40

Szczegóły
Tytuł 40
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

40 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 40 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

40 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Pierwszy krok w chmurach" autor: MAREK H�ASKO tekst wklepa�: [email protected] - KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA RZESZ�W 1988 - Tekst wed�ug drugiego wydania "Utwor�w wybranych" Marka H�aski - "Czytelnik 1985 > - Opracowanie graficzne - STANIS�AW O��G - Redaktor - ANNA MAZURKIEWICZ - Redaktor techniczny - KRYSTYNA BURLI�SKA Lektura dla klasy czwartej liceum og�lnokszta�c�cego, technikum i liceum zawodowego - ISBN 83-03-02413-2 * * * PIERWSZY KROK W CHMURACH W sobot� centrum miasta wygl�da tak samo jak ka�dy inny dzie� tygodnia. Jest tylko wi�cej pijanych; w knajpach i barach, autobusach i bramach - wsz�dzie unosi si� zapach przetrawionego alkoholu. W sobot� miasto traci swoj� pracowit� twarz - w sobot� miasto ma pijan� mord�. Natomiast w centrum miasta, w sobot� nie ma ludzi, kt�rzy lubi� obserwowa� �ycie: sta� w bramach, w��czy� si� po ulicach, siedzie� na �awce w parku godzinami i tylko po to, aby za lat dwadzie�cia m�c sobie przypomnie�, �e tego to a tego dnia widzia�o si� mniej lub bardziej dziwny traf �yciowy. Tak jak wys�a�cy chadzaj� jeszcze podczas okupacji w czerwonych czapkach, tak jak handluj�cy suchym piaskiem, jak podw�rzowi �piewacy o przepitych tenorach - centrum miasta wymarli obecnie obiektywni obserwatorzy �ycia. Obserwator�w mo�na spotka� jedynie na przedmie�ciu. �ycie przedmie�cia zawsze by�o i jest bardziej zag�szczone; na przedmie�ciu w ka�d� sobot�, kiedy jest pogoda, ludzie wynosz� krzes�a przed domy; odwracaj� si� ty�em i usiad�szy okrakiem, obserwuj� �ycie. Up�r obserwator�w nosi czasem znamiona generalnego ob��du: czasem siedz� w ten spos�b przez ca�e �ycie i nie widz� nic opr�cz twarzy obserwatora z przeciwka. Potem umieraj� z g��bokim �alem do �wiata, z przekonaniem o jego szarzy�nie i nudzie, gdy� rzadko kiedy przyjdzie im namy�l, �e mo�na podnie�� si� i p�j�� na s�siedni� ulic�. Obserwatorzy �ycia na staro�� staj� si� niespokojni. Miotaj� si�, patrz� na zegarki; jest to jeden ze �miesznych nawyk�w starych ludzi - pragn� ratowa� czas. W pewnym okresie chciwo�� �ycia i wra�e� staje si� u nich silniejsza ni� u dwudziestolatk�w. Du�o gadaj�, du�o my�l�: uczucia ich s� dzikie i t�pe zarazem. Potem gasn� szybko i spokojnie. Umieraj�c wmawiaj� wszystkim, �e �yli szeroko. Impotenci chwal� si� sukcesami u kobiet, tch�rze - bohaterstwem, kretyni - m�dro�ci� �ycia. Pan Gienek - z zawodu malarz pokojowy - od czterdziestu lat mieszka� na Marymoncie i od tylu� lat obserwowa� �ycie swej dzielnicy. Owej soboty pan Gienek tak�e siedzia� przed swoim domem w ogr�dku i bezmy�lnie patrzy� w ulic�. Od czasu do czasu spluwa� i oblizywa� spieczone