3246

Szczegóły
Tytuł 3246
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3246 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3246 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3246 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Caroline Janice Cherryh Przybysz przek�ad : Agnieszka Sylwanowicz Ksi�ga 1 1. 2. 3. 4. Ksi�ga 2 1. 2. 3. 4. 5. 6. Ksi�ga 3 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. Caroline Janice Cherryh Przybysz . Ksi�ga 1 . Rozdzia� 1 . G��boka czer� badana wy��cznie przez roboty. Zawieszona w niej masa stanowi�a drugi kamie� milowy na trasie podr�y z Ziemi ku obiecuj�cemu sznurowi gwiazd. Dla pierwszego statku za�ogowego, kt�ry wszed� w stref� jej oddzia�ywania, punkt masy by� miejscem samotnym, pozbawionym elektromagnetycznej sieczki wype�niaj�cej ludzk� przestrze�, zawodowych plotek i gadaniny, polece� wydawanych statkom i za�ogom przez kontrol� lot�w, szybkich, sporadycznych sygna��w przebiegaj�cych mi�dzy maszynami. Tutaj czujniki muska�o jedynie promieniowanie masy, sygna�y odleg�ych gwiazd i szmer t�a samego istnienia. Tutaj ludzie musieli pami�ta�, �e wszech�wiat jest o wiele rozleglejszy ni� ich w�asny gwiezdny grajdo�ek - �e w szerokim wszech�wiecie cisza znaczy wi�cej ni� najg�o�niejszy krzyk �ycia. Ludzie badali �w wszech�wiat i naruszali jego spok�j, budowali w nim stacje i wiedli na nich �ycie, stanowi�c biologiczne zanieczyszczenie niesko�czono�ci-zanieczyszczenie lokalne i tymczasowe. Nie byli jednak jedynymi mieszka�cami wszech�wiata w to nie mogli ju� d�u�ej w�tpi�. Gdzie zatem sondy wskazywa�y mo�liwo�� istnienia �ycia, gdzie gwiazdy wygl�da�y na przyjazne istotom �ywym, ludzie zapuszczali si� z pewn� ostro�no�ci�, nadstawiali mechanicznych uszu i nas�uchiwali w ciemno�ci - tak jak od stu godzin pilnie nas�uchiwa� "Feniks", przemierzaj�c przestrze� rzeczywist�. Na �adnym z zakres�w nie by�o nic s�ycha�, a kapitanowie statku i jego za�oga byli z tego zadowoleni. "Feniks" nie chcia� natkn�� si� na istoty, kt�re by mog�y zg�asza� wcze�niejsze roszczenia do obiekt�w swych pragnie�, stanowi�cych pomost do nowego, zasobnego terytorium, a szczeg�lnie do gwiazdy typu G5, oznaczonej w ksi��kach kod�w Departamentu Obrony symbolem T 230, na mapach numerem 89020, a w planach umieszczonych w bazach danych "Feniksa" okre�lonej jako cel misji. Dotrze� do gwiazdy, wys�a� ci�ki sprz�t... i stworzy� stacj�, kt�ra b�dzie przyjmowa�a kupc�w, rozszerzaj�c obecno�� cz�owieka na nowy i zyskowny obszar przestrzeni. Tak wi�c "Feniks" mia� na pok�adzie podstawowe elementy konstrukcyjne, glony i kultury do zbiornik�w podtrzymuj�cych �ycie na stacji, projekty i plany obwod�w, wykresy, procesy i programy, dane i szczeg�y, a wraz z nimi pilot�w-g�rnik�w, mechanik�w, budowniczych, programist�w i obs�ug� techniczn�. G��wnym wynagrodzeniem ca�ego tego personelu mia�y by� pierwsze udzia�y w wybudowanej na tym obszarze przestrzeni pierwszej stacji handlowej - najnowszym, bardzo �mia�ym kolonizatorskim przedsi�wzi�ciu Ziemi, za kt�rym sta�o ca�e do�wiadczenie poprzednich sukces�w. Optyka podpowiedzia�a Matce Ziemi, gdzie znajduj� si� zasobne gwiazdy. Roboty przetar�y szlak bez nara�ania ludzi na ryzyko. Przetar�y go i wr�ci�y z danymi nawigacyjnymi oraz wynikami bezpo�redniej obserwacji: T 230 by� uk�adem tak bogatym, �e "Feniks" wzi�� maksymalny �adunek, p�dz�c z szybko�ci�, jak� odwa�a� si� rozwin�� statek nie spodziewaj�cy si� �adnych przeszk�d i maj�cy pewno��, �e b�dzie m�g� uzupe�ni� paliwo u celu podr�y. Rozgarnia� otaczaj�cy go gaz i py�, tworz�c kr�tkie, jasne turbulencje, a jego za�oga kontynuowa�a stugodzinny cykl konserwacji, regulacji wska�nik�w i kontroli nawigacji. Podczas ostatniej wachty przed ponownym wej�ciem w nadprzestrze� kapitanowie wypili wsp�lnie kaw�, przyj�li og�lne sprawozdania oraz plan dalszej podr�y sporz�dzony przez nawigatora McDonougha. W wyniku tej dyskusji, na kraw�dzi ekranu pilota pojawi�a si� mrugaj�ca zielona kropka, a sam pilot niejasno czu�, �e wszystko toczy si� zgodnie z planem i statek funkcjonuje bez zastrze�e�. Taylor znajdowa� si� w pozycji W��czony, co oznacza�o, �e otrzymuje dane z pr�dko�ci� wymagaj�c� obr�bki komputerowej. Mia� zablokowane sk�onno�ci do dygresyjnego przetwarzania informacji i odrywania si� od ich strumienia - sk�onno�ci w�a�ciwe nie wspomaganemu umys�owi ludzkiemu - natomiast uszy dostrojono mu do sygna��w komputerowych, a oczy i postrzeganie dostosowano chemicznie do przefiltrowanej przez komputer pr�dko�ci statku. Zanim Taylor odp�ynie, zielona kropka musi znale�� si� na swoim miejscu. Kropka pojawi�a si�, a to, co robili z ni� inni ludzie, Taylora nie obchodzi�o ani nawet nie zdawa� sobie z tego sprawy. Kiedy pop�dzi� mu na spotkanie punkt wyj�cia i na jego oczach zawin�� si� czas, si�gn�� pewnie przed siebie poprzez przestrze� ku T 230. By� �wietnym pilotem. Znajduj�ce si� w jego krwi specyfiki �ci�le ukierunkowa�y jego koncentracj� i sprawia�y, �e dane b�yskaj�ce mu przed oczyma i wwiercaj�ce si� w uszy postrzega� w spos�b bardzo oderwany. Gdyby komputer poda� mu odpowiednie namiary, skierowa�by "Feniksa" w �rodek piek�a. Patrzy� jednak na T 230. Z tego powodu by� jedyn� przytomn� osob� na pok�adzie, kiedy statek lecia� dalej, a czas by� zawini�ty. Wci�� by� zawini�ty. Serce zacz�o mu wali� w czasie rzeczywistym, a oczy nie opuszcza�y ekran�w, na kt�rych czerwono b�yska�y linie, a potem kropki, kiedy linie te sta�y si� hipotetyczne, a w ko�cu na czarnym ekranie zap�on�y czerwieni� litery B��D PUNKTU, niczym nieodwo�alny wyrok