Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 594 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
J.R.R. Tolkien
Hobbit, czyli tam i z powrotem
TLUM: Maria Skibiniewska
OPRAC: Tomasz Kaczanowski <
[email protected]>
1. Nieproszeni go�cie
W pewnej norze ziemnej mieszka� sobie pewien hobbit. Nie by�a to
szkaradna, brudna, wilgotna nora, roj�ca si� od robak�w i cuchn�ca
b�otem, ani te� sucha, naga, piaszczysta nora bez sto�ka, na kt�rym by
mo�na usi���, i bez dobrze zaopatrzonej spi�arni; by�a to nora hobbita, to
znaczy: nora z wygodami.
Mia�a drzwi doskonale okr�g�e jak okienko okr�towe, pomalowane na
zielono, z l�ni�c�, ��t� mosi�n� klamk�, stercz�c� dok�adnie po�rodku.
Drzwi prowadzi�y do hallu, kt�ry mia� kszta�t rury i wygl�da� jak tunel:
by� to bardzo wygodny tunel, nie zadymiony, z boazeri� na �cianach i
chodnikiem na kafelkowej pod�odze; nie brakowa�o tu politurowanych
krzese� ani mn�stwa wieszak�w na kapelusze i p�aszcze, bo hobbit bardzo
lubi� go�ci. Tunel wi� si� w skr�tach, wi� si� i wi�, wdr��aj�c si� g��boko,
cho� wcale nie prost� drog�, we wn�trze pag�rka - a raczej: Pag�rka, bo
tak go nazywano w promieniu wielu mil - a mn�stwo okr�g�ych drzwiczek
otwiera�o si� to po jednej, to po drugiej jego stronie. Hobbici nie uznaj�
schod�w. Sypialnie, �azienki, piwnice, spi�arnie (mn�stwo spi�arni!),
garderoby (hobbit mia� kilka pokoi przeznaczonych wy��cznie na
ubrania), kuchnie, jadalnie - wszystko mie�ci�o si� na tym samym pi�trze,
a nawet wzd�u� tego samego korytarza. Najparadniejsze pokoje
znajdowa�y si� z lewej strony, (patrz�c od wej�cia), poniewa� tylko te
mia�y okna, g��boko osadzone, okr�g�e okna z widokiem na ogr�d, a dalej
na ��ki zbiegaj�ce w d� ku rzece.
�w hobbit by� bardzo zamo�nym hobbitem, a nazywa� si� Baggins.
Bagginsowie �yli w okolicy Pag�rka od niepami�tnych czas�w i cieszyli
si� powszechnym szacunkiem nie tylko dlatego, �e prawie wszyscy byli
bogaci, lecz tak�e dlatego, �e nigdy nie miewali przyg�d i nie sprawiali
niespodzianek: ka�dy z g�ry wiedzia�, co Baggins powie o tej czy innej
sprawie, tak �e nie potrzebowa� go trudzi� zadawaniem pyta�. W tej
historii opowiemy o Bagginsie, kt�rego spotka�a przygoda i kt�ry zrobi�
oraz powiedzia� wiele rzeczy niespodziewanych. M�g� by� wskutek tego
utraci� szacunek s�siad�w, ale zyska�... no, przekonacie si� sami, czy co�
zyska� w ko�cu.
Matk� naszego hobbita... ale co to jest hobbit? Zdaje mi si�, �e wymaga
to wyja�nienia. W dzisiejszych czasach bowiem hobbit�w bardzo rzadko
mo�na spotka�: nie ma ich wiele, a poza tym unikaj� Du�ych Ludzi - jak
nazywaj� nas. Hobbici s� - czy mo�e byli - ma�ymi lud�mi, mniejszymi
od krasnolud�w - r�ni� si� te� od nich tym, �e nie nosz� brody - lecz
znacznie wi�kszymi od liliput�w. Nie uprawiaj� wcale albo prawie wcale
czar�w, z wyj�tkiem chyba zwyk�ej, powszedniej sztuki, kt�ra pozwala im
znika� bezszelestnie i b�yskawicznie, kiedy duzi, niem�drzy ludzie, jak ty
i ja, zab��dz� w ich pobli�e, ha�asuj�c niczym s�onie, tak �e na mil�
mo�na ich us�ysze�. Hobbici s� sk�onni do tycia, zw�aszcza w pasie:
miewaj� wypi�te brzuchy; ubieraj� si� kolorowo (najch�tniej zielono i
��to); nie u�ywaj� obuwia, poniewa� stopy ich z przyrodzenia opatrzone
s� tward� podeszw� i poro�ni�te bujnym, ciemnym, brunatnym w�osem,
podobnie jak g�owa (zwykle k�dzierzawa); maj� d�ugie, zr�czne, smag�e
palce i poczciwe twarze, a �miej� si� du�o, basowo i serdecznie
(szczeg�lnie po obiedzie, kt�ry - w miar� mo�no�ci - jadaj� dwa razy
dziennie). Teraz je� wiecie o nich do�� na pocz�tek. Jak wi�c m�wi�em,
matk� naszego hobbita - to jest Bilba Bagginsa - by�a s�ynna Belladonna
Tuk, jedna z trzech niepospolitych c�rek Starego Tuka, g�owy wszystkich
hobbit�w mieszkaj�cych Za Wod�, czyli za rzeczk�, kt�ra p�yn�a u st�p
Pag�rka. Powiadano, �e dawnymi czasy ten i �w Tuk bra� �on� z
plemienia czarodziej�w (nie�yczliwi twierdzili �e to by�y gobliny);
rzeczywi�cie Tukowie zawsze mieli w sobie co� niezupe�nie hobbickiego,
a od czasu do czasu zdarza�o si�, �e kto� z cz�onk�w tego rodu wyrusza� w
�wiat szuka� przyg�d. Taki Tuk znika� dyskretnie, a rodzina nie
rozg�asza�a sprawy; fakt jednak, �e Tukowie nie byli tak szanowani jak
Bagginsowie, chocia� niew�tpliwie od nich bogatsi.
Co prawda Belladonna Tuk, odk�d zosta�a pani� Bungow� Baggins, nie
miewa�a �adnych przyg�d. Bungo, ojciec Bilba, zbudowa� dla niej
(cz�ciowo za jej posag) nor� tak wspania��, �e nie znalaz�oby si� nic
podobnego ani pod Pag�rkiem, ani za Pag�rkiem, ani Za Wod�, i w tej
norze mieszkali ma��onkowie a� do ko�ca swoich dni. Mimo wszystko
wydaje si� prawdopodobne, �e Bilbo, jedyny syn Belladonny, chocia�
wygl�da� i zachowywa� si� dok�adnie tak, jakby by� drugim wydaniem
swojego solidnego i spokojnego ojca, odziedziczy� po k�dzieli ziarenko
dziwactwa i �e to ziarenko czeka�o tylko na okazj�, by zakie�kowa�.
Okazja jednak si� nie nadarzy�a, a� Bilbo dor�s�, sko�czy� pi��dziesi�t lat
czy co� ko�o tego, zamieszka� w pi�knej hobbickiej norze zbudowanej
przez ojca, w norze, kt�r� wam ju� opisa�em i - jak si� zdawa�o - osiad� w
swoim domu na dobre.
Dziwnym trafem pewnego ranka, dawno, dawno temu, w czas dla �wiata
spokojny, gdy mniej na nim by�o zgie�ku, a wi�cej zieleni, gdy hobbici
�yli liczni i szcz�liwi, a Bilbo Baggins zjad�szy �niadanie sta� pod swymi
drzwiami i �mi� olbrzymi�, d�ug�, drewnian� fajk�, si�gaj�c� mu prawie
do kosmatych palc�w u n�g (porz�dnie wyszczotkowanych) - przechodzi�
tamt�dy Gandalf. Gandalf! Gdyby�cie o nim s�yszeli bodaj �wier� tego, co
ja - a ja s�ysza�em ledwie ma�� cz�stk� tego, co o nim m�wi� - ju� by�cie
wiedzieli, �e czeka was na pewno niezwyk�a historia. Gdziekolwiek
bowiem zjawi� si� Gandalf, opowie�ci i przygody jakby cudem wyrasta�y
doko�a niego. Nie przechodzi� drog� pod Pag�rkiem od bardzo dawna, a
mianowicie od �mierci swego przyjaciela, Starego Tuka, tote� hobbici
niemal zapomnieli, jak wygl�da. Ma�e hobbity i hobbitki zd��y�y
podorasta� przez czas, gdy Gandalf bawi� w sobie wiadomych sprawach
daleko za Pag�rkiem i po drugiej stronie Wody.
Nic wi�c nie podejrzewa� Bilbo, gdy owego ranka zobaczy� ma�ego
staruszka w wysokim, spiczastym, niebieskim kapeluszu, w d�ugim
szarym p�aszczu przepasanym srebrn� szarf�, z d�ug� siw� brod� si�gaj�c�
poni�ej pasa, obutego w ogromne czarne buty.
