3486
Szczegóły |
Tytuł |
3486 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3486 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3486 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3486 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Przerwany popas
- Sch�odzo-o-one... - przeci�gaj�c �rodek s�owa, z wyra�n�, kierowan�
do b�stwa piwa, wdzi�czno�ci� w g�osie, powiedzia� Hondelyk. Mimo �e
popasali w zaje�dzie drug� dob� wci�� nie m�g� przyzwyczai� si� do
obfito�ci najzwyklejszej chocia�by wody, a tym bardziej innych napoj�w.
Poci�gn�wszy �apczywie, odstawi� niemal pusty kufel, otar� usta. Zerkn��
przekornie na Cadrona. - Ca�y czas chce mi si� pi�! - poskar�y� si�.
Cadron dotkn�� swojego k�cika ust, by pokaza� gdzie na twarzy
przyjaciela osiad�a puchata kropa piany i powiedzia�:
- Przypominasz mi teraz owego dziada, co to wszed� na karczmy i
nudzi�: "Jak mi si� chce pi�! Jak mi si� chce pi�!" a� kt�ry� z go�ci nie
wytrzyma� i kupi� mu kufel piwa, a ten wypi� i zacz��: " Jak mi si�
chcia�o pi�! Jak mi si� chcia-a�o pi�!". - Poci�gn�� d�ugo z kufla,
odsapn�� odstawiaj�c kufel a lew� r�k� wykona� kolisty ruch nad g�ow�, na
co karczmarz, ogromne ch�opisko z �apami jak siedziska taboret�w, �ywo
skin�� g�ow� i pogoni� do beczki z czteroma kuflami w r�ku. - B�dziemy tu
siedzieli i pompowali w siebie piwo przez ile jeszcze? - zapyta�
Hondelyka.
- Ooo... Dwa dni, tydzie�. D�ugo. A� zapomn� t� przekl�t� pustyni� i
jak mi si� chcia�o pi�. - Hondelyk popatrzy� na swoje d�onie, z kt�rych
sk�ra, mimo d�ugich trzech k�pieli w baliach ciep�ej i ch�odnej wody,
schodzi�a p�atami. - A� konie przestan� przypomina� sk�rzane worki na
zr�cznie u�o�one ko�ci, a� przestan� si� �lini� na widok studni, a�...
- A� si� zwalimy pod sto�y a stopy innych go�ci zaczn� z nas wyciska�
wlane w siebie p�yny! - wskoczy� mu w s�owo Cadron.
- Dok�adnie tak. - Hondelyk dojrza� zbli�aj�cego si� karczmarza,
trzymaj�cego w zgi�ciu wskazuj�cego palca cztery kufle, jednym �ykiem
doko�czy� swoje piwo, cicho upu�ci� wydobywaj�ce si� z �o��dka gazy.
Odczeka� a� ch�opisko niedbale nanizawszy na gigantyczny pa��k palca uszy
sze�ciu pustych kufli skieruje si� za szynkwas i powiedzia� cicho i
powa�nie: - Nie m�wi�em ci, ale po raz pierwszy w �yciu widzia�em wyra�nie
jak teraz ciebie, �e obok nas cwa�uje Pan Morte... I nic nie mog�em zrobi�
pr�cz przymilnego u�miechania si� do niego...
- Przecie� my si� wlekli�my noga za nog�?.. - b�kn�� zdezorientowany
Cadron.
- Wiem. Ale on cwa�owa�. Nie wznieca� przy tym kurzu i - rzecz jasna -
nie zostawia� �lad�w... - My�lami wr�ci� do ostatnich dni drogi przez
Qoke-Macanta, wzdrygn�� si� i chyba �eby odstraszy� nieprzyjemne
wspomnienia plasn�� d�oni� o blat sto�u. - Fuj! Zostawmy go i nasze z nim
ewentualne przysz�e spotkania w spokoju, pijmy! - Chwyci� kufel i zacz��
pracowicie go doi� nie zwracaj�c uwagi na pe�en podziwu wzrok Cadrona.
Oderwa� si� od naczynia dopiero wtedy, gdy kraw�d� dna znalaz�a si� na
poziomie oczu, ocieraj�c usta popatrzy� pytaj�co na towarzysza.
- Nie, ja nie mog� tak du�o i tak szybko... - odpowiedzia� Cadron
kr�c�c g�ow� w podziwie.
- Bo to wymaga �wicze�...
- I p�cherza jak garb dromadera!
- Uech! Mo�e. Skoro ju� o p�cherzu mowa?..
- W�a�nie, chod�my ul�y� sobie.
Wstali, ale przedtem Hondelyk po�piesznie dopi� niedoko�czone piwo, i
ruszyli do szerokich drzwi wiod�cych na ma�e brukowane podw�rko z d�bowymi
rynnami woko�o wysokiego p�otu. Ostra wo� uryny szczypa�a w oczy, ale mimo
�e bardzo si� starali do�� d�ugo trwa�o, zanim mogli umkn�� z kibla. Po
wej�ciu do sali Hondelyk rozejrza� si� po izbie i zaproponowa�:
- Wiesz ty co, chod�my do ogrodu z piwem? Ju� mog� bez wstr�tu i
strachu patrze� na s�o�ce. Oczywi�cie siedz�c w cieniu! - Wyci�gn�� szyj�,
by przechwyci� spojrzenie szynkarza i da� si� samemu zauwa�y�. -
Karczmarzu, przenie�cie nam to pod orzech w ogrodzie! - Odwr�ci� si� na
pi�cie i skierowa� do innych drzwi, nie zauwa�aj�c pewnej rozterki na
twarzy gospodarza. Cadron zauwa�y� jego konfuzj�, ale poniewa� ten nie
wykrztusi� ani s�owa po�pieszy� za przyjacielem do sadu.
Wydeptana obramowana rzecznymi otoczakami �cie�ka wij�c si� mi�dzy
drzewami i grz�dami zi� doprowadzi�a ich do niskiego sto�u otoczonego
�awami z odchylonymi ku wygodzie oparciami. Deski sto�u wyg�adzi�y �okcie
ca�ych pokole� spragnionych �wie�ego powietrza go�ci, a ciemny kolor
nada�y mu spadaj�ce z g�ry dorodne owoce w barwi�cych wszystko na brunatno
mi�sistych �upinach. Hondelyk delikatnie odsun�� zwisaj�c� ga��� trzesz-
cz�c� pod ci�arem chyba worka orzech�w, wsun�� si� pod baldachim innych
ga��zi i zawo�a�:
- Ot mia�em pomys�! Nie rusz� si� st�d do wieczora!
Cadron wsun�� si� za nim pod wielowarstwowy parasol li�ci, usiad� i
ostro�nie wypr�bowa� oparcie, a potem ju� upewniony, �e robota stolarza
nie podlega skardze zarzuci� r�ce za oparcie i pokiwa� g�ow� z uznaniem.
Jednocze�nie g��boko zaczerpn�li powietrza i jednocze�nie parskn�li
�miechem. Karczmarz, podszed�szy z naczyniami i rozstawiaj�c je na stole
wpatrywa� si� w nich zaniepokojony. Cadron opanowa� si� pierwszy.
- Jeszcze nie jeste�my pijani, gospodarzu zacny. Po prostu uda�o nam
si� uciec z pieca Qoke-Macanta...
