3191

Szczegóły
Tytuł 3191
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3191 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3191 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3191 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mayer Alan Brenner Zakl�cie intrygi (Przek�ad Tomasz Oljasz) Rozdzia� I �WIAT ROZWIJA SI� DALEJ Fradi dopiero co zmar�, fakt wi�c, �e znowu si� obudzi�, zrobi� na nim wra�enie. W�a�ciwie z jednej strony by� dosy� zaskoczony, ale z drugiej - wcale si� nie dziwi�. Zdawa� sobie spraw�, �e "dopiero co" jest wyra�eniem, kt�rego znaczenie zmienia si� zale�nie od okoliczno�ci. Przypomnia� sobie, �e jeszcze niedawno le�a� na �o�u �mierci, w otoczeniu os�b, kt�re pragn�y by� �wiadkami jego ostatnich chwil. Nie w tym teraz rzecz. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e sytuacja jest nader korzystna; nic go nie bola�o. Przedtem cierpia� straszliwie i spodziewa� si� (je�li cokolwiek bra� w og�le pod uwag�), �e ocknie si� tam, gdzie dalsze odczuwanie b�lu fizycznego b�dzie dla niego najmniejszym zmartwieniem. Odnowione �ycie po �mierci to kwestia wiary; religie r�ni�y si� przecie� w sposobie okre�lania natury tego nowego istnienia i zwi�zku pomi�dzy nim a uczynkami w ziemskiej egzystencji. Instynkt samozachowawczy kaza� Fradiemu uczepi� si� raczej wiary, kt�ra k�ad�a nacisk na dokonania, a nie na niepewne oceny, co jest dobre, a co z�e. Zawsze jednak pozostawia� sobie pewien zakres w�tpliwo�ci. Ucieszy� si� zatem, gdy poczu�, �e nabiera otuchy. Tak rzadko w ko�cu cz�owiek jest �wiadkiem potwierdzenia si� jakiej� prawdy wiary. Z pewno�ci� wydarzy� si� tu jaki� cud. - Bogom - zacz�� solennie - dzi�ki sk�adam... - Prosz� bardzo - rozleg� si� g�os ponad jego g�ow�. Otworzy� oczy. Nad g�ow� zobaczy� sufit, kunsztownie rze�biony w kamieniu, w kt�rego wzorkach odbija�o si� �wiat�o. Obraz, kt�ry ogarn�� k�tem oka, by� wyra�ny, nie zam�cony irytuj�c� plamk� bieli, kt�ra zawsze mu utrudnia�a celowanie z �uku. Co wi�cej, wydawa�o mu si�, �e wszystkie zmys�y ma napi�te, czujne; odr�twia�e kiedy� stawy nie utrudniaj� ruch�w r�kom, a my�li biegn� jasnym torem. Jednym s�owem czu�, �e w pe�ni odzyska� sw�j naturalny (czy te� nienaturalny - jak twierdzili przeciwnicy) wigor. Le�a� na wznak w d�ugim zag��bieniu o kszta�cie trumny i cho� przykrywa� go rodzaj togi ze z�otymi brzegami, widzia� wszystko z boku. Posta� kobiety, prawdopodobnie tej, kt�ra si� odezwa�a, znalaz�a si� w jego polu widzenia. Rzecz jasna, nie mog�a by� kobiet�, zwa�ywszy na sytuacj�, w jakiej przebywa�, ale dla niego, gdy ledwie odzyska� wzrok, takie subtelno�ci by�y jeszcze zbyt trudne do uchwycenia. U�wiadomi� sobie w pewnej chwili, �e jeszcze inna sfera anatomii, z kt�rej aktywno�ci� dawno ju� si� po�egna�, zn�w zacz�a si� liczy�. Posta� trzyma�a w d�oni kanciaste ber�o ozdobione szczeg�lnym deseniem. Wychyla�a je ku niemu, uwa�nie przyjrza�a si� wyrze�bionym znakom, po czym obr�ci�a powoli Ruchem Wirowym Sinalli. Fradi na to tak�e uni�s� r�k� i wykona� "Wirowanie" dotykaj�c palcami, w ko�cowej fazie, do klatki piersiowej poni�ej serca. Posta� u�miechn�a si� do niego dobrodusznie. - Sp�jrz - powiedzia�a - albowiem nadchodzi tw�j pan. Przezroczyste mary obr�ci�y si� troch� w d�. Kamienny strop zdawa� si� rozp�ywa� we mgle, za kt�r�, ponad bezkresn� srebrzyst� r�wnin�, otwiera�a si� ciemno��. Z jej g��bi wyrasta� s�up pary. Poczu�, �e z opar�w emanuje moc jakiej� Obecno�ci. "S�up" odezwa� si�: - Fradjikanie! Zosta�e� wezwany! Gdy zwiewna posta� umilk�a, Fradi poczu�, �e jego cia�o przenika grad s��w, kt�re tocz� si� ze �cinaj�cym krew w �y�ach �oskotem. Fradi wiedzia�, �e gazowy "ob�ok" przygl�da mu si� uwa�nie, cho� nie wychwyci� ani zarys�w twarzy, ani �adnych narz�d�w wzroku. W nast�pnej chwili dotar� do m�czyzny, troch� zaskoczonego, wybuch gromkiego, jakby podziemnego �miechu; albo raczej chichotu. Chichotu? - Obudzi�e� Nasz� weso�o�� - rzek� "s�up" - z powod�w tylko Nam znanych. To jednak mo�esz wiedzie�. W uznaniu twoich cn�t, po�wi�cenia i wytrwa�o�ci w piel�gnowaniu wielu po�ytecznych umiej�tno�ci, obdarzyli�my ci� Nasz� �ask�. Z trudem powstrzyma� cisn�ce si� na usta s�owa. - Zaszczyt to dla mnie niezwyk�y, o Najznamienitszy. Zanosz� Ci pie�ni pochwalne. Nie spos�b w pe�ni odda� ukorzenie si�, ani te� s�usznie odp�aci�... - To prawda. A jednak - rzek� z namys�em g�os Obecno�ci - jest co�, co m�g�by� uczyni�. Co wi�cej, obdarzyli�my ci� Naszym b�ogos�awie�stwem �aski przewiduj�c, �e wykonasz pewne zadanie. S�up pary u�miechn�� si� dobrotliwie. - Zadanie to ma na imi� Maks. - Nie ma si� czemu przygl�da�, prawda? Dwaj m�czy�ni stali nad trzecim. Ten, kt�ry m�wi�, mia� kr�cone, opadaj�ce kaskadami na ramiona w�osy i pasuj�cy do nich jasnobr�zowy w�sik. Ubrany by� w p�aszcz z prostej, lecz kosztownej tkaniny z wysokim ko�nierzem. Okulary niedbale zsun�� na czubek nosa, kapelusz z szerokim rondem, zako�czony futrzan� opask�, po�o�y� na stole. Kr�tko m�wi�c, by� to kupiec, a nie wojownik. - Nie, Meester Groot - odrzek� jego towarzysz. "Towarzysz" oczywi�cie to zbyt mocne okre�lenie jak na tutejsze stosunki. Sugerowa�oby ono r�wn� pozycj� spo�eczn�, a tak� rzadko osi�gali nawet o�wieceni kupcy. Relacje pomi�dzy Haalsenem Grootem a jego podw�adnymi nie by�y jednak typowe, poniewa� czcigodny "Mistrz" nie ogranicza� swoich zaj�� lub dzia�a� kompan�w do takich, kt�re ka�dy uczciwy kupiec uwa�a�by za chwalebne. Trzecia posta� tego �ywego obrazu, ten, kt�ry le�a� u ich st�p, stanowi� wystarczaj�cy dow�d. Trzeba przyzna�, �e Haalsen Groot nie by� kolosem. Wypuk�o�ci masywnych mi�ni zast�powa�a rozci�gni�ta, nieco zniszczona sk�ra i wystaj�ce ko�ci; obrazu dope�nia�y zapadni�te policzki i g��boko osadzone oczy. Wszystko to zdradza�o, �e by� barbarzy�skim szermierzem, kt�ry oddali� si� znacznie od domu i zagubi� w dziwacznych konwulsjach cywilizacji. "Trzeci" nie otworzy� jeszcze oczu. W tej chwili traci� si�y cierpi�c z gor�czki, szcz�kaj�c z�bami i wyginaj�c cia�o w osobliwe pozycje p�odu - podobnie to przedstawia jeden z malarzy Realizmu Koszmarnego. My�l�c o tym wszystkim, Meester Groot zauwa�y�: - �ycie mo�e sobie by� �yciem, ale estetyka z ca�� pewno�ci� pozostaje estetyk�. Na to jego podw�adny odrzek�, jak mia� w zwyczaju: - W rzeczy samej, panie. Barbarzy�ca