Boga. Serce bi�o coraz szybciej. Taylor si�gn�� do przycisku przerywaj�cego procedur� i poczu� pod palcami klapk� zabezpieczaj�c�. Nic ju� nie widzia�. Wszystko by�o jednym B��DEM PUNKTU. Ledwo wyczuwa� klapk�, a kiedy j� uni�s�, nie pami�taj�c ju�, po co, czas wci�� si� zawija�. W przeciwie�stwie do komputera nie mia� celu, lecz tylko t� jedn�, trudn� konieczno��. Wy��czenie programu. Pusty ekran. B��D PUNKTU. B�g nie mia� wi�cej danych. nast�pny Caroline Janice Cherryh Przybysz . Ksi�ga 1 . Rozdzia� 2 . Statek zacz�� opada� i rozleg� si� brz�czyk alarmowy: to nie s� �wiczenia. Awaria komputera. To nie s� �wiczenia. McDonoughowi serce wali�o jak m�otem; z wysi�ku po twarzy sp�ywa� mu pot. Nacisn�� przycisk ��czno�ci z Taylorem. Wszystkie ekrany by�y puste. To nie s� �wiczenia... Nast�pi�o przerwanie programu. "Feniks" ratowa� si�. Wytraca� pr�dko��, ignoruj�c kruche cia�a ludzkie w swoim wn�trzu. Nast�pnie "Feniks" spr�bowa� ponownie za�adowa� komputery nap�ywaj�cymi informacjami. Skontaktowa� si� ze swoim kapitanem, nawigatorem, pilotem i drugim pilotem, za ka�dym razem powoduj�c bolesny wstrz�s na ��czach. Dopiero po kolejnych dw�ch takich wstrz�sach McDonough zobaczy� dane na ekranach swojego stanowiska nawigacyjnego. Obraz wideo pokazywa� gwiazd�. Nie, dwie gwiazdy, jedn� rozpalon� do bia�o�ci, drug� l�ni�c� nik�� czerwieni�. McDonough znieruchomia� w fotelu, widz�c oczyma wyobra�ni "Feniksa" powoli dryfuj�cego ku bia�emu, nuklearnemu piek�u. - Gdzie jeste�my? - zapyta� kto�. - Gdzie jeste�my? Pytanie to nawigator uzna� za oskar�enie. McDonough odczu� je jako cios w i tak zmaltretowany �o��dek i poszuka� spojrzeniem odpowiedzi u pilota, Taylor jednak wpatrywa� si� nieruchomo w swoje ekrany. - Inoki - powiedzia� McDonough. Drugi pilot siedzia� bezw�adnie w fotelu. Straci� przytomno�� lub jeszcze gorzej. - Przys�a� na g�r� Greene'a. Greene i Goldberg, na mostek. - To LaFarge, starszy kapitan, stanowczy i bezkompromisowy, na kanale za�ogi wzywa� dw�ch pilot�w zapasowych. McDonough czu�, �e ma dreszcze. Zastanawia� si�, czy LaFarge wezwie ca�� zapasow� za�og�, a jaka� cz�stka jego umys�u bardzo tego chcia�a, pragn�a tylko po�o�y� si� na koi, i przesta� stawia� czo�o rzeczywisto�ci. Musia� si� jednak dowiedzie�, co to za gwiazda podw�jna, gdzie si� znajduj� i jaki pope�ni� b��d, �e statek tu si� znalaz�. Od od�ywek wstrzykiwanych przez ko�c�wk� medyczn� robi�o mu si� niedobrze. Widok, jaki mia� przed sob�, to by�o wariactwo. Optyka nie mog�a si� myli�. Podobnie jak roboty. Podobnie jak wszelkie instrumenty. - Sir? - Obok niego siedzia�a Karly McEwan r�wnie oszo�omiona, jak on. Jego w�asna rezerwa: by�a wstrz��ni�ta, ale wciska�a przyciski, usi�uj�c z zaci�ni�tymi z�bami wydoby� z chaosu jaki� sens. - Sir? Mam prze��czy� na diagnoz� og�ln�? Sir? - Na razie tak - mrukn�� czy te� raczej zrobi�a to za niego jaka� wy�sza funkcja m�zgu, podczas gdy jego �wiadomo�� dzia�a�a na ni�szym poziomie. To asekuranckie "na razie" zabrzmia�o w jego uszach jak wyrok, poniewa� McDonough nie widzia� �adnego szybkiego sposobu otrzymania podstawowych danych tego uk�adu gwiezdnego. - Analiza widma, stanowisko dwa i trzy. Por�wnanie map, stanowisko cztery. Stanowisko pi��, jeszcze raz przeprowadzi� inicjacj� systemu i wprowadzi� wsp�rz�dne celu. - Przodom�zgowie wci�� wydawa�o polecenia. Reszta funkcjonowa�a jak Taylor, czyli nie robi�a nic. - Potrzebny nam tu lekarz. Czy na mostku jest Kiyoshi? Taylor i Inoki maj� k�opoty. - Czy jeste�my zr�wnowa�eni? - To g�os Kiyoshiego Tanaki, pytaj�cy, czy mo�na odpi�� pasy i p�j�� do pilot�w, ale w ka�dym pytaniu brzmia�o jakby echo podw�jnego znaczenia, ka�de pytanie rozmywa�o si� w co� nieznanego i niepoznawalnego. - Tak zr�wnowa�eni, jak to w tej chwili mo�liwe - odpar� LaFarge, a tymczasem program analizy widma produkowa� strumie� bie��cych por�wna� ze wszystkimi uk�adami gwiezdnymi figuruj�cymi w zapisach statku, kt�ry to strumie� przep�ywa� przez g��wny ekran McDonougha jednostajnym ci�giem nie pokrywaj�cych si� danych. Na dole ekranu tkwi� napis: BRAK ZGODNO�CI, PRZEBADANO 3298 OBIEKT�W. - Mamy pytania na kanale B - odezwa� si� kto� z ��czno�ci. - Specjali�ci prosz� o pozwolenie opuszczenia kabin. Prosz� o obraz z monitor�w. Porz�dki Taylora. Taylor zawsze dawa� pasa�erom widok: opuszczenie uk�adu Ziemi, zbli�anie si� do punkt�w masy i opuszczanie ich... - Nie - rzek� ostro LaFarge. - �adnych obraz�w. - �lepy potrafi�by dostrzec, �e oznacza to k�opoty. - Powiedz, �e na mostku kto� zachorowa�. �e jeste�my zaj�ci. Tanaka dotar� do Taylora i Inokiego. McDonough zorientowa� si�, �e wstrzykuje co� Taylorowi. Pasa�erowie zauwa�yli zmian� procedury, a napis BRAK ZGODNO�CI nie zmieni� si�. SZUKA� DALEJ? Komputerowi sko�czy�y si� okoliczne gwiazdy. - Karly, da�a� priorytet diagnozie og�lnej jeden? - Tak - odpowiedzia�a Karly piastuj�ca stanowisko drugiego nawigatora. Poszukiwania pasuj�cych gwiazd zacz�y si� od Sol i jej bliskiego s�siedztwa. - Od naszego wektora w zasi�gu dziesi�ciu �wietlnych w ka�d� stron�. �o��dek McDonougha zbuntowa� si� jeszcze bardziej. Wszystko to nie mia�o sensu. Pokazali si� piloci zapasowi, zadaj�c pytania, na kt�re nikt nie potrafi� odpowiedzie� - te same pytania, kt�re zadawa� przyrz�dom i zapisom ka�dy nawigator. Kapitan kaza� lekarzowi sprowadzi� Taylora i Inokiego z mostku. Kl��, m�wi�c to, i kiedy Tanaka postawi� pilot�w na nogi, McDonough zacz�� sprawdza� urz�dzenia na w�asn� r�k�: Taylor m�g� i��, ale sprawia� wra�enie �lepego na to, co dzia�o si� dooko�a. Inoki ledwo si� rusza� - po