- Dzie� dobry - powiedzia� Bilbo i powiedzia� to z ca�ym przekonaniem,
bo s�o�ce �wieci�o, a trawa zieleni�a si� pi�knie. Gandalf jednak spojrza�
na niego spod bujnych, krzaczastych brwi, kt�re stercza�y a� poza
szerokie rondo kapelusza.
- Co chcesz przez to powiedzie�? - spyta�. - Czy �yczysz mi dobrego
dnia, czy oznajmiasz, �e dzie� jest dobry, niezale�nie od tego, co ja o nim
my�l�; czy sam dobrze si� tego ranka czujesz, czy mo�e uwa�asz, �e
dzisiaj nale�y by� dobrym?
- Wszystko naraz - rzek� Bilbo. - A na dodatek, �e w taki pi�kny dzie�
dobrze jest wypali� fajk� na �wie�ym powietrzy. Je�eli masz przy sobie
fajk�, si�d� przy mnie, pocz�stuj� cie moim tytoniem. Nie ma co si�
�pieszy�, ca�y dzie� przed nami. - To rzek�szy Bilbo siad� na �awce obok
swych drzwi, za�o�y� nog� na nog� i dmuchn�� pi�knym, siwym k�kiem
dymu, kt�re nie trac�c kszta�tu po�eglowa�o w powietrzy a� nad szczyt
Pag�rka.
- Bardzo �adnie - powiedzia� Gandalf. - Ale nie mam dzi� czasu na
puszczanie k�ek z dymu. Szukam kogo�, kto by zechcia� wzi�� udzia� w
przygodzie, to znaczy w wyprawie, kt�r� w�a�nie przygotowuj�; bardzo
trudno kogo� takiego znale��.
- Ja my�l�, �e trudno! W naszych stronach! My tu jeste�my nar�d prosty
i spokojny, nie potrzeba nam przyg�d. Przygody! To znaczy:
nieprzyjemno�ci, zburzony spok�j, brak wyg�d. Przez takie rzeczy mo�na
si� sp�ni� na obiad. Nie pojmuj�, co si� w tym komu� mo�e podoba� -
rzek� nasz pan Baggins, zatkn�� wielki palec lewej r�ki za wyci�cie
kamizelki pod pach� i wypu�ci� drugi z kolei, jeszcze wi�kszy pier�cionek
dymu. Potem si�gn�� po rann� poczt� i zacz�� czyta� listy, udaj�c, �e nie
zwraca wcale uwagi na staruszka. Doszed� do wniosku, �e nie jest to
odpowiednie dla niego towarzystwo, i chcia� si� go co pr�dzej pozby�.
Ale Gandalf nie ruszy� sie z miejsca. Sta� oparty na lasce i nic nie m�wi�c
przygl�da� si� hobbitowi, a� w ko�cu Bilbo zmiesza� si�, a nawet troch�
rozgniewa�.
- Dzie� dobry - powiedzia� wreszcie. - Nie �yczymy sobie tutaj �adnych
przyg�d, dzi�kujemy pi�knie. Spr�buj za Pag�rkiem albo po drugiej
stronie Wody.
Mia�o to znaczy�, �e uwa�a rozmow� za sko�czon�.
- Jak�e wiele r�nych znacze� ma w twoich ustach "dzie� dobry"! - rzek�
Gandalf. - Tym razem chcia�e� przez to powiedzie�, �e masz mnie do�� i
�e dzie� nie b�dzie naprawd� dobry, p�ki st�d nie odejd�.
- Ale� co znowu, co znowu, drogi panie?! Prosz� ci�, wybacz, bo co� mi
si� zdaje, �e nie znam twojego nazwiska.
- Tak, tak, m�j drogi, ale ja znam twoje nazwisko, panie Bilbo Baggins.
Ty tak�e znasz moje, chocia� zapomnia�e�, jak wygl�da ten, kto je nosi.
Jestem Gandalf. Gandalf to ja. Nie do wiary, �e doczeka�em, by mnie syn
Belladonny Tuk cz�stowa� swoim "dzie� dobry" jak w�drownego
kramarza, co handluje guzikami.
- Gandalf! Gandalf! Wielkie nieba! Czy�by ten sam w�drowny
czarodziej, kt�ry Staremu Tukowi podarowa� magiczne brylantowe spinki,
co to same si� zapina�y, a odpina�y tylko na rozkaz? Ten, co podczas
przyj�� opowiada� takie cudowne historie o smokach, goblinach i
wielkoludach, o ratowaniu ksi�niczek i o niespodziewanym szcz�ciu
wdowich syn�w? Ten Gandalf mo�e, kt�ry puszcza� takie nadzwyczajne,
wspania�e ognie sztuczne? Pami�tam je! Stary Tuk bawi� nas nimi w noc
sob�tkow�. Cudowne! Strzela�y w g�r� jak olbrzymie ogniste lilie, lwie
pyszczki i z�oty deszcz i wisia�y w p�mroku na niebie przez ca�y wiecz�r.
- Zauwa�yli�cie ju� z pewno�ci�, �e pan Baggins nie by� wcale tak
prozaicznym hobbitem, za jakiego chcia� uchodzi�, i �e bardzo lubi�
kwiaty. - A niech�e ci�! - ci�gn�� dalej. - Czy�by ten sam Gandalf, z
kt�rego namowy wiele spokojnych ch�opc�w i dziewcz�t ruszy�o w �wiat
po szale�cze przygody, zaczynaj�c od �a�enia po drzewach, a ko�cz�c na
podr�owaniu na gap� statkami p�ywaj�cymi mi�dzy tym a Drugim
Brzegiem? S�owo daj�, �ycie by�o wtedy wcale zabaw... to znaczy,
chcia�em powiedzie�, �e w swoim czasie narobi�e� niema�o zamieszania
w tej okolicy. Przepraszam ci�, nie mia�em poj�cia, �e wci�� jeszcze
zajmujesz si� tymi rzeczami.
- A c� bym m�g� robic innego? - odpar� czarodziej. - Swoj� drog�, rad
jestem, �e to i owo zapami�ta�e� o mnie. Mam wra�enie, �e moje ognie
sztuczne w ka�dym razie mile wspominasz, a to ju� budzi pewne
nadzieje. Doprawdy, przez przyja�� dla twego dziadka, Starego Tuka, i tej
biednej Belladonny dam ci to, o co mnie prosi�e�.
- Wybacz, prosz�. O nic nie prosi�em.
- Owszem, owszem, nawet dwukrotnie. Prosi�e� o wybaczenie. Udzielam
ci go. A nawet zrobi� wi�cej: wy�l� ci� na t� wypraw�, �eby� u�y�
przygody. B�dzie to bardzo zabawne dla mnie, a dla ciebie bardzo
zdrowe, a w dodatku prawdopodobnie korzystne, oczywi�cie je�li w og�le
wyjdziesz z tego ca�o.
- Przepraszam! Nie �ycz� sobie przyg�d, dzi�kuje �licznie! Nie dzi�. Do
widzenia! Ale prosz� ci�, zajd� do mnie na herbatk�, kiedy ci dogadza.
Czemu� by nie jutro, na przyk�ad? Przyjd� jutro. Do widzenia. - To
rzek�szy hobbit zrobi� w ty� zwrot, skoczy� do wn�trza nory przez okr�g�e,
zielone drzwiczki, kt�re zatrzasn�� za sob� po�piesznie, nie tak jednak
po�piesznie, by Gandalf m�g� si� poczu� dotkni�ty. B�d� co b�d�
czarodziej to czarodziej.
- Po kiego licha zaprosi�em go na herbat�! - rzek� do siebie Bilbo,
kieruj�c si� w stron� spi�arni. Dopiero co zjad� �niadanie, przysz�o mu
jednak do g�owy, �e kawa�ek... lub dwa kawa�ki ciasta, popite jakim�
trunkiem, dobrze mu zrobi� po prze�ytym strachu.
Gandalf tymczasem wci�� jeszcze sta� za drzwiami i �mia� si� do��
d�ugo, chocia� cichutko. Po chwili podszed� bli�ej i ostrzem laski
wyskroba� na pi�knych, zielonych drzwiach frontowych hobbita jaki�
dziwaczny znak. Odszed� potem, w tym samym momencie, gdy Bilbo,
ko�cz�c drugi kawa�ek ciasta, nabra� prze�wiadczenia, �e bardzo sprytnie
wymiga� si� od wszelkich przyg�d.
Nazajutrz prawie zapomnia� o Gandalfie. Nigdy nie pami�ta� zbyt
dok�adnie r�nych rzeczy, je�li ich nie zapisa� w swoim kalendarzyku
terminowym, na przyk�ad tak: �roda, herbata z Gandalfem. Poprzedniego
dnia zanadto by� podniecony, by o czym� takim pomy�le�.
