3717
Szczegóły |
Tytuł |
3717 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3717 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3717 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3717 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harry Harrison
Marvin Minsky
OPCJA TRUINGA
(Prze�o�y�: Zbigniew A. Kr�licki)
Dla Julie, Margaret i Henry'ego; Moirze i Toddowi -
historia waszego jutra
TEST TURINGA
W 1950 roku Alan M. Turing, jeden z pionier�w informatyki, rozwa�a� problem, czy maszyna mo�e my�le�. Poniewa� trudno zdefiniowa� czynno�� my�lenia, zaproponowa�, by zacz�� od zwyk�ego komputera i postawi� sobie pytanie, czy zwi�kszaj�c jego pami�� i szybko��, a tak�e zapewniaj�c odpowiednie oprogramowanie, mo�emy sprawi�, �e maszyna odegra rol� cz�owieka? Oto jego odpowied�:
�Pytanie: �Czy maszyny mog� my�le�?� uwa�am za zbyt banalne, aby zas�ugiwa�o na dyskusj�. Jednak�e uwa�am, i� pod koniec tego wieku sens s��w i ludzka �wiadomo�� zmieni� si� tak bardzo, �e b�dzie mo�na m�wi� o my�l�cych maszynach, nie budz�c sprzeciwu s�uchaczy�.
Alan Turing, 1950
1 Ocotillo Wells, Kalifornia
8 lutego 2023 roku
J. J. Beckworth, prezes Megalobe Industries, by� zaniepokojony, chocia� wieloletnia wprawa w panowaniu nad sob� zapobiega�a jakiemukolwiek uzewn�trznianiu tego zmartwienia. Nie by� przestraszony ani wzburzony - po prostu zaniepokojny. Obr�ci� si� na swoim fotelu, by spojrze� na widowiskowy pustynny zach�d s�o�ca. Czerwone niebo za grani� San Ysidro na zachodzie rzuca�o rdzawy blask na wznosz�ce si� na p�nocy g�ry Santa Rosa. Wieczorne cienie ocotillo i kaktus�w kre�li�y przed nim d�ugie linie na szarym piasku pustyni. Zazwyczaj ten pi�kny widok cieszy� go i uspokaja�. Nie dzi�. Ciche brz�czenie interkomu wyrwa�o go z zadumy.
- O co chodzi? - zapyta�.
Aparat rozpozna� g�os i si� w��czy�. Odezwa�a si� sekretarka:
- Jest tu doktor McCrory i chcia�by z panem porozmawia�. J. J. Beckworth zastanowi� si�, dobrze wiedz�c, czego chce Bill McCrory, i maj�c ochot� kaza� mu zaczeka�. Nie, lepiej zapozna� go z sytuacj�.
- Wpu�� go.
Drzwi zaskrzypia�y i wszed� McCrory. Bezszelestnie przemaszerowa� przez gabinet, gdy� gruby dywan z czystej we�ny t�umi� odg�os krok�w. By� �ylastym, ko�cistym m�czyzn�, chudym jak szczapa w por�wnaniu z przysadzistym prezesem. Nie nosi� marynarki, a krawat mia� poluzowany. Na wy�szych szczeblach Megalobe nie obowi�zywa�y takie formalno�ci. Jednak mia� na sobie kamizelk� z kieszeniami pe�nymi d�ugopis�w i o��wk�w, tak niezb�dnych ka�demu in�ynierowi.
- Przepraszam, �e niepokoj� - rzek�, nerwowo wy�amuj�c palce, nie chc�c ponagla� prezesa firmy - ale jeste�my gotowi do pokazu.
- Wiem, Bill. Przykro mi, �e ka�� wam czeka�. Jednak zasz�o co� nieoczekiwanego i na razie nie mog� si� st�d wyrwa�.
- Zw�oka spowoduje problemy z bezpiecze�stwem.
- Doskonale zdaj� sobie z tego spraw�.
J. J. Beckworth nie okazywa� irytacji. Nigdy nie robi� tego wobec tych, kt�rzy stali ni�ej od niego w hierarchii firmy. Mo�e McCrory nie wiedzia�, �e prezes osobi�cie nadzorowa� projektowanie oraz instalacj� systemu zabezpiecze�. Przez chwil� g�adzi� sw�j jedwabny krawat, samym zimnym milczeniem udzielaj�c reprymendy.
- B�dziemy musieli poczeka�. Na nowojorskiej gie�dzie niespodziewanie zakupiono du�y pakiet akcji. Tu� przed zamkni�ciem.
- Naszych akcji, sir?
- Naszych. Tokijska jest nadal otwarta, dzia�a teraz przez dwadzie�cia cztery godziny, i najwidoczniej dzieje si� na niej to samo. Nie ma w tym �adnego sensu finansowego. Nasz� firm� za�o�y�o pi�� najwi�kszych i najpot�niejszych korporacji elektronicznych w tym kraju. Ca�kowicie kontroluj� Megalobe. Zgodnie z prawem pewna liczba akcji musi by� w obiegu, jednak nie ma mowy o tym, aby kto� zdo�a� nas wykupi�.
- A wi�c co si� dzieje?
- Sam chcia�bym wiedzie�. Wkr�tce zaczn� nadchodzi� raporty od naszych makler�w. Wtedy p�jdziemy do twojego laboratorium. Co chcesz mi pokaza�?
Bili McCrory u�miechn�� si� nerwowo.
- My�l�, �e lepiej wyja�ni to Brian. Twierdzi, �e nast�pi� prze�om, na kt�ry od dawna czeka�. Obawiam si�, �e go nie rozumiem. Ta sztuczna inteligencja to dla mnie czarna magia. Ja jestem od telekomunikacji.
J. J. Beckworth ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. W tym o�rodku badawczym dzia�o si� teraz wiele rzeczy, jakich nie przewidywa� pocz�tkowy plan. Megalobe zosta�o za�o�one w jednym celu: aby dogoni�, a mo�e nawet prze�cign�� Japo�czyk�w w dziedzinie bada� nad HDTV. Telewizja wysokiej rozdzielczo�ci, czyli szerszy ekran i dobrze ponad tysi�c linii. Stany Zjednoczone o ma�o nie sp�ni�y si� na ten poci�g. Poniewczasie, u�wiadomiwszy sobie, �e zagraniczne firmy zdominowa�y �wiatowy rynek telewizor�w, za�o�ycielskie korporacje po��czy�y swoje wysi�ki z Pentagonem - ale dopiero wtedy, gdy prokurator generalny przymkn�� oko, a Kongres tak zmieni� ustaw� antymonopolow�, by pozwoli�a na stworzenie tego nowego rodzaju konsorcjum. Ju� na pocz�tku lat osiemdziesi�tych Departament Obrony lub raczej Agencja Zaawansowanych Bada� Obronnych, b�d�ca jednym z jego nielicznych, kompetentnych technicznie wydzia��w, uzna�a HDTV nie tylko za wa�ny instrument przysz�ych dzia�a� wojennych, ale tak�e istotny czynnik post�pu technologicznego. Tak wi�c nawet w okresie ci�� bud�etowych agencja zdo�a�a wysup�a� fundusze potrzebne na badania.
Kiedy ju� podj�to niezb�dne decyzje finansowe, w odludnym miejscu na kalifornijskiej pustyni b�yskawicznie zgromadzono wszelkie mo�liwe zdobycze wsp�czesnej technologii. Tam, gdzie przedtem by�y tylko ja�owe piaski - oraz kilka ma�ych farm z sadami nawadnianymi z uj�� wody gruntowej - powsta�o ogromne i nowoczesne centrum naukowe. J. J. Beckworth wiedzia�, �e prowadzono tu szereg niezwykle ciekawych bada�, ale nie zna� szczeg��w niekt�rych z nich. Jako prezes mia� inne, wa�niejsze obowi�zki i sze�ciu szef�w, przed kt�rymi odpowiada�. Migotanie czerwonej lampki telefonu wyrwa�o go z zadumy.
- Tak?
- Na linii jest pan Mura, nasz japo�ski makler.
- Po��cz go. - Uruchomi� obraz na wideotelefonie. - Dobry wiecz�r, Mura-san.
- Panu r�wnie� go �ycz�, panie J. J. Beckworth. Przepraszam, �e niepokoj� o tak p�nej porze.