tym, jak Tamka rozpi�� mu pasy i od��czy� rurk� od wszczepu, jeden z technik�w ��czno�ci musia� wyci�gn�� go z fotela i nie��. �aden z nich nie patrzy� na Greene'a i Goldberga. Taylor utkwi� wzrok w niesko�czono�ci. Inoki zamkn�� oczy. SZUKA� DALEJ? - zapyta� komputer, przeszukawszy wszystkie gwiazdy w promieniu trzydziestu �wietlnych od Ziemi. - Mamy pi�� procent paliwa - kapitan ze spokojem oznajmi� potencjalny wyrok �mierci. - Czy odbieramy cokolwiek? Przy tej gwie�dzie? - zapyta� w duchu McDonough, a ��czno�� odpar�a: - Martwa cisza. Ta gwiazda robi tyle ha�asu, �e wszystko zag�usza. - Prze��czy� na daleki zasi�g, wzmocni� nasz wektor. Za�o�y�, �e zostawili�my gwiazd� w tyle. - Tak jest, sir. Po chwili zazgrzyta�y urz�dzenia hydrauliczne na kad�ubie. To rozk�ada� si� wielki talerz, przygotowuj�c si� do nas�uchu. Pr�dko�� zosta�a zredukowana do tempa pe�zania, bezpiecznego dla rozstawionej anteny - bezpiecznego, gdyby to by�o w�asne S�o�ce Ziemi, ale tak nie by�o. Nie mieli �adnych danych na temat tego uk�adu. Zbierali je wszystkimi czujnikami, nic jednak nie dawa�o im cho�by najmniejszej pewno�ci, �e na ich kursie nie ma �adnych asteroid. Nikt jeszcze nie podszed� tak blisko do gwiazdy podw�jnej czy do tak du�ej masy. B�g jeden wie, co si� sta�o z polem. McDonough trz�s�cymi si� r�koma wywo�a� wyniki obu procedur poszukiwawczych, kt�rych zasi�g zbli�a� si� do stu �wietlnych we wszystkich kierunkach od celu ich podr�y. By�y negatywne. Wci�� nie wiedzieli, gdzie si� znajduj�, ale przy pi�cioprocentowej rezerwie paliwa nie bardzo by�o si� dok�d wybiera�. Mieli natomiast statki g�rnicze: dzi�ki Bogu, mieli statki g�rnicze i elementy stacji. Mogli zebra� z uk�adu l�d i uzupe�ni� paliwo... Tyle �e na zewn�trz szala�o piek�o promieniowania, tyle �e wiatr s�oneczny tego b��kitno - bia�ego s�o�ca zabija�. Nie by�a to gwiazda, w pobli�u kt�rej mog�oby si� utrzyma� �ycie, i je�li g�rnicy mieliby tam pracowa�, to musieliby ograniczy� czas przebywania na zewn�trz. A je�eli statek spada� po �uku grawitacyjnym tej pot�nej gwiazdy, co by�o do�� prawdopodobne, to zetkn� si� z promieniowaniem na d�ugo przed katastrof�. - Jeszcze raz przeprowadzili�my inicjacj� systemu - odezwa� si� Greene z fotela Taylora. - Nie znajdujemy �adnych b��d�w w poleceniach. To znaczy Taylor post�pi� zgodnie z danymi, kt�re otrzyma� od nawigatora. McDonough poczu� w �o��dku zimn� kul� nie pokoju. - S� jakie� odpowiedzi, panie McDonough? - Jeszcze nie, sir. - M�wi� spokojnym tonem, ale wcale nie by� spokojny. Nie pope�ni� b��du. Nie potrafi�by jednak tego udowodni�, powo�uj�c si� na jakie� wskazania przyrz�d�w. Statek nie m�g� wyj�� z nadprzestrzeni skierowany w inn� stron� ni� przy wchodzeniu w ni�. Tak si� nie sta�o. Nie mog�o si� sta�. Je�eli jednak jaka� cz�stka nadprzestrzeni namiesza�a w danych, je�eli komputer zgubi� punkt docelowy i odpowiedzi� by� B��D PUNKTU, to ze swoimi zapasami paliwa nie mogli przecie� oddali� si� na tyle, �eby straci� z pola widzenia znane sobie gwiazdy. Potrzebowali tylko dw�ch s�siaduj�cych ze sob� gwiazd o widmach pasuj�cych do map. Jakakolwiek zgodno�� dw�ch gwiazd z mapami pozwoli�aby okre�li� ich pozycj�, a nawet gdyby sko�czy�o im si� ca�e paliwo, to nie mogli by� dalej ni� pi�� �wietlnych od ich drugiego punktu masy - to niemo�liwe. W najgorszym wypadku nie dalej ni� g�ra dwadzie�cia �wietlnych od Ziemi. Ale w promieniu dwudziestu �wietlnych od S�o�ca nie by�o �adnej pot�nej b��kitno - bia�ej gwiazdy opr�cz Syriusza, ale to nie by� Syriusz. Widma tych s�o�c nie pasowa�y do siebie. To nie mia�o sensu. Nic go nie mia�o. Zacz�� szuka� pulsar�w. Kiedy ko�cz� si� kr�tkie miary, szuka si� d�ugich, takich, kt�re nie k�ami�, zaczyna si� tak�e wysuwa� nieprzemy�lane teorie, na przyk�ad takie jak kosmiczne makrostruktury, zawini�te przestrzenie czy jakiekolwiek strz�py rozs�dku, mog�ce stanowi� po�ywk� dla umys�u czy zasugerowa� kierunek, w kt�rym polecieli, lub cho�by stanowi� wskaz�wk�, kt�re z setki nieprawdopodobie�stw jest prawd�. nast�pny Caroline Janice Cherryh Przybysz . Ksi�ga 1 . Rozdzia� 3 . Od chwili, gdy personel stacji i robotnicy budowlani otrzymali pozwolenie swobodnego poruszania si� po statku, na zewn�trznych korytarzach zacz�a kr��y� pog�oska, �e co� jest nie w porz�dku. Plotka rozszerzy�a si� na sale wypoczynkowe, gdzie personel, piloci pchaczy i mechanicy stali st�oczeni przed ekranami, na kt�rych b�yska�o s�owo nadawane na wszystkich kana�ach: UWAGA. - Dlaczego nic nam nie m�wi�? - odezwa� si� kto�, naruszaj�c dotychczasowy spok�j. - Powinni nam co� powiedzie�. Inny technik zapyta�: - Dlaczego nie dostajemy obrazu? Przedtem zawsze mieli�my obraz. - Mo�emy i�� do diab�a - rzek� pilot pchacza. - Wszyscy mo�emy sobie i�� do diab�a. S� za dobrzy, �eby zawraca� sobie nami g�ow�. - Pewnie nic si� nie sta�o - powiedzia� kto� inny i po jego s�owach zapad�a niezr�czna cisza, poniewa� by�o jako� inaczej ni� zwykle. Wchodz�c w czas rzeczywisty, statek zahamowa� z pot�nym wstrz�sem i technicy, kt�rzy cokolwiek wiedzieli o otwartej przestrzeni, byli r�wnie skonsternowani i zdenerwowani, jak g�rnicy i budowla�cy, kt�rzy dotychczas pracowali w przestrzeni oko�osolarnej i nie mieli �adnych do�wiadcze� z rejs�w mi�dzygwiezdnych. Neill Cameron te� nie uwa�a�, �e wszystko jest w porz�dku. Nawet taki mechanik pchacza, jak on, wyczuwa� r�nic� mi�dzy wej�ciem do tego i do poprzedniego uk�adu. Przyjaciele i pary, jak on i Miyume Little, stali blisko siebie i czekali. D�o� Miyume by�a zimna i nieruchoma, jego spocona. By� mo�e - jak powiedzia� niedawno