3481

Szczegóły
Tytuł 3481
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3481 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3481 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3481 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski O w�os od serca Prawa d�o� ch�opaka zacisn�a si� na twardej spiczastej piersi dziewczyny, druga nerwowo i gor�czkowo szarpa�a ta�my przy jej sp�dnicy; dziewucha zachichota�a z obowi�zku i szarpn�a r�wnie niemrawo. - Przesz nigdzie nie p�dziesz! - niby hardo, ale w gruncie rzeczy z niepokojem w g�osie wyszepta� parobek. - Leje jakby kto dziur� w niebie zrobi� - st�kn�� napieraj�c biodrami i - porzuciwszy szarpanie tasiemki po�o�y� obie r�ce na soczystym ty�eczku dziewczyny. - Najlepi by by�o, jakby my... - Sweryn! - wrzasn�� kto� przez w�skie poziome okno pod okapem budynku, niemal nad sam� g�ow� pary. Ch�opak podskoczy�, a dziewczyna zapomnia�a o krygowaniu i nie zwracaj�c uwagi na ulew� pogna�a, zadzieraj�c sp�dnic�, przez brrukowane podw�rze do drugiego kuchennego wej�cia. Porzucony amant strzeli� �adunkiem nienawi�ci w okienko, wsadzi� pami�taj�c� ciep�y przytulny kszta�t d�o� w spodnie i chwil� uk�ada� w gaciach a� do b�lu wypr�ony cz�onek. - Swe - e - eryn! �eby ci smr�d nogi powykr�ca�! - wrzasn�� kto� ponownie. - Ide! - warkn�� poszukiwany. Splun�� k�tem ust w ka�u��, zerkn�� w m�tne wisz�ce nad samym dachem niebo, wymrucza� przekle�stwo, kt�re mia�o obj�� pogod� i karczm�, a przede wszystkim dziewczyn�, co to si� jej, lebiodzie jednej, nie chcia�o pobiec do stodo�y. Przekl�� te� tego durnia, co wydziera� si� z kuchni stoj�c na sto�ku zamiast zrobi� co zrobi� trza. - Dy� ide! Ocieraj�c si� r�kawem kaftana o �cian� dotar� do drzwi i wszed� do g��wnej izby zamierzaj�c uda�, �e przez ca�y czas wyciera� pod�og� z wody i zbiera� brudne naczynia, bo o to musia� piekli� si� Brind. Natychmiast cwane oczy Sweryna wy�apa�y plecy szynkarza, zadowolony rzuci� si� do cebra i p�ku konopnych paku� na kiju, kt�rymi zbiera� wod�, energicznie zacz�� osusza� ka�u�� na pod�odze. Spod grzywy jasnych w�os�w zerkn�� na dobrodzieja, czy widzi jego starania, a potem przypomnia� sobie kszta�tny cycuszek i ca�� reszt�, mocniej napar� na kij. Szynkarz tymczasem podszed� do stoj�cego przy kominie sto�u, przed ka�dym z siedz�ce tam czw�rki wojak�w postawi� kufel z paruj�cym winem, pozosta�e cztery ustawi� w centrum, mi�dzy junacko rozstawionymi �okciami, dwoma cylindrycznymi he�mami, jednym sztyletem i misami z resztkami posi�k�w. W�a�ciwie resztek nie by�o - mocne z�by zaprawionych w bojach chwat�w nie takim karczmom dawa�y rad� - i znakomicie pracowa�y na wszystko trawi�ce �o��dki; kilka chwil temu jeden z nich rzuci� p�taj�cemu si� pod nogami psu ko��, bia��, ob�art�, wycmoktan�. Pies rzuci� si� na ni�, ale przystan��, obw�cha� podejrzliwie i zerkn�wszy z wyrzutem na cz�owieka wzi�� z nawyku w z�by, by ponuro powlec si� do k�ta. Tam po�o�y� gnat na pod�odze przed sob� i westchn�wszy u�o�y� nos na ziemi, tu� obok, jakby chcia� pokaza�, �e stara si� z�owi� najmniejszy, najs�abszy �lad smakowitego zapachu, ale na niewiele mo�e tu liczy�. Karczmarz stawiaj�c na stole cztery kufle post�pi� wbrew poleceniu, bo najha�a�liwszy z wojak�w wyra�nie powiedzia�: "Karczmarzu, fiucie jeden, dwa razy po cztery szklanice grzanego, ale nie naraz, bo zi�bn�, a nam gor�ce potrzebne po zimnicy!". Karczmarz jednak nie zamierza� biega� tam i z powrotem z zakichanymi kilkoma szklanicami, do czterech wi�c nala� gor�cego wina, a do nast�pnych czterech bardzo gor�cego, niemal wrz�cego - para z nich bucha�a pod sufit g�sto. Gdy do izby wgramolili si� dwaj nast�pni go�cie, miejscowe chudziaki, przejrzyste, wonne welony wznosz�ce si� znad bardzo gor�cych naczy� kiwn�y si�, wiotko majtn�y w bok i osiad�y na oknach z p�ytek magmikowych, zas�aniaj�c kompletnie widok na podw�rze. Nic tam zreszt� ciekawego nie by�o - zi�b okrutny, ulewa, a czasem i drobna sieczka �nie�na w powietrzu, siek�c po pysku ka�dego kto nos wy�ciubi� na ulic�. Dlatego karczmarz nie ba� si� wojak�w - nie podoba si� obs�uga? A won mi na ulic�! Nocuj, m�dralo w stogu, albo - w najlepszym przypadku - w stajni, je�li �adnie poprosisz i uszczuplisz sw�j �o�nierski trzosik. Jeden z wojak�w zauwa�y�, �e szynkarz post�pi� wbrew i zaczerpn�� powietrza do protestu, ale ten najha�a�liwszy, barczysty sumiastow�sy chwat ze z�amanym kiedy� nosem, przez co m�wi� jakby mia� go zako�kowany, wypi� �arliwie po�ow� swej szklanicy i - zag�uszaj�c rodz�cy si� protest towarzysza - rykn��: - Tak te� i powiadam: Wied�min? Ni ma takiego! Dup� mam ubit� na g�sto od je�d�enia po �wiecie, od kiedy pamientam przemierzam tyn kraj i inne od brzega do brzega, ale nie spotka�em nikogo takiego. Chiba �e w bajach dla dzieci albo naiwnych gamoni! Tyle wam powiem, i nic mego zdania nie zmieni!.. - Wiemy - wiemy... - skrzywi� si� siedz�cy naprzeciwko w�sacza nieco chudszy, ale te� w�saty kompan. Od pocz�tku biesiady stara� si� przej�� g�os i dowodzenie przy stole, ale nie udawa�o mu si� - w�saty mia� mir u pozosta�ych dwu i rzucanymi co jaki� czas pytaniami albo pochwa�ami ten mir u nich podgrzewa�. - Twoim zda - aniem... - przedrze�ni�. - Ci�gle dyskredytyw� na wied�mowych k�adziesz, a ja pytam: A sk�d pewno�� twoja, krutydupku, �e ten tw�j xameleon by mu na�o�y�? - Krutydupekem? - Krutydupeke�! - Ty... - W�sacz zawaha� si�, jego pobru�d�one czo�o rozja�ni�o si�, soczysty u�miech rozci�gn�� wargi. - Ja ci powiem skond moja pewno��! - Odzyskanie kontenansu przybi� pi�ci� w st�. - Ja ci to powiem! - Powiedz! - A powiem!!! - No to gadaj, a nie, �e ino gadasz, �e