- Zawsze mi�o mi pana s�ysze�. - Beckworth opanowa� zniecierpliwienie. To jedyny spos�b post�powania z Japo�czykami. Najpierw formalno�ci. - Z pewno�ci� nie dzwoni�by pan, gdyby sprawa nie by�a najwy�szej wagi.
- Jej wag� sam pan musi oceni�. Jako skromny pracownik mog� tylko zameldowa�, �e obecnie kurs akcji Megalobe zwy�kuje. W�a�nie czekam na ostatnie notowania. Spodziewam si�, �e otrzymam je... za chwil�.
Na moment posta� na ekranie zastyg�a z zaci�ni�tymi ustami. Dopiero to zdradzi�o, �e Mura m�wi� po japo�sku, a jego wypowiedzi by�y natychmiast przek�adane na angielski, przy czym komputer synchronizowa� s�owa z mimik� twarzy oraz ruchem warg. Odwr�ci� si�, odebra� od kogo� kartk� papieru i u�miechn�� si�, czytaj�c.
- Mam bardzo dobre wie�ci. Okazuje si�, �e kurs wr�ci� do poprzedniego poziomu.
J. J. Beckworth potar� szcz�k�.
- Domy�la si� pan, sk�d to zamieszanie?
- Z �alem przyznaj�, �e nie mam poj�cia. Wiem jedynie, �e jego sprawca lub sprawcy stracili oko�o miliona dolar�w.
- Interesuj�ce. Dzi�kuj� za pomoc i czekam na pa�skie sprawozdanie.
J. J. Beckworth nacisn�� guzik przerywaj�cy po��czenie i vox-faks za jego plecami natychmiast o�y�, z cichym pomrukiem wypluwaj�c wydruk rozmowy. Jego wypowiedzi by�y wydrukowane czarnym tuszem, a Mury czerwonym, co u�atwia�o lektur�. Program t�umacz�cy by� dobrze opracowany i przegl�daj�c tekst, Beckworth nie znalaz� w nim wi�cej b��d�w ni� zwykle. Sekretarka zapisze plik do natychmiastowego wykorzystania. Zatrudniony przez Megalobe t�umacz zweryfikuje p�niej poprawno�� komputerowego przek�adu.
- O co chodzi? - zapyta� zdziwiony Bill McCrory. By� geniuszem w dziedzinie elektroniki, lecz arkana gry na gie�dzie by�y dla niego niezg��bion� tajemnic�.
J. J. Beckworth wzruszy� ramionami.
- Nie wiem - i mo�e nigdy si� nie dowiem. Zapewne jaki� ambitny makler szukaj�cy szybkiego zysku albo wielki bank zmieni� zdanie. W obu wypadkach nic wa�nego - teraz. S�dz�, �e mo�emy sprawdzi�, co wymy�li� wasz etatowy geniusz. M�wi�e�, �e ma na imi� Brian?
- Brian Delaney, sir. Jednak musz� najpierw zadzwoni�, robi si� p�no.
Na zewn�trz by�o ciemno. Pokaza�y si� ju� pierwsze gwiazdy i o�wietlenie biura w��czy�o si� automatycznie.
Beckworth skin�� g�ow� i wskaza� na telefon stoj�cy na stoliku po drugiej stronie pokoju. Kiedy in�ynier rozmawia�, J. J. przywo�a� na ekran terminarz i uzupe�ni� zapisy, po czym sprawdzi� spotkania przewidziane na nast�pny dzie�. Mia� ich sporo, jak zawsze, wi�c przytkn�� tarcz� zegarka do terminalu. Na ekranie pojawi� si� napis �Czekaj�, a zaraz potem �Koniec�, gdy komputer przela� zawarto�� terminarza do pami�ci zegarka. Gotowe.
Co wiecz�r o tej porze, przed wyj�ciem, wypija� kieliszek pi�tnastoletniej szkockiej whisky Glenmorangie. Zerkn�� w kierunku wbudowanego w szafk� barku i u�miechn�� si� lekko. Jeszcze nie. To musi zaczeka�.
Bill McCrory nacisn�� guzik wyciszaj�cy rozmow�, po czym rzek�:
- Prosz� wybaczy�, J. J., ale laboratoria s� ju� zamkni�te. Zg�oszenie naszej wizyty zajmie kilka minut.
- Doskona�e - rzek� Beckworth, gdy� naprawd� tak uwa�a�.
Ten o�rodek badawczy wybudowano na pustyni z kilku powod�w. Nale�a�y do nich nie ska�one �rodowisko i niska wilgotno�� powietrza, ale przede wszystkim odludna okolica. Najwa�niejsze by�o bezpiecze�stwo o�rodka. Ju� w latach czterdziestych, kiedy szpiegostwo przemys�owe by�o jeszcze w powijakach, pozbawione skrupu��w korporacje odkry�y, �e o wiele �atwiej jest wykrada� tajemnice innym firmom, ni� traci� czas, energi� i pieni�dze na w�asne badania. Rozw�j technologii komputerowych i pods�uchu elektronicznego sprawi�, �e szpiegostwo przemys�owe rozkwit�o. Pierwszym i najwi�kszym problemem, przed jakim stan�o Megalobe, by�o zapewnienie bezpiecze�stwa temu nowemu centrum. Gdy tylko wykupiono teren i pobliskie farmy, ca�y obszar zosta� ogrodzony. Nie by�o to dos�ownie ogrodzenie i z pewno�ci� nie uniemo�liwia�o wtargni�cia nieproszonych go�ci - temu nic nie zdo�a zapobiec. Sk�ada�o si� z kilku p�ot�w i muru obwieszonego drutem kolczastym oraz detektorami - kt�re umieszczono r�wnie� pod ziemi� - wspomaganymi przez holograficzne wykrywacze ruchu, potykacze, czujniki drga� oraz inne urz�dzenia. Powsta� pas, kt�ry wyra�nie ostrzega�: �Nie wchod�!� Niemal niemo�liwe by�o go sforsowa�, ale gdyby kto� zdo�a� si� przeze� prze�lizn��, czeka�y na niego reflektory, kamery, psy i uzbrojeni stra�nicy.
Nawet po takim zabezpieczeniu terenu rozpocz�to budow� dopiero wtedy, kiedy wykopano i sprawdzono ka�dy przew�d, kabel i rur�, najcz�ciej zast�puj�c je nowymi. Odkryto przy tym prehistoryczny cmentarz Indian z plemienia Yuman. Prace wstrzymano do czasu, a� zosta� dok�adnie zbadany przez archeolog�w, a wykopaliska przekazane do szoszo�skiego muzeum w San Diego. Dopiero wtedy przyst�piono do dok�adnie nadzorowanych prac. Wi�kszo�� budynk�w stawiano z prefabrykat�w produkowanych w pilnie strze�onych zak�adach. Paczkowane elektronicznie, sprawdzano i pakowano ponownie. Po przetransportowaniu w zaplombowanych kontenerach kontrolowano je jeszcze raz. J. J. Beckworth osobi�cie nadzorowa� t� cz�� budowy. Bez takich zabezpiecze� ca�e przedsi�wzi�cie nie mia�oby sensu.
Bill McCrory nerwowo zerkn�� znad telefonu.
- Przepraszam, J. J., ale w��czy�y si� zamki czasowe. Minie co najmniej p� godziny, zanim b�dziemy mogli wej��. Mo�e od�o�ymy to do jutra?
- To niemo�liwe. - Nacisn�� guzik, wywo�uj�c na tarczy zegarka terminarz nast�pnego dnia. - Mam zaj�ty ca�y dzie�, w��cznie z lunchem w biurze, a o czwartej mam samolot. Teraz albo nigdy. Po��cz si� z Tothem. Powiedz mu, �eby to za�atwi�.
- M�g� ju� wyj��.
- Nie on. Pierwszy przychodzi i ostatni wychodzi.
Arpad Toth by� szefem ochrony. Co wi�cej, nadzorowa� instalacj� systemu zabezpiecze�, co wydawa�o si� jego jedyn� �yciow� pasj�. Kiedy McCrory dzwoni�, J. J. uzna�, �e nadszed� ju� czas. Otworzy� barek i nala� sobie jedn� trzeci� szklaneczki whisky. Doda� tyle samo niegazowanej wody Malvern - oczywi�cie bez lodu - upi� �yk i odetchn�� z satysfakcj�.
- Pocz�stuj si�, Bill. Zasta�e� Totha, prawda?
- Dzi�kuj�, ale napij� si� tylko wody. Nie tylko by� u siebie, ale osobi�cie we�mie udzia� w wizycie.