do Miyume - technicy na g�rze pracuj� nad jakim� wielkim widowiskiem z okazji przybycia do nowego domu. Mo�e to po prostu zwyk�a procedura, bo wszystko wy��czaj� i zostaj� tutaj. Mo�e za�oga wylicza kurs wewn�trzuk�adowy albo ocenia miejscowe zasoby i za chwil� otrzymaj� polecenie zapi�cia pas�w, �eby "Feniks" m�g� wykona� poprawki kursu? S�ysza�, jak kto� podawa� takie wyja�nienie. Mia� szczer� nadziej�, �e jest prawdziwe. Chyba �e "Feniks" ma jakie� k�opoty. Kry�o si� to we wszystkich pytaniach... ale na panik� by�o jeszcze o wiele za wcze�nie. Za�oga statku wykonuje swoje zadania, a astronauta znaj�cy okolic� tylko jednego s�o�ca ma przynajmniej tyle rozumu, �eby nie wymy�la� k�opot�w ani nie rozpuszcza� plotek - czy to przez pe�ne nadziei k�amstwa, czy spekulacje na temat najgorszego rozwoju wydarze�, jak wpadni�cie do studni grawitacyjnej czy wej�cie w przestrze� rzeczywist� zbyt blisko samej gwiazdy, o czym i tak wszyscy musieli my�le�. G�upi strach. By�y tu roboty i oznaczy�y pozycj� T 230 z najwi�ksz� dok�adno�ci�. Za�oga "Feniksa" to do�wiadczeni, starannie dobrani ludzie - sam "Feniks" przez pi�� lat by� statkiem handlowym, zanim zosta� skierowany do budowy stacji przy T 230, a Narody Zjednoczone nie wydawa�y miliard�w na zdefektowany sprz�t czy za�og�, kt�ra trafi�aby statkiem w gwiazd�. Bo�e, to chyba nie mo�e by� studnia grawitacyjna! To zbyt ma�o prawdopodobne. Potrafi� roz�o�y� na cz�ci i z powrotem z�o�y� pchacz i statek g�rniczy. Wi�kszo�� problem�w ze statkiem wewn�trzuk�adowym mechanik potrafi� rozwi�za� dzi�ki trafnemu domys�owi i za pomoc� �rubokr�tu, ale odpowied� na pytanie, co mog�o si� popsu� w nap�dzie gwiezdnym - co mog�o zawie�� w pot�nych silnikach oddzia�uj�cych na nadprzestrze� - le�a�a ca�kowicie poza jego kompetencjami i zrozumieniem. B�yskaj�ce s�owo UWAGA nagle znikn�o z ekran�w monitor�w, zast�pione widokiem gwiazd. W pomieszczeniu rozleg�o si� zbiorowe westchnienie ulgi, przyt�umione pomrukiem konsternacji garstki technik�w, kt�rzy stali razem po�rodku. Neill i Miyume mocniej �cisn�li si� za r�ce, bo personel techniczny powtarza�, �e co� tu nie gra i gdzie, do diab�a, jeste�my? Ten bia�y rozb�ysk wygl�da� mu na gwiazd�. Mo�e Miyume te� tak uwa�a�a. Technicy jednak potrz�sali g�owami. A na ekranie p�on�o czerwieni� co�, czego nie rozumia�. - To nie jest G5 - odezwa� si� kt�ry� z technik�w. - To jaka� cholerna gwiazda podw�jna. - A kiedy zwykli robotnicy zacz�li pyta�, co chce przez to powiedzie�, technik warkn��: Nie jeste�my tam, gdzie mieli�my by�, ty g�upi o�le! O czym oni m�wi�? - zapyta� w duchu Neill. To, co s�ysza�, nie ma sensu, a Miyume wygl�da�a na przestraszon�. Technicy m�wili, �eby zachowa� spok�j i nie powtarza� pog�osek, ale przekrzykiwa� ich ten, kt�ry twierdzi�, �e co� jest nie tak. - Nie jeste�my przy �adnej G5! - To gdzie jeste�my? - zapyta�a milcz�ca dot�d Miyume. Pyta�a jego albo kogokolwiek, a Neill nie wiedzia�, co jej odpowiedzie�. Nie rozumia�, w jaki spos�b mogli min�� T 230 - bo przecie� dotarli do jakiej� gwiazdy... Z tego, co wiedzia�, co mu wpojono w szkole, statki po prostu lecia�y w za�o�onym kierunku, to by�o podstawowe prawo fizyki, prawda? Ustala�o si� kurs, wytwarza�o si� pole i lecia�o, a je�li mia�o si� wystarczaj�c� ilo�� paliwa, dociera�o si� na miejsce. A tymczasem przez jego ukierunkowany technicznie umys� przebiega�y my�li: Czy mogli�my przeskoczy� nasz� gwiazd�? Jak daleko mogli�my polecie� przy tej ilo�ci paliwa? - M�wi kapitan LaFarge... To by� og�lny komunikat i ludzie gwa�townie zacz�li si� nawzajem ucisza�. - ...pechowe okoliczno�ci - Neill dos�ysza� tylko tyle, a rozpaczliwie chcia� us�ysze�, co kapitan ma do powiedzenia. Paznokcie Miyume wbija�y mu si� g��boko w d�o�. Wszyscy zn�w m�wili i Miyume na ca�e gard�o krzykn�a: - Zamknijcie si�! - Zawt�rowali jej inni. - ...problem w ustaleniu pozycji - dobieg�o nast�pne wyra�ne sformu�owanie - kt�ry nie stwarza bezpo�redniego zagro�enia dla statku... - To b��kitno - bia�a gwiazda! - krzykn�� kt�ry� z technik�w. - Co to wed�ug niego jest? Kto� durnia uciszy�. Inni uciszali tych, kt�rzy chcieli o co� zapyta�. - ...prosz� wszystkich o wykonywanie zwyk�ych obowi�zk�w - m�wi� LaFarge - oraz o udzielenie pomocy personelowi technicznemu w czasie, kiedy my spr�bujemy ustali� nasz� pozycj�. Poszukamy w tym uk�adzie surowc�w do uzupe�nienia paliwa. Jeste�my bardzo dobrze przygotowani na tak� sytuacj�. To wszystko. Prosz� zachowa� spok�j. "Ustali� pozycj�" - to brzmia�o pocieszaj�co. "Uzupe�nienie paliwa" przynosi�o jeszcze wi�ksz� nadziej�. "Dobrze przygotowani na tak� sytuacj�" brzmia�o, jakby za�oga mia�a ju� jaki� plan. Neill kurczowo si� tego trzyma�, podczas gdy jaka� cz�� pod�wiadomo�ci podsuwa�a mu my�li: "To nie mog�o si� nam przytrafi�... Nic z�ego nie mog�o si� sta� z tym statkiem, podj�to na to za du�o �rodk�w ostro�no�ci, wszystko by�o sprawdzone... ". Zostali przebadani, przetestowano ich umiej�tno�ci; �eby cho�by zbli�y� si� do tej pracy, musieli mie� sterty rekomendacji. Statkiem maj�cym na pok�adzie ca�y cholerny program kolonialny Ziemi nie wysy�a�o si� nieudacznik�w, a przy tak wa�nej misji nie zdarza�y si� katastrofy. Zbyt d�ugo by�a planowana. Podj�to zbyt wiele �rodk�w ostro�no�ci. Wszystko sz�o tak dobrze. - "Ustali� pozycj�" - odezwa� si� jaki� technik. - Nie podoba mi si� to "ustali� pozycj�". Czy m�wimy o wpadaniu w studni� grawitacyjn�? - Nie - odpar� starszy technik. - O tym, gdzie jeste�my. Najwyra�niej nie tam, gdzie powinni�my by�. - Uzupe�ni� paliwo, akurat - wtr�ci� jaki� inny