1110
Szczegóły |
Tytuł |
1110 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1110 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1110 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1110 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Grisham
Raport Pelikana
Tytu� orygina�u
THE PELICAN BRIEF
Opracowanie graficzne
Studio Graficzne "Fototype"
Redaktor
LIDIA KOWAL
Redaktor technicmy
EL�BIETA STEFA�SKA
Copyright O 1992 by John Grisham
All Rights Reserved
For the Polish edition
Copyright � 1993 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Published in cooperation wilh Wydawnictwo Mizar Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-188-X
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1993. Wydanie I
Sk�ad: "Fototype" w Milan�wku
Rozdzia� 1
Gdy si� na niego patrzy�o, trudno by�o uwierzy�, by m�g� by� przyczyn� takiego zamieszania. A jednak to, co dzia�o si� na ulicy, dzia�o si� w�a�ciwie wy��cznie przez niego. Co mu to zreszt� szkodzi�o. Mia� dziewi��dziesi�t jeden lat, by� sparali�owany, unieruchomiony pasami w w�zku inwalidzkim i pod��czony do tlenu. Siedem lat temu dru� udar prawie wyko�czy� Abrahama Rosenberga, prze�y� jednak, a jego b�yskotliwo�� w s�dzie przeczy�a dziesi�temu krzy�ykowi na karku. Jako jedyny z �yj�cych cz�onk�w S�du
Najwy�szego otoczony by� legend�. Sam fakt, �e oddycha�, wywo�ywa� w�ciek�o�� zebranego na dole t�umu.
Siedzia� tu� przy oknie w niewielkim w�zku inwalidzkim w swoim biurze na pa�erze gmachu S�du Najwy�szeg�. Gdy ha�as wzr�s�, pochyli� si� ku szybie. Nienawidzi� gliniarzy, ale widok ich zwartych szereg�w by� pocieszaj�cy. Z powodzeniem walczyli z naporem przynajmniej pi��dziesi�ciu tysi�cy ludzi ��daj�cych jego g�owy.
- Takiego thimu jeszcze tu nie by�o! - krzykn�� prawie g�uchy Rosenberg, wygl�daj�c przez okno. Obok niego sta� Jason Kline, jego sekretarz z urz�du. By� pierwszy poniedzia�ek pa�dziernika, dzie� otwarcia nowej sesji S�du Najwy�szego, obchodzony zwyczajowo jako �wi�to Pierwszej Poprawki do Konstytucji. Wspania�e obchody! Rosenberg by� wniebowzi�ty. Dla niego wolno�� s�owa oznacza�a wolno�� wywo�ywania zamieszek.
- S� tam Indianie? - zapyta� g�o�no.
- Tak! - krzykn�� Jason Kline, nachyliwszy si� do jego ucha.
- W barwach wojennych?
- Tak! W kompletnych strojach!
- Ta�cz�?
- Tak.
Indianie, czarni, biali, brunatni, kobiety, homoseksuali�ci, mi�o,�nicy drzew, chrze�cijanie, aktywi�ci ruchu proaborcyjnego, aryjczycy,
-nazi�ci, atei�ci, my�liwi, mi�o�nicy zwierz�t, zwolennicy dominacji bia�ych, farmerzy, drwale, osoby protestuj�ce przeciw podatkom. Wzburzone morze. Czarne pa�lsi oddzia��w do t�umienia zamieszek by�y w pogotowiu.
- Indianie powinni mnie kocha�!
- Bez w�tpienia. - Kline u�miechn�� si� i pokiwa� g�ow� nad zaciskaj�cym pi�ci kruchym starcem. Jego ideologia by�a prosta: rz�d ponad gospodark� wolnorynkow�, jednostka ponad rz�dem, ochrona �rodowiska ponad wszystko. A co do Indian, da� im, czego tylko zapragn�.
Jazgotanie, mod�y, �piewy, lamenty i wrzaski narasta�y z ka�d� chwil�. Kordon policji zacie�ni� si�. Thim by� wi�kszy i bardziej bitny ni� w poprzednich latach, a napigcie wzrasta�o. W ostatnich czasach pi'zemoc sta�a si� czym� pospolitym. Na kliniki, w kt�rych dokonywano aborcji, rzucano bomby. Bito i n�kano lekarzy. W Pensacoli jednego z nich zamordowano: zakneblowanego zwi�zano w pozycji p�odowej i oblano kwasem. Nie by�o tygodnia bez rozruch�w ulicznych. Wojowniczy homoseksuali�ci napada.li na ko�cio�y
i ksi�y. Zwolennicy supremacji bia�ych utworzyli co najmniej tuzin powszechnie znanych, na po�y konspiracyjnych organizacji paramilitarnych i coraz �mielej atakowali Murzyn�w, Latynos�w i Azjat�w. Nienawi�� sta�a si� ulubion� rozrywk� Amerykan�w.
S�d Najwy�szy by� �atwym celem tej nienawi�ci. Od roku 1990 powa�ne gro�by wobec jego s�dzi�w wzros�y dziesi�ciokrotnie. Policja S�du Najwy�szego zatrudnia�a trzy razy wi�cej pracownik�w. Ka�dego s�dziego chroni�o co najmniej dw�ch agent�w FBI; pi��dziesi�ciu innych zajmowa�o si� sprawdzaniem pogr�ek.
- Nienawidz� mnie, prawda? - zapyta� g�o�no Rosenberg.
- Owszem, niekt�rzy z nich - odpowiedzia� z rozbawieniem Kline.
Rosenberg z przyjemno�ci� tego s�ucha�. U�miechn�� si� i g��boko wci�gn�� powietrze z rurki. Osiemdziesi�t procent pogr�ek dotyczy�o jego osoby.
- Widzisz transparenty? - Rosenberg by� prawie �lepy.
- Jest ich mn�stwo.
- Jakiej tre�ci?
- Jak zwykle. "�mier� Rosenbergowi". "Rosenberg na rent�".
"Od��czy� tlen".
- Wymachuj� nimi co roku. Dlaczego nie wymy�l� czego� nowego?
6
Sekretarz nie odpowiedzia�. Rosenberg powinien ju� �adne par� lat temu zrezygnowa� z funkcji, ale zanosi�o si� na to, �e opu�ci S�d dopiero nogami do przodu. Trzech sekretarzy z urz�du wyszukiwa�o dla niego materia�y �r�d��we, Rosenberg upar� si� jednak, �e uzasadnienia b�dzie pisa� sam. S�owa nabazgrane na bia�ym papierze pisakiem z grub� ko�c�wk� wygl�da�y jak dzie�o pierwszoklasisty ucz�cego si� dopiero pisa�. Sz�o mu to powoli, ale komu� by zale�a�o na czasie, je�li piastuje stanowisko do�ywotnio. Sekr
etarze dokonywali korekt uzasadnie�, rzadko natrafiaj�c na b��dy.
- Powinni�my rzuci� Runyana na po�arcie Indianom - zachichota� Rosenberg. John Runyan by� przewodnicz�cym S�du Najwy�szego, zatwardzia�ym konserwatyst� mianowanym na to stanowisko przez prezydenta republikanina. Runyana nienawidzili Indianie i wi�kszo�� innych mniejszo�ci etnicznych. Prezydenci-republikanie mianowali siedmiu spo�r�d dziewi�ciu cz�onls�w S�du Najwy�szego. Od pi�tnastu lat Rosenberg czeka� na pojawienie si� w Bia�ym Domu demokraty. Chcia� zrezygnowa�, musia� zrezygnowa�, ale nie pogodzi si�
z my�l�, i� jego miejsce zajmie jaki� prawicowiec w stylu Runyana.
M�g� czeka�. M�g� siedzie� w fotelu na k�kach, oddycha� tlenem i chroni� Indian, Murzyn�w, kobiety, biednych, upo�ledzonych i �rodowisko a� do chwili uko�czenia stu pi�ciu lat. Nikt na �wiecie nie mo�e nic na to poradzi�, chyba �eby go zabito. Zreszt�, mo�e i nie by�oby to najgorsze rozwi�zanie.
G�owa wielkiego cz�owieka kiwn�a si�, po czym zako�ysa�a i spocz�a na ramieniu. Zn�w zasn��. Kline wyszed� po cichu do biblioteki. Za p�torej godziny wr�ci do Rosenberga, by sprawdzi� dop�yw tlenu i poda� mu leki.
Wi�ksze i wystawniejsze od gabinet�w innych s�dzi�w biuro przewodnicz�cego S�du Najwy�szego na parterze ma dwa gabinety, z kt�rych jeden wykorzystywany jest do niewielkich przyj�� i formalnych posiedze�.