- Musi to zrobi�. Prawd� m�wi�c, po godzinach musimy razem wprowadzi� kody wej�cia. A je�li kt�ry� z nas, przypadkowo lub celowo, wybierze z�y numer, rozp�ta si� piek�o.
- Nie mia�em poj�cia, �e podj�to a� takie �rodki ostro�no�ci.
- To dobrze. Nie powiniene� wiedzie�. Ka�dy wchodz�cy do laboratorium jest sprawdzany na kilka sposob�w. Dok�adnie o pi�tej drzwi s� zamykane szczelniej ni� sejfy bankowe w Fort Knox. Nadal �atwo wyj��, gdy� naukowcy lubi� pracowa� do p�na, a nawet przez ca�� noc. Na pewno sam te� tak robisz. Teraz przekonasz si�, �e powr�t do �rodka jest niemal niemo�liwy. Zobaczysz, o czym m�wi�, kiedy przyjdzie tu Toth.
Mieli chwil� na wys�uchanie wiadomo�ci satelitarnych. J. J. wcisn�� guzik na biurku. Tapet� i obraz na przeciwleg�ej �cianie zast�pi�o logo kana�u informacyjnego. Wysokorozdzielczy odbiornik telewizyjny z daj�cym szesna�cie tysi�cy linii kineskopem, kt�ry stworzono w tutejszym laboratorium, dawa� tak realistyczny obraz, �e przej�li wi�ksz� cz�� rynku telewizor�w, konsoli do gier oraz monitor�w komputerowych.
Kineskop zawiera� dziesi�tki milion�w mikroskopijnych mechanicznych migawek - produkt szybko rozwijaj�cej si� nanotechnologii. Rozdzielczo�� i barwy by�y tak dobre, �e dop�ki go nie wy��czono, nikt nie domy�li�by si�, i� tapeta i obrazek s� po prostu cyfrowym obrazem. Beckworth s�czy� whisky i ogl�da� wiadomo�ci.
Nie ogl�da� niczego innego opr�cz tych wiadomo�ci, kt�re go interesowa�y. �adnego sportu, reklam, filmik�w przyrodniczych czy skandalizuj�cych piosenkarzy. Komputer telewizora wyszukiwa� i zapisywa� wed�ug stopnia wa�no�ci tylko to, co interesowa�o Beckwortha. Mi�dzynarodowe finanse, notowania gie�dowe, prognozy gospodarcze, kursy walut - informacje maj�ce charakter handlowy. Robi� to nieustannie, natychmiast uaktualniaj�c dane, dwadzie�cia cztery godziny na dob�.
Kiedy przyby� szef ochrony, tapeta i obraz pojawi�y si� ponownie, a Beckworth doko�czy� drinka. Stalowosiwe w�osy Arpada Totha by�y r�wnie kr�tko przystrzy�one, jak przez te wszystkie lata, gdy s�u�y� w marynarce. Tego samego okropnego dnia, kiedy wys�ano go na przymusow� emerytur�, zg�osi� si� do CIA - kt�ra powita�a go z otwartymi ramionami. Po wielu latach i wielu tajnych operacjach dosz�o do powa�nej r�nicy zda� mi�dzy Arpadem a jego pracodawcami. J. J. musia� wykorzysta� wszystkie swoje kontakty i wojskowe powi�zania firmy, �eby ustali�, co zasz�o. Raport zosta� zniszczony zaraz po tym, jak J. J. si� z nim zapozna�. Utkwi�o mu w pami�ci, �e zdaniem CIA pewien plan opracowany przez Totha by� zbyt bezwzgl�dny! A by�o to jeszcze przed tym, zanim CIA ograniczy�a swoj� dzia�alno�� operacyjn�, kt�ra cz�sto zdradza�a oznaki desperacji. Megalobe natychmiast zaproponowa�o mu spor� sumk� za kierowanie ochron� wznoszonego obiektu. Od tego czasu pracowa� u nich na sta�e. Mia� pomarszczon� twarz i rzedniej�ce siwe w�osy, ale ani grama t�uszczu na muskularnym ciele. Cicho wszed� do gabinetu i stan�� na baczno��. Mia� powa�ny wyraz twarzy. Nikt nigdy nie widzia� na niej u�miechu.
- Jestem gotowy, sir.
- Dobrze. Zaczynajmy. Nie chc� tu stercze� przez ca�� noc. M�wi�c to, Beckworth odwr�ci� si� plecami do tamtych - nikt nie musia� wiedzie�, �e trzyma klucz w specjalnym schowku w klamrze swojego paska - a potem przeszed� przez gabinet do stalowego panelu w �cianie. Otworzy� go kluczykiem, a wtedy w �rodku zacz�a mruga� czerwona lampka. Mia� pi�� sekund na wystukanie kodu. Dopiero kiedy lampka zmieni�a kolor na zielony, machni�ciem przywo�a� Totha. J. J. ponownie umie�ci� sw�j klucz w schowku, podczas gdy szef ochrony wprowadza� sw�j kod, poruszaj�c niewidocznymi palcami w elektronicznie kontrolowanej szafce. Kiedy sko�czy� i zamkn�� j�, zadzwoni� telefon.
J. J. potwierdzi� centrali ochrony polecenie. Od�o�y� s�uchawk� i ruszy� do drzwi.
- Komputer przetwarza polecenie - powiedzia�. - Za dziesi�� minut udost�pni kody wej�cia na zewn�trznym terminalu laboratorium. B�dziemy mieli minut� na wej�cie, zanim operacja zostanie automatycznie odwo�ana. Ruszajmy.
Je�li �rodki bezpiecze�stwa by�y niezauwa�alne w dzie�, to z pewno�ci� nie w nocy. Podczas kr�tkiego spaceru z biura do laboratorium dwukrotnie napotka� stra�nik�w - obaj prowadzili gro�nie wygl�daj�ce psy. Teren by� rz�si�cie o�wietlony, a kamery telewizyjne powoli si� obraca�y, �ledz�c id�cych. Przed drzwiami laboratorium czeka� nast�pny stra�nik z pistoletem maszynowym uzi. Chocia� zna� ich wszystkich, w��cznie ze swoim bezpo�rednim zwierzchnikiem, musia� sprawdzi� przepustki, zanim otworzy� �luz� kontroln�. J. J. cierpliwie czeka�, a� �wiat�o w �rodku zmieni si� na niebieskie. Wprowadzi� prawid�owy kod, a potem nacisn�� d�oni� p�ytk�. Komputer sprawdzi� odcisk jego kciuka. Toth powt�rzy� t� czynno��, a w odpowiedzi na pytanie komputera wystuka� nazwiska go�ci.
- Komputer ��da tak�e waszych nazwisk, panowie. Dopiero po ich podaniu zamrucza�y silniki we framudze i drzwi otworzy�y si� z trzaskiem.
- Odprowadz� was a� do laboratorium - powiedzia� Toth - ale o tej porze nie wolno mi tam wej��. Wezwijcie mnie przez czerwony telefon, kiedy b�dziecie chcieli wyj��.
Laboratorium by�o jasno o�wietlone. Przez drzwi ze zbrojonego szk�a wida� by�o chudego, nerwowego m�czyzn� po dwudziestce. Czekaj�c, niespokojnie przegarnia� palcami rozwichrzone rude w�osy.
- Wygl�da troch� za m�odo na cz�owieka na takim stanowisku - zauwa�y� J. J. Beckworth.
- Jest m�ody, ale nale�y pami�ta�, �e uko�czy� college, maj�c szesna�cie lat - rzek� Bili McCrory. - A zanim sko�czy� dziewi�tna�cie, zrobi� doktorat. Je�li nigdy nie widzia�e� geniusza, widzisz go teraz. Nasi �owcy g��w bardzo pilnie �ledzili jego karier�, lecz by� samotnikiem nie zainteresowanym pieni�dzmi i odrzuca� wszystkie nasze oferty.
- A wi�c jak to si� sta�o, �e pracuje dla nas?
- Przeliczy� si�. Takie badania s� zar�wno kosztowne, jak i czasoch�onne. Kiedy jego osobiste zasoby zacz�y si� ko�czy�, zaproponowali�my mu kontrakt, kt�ry zadowoli obie strony. Z pocz�tku odmawia�, ale w ko�cu nie mia� innego wyj�cia.
