312

Szczegóły
Tytuł 312
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

312 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 312 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

312 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Krzy�acy" (tom II) autor: Henryk Si�kiewicz Spis Tre�ci ROZDZIA� I...3 ROZDZIA� II...10 ROZDZIA� III...15 ROZDZIA� IV...20 ROZDZIA� V...22 ROZDZIA� VI...29 ROZDZIA� VII...35 ROZDZIA� VIII...44 ROZDZIA� IX...52 ROZDZIA� X...59 ROZDZIA� XI...65 ROZDZIA� XII...83 ROZDZIA� XIII...86 ROZDZIA� XIV...89 ROZDZIA� XV...95 ROZDZIA� XVI...98 ROZDZIA� XVII...102 ROZDZIA� XVIII...107 ROZDZIA� XIX...111 ROZDZIA� XX...116 ROZDZIA� XXI...120 ROZDZIA� XXII...125 ROZDZIA� XXIII...131 ROZDZIA� XXIV...138 ROZDZIA� XXV...145 ROZDZIA� XXVI...150 ROZDZIA� XXVII...155 ROZDZIA� XXVIII...159 ROZDZIA� XXIX...161 ROZDZIA� XXX...166 ROZDZIA� XXXI...172 ROZDZIA� XXXII...179 ROZDZIA� XXXIII...184 ROZDZIA� XXXIV...190 ROZDZIA� XXXV...195 ROZDZIA� XXXVI...198 ROZDZIA� XXXVII...200 ROZDZIA� XXXVIIi...202 ROZDZIA� XXXIX...205 ROZDZIA� XL...209 ROZDZIA� XLI...213 ROZDZIA� XLII...216 ROZDZIA� XLIII...221 ROZDZIA� XLIV...224 ROZDZIA� XLV...227 ROZDZIA� XLVI...229 ROZDZIA� XLVII...232 ROZDZIA� XLVIII...235 ROZDZIA� XLIX...246 ROZDZIA� L...260 ROZDZIA� LI...263 ROZDZIA� LII...280 * * * ROZDZIA� I Jurand znalaz�szy si� na podw�rzu zamkowym nie wiedzia� zrazu, dok�d i��, gdy� knecht, kt�ry go przeprowadzi� przez bram�, opu�ci� go i uda� si� ku stajniom. Przy blankach stali wprawdzie �o�dacy, to pojedynczo, to po kilku razem, ale twarze ich by�y tak zuchwa�e, a spojrzenia tak szydercze, i� �atwo by�o rycerzowi odgadn��, �e mu drogi nie wska��, a je�eli na pytanie odpowiedz�, to chyba grubia�stwem lub zniewag�. Niekt�rzy �mieli si� pokazuj�c go sobie palcami; inni pocz�li na� zn�w miota� �niegiem, tak samo jak dnia wczorajszego. Lecz on spostrzeg�szy drzwi wi�ksze od innych, nad kt�rymi wykuty by� w kamieniu Chrystus na krzy�u, uda� si� ku nim w mniemaniu, �e je�li komtur i starszyzna znajduj� si� w innej cz�ci zamku lub w innych izbach, to go kto� przecie musi z b��dnej drogi nawr�ci�. I tak si� sta�o. W chwili gdy Jurand zbli�y� si� do owych drzwi, obie ich po�owy otworzy�y si� nagle i stan�� przed nimi m�odzianek z wygolon� g�ow� jak klerycy, ale przybrany w sukni� �wieck�, i zapyta�: - Wy�cie, panie, Jurand ze Spychowa? - Jam jest. - Pobo�ny komtur rozkaza� mi prowadzi� was. P�jd�cie za mn�. I pocz�� go wie�� przez sklepion� wielk� sie� ku schodom. Przy schodach jednak zatrzyma� si� i obrzuciwszy Juranda oczyma, zn�w spyta�: - Broni za� nie macie przy sobie �adnej? Kazano mi was obszuka�. Jurand podni�s� do g�ry oba ramiona, tak aby przewodnik m�g� dobrze obejrze� ca�� jego posta�, i odpowiedzia�: - Wczoraj odda�em wszystko. W�wczas przewodnik zni�y� g�os i rzek� prawie szeptem: - Tedy strze�cie si� gniewem wybuchn��, bo�cie pod moc� i przemoc�. - Ale� i pod wol� bosk� - odpowiedzia� Jurand. I to rzek�szy spojrza� uwa�niej na przewodnika, a spostrzeg�szy w jego twarzy co� w rodzaju politowania i wsp�czucia rzek�: - Uczciwo�� patrzy ci z oczu, pacho�ku. Odpowiesz�e mi szczerze na to, o co spytam? - �pieszcie si�, panie - rzek� przewodnik. - Oddadz� dziecko za mnie? A m�odzieniec podni�s� brwi ze zdziwieniem: - To wasze dziecko tu jest? - C�rka. - Owa panna w wie�y przy bramie? - Tak jest. Przyrzekli j� odes�a�, je�li im si� sam oddam. Przewodnik poruszy� r�k� na znak, �e nic nie wie, ale twarz jego wyra�a�a niepok�j i zw�tpienie. A Jurand spyta� jeszcze: - Prawda-li, �e strzeg� jej Szomberg i Markwart? - Nie ma tych braci w zamku. Odbierzcie j� jednak, panie, nim starosta Danveld ozdrowieje. Us�yszawszy to Jurand zadr�a�, ale nie by�o ju� czasu pyta� o nic wi�cej, gdy� doszli do sali na pi�trze, w kt�rej Jurand mia� stan�� przed obliczem starosty szczytnie�skiego. Pacho�ek otworzywszy drzwi cofn�� si� na powr�t ku schodom. Rycerz ze Spychowa wszed� i znalaz� si� w obszernej komnacie, bardzo ciemnej, gdy� szklane, oprawne w o��w gom�ki przepuszcza�y niewiele �wiat�a, a przy tym dzie� by� zimowy, chmurny. W drugim ko�cu komnaty pali� si� wprawdzie na wielkim kominie ogie�, ale �le wysuszone k�ody ma�o dawa�y p�omienia. Dopiero po niejakim czasie, gdy oczy Juranda oswoi�y si� ze zmrokiem, dostrzeg� w g��bi st� i siedz�cych za nim rycerzy, a dalej za ich plecami ca�� gromad� zbrojnych giermk�w i r�wnie zbrojnych knecht�w, mi�dzy kt�rymi b�azen zamkowy trzyma� na �a�cuchu oswojonego nied�wiedzia. Jurand potyka� si� niegdy� z Danveldem, po czym widzia� go dwukrotnie na dworze ksi�cia mazowieckiego jako pos�a, ale od tych termin�w up�yn�o kilka lat; pozna� go jednak pomimo mroku natychmiast i po oty�o�ci, i po twarzy, a wreszcie po tym, �e siedzia� za sto�em w po�rodku, w por�czastym krze�le, maj�c r�k� uj�t� w drewniane �upki, opart� na por�czy. Po prawej jego stronie siedzia� stary Zygfryd de L�we z Insburka, nieub�agany wr�g polskiego plemienia w og�le, a Juranda ze Spychowa w szczeg�lno�ci; po lewej m�odsi bracia Gotfryd i Rotgier. Danveld zaprosi� ich umy�lnie, aby patrzyli na jego tryumf nad gro�nym wrogiem, a zarazem nacieszyli si� owocami zdrady, kt�r� na wsp�k� uknuli i do kt�rej wykonania dopomogli. Siedzieli wi�c teraz wygodnie, przybrani w mi�kkie, z ciemnego sukna szaty, z lekkimi mieczami przy boku - rado�ni, pewni siebie, spogl�daj�c na Juranda z pych� i z tak� niezmiern� pogard�, kt�r� mieli zawsze w sercach dla s�abszych i zwyci�onych. D�ugi czas trwa�o milczenie, albowiem pragn�li si� nasyci� widokiem m�a, kt�rego przedtem po prostu si� bali, a kt�ry teraz sta� przed nimi ze spuszczon� na piersi g�ow�, przybrany w zgrzebny w�r pokutniczy, z powrozem u szyi, na kt�rym wisia�a pochwa miecza. Chcieli te� widocznie, by jak najwi�ksza liczba ludzi widzia�a jego upokorzenie, gdy� przez boczne drzwi, prowadz�ce do innych izb, wchodzi�, kto chcia�, i sala zape�ni�a si� niemal do po�owy zbrojnymi m�ami. Wszyscy patrzyli z niezmiern� ciekawo�ci� na Juranda rozmawiaj�c g�o�no i czyni�c nad nim uwagi. On za� widz�c ich nabra� w�a�nie otuchy, albowiem my�la� w duszy: "Gdyby Danveld nie chcia� dotrzyma� tego, co obiecywa�, nie wzywa�by tylu �wiadk�w." Tymczasem