Za zamkni�tymi drzwiami drugiego, przeznaczonego do pracy, zebrali si�: przewodnicz�cy S�du Najwy�szego, jego trzech sekretarzy z urz�du, kapitan Policji S�du Najwy�szego, trzech agent�w FBI oraz K.O. Lewis, dyrektor departamentu FBI. Panowa� tu powa�ny nastr�j, usilnie starano si� ignorowa� dochodz�c� z ulicy wrzaw�. Nie by�o to �atwe. Przewodnicz�cy i Lewis dyskutowali o najnowszych gro�bach mord�w na s�dziach. Pozostali przys�uchiwali si�, sekretarze sporz�dzali notatki.
W ci�gu ostatnich sze��dziesi�ciu dni do FBI wplyn�y meldunki
o ponad dwustu nowych pogr�kach, co stanowi�o ponury rekord. Jak zwykle sporo by�o tych w stylu: "Wysadz� s�d w powietrze!", ale by�y i takie z nazwiskami i sprawami, kt�re sta�y si� przyczyn� pr�b zastraszenia.
Runyan nawet nie stara� si� ukrywa� l�ku. Z poufnej listy FBI czyta� nazwiska os�b i nazwy grup: Ku-Klux-Klan, nazi�ci, Palesty�czycy, czarni separaty�ci, zwolennicy �ycia, homofobicy. Nawet IRA. Wydawa�o si�, �e gro�� wszyscy pr�cz rotarian i harcerzy. Popierana przez Ira�czyk�w �rodkowowschodnia grupa terrorystyczna grozi�a przelewem krwi na ameryka�skiej ziemi w odwecie za �mier� ministr�w sprawiedliwo�ci w Teheranie. Nie istnia�y �adne dowody, �e Stany Zjednoczone by�y w jakikolwiek spos�b zaanga�owane
w te morderstwa. Nowa grupa terrorystyczna domowego chowu, Armia Podziemna, kt�ra zd��y�a ju� si� dorobi� w�tpliwej s�awy, zamordowa�a s�dziego federalnego w Teksasie, podk�adaj�c bomb� pod jego samoch�d. Nikogo nie zdo�ano zaaresztowa�, jednak Armia Podziemna przyzna�a si� do zamachu. J� te� przede wszystkim podejrzewano o kilka zamach�w bombowych na biura ACLU, ale nie by�o na to �adnych dowod�w.
- A co z terrorystami z Porto Rico? - zapyta� Runyan, nie podnosz�c wzroku.
- To waga pi�rkowa, nimi si� nie przejmujemy - odpowiedzia� beztroskim tonem K.O. Lewis. - Odgra�aj� si� od dwudziestu lat.
- Kiedy� mog� si� zabra� do dzia�ania. Klimat im s�u�y, nie s�dzi pan?
- Niech pan si� nie przejmuje Portoryka�czykami, panie przewodnicz�cy. - Runyan lubi�, gdy si� tak zwracano do niego. Nie znosi�, gdy tytu�owano go pe�nym "Przewodnicz�cy S�du Najwy�szego". - Gro�� nam tylko dlatego, �e inni tak robi�.
- Bardzo �mieszne - powiedzia� Runyan bez u�miechu.Bardzo �mieszne. By�bym niepocieszony, gdyby jaka� grupa zaniedba�a pogr�ek. - Rzuci� zestawienie na biurko i pomasowa� skronie.Porozlnawiajmy o �rodkach ostro�no�ci. - Zamkn�� oczy.
K.O. Lewis od�o�y� swoj� kopi� listy na biurko przewodnicz�cego.- C�, dyrektor s�dzi, �e powinni�my ka�demu z s�dzi�w przydzieli� co najmniej czterech agent�w FBI na co najmniej nast�pne dziewi��dziesi�t dni. Do pracy i z pracy b�d� je�dzi� opancerzonymi limuzynami, a Policja S�du Najwy�szego pomo�e nam w zabezpieczeniu gmachu s�du.
- A co z podr�ami?
- Pomys�, przynajmniej na razie, nie najlepszy. Dyrektor jest zdania, �e s�dziowie powinni pozosta� w Dystrykcie Columbia przynajmniej do ko�ca roku.
- Oszala� pan?! A mo�e on? Je�li poprosz� s�dzi�w, �eby dostosowali si� do tego �yczenia, wyjad� dzi� wieczorem i przez miesi�c nie b�dziemy ich widzieli. To absurd. - Runyan ztnarszczy� brwi i powi�d� wzrokiem po sekretarzach, kt�rzy zacz�li kr�ci� z niesmakiem g�owami. Rzeczywi�cie, absurd.
Lewisa to nie wzruszy�o. Spodziewa� si� takiej reakcji.
- Jak pan sobie �yczy, panie przewodnicz�cy. To by�a tylko sugestia.
- Idiotyczna sugestia.
- Dyrektor nie spodziewa� si�, �e przystanie pan na ni�. Liczy jednak, �e z g�ry b�dziemy zawiadamiani o wszelkich podr�ach, by m�c im zapewni� odpowiednie �rodki bezpiecze�stwa.
- To znaczy, �e planuje si� eskort� dla wszystkich s�dzi�w opuszczaj�cych miasto?
- Tak, panie przewodnicz�cy, to w�a�nie chcia�em powiedzie�.
- Nic z tego nie bgdzie. Ci ludzie nie s� przyzwyczajeni do przyzwoitek.
- Tak jest, panie przewodnicz�cy. Ale nie s� te� przyzwyczajeni do tego, �e si� na nich poluje. Staramy si� jedynie chroni� szacownych s�dzi�w, panie przewodnicz�cy. Naturalnie nikt nam nie kaza� robi� czegokolwiek, cho� wydaje mi si�, �e w�a�nie od tego jeste�my. Mo�emy zaprzesta� dzia�alno�ci, je�li tego pan sobie �yczy.
Runyan zako�ysa� si� w fotelu; nerwowo rozgina� spinacz.
- A bezpiecze�stwo gmachu? - spyta�.
Lewis westchn�� i omal si� nie u�miechn��.
- Tym si� nie przejmujemy, panie przewodnicz�cy. �atwo go strzec. Tutaj nie przewidujemy �adnych k�opot�w.
- Je�li nie tu, to gdzie?
Lewis skin�� w stron� okna, za kt�rym panowa� coraz wi�kszy ha�as.
- Gdzie� tam. Na ulicach pe�no jest idiot�w, maniak�w i nadgorliwc�w.
- I wszyscy nas nienawidz�.
- Najwidoczniej. Prosz� pos�ucha�, panie przewodnicz�cy. Martwimy si� o s�dziego Rosenberga. Wci�� nie chce wpu�ci� naszych ludzi do domu; ka�e im przez ca�� noc siedzie� w samochodzie na ulicy. Pozwa.la wprawdzie czuwa� przy tylnym wyj�ciu swemu ulubionemu oficerowi policji s�dowej -jak on si� nazywa...? aha, Ferguson - ale tylko od dziesi�tej wiecz�r do sz�stej rano. S�dzia Rosenberg przebywa w domu wy��cznie ze swoim piel�gniarzem. Nie powiedzia�bym, �eby to by�o bezpieczne.
Runyan pod�uba� rozgi�tym spinaczem pod paznokciami i u�miechn�� si� pod nosem. �mier� Rosenberga, wszystko jedno w jakich
9
okoliczno�ciach i kiedy by nast�pi�a, by�aby dla wszystkich wybawieniem. Wi�cej, to by�oby �wi�to. Jako przewodnicz�cy musia�by sig wbi� w czarny garnitur i wyg�osi� mow� pogrzebow�, ale za zamkni�tymi drzwiami chichota�by ze swoimi sekretarzami. Spodoba�a mu si� ta my�l.
- Co pan proponuje? - spyta�.
- M�g�by pan z nim porozmawia�?
- Ju� pr�bowa�em. T�umaczy�em mu, �e jest chyba najbardziej nie cierpianym cz�owiekiem w Ameryce, �e miliony ludzi nienawidz� go od �witu do nocy, �e wi�kszo�� spo�ecze�stwa chcia�aby go widzie� martwym, �e dostaje czterokrotnie wi�cej list�w z pogr�kami ni� my wszyscy razem wzi�ci i �e mo�e by� �atwym celem dla zamachowca.
- I? - zapyta� Lewis po chwili milczenia.
- Powiedzia� mi, �eby go poca�owa� w dup�, i zasn��.
Sekretarze zachichotali pod nosem jak wypada�o; dopiero wtedy przedstawiciele FBI poj�li, �e wolno si� �mia�.