powiesz!!! Kr�tk� chwil� w karczmie wszyscy, niemal wszyscy zastygli - b�jka wsadzi�a czubek nosa do karczmy i z nadziej� zerka�a na rozgrzanych woj�w. W�sacz wypu�ci� powietrze i och�on�wszy warkn��: - No to s�uchaj. - Zamierza� si�gn�� po szklan�, ale zorientowa� si�, �e teraz ka�da przerwa jest po my�li kompana i b�dzie gra� na tamtego korzy��, tr�ci� wi�c tylko paznokciem w szk�o i zacz�� m�wi�: - Zychur potwierdzi - kiwn�� na siedz�cego z lewej niskiego kamrata, kt�remu czarne w�osy niemal ��czy�y si� z g�stymi szerokimi brwiami, wygl�da� przez to jakby dwie pijawki rozci�gn�y mu si� nad oczami i zerka�y w d� na czubek nosa. Wywo�any odchrz�kn�� skonfundowany i pytaj�co zerkn�� na m�wc�. - By�ech przy bitwie na rzece Sconfolo? - Zychur z ulg� odetchn�� i gor�co zakiwa� g�ow�. - No, widzicie! Jakem Malon - nie ��em! - Nie m�wi�, �e ��esz o bitwie pod Grutt�... - Poczekaj! Ju� wszystko wyk�adam... Ot� jak tam by�o wiecie, nie? - Zazwyczaj po takim pytaniu nast�puje d�u�sza niepotrzebna perora i tak te� sta�o si� i tym razem: - Z jednej strony, a nie by�a to nasza strona, ta�o sze�� fratier pieszych, dwa skrzyd�a jazdy i garmatki, h�ubnice, szkwery, wszytkiego po sze�� i szterna�cie gwizda�ek nabitych �elazn� sieczkom na nasze jazde. U nasz by�o od pocz�tku du�o mniej pieszych, ledwie trzy fratiery, jazdy ty� dwa skrzyd�a, a artylerei - dwie garmatki, po�ytku z nich jak z osy miodu. Ale co tam - t�ukli my sie jak trza, to i ich przewaga kapcia�a. I tak dzie� w dzie�: oni szturm - mu ich po kulach, po kulach; oni nazad - my im po plerach! I nic wiency. Rany li�emy, sza�ce poprawiamy. Czekamy na dopomoge. Nima. Nastempny dzie�: oni szturm, my z okop�w chlast - chlast! Oni dyla, my im po�lad: rdzaw� posypk� z garmatek i czekamy, jako rzek�em, na posi�ki. Ale, grucha - pietrucha, nima! - Wojaka zrobi� znacz�c� pauz�, zobaczy�, �e miejscowi, znudzeni zim� i brakiem wie�ci ze �wiata ch�on� jego opowie�� jeszcze ch�tniej ni� chrzczone piwo, na kt�re i tak ledwie ich by�o sta�. �o�nierz potoczy� pytaj�cym spojrzeniem po izbie. "No i co by�cie zrobili na naszym miejscu?". Pr�cz dwu m�czyzn siedz�cych w k�cie nikt nie by� w stanie udzieli� mu odpowiedzi, a ci dwaj, pomijaj�c �e znaczniejsi, przyjezdni, to nie zamierzali wtr�ca� si� do opowie�ci, cho� sami, popijaj�c nie hrzaniec, a szlachetne wino, s�uchali historii i nie ukrywali tego - jeden nawet pokiwa� z aprobat� g�ow�, a drugi si� u�miechn�� i uni�s� troch� ponad st� sw�j kielich. - No. Tak to trwa�o sze�� dni, dok�adnie. Tylko tak - my ich uszczuplamy mocno, oni nas s�abiej, ale ich jest pi�� razy wiency, to i piontego dnia zosta�o ich ma�o, a nas - wcale. Wieczorem zebra� nas dow�dca, Rewer, i powiada: " Ch�opy, wida� pomocy nie bedzie i mo�emy tera albo sie w nocy wycofa� i drapa� st�d pieprzem posypuj�c swoje �lady, by psy nas nie zwietrzy�y, albo bedziemy sie bi� do ostatka, do ostatniej ca�ej klingi, do ostatniej nabitej garmatki, do ostatniego dechu!". Opowiadaj�cy wczu� si� w rol� Rewera, wyprostowa� si�, chwyci� jedn� r�k� pod bok, drug� zakrutn�� w�sa, min� mia� dziarsk� i dow�dcz�. - My na to r�nie, jeden kwikno�, �e po�ytku z naszej walki ni ma, drugi, �e si�a ich, a nam pomocy sie skompi... Rewer milcza� i s�ucha�, chwile tak s�ucha� i coraz wiency takich sie odzywa�o, co ju� sakwy mieli popakowane. Nagle Rewer m�wi: "Wy gnoje ojscane! Wy psie fiuty w pyle wytyt�ane, g�wna kacze takie! Ju� kity pod siebie i chodu? Ju� gotowi�cie pientami sobie zadki poobija�?! Sra� na honor najmit�w!? Plecy pokaza� i �y� potem spokojnie???". "Ale si�a ich, a nas garstka...", j�kn�� kt�ry�. A Rewer wychyli� sie w jego stron� i l - lu go jap�! Tamtego �cieno z n�g, podni�s� si� i ryj wyciera i nie wie - obrazi� si� czy potulnie �liza� smarki z juchom i tyle. A Rewer patrzy na niego i m�wi: "Lepiej w ryj dosta� ma�om garstkom czy du�om poducho? Bo my jeste�my dla nich garstkom!". Jak my nie rykneli �miechem, jak sie nie zaczeni pok�ada�! A� do tamtych stanowisk dosz�o, bo si� oni poruszyli, a nasi wartownicy zaczli syka�. Nagle nam, gr - rucha - pietrucha, si� dosz�o. I w og�le... Teraz opowiadaj�cy uzna�, �e ma ju� s�uchaczy w gar�ci i mo�e sobie zaserwowa� ma�y antrakt na zaczerni�cie dziobem hrza�ca. Upi� serdecznie, wytchn��: "Hu - ach!" i otar� w�sy. - Nikt ju� nie zamierza� drapa� stamtond, nawet ten w pap� rympnienty, taka nas ochota do bitki nasz�a, �e jeszcze trocha, a by�my poszli na jeich okopy ju� tera, w nocy. Jeszcze Rewer powiada: "Nie by�o tak i nie bedzie, �eby jemelcy Rewera pokazywali rzy� wrogowi! Nie mia�em w oddziale ani jednej rany na dupie i mie� nie pozwo...". A tu jeden krzyczy: "Przesz Gac�y ma tak� ran�, na rzyci!". Gac�y si� zacuka�, to taki j�ka�a by� cho� rembarz znatny, zacuka� sie, wszyscy rechocom, wartownicy sykajom, bo nie wszystko s�yszom, a i ruch w norach tamtej hordy sie zrobi�. W ko�cu Gac�y wykrztusi�: "Moja rana na zadzie, bom usiad� na butelkie!" No i wtedy sie zaczeno! My w ryk, Gac�y wyba�uchy postawi�, Rewer pod wonsem si� u�micha. No, weso�o jak w karczmie, a nie jak przed ostatniom potyczkom. A duch taki w nas... - Wojak zamilk� na chwil� i zatopi� si� we wspomnieniach. - Ja, pamientam, pomy�la��ech: - A co grucha - pietrucha!? Ile by �ycia nie by�o, zawsze go bedzie za ma�o, zawsze jeszcze aby przynajmniej dzionek. Jak tak, to wszystko jedno kiedy, byle nie umiera� w sromie za siebie. - Si�gn�� do szklanicy i dopi�. - No! - Plasn�� d�oni� o st�. - Taki to by� wiecz�r... - Bardzo w nim ten tw�j xameleon widoczny! - zakpi� ten o prymat w kompanii walcz�cy. Ale duch w nim ju� wyra�nie