Gdy zbli�a�a si� pora podwieczorku, u drzwi wej�ciowych przenikliwie
zad�wi�cza� dzwonek i wtedy dopiero Bilbo przypomnia� sobie wszystko.
P�dem pobieg� nastawi� imbryk, do nakrycia doda� drug� fili�ank� i
talerzyk oraz par� ciastek, po czym ruszy� do drzwi. Mia� na ko�cu j�zyka
s�owa: "Przepraszam, �e da�em ci czeka�" - kiedy nagle spostrzeg�, �e za
drzwiami stoi wcale nie Gandalf, lecz krasnolud z b��kitn� brod�
zatkni�t� za z�oty pas i z oczyma jasno b�yszcz�cymi spod
ciemnozielonego kaptura. Ledwie drzwi si� uchyli�y, a krasnolud ju�
wpakowa� si� do hallu, jak gdyby by� oczekiwanym go�ciem.
Powiesi� p�aszcz z kapturem na najbli�szym ko�ku i
- Dwalin, do us�ug - o�wiadczy�, k�aniaj�c si� nisko.
- Bilbo Baggins, nawzajem - rzek� hobbit, zbyt zdumiony, by zdoby� si�
od razu na jakie� pytanie. Gdy milczenie, kt�re potem zapad�o,
przed�u�a�o si� k�opotliwie, doda�: - W�a�nie mia�em si��� do
podwieczorku; prosz� ci�, wejd� i napij si� ze mn� herbaty. - Brzmia�o to
mo�e troch� oschle, Bilbo jednak mia� jak najlepsze intencj�. C� by� ty
zrobi� na jego miejscu, gdyby jaki� krasnolud nieproszony przyszed� do
ciebie i powiesi� sw�j p�aszcz w twojej sieni, nie usprawiedliwiaj�c si�
ani s�owem?
Nie zabawili d�ugo za sto�em, �ci�le m�wi�c zaczynali dopiero po
trzecim kawa�ku ciasta, gdy rozleg� si� znowu dzwonek, jeszcze
g�o�niejszy ni� poprzedni.
- Wybacz! - rzek� hobbit i pobieg� go drzwi.
"A wi�c jeste� nareszcie" - chcia� zawo�a�, pewny, �e tym razem ujrzy
Gandalfa. Ale to nie by� Gandalf. Zamiast niego ukaza� si� w progu
bardzo stary krasnolud z bia�� brod�, w czerwonym kapturza; ten r�wnie�
skoczy� skwapliwie w uchylone drzwi, jakby zosta� zaproszony.
- Zaczynaj� si�, jak widz�, schodzi� - powiedzia�, spostrzegaj�c na ko�ku
zielony kaptur Dwalina, i powiesi� w najbli�szym s�siedztwie sw�j,
czerwony. - Balin, do us�ug - rzek� k�ad�c r�k� na piersi.
- Dzi�kuj� - rzek� Bilbo, kt�remu zdumienie dech zapar�o. Nie by�a to
wcale stosowna odpowied�, lecz s�owa "zaczynaj� si� schodzi�" zrobi�y
na nim wstrz�saj�ce wra�enie. Lubi� go�ci, lubi� jednak zna� osoby
przychodz�ce do jego domu i wola� te� zaprasza� je z w�asnej ch�ci.
Mign�a mu okropna my�l, �e ciasta mo�e nie starczy� dla wszystkich, a
w�wczas on, jako gospodarz - zna� bowiem obowi�zki go�cinno�ci i
got�w by� ich przestrzega�, nawet gdyby okaza�y si� bardzo bolesne -
b�dzie musia� obej�� si� smakiem.
- Prosz�, wejd� i wypij fili�ank� herbaty - zdo�a� wyj�ka�, nabrawszy
tchu w piersi.
- Wola�bym ma�e piwo, je�li ci to nie zrobi r�nicy, zacny panie - rzek�
siwobrody Balin. - Nie mam wszak�e nic przeciw ciastu, zw�aszcza gdyby
si� znalaz� kawa�ek placka z kminkiem.
- Znajdzie si� niejeden! - Bilbo sam si� zdziwi�, s�ysz�c swoj� szybk�
odpowied�, po czym, nie wiedz�c kiedy i jak, skoczy� do spi�arni po dwa
pi�kne, kr�g�e placki, kt�re upiek� wczesnym popo�udniem, �eby mie� co
przek�si� do poduszki.
Kiedy wr�ci�, zasta� Balina i Dwalina gaw�dz�cych przy stole jak dwaj
starzy przyjaciele (rzeczywi�cie byli rodzonymi bra�mi). Bilbo zd��y�
postawi� przed nimi piwo i ciasto, gdy zn�w dzwonek zad�wi�cza�
dono�nie raz i drugi.
"Teraz to ju� z pewno�ci� Gandalf" - pomy�la� Bilbo i sapi�c pomkn��
przez tunel. Ale to nie by� Gandalf, tylko dw�ch krasnolud�w. Obaj mieli
niebieskie kaptury, srebrne pasy i ��te brody, a ka�dy d�wiga� worek z
narz�dziami i �opat�. Skoczyli w drzwi natychmiast, gdy je Bilbo
otworzy� - on wszak�e ju� si� temu wcale nie dziwi�.
- Czym mog� s�u�y�? - spyta�.
- Kili, do us�ug - powiedzia� pierwszy krasnolud.
- I Fili - doda� drugi, po czym obaj �ci�gneli niebieskie kaptury i uk�onili
si� grzecznie.
- Nawzajem, s�uga wasz i waszych rodzin - odpar� Bilbo, tym razem ju�
nie zapominaj�c o dobrym wychowaniu.
- Dwalin i Balin ju� tu s�, jak widz� - powiedzia� Kili. - Do��czymy si�
wi�c do gromady.
"Gromada! - pomy�la� pan Baggins. - Nie podoba mi si� to wyra�enie.
Doprawdy, musz� przysi��� cho� na minut�, zebra� my�li i napi� si�
czego�". Ledwie poci�gn�� jeden �yk - przycupn�wszy w k�cie, podczas
gdy czterech krasnolud�w rozsiad�o si� za sto�em, gadaj�c o kopalniach i
o z�ocie, i o k�opotach z goblinami, i o spustoszeniach dokonywanych
przez smoki, i o tysi�cu innych rzeczy, kt�rych Bilbo nie rozumia� i nie
chcia� rozumie�, poniewa� brzmia�y zbyt awanturniczo - gdy: ding, dong,
ling, dang - za�piewa� dzwonek, jak gdyby jaki� ma�y, niegrzeczny
hobbitek pr�bowa� urwa� sznur.
- Kto� jest pod drzwiami - powiedzia� Bilbo mrugaj�c nerwowo.
- Czterech ktosi�w, s�dz�c z dzwonka - rzek� Fili. - Zreszt� id�c tu
widzieli�my ich daleko na drodze za nami.
- Biedny ma�y hobbit usiad� w hallu i ukry� g�ow� w d�oniach, zadaj�c
sobie w duchu pytanie, co si� w�a�ciwie sta�o i co si� dalej stanie, i czy
wszyscy ci go�cie zostan� u niego na kolacji. Ale dzwonek zad�wi�cza�
najg�o�niej, jak potrafi�, wi�c Bilbo pobieg� do drzwi. Okaza�o si�, �e to
wcale nie czterech, lecz pi�ciu krasnolud�w. Ten pi�ty zd��y� nadej��,
gdy Bilbo marudzi� w hallu. Ledwie gospodarz nacisn�� klamk�, a ju�
wszyscy przybysze byli we wn�trzu jego domu i k�aniali si� m�wi�c "do
us�ug" jeden przez drugiego. Dori, Nori, Ori, Oin i Gloin brzmia�y ich
imiona; wkr�tce te� pi�� kaptur�w: dwa purpurowe, jeden szary, jeden
br�zowy i jeden bia�y - zawis�o na ko�kach, krasnoludy za� zatkn�wszy
krzepkie d�onie za z�ote i srebrne pasy, ruszy�y do jadalni. Zebra�a si� tam
ju� spora gromada. Ten wo�a� o piwo, tamten o porter, �w o kaw�, a
wszyscy o ciastka, tote� hobbit mia� przez pewien czas pe�ne r�ce roboty.
Pot�ny dzban kawy w�a�nie grza� si� na kominku, placki ju� znikn�y, a
krasnoludy zabra�y si� do ma�lanych bu�eczek - gdy nagle g�o�ne
ko�atanie dobieg�o ich uszu. Nie dzwonek, lecz trach, trach! Kto� wali�
lask� w pi�kne zielone drzwi hobbita!