- Co w takim razie zrobimy? - spyta� Lewis, kt�rego to nie rozbawi�o.
- Chro�cie go najlepiej jak potraficie, miejcie to na pi�mie i nie przejmujcie si�. Rosenberg nie boi si� niczego ze �mierci� w��cznie, a je�li on nie trz�sie portkami, to dlaczego wy mieliby�cie?
- Dyrektor jest pe�en obaw; ja te�, pa.nie przewodnicz�cy. To bardzo proste: je�li kt�remu� z was co� si� stanie, b�dziemy kiepsko wygl�da�.
Przewodnicz�cy zako�ysa� si� szybko w fotelu. Zgie�k dobiegaj�cy z ulicy dzia�a� mu na nerwy. Narada trwa�a ju� za d�ugo,
- Dajcie sobie spok�j z Rosenbergiem, mo�e umrze we �nie. Bardziej ma�wi mnie Jensen.
- Owszem, jest k�opotliwy - przyzna� Lewis, przerzucaj�c kartki.
- Wiem o tym - powiedzia� powoli Runyan. - Zawraca nam g�ow�; ubzdura�o mu si� teraz, �e jest libera�em. W co drugiej sprawie g�osuje jak Rosenberg. Za miesi�c stanie si� zwolennikiem supremacji bia�ych i b�dzie popiera� segregacj� w szko�ach. P�niej zakocha si� w Indianach i zechce odda� im Montan�. Zachowuje si� jak niedorozwini�ty dzieciak.
- Wie pan, �e leczy si� z depresji.
- Wiem, wiem. M�wi� mi o tym. Traktuje mnie jak ojca. Jaki lek bierze?
- Prozac.
Przewodnicz�cy wci�� grzeba� pod paznokciami.
- A co z t� nauczycielk� aerobiku, z kt�r� si� spotyka�. Wci�� si� ko�o niej kr�ci?
- Raczej nie, pa,nie przewodnicz�cy. Jego tak naprawd� chyba nie interesuj� kobiety - powiedzia� ogl�dnie Lewis. Wiedzia� wi�cej. Spojrza� na swojego agenta, kt�ry mu wcze�niej podrzuci� �w soczysty k�sek, a ten skinieniem g�owy potwierdzi� informacj�.
Runyan zmieni� temat, nie chcia� o tym rozmawia�.
- Wsp�pracuje z wami? - spyta�.
- Oczywi�cie, �e nie. Pod wieloma wzgl�dami jest gorszy od Rosenberga. Pozwala eskortowa� si� do swojego bloku, po czym ka�e nam tkwi� na parkingu przez ca�� noc. Prosz� pami�ta�, �e mieszka na sz�stym pi�trze. Nie wolno nam nawet posiedzie� w holu. Twierdzi, �e mogliby�my denerwowa� s�siad�w, wi�c przez ca�� noc musimy si� gnie�� w samochodzie. A z budynku mo�na si� wydosta� dziesi�cioma r�nymi drogami. Nie upilnujemy wszystkich wyj��. Wci�� si� wymyka, nigdy wigc nie wiemy, czy jest u siebie, czy nie. W
przypadku Rosenberga przynajmniej jeste�my pewni, �e siedzi w domu. Nie mamy ju� si� znosi� wyskok�w Jensena.
- Wy�mienicie. Skoro wy nie dajecie rady, jak m�g�by go namierzy� morderca?
O tym Lewis nie pomy�la�. Nie by� w nastroju do �art�w.
- Dyrektor bardzo si� martwi ochron� Jensena.
- Nie otrzymuje tylu gr�b.
- Jest sz�sty na li�cie, ma ich ledwie o par� mniej ni� pan, panie przewodnicz�cy.
- Och... to znaczy, �e jestem pi�ty?
- Tak. Tu� za s�dzi� Manningiem. On z nami wsp�pracuje, je�li ju� o tym mowa. W ca�ej rozci�g�o�ci.
- Ten boi si� nawet w�asnego cienia - powiedzia� Runyan i zawaha� si�. - Nie powinienem by� tego powiedzie�. Przepraszam.
Lewis zignorowa� przeprosiny. ,
- Prawd� m�wi�c, wszyscy, pr�cz Jensena i Rosenberga, staraj� si� nie utrudnia� nam pracy. S�dzia Stone bardzo si� ciska, ale nas s�ucha.
- On ciska si� na wszystkich, prosz� wi�c nie bra� tego do siebie. Jak s�dzicie, dok�d wymyka si� Jensen?
Lewis spojrza� na swojego agenta.
- Nie mamy poj�cia.
Spora cz�� t�umu w tej w�a�nie chwili wznios�a ch�ralny okrzyk. Reszta t�uszczy przy��czy�a si� do kociej muzyki. Przewodnicz�cy nie m�g� d�u�ej tego ignorowa�. Wsta� i og�osi� koniec posiedzenia. Okna wprost wibrowa�y.
10 11
Gabinet s�dziego Jensena majdowa� sig na pierwszym pigtrze z drugiej strony gmachu, tam gdzie nie dochodzi� ha�as. Przestronny pok�j by� jednak najmniejszy z dziewi�ciu. Jensen jako najm�odszy z s�dzi�w i tak mia� szcz�cie; dosta� w�asne biuro. Gdy sze�� lat wcze�niej w wieku czterdziestu dw�ch lat nominowano go, uwa�any by� za wymaj�cego g��boko konserwatywne pogl�dy zwolennika sztywnego trzymania si� litery konstytucji, podobnie jak ci, kt�rzy go popierali. Do jego nominacji dosz�o po d�ugich przepychan
lsach. Jensen wypad� s�abo przed Komisj� Senack�. W czu�ych kwestiach stara� sig zajmowa� stanowisko satysfakcjonuj�ce obydwie strony i od obu obrywa� kopniaki. Republikanie byli zak�opotani, demokraci wietrzyli wo� krwi. Prezydent naciska�, jak m�g�, i w rezultacie Jensena mianowano wigkszo�ci� jednego g�osu.
W ten spos�b jednak obj�� do�ywotni� posad�. Nikt nie by� zadowolony z sze�ciu lat jego urz�dowania. Ura�ony przes�uchiwaniami przed komisjami zatwierdzaj�cymi jego nominacj�, poprzysi�g� sobie przy ka�dej okazji wykazywa� wsp�czucie. Wprawi�o to we w�ciek�o�� republikan�w. Czuli si� zdradzeni, zw�aszcza gdy Jensen odkry� drzemi�c� w sobie dotychczas pasj� do ochrony praw kryminalist�w. Pozbawiony silniejszego kr�gos�upa politycmego szybko opu�ci� prawic�, znalaz� si� w centrum, a p�niej zjecha� na lewo.
Gdy ju� spece od prawa zaczgli skroba� si� w kozie br�dki, Jensen zahalsowa� w prawo i popar� zdanie odr�bne s�dziego Sloana neguj�cego prawa kobiet. Jensen nie �ywi� sympatii do kobiet. By� neutralny pod wzgl�dem religijnym, sceptycmie odnosi� si� do wolno�ci s�owa, �ywi� sympati� do os�b uchylaj�cych si� przed podatkami, ba� si� czarnych, okazywa� oboj�tno�� wobec Indian, by� surowy dla os�b zajmuj�cych si� pornografi� i �agodny dla kryminalist�w; jedynie w popieraniu ochrony �rodowiska zachowywa� si� m
niej wi�cej konsekwentnie. Ku jeszcze wi�kszemu obrzydzeniu republikan�w, kt�rzy utoczyli sobie sporo krwi, aby wyd�bi� jego nominacj�, Jensen zdradza� k�opotliw� sympati� dla sprawy zalegalizowania homoseksualizmu.
Na jego pro�b� przydzielono mu parszyw� spraw� Dumonda. Ronald Dumond mieszka� ze swoim kochankiem przez osiem lat. Byli szcz�liw� par�, w pe�ni sobie oddan�, z pogod� znosz�c� to, czym darzy� ich los. Chcieli si� pobra�, lecz kodeks prawny Ohio zabrania� podobnych zwi�zk�w. P�niej kochanek nabawi� sig AIDS i zmar� w mgczarniach. Pozostawi� Ronaldowi szczeg�owe instrukcje dotycz�ce poch�wku, w��czy�a si� jednak rodzina i zabroni�a Dumondowi udzia�u �v nabo�e�stwie �a�obnym i pogrzebie. Zrozpaczony,
pozwa� rodzin� kochanka, oskar�aj�c j� o krzywdy moralne. Sprawa obija�a si� po s�dach ni�szych instancji przez sze�� lat, by w ko�cu niespodziewanie wyl�dowa� na biurku Jensena.