technik. Na zewn�trz wszystko zalewa promieniowanie. Neill zda� sobie spraw� z sytuacji i czuj�c, jak nagle ogarniaj� go md�o�ci, pomy�la�, �e pchacze nie maj� wystarczaj�cych os�on do pracy w takich warunkach. Ju� promieniowanie Jowisza by�o niebezpieczne. A to... to podw�jne s�o�ce, kt�rego blask powodowa� zak��cenia pracy kamer... Piloci - g�rnicy tego nie prze�yj�. A w ka�dym razie nie prze�yj� d�ugotrwa�ej operacji. G�rnicy nie mogli tu pracowa�, nie ponosz�c nieuniknionych tego koszt�w - je�liby przeci�ga� czas pracy, wska�niki napromieniowania kiedy� wreszcie �ciemniej�. Pchacze wyposa�one by�y w os�ony dostosowane do otoczenia, w kt�rym mia�y przebywa�, a ich otoczeniem u celu podr�y mia�a by� �agodna, przyjazna G5. Nie powiedzia� tego. Miyume wygl�da�a na przestraszon�. On pewnie te�. Liczby zacz�y si� dodawa� - tak m�wili piloci, kiedy sprawy przybiera�y z�y obr�t - firma mog�a k�ama�, a wynaj�ty przez ni� kapitan m�g� odm�wi� udzielenia odpowiedzi, lecz bez wzgl�du na okoliczno�ci cyfry nigdy cz�owieka nie oszukaj�. Zsumowa�y si� i wynik dodawania w �aden spos�b nie m�g� si� zmieni�. Pobo�ne �yczenia si� nie liczy�y. nast�pny Caroline Janice Cherryh Przybysz . Ksi�ga 1 . Rozdzia� 4 . Pojawi� si� cie� McDonougha i zawis� nad fotelem Taylora, m�wi�c, �e nie by�o b��du. Taylor przetworzy� t� dan� w informatycznej pustce. Wszystko dzia�o si� straszliwie powoli albo wcale. Inne bod�ce w jego otoczeniu nie mia�y znaczenia. Jego umys� nie dawa� si� rozproszy� drobiazgom. Na nawigatora zwr�ci� jednak piln� uwag�... i spr�bowa� zada� mu pytanie, chocia� trzeba by�o niewiarygodnie spowolni� prac� umys�u, �eby wyprodukowa� ten z�o�ony d�wi�k: - Co? Be�kot, dotyk niepowo�anych os�b, kt�re co� do niego m�wi�y. Taylor wy��czy� ich g�osy, a� zn�w s�ysza� tylko McDonougha, kt�ry w niesko�czenie powolny spos�b oznajmi� mu, �e uzupe�nili paliwo do pe�na. To wymaga�o przetworzenia: tkwili zatem przy tej gwie�dzie kilka miesi�cy w czasie rzeczywistym. To by�y istotne dane. Nast�pnie nawigator powiedzia�, �e Greene jest chory, doda� co� o wypadku, o pilotach - g�rnikach i cz�onkach za�ogi zmar�ych lub umieraj�cych na chorob� popromienn�, o pilotach szkol�cych swoich nast�pc�w, kt�rzy, gdy oni umr�, przejm� ich zadania... co� o gwie�dzie, do kt�rej mieli nadziej� dotrze�. Nawigator mia� dla niego jak�� gwiazd�, statek by� zaopatrzony w paliwo i w�a�nie opuszcza� t� piekieln� okolic�, oddala� si� od tego podw�jnego potwora, kt�ry nieustannie do niego �piewa� w wolno poruszaj�cej si� ciemno�ci. Po raz pierwszy w tej samotnej wieczno�ci nadesz�y nowe dane. - Punkt - uda�o si� powiedzie� Taylorowi. Potrzebowa� celu i McDonough poda� mu wsp�rz�dne, kt�re nie mia�y sensu ani w odniesieniu do linii zerowej, ani do miejsca, gdzie musieli si� znajdowa�. - B��d - rzek� Taylor. McDonough powiedzia� wtedy, �e obrali sobie inny punkt zerowy, t� gwiazd�, �e optycznie wykryli mo�liwy punkt masy i namierzyli za nim gwiazd� typu G5. McDonough wyrzuca� z siebie kolejne liczby - ulga by�a tak wielka, �e Taylor si� nimi upaja�, ale nie przetwarza� danych, wci�� s�ucha� McDonougha z bole�nie wyt�on� uwag�. McDonough powiedzia�, �e za�oga i kapitan chc�, �eby Taylor wiedzia�, �e zamierzaj� wykona� skok. Powiedzia� - tu McDonough nie by� zbyt pewny - �e wed�ug nich Taylor mo�e mie� �wiadomo�� ruchu statku. No jasne, �e ma. Wszystko porusza�o si� coraz szybciej. Mia� w zasi�gu wzroku nawet punkty danych, i to po kilka naraz. Taylor powiedzia� z wysi�kiem, dostosowuj�c si� do szybko�ci McDonougha: - Mostek. Ju�. McDonough odszed�. Dane przesta�y nap�ywa�. Taylor czeka�. I czeka�. Czasami wydawa�o mu si�, �e min�y lata i �e jedynym sposobem na pozostanie przy zdrowych zmys�ach jest czekanie na nast�pny punkt, na nast�pny usankcjonowany kontakt. Po d�ugim, bardzo d�ugim czasie, g�os McDonougha jednak powr�ci� z wiadomo�ci�, �e kapitan chce go mie� jako pilota na mostku. Pomo�e mu Goldberg. Greene, jak przypomnia� McDonough, jest chory. Inoki nie �yje. Zmar� przed trzema laty. Wed�ug ziemskiego czasu. Dane. Musia� wprowadzi� czynnik Goldberga jako wsparcie. Jego umys� rwa� si� do biegu. Powstrzyma� go. Zaraz nadejd� cyfry. Nareszcie b�d� nap�ywa�y fale danych, misja zostanie podj�ta. Usiad�. Zag��bi� si� w fotelu. Kto� powiedzia� - to by� kompetentny g�os, pomy�la�, �e to Tanaki - �e ju� nie potrzebuje tego specyfiku. �e teraz jego m�zg sam go ju� wytwarza. Ciekawe dane. Potem Goldberg zacz�� m�wi�, �e dolecieli do samego piek�a, zostawiaj�c Ziemi� i Sol daleko w tyle, �e wci�� nie wiedz�, jak si� tu dostali, ale �e przeszli przez co�, co chyba nie by�o na sta�e zwi�zane z t� gwiazd�. - Uwa�aj - powiedzia� Goldberg. - S�yszysz mnie? - Tak - odpar� Taylor cierpliwie. Cyfry zacz�y si� mno�y�. Zobaczy� mas� docelow�. Mia� j�. Tym razem jej nie zgubi. By� z nim Goldberg. Wszech�wiat zn�w do niego przemawia�, i to z pr�dko�ci�, kt�r� rozumia�. Wpad� w stref� przyci�gania masy i wyskoczy� z niej z beztroskim lekcewa�eniem grawitacji. Mia� w polu widzenia G5. Goldberg przesta� do niego m�wi� albo po prostu m�wi� zbyt wolno, by Taylor go s�ysza�. Mia� przed sob� gwiazd� i si�gn�� do niej, spokojny i pewny, �e teraz cyfry s� w�a�ciwe. Doprowadzi� statek do celu. Wy��czy� po kolei wszystkie systemy w blasku ��tego s�o�ca. Wtedy poczu� pewno��, �e mo�e zasn��. nast�pny Caroline Janice Cherryh Przybysz . Ksi�ga 2 . Rozdzia� 1 . Obca gwiazda wisia�a wysoko na niebie, w ostatnich promieniach s�o�ca p�yn�c wraz z ksi�ycem nad wzg�rzami z piaskowca. Manadgi przykucn�� nad