3707

Szczegóły
Tytuł 3707
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3707 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3707 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3707 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Zieli�ski Sytuacja krytyczna Je�eli ludzko�� w jakim� momencie historii zetknie si� ze zjawiskiem mog�cym stanowi� dla niej zagro�enie, to musi istnie� kto� zdolny do przeciwdzia�ania. Ktokolwiek, zawsze, przeciw wszystkiemu Julius Gebner, za�o�yciel Agencji Kozioro�ca, rok 2019 Dajemy wam nieograniczone mo�liwo�ci, nie jeste�cie sp�tani �adnymi prawami. ��damy od was tylko jednego: nie mo�ecie zawie��! Macie chroni� ludzkie �ycie - przed wszystkim, co mu zagra�a. z przem�wienia Dies Soninge, pierwszego szefa Agencji Kozioro�ca Senside. Ksi�yc. Pa�dziernik 2137 roku Podesz�a do jego stolika. W ma�ej niskiej sali by� prawie sam. Siedzia� nad ledwie napocz�t� lampk� wina i porcj� bitej �mietany. - �adnie tu u was - stwierdzi� na powitanie. - Pan jest tym cz�owiekiem przys�anym z Ziemi? - Posy�ali�cie po kogo�? - zdziwi� si�. Podni�s� kieliszek do ust. Nie, nie by� pijany, ale patrzy� na ni�... przez ni� w�a�ciwie, pustym nieobecnym wzrokiem. - Ale przylecia� pan z Ziemi - stwierdzi�a siadaj�c naprzeciw niego. - Tak - zgodzi� si�. - Po co? - Mam tu jak�� prac� - wyja�ni� i po chwili skierowa� do niej pytanie - Dlaczego wszyscy s� tu jacy� wystraszeni? - To tak wida�? - Mia�em ostr� kontrol� celn�. I... troch� wida�. Ale to mo�e jaka� cecha Ksi�yca. Nigdy tu nie by�em. - To nie jest cecha Ksi�yca - odpar�a sucho podnosz�c si�. - Mi�ej pracy. - Dzi�kuj�. Odwr�ci�a si� jeszcze w wej�ciu. Siedzia� tak samo nieruchomo, wpatrzony gdzie� w przeciwleg�� �cian�. P�niej dowiedzia�a si� przypadkiem, �e nazywa si� Gany Aldeed. W tydzie� po tym by�a ju� w nim zakochana. Nast�pny tydzie� wystarczy�, by odkry�a, �e mia�a wtedy racj�. By� cz�owiekiem przeznaczonym do wykonania trudnego zadania. A ona znalaz�a si� w samym jego �rodku. S�yszeli tylko ich g�osy. Cichy, niewyra�ny - Gany'ego Aldeeda z Agencji Kozioro�ca. Cz�owieka przys�anego z Ziemi, by wyja�ni� seri� katastrof w stacjach badawczych na ciemnej stronie Ksi�yca. I s�odki, mo�e nawet zbyt s�odki Diany Graaf, doktora biologicznych nauk i pracownika jednej z tych stacji; w zdenerwowaniu z sele�skim akcentem zniekszta�caj�cej ko�c�wki s��w. - Jad�, Diano. - Nie, Gany. Zawracaj. Druga baza - w Soft s� ludzie... - Nie obchodzi mnie to. - Zawracaj Gany. Zawracaj. - Nie. - Gany! Prosz� ci�. Trzydziestu ludzi. - Uratuj� ci�, Diano. Tyle jeszcze mog� zrobi�. Na po�egnanie. D�uga przerwa. - Oh, Gany. Kocham ci�, Gany. By� ju� blisko. Czteredzie�ci minut jej �ycia. Zd��y. Ale by zawr�ci� i dosta� si� do Soft - nie b�dzie ju� na to czasu. Wykona� zadanie. Niebezpiecze�stwo zosta�o wyeliminowane; jego �r�d�em by� cz�owiek, tak jak oceni�a to Agencja Kozioro�ca - zajmuj�ca si� tylko lud�mi i tylko lud�mi dysponuj�ca w swych dzia�aniach. Nie b�dzie ju� czasu. Diana wiedzia�a o tym. I wiedzia�a, �e teraz niewiele ju� mo�e go powstrzyma�. Inaczej, gdy ju� sko�cz� si� awaryjne zapasy energii, tamta baza szybko zamieni si� w pust� skorup�. Razem z uwi�zionymi w niej lud�mi. To by� ostatni efekt dzia�ania ich przeciwnika. Gany pokona� go i m�g� jeszcze odwr�ci� proces zniszczenia; gdyby tylko troska o �ycie Diany nie odebra�a mu zdolno�ci ch�odnego rozumowania. - Zrobisz to dla mnie - m�wi�a. - Uratujesz ich. Zapomnij, �e tu jestem. Zapomnij o mnie. - Nie! Nigdy. Znalaz�a si� ju� w jego zasi�gu. Czu� fale towarzysz�ce ka�demu z wypowiadanych s��w, odczucia si� z nimi ��cz�ce. Jakby s�ysza� jej my�li. Nie widzia� dok�adnie budowanych z nich obraz�w. Tylko towarzysz�ce im t�o, uczucia. By�y jak bolesne uderzenia - bo potwierdza�y to, co m�wi�a. Umacnia�y jeszcze. - Zawr��. Prosz�. Rozbi� kontrolk� ��czno�ci. Uszkodzi� j� - od��czy� si� blok wzmacniaj�cy. W centrali umilk�y ich g�osy. Tylko na mapie, pustynnej mapie Ksi�yca ci�gle pali�y si� te trzy punkty. Zielone baz, czerwony - terenowca Gany'ego. Ostatnie dziesi�� minut, w kt�rych ratunek Soft by�by mo�liwy, w kt�rych m�g� zawr�ci� im na pomoc. W sz�stej czerwony marker nagle zwolni� bieg, i zatrzyma� si�, i pop�yn�� w drug� stron�. Nigdy nikt nie dowiedzia� si�, co powiedzieli sobie przez te sze�� wyrwanych z zapisu minut. Gany przeprowadza� ewakuacj� bazy ci�gle bez dalekiej ��czno�ci. Mechanicznie, wydaj�c r�wnym, beznami�tnym g�osem tylko niezb�dne polecenia - jak opisywali to ludzie z Soft. Zapakowa� ich do transportera, nie otwieraj�c kabiny pilot�w. Zrobi� na niespe�na kwadrans przed wyliczonym ju� w centrali ko�cem energetycznego zapasu. Wyl�dowa� w Ritten z trzydziestoma dwoma naukowcami na pok�adzie. S�ysza� to. CI�gle s�ysza�. „Gany... Gany!”