wargi; wygasaj�cy dzie� by� upalny i dr�cz�cy. Pan Gienek by� rozdra�niony: nie zdarzy�o si� nic ciekawego w dniu dzisiejszym, nikt nie z�ama� r�ki, nikt nikogo nie pobi� i pana Gienka ssa�o uczucie pustki i nudy - kopn�� psa, kt�ry nawin�� mu si� pod nog� i ponuro ziewaj�c patrzy� na ulic�. By�a pusta, przeje�d�aj�ce z rzadka samochody podnosi�y tumany rozparzonego piasku. Kiedy straci� ju� ca�� nadziej� na ujrzenie kawa�ka �ycia, uczu�, �e kto� tr�ca go w rami�. Podni�s� oczy i zobaczy� swego s�siada, Maliszewskiego. Chod� pan - powiedzia� Maliszewski. Gdzie? Niedaleko Po co? Chcesz pan co� zobaczy�? - powiedzia� Maliszewski. By� to niski cz�owiek dobrodusznej twarzy i chytrych oczkach. Ruchy jego - mimo pozornej oci�a�o�ci - by�y szybkie i zwinne jak ruchy m�odego kota. Co jest? - zapyta� pan Gienek; ziewn�� by� zm�czony upa�em. Ch�opak? - powiedzia� Maliszewski I co z tego? Satyra - powiedzia� Maliszewski - On jest z dziewczyn�. Ju� pan rozumiesz? Jasne - rzek� pan Gienek. Podni�s� si�; w serce jego wst�pi�a nadzieja. Zapyta� z o�ywieniem: - �adna? - I �adna i m�oda - rzek� Maliszewski. - M�wi� panu, dobra robota tam chodzi. - Nagle zniecierpliwi� si�: Idziesz pan czy nie? - zapyta�. - Nic z tego nie b�dzie - powiedzia� pan Gienek - Zanim my tam dojdziemy ,to oni sko�cz�. M�wi� panu, �e nic z tego nie b�dzie. - Oni nie maj� po pi��dziesi�tce tak jak pan - powiedzia� Maliszewski. - Mog� bardzo d�ugo bawi� si� w ten spos�b. Ja jak by�em m�ody, tote� mog�em si� w ten spos�b bawi� godzinami. Naprawd� tak by�o. Wst�pimy po mojego szwagra i podskoczymy tam, chce pan? On ju� wr�ci� z roboty i ch�tnie p�jdzie z nami. O, patrz pan, ju� idzie! Rzeczywi�cie, ulic� szed� m�ody, t�gi m�czyzna. R�kawy koszuli mia� podwini�te, w z�bach trzyma� trawk�. Oczy jego by�y senne i drwi�ce, powieki - ci�kie. - Heniek - zawo�a� Maliszewski - pozw�l tu na chwilk�! Heniek zbli�y� si� i opar� o p�ot. Czo�o jego by�o mokre od potu. - Cze�� - powiedzia�. - Co u pana, panie Gienku? - Heniek - powiedzia� Maliszewski - chod� z nami. - Gor�co - powiedzia� Heniek; obliza� wargi i westchn��: Nie ma czym oddycha�. W taki upa� nawet �wi�temu by nie stan��. Gdzie chcecie skoczy�? - By�em na dzia�ce - rzek� Maliszewski. - Widzia�em ch�opaka z dziewczyn�. - Szmata? - zapyta� Heniek. Wyplu� trawk�, potem zerwa� now� i przygryz� j� mocnymi z�bami. - Sk�d - powiedzia� Maliszewski. M�wi� ci: m�oda i �adna. - Mo�emy podskoczy� - powiedzia� Heniek. - Ty mnie znasz: ja lubi� popatrzy� na �ycie. Je�li dziewczyna b�dzie brzydka - zwr�ci� si� do Maliszewskiego - to ty co� dzisiaj postawisz. Ruszyli i szli szybko w�r�d dzia�kowych ogr�dk�w. Ludzie przychodzili tu po pracy, aby dogl�da� swych kartofli, pomidor�w i marchwi. Teraz jednak by�o pusto: parny, dr�twy dzie� zm�czy� wszystkich - ludzie siedzieli w domu. - Duszno - powiedzia� Heniek - Ja nic nie