Danveld skin�� r�k� i uciszy� rozmowy, po czym da� znak jednemu z giermk�w, �w za� zbli�y� si� do Juranda i chwyciwszy d�oni� za powr�z otaczaj�cy jego szyj� przyci�gn�� go o kilka krok�w bli�ej do sto�u. A Danveld spojrza� z tryumfem po obecnych i rzek�: - Patrzcie, jako moc Zakonu zwyci�a z�o�� i pych�. - Daj tak B�g zawsze! - odpowiedzieli obecni. Nasta�a zn�w chwila milczenia, po kt�rej Danveld zwr�ci� si� do je�ca: - K�sa�e� Zakon jako pies zapieniony, przeto B�g sprawi�, �e jako pies stoisz przed nami, z powrozem na szyi, wygl�daj�c �aski i zmi�owania. - Nie r�wnaj mnie z psem, komturze - odrzek� Jurand - bo czci ujmujesz tym, kt�rzy potykali si� ze mn� i z mojej r�ki polegli. Na te s�owa szmer powsta� mi�dzy zbrojnymi Niemcami: nie wiadomo by�o, czy rozgniewa�a ich �mia�o�� odpowiedzi, czy uderzy�a jej s�uszno��. Lecz komtur nie by� rad z takiego obrotu rozmowy, wiec rzek�: - Patrzcie, oto tu jeszcze pluje nam w oczy hardo�ci� i pych�! A Jurand wyci�gn�� w g�r� d�onie jak cz�owiek, kt�ry niebiosa wzywa na �wiadki, i odrzek� kiwaj�c g�ow�: - B�g widzi, �e moja hardo�� zosta�a za bram� tutejsz�. B�g widzi i b�dzie s�dzi�, czy ha�bi�c m�j stan rycerski nie poha�bili�cie si� i sami. Jedna jest cze�� rycerska, kt�r� ka�dy, kto opasan, szanowa� winien. Danveld zmarszczy� brwi, ale w tej chwili b�azen zamkowy pocz�� brz�ka� �a�cuchem, na kt�rym trzyma� nied�wiadka, i wo�a�: - Kazanie! kazanie! przyjecha� kaznodzieja z Mazowsza! S�uchajcie! Kazanie!... Po czym zwr�ci� si� do Danvelda: - Panie! - rzek� - graf Rosenheim, gdy go dzwonnik za wcze�nie na kazanie dzwonieniem rozbudzi�, kaza� mu zje�� sznur dzwonniczy od w�z�a do w�z�a; ma i �w kaznodzieja powr�z na szyi - ka�cie mu go zje��, nim kazania doko�czy. I to rzek�szy pocz�� patrze� na komtura nieco niespokojnie, nie by� bowiem pewien, czy �w roze�mieje si�, czy ka�e go za niewczesne odezwanie si� wysmaga�. Lecz bracia zakonni, g�adcy, uk�adni, a nawet i pokorni, gdy nie poczuwali si� w sile, nie znali natomiast �adnej miary wobec zwyci�onych; wi�c Danveld nie tylko skin�� g�ow� skomorochowi na znak, �e na ur�gowisko pozwala, lecz i sam wybuchn�� grubia�stwem tak nies�ychanym, �e na twarzach kilku m�odszych giermk�w odbi�o si� zdumienie. - Nie narzekaj, �e� poha�biono - rzek� - bo cho�bym ci� psiarczykiem uczyni�, lepszy psiarczy k zakonny ni� wasz rycerz! A o�mielony b�azen pocz�� krzycze�: - Przynie� zgrzeb�o, wyczesz mi nied�wiedzia, a on ci wzajem kud�y �ap� wyczesze! Na to tu i �wdzie ozwa�y si� �miechy, jaki� g�os zawo�a� spoza plec�w braci zakonnych: - Latem b�dziesz trzcin� na jeziorze kosi� ! - I raki na �cierwo �owi�! - zawo�a� inny. Trzeci za� doda�: - A teraz pocznij wrony od wisielc�w odgania�! Nie zbraknie� tu roboty. Tak to oni szydzili ze strasznego im niegdy� Juranda. Powoli weso�o�� ogarn�a zgromadzenie. Niekt�rzy wyszed�szy zza sto�u pocz�li zbli�a� si� do je�ca, opatrywa� go z bliska i m�wi�: "To� jest �w dzik ze Spychowa, kt�remu nasz komtur k�y powybija�; pian� pewnie ma w pysku; rad by kogo ci��, ale nie mo�e!" Danveld i inni bracia zakonni, kt�rzy chcieli z pocz�tku da� pos�uchaniu jaki� uroczysty poz�r s�du, widz�c, �e rzecz obr�ci�a si� inaczej, popodnosili si� tak�e z �aw i pomieszali si� z tymi, kt�rzy zbli�yli si� ku Jurandowi. Nie by� wprawdzie z tego rad stary Zygfryd z Insburka, ale sam komtur mu rzek�: "Rozmarszczcie si�, b�dzie jeszcze wi�ksza uciecha!" I pocz�li tak�e ogl�da� Juranda, gdy� to by�a sposobno�� rzadka, albowiem kt�ry z rycerzy lub knecht�w widzia� go przedtem tak blisko, ten zwykle zamyka� oczy potem na wieki. Wi�c niekt�rzy m�wili tak�e: "Pleczysty jest, chocia� ma ko�uch pod worem; mo�na by go grochowinami owin�� i po jarmarkach prowadza�..." Inni za� j�li wo�a� o piwo., aby dzie� sta� im si� jeszcze weselszy. Jako� po chwili zadzwoni�y kopiaste dzba�ce, a ciemna sala wype�ni�a si� zapachem spadaj�cej spod pokryw piany. Rozweselony komtur rzek�: "Tak w�a�nie dobrze, niech nie my�li, �e jego poha�bienie wielka rzecz!" Wi�c znowu zbli�ali si� do niego i tr�caj�c go pod brod� konwiami m�wili: "Rad by� pi�, mazurski ryju!" - a niekt�rzy ulewaj�c na d�onie chlustali mu w oczy, on za� sta� mi�dzy nimi, zahukany, zel�ony, a� wreszcie ruszy� ku staremu Zygfrydowi i widocznie czuj�c, �e nie wytrzyma ju� d�ugo, pocz�� krzycze� tak g�o�no, aby zag�uszy� gwar panuj�cy w sali: - Na m�k� Zbawiciela i duszne zbawienie, oddajcie mi dziecko, jako�cie obiecali! I chcia� chwyci� praw� d�o� starego komtura, lecz �w odsun�� si� szybko i rzek�: - Z dala, niewolniku! czego chcesz? - Wypu�ci�em z je�stwa Bergowa i przyszed�em sam,bo�cie obiecali, �e za to oddacie mi dziecko, kt�re si� tu znajduje. - Kto ci obiecywa�? - spyta� Danveld. - W sumieniu i wierze ty, komturze! - �wiadk�w nie znajdziesz; ale za nic �wiadkowie gdy chodzi o cze�� i s�owo. - Na twoj� cze��! na cze�� Zakonu! - zawo�a� Jurand. - Tedy c�rka b�dzie ci oddana! - odpowiedzia� Danveld. Po czym zwr�ci� si� do obecnych i rzek�: - Wszystko, co go tu spotka�o - niewinna to igraszka, nie w miar� jego wyst�pk�w i zbrodni. Ale �e�my przyrzekli wr�ci� mu c�rk�, je�li si� stawi i upokorzy przed nami, tedy wiedzcie, �e s�owo Krzy�aka ma by� jako s�owo Bo�e niewzruszonym i �e ow� dziewk�, kt�r��my rozb�jnikom odj�li, darujem teraz wolno�ci�, a po przyk�adnej pokucie za grzechy przeciw Zakonowi i jemu do domu wr�ci� dozwolimy. Zdziwi�a niekt�rych taka mowa, gdy� znaj�c Danvelda i jego dawne do Juranda urazy nie spodziewali si� po nim tej uczciwo�ci. Wi�c stary Zygfryd, a z nim razem Rotgier i brat Gotfryd spogl�dali na niego podnosz�c ze zdumienia brwi i marszcz�c czo�a, �w jednak�e uda�, �e tych pytaj�cych spojrze� nie widzi, i rzek�: - C�rk� ci pod stra�� ode�lem, ty za� tu ostaniesz, p�ki stra� nasza bezpiecznie nie wr�ci i p�ki okupu nie zap�acisz. Jurand sam by� nieco zdumiony, albowiem ju� by� straci� nadziej�, by nawet dla Danusi ofiara jego mog�a si� na co� przyda�, wi�c spojrza� na Danvelda prawie z wdzi�czno�ci� i odpowiedzia�: - B�g ci zap�a�, komturze! - Poznaj rycerzy Chrystusa - rzek� Danveld. A na to Jurand: - Ju�ci z niego wszelkie mi�osierdzie! Ale �em te� dziecka k�s czasu nie ogl�da�, pozw�l�e mi dziewk� obaczy� i