przerwa� t� wymian� uwag atakiem g��bokiego, wilgotnego kaszlu, po kt�rym na jego ustach pojawi�o si� kilka r�owych p�cherzyk�w piany. - Jeste� pewien, �e odszuka�e� w�a�ciwego cz�owieka? - zapyta� nagle Meester Groot. - Zarejestrowali go pod nazwiskiem Svin - odrzek� rzeczowo podw�adny. - W wi�ziennych aktach jako jego ostatnie zaj�cie zapisano "stra�nik karawan", wi�c okoliczno�ci wydawa�y si� odpowiednie. Kiedy si� go nakarmi, umyje i wyleczy, z pewno�ci� b�dzie odpowiada� opisowi; tu, na dalekim na po�udniu, wyr�nia si� po�r�d innych ludzi. Czy mam rozpytywa� si� dalej? - Nie, Julio, nie mam ci nic do zarzucenia, je�li chodzi o twoje starania. Chyba najlepiej by by�o, gdyby� pos�a� po lekarza. Nie s�dzisz, �e nasz przyjaciel mo�e mie� gru�lic�? - Bardzo mo�liwe. Lekarz b�dzie tu lada chwila. - Julio r�wnie� zakas�a�, ale o wiele delikatniej. - Czy domy�lacie si�, panie, dlaczego Meester Maksymilian chcia�, �eby�cie zabezpieczyli w�a�nie ten okaz? Gdy Haalsen Groot g�o�no zastanawia� si�, wzrok utkwi� w barbarzy�cy, lecz ukryte za szk�ami oczy zdawa�y si� spogl�da� w zupe�nie inne miejsce. - Dla Maksa poszukiwanie przyg�d to czysta improwizacja. Lubi dysponowa� zr�nicowanym zestawem surowc�w, kt�re mo�e dowolnie po��czy�. Ma te� pewn� wad� - nadmierny sentymentalizm, jak r�wnie� okre�lon� wizj� �wiata. Najprawdopodobniej spotka� tego barbarzy�c� w jakiej� karawanie i pomy�la�, �e wyprowadzi go na ludzi. - Jakiekolwiek by by�y powody zainteresowania si� Maksa Svenem, Groot od lat nie widzia�, by ten a� tak si� czym� przejmowa�. Sprawy zapowiada�y si� niezwykle interesuj�co. By� mo�e wi�za�y si� z niebezpiecze�stwem i zapewne wymyka�y si� rozs�dkowi, ale z pewno�ci�... nie b�dzie nudno. Przypomnia� sobie, �e musi zam�wi� wi�cej work�w z piaskiem. Narastaj�cy z wolna okrzyk wojenny na d�ugo zapada� w pami�� i dowodzi� si�y g�osu. Wrzasn�wszy, Lew z R�wniny Oolvaan odepchn�� si� od pr�ta wysokiego, ci�kiego kandelabru, str�caj�c po drodze kilka p�on�cych �wiec i run�� w d�; masywny miecz zatacza� przy tym �mierciono�ne kr�gi wok� cia�a. Przeciwnik, kt�ry rozgl�da� si� uwa�nie po komnacie i zastanawia�, do czego Lew mo�e zmierza� tym razem, uni�s� do g�ry rapier. Gdy Lew opuszcza� si� w d�, z pot�nie umi�nionymi nogami ju� spinaj�cymi si� do skoku, ostrze wroga b�ysn�o za �ydkami, przez co wojownik nieoczekiwanie straci� ca�y impet. W miar� jak pod�oga zbli�a�a si� do niego, Lew zacz�� obraca� si� do ty�u; wtedy przeciwnik umiej�tnie odsun�� si� z drogi. Wtem rozleg� si� g�uchy odg�os, po kt�rym Lew u�wiadomi� sobie, �e le�y na wznak i patrzy, jak z g�ry pod��aj� za nim, niczym gasn�ce komety, wci�� p�on�ce i rosn�ce w oczach �wiece. Ko�c�wka rapiera znalaz�a si� w jego polu widzenia. Przypomina�a teraz, gdy odbi�y si� w niej pe�zaj�ce p�omienie, krwistoczerwon� plam�. Kawa�ki �wiec posypa�y si� na wszystkie strony. Odg�osy ch�ostania i szlachtowania usta�y. Lew zwil�y� wargami kciuk i palec wskazuj�cy jednej d�oni, po czym uni�s� j� do czo�a, zamkn�� oczy i uszczypn�� si� ostro�nie w plam� wosku, zastygaj�c� szybko ponad brwiami. Poczu� ulg�, gdy co� zaskwiercza�o. - Tym razem nie trafi�e� - zauwa�y� Lew. - Do cholery, to twoja wina - odpowiedzia� przeciwnik. - Tam do diab�a! Czy w og�le mo�na co� osi�gn�� dzi�ki tak gwa�townym ruchom? - Musz� ci� poinformowa�, �e zaskoczy�em tak kiedy� nied�wiedzia. - Spadaj�c z �yrandola? A kt�ra blizna jest pami�tk� po tym wyczynie, co? Lew prychn��. - Zamknij si� i pom� mi si� podnie��. Plecy bol� jak diabli. I rzu� kt�ry� z tych r�cznik�w. Szybkie i pewne d�wigni�cie pozwoli�o Lwu znowu stan�� na nogach. Zarzuci� sobie r�cznik na nagie ramiona i ruszy� pierwszy do kredensu. - Prawie si� ju� zdecydowa�em, �eby si� do ciebie przy��czy� -rzek� po chwili, rzucaj�c s�owa pomi�dzy k�sami ogromnej pieczeni wo�owej. - Przegapi�em ostatnie dwa "zdarzenia", a wcze�niejsze odby�y si� pewnie... ze dwadzie�cia-dwadzie�cia pi�� lat temu. - No jasne - odpowiedzia� Maks. - �mia�o, jed� ze mn�. Zapomnij o tych wszystkich bzdurach, kt�re m�wi�e� w zesz�ym tygodniu; �e jeste� jedyn� osob�, kt�ra mo�e utrzyma� to miasto w ryzach i dopilnowa�, �eby sk�ady przebudowano w terminie. Zapomnij o tym dobrym seminarium administracyjnym, na kt�re posy�asz Kaara. Niech Roosing Oolvaya znowu zatonie w rzece. W ko�cu kto tego miasta potrzebuje? Lew spojrza� na Maksa ostro, ale ca�y efekt popsu� wypychaj�cy jeden policzek kawa�ek pieczeni. - To przez moje dzieciaki - powiedzia�. - Nigdy nie powinienem by� mie� najpierw dzieci. To pocz�tek ko�ca, gdy� skrzywiaj� cz�owiekowi wra�liwo��. Zobaczy�by�, gdyby� mia� ich kilkoro. - Zapominasz - odrzek� Maks - �e ja te�... mam dzieci. Twoje dzieci s� moimi dzie�mi. Tylko nie my�l, �e tego nie �a�uj�. Lew sko�czy� prze�uwanie z wyrazem zadowolenia na twarzy. Cho� to on na ko�cu le�a� plackiem na ziemi, wcale nie znaczy�o, �e przegra�. - A wi�c s�dzisz, �e mo�esz mojego syna czego� nauczy�? - Ma dwie r�ce, g�ow� i jest wystarczaj�co rozs�dny - odpowiedzia� ostro�nie Maks. - Nie rozumiem, czemu nie. Powinienem postara� si� przede wszystkim o to, �eby troch� wydoro�la�, je�li przedtem kto� nie potnie go na kawa�ki. Dosy� dziki u�miech pojawi� si� w lewym k�ciku ust Lwa. Przesun�� r�cznikiem po czole, �cieraj�c smu�k� potu, kt�ra wyp�ywa�a spod d�ugich, czarnych w�os�w, spi�tych opask�. - Uczy�e� si� u mistrz�w, kt�rym nie przyniesiesz wstydu. Walczysz jak szalony; nie spos�b przewidzie�, jak uderzysz za chwil�. Nie ma gdzie si� przed tob� ukry�. A co wi�cej - wiesz, ile jest warte �ycie. Do diab�a, to w�a�nie podoba mi si� w ludziach! Czy jeste� pewien, �e nie jeste� moim synem? Maks uni�s� brwi i spojrza� bystro na Lwa. Rzeczywi�cie, byli prawie tego samego wzrostu, obaj mieli d�ugie ciemne w�osy, cho� Maksa by�y bardziej kr�cone, natomiast Lwa - nieco posiwia�e. Maks by� drobniejszej i gi�tszej budowy ni� Lew i czu� si� doskonale w towarzystwie tego gruboko�cistego, masywnego m�czyzny ze wschodnich r�wnin. B�yskotliwo�ci, bystro�ci umys�u Lwa, stwierdzi� Maks, nie spos�b by�o przeceni�. Lew by� jednak tak milcz�cy, �e wola� zacisn�� z�by i wybra� wielki, por�czny miecz albo rzuca� najbli�szym krzes�em. Poza temperamentem, nale�a�o te� pami�ta� o wieku. - To ma�o prawdopodobne - powiedzia� Maks. - Chocia� kto