Bilbo pu�ci� si� korytarzem bardzo zagniewany i do cna og�upia�y.
R�wnie fatalnej �rody w �yciu nie pami�ta�. Otworzy� drzwi znienacka,
tak �e wszyscy run�li do �rodka, jeden na drugiego. Znowu krasnoludy,
czw�rka! A za ich plecami sta� Gandalf oparty o lask� i �mia� si� g�o�no.
Wydrapa� lask� porz�dn� szram� w pi�knych drzwiach, a przy tej
sposobno�ci zatar� tajemniczy znak, kt�ry na nich zrobi� poprzedniego
ranka.
- Ostro�nie, ostro�nie! - rzek�. - Wcale to co ciebie niepodobne, m�j
Bilbo, �eby najpierw przetrzymywa� go�ci na s�omiance, a potem
otwiera� drzwi tak, jakby� z procy strzela�. Pozw�l, �e ci przedstawi�: oto
Bifur, Bofur, Bombur, a nade wszystko - Thorin!
- Do us�ug! - krzykn�li Bifur, Bofur i Bombur, staj�c w szeregu.
Powiesili na ko�kach dwa kaptury ��te i jeden jasnozielony oraz czwarty:
b��kitny z d�ugim srebrnym chwastem. B��kitny kaptur nale�a� do
Thorina, ogromnego, dostojnego krasnoluda; by� to nie kto inny, lecz
s�awny Thorin D�bowa Tarcza we w�asnej osobie, zgo�a w tym momencie
nie zachwycony, �e przydarzy�o mu si� pa�� plackiem w sieni Bilbo, z
Bifurem, Bofurem i Bomburem na grzbiecie. Na dobitk� grubas Bombur
by� bardzo ci�ki. Thorin zachowa� si� wynio�le i nie wspomnia� nic o
"us�ugach", lecz biedny pan Baggins tyle razy powt�rzy�: - Och,
przepraszam! - �e wreszcie dumny krasnolud mrukn��: - Nie ma za co - i
rozchmurzy� czo�o.
- Nikogo nie brakuje - rzek� Gandalf, spogl�daj�c na trzyna�cie
wisz�cych rz�dem kaptur�w - a by�y to kaptury od�wi�tne, wizytowe,
odpinane od p�aszczy - i na sw�j w�asny kapelusz obok nich. - Wcale
weso�e zgromadzenie! Mam nadziej�, �e dla maruder�w zosta�o co�
jeszcze do zjedzenia i wypicia. Co tam masz? Herbat�? Nie, dzi�kuj�. Co
do mnie, prosz� o kropelk� czerwonego wina.
- Ja te� - powiedzia� Thorin.
- I o konfitury malinowe, i o szarlotk�.
- I o pasztecik z mi�sem, i o ser.
- I o gulasz wieprzowy z sa�at�.
- Jeszcze ciastek, jeszcze piwa, jeszcze kawy, je�li �aska - wo�a�y inne
krasnoludy zza drzwi jadalni.
- B�d� tak dobry i ugotuj kilka jajek - krzykn�� Gandalf w �lad za
hobbitem, kt�ry ju� ku�tyka� w stron� spi�arni. A przy okazji przynie� na
zimno kurcz�ta pieczone i pomidory.
"On, zdaje si�, zna moj� spi�arni� r�wnie dobrze jak ja sam" - pomy�la�
pan Baggins, ca�kowicie sko�owacia�y; zaczyna� ju� podejrzewa�, czy
najokropniejsza przygoda nie spotka go we w�asnym domu. Nim zmie�ci�
na ogromnej tacy wszystkie butelki, p�miski, no�e, widelce, szklanki,
talerze, �y�eczki i tak dalej - obla� si� potem, dosta� wypiek�w i straci� do
reszty humor.
- Tam do licha z tymi krasnalami! - powiedzia� g�o�no. - Nie m�g�by to
jeden z drugim ruszy� si� i pom�c troch�?
I patrzcie! W drzwiach kuchni ju� stali Balin i Dwalin, a za nimi Fili i
Kili. Nim Bilbo zd��y� bodaj kichn��, chwycili tac� i kilka ma�ych
stolik�w, zanie�li do sali i zmienili wszystkie nakrycia.
Na honorowym miejscu siedzia� Gandalf, a trzynastu krasnolud�w wok�
niego przy stole. Bilbo za�, na sto�eczku przy kominku, �u� biszkopt
(apetyt opu�ci� go ca�kowicie) i usi�owa� robi� dobr� min�, jakby
wszystko, co si� dzia�o, by�o rzecz� najzwyklejsz� w �wiecie, a wcale nie
�adn� przygod�. Krasnoludy jad�y i jad�y, gada�y i gada�y, a czas p�yn��.
Wreszcie odsun�y krzes�a od sto�u, a Bilbo zerwa� si�, �eby pozbiera�
talerze i szklanki.
- Przypuszczam, �e zechcecie wszyscy zosta� na kolacji? - spyta�, jak
umia� najgrzeczniej, lecz bez nalegania.
- Ma si� rozumie�! - odpar� Thorin. - Po kolacji tak�e. Nie uporamy si� z
naszymi sprawami do p�na w noc, a przedtem musimy troch� u�y�
muzyki. Teraz sprz�tajcie!
Na to dwunastu krasnolud�w - ale nie Thorin, bo Thorin by� zbyt
dostojny i zosta� przy stole, rozmawiaj�c z Gandalfem - skoczy�o na
r�wne nogi i zacz�o uk�ada� nakrycia w wysokie stosy. Nie czekaj�c na
tace, ruszyli do kuchni, a ka�dy ni�s� na jednej d�oni chwiej�c� si�
piramid� talerzy, ukoronowan� na szczycie pust� butelk�; hobbit bieg� za
nimi a� piszcz�c ze strachu: "b�agam, uwa�ajcie!", "po c� si�
trudzicie?!", "ja przecie� sam ch�tnie..." Ale krasnoludy zamiast
odpowiedzie� za�piewa�y ch�rem:
T�uczmy szklanki, spodki, miski,
Niech gospodarz �yje nasz!
A cho� Bilbo p�aczu bliski,
Niechaj drzazgi lec� z flasz!
Obrus w strz�py, dzbanek mleka
O pod�og�! Trzask i huk!
Ko�ci wko�o porozwleka�,
Butl� wina prask o pr�g!
Buch czerepy w garnek �mia�o
Szk�o na drobny t�uczmy piach -
A co jeszcze pozosta�o,
O pod�og� b�c i trach!
Baczno��! Bilbo p�aczu bliski,
Zaraz us�yszycie j�k -
Wi�c uwaga tam na miski! -
Trach i prask, i b�c, i brzd�k!
Oczywi�cie krasnoludy nic z tych okropno�ci nie wprowadzi�y w czyn,
wszystko w mig zosta�o umyte i porz�dnie ustawione, a przez ca�y czas
hobbit kr�ci� si� po�rodku kuchni, usi�uj�c podpatrzy�, co dziwni go�cie
robi�. Potem wr�cili do sali i zastali tam Thorina z nogami opartymi o
krat� przed kominkiem i �mi�cego fajk�. Wydmuchiwa� ogromne
pier�cienie z dymu, a ka�dy z nich lecia� tam, gdzie mu Thorin kaza�:
kominem w g�r�, za stoj�cy na parapecie kominka zegar, pod st� lub pod
sufit, gdzie kr��y�y w k�ko, w k�ko; ale gdziekolwiek lecia�y, nie mog�y
umkn�� przed Gandalfem, kt�ry ze swej kr�tkiej drewnianej fajeczki -
pyk! - wypuszcza� mniejsze pier�cionki dymu prost w �rodek
Thorinowych. Potem te k�ka Gandalfa zielenia�y z rado�ci, �e sztuka si�
uda�a, i wraca�y nad g�ow� czarodzieja. W chmurze kolorowych pier�cieni
dymu wygl�da� naprawd� czarodziejsko. Bilbo sta� jak urzeczony - bardzo
lubi� k�ka z dymu - i zaczerwnieni� si� na my�l, �e poprzedniego ranka
taki by� dumny ze swoich pier�cionk�w, kt�re wysy�a� nad Pag�rek.
- A teraz muzyka - rzek� Thorin. - Przynie�cie instrumenty.
Kili i Fili skoczyli po swoje worki i wr�cili ka�dy ze skrzypcami; Dori,
Nori i Ori wydobyli spod p�aszczy flety, Bombur przyni�s� z hallu b�ben;
Bifur i Bofur tak�e wyszli na chwilk� i zjawili si� z klarnetami, kt�re
pozostawili przedtem w�r�d lasek w sieni; Dwalin i Balin powiedzieli: -
Przepraszam, zostawi�em sw�j instrument na ganku - na co Thorin
zawo�a�: - Przynie�cie i m�j przy sposobno�ci! - Przytaszczyli wi�c dwie
ogromne wiolonczele, wi�ksze niemal od nich samych, oraz harf� Thorina
w zielonym pokrowcu. By�a to pi�kna z�ota harfa, a gdy Thorin dotkn��
strun, natychmiast zabrzmia�a muzyka tak niespodziana i s�odka, �e Bilbo
zapomnia� o wszystkim i wyobra�nia przenios�a go daleko, w tajemnicze
krainy, nad kt�rymi �wiec� dziwne ksi�yce, daleko za Wod�, daleko od
hobbickiej norki pod Pag�rkiem.