os�ab�. - Czekaj... M�wie: wiecz�r! W nocy za� obudzi� mie kto� na warte, tom wsta� i poszed�. Jakie osiem krok�w ode mnie ziewa� niejaki Wadeiloni, zacny zuch. Stalim tak trochi, potem on na mie kiwno� i usiad�, wtedy ja sta�em, potem ja usiad�em, a on sta� i tak na zmiane. Przed �witem przyszed� Rewer, przycupno ko�o mnie, pogapilim na ruszajoncego wroga; zbierali sie do roboty: lonty buchtowali, przesypywali proch do ciep�ych kanirk�w, �eby podsech, ostrzyli bia�� bro�... Rewer c� powiedzia�, podni�s� sie i dosta� strza�� prosto w szyje. Musia�a, franca, by� wystrzelona na �lepy traf, ale trafi�a go jak trza, zaraza. Zwali� sie na mnie, c� mu w garle zabulgota�o, kopno� pientom ziemie i ju�. �o�nierz zamruga� oczami i zamilk� zaptrzony w st� przed sob�. Jego palec, umoczony w kropli wina, rysowa� na drewnie blatu, poharatanym dnami kufli i mis nieregularne mazy. Wojak najwyra�niej odfrun�� na skrzyd�ach wspomnie� i w�a�nie oniemia�y sta� nad cia�em ukochanego dow�dcy. Jego kompani czekali cierpliwie; w ko�cu ten zadziorny chrz�kn�� g�o�no. Wzrok Malona odzyska� ostro��. - Ta - ak, bracia, by� Rewer, ni ma Rewera. - Uni�s� kufel w g�r�, ca�a tr�jka karnie i powa�nie si�gn�a po naczynia i spe�ni�a niemy toast. - Ja, grucha - pietrucha, ma�o nie zacz�em ziemi gry�� ze z�o�ci. Patrze na trupa i wiem, �e koniec z nami. Z Rewerem mogli my wstrzymywa� te kupy wra�e a� do ostatniego woja, a tak... Zara wszyscy zaczniemy stamt�d dyma� a� pogubimy obcasy. A wtedy nas ichnia jazda wysiecze, bo jak wia� to trza by�o w nocy! No to sie odwr�ci�ech. �eby p�j�� powiadomi� kamrat�w, ale mie z�apa� za ramie Wadeiloni, a� mi w barku chrumkne�o c� i popatrzy� na mie, a ciarki mie przesz�y, on zasie m�wi: "Malon, przysiengnij na swoje �ycie, �e tego co zobaczysz nikomu nie powiesz! No!". Ja c� zabe�kota�ech, ale on po�o�y� r�k� na kordylecie i ju� wiedzia�ech, �e mnie utrupi. Przysieng�em, a on wtedy pociongno� cia�o Rewera trochi w bok, do dziury. Z�o�y� tam, co� do niego mrukno� i przykry� skrzyd�em w�zka, wr�ci� do mnie. Ja sie patrze: grucha - pietrucha, Rewer! W ubraniu Wadeiloniego, ale Rewer! Nie wiem kiedy i jak on to zrobi�, ale stoi przed mnom Rewer. Zatrzens�o mie, zimno mi i rence latajo, a on powiada: "Zamknij pysk i idziemy do boju. Potem zna�dniesz cia�o i poka�esz wszystkim. Jasne? I niech cie nie skusi gadanie!". Ja ju� wiedzia�ech, �e gdybych pisno�, to by mi on ten pisk urwa� sztychem, to tylko c� wymrucza�ech i tak by�o - poszlimy do do boju i take�my siekli, �e tamci dali w dryby - �ryby. Takiej walki ju� p�niej nie widzia�ech i nie zobacze. Ka�dy z nas zharata� co najmniej po dwudziestu i byli my straszni. - Zamilk� na chwil� i w ciszy panuj�cej od pocz�tku opowie�ci w karczmie, zgrzytn�� ostro, krze�liwie z�bami, a� Sweryn wzdrygn�� si� i sykn�� "Hu�ee!". - Potem, kiedy my sie otrzen�li z kurzu i starli skrzep�om juche z r�k i gomb, zobaczy�ech, �e Wadeiloni patrzy na mie i popycha wzrokiem do okopu. No to posz�ech tam i narobi�ech rabanu, �e niby dow�dce nam kt� uszczeli�... - Zapa� do opowiadania nagle z wojaka wyparowa�. Westchn�� przeci�gle, siorbn�� resztk� ch�odnego wina, kt�re nagle, po wystygni�ciu i cz�ciowym odparowaniu aromatu zi�, zdradzi�o czym jest, kwa�nym cienkuszem, i z hukiem odstawi� kufel. - No i co dalej? - zapyta� kompan. - A co tam?.. - Machn�� r�k� niech�tnie. - Po po�edniu przysz�a dopomoga - wzruszy� ramionami. - Grucha - pietrucha! - zako�czy� sm�tnie. - A ten Wadeiloni? - Znik. - Dotkn�� wierzchem d�oni kufla, jednego z tych stoj�cych w centrum sto�u i, czuj�c ch��d naczynia, powr�ci� od wspomnie� do rzeczywisto�ci, podni�s� zagniewany wzrok szukaj�c karczmarza. - Hej, gospodarzu! - wrzasn��. - Mia�o by� podane za chwile i goronce, nie? A nie takie ch�odne jscyny! - Czy to na skutek wypitego wina, czy w�asnej opowie�ci zacz�� si� z�o�ci� coraz bardziej. Waln�� pi�ci� w st� i zaczerpn�� powietrza. - S�yszysz tam? Nie bede pi� tej bryji, co smakuje jak woda z brudnego dachu. - Karczmarz uzna� za najw�a�ciwsze nie pokazywa� si� na razie na oczy wojakowi. Z drzwi, za kt�rymi przed chwil� znikn��, nagle wypad� wygi�ty do ty�u Sweryn najwyra�niej kopniakiem wys�any na posterunek. Zahamowa� gwa�townie, wystraszonym spojrzeniem obrzuci� �o�nierza i chwyci� za kij z k�p� paku�, nie zamierzaj�c zbli�y� si� i oberwa� za cwanego gospodarza. Jeden z �o�nierzy, ten nazwany Zychurem, pojednawczo po�o�y� r�k� na przedramieniu Malona, ale to nie poskutkowa�o - wojak poderwa� si� i hukn�� na ca�e gard�o: - Mo�esz to dawa� tym kmiotom! - potoczy� r�k� doko�a - Ale nie mi! - Rozpala� si� coraz bardziej, zrozumia� to r�wnie� karczmarz, uwa�nie nas�uchuj�cy przez nieszczelne drzwi, tr�ci� palcem p�taj�cego si� pod nogami kilkuletniego ch�opca i sykn�� mu do ucha: - Le� po Szuta, niech we�mie swoj� k�onic�!. - Ja za du�om prze�y� - kontynuowa� awantur� Malon wychodz�c zza sto�u i staj�c po�rodku izby - �ebym sie godzi� na takie traktowanie. Jam Malon i mam sw�j ho... - Nie drzyj si� wa��! Cztery s�owa przeci�y wrzaskliwy monolog, zaskoczy�y i oszo�omi�y Malona. K�apn�� �uchw� z d�wi�kiem: "t�ap" i potoczy� wzrokiem doko�a. Przy odleg�ym stole siedzieli dwaj znaczniejsi go�cie, jeden z nich nawet - przypomnia� sobie Malon - chwil� wcze�niej wymieni� z nim bezg�o�ny toast, ale teraz, gdy �o�nierz si� rozjuszy�, ten w�a�nie postanowi� utrze� mu nosa. By� chyba nieco starszy od towarzysza, tak samo jak on szczup�y i w czym� podobny do krzemienia. Malon przypomnia� sobie, �e kilka chwil temu pomy�la�, �e z takim nie chcia�by zadziera�, taka bi�a od niego pewno�� siebie i aura, oznajmiaj�ca, �e ta