pob�ogos�awi�. - Ba, i nie inaczej jak wobec nas wszystkich, aby za� byli �wiadkowie naszej wiary i �aski. To rzek�szy kaza� przybocznemu giermkowi sprowadzi� Danusi�, sam za� zbli�y� si� do von L�wego, Rotgiera i Gotfryda, kt�rzy otoczywszy go pocz�li szybk� i �yw� rozmow�. - Nie przeciwi� si�, lubo nie taki� mia� zamiar m�wi� stary Zygfryd. A gor�cy, s�ynny z m�stwa i okrucie�stwa Rotgier m�wi�: - Jak to? nie tylko dziewk�, ale i tego diabelskiego psa wypu�cisz, aby zn�w k�sa�? - Nie tak ci jeszcze b�dzie k�sa�! - zawo�a� Gotfryd. - Ba!... zap�aci okup! - odpar� niedbale Danveld. - Cho�by wszystko odda�, w rok dwa razy tyle z�upi. - Nie przeciwi� si� co do dziewki - powt�rzy� Zygfryd - ale na tego wilka nieraz jeszcze owieczki zakonne zap�acz�. - A nasze s�owo?. - spyta� u�miechaj�c si� Danveld. - Inaczej m�wi�e�... Danveld wzruszy� ramionami. - Ma�o wam by�o uciechy? - spyta�. - Chcecie wi�cej? Inni za� otoczyli zn�w Juranda i w poczuciu chwa�y, kt�ra z uczciwego post�pku Danvelda spad�a na wszystkich ludzi zakonnych, pocz�li mu si� che�pi� do oczu: - A co, �omignacie! - m�wi� kapitan zamkowych �ucznik�w - nie tak by post�pili twoi poga�scy bracia z chrze�cija�skim rycerzem! - Krew za� nasz� to� pija�? - A my ci za kamie� chlebem... Ale Jurand nie uwa�a� ju� ni na pych�, ni na pogard�, kt�ra by�a w ich s�owach: serce mia� wezbrane a rz�sy wilgotne. My�la�, �e oto za chwil� zobaczy Danusi� i �e zobaczy j� istotnie z ich �aski, wi�c spogl�da� na m�wi�cych prawie ze skruch� i wreszcie odrzek�: - Prawda! prawda! bywalem wam ci�ki, ale... nie zdradliwy. Wtem w drugim ko�cu sali jaki� glos krzykn�� nagle: "Wiod� dziewk�!" - i naraz w ca�ej sali uczyni�o si� milczenie. �o�nierze rozst�pili si� na obie strony, gdy� jakkolwiek �aden z nich nie widzia� dot�d Jurand�wny, a wi�ksza ich cz�� z powodu tajemniczo�ci, kt�r� Danveld otacza� swe uczynki, nie wiedzia�a nawet nic o jej pobycie w zamku, jednak�e ci, kt�rzy wiedzieli, zd��yli ju� teraz szepn�� innym o przecudnej jej urodzie. Wszystkie wi�c oczy skierowa�y si� z nadzwyczajn� ciekawo�ci� na drzwi, przez kt�re mia�a si� ukaza�. Tymczasem naprz�d ukaza� si� giermek, za nim znana wszystkim s�u�ka zakonna, ta sama, kt�ra je�dzi�a do le�nego dworca, za ni� za� wesz�a przybrana bia�o dziewczyna, z rozpuszczonymi w�osami przewi�zanymi wst��k� na czole. I nagle w ca�ej sali rozleg� si� na kszta�t grzmotu jeden ogromny wybuch �miechu. Jurand, kt�ry w pierwszej chwili skoczy� by� ku c�rce, cofn�� si� nagle i sta� blady jak p��tno, spogl�daj�c ze zdumieniem na spiczast� g�ow�, na sine usta i na nieprzytomne oczy niedojdy, kt�r� mu oddawano jako Danusi� - To nie moja c�rka! - rzek� trwo�nym g�osem. - Nie twoja c�rka? - zawo�a� Danveld. - Na �wi�tego Liboriusza z Padebornu! To albo�my nie twoj� zb�jom odbili, albo ci j� jaki� czarownik zmieni�, bo innej nie masz w Szczytnie. Stary Zygfryd, Rotgier i Gotfryd zamienili z sob� szybkie spojrzenia, pe�ne najwi�kszego podziwu nad przebieg�o�ci� Danvelda, ale �aden z nich nie mia� czasu odezwa� si�, gdy� Jurand pocz�� wo�a� okropnym g�osem: - Jest! jest w Szczytnie! S�ysza�em, jako �piewa�a,s�ysza�em g�os mojego dziecka! Na to Danveld obr�ci� si� do zebranych i rzek� spokojnie a dobitnie: - Bior� was tu obecnych na �wiadk�w, a szczeg�lnie ciebie, Zygfrydzie z Insburka, i was, pobo�ni bracia, Rotgierze i Gotfrydzie, �e wedle s�owa i uczynionej obietnicy oddaj� t� dziewk�, o kt�rej pobici przez nas zb�jcy powiadali, jako jest c�rk� Juranda ze Spychowa. Je�li za� ni� nie jest - nie nasza w tym wina, ale raczej wola Pana naszego, kt�ry w ten spos�b chcia� wyda� Juranda w nasze r�ce. Zygfryd i dwaj m�odsi bracia sk�onili g�owy na znak, �e s�ysz� i b�d� w potrzebie �wiadczyli. Potem zn�w zmienili szybkie spojrzenia - gdy� by�o to wi�cej, ni� sami mogli si� spodziewa�: schwyta� Juranda, nie odda� mu c�rki, a jednak pozornie dotrzyma� obietnicy, kt� inny by to potrafi�! Lecz Jurand rzuci� si� na kolana i pocz�� zaklina� Danvelda na wszystkie relikwie w Malborgu, a potem na prochy i g�owy rodzic�w, by odda� mu prawdziwe jego dziecko i nie post�powa� jako oszust i zdrajca �ami�cy przysi�gi i obietnice. W g�osie jego tyle by�o rozpaczy i prawdy, �e niekt�rzy pocz�li si� domy�la� podst�pu, innym za� przychodzi�o na my�l, �e mo�e naprawd� jaki czarownik odmieni� posta� dziewczyny. - B�g patrzy na twoj� zdrad�! - wo�a� Jurand. Na rany Zbawiciela! na godzin� �mierci twojej, oddaj mi dziecko ! I wstawszy z kl�czek szed� zgi�ty we dwoje ku Danveldowi, jakby chcia� mu obj�� kolana, i oczy b�yszcza�y mu prawie szale�stwem, a g�os �ama� mu si� na przemian b�lem, trwog�, rozpacz� i gro�b�. Danveld za� s�ysz�c wobec wszystkich zarzuty zdrady i oszustwa pocz�� parska� nozdrzami, wreszcie gniew buchn�� mu na twarz jak p�omie�, wi�c chc�c do reszty zdepta� nieszcz�nika posun�� si� r�wnie� ku niemu i pochyliwszy si� do jego ucha szepn�� przez zaci�ni�te z�by: - Je�li� j� oddam - to z moim b�kartem... Lecz w tej samej chwili Jurand rykn�� jak buhaj: obie jego d�onie chwyci�y Danvelda i podnios�y go w g�r�. W sali rozleg� si� przera�liwy krzyk: "Oszcz�d�! !" - po czym cia�o komtura uderzy�o z tak straszn� si�� o kamienn� pod�og�, �e m�zg z roztrzaskanej czaszki obryzga� bli�ej stoj�cych Zygfryda i Rotgiera. Jurand skoczy� ku bocznej �cianie, przy kt�rej sta�y zbroje, i porwawszy wielki dwur�czny miecz run�� jak burza na skamienia�ych z przera�enia Niemc�w. Byli to ludzie przywykli do bitew, rzezi i krwi, a jednak upad�y w nich serca tak dalece, �e nawet gdy odr�twienie min�o, pocz�li si� cofa� i pierzcha�, jak stado owiec pierzcha przed wilkiem, kt�ry jednym uderzeniem k��w zabija. Sala zabrzmia�a okrzykami przera�enia, tupotem n�g ludzkich, brz�kiem przewracanych naczy�, wyciem pacho�k�w, rykiem nied�wiedzia, kt�ry wyrwawszy si� z r�k skomorocha pocz�� wdrapywa� si� na wysokie okno - i rozpaczliwym wo�aniem o zbroje, o tarcze, o miecze i kusze. Zab�ys�a wreszcie bro� i kilkadziesi�t ostrzy skierowa�o si� ku Jurandowi, lecz on niebaczny na nic, na wp� ob��kany, sam skoczy� ku nim i rozpocz�a si� walka dzika, nies�ychana, podobniejsza do rzezi ni� do or�nej rozprawy. M�ody i zapalczywy brat Gotfryd pierwszy