wie? Je�li sta� ci� na porz�dne dziedzictwo, to mo�esz mnie adoptowa�. - A tak w og�le, to jak zdoby�e� ten sw�j przydomek "Nieprzytomnie Niegodziwy"? Lew bawi� si� chwil� wyci�gni�tym z pochwy mieczem, usi�uj�c ukroi� cienki plaster peklowanej wo�owiny na drug� pajd� z p�miska. Nagle obr�ci� si� w miejscu i cisn�� kawa�kiem mi�sa z miecza prosto w oczy Maksa, po czym rzuci� si� ku niemu. Maks natychmiast uchyli� si� w kierunku ziemi i odskoczy� do ty�u. Spodziewa� si� czego� takiego, odk�d odkry�, �e Lew lubi u�pi� czujno�� przeciwnika, zanim zaskoczy go nag�ym atakiem. Peklowana wo�owina przelecia�a nad nim i uderzy�a w �cian�, szybuj�cy za� miecz upad� na ziemi�. Maks przerwa� salto do ty�u staj�c na r�kach i zmieni� kierunek tak szybko, jakby od samego pocz�tku to planowa�. Wyskoczy� pewnym ruchem do g�ry, by najpierw stan�� mocno na ugi�tych nogach, a nast�pnie zwar� si� z nacieraj�cym Lwem. Potem chwyci� wci�� wisz�cy na szyi Lwa r�cznik i poci�gn�� tak, �e twarz przeciwnika spurpurowia�a; wyprostowywa� si� dzi�ki temu chwytowi, a� przeskoczy� ponad ramieniem Lwa i zmusi� go do lotu ku drzwiom. Maks wyl�dowa� na szczycie kredensu. Uwa�a� przy tym, by nie nast�pi� na jedzenie. Gdy szabla Lwa uderzy�a o ziemi�, zaraz us�ysza� znajomy rumor padaj�cego na pod�og� pot�nego cia�a. - Ach, ci akrobaci - mrukn�� Lew. - Zawsze nienawidzi�em akrobat�w. Te cholerne kr�liki zawsze wyskakuj� spod n�g. - Zawsze ci powtarzam - rzek� Maks - �e zwinno�ci� mo�na pokona� najsilniejsz� r�k� z mieczem. Lew skoczy� na nogi, wykazuj�c si� nie lada zwinno�ci� i wy�owi� sw�j kawa�ek wo�owiny z kinkietu. - Wszystkim o tym rozpowiadaj - powiedzia�. - Akrobaci s� w porz�dku, je�li zostawiasz ich w spokoju. Je�li tak nie jest, szykuj si� na �miertelny cios. Gdy ruszy� z powrotem w kierunku kredensu, zobaczy�, �e Maks stoi ju� na nim z za�o�onymi na krzy� r�kami i wybija takt nog� tu� obok miski z pieczonymi ziemniakami. - No dobra - rzek� Lew. - Na dzisiaj mam ju� dosy�. Zr�b sobie kanapk�. - Nigdy nie b�dzie pasowa� - rozleg� si� skrzekliwy g�os spod sto�u. Co� czarnego i sk�rzastego poruszy�o si� i b�ysn�o za jedn� z n�g, po czym rozp�yn�o si� w tyle kabiny, w cieniu rzucanym przez pojedyncz� lamp� pod sufitem. Drewniana paka przesun�a si� z hukiem po deskach pok�adu pod sto�em, po czym grzmotn�a o �cian�. - Je�li mog� pozwoli� sobie na �mia�o��, odnosz� wra�enie, �e wi�kszo�� czasu sp�dzamy na przenoszeniu dobytku z miejsca na miejsce - zauwa�y� inny g�os tu� za drzwiami. W wej�ciu zachybota�a sterta niechlujnie zwi�zanych ksi��ek, a za ni� pojawi�a si� posta�, kt�ra w�a�nie si� odezwa�a. Osoba ta pr�bowa�a utrzyma� tomy w nienaturalnie d�ugich i chudych ko�czynach, kt�re oplata�y stosik tak �ci�le, jakby zgina�y si� nie tylko w �okciach, ale i w przedramionach. Sk�ra tych r�k, z pewno�ci� nieprzypadkowo, mia�a odcie� zieleni. Mamrocz�cy co� "czarny p�aszcz" wychyn�� spod sto�u i czmychn�� na bok, gdy wy�sza z postaci zdecydowa�a si� zrzuci� ksi��ki na powierzchni� sto�u. Czubek kaptura ma�ej os�bki wystawa� niewiele ponad blatem, tak wi�c przebywanie pod sto�em nie by�o dla niej a� tak wielk� niewygod�. - Nie po to wzi��em prac�, �eby meble ustawia� - rzuci�a mamrocz�ca posta�. Trzecia osoba siedzia�a przy stole, usi�uj�c za wszelk� cen� odszyfrowa� jaki� list. Cz�owiek ten podni�s� wzrok znad sterty ksi��ek, kt�re w�a�nie zasypa�y dokument grub� warstw�, tak �e nie spos�b go by�o szybko wydosta�. - Co si� sta�o, Haddo? - zapyta� z rezygnacj� i dezorientacj�. - Problem, kt�ry komentowa� przed chwil� Master Haddo - powiedzia� ten o zielonkawej sk�rze, wyci�gaj�c poskr�cane ramiona - dotyczy� �ci�le s�u�ebnych funkcji, do jakich ostatnio ograniczy�a si� nasza praca u pana. - Dam rad� gada� sam za siebie - zacharcza� Haddo. - Nic mi po jakim� rzeczniku. - Kaptur w oskar�ycielskim ruchu uni�s� si� ku g�rze, ukazuj�c bezdenn� czer�, przetkan� jedynie dwiema �wiec�cymi, pomara�czowymi plamkami, umieszczonymi mniej wi�cej tam, gdzie powinny znajdowa� si� oczy. - Ale Wroclaw m�wi prawd�. - Och, daj spok�j - odrzek� m�czyzna przy stole. - Przecie� wiesz, jaka jest sytuacja. Wiesz, �e mnie samemu te� nie bardzo si� to podoba. -Ale to pan jeste� za sto�em- odpar� Haddo - a my harujemy z ci�arami. - Tyle �e ja jestem szefem - zauwa�y� Wielki Karlini. - To ja mam w�a�nie siedzie� i my�le� za sto�em. Wy natomiast macie zajmowa� si� takimi sprawami, jak pakowanie i przenoszenie rzeczy, w�a�nie po to was zatrudni�em. Wroclaw zakaszla� dyskretnie. - To niezupe�nie prawda, je�li wolno mi panu przypomnie�. - A nie m�wi�e� pan "Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich"? -zapyta� z oburzeniem Haddo. - Je�li nie podoba ci si� ta praca, Haddo, nic ci� tu nie trzyma -rzek� Karlini. - Nie jeste� moj� w�asno�ci�; nie mam nic przeciwko temu, by� zabra� si� st�d i wr�ci�, sk�d przyszed�e�. Ale, ale: sk�d przyby�e�? - Z Hinterland�w - odpowiedzia� Haddo. - Nie m�wi�, �e chc� odej��. Ka�dy cywilizowany go�� ma prawo si� poskar�y�, nie przyzna pan? - Czego wi�c chcesz, Haddo? Nast�pnej podwy�ki? - Dotychczasowa umowa wystarczy. S�usznego uznania si� domagam, no i r�wnego traktowania. Karlini spojrza� w bok na Wroclawa. - Wroclaw? - S�dz�, �e Master Haddo pragnie, aby uczestniczy� pan w najci�szych pracach lub - je�li to nie wchodzi w gr� - w�a�ciwie go traktowa�, aby sam m�g� dalej d�wiga� ci�ary. - Nigdy nic nie zyskasz - warkn�� Haddo do Wroclawa, - jak b�dziesz dobiera� takie �adne s��wka. Ja mam jedno pytanie: dlaczego ja, a nie pan, mam b�aga�? - Chcesz, �ebym ci� b�aga�, by� pracowa� dalej? - zapyta� Wielki Karlini. - Dlaczego mia�bym to robi�? - To dodatek - odrzek� Haddo. - Sprawd� pan w umowie. Nic to pana nie kosztuje. - No wi�c dobrze - stwierdzi� Karlini. - Prosz� ci�, b�agam, Haddo, zosta� i kontynuuj t� poni�aj�c�, lecz niezb�dn� prac�. B�agam ci�. No i jak? - Nie by�o �le - odpar� Haddo. - A co ze mn�? - wtr�ci� si� Wroclaw. Karlini zerwa� si� na nogi i wbi� wzrok we Wroclawa. Spojrza� potem na sw�j taboret i zagrzmia�; - Czy chcesz, �ebym i ciebie b�aga�? Zamachn�� si� w kierunku sto�ka i wyrzuci� go w g�r�, potykaj�c si� o jedn� z n�g, po czym odwr�ci� si� i wyszed� z kabiny, lekko kulej�c. Haddo i Wroclaw spojrzeli po sobie, po czym skierowali wzrok w �lad za Karlinim, kt�ry