mog� robi� w taki dzie�. G�owa mnie boli ca�y czas. - Tamtym te� chyba gor�co - powiedzia� pan Gienek. - My�l� - rzek� Maliszewski. - My ich och�odzimy. Tak, Heniek? - W zesz�ym roku - powiedzia� Heniek - tutaj te� przychodzi� taki jeden go�� z dziewczyn�. Ca�e lato tu przychodzili. - I co? - Nic. Pewnie nie mieli mieszkania. - Pobrali si�? - zapyta� z wysi�kiem Gienek; marzy� o szklance zimnego, gorzkawego piwa. - Nie wiem. Mo�e i tak, �e si� pobrali. Te� by�a �adna dziewczyna. - Blondynka? - zapyta� zn�w Gienek; nic a nic go to nie obchodzi�o. W dalszym ci�gu czu� dr�cz�c� pustk� i niesmak. - Brunetka - rzek� Heniek. Pami�tam jak dzi�. Ten facet by� blondyn. Nie mog�em zrozumie�, dlaczego taka �adna dziewczyna chodzi z takim �achudr�. - Nie wiem - mrukn�� pan Gienek. Splun�� g�st� �lin�. By� z�y na He�ka: przypomnia� mu, �e on sam ma brzydk� i do�� g�upi� �on�. Powiedzia�: pewnie jaka� szmata. - Mo�e?... Teraz cicho - rzek� Maliszewski. Poszed� przodem, oni szli za nim wolno, staraj�c si� nie robi� ha�asu. By�o ju� szarawo: s�o�ce uciek�o, na trawie k�ad�y si� b��kitnawe cienie. Maliszewski w pewnym momencie odwr�ci� g�ow� i zawo�a� cicho - Chod�cie! Podeszli na palcach kilka krok�w i zobaczyli ch�opaka z dziewczyn�. Le�eli obok siebie. Dziewczyna opar�a swoj� g�ow� o rami� ch�opaka i przytuli�a si� do niego ca�ym cia�em. Le�eli zm�czeni mi�o�ci� i upa�em, byli m�odzi i �adni oboje - jedno ciemne, drugie jasne. Sukienka dziewczyny by�a uniesiona; mia�a d�ugie, mocne br�zowe nogi. - �adna - rzek� Heniek. - Bardzo �adna. M�wi�em - powiedzia� szeptem Maliszewski. Stali w milczeniu: pan Gienek zn�w obliza� wargi i pomy�la� o swojej �onie z dreszczem nag�ego wstr�tu. Maliszewski u�miechn�� si� g�upkowato. Heniek jeszcze bardziej opu�ci� ci�kie powieki i post�powa� z nogi na nog�. Nagle zapyta� z rozdra�nieniem: - Robimy? - co�? Ty - powiedzia� Maliszewski - Zr�b im co� takiego, �eby si� nie pozbierali ze �miechu do ko�ca �ycia. Ty to mo�esz zrobi�, Heniek. - Heniu� - powiedzia� pan Gienek - najlepiej ich nastraszy� - Przytakn�� palcami i powt�rzy�: Ona jest strasznie �adna. Ju� dawno nie widzia�em takiej lalki. Jeszcze dziecko. Nie powinni tego robi�. - Nagle zniecierpliwi� si� i rzek� do He�ka: Zr�b im pan co, bo jak nie, to ja im bomb� zasun�. - Czekaj pan - powiedzia� Heniek. - To ju� lepiej ja. Patrzy� przez chwil� na br�zowe uda dziewczyny i na twarzy jego malowa�a si� m�ka. Potem wyszed� zza drzewa i stan�� przed m�odymi. Zmru�ywszy oczy, rzek�: - W tat� i mam� si� bawicie? Smacznego! Maliszewski i pan Gienek wybuchn�li �miechem. Ch�opak zerwa� si� na nogi i wyj�ka�: - - Czego pan chce? - Niczego - powiedzia� bardzo wolno Heniek. Stan�� przed ch�opakiem i ko�ysa� si� na nogach. Gryz� w dalszym ci�gu trawk� i spluwa� zielonkaw� �lin�. Potem powiedzia�: - Uwa�aj, jak jedziesz kochany. To ci przyszed�em powiedzie�. Zawsze