. „�egnaj, Gany.” Australijska Akademia Astronautyczna, Tytan. Maj 2141 roku Na powierzchni widoczne by�y tylko jasne p�yty l�dowisk. Gdzie� z boku, pomi�dzy ska�ami, ustawiono wie�� ��czno�ci. Czas zatar� ju� �lady budowy bazy i otaczaj�cego j� podziemnego miasta. Przedstawiaj�cy to wszystko hologram na �cianie sali wyk�adowej niczym prawie nie r�ni� si� od aktualnego obrazu. Doktor Tolemard mia� go po swojej prawej stronie. Po lewej, troch� z ty�u, plansz� i stoj�cego przy niej Zarubina. Na wprost - swoj� grup� �wiczebn�. K�tem oka dostrzega� pewne o�ywienie, mo�e zwi�zane ze zbli�aj�cym si� ko�cem zaj��. - No dobrze, Piotrze. Ale je�li musia�by� wykona� ten manewr? Ch�opiec ju� do�� d�ugo pr�bowa� przekona� Tolemarda o swoich talentach nawigacyjnych. Bezskutecznie w zasadzie. - Nie potrafi� tego wyt�umaczy�. - Siadaj. Dalej... Maria. Wsta�a i powoli podesz�a do planszy. Wzi�a wska�nik do r�ki... Rzut oka na zegarek wyja�ni� pow�d jej oci�gania. �wiczenia powinny sko�czy� si� dwie minuty temu. - To wszystko na dzisiaj. Zarubin, przyjd� jutro troch� wcze�niej. Pomo�esz mi roz�o�y� makiety. Sala wyk�adowa szybko opustosza�a. Tolemard doko�czy� kilka notatek, wyszed� na korytarz. Przeszed� obok centrum handlowego i trafi� do ci�kich drzwi mi�dzysektorowych. Otworzy� je. Zasun�y si� za nim, zamieniaj�c gwar korytarzy w szpitaln� cisz�. Piik. Wezwanie. Wyj�� z kieszeni komunikator. - Tolemard? - spyta� Lautford. Ma�a kieszonkowa zabawka nie przekazywa�a obrazu, tylko d�wi�k, ale Tolemard bez trudu rozpozna� Lautforda, jednego z pracownik�w administracyjnych Akademii. - Tak. - Gdzie jeste�? - Na poziomie B. Id� w stron� l�dowsika. - Dobrze. B�d� tam jak najszybciej. Za cztery minuty pe�ne pogotowie. Mo�liwy start. - Co to jest? Alarm bojowy? - spyta� rozbawiony Tolemard. Brzmia�o to jak wojskowe polecenie. - Nie wiem - Lautford wy��czy� si�. Powinien mie� teraz dy�ur w Centrali, pomy�la� Tolemard. Co a� tak zaniepokoi�o ich astronautyczn� str��wk�, �e odwa�a si� zak��ca� tok zaj��? My�liwiec typu Mygard sta� na stanowisku startowym, ju� na powierzchni. Do startu brakowa�o tylko sekund. Kr�tkie, wciskaj�ce ich w fotele przeci��enie. Po chwili osi�gn�li wyznaczon� wysoko��. My�liwiec zaj�� miejsce w szyku. Tolemard podni�s� do g�ry oparcie fotela. Rozlu�ni� startowy kokon. - To nie by� tw�j najlepszy start - stwierdzi�a Arges, pierwszy pilot my�liwca. - Cholera, mia�em mie� dzisiaj wolny dzie� - odpar� jej Pawe�. - Centrala do Candy... Centrala do Candy... - Candy zg�asza si� - Pawe�, pilot i ��czno�ciowiec, m�wi� do odleg�ego o metr mikrofonu i jak zwykle nie w��czaj�c wizji. Przy najbli�szym raporcie powinno to zaowocowa� seri� z�o�liwych uwag o poziomie wyszkolenia. Zreszt� mo�e niezupe�nie nies�usznych, oceni� Tolemard. Start Paw�a istotnie daleki by� od doskona�o�ci. A nie trzeba rozszerza� niedba�o�ci na sprawy istotne. - Uwaga Candy - us�yszeli g�os Lautforda. - Dajemy wam samego Restnikowa. W wolnym przek�adzie brzmia�o to „zaraz nawi��ecie ��czno�� z dow�dztwem bazy Restnikow”, ale Lautfordowi chyba nigdy nie przesz�o by to przez gard�o. - Stoja�ski do Candy. Zadanie klasy A. Kurs 12. Przewidywany czas podej�cia: oko�o trzech godzin. Przechwyci� obiekt o aktualnej pozycji... - dorzuci� par� liczb. Sprawa wygl�da�a na powa�n�, skoro sam pu�kownik Stoja�ski, dow�dca bazy Restnikow, zosta� w��czony do akcji. Tolemard doceni� to, powstrzymuj�c si� od pyta� o uzasadnienie poderwania po�owy oddzia�u my�liwc�w Akademii. Znajdowali si� na Pier�cieniu, zewn�trznej linii wojskowej uk�adu i ludzie z Restnikowa w razie zagro�enia mieli prawo sterowa� wszystkimi jednostkami w zasi�gu g�osu. Inna sprawa, �e po raz pierwszy z niego skorzystali. Ziemia. Dow�dztwo Si� Kosmicznych - Panowie, wiecie ju� zapewne, dlaczego was tu wezwa�em. - powiedzia� do nich De Rovith. - Tak, ale nie widz� w tym nic a� tak wa�nego, �eby przerywa� m�j odpoczynek. - Borkowski nawet nie ukrywa� swojej irytacji. - Pan chyba przekracza swoje kompetencje. Jego drugi go�� ograniczy� si� do nalania sobie nast�pnej porcji. Ja bym te� tak zrobi� - pomy�la� o nim De Rovith. Dwie godziny snu i brak perspektyw odrobienia tych zaleg�o�ci: nie jest si� raczej sk�onnym do jakichkolwiek konwersacji. - Niestety nie, panie Borkowski. Ten sztuczny obiekt, o kt�rym panu m�wi�em... - W Kosmosie mamy 3620 zarejestrowanych obiekt�w niekontrolowanych, wi�kszych od psiej budy. I czy to moja wina, �e jeden z nich wyznaczy� sobie a� tak dziwny kurs? Poczekajcie, a� si� troch� przybli�y, a p�niej wy�lijcie do niego jak�� �mieciark�. - Po pierwsze, jest on na tyle wi�kszy od psiej budy, �e mo�na by urz�dzi� w nim komfortowe schronisko dla kilku tuzin�w tych mi�ych zwierz�t. A co do wys�ania czego�, to w�a�ciwsza by�aby do�� pojemna kasa pancerna. Ten statek sk�ada si� w trzydziestu kilku procentach ze srebra. - Co? - niemal wsp�lny okrzyk. Nareszcie