pewno�� nie jest blag� ani bezczeln� zuchwa�o�ci�. Teraz jednak, zamroczony cienkim, ale jednak winem i z�o�ci�, a tak�e prze�wiadczony, �e ka�dy jego ruch i krok jest pilnie obserwowany przez towarzyszy, musia� - je�li nie chcia� straci� miru - postawi� si� nieznajomemu. - Nie bedziesz mie uczy�, jak mam sie wie��... - Nie tykaj, wa��, bo ja ci� nie tykam - przerwa� znowu nieznajomy. - A ty mie nie ucz! - wrzasn�� co tchu w piersiach Malon. - Jam z dawna uczony! - Honorem frymarczy� te�? - zapyta� spokojnie tamten wyczekawszy, kiedy trac�cy dech Malon zacznie wci�ga� powietrze. - Ja? - Z wa�ci opowie�ci wynika, �e da�e� s�owo nie gada� o tym Wadeilonim. - A wszak opowiedzia�e�... - Wadeiloni nie �yje, to mnie zwalnia z przysiengi! - rykn�� Malon. - Bzdura - rzuci� lekcewa��co adwersarz. - Miesi�c temu go widzia�em. - Westchn��, wsta� i opar� czubek spoczywaj�cego jeszcze w pochwie, d�ugiego cienkiego miecza o pod�og� tu� obok stopy, nasad� d�oni z�o�y� na jajowatym zako�czeniu r�koje�ci rzuci� cicho, ale dobitnie: - Co do xameleona te� wa�� ��esz. Nie ma takiego. Jego towarzysz oderwa� wzrok od Malona, w kt�rego leniwie si� dotychczas wpatrywa�, rzuci� kamratowi pytaj�ce spojrzenie, przekrzywszy g�ow� w bok i do g�ry. Zaraz potem odsun�� si� nieco od sto�u, jego wzrok omin�wszy purpurowiej�cego �o�nierza musn�� pozosta�ych trzech. Wszyscy, cho� byli niepi�mienni, przeczytali w nim wyra�nie: "Nie wtr�cajcie si�". Zychur i drugi, kt�ry tylko raz si� dot�d odezwa�, opu�cili wzrok, trzeci, kt�ry sprowokowa� opowie��, zawaha� si�, ale te� odwr�ci� spojrzenie. Malon obliza� wyschni�te wargi, potoczy� rozbieganym spojrzeniem doko�a - kmiotkowie siedzieli na p�dupkach gotowi w ka�dej chwili salwowa� si� ucieczk�. Z ty�u nie dochodzi�y �adne napawaj�ce otuch� odg�osy, zrozumia�, �e b�dzie stawa� sam. Prze�kn�� �lin� tak g�o�no, �e �pi�cy pod sto�em pies obudzi� si� z najdziej�, a rozczarowawszy si� podszed� do Malona i bezczelnie obw�cha� mu portki. Dope�ni�o to czary goryczy �o�nierza: odwr�ci� si� i wymierzy� psu z p�obrotu pot�nego kopa, zaprawione jednak psisko zr�cznie odskoczy�o w bok, a si�a pot�nego zamachu obr�ci�a wojakiem, podci�a mu nog� i cisn�a o pod�og�. Kt�ry� z miejscowych odwa�y� si� zachichota�, do��czy� drugi i reszta. Malon poderwa� si� w�ciek�y i splun�wszy na pod�og�, pogroziwszy pi�ci� najbli�szemu wioskowemu wypad� z izby. Natychmiast pojawi� si� karczmarz, przebieg� k�aniaj�c si� przed siadaj�cym ju� m�czyzn� i bormocz�c co� pod nosem dopad� sto�u woj�w. U�miechaj�c si� przymilnie zgarn�� wszystkie kufle, tak�e i te nape�nione wystyg�ym ju� winem. - Chcia�e� si� porusza�? - zapyta� towarzysza cicho ten ze szlachetnych go�ci, kt�ry si� nie odzywa�. - Co� ty, Cadronie, przecie� wiesz, �e nie uznaj� machania mieczem za zabaw�. Je�li jest wyj�ty to po to, by zabi�. - Zapytany odstawi� miecz pod �cian�. Pochyli� si� i wyja�ni�: - Nie chc�, by ros�y i w og�le kr��y�y opowie�ci o xameleonie. To mi utrudnia �ycie, a z czasem mo�e wr�cz uniemo�liwi� prowadzenie starego zaj�cia. Wiesz, nas�uchawszy r�nych durnych opowie�ci, ludziska zaczn� si� wzdryga� na sam d�wi�k tego s�owa, albo i zaczn� wr�cz na mnie polowa�. - Przesadzasz. - Mo�e. - Nie mo�e, a na pewno, Hondelyku. - No dobrze - mo�e troch�. Cadron zachichota�. Przeci�gn�� si�. Odprowadzi� spojrzeniem wychodz�cych z karczmy woj�w. - Ale i tak nie wiem dlaczego� si� tak na tego biedaka zawzi��? - Bo to nie ca�kiem tak by�o, to raz. Po drugie, jego tam nie by�o. Po trzecie... - Przerwa� i popatrzy� z nag�ym podziwem na przyjaciela. - No i omal by� mnie zmusi� do przyznania, �e chcia�em si� po�wiczy� z tym bufonem. - Tr�ci� pi�ci� rami� wsp�towarzysza. - Idziemy? - Rzuci� na st� monet� i popuka� palcem w drewno blatu. - Gospodarzu, dzban tego samego na g�r�. Pierwszy wyszed� z izby, gdzie natychmiast rozgorza� dyskurs. Uczestnicy zgodni byli, �e �w pan, co tak usadzi� Malona, posieka�by go na plasterki grubo�ci p�atk�w r�y. Natomiast czy opowie�� �o�nierza mia�a pr�cz uroku m�skiej bajdy jakie� walory historyczne - tu zgodno�ci nie by�o. Zreszt� gospodarz dba� o to, by sp�r nie wygasa� i przynosz�c kolejne garnce cienkusza, bra� stron� tej grupy, kt�ra aktualnie w sporze przegrywa�a. Dzi�ki temu wie�niacy spierali si� wci�� r�wnie gor�co i musieli ch�odzi� si� gor�cym - o dziwo - winem. - Wst�pi� do koni - oznajmi� Cadron w sieni. - Nie by�em od przyjazdu. - A ja - tak. Nie musz� ju� wy�ciubia� nosa na ten zi�b. Ju� mia� powiedzie�, �e on te� nie musi, ale chce, tyle �e Hondelyk pogwizduj�c pod nosem odwr�ci� si� i zacz�� wskakiwa� na schody po dwa stopnie. Trudno, wzruszy� ramionami Cadron i pomaszerowa� do drzwi. Bokiem, nie wystawiaj�c si� na deszcz przemkn�� do stajni i zanurkowa� z mroczne, ciep�e i pachn�ce znajomo pomieszczenie. Oba konie spokojnie drzema�y, Pok obudzi� si� pierwszy, ale tylko st�kn�� na jego widok i wr�ci� do przerwanego snu. Gaber przest�pi� z nogi na nog�. Cadron podszed� bli�ej i po�o�y� r�k� na szyi wierzchowca. Drug� po�o�y� na okorowanej �erdzi oddzielaj�cej stanowidsko jego konia od snooop�w s�omy. Pod r�k� wyczu� jaki� zimny kszta�t, zdziwiony przyjrza� si� - wypuk�a g�owa pot�nego hufnala. Odruchowo sprawdzi� czy od spodu nie wystaje szpic, ale gw�d� musia� by� u�amany. Po co kto wbija� taki bretnal? zapyta� sam siebie. Odsun�� d�o� od �elaznej g��wki. Nieoczekiwanie wstrz�sn�� nim dreszcz. Na Kreisa, zawsze na widok gwo�dzia b�d� widzia� tego biedaka? Zawsze b�d� czu� zi�b na plecach? Nawet latem robi mi si� zimno... Zatar� d�onie i ws�ucha� si� w szmer kropel deszczu i wysoki nier�wny gwizd wiatru