12
1
Chodzi�o o prawa "ma��onk�w" homoseksualist�w. Sprawa Dumonda sta�a sig okazj� do wypowiedzenia walnej bitwy przez ich zwolennik�w. Na sam d�wi�k nazwiska "Dumond" dochodzi�o do rozruch�w.
Tak� to spraw� wzi�� Jensen. Zamkn�� si� w swoim najmniejszym gabinecie przy stole konferencyjnym z trzema sekretarzami. Sp�dzili nad spraw� Dumonda dwie godziny i doszli donik�d. Byli jedynie wyczerpani przerzucaniem si� argumentacj�. Jeden z sekretarzy, libera� z Cornell, by� za przyznaniem ma��onkom homoseksualist�w szerokich praw i podaniem tego bez ogr�dek do publicznej wiadomo�ci. Jensen te� tego chcia�, ale nie by� got�w og�osi� swojej opinii publicznie. Pozostali dwaj sekretarze byli nastawieni sce
ptycznie. Podobnie jak Jensen zdawali sobie spraw�, �e na forum S�du Najwy�szego nie uda si� osi�gn�� wymaganej wi�kszo�ci pi�ciu g�os�w.
Rozmowa zboczy�a na inne tory.
- Szef jest na pana wkurzony, Glenn - powiedzia� sekretarz z Duke. Na osobno�ci zwracali si� do Jensena po imieniu. "S�dzio" nie brzmia�o zr�cznie.
- Co znowu? - Glenn potar� oczy.
- Jeden z jego sekretarzy da� mi cynk, �e szef i FBI martwi� si� o pa�skie bezpiecze�stwo. FBI twierdzi, �e nie chce pan z nimi wsp�pracowa�. Szef zdenerwowa� sig z tego powodu. Chcia�, �ebym panu to przekaza�. - Wszystkie wiadomo�ci rozchodzi�y si� przez sie� informacyjn� zawiadywan� przez sekretarzy. Dos�ownie wszystkie.
- No i dobrze. Od tego jest, �eby si� martwi�.
- Chce przydzieli� jeszcze dw�ch federalnych do pa�skiego mieszkania. �ycz� sobie mie� do niego dost�p. Poza tym FBI chce wozi� pana z domu do pracy i z powrotem. Chc� te�, �eby ograniczy� pan swoje podr�e.
- Ju� to s�ysza�em.
- Tak, wiemy. Sekretarz szefa powiedzia� nam, �e szef chce, by�my pana przekonali. Twierdzi, �e powinien pan wsp�pracowa� z FBI, bo oni chroni� pana �ycie.
- Rozumiem.
- Staram si� wi�c pana przekona�.
- Dzi�kuj�. Przeka�cie kana�ami z powrotem, �e nie tylko starali�cie sig mnie przekona�, ale i straszyli�cie kar� bosk�, �e wys�ucha�em uwa�nie waszego przekonywania i straszenia, ale wpad�o mi to jednym, a wypad�o drugim uchem. Powiedzcie, �e Glenn my�li, �e jest ju� du�y.
- Dobrze, Glenn. Nie boi si� pan, prawda?
- Ani troch�.
13
Rozdzia� 2
Thomas Callahan by� jednym z bardziej popularnych profesor�w, poniewa� odmawia� prowadzenia zaj�� przed po�udniem. Tak jak i wi�kszo�� student�w du�o pi� i pierwsze godziny dnia przeznacza� na sen, p�niejsze na reanimacj�. Do zaj�� o dziewi�tej czy dziesi�tej czu� obrzydzenie. Popularny by� r�wnie� dlatego, �e zachowywa,� si� jak r�wniacha - nosi� sprane d�insy i tweedowe marynarki z porz�dnie wytartymi �atami na �okciach, nie uznawa� natomiast krawat�w i skarpet. Stanowi� przyk�a.d liberalnego, pod��aj�
g o � m o d � a k a d e m i k a . M i a � c z t e r d z i e � c i p i � � l a t , a 1 e d z i � k i c i e m n y m w � o s o m i o k u l a r o m w y g l � d a � n a t r z y d z i e s t o p i � c i o l a t k a . I t a k z r e s z t � n i e o b c h o d z i � o g o , n a i l e w y g l � d a . G o l i � s i � r a z w t y g o d n i u , g d y z a c z y n a � a g o s w g d z i e � b r o d a , k t � r � z a p u s z c z a � , g d y n a s t
Popularny by� wreszcie z tego wzgl�du, i� prowadzi� zajgcia z prawa konstytucyjnego, przedmiotu najmniej lubianego, ale obowi�zlsowego, kt�re dzi�ki nie podrabianej b�yskotliwo�ci oraz swobodzie zachowania profesora by�y autentycznie interesuj�ce. Nikomu innemu w Tulane si� to nie udawa�o. Zreszt� nikomu innemu na tym nie zale�a�o, wi�c studenci bili si� o to, by trzy razy w tygodniu o jedenastej rano m�c bra� udzia� w zaj�ciach z prawa konstytucyjnego z Callahanem.
Callahan sta� i przeciera� szk�a, podczas gdy osiemdziesi�ciu student�w wymienia�o szeptem ostatnie uwagi przed rozpocz�ciem �wicze�. By�o dok�adnie pi�� po je�enastej. Stanowczo za wcze�nie, pomy�la� Callahan.
- Kto wie, o co chodzi�o w zdaniu odr�bnym Rosenberga w sprawie Nash kontra stan New Jersey?
Wszystkie g�owy si� pochyli�y. Na sali zapad�a cisza. Callahan
musia� mie� potwornego kaca. Oczy mia� zaczerwienione. Kiedy zaczyna� od Rosenberga, zanosi�o si� na ponure kazanie. Nikt si� nie zg�osi�. Nash? Kto zacz? Callahan rozejrza� si� po sali powoli, metodycznie i czeka� dalej. Martwa cisza.
Napi�cie zosta�o przerwane szcz�kni�cim klamki. Do �rodka w�lizn�a si� atrakcyjna dziewczyna w obcis�ych, spranych d�insach i bawe�nianym swetrze. Przesun�a si� pod �cian� do trzeciego rz�du i g�adko przesun�a mi�dzy siedz�cymi na swoje miejsce. Studenci z czwa�ego rz�du przygl�dali si� jej z admiracj�. Ci z pi�tego wyci�gali szyje. Przez dwa pierwsze okropne lata do ich nielicznych przyjemno�ci nale�a�o obserwowanie, jak z gracj� porusza si� po salach i korytarzach ubrana w lu�ne swetry i podkre�laj�ce
d�ugo�� n�g spodnie. �atwo by�o si� domy�li�, �e kryje si� pod nimi bajeczne cia�o. Dziewcz�na nie by�a jednak z tych, kt�re szafuj� podobnym skarbem. Nale�a�a do paczki i stosowa�a si� do akademickiego kodeksu nakazuj�cego nosi� d�insy, flanelowe koszule, stare swetry i za du�e bluzy koloru khaki. M�ska po�owa roku da�aby wiele, by w�o�y�a kiedy� czarne sk�rzane mini.
U�miechn�a si� przelotnie do swojego s�siada, kt�remu natychmiast wylecia� z g�owy Callahan i pytanie o spraw� Nasha. Ciemnorude w�osy opada�y jej do ramion. Z idealnymi z�bami i efektownym uczesaniem mog�aby pos�u�y� za wzorzec dziewczyny dopinguj�cej dru�yny sportowe - cheerleaderki - w kt�rej ka�dy ch�opak zakochuje si� co najmniej dwukrotnie w og�lnialsu. I mo�e przynajmniej raz na studiach.
Callahan zignorowa� ten przerywnik. Gdyby by�a na pierwszym roku i gdyby wzbudza� w niej strach, m�g�by si� jej czepi� i nakrzycze�:
"Nie b�dziecie mie� prawa sp�nia� si� do s�du!" - t� prawd� wyk�adowcy niemi�osiernie wbijali studentom do g��w.
Callahan nie mia� jednak ochoty na gderanie, a Darby Shaw nie ba�a si� go. Przez u�amek sekundy zastanawia� si�, czy nie jest przypadkiem publiczn� tajemnic�, �e z ni� sypia. By� mo�e nie. Darby zale�a�o na zachowaniu dyskrecji.
- Czy kto� czyta� zdanie odr�bne Rosenberga w sprawie Nash kontra New Jersey?