znalaz�o si� co� mog�cego poruszy� zimnokrwistego doktora Smutse. - Czy mo�e pan to dok�adniej wyja�ni�? - spyta� Smutse, nalewaj�c sobie trzeci kieliszek. Jeszcze dwa i nic z tego nie zrozumiesz - pomy�la� De Rovith. Ale tamten ostentacyjnie zakorkowa� butelk�. - Tu nie ma nic do wyja�niania, panowie. De Rovith otworzy� le��c� przed nim teczk�. Poda� Borkowskiemu jedn� ze znajduj�cych si� w niej kartek. Ten potrzebowa� troch� czasu na jej przestudiowanie. Do�� kr�tki tekst nie potrzebowa� nawet podpisu, styl kilku pierwszych zda� ju� doskonale go zast�powa�. Jego autorem m�g� by� tylko Soresten z instytutu ASR, plac�wki badawczej wsp�pracuj�cej z Si�ami Kosmicznymi. W raporcie opr�cz solidnego �adunku danych znajdowa�y si� te� dwa nie mniej interesuj�ce fragmenty. Peany na cze�� „jeszcze jednego zastosowania najdoskonalszej metody odbicia sygna�u przeszukuj�cego” i podzi�kowania dla Si� Kosmicznych za umo�liwienie szczeg�owych bada� nad „jego zastosowaniem w otaczaj�cym nas oceanie przestrzeni”. Wi�c wojskowi mieli ju� par� dzia�aj�cych nowych system�w wykrywania, zauwa�y� ze zdumieniem Borkowski. Dlaczego wi�c tak p�no si� o tym dowiedzieli? - Jest jeszcze co�, czego nie ma, i chyba d�ugo nie b�dzie, w �adnym z tych raport�w. Obiekt wywo�uje efekt Fersta. Pan chyba zdaje sobie spraw� z tego, jakie to mo�e mie� dla nas znaczenie? Efekt Fersta towarzyszy� dzia�aniu wprowadzanego w�a�nie nowego nap�du statk�w kosmicznych. Budowano ju� pierwsze d�ugodystansowe jednostki - pierwsza z nich nosi�a nazw� „Fregata”, a druga ci�gle roboczy kryptonim K6 - maj�ce wykorzysta� go przy pr�dko�ciach nad�wietlnych. - Efekt Fersta? Tak, to by oznacza�o potwierdzenie tej teorii. Kiedy oba statki wejd� do s�u�by? - spyta� Borkowski. - „Fregata” jest ju� prawie gotowa. Razem z K6 powinny opu�ci� doki za trzy, cztery miesi�ce. Ale nast�pne jednostki mo�emy budowa� ju� w ci�gu p� roku. - Pan wie, �e Parlament Europejski jest trudnym partnerem. Szczeg�lnie, gdy chodzi o pieni�dze. - Tak, dlatego Projekt Horn jest przygotowywany bardzo starannie. To nie b�dzie trudniejsze ni� partia szach�w. Borkowski u�miechn�� si� mimowolnie. Zami�owania szachowe aktualnego prezydenta Europy by�y do�� cz�stym tematem rozmowy. - To jednak obcy statek - zgodzi� si�, oddaj�c kartk� De Rovithowi. - Czy podj�� pan ju� odpowiednie kroki? - Tak, powiadomi�em Pier�cie�. Baza Restnikow mia�a wys�a�... - popatrzy� na zegarek - ju� wys�a�a grup� my�liwc�w. - Restnikow nie ma my�liwc�w - obudzi� si� Smutse. - Sci�le rzecz bior�c to Akademia Australijska wys�a�a my�liwce - wyja�ni� De Rovith. - Maj� grup� szkoleniow�, dysponuj�c� w razie potrzeby pe�nym uzbrojeniem. W ko�cu s� na Pier�cieniu. - Ta szko�a na Tytanie? Dlaczego w�a�nie oni? - zdziwi� si� Smutse. - S� najbli�ej jego trasy - wyja�ni� De Rovith. - Otrzymali zapewne rozkaz przechwycenia celu - rzek� Smutse. - To ciekawe do�wiadczenie: tworzenie przeciw�rodka zanim �rodek zostanie u�yty. Jakie maj� szanse gdyby... nie okaza� si� zbyt przyjacielski? Chyba zawodowe troszczenie si� o cudze bezpiecze�stwo - pomy�la� sarkastycznie De Rovith. - Smutse, tak jak Borkowski, zaczyna mie� to we krwi. Up�yn�o ju� sporo czasu, odk�d Borkowski zosta� Pe�nomocnikiem d/s Bezpiecze�stwa Kosmicznego, a nied�ugo potem Smutse jego doradc�. Zupe�nie niez�a posadka i, o ile w tym czasie nie rozwali si� jaki� znaczniejszy statek, dobry start na przysz�oroczne wybory prezydenckie. I nadzieja, �e zwyci�zca nie zapomni o doktorze Smutse, by�ym oficerze Kosmicznych Si�. - Doktorze, to do�� trudno obliczy�. Trzeba by przewidzie�, na jakim poziomie militarnym znajduje si� ta cywilizacja. Z pewno�ci� nie bawi� si� w��czniami. Ju� sam statek: nie wiem, czy mogliby�my go wykry� nie maj�c tego nowego systemu. I pole Fersta - nikt nie pr�bowa� uderza� w nie rakietami... ani czymkolwiek innym. My�l�, �e nasi przyjaciele z Restnikowa potrafi� obroni� si� przed ka�dym r�wnorz�dnym przeciwnikiem. Ale to mo�e nie by� r�wnorz�dny przeciwnik. Port kosmiczny Sperham. Tytan Skenev otworzy� drzwi. Alan podni�s� g�ow� znad roz�o�onego na biurku czasopisma i popatrzy� na niego pytaj�co. Wezwanie do Vance'a i niebieska koperta Zadania nie nale�a�y tu do codziennych zdarze�. - Co nowego? - rzuci� w jego stron�. - Co� si� nad nami dzieje - wyja�ni� Skenev otwieraj�c szaf�. Zmieni� ubranie. - Vance zaordynowa� mi wycieczk� do Restnikowa. We w�asnym towarzystiwe. Pozbiera� rzeczy i wrzuci� do szafy. - Kto teraz dy�uruje? - Nie wiem - Alan wzruszy� ramionami. - Z naszych chyba Merwin i ten nowy... Hagebard. Kiedy lecisz? - Za p� godziny. Bior� dy�urn� maszyn�. Nie up�yn�� nawet kwadrans od tej rozmowy i Skenev siedzia� za sterami Skayfocta, lekkiego my�liwca Si� Kosmicznych. Zadanie takiej klasy pozwala�o na namiastk� lotu bojowego: szybki lot bez zg�aszania