w jakiej� dziurze. �wiszczy w szparach jak wtedy w szczelinach, w w�wozie... By�o po�udnie, a wydawa�o si�, �e zbli�a si� wiecz�r, �e dzie� nie ma ju� si�y ani ochoty wlec si� dalej - takie zimno, takie g�ry, taki wiatr! S�o�ce otuli�o si� sinymi chmurami i ca�e ciep�o kierowa�o na ogrzanie samego siebie; tn�cy smugami zimna mrok, o�mielony brakiem s�o�ca najwyra�niej zamierza� zapanowa� ca�kowicie nad �wiatem. Nie by� to zimowy dzie�, ale z rodzaju takich, kiedy wysuni�ty nieopatrznie j�zyk wraca do ust w postaci lodowego ko�ka, dlatego �aden z w�drowc�w nie czyni� r�wnie g�upich rzeczy. Z wpraw� powoduj�c ko�mi, jeden �aciatym ogierem, drugi karym wa�achem, otuleni futrami, w nieustannie wiej�cym w twarze wietrze, st�pa przemierzali g�rzyst� nieurodzajn�, niego�cinn� krain�. - Czuj� si� jak w jakim� kominie - nie wytrzyma� jeden z konnych , na chwil� ods�oniwszy usta. Zaraz potem zn�w zanurzy� twarz w puchatym ko�nierzu futra, widoczne ponad nim oczy wydawa�y si� �wiadczy�, �e �a�uje niepotrzebnie otwartych ust. Drugi powoli odwr�ci� g�ow�, wolno, �eby nie ods�oni�a si� zbytnio twarz, poruszy� sk�r� czo�a, ale uzna�, �e nie ma nic ciekawego do powiedzenia i zmilcza�. Przeci�g tn�cy w prze��czy wywiewa� z niej ca�� ro�linno��, w zimie pewnie wywiewa� �nieg, teraz wywiewa� nawet d�wi�k podkutych kopyt, tylko s�abe "tsok - tsok" o kamienie na drodze dobiega�o do wtulonych w futra uszu. Niemal pionowo ciosane �ciany nagle ukaza�y szczelin�, zbawienne p�kni�cie jak raz dla dw�ch koni i kilku pieszych, nie zastanawiali si� ani nie naradzali. Ten na wa�achu tylko tkn�� wodze, a wierzchowiec, z wdzi�czno�ci� skin�wszy �bem wkroczy� w skalny wykrot, je�dziec zeskoczy� na ziemi� i otrz�sn�� si�. Drugi wkroczy� zaraz za nim, a jego ogier z niezadowoleniem parskn�� widz�c, �e wa�ach jest g��biej wtulony w nisz�. - Spok�j, Pok. - Je�dziec poklepa� wierzchowca i zeskoczy� r�wnie� z siod�a. - Poprzednio ty si� grza�e�, a on cierpliwie marz�. - Odwr�ci� si� do towarzysza. - Wiem, co mi powiesz: �e okowit� grzej� si� tylko naiwni g�upcy, ale dzi� jestem w ich szeregach. Drugi na to u�miechn�� si� mru��c oko i zamaszystym gestem ods�oni� po�� futra, pod ni�, w drugiej r�ce trzyma� p�ask�, ale nader pojemny piersiowniczek starannie i umiej�tnie opleciony sk�rzanymi rzemykami, potrz�sn�� nim, rozleg�o si� g��bokie chlupni�cie oznajmiaj�ce �wiatu: "Jest tu troch� tego dobra!". Wyci�gn�� r�k� do m�wi�cego. - Nie m�w tylko - powiedzia� tamten bior�c do r�ki flasz�, w jego g�osie zadr�a�a nie t�umiona nadzieja - �e schowa�e� jeszcze troch� najprzedniejszego balsamu od tego... No wiesz - p�owe w�osy, cia�o srogie i dusza jasna? Od... - Strzeli� palcami - ... Olaczka? - Olkacza - poprawi� go drugi. Skin�� g�ow�. - Tak, to jest to. - Och... Pocz�stowany chwyci� naczynie, przytkn�� usta do odkorkowanej flaszy i zaci�gn�� na trzy �yki. - Cadronie, wiesz, �e za wiele rzeczy jestem ci winien wdzi�czno��, ale tym razem... Cadron r�wnie� wypi� trzy �yki. Odchuchn�� jak nale�y. - Kto by pomy�la� - Hondelyk wdzi�czy si� i �asi i podlizuje za kilka �yk�w gorza�ki. Och, �wiecie nasz, �wiecie nasz!.. - pokiwa� g�ow� ze smutkiem na twarzy. Wicher nieustannie dm�cy, napieraj�cy jak t�py osio� na odgradzaj�cy go od ogrodu p�ot, wzm�g� si� jeszcze oznajmiaj�c to �wiatu sycz�cym przeci�g�ym gwizdem, zrodzonym gdzie� na z�bach turni. W�drowcy chwil� oddychali przez szeroko otwarte usta, potem Cadron poci�gn�� jeszcze kilka �yk�w i poda� flasz� Hondelykowi. Kiedy wr�ci�a do� schowa� j� gdzie� pod zwiewnym futrem, u�miechn�� si� porozumiewawczo i zaczerpn�� oddechu chc�c co� wa�nego powiedzie�. W tej samej chwili wichura na kr�ciutk� chwil� zel�a�a, usta� gwizd, ale w tej pozornej ciszy da� si� s�ysze� inny d�wi�k, bardziej do j�ku podobny. M�czy�ni wymienili uwa�ne porozumiewawcze spojrzenia. Cadron wskaza� szybko na siebie, druha i konie pytaj�co marszcz�c czo�o. Hondelyk pokiwa� potakuj�co g�ow�, obaj wskoczyli w siod�a i skierowali si� pod wiatrem. Po�y futer przysiedli, �eby powiewaj�c nie sprzyja�y wiatrowi w wyzi�bianiu cia�. Ujechali kilkana�cie krok�w, gdy przed ich oczyma otworzy� si� widok na podobn� wn�k� w skale. Pod jedn� ze �cian kl�cza� m�czyzna z dziwacznym drewnianym rusztowaniem na barkach. Czo�em opiera� si� o lodowat� ska��, wzd�u� rozkrzy�owanych ramion bieg� mu d�ugi dr�g przenizany dwoma zakrzywionymi hufnalami, kt�rych ostre ko�ce wbija�y si� m�czy�nie w plecy. Jego d�onie przybito gwo�dziami do ko�c�w dr�ga, a g�ow� biedaka zamkni�to w klatce z trzech kr�tszych �erdzi: dwie rozrywa�y mu uszy, trzecia - poprzeczna - mia�a, jak im si� zdawa�o zdusi� skowyt torturowanego. Twarz m�czyzny gin�a w cieniu, pog��bionym przez d�ugie opadaj�ce na pochylon� ku ziemi g�ow� w�osy. - Kto� ty i jak ci pom�c? - zapyta� g�o�no Hondelyk. M�czyzna nawet nie drgn��. Po d�ugiej chwili ciszy, szarpanej przez przeczesuj�cy wszystkie szczeliny potargany wiatr, spod strzechy posklejanych krwi� w�os�w dobieg� ich cichy pe�en cierpienia skowyt. Hondelyk rzuci� spojrzenie Cadronowi, pochylili si� na m�czyzn� i uj�li go pod ramiona. Delikatnie podtrzymuj�c dr�g uda�o im si� odchyli� bezw�adne cia�o od ska�y dopiero wtedy zobaczyli twarz nieszcz�nika. Przez karki obu przebieg� ostry k�uj�cy dreszcz, mimo �e byli lud�mi, kt�rzy niejedno widzieli i niejednego zaznali. Siny suchy j�zyk ofiary by� wyci�gni�ty na ca�� d�ugo�� i przybity do najkr�tszej z �erdzi. Na czubku, nad g��wk� �wieka utworzy� si� gruby br�zowy skrzep z w�skimi bia�ymi pasmami, �ladami po wyschni�tej sp�ywaj�cej kiedy� �linie. Twarz m�czyzny nosi�a �lady okrutnego