Obaj go�cie musieli zidentyfikowa� si� w kolejnej �luzie bezpiecze�stwa, zanim otworzy�y si� ostatnie drzwi. Kiedy wchodzili, Toth usun�� si� na bok. Komputer policzy� go�ci. Weszli i us�yszeli za plecami trzask drzwi oraz szcz�k zamka. J. J. Beckworth poszed� przodem, wiedz�c, �e im lepiej wypadnie to spotkanie, tym szybciej otrzyma wyniki. Wyci�gn�� r�k� i u�cisn�� d�o� Briana.
- Bardzo mi mi�o, Brianie. Szkoda, �e nie spotkali�my si� pr�dzej. S�ysz� same pochlebne s�owa o tym, co robisz. Gratuluj� i dzi�kuj�, �e po�wi�ci�e� chwil�, �eby pokaza� mi to, czego dokona�e�.
Bia�a sk�ra Irlandczyka poczerwienia�a na ten nieoczekiwany komplement. Nie by� do nich przyzwyczajony. Nie by� te� na tyle obyty w �wiecie biznesu, aby wiedzie�, �e prezes �wiadomie roztacza przed nim sw�j czar. �wiadomie czy nie, uzyska� po��dany efekt. Rozm�wca rozlu�ni� si�, gotowy odpowiada� i wyja�nia�. J. J. skin�� g�ow� i si� u�miechn��.
- Powiedziano mi, �e dokona�e� tu prawdziwego prze�omu. Czy to prawda?
- Absolutnie! Mo�na rzec, �e to zako�czenie dziesi�cioletniej pracy. A raczej pocz�tek ko�ca. Trzeba b�dzie jeszcze wiele zrobi�.
- Dano mi do zrozumienia, �e ma to co� wsp�lnego ze sztuczn� inteligencj�.
- Tak, istotnie. My�l�, �e wreszcie mamy prawdziw� AI.
- Powoli, m�ody cz�owieku. S�dzi�em, �e mamy j� ju� od kilkudziesi�ciu lat.
- Oczywi�cie. Napisano i wykorzystywano kilka bardzo sprytnych program�w, kt�re zaliczano do AI. Jednak ja mam co� znacznie bardziej zaawansowanego, o mo�liwo�ciach por�wnywalnych z tymi, jakie ma ludzki umys�. - Zawaha� si�. - Przepraszam, sir, nie zamierzam robi� wyk�adu. Jak dobrze jest pan zorientowany w tej dziedzinie?
- Szczerze m�wi�c, nic o tym nie wiem. I m�w mi J. J., je�li �aska.
- Tak, sir... J. J. Je�li pozwoli pan za mn�, uaktualni� troch� pa�skie wiadomo�ci.
Zaprowadzi� ich do imponuj�cego zestawu aparat�w zajmuj�cych ca�y st� laboratoryjny.
- To nie moje, tutaj pracuje doktor Goldblum. Jednak to doskona�y wst�p do AI. Sprz�t jest nienadzwyczajny, stary Macintosh SE/60 z procesorem Motorola 68050 CPU i koprocesorem, kt�ry stukrotnie zwi�ksza szybko�� operacji na bazach danych. Oprogramowanie wykorzystuje uaktualnion� wersj� klasycznego samoucz�cego programu ekspertowego opartego na drzewie syntez.
- Zaczekaj, synu! Nie mam poj�cia, czym jest drzewo syntez. S�ysza�em o systemach doradczych, ale ty m�wisz o samoucz�cych programach ekspertowych. Musisz si� cofn�� i zacz�� od podstaw, je�li chcesz, �ebym co� zrozumia�.
Brian si� u�miechn��.
- Przepraszam. Ma pan racj�, lepiej zaczn� od podstaw. Drzewo syntez mo�na por�wna� z kanalikami nerkowymi. Natomiast systemy doradcze, jak pan wie, to oparte na bazach danych programy komputerowe. To, co nazywamy sprz�tem komputerowym, to aparatura stoj�ca na tym stole. Wystarczy wy��czy� pr�d i zostaje tylko kilka kosztownych przycisk�w do papieru. Komputer ma niewiele wbudowanego oprogramowania, kt�re wystarcza zaledwie na sprawdzenie poprawno�ci dzia�ania i przygotowanie si� do wykonywania instrukcji. Te instrukcje nazywamy software'em. Sk�adaj� si� na nie programy m�wi�ce sprz�towi, co i jak ma robi�. Je�li za�adujemy do komputera edytor tekstu, mo�emy wykorzysta� sprz�t do pisania ksi��ki. A je�eli za�adujemy program ksi�guj�cy, na tym samym komputerze mo�emy prowadzi� ksi�gowo��.
J. J. kiwn�� g�ow�.
- Na razie nad��am.
- Stare programy pierwszej generacji system�w doradczych mog�y wykonywa� jedno i tylko jedno zadanie - na przyk�ad gra� w szachy, diagnozowa� choroby nerek albo projektowa� uk�ady scalone. Jednak ka�dy z tych program�w za ka�dym razem robi� to samo, nawet je�li rezultat by� niezadowalaj�cy. Systemy doradcze by�y pierwszym krokiem do AI, sztucznej inteligencji, poniewa� my�la�y - w bardzo prosty i stereotypowy spos�b. Nast�pnym krokiem by�y programy samoucz�ce. My�l�, �e m�j typ programu supersamoucz�cego si� b�dzie kolejnym wielkim krokiem naprz�d, poniewa� mo�e zrobi� znacznie wi�cej, nie zawieszaj�c si� i nie zwalniaj�c pracy.
- Podaj mi jaki� przyk�ad.
- Czy korzysta pan z systemu rozpoznawania mowy i vox-faksu?
- Oczywi�cie.
- Oto dwa doskona�e przyk�ady tego, o czym m�wi�. Odbiera pan rozmowy z wielu obcych kraj�w?
- Owszem, ca�kiem sporo. Niedawno rozmawia�em z Japo�czykiem.
- Czy osoba, z kt�r� pan rozmawia�, chwilami milk�a?
- Chyba tak. Jego twarz zastyga�a na moment.
- To dlatego, �e poczta g�osowa dzia�a w czasie rzeczywistym. Zdarza si�, �e nie mo�na natychmiast przet�umaczy� jakiego� s�owa, poniewa� jego znaczenie pozostaje niewiadome, dop�ki nie zna si� kolejnego s�owa - na przyk�ad �buk�, �Bug� czy �B�g�. Podobnie jest z takim przymiotnikiem jak b�yskotliwy, kt�ry mo�e oznacza� l�nienie lub inteligencj�. Czasem trzeba czeka� do ko�ca zdania - albo nawet na nast�pne zdanie. Tak wi�c poczta g�osowa, kt�ra przekazuje mimik�, czasem musi zaczeka� na zako�czenie zdania, zanim zdo�a przet�umaczy� s�owa japo�skiego rozm�wcy i o�ywi� obraz, aby zsynchronizowa� ruchy warg z wypowiedzi�. Program t�umacz�cy dzia�a niewiarygodnie szybko, lecz mimo to czasem musi zatrzyma� obraz, analizuj�c d�wi�ki i kolejno�� nap�ywaj�cych s��w. Ponadto musi prze�o�y� je na angielski. Dopiero potem vox-faks mo�e przekaza� i wydrukowa� tre�� rozmowy. Zwyk�y faks po prostu drukuje wszystko, co zosta�o wprowadzone do aparatu na drugim ko�cu linii. Odbiera elektroniczne sygna�y wysy�ane przez drug� maszyn� i tworzy kopi� orygina�u. Natomiast pa�ski vox-faks to zupe�nie inne urz�dzenie. Nie jest inteligentny, ale wykorzystuje specjalizowany program wychwytuj�cy s�owa przeprowadzanej rozmowy. Analizuje je, a potem por�wnuje z zawarto�ci� pami�ci, tworz�c zdania. Nast�pnie sporz�dza wydruk.
- Wydaje si� to do�� proste. Brian si� roze�mia�.
- To jedno z najbardziej skomplikowanych zada�, do jakich kiedykolwiek zastosowali�my komputery. System musi przechwytywa� ka�de japo�skie s�owo i por�wnywa� je z zasobami danych o tym, jaki sens ma ka�de angielskie s�owo czy wyra�enie. Potrzeba by�o tysi�cy godzin programowania, aby odtworzy� czynno��, kt�r� nasz m�zg wykonuje w mgnieniu oka. Kiedy m�wi� �ko�, pan natychmiast rozumie, o co mi chodzi, prawda?