uwa�aj, jak jedziesz. - Maliszewski wyszed� zza drzewa i stan�� obok He�ka. - �adna dziewczyna - powiedzia� patrz�c na ni� burymi oczkami - Ja bym sam chcia� tak� pozna�. Mo�e si� zapoznamy, prosz� pani�. - Idiota - powiedzia�a dziewczyna. Stan�a za ch�opakiem; by�a czerwona i zdenerwowana; pan Gienek patrzy�, jak dr�� jej szczup�e plecy i raz jeszcze pomy�la� ze wstr�tem o swojej brzydkiej, grubej i nieforemnej �onie. - Ty, ty, szmata - powiedzia� Maliszewski; oczy nabieg�y mu krwi� ze w�ciek�o�ci. Rzek� szybko, jakby si� dusz�c: Ty jeste� zwyczajna kurwa, rozumiesz? Ja mam c�rk� starsz� od ciebie , ty kurewko. - Niech pan st�d odejdzie - powiedzia� ch�opak, b�agalnie patrz�c im w oczy. - Ja pana prosz�, niech pan st�d odejdzie. My�my panu niczego nie zrobili. Ja pana strasznie prosz�. - Kogo ty prosisz, Janek? - powiedzia�a dziewczyna. - Tego starego durnia? - Zamknij swojej pani mord� - powiedzia� Heniek - bo inaczej ja jej zamkn�. I sam te� nie pajacuj. M�wie ci, zamknij jej mord�. -- Sam masz mord� - powiedzia�a dziewczyna. Patrzy�a na niego z pogard�. By�a nieprzytomna ze zdenerwowania, lecz usi�owa�a si� roze�mia� szyderczo - Bydlak - powiedzia�a i wybuchn�a p�aczem. - Ej, ty - powiedzia� Heniek i szarpn�� j� za r�k�. - Komu ty wymy�lasz? Przychodzisz si� tutaj puszcza� i jeszcze co� m�wisz? Ch�opak szarpn�� si�; uderzy� He�ka w twarz - raz i drugi. Sta�o si� to tak szybko, �e Heniek zd��y� tylko zamruga� oczami. Lecz w nast�pnej chwili z�apa� ch�opaka za w�osy i trzasn�� twarz� w swoje kolano. Potem uderzy� go pi�ci� w usta i rzuci� na ziemi�. - Dosy�, prosz� klienta? - zapyta�. - Jak nie dosy�, to ja mog� klienta obs�u�y� dodatkowo. Taryfa ulgowa; tu jest bardzo mi�y cmentarz. - I wybuchn�� stekiem najplugawszych obelg. Zamkn�� oczy, lecz ci�gle widzia� br�zowe, d�ugie nogi dziewczyny. - Chod�, Janek - powiedzia�a dziewczyna. Otar�a ch�opakowi twarz z krwi. Rzek�a do nich: Policzymy si� jeszcze. - I kiedy odeszli ju� par� krok�w, krzykn�a histerycznie: Jeste�cie stare szmaty nie m�czy�ni! Wracali do domu. Zn�w szli w�r�d ogr�dk�w dzia�kowych. - Parno - powiedzia� Heniek. - Prawdopodobnie, �e b�dzie pada�. - Westchn�� i rzek�: To by�a �adna dziewczyna. Dlaczego jej powiedzia�e�, �e jest kurw�? Przecie� jej nie znasz. Sk�d mog�e� wiedzie�? - Ja przecie� nie powiedzia�em, �e ona jest taka - rzek� Maliszewski. - To ty powiedzia�e�. - Ja? Ty. - Nie wyg�upiaj si�. Ja jej wcale nie zna�em. - Ja j� zna�em - powiedzia� Maliszewski. - Ja ju� ich tutaj widzia�em nie pierwszy raz. Oni si� bardzo kochaj�. - Co b�dzie dalej? - zapyta� pan Gienek. - Nie wiem, co b�dzie dalej. Ale wiem, �e oni z sob� chodz�. I wiem ,�e oni dzisiaj pierwszy raz z sob�. - Sk�d? - zapyta� leniwie pan Gienek. - S�ysza�em, jak j� prosi�. I on si� ba�, i ona si� ba�a. S�ysza�em, jak si� namawiali. Bali si� dziecka, tak m�wili. Ale chyba bardziej