si� mijanym centrom nawigacyjnym. Pasa�er my�liwca, major Vance, z wywiadu, zamieni� ze Skenevem mo�e kilka s��w. Mia� interesuj�c� lektur� - wi�kszo�� informacji na temat zdarzenia dopiero teraz nadchodzi�a z Ziemi. Przestrze� kosmiczna, orbita Saturna Cztery Mygardy podchodzi�y do obiektu. Candy lecia� na prawym skrzydle. Jego za�oga z napi�ciem obserwowa�a rosn�cy na ekranach statek. - Ciekawe - odezwa� si� Pawe�. - Nasz przyjaciel nie jest zbyt rozmowny. - Spr�buj jeszcze raz. Ca�� gam�. Pokr�ci� g�ow�. - Mo�e to tylko sonda? - zaproponowa�a Arges. - Tak du�a? - A jakie to ma znaczenie? - wtr�ci� Pawe�. - Powt�rz jeszcze raz kod wywo�awczy. Na monitorze przewija�y si� przestrzenne rzuty obiektu. Kszta�tem przypomina� po��czenie kilku nieociosanych klock�w. Fragmenty geometrycznych bry�, nieliczne zaokr�glenia. Tak, nie by� w niczym podobny do smuk�ych kszta�t�w my�liwc�w, ale wi�kszo�� budowanych w kosmosie statk�w wygl�da�a w�a�nie w ten spos�b. Nagle w g�o�nikach rozleg� si� przerywany, jak gdyby dochodz�c z ogromnej odleg�o�ci, g�os dow�dcy pierwszej, wysuni�tej nieco pary. - Michael, on nas atakuje... - s�owa gin�y w szumie pisk�w i zgrzyt�w. G�os Sama Dibray'ego chwilami ton�� w nich, to zn�w wyp�ywa� na powierzchni�. - Promieniowanie, jakie� si�y przyci�gania... Nie wiem co... ale do diab�a, rozwalcie tych... zanim oni nas wyko�cz�! Dwa my�liwce ze �rodka szyku zacz�y wykonywa� jaki� op�ta�czy taniec. W znacznie szybszym tempie zbli�a�y si� do obiektu. - Tr�jka ma k�opoty. Trac� kontrol� - stwierdzi�a Arges patrz�c na uk�ady wsp�pracy. - Nasz partner te�. - Zdaje si�, �e u�atwili nam identyfikacj� - mrukn�� Pawe�. - Komentarz komputera: konieczna likwidacja czynnika zak��caj�cego - Arges mia�a ju� analiz� sytuacji. - Atakujemy? - spyta� Pawe�. - Tylko ostrze�enie - zastrzeg� Tolemard. Pawe� rozsun�� plastikowe szybki ochraniaj�ce ma�y, ja�niejszy troch� fragment pulpitu. Dotkn�� jednego z klawiszy. Dwana�cie klap na pancerzach my�liwc�w opad�o ruchem kota ods�aniaj�cego pazury. Nast�pny przycisk. Kr�tki wys�any do wyrzutni. Dwie rakiety spod skrzyde� Mygard�w pomkn�y w stron� celu. Nie dotar�a tam �adna z nich. Wybuch�y wcze�niej, jakby trafiaj�c w niewidzialn� przeszkod�. Nie by�o �lady przeciwrakiet. Pole si�owe? Trzeci my�liwiec straci� ��czno��. By� mo�e stracili r�wnie� jego za�og�. Jeszcze kilka ekspolizji zarysowa�o zapor� wok� statku. Ale nie mogli jej przebi�; nie mogli znale�� na to sposobu. - Zwrot na 301. Trzecia salwa. Ale obiekt by� szybszy - m�g� dogoni� ich i zniszczy� sam pozostawaj�c za sw� bezkszta�tn� tarcz�. Pole: jak je zniszczy�? Jak... O trzy metry przed nim przejecha�, b�yskaj�c ��tymi �wiat�ami, niewielki samoch�d. Po drugiej stronie w�skiej jezdni chwia�o si� niemal�e w swych obj�ciach dw�ch pijak�w. W niezbyt szybkim tempie do przystanku zbli�y� si� autobus. Ale jego trzycyfrowy numer nie zainteresowa� go nawet na tyle, by mu si� bli�ej przyjrze�. Siedzia� po�rodku twardej, drewnianej �awki, wewn�trz bia�o-pomara�czowej budki przystanku. Zimny wiart: czu� go nawet przez gruby materia� kurtki. Naprzeciwko rozko�ysana parka zmieni�a pozycj� na poziom�, zatrzyma�a si� na chwil�, i z do�� sp�nionym refleksem zacz�a podnosi� si� z chodnika. Zimny powiew wiatru przyni�s� ich ledwo zrozumia�y be�kot. Kilka sekund. Mo�e nawet mniej, mo�e sekunda na znalezienie wyj�cia. Czas jak gdyby przesta� p�yn��. Tolemanrd przymkn�� na chwil� oczy i zn�w popatrzy� na przewijaj�ce si� przez ekran zestawy danych. Nie szuka� ju� w nich potwierdzenia s�uszno�ci swej koncepcji. Raczej w�a�ciwego momentu jej realizacji. Popatrzy� na swoj� za�og�, dwoje wydawa�o by si� beztrosko �pi�cych ludzi. To by�o wszystko, co m�g� im teraz da�. O�ywi� wspomnienia, podsun�� jak narkotyk dr��cym od b�lu zmys�om. On ich jeszcze nie potrzebowa�. Ocean elektronicznej �mierci na pok�adach grupy my�liwc�w ci�gle pozostawa� pod jego kontrol�. Zamierza� wygra� to starcie. Zabawne - obcy tak �wi�cie wierzyli w sw� pot�n� bro�, �e nie zostawili sobie nic wi�cej do obrony. By�o to te� cenn� informacj�. Na przysz�o�� - o ile b�dzie jeszcze drugi raz. Wi�c teraz. Polecenie. Silniki. M154 wyskakuje do przodu. Cztery rakiety czekaj�ce jeszcze na sygna�. Niewiele wi�ksze od tamtych. Mo�e tylko bardziej skuteczne. Kontrakcja. Nacisk zwi�ksza si�. Nawet Tolemardowi wszystko zaczyna p�ywa� przed oczami. Polecenie. Wyrzutnie. Celownik. Wyznaczony kurs rakiet. Nastawione zapalniki. Wybuch. ... spok�j. Bose stopy zanurza�y si� w mokrym piasku, lizane przez morskie fale. Szed� brzegiem pla�y, granic� mi�dzy l�dem i wod�. W stron� w�skiego pomostu wi���cego �ag�wk� rw�c� si� ku falom przyboju. Zacz�� biec, gdy tylko stopy dotkn�y desek pomostu. Lubi� szelest fal rozbijaj�cych si� o wbite w dno pale. Odwi�za� obie linki przytrzymuj�ce jacht. Zanim rzuci� je