2822

Szczegóły
Tytuł 2822
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2822 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2822 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2822 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DANIEL SILVA Ostatni szpieg Hitlera Prze�o�y�a Anna Maria Nowak PRZEDMOWA W kwietniu 1944 roku, na sze�� tygodni przed desantem aliant�w na Francj�, faszystowski propagandzista William Joyce, bardziej znany jako lord Haw- Haw, kt�ry to przydomek zawdzi�cza� swemu arystokratycznemu brytyjskiemu akcentowi, przekaza� przez radio wie��, kt�ra Brytyjczykom zmrozi�a krew w �y�ach. Ot� o�wiadczy� on, �e Niemcy wiedz�, i� alianci przygotowuj� na po�udniu Anglii olbrzymie betonowe bloki. Niemcy wiedz� r�wnie�, �e owe bloki maj� zosta� przetransportowane przez kana� La Manche w czasie szykowanej inwazji i zatopione na wybrze�u Francji. "C�, pomo�emy wam, ch�opcy - oznajmi� Joyce. - Kiedy si� zjawicie, by je ustawi�, zatopimy je wam". W brytyjskim wywiadzie i w�r�d alianckiej generalicji rozdzwoni�y si� sygna�y alarmowe. Te betonowe bloki, o kt�rych m�wi� Joyce, stanowi�y sk�adowe olbrzymiego sztucznego portu, kt�ry miano zbudowa� w Normandii. Ca�a tajna akcja nosi�a kryptonim Mulberry. Je�li szpiedzy Hitlera rzeczywi�cie zdawali sobie spraw� z celu operacji, to mogli r�wnie� zna� najpilniej strze�on� tajemnic� wojny: czas oraz miejsce inwazji aliant�w we Francji. Dopiero po wielu pe�nych trwogi dniach obawy aliant�w okaza�y si� bezpodstawne: ameryka�ski wywiad mianowicie przechwyci� zaszyfrowan� wiadomo�� japo�skiego ambasadora w Berlinie, genera�a porucznika Hiroshi Oshimy, przeznaczon� dla jego zwierzchnik�w w Tokio. Niemcy regularnie informowali swoich japo�skich sprzymierze�c�w o przygotowaniach do nadchodz�cej inwazji. Z raportu wynika�o, �e niemiecki wywiad uwa�a� te betonowe bloki za elementy olbrzymiego bunkra przeciwlotniczego, a nie za sztuczny port. Jak jednak m�g� niemiecki wywiad a� tak si� omyli�? Czy�by po prostu �le zinterpretowa� doniesienia swoich szpieg�w? A mo�e da� si� oszuka�? PODZI�KOWANIA Wydarzenia opisane w tej ksi��ce s� tworem wyobra�ni autora, podobnie jak i postaci, wyst�puj�ce na jej kartach. Powie�� nie ro�ci sobie pretensji do przedstawiania rzeczywistych zdarze�. Jednak niezale�nie od tego wiele os�b zechcia�o po�wi�ci� sw�j czas, �eby podzieli� si� sw� wiedz� z m�odym cz�owiekiem pisz�cym o rzeczach, kt�re dzia�y si� wiele lat temu. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e ich zas�ug� s� wszelkie rzetelne informacje. Wszelkie omy�ki oraz fikcja literacka to ju� moje dzie�o. Winny jestem dozgonn� wdzi�czno�� zespo�owi z londy�skiego wydawnictwa Weidenfeld & Nicolson - Anthony'emu Cheethamowi, Cassii Joll oraz Maureen Kristunas, za to, �e nie wysiad�a na swoim przystanku. Przede wszystkim pragn� jednak podzi�kowa� �onowi Trevinowi, kt�ry z anielsk� cierpliwo�ci� odpowiada� na wszystkie moje nawet najbardziej przyziemne pytania. Zaiste, bez jego pomocy i zach�ty i bez d�ugich weekendowych wypraw po wybrze�u Norfolk, w kt�rych towarzyszy�a mi jego �ona