Mrok p�yn�� do sali przez ma�e okienko w stoku Pag�rka, p�omienie na
kominku migota�y - by� kwiecie� - a krasnoludy gra�y wci��, gra�y, a cie�
brody Gandalfa dr�a� na �cianie.
Ciemno�ci wype�ni�y pok�j, ogie� zgas�, cienie znikn�y - a krasnoludy
gra�y jeszcze. Nagle kt�ry� zacz�� �piewa� do wt�ru melodii, potem inni
przy��czyli swe g�osy, niskie, przyt�umione g�osy krasnolud�w
przyzwyczajonych z dawnych czas�w do �piewania w swoich g��bokich
podziemnych siedzibach. A oto par� strofek z ich pie�ni, chocia�
naprawd� nie spos�b wyobrazi� jej sobie bez muzyki:
Ponad g�r omglony szczyt
Le�my, zanim wstanie �wit,
By jaskinom, lochom, grotom
Czarodziejskie wydrze� z�oto!
Ju� krasnali dzia�a czar;
W cisz� m�ot�w d�wi�k si� wdar�,
Tam gdzie mrok pod ska�� w�adnie
I gdzie dziwy drzemi� na dnie.
Dawnych elf�w mo�ny r�d
Z�ota tu zgromadzi� w br�d
I w podziemnych ku�niach m�otem
Z kruszcu miecze kowa� z�ote.
Na srebrzystych nitek pas
Niza� b�yski l�ni�cych gwiazd,
W z�otych koron za� obr�cze.
Ksi�ycowe wplata� t�cze.
Ponad g�r omglony szczyt
Le�my, zanim wstanie �wit,
By jaskinom, lochom, grotom
Czarodziejskie wydrze� z�oto!
Z�ote harfy le�� wiek,
Gdzie nie kopa� �aden cz�ek,
A w nich pie�ni drzemie mnogo
Nie s�yszanych przez nikogo
Nagle sosen s�ucha� szum,
Wichr�w noc� zawy� t�um
I czerwonym, �ywym ogniem
Drzewa p�on� jak pochodnie.
Gdzie� w dolinie bije dzwon
Ludzie patrz� z wszystkich stron,
A gniew Smoka ciska gromy
Na struchla�e, kruche domy.
Dymi� g�ry w blasku gwiazd,
Dla krasnali przyszed� czas.
Po pag�rkach, po urwiskach
W ksi�ycowych biegn� b�yskach.
Ponad g�r omglony szczyt
Le�my, zanim wstanie �wit,
�eby wydrze� lochom, grotom
Nasze harfy, nasze z�oto!
Gdy tak �piewali, Bilbo poczu�, �e budzi si� w nim mi�o�� do pi�knych
rzeczy, kt�re powstaj� dzi�ki pracy r�k, zr�czno�ci i czarom, nami�tna i
zazdrosna mi�o��, najgor�tsza po��dliwo�� serc krasnoludzkich. Co� z
dziedzictwa Tuk�w ockn�o si� w hobbicie, zapragn�� ruszy� w �wiat,
zobaczy� wysokie g�ry, us�ysze� szum sosen i potok�w, zbada� g��bie
jaski�, miecz nosi� u boku zamiast laski. Wyjrza� przez okno. Na
ciemnym niebie ponad drzewami �wieci�y gwiazdy. Pomy�la� o klejnotach
krasnolud�w, b�yszcz�cych w mroku podziemi. Nagle z lasu za Wod�
wystrzeli� w g�r� p�omie� - kto� pewnie rozpali� ognisko - i hobbitowi
wyda�o si�, �e to zb�jeckie smoki spad�y na jego spokojny Pag�rek i chc�
wszystko pu�ci� z dymem. Wzdrygn�� si� i bardzo szybko sta� si� zn�w
zwyk�ym panem Bagginsem z Bag End, pod Pag�rkiem.
Wsta�, dr��c ca�y. P� jego duszy m�wi�o mu, �e trzeba niby to i�� po
lamp�, a naprawd� ukry� si� w piwnicy za beczkami piwa i nie wy�azi�
stam�d, p�ki ostatni krasnolud nie opu�ci jego domu. Nagle spostrzeg�, �e
muzyka i �piew ucich�y i �e wszyscy go�cie patrz� na niego b�yszcz�cymi
w ciemno�ciach oczyma.
- Dok�d si� wybierasz? - spyta� Thorin takim tonem, jakby zgadywa�, co
si� dzieje w obu po�owach duszy hobbita.
- Czy nie przyda�oby si� troch� �wiat�a? - odpra� Bilbo, usi�uj�c si�
usprawiedliwi�.
- Lubimy ciemno�ci - oznajmi�y ch�rem krasnoludy. - Ciemne sprawy
najlepiej za�atwia� po ciemku. Jeszcze mamy kilka godzin do �witu.
- Oczywi�cie - rzek� Bilbo i usiad� z takim po�piechem, �e zamiast na
sto�ek, trafi� na brzeg kominka; narobi� przy tym straszliwego ha�asu,
zrzucaj�c pogrzebacz oraz szufelk�.
- Cisza! - zawo�a� Gandalf. - Thorin ma g�os!
Thorin zacz�� w te s�owa:
- Szanowny Gandalfie, szanowne krasnoludy, szanowny panie Baggins!
Zebrali�my si� tutaj dzi�, w domu naszego przyjaciela i wsp�spiskowca,
tego oto znakomitego i zuchwa�ego hobbita - oby w�os nawet nie spad� z
jego nogi! Cze�� jego �wietnemu winu i piwu...
M�wca przerwa� z braku tchu oraz dlatego, �e czeka� na jak�� grzeczn�
uwag� ze strony gospodarza, lecz wszystkie komplementy pad�y w
pr�ni�; nieszcz�sny Bilbo Baggins daremnie porusza� wargami, �eby
zaprotestowa� przeciw nazywaniem go zuchwa�ym hobbitem, a co gorsza
- spiskowcem; tak sko�owacia�, �e nie m�g� wydoby� z gard�a �adnego
d�wi�ku. Thorin wi�c ci�gn�� dalej:
- Zebrali�my si�, �eby om�wi� nasze zamiary, sposoby ich
urzeczywistnienia, �rodki, polityk� i taktyk�. Wkr�tce, nim dzie� za�wita,
wyruszymy w dalek� drog�, na wypraw�, z kt�rej, kto wie, mo�e wielu z
nas, mo�e nawet nikt (z wyj�tkiem naszego przyjaciela i doradcy,
m�drego czarodzieja Gandalfa) �ywy nie wr�ci. Chwila to uroczysta. Cel,
jak s�dz�, znaj� wszyscy. Lecz dla szanownego pana Bagginsa i mo�e dla
najm�odszych krasnolud�w - nie pomyl� si� chyba, je�li wymieni� na
przyk�ad imiona dw�ch: Fili i Kili - warto pokr�tce wyja�ni� aktualn�
sytuacj�...
Takim stylem przemawia� Thorin. By� bardzo dostojnym krasnoludem.
Gdyby mu pozwolono, m�wi�by pewnie a� do utraty tchu w ten sam
spos�b, to znaczy tak, �e nikt nie us�ysza�by od niego nic, czego by ju� od
dawna sam nie wiedzia�. Lecz przerwano mu brutalnie. Biedny Bilbo nie
m�g� tego d�u�ej wytrzyma�. Przy s�owach: "Kto wie... mo�e nikt z nas
�ywy nie wr�ci" - Bilbo poczu�, �e z jego �o��dka podnosi si� w g�r� a�
do gard�a okropny krzyk, kt�ry te� zaraz wyrwa� mu si� z ust, niby gwizd
lokomotywy wyje�d�aj�cej z tunelu. Gandalf zapali� niebieskie �wiat�o na
ko�cu swej czarnoksi�skiej r�d�ki i w tym magicznym blasku wszyscy
ujrzeli, �e biedny ma�y hobbit kl�czy na dywanie przed kominkiem i
dygoce jak galareta. Wtedy Bilbo pad� plackiem, wykrzykuj�c raz po raz:
"Piorun mnie trafi�, piorun mnie trafi�!" Nic wi�cej przez d�ugi czas nie
mogli od niego wydoby�. Podnie�li go wi�c i po�o�yli na uboczu, na
kanapie w salonie, postawili kieliszek wina w zasi�gu jego r�ki i wr�cili
do narady nad swymi ciemnymi sprawami.