zast�pi� drog� Jurandowi, lecz �w odwali� mu b�yskawic� miecza g�ow� wraz z r�k� i �opatk�; za czym pad� z jego r�ki kapitan �ucznik�w i ekonom zamkowy von Bracht i Anglik Hugues, kt�ry cho� nie bardzo rozumia�, o co chodzi, litowa� si� jednak nad Jurandem i jego m�k�, a wydoby� or� dopiero po zabiciu Danvelda. Inni widz�c straszliw� si�� i rozp�tanie m�a zbili si� w kup�, by razem stawi� op�r, ale spos�b ten gorsz� jeszcze sprowadzi� kl�sk�, gdy� on z w�osem zje�onym na g�owie, z ob��kanymi oczyma, ca�y oblany krwi� i krwi� dysz�cy, rozhukany, zapami�ta�y, �ama�, rozrywa� i rozcina� strasznvmi ci�ciami miecza t� zbit� ci�b�, wal�c ludzi na pod�og� spluskan� posok�, jak burza wali krze i drzewa. I przysz�a zn�w chwila okropnej trwogi, w kt�rej zdawa�o si�, �e ten straszliwy Mazur sam jeden wytnie i wymorduje tych wszystkich ludzi i �e r�wnie jak wrzaskliwa psiarnia nie mo�e bez pomocy strzelc�w pokona� srogiego ody�ca, tak i ci zbrojni Niemcy do tego stopnia nie mog� si� zr�wna� z jego pot�g� i w�ciek�o�ci�, �e walka z nim jest tylko dla nich �mierci� i zgub�. - Rozproszy� si�! otoczy� go! z ty�u razi�! - krzykn�� stary Zygfryd de L�we. Wi�c rozbiegli si� po sali, jak rozprasza si� stado szpak�w na polu, na kt�re runie z g�ry jastrz�b krzywodzioby, lecz nie mogli go otoczy�, albowiem w szale bojowym, zamiast szuka� miejsca do obrony, pocz�� ich goni� wok� �cian i kogo dogna� - ten mar� jakby ra�ony gromem. Upokorzenia, rozpacz, zawiedziona nadzieja, zmienione w jedn� ��dz� krwi, zdawa�y si� mno�y� w dziesi�cioro jego okrutn� przyrodzon� si��. Mieczem, do kt�rego najt�si mi�dzy Krzy�aki mocarze potrzebowali obu r�k, w�ada�, jak pi�rem, jedn�. Nie szuka� �ycia, nie szuka� ocalenia, nie szuka� nawet zwyci�stwa, szuka� pomsty, i jako ogie� albo jako rzeka, kt�ra zerwawszy tamy niszczy �lepo wszystko, co jej pr�dowi op�r staw i, tak i on, straszliwy, za�lepiony niszczyciel - porywa�, �ama�, depta�, mordowa� i gasi� �ywoty ludzkie. Nie mogli go razi� przez plecy, gdy� z pocz�tku nie mogli go dogna�, a przy tym pospolici �o�dacy bali si� zbli�a� nawet z ty�u, rozumiej�c, �e gdyby si� odwr�ci�, �adna moc ludzka nie wyrwie ich �mierci. Innych chwyci�o zupe�ne przera�enie na my�l, �e zwyk�y m�� nie m�g�by sprawi� tylu kl�sk i �e maj� do czynienia z cz�owiekiem, kt�remu jakie� nadludzkie si�y w pomoc przychodz�. Lecz stary Zygf ryd, a z nim brat Rotgier wpadli na galeri�, kt�ra bieg�a ponad wielkimi oknami sali, i pocz�li nawo�ywa� innych, aby chronili si� za nimi, ci za� czynili to skwapliwie, tak �e na w�skich schodkach przepychali si� wzajem, pragn�c jak najpr�dzej dosta� si� na g�r� i stamt�d razi� mocarza, z kt�rym wszelka walka wr�cz okazywa�a si� niepodobn�. Wreszcie ostatni zatrzasn�� drzwi prowadz�ce na ch�r i Jurand pozosta� sam na dole. Z galerii ozwa�y si� krzyki rado�ci, tryumfu i wnet pocz�y lecie� na rycerza d�bowe ci�kie zydle, �awy i �elazne kuny od pochodni. Jeden z pocisk�w trafi� go w czo�o nad brwiami i zala� mu krwi� twarz. Jednocze�nie rozwar�y si� wielkie drzwi wchodowe i przywo�ani przez g�rne okna knechci wpadli hurmem do sali, zbrojni w dzidy, halabardy, topory, kusze, w ostroko�y, dr�gi, powrozy i we wszelk� bro�, jak� ka�dy m�g� napr�dce pochwyci�. A szalony Jurand obtar� lew� r�k� krew z twarzy, aby nie �mi�a mu wzroku, zebra� si� w sobie - i rzuci� si� na ca�y t�um. W sali rozleg�y si� zn�w j�ki, szcz�k �elaza, zgrzyt z�b�w i przera�liwe g�osy mordowanych m��w. * * * ROZDZIA� II W tej samej sali wieczorem siedzia� za sto�em stary Zygfryd de L�we, kt�ry po w�jcie Danveldzie obj�� tymczasem zarz�d Szczytna, a obok niego brat Rotgier, rycerz de Bergow, dawny jeniec Juranda, i dwaj szlachetni m�odzie�cy, nowicjusze, kt�rzy wkr�tce przywdzia� mieli bia�e p�aszcze. Wicher zimowy wy� za oknami, wstrz�sa� o�owiane osady okien, chwia� p�omieniem pochodni pal�cych si� w �elaznych kunach, a kiedy niekiedy wypycha� z komina k��by dymu na sal�. Mi�dzy bra�mi, chocia� zebrali si� na narad�, panowa�a cisza, albowiem czekali na s�owo Zygfryda, �w za�, wspar�szy �okcie na stole i spl�t�szy d�onie na siwej pochylonej g�owie, siedzia� pos�pny, z twarz� w cieniu i z ponurymi my�lami w duszy. - Nad czym mamy radzi�? - spyta� wreszcie brat Rotgier. Zygf ryd podni�s� g�ow�, popatrzy� na m�wi�cego i zbudziwszy si� z zamy�lenia rzek�: - Nad kl�sk�, nad tym, co powie mistrz i kapitu�a, i nad tym, by z naszych uczynk�w nie wynik�a szkoda dla Zakonu. Po czym umilk� zn�w, lecz po chwili rozejrza� si� naok� i poruszy� nozdrzami: - Tu czu� jeszcze krew. - Nie, komturze - odpowiedzia� Rotgier - kaza�em zmy� pod�og� i wykadzi� siark�. Tu czu� siark�. A Zygfryd spojrza� dziwnym wzrokiem po obecnych i rzek�: - Zmi�uj si�, Duchu �wiat�o�ci, nad dusz� brata Danvelda i brata Gotfryda! Oni za� zrozumieli, �e wzywa� mi�osierdzia boskiego nad tymi duszami i �e wzywa� dlatego, i� po wzmiance o siarce przysz�o mu na my�l piek�o, wi�c dreszcz przebieg� im przez ko�ci i odrzekli wszyscy naraz: - Amen! amen! amen! Przez chwil� zn�w by�o s�ycha� wycie wiatru i drganie osad okiennych. - Gdzie cia�o komtura i brata Gotfryda? - spyta� starzec. - W kaplicy; ksi�a �piewaj� nad nimi litanie. - W trumnach ju�? - W trumnach, jeno komtur g�ow� ma zakryt�, bo i czaszka, i twarz zmia�d�one. - Gdzie inne trupy? i ranni? - Trupy na �niegu, aby zesztywnia�y, zanim porobi� trumny, a ranni opatrzeni ju� w szpitalu. Zygfryd spl�t� powt�rnie d�onie nad g�ow�. - I to jeden cz�owiek uczyni�!... Duchu �wiat�o�ci,miej w swej pieczy Zakon, gdy przyjdzie do wielkiej wojny z tym wilczym plemieniem! Na to Rotgier podni�s� wzrok w g�r�, jakby co� sobie przypominaj�c, i rzek�: - S�ysza�em pod Wilnem, jako w�jt sambijski m�wi� bratu swemu, mistrzowi: "Je�li nie uczynisz wielkiej wojny i nie wytracisz ich tak, aby i imi� nie zosta�o - tedy biada nam i naszemu narodowi: ' - Daj B�g takow� wojn� i spotkanie z nimi! rzek� jeden ze szlachetnych nowicjusz�w. Zygfryd spojrza� na niego przeci�gle, jak gdyby mia� ochot� powiedzie�: "Mog�e� dzi� spotka� si� z jednym z nich" - lecz widz�c drobn� i m�od� posta� nowicjusza, a mo�e wspomniawszy, �e i sam, cho� s�awion z odwagi, nie chcia� i�� na pewn� zgub�, zaniecha� wym�wki i zapyta�: - Kt�ry z was widzia� Juranda? - Ja - odrzek� de Bergow. - �yje? - �yje, le�y w tej samej sieci, w kt�r��my go zapl�tali. Gdy si� ockn��, chcieli go knechci dobi�, ale kapelan nie pozwoli�. - Dobi� nie mo�na. Cz�ek to znaczny mi�dzy swymi i by�by krzyk okrutny - odpar� Zygfryd. - Niepodobna te� b�dzie ukry� tego, co zasz�o, gdy� zbyt wielu by�o �wiadk�w. - Jako wi�c mamy m�wi� i co czyni�? - spyta� Rotgier. Zygfryd zamy�li� si� i wreszcie tak rzek�: - Wy, szlachetny grafie de Bergow, jed�cie do Malborga do mistrza. J�czeli�cie w niewoli u Juranda i jeste�cie go�ciem Zakonu, wi�c jako go�ciowi, kt�ry niekoniecznie potrzebuje m�wi� na stron� zakonnik�w, tym snadniej wam uwierz�. M�wcie przeto, co�cie widzieli, �e Danveld odbiwszy pogranicznym �otrzykom jakow�� dziewczyn� i my�l�c, �e to dziewka Jurandowa, da� zna� o tym Jurandowi, kt�ren te� przyby� do Szczytna, i... co si� dalej sta�o - sami wiecie... - Wybaczcie, pobo�ny komturze - rzek� de Bergow. - Ci�k� niewol� znosi�em w Spychowie i jako go�� wasz rad bym zawsze �wiadczy� za wami, ale dla pokoju sumienia mego powiedzcie mi: zali nie by�o prawdziwej Jurand�wny w Szczytnie i zali nie zdrada Danvelda doprowadzi�a do sza�u strasznego jej rodzica? Zygfryd de L�we zawaha� si� przez chwil� z odpowiedzi�; w naturze jego le�a�a g��boka nienawi�� do polskiego plemienia, le�a�o okrucie�stwo, kt�rym nawet Danvelda przewy�sza�, i drapie�no��, gdy chodzi�o o Zakon, i pycha, i chciwo��, ale nie by�o w nim zami�owania do niskich wykr�t�w. Najwi�ksz� te� gorycz� i zgryzot� �ycia jego by�o, �e w ostatnich czasach sprawy zakonne przez niekarno�� i swawol� u�o�y�y si� w ten spos�b, �e wykr�ty sta�y si� jednym z najwalniejszych i nieodzownych ju� �rodk�w zakonnego �ycia. Przeto pytanie de Bergowa poruszy�o w nim t� najbole�niejsz� stron� duszy i dopiero po d�ugiej chwili milczenia rzek�: - Danveld stoi przed Bogiem i B�g go s�dzi, a wy, grafie, je�li was zapytaj� o domys�y, tedy m�wcie, co chcecie: je�li zasie o to, co widzia�y oczy wasze, tedy powiedzcie, i� nim spl�tali�my sieci� w�ciek�ego m�a, widzieli�cie dziewi�ciu trup�w, pr�cz rannych na tej pod�odze, a mi�dzy nimi trup Danvelda, brata Gotfryda, von Brachta i Huga, i dw�ch szlachetnych m�odzian�w... Bo�e, daj im wieczny odpoczynek. Amen! - Amen! amen! - powt�rzyli zn�w nowicjusze. - I m�wcie tak�e - doda� Zygfryd - �e jakkolwiek Danveld chcia� przycisn�� nieprzyjaciela Zakonu, nikt tu jednak pierwszy miecza na Juranda nie wydoby�. - B�d� m�wi� jeno to, co widzia�y oczy moje - odrzek� de Bergow. - Przed p�noc� za� b�d�cie w kaplicy, gdzie i my przyjdziemy modli� si� za dusze zmar�ych - odpowiedzia� Zygfryd. I wyci�gn�� do niego r�k�, zarazem na znak podzi�ki i po�egnania, albowiem pragn�� do dalszej narady pozosta� tylko z bratem Rotgierem, kt�rego mi�owa� jak �renic� oka i jak tylko ojciec m�g� mi�owa� jedynego syna. W Zakonie czyniono nawet z powodu tej niezmiernej mi�o�ci r�ne przypuszczenia, ale nikt nic dobrze nie wiedzia�, zw�aszcza �e rycerz, kt�rego Rotgier uwa�a� za ojca, �y� jeszcze na swym zameczku w Niemczech i nie wypiera� si� tego syna nigdy. Jako� po odej�ciu Bergowa Zygfryd wyprawi� r�wnie� i dw�ch nowicjusz�w pod pozorem, aby dopilnowali roboty trumien dla pobitych przez Juranda prostych knecht�w, a gdy drzwi zamkn�y si� za nimi, zwr�ci� si� �ywo do Rotgiera i rzek�: - S�uchaj, co� powiem: jedna jest tylko rada, aby �adna �ywa dusza nie dowiedzia�a si� nigdy, �e prawdziwa Jurand�wna by�a u nas. - Nie b�dzie to trudno - odrzek� Rotgier - gdy� o tym, �e ona tu jest, nie wiedzia� nikt pr�cz Danvelda,Gotfryda, nas dw�ch i tej s�u�ki zakonnej, kt�ra jej dozoruje. Ludzi, kt�rzy j� przywie�li z le�nego dworca, kaza� Danveld popoi� i powiesi�. Byli tacy w za�odze, kt�rzy si� czego� domy�lali, ale tym pomiesza�a w g�owie owa niedojda i sami nie wiedz� teraz, czy sta�a si� pomy�ka z naszej strony, czy te� jaki� czarownik naprawd� przemieni� Jurand�wn�. - To dobrze - rzek� Zygfryd. - Ja za� my�la�em, szlachetny komturze, czyby, poniewa� Danveld nie �yje, nie zwali� na niego ca�ej winy... - I przyzna� si� przed ca�ym �wiatem, �e�my w czasie pokoju i uk�ad�w z ksi�ciem mazowieckim porwali z jego dworu wychowank� ksi�ny i ulubion� jej dw�rk�? Nie, to nie mo�e by�!... Na dworze widziano nas razem z Danveldem i wielki szpitalnik, jego krewny, wie, i�e�my przedsi�brali zawsze wszystko razem... Gdy oskar�ym Danvelda, zechce si� m�ci� za jego pami��... - Rad�my nad tym - rzek� Rotgier. - Rad�my i znajd�my dobr� rad�, bo inaczej biada nam! Gdyby Jurand�wn� odda�, to ona sama powie, �e�my nie od zb�j�w j� odebrali, jeno �e ludzie, kt�rzy j� pochwycili, zawiedli j� wprost do Szczytna. - Tak jest. - I nie tylko o odpowiedzialno�� mi chodzi. B�dzie si� ksi��� skar�y� kr�lowi polskiemu i wys�a�cy ich nie omieszkaj� krzycze� na wszystkich dworach na nasze gwa�ty, na nasz� zdrad�, na nasz� zbrodni�. Ile mo�e by� z tego szkody dla Zakonu! Sam mistrz, gdyby wiedzia� prawd�, powinien rozkaza� nam ukry� t� dziewk�. - A czy i tak, gdy ona przepadnie, nie b�d� oskar�ali nas? - zapyta� Rotgier. - Nie! Brat Danveld by� czlowiekiem przebieg�ym. Czy pami�tasz, �e postawi� warunek Jurandowi, aby nie tylko sam stawi� si� w Szczytnie, ale by przedtem og�osi� i do ksi�cia napisa�, i� jedzie c�rk� od zb�j�w wykupywa� i wie, �e nie ma jej u nas. - Prawda, ale jak�e usprawiedliwim w takim razie to, co sta�o si� w Szczytnie? - Powiemy, i� wiedz�c, �e Jurand szuka dziecka, a odj�wszy zb�jom jakow�� dziewk�, kt�ra nie umia�a powiedzie�, kto jest, dali�my zna� o tym Jurandowi my�l�c, �e to by� mo�e jego c�rka, �w za� przybywszy wpad� na widok tej dziewki w szale�stwo i op�tan przez z�ego ducha rozla� tyle krwi niewinnej, �e i niejedna potyczka wi�cej nie kosztuje. - Zaprawd� - odrzek� Rotgier - m�wi przez was rozum i do�wiadczenie wieku. Z�e uczynki Danvelda, cho�by�my na niego tylko win� zwalili, zawsze by posz�y na karb Zakonu, zatem na karb nas wszystkich, kapitu�y i samego mistrza; tak za� wyka�e si� nasza niewinno��, wszystko za� spadnie na Juranda, na z�o�� polsk� i zwi�zki ich z piekielnymi mocami... - I niech nas s�dzi w�wczas, kto chce: papie� czy cesarz rzymski! - Tak. Nasta�a chwila milczenia, po