Na sali natychmiast zapanowa�a ca�kowita cisza, jak gdyby wszyscy znale�li si� nagle w �wietle reflektor�w. Uniesienie r�ki oznacza�oby bezlitosny magiel przez nast�pne p� godziny. Ochotnik�w nie by�o. Palacze z tylnych rz�d�w zapalili papierosy. Wi�kszo�� student�w bazgra�a bez celu w notesach. Nikt nie podnosi� g�owy. Wertowanie w notatniku w poszukiwaniu zapisk�w dotycz�cych sprawy Nasha by�oby post�powaniem zbyt oczywistym; poza tym by�o na to za
14 I5
p�no. Ka�dy ruch m�g� �ci�gn�� na siebie uwag� Callahana - lepiej nie i�� pod n�.
Zreszt� i tak nikt nie mia� �adnych informacji w notatkach. Sprawa nale�a�a do tych, o kt�rych Callahan w zesz�ym tygodniu wspomnia� tylko na marginesie. By� ciekaw, czy ktokolwiek zada� sobie trud, by o niej poczyta�. S�aw� zawdzi�cza� temu, �e ko�cowy egzamin u niego obejmowa� tysi�c dwie�cie spraw, z kt�rych tysi�ca nie by�o w podr�czniku. Istny koszmar, gdyby Callahan nie by� mi�kki i nie stawia� szczodrze pob�a�liwych ocen; tylko osio� sporego kalibru m�g�by zawali� egzamin.
Teraz jednak Callahan nie sprawia� wra�enia mi�kkiego. Rozejrza� si� po sali, uznaj�c, �e nadszed� czas na wyszukanie ofiary.
- Co nam pan powie, panie Sallinger? Wyja�ni nam pan, o co chodzi�o w votum separatum Rosenberga? - spyta�.
- Nie, panie profesorze - odpowiedzia� natychmiast Sallinger z czwartego rz�du.
- Rozumiem. Czy to mo�e dlatego, �e nie czyta� pan votum Rosenberga?
- Istotnie, panie profesorze. Nie czyta�em.
Callahan utkwi� ponure spojrzenie w Sallingerze. Zaczerwienione I oczy sprawia�y, �e stawa�o si� ono jeszcze gro�niejsze. Dostrzeg� to �'� jednak wy��cznie Sallinger, poniewa� wszyscy pozostali wlepiali wzrok w notatniki.
- A czemu� to? - zapyta� Callahan.
- Poniewa� staram si� nie czyta� zda� odr�bnych. Zw�aszcza gdy ��I pisze je Rosenberg.
Beznadziejnie. Sallinger pr�bowa� odpowiedzie� ogniem, ale nie mia� amunicji.
- Ma pan co� przeciwko Rosenbergowi, Sallinger?
Callahan szanowa� Rosenberga. Czci� go. Czyta� ksi��ki po�wi�cone ��� temu cz�owiekowi i jego pogl�dom. Bada� szczeg�y spraw, w kt�rych s�dzia bra� udzia�. Raz nawet zjad� z nim obiad.
Sallinger wierci� si� niespokojnie.
- Och, nie, panie profesorze. Po prostu nie lubi� zda� odr�bnych. Sallinger sili� si� jeszcze na humor, ale nie uda�o mu si� wzbudzi� ani ' jednego u�miechu. P�niej, przy piwku, b�dzie si� za�miewa� z kumplami, �' opowiadaj�c bez ko�ca, jak to wyrazi� sw�j niesmak do zda� odr�bnych, zw�a.szcza pi�ra Rosenberga. Teraz jednak nie by�o w tym nic zabawnego. �
- Rozumiem. Czy pan czyta w takim razie opinie wi�kszo�ci?
Sallinger zawaha� si�. Czeka�o go upokorzenie za w�t�e pr�by nawi�zania r�wnej walki.
- Tak, panie profesorze, mn�stwo.
- $wietnie. Niech nam pan w takim razie powie, jaka by�a opinia '�kszo�ci w sprawie Nash kontra New Jersey.
Sallingerowi nigdy nie obi�a. si� o uszy sprawa Nasha, teraz jednak 'a� j� zapami�ta� po kres swej prawniczej kariery.
- Zdaje mi si�, �e jej nie czyta�em.
- A wi�c, panie Sallinger, nie czyta pan zda� odr�bnych, a teraz owiadujemy si�, �e zaniedbuje pan opinie wi�kszo�ci. Co w takim azie pan czyta, panie Sallinger? Romanse, pisma ilustrowane?
Zza czwartego rz�du rozleg� si� st�umiony �miech student�w, t�rzy czuli, �e trzeba si� roze�mia�, ale jednocze�nie nie chcieli raca� na siebie uwagi.
Zaczerwieniony Sallinger wpatrywa� si� w milczeniu w Callahana.
- Dlaczego nie zapozna� si� pan z t� spraw�? - zapyta� kategorycznym tonem Callahan.
- Nie wiem... My�l�, �e... eee... po prostu wylecia�a mi z g�owy. Callahan zni�s� to dobrze.
- Hm, nie jestem zaskoczony. Wspomina�em o niej w zesz�ym tygodniu. Dok�adnie w zesz�� �rod�. Znajdzie si� na egzaminie ko�cowym. Nie rozumiem, dlaczego ignorujecie sprawy, o kt�re b�d� pyta�. - Callahan zacz�� si� przechadza� przed pierwszym rz�dem, wpatruj�c si� w student�w. - Czy ktokolwiek zada� sobie trud, by poczyta� o tej sprawie?
Cisza. Callahan popatrzy� w stron� drzwi, nie sil�c si� na jej przerwanie. Nikt nie podnosi� wzroku, wszystkie pi�ra i o��wki znieruchomia�y. Znad ostatniego rz�du unosi�y si� k��by dymu.
W ko�cu bardzo powoli w trzecim rz�dzie unios�a si� r�ka Darby Shaw. Sala odetchn�a. Zn�w ich uratowa�a. Mo�na si� by�o tego spodziewa�. By�a druga na roku i mia�a widoki na pokonanie numeru pterwszego. Potrafi�a recytowa� szczeg�y odrocze�, opinii wi�kszo�ci, podtrzyma� i odrzuce� wniosk�w we wszystkich sprawach, kt�re wymy�la� dla nich Callahan. Nie przepuszcza�a �adnej. Idealna pod ka�dym wzgl�dem, zrobi�a magisterium magna cum laude z biologii i zamierza�a to samo osi�gn�� na prawie, po czym �y� sobi
e wygodnie, pozywaj�c firmy chemiczne za niszczenie �rodowiska naturalnego.
Callahan utkwi� w niej spojrzenie pozornie zawiedziony. Trzy godziny temu opu�ci�a jego mieszkanie, po nocy sp�dzonej nad winem i prawem. Nie wspomina� jej jednak o sprawie Nasha.
- No, no, panno Shaw? Dlaczego Rosenberga zirytowa�a ta sprawa?
- Uwa�a, �e kodeks New Jersey pozostaje w sprzeczno�ci z Drug� Poprawk� do Konstytucji. - Darby nie podnosi�a wzroku na wyk�adowc�.
16 � Z � Raport Pelitana 1 j
- Dobrze. Mo�e pani powie pozosta�ym studentom, o jaki punkl kodeksu chodzi?
- Zakazuj�cy posiadania mi�dzy innymi pistolet�w maszynowych�
- Cudownie. Mo�e wie pani jeszcze, jak� bro� posiada� pan Nash w czasie aresztowania?
- Pistolet maszynowy AK- 47. Ka�asznikow.
- I co si� sta�o z Nashem?
- Zosta� skazany na trzy lata wi�zienia i wni�s� apelacj�.Darby zna�a szczeg�y sprawy.
- Czym zajmowa� si� pan Nash?
- W votum nie zosta�o to sprecyzowane, wspomniano jedynie, �e dodatkowo by� oskar�ony o handel detaliczny narkotykami. Do czasu aresztowania nie by� notowany.
- By� to wi�c handlarz narkotykami, u�ywaj�cy ka�asznikowa. W Rosenbergu uda�o mu si� jednak znale�� przyjaciela, nieprawda�?
- Oczywi�cie. - Darby Shaw podnios�a wzrok na Callahana. Napi�cie zel�a�o. Wi�kszo�� student�w wodzi�a wzrokiem za Callahanem spaceruj�cym powoli przed nimi i wybieraj�cym kolejn� ofiar�. Darby zazwyczaj b�yszcza�a na zaj�ciach, lecz Callahanowi zale�a�o na udziale w nich szerszego grona.
- Jak my�licie, dlaczego Rosenberg popar� Nasha? - Pytanie by�o skierowane do wszystkich.