- Oczywi�cie.
- A czy pan wie, jak to si� dzieje?
- Nie. Po prostu rozumiem.
- To �po prostu rozumiem� jest pierwszym problemem, przed jakim stajemy w badaniach nad sztuczn� inteligencj�. Teraz popatrzmy, co robi komputer, kiedy s�yszy s�owo ko�. Prosz� wzi�� pod uwag� regionalne i cudzoziemskie akcenty. Ten d�wi�k mo�e brzmie� jak �kun� albo �kuo�. Komputer rozk�ada s�owo na fonemy lub g�oski, a potem sprawdza inne, ostatnio wypowiedziane s�owa. Por�wnuje je z d�wi�kami oraz zwi�zkami wyrazowymi i znaczeniami przechowywanymi w pami�ci, po czym sprawdza, czy pierwsza wersja ma sens - je�li nie, zaczyna analiz� od nowa. Zapami�tuje sukcesy i powraca do nich, gdy napotka nowy problem. Na szcz�cie pracuje bardzo, bardzo szybko, poniewa� czasami musi wykona� miliardy operacji, zanim wydrukuje s�owo ko�.
- Na razie nad��am. Nie wiem jednak, dlaczego vox-faks jest systemem ekspertowym. Nie widz� �adnej r�nicy mi�dzy nim a edytorem tekstu.
- Trafi� pan w sedno - jest r�nica, i to zasadnicza. Kiedy wypisuj� litery K-O-�, pracuj�c pod zwyk�ym edytorem tekstu, ten po prostu zapisuje je w pami�ci. Mo�e przenosi� je z wiersza do wiersza, justowa� tekst albo drukowa�, kiedy otrzyma takie polecenie - ale w rzeczywisto�ci tylko wybi�rczo realizuje zaimplementowane na sta�e instrukcje. Tymczasem system rozpoznawania mowy i vox-faks potrafi� si� uczy�. Kiedy kt�ry� z nich pope�nia b��d, odrzuca b��dny wynik i wypr�bowuje inn� wersj� - zapami�tuj�c, co zrobi�. To pierwszy krok we w�a�ciwym kierunku. Samokoryguj�cy program samoucz�cy.
- A wi�c to jest ta nowa sztuczna inteligencja?
- Nie, to zaledwie niewielki krok naprz�d, jaki uczynili�my przed laty. Stworzenie prawdziwej sztucznej inteligencji wymaga czego� zupe�nie innego.
- Czego?
Brian si� u�miechn��, s�ysz�c tak bezpo�rednie pytanie.
- Nie tak �atwo to wyja�ni�, ale mog� pokaza�, co zrobi�em. Moja pracownia jest tu� obok.
Poprowadzi� ich przez laboratoria. Dla Beckwortha wszystkie wygl�da�y jednakowo niepozornie: szereg komputer�w i terminali. Nie po raz pierwszy cieszy� si� z tego, �e zajmuje si� handlow� stron� tych bada�. Niekt�re maszyny by�y w��czone i pracowa�y, chocia� nikt przy nich nie siedzia�. Kiedy mijali st� z zamontowanym na nim wielkim telewizorem, Beckworth stan�� jak wryty.
- Dobry Bo�e! Czy to tr�jwymiarowy obraz telewizyjny?
- Zgadza si� - odpar� McCrory, odwracaj�c si� ty�em do odbiornika i niech�tnie marszcz�c brwi. - Jednak na pana miejscu nie patrzy�bym zbyt d�ugo na ekran.
- Dlaczego? To zrewolucjonizuje rynek, da nam wiod�c� pozycj�...
Potar� kciukiem skro�, czuj�c narastaj�cy b�l g�owy.
- Na pewno tak by si� sta�o, gdyby dzia�a�, jak nale�y. Pozornie wszystko wygl�da jak marzenie. Tyle �e nikt nie mo�e patrze� w ekran d�u�ej ni� minut� czy dwie, nie dostaj�c b�lu g�owy. Chyba jednak znamy spos�b, �eby wyeliminowa� to w nast�pnym modelu.
J. J. odwr�ci� si� i westchn��:
- Jak kiedy� powiadano? Z powrotem na desk� kre�larsk�. No nic, poprawcie to, a opanujemy �wiat. - J. J. potrz�sn�� g�ow� i odwr�ci� si� do Briana. - Mam nadziej�, �e poka�esz nam , co�, co dzia�a lepiej ni� to.
- Tak jest, sir. Zamierzam pokaza� wam nowego robota pozbawionego wi�kszo�ci ogranicze� starszych maszyn AI.
- Czy to ten, kt�ry potrafi si� uczy� w nowy spos�b?
- W�a�nie. Jest tam. Robin -1. Robot Inteligentny numer 1. J. J. spojrza� we wskazanym kierunku i spr�bowa� ukry� rozczarowanie.
- Gdzie?
Widzia� tylko st� laboratoryjny z rozmaitymi aparatami i du�ym monitorem. Wszystko wygl�da�o tak jak w mijanych uprzednio pracowniach. Brian wskaza� na wielk� szaf� stojaka ze sprz�tem elektronicznym.
- Tutaj jest wi�kszo�� uk�ad�w kontrolnych i pami�ci Robina-1. Telerobot komunikuje si� w podczerwieni z interfejsem mechanicznym.
Telerobot nie przypomina� �adnego z robot�w, kt�re dotychczas widzia� J. J. Sta� na pod�odze, przypominaj�c odwr�cone drzewo, si�gaj�ce mu najwy�ej do pasa. Dwa wyci�gni�te ramiona mia� zako�czone metalowymi kulami. Dwa ni�sze rozga��zia�y si� - i rozga��zia�y raz po raz, a� stawa�y si� cienkie jak spaghetti. J. J. by� rozczarowany.
- Para metalowych �odyg osadzonych na dw�ch miot�ach. Nie rozumiem.
- To nie miot�y. Patrzy pan na najnowsze osi�gni�cie mikrotechnologii, przezwyci�aj�ce wi�kszo�� mechanicznych ogranicze� poprzednich generacji robot�w. Ka�de odga��zienie jest manipulatorem sprz�enia zwrotnego, kt�re pozwala programowi zarz�dzaj�cemu odbiera�...
- Co on potrafi? - przerwa� szorstko J. J. - Mam niewiele czasu.
Palce Briana zbiela�y, gdy zacisn�� d�onie. Usi�owa� pohamowa� gniew.
- Po pierwsze, potrafi m�wi�.
- Pos�uchajmy. - J. J. demonstracyjnie spojrza� na zegarek.
- Robin, kim jestem? - zapyta� Brian.
W obu metalowych kulach otworzy�y si� przes�ony. Metalowe silniczki zawarcza�y, obracaj�c kule w kierunku Briana. Otwory zamkn�y si� z cichym szcz�kiem.
- Jeste� Brian - rozbrzmia� metaliczny g�os z g�o�niczk�w zamontowanych na kulach.
J. J. zacisn�� usta.
- Kim ja jestem? - zapyta�.
Robot nie odpowiedzia�. Brian pospiesznie wyja�ni�:
- Odpowiada tylko wtedy, kiedy us�yszy swoje imi� Robin. Ponadto mo�e nie rozumie� pa�skiego g�osu, poniewa� jedyn� matryc�, jak� dysponuje, jest moja mowa. Ja go zapytam. Robin, kto to jest? Obiekt obok mnie.
Przes�ony otworzy�y si�, ponownie b�ysn�y oczy. Niezliczone metalowe wioski poruszy�y si� z cichym szmerem i robot przesun�� si� do Beckwortha. Ten cofn�� si�, a robot poszed� za nim.
- Prosz� si� nie obawia� i nie odsuwa�. Zamontowa�em mu receptory optyczne o ma�ym zasi�gu. O, ju� stan��.
- Obiekt nie znany. Cz�owiek - dziewi��dziesi�t siedem procent prawdopodobie�stwa. Nazwisko?
- Poprawnie. Nazwisko Beckworth, inicja�y J. J.
- J. J. Beckworth, wiek: sze��dziesi�t dwa lata. Grupa krwi 0. Numer ubezpieczenia: 130-18-4523. Urodzony w Chicago, Illinois. �onaty. Dwoje dzieci. Rodzice...
- Robin, zako�cz - rozkaza� Brian i metaliczny g�os umilk�, przes�ony si� zamkn�y. - Przepraszam, sir. Musia� mie� dost�p do danych personalnych, kiedy przeprowadza�em eksperymenty z identyfikacj�.
