grzesznika w za ciasno
zapi�tej w�osienicy.
- Udost�pniaj� tam nawet
kserograf, �eby m�c zrobi�
fotokopie interesuj�cych
dokument�w.
- Chryste! I rz�d na to
pozwala?
- Pozwala? Wspiera swoim
autorytetem. Ustawa o energii
atomowej z poprawk� z 1954 roku
stwierdza, �e ka�dy obywatel,
oboj�tne, czy maniak, czy nie,
ma pawo uzyskania informacji o
prywatnym wykorzystaniu
materia��w nuklearnych. S�dz�,
�e b�dzie pan musia�,
sier�ancie, podda� rewizji
pa�sk� teori� o zamachu
zorganizowanym przez ludzi z
elektrowni.
- To nie by�a teoria, tylko
pytanie. Tak czy owak, mo�e pan
przyj��, �e ju� dokona�em tej
rewizji.
W tym momencie wszed� do
pokoju doktor Jablonsky,
dyrektor elektrowni. By� to
t�gi, opalony m�czyzna, o
wspania�ych, siwych w�osach.
M�g� mie� mo�e sze��dziesi�t -
siedemdziesi�t lat, ale wygl�da�
o wiele m�odziej. Zazwyczaj
roztacza� wok� siebie aur�
poczciwo�ci i weso�o�ci. W tej
akurat chwili nie roztacza�
niczego podobnego.
- Do wszystkich, wszystkich,
wszystkich diab��w - mamrota�. -
Dobry wiecz�r, sier�ancie.
Szkoda, �e nie spotykamy si� w
przyjemniejszych
okoliczno�ciach. Odk�d to
policja wysy�a ludzi ze s�u�by
ruchu do prowadzenia... -
spyta�, przygl�daj�c si�
podejrzliwie Jeffowi.
- To m�j syn - Ryder
u�miechn�� si� lekko. - Mam
nadziej�, �e nie podziela pan
powszechnie panuj�cego
przekonania, �e drog�wka mo�e
aresztowa� jedynie na
autostradzie. Maj� prawo
aresztowa� ka�dego, w ka�dym
miejscu, na terenie ca�ego stanu
Kalifornia.
- Bo�e! Mam nadziej�, �e nie
zamierza mnie aresztowa� -
Jablonsky przygl�da� si� Jeffowi
sponad szkie� bez oprawki. -
Zapewne martwi si� pan o swoj�
matk�, m�odzie�cze, ale nie
widz� �adnego powodu, �eby mia�o
jej si� sta� co� z�ego.
- Ja natomiast nie widz�
�adnego powodu, �eby nie mia�o
jej si� sta� co� z�ego -
przerwa� Ryder. - S�ysza� pan o
jakim� porwanym, kt�remu
naprawd� nic si� nie sta�o? Bo
ja nie.
- Jeszcze za wcze�nie na
pogr�ki.
- Niech mi pan da troch�
czasu. Gdziekolwiek by
pojechali, zapewne nie dotarli
jeszcze na miejsce. A jak tam
wyniki pa�skiej kontroli?
- Z�e. Mamy zmagazynowane trzy
grupy nuklearnego paliwa: uran
238, uran 235 i pluton. Jak pan
zapewne wie, uran 238 inicjuje
ka�d� reakcj� j�drow�. Nie
raczyli go zabra� ani odrobiny.
To zupe�nie jasne.
- Dlaczego?
- Bo jest to materia�
nieszkodliwy - doktor Jablonsky
poszpera� w kieszeni swojej
bia�ej bluzy i wydoby� z niej
zupe�nie naturalnym ruchem sporo
kulek nie wi�kszych od pocisk�w
kalibru 38. - Oto U_#238. No,
prawie. Zawiera jakie� trzy
procent U_235. Jest to wi�c
uran, jak to si� m�wi, odrobin�
wzbogacony. �eby uruchomi�
reakcj� �a�cuchow�, trzeba go
cholernie du�o. Dopiero wtedy
otrzymujemy temperatur�
potrzebn� do zamiany wody w
par�, kt�ra obraca turbiny
wytwarzaj�ce elektryczno��.
Tutaj, w San Ruffino, musimy
zgrupowa� sze�� i trzy czwarte
miliona takich ma�ych kulek, a
zatem dwie�cie pi��dziesi�t w
ka�dym z czterometrowych pr�t�w,
stanowi�cych serce reaktora, by
go uruchomi�. Uznajemy, �e jest
to optymalna masa krytyczna
reakcji j�drowej, kt�ra jest
kontrolowana ch�odzeniem
wielkimi ilo�ciami zimnej wody;
aby zahamowa� ten proces,
wystarczy opu�ci� pr�ty baru
mi�dzy rurki z uranem.
- A co by si� sta�o - zapyta�
Jeff - gdyby�cie nagle nie mieli
wody i nie mogli pos�u�y� si�
pr�tami baru? Bum?
- Nie, ale rezultat i tak
by�by wystarczaj�co tragiczny:
chmury radioaktywnego gazu
spowodowa�yby �mier� tysi�cy
ludzi i zatru�yby dziesi�tki, a
mo�e tysi�ce kilometr�w
kwadratowych terenu. Ale nic
takiego dotychczas si� nie
zdarzy�o i ryzyko jest znikome:
jeden do pi�ciu miliard�w,
wed�ug naszych szacunk�w. Tak
wi�c specjalnie si� tak�
ewentualno�ci� nie przejmujemy.
Natomiast eksplozja j�drowa jest
niemo�liwa. W tym celu trzeba by
dysponowa� uranem 235 o ponad
dziewi��dziesi�cioprocentowej
czysto�ci; takim, kt�ry
spu�cili�my na Hiroszim�. To
dopiero jest prawdziwe
paskudztwo. W tamtej bombie by�o
go jakie� sze��dziesi�t kilo,
ale by�a to robota tak toporna -
praktycznie z epoki kamiennej w
atomistyce - �e rozszczepi�o
si� tylko dwadzie�cia