- Z pieca to dobrze powiedziane - serio powiedzia� karczmarz. W jego
g�osie nie trzeba by�o szuka� szacunku do przyczajonej za pasmem
kamiennych wzg�rz pustyni, szacunek i obawa przebija�y nawet z
przygarbionej w tej chwili postawy giganta. - Tak w�a�nie, jak z pieca
wyj�ci, wygl�dali�cie - wysuszeni, spaleni, jak nie przymierzaj�c suchary
na kwas chlebowy...
- DObra-dobra! Nie przypominaj nam tego - przerwa� Hondelyk. - Za
jaki� czas przy�lij tu kogo ze �wie�ymi kuflami. I co� zimnego na
przek�sk�, co tam znajdziesz w piwnicy.
- Je�li mog� radzi�, to tarank�. - Widz�c zmarszczon� w namy�le brew
Hondelyka po�pieszy� z wyja�nieniem: - Suszona na s�o�cu p�o�, twarda jak
deska, do piwa wy�mienita i s�ona, to dobre po wypoceniu.
- Zgoda. Ruszaj.
Ober�ysta zawaha� si�, poruszy� ustami. - No? Co� jeszcze?
Ch�op po�piesznie pokr�ci� g�ow�. I szurn�wszy we wszystkie strony
ga��ziami pogna� wykonywa� polecenie. Z tr�conych ga��zi posypa�y si�
orzechy, trzy du�e jak jab�ka zawerbli�y w blat sto�u, obaj m�czy�ni od-
ruchowo chwycili - Cadron jeden, Hondelyk - dwa. �upiny odesz�y bez trudu,
skorupy trzasn�y po uderzeniu pi�ciami, j�dra by�y soczyste i s�odkie,
orzechowe.
- Co� chcia� powiedzie�, nie? - rzuci� w przestrze� Cadron. Hondelyk
nie odpowiedzia� zaj�ty wyd�ubywaniem j�dra orzecha. Pytaj�cy rozejrza�
si� doko�a, ale najbli�szy owoc le�a� poza zasi�giem r�ki. - Pewnie znowu
by ch�tnie opowiedzia� jak to kiedy� omal nie zgin�� na pustyni i dlatego
zbudowa� tu karczm�, �eby ratowa� innych, kt�rym si�... Co? - Hondelyk
przerwa� d�ubanie w skorupie i zamar�... nas�uchuj�c... usilnie... Cadron
wyprostowa� si� i r�wnie� wyt�y� s�uch. - Co jest? - sykn��.
Prawa r�ka ze�lizgn�a si� do cholewy buta, tr�ci�a uwypuklon� przez
r�koje�� no�a cienk� mi�kk� sk�r�, lewa d�o� zanurzy�a si� pod po��
kaftana. Hondelyk potrz�sn�� g�ow�, kr�tko, nie chcia� traci� przez d�ugie
kr�cenie kontaktu s�uchowego. Wolno wyci�gn�� r�k� i �cisn�� lew�
przyjaciela. Cadron zrobi� min�, kt�ra mia�a zast�pi� s�owa: "No i lepiej,
�e nic nam nie grozi!", ale nie porusza� si�, �eby nie przeszkadza�. Po
chwili zmarszczy� czo�o, zmru�y� oczy, odchyli� si�, chc�c przez ga��zie
poza plecami Hondelyka dojrze� osob� nuc�c� jak�� smutn� melodi� i
najwyra�niej zbli�aj�c� si� do nich. Rzuci� kr�tkie spojrzenie
przyjacielowi i w tej samej chwili kobieta przesta�a nuci�, ale zbli�y�a
si� na tyle, �e s�yszeli wyra�nie szelest sukni ocieraj�cej si� o ga��zie
i g�sty szpaler wysokiej rumienicy obramowuj�cej �cie�k�. Wzruszy�
ramionami, wyprostowa� si�, przez g�stwin� ga��zi zobaczy� sylwetk� w
d�ugiej, koloru zakrzep�ej krwi haftowanej sukni.
- To kto� znaczny - tchn�� w kierunku Hondelyka.
Kobieta poruszy�a ga��ziami wchodz�c w cie�, najwyra�niej zamierzaj�c
usi��� na �awie, obaj m�czy�nie poderwali si� i zwr�cili w jej kierunku.
- Och! - powiedzia�a widz�c Cadrona i: - Ty? - wbijaj�c spojrzenie w
Hondelyka.
Zaskoczony Cadron przeskakiwa� spojrzeniem od przyjaciela wpatruj�cego
si� w os�upieniu w kobiet� i pochylaj�cego po chwili g�ow� w niskim uk-
�onie, do rumieni�cej si� damy, kt�ra dopiero gdy Hondelyk wyprostowa� si�
przypomnia�a sobie o etykiecie i wykona�a nerwowy dyg. Potem opanowa�a si�
i o wiele staranniej odda�a uk�on Cadronowi.
- Tyy... - powt�rzy�a.
- Wyj�a� mi to z ust - powiedzia� Hondelyk, ale g�os mu si� za�ama� i
musia� odkaszln��, �eby doko�czy�: - pani. To m�j przyjaciel i towarzysz
Cadron. Cadronie masz cze�� pozna� pani� Folnevill.
Wytr�cony w r�wnowagi Cadron na wszelki wypadek sk�oni� si� jeszcze
raz i korzystaj�c z tego, �e kobieta ca�� uwag� skierowa�a na Hondelyka
przyjrza� si� jej pobie�nie, �eby nie by� zaskoczonym na wbijaniu wzroku w
m�atk�, co og�asza� �wiatu - z wyra�nie ma�omiasteczkow� elegancj� -
ciasno spleciony w gruby precel warkocz na tyle g�owy. Mia�a oko�o
trzydziestu lat, pi�kn� cer� o smag�ym odcieniu, ale b��kitne oczy i lekko
zadarty nos. Cienie pod oczami sygnalizowa�y jakie� dr�cz�ce j�
zmartwienie lub chorob�. D�onie, g�adka sk�ra, kilka r�nej wielko�ci
pier�cieni i d�ugie wypiel�gnowane paznokcie �wiadczy�y o tym, �e
w�a�cicielka nie tyl- ko nosi si� jak dama, ale i �yje tak, nie kalaj�c
pi�knych d�oni ci�k� a mo�e i �adn� prac�. Dba�a jednak o figur�, albo
zosta�a jej taka dana raz i na zawsze: smuk�a, gi�tka, s�dz�c po stanie
nogi musia�a mie� d�ugie, a jedyne, co nie spodoba�o si� Cadronowi to zbyt
ma�e piersi.
- Ka�� przynie�� wygodniejsze krzes�o - powiedzia� i mimo �e pani
Folnevill zaprotestowa�a sk�oni� si� i szybko ruszy� do ober�y. Gdy wr�ci�
prowadz�c dw�ch pacho�k�w targaj�cych wygodny szeroki kantabas pikowany
dobrze utrzyman� sk�r� syheryjskich karaka��w Hondelyk i Folnevill stali
jeszcze i wygl�da�o na to, �e wpatrywali si� przez ten czas w siebie
niewiele albo wr�cz nic nie m�wi�c. Kobieta podzi�kowa�a Cadronowi lekkim
u�- miechem, usiad�a wdzi�cznym ruchem odgarniaj�c po�� d�ugiej sukni. Pod
orzechem zapad�a do�� niezr�czna cisza i gdy sta�a si� ju� niezno�na, gdy
jednocze�nie Hondelyk i Folnevill otworzyli usta us�yszeli tupot n�g, pod
okap ga��zi wdar� si� schylony w uk�onie karczmarz z dziewczyn� i szybko
rozstawili na stole kilka dzban�w, kufle, karaf� z winem i patery z
owocami. Cadron zauwa�y�, �e karczmarz z w�asnej inicjatywy nie przyni�s�
obiecanej taranki zapewne uwa�aj�c, �e do�� ostry zapach suszonej ryby
m�g�by zaszkodzi� w konwersacji ze szlachetnie urodzon� dam�. Zostali sami
i Hon- delyk powiedzia�:
- Cadronie, pani Folnevill i ja mieszkali�my ongi blisko siebie, a
nasze rodziny przyja�ni�y si� od kilku pokole�. M�g�bym powiedzie�, �e
znam j� nawet d�u�ej od ciebie, ale nasze drogi rozesz�y si� jeszcze przed
poznaniem ciebie...