wyszed� na pok�ad. - Co� podobnego - skomentowa� Wroclaw. Na rzecznej barce roi�o si� od bel materia�u, owini�tych w nieprzemakalne pokrowce, wi�zek starannie posk�adanego twardego drewna, bary�ek peklowanych ryb i wszystkiego, co mo�na sprzeda� dro�ej z dala od Roosing Oolvaya. Uginali si� przy towarze cz�onkowie za�ogi, kt�rzy pakowali produkty na �rodku pok�adu, gdzie nie dociera�y fale, albo pod �awkami dla wio�larzy. Karlini mia� nadziej�, �e zaraz zajm� si� te� �awkami; barka pop�ynie z biegiem rzeki, z pr�dem, wi�c chyba nie mo�na spodziewa� si� zbyt wiele pracy przy wios�ach. Musia� przy tym przyzna�, �e marny by� z niego �eglarz. Odsun�� si� na bok, gdy dwaj ludzie weszli z nabrze�a po trapie, ci�gn�c ze sob� krn�brnego koz�a i wprowadzaj�c ostro�nie na pok�ad. Na okr�nicy w porcie siedzia�a kobieta. Swobodnie macha�a nogami nad wod� i mia�a takie samo ubranie, sk�adaj�ce si� ze spodni i p�aszcza, jak Karlini. Obok niej sta� ka�amarz; za uchem mia�a g�sie pi�ro. Na kolanach za� trzyma�a ksi�g� rachunkow�. Nie patrzy�a w ni�, lecz na jakie� bli�ej nieokre�lone miejsce po drugiej stronie portu, przerywaj�c t� obserwacj� od czasu do czasu zerkni�ciem na czarnow�os� m�od� kobiet�, kt�ra siedzia�a po jej lewej stronie. Karlini podszed� i zaj�� miejsce po prawej stronie, przygl�daj�c si� uwa�nie ka�amarzowi. Szybko poca�owa� kobiet� w policzek, a ona odwr�ci�a si� do niego b�yskawicznie. - Au! - zawo�a� Karlini. �ciera� z twarzy d�ugi strumyk atramentu, kt�ry si�ga� przez policzek do ucha. Roni w�o�y�a pi�ro, narz�dzie zemsty, do ksi��ki i usiad�a pomi�dzy pozosta�� dw�jk�. - A czego si� spodziewasz, skoro si� podkradasz, gdy pracuj�? -zapyta�a. - Zostaw, tylko to rozmazujesz. Karlini obejrza� swoj� r�k�. Rzeczywi�cie, ca�a by�a ubrudzona w atramencie, co dawa�o poj�cie o tym, jak mog�a wygl�da� twarz. Dziewczyna, siedz�ca po drugiej stronie Roni, wyda�a dziwny, skoml�cy d�wi�k, po czym zasznurowa�a usta. Mog�o to wskazywa�, jak bardzo powstrzymuje wybuch �miechu. Kiedy wyrwa� si� jej jeszcze jeden okrzyk, zas�oni�a usta d�oni�. - No prosz�, nie �a�uj sobie - rzek� Karlini g�osem, kt�ry, jak mia� nadziej�, przedrze�nia� tylko jego w�asny. W tym momencie dziewczyna nie wytrzyma�a i zanios�a si� spazmatycznym chichotem, jakby b�belki wytrysn�y z otwartej butelki musuj�cego wina. Zgi�a si� wp� i chwyci�a za boki, kiedy nadesz�a jeszcze wi�ksza fala �miechu. - Na pewno wygl�dam rewelacyjnie - oznajmi� zrezygnowany Karlini. - Nie ruszaj si� - poleci�a Roni, wyci�gaj�c z bocznej kieszonki chusteczk�, kt�r� przy�o�y�a nast�pnie do policzka m�czyzny. -Tildy, mo�e p�jdziesz poszuka� rozwi�za� do nowego zestawu, ja do��cz� do ciebie p�niej. Tildamira, najstarsza ze znanych dzieci by�ego Lwa z R�wniny Oolvaan, z trudem skin�a g�ow� i zbieg�a z okr�nicy. Pop�dzi�a przez pok�ad potykaj�c si� i przyciskaj�c do piersi sw�j zeszyt. - To dobre dziecko - m�wi�a dalej Roni - i chyba b�dzie bieg�a w matematyce, wi�c nie z�o�� si� na ni�. Obiecujesz? - Och, no dobrze - zgodzi� si� Karlini. - Ale czy ja naprawd� wygl�dam tak �miesznie? - Oczywi�cie, m�j drogi - odrzek�a pogodnie Roni. - Jak idzie �adowanie? - Ludzie znowu szemrz� - wyzna�. - Nie dziwi� si� im. Wszystkim b�dzie lepiej, kiedy wyruszymy. - Te� tak my�l�. Czy przeczyta�e� ju� list od Groota? - Haddo i Wroclaw robi� remont w tamtym pokoju. Tyle wiem, �e wys�a� kolejne ostrze�enie, by uwa�a� na jego statek. - Nie jestem taka pewna - o�wiadczy�a Roni. - Co� nie daje mi spokoju. No, teraz mo�esz ju� pokaza� si� ludziom. Daj mi r�k�. Czy my�lisz, �e mo�emy zaufa� za�odze? - To statek Groota - odpar�. - Ludzie te� nale�� do Groota. R�wnie dobrze mog�aby� zapyta�, czy mo�emy zaufa� Grootowi. - A czy mo�emy? Mewa zatrzepota�a skrzyd�ami i usiad�a na ramieniu Karliniego. Nie zwr�ci� na ni� uwagi. - Chyba tak, jak ka�demu. Wszystko zale�y od tego, z czego odniesie korzy�ci. Chocia� zawsze mia� s�abo�� do Maksa. - A czy z nami jest inaczej? - zauwa�y�a Roni. - Tak jest lepiej. Postaraj si� wytrzyma� z pi�� minut, zanim znowu si� o�mieszysz, dobrze, m�j drogi? - Wiedzia�a�, co ci� czeka, kiedy za mnie wychodzi�a� - rzek� Karlini. - Tak. Powiedzia�am, �e nie chc� od razu mie� dzieci, ale w efekcie wysz�am za dziecko. - Czy chcesz listu rozwodowego? - Zamknij si� - odrzek�a - idioto. - Dobrze, moja droga - odpowiedzia�, przybieraj�c zmartwiony wyraz twarzy. - Jak id� badania? - Trudno jest pracowa� bez sprz�tu, aparat mam spakowany, ale s�dz�, �e wyprawa nie oka�e si� ca�kowit� kl�sk�. Zebra�am ju� do�� danych, by usi��� i pouk�ada� je w my�lach przez jaki� czas. - Ale tego nie zrobisz, na ile ci� znam. Czy wci�� uwa�asz, �e to wszystko do czego� jednak doprowadzi? - O tak - odpar�a. - To nie ulega kwestii. Biologiczne, kom�rkowe korzenie si�y magicznej. Oczywi�cie, czy zdo�amy j� pozna� na tyle, �eby jej u�ywa�, jeszcze nie wiemy. - Wszyscy w ciebie wierzymy -zapewni� jej m��. - Nie o to chodzi. Mamy do czynienia ze skomplikowanymi uk�adami, ogromnymi energiami, z rzeczami, kt�re nawet poj�� nam trudno. Sama tradycyjna magia jest ju� do�� niebezpieczna, nawet gdy wiesz, co powiniene� robi�. Tu przecie� staramy si� znale�� nowe narz�dzia na ca�kowicie odmiennym obszarze. To onie�miela jak diabli. Je�li chcesz wiedzie�, to w ka�dej chwili zamieni�abym to na zwyk�e badania. Mewa, kt�ra z zainteresowaniem dzioba�a Karliniego w ucho, poderwa�a si� do lotu, zamacha�a dla r�wnowagi skrzyd�ami i usiad�a ostro�nie na jego g�owie. - Dlaczego ona si� za mn� pl�cze? - zapyta�, obracaj�c oczy ku g�rze, aby wcze�niej dostrzec, co ptak zamierza zrobi�. - Mo�e znajduje w tobie co� mi�ego. Z gustami nigdy nic nie wiadomo. Us�yszeli za sob� przera�liwe, spinaj�ce uwag� "hurrump". Karlini przesun�� si�, by obr�ci� g�ow� nie p�osz�c mewy. To by� Haddo - tyle mo�na by�o uchwyci� w silnym s�onecznym �wietle, kt�rego promienie wpada�y do kabiny, o�wietlaj�c z lekka jego twarz. - Ptak - o�wiadczy� Haddo. - Wypuszcz� go. - Prosz� bardzo, Haddo - odpowiedzia� Karlini. - I dzi�kuj�. Zobaczymy si� p�niej. S�uga odszed�. - Dzi�kuj�? - zdziwi�a si� Roni. - Nie pytaj. Przez chwil� przygl�dali si� nurtowi wody. Wtem Karlini o�wiadczy�: - Nie poddaj si� wp�ywowi Maksa i nie panikuj. Nie rzucaj si� na to. On i tak prze�yje. - Tak, ale na tym w�a�nie polega