- Zwyk�a zabawa. Nie robi to na mnie wra�enia. Co jeszcze potrafi to cholerstwo? Mo�e si� rusza�?
- Pod wieloma wzgl�dami lepiej ni� pan i ja - odpar� Brian. - Robin, �ap!
Brian wzi�� paczk� spinaczy i rzuci� je wszystkie w kierunku telerobota. Ten b�yskawicznie i zwinnie rozwin�� wi�kszo�� swoich czu�k�w, uk�adaj�c je w setki szponiastych palc�w, kt�rymi schwyci� spinacze - co do jednego. Potem u�o�y� je w r�wny stosik.
J. J. by� w ko�cu zadowolony.
- To by�o niez�e. My�l�, �e mo�na to jako� wykorzysta�. A co z inteligencj�? Czy on my�li sprawniej ni� my, potrafi rozwi�zywa� zagadnienia, z kt�rymi nie umiemy sobie poradzi�?
- Tak i nie. Jest nowy i jeszcze niewiele si� nauczy�. Rozpoznawanie obiekt�w i chwytanie ich by�o problemem od prawie pi��dziesi�ciu lat, a� w ko�cu stworzyli�my maszyn�, kt�ra uczy si�, jak sobie z tym radzi�. Najwi�ksz� trudno�� sprawia�o zmuszenie robota do my�lenia. Teraz bardzo szybko robi post�py. Wydaje si�, �e jego zdolno�� uczenia si� ro�nie wyk�adniczo. Pozwoli pan, �e poka��.
J. J. by� zaciekawiony, ale pe�en w�tpliwo�ci. Zanim jednak zd��y� co� powiedzie�, przeszkodzi� mu ostry dzwonek telefonu - g�o�ny i ponaglaj�cy.
- Czerwony telefon! - powiedzia� zaskoczony McCrory.
- Ja odbior�.
Beckworth podni�s� s�uchawk� i us�ysza� chrapliwy, nieznajomy g�os.
- Panie Beckworth, mamy nag�y wypadek. Musi pan natychmiast tu przyj��.
- Kto m�wi?
- Ta linia nie jest bezpieczna.
J. J. od�o�y� s�uchawk� i gniewnie zmarszczy� brwi.
- Co� si� sta�o, nie mam poj�cia co. Zaczekajcie tu obaj. Za�atwi� to jak najszybciej. Zadzwoni� do was, gdyby mia�o to potrwa� d�u�ej.
Odg�os jego krok�w ucich�, a Brian patrzy� ura�ony w milczeniu na maszyn�.
- On nic nie rozumie - powiedzia� McCrory. - Nie ma odpowiedniego przygotowania, aby zrozumie�, co naprawd� osi�gn��e�.
Urwa�, s�ysz�c trzy st�umione kaszlni�cia, po kt�rych nast�pi� g�o�ny j�k i ha�as spadaj�cego na pod�og� sprz�tu.
- Co si� dzieje?! - zawo�a� i ruszy� do s�siedniej pracowni. Kaszlni�cie powt�rzy�o si� i McCrory drgn��, zachwia� si� i upad� z twarz� zalan� krwi�.
Brian odwr�ci� si� i pobieg�. Nie zrobi� tego �wiadomie i rozmy�lnie, lecz pod wp�ywem odruchu nabytego w dzieci�stwie, kiedy cz�sto poszturchiwali go i bili starsi ch�opcy. Przebieg� przez drzwi w tej samej chwili, gdy tu� obok jego g�owy rozprysn�a si� framuga.
Przed sob� zobaczy� sejf na ta�my do strimer�w. Umieszczano je tam na noc, ale teraz by� pusty. Ognioodporny i opancerzony. Kom�rka, w kt�rej m�g� schowa� si� ch�opiec, bezpieczna kryj�wka. Kiedy szarpni�ciem otworzy� drzwi, pal�cy b�l przeszy� mu plecy, rzucaj�c naprz�d i obracaj�c w powietrzu. Rozchyli� usta ze zdziwienia. Daremnie usi�owa� os�oni� si� ramieniem.
Drug� r�k� poci�gn�� za klamk�, padaj�c. Jednak kula by�a szybsza. Wystrzelona z bliska przeszy�a mu r�k� i g�ow�. Drzwi si� zatrzasn�y.
- Wyci�gnij go stamt�d! - krzykn�� kto� chrapliwie.
- Drzwi zamkn�y si� automatycznie, ale on nie �yje. Widzia�em, �e dosta� w g�ow�.
Rohart w�a�nie zaparkowa� samoch�d, wysiad� i zamyka� drzwi, kiedy zadzwoni� telefon. Podni�s� s�uchawk� i w��czy� odbi�r. Us�ysza� g�os, ale nie zrozumia� s��w zag�uszonych przez huk wirnika helikoptera. Ze zdumieniem spojrza� w g�r�, mru��c oczy w �wietle reflektora, gdy helikopter wyl�dowa� na trawniku przed budynkiem. Kiedy pilot wy��czy� silnik, Rohart zdo�a� rozr�ni� kilka s��w, kt�re krzyczano mu do ucha.
- ...natychmiast... nadzwyczaj... krytyczna!
- Nie s�ysz�! Jaki� cholerny helikopter wyl�dowa� i niszczy m�j trawnik!
- Wsiadaj! Przylatuj tu... natychmiast.
Reflektor zgas� i Rohart zobaczy� czarno-bia�e oznaczenia policyjnego helikoptera. Drzwi otworzy�y si� i kto� pomacha� do niego. Rohart nie zosta� naczelnym dyrektorem Megalobe z powodu swojej t�poty czy opiesza�o�ci. Wrzuci� telefon z powrotem do samochodu, pochyli� si� i pobieg� do czekaj�cej maszyny. Potkn�� si� na stopniach, ale silne r�ce wci�gn�y go do �rodka. Unie�li si�, zanim zd��y� dobrze zamkn�� drzwi.
- Co si� dzieje, do licha?
- Nie mam poj�cia - odrzek� policjant, pomagaj�c mu zapi�� pas. - Wiem tylko, �e tam u was rozp�ta�o si� piek�o. W trzech stanach og�oszono alarm i wezwano federalnych. Wyruszy�y tam wszystkie jednostki i helikoptery, jakimi dysponujemy.
- Wybuch? Po�ar? Co?
- Nie znam szczeg��w. Pilot i ja obserwowali�my ruch na autostradzie 8 nad Pine Valley, kiedy dosta�em rozkaz zabra� pana i dostarczy� do Megalobe.
- Mo�e pan po��czy� si� z central� i zapyta�, co si� dzieje?
- Nie, zarz�dzono cisz� w eterze. Jednak jeste�my prawie na miejscu, ju� wida� �wiat�a. Za minut� b�dzie pan na ziemi.
Kiedy opadali na l�dowisko, Rohart wypatrywa� zniszcze�, ale nie dostrzeg� �adnych. Mimo to zazwyczaj pusty teren roi� si� teraz od ludzi. Wsz�dzie sta�y radiowozy, a helikoptery kr��y�y, omiataj�c ziemi� smugami reflektor�w. Przed budynkiem g��wnego laboratorium sta� w�z stra�acki, chocia� nigdzie nie by�o �ladu p�omieni. Przy l�dowisku czeka�a grupka ludzi. Gdy tylko helikopter wyl�dowa�, Rohart otworzy� drzwi i wyskoczy�, pochyli� si� i pobieg� ku nim. Podmuch �mig�a tarmosi� mu ubranie. Zobaczy� kilku umundurowanych policjant�w i paru innych w cywilu, lecz z odznakami. Jedynym, kt�rego zna�, by� Jesus Cordoba, szef nocnej zmiany.
- To niewiarygodne, niemo�liwe! - zawo�a� Cordoba, przekrzykuj�c cichn�cy warkot helikoptera.
- O czym ty m�wisz?
- Poka�� ci. Na razie nikt nie wie, jak ani co w�a�ciwie si� sta�o. Poka�� ci.
Rohart prze�y� nast�pny wstrz�s, kiedy wbiegli po schodach do budynku. �wiat�a by�y zgaszone, kamery wideo wy��czone, zawsze zamkni�te drzwi otwarte na o�cie�. Policjant z latark� machni�ciem r�ki pozwoli� im przej��, poprowadzi� do holu.