- Bo kocha handlarzy narkotykami - odezwa� si� Sallinger, upokorzony, ale pragn�cy jako� si� odgry��. Callahan ceni� sobie dyslsusje ze studentami. U�miechn�� si� teraz do swojej ofiary, jak gdyby zapraszaj�c j� na upust krwi.
- Tak pan uwa�a, panie Sallinger?
- Pewnie. Handlarzy narkotykami, pe�ofil�w, terroryst�w, handlarzy broni�. Rosenberg kocha ich wszystkich. To jego s�abowite, prze�ladowane dzieci, kt�re musi chroni�. - Sallinger stara� si� wywrze� wra�enie s�usznie oburzonego.
- Co wigc wedle pa�skiej �wiat�ej opinii powinno si� robi� z tymi lud�mi?
- To proste. Powinni mie� kr�tki, uczciwy proces z dobrym adwokatem, potem szybk� sprawiedliw� apelacj�, a w ko�cu ostateczny wyrok, je�li s� winni. - Sallinger przemawia� w stylu niebezpiecznie zbli�onym do stylu praworz�dnych prawicowc�w, co w�r�d student�w Tulane uznawane by�o za grzech kardynalny.
Callahan skrzy�owa� ramiona.
- Prosz� kontynuowa�.
Sallinger zw�szy� pu�apk�, ale brn�� dalej. Nie mia� nic do stracenia
- Chc� powiedzie�, �e czyta�em mn�stwo spraw, w kt�rych
Rosenberg usi�owa� napisa� od nowa konstytucjg, by stworzy� haczyk �zwalaj�cy wy��czy� ze sprawy pewne dowody. W ten spos�b niew�tpliwie winni mogliby wyj�� na wolno��. Robi si� od tego niedobrze. Rosenberg uwa�a, �e we wszystkich wi�zieniach panuje przemoc i okrucie�stwo, wi�c wedle �smej Poprawki wi�ni�w co do jednego powinno si� z nich wypu�ci�. Na szcz�cie nale�y do mniejszo��, malej�cej mniejszo�ci.
- Podoba si� panu kierunek, w kt�rym zmierza S�d Najwy�szy, prawda, panie Sallinger? - Callahan jednocze�nie u�miecha� si� i marszczy� brwi.
- Kurcz�, oczywi�cie.
- Jest pan jednym z tych normalnych, gor�cokrwistych, patriotycznych, praworz�dnych Amerykan�w, kt�rzy mieliby ochot�, aby stary skurczybyk zdech� we �nie?
Na sali rozleg�y si� pojedyncze �miechy. Nie grozi�o to ju� niczym. Sallinger mia� na tyle rozs�dku, by nie odpowiada� szczerze.
- Nie �yczy�bym tego nikomu - powiedzia� z zak�opotaniem.
Callahan zn�w zacz�� spacerowa�.
- C�, dzi�kuj� panu, panie Sallinger. Zawsze sprawiaj� mi przyjemno�� pa�skie opinie. Jak zwykle pozwala nam pan spojrze� na prawo okiem laika.
�miechy by�y tym razem o wiele g�o�niejsze. Policzki opadaj�cego z powrotem na �awk� Sallingera zap�on�y rumie�cem.
Callahan nie u�miechn�� si�.
- No dobrze, chcia�bym podnie�� nieco poziom intelektualny tej dyskusji. Panno Shaw, dlaczego s�dzia Rosenberg opowiedzia� si� po stronie Nasha?
- Druga Poprawka gwarantuje obywatelom prawo do posiadania i noszenia broni. Dla s�dziego Rosenberga ma ona dos�owne, nie podlegaj�ce dyskusji znaczenie. Je�li Nash mia� ochot� wej�� w posiadanie ka�asznikowa, granatu czy dzia�a przeciwczo�gowego, kodeks New Jersey nie m�g� mu tego zabroni�.
- Zgadza si� pani z tym?
- Nie, i nie jestem w tym osamotniona. Wyrok zapad� wi�kszo�ci� o�miu g�os�w przeciw jednemu. Nikt nie popar� Rosenberga.
- Jakie by�o stanowisko pozosta�ej �semki?
- To chyba oczywiste. Stany maj� wa�kie powody, aby zabrania� nabywania i posiadania pewnych typ�w broni. Interes stanu New Jersey przewa�a nad prawami wynikaj�cymi dla Nasha z Drugiej Poprawki do Konstytucji. Spo�ecze�stwo nie mo�e pozwoli� obywatelom na posiadanie tak wyspecjalizowanej broni.
Callahan przygl�da� si� uwa�nie Darby Shaw. Poci�gaj�ce studentki
18 � 19
prawa by�y w Tulane rzadko�ci�. Gdy trafia� na nie, szybko bra� si� do dzie�a. Przez osiem lat nie�le mu si� wiod�o, zazwyczaj nie mi �adnych k�opot�w ze zdobywaniem tych dziewczyn. Przybywa�y na studia wyzwolone i nie skr�powane �adnymi wi�zami. Z Darby by�o inaczej. Wypatrzy� j� w bibliotece, gdy by�a na drugim semestrze pierwszego roku. Miesi�c mu zaj�o zaproszenie jej na kolacjg.
- Kto napisa� opini� wi�kszo�ci? - spyta�.
- S�dzia Runyan.
- I zgadza si� z nim pani?
- Tak. To prosta sprawa.
- Co sta�o si� p�niej z Rosenbergiem?
- S�dz�, �e znienawidzi� s�d.
- Wi�c protestuje z zasady?
- Cz�sto tak. Coraz trudniej obroni� jego opinie. We�my na przyk�ad spraw� Nasha. Dla libera��w takich jak Rosenberg kwestia kontroli nad posiadaniem broni jest prosta. Powinien by� napisa� opini� wi�kszo�ci i dziesi�� lat wcze�niej tak by si� sta�o. W sprawie Fordice kontra stan Oregon w 1977 roku zastosowa� o wiele w�sz� interpretacj� Drugiej Poprawki. Niesp�jno�ci w jego pogl�dach staj� si� wr�cz k�opotliwe.
Callahan zapomnia� o sprawie Fordice'a.
- Sugeruje pani, �e s�dziego Rosenberga ogarnia demencja starcza?
Sallinger rzuci� si� jeszcze raz do ataku, zupe�nie jak zapity awanturnik z knajpy.
- Jest kompletnie szurni�ty i pan dobrze o tym wie. Nie mo�� pan broni� jego opinii.
- Nie zawsze, panie Sallinger, poza tym s�dzia Rosenberg jeszc jest w�r�d nas.
- Cia�o tak, ale jego m�zg dawno obumar�.
- On oddycha, panie Sallinger. '
- Tak, za pomoc� maszyny. Trzeba mu pompowa� tlen do nosa.
- To si� nie liczy, panie Sallinger. Jest ostatnim z wielkic prawnik�w i jeszcze �yje.
- Niech pan lepiej zadzwoni i sprawdzi, profesorze... - Salling zawiesi� g�os. Powiedzia� do��. Nie, powiedzia� za wiele. Opu�ci� wzro pod surowym spojrzeniem wyk�adowcy. Zgarbi� si� nad notatniki i zastanowi�, dlaczego tak go ponios�o.
Callahan patrzy� na niego jeszcze przez chwil� i wr�ci� do spaceN przed studentami. Mia� naprawd� okropnego kaca.
Rozdzia� 3
W s�omkowym kapeluszu, czystych farmerkach, dok�adnie wyprasowanej koszuli khaki i wysokich butach wygl�da� prawie jak stary rolnik. �u� prymk� tytoniu i spluwa� w czarn� wod� pod molo. �u� jak farmer. Jego pick-up, cho� nowej marki, by� ju� mocno zakurzony i sprawia� wra�enie solidnie u�ywanego. Numery rejestracyjne mia� z Karoliny P�nocnej. Samoch�d by� zaparkowany sto metr�w dalej, w piasku ko�o drugiego ko�ca molo.
By�a p�noc pierwszego pa�dziernikowego poniedzia�ku. Mia� czeka� przez nast�pne p� godziny w ciemnym zak�tku pod opustosza�ym molo. Zadumany �u� tyto�, opiera� si� o balustradkg i wpatrywa� w zamy�leniu w wod�. By� sam, tak jak zaplanowano. Zawsze o tej porze by�o tu pusto. Co jaki� czas po brzegu przesuwa�y si� �wiat�a przeje�d�aj�cych samochod�w, �aden z nich jednak nie przystawa�.