siebie. - Tak zawsze bywa ten pierwszy raz - powiedzia� Heniek. - Ja si� te� ba�em. - Ka�dy si� ba� tego pierwszego razu - powiedzia� Maliszewski. - Ale po co ty go zaprawi�e�? - Sam chcia�e�. - Nie wiedzia�em, �e to tak wyjdzie. On do niej tak dziwnie m�wi�... - Jak? - Nie pami�tam. - Chmurzy si� - powiedzia� pan Gienek. - On w�a�nie co� m�wi� o chmurach - powiedzia� Maliszewski. - Jaki� wiersz. M�wi� wam, oni si� kochaj�. - Ju� teraz nie b�d� si� kocha� - powiedzia� Gienek. - B�d� siebie mieli dosy� na zawsze. Po takim czym� nie b�d� mogli patrze� na siebie. Niepotrzebnie to wszystko wysz�o. - Ja ju� wiem - powiedzia� Maliszewski - Przypomnia�o mi si�. On tak jej m�wi�, �e jak on j� tego, to b�dzie ich pierwszy krok w chmury. On tak jej m�wi�, tylko, �e do wiersza. A ona tylko: �Boj� si�. Boj� si� i p�aka�a. - Mo�e si� ba�a b�lu? - Nie my�l� - rzek� Maliszewski - Nie my�l�, �eby si� ba�a b�lu. To przychodzi potem. �ycie, inni ludzie, plotka. Ale ten pierwszy raz, to naprawd� jest w chmurach. Zakochani niczego nie widz�. -- My te�? - zapyta� Heniek. - Oni teraz ju� nie b�d� si� kocha� - powiedzia� pan Gienek. - Ja sam wiem, �e jakby mnie co� takiego spotka�o, to bym ju� potem nie kocha� dziewczyny. Zmarkotnia� nagle: zn�w ssa�a go pustka Wyszli z ogr�dk�w i zn�w szli ulic�. - Nie - powiedzia� Heniek. - Oni ju� teraz nie b�d� si� kocha�. Mnie te� spotka�o kiedy� co� takiego. I nie kocha�em ju� potem tej dziewczyny. - Ka�dego z nas spotka�o kiedy� co� takiego - powiedzia� Maliszewski. - Ale po co ty mu da�e� w jap�? - On mnie pierwszy uderzy� - rzek� Heniek. - Zajdziemy na to piwo? - Mo�emy zaj��. Ta dziewczyna to ju� chyba nie przyjdzie. - Chyba nie - powiedzia� pan Gienek. - I za co pan j� tak nazwa�e�? - Moj� dziewczyn� te� tak kto� kiedy� nazwa� - powiedzia� Maliszewski. - Jak Boga kocham, do dzi� nie wiem za co. - I nie kocha�e� si� pan ju� potem? Nie - powiedzia� Maliszewski. Milcza�, potem rzek� z nag�� z�o�ci�: Dajcie mi spok�j, do cholery! Nie wierz� w �adn� mi�o��. Kobiecie swojej te� nie wierz�. Nikomu nie wierz�. - G�upia sprawa - powiedzia� Heniek. Spojrza� w niebo i powiedzia�: Chmurzy si�. To jak on tam m�wi�? - Zdaje si�, �e krok w deszcz czy co� takiego - powiedzia� zm�czonym g�osem Maliszewski. - Chod�cie na to piwo... Albo o deszczu, albo o burzy... Nie pami�tam Nie chc� niczego pami�ta�. Gdybym nie pami�ta�, nie by�oby tej ca�ej awantury. - B�dzie jutro deszcz - powiedzia� Heniek. - Zawsze w niedziel� pada deszcz - powiedzia� pan Gienek. Skrzywi� si�: raz jeszcze pomy�la� o swojej ohydnej �onie, o ch�opaku, o dniu jutrzejszym, o �licznej dziewczynie, o jej d�ugich, brunatnych nogach, o jej piersiach, o jej czerwonych, �wie�ych ustach, o jej opalonym, silnym karku, o jej zielonych, przera�onych oczach i powt�rzy� be�kotem, gdy� musia� co� powiedzie�: W niedziele zawsze pada deszcz... /1955 r./ KONIEC