Cadron skin�� g�ow� na znak, �e rozumie sytuacj�, i �e rozumie
dlaczego Hondelyk zakr�ci� szybkiego m�ynka kciukami: "To, co w og�le
robimy to nasza sprawa i cisza o tym".
- Nie mieszkasz ju� w Lynniedorfie? - zwr�ci� si� Hondelyk do go�cia.
- Nie. Pami�tasz - mia�am wyj�� za pana Chocera... - Hondelyk pochyli�
g�ow�, a Cadron dozna� ol�nienia. - Wyjecha�am na jego dw�r, potem on
dosta� burgi� Joda Borgwin... - Przerwa�a, strzeli�a spojrzeniem w
Cadrona, a gdy ten zacz�� si� podnosi�, �eby przeprosiwszy odej�� i da�
porozmawia� im swobodnie Hondelyk powstrzyma� go ruchem r�ki:
- To m�j najlepszy i jedyny przyjaciel. Ufam mu i ty mo�esz ufa�.
Je�li chcesz co�...
- M�j m�� zosta� oskar�ony o spisek! - wyrzuci�a z siebie jednym tchem
dziwnym za�amuj�cym si� szeptem. - To bzdura, ale burgia to bardzo �akomy
k�sek, a Chocer stara� si� zarz�dza� ni� jak najlepiej i nie mia� czasu na
cz�ste wizyty na dworze. Wykorzysta�a to rodzina Walnekif i tak d�ugo
s�czy�a jad w uszy pana, a� da� im pos�uch. - Przygryz�a doln� warg� i
chwil� walczy�a z dr��cym podbr�dkiem. - Chocer za� nie zauwa�y� intrygi,
a kiedy wysz�a na jaw honorowo zwleka�, bo s�dzi�, �e prawda sama go
wyt�umaczy... - Zamilk�a na chwil�, pokr�ci�a g�ow�: - Ale prawda to
sprzedajna dziewka... - Teraz zamilk�a na d�u�ej, w ko�cu, gdy milczenie
sta�o si� niezr�czne wzdrygn�a si� i doko�czy�a opowie��: - W ko�cu da�
si� nam�wi� przynajmniej na ucieczk�, na nic innego nie by�o ju� czasu. To
ja przekona�am go, �e nie powinien dawa� g�owy za nie swoje winy, �e
musimy ukry� si� na jaki� czas, zdoby� dowody niewinno�ci i dopiero wtedy
stan�� przed s�dem, ale by�o ju� za p�no. Schwytali go tu� przed
pus...tyni�... - Szloch przeci�� ostatnie s�owo, wyszarpn�a z r�kawa
chusteczk� i przytuli�a do oczu.
Hondelyk spojrza� znacz�co na Cadrona, ale ten uda�, �e nie zauwa�a
znaku. "Pewnie - pomy�la� - tylko odejd�, a ten si� rzuci z ofiar� pomocy.
Jak nic kocha� si� kiedy� w niej, ale nad przyja�ni� rod�w przewa�y�a
kiesa Chocera, a go�odupiec Hondelyk ruszy� na w�dr�wk� po �wiecie.
Ciekawe, czy ona wie...". Si�gn�� do karafy i wysun�� j� w kierunku damy.
- Czy mog� ci nala�, pani, odrobin� wina?
Folnevill pokr�ci�a g�ow� nie odrywaj�c chusteczki od oczu, ale nagle
wyprostowa�a si� dumnie i powiedzia�a:
- Przepraszam, nie powinnam... - nie doko�czy�a my�li. - Poprosz� wina
- u�miechn�a si� do Cadrona. Nala� i poda� jej kielich, us�u�y�
Hondelykowi i nala� sobie. Jednocze�nie unie�li kielichy w niemym toa�cie,
upili. W zapad�ej na chwil� ciszy g�o�no zabzycza� jaki� owad przelatuj�c
pod baldachimem li�ci, zabrz�cza� zderzaj�c si� z g�stwin�, bzykn��
inaczej i odleciawszy na wolno�� pozwoli� ciszy ponownie rozgo�ci� si� pod
orzechem.
- A ty co porabia�e� przez te wszystkie lata? - zapyta�a Folnevill i
zanim Hondelyk otworzy� usta doda�a szybko: - Masz jakie� wie�ci z domu?
- Ja? - Zapytany wzruszy� ramionami i chwil� szuka� w g�owie
odpowiedzi. - W��cz� si� tu i tam, w�druj�, ogl�dam �wiat, poznaj�
ludzi... Co jaki� czas spotykam kogo�, kto mo�e dostarczy� bratu wiadomo��
"�yje i pozdrawia". A od innego w��czykija wiem, �e i on �yje. Ot i
wszystko.
Folnevill przygryz�a doln� warg� i zastanawia�a si� chwil� kieruj�c
spojrzenie w d�, jakby chcia�a zobaczy� t� przygryzion� warg�, przez co
jej oczy na chwil� zjecha�y si� do siebe. Cadron musia� jednak przyzna�,
�e nawet ten chwilowy zez nie odebra� jej ani krzty przebogatego uroku.
Zreszt� szybko zrezygnowa�a z patrzenia w d�, raptownie chwyci�a kielich,
ale natychmiast, nie donosz�c go do ust odstawi�a.
- To ju� tyle lat... - rzuci�a gwa�townie, z du�� doz� afektacji. - A
pami��, jak p�yn�ca w ko�o rzeka, wci�� podsuwa przed oczy te same obrazy.
Nigdy nie by�am szcz�liwsza...
- Wspomnienia m�odo�ci zawsze s� barwniejsze ni� te p�niejsze -
b�kn�� Cadron "Dam ja ci szcz�liwsza! Ju� uruchomi�a te babskie gierki:
"A pami�tasz jak uwi�am ci wianek, jak s�o�ce zachodzi�o nad starym borem,
smak pierwszych dojrza�ych malin, jak k�pali�my konie, jak trata-tata i
hopsa-sa! A on zaraz zapyta gdzie stacjonuj� nieprzyjacio�y jej m�usia i
runie go uwalnia� w pojedynk�!". - Gdy sobie przypomn� zachody s�o�ca,
smak kradzionych jab�ek, k�piele w zakolach rzeki...
Folnevill odwr�ci�a si� i wpatrywa�a w Cadrona z dziwnym wyrazem
twarzy. Wytrzyma� jej spojrzenie i na dodatek �atwo je odczyta� -
zaskoczenie z niech�ci�, jaki� podziw i na koniec rodzaj rezygnacji. K�tem
oka natomiast widzia� pioruny bij�ce z oczu przyjaciela. Spokojnie
popatrzy� na niego, chc�c pokaza�, �e umy�lnie post�pi� niegrzecznie, �e
mia� �wiadomo�� grzechu, i �e nie �a�uje post�pku. A nade wszystko radzi
zastanowi� si� dlaczego tak post�pi�. Hondelyk otworzy� usta, a Cadron
nagle domy�li� si� co powie.