- Ten malec �atwo wpada w zapa� - rzek� Gandalf, gdy wszyscy zn�w
siedzieli przy stole. - Miewa takie dziwne ataki, ale to zuch nad zuchy, w
razie czego b�dzie si� bi� jak smok.
Kto z was widzia�, jak w razie czego zachowuje si� smok, ten dobrze
rozumie, �e por�wnanie to by�oby tylko poetyck� przesad� w
zastosowaniu do jakiegokolwiek hobbita, nawet gdyby chodzi�o o
stryjecznego dziadka Wielkiego Tuka, Bullroarera, kt�ry odznacza� si� tak
olbrzymim jak na hobbita wzrostem, �e m�g� dosiada� konia. Natar� on
konno na zast�py goblin�w z G�ry Gram w bitwie na Zielonych Polach i
jednym zamachem kija str�ci� kr�lowi Golfimbulowi g�ow� z karku.
G�owa ta przelecia�a sto �okci w powietrzu i zary�a si� w kr�liczej jamie;
w ten spos�b bitwa zako�czy�a si� zwyci�sko, a jednocze�nie
wynaleziona zosta�a gra w golfa.
Tymczasem wszak�e �agodniejszy od swego przodka potomek Bullroarera
odzyskiwa� w salonie zmys�y. Po chwili odpoczynku i dobrym �yku wina
podrepta� nerwowym kroczkiem do drzwi sali. Przemawia� w�a�nie Gloin,
a oto co Bilbo us�ysza�:
- Hmmm... -(czy co� w tym rodzaju, w ka�dym razie mrukni�cie). -
My�licie, �e on si� nada? �atwo Gandalfowi m�wi�, �e to jest hobbit
dzikiego m�stwa, ale jeden taki wrzask zapa�u wystarczy, �eby zbudzi� ze
snu smoka razem z ca�� rodzin�, a nam wszystkim zgotowa� �mier�. Mnie
si� zreszt� wydaje, �e to brzmia�o raczej jak wrzask strachu, a nie zapa�u.
Doprawdy, gdyby nie znak na drzwiach, by�bym przekonany, �e trafili�my
do niew�a�ciwego domu. Od razu, jakem zobaczy� w progu tego malca,
nabra�em w�tpliwo�ci, bo tylko si� k�ania� i sapa�. Wygl�da mi bardziej
na korzennego kupca ni� na w�amywacza.
W�wczas pan Baggins nacisn�� klamk� i wszed� do sali. Krew Tuk�w
wzi곹 w nim g�r�. Got�w by� w tej chwili wyrzec si� snu i �niadanie,
byle zyska� s�aw� dzikiego m�stwa. Zreszt� na wspomnieniu malca, kt�ry
si� k�ania� i sapa� w progu, ogarnia� go naprawd� dziki gniew. Wielokro�
p�niej Bagginsowska cz�stka natury hobbita �a�owa�a tego, co w owym
momencie zrobi�, i m�wi�a mu: "G�upi� by�, m�j Bilbo. Sam z w�asnej
woli wpakowa�e� si� w awantur�".
- Wybaczcie - rzek� - �e pods�ucha�em, co�cie tutaj m�wili. Nie
rozumiem oczywi�cie, o co w�a�ciwie chodzi i co znacz� te wzmianki o
w�amywaczach, ale s�dz�, �e mam prawo mniema� (tak si� wyrazi�, bo
chcia� wyst�pi� z wielk� godno�ci�), i� macie mnie za niegodnego swojej
kompanii. Przekonacie si� sami. Na moich drzwiach nie ma �adnych
znak�w, pomalowa�em je �wie�o ledwie tydzie� temu i jestem pewien, �e
trafili�cie do niew�a�ciwego domu. Od razu, jakem zobaczy� na progu
wasze dziwne miny, nabra�em w�tpliwo�ci. Ale, prosz�, uwa�ajcie, �e
trafili�cie, gdzie nale�a�o. Powiedzcie mi, o co chodzi, a postaram si� to
zrobi�, cho�bym musia� st�d pomaszerowa� na najdalszy wsch�d
wschodu i walczy� z Robo�akami na Najdalszej Pustyni. Moim
prapraprapradziadem by� Bullroarer Tuk, tote�...
- Owszem, owszem, by�, ale bardzo dawno temu - rzek� Gloin. - Teraz
jest mowa o tobie. A co do znaku, zapewniam ci�, �e jest na twoich
drzwiach znak, kt�ry wedle przyj�tego w naszym cechu zwyczaju znaczy
- albo przynajmniej znaczy� dawniej: w�amywacz szuka odpowiedniego
zaj�cia, wymagane silne wra�enia i godziwy zarobek. Tak si� ten znak
odczytuje. Mo�na zreszt� zamiast "w�amywacz" wyrazi� si�:
"do�wiadczony poszukiwacz skrab�w" - je�eli chcesz. Niekt�rzy to wol�.
Nam nie robi to r�nicy. Gandalf zawiadomi� nas, �e kto� nadaj�cy si� do
naszej kompanii mieszka w tej okolicy i szuka zaj�cia od zaraz, wi�c
wyznaczy� tutaj wszystkim spotkanie w �rod� w porze podwieczorku.
- Oczywi�cie, �e jest znak na drzwiach - rzek� Gandalf. - Sam go
zrobi�em. Nie bez powodu. Domagali�cie si�, �ebym znalaz� czternastego
uczestnika wyprawy, no i wybra�em pana Bagginsa. Je�eli kto� uwa�a, �e
wybra�em niew�a�ciw� osob� i niew�a�ciwe miejsce, prosz� bardzo,
ruszajcie w trzynastu, nara�ajcie si� na pecha, skoro wam si� podoba, albo
wracajcie do kopalni w�gla.
Spojrza� tak gniewnie na Gloina, �e krasnolud a� skuli� si� w fotelu; a
gdy Bilbo otworzy� usta, �eby zada� jakie� pytanie, Gandalf obr�ci� si�
nachmurzony i zje�y� krzaczaste brwi tak, �e hobbit pr�dko zamkn�� usta,
a� klasn�y.
- W porz�dku - rzek� Gandalf. - Do�� sprzeczek. Ja wybra�em pana
Bagginsa, to powinno wszystkim wystarczy�. Skoro ja wam powiadam, �e
jest w�amywaczem, to znaczy �e jest albo w swoim czasie b�dzie z niego
w�amywacz. Co� wi�cej tkwi w tym hobbicie, ni� wam si� wydaje, kto
wie, mo�e te� o wiele wi�cej, ni� on sam przypuszcza. Mo�e do�yjecie
tego, �e mi jeszcze podzi�kujecie. A teraz, Bilbo, m�j ch�opcze, przynie�
lamp�, trzeba to i owo wyja�ni�.
W �wietle ogromnej lampy z czerwonym aba�urem rozpostar� na stole
arkusz pergaminu, jak gdyby map�.
- Rysowa� to tw�j dziadek, Thorinie - odpar� na �ywe pytania
krasnolud�w. - To jest mapa G�ry.
- Nie zdaje mi si�, �eby nam mog�a wiele pom�c - powiedzia� z
rozczarowaniem w g�osie Thorin, rzuciwszy okiem na map�. - Pami�tam
do�� dobrze G�r� i jej okolice. Wiem te�, gdzie le�y Mroczna Puszcza i
Zwi�d�e Wrzosowiska, sk�d s� rodem wielkie smoki.
- Nad G�r� wymalowany jest czerwony smok - rzek� Balin - ale przecie�
i tak znajdziemy go bez trudu, byle�my tam w og�le doszli.
- Jest na mapie co�, czego nie zauwa�yli�cie - powiedzia� czarodziej - a
mianowicie naznaczone tajemne wej�cie. Widzicie te znaki runiczne po
zachodniej stronie i r�k� z wytkni�tym palcem? Wskazuje ona ukryte
przej�cie do Ni�szych Sal. (Sp�jrzcie na map�, kt�ra znajduje si� na
ko�cu ksi��ki, a zobaczycie tam czerwone pismo runiczne.)
- Przej�cie by�o mo�e ongi ukryte - odezwa� si� Thorin - ale kto wie, czy
nie zosta�o ju� teraz ujawnione? Stary Samug mieszka tam od tak dawna,
�e chyba zbada� dok�adnie ca�e podziemie.
- Nawet je�li o przej�ciu wie, na pewno od wielu lat nie mo�e go
u�ywa�.
- Dlaczego?
- Bo jest za ma�e. Drzwi maj� pi�� st�p wysoko�ci, a wszerz zmie�ci si�
trzech krasnolud�w naraz, jak m�wi� runy, lecz Smaug nie wcisn��by si�
w otw�r tych rozmiar�w nawet za m�odu, a tym bardziej teraz, po
po�arciu tylu dziewic z doliny.