na pok�ad, obejrza� si� na szczyt sp�ywaj�cej niskimi zaro�lami ku pla�y wydmy. Podni�s� r�k� odpowiadaj�c na po�egnalny gest stoj�cego na niej ch�opca. Wskoczy� na pok�ad odpychaj�c si� r�k� od pomostu. �agl�wka zachybota�a si�. I wtedy niespodziewany podmuch wiatru zakr�ci� ni�. O ma�o nie straci� r�wnowagi. Czu� jak ster spotyka si� z drewnianym palem... Nagle przysz�a ciemno��. Czy�by uderzy� o co� g�ow�? Nie, nie czu� przecie� ni�c. S�ysza� tylko dalekie popiskiwanie automat�w medycznych. Dow�dztwo Si� Kosmicznych. Ziemia De Rovith rozprostowa� przygi�ty r�g trzymanej w r�ku depeszy. Wsun�� j� do foliowej os�onki, umie�ci� w teczce. Od czasu spotkania z Borkowskim na wierzchu teczki pojawi�a si� w�ska opaska tworz�ca t�o dla siedmiu liter kryptonimu rozpocz�tej w�a�nie operacji. Ta sama nazwa pojawia�a si� w tre�ci depeszy. Sygna� komunikatora. De Rovith popatrzy� na ekran. „Po��czenie wizyjne. Senside, Ksi�yc.” Ma�a, czarna fajka zosta�a od�o�ona na blat stolika. W po��czeniu z le��cym nieopodal otwartym opakowaniem wygl�da�o to jak reklama tytoniu. Cho� oczywi�cie w tej chwili De Rovith nie mia� takich skojarze�. - Otrzyma�em w�a�nie meldunek w sprawie Diament - rzek� Borkowski. - Tak? Co pan o tym s�dzi? - My�l�, �e nie nale�y wyci�ga� zbyt pochopnych wniosk�w. Chcia�bym jednak, �eby to pan kontrolowa� rozw�j wydarze�. Pozostawiam pe�n� swobod� dzia�ania. - Co poda� oficjalnie? - Najlepiej manewry - Borkowski nie wydawa� si� by� w zbyt dobrym humorze. - I tak og�osi� pan drugi stopie� gotowo�ci. - Taka jest procedura. Trzeba te� poinformowa� pozosta�e strony Konwencji. Borkowski skrzywi� si� lekko. - Tak, zrobi� to. Wie pan, co tu si� jutro zaczyna... - m�wi� o obradach Konwencji Uk�adu. Zwykle rozpoczyna�y si� list� skarg dzia�alno�� Si� Kosmicznych. - A, chcia�bym jeszcze otrzymywa� informacje o rozwoju sytuacji. Nie lubi� dowiadywa� si� wszystkiego z porannych wiadomo�ci. - Dobrze. Twarz Borkowskiego znik�a z ekranu jeszcze przed ko�cem ostatniego s�owa. De Rovith my�la� w�a�ciwie o ma�ym spacerze po zieleniej�cych si� ju� ogrodach Nordherton, siedziby Dow�dztwa, ale w mo�e kwadrans po rozmowie otrzyma� raport ze starcia. Przeczyta� go w jakie� trzy godziny. Teraz mia� przed sob� list� pi�ciu punkt�w, spraw, jakie nasun�y mu si� po jego lekturze. Po namy�le skre�li� czwarty z nich, pozosta�e numeruj�c zgodnie ze swoimi przewidywaniami. Z pomoc� komputera naszkicowa� dalszy kurs obiektu. Prowadzi� te� przez Ziemi�. Spr�bowa� ustali�: gdzie? Przez chwil� obserwowa� powolny ruch sun�cych w swych kierunkach linii. Wreszcie przeci�y si� - w po�udniowej cz�ci Atlantyku, gdzie� mi�dzy Kapsztadem a Buenos Aires. W tym w�a�nie miejscu, zachowuj�c sw�j kurs i pr�dko�� mia�by wyl�dowa� „obiekt” - obcy statek zniszczony przez my�liwce Tolemarda. To mog�o co� znaczy� - ale r�wnie dobrze by� tylko dzie�em przypadku. Po��czy� si� z najbli�ej po�o�on� baz�, na Falklandach. Poda� jej dow�dcy otrzymane wsp�rz�dne. Dwa FX-12 wys�ane z brytyjskiego terytorium Wysp Falklandzkich jak na �wiczeniach osi�gn�y wyznaczony rejon. Na �adnym z ich system�w wykrywania nie pojawi� si� godny uwagi cel. Odpowied� dow�dcy patrolu zosta�a przekazana do Nordherton. De Rovith skre�li� jeszcze jedn� pozycj�. Trzech pozosta�ych nie zdo�a�by tak szybko sprawdzi�. Przynajmniej tu, na Ziemi. Akademia Australijska, Tytan NIck Starwolla wzi�� do r�ki kostki i rzuci� je na skraj planszy. Gdy zatrzyma�y si�, dostrzeg� zwyci�ski u�miech Paw�a. Tak! Jego pionek wyl�dowa� w samym �rodku stacji handlowej przeciwnika. Si�gn�� r�k� do coraz skromniejszych zasob�w. Do pokoju wszed� Tolemard. Rzuci� na st� kilka gazet i przezroczyste pude�ko cukierk�w. Popatrzyli na niego, przerywaj�c gr�. - Dla zwyci�zc�w! - powiedzia�. - Pr�dzej szcz�ciarzy - stwierdzi�a Arges staj�c w drzwiach �azienki. Odrzuci�a do ty�u jeszcze wilgotne w�osy. Podesz�a do sto�u i wzi�a dwie pierwsze kolorowe kulki. - Masz spotkanie w dwudziestce czw�rce - powiedzia� do niej Tolemard. - Wysoka komisja Si� Kosmicznych. - Dlaczego ja mam zabawia� pan�w z Restnikowa? - Wszyscy, wszyscy po kolei. Ty po prostu jeste� pierwsza - wyja�ni� jej Tolemard. Wzi�a trzeci cukierek. - Zjemy dzi� razem kolacj�? - zaproponowa� Nick. - Niez�y pomys�. - Tak, ale w pi�tk�. Rozmawia�em w sztabie z pilotem ze Sperham. Przylecia� tu z jakim� sztabowym oficerem. Porucznik Ralf Skenev. - Przystojny? - zapyta�a Agnes. - je�li lubisz wysokich blondyn�w... nie wygl�da na bywalca nocnych klub�w. - Tu i tak nie ma zbyt du�ego wyboru. - Bywalc�w czy klub�w? - spyta� Nick. - Brak drugiego wyklucza pierwsze, nieprawda�? - Prawda�, kotku - poca�owa� j� w policzek. - Wysoka komisja ju� na ciebie czeka - przypomnia� jej Tolemard. - Mhm. Znikn�a na chwil� w �azience. Poprawi�a kombinezon, uczesa�a w�osy. Podesz�a do drzwi apartamentu. Opar�a