- Przepraszam - sk�oni� g�ow� przed Folnevill. - W�a�nie sobie
przypomnia�em, �e by�em - patrz�c Hondelykowi w oczy po�o�y� nacisk na dwa
kolejne s�owa: - jak chcia�e�... u stajennego i z ko�mi ju� jest wszystko
w porz�dku.
I on i ona us�yszeli jak trzasn�y z�by w zamykanych gwa�townie ustach
Hondelyka. Zapad�a cisza, Folnevill po chwili poruszy�a si� jakby chcia�a
wsta� i odej��. Hondelyk wyci�gn�� r�k� i dotkn�� czubkami palc�w jej
d�oni.
- A co tu robisz?
Zacisn�a wargi i przygryz�a je. Cadron poczu� pal�ce uk�szenie
sumienia. Chrz�kn�� i poderwa� si�.
- Ale przypomnia�em sobie... - Wysun�� si� bokiem zza sto�u. - Pani...
- sk�oni� si�, skin�� g�ow� Hondelykowi. - B�d� w komnacie.
Szybko wycofa� si� na �cie�k� i ruszy� szybko w stron� zajazdu, ale
nie na tyle szybko, by nie dotar�y do jego uszu odg�osy p�aczu i
uspokajaj�ce pomrukiwanie Hondelyka. "No, to�my si� napopasali -
pomy�la�." Ponuro dowl�k� si� do zajazdu, wbrew wcze�niejszym s�owom
zaszed� do stajni i godzin� sp�dzi� na czyszczeniu wyczyszczonych ju�
przez pacho�ka koni, sprawdzi� kopyta, mocowanie podk�w, rozczesa� grzywy
i ogony, sumiennie przejrza� uprz�� i - �eby mie� poczucie w�a�ciwie
wykorzystnego czasu - nakaza� zmieni� dwa rzemyki u sakw, a potem
pow�drowa� do pokoju i dokona� przegl�du broni i reszty baga�y. Musia� sam
przed sob� przyzna�, �e zajmuje si� tym przede wszystkim po to �eby
sprowokowa� potrzeb� pakowania. Co jaki� czas zerka� przez okno na ten
fragment �cie�ki, kt�ry przebiega� na wprost ich okien, ale nie zauwa�y�
kiedy Hondelyk i Folnevill wr�cili do zajazdu, us�ysza� tylko ich g�osy na
korytarzu. Zamar� z opo�cz� w r�ku, ale g�osy oddali�y si� i nawet nie
zdo�a� okre�li� czy by�y weso�e, czy powa�ne, czy kto� kogo� pociesza� i
czy kto� komu� co� obiecywa�. Po nast�pnej godzinie rzuci� si� na swoje
��ko i w kiepskim nastroju myszkowa� po pl�taninie nieweso�ych my�li. W
ko�cu zasn��. Obudzi�o go skrzypni�cie pod�ogi, zanim otworzy� oczy kto�
tr�ci� go w rami�.
- Wstawaj!
- A co robi�? - burkn��. Gwa�townie uderzy� stopami w pod�og�, usiad�.
- Ju� idziemy?
- Dok�d? - Hondelyk odszed� pod okno, odwracaj�c twarz, ale g�os go
zdradzi� - pytanie zabrzmia�o fa�szywie i nie by�o niczym innym jak gr� na
zw�ok�.
- Dok�d, dok�d! - zjadliwie powt�rzy� Cadron - Na odsiecz pani
Folnevill i jej m�owi, szlachetny ryczerzu.
- Nie b�d� zgry�liwy, pasuje to do ciebie jak... - zako�czy�
machni�ciem r�ki.
- A nie mam racji? - Wskaza� r�k� dwa stosy rzeczy: - Przygotowa�em
ciemne opo�cze i bro�. Konie od biedy s� ju� do u�ytku...
Hondelyk ruszy� do �awy, przerzuci� jeden stos, pokr�ci� g�ow� w
podziwie.
- No-no! Ju� zd��y... - Zmarszczy� czo�o. - Co tak w�szysz?
- Czuj� od ciebie zapach pachnide�, kt�ry ju� wcze�niej czu�em od
innej osoby... - Zobaczy� zmieszanie na twarzy przyjaciela. "Koniec! Ani
s�owa wi�Cej o Folnevill. Jego sprawa, jego... A, niewa�ne, bylebym pysk
na k��dk� trzyma�". - Przepraszam, nie moja sprawa!
Popatrzyli na siebie, doczytali niewypowiedziane s�owa z oczu, niemal
jednocze�nie skin�li g�owami.
- Na dole jest jeden podoficer z turmy. Nada si� - zakomunikowa�
spokojnym g�osem Hondelyk - We� ten sw�j stompel.
Cadron si�gn�� za po�� kaftana i wyci�gn�� d�ugi sk�rzany trzos mocno
wypakowany drobnym krzemiennym �wirem, zakr�ciwszy nim w powietrzu plasn��
o d�o�; znacz�co, zuchowato poruszy� brwiami. Popatrzy� pytaj�co na
kompana i nagle, wbrew wcze�niejszym postanowieniom, z jego ust ulecia�o
pytanie:
- Kocha�e� si� w niej? Kiedy�?
- Oj, jeszcze jak! - szybko, jakby spodziewa� si� tego pytania
odpowiedzia� Hondelyk. Na jego policzki wype�z� s�aby rumieniec, czuj�c to
odwr�ci� si� do �awy i zacz�� przerzuca� ubranie. Zrzuci� z siebie kaftan,
naci�gn�� na koszul� ciemn� opo�cz�, za pas wsadzi� kr�tki sztylet. -
Niech to licho porwie!.. - sykn�� przez zaci�ni�te z�by. - My�la�em, �e
tyle lat, �e si� wypali�o...
Cadron zbeszta� siebie bezg�o�nie, podszed� do �awy i dokona�
podobnych manewr�w z odzie�� i broni�. Hondelyk grzeba� jeszcze w
rzeczach, wi�c Cadron odsun�� si�, podszed� do okna. Na go�ci�cu przed
zajazdem sta� solidny resorowany pow�z, z kt�rego wysiada� w�a�nie bogato,
ale ze smakiem ubrany m�czyzna. W lewej r�ce trzyma� rapier w nieco
wytartej pochwie, rozejrza� si� nieznacznie doko�a, jakby sprawdza� czy
nie zajdzie potrzeba pos�u�enia si� broni�. Jego czujne spojrzenie
przebieg�o r�wnie� po oknach ober�y, zatrzyma�o si� na wo�nicy. Powiedzia�
co�, stangret cmokn�� i skierowa� par� koni do stajni. Przyby�y podci�gn��
do g�ry cholewki si�gaj�cych ponad kolana sk�rzanych czarnych but�w,
przytupn�� i spr�ystym krokiem ruszywszy do drzwi zajazdu znikn��
Cadronowi z oczu. Za jego plecami Hondelyk zapyta� o co�.
- S�ucham?
- Pytam czy masz jeszcze troch� tego proszku?
- Mam, ale tylko na raz, zu�yjemy teraz?
- Chyba tak, wola�bym nie zostawia� �adnych �lad�w.
- Zaraz znajd�. - Oderwa� si� od okna, ostro�nie rozsup�a� w�z�y na
sakwie, wydoby� na �wiat�o dzienne twardy pakunek, z kt�rym przysun�� si�
do sto�u. Po rozwini�ciu chroni�cej go irchy pakunek okaza� si� �elaznym
puzdrem zamkni�tym na zamek i dopiero po precyzyjnych manewrach klucza
ods�oni�o ono swoje wn�trze. Cadron nie musia� szuka� proszku - si�gn��
wskazuj�cym i �rodkowym palcem do wn�trza przy jednej ze �cianek i wyj��
srebrzy�cie po�yskuj�c� rurk�.