- Tak by�o, kiedy tu przyjecha�em - powiedzia� Cordoba. - Niczego nie ruszano. Ja... po prostu nie wiem, jak mog�o do tego doj��. Wsz�dzie panowa� spok�j, nie zauwa�y�em niczego niezwyk�ego z mojego stanowiska w centrali bezpiecze�stwa. Raporty od stra�nik�w nadchodzi�y w por�. Skupi�em uwag� na budynku laboratorium, poniewa� odwiedzi� je pan Beckworth. Wszystko by�o jak zawsze. Nagle si� zacz�o.
Twarz Cordoby ocieka�a potem. Bezwiednie otar� j� r�kawem.
- Zupe�nie niespodziewanie rozdzwoni�y si� alarmy i znikn�li stra�nicy, a nawet psy. W innych budynkach panowa�a cisza. Sygnalizacja alarmowa w��czy�a si� tylko w budynku laboratorium i wok� niego. W jednej chwili by�o cicho, a w nast�pnej tak jak teraz. Nic nie rozumiem.
- Rozmawia�e� z Benicoffem?
- Zadzwoni� do mnie, jak tylko go zawiadomiono. Leci tu z Waszyngtonu.
Rohart szybko przeszed� przez hol i drzwi, kt�re powinny by� zamkni�te.
- Tak by�o, kiedy tu przyjechali�my - powiedzia� jeden z policjant�w. - �wiat�a zgaszone, wszystkie drzwi pootwierane, nikogo. Wydaje si�, �e co� zabrano. Tutaj te�, jaki� sprz�t albo komputery, bo zosta�o sporo poroz��czanych przewod�w. Wygada to tak, jakby w po�piechu wyniesiono st�d sporo ci�kich rzeczy.
Naczelny dyrektor rozejrza� si� po pustym pomieszczeniu, przypominaj�c sobie, kiedy by� tu ostatni raz.
- Brian Delaney! To jego laboratorium, on tu pracuje. Jego sprz�t, wyposa�enie - wszystko znikn�o! Natychmiast po��cz si� z central�! Niech po�l� ludzi do jego domu. Musz� by� dobrze uzbrojeni, poniewa� ci, kt�rzy to zrobili, te� tam pojad�.
- Sier�ancie! Tutaj! - zawo�a� jeden z policjant�w. - Znalaz�em co�! Tutaj - powiedzia�, wskazuj�c palcem. - Tu� pod drzwiami jest �wie�a krew na kafelkach.
- Na klamce te� - doda� sier�ant. Zwr�ci� si� do Roharta: - Co to takiego? Jaki� sejf?
- Co� w tym rodzaju. Przechowujemy tu kopie zapasowe. Dyrektor wyj�� portfel.
- Mam tu kombinacj�.
Dr��cymi palcami wystuka� numer, przekr�ci� ko�o i poci�gn��, otwieraj�c drzwi. Zakrwawione cia�o Briana wypad�o i run�o mu do st�p.
- Sprowad�cie sanitariuszy!!! - wrzasn�� sier�ant, przytykaj�c palce do oblepionej krwi� szyi ofiary, szukaj�c pulsu i usi�uj�c nie patrze� na rozbit� czaszk�. - Nie wiem, trudno powiedzie�... Tak! Jeszcze �yje! Gdzie sanitariusze?
Rohart odsun�� si�, przepuszczaj�c ich, po czym patrzy�, jak sprawnie uwijaj� si� przy rannym. Rozpozna� kropl�wk�, zestaw pierwszej pomocy, ale niewiele wi�cej. Czeka� w milczeniu, a� wybiegli, nios�c Briana do karetki. Jeden z sanitariuszy pakowa� torb�.
- Czy on... mo�e mi pan co� powiedzie�? Medyk ponuro kr�ci� g�ow�, zatrzasn�� torb� i wsta�.
- Jeszcze �yje, ledwie. Kula, kt�r� dosta� w plecy, odbi�a si� od �eber - nic powa�nego. Jednak ta druga przeszy�a r�k� i... ma rozleg�e uszkodzenia m�zgu, wstrz�s, od�amki kostne. Mog�em tylko doda� paravenu do wlewu do�ylnego. Ten �rodek ogranicza rozmiary rany w wypadkach uszkodzenia tkanki m�zgowej, zmniejsza tempo przemian metabolicznych, tak �e kom�rki nie gin� tak szybko w wyniku niedotlenienia. Je�eli prze�yje, hmm... zapewne nigdy nie odzyska przytomno�ci. Za wcze�nie, �eby powiedzie� co� wi�cej. Teraz leci helikopterem do szpitala w San Diego.
- Szukam pana Roharta - powiedzia� kolejny policjant, wchodz�c do pokoju.
- Tu jestem.
- Kazano mi powiedzie�, �e mia� pan racj�. Tyle �e si� i sp�nili�my. Mieszkanie pana Delaneya zosta�o kompletnie opr�nione kilka godzin temu. W pobli�u zauwa�ono wynaj�t� furgonetk�. Pr�bujemy j� odnale��. Oficer kieruj�cy �ledztwem poleci� mi przekaza� panu, �e znikn�y wszystkie komputery, akta i notatki.
- Dobrze, dzi�kuj� za informacj�.
Rohart zacisn�� usta, s�ysz�c dr�enie w swoim g�osie. Cordoba nadal sta� obok, s�uchaj�c.
- Delaney pracowa� nad sztuczn� inteligencj� - powiedzia�.
- Tak, nad AI. I uda�o mu si� - mieli�my j�. Maszyn� o niemal ludzkich zdolno�ciach.
- A teraz?
- Ma j� kto� inny. Kto� bezwzgl�dny. Sprytny i bezwzgl�dny. Potrafi�cy zaplanowa� tak� akcj� i przeprowadzi� j�. Skutecznie.
- Przecie� nie zdo�aj� tego ukry�. Nie uda si� im.
- Oczywi�cie, �e si� uda. Nie b�d� si� chwali� udan� kradzie��. Nie oznajmi� jutro, �e maj� nowy rodzaj AI. Zrobi� to, ale nie od razu. Nie zapominaj, �e wielu naukowc�w pracuje nad AI. Rozumiesz, pewnego dnia jeden z nich uzyska taki wynik, prosto i logicznie, bez widocznego zwi�zku z wydarzeniami dzisiejszego wieczoru i niczego nie b�dziemy mogli udowodni�. Jaka� inna firma b�dzie mia�a AI. To r�wnie pewne jak to, �e nie b�dzie ni� Megalobe. Mo�na powiedzie�, �e Brian umar� i jego dzie�o razem z nim.
Cordob� nawiedzi�a upiorna my�l.
- Dlaczego ma to by� inna firma? Kto jeszcze interesuje si� sztuczn� inteligencj�?
- W�a�nie, kto? Tylko wszystkie pa�stwa na kuli ziemskiej. Czy Japo�czycy nie chcieliby dosta� w swoje r�ce takiej prawdziwej, dzia�aj�cej AI? Albo Niemcy, Ira�czycy - ktokolwiek.
- A co z Rosjanami czy innymi lubi�cymi dzia�a� z pozycji si�y? Nie s�dz�, abym chcia� zobaczy� pu�ki obcych czo�g�w kierowanych przez inteligentne maszyny nie znaj�ce strachu ni zm�czenia, atakuj�ce bez przerwy. Ani torped lub min z oczami i m�zgami, czekaj�cych w oceanie na nasze okr�ty.
Rohart potrz�sn�� g�ow�.
- Takie obawy s� bezpodstawne. Czo�gi i torpedy ju� si� nie licz�. Teraz ta zabawa nazywa si� produkcj�. Wrogowie dysponuj�cy sztuczn� inteligencj� mogliby zniszczy� nas ekonomicznie, pu�ci� z torbami.
Z niesmakiem rozejrza� si� po zrujnowanym laboratorium.
- A teraz maj� j�, kimkolwiek s�.
2
9 lutego 2023 roku
Learjet lecia� na wysoko�ci 15000 metr�w, ponad k��biastymi cumulusami. Nawet na tym pu�apie napotykali sporadyczne turbulencje przypominaj�ce o burzy w dole. Samolot mia� tylko jednego pasa�era - solidnie zbudowanego m�czyzn� po czterdziestce, systematycznie przegl�daj�cego plik sprawozda�.