r�k� na ich framudze. powstrzymuj�c ruch zamykaj�cych si� po��wek. Popatrzy�a na Tolemarda. - To niez�y pomys� z t� kolacj�. Drzwi, pozbawione naturalnej przeszkody, zamkn�y si�, odcinaj�c ich od przymglonego �wiat�a korytarza. - To niez�y pomys� z tym pilotem - powiedzia� Nich na�laduj�c sele�ski akcent Arges. - Nie wszystko mo�na mie� dla siebie - zauwa�y� Pawe�. - M�wisz o grze? - spyta� niewinnie Nick. - Jasne. Tylko o grze. Pochyli� si� nad plansz� „Gwiezdnych kupc�w”. Tolemard chwil� przygl�da� si� ich grze. - Halucynacje? Czy mo�e pani bli�ej to okre�li�? - Wtedy nie czu�o si� nierealno�ci sytuacji. To by� plastyczny obraz, troch� jak fragment filmu. Wszystko najzupe�niej prawdziwe... Ulice miasta, zapadaj�cy zmierzch, rozmowy przechodz�cych ludzi. Widzia�am to jakby z zewn�trz, ale jednocze�nie sz�am ulicami, pi�am kaw� w barze na rogu dw�ch ruchliwych arterii... Rozmawia�am p�niej z kilkoma lud�mi z grupy. Mieli podobne wra�enia; cho� widzieli co innego. - A b�l? Mia�a pani pokaleczone r�ce - stwierdzi� Vance. Zainteresowanie Vance'a ju� od kilkunastu minut koncentrowa�o si� na Arges. To on w�a�ciwie podtrzymywa� rozmow�. Pozostali - dwaj lekarze i komandor Madison z dow�dztwa bazy - ograniczyli si� do zadania kilku stereotypowych pyta�. - Tak, ale wtedy tego nie czu�am. By�am oderwana od rzeczywisto�ci. Zreszt�, te zadrapania nie s� a� tak gro�ne. Komandor popatrzy� na Arges. - Co pani s�dzi o doktorze Tolemard, to znaczy - poprawi� si� - o jego decyzji. By�a niezgodna z regulaminem. - Przeprowadzli�my atak zgodnie z wszelkimi zasadami. A gdy on nie osi�gn�� celu, dow�dca wyda� rozkaz oparty na w�asnych obliczeniach. Nie znam jego za�o�e�, ale jedno jest pewne - przynajmniej po�owa z nas zawdzi�cza mu �ycie. To by�o wtedy jedyne wyj�cie. - Przecie� nie m�g� jej podj�� a� tak szybko! - podni�s� g�os Vance. - Jeste�my do tego szkoleni, majorze. Ju� od dobrych kilku lat - odpar�a. - Nie �yjemy przecie� w epoce �aglowc�w. Tu decyduje czas. To pierwszy powa�niejszy incydent w przestrzeni od czasu wojny po�udniowoafryka�skiej - pomy�la� Madison. Kimkolwiek by� obcy, nie�le si� zabezpieczy�. Jakie� pole si�owe... i rewelacyjny nap�d. Podobno w Nordherton pracuj� nad czym� podobnym. I te dziwne odczucia za��g... mira�e w kosmosie? Mieliby�my szcz�cie, �e to si� tak sko�czy�o. - Dzi�kuj�, to ju� wszystko na dzisiaj - powiedzia� zm�czonym g�osem. Prosz� jutro przej�� normalne testy treningowe i wyniki przes�a� do nas. B�dziemy w sta�ym kontakcie z wasz� jednostk�, do ko�ca stanu alarmowego. Na korytarzu min�a si� z wchodz�cym do sali Tolemardem. Zaj�� jej miejsce - w wygodnym, jeszcze ciep�ym fotelu. Pierwsze pytanie zada� jedyny nie znany mu oficer. Pasa�er Skeneva: przypomnia� sobie niedawn� rozmow�. Kto� ze sztabu Si�, mo�e z wywiadu? - Przejrza�em blok zapisu w jednostce M154, nazwa kodowa „Candy” - stwierdzi� tamten. - Nie ma w nim kilku istotnych fragment�w. Czym mo�e to pan wyt�umaczy�? - Uszkodzeniami. Mieli�my sporo uszkodze�. - A dzia�anie przeciwnika? - Je�li nawet, to nieumy�lne. Nie s�dz�, �ebym nawet przy najszczerszych ch�ciach potrafi� wymaza� z chi�skiego podr�cznika fragment dotycz�cy ostatnich osi�gni�� medycznych. Wymazanie fragmentu zapisu dla kogo� dzia�aj�cego z zewn�trz jest r�wnie trudne. - Mieli sporo czasu na znalezienie klucza. - Ale te� problem jest troch� bardziej skomplikowany. Do rozmowy w��czy� si� Madison. - Kiedy podj�� pan decyzj� o tym ostatnim uderzeniu? - Gdy tylko zaobserwowa�em zminy granic ich os�ony. Pomy�la�em, �e mo�e mie� jaki� zwi�zek z ilo�ci� odbijanej energii. Zreszt� to nasuwa�o si� samo - wypr�bowa� na niej nasze Harpuny. Skoro rakiety by�y nieskuteczne... musieli�my zagra� silniejsz� kart�. Poda�em koordynaty celu i czasy - tak, by �adunki eksplodowa�y po kolei. P�niej straci�em przytomno��... i odzyska�em j� dopiero w drodze powrotnej. - Czy... co� jeszcze? Mo�e w czasie, gdy by� pan nieprzytomny? - Chodzi o... (s�owa zamieni�y si� w pisk przesuwanej ta�my) nie mam poj�cia, czym mo�na t�umaczy� zupe�ny brak danych o drugiej fazie akcji. Ja naprawd� nie mia�em wtedy czasu na pisanie pami�tnika. - Tolemard! To chyba nie jest najlepsze miejsce na dowcipy. - Przepraszam, komandorze. Jestem zm�czony. A tutaj ju� od dobrej godziny zadaje mi si� prawie to samo pytanie. Nikt nie kaza� w�tpi� w podw�jny, czy potr�jny system zapisu. Je�li on zawi�d, to dlaczego ja mam za to odpowiada�? Stoja�ski wy��czy� odtwarzacz. Wyj�� z niego metalowy kr��ek ta�my i wsun�� w puste miejsce w szeregu szufladek rekordera. Dopiero teraz odwr�ci� si� w stron� wchodz�cego oficera. Popatrzy� na niego z zainteresowaniem. - Jakie wyniki, majorze? - Ci�gle interesuje mnie sprawa tych... dozna� za��g w czasie starcia. - Ma pan na my�li halucynacje? To mo�e by� rezultat dzia�ania broni przeciwnika. Moi