pobicia, w�a�ciwie tworzy�a jedn� rozleg�� mask� z guz�w, obrz�k�w, ci�� i skrzep�w; jedno oko zosta�o wy�upione, ale nie wyrwane, ga�ka oczna pomarszczona jak dziwaczna ciemno��ta �liwka musia�a wisie� na jakich� strz�pach mi�ni, potem przyklei�a si� do strupa na policzku i tak zosta�a. Nos biedaka wbito niemal ca�y mi�dzy policzki, wystawa� ponad ich lini� tylko p�aski, nieregularny strup. Poni�ej otwiera�a si� dziura ust, w pierwszej chwili wydawa�o si�, �e cz�owiek ma je szeroko otwarte, ale okaza�o si�, �e obci�to mu wargi i pogruchotano wszystkie z�by, a przynajmniej te, kt�re da�o si� zobaczy� w obrz�kni�tej, wype�nionej opuchlizn�, gruz�ami skrzep�w i wyschni�tej plwociny jamie ust. Teraz te�, po podniesieniu m�czyzny okaza�o si�, �e od przodu g��wna �erd� mia�a wbitych kilka d�ugich hufnali, kt�re nie pozwala�y jej pozby� si� ramy nawet kosztem uszu i j�zyka, poniewa� opiera�y si� swoimi ko�cami na mostku ofiary, w�a�ciwie wbi�y si� ju� w cia�o i opiera�y na ko�ci. - Niech mnie... - wyszepta� Hondelyk. - Dziwne, �e jeszcze biedak �yje! Si�gn�� do pasa i wyszarpn�� sztylet, zacz�� gor�czkowo szuka� miejsca, gdzie m�g�by albo podwa�y� gw�d�, albo przeci�� kt�r�� z �erdzi, ale konstrukcja nie mia�a takich �atwych do pokonania miejsc - do por�bania bukowych dr�g�w potrzebna by�aby porz�dna siekiera i pniak, a nie para sztylet�w i oparte na ciele rusztowanie. Bezradnie popatrzywszy na przyjaciela, nerwowo obmacuj�cego g��wki hufnali , pochyli� si� tak, by zadr�czony niemal na �mier� cz�owiek m�g� go zobaczy� i zapyta� g�o�no: - Kto ci to zrobi�, cz�owieku?! Cadron zgrzytn�� z�bami i szybkim ruchem chlasn�� ostrzem po naci�gni�tej cienkiej ma��owinie usznej, a m�czyzna nie zareagowa� ani na pytanie Hondelyka, ani na cios Cadrona. - Po co? - sykn�� Hondelyk i natychmiast pokr�ci� g�ow�. jakby sam si� sobie dziwi�c i swojemu g�upiemu pytaniu. Nagle m�czyzna poruszy� �okciem, z jego potwornie poranionych ust wylecia� kolejny skowyt, zeskorupia�y ca�un prawej powieki drgn�� i ods�oni� ��to - sino - czerwone oko. By�o to oko szale�ca, dziko zamajta�o si� we wszystkie strony, m�czyzna jakby nie widzia� przed sob� twarzy Hondelyka. Wychrypia� co�. - Co on m�wi, zrozumia�e�? Hondelyk pokr�ci� g�ow�, nie zd��y� odpowiedzie�. M�czyzna szarpn�� si� z ca�ej si�y, zaszamota� w uwi�zi, ohydnie zgrzytn�y gwo�dzie opieraj�ce si� o mostek i �opatki, obaj podr�nicy jak na komend� pu�cili dr�gi i m�czyzn� boj�c si�, �e podtrzymuj�c go sprawiaj� jeszcze wi�kszy b�l, zaraz jednak zrozumieli - to agonia. M�czyzna rzuci� si� z ca�ej si�y, nogi kopn�y powietrze i ska��, zawy� i tak mocno przycisn�� g�ow� do piersi, �e uda�o mu si� zerwa� j�zyk z hufnala. Kr�tko zachrypia� i znieruchomia�. - Nawet nie pop�yn�a krew - powiedzia� po chwili Cadron - Nieszcz�sny... - Co za dzicz?! - warkn�� Hondelyk. - Kto mo�e by� na tyle szalo... - Dzicz! - chwyci� go za rami� przyjaciel. - Czy on nie powiedzia�: dzicz? Hondelyk urwa� wprawdzie, szarpni�ty przez druha, ale nadal skamienia�y wpatrywa� si� w cia�o i nie zamierza� rozmawia�. Schowa� sztylet i wyj�� miecz, dwoma gwa�townymi ruchami podwa�y� ��czenia dr�g�w, wyszarpn�� hufnal, drugi. Zaniechawszy na razie rozwa�a� Cadron rzuci� si� do pomocy i po chwili uwolnili zw�oki od potwornego rusztowania. - Nie zostawimy go! - warkn�� Hondelyk. - A czy ja m�wi� co innego!? - �achn�� si� Cadron. Skoczy� do koni z rezygnacj� przest�puj�cych z nogi na nog� na wietrze. Odwi�za� zrolowan� der� i przyni�s� do cia�a. Gdy zawin�li zw�oki doda�: - Do mnie, Gaber jest bardziej wypocz�ty. U�o�yli mi�kki, mi�kko�ci� niepodobn� do niczego innego rulon na zadzie wa�acha, przymocowali i wskoczyli w siod�a. Rzut oka na Hondelyka pozwoli� Cadronowi oceni�, �e zagadywanie nie ma na razie sensu. Wskoczy� w siod�o i os�oniwszy g�ow� kapturem pierwszy ruszy� na szlak, na kr�tk� chwil przycisn�� �ydki do ko�skiego boku. Przeszli w k�us. Z ty�u dobiega�y odg�osy kopyt Poka. - D�ugo jeszcze? Nagabni�ty Hondelyk oderwa� si� od ponurych my�li i najpierw splun��, a potem zawo�a�: - Chyba nie, zaraz powinien si� ten w�w�z sko�czy�... - Przerwa�, obejrza� si� do ty�u i zobaczywszy co� za plecami druha wrzasn��: - Uciekamy! Cadron nie traci� czasu na odwracanie si�, wbi� pi�ty w ko�skie boki i pochyli� si� do przodu. Gaber pos�usznie run�� z wichrem w zawody, wyprzedzi� Hondelyka. Gnali tak d�ug� chwil� po chwiejnej strudze skalistej drogi i nagle wypadli na r�wnin�. Trzy, mo�e cztery staggi przed nimi wznosi�y si� wysokie kamienne mury, kilkoma klinami wcinaj�cymi si� w r�wnin�. Gaber sam przyspieszy�, ale Cadron na wszelki wypadek jeszcze raz tr�ci� go pi�tami i dopiero teraz, oceniwszy drog� i uznawszy, �e wierzchowiec poradzi sobie z ni� nie gorzej ni� on sam, obejrza� si� do ty�u. O d�ugo�� ko�skiego cia�a za nim p�dzi� Hondelyk i - Cadron widzia� to wyra�nie - delikatnie powstrzymywa� swojego ogiera przed dzikim galopem, kt�ry wyni�s�by go przed Gabera. Za Hondelykiem z w�wozu drogi wy�ania�o si� kilkudziesi�ciu je�d�c�w okrytych nie wyprawionymi sk�rami, z kr�tkim krzywymi szablami w r�ku. Wymachiwali nimi jakby chcieli poszatkowa� przed sob� powietrze i szybciej dogoni� �ciganych. Ich konie, ma�e, niskie, z k�pami d�ugich w�os�w na piersiach i bokach wyci�gn�y szyje i wypr�one, niemal nie ko�ysz�c si� w biegu, przebiera�y w nogami w tak szalonym rytmie, �e pod ich brzuchami nie wida� by�o n�g, a kot�owa�a si� tylko mg�a. Po�yka�y przestrze� szybciej chyba nawet ni� gani�cy Hondelyka i Cadrona wicher. Ghouranie! Najszybsze konie. Najdziksi, najbardziej szaleni wojownicy, o kt�rych bitewnej furii