ca�a rzecz, m�j drogi. Nie rozumiesz? - odrzek�a. - Czy prze�yje? A my? Ostatni raz obj��em wzrokiem moje biuro. Wiem, �e sentymenty zwi�zane z miejscami, zw�aszcza wynaj�tymi, s� �mieszne. Biuro i ja jednak wiele razem przeszli�my, je�li mo�na tak powiedzie�. W ka�dym razie nie potrafi�bym zliczy�, jak cz�sto le�a�em tu na pod�odze i jestem przekonany, �e cz�� z p�yn�w organicznych, kt�re wyla�em, wci�� jeszcze s�czy si� pi�tro ni�ej. W pokoju nie by�o nic, tak jak wtedy, gdy tu przyszed�em po raz pierwszy. Nie oznacza�o to, �e by� zupe�nie pusty. Rozumia�em, �e ka�dy przedmiot, kt�ry bym tam przyni�s�, m�g�by zosta� rozbity na �cianie, je�li nie na mojej g�owie. Nad drzwiami wej�ciowymi wci�� wisia�a stara, wgnieciona tarcza. By�a tu od pocz�tku i pewnie zostanie do ko�ca. Zaledwie kilka miesi�cy temu odkry�em, �e tak naprawd� nie nale�a�a do mnie, gdy� wgniecenie nie pochodzi�o z kt�rej� z kampanii mojej m�odo�ci. Kilka miesi�cy przed tym, jak zacz��em zadawa� si� w Maksem i jego za�og�, doszed�em do wniosku, �e w og�le nie mam �adnych wspomnie� sprzed przybycia do Roosing Oolvaya, siedem lat wcze�niej. Kl�twa bezimienno�ci, jak nazwa� to Maks, z pewno�ci� nie jest codziennym do�wiadczeniem nawet dla czarodzieja, kt�ry specjalizuje si� w tego rodzaju sprawach. Maks, wed�ug mnie, nie by� wielkim specjalist�. Jego najwi�kszym talentem, jak zdo�a�em odkry�, by�a genialna wprost �atwo�� doprowadzania ludzi do sza�u poprzez tajemnicze i niejasne uwagi, kt�re czyni� bez przerwy i kt�rych nigdy nie chcia� wyja�nia�. No c�, t� gr� mog� prowadzi� tylko dwie osoby, my�la�em pocz�tkowo; wkr�tce jednak okaza�o si�, �e wszystko jest trudniejsze, ni� s�dzi�em. Jednym z najcz�ciej analizowanych obiekt�w by� m�j umys�. Nie zrozum mnie �le. Moja cierpliwo�� wzgl�dem Maksa nie wyczerpywa�a si�, niezale�nie od tego, jak bardzo mnie irytowa�. Pogorszenie stosunk�w z nim by�o jednak niczym w por�wnaniu ze �wiadomo�ci�, �e wci�� istnia� gdzie� m�j wr�g, kt�ry rzuci� na mnie czar bezimienno�ci; usun�� wspomnienia, a nawet pami�� o moim imieniu. Magia. W ko�cu wszystko si� do niej sprowadza, prawda? Nienawidz� magii. Rzecz jasna, moje �ycie coraz bardziej si� z ni� wi�za�o. Zrozumia�em, �e mam problemy, gdy stwierdzi�em, �e k�opoty z pami�ci� mo�na b�dzie wyja�ni� tym jednym uderzeniem w g�ow� za du�o. Shaa, lekarz, zapewni� mnie jednak, �e m�j stan to nie "prosta organiczna amnezj�". Kiedy u�wiadomi�em sobie, �e wola�bym fizyczne uszkodzenie m�zgu ni� zadawanie si� z magi�, wcale nie poczu�em si� spokojniejszy o swoje zmys�y, lecz... Kto� zapuka� do drzwi. Och, nie! - pomy�la�em. Tylko nie to. Ostatnim razem, gdy komu� uda�o si� wdrapa� po schodach tak, by nie zaskrzypia�y, cho� specjalnie przystosowa�em je na dodatkowy "dzwonek do drzwi", uprzedzaj�cy o intruzie, czeka�y mnie k�opoty. Wielkie k�opoty. One w�a�nie doprowadzi�y do spotkania z Maksem i jego przyjaci�mi i na dodatek omal nie sko�czy�y si� zniszczeniem ca�ego Roosing Oolvaya. Kiedy rozwa�a�em wyj�cie przez boczne okienko i ucieczk� dachem, zamkni�te na klucz drzwi otworzy�y si� i wesz�a kobieta. W przeciwie�stwie do poprzedniego mojego go�cia, poblad�ego i zdeterminowanego w d��eniu do celu, ta osoba mia�a bardzo opalon� sk�r�, jak kto�, kto wiele czasu sp�dza w tropikalnych d�unglach i przys�uchuje si� falom. I patrzy, jak bawi� si� rekiny. Przypomina�a mi w dodatku Gashanatantr�, kt�rego nastawienie do �ycia, w rodzaju "Zrobimy tak, jak ja chc�, albo obetniemy ci kilka paluszk�w i spr�bujemy jeszcze raz" - uchodzi�o zapewne i w jej kr�gach towarzyskich za normalny spos�b prowadzenia rozm�w. Nie potrzebowa�em nawet ostrzegawczego tykania w tyle g�owy, by zrozumie�, �e ca�e poprzednie zamieszanie, czegokolwiek by dotyczy�o, znowu si� zaczyna�o. W�a�nie mia�em powiedzie� "Jak si� masz, Gash?", zaczynaj�c w ten spos�b rozmow� i wzmacniaj�c si� typowym pokazem zimnej bezczelno�ci. Jednocze�nie mia�em udawa�, �e wiem dobrze, o co chodzi. Jednak�e, cho� wydawa�o si� to �wietnym pocz�tkiem pojedynku na spryt, niezwyk�y wybuch strachu zamkn�� mi usta. Opar�em si� wi�c tylko o �cian� w pobli�u okna, za�o�y�em r�ce na piersi i obrzuci�em j� takim odwa�nym spojrzeniem, na jakie by�o mnie sta� w danej chwili. Drzwi zatrzasn�y si� za ni� same - sprytna sztuczka, po�a�owa�em, �e sam nigdy jej nie stosowa�em, kiedy interesy sz�y �le. Stan�a pewnie po�rodku pokoju, rozstawi�a szeroko nogi i opu�ci�a swobodnie r�ce. Skierowa�a ku mnie wewn�trzne strony d�oni, tak �e powietrze, kt�re przemyka�o mi�dzy palcami, zag�szcza�o si� nieznacznie. Oczy kobiety przybra�y barw� b�yskawicy. Chwila wlok�a si� za chwil�. Czu�em, �e co� pr�bowa�o wcisn�� mnie w �cian�, ale moje cia�o pozostawa�o silne i oporne jak ceglany mur. Mo�e wchodzi� w gr� tylko stan mego umys�u. To by�o mo�liwe, ale z drugiej strony czu�em, �e to nieprawda. O ile si� nie myli�em, metaboliczna wi�, kt�r� narzuci� mi Gashanatantra, budowa�a automatycznie jego w�asn� tarcz� ochronn�. W tej chwili brama, kt�ra nas ��czy�a, by�a mi pomocna; je�li tak rzeczywi�cie by�o, to dzia�o si� tak po raz pierwszy. Ochrona dzia�a�a w pe�ni, zanim zd��y�em si� podrapa�, automatycznie. Gdy wi�c pr�bowa�em sam wywrze� na t� wi� jaki� wp�yw, wysz�o na jaw, �e w magii jestem ca�kowitym ignorantem. A jednak by�o co�, co mog�em zrobi� sam z siebie. Zamiast spojrze� gro�nie na kobiet� przy drzwiach albo pozwoli�, by szcz�ka opad�a do ulubionej pozycji na piersi, wykrzywi�em twarz w zjadliwym u�miechu. Domy�li�em si�, oczywi�cie, �e nie odnios�em pe�nego sukcesu, mia�em jednak nadziej�, �e szczypta kpiny doprowadzi do jakiej� r�wnowagi. Po chwili, kt�rej d�ugo�ci w �aden spos�b nie potrafi�bym okre�li�, oczy po drugiej stronie pokoju zw�zi�y si�. Zacisn�a palce u r�k, a powietrze w ich wn�trzu zafalowa�o i oczy�ci�o si�. Nacisk na moje cia�o ust�pi�. - A wi�c... - powiedzia�a. Jej g�os zabrzmia� jak struna skrzypiec przesuwana po stercie od�amk�w szk�a. By� �agodny i liryczny bardziej ni� smagni�cie bicza. Z ulg� powstrzymywa�em u�miech, by nie rozpromieni� mojej twarzy; to zapewne by� dopiero pocz�tek. - A wi�c? - odpowiedzia�em z naciskiem. - "A wi�c?" Czy to wszystko, co jeste� w stanie powiedzie�? Chcia�abym ci� darzy� wi�kszym szacunkiem, zawsze tak dumnego, �e m�wisz w�a�ciw� rzecz w odpowiednim czasie... Czy aby m�j czar wci�� by� tak silny? - Przechyli�a g�ow� do ty�u i na bok, po czym zachichota�a, ale w jej �miechu by�o odrobina wstr�tnego �artu, kt�rego nie zdo�a�a ukry�. - O mojej reputacji czasem m�wi� zbyt wiele - zagra�em na zw�ok�. O ile si� nie myli�em, nigdy przedtem tej kobiety nie spotka�em. - Swoj� drog� - ci�gn�a dalej - masz doskona�e schronienie. Prawie mi wstyd, �e tak wiele czasu zaj�o mi wytropienie ciebie. - Tak w�a�nie powiedzia�a, ale wcale nie wygl�da�a na zawstydzon�. - Doprawdy? - odezwa�em si�. - To mi�o z twojej strony. Przykro mi, �e tyle si� przy tym natrudzi�a�. Czemu w�a�ciwie zawdzi�czam ten zaszczyt i przyjemno��? - No, teraz jeste� taki, jakim zawsze ci� zna�am - rzek�a w zadumie. - Nawet gdy masz inne cia�o i ukrywasz si� w pu�apce na szczury w mie�cie zaatakowanym przez pch�y. To zreszt� zupe�nie nie jest w twoim stylu, ale... tym lepiej. Rozumiem nawet, dlaczego nie witasz mnie, jak nale�y. B�d� jednak spokojny, m�j drogi, pewne sprawy przetrwaj� nawet w tysi�cu cia�. Chod� tu i poca�uj mnie. Stara�em si�, �eby nie domy�li�a si�, �e mam ucisk w gardle. - Nie s�dzisz, �e z tym mo�na jeszcze poczeka�? - zapyta�em z nadziej�, �e nie chrypia�em jak zarzynane prosi�. Nachmurzy�a si�. To by�a ma�oduszna chmurno��. Cieszy�em si�, �e nie ja by�em jej adresatem, ale ten, za kogo mnie bra�a. I �a�owa�em jednocze�nie, �e tego cz�owieka nie by�o w pobli�u. - No dobrze - odpowiedzia�a wreszcie. - A wi�c tak chcesz post�powa�. Mog�am przypuszcza�, �e posmakujesz swobody. Ale z drugiej strony jednak wiem, znaj�c ciebie, �e to nie jest niemo�liwe. Mimo wszystko - chmura zn�w pojawi�a si� na twarzy kobiety, wypieraj�c z niej r�wnie przykry u�miech - wci�� jestem twoj� �on�. - Jak si� czujesz? - zapyta� Jurtan Mont. - Gdy pomy�l�, czym mog�o si� jeszcze sko�czy� - odrzek� Zalzyn Shaa - to nie�le. Usiad� z �oskotem na wygodnym kamieniu. - W ko�cu, rozejrzyj si� woko�o... - doda�, ogarniaj�c gestem r�ki poro�ni�te krzakami wzg�rze, r�wniutkie po�acie upraw, nisko po�o�on� gardziel rzeki Oolvaan i zaczynaj�ce si� za ni� g�ry oraz, nieco ni�ej po prawej, rozleg�e i rozgor�czkowane Roosing Oolvaya. - Tak - odpar� Mont, id�c wzrokiem za gestem Shaa. - Ale o co ci chodzi? - Daj spok�j. Na pewno jeste� bardziej wra�liwy na pi�kno, ni� teraz okazujesz. A mo�e marnowa�em czas dla gbura? Mont umie�ci� torb� z zio�ami, kt�re zbiera� Shaa, obok kamienia i po�o�y� si�. - No dobrze. �adny widok, ale co to ma wsp�lnego z twoim sercem? - Je�li kto� ma zamiar da� z siebie wszystko, a nawet wi�cej -powiedzia� Shaa w zadumie - to lepiej to uczyni� w miejscu, gdzie jest na co popatrze�. Je�li twoje ograniczenia grzecznie ust�puj�, to przyjemna perspektywa jest natychmiastowym zado��uczynieniem za samo podj�cie trudu. Je�li nie zdo�asz ich prze�ama�, mo�esz si� przynajmniej pocieszy� my�l�, �e szybko stracisz z pola widzenia wszystko; rzeczy �adne i brzydkie. - A wi�c czujesz si� silniejszy? - Shaa zdecydowanie �wawo wchodzi� na wzg�rze. - Oddech masz ju� chyba dosy� pewny. - Grubia�stwem by�oby skar�y� si� - zgodzi� si� Shaa. Tak przynajmniej wydawa�o si� Montowi, ale za Shaa zawsze trudno by�o trafi�. - Czy sko�czy�e� si� ju� pakowa�? Mont skrzywi� si�. - Tak, chyba tak. Nie wiem. Nie wiem nawet, co powinienem spakowa�. - Wszystko, co mo�esz zabra�, nie obci��aj�c nadmiernie konia. - Dlaczego musz� jecha� konno? Nie lubi� koni. - Tak samo jak Maks - zauwa�y� Shaa. - On za to jeszcze mniej lubi podr�owa� pieszo, a jak wiadomo, to typowe alternatywy. - No tak, ale Maksa te� nie lubi�. Dlaczego nie mog� jecha� z tob�? Po co w og�le mam jecha�? Shaa otworzy� worek, zajrza� do �rodka, poprzerzuca� z namys�em ostatni zbi�r ziela, wybra� jedn� cienk� �odyg�, zakurzon� i zielon�, z purpurowymi brzegami, po czym roztar� na papk� jej cebulowaty koniec pomi�dzy kciukiem a palcem wskazuj�cym. W�o�y� do k�cika ust ten ciekn�cy, lepki koniuszek. - Czy pyta�e� o co�? - odezwa� si�. - Dlaczego robisz uniki? - zapyta� Jurtan. - Doskonale wiesz, �e zada�em ci pytanie. Zanim odpowiedzia�, Shaa przez chwil� obraca� �ody�k� j�zykiem w ustach. - Maksymilian zaproponowa� - dosy� m�nie, mog� doda� - �e b�dzie ci towarzyszy� w podr�y wieku m�skiego. Chyba nie bardzo rozumiem dlaczego, a przecie� nie jestem te� pewien, czy wiem, dlaczego sp�dzam tyle czasu z tob�, skoro wci�� jeste� taki niepokorny. Urwis! Inni ch�tnie zap�aciliby za mo�liwo�ci, kt�re ty otrzymujesz za darmo. Ale czy z twoich ust pada cho� s�owo wdzi�czno�ci? Ja go nie s�ysza�em i o�mielam si� twierdzi�, �e inni r�wnie� tego nie do�wiadczyli. - Nigdy nie m�wi�em, �e chc� by� poszukiwaczem przyg�d - odpar� Mont - ani kimkolwiek, za kogo siebie uwa�asz, niespecjalnie te� chc� wprawia� si� w walce mieczem. Wola�bym zaj�� si�... no, wola�bym zaj�� si� innymi sprawami. - Jedno drugiego nie wyklucza, jak doskonale wiesz, a �wiczenie si� w fechtunku b�dzie dla ciebie nie tylko zaj�ciem w oczekiwaniu na Wielki Dzie�, ale mo�e te� przyda� si�, gdy ju� tam dotrzemy. - Wielki Dzie�? My�la�em, �e jedziemy do Imperialnego Miasta. - To tylko synonim - odpar� Shaa - kt�ry z czasem mo�e zaczniesz ceni�, je�li prze�yjesz. Chodzi o to, by� nie zirytowa� kt�rego� z nas tak, �e odrzuci on zasady zawodowej grzeczno�ci. - No c�, przepraszam, �e �yj� - odrzek� gorzko Mont. Shaa z zadowoleniem zauwa�y�, �e brzmienie g�osu Monta poprawia�o si�. Jednak, co Shaa przyznawa� bez b�lu, mia� niejednego przecie� wybornego nauczyciela. - Co jednak b�dzie, je�li wszystkie te przygody oka�� si� nie dla mnie? - ci�gn�� dalej Mont. - Ty przecie� masz pow�d; jest nim twoja kl�twa. - Rzeczywi�cie. I mam jej serdecznie dosy�. Tym razem mo�e trafi si� okazja, by si� jej pozby�; dlatego bior� w tym udzia�. Mont prychn��. - Wcale nie masz jej dosy�. To znaczy, mo�e masz do�� kl�twy, ale nie poszukiwania przyg�d - jestem tego pewien. Lubisz to. - Lubi� wtedy, gdy w danej sytuacji mam jakie� pole manewru. My�l o tym, �e przygoda mo�e zako�czy� si� moj� �mierci�, te� nie ma uspokajaj�cego wp�ywu. - Sadzi�em, �e z poszukiwaniem przyg�d zawsze wi��e si� ryzyko. - To prawda. Ale w moim przypadku ryzyko jest wi�ksze, ni� wynika�oby tylko z cech tego zawodu - odrzek� Shaa - o czym doskonale wiesz. - Sytuacja jest do�� ciekawa, jak si� nad