Spojrza� na ja�niej�ce daleko od brzegu czerwone i niebieskie �wiat�a kana�u. Nie poruszaj�c si� sprawdzi�, kt�ra godzina. Pow�oka niskich chmur by�a bardzo g�sta i trudno by�o dostrzec cokolwiek poza najbli�szym otoczeniem. To r�wnie� uwzgl�dniono przy uk�adaniu planu.
W�z nie by� z Karoliny P�nocnej, kierowca r�wnie� nie. Tablice rejestracyjne �ci�gni�to z ci�ar�wki, odholowanej po wypadku na z�omowisko w pobli�u Durham, pick-up skradziono w Baton Rouge. Farmer nie pochodzi� z �adnego z tych miejsc, nie on te� dokona� tych dw�ch kradzie�y. By� zawodowcem; drobne, pospolite przest�pstwa wykonywali za niego inni.
Po dwudziestu minutach oczekiwania dostrzeg� ciemny kszta�t �'yfuj�cy w stron� molo. St�umiony zrazu warkot silnika stawa� si� �oraz g�o�niejszy. By� to niewielki ponton. Z dala wida� by�o na rufie
20 I 21
sylwetk� cz�owieka przy sterze. Pyrkotanie usta�o i ponton zatrzym sig na spokojnej wodzie dziesi�� metr�w od molo. Nabrze�e by�o w tej chwili puste.
Farmer starannie w�o�y� papierosa mi�dzy wargi, zapali� go, zaci�gn�� si� dwukrotnie i kciukiem pstrykn�� do wody. Papieros spad� w po�owie odleg�o�ci od pontonu.
- Jaka to by�a marka? - spyta� z do�u m�czyzna w pontonie, Widzia� sylwetk� cz�owieka opartego o balustradk�, ale nie m�g� dostrzec twarzy.
- Lucky Strike - odpowiedzia� farmer. Do tego ograniczy�a si� idiotyczna zabawa w wymian� hase�. Ile innych czarnych gumowych ponton�w mog�o w �rodku nocy przyp�yn�� od strony Atlantyku prosto ku temu porzuconemu, rozpadaj�cemu si� molo? G�upstwo, ale jak�e wa�ne.
- Luke? - dobieg� z ciemno�ci g�os z pontonu.
- Sam - powiedzia� farmer, nazywany Lukiem. Cz�owiek na wodzie w rzeczywisto�ci nazywa� si� Khamel, nie Sam, ale przez nast�pne pig� minut, potrzebne na doprowadzenie pontonu do brzegu, nie by�o to istotne. Khamel nie odpowiedzia� - nie musia�. Pop�yn�� wzd�u� molo w stron� brzegu. Luke ruszy� za nim. Spotkali si� przy pick-upie. Nie u�cisn�li sobie d�oni. Khamel po�o�y� mi�dzy nimi na siedzeniu samochodu czarn� gimnastyczn� torb� adidasa. W�z ruszy� wzd�u� brzegu.
Luke prowadzi�, a Khamel pali� papierosa. Obydwaj dobrze udawali, �e zupe�nie nie zwracaj� na siebie uwagi. Ani jednego spojrzenia. Twarz ubranego w czarny golf Khamela, okolona bujn� brod� i zakryta ciemnymi okularami, wygl�da�a z�owieszczo, ale nie da�oby sig jej zidentyfikowa�. Luke nie chcia� na ni� patrze�. By�o to zreszt� zgodne z poleceniem, jakie otrzyma�. Powstrzymywanie si� od patrzenia na Khamela przychodzi�o mu do�� �atwo - cz�owieka tego poszukiwano w dziewi�ciu pa�stwach.
Na mo�cie ko�o Manteo Luke zapali� kolejnego papierosa i przypomnia� sobie, �e si� ju� kiedy� spotkali. Je�li dobrze pami�ta�, by�o to kr�ciute�kie spotkanie na lotnisku w Rzymie pi�� czy sze�� lat temu. Nie przedstawili si� nawet sobie. Dok�adnie o wyznaczonej godzinie Luke, ubrany w�wczas nieskazitelnie jak przedstawiciel ameryka�skiej kadry dyrektorskiej, wszed� do toalety, postawi� akt�wk� ze sk�ry w�gorza na posadzce ko�o umywalki i powoli zacz�� sp�ukiwa� d�onie. Akt�wka nagle znikn�a, a w lustrze m
ign�a mu tylko twarz jakiego� mg�czyzny. Trzydzie�ci minut p�niej akt�wka eksplodowa�a tu� przy nogach brytyjskiego ambasadora w Nigerii. Teraz upewni� si�, �e owym m�czyzn� by� siedz�cy w�a�nie ko�o niego Khamel.
Luke cz�stokro� s�ysza�, jak cz�onkowie niewidzialnego bractwa,
do kt�rego nale�a�, wymieniaj� st�umionym szeptem opinie dotycz�ce K.hamela. Wedle nich by� cz�owiekiem w�adaj�cym wieloma j�zykami, nazwiskami i przebraniami. By� morderc�, kt�ry b�yskawicznie uderza�, nie pozostawiaj�c po sobie �adnych �lad�w, terroryst� grasuj�cym po ca,�ym �wiecie, ale nie daj�cym si� schwyta�. Prowadz�c w ciemno�ci sa,moch�d na p�noc, Luke osun�� si� g��biej w fotelu, niedbale przytrzymuj�c kierownicg nadgarstkami, kapelusz opiera� mu si� prawie o grzbiet nosa. Zacz�� sobie przypomin
a� opowie�ci dotycz�ce Khamela. Jego pasa�er s�yn�� z wr�cz niewiarygodnych wyczyn�w terrorystycznych. Dokona� zamachu na brytyjskiego ambasadora, jemu te� przypisywano schwytanie w 1990 roku w pu�apk� siedemnastu izraelskich �o�nierzy na Zachodnim Brzegu. Wy��cznie jego podejrzewano o pod�o�enie bomby pod samoch�d, do kt�rego wsiad� w 1985 roku bogaty zachodnioniemiecki bankier z rodzin�. Kr��y�a pog�oska, �e za ten wyczyn otrzyma� pi�� milion�w dolar�w w got�wce. Wi�kszo�� ekspert�w wywiadu s�dzi�a, �e t
o on opracowywa� plan zamachu na papie�a w 1981 roku. Wi�cej, Khamela pos�dzano o wszystkie nie wyja�nione zamachy terrorystyczne i zab�jstwa. �atwo by�o na niego zrzuca� win�, poniewa� nikt nie by� pewny, czy ten cz�owiek w og�le istnieje. .
Luke odczuwa� podniecenie. Tym razem Khamel mia� wyst�pi� na ameryka�skiej ziemi. Luke nie wiedzia�, kto b�dzie celem, nie mia� jednak w�tpliwo�ci, .�e poleje si� krew jakiej� grubej ryby.
O �wicie samoch�d zatrzyma� si� na rogu Trzydziestej Pierwszej i M Street w Georgetown. Khamel chwyci� torb� gimnastyczn� i bez s�owa wyskoczy� na chodnik. Przeszed� kilka przecznic do hotelu
"Four Seasons", w hotelowym kiosku kupi� Washington Post i bezhosko wjecha� wind� na sz�ste pi�tro. Dok�adnie o si�dmej pi�tna�cie zapuka� do drzwi w drugim ko�cu korytarza.
- Tak? - zapyta� ze �rodka nerwowy g�os.
- Szukam pana Snellera - powiedzia� powoli Khamel z doskona�ym akcentem rodowitego Amerykanina, zakrywaj�c kciukiem otw�r wtzjera.
- Pana Snellera?
- Tak. Edwina F. Snellera.
Drzwi pozosta�y zamkni�te, ale po kilku sekundach do�em wysun�a sig bia�a koperta. Khamel podni�s� j� i powiedzia� g�o�no, tak by us�ysza� go Sneller czy te� ten, kto by� za drzwiami:
- W porz�dku.
- Nast�pny pok�j - powiedzia� Sneller. - Czekam na telefon. Wygl�da�o na to, �e Sneller jest Amerykaninem. W odr�nieniu od Luke'a nigdy nie widzia� Khamela i nie mia� na to specjalnej ochoty.
22 / 23
Luke, kt�ry widzia� go ju� dwukrotnie, w�a�ciwie mia� szcz�cie, � jeszcze �y�.
W pokoju znajdowa�y si� dwa ��ka i niewiellsi stolik pod oknem Przez szczelnie zaci�gni�te zas�ony nie mia�o szansy przebi� si� �wiat�o s�o�ca. Khamel po�o�y� torb� gimnastyczn� na ��ku obok dw�c grubych neseser�w. Podszed� do okna, wyjrza� na zewn�trz, po czy�, zbli�y� si� do telefonu.