kr��� legendy. Kierowany przez Hondelyka Pok przyspieszy� troch� i dogoni� Cadrona, kiedy �eb konia zr�wna� si� z je�d�cem Hondelyk krzykn��: - Porzu� cia�o! Cadron zmierzy� odleg�o�� do bramy, zerkn�� do ty�u. Odebra�o mu ochot� na otwieranie ust, ale potrz�sn�� g�ow� i wrzasn��: - P�d�, niech otworz� bram�! - i doda� w my�lach: I niech zrobi� to wcze�niej ni� dzikusy si�gn� mnie ze swych �uk�w! G��wny bastion mur�w, ten po�ykaj�cy drog�, zawiera� r�wnie� olbrzymi� bram� ze zwodzonym, teraz opuszczonym mostem. Wci�� by�a zamkni�ta cho� ju� nawet z tej odleg�o�ci by�o wida�, �e na murach zacz�y si� krz�ta� sylwetki stra�nik�w. W kilku strzelnicach obramowuj�cych bram� b�ysn�o �wiat�o, znak, �e za�oga po�piesznie obsadza stanowiska. - Mog� my�le�, �e to podst�p! - krzykn�� Cadron. - Poka� im swoj� twarz. Przyjaciel zerkn�� do ty�u i uznawszy racje Cadrona przynagli� Poka i pogna� do twierdzy. Mieli do niej jeszcze oko�o stagga, akurat tyle czasu, by utrzyma� przewag� i wpa�� pod os�on� zbawiennych mur�w. Pod warunkiem, rzecz jasna, �e brama b�dzie otwarta. Kilkana�cie krok�w przed rozp�dzonym Gaberem w kamienisty szlak uderzy�a d�uga strza�a; musia�a przew�drowa� kawa�ek nieba w poszukiwaniu celu i musia�a by� ci�ka, bo wbi�a si� w drog�, mimo �e kopyta koni wybija�y na niej wyrazisty kamienisty werbel. Cadron pomy�la� przelotnie, �e przed takim pociskiem nie uchroni i zbroja, szczeg�lnie gdy jej si� nie ma. Odruchowo zwar� si� w sobie, ale - nie chc�c zak��ca� r�wnowagi galopu - nie przywiera� do szyi konia, postara� si� upakowa� cia�o w jak najmniejszy tobo�ek; oddycha� p�ytko i nie zamierza� ju� patrze� do ty�u. Co� mi�kko pukn�o tu� za jego plecami. Trafili w cia�o tego biedaka, przebieg�o mu przez my�l. �okie� wy�ej i uskrzydliliby mnie. Zgrzytn�o co� przeci�gle przed nim i pot�na, okuta brama zacz�a rozwiera� si�, niech�tnie, wahaj�c si�, ale jednak. Z ty�u dobieg� uciekinier�w d�ugi wibruj�cy wrzask kilkudziesi�ciu �cigaj�cych. Gaber uzna�, �e nie ma co oszcz�dza� si� na inne czasy, zachrypia� i niespodziewanie przyspieszy� jeszcze. Draniu, nie dajesz z siebie w byle ucieczce wszystkiego, rozczuli� si� Cadron. Hondelyk przed nim zwolni� i d�ugo patrzy� do ty�u - ocenia� jego szanse, machn�� uspokajaj�co i krzykn�� co� do obsady mur�w. Po chwili zr�by naje�y�y si� kilkudziesi�ciu strza�ami, kt�re wnet pomkn�y nad g�owami przyjaci� gdzie� za ich plecy. Brama otworzy�a si� na tyle, by je�dziec nie zsiadaj�c z konia m�g� wjecha� przez ni�, z ty�u, tu� za plecami Cadrona znowu rozleg� si� d�wi�k identyczny jak poprzednio i znowu uciekaj�cy nie zawraca� sobie g�owy odwracaniem si� i sprawdzaniem jego �r�d�a. Druga fala strza� polecia�a na �cigaj�cych, a uciekaj�cy wpadli na most i zacz�li �ci�ga� wodze. Kopyta koni kr�tko i g�ucho zadudni�y na mo�cie i zaraz potem wykrzesa�y echo ze �cian barbakanu i zaraz otoczy�y ich lepiej i gorzej uzbrojone i r�nie opancerzone sylwetki. Konie, jak na komend�, jednocze�nie zachrypia�y, Pok gro�nie wyci�gn�� pysk w kierunku najbli�szego �o�nierza. Je�d�cy zeskoczyli i zerkn�wszy za siebie, na zamkni�t� ju� z powrotem bram� odetchn�li. Hondelyk wskaza� co� za plecami przyjaciela - w ciele nieszcz�nika tkwi�y dwie d�ugie z podw�jnymi lotkami strza�y. - Dzi�kujemy - powiedzia� Hondelyk. Rozejrza� si� w poszukiwaniu dow�dcy, nikt nie wysuwa� si� na czo�o za�ogi, ponure zaciekawione twarze wpatrzone by�y w wyd�u�ony tob� na grzbiecie Poka. - Spotkali�my tego nieszcz�nika kilka chwil temu, zakatowali go na �mier�, zmar� na naszych r�kach zd��ywszy tylko wychrypie� co�, co dopiero niedawno zrozumia�em: "Ghouranie". Jeden z wojak�w, sumiastow�sy, z pasmem siwizny od czo�a na lewe ucho zdecydowa� si� w ko�cu, zrobi� krok do przodu i skin�� na jeszcze jednego, razem zdj�li cia�o, przenie�li kilka krok�w w bok i u�o�yli na drewnianym pode�cie obok konowi�zu. Odwin�li derk� i - jak na komend� - pokiwali g�owami. Ten odwa�niejszy plasn�� d�oni� o udo. - To Aefan - oznajmi�. Odpowiedzia�o mu milczenie przerwane jednym cmokni�ciem, kt�re mia�o by� jedynym s�owem mowy pogrzebowej po um�czonym Aefanie. - To nasz goniec - wyja�ni� �o�nierz. - Tak przypuszcza�em - skin�� g�ow� Hondelyk. - Wiedzieli�cie, �e s� tu? �o�nierz otworzy� usta, ale z ty�u i z g�ry rozleg� si� g�o�ny gwizd i potem krzyk: - Co tam, Raku? Mo�e by� go�ci do mnie jednak kiedy sprowadzi�? - Dy� prowadz�! - i do go�ci z westchnieniem: - Chod�my jednak�e, obrazi si�, �eby go w cholew� poszczypa�o! Wskaza� drog� i ruszy� pierwszy, Pok zar�a�, Hondelyk musia� zatrzyma� si� przy nim i poklepa� go po szyi. Powiedzia� co� cicho i dogoni� Cadrona. Weszli po przylegaj�cych do mur�w schodach na kamienny balkon. Rak doprowadzi� ich do jakiego� cz�owieka wychylonego niebezpiecznie na zewn�trz. S�ysz�c chrz�kni�cie przewodnika cz�owiek majtn�� nogami i wr�ci� szcz�liwie ca�ym cia�em do twierdzy. Mia� szerok� twarz z blizn� na czole, kt�ra odsun�a w�osy daleko na ty� g�owy, lewy policzek i brod� pstrzy�y mu drobne sinawe c�tki, zapewne �lad jakiego� wybuchu albo oparzenia. Zmru�onymi oczami oceni� go�ci, weryfikacja przebieg�a dla nich pomy�lnie, bo zasalutowa� i wyra�nie powiedzia�: - Witamy w twierdzy Strzebrzyca. Asanseel Tugryba, do us�ug waszmo�ciom. Asanseelem mnie ustanowi� Dominion Wabatul i jemu przede wszystkim s�u�ymy, cho�... - urwa� nagle i popatrzy� ponad g�owami go�ci gdzie� w kierunku rzeki. - To by� most o wielkim znaczeniu dla co najmniej czterech prowincji. - Westchn�� przeci�gle. - Ale co teraz... - machn�� r�k�. "Witamy" m�wi jakby "wijitami", pomy�la� Hondelyk. B�dzie m�wi� "chi�y ko�", "chitrus" i tak