czym brat Rotgier spyta�: - Wi�c co uczynim z Jurand�wn�? - Rad�my. - Dajcie j� mnie. A Zygfryd popatrza� na niego i odpowiedzia�: - Nie! S�uchaj, m�ody bracie! Gdy chodzi o Zakon, nie folgujcie m�owi ni niewie�cie, ale nie folgujcie i sobie. Danvelda dosi�g�a r�ka Bo�a, bo nie tylko chcia� pom�ci� krzywdy Zakonu, ale i w�asnym chuciom dogodzi�. -�le mnie s�dzicie! - rzek� Rotgier. - Nie folgujcie sobie - przerwa� mu Zygfryd - bo zniewie�ciej� w was cia�a i dusze i kolano tamtego twardego plemienia przyci�nie kiedy� pier� wasz� tak, i� nie powstaniecie wi�cej. I po raz trzeci wspar� pos�pn� g�ow� na r�ku, ale widocznie rozmawia� tylko z w�asnym sumieniem i o sobie tylko my�la�, gdy� po chwili rzek�: - I na mnie du�o ci��y krwi ludzkiej, du�o b�lu, du�o �ez... I ja, gdy chodzi�o o Zakon i gdym widzia�, �e sam� si�� nie wsk�ram, nie waha�em si� szuka� innych dr�g; ale gdy stan� przed tym Panem, kt�rego czcz� i mi�uj�, rzekn� mu: "To uczyni�em dla Zakonu, a dla siebie - wybra�em jeno cierpienie." Po czym chwyci� r�koma skronie, a g�ow� i oczy podni�s� w g�r� i zawo�a�: - Wyrzeczcie si� rozkoszy i rozpusty, zatwardzijcie wasze cia�a i serca, gdy� oto widz� bia�o�� or�owych pi�r na powietrzu i szpony or�a, czerwone od krwi krzy�ackiej... Dalsze s�owa przerwa�o mu uderzenie wichru tak straszne, �e jedno okno w g�rze nad galeri� otworzy�o si� z trzaskiem, a ca�a sala nape�ni�a si� wyciem i po�wistem zawiei oraz p�atkami �niegu. - W imi� Ducha �wiat�o�ci! Z�a to noc - rzek� stary Krzy�ak. - Noc mocy nieczystych - odrzek� Rotgier. - Ale dlaczego, panie, zamiast: w imi� Boga, m�wicie: "w imi� Ducha �wiat�o�ci"? - Duch �wiat�o�ci to B�g - odpar� starzec, po czym jakby chc�c odwr�ci� rozmow� spyta�: - A przy ciele Danvelda s� ksi�a? - S�... - Bo�e, b�d� mu mi�o�ciw! I umilkli obaj, po czym Rotgier przywo�a� pacho�k�w, kt�rym rozkaza� zamkn�� okno i obja�ni� pochodnie, a gdy poszli precz, zn�w zapyta�: - Co uczynicie z Jurand�wn�? We�miecie j� st�d do Insburka? - Wezm� j� do Insburka i uczyni� z ni� to, czego dobro Zakonu wymaga� b�dzie. - Ja zasi� co mam czyni�? - Masz-li w duszy odwag�? - C�em takiego uczyni�, aby�cie mieli o tym w�tpi�? - Nie w�tpi�, bo ci� znam, a za twoje m�stwo mi�uj� ci� wi�cej ni� kogokolwiek w �wiecie. Tedy jed� na dw�r ksi�cia mazowieckiego i opowiedz mu wszystko, co si� tu sta�o, tak jake�my mi�dzy sob� u�o�yli. - Mog� si� na pewn� zgub� nara�a�? - Je�li twa zguba wyjdzie na chwa�� Krzy�a i Zakonu, to powiniene�. Ale nie! Nie czeka ci� zguba. Oni go�ciowi krzywdy nie czyni�: chybaby ci� kto chcia� pozwa�, jako uczyni� �w m�ody rycerz, kt�ry nas wszystkich pozwa�... On lub kto inny, lecz to przecie nie straszne... - Daj to B�g! mog� mnie jednak chwyci� i do podziemi wtr�ci�. - Nie uczyni� tego. Pami�taj, �e jest list Jurandowy do ksi�cia, a ty pojedziesz pr�cz tego skar�y� na. Juranda. Opowiesz wiernie, co uczyni� w Szczytnie, i musz� ci uwierzy�... Oto pierwsi dali�my mu zna�, �e jest jaka� dziewka, pierwsi zaprosili�my go, by przyby� i obaczy� j�, a on przyjecha�, oszala�, komtura zabi�, ludzi nam powytraca�. Tak b�dziesz m�wi�, a oni c� ci na to powiedz�? Ju�ci �mier� Danvelda rozg�osi si� po ca�ym Mazowszu. Wobec tego zaniechaj� skarg. Jurand�wny b�d� oczywi�cie szukali, ale skoro sam Jurand pisa�, �e nie u nas jest, wi�c nie na nas padnie pos�d. Trzeba nadrobi� odwag� i pozamyka� im paszcz�ki, bo i to tak�e pomy�l�, �e gdyby�my byli winni, nikt z nas nie odwa�y�by si� przyjecha�. - Prawda. Po pogrzebie Danvelda wyrusz� zaraz w drog�. - Niech ci� B�g b�ogos�awi, synaczku! Gdy wszystko uczynim jak nale�y, tedy nie tylko nie zatrzymaj� ci�, ale si� musz� wyprze� Juranda, aby�my za� nie mogli rzec: Oto jak oni z nami post�puj�! - I tak trzeba si� b�dzie skar�y� na wszystkich dworach. - Wielki szpitalnik dopilnuje tego i dla dobra Zakonu, i jako krewny Danvelda. - Ba, ale gdyby ten diabe� spychowski wy�y� i odzyska� wolno��... A Zygfryd pocz�� patrze� pos�pnie przed siebie, nast�pnie za� odpowiedzia� z wolna i dobitnie: - Cho�by odzyska� wolno��, nigdy on nie wypowie jednego s�owa skargi na Zakon. Po czym j�� jeszcze naucza� Rotgiera, co ma m�wi� i czego ��da� na mazowieckim dworze. * * * ROZDZIA� III Wie�� o zaj�ciu w Szczytnie przyby�a jednak do Warszawy przed bratem Rotgierem i wzbudzi�a tam zdumienie i niepok�j. Ani sam ksi���, ani nikt z dworu nie m�g� zrozumie�, co zasz�o. Przed niedawnym czasem, w�a�nie gdy Miko�aj z D�ugolasu mia� jecha� do Malborga z listem ksi�cia, w kt�rym ten�e skar�y� si� gorzko na porwanie przez niesfornych pogranicznych komtur�w Danusi i niemal gro�nie upomina� si� o niezw�oczne jej oddanie, przyszed� list od dziedzica ze Spychowa oznajmiaj�cy, �e c�rka jego pochwycona zosta�a nie przez Krzy�ak�w, ale przez zwyczajnych zb�j�w nadgranicznych, i �e wkr�tce b�dzie za okup uwolniona. Wskutek tego pose� nie pojecha�, nikomu bowiem ani przez g�ow� nie przesz�o, �eby Krzy�acy wymogli takie pismo na Jurandzie pod gro�b� �mierci dziecka. Trudno by�o i tak zrozumie�, co zasz�o, gdy� warcho�owie pograniczni, tak poddani ksi�cia, jak i Zakonu, czynili wzajemne na si� napady latem, nie za� zim�, gdy �niegi zdradza�y ich �lady. Napadali te� zwykle kupc�w albo dopuszczali si� grabie�y po wioskach, chwytaj�c ludzi i zagarniaj�c ich stada, by jednak o�mielili si� zahaczy� samego ksi�cia i porwa� jego wychowank�, a przy tym c�rk� pot�nego i wzbudzaj�cego powszechn� obaw� rycerza, to zdawa�o si� przechodzi� wprost wiar� ludzk�. Na to jednak, jak r�wnie� na inne w�tpliwo�ci, by� odpowiedzi� list Juranda z jego w�asn� piecz�ci� i przywieziony tym razem przez cz�owieka, o kt�rym wiedziano, �e pochodzi ze Spychowa; wobec czego wszelkie podejrzenia sta�y si� niemo�liwe, ksi��� tylko wpad� w gniew, w kt�rym go dawno nie widziano, i nakaza� po�cig opryszk�w na ca�ej granicy swego ksi�stwa, wezwawszy zarazem ksi�cia p�ockiego, aby uczyni� r�wnie� to samo i r�wnie� nie szcz�dzi� kar na zuchwalc�w. A w�wczas w�a�nie przysz�a wie�� o tym, co zdarzy�o si� w Szczytnie. I przechodz�c z ust do ust przysz�a powi�kszona dziesi�ciokrotnie. Opowiadano, i� Jurand przybywszy samosze�� do zamku wpad� przez otwarte bramy i uczyni� w nim rze� tak�, i� z za�ogi