ludzie pracuj� nad tym. - To mo�liwe. Mnie jednak skojarzy�o si� to przede wszystkim z oddzia�ywaniem hinortycznym. Opanowanie �wiadomo�ci: kto� chcia� os�abi� nasz� si�� - albo j� spot�gowa�. Nale�y si� tym zaj��. Kto� z nich mo�e by�... - Pan sugeruje, �e w�r�d nas jest cz�owiek Kategorii Zero? - spyta� niech�tnie Stoja�ski. - To niepokoj�ce. - Na mocy udzielonych mi uprawnie� prosz� o udost�pnienie wszystkich danych - rzek� Vance oficjalnym tonem. - Nale�y to wyja�ni�. - Kategoria Zero... To przecie� tylko kilka dodatkowych zdolno�ci. Czy trzeba zawsze og�asza� wielkie �owy? - Stanowi� zagro�enie dla cywilizacji. Dla wolno�ci ka�dego obywatela. Bomb� atomow� te� mo�na zmie�ci� w d�oni. Stoja�ski skrzywi� si� lekko. Ostatnie zdanie zabrzmia�ojak gazetowy slogan. Mia� wra�enie, jakby ju� gdzie� je s�ysza�. - Nie lubicie ich... A Agencja Kozioro�ca? - jak�� przyjemno�� sprawia�a mu dyskusja z tym oficerem wywiadu. Nie mia� mo�e powod�w, ale nie darzy� takich jak on bratersk� przyja�ni�. - Jest nam potrzebna. Istnieje tyle niebezpiecze�stw... - Vance ju� mia� zacytowa� Gebnera, ale powstrzyma� go ten kpi�cy wyraz na twarzy Stoja�skiego. - S� wyszkoleni, ukierunkowani. - Chcia� pan chyba powiedzie�: wytresowani - prawie roze�mia� si� Stoja�ski. - Nie, chcia�em spyta�, czy to nie Agencja powinna si� tym zaj��. To jej dzia�ka w�a�ciwie. - Nawi��emy z ni� kontakt; ale nale�y dzia�a� szybko. Oczywi�cie, pomy�la� Stoja�ski. Wywiad nasz potrafi to zrobi� lepiej od Agencji, chocia� to Agencja zastrzega sobie wy��czno�� na sprawy zwi�zane z hinortyk�. Nie bez powodu, je�li niebezpiecze�stwo by�o tak du�e, jak o nim m�wiono. - Dobrze, ale dop�ki nie b�dzie pan mia� wystarczaj�cych dowod�w... - B�d� ostro�ny, pu�kowniku Stoja�ski. Ju� po jego wyj�ciu Stoja�ski przeczyta� jeszcze raz wyci�g z bloku zapisu. Zauwa�y� co�, co by� mo�e przedtem umkn�o jego uwadze. Wszystkie wska�niki medyczne by�y popute lub rozregulowane - bo inaczej trudno by by�o przyj�� ich nie mieszcz�ce si� w granicach wiarygodno�ci wskazania. Wszystkie - opr�cz jednego. Zastanawia� si�, co zrobi� z t� niewielk� w ko�cu przewag�. Na kontakt z Ziemi� nie by�o ju� czasu. Pozstawa�o wi�c tylko: czeka�. NIe bezczynnie, oczywi�cie, powiedzia� sobie. Major Vance d�ugo jeszcze siedzia� nad kikunastoma plikami akt. Zanim sko�czy�, korytarze bazy zd��y�y ju� opustosze�, pozostawiaj�c tylko rz�dy ma�ych �wiate� wskazuj�cych drog�. Z zadowoleniem zakre�li� jedno z ostatnich nazwisk. Nie trzeba chyba dodawa�, �e on i Stoja�ski - mieli na my�li tego samego cz�owieka. vance do ariadny problem: identyfikacja dane: cz�ciowa charakterystyka biologiczna pilne! Zakodowany sygna� wys�any na Ziemi� m�g� nie zwr�ci� nawet uwagi, mimo do�� niezwyczajnej pory. Ale postawione na nogi centrum analiz Rostnikowa ju� na niego czeka�o. Nieobci��one zbytnio prac� komputery zabra�y si� do jego z�amania jak do nowego zadania szachowego. Rozwi�zanie przekazano Stoja�skiemu wczesnym rankiem. Wtedy mia� te� w r�ku odpowied�. Wys�a� do Nordherton swoje spostrze�enia, zaproponowa� rozwi�zanie. ariadna do vance informacja: obiekt to z du�ym prawdopodobie�stwem gany aldeed, 31 pracownik Agencji Kozioro�ca, poszukiwany od 37 uwaga: samodzielny, niebezpieczny w pr�bie przej�cia kontroli zalecenia: obserwacja, ostro�no�� poufne Ariadna by�a oznaczeniem siedziby wywiadu Si� Kosmicznych, mieszcz�cej si� nie jak dow�dztwo w brytyjskim miasteczku Nordherton, ale po drugiej stronie oceanu. Wysy�aj�c informacje do Nordherton pu�kownik Stoja�ski zastanowi� si� przez chwil�, czy kto� z Ariadny nie obserwuje jego poczyna� Si�y Kosmiczne by�y zbyt du�� i r�norodn� organizacj�, by cz�ci swej energii nie po�wi�ca� na wewn�trzne tarcia. - Zawsze zaczynasz dzie� od ma�ej czarnej? - spyta� go kto�, siadaj�c przy jego stoliku. Skenev ci�ko podni�s� wzrok na wysoko�� twarzy m�wi�cego. - Niecz�sto zdarza si� przed nim taki wiecz�r. Podni�s� fili�ank� do ust i skrzywi� si�. - Co jest dobre na b�l g�owy? - Na taki b�l g�owy? - upewni� si� Tolemard. - D�ugi sen, nie mocna kawa. - D�ugi sen? Je�li kogo� wyrywa si� z ��ka... Niewa�ne. Mia�em w�a�nie zacz�� ci� szuka�. - Nie mog�e� lepiej trafi�, Ralf. To firmowa kafejka lataj�cej cz�ci bazy. Wpadam tu cz�sto. - To �wietnie - dopi� kaw�. - Bo w�a�nie by�em u komendanta bazy Restnikowa. Opowiedzia� mi par� ciekawych rzeczy. On dowiedzia� si� tego z Ziemi. Na Ziemi wygrzebali to na podstawie iskr�wki z Restnikowa. Ko�o si� zamyka - a has�o brzmi: Aldeed. - Tak? - uprzejmie zainteresowa� si� Tolemard. - Stoja�ski chyba te� nie spa� dzisiejszej nocy. Ale by� zimny i uprzejmy. Niewiele powiedzia� mi opr�cz kilku fakt�w. Ma�o tego, co ju� bym nie wiedzia�. Skenev opar� �okcie o stolik. Ukry� twarz w d�oniach. - Tak si� sk�ada, �e ja zna�em Dian�. Wszyscy tam j� znali�my, tam, na zewn�trznych