- Gotowe.
- Nie sprawdzisz?
- Aha, �ebym sam zasn��!?
Hondelyk zachichota�, urwa� widz�c wyraz twarzy przyjaciela, ale nie
wytrzyma� i roze�mia� si� cicho.
- A je�li si� oka�e, �e proszek zwietrza�, albo go nie ma dmuchniesz w
twarz, a on ci te� dmuchnie, ale z pi�chy?
- Ty b�dziesz trzyma� stompel.
- Jak zwykle.
- Jak zwykle.
- No to chod�my.
Zeszli po schodach do g��wnej izby. Go�ci by�o niewielu, Cadron
rozejrza� si� szybko, ale nie zobaczy� nowoprzyby�ego w botfortach;
siedzieli tu g��wnie miejscowi kupcy, kt�rzy pozamykali ju� swoje kramy i
polewali zimnym piwem zako�czone interesy oraz za�atwiali pod kufel nowe.
Pod �cian� siedzia� samotnie podoficer, klauchetr, w oszcz�dnie
szamerowanym prochauskim mundurze i z lekkim "miejskim" mieczykiem na
lewej �opatce. S�czy� swoje piwo rozmy�laj�c o czym�, w roztargnieniu
przesuwaj�c czubkiem palca okruchy zjedzonych suchar�w i opad�e ze� ziarna
kminku. Hondelyk skin�� na dziewczyn� i poleci�:
- Wina nam przynie�, dziewczyno i kilka cierpkich jab�ek, tych
��tych, dobrze?
- Ju�, panie.
Usiedli, Hondelyk plecami do wybranej ofiary, Cadron bokiem. Ten
ostatni dotkn�� kieszeni.
- Nie dowierzasz nawet sobie - rzuci� Hondelyk u�miechaj�c si�.
- To u nas rodzinne. Ojciec nosi� dwa paski do spodni.
- I przyda� si� cho� raz ten drugi?
- Nie, ale kiedy� ojca zawi�d� ten pierwszy i od tej pory mawia�
cz�sto: "Jak chcesz sobie, synu, ul�y� w krzakach, to nie tyle wa�ne jest,
�eby� mia� si� czym podetrze�, ile �eby� m�g� z nich wyj�� nie trzymaj�c
portek w z�bach".
- Nie da si� zaprzeczy� - skwitowa� Hondelyk, ale czy s�ucha� Cadron
pewno�ci nie mia�. Chyba jednak tak, bo zab�bni� palcami w blat sto�u i
rzek�: - Czy ty wiesz, �e w�a�nie w tej chwili ods�oni�e� pierwsz�
tajemnic� swojego domu?
- Wiem. - Na twarz Cadrona wype�z� szeroki u�miech. - Od�oni� ci inn�,
jeszcze wi�ksz�? - Widz�c potwierdzaj�ce ruchy g�ow� ci�gn��: - Ojciec nie
znosi� pewnej naszej s�siadki, gadatliwa jak cholera. Potrafi�a paple�
przez kilka godzin o wszystkich i wszystkim. Mama spokojnie szy�a w tym
czasie odzywaj�c si� z rzadka, cho� i to nie by�o tej damie do szcz�cia
potrzebne, ale ojciec siedzia� ponury, co jaki� czas wychodzi� niby to do
s�u�by, �eby przynie�li wina czy jakiego� ciasta a sam t�uk� w sieni
pi�ci� w �cian� i mamrota� ci�kie przekle�stwa. No i pewnego razu ojciec
wpada do komnaty i szepce w trwog� i z�o�ci� w g�osie: "Jedzie Hoprine! Ja
uciekam! Nie ma mnie!". Mama m�wi: "Dobrze, jak chcesz". Posz�a do sieni
przywita� go�cia i zaprowadzi�a do ma�ej alkowy, �eby ojciec m�g�
spokojnie uciec na pi�tro, a stamt�d, gdyby chcia�, czarnymi schodami do
ogrodu. No i spokojnie sobie siedzia�y do wieczora, mama haftowa�a, tamta
gada�a jak naj�ta, s�u�ba donosi�a serowce, ciep�e ciasteczka z owsianej
krupy, dolewa�a ciep�ego wina i tak dalej. Dopiero gdy Hoprine odjecha�a
okaza�o si�, �e ojciec ca�y ten czas sta� za drzwiami owej alkowy, bo
wymy�li� sobie, �e matka zaprowadzi t� bab� do g��wnej, a on chmychnie z
tej ma�ej na podw�rze. Gdy matka zobaczy�a ojca by� sinopurpurawoszary i
nie m�g� nawet wykrztusi� tego, co chcia� wykrztusi� - Hondelyk dusi�
�miech nie chc�c �ci�ga� na siebie uwagi go�ci, Cadron przyg�aska� w�sa i
chichota� cicho. - Poza tym mia� plam� na spodniach, bo po dw�ch godzinach
stania za drzwiami musia� z honorem i bezg�o�nie zla� si� w spodnie.
Podesz�a dziewczyna z karaf�, dwoma szklanicami, �wie�o umytymi,
b�yszcz�cymi i zimnymi. Cadron dostrzeg�, �e stara si� jak mo�e najlepiej
us�u�y� go�ciom, bo nios�c szklanki trzyma�a je za denka, a nie wk�ada�a
do nich palc�w, jak robi�a podaj�c naczynia miejscowym. Pobieg�a do
szynkwasu i donios�a paterk� z owocami, dygn�a.
- Czy jeszcze co�, panie? - zapyta�a zwracaj�c si� do Cadrona.
Zdziwiony zaprzeczy� ruchem g�owy. Odwr�ci�a si� na pi�cie tak szybko,
�e plisowana sp�dnica zawirowa�a i ods�oni�a kszta�tne nogi a� do kolan.
Hondelyk gwizdn�� cicho.
- Ma ci� na oku. Na twoim miejscu, nie wychodzi�bym sam w nocy do
sadu, bo ci� okraczy i...
- Tote� - przerwa� kpiny Cadron - nie wybieram si� w nocy s a m i n i
e do sadu!
- S�ysz� gorycz w twoim g�osie, i - szczerze m�wi�c - troch� si� nie
dziwi�. Ale - powiada m�drzec - najcz�stszymi wrogami s� nasi byli
przyjaciele, bo dla nich najwi�cej zrobili�my, a nie odp�acili tym samym.
Nala� wina do szklanic, sobie oszcz�dnie, do po�owy, Cadronowi pe�n�.
Przysun��. Zauwa�y� kose spojrzenie przyjaciela, spokojnie umoczy� usta w
winie, usiad� wygodniej. Cadron sapn�� i �ykn�� r�wnie�.
- A c� to za m�drzec tak powiada? - zapyta� daj�c do zrozumienia, �e
alarm by� przedwczesny. - Bo ja, na ten przyk�ad, nie wierz� w m�drc�w. S�
nimi tak d�ugo, p�ki co� ich nie op�ta lub kto� nie omota - zako�czy�
czuj�c, �e ostatnie s�owa ulecia�y z jego ust toch� wbrew w�asne woli,
wy��cznie jako wyraz nieposkramialnej ciekawo�ci. - Do diab�a ze mn�! -
sykn�� postukuj�c ze z�o�ci� pi�ci� w st�. - Nie zwracaj uwagi na to
gadanie.