Sue, nie powsta�aby ta ksi��ka. I wszystkim moim przyjacio�om oraz wsp�pracownikom z CNN, zw�aszcza Tomowi Johnsonowi, Edowi Turnerowi, Frankowi Sesno, Richardowi Davisowi, kt�rzy zwolnili mnie, �ebym w spokoju m�g� pracowa� nad powie�ci�, a gdy ju� j� uko�czy�em, z powrotem przyj�li mnie do pracy. Zespo�owi z International Creative Management: Heather Schroder, Sloanowi Harrisowi oraz Jackowi Homerowi. Ale przede wszystkim mojej agentce, przyjaci�ce i przewodniczce, Esther Newberg, dzi�ki kt�rej marzenia sta�y si� faktem. Nie ma lepszej od niej. Wszystkim tym, kt�rzy udzielali mi wsparcia i rad podczas pracy: doktorowi Uwe Hedltowi oraz profesorowi Klausowi Fischerowi za ich konsultacje w dziedzinie historii nazistowskich Niemiec; doktorowi Michaelowi Badenowi za wskaz�wki dotycz�ce zawi�ych kwestii ran k�utych oraz rozk�adu cia�a; Brianowi Montgomery'emu za cierpliwy wyk�ad na temat anatomii silnika diesla; Lisie Havlovitz za pomoc w szykowaniu ostatecznej wersji r�kopisu. Poza tym za nieocenione wsparcie szczeg�lne podzi�kowania sk�adam Adrii Hillman, Kennethowi Wamerowi i Jeffreyowi Blountowi oraz profesorowi Bernardowi Jacobowi, mojemu przyjacielowi, nauczycielowi, cz�owiekowi, na kt�rym mog� nieodmiennie polega�. I w ko�cu wspania�ej grupie pracownik�w Random House: Harry'emu Evansowi, Sybil Pincus, Markowi Speerowi, Lillian Langostsky, Danowi Rembertowi, Adamowi Rothbergowi, Brianowi McLendonowi, Kirsten Raymond, Sairey Luterman, Annik LaFarge, Melissie Milsten, Jennifer Webb, Lecie Evanthes, Camille MacDuffie oraz Lynn Goldberg. No i oczywi�cie Davidowi Rosenthalowi, mojemu wydawcy i genialnemu redaktorowi, kt�ry wskazywa� mi drog�, delikatnie naprowadza� na trop, je�li pob��dzi�em, i pom�g� stworzy� z r�kopisu powie��. By� prawdziwym przyjacielem - od pocz�tku do ko�ca. Ten projekt jest tak wa�ny, �e mo�na go nazwa� j�drem ca�ej operacji. Notatki Admiralicji Je�li wzi�� pod uwag� tysi�ce pracownik�w, kt�rzy przewin�li si� przez to w trakcie przygotowa�, zdumiewa fakt, �e wr�g nie mia� poj�cia, co si� szykuje. Guy Hartcup, uczestnik operacji Mulberry W czasie wojny prawda staje si� tak bezcenna, �e nieustannie winna jej strzec armia k�amstw. Winston Churchill CZʌ� PIERWSZA Rozdzia� pierwszy Suffolk, Anglia; listopad 1938 Beatrice Pymm zgin�a, poniewa� sp�ni�a si� na ostatni autobus do Ipswich. Dwadzie�cia minut przed �mierci� sta�a na obskurnym przystanku autobusowym i w s�abym �wietle jedynej w okolicy latarni czyta�a rozk�ad jazdy. Ju� za par� miesi�cy latarnia zga�nie ze wzgl�du na zaciemnienie. Beatrice Pymm nie zd��y tego do�wiadczy�. Wtedy latarnia �wieci�a na tyle jasno, �e Beatrice mog�a odczyta� wyp�owia�e cyfry na tabliczce. �eby lepiej widzie�, wspi�a si� na palce i wodzi�a ubrudzonym farb� paznokciem po cyferkach. Jej matka nieboszczka zawsze wyrzeka�a na te �lady farb. Jej zdaniem prawdziwa dama nigdy nie mia�aby upa�kanych r�k. Wola�aby, �eby Beatrice wybra�a sobie schludniejsze hobby: muzyk�, dzia�alno�� dobroczynn�, w ostateczno�ci nawet pisanie, cho� nie przepada�a za pisarzami. - Niech to licho - mrukn�a