- Mnie si� ta dziura wydaje ogromne - pisn�� Bilbo (nie mia� poj�cia o
smokach, zna� si� tylko na hobbickich norach). Tak si� zapali� i
zainteresowa�, �e zapomnia� o trzymaniu j�zyka za z�bami. Przepada� za
mapami, w jego sieni wisia�a du�a mapa Okolicy, na kt�rej czerwonym
atramentem ponaznacza� swoje ulubione spacery. - Jakim sposobem kto�,
nie m�wi�c ju� o smoku, m�g�by nie zauwa�y� z zewn�trz tak wielkich
drzwi? - spyta�. Nie zapominajcie, �e Bilbo by� tylko ma�ym hobbitem.
- Mog� by� ukryte na r�ne sposoby - odpar� Gandalf. - Kt�rego z nich
u�yto w tym przypadku, nie wiemy i nie dowiemy si�, p�ki nie
zobaczymy na miejscu. Z tego co m�wi mapa, domy�lam si�, �e
zamkni�tych drzwi nie mo�na odr�ni� od reszty �ciany G�ry, bo t�
sztuk� zwykle stosuj� krasnoludy. Mam racj� czy nie?
- Masz racj� - rzek� Thorin.
- Zapomnia�em te� doda� - ci�gn�� Gandalf - �e do mapy do��czony jest
klucz, ma�y, dziwny kluczyk. Oto on! - To m�wi�c wr�czy� Thorinowi
srebrny kluczyk ze skomplikowanymi naci�ciami na d�ugiej rurce. - Pilnuj
go dobrze!
- Z pewno�ci� b�d� go pilnowa� - odpar� Thorin i umocowa� kluczyk na
pi�knym �a�cuchu, kt�ry nosi� na szyi pod kubrakiem. - Teraz wi�c
sprawa zapowiada si� o wiele pomy�lniej. Nowiny, kt�re tu us�yszeli�my
znacznie poprawiaj� nasze widoki. Dotychczas nie wyobra�ali�my sobie
do�� jasno, co robi�. Zamierzali�my maszerowa� na wsch�d jak najciszej,
najostro�niej, a� nad D�ugie Jezioro. dalej zacz�yby si� trudno�ci...
- Trudno�ci zaczn� si� o wiele wcze�niej, o ile cokolwiek wiadomo mi o
szlakach wschodnich - przerwa� mu Gandalf.
- Min�wszy D�ugie Jezioro - ci�gn�� Thorin, nie zwracaj�c uwagi na
s�owa czarodzieja - mo�na by i�c wzd�u� Bystrej Rzeki do ruin Dali,
starego miasta w dolinie, w cieniu G�ry. Ale �adnego z nas nie n�ci my�l
o G��wnej Bramie. Rzeka prze�amuje si� tam w�r�d urwistych brzeg�w
na po�udnie od G�ry, ale tamt�dy r�wnie� wychodzi smok, i to o wiele za
cz�sto, je�li nie zmieni� obyczaj�w.
- To na nic - rzek� czarodziej. - Nie poradziliby�cie sobie tam bez
pot�nego wojownika albo wr�cz bohatera. Usi�owa�em kogo� takiego
znale��, ale wojownicy zaj�ci s� wzajemnymi walkami w odleg�ych
krajach, a bohater�w w tych stronach trudno czy mo�e wr�cz nie spos�b
spotka�. Tu miecze przewa�nie st�pia�y, topor�w u�ywa si� do r�bania
drew, a tarcze s�u�� za ko�yski albo za pokrywki na garnki; smoki s�
niegro�na, bo �yj� daleko st�d (dlatego te� sta�y si� legend�). Z tych
powod�w zdecydowa�em si� raczej na w�amanie, tym bardziej kiedy sobie
przypomnia�em o istnieniu bocznego wej�cia. A oto nasz ma�y Bilbo
Baggins, w�amywacz, w�amywacz z wyboru i wyborowy. A teraz rad�my
dalej i u��my jaki� plan.
- Dobrze. W takim razie - rzek� Thorin - niech rzeczoznawca-w�amywacz
przedstawi nam swoje pomys�y i propozycje.
I Thorin z drwi�c� uprzejmo�ci� zwr�ci� si� do hobbita.
- Najpierw chcia�bym si� czego� wi�cej o tej sprawie dowiedzie� - rzek�
Bilbo, bardzo zmieszany i troch� dr��cy w g��bi serca, lecz wci�� jeszcze,
jak przysta�o na potomka Tuk�w, niezachwiany w postanowieniu, ze
we�mie udzia� w przygodzie. - To znaczy o z�ocie i o smoku, i o
wszystkim, sk�d si� tam to z�oto wzi�o i czyj� jest w�asno�ci�, itepe,
itede.
- To dopiero! - powiedzia� Thorin. - Czy� nie obejrza�e� mapy? Czy nie
s�ysza�e� naszej pie�ni? Czy� nie o tym w�a�nie m�wimy od czterech
godzin?
- A jednak wola�bym mie� jasne i dok�adne informacje - upiera� si�
hobbit; przybra� tak� min� jak przy omawianiu powa�nych interes�w
(zwykle robi� tak� min�, kiedy na przyk�ad kto� usi�owa� naci�gn�� go na
po�yczk�) i bardzo si� stara� wygl�da� na m�drego, przezornego
fachowca, za jakiego przedstawi� go Gandalf. - Chcia�bym te� wiedzie�,
na jakie nara�am si� ryzyko, jakie s� przewidziane wydatki got�wk�, ile
czasu zajmie ta robota, ile b�dzie wynosi�o moje wynagrodzenie i tak
dalej! - a m�wi�c to hobbit my�la� po prostu: "Co ja z tego b�d� mia�? I
czy wr�c� �ywy?"
- No, wi�c s�uchaj - powiedzia� Thorin. - Przed laty, za �ycia mojego
dziadka, gromada krasnolud�w, wyparta z dalekiej p�nocy, przyby�a
wraz z ca�ym maj�tkiem i narz�dziami pod t� G�r�, kt�r� widzia�e� na
mapie. Zacz�li tu wykopy, zbudowali tunele i ogromne podziemne hale
oraz warsztaty, a w dodatku znale�li, o ile mi wiadomo, mn�stwo z�ota i
drogich kamieni. W ka�dym razie zdobyli ogromne bogactwa i s�aw�, a
m�j dziadek zosta� Kr�lem pod G�r� i by� traktowany z wielkim
szacunkie przez �miertelnych ludzi, kt�rzy mieszkali na po�udniu, a z
czasem osiedlili si� nad g�rnym biegiem Bystrej Rzeki, a� po dolin� w
cienu G�ry. Za�o�yli tu pod�wczas weso�e miasto Dal. Kr�lowie
przysy�ali po naszych snycerzy i nawet mniej bieg�ych wynagradzali
hojnie. Ojcowie przyprowadzali do nas swoich syn�w na nauk� i p�acili
za ni� szczodrze, przede wszystkim w naturze, �ywno�ci�, bo my nie
trudzili�my si� upraw� ziemi ani staraniem o prowianty. By�y to pod
ka�dym wzgl�dem z�ote czasy dla nas, najubo�szy z krasnolud�w mia�
do�� pieni�dzy na w�asne potrzeby i na po�yczk� dla innych, a tak�e do��
czasu, �eby wyrabia� pi�kne przedmioty po prostu dla w�asnej rozrywki,
nie m�wi�c ju� o przepi�knych, czarodziejskich zabawkach, jakich dzi�
pr�no by� szuka� na �wiecie. Tote� sale w domu mego dziadka by�y
pe�ne cudownych klejnot�w, rze�b i puchar�w, a w sklepie z zabawkami
w Dali mo�na by�o oczy wypatrzy�.
Te w�a�nie rzeczy skusi�y smoka. Smoki, jak wiadomo, kradn� z�oto i
klejnoty ludziom, elfom i krasnoludom, gdziekolwiek si� da; strzeg�
swoich �up�w do ostatniego tchu (czyli na wieki, bo nie umieraj�, chyba
�e je kto� zabije), ale nie umiej� si� nimi cieszy�, nie u�ywaj� z nich nic,
bodaj miedzianego pier�cionka. Smoki wcale nie odr�niaj� pi�knej
roboty od partactwa, chocia� dobrze si� zazwyczaj znaj� na rynkowej
cenie przedmiot�w. Same te� nic nie potrafi� zrobi�, nie umiej� nawet
zreperowa� obluzowanej �uski na w�asnym pancerzu. W owych czasach
na p�nocy �y�o wiele smok�w, z�oto za� sta�o si� zapewne rzadko�ci�,
kiedy krasnoludy zbieg�y na po�udnie lub wygin�y, a smoki szerzy�y
coraz gorsze nieszcz�cia i spustoszenia. Szczeg�lnie chciwy, silny i z�y
by� gad imieniem Smaug. Pewnego dnia przefrun�� on na po�udnie.