- Nie zwracam - spokojnie zapewni� go Hondelyk.
Napili si� wina, a w trakcie tej czynno�ci, Cadron �ypn�� okiem na
Hondelyka, odstawi� swoj� szklan� i powiedzia� cicho:
- Id� spu�ci� troch�, p�kam. Szybko wsta� i wyprzedzaj�c spokojnie
maszeruj�cego po izbie klauchetra wyszed� na podw�rze. Skierowa� si�
jeszcze szybciej w kierunku latryny, wr�cz podbieg� kilka krok�w, tak by
�o�nierz s�dzi�, �e to on natkn�� si� na Cadrona, a nie odwrotnie. W
urynaucie Cadron szybko wyj�� z kieszeni rurk�, sprawdzi� oba ko�ce, jasny
i ciemny, odkr�ci� ten ciemny czop i zamar� nad korytem. Po chwili
us�ysza� kroki, nat�y� si�, �eby uwiarogodni� swoje tu przebywanie,
doczeka� si� wej�cia klauchetra, ale nie zareagowa� na nie w �aden spos�b.
Chwil� potem k�tem oka dostrzeg� bezg�o�nie wsuwaj�cego si� do latryny
Hondelyka, kt�ry bez wst�p�w tr�ci� podoficera w rami�, a gdy ten
zdziwiony oderwa� si� od wpatrywania w stru�k� moczu Cadron szybko
skierowa� w jego stron� rurk�, przy�o�y� usta do wywierconego po�rodku
otworu, szarpn�� mocno ofiar� w swoj� stron� i dmuchn�� prosto w zdziwione
oblicze. Klauchetr wyda� z siebie co� na kszta�t czkni�cia i run�� na bok.
Hondelyk wk�ada� ju� r�ce pod pachy m�czyzny, Cadron dwoma ruchami
skr�ci� oszo�oma i poderwa� do g�ry nogi �o�nierza. Chwil� potem mijali
biegiem st� pod orzechem, wpadli mi�dzy grz�dy wysokich zi� i gdy wysoki
koper si�gn�� im piersi rzucili ofiar� na ziemi�. Cadron wr�ci� kilka
krok�w i przykucn�wszy zacz�� przez pi�ropusze ro�lin obserwowa� drog�,
kt�r� przed chwil� po�piesznie przebyli. Nie odrywaj�c wzroku od zajazdu i
biegn�cej od niego �cie�ki po omacku sprawdzi� czy oszo�om, szytylet i
stompel znajduj� si� na swoim miejscu, poprawi� cholewy but�w i po�y
kaftana. Zerkn�� na swoje r�ce i ze dziwieniem stwierdzi� �e palce trz�s�
si� lekko. Roztar� d�onie pomrukuj�c do siebie na przemian ze z�o�ci� i
uspokajaj�co. A potem us�ysza� za sob� szelest i poczu� na ramieniu czyj��
d�o�.
- Idziemy. Zatrzyma�em ci� za burdy na ulicy - powiedzia� klautcher,
gdy Cadron odwr�ci� si� i z do�u patrz�c obrzuci� go uwa�nym spojrzeniem.
- A je�li tutaj nikogo nie obchodz� burdy na ulicy?
- To ci co� do�o�� - podoficerowi drgn�� lewy koniuszek ust, d�ugi w�s
skoczy� do g�ry i opad� z powrotem. - Tylko - Ruszyli przez wonny labirynt
w kierunku zajazdu - �eby� nie przesadzi�, mo�e tutaj gwa�cicieli
dekapituj� bez s�du i to natychmiast?
Cadron czu�, �e jest zdenerwowany, �e dowcipkuje chc�c pokry� l�k, i
�e jedno i drugie jest widoczne, a to zdenerwowa�o go jeszcze bardziej.
Gdy wyszli na ulic� Hondelyk wyszarpn�� z kieszeni cienki powr�z i
zr�cznie opl�ta� nim d�onie Cadrona. Obaj wiedzieli jaki to w�ze�, bo by�
ich wynalazkiem i �wiczyli niesko�czon� ilo�� razy natychmiastowe
uwalnianie si� z pozornie solidnej i pewnej p�tlicy. Trzymaj�c w lewej
r�ce koniec powroza Hondelyk poci�gn�� aresztanta zacienion�, a w�a�ciwie
�ciemnia�� w zapadaj�cym zmroku stron� ulicy. Cadron odda� si� ponurym
wieszczym rozmy�laniom, co jaki� czas stwierdzaj�c, �e nic na to nie mo�e
poradzi�.
- Nawet nie wiemy jak masz na imi� - mrukn�� sprawdziwszy przedtem,
czy nikt ich nie s�yszy.
- No to co?
- A jak ci� kto� zawo�a i nie odezwiesz si�?
- Powiem, �e si�� ci� uspokaja�em, ale zd��y�e� hukn�� mnie w ucho...
- beztrosko rzuci� Hondelyk.
- Dzi�ki - mrukn�� aresztowany. - Twoi kumple nie omieszkaj� pom�ci�
twoje cenne ucho i oderw� mi moje, po czym usma�� je wraz z jaj...
Klauchetr szarpn�� powr�z i roze�mia� si� swobodnie:
- Lubi� gdy tak weso�o gdybasz, bo nigdy si� to nie sprawdza, jakby
los chcia� zrobi� ci na z�o��.
- �eby tylko kiedy�...
Z ty�u dobieg� ich okrzyk, Cadron przerwa� i szybko si� odwr�ci�.
Truchcikiem zbli�a� si� niski opas�y klauchetr z tobo�kiem w r�ku.
Zobaczywszy, �e Cadron patrzy na niego pomacha� drug� r�k� i wrzasn��:
- Lihun! Na uszy ci pad�o?
Hondelyk zwolni� i odwr�ci� si�. Na jego twarz wype�z� powitalny
u�miech. Zatrzyma� si� przedtem b�yskawicznie sprawdziwszy, czy w pobli�u
nie ma nikogo innego, kto m�g�by by� Lihunem i skin�� g�ow�. Nizio�ek
docz�apa� do nich zwalniaj�c z ka�dym krokiem.
- Uff... Co ty, na-ser-twojej-kurwy-maci, g�uchy?!
- Jakby� zgad�, jak chcesz do mnie m�wi� to m�w g�o�niej! - oznajmi�
wyra�nie wymawiaj�c s�owa Lihun. - Ta gnida, tr�ci�a mnie i paln��em �bem
w �cian�. Jeszcze mi huczy w g�owie...
- To �o? - zdziwi� si� grubas pokazuj�c brod� Cadrona. Prze�o�y�
tobo�ek do lewej r�ki i niezgrabnie zamachn�wszy si� nog� z ca�ej si�y
kopn�� wi�nia w ty�ek. Kr�tka noga pozwoli�a mu si�gn�� tylko uda
aresztanta, ale ten uzna�, �e trzeba, dla w�asnego dobra, da� satysfakcj�
podoficerowi. J�kn�� i zata�czy� na drugiej nodze usi�uj�c �okciem
rozetrze� "bol�ce" miejsce. - To tylko zadatek - warkn�� zadowolony
grubas. - W loszku zabawimy si� z tob� inaczej i d�u�ej. - Obliza� pulchne
wargi i splun�� na bruk. - I w kilku! - wrzasn�� z rado�ci� widz�c, �e
Cadron kuli si� w strachu. �okciem d�gn�� sp�tanego, odtr�ci� ze swojej
drogi i ruszy� pierwszy, Lihun z Cadronnem ruszyli za nim.