ma�o kto pozosta�, �e musiano posy�a� po ratunek do pobliskich zamk�w, zwo�ywa� rycerstwo i zbrojne zast�py ludu pieszego, kt�re dopiero po dw�ch dniach obl�enia zdo�a�y wedrze� si� na powr�t do zamku i tam zg�adzi� Juranda, zar�wno jak jego towarzysz�w. M�wiono te�, �e wojska owe wejd� prawdopodobnie teraz w granice i �e wielka wojna niechybnie si� rozpocznie. Ksi���, kt�ry wiedzia�, jak wiele zale�y wielkiemu mistrzowi na tym, by na wypadek wojny z kr�lem polskim si�y obu ksi�stw mazowieckich pozosta�y na stronie, nie wierzy� tym wie�ciom, albowiem nietajnym mu by�o, �e gdyby Krzy�acy rozpocz�li wojn� z nim lub z Ziemowitem p�ockim, �adna si�a ludzka nie powstrzyma Polak�w z Kr�lestwa,. mistrz za� obawia� si� tej wojny. Wiedzia�, �e musi przyj��, ale pragn�� j� odwlec, raz dlatego, �e by� pokojowego ducha, a po wt�re dlatego, �e aby zmierzy� si� z pot�g� Jagie��y, trzeba by�o przygotowa� si��, jakiej nigdy dotychczas Zakon nie wystawi�, i zarazem zapewni� sobie pomoc ksi���t i rycerstwa nie tylko w Niemczech, ale na ca�ym Zachodzie. Nie obawia� si� wi�c ksi��� wojny, chcia� jednak wiedzie�, co si� sta�o, co ma naprawd� my�le� o zaj�ciu w Szczytnie, o znikni�ciu Danusi i o tych wszystkich wie�ciach, kt�re przychodzi�y znad granicy, wi�c te�, jakkolwiek nie cierpia� Krzy�ak�w, rad by�, gdy pewnego wieczora kapitan �ucznik�w doni�s� mu, �e przyjecha� rycerz zakonny i prosi o pos�uchanie. Przyj�� go jednak wynio�le i jakkolwiek natychmiast pozna�, �e to jest jeden z braci, kt�rzy byli w le�nym dworcu, uda�, �e go sobie nie przypomina, i zapyta�, kto jest, sk�d przybywa i co go do Warszawy sprowadza. - Jestem brat Rotgier - odpowiedzia� Krzy�ak i przed niedawnym czasem mia�em zaszczyt pochyli� si� do kolan waszej ksi���cej mi�o�ci. - Czemu za� bratem b�d�c nie masz na sobie zakonnych znamion? Rycerz pocz�� t�umaczy� si�, �e bia�ego p�aszcza z krzy�em nie przywdzia� tylko dlatego, i� gdyby to by� uczyni�, niechybnie by�by pojman lub zabit przez mazowieckie rycerstwo: wsz�dzie na ca�ym �wiecie, we wszystkich kr�lestwach i ksi�stwach, znak krzy�a na p�aszczu ochrania, zjednywa �yczliwo�� i go�cinno�� ludzk�, i tylko w jednym ksi�stwie mazowieckim krzy� na pewn� zgub� nara�a cz�owieka, kt�ry go nosi. Lecz ksi��� przerwa� mu gniewnie: - Nie krzy� - rzek� - bo krzy� i my ca�ujem, jeno wasza niecnota... A je�li was gdzie indziej lepiej przyjmuj�, to dlatego, �e was mniej znaj�. Po czym widz�c, �e rycerz stropi� si� bardzo tymi s�owy, zapyta�: - By�e� w Szczytnie albo-li wiesz, co si� tam sta�o? - By�em w Szczytnie i wiem, co si� tam sta�o odrzek� Rotgier - a przybywam tu nie jako czyj� wys�annik, ale z tej jeno przyczyny, �e do�wiadczony i �wi�tobliwy komtur z Insburka rzek� mi: Nasz mistrz mi�uje pobo�nego ksi�cia i ufa w jego sprawiedliwo��, wi�c gdy ja po�piesz� do Malborga, ty jed� na Mazowsze i przedstaw nasz� krzywd�, nasze poha�bienie, nasz� niedol�. Ju�ci nie pochwali sprawiedliwy pan gwa�ciciela pokoju i srogiego napastnika, kt�ry rozla� tyle krwi chrze�cija�skiej, jakby nie Chrystusa, ale szatana by� s�ug�. I tu pocz�� opowiada� wszystko, co sta�o si� w Szczytnie: jako Jurand przez nich samych wezwany, aby zobaczy�, czy dziewczyna, kt�r� zb�jom odj�li, nie jest jego c�rk�, zamiast wdzi�czno�ci� si� wyp�aci� wpad� w sza�; jak zabi� Danvelda, brata Gotfryda, Anglika Huga, von Brachta i dw�ch szlachetnych giermk�w, nie licz�c knecht�w; jak oni, pomni na przykazania boskie, nie chc�c zabija� musieli w ko�cu spl�ta� sieci� strasznego m�a, kt�ry w�wczas przeciw sobie samemu podni�s� bro� i porani� si� okrutnie; jak wreszcie nie tylko w zamku, ale i w mie�cie byli ludzie, kt�rzy w�r�d wichury zimowej s�yszeli podczas nocy po walce straszliwe jakie� �miechy i g�osy wo�aj�ce w powietrzu: "Nasz Jurand! krzywdziciel Krzy�a! rozlewca krwi niewinnej! Nasz Jurand!" I ca�e opowiadanie, a zw�aszcza ostatnie s�owa Krzy�aka wielkie uczyni�y wra�enie na wszystkich obecnych. Zdj�� ich po prostu strach, czy istotnie Jurand nie wezwa� w pomoc si� nieczystych - i zapad�o g�uche milczenie. Lecz ksi�na, kt�ra by�a obecna przy pos�uchaniu i kt�ra, kochaj�c Danusi� nosi�a w sercu nieutulony �al po niej, zwr�ci�a si� z niespodzianym pytaniem do Rotgiera: - M�wicie, rycerzu - rzek�a - �e odbiwszy dziewczyn�-niedojd�, my�leli�cie, i� to Jurandowa c�rka, i dlatego wezwali�cie go do Szczytna? - Tak, mi�o�ciwa pani - odrzek� Rotgier. - A jako�e�cie mogli to my�le�, skoro�cie w le�nym dworze widzieli przy mnie prawdziw� Jurand�wn�? Na to brat Rotgier zmieszai si�, gdy� nie by� przygotowany na podobne pytanie. Ksi��� powsta� i utkwi� surowy wzrok w Krzy�aku, za� Miko�aj z D�ugolasu, Mrokota z Mocarzewa, Ja�ko z Jagielnicy i inni rycerze mazowieccy przyskoczyli zaraz do mnicha pytaj�c na przemian gro�nymi g�osami: - Jako�e�cie mogli to my�le�? M�w, Niemcze! Jako to by� mog�o? A brat Rotgier och�on�� i rzek�: - My, zakonnicy, nie podnosim oczu na niewiasty. By�o w le�nym dworze przy mi�o�ciwej ksi�nie dw�rek niema�o, ale kt�ra by�a mi�dzy nimi Jurand�wna, nikt z nas nie wiedzia�. - Danveld wiedzia� - ozwa� si� Miko�aj z D�ugolasu. - Gada� ci z ni� nawet na �owach. - Danveld stoi przed Bogiem - odpar� Rotgier i powiem o nim jeno to, �e nazajutrz znaleziono rozkwit�e r�e na jego trumnie, kt�rych, jako w czasie zimowym, nie mog�a po�o�y� r�ka 1udzka. Zn�w nasta�o milczenie. - Sk�d wiedzieli�cie o porwaniu Jurand�wny? zapyta� ksi���. - Sama bezbo�no�� i zuchwalstwo uczynku zrobi�y go rozg�o�nym tu i u nas. Wi�c dowiedziawszy si� o tym dali�my na msze dzi�kczynne, �e jeno zwyk�a dw�rka, a nie kt�re z rodzonych dzieci waszych mi�o�ci by�o porwane z le�nego dworca. - Ale to mi zawsze dziwno, �e�cie mogli niedojd� poczyta� za c�rk�,Juranda. Na to brat Rotgier: - Danveld m�wi� tak: "Cz�sto szatan zdradza swych s�ug, wi�c mo�e odmieni� Jurand�wn�." - Zb�je wszelako nie mogli, jako prostacy, podrobi� pisma Kalebowego i piecz�ci Juranda. Kt� m�g� to uczyni�? - Z�y duch. I zn�w nikt nie umia� znale�� odpowiedzi. Rotgier za� pocz�� patrzy� pilnie w oczy ksi�ciu i rzek�: - Zaiste, s� mi jako miecze w piersi te pytania, albowiem pos�d w nich tkwi i podejrzenie. Ale ja, ufny w sprawiedliwo�� Bo�� i w moc prawdy, pytam