Najpierw us�yszeli�my okropny szum, jakby huragan nadci�ga� z p�nocy,
a sosny na G�rze skrzypia�y i skrzypia�y na wietrze. Garstka krasnolud�w,
kt�re przypadkiem by�y na powierzchni (do tych szcz�liwc�w i ja
nale�a�em, by�em wtedy m�odym, ��dnym przyg�d ch�opcem i stale
w��czy�em si� wok� G�ry, to w�a�nie ocali�o mi �ycie)... Zobaczyli�my z
daleka, jak smok spad� na G�r� i jak trysn�y wok� niego p�omienie.
Potem zsun�� si� po stoku w d�, a gdziekolwiek przeszed�, las stawa� w
ogniu. W�wczas ju� dzwony w Dali uderzy�y na trwog�, a wojownicy
chwytali za bro�. Krasnoludy rzuci�y si� do swojej G��wnej Bramy, lecz
tam czyha� na nie smok. Nikt nie uszed� t� drog� z �yciem. Rzeka
zagotowa�a si� i wezbra��, miasto przes�oni�a mg�a, a pod jej os�on� smok
zbli�y� si� niepostrze�ony i wymordowa� wi�kszo�� wojownik�w; zwyk�a,
nieszcz�sna historia, a� nazbyt pospolita w tamtych czasach. Smok
zawr�ci� do G��wnej Bramy, wpe�zn�� do �rodka, spl�drowa� wszystkie
hale, uliczki, tunele, zau�ki, piwnice, mieszkania i korytarze. Nie zosta�
we wn�trzy G�ry ani jeden �ywy krasnolud, a smok zagarn�� wszystkie
bogactwa. Prawdopodobnie zwyczajem smok�w zgromadzi� je w
najg��bszej jaskini, spi�trzy� na kup� i sypia na g�rze skarb�w niby na
��ku. Odt�d nieraz wype�za� przez G��wn� Bram� i noc� nadpada� na
Dal, porywaj�c ludzi, a szczeg�lnie dziewcz�ta, by je po�re�; w ko�cu
miasto upad�o, wszyscy mieszka�cy albo wygin�li, albo uciekli. Co si�
tam teraz dzieje, nie wiem na pewno, ale przypuszczam, �e nikt dzisiaj
nie mieszka bli�ej G�ry, ni� si�ga brzeg D�ugiego Jeziora.
My, kt�rzy�my ocaleli b�d�c na powierzchni, siedzieli�my w ukryciu,
p�acz�c i przeklinaj�c Smauga, gdy niespodzianie zjawi� si� przy nas m�j
ojciec i dziadek, obaj z osmalonymi od ognia brodami. Byli bardzo
chmurni, nie m�wili nic prawie. Kiedy spyta�em, jakim sposobem
wydostali si� z podziemi, kazali mi trzyma� j�zyk za z�bami i
powiedzieli, �e dowiem si� tego kiedy�, we w�a�ciwym czasie. Potem
wszyscy wyw�drowali�my stamt�d i musieli�my zarabia� na �ycie, jak si�
da�o i gdzie si� da�o, w r�nych krajach; cz�sto wiod�o nam si� tak �le, �e
pracowali�my jako pro�ci kowale albo w kopalniach w�gla. Nigdy jednak
nie zapomnieli�my o naszym zrabowanym skarbie. Nawet teraz, kiedy -
przyznaj� - uciu�ali�my co� nieco� i mamy si� nie najgorzej - tu Thorin
pog�adzi� z�oty �a�cuch, kt�ry nosi� na szyi - nie wyrzekli�my si� zamiaru
odzyskania skradzionych bogactw i chcemy si� zem�ci� na przekl�tym
Smaugu, je�li to b�dzie mo�liwe.
Cz�sto zastanawia�em si� nad tajemnic� ocalenia mego ojca i dziadka.
Dzi� rozumiem, �e musieli mie� ukryte boczne drzwi, nikomu pr�cz nich
dw�ch nie znane. Okazuje si�, �e narysowali je na mapie. Ciekaw jestem,
jakim sposobem Gandalf zdoby� t� map� i dlaczego nie dosta�a si� mnie,
prawowitemu spadkobiercy.
- Nie zdoby�em jej, ale j� dosta�em - odpar� czarodziej. - Tw�j dziadek
zosta� zabity, jak sobie zapewne przypominasz, w kopalniach Morii przez
goblina...
- Przekl�ty goblin, wiem - rzek� Thorin.
- A tw�j ojciec ruszy� w �wiat dwudziestego pierwszego kwietnia; w
ostatni czwartek up�yn�o sto lat od tego zdarzenie. Odt�d nie widzia�e�
go ju�...
- Prawda, prawda - rzek� Thorin.
- Ot� w�a�nie tw�j ojciec da� mi map� i kluczyk, �ebym te rzeczy tobie
przekaza�, je�li spe�ni�em to dopiero teraz i w spos�b, jaki uzna�em za
stosowny, nie mo�esz mie� do mnie pretencji; wiesz, jak trudno by�o
ciebie odnale��. Tw�j ojciec nie pami�ta� w�asnego imienia, kiedy mi
wr�cza� ten dokument, tote� i twego nie m�g� mi powiedzie�. W gruncie
rzeczy s�dz�, �e zas�u�y�em tylko na pochwa�� i wdzi�czno��. Masz! -
zako�czy� podaj�c map� Thorinowi.
- Nie rozumiem - rzek� Thorin, a Bilbo pomy�la�, �e ch�tnie
powiedzia�by to samo. Wyja�nienie nic im jako� nie wyja�ni�o.
- Tw�j dziadek - odpar� czarodziej z wolna i gniewnym g�osem - nim
poszed� do kopalni Morii, odda� dla bezpiecze�stwa map� synowi. Tw�j
ojciec po �mierci dziadka ruszy� szuka� szcz�cia i wzi�� map� z sob�.
Prze�y� wiele bardzo przykrych przyg�d, nigdy jednak nie zdo�a� dotrze�
w pobli�e G�ry. Nie mam poj�cia, jak si� tam dosta�, ale spotka�em go
jako wi�nia w lochach Czarnoksi�nika.
- A c� ty tam robi�e�? - spyta� Thorin ze zgroz�, a wszystkie krasnoludy
zadr�a�y.
- To ju� niech ci� nie obchodzi. Jak zawsze czego� szuka�em; by�a to
paskudna, niebezpieczna wyprawa. Nawet ja, Gandalf, ledwo si�
uratowa�em. Chcia�em ocali� twego ojca, ale ju� by�o za p�no. Postrada�
rozum, majaczy�, zapomnia� niemal o wszystkim pr�cz mapy i kluczyka.
- Dawno zap�acili�my goblinom z Morii - rzek� Thorin. - Trzeba by
pomy�le� i o Czarnoksi�niku.
- Nie m�w g�upstw. To ponad si�y wszystkich krasnolud�w razem
wzi�tych, gdyby nawet uda�o si� zebra� rozproszonych na cztery wiatry z
powrotem do gromady. Jedynym �yczeniem twojego ojca by�o, �eby�
odczyta� map� i u�y� klucza. Smok i G�ra to zadanie i tak a� za wielkie na
twoje si�y.
- S�uchajcie, s�uchajcie! - pomy�la� Bilbo i przypadkiem pomy�la� na
g�os.
- Czego mamy s�ucha�? - spytali wszyscy razem, zwracaj�c si� szybko w
jego stron�.
Bilbo tak by� podniecony, �e odpar�:
- Tego, co chc� wam powiedzie�.
- A co masz do powiedzenia?
- Ano to, �e moim zdaniem powinni�cie i�� na wsch�d i rozejrze� si�
tam dobrze. B�d� co b�d� s� tam ukryte boczne drzwi, a nawet smoki
musz� czasem sypia�, jak mi si� zdaje. Je�li si�dziecie na progu i
b�dziecie my�le� d�ugo, to w ko�cu chyba co� wymy�licie. A teraz,
wiecie, my�l�, �e ju� do�� nagadali�my si� jak na jedn� noc, je�li
rozumiecie, co chc� przez to powiedzie�. Mo�e by�my tak poszli spa�, a
jutro wybrali si� od samego rana i w og�le? Dam wam porz�dne
�niadanie, zanim ruszycie w drog�.
- Ruszymy, a nie ruszycie, chcia�e� powiedzie� - poprawi� Thorin. - Czy�
nie jeste� w�amywaczem? Czy siedzenie na progu nie nale�y do twojego
zawodu, �e ju� nie wspomn� o w�amywaniu si� do wn�trza? Ale co do