ni� zastanowi� - ci�gn�� w zamy�leniu Mont. - Kl�twa ka�e ci �ciga� kogo�, kto prawdopodobnie chce ci� zabi�. - No c�, tak - skomentowa� tamten. - Sytuacja jest dosy� klasyczna. M�j brat wiedzia�, co robi. Mont st�kn��, jakby go kto� uderzy� w przepon�. Otworzy� usta. - Tw�j... - powiedzia�. - Chwileczk�. My�la�em, �e ty masz siostr�. - Rzeczywi�cie, mam siostr�. Ale te� i brata. -Ale ja my�la�em, �e to siostra sprawia ci ca�y ten k�opot. Shaa obr�ci� wzrok na Monta. - Musisz si� jeszcze nauczy� jednego: nie zak�adaj z g�ry, �e skoro znasz jeden fakt, to znasz ju� wszystkie, albo �e gdy znasz fakty, to potrafisz je w�a�ciwie zinterpretowa�. - Ale... - zacz�� Mont - ale... - Dlaczego mia�bym zdawa� relacj� z ca�ego �ycia prostakowi, kt�ry chce przez ca�e �ycie gni� w Roosing Oolvaya? Mont ponuro od�� wargi. - Pojad� z Maksem - rzek� wreszcie. - Nie r�b mi �aski. Wci�� chyba jeste� temu niech�tny - zauwa�y� Shaa. - Czy jeszcze czym� si� dr�czysz i chcia�by� to z siebie wyrzuci�? - Nie - odpowiedzia� Mont. - Tak. Dlaczego w og�le musimy wyje�d�a� i pakowa� si� w nowe k�opoty? Chodzi mi o to, �e Roosing Oolvaya le�y zupe�nie na uboczu, niewiele si� tu dzieje, a teraz, kiedy ca�y ten przewr�t - Oskin Yahlei i inne rzeczy - sko�czy� si�, jestem pewien, �e nic si� nie wydarzy przez wiele lat, je�li w og�le kiedykolwiek mo�na na to liczy�. Dlaczego wi�c nie mo�emy tu zosta� i �wiczy� to samo... - Typowy przyk�ad - stwierdzi� Shaa - ograniczonego my�lenia, �yczeniowego. Wydarzenia same wiedz�, kiedy nadej��, w swoim tempie, albo... - Shaa przeci�gn�� s�owo, aby odrzuci� obiekcje Monta, wracaj�c do rzeczowo�ci - albo (powt�rzy� dla lepszego efektu) same postaci bior�ce udzia� w wydarzeniach, uwik�ane w ich rytm, zajmuj� si� poszukiwaniem; r�nica le�y jedynie w semantyce. Faktem jest, �e wydarzenia, niegdy� uwa�ane za chaotyczne, r�wnie trudno ogarn��, jak gaz wydobywaj�cy si� z p�kni�tego balonu. Chocia� mo�e tu istnie� jaki� entropowy zwi�zek. Mo�emy si� skonsultowa� z Roni, to chyba nale�y do obszaru jej zainteresowa�. Mont zacisn�� z�by. Trzyma� si� mocno swej pierwotnej my�li, co zawsze by�o trudne w rozmowie z Shaa, ale w ko�cu mia� tyle praktyki w tym zakresie. - To �mieszne. Dlaczego nie m�g�bym zosta� tutaj i pracowa� jako urz�dnik, handlowiec albo kto� taki? Rzeczy, o kt�rych m�wisz, nigdy nie dotykaj� urz�dnik�w. - By� mo�e nie te, ale inne zdarzenia, a m�g�bym ci przytoczy� list� przyk�ad�w zbijaj�cych twoj� teori�, od kt�rych w�osy by ci stan�y na g�owie. A co z twoim ojcem? Czy on szuka�by ci� tutaj, hm? I jeszcze jedna rzecz, tak dla przypomnienia. Tak, mam kl�tw�, ale ty masz dar. Powiedz mi, przyjacielu - co bardziej motywuje? Mo�e m�g�by� zosta� w domu, chocia�... czy�by� chcia�? Mont otworzy� usta, powstrzyma� si�, pochyli� g�ow� lekko na bok, a w jej g��bi (tak przypuszcza� Shaa) pojawia�y si� wizje przysz�ego bohaterstwa. - Chyba nie - odpowiedzia� z wolna. - Chc� tylko wiedzie�, jakie mam mo�liwo�ci i tyle. Nie chc�, by mnie ci�gn�� za sob� jak pajacyka na sznurkach. Chc� sam dokonywa� wybor�w. - A czego wi�cej chce ka�dy racjonalnie my�l�cy cz�owiek? S�usznego, a przy tym ambitnego celu. Jak s�dzisz, w jaki spos�b mo�na go osi�gn��? Pewnego dnia, pomy�la� Mont, nauczy si� je rozpoznawa�, gdy nadejd�. - Chodzi o szcz�cie... Obaj wiedzieli, �e Mont rzuci� tylko bezu�yteczn� odpowied�, aby zyska� na czasie i m�c naprawd� przemy�le� wcze�niejsze pytanie. Shaa jednak chcia� mu da� odpowied� w tej chwili; by� bardzo otwarty. - To zbyt niepewne �r�d�o dla kogo�, kto planuje wznie�� si� ponad zwyczajny los. R�wnie dobrze m�g�by� powiedzie�, �e chcesz ukry� si� przed bogami, przed przeznaczeniem, przed dobr� i z�� fortun�, a nawet - przed ca�ym �wiatem. - Hm - odrzek� Mont. - Prawd� m�wi�c, taka mo�liwo�� przesz�a mi przez my�l. Dlaczego si� nie ukry�? Czy� nie to robi w�a�nie Maks, a nawet ty sam? - Ach - powiedzia� Shaa. - Rzeczywi�cie. Ukrywanie si� mo�e by� cenn� strategi�, daje nieograniczone mo�liwo�ci, ale to wcale nie oznacza, �e polega ono jedynie na siedzeniu w domu i niewychodzeniu na ulice. Jak my�lisz, na ile by�oby to skuteczne dla kogo�, kto przede wszystkim pok�ada ufno�� w szcz�ciu? - No dobrze, dobrze, rozumiem, do czego zmierzasz. Je�li chcesz panowa� nad swoim losem, musisz wiedzie�, co robisz; a je�li chcesz to osi�gn��, musisz wykazywa� si� odpowiednimi umiej�tno�ciami. Do�wiadczeniem. Prawda? Shaa uni�s� brwi, co u niego oznacza�o uprzejmo��, po czym pozwoli�, by ca�a g�owa posz�a za tym dyskretnym ruchem czo�a, i zacz�� si� przygl�da� czystemu niebu. W oddali porusza� si� jaki� migocz�cy punkcik, kt�ry m�g� okaza� si� du�ym ptakiem. - Ale sk�d ten ca�y po�piech? Dlaczego musimy tak nagle wyje�d�a� z miasteczka, siedz�c tu ju� miesi�c? Chodzi mi o to, �e jeszcze nic si� nie dzieje, prawda? - Nie jest dobrze, gdy dowiadujesz si� o czym� jako ostatni - rzek� z powag� Shaa. - Zawsze trzeba spodziewa� si� najgorszego. Rozwijaj wi�c w sobie nastawienie, �e nawet pod najpi�kniejszym niebem ju� co� si� dzieje. Rozdzia� II KRYZYS TO�SAMO�CI Skoro chcesz w tym si� babra� - powiedzia�em - to mo�esz chocia� usi���. Biurko zostanie w pokoju, gdy� niespecjalnie przyda�oby mi si� w drodze, podobnie dwa krzes�a. Zaj��em to, kt�re sta�o od strony biurka. Tu siada w�a�ciciel. Kobieta za�, kt�rej nigdy przedtem nie widzia�em, usiad�a na drugim. Siedzieli�my tam i przygl�dali�my si� sobie. Nie mia�em poj�cia, o czym my�li, ale w tym momencie najmniej si� o to k�opota�em. Skupia�em si� na tym, co ju� mi powiedzia�a i co zaobserwowa�em. Nigdy nie prowadzi�em zbyt rozpustnego �ycia; a w ka�dym razie nie przypominam sobie tego. Rzecz jasna, "nie przypominam sobie" by�o clou tego zdania. Nie wiedzia�em, co b�dzie gorsze: czy to, �e kobieta zorientuje si�, i� nie jestem poszukiwan� przez ni� osob�, czy fakt, �e oka�� si� w istocie jej m�em. Nie przypomina�em sobie, bym si� kiedy� �eni�. Kto� wystarczaj�co w�cibski m�g�by sam wyrazi� w�tpliwo�ci co do mojego nazwiska. Jednak gdybym przyj��, �e faktycznie o�eni�em si� z ni� i o tym zapomnia�em, nie m�g�bym tego uzna� za w�a�ciw� odpowied�. Powiedzia�a, �e rozpozna�a mnie, mimo �e zmieni�em wygl�d. Mia�em wra�enie, �e nie m�wi�a o moich w�osach, lecz o jakiej� transformacji ca�ego cia�a, co zwiastowa�o dosy� siln� magi�. S�dzi�em, �e