stacjach. Agnes jest z Senside, wi�c mog�a tylko o tym s�ysze�... - urwa�. - Wtedy bardzo chcia�em ci� pozna�. - A teraz? - kr�tkie, szybkie pytanie by�o jak ci�cie no�a. Skenev opu�ci� r�ce i popatrzy� na Tolemarda. Nic pozornie si� w nim nie zmieni�o. Tylko oczy... wydawa�y si� parzy�, parzy� jak mo�e dotkni�cie lodowato zimnego metalu. - Nie wierzy�em, gdy Stoja�ski to powiedzia�. Ba�em si� tego... lepiej nie stawa� w twarz z idea�ami. - Nied�ugo ju� - Tolemard odsun�� krzes�o. - Odchodz�. - Wywiad ma ju� tw�j trop. Odnajd� ci�. - By� mo�e... jakie� zasypane �lady. Zawsze s� o krok w ty�. - wsta�. - Poczekaj - powiedzia� Skenev. - Dow�dztwo chce ci� �ci�gn�� na Ziemi�. - A wywiad? - Nordherton mo�e to wyciszy� na jaki� czas. Jeszcze nic nie przekazano Agencji. - Pomy�l� nad tym - powiedzia�. Odszed� w stron� wej�ci�a. Skenev patrzy� przez szyb� kawiarni, jak idzie korytarzem. Gany Aldeed, doktor Tolemard. Ile jeszcze nazwisk i twarzy mia� przez te kilka lat? Porucznik Skenev wsta� od stolika, uczyni� to nieuwa�nie, potr�caj� fili�ank�. Przewr�ci�a si� i spad�a, zanim zd��y� j� podtrzyma�. Rozbi�a si� na kawa�ki na marmurowych p�ytach. Tolemard budz�c si� tego niedzielnego ranka przypomnia� sobie fragment z wyja�nie� Paw�a, gdy ten odpowiada� na pytania komisji. Powiedzia� wtedy, �e to: „W obronie w�asnej”... tak, niez�e wyt�umaczenie. Pod warunkiem, �e potrafiliby si� obroni�. Czasem trudno wszystkie psy nauczy� trudnej sztuki skutecznej walki. Ale wystarczy przecie�, �e jeden z nich zacznie szczeka�, poka�e ostre k�y. By�a tylko jedna trudno�� - kimkolwiek by� obcy, pies nie m�g� przewidzie� reakjci pana, zw�aszcza, �e kiedy� tam nie by� zbyt grzeczny. Co spadnie najpierw - pieszczota czy uderzenie? Tydzie� p�niej zako�czy�o si� to jedno z urozmaice� s�u�by w Si�ach Kosmicznych - stan podwy�szonej gotowo�ci dla dwunastu tysi�cy �o�nierzy zewn�trznej linii obrony uk�adu, zwanej po prostu Pier�cieniem. Vance napisa� sw�j raport i uzupe�ni� go o zwi�z�y meldunek dla Dow�dztwa. Nie domy�la� si�, �e ma ono ju� zacznie obszerniejsze informacje. Ale polowanie nie mia�o si� rozpocz��. Dow�dztwo Si� Kosmicznych rozpoczyna�o przygotowania do innej, daleko powa�niejszej operacji, a Aldeed m�g� tam stanowi� dobry element uk�adanki. Niewiele czasu up�ynie do chwili, gdy jej szczeg�y zape�ni� czo��wki wiadomo�ci. Wtedy jednak nazwy „Projekt Horn, „Fregata” tylko dla niewielu znaczy�y co� wi�cej ni� trzy puste s�owa. Skenev, pilot z portu Sperham, zwolni� si� wkr�tce ze s�u�by. Zosta� dziennikarzem, pisz�c zadziwiaj�co dobre artyku�y o �yciu na dalekich planetach uk�adu. Wyda� te� par� ksi��ek, o charakterze drobiazgowych, rozbudowanych reporta�y. Zamierza� te� napisa� o Agencji Kozioro�ca, je�dzi� po ca�y uk�adzie - ju� wtedy m�g� sobie na to pozwoli� - zbieraj�� materia�y. Jedn� z kluczowych postaci ksi��ki mia� by� Gany Aldeed, jeden z pierwszych pracownik�w Agencji, wykonawca najbardziej niebezpiecznych zada� - i wielka zagadka... Spotyka� si� z lud�mi, kt�rzy znali Aldeeda, odgrzebywa� dokumenty i relacje. Piotr Zarubin i Maria Velle z grupy student�w, kt�r� uczy� Tolemanrd, sko�czyli Akademi� trzy lata p�niej. Pracowali z pocz�tku na jednym statku, du�ym pasa�erskim liniowcu, p�niej Zarubin odszed� do biura konstrukcyjnego, czuj�c si� lepiej w technicznych szczeg�ach ni� otwartym kosmosie. Richard Lautford dalej pracowa� w Akademii, prze�y� nawet jej rozwi�zanie w ko�cu lat pi��dziesi�tych. Sam Dibrey przej�� po Tolemardzie dow�dztwo oddzia�u, sta� si� prowadz�cym �wiczebne loty. Mia� pod swoimi rozkazami za�og� M154, uzupe�nion� o Nicka Starwoll�, do�� blisko zwi�zanego z Arges Rilton; dop�ki ich maszyna po awarii systemu nawigacji nie rozbi�a si� o platform� l�dowania. Pilotowa� wtedy Pawe�, i tylko on, jak na ironi�, wyszed� z tego ca�o. Borkowski zosta� prezydentem Europy, ale stosunkowo p�no, ju� po �mierci Smutse'a. De Rovith by� ostatnim dow�dc� Si� Kosmicznych, a� do czasu ich zlikwidowania. Zapami�tano go jednak przede wszystkim jako tego, kt�ry rozpocz�� wojn� na Mercatorze - wprowadzaj�c tam brygad� Si� Kosmicznych - pierwsz� wojn� tego spokojnego wieku. Tylko De Rovith, opr�cz Skeneva i Stoja�skiego, z nich wszystkich zna� prawdziw� to�samo�� Tolemarda; zetkn�� si� z nim osobi�cie z kt�rej� fazie Projektu Horn. To w�a�nie on wys�a� go w kosmos, w d�ug� wypraw� bez powrotu. Ksi��ka Skeneva nigdy nie powsta�a. Materia�y do niej zbiera� w czasach Projektu Horn: przygotowa� do wys�ania „Fregaty” i „Kondora”, bo tak nazwano w ko�cu K6, w wypraw� pozauk�adow�. Nie mog�a si� wtedy ukaza�; a p�niej nasta�y czasy zbyt niespokojne, niekorzystne tak dla wielkich kosmicznych organizacji, jak i relacji o nich. Warszawa, stycze� 1985 Jaros�aw Zieli�ski 01.01.85. Zmiany - 03.11.97 Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers