3072

Szczegóły
Tytuł 3072
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3072 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3072 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3072 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAB�O�SKI miros�aw WYPRAWA Mieszkam w bardzo du�ym pokoju. Jest on tak wielki, i� nigdy nie mog�em w�a�ciwie obejrze� go dok�adnie. Wielu spo�r�d jego zakamark�w nie znam do dzisiaj, tak jak nie zna si� wszystkich ulic w rodzinnym mie�cie. Wieczorami, gdy le�a�em w wielkim, d�bowym ��ku, nie widzia�em przeciwleg�ej �ciany: skrywa�o j� co� na kszta�t mg�y czy oparu, jaki unosi si� zazwyczaj nad mokr� ��k�. Powietrze by�o tam niebieskie, jakby zag�szczone, i �wiat�o nocnej lampki nie by�o w stanie przez nie si� przebi�. Ka�dy, kto po raz pierwszy przekroczy� pr�g pokoju, m�wi�, �e "dawniej to budowali mieszkania, a nie psie budy" - i milk� natychmiast s�uchaj�c echa w�asnych s��w. W czasach szkolnych jeszcze, cz�sto zaprasza�em do siebie koleg�w. Bawili�my si� wtedy w chowanego, grali�my w pi�k�, urz�dzali�my wy�cigi rowerowe - a wszystko to w moich czterech �cianach. Pami�tam, i� pewnego dnia, w czasie wyj�tkowo s�otnych wakacji, podczas kt�rych ju� zupe�nie nie mieli�my co ze sob� zrobi�, urz�dzili�my w moim pokoju kilkudniow� wycieczk�. Pomys� ten poddali nam rodzice widz�c, jak nudzimy si� strasznie. Zaraz te� z zapa�em zabrali�my si� do realizacji eskapady. Mama przygotowa�a suchy prowiant, wzi�li�my dmuchane materace i �piwory (namiot�w nie chcia�o nam si� d�wiga�, cho� na dobr� spraw� nie wiedzieli�my, czy gdzie� dalej nie zaskoczy nas ulewa), w plecaki za�adowali�my kochery, konserwy, termosy i manierki z wod�, latarki, liny; wzi�li�my tak�e pi�k�, rakiety do tenisa - i wyruszyli�my. Pocz�tkowo pok�j wygl�da� podobnie jak cz�� zamieszkana przeze mnie, w miar� dalszej w�dr�wki stawa� si� coraz bardziej zaniedbany, pomieszczenie sprawia�o przygn�biaj�ce wra�enie ca�kowitego opuszczenia. Parkiet by� suchy i sp�kany - wida� by�o, i� nikt nigdy go nie pastowa�, nie woskowa� i nie froterowa�. �ciany co chwil� zmienia�y kolor, farba si� z nich �uszczy�a, wielkie p�aty tapet i zetla�ych materii odstawa�y od pod�o�a i rozpada�y si� w proch przy najl�ejszym dotkni�ciu. Mijane meble by�y zniszczone i bardzo stare. Fornir mia�y podziurawiony niczym ser szwajcarski, a politura ju� dawno z nich wype�z�a ust�puj�c pola plamom, zaciekom i kornikom. Meble pokrywa�a gruba warstwa kurzu i paj�czyn, co polatywa�y wielkimi k��bami, poruszone przez nasz� ruchliw� obecno��. Pok�j rozszerza� si� i po pewnym czasie nie widzieli�my ju� �cian, wi�c �eby nie zab��dzi� w powrotnej drodze, zacz�li�my co jaki� czas znaczy� na parkiecie krzy�e bia�� kred�. Kiedy po dw�ch godzinach w�dr�wki odwr�ci�em si� po raz pierwszy, nie dostrzeg�em ju� ani mojego ��ka, ani sto�u, ani pieca... Wok�, jak okiem si�gn��, rozci�ga� si� parkiet. Poczuli�my si� bardzo nieswojo i samotnie, ale ju� po chwili m�odzie�cza niefrasobliwo�� wzi�a g�r� nad melancholi� i humory si� nam poprawi�y. W jaki� czas potem spostrzeg�em, �e parkiet, po kt�rym idziemy, zmienia ci�gle wygl�d. Mia� swoje pustynie rozeschni�tych klepek, rzeki, kt�re ciek�y z pop�kanych rur w odleg�ych a niewidocznych �cianach, wzg�rza, o kt�re si� potykali�my, i jeziora pokryte zielon� rz�s�. Mijane meble kusi�y nas tajemnicami swych szuflad, wn�k i schowk�w. Ich drzwiczki poddawa�y si� naszym niecierpliwym d�oniom z rozdzieraj�cym piskiem starych i dawno nie oliwionych zawias�w, kurz k��bami bucha� w g�r�. Od niego i od fruwaj�cych wok� paj�czyn kr�ci�o nam si� w nosach. Kichali�my pot�nie walcz�c z meblami, kt�re nie my�la�y wcale �atwo przed nami kapitulowa�: przycina�y nam palce, przygniata�y nogi, a niebacznie pchni�te przewraca�y si� na drzwiczki, grzebi�c w ten spos�b swoje tajemnice. Ale z tych, kt�re uda�o nam si� pokona�, wyjmowali�my pliki po��k�ych list�w przewi�zanych na krzy� niegdy� r�owymi, a teraz sp�owia�ymi wst��eczkami. Spomi�dzy nich wysypywa�y si� p�atki zasuszonych kwiat�w, kt�re polatywa�y wok� nas lekkie i kolorowe jak motyle. Sekretery i biurka kry�y w swoich przepastnych wn�trzach dawno zapomniane pami�tniki, fotografie, rachunki, weksle, �wiadectwa, dyplomy, akty w�asno�ci, nadania szlachectwa i testamenty. Im dalej zag��biali�my si� w meandry pokoju, tym bardziej archaiczny i niezrozumia�y by� j�zyk tych dokument�w. Na stolikach, eta�erkach i biurkach stroszy�y si� w dawno wysch�ych ka�amarzach g�sie pi�ra, w ozdobnych ramkach sta�y zbr�zowia�e ze staro�ci fotografie, w biblioteczkach ciemnia�y cegie�ki ksi��ek o grzbietach tak zakurzonych, i� nie spos�b by�o odczyta� tytu�y. Ubrania wyci�gni�te z protestuj�cych g�o�nymi trzaskami szaf i kom�d by�y coraz dziwaczniejsze i wymy�lniejsze. Stroili�my si� w nie z upodobaniem, zak�adaj�c na g�owy cudaczne kapelusze z barwnymi niegdy� pawimi pi�rami czy nadjedzone przez mole peruki. Przystawali�my co chwil� i z g�o�nym �miechem rozbiegali�my si� woko�o w poszukiwaniu najwymy�lniejszych rzeczy. Kto z nas przyni�s� przedmiot uznany jednog�o�nie za najdziwaczniejszy (co �acno poznawali�my po tym, i� nie wiedzieli�my, do czego m�g� s�u�y�), stawa� si� automatycznie wodzem naszej wyprawy i on decydowa� o miejscu nast�pnego postoju. Stopniowo wkraczali�my w coraz dalsze ost�py, parkiet przerodzi� si� niespodziewanie w marmurowe posadzki po�y�kowane nitkami p�kni�� i spajane srebrem czy mosi�dzem. Gdzieniegdzie oparty o mebel drzema� stary portret wielmo�y czy damy, zakurzony i �ypi�cy na nas kosym spojrzeniem. Postacie na spotykanych obrazach mia�y pod brodami bia�e, szerokie kryzy. m�czy�ni byli przy szpadach, kobiety z madonnowato z�o�onymi d�o�mi, dzieci nad wiek powa�ne i sztywne. Czasami i nam wpad�a do r�ki szpada czy mizerykordia o bogato inkrustowanej r�koje�ci i gardzie - wi�c fechtowali�my si� zawzi�cie z upartymi wojowniczymi krzes�ami, z powa�nymi sto�ami biesiadnymi oraz mocarnymi kredensami, kt�re �ama�y i wytr�ca�y nam bro� z r�ki. W poszukiwaniu nowej biegli�my przed siebie, cho� w gard�ach nam zasycha�o, a kurz d�awi�. Zapomnieli�my o piciu i jedzeniu, pasja przygody zast�powa�a wszystko. Zabawa by�a �wietna, lecz pochmurna jasno�� dnia, kt�ra s�czy�a si� z niewidocznych dla nas okien, pocz�a ust�powa� zmierzchowi. Meble rzuca�y d�ugie, g��bokie, atramentowe cienie, w kt�rych gin�li�my niczym �wiat�o gwiazd w Czarnych Dziurach. Trzeba by�o pomy�le� o noclegu. Ob�z roz�o�yli�my mi�dzy d�bowym kredensem a sof�, w pobli�u uschni�tej palmy, co mia�a symbolizowa� prawdziwy le�ny biwak. Po kolacji, kt�r� zjedli�my ju� w �wietle latarek, u�o�yli�my si� na materacach spowici w kokony �piwor�w. Byli�my zm�czeni, jednak nat�ok wra�e� minionego dnia nie dawa� nam zasn��. Obszar, w jakim teraz si� znajdowali�my, nazwali�my Lasem Cud�w. Wed�ug nas, w pe�ni zas�ugiwa� na to miano. Powoli rozmowy rwa�y si� i cich�y. Tym wyra�niejsze by�y odg�osy nocnego �ycia mojego niezwyk�ego pokoju. Meble rozmawia�y ze sob� skrzypem drzwi i szuflad, potrzaskiwaniem zm�czonego drewna, westchnieniami zalegaj�cych ich wn�trza po��k�ych stos�w papierzysk, szelestem ubra�, powiewaniem wype�z�ych pi�r na kapeluszach, wojowniczym szcz�kiem broni, grzechotem fiszbin�w w sznurowanych gorsetach, j�kiem strun zbutwia�ych klawikord�w. Noc by�a pe�na szumu i rozgardiaszu. Zdawa�o si�, �e meble m�wi� o nas, oburzaj� si� za krzyki, gonitwy, ha�asy, za maltretowanie ich nasz� sztuback� ciekawo�ci�, co wypruwa�a im wn�trza, wy�amywa�a zamki i zawiasy, za niecierpliwo��, z jak� rozdzierali�my zagradzaj�ce nam drog� zas�ony i materie, za razy i kopniaki, jakie wymierzali�my im w barbarzy�skim zacietrzewieniu. Nadszed� wreszcie czas ich odwetu. Na naszych oczach komody, stoj�ce do tej pory spokojnie na swych Lwich �apach, zamienia�y si� w ogromne, tajemnicze i gro�ne sfinksy; mosi�ne klamki w kszta�cie gryf�w wyci�ga�y po nas swe drapie�ne, ostre dzioby, porcelanowe i kryszta�owe naczynia pobrz�kiwa�y niczym janczary czaj�cych si� hord tatarskich. S�ycha� by�o wycia dziwo�on - gargantuiczne ryki starych rur i zawor�w. Dopiero �wiat�o wstaj�cego dnia obudziwszy nas przegna�o nocne duchy. Zapominaj�c o dr�cz�cych nas zmorach zjedli�my z zapa�em i apetytem �niadanie, a po zwini�ciu obozu ruszyli�my przed siebie. Krajobraz zmienia� si� powoli, lecz dostrzegalnie. Mo�na powiedzie�, �e starza� si� na naszych oczach. Sprz�ty ze starych, lecz wykwintnych, przeistacza�y si� w mocne, ale zgrzebne i surowe. Coraz wi�cej prostych �aw zagradza�o nam drog�. Na pod�odze wala�y si� drewniane �y�ki i talerze przemieszane z cynowymi kubkami, srebrnymi pucharami. Co i rusz mo�na by�o znale�� r�g my�liwski, rz�d ko�ski gwizdek do ps�w zwo�ywania, nie dopalon� pochodni�. Marmury z pod�ogi przeobrazi�y si� w drewniane dyle, niczym w mostach jakich�, co krok to �wi�ty obraz, to zapomniana ikona z wyd�u�onym do niemo�liwo�ci ascetycznym obliczem. Brz�cza�y potr�cane stalowe nagolenniki husarii, szyszaki, wygryzione przez czas i mole pi�ropusze, ci�kie miecze dwur�czne, kt�rym tylko samotrze� mogli�my uradzi� i znak krzy�a uczyni�, he�my przepa�ciste, w kt�rych zup� dla ca�ej rodziny mo�na by�o ugotowa�, jakie� zamglone przez wieki szybki oprawne w o��w, szyldy rzemie�lnik�w, akta nadania lenna, i �acina wy�a��ca ze wszystkich stron, i wasal mojego wasala... Szaty biskupie, ornaty i kom�e nieokre�lonych kolor�w i kszta�t�w, ksi�gi w sk�r� oprawne, a ci�kie jak sto nieszcz��, zamczyste, blach� okute, na klucz zamykane, pier�cienie, lustra z polerowanego srebra ciemne tak, jakby sama �mier� przegl�da� si� w nich raczy�a. Groz� ba�niow� powia�o i tylko patrze�, jak chatk� na kurzej n�ce spotkamy. A tu nowe widoki: stosy pergamin�w, niby akt jurysdycznych, a kleks�w w nich jak maku, sk�ry wo�owe i z�b jaki� przeogromny, jakby ze smoczej wyj�ty paszczy, a z pami�ci wyp�ywaj� dawno nie u�ywane s�owa, zakurzone jak wszystko tutaj, wi�c puklerz i paw�, postaw sukna, snycerz, stal damasce�ska, inkaust, klepsydra. Ju� nie rozdokazywani idziemy, nie rozbiegamy si� hurm�, nie pohukujemy na siebie zza sprz�t�w i obi�, tylko w mrocznym milczeniu post�pujemy. My�limy nawet inaczej. To ta noc, te mebli rozmowy, ten muzealny zaduch, kurz, paj�czyny - chocia� gdzie te paj�ki? - nie wiadomo. Wi�c idziemy dalej, cho� dziwno i straszno. Zegarki nawet z r�k pozdejmowali�my i dyskretnie po kieszeniach pocz�li�my upycha�, zawstydzili�my si� konserw, kocher�w, dmuchanych materac�w, a najbardziej - rakiet do tenisa. Od czasu do czasu kto� dla �artu w r�g zad��, lecz gdy d�wi�k przebrzmia�, robi�o si� jeszcze pu�ciej i smutniej ni� drzewiej. Jaka� nas niemoc nasz�a, niechciejstwo kosmiczne, �e aby si��� i nic nie robi�! Ale spocz�� te� niedobrze, bo otoczenie nie nastraja ku temu. Jakie� machiny z�by na nas szczerz�, ko�a, �a�cuchy, pr�gierze, rzymskie krzes�a, dyby - to� to kazamaty jakie� przekl�te, katownia, a pod�oga w niej kamienna, gdzie� miga okienko male�kie i zakratowane, drzwi okute z judaszem i krzy� na �cianie z surowego drewna, i Chrystus na nim um�czony, bo� w Jego imieniu i dla Jego chwa�y krew torturant�w si� tu la�a. A dalej sala biesiadna i tron, i z�otog��w, i ko�ci pod sto�em nie wiadomo, czy przez psy ogryzione, czy te� ps�w samych, i dzban z�oty, na dnie kt�rego ma� jaka� smolista si� rozpiera, klei. Wida�, �e wina nie dopili i w b�j srogi poszli, i nie wr�cili. Dalej kominek a w nim na stalowych wilkach ro�en podparty, na nim szkielet sarny si� obraca. Wy�ej rogi jelenie i nied�wied� k�y zb�jeckie szczerzy. Poznika�y szafy, biurka, sekretery. Wsz�dzie jeno skrzynie zamczyste stoj�, skoble przy nich jak przy bramach miejskich i tylko myta nie ma komu p�aci�. A w skrzyniach proch i strz�py, co dawniej ubraniami by�y. Czasami b�yska jaka� ozdoba z�ota: to kolczyk, to pier�cie�, zausznica, puzderko jakie� maciupcie i figlarne, cekiny, kt�re cho� tylko ozdabia� mia�y, to ca�y str�j przetrwa�y; k�dziel obok stoi, lecz zamiast prz�dzy tylko ni� paj�cza na niej. Zagalopowali�my si� tak, �e dopiero ciemno�� nas otrze�wi�a i w migotliwym �wietle latarek przychodzi� do siebie z wolna zacz�li�my. Dziwny nastr�j, w jakim ca�y dzie� przep�dzili�my, pocz�� z nas parowa�, ulatnia� si�. Ju� i chichot nie�mia�y by�o s�ycha�, kto� hukn�� jak puchacz, inny zawy� jak stado upior�w, my�li ponure gdzie� ulecia�y i m�wi� zacz�li�my te� po dawnemu. Na r�ce wr�ci�y zegarki, nakr�cali�my je teraz starannie i ju� bez �adnego wstydu, kt�ry nas uprzednio d�awi�. Wyj�li�my przeklinane jeszcze niedawno konserwy i inne imponderabilia nowoczesno�ci towarzysz�ce obozowemu posi�kowi. Noc by�a cichsza ni� poprzednia, za to bardziej mroczna i gro�na. Wype�niona gromadami woj�w w�satych i mocarnych, Saracen�w, Osman�w sko�nookich, arkany �miga�y w powietrzu, a bokiem wojska sz�y milcz�ce, zakapturzone, z krzy�ami czarnymi na p�aszczach, duchowni je b�ogos�awili - zna�, �e do Jerozolimy sz�y o �wi�ty Gr�b b�j toczy�. Dalej jacy� m�czennicy - innowiercy na stosach skwierczeli, �opot proporc�w, Te Deum, i g�os surm spi�owych jak tr�b anielskich w powietrzu polatywa�, a� i mnie jakie� zakapturzone dopad�y postacie, o r�kach mocnych, �ylastych, do porywania zdolnych, i worek szorstki na �eb, i rzemienie na r�ce i nogi, a potem ci�ar jaki� niezno�ny stopy i �ydki gniot�cy. Spojrza�em - to� w dybach le��! Szarpn��em si� przera�ony, by wyrwa� si� z niewoli okrutnej. I tak te� si� sta�o. Obudzi�em si� nagle z g�ow� schowan� g��boko w plecaku, a na moich nogach spa� w najlepsze jeden z koleg�w. Nie tylko mnie, wida�, zmory senne m�czy�y, ale nie byli�my na ich temat zbytnio rozmowni, po�artowali�my nieco i konstatuj�c przy �niadaniu, �e zapasy nasze s� ju� na uko�czeniu, zdecydowali�my wraca� w dnia po�owie. P�ki co ruszyli�my na razie przed siebie, postanawiaj�c tylko uwa�nie wskaza� zegark�w pilnowa�, ale i tego nie dotrzymali�my, bo przed naszymi oczyma nowe, tajemnicze obrazy j�y si� przesuwa�. Pod�oga sko�czy�a si�, chwilami po klepisku szli�my, potem deski, posadzki i zn�w glina, a na niej �lady jakie� tajemnicze: odciski �ap, pazur�w. Po k�tach strza�y i ko�czany si� poniewiera�y, dzidy wbite w pod�o�e i sk�r dzikich zwierz�t bogactwo, naczynia gliniane, a w nich resztki potraw i napitk�w dawno wniwecz przez czas obr�cone. �ciany z bali sosnowych, powr�s�em wi�zanych, na krzy� na rogach ��czonych, jaki� obraz z dziewcz�ciem o spojrzeniu ciel�co - anielskim, kt�ry kto� tu przed nami chyba z innej epoki przywl�k�, tak do reszty nam nie pasowa�. Obok rohatyna z drzewcem d�uga�nym i buzdygany, i bu�czuki, �uk, kt�rego naci�g czas ze�ar�, jaka� czaszka bawola z otworami po rogach i ogromnymi oczodo�ami patrz�cymi na nas ze zdziwieniem i wyrzutem, lance ostre i d�ugie. W dali majaczy�o co� na kszta�t pieczar, grot i jaski� z czarnymi plackami dawno wypalonych ognisk, i malowid�a na �cianach, i maczugi krzemieniem nabijane, a ci�kie i twarde jak ze stali. Przestraszyli�my si� wtedy, dok�d to jeszcze nas mo�e m�j pok�j zaprowadzi� - i bez s�owa zawr�cili�my. Czego do dzi� �a�uj�. Bolej� nad tym, �e nie poszli�my dalej, nie zaspokoili�my do cna swojej ciekawo�ci, cho� nie jestem pewien nawet, czy ten kres gdzie� istnia�? Jedno jest pewne - ju� nigdy wi�cej nie uda�o mi si� dotrze� tak daleko. Wraz z tym, jak ros�em, kurczy� si� m�j pok�j, mala�, zacie�nia� si�, ukrywa� przede mn� swe dzikie tajemnicze ost�py. B��dzi�em wci�� po tych samych zau�kach parkietu w poszukiwaniu dalszej drogi i w coraz mniejszej odleg�o�ci wyczuwa�em obecno�� �cian.