dziwnymi, r�wnymi �ladami, ci�gn�cymi si� w glinie nad brzegiem strumienia, i widz�c w nich blizny pozostawione przez maszyn� w piaskowcu, zagarn�� po�y kaftana mi�dzy kolana i zacz�� nas�uchiwa� ze wszystkich kwadrant�w nieba, tak pomy�lnych, jak i niepomy�lnych. S�ysza� jedynie ciche �wierkanie i cmokanie jakiego� stworzonka ukrytego gdzie� w krzakach. Na niebie pojawi�y si� inne ruchome gwiazdy - male�kie drobiny �wiat�a, chaotycznie kr���ce wok� tej pierwszej. Czasami osoby obdarzone bardzo bystrym wzrokiem mog�y je policzy�, po dwie i trzy drobinki naraz, l�ni�ce blisko obcej gwiazdy, przed �witem lub przed zmierzchem. Ich liczba zmienia�a si�. ��czy�y si� i rozdziela�y. Czy powinno si� zaliczy� do nich obc� gwiazd�, czy te� mo�e nale�a�o bra� pod uwag� tylko gwiazdy towarzysz�ce? I od kiedy? Jak mo�na obliczy�, czy ich ruchy s� pomy�lne, czy te� nie? Nie potrafili na to odpowiedzie� nawet astronomowie, kiedy przed stu dwudziestu dwoma laty na niebie zacz�a rosn�� obca gwiazda, gwiazda pocz�tkowo tak s�aba, �e podobno widzia�y j� tylko najlepsze oczy - gwiazda, kt�ra wznosi�a si� i zachodzi�a wraz z ksi�ycem, towarzysz�c mu w odwiecznym ta�cu ze s�o�cem. Potem astronomowie wpadli w zak�opotanie, poniewa� mimo swoich lunet i planetari�w wci�� nie potrafili okre�li�, czy owo zjawisko jest ksi�ycem czy gwiazd�, bo s�dz�c po jego wygl�dzie i zachowaniu, by�o i jednym, i drugim, a nie byli pewni jego oddzia�ywania na inne cia�a niebieskie. Niekt�rzy uwa�ali, �e to dobrze, inni, �e �le, a tyle samo pomy�lnych wydarze� dowodzi�o racji zwolennik�w tej pierwszej teorii, ile niepomy�lnych zdawa�o si� potwierdza� s�uszno�� drugiej. Tylko nard' Jadishesi jednoznacznie i s�usznie utrzymywa�, �e wszystko to zapowiada zmiany. W ko�cu jednak do tego zdania przychyli�a si� wi�kszo�� astronom�w, a gwiazda z ka�dym rokiem robi�a si� coraz wi�ksza i dobiera�a sobie towarzystwo: znajdowa�a si� w stanie ci�g�ej niestabilno�ci. Czy� wi�c mo�na si� o�mieli� nazwa� j� szcz�liw�? Te �lady, zrobione przez jak�� maszyn�, by�y niew�tpliwie prawdziwe i �wiadczy�y o wielokrotnych wypadach z l�dowiska - nawet o zmierzchu, nawet dla oczu mieszczucha. Tachi, kt�rzy na tych wzg�rzach wypasali swe stada i znali je tak dobrze, jak mieszkaniec miasta swoj� ulic�, m�wili, �e z nieba spad�y maszyny zawieszone na kwiatach, opadaj�c coraz ni�ej, a� do samej ziemi. Zatem nawiedzenie rzeczywi�cie mia�o pocz�tek w chmurach, a wraz z tymi opadaj�cymi kwiatami przyby�y maszyny, kt�re je�dzi�y po okolicy, wyrywaj�c drzewa i strasz�c dzieci Tachi. Manadgi w�tpi� w ich pochodzenie z chmur, tak samo, jak w�tpi�, �e cie� rzucany przez jesienny ksi�yc leczy reumatyzm. Obecnie by�o wiadomo, �e ziemia kr��y wok� s�o�ca, �e pochylenie jej osi powoduje zmiany p�r roku. W trwaj�cym wieku rozumu zacz�li pojmowa� wszystkie te sprawy, a pojmowali je lepiej od czasu, kiedy astronomowie dworu aijiego zaj�li si� problemem krn�brnej gwiazdy i zamawiali coraz lepsze soczewki. Ksi�yc, jak teraz wiedzieli wszyscy posiadaj�cy odpowiednie wykszta�cenie, by� kul� o cechach planety, przemieszczaj�c� si� w eterze, podobnie jak ziemia - by� to jakby ich mniejszy kuzyn, odmierzaj�cy swe lata wed�ug ziemi, tak jak ziemia mierzy�a up�yw swego czasu wed�ug s�o�ca. Tak wi�c spadanie maszyn z nieba by�o rzecz� zdumiewaj�c�, lecz nie niewiarygodn�. Przyjrzawszy si� tym budz�cym groz� �ladom, jakich nie m�g� zrobi� w glinie �aden rolniczy w�z, z �atwo�ci� mo�na by�o dopu�ci� my�l o osobach �yj�cych na ksi�ycu. Wyobrazi� sobie, jak spadaj� na ziemi� na wielkich, bia�ych p�atkach czy na �aglach z materia�u, co Manadgi mia� nadziej� zobaczy� jutro na w�asne oczy, poniewa� ksi�yc, najbardziej prawdopodobne �r�d�o go�ci, by� w pe�ni. A drugim �r�d�em �agli - kwiat�w mog�a by� ta ruchoma gwiazda, kt�rej uporczywa odmienno�� przemawia�a za tym, �e ma ona co� wsp�lnego z pojawieniem si� maszyn, poniewa� sama niedawno zjawi�a si� na niebie i w ci�gu ostatnich czterdziestu lat wzbogaci�a si� o mn�stwo jakby ruchomych ksi�yc�w, b�d�cych zaledwie iskierkami. Ale, pomy�la� Manadgi, te iskierki mog� urosn�� albo przybli�y� si� do ziemi i rozprawi� si� z jej mieszka�cami. Mo�e ksi�ycowe osoby przyprowadzi�y t� obc� gwiazd� na jej obecne miejsce, �egluj�c na stworzonym przez siebie �wiecie poprzez wiatry eteru, tak jak statki p�ywaj�ce po oceanach wykorzystuj� ziemskie wiatry. Jak dot�d, wydawa�o si�, �e nie ma zwi�zku mi�dzy wygl�dem gwiazdy czy fazami ksi�yca i opadaniem �agli - kwiat�w. Mo�na si� jednak by�o zastanawia� nad prowadzeniem zapis�w przez Tachi i nad ich rozumieniem sytuacji, skoro jako pro�ci pasterze upierali si� przy kwiatach, zamiast uzna� te twory za zwyk�e p��cienne �agle i mimo wyra�nych dowod�w na spadanie os�b z chmur znosili to zjawisko przez �wier� roku, dumaj�c nad tym, co robi�. Dopiero teraz, kiedy maszyny zadomowi�y si� na dobre i wsz�dzie sia�y zniszczenie, aiji Tachi za��da� od aijiego Patronatu Mospheira�skiego natychmiastowego i stanowczego dzia�ania, zmierzaj�cego do powstrzymania tej dewastacji zachodnich ziem Tachi i straszenia ich dzieci. Manadgi wsta�, otrzepa� r�ce i w dogasaj�cym blasku dnia znalaz� p�aski kamie�, dzi�ki kt�remu m�g� przej�� przez strumie� such� nog�. By�a to p�yta z piaskowca, kt�r� maszyna na ko�ach od�upa�a z brzegu, wspinaj�c si� pod g�r�. Zostawi�a za sob� dziwny �lad: wz�r jej k� stale si� powtarza�, z powodu ci�aru pojazdu koleiny wy��obione w wilgotnym gruncie by�y g��bokie. Maszyna wcale nie utkn�a, co dowodzi�o mocy jej silnika - lecz nic w tym dziwnego: skoro ksi�ycowe osoby potrafi�y chwyta� wiatry eteru i spuszcza� si� na ziemi� na olbrzymich �aglach, to by�y pot�nymi in�ynierami. Mo�na by�o podejrzewa�, �e oka�� si� pot�ne i pod innymi wzgl�dami. Nie mia� najmniejszych trudno�ci z pod��aniem �ladem maszyny - tras� jej przejazdu znaczy�y wyrwane drzewa i zab�ocona trawa. Robi�o si� coraz ciemniej i Manadgi mia� tylko nadziej�, �e ksi�ycowe osoby nie znajd� go w mroku, zanim on je znajdzie i okre�li charakter oraz zasi�g ich dzia�a�. Niedaleko, powiedzia� aiji Tachi. Po�rodku doliny, za kamieniem babki. Kiedy dotar� do kamienia, prawie go nie pozna�. Le�a� na boku. To smutne. Mo�na si� by�o jednak domy�le�, widz�c powalone drzewa i zniszczone koryto strumienia, kt�ry p�yn�� w dole, �e ksi�ycowe osoby s� bezwzgl�dne i nie boj� si� os�du swoich czyn�w albo po prostu nie zdaj� sobie sprawy, �e Tachi s� cywilizowani i nale�y si� im szacunek. Chcia� si� przynajmniej dowiedzie�, jak� si�� dysponuj� obcy albo czy mo�na sobie z nimi jako� da� rad�. Ta kwestia sta�a przed wszystkimi innymi pytaniami, takimi jak: sk�d przybyli albo czym mo�e by� ta niesta�a gwiazda i co to oznacza? Manadgi mia� nadziej� tego wszystkiego si� dowiedzie�. Do czasu, kiedy id�c wyrytym w ziemi, gliniastym �ladem maszyny na ko�ach, wszed� na nast�pne wzniesienie i zobaczy� w zapadaj�cym zmierzchu ogromne budynki. By�y bia�e, kwadratowe i zupe�nie pozbawione ozd�b. Przysiad� na pi�tach. Tylko w ten spos�b mo�na by�o si� ukry� na pustkowiu, jakie stworzy�y ksi�ycowe osoby na tej nagiej ziemi, pozbawionej �ycia, jednostajnej, ci�gn�cej si� przez ca�� szeroko�� doliny wok� zimnych, kwadratowych budynk�w, pomalowanych na kolor �mierci i niepomy�lnie usytuowanych wzgl�dem wzg�rz. Manadgi uni�s� do ust d�onie, by je ogrza�, poniewa� zach�d s�o�ca przynosi� och�odzenie powietrza. A mo�e zrobi�o mu si� zimno dlatego, �e nagle poczu� si� przygnieciony t� obco�ci� i zw�tpi�, czy potrafi wkroczy� do miejsca, kt�re by�o tak z�owieszczo pomalowane i zaprojektowane tak jawnie, a mo�e i wyzywaj�co, w niezgodzie z ziemi� - zacz�� si� ba� tego, co mog�o si� okaza� celem os�b, kt�re spad�y na Ziemi� na �aglach jak p�atki kwiat�w. nast�pny Caroline Janice Cherryh Przybysz . Ksi�ga 2 . Rozdzia� 2 . S�o�ce chowaj�ce si� za kraw�dzi� planety stanowi�o z kosmosu wspania�y widok, lecz mieszkaniec stacji widzia� je tylko dzi�ki kamerom i zachowanym ta�mom, podczas gdy mieszkaniec planety widywa� je codziennie, je�li tylko chcia�o mu si� wyj�� na dw�r albo zatrzyma� po drodze z pracy. Ianowi Bretano wci�� si� chcia�o, poniewa� dla niego wci�� by�o to co� nowego. Nowego i dezorientuj�cego, je�li zaczyna� my�le� o tym, gdzie si� znajduje na planecie... albo gdzie jest jego dom, albo co b�dzie tym domem przez reszt� jego �ycia. A czasami, noc�, kiedy nad dolin� przep�ywa�y gwiazdy, czasami, kiedy ksi�yc znajdowa� si� nad lini� horyzontu, a nad g�owami mieli niezg��bion� przestrze�, rozpaczliwie t�skni� za stacj� i w momencie dzikiej paniki zadawa� sobie pytanie, dlaczego zachcia�o mu si� znale�� tu, na dole planetarnej studni grawitacyjnej, dlaczego opu�ci� rodzin� i przyjaci� i dlaczego nie m�g� pracowa� dla sprawy w czystych, bezpiecznych laboratoriach Na G�rze - wszyscy teraz tak m�wili o stacji, przej�wszy to okre�lenie od pierwszego zespo�u, kt�ry wyl�dowa� na planecie. Na G�rze - jakby stacja, bezpiecze�stwo, rodzina i przyjaciele byli osi�galni za naci�ni�ciem guzika w windzie. Lecz rodzina i przyjaciele nie znajdowali si� w ich zasi�gu - a z tego, co wiedzieli, tak b�dzie jeszcze d�ugo, a mo�e zawsze. To by�o ryzyko, kt�re podj�li, schodz�c na planet� i wystawiaj�c si� na dzia�anie nieuregulowanej pogody i powietrza tak rozrzedzonego, �e samo przej�cie z jednego budynku do drugiego by�o wyczerpuj�cym �wiczeniem. Lekarze twierdzili, �e bez �adnych k�opot�w przywykn� do rzadszego powietrza, �e si� dostosuj� - chocia� botanik, kt�ry dot�d mia� do czynienia g��wnie z glonami w wygodnych zbiornikach i taksonomi� w tekstach, nie by� przekonany, czy nadaje si� na odkrywc� lub pioniera. Jednak opr�cz wszystkich tych niewyg�d istnia�y i plusy. Ka�dy okaz w laboratorium by� nowym gatunkiem, ca�� chemi� i genetyk� trzeba by�o odkry� na nowo. A ci, kt�rzy przyzwyczaili si� do dziennego nieba i ca�ej tej roz�wietlonej, uginaj�cej �wiat�o b��kitnej przestrzeni nad nimi, ci, kt�rzy przekonali swoje �o��dki, �e kiedy si�gn� wzrokiem do horyzontu, to nie spadn� z planety - Bogu dzi�ki za otaczaj�ce ich wzg�rza, kt�re dawa�y z�udzenie krzywizny dodatniej, a nie ujemnej - mogli podejmowa� rozmy�lne ryzyko w imieniu swoich �o��dk�w i chodzi� z oczyma utkwionymi w nieprzezroczystym niebie, obserwuj�c zmiany kolor�w za wzg�rzami, gdzie �wiat odwraca� si� twarz� do kosmosu. Ka�dy wiecz�r i ka�dy poranek przynosi� nowe odmiany pogody i inny rysunek cieni na wzg�rzach. Pogoda i wzg�rza... S��w tych nauczyli si� na zaj�ciach z nauki o Ziemi, ze zdj��, kt�re nie dawa�y najmniejszego poj�cia o przezroczysto�ci ziemskiego nieba czy ch�odzie burzowego wiatru i szelestu, z jakim przeczesywa� trawy. Iana wci�� niepokoi�o, �e okna mog� by� tak cienkie, i� dr�� od grzmotu. Nie mia� poj�cia, �e chmura nasuwaj�ca si� na s�o�ce mo�e spowodowa� tak szybkie och�odzenie powietrza. Nigdy by si� nie domy�li�, �e burze pachn�. Nie wyobra�a� sobie, jak z�o�ony mo�e by� d�wi�k przemieszczaj�cy si� w terenie i jak� dziwn� mieszank� mog� tworzy� zapachy zar�wno przyjemne, jak przykre - zapachy, kt�re by� mo�e oka�� si� jeszcze ostrzejsze, kiedy przestanie mu krwawi� nos i przestan� go