ten, kto rzuci� na mnie kl�tw�, m�g� spowodowa� r�wnie� ca�� t� zamian�. Dop�ki jednak gra�em w ciemno, lepiej by�o wybra� bardziej oczywiste rozwi�zanie. Nazywa�o si� ono "Gashanatantra". Zastanawia�em si�, dlaczego nic o nim nie wspomnia�a. Nie widzia�em te� �adnego sensu w tym, by w niesko�czono�� podtrzymywa� metaboliczn� wi� mi�dzy mn� a Gashem, gdy� musia�a ona wyczerpywa� jego si�y, cho� - o ile mog�em si� zorientowa� - by�y one jeszcze wci�� du�e. Ale ju� wiedzia�em. U�ywa� mnie jako przyn�ty. Ta kobieta nie rozpozna�a mojej osoby, lecz �lad Gasha, kt�ry przebija� przez to nasze po��czenie. My�la�a, �e naprawd� nim jestem. S�dzi�a, i� posmak aury Gasha, kt�ra wci�� mi towarzyszy�a, by� cz�stk� jego prawdziwej to�samo�ci, przebijaj�cej przez skuteczne przebranie. Ca�a ta sprawa z pier�cieniem, kt�r� mi zleci� przedtem, by�a dosy� ryzykowna, ale wygl�da�o na to, �e tak naprawd� jeszcze niczego wielkiego nie prze�y�em. Sprawa z pier�cieniem przynajmniej by�a jasna; tu natomiast zapowiada�o si� niez�e zamieszanie i to �ci�le osobistej natury. Co ja mu takiego zrobi�em? Mog�o wchodzi� w gr� jeszcze jedno wyt�umaczenie, na kt�re wpad�em przebiegaj�c my�l� wszystkie mo�liwo�ci. Kobieta postrada�a po prostu zmys�y. Takie rozwi�zanie podoba�o mi si� jeszcze mniej ni� poprzednie. Zaskoczy�a mnie swoj� si�� i �ywotno�ci�, wi�c przyj��em, �e za jej zachowaniem kry�y si� jakie� racjonalne przes�anki. Je�li powodowa�y ni� jednak z�udzenia albo czyste szale�stwo, no c�, wtedy najlepszym wyj�ciem by�oby dla mnie pomodli� si� do dobrych bog�w. Odk�d zacz��em zadawa� si� z Maksem i Shaa, porzuci�em ich i uczci�em kilka razy Phlinna Arola, Boga �owc�w Przyg�d, tak na wszelki wypadek. Nie mia�em jednak poj�cia, czy zyska�em przez to jego �aski, czy nie, ani nawet czy si� do niego w og�le zbli�y�em. Powiadaj�, �e drogi bog�w s� tajemne, a ja nigdy w to nie w�tpi�em. Rzecz jasna, nie mia�em w zwyczaju siedzie� za biurkiem i dochodzi� tych tajemnic, kt�re zapewne wypr�bowywali i na mnie. - Wiele czasu min�o - powiedzia�em - od naszej ostatniej rozmowy... - Wiem - odrzek�a. - Powiedzia�e� mi wtedy, i� nie chcesz mnie ju� nigdy widzie�. Pami�tam, �e znienawidzi�e� mnie od tamtej historii z Kortese. Urwa�a. Przytwierdzi�em j� do miejsca srogim spojrzeniem. G�o�no prze�kn�a �lin�, po czym rzek�a: - Czy s�dzisz, �e nara�a�abym si� na tw�j gniew bez istotnego powodu? - Nie wiem - odpowiedzia�em - mo�e by�aby� do tego zdolna? Jeste� tutaj przecie� od jakiego� czasu, a nie podj�a� nawet pr�by wyja�nienia przyczyn twojej obecno�ci. Zgadzasz si� ze mn�? Sama uzna�a� za stosowne przypomnie�, �e chyba jeste�my ma��e�stwem, a przynajmniej kto� chce, aby tak to wygl�da�o... Co to w og�le znaczy? Nie zapominajmy tak�e o twoim powitaniu na pocz�tku. Powiedzia�bym, �e zapowiada�o bardziej ostry cios ni� grzeczn� rozmow�. .. Spojrzenie kobiety nieco z�agodnia�o, a mo�e raczej sta�o si� mniej pewne siebie ni� na pocz�tku. - Dobrze wi�c, powiem prosto z mostu. Chc� pier�cienia. Gdybym mog�a zdj�� go z twego spalonego cia�a, zrobi�abym to. - Aha! - zawo�a�em. - Zdaje si�, �e teraz zaczynamy do czego� zmierza�. Ale do czego? Pier�cieni jest tu wiele, a dla kilku z nich warto po�wi�ci� g�ow� powinowatego. O kt�ry ci chodzi? I dlaczego s�dzisz, �e ja m�g�bym go mie�? - Nie baw si� ze mn� - prychn�a za z�o�ci�. - Wiesz doskonale... - Nie bawi� si�? - powt�rzy�em ura�onym tonem. - A czego w�a�ciwie oczekiwa�a�, je�li wolno spyta�? Je�li w og�le mnie znasz, moja droga, to wiesz dobrze, �e pokr�tno�� mam we krwi, �e tak powiem. - Rzuci�em wszystko na jedn� szal�. Shaa m�wi� mi kiedy�, �e Gash cieszy� si� reputacj� Szalonego Intryganta, Podst�pnego - i by� "pasowany" na mistrza podst�p�w i spisk�w. - Wiesz, rozczarowa�a� mnie troch�. S�dzi�em, �e w czasie naszego zwi�zku co� powinno mi�dzy nami si� wytworzy�. Tymczasem co mnie spotyka? Otwarty atak! Oczywi�cie s�aby - jak si� tego spodziewa�em - ale po nim nast�pi�y gro�ne deklaracje. Oj, moja droga, moja droga... W tym momencie rzuci�em na ni� jedno czy dwa gro�ne spojrzenia. Na twarzy kobiety walczy�y ze sob� r�ne uczucia. Na zewn�trz dominowa�a w�ciek�o��, skierowana bez w�tpienia na mnie i s�uszna ze wzgl�du na moje uwagi, bagatelizuj�ce jej spraw�. G��biej mo�na by�o doszuka� si� tej samej arogancji co na pocz�tku, ale jakby rozerwanej na dwoje przez drobiny w�tpliwo�ci. Jeszcze ni�ej za� kry�o si� co�, co teraz miota�o si� jak lewiatan z morskiej otch�ani. Jak ukryty stw�r, to "co�" zostawia�o jedynie drobn� zmarszczk� na powierzchni; ale w przeciwie�stwie do lewiatana, kt�ry nie wynurza si� z wody, poniewa� nie potrafi oddycha� powietrzem, ona celowo ukrywa�a to uczucie. Oznacza�o to, �e specjalnie i z naciskiem okazywa�a inne oblicza. Do czego zmierza�a? - Skoro ju� sk�adasz takie deklaracje - ci�gn��em dalej - to teraz ja spr�buj� zagra� w twoj� gr�, co ty na to? Co zamierza�a� zrobi�, kiedy tu wchodzi�a�? Dlaczego w og�le zaatakowa�a�? Wiedzia�a�, �e sama nigdy mnie nie pokonasz. - Nie - odpowiedzia�a. - Masz racj�. Nagle powr�ci� jej dziki i g�upi u�miech. Nie, tym razem by�o nawet jeszcze wi�cej. Nagle lewiatan wynurzy� si� z g��biny i wystrzeli� w g�r� wzbijaj�c pian�. - Dlatego przynios�am to - jej r�ka wsun�a si� w �rodek biurka i znikn�a za jego r�wn� lini�, jakby przebi�a niewidzialn� �cian�. Dzi�ki temu mog�em dobrze przyjrze� si� jej nadgarstkowi i przedramieniu w przekroju - by�y w bardzo z�ym stanie. Widok rozerwanych mi�ni i pulsuj�cych arterii oraz ��to�� ko�ci sprawi�, �e zrobi�o mi si� jej �al. Nie by�o tu Shaa, kt�ry by w pe�ni doceni� zalety tej drastycznej sztuczki; ja wola�em natomiast, �eby anatomia pozosta�a wewn�trz cia�a. Nie musia�em ogl�da� tej szczeg�lnej salonowej magii zbyt d�ugo, poniewa� szybko chwyci�a przedmiot, kt�rego szuka�a w tajemnej przegr�dce, i wyci�gn�a go na �wiat�o dzienne. W pierwszej chwili zobaczy�em jakby mas� szarych i czarnych robak�w, wij�cych si� bez ko�ca i chlupocz�cych obrzydliwie; mia�em nadziej�, �e nie zaczn� rozp�ywa� si� jak posoka po ca�ym biurku. Potem zrozumia�em, �e kula z robakami wcale nie musia�a by� cia�em sta�ym, poniewa� insekty przechodzi�y przez siebie nawzajem, ��czy�y si� i rozdziela�y. Takie obrazki, rodem z beczki sfermentowanych, ci�gn�cych si� strumienie