wasz� ksi���c� mo��: zali sam Jurand pos�dza� nas o ten uczynek, a je�li pos�dza�, to czemu, nim wezwali�my go do Szczytna, szuka� na ca�ym pograniczu zb�j�w, aby od nich c�rk� wykupi�? - Ju�ci... prawda! - rzek� ksi���. - Cho�by� co ukry� przed lud�mi, nie ukryjesz przed Bogiem. Pos�dza� was w pierwszej chwili, ale potem... potem my�la� co innego. - Oto jak blask prawdy zwyci�a. ciemno�ci! rzek� Rotgier. I potoczy� zwyci�skim wzrokiem po sali, pomy�la� bowiem, �e w g�owach krzy�ackich wi�cej jest obrotno�ci i rozumu ni� w polskich i �e to plemi� zawsze b�dzie �upem i karmi� Zakonu, r�wnie jak mucha bywa �upem i karmi� paj�ka. Wi�c porzuciwszy poprzedni� uk�adno�� przyst�pi� ku ksi�ciu i pocz�� m�wi� g�osem podniesionym i natarczywym: - Nagr�d� nam, panie, nasze straty, nasze krzywdy, nasze �zy i nasz� krew! Twoim by� ten piekielnik poddanym, wi�c w imi� Boga, z kt�rego w�adza kr�l�w i ksi���t wyp�ywa, ~w imi� sprawiedliwo�ci i Krzy�a nagr�d� nam nasze krzywdy i krew! A ksi��� popatrzy� na niego w zdumieniu: - Na mi�y B�g! - rzek� - czeg� ty chcesz? Je�li Jurand wytoczy� w szale�stwie wasz� krew, zali ja mam za jego szale�stwa odpowiada�? - Twoim by�, panie, poddanym - rzek� Krzy�ak w twoim ksi�stwie le�� jego ziemie, jego wsie i jego gr�d,w kt�rym wi�zi� s�ug Zakonu; niechaj wi�c chocia� ta maj�tno��, niech chocia� te ziemie i �w bezbo�ny kasztel stan� si� odt�d w�asno�ci� Zakonu. Zaprawd� nie b�dzie to godna zap�ata za t� szlachetn� krew przelan�! Zaprawd� nie wskrzesi ona zmar�ych, ale mo�e cho� w cz�ci uspokoi gniew Bo�y i zetrze nies�aw�, kt�ra inaczej na ca�e to ksi�stwo spadnie. O, panie! Wsz�dzie posiada Zakon ziemie i zamki, kt�re �aska i pobo�no�� chrze�cija�skich ksi���t mu nada�a, jeno tu nie masz ni pi�dzi ziemi w jego w�adaniu. Niech�e nasza krzywda, kt�ra o pomst� do Boga wo�a, cho� tak nam si� nagrodzi, aby�my mogli powiedzie�, �e i tu �ywi� ludzie maj�cy w sercach boja�� Bo��. Us�yszawszy to ksi��� zdumia� si� jeszcze wi�cej i dopiero po d�ugiej chwili milczenia odrzek�: - Rany boskie!... A w�dy, je�li ten wasz Zakon tutaj siedzi, z czyjej�e �aski, je�li nie z �aski przodk�w moich? Ma�o� wam jeszcze tych kraj�w, ziem i miast, kt�re do nas i do naszego kraju niegdy� nale�a�y, a kt�re dzisiaj s� wasze? �yje przecie jeszcze dziewka Jurandowa, gdy� nikt nam o jej �mierci nie doni�s�, wy za� ju� chcecie sierocie wiano zagarn�� i sierocym chlebem wasze krzywdy sobie nagrodzi�? - Panie, przyznajesz krzywd� - rzek� Rotgier wi�c tak j� nagr�d�, jako ci twoje ksi���ce sumienie i twoja sprawiedliwa dusza naka�e. I znowu rad by� w sercu, gdy� my�la� sobie: "Teraz nie tylko nie b�d� skar�yli, ale b�d� jeszcze uradza�, jak by samym r�ce umy� i z tej sprawy si� wykr�ci�. Nikt ju� nic nam nie zarzuci i s�awa nasza b�dzie jako bia�y p�aszcz zakonny - bez skazy." A wtem ozwa� si� niespodzianie g�os starego Miko�aja z D�ugolasu: - Pomawiaj� was o chciwo�� i B�g wie, czyli nie s�usznie, bo oto i w tej sprawie wi�cej wam o zysk ni� o cze�� Zakonu chodzi. - Prawda! - odrzekli ch�rem rycerze mazowieccy. A Krzy�ak post�pi� kilka krok�w, podni�s� dumnie g�ow� i mierz�c ich wynios�ym wzrokiem, rzek�: - Nie przybywam tu jako pose�, jeno jako �wiadek sprawy i rycerz zakonny got�w czci Zakonu krwi� w�asn� do ostatniego tchnienia broni�!... Kto by tedy, wbrew temu, co m�wi� sam Jurand, �mia� Zakon o uczestnictwo w porwaniu onego c�rki pos�dza� - niechaj podniesie ten rycerski zak�ad i niechaj zda si� na s�d Bo�y! To rzek�szy rzuci� przed nich rycersk� r�kawic�, kt�ra upad�a na pod�og�, oni za� stali w g�uchym milczeniu, bo cho� niejeden z nich rad by by� wyszczerbi� miecz na krzy�ackim karku, jednak�e bali si� s�du Bo�ego. Nikomu nie by�o tajno, �e Jurand wyra�nie o�wiadczy�, i� nie rycerze zakonni porwali mu dziecko, ka�dy przeto w duszy my�la�, �e jest s�uszno��, a zatem b�dzie i zwyci�stwo po stronie Rotgiera. �w za� uzuchwali� si� tym bardziej i wspar�szy si� w boki zapyta�: - Jest-li taki, kt�ren by podni�s� t� r�kawic�? A wtem jaki� rycerz, kt�rego wej�cia poprzednio nikt nie zauwa�y� i kt�ry od niejakiego czasu s�ucha� przy drzwiach rozmowy, wyst�pi� na �rodek, podni�s� r�kawic� i rzek�: - Jam ci jest! I powiedziawszy to rzuci� swoj� prosto w twarz Rotgiera, po czym j�� m�wi� g�osem, kt�ry w�r�d powszechnego milczenia rozlega� si� jak grzmot po sali: - Wobec Boga, wobec dostojnego ksi�cia i wszystkiego zacnego rycerstwa tej ziemi m�wi� ci, Krzy�aku, �e szczekasz jako pies przeciw sprawiedliwo�ci a prawdzie i pozywam ci� w szranki na walk� piesz� alibo konn�, na kopie, na topory, na kr�tkie alibo d�ugie miecze - i nie na niewol�, jeno do ostatniego tchnienia, na �mier�! W sali mo�na by by�o us�ysze� przelatuj�c� much�. Wszystkie oczy zwr�ci�y si� na Rotgiera i na wyzywaj�cego rycerza, kt�rego nikt nie pozna�, albowiem na g�owie mia� he�m, wprawdzie bez przy�bicy, ale z kolistym okapem schodz�cym ni�ej uszu, kt�ry zakrywa� zupe�nie g�rn� cz�� twarzy, na doln� za� rzuca� cie� g��boki. Krzy�ak nie mniej by� zdumiony od wszystkich. Pomieszanie, blado�� i w�ciek�y gniew mign�y mu tak po twarzy, jak b�yskawica miga po nocnym niebie. Schwyci� d�oni� �osiow� r�kawic�, kt�ra obsun�wszy mu si� z oblicza zahaczy�a na ko�cu naramiennika, i zapyta�: - Kto� jest, kt�ry wyzywasz sprawiedliwo�� bosk�? A �w odpi�� sprz�czk� pod brod�, zdj�� he�m, spod kt�rego ukaza�a si� jasna, m�oda g�owa, i rzek�: - Zbyszko z Bogda�ca, m�� Jurandowej c�rki. Zdziwili si� wszyscy i Rotgier wraz z innymi, gdy� nikt z nich pr�cz obojga ksi�stwa, ojca Wyszo�ka i de Lorchego nie wiedzia� o �lubie Danusi, Krzy�acy za� byli pewni, �e pr�cz ojca nie ma Jurand�wna innego przyrodzonego obro�cy, lecz w tej chwili wyst�pi� pan de Lorche i rzek�: - Na moj� rycersk� cze�� po�wiadczam prawd� s��w jego; kto by za� �mia� w�tpi�, oto moja r�kojmia. Rotgier, kt�ry nie zna�, co to trwoga, i w kt�rym serce burzy�o si� w tej chwili gniewem, by�by mo�e podni�s� i t� r�kawic�, ale wspomniawszy, �e ten, kt�ry j� rzuci�, by� sam przez si� mo�nym panem, a w dodatku krewnym hrabiego Geldrii, powstrzyma� si�, uczyni� za� tak tym bardziej, �e sam ksi��� wsta� i zmarszczywszy brwi rzek�: - Nie wolno tej r�kojmi podnosi�, albowiem i