- Nie bardzo mo�emy go tratowa� dzisiaj - powiedzia� ostro�nie Lihun i
widz�c zdziwione spojrzenie grubasa doda�: - Nie wiem czy nie ma on czego�
wsp�lnego z tym Chocerem... Tym, co chcia� zwia� przez pustyni�...
- A-a?..
- No w�a�nie, trzeba by ich gdzie� razem posadzi� - sondowa� grubasa
Lihun. Grubas milcza� po�wi�caj�c ca�� uwag� wyborowi suchej drogi po�r�d
�wie�o powsta�ych wieczorem na ulicy ka�u� p� na p� z pomyj i zawarto�ci
nocnik�w. - �eby byli na podor�dziu jakby co... - brn�� Lihun.
- Dobra, wsadz� go do tego z�odzieja byd�a, to zaraz obok - rzuci�
niedbale t�u�cioch.
- W�a�nie. - Lihun milcza� chwil�. - Zreszt� sam go wsadz�. Ryja mu
nie b�d� dzisiaj glansowa�, ale za to moje ucho nale�y mu si�... -
Prze�o�y� powr�z do prawej r�ki, szarpn�� i gdy zaskoczony Cadron polecia�
na niego przy�o�y� mu lew� w kark. Soczy�cie plasn�o. Grubas obejrza� i
pokiwa� g�ow� z aprobat�.
- Tylko szybko, obejmuj� squadr� i nie chc�, �eby mnie Zawener
pozbawi� �o�du za ba�agan.
- Sie rozumie! - zapewni� go Lihun. - Ten Chocer siedzi tam gdzie
siedzia�? Nie przenie�li�cie go?
Grubas maszeruj�c przodem pokr�ci� przecz�co g�ow�, ale nie odezwa�
si�. Podeszli pod niski mur, za kt�rym stercza� naje�ony wie�yczkami dach
wachtowni. Cadron przechwyci� spojrzenie Hondelyka, wzruszy� ramionami.
- Drugie za zakr�tem? - nie ustawa� Lihun.
- Czwarte - warkn�� grubas. - S�uch ci odbi�o i pami�� zarazem, czy
jak?
- Grunt, �e mi jajc�w nie ruszy� - zarechota� Lihun - Reszta to suche
g�wno!
Gruby st�kni�ciem skwitowa� s�owa Lihuna. Podeszli do bramy. Dwaj
wartownicy z oci�ganiem wstali z wysiedzia�ych ca�ymi pokoleniami
stra�nik�w wyst�p�w w murze, wyprostowali si� z wysi�kiem. Grubas splun��
przed siebie, Lihun podrapa� si� w marszu pod pach� i za�atwiwszy w ten
spos�b formalno�ci weszli do sztakhosu. Lihun o dwa kroki za grubasem,
Cadron wleczony z lekkim oporem, �eby usprawiedliwi� ewentualne pomy�ki w
kierunku marszu. Przebyli podw�rze bez przeszk�d, weszli do wartowni,
gdzie spa�lak delikatnie u�o�y� tobo�ek na �awie i kiwn�� g�ow� w kierunku
drzwi prowadz�cych w lewo.
- Zamknij go i zmykaj. - Podszed� do skrzyni, otworzy� j� swoim
kluczem, wyj�� p�k innych i cisn�� Lihunowi. - Zostaw tu klucze, ja id� do
kuchni...
Otwarcie drzwi, przej�cie przez nie i zatrza�ni�cie za sob� zabra�o im
mgnienie oka. Korytarz by� do�� dobrze o�wietlony zar�wno wpadaj�cym przez
okratowane okna rozproszonym, ale jeszcze wyra�nym wieczornym �wiat�em i
kopc�cymi, zawieszonymi na �cianach co kilkana�cie krok�w kagankami. Jeden
kaganek przypada� na dwie pary drzwi, ruszyli niemal biegiem staraj�c si�
st�pa� cicho, �eby zaskoczy� - gdyby jaki� tu by� - wartownika. Przed
zakr�tem Cadron naliczy� osiem par drzwi, solidnych, ponurych i cichych,
za zakr�tem, za pierwszymi kto� j�cza�. Min�li je i widz�c, �e i na tym
odcinku nie ma stra�nik�w wymienili spojrzenia. Cadron jednym ruchem
uwolni� d�onie, ale utrzyma� w nich powr�z, Lihun za� pu�ci� sznur i
rozcapierzy� p�k kluczy wk�adaj�c pomi�dzy nie palce. Bezg�o�nie dotarli
do czwartych drzwi, Lihun przykucn�� i zerkn�� do dziury od klucza,
poruszy� wargami i cicho strzykn�� �lin� w otw�r. Wybra� jeden z kluczy,
delikatnie w�o�y� go i spr�bowa� pokr�ci�, zmieni� klucz i potem raz
jeszcze. Rygiel zgrzytn�� niemrawo, Lihun szarpn�� drzwi i przy�o�ywszy
palec do ust wpad� do celi, za nim Cadron przymykaj�c od razu za sob�
drzwi.
O�wietla�y cel� ostatnie promienie s�o�ca, z ca�� wieczorn� moc�
uderzaj�c w pier� m�czyzny. Stra�nicy bali si� pozbawi� go kosztowno�ci,
na piersi b�yszcza� mu wi�c gruby z�oty �a�cuch, pod szyj� spi�ty
kosztown� brosz� z dwoma niebieskimi i dwoma czerwonymi kamieniami. Kaftan
by� zielony, ciemnozielony, przybrudzony teraz, ze strzy�onej i farbowanej
przez dymi�skich farbiarzy cienkiej barankowej sk�ry, porysowanej �ladami
wi�z�w. Gdy Cadron zatrzyma� si� obok Hondelyka w�a�ciciel kaftana
odwr�ci� si�, jakby chcia� w ostatnich promieniach s�o�ca pochwali� si�
swoim ubiorem. Wtedy na karku zobaczyli gruby w�ze�. Wisielec zakr�ci� si�
jeszcze mocniej, zapewne poruszony strug� zaniepokojonego ich wtargni�ciem
powietrza. Hondelyk zerkn�� wy�ej, ponad pier� m�czyzny, zobaczy� szeroko
otwarte usta, opadni�t� �uchw�, siny j�zyk zwisaj�cy poni�ej brody. Zrobi�
krok i wyci�gn�� r�k� dotykaj�c zwisaj�cej bezw�adnie d�oni Chocera.
- Zimny...
- No to zwijamy si�.
- Poczekaj... Grubas pomy�li, �e Lihun nie zajrza� tu nawet, bo i
poco, wi�c nie b�dzie mia� pretensji. A co z tob�?..
- Nic, w zamieszaniu po odkryciu nieboszczyka nie b�dzie co szuka�
jakiego� awanturnika... Zwijamy si� - ponagli� Cadron. Hondelyk zwleka�
chwil� zastanawiaj�c si� nad czym�. - Chod�my, gruby wr�ci z kuchni i jak
mu wyt�umaczysz, �e mnie zabierasz st�d? Nie zostawiajmy nie potrzebnych
�lad�w!
Hondelyk ruszy� do drzwi omijaj�c Cadrona, chwil� potem, gdy ten
wypad� za nim na korytarz, zamkn�� drzwi i ruszy� za opl�tuj�cym powrozem
d�onie przyjacielem, dopadli zakr�tu, pusto. Na palcach dotarli do drzwi,
Lihun przy�o�y� do nich ucho, uchyli� i wskoczy� do izby. Cisn�� klucze na
skrzyni� i przybrawszy niedba�� postaw� skierowa� si� do drzwi
wej�ciowych. Pomaszerowali niedbale, ale szybko przez podw�rze, min�li bez
przeszk�d bram� i wyszli na ulic�. Za zakr�tem Cadron zdar� p�ta i
wyprostowa� si� r�wnie�. Nie rozmawiaj�c szybko pomaszerowali dopiero co
poznan� drog� z powrotem do zajazdu.