Benicoff przerwa� czytanie na dostatecznie d�ugo, aby poci�gn�� �yk piwa ze szklanki. Zobaczy� migaj�c� lampk� faxmodemu, informuj�c� o nadej�ciu kolejnych wiadomo�ci, kt�re nap�yn�y przez telefon i zosta�y zmagazynowane w pami�ci. Benicoff wy�wietla� je na ekranie, w miar� jak nap�ywa�y, a� nazbyt dok�adnie informuj�c go o rozmiarach kl�ski w laboratoriach Megalobe. Teraz dioda zn�w mruga�a, ale j� zignorowa�. Podstawowe fakty by�y niewiarygodne i okropne - ale nic nie m�g� zrobi�, dop�ki nie wyl�duje w Kalifornii. U�o�y� si� do snu.
Kto� inny na jego miejscu nie spa�by przez ca�� noc, zamartwiaj�c si� i szukaj�c wyj�cia z sytuacji. Ale nie Alfred J. Benicoff, kt�ry by� niezwykle praktycznym cz�owiekiem. Zamartwianie si� by�oby strat� czasu. Ponadto przyda mu si� wypoczynek, poniewa� najbli�sza przysz�o�� zapowiada�a si� niezwykle burzliwie. Pod�o�y� sobie poduszk� pod g�ow�, wyci�gn�� si� w fotelu, zamkn�� oczy i natychmiast zasn��. Kiedy mi�nie opalonej twarzy rozlu�ni�y si�, wyg�adzaj�c zmarszczki, wygl�da� znacznie m�odziej ni� na swoje pi��dziesi�t lat. By� wysoki, dobrze zbudowany, z pocz�tkami brzuszka, kt�rego nie m�g� si� pozby� �adn� diet�. Kiedy by� w Yale, gra� w rugby, i od tego czasu utrzyma� dobr� form�. Musia�, w tym fachu, w kt�rym sen bywa� premi�.
Oficjalnie Benicoff piastowa� stanowisko asystenta komisarza Agencji Zaawansowanych Bada� Obronnych, lecz ten tytu� nie mia� praktycznego znaczenia, stanowi� jedynie przykrywk� jego prawdziwej pracy. W rzeczywisto�ci Benicoff by� najlepszym w kraju ekspertem od rozwi�zywania problem�w zwi�zanych z nauk� - i podlega� bezpo�rednio prezydentowi.
Wzywano go, kiedy powstawa�y problemy z jakim� projektem badawczym. Aby by� gotowym na najgorsze, nieustannie sprawdza� post�py prac. Bardzo cz�sto odwiedza� Megalobe ze wzgl�du na rozleg�e badania, jakie tam prowadzono. W�a�ciwie nie tylko dlatego. Fascynowa�a go praca Briana, kt�rego pozna� i polubi�. Z tego wzgl�du atak na laboratorium potraktowa� osobi�cie.
Obudzi� go szcz�k opuszczanego podwozia. W�a�nie wstawa� �wit i wschodz�ce s�o�ce s�a�o przez okna czerwone strza�y promieni, kiedy wykonywali ostatni skr�t przy podej�ciu do l�dowania na lotnisku Megalobe. Benicoff pospiesznie wy�wietli� i przewin�� na ekranie pliki poczty elektronicznej, kt�re nadesz�y, kiedy spa�. Kilka nowych szczeg��w, ale nic ciekawego.
Rohart czeka� na niego u st�p schodk�w, rozczochrany i nie ogolony. Mia� ci�k� noc. Benicoff u�cisn�� mu d�o� i si� u�miechn��.
- Wygl�dasz okropnie, Kyle.
- A czuj� si� jeszcze gorzej. Wiesz, �e nie mamy �adnych �lad�w, a wszystkie wyniki...
- Jak si� ma Brian?
- �yje, tylko tyle wiem. Jego stan by� stabilny, kiedy helikopter ratowniczy zabra� go do San Diego. Operowali go ca�� noc.
- Opowiesz mi o tym przy kawie.
Przeszli do bufetu i nalali sobie czarnej meksyka�skiej kawy. Rohart prze�kn�� kilka �yk�w, zanim podj�� temat.
- W szpitalu przerazili si�, kiedy ustalili, jak rozleg�e s� obra�enia Briana. Pos�ali helikopter po najlepszego chirurga, niejakiego Snaresbrooka.
- Doktor Erin Snaresbrook. Kiedy ostatnio o niej s�ysza�em, prowadzi�a badania w La Jolla. Mo�esz przekaza� jej wiadomo��, �eby skontaktowa�a si� ze mn�, kiedy wyjdzie z sali operacyjnej?
Rohart wyj�� z kieszeni telefon i przekaza� polecenie do swojego biura.
- Chyba o niej nie s�ysza�em.
- A powiniene�. Jest laureatk� Nagrody Laskera w dziedzinie medycyny, konkretnie - neuropsychologii, i chyba najlepszym neurochirurgiem w tym kraju. Je�li sprawdzisz akta, przekonasz si�, �e Brian wsp�pracowa� z ni� przy kilku projektach. Nie znam szczeg��w, przeczyta�em o tym w ostatnim raporcie, jaki przys�ali mi z biura.
- Skoro jest taka dobra, to mo�e...?
- Je�li ktokolwiek mo�e uratowa� Briana, to tylko Snaresbrook. Mam nadziej�. Brian by� �wiadkiem tego, co zasz�o. Je�li prze�yje i odzyska przytomno��, mo�e by� nasz� jedyn� szans�, poniewa� do tej pory nie mamy jakichkolwiek �lad�w wskazuj�cych, jak dosz�o do tej niewiarygodnej afery.
- Cz�ciowo wiemy ju�, co si� sta�o. Nie chcia�em przesy�a� ci szczeg��w otwart� lini� - rzek� Rohart, podaj�c mu fotografi�. - Tylko tyle zosta�o z tego, co musia�o by� komputerem. Stopiony �adunkiem termitowym.
- Gdzie go znaleziono?
- By� zakopany za budynkiem centrali ochrony. In�ynierowie twierdz�, �e pod��czono go do systemu alarmowego. Niew�tpliwie by� zaprogramowany tak, aby przesy�a� do centrali fa�szywe sygna�y i obraz wideo.
Benicoff ponuro pokiwa� g�ow�.
- Bardzo pomys�owo. Obserwator w centrali widzi tylko obraz na ekranach i pulpitach. Na zewn�trz mo�e nast�pi� koniec �wiata, ale dop�ki monitor pokazuje ksi�yc i gwiazdy, a z g�o�nik�w p�ynie wycie kojot�w, dy�urny nie ma o niczym poj�cia. A co z patrolami, z psami?
- Nie wiemy. Znikn�li...
- Tak samo jak sprz�t i wszyscy, opr�cz Briana, kt�rzy byli w laboratorium. Dosz�o do tego w wyniku ca�kowitego z�amania systemu zabezpiecze�. Zajmiemy si� tym, ale nie teraz. Drzwi stodo�y stoj� otworem, a wasza AI przepad�a...
Zadzwoni� telefon i Benicoff go odebra�.
- Tu Benicoff. Prosz� m�wi�. - S�ucha� przez chwil�, a potem rzek�: - W porz�dku. Dzwo�cie co dwadzie�cia minut. Nie chc�, �eby odlecia�a, zanim nie porozmawia ze mn�. - Z�o�y� telefon. - Doktor Snaresbrook wci�� jest w sali operacyjnej. Za kilka minut zaprowadzisz mnie do laboratorium. Chc� zobaczy� to na w�asne oczy. Najpierw jednak opowiedz mi o tym zamieszaniu na japo�skiej gie�dzie. Jaki ma zwi�zek z kradzie��?
- Czasowy. Sprzeda� mog�a by� zaaran�owana po to, aby zatrzyma� J. J. w biurze, a� laboratorium zostanie zamkni�te na noc.
- Daleki strza�... ale sprawdz� to. Teraz p�jdziemy tam, lecz najpierw chc� dok�adnie wiedzie�, kto tu rz�dzi.
Rohart uni�s� brwi.
- Obawiam si�, �e nie rozumiem.
- Pomy�l. Wasz prezes, kierownik naukowy i szef bezpiecze�stwa - wszyscy znikn�li. Albo przeszli na stron� wroga, kimkolwiek on jest. albo nie �yj�...
- Chyba nie my�lisz...
- Ale� my�l� i tobie te� radz�. To jest firma i wszystkie jej badania s� powa�nie zagro�one. Wiemy, �e stracili AI, ale co jeszcze? Zamierzam nakaza