bole� p�uca. Wci�� trudno mu by�o przestawi� si� z mieszkania na stacji, gdzie na ta�mach ogl�da� planet�, kt�rej nie m�g� dotkn��, na przebywanie na ziemi, sk�d patrzy� na �wietlny punkt, na kt�ry m�g� ju� nigdy nie wr�ci�. Trudno by�o si� po�egna� Na G�rze. Rodzice, dziadkowie, znajomi... C� mo�na by�o powiedzie�? W saloniku, gdzie nie wolno by�o instalowa� kamer, u�cisn�� ich - mo�liwe, �e po raz ostatni w �yciu i trzyma� si� do chwili, gdy zobaczy� wyraz twarzy ojca, kiedy to poczu� nagle wszystkie w�tpliwo�ci niczym kul� tkwi�c� w gardle. Dawa�a o sobie zna� przez ca�� podr� w kapsule, nawet po rozwini�ciu spadochronu. - Do zobaczenia - powiedzia� na po�egnanie. - Pi�� lat. Za pi�� lat przylecicie na d�. Taki by� plan - za�o�y� baz� i zacz�� sprowadza� na d� wybranych kolonist�w, a po znalezieniu czego�, na czym Gildii bardzo by zale�a�o, wybudowa� l�downik wielokrotnego u�ytku. Pierwsze�stwo w korzystaniu z niego mia�yby rodziny i znajomi cz�onk�w zespo�u bior�cego udzia� w pocz�tkowej fazie kolonizacji planety. Taki w�a�nie przywilej zdoby� dla nich Ian, przybywaj�c tu i podejmuj�c ryzyko. Nie by�o go w�r�d tych, kt�rzy wyl�dowali jako pierwsi, ale znajdowa� si� na li�cie, poniewa� przyby� na d� na tyle wcze�nie, by zalicza� si� do pionier�w. O Bo�e, ale by� przera�ony, kiedy przeszed� z saloniku do pomieszczenia ze skafandrami, gdzie by�o ju� pozosta�ych dziesi�ciu cz�onk�w zespo�u. Gdyby tylko mo�na by�o odwr�ci� si�, uciec, odczeka� jeszcze jeden rok zrzucania kapsu�, �eby przekona� samego siebie, �e spadochron si� otworzy... Je�li to by�o bohaterstwo, to nie chcia� prze�ywa� tego dwa razy, i, Bo�e, to swobodne spadanie i l�dowanie... Pierwsi astronauci l�dowali w takich kapsu�ach na spadochronach. Tak m�wi�y historyczne zapiski. W bankach danych znajdowa�a si� ca�a technika starej Ziemi. Wiedzieli, �e ta pierwsza kapsu�a zda egzamin, tak samo jak wiedzieli, �e uda si� zbudowa� l�downik wielokrotnego u�ytku - kiedy Gildia przeznaczy na to odpowiedni� ilo�� �rodk�w. Tak czy owak znale�li si� na dole. Gildia mog�a odm�wi� przewiezienia ich na planet�, ale nie mia�a prawa wstrzyma� startu tego, co sami zbudowali - a bezsilnikowe kapsu�y, kt�re skonstruowali, z natury rzeczy nie potrzebowa�y obs�ugi pilot�w z Gildii; pos�u�yli si� cz�ciami zamiennymi i planami z archiw�w, kt�re Gildia w swej m�dro�ci uzna�a za nieistotne. Gildia mog�a zatrzyma� ich si��, przyci�gn�� kapsu�y po starcie - oczywi�cie, Gildia wci�� mog�a to zrobi�, bo podzia�y by�y potencjalnie tak ostre. Gdyby Gildia chcia�a post�powa� wed�ug takich zasad, to stacja te� dysponowa�a si��. Gildia jednak albo nie osi�gn�a porozumienia, albo nie spodziewa�a si�, �e pierwszy l�downik z �adunkiem dotrze do celu, albo mo�e prze�ywa�a kryzys - po�al si� Bo�e - sumienia. �aden z mieszka�c�w stacji nie wiedzia�, co si� dzieje podczas narad Gildii, lecz wszechpot�na Gildia nie wykona�a jeszcze �adnego ruchu. A kiedy pionierzy znale�li si� ju� na dole, to Gildia nie mog�a ich zag�odzi�, bo wywo�a�aby tym konflikt ze stacj�, kt�rego przedtem wielokrotnie unika�a. Na razie zrzuty �ywno�ci i sprz�tu nie ustawa�y. Zrzuty, kt�re za rok mog�y ju� nie by� tak absolutnie konieczne. Wtedy niech sobie Gildia zarz�dz�, co chce. Gdy b�d� mogli je�� to, co tu wyhoduj�, b�d� mogli tu �y�. Na pierwszym wyra�niejszym obrazie planety uzyskanym przez "Feniksa" wida� by�o miasta, zapory, wyra�ne dowody istnienia rolnictwa i kopal� oraz wszelkich innych atrybut�w �rednio rozwini�tej cywilizacji... S� tam tubylcy, maj�cy oczywi�cie swoje prawa - ale nie takie, kt�re by�yby wa�niejsze od ich praw. S�o�ce zachodzi�o w czerwieniach, ��ciach i z�ocie. Nad wzg�rzami zab�ys�a jaka� planeta. To Mira�, druga od s�o�ca, kt�re nazywali po prostu... S�o�cem, nie maj�c dla niego lepszej nazwy, tak jak trzeci� planet� nazywali �wiatem albo czasami Do�em - w taki spos�b, w jaki urodzeni pod rz�dami Gildii tego s�owa nie u�ywali. Ian pomy�la�, �e to g�upia nazwa dla planety; osobi�cie wola�by, �eby pierwsze pokolenie wymy�li�o jak�� okre�lon� nazw�, kt�r� mogliby nada� �wiatu. Niekt�rzy chcieli go nazwa� Ziemi�, argumentuj�c, �e tak nazywa si� w�asn� planet�, a ta pod ka�dym licz�cym si� wzgl�dem taka by�a. Gildia natychmiast odrzuci�a to uzasadnienie. Inni natomiast, szczeg�lnie biolog od hydroponiki, Renaud Lenoir, �arliwie i elokwentnie dowodzili, �e nie, to nie jest Ziemia. Nie wolno jej tak nazywa�. To nie jest S�o�ce. I nie jest to gwiazda, do kt�rej zmierzali - kiedy w nadprzestrzeni wydarzy�o si� to, co si� wydarzy�o, a Taylor uratowa� statek. Taylor m�g� by� �wi�tym Gildii - Taylor, McDonough i piloci-g�rnicy, kt�rym, niech B�g ich ma w opiece, wszyscy inni zawdzi�czali �ycie - lecz Lenoir, kt�ry tak przekonuj�co opowiada� si� przeciwko przenoszeniu ziemskich nazw na to miejsce, te� kwalifikowa� si� na �wi�tego, mimo �e grupa, kt�ra wkr�tce mia�a sta� si� Gildi�, g�osowa�a za nim z powod�w ca�kowicie sprzecznych z tym, w co wierzy� Lenoir, a budowla�cy i technicy stacji, kt�rych synowie i c�rki mieli zrealizowa� wizje Lenoira i zej�� na powierzchni� planety, w wi�kszo�ci g�osowali podczas tego spotkania. przeciwko niemu. Lenoir argumentowa�, �e to nie Ziemia ani gwiazda, do kt�rej lecieli. Planeta przesz�a w�asn� ewolucj�, a� do rozwini�cia si� na niej wysokiej inteligencji, i w trakcie tego procesu ustali�a w�asne prawa biologiczne - poprzez w�asny udany eksperyment z �yciem i w�asne, jedyne w swoim rodzaju wymagania, stawiane pierwotnym organizmom przez �rodowisko. Biochemia, taksonomia i zwi�zki mi�dzy ga