- To ja - powiedzia� do Snellera. - Prosz� mi powiedzie� co�' o samochodzie.
- To pospolity ford z rejestracj� Connecticut, zaparkowany na ulicy. Kluczyki s� na stole - m�wi� powoli Sneller.
- Kradziony?
- Oczywi�cie, ale wyczyszczony. Nie jest trefny.
- Zostawi� go na lotnisku Dullesa zaraz po p�nocy. Chc�, �eby� zosta� zniszczony, zrozumia� pan? - Angielszczyzna Khamela by�a: idealna. '
- Tak, takie otrzyma�em instrukcje - powiedzia� Sneller tonem kt�ry �wiadczy� o pos�usze�stwie i sprawno�ci w wykonywaniu; polece�.
- To bardzo wa�ne, rozumie pan? Zamierzam zostawi� bro� w samochodzie. Pistolet mo�na zidentyfkowa� po amunicji, a ludzie zwracaj� uwag� na samochody; to bardzo istotne, by zniszczy� samoch�d ze wszystkim, co b�dzie wewn�trz. Zrozumiano?
- Takie otrzyma�em instrukcje - powt�rzy� Sneller. Nie podoba�o mu si� to kazanie. Nie by� nowicjuszem w tej robocie.
Khamel usiad� na skraju ��ka.
- Cztery miliony otrzyma�em tydzie� temu. O dzie� za p�no, pozwol� sobie doda�. Dotar�em do Dystryktu Columbia, oczekuj� teraz kolejnych trzech milion�w.
- Zostan� przelane na konto jeszcze przed po�udniem. Zgodnie z umow�.
- Owszem, ale wy niezbyt dok�adnie si� z niej wywi�zujecie. Sp�nili�cie si� o dzie�, zgadza si�?
Doprowadzi�o to Snellera do irytacji. Poniewa� morderca znajdowa� si� w innym pomieszczeniu i nie zamierza� go opuszcza�, pozwoli�, by ta zabrzmia�a w jego g�osie:
- To wina banku, nie nasza.
To z kolei zirytowa�o Khamela.
- W porz�dku. Ale �ycz� sobie, by kolejne trzy miliony przelano na konto w Zurychu natychmiast po otwarciu banku w Nowym Jorku, czyli za oko�o dwie godziny. Sprawdz�.
- Dobrze.
- $wietnie. Nie �ycz� te� sobie �adnych trudno�ci po wykonaniu ��enia. Za dwadzie�cia cztery godziny b�d� w Pary�u, a stamt�d lec� prosto do Zurychu. Chc�, by w momencie mojego przybycia by�a tam � ca�a suma.
- Bgdzie, je�li zadanie zostanie wykonane.
Khamel u�miechn�� si�.
- Zostanie wykonane, panie Sneller. Przed p�noc�. Oczywi�cie, je�li pa�skie informacje by�y prawdziwe.
- Do chwili obecnej nic si� nie zmieni�o, nie zapowiada si� te�, by �vyj�tkowo dzi� co� si� sta�o. Po ulicach kr��� nasi ludzie. Wszystko ma pan w neseserach: mapy, wykresy, rozk�ady, narz�dzia i akcesoria, kt�rych pan sobie �yczy�.
Khamel spojrza� na le��ce ko�o niego nesesery i potar� praw� d�oni� oczy.
- Musz� si� przespa� - wymamrota� do mikrofonu. - Nie spa�em dwadzie�cia godzin.
Snellerowi nie przychodzi�a do g�owy �adna odpowied�. Zosta�o mn�stwo czasu i je�li Khamel chcia� si� przespa�, nic nie sta�o temu na przeszkodzie. Dostawa� za robot� dziesi�� milion�w.
- �yczy pan sobie co� do jedzenia? - spyta� z zak�opotaniem.
- Nie. Prosz� do mnie zadzwoni� dok�adnie za trzy godziny, o dziesi�tej trzydzie�ci. - Od�o�y� s�uchawk� na wide�ki i wyci�gn�� si� na ��ku.
Podczas drugiego dnia sesji jesiennej S�du Najwy�szego na ulicach by�o cicho i spokojnie. S�dziowie sp�dzili ca�y dzie� na rozprawach, wys�uchuj�c kolejno przemawiaj�cych prawnik�w, przedstawiaj�cych zawi�e, jednako nudne sprawy. Rosenberg przespa� wi�kszo�� posiedzenia. O�y� na chwil�, gdy prokurator generalny z Teksasu argumentowa�, �e pewien m�czyzna skazany na �mier� powinien otrzyma� leki doprowadzaj�ce go do pe�ni w�adz umys�owych przed podaniem mu �mierciono�nego zastrzyku. Skoro nie jest zdrowy na
umy�le, jak mo�na na nim wykona� wyrok �mierci, zapyta� z niedowierzaniem Rosenberg. To proste, odpowiedzia� prokurator generalny z Teksasu. Jego chorob� kontroluje si� farmakologicznie. Wystarczy wi�c da� zastrzyk przywracaj�cy r�wnowag� umys�ow�, by m�c go straci�. Wszystko b�dzie �licznie i zgodnie z konstytucj�. Rosenberg ciska� si� �och�, po czym straci� par�. Jego niewielki w�zek na k�kach by� o wiele ni�szy ni� wysokie siedzenia foteli reszty sk�adu s�du i s�dzia �Wgl�da� do�� �a�o�nie. W
przesz�o�ci by� tygrysem, bezlito�nie upokarzaj�cym nawet najbardziej wyszczekanych prawnik�w. To
24 � 25
jednak by�a ju� historia. Rosenberg zacz�� co� mamrota� i stra. w�tek. Teksaski prokurator u�miechn�� sig do niego szyderczo i ci�gn dalej.
Podczas ostatniej sprawy tego dnia, dr�twego przypadku segregacj w Wirginii, Rosenberg zacz�� chrapa�. Przewodnicz�cy s�du, Runyan� popatrzy� na niego ponuro. Jason Kline, starszy sekretarz Rosenberga;� zrozumia� aluzj� i powoli wyprowadzi� w�zek z sali s�dowej. Szybko ruszy� bocznym korytarzem.
Sgdzia odzyska� �wiadomo�� w swoim gabinecie, za�y� leki i poinformowa� sekretarzy, �e chce jecha� do domu. Kline da� zna� funkcjona�uszom FBI i po kilku minutach Rosenberga wtoczono do furgonetki zaparkowanej w podziemiach. Przygl�da�o si� temu dw�ch agent�w. Piel�gniarz imieniem Frederick przypasa� fotel, a sier�ant Ferguson z Policji S�du Najwy�szego zasiad� za kierownic�. Rosenber� nie dopuszcza� do siebie agent�w FBI. Powinni by� zadowoleni, �� mog� jecha� za nim drugim samochodem i obserwowa�
dom z ulicy:l Nie wierzy� glinom, a ju� na pewno nie agentom FBI. Nie s�dzi�, by; potrzebowa� ochrony.
Na Volta Street w Georgetown furgonetka zwolni�a i wjecha�a
kr�tki podjazd. Piel�gniarz Frede�ck z policjantem Fergusonem; ostro�nie przetoczyli w�zek do domu. Agenci FBI przypatrywali si� temu z ulicy z czarnego urzgdowego dodge'a a�esa. Poniewa� tra przed domem by� bardzo ma�y, znajdowali si� zaledwie kilka metr�v� od frontowego wej�cia. Dochodzi�a prawie czwarta po po�udniu.
Po kilku minutach, tak jak tego wymaga�y przepisy, Fergusog; wyszed�. Tydzie� wcze�niej, po d�ugich namowach, Rosenberg pozwoli�; mu dokonywa� cichej inspekcji wszystkich pokoi na parterze i pigtrze� P�niej Ferguson odje�d�a�, m�g� jednak wraca� o dziesi�tej wiecz�r� by do sz�stej nad ranem czuwa� przy tylnym wyj�ciu. Nie wolno by�� tego robi� nikomu opr�cz wym�czonego nadgodzinami Fergusona.
- Wszystko w porz�dku - powiedzia� agentom. - My�l�, �c b�d� na dziesi�t�.
- Jeszcze �yje? - jeden z agent�w z przyzwyczajenia rzuci�
pytanie.
- Obawiam si�, �e tak.
Oddalaj�c si� w stron� ci�ar�wki, Ferguson sprawia� wra� wyczerpanego.
Frede�ck by� puco�owatym i niezbyt silnym m�czyzn�, ale opieki nad tym pacjentem nie trzeba by�o krzepy. Niedbale popraa szy poduszki, przeni�s� Rosenberga z w�z