dalej, na pewno pochodzi z wyspy Vldrk. Asanseel tymczasem zerkn�� przez rami� na przedmurze. Hondelyk zrobi� krok i popatrzy� r�wnie�. Ostatni je�d�cy Ghouranie znikali w gardzieli w�wozu, z kt�rego tak gwa�townie w pogoni za zdobycz� wypadli. Cadron, kt�ry przesun�� si� r�wnie�, pos�a� im w plecy kilka d�ugich bezg�o�nych kl�tw. Cia�o jednego ustrzelonego przez obsad� twierdzy zosta�o na drodze, jego ko� dogania� oddzia�. - Nie mamy tu wymy�lnych frykas�w, ale te� to i tak jedyne w okolicy miejsce, gdzie mo�ecie waszmo�cie zje��, a nie by� zjedzonymi - u�miechn�� si� z przymusem Tugryba. - I gdzie si� rozmawia, a nie wymusza zeznania. Nagle przypomnia� sobie co�, odwr�ci� si� do Raka i zapyta�: - Czy to by� Aefan? - Tak. - No to mamy komplet - rzuci� z gorycz�. - Wszyscy go�cy, jak rozumiem? - zapyta� Cadron. - Tak. Zosta�y nam tylko skrzynki - powiedzia� tajemniczo Tugryba i nie zauwa�aj�c zmarszczonych cz� go�ci ruszy� ku schodom. - Raku, b�dziemy z go��mi na kwaterze, wprowadz� ich w sytuacj�, bo nie s�dz� by chcieli szybko nas opu�ci�. Zmiana wart jak zwykle. Przy �luzie - sprawd� osobi�cie. - Praw� r�k� dwornie przy�o�y� do piersi, a lew� wskaza� schody: - Zapraszam pan�w... - przerwa� i wr�ci� do podw�adnego: - A! Nie, sam sprawdz� �luz�, ale potem. - I zn�w do go�ci: - Prosz�. Zeszli w d� i pow�drowali wzd�u� mur�w, nadzwyczaj wysokich i budz�cych zaufanie. Ca�a twierdza sprawia�a do�� dziwne wra�enie - przez jej �rodek prowadzi�a szeroka wygodna bita droga, wzd�u� kt�rej ustawi�y si� niemal jednakowe kloce budynk�w o - najwyra�niej - podobnym przeznaczeniu, za budynkami znajdowa�y si� du�e d�ugie magazyny i spichlerze, potem, co wida� by�o w kilku lukach mi�dzy murami, ci�gn�y si� obszerne puste place i zaczyna�y si� budowle koszarowe, wtulone w mury z blankami. Z koszarowych dach�w - jak zauwa�y� Hondelyk - wychodzi�y schody , co na pewno skraca�o czas wychodzenia za�ogi na mury. Tugryba prowadzi� nie odzywaj�c si�, najwidoczniej oczekuj�c, �e go�cie albo wiedz� o twierdzy co wiedzie� powinni albo sami dojd� do jakich� wniosk�w. - Powiedzia�e�, asanseelu, �e by� tu most? - zapyta� Hondelyk podkre�laj�c s�owo "by�". Nagabni�ty zerkn�� spod oka, milcza� chwil�. - Nie wiedzieli�cie, kt�r�dy zd��acie? - W jego g�osie zabrzmia�a wyra�na uraza, jakby bra� w obron� swoj� twierdz�. - Mniej wi�cej - tak, ale szlak wskaza� nam kto�, kto, jak si� teraz domy�lam , musia� do�� dawno temu przemierza� t� drog�. - Nie tak dawno - powiedzia� z �alem przewodnik. - Tu was zakwaterujemy - wskaza� r�k� jeden z szeregu budynk�w. - Wasze konie powinny ju� by� w stajni naprzeciw... Tr�ci� drzwi i wszed� pierwszy do izby. Zastali w niej jednego z pacho�k�w uk�adaj�cego w�a�nie na drugiej pryczy wojskowy komplet derek. Sakwy z�o�y� porz�dnie w k�cie na �awie, na stole sta�y dwa kaganki i butla z olejem. Pomieszczenie nie mia�o okien tylko pionowe w�skie okratowane szpary w dwu �cianach. Pacho�ek na widok Tugryby wypr�y� si�. - Przynie� nam dzbanek wina - poleci� asanseel, nie zauwa�y�, �e pacho�ek otworzy� usta, ale nie odwa�y� si� odezwa� i po�pieszy� wykona� polecenie. - Siadajcie panowie. - Usiad� pierwszy i przestawi� kaganki tak, �e sta�y rozdzielone teraz butl�. Popatrzy� na Cadrona, potem na Hondelyka. - Tu sta� most, jedyny w promieniu osiemnastu dni drogi, wygodny, cho� rozbierany na kilka tygodni co jesie� i co wiosn�. Cztery lata temu Ghouranie pierwszy raz najechali nas i spalili osad�, co si� wok� mur�w rozros�a. Wiadomo: g�sto ucz�szczany szlak... Musia�y powsta�, raz: karczmy, noclegownie i, ma si� rozumie�, jebitnie; dwa: masarnie, piekarnie i tkalnie. Rzecz jasna - r�wnie� gildie kupieckie, cho� te najbogatsze mia�y siedziby tu, wewn�trz mur�w - zatoczy� r�k� ko�o. - Spalili osad�, ludzi wyr�li... - spowolni� tok mowy wr�ciwszy my�l� do tamtych dni. - Potem, tego samego roku, jesieni�, niespodziewany przyb�r rozwali� most, zanim go rozebrali�my sami. Odzyskali�my bardzo ma�� cz�� drewna, a tu drewna, w tej skalistej okolicy, nie ma. Przez ca�� zim� sprowadzali�my bale i przygotowywali�my si� do budowy. Przysz�a wiosna, sucha, woda niska, odczekali�... Czego? - krzykn�� niezadowolony z pukania do drzwi. Pacho�ek wsun�� do izby g�ow�, a potem pokaza� zapiecz�towan� lakiem butl� i trzy kubki. - A... Postaw i go� do stajni, do koni pan�w! - Pacho�ek szybko wykona� oba polecenia i wybieg� z izby, Hondelyk przestawi� kaganki. - Zbudowali�my most lecz kilka dni p�niej nieznany na tej rzece drugi przyb�r rozwali� go. Dominion znowu, cho� ju� bardzo niech�tnie, wydzieli� za�og� do wo�enia drewna. Przez ca�y czas �o�nierze musieli pilnowa� �adunku i swego �ycia, rzecz jasna, bo bez przerwy byli n�kani przez tych ma�ych ohydnych dzikus�w. Do jesieni cie�le zbudowali most, tak na przymiark�, tu na g��wnej ulicy, rozebrali go i czekali�my na jesienny przyb�r. Znowu by� niemrawy, najni�szy od kilkunastu lat, ale ju� nie byli�my tacy g�upi. Czekali�my. Czekali�my i czekali. - Chwyci� butl� i zr�cznie uderzywszy dnem o udo wytr�ci� korek wraz z lakiem z gardzio�ka, nala� do kubk�w i wzni�s� niemy toast. - Poczekali�my jeszcze troch�, ale zacz�li si� ju� kupcy burzy�, �e towary gnij�, �e ceny, �e pogoda... Postawilim most. - Pokiwa� z �alem g�ow�. - Cztery dni p�niej, cztery dni ino sta� - pierdut! Przysz�a taka woda, �e najstarsi z najstarszych nie pami�taj� i zwali�o most. - Zapatrzy� si� w pod�og�, jakby w�a�nie tam widzia� te sceny wszystkie. - Zwali�o i ju� si� nie postawi�o. Bo zwiadowcy dominiona odkryli, �e to to ta�a�ajstwo budowa�o tamy na rzece, gromadzi�o wod� i jak ju� most sta� - puszcza�o wod