- Albo czu� si� winny - mrukn�� Cadron chc�c przerwa� cisz� i - na tym
mu bardziej zale�a�o - wydusi� co� z przyjaciela - albo upokorzony...
Hondelyk nie odezwa� si�. Zamaszy�cie kroczy� rozmy�laj�c nad czym�
usilnie. �eby tylko, pomy�la� Cadron, nie przysz�o mu do g�owy zwi�za� si�
z t� kobiet�. Odgrzewane mi�o�ci zawsze kiedy� oparz�. Ale czy on da
sobie...
- Natychmiast wyje�d�amy - odezwa� si� Hondelyk, a jego s�owa
balsamicznym echem rozdzwoni�y si� w duszy Cadrona. - Jak tylko
przebierzemy Lihuna ja id� do koni, a ty spakuj manaty.
Cadron skin�� g�ow� obawiaj�c si�, �e je�li co� powie ton jego g�osu
zdradzi rado�� i spowoduje wybuch Hondelyka albo jakie�... co�... co...
- Skierujemy si� do Orchany, do starego przyjaciela, gdzie urz�dzimy
sobie d�ugi-d�ugi popas. Zreszt� i tak si� tam wybiera�em...
- Aha - odwa�y� si� szepn�� Cadron.
- I jeszcze trzeba... - zamilk� nie ko�cz�c.
S�owa same cisn�y si� na usta, ale Cadron odczeka� chwil�, �eby nie
zdradzi� jak mu zale�y na w�asnor�cznym doko�czeniu misji.
- Ja jej powiem - o�wiadczy� po chwili.
Odpowiedzia�o mu skinienie g�owy, w kt�rym - tak to sobie powiedzia� -
by�o sporo niewypowiedzianej wdzi�czno�ci.
Jak p�nowieczorne zjawy przemkn�li do ogrodu, gdzie sprawnie i niemal
bezszelestnie przebrali Lihuna w jego w�asny mundur, Cadron zarzuci� go
sobie na rami� i wolno poni�s� do latryny. Hondelyk we w�asnej postaci i
ubraniu dogoni� go, pom�g� ustawi� i przytrzyma�, podczas gdy Cadron
odszuka� w kieszeni rurk�, odkr�ci� jasny koniec i wydmuchn�� z niego py�
w nos �o�nierza. Lihun charkn�� spazmatycznie, rozkaszla� si�, zata�czy�
na niepewnych nogach. Hondelyk skierowa� go na �cian� i pu�ci�. Zanim
krztusz�cy si� klauchetr odzyska� do ko�ca �wiadomo�� sprawcy jej
wcze�niejszego braku byli ju� w zaje�dzie. Hondelyk skierowa� si� do
stajni, Cadron podbieg� po schodach na pi�tro. Odszuka� drzwi do pokoju
Folnevill i zapuka� energicznie. Zanim szcz�kn�a klama pogrzeba� w
kieszeni i zaci�ni�t� pi�� schowa� za plecami. Drzwi odchyli�y si�,
pojawi�a si� w niej zaciekawiona twarz s�u��cej.
- Do pani Folnevill - powiedzia� Cadron - Mam kr�tk� prywatn� spraw�.
- Nie ma pani - szeptem odpowiedzia�a kobieta nie czyni�c
najmniejszego wysi�ku, by jej g�os zabrzmia� cho� odrobin� szczerze.
Ponad jej pochylon� g�ow� Cadron zobaczy� szerokie �o�e otoczone
opadaj�c� z baldachimu moskitier�, na skrzyni obok �o�a le�a�a znana mu
ciemnopurpurowa haftowana suknia. Moskitiera poruszy�a si�. Cadron
zacisn�� pi�� mocniej.
- To bardzo wa�na sprawa, dla niej wa�na - powiedzia� z naciskiem i
nieco g�o�niej ni� dotychczas.
- No to ja jej przeka�� gdy wr�ci - sykn�a s�u�ka. Cadron ju� prawie
wyci�gn�� r�k�, by odtr�ciwszy pokoj�wk� wedrze� si� do pokoju i zak��ci�
sen Folnevill, gdy zerkn�wszy jeszcze raz na �o�e zobaczy� wystaj�cy spod
niego solidny, wysoki i szeroki obcas. I kawa�ek czarnej sk�ry d�ugiej
m�skiej cholewy. Zacisn�� z�by i skin�� g�ow�.
- Dobrze, to ja przyjd� jutro. - Odwr�ci� si� i pomaszerowa� do swojej
komnaty.
Gdy ch�opcy znosili na d� ich baga�e i mocowali do jucznych koni,
Cadron mrukn�wszy co� do Hondelyka wpad� do izby g��wnej zajazdu i
podszed�szy do szynkwasu skin�� na dziewczyn�, kt�ra us�ugiwa�a im tu�
przed zamachem na Lihuna.
- Bardzo �a�uj�, �e ju� musz� odje�d�a� - powiedzia� do zarumienionej
dziewczyny. Chwyci� j� za d�o�, rozwar� palce i przykry� je swoj�
zaci�ni�t� pi�ci�. - Masz ode mnie prezent, nie pokazuj nikomu i
najlepiej st�d wyjed� zanim zdecydujesz si� sprzeda�, bo mog� ci� oskar�y�
o nie wiadomo co. Bywaj, miodku. - Przyci�gn�� dziewczyn�, poca�owa�,
rozwar� pi�� i szybkim krokiem opu�ci� izb�.
Dziewczyna pokaza�a j�zyk tym z go�ci, kt�rzy przeci�g�ym gwizdem
skwitowali scen�, odwr�ci�a si� i pochyliwszy tak by nikt jej nie widzia�
otworzy�a pi��. Le�a� na niej gruby z�oty sygnet z najwi�kszym, skrz�cym
si� na seledynowo kamieniem, jaki widzia�a. Zacisn�a pi�� i wybieg�a zza
szynkwasu, na podw�rzu chwyci�a za rami� najbli�szego ch�opaka.
- Gdzie s� ci dwaj panowie? Ci wysocy, jeden na bia�o-czarnym koniu?
- A odjechali, dopiero co. Co nie zap�acili?
- Zap�acili, durniu, zap�acili...
Hondelyk zamrucza� do siebie jak�� meldyjk�, ale fa�szywie. Zamilk�.
Odchrz�kn�� jak kto�, kto zamierza powiedzie� co� po d�ugiej przerwie, i
rzeczywi�cie zagadn��:
- Powiedzia�e�?
- Tak, pani Folnevill ju� wie - warkn�� Cadron. Uprzedzi� nast�pne
pytania Hondelyka dodaj�c z naciskiem: - Wie wszystko.
Wcinali si� w g�stniej�cy mrok, zagnie�d�eni we w�asnych my�lach;
monotonny stukot kopyt czterech koni wybija� nier�wny rytm najpierw na
kocich �bach ulicy, potem w pyle drogi. Obaj my�leli o tej samej osobie,
obaj czuli, �e ten drugi my�li o niej inaczej, ale bardzo-bardzo-bardzo by
si� zdziwili, gdyby mimo wszystko wiedzieli jak wielkie by�o to "inaczej".
sierpie�-wrzesie