Beatrice, nie odrywaj�c wskazuj�cego palca od rozk�adu jazdy. Zazwyczaj by�a bardzo punktualna. Wiod�c �ycie wolne od finansowych trosk, przyjaci� i rodziny, rz�dzi�a si� w�asnymi prawami, kt�rych rygorystycznie przestrzega�a. Dzi� pozwoli�a sobie na odst�pstwo: za d�ugo malowa�a i za p�no ruszy�a w drog� powrotn�. Oderwa�a palec od tabliczki i przytkn�a go sobie do policzka, nadaj�c twarzy zatroskany wyraz. "Wykapany ojciec", wzdycha�a jej matka, ilekro� na ni� patrzy�a: szerokie, p�askie czo�o, wydatny szlachetny nos, cofni�ta szcz�ka. I w�osy ju� przypr�szone siwizn�, cho� dopiero uko�czy�a trzydzie�ci lat. Beatrice zastanawia�a si�, co teraz zrobi�. Od domu w Ipswich dzieli�o j� co najmniej osiem kilometr�w; za daleko, by i�� pieszo. Ale wiecz�r by� do�� wczesny, powinno je�dzi� troch� samochod�w. Mo�e kto� j� podrzuci. Ci�ko westchn�a. Ciep�y oddech natychmiast zmieni� si� w bia�y ob�oczek, na chwil� zawis� w powietrzu, a potem porwa� go zimny wiatr znad moczar�w. Chmury si� rozst�pi�y, wyszed� zza nich jasny ksi�yc. Beatrice spojrza�a i zobaczy�a otaczaj�c� go aureol� lodu. Wzdrygn�a si�, dopiero teraz poczu�a ch��d. Podnios�a swoje rzeczy: sk�rzany plecak, obraz, podniszczone sztalugi. Ca�y dzie� sp�dzi�a nad uj�ciem rzeki Orwell, maluj�c. Malarstwo stanowi�o jej najwi�ksz� pasj�, a najbardziej upodoba�a sobie pejza� wschodniej Anglii. Oczywi�cie przez to jej prace sta�y si� nieco monotonne. Matka wola�a obrazy przedstawiaj�ce ludzi: scenki z ulic czy zat�oczonych kafejek. Kiedy� nawet zaproponowa�a j ej, �eby na jaki� czas wyjecha�a do Francji pog��bi� swe studia. Beatrice odm�wi�a. Kocha�a moczary, groble, uj�cia rzek i bagniste tereny na p�noc od Cambridge, pag�rki i pastwiska Suffolk. Niech�tnie ruszy�a w stron� domu, bo baga�, kt�ry musia�a d�wiga�, by� ci�ki. Mia�a na sobie m�sk� bawe�nian� koszul�, poplamion� farb� tak samo jak r�ce, gruby sweter, w kt�rym czu�a si� jak pluszowy mi�, dwurz�dow� kurtk� o troch� za d�ugich r�kawach i spodnie wetkni�te w ocieplane gumowe buty. Kroczy�a �wawo poboczem i wkr�tce znalaz�a si� poza kr�giem �wiat�a latarni. Otoczy�a j� ciemno��. Beatrice nie ba�a si� chodzi� w nocy po pustkowiu. Matka, kt�r� te d�ugie samotne w�dr�wki napawa�y strachem, nieustannie ostrzega�a j� przed gwa�cicielami. Ona wy�miewa�a te obawy. Zadr�a�a z zimna. Pomy�la�a o wiejskim domu na obrze�ach Ipswich, kt�ry zostawi�a jej w spadku matka. Na jego ty�ach zbudowa�a du��, jasn� pracowni�, gdzie sp�dza�a wi�kszo�� czasu. Bardzo cz�sto przez wiele dni nie widzia�a �ywej duszy. Wszystko to - i wi�cej - wiedzia� jej zab�jca. Po pi�ciu minutach drogi Beatrice us�ysza�a za sob� warkot silnika. Pewnie jaka� ci�ar�wka, uzna�a. A po odg�osie s�dz�c, do�� stara. Spojrza�a na dwa kr�gi �wiat�a, kt�re o�wietli�y traw� na poboczu. Us�ysza�a, �e silnik cichnie i auto zaczyna hamowa�. Uderzy� j� ch�odny podmuch wiatru, kiedy min�a j� furgonetka. Zakrztusi�a si� odorem spalin. A potem patrzy�a, jak w�z zje�d�a na bok i staje. D�o� widoczna w jasnej po�wiacie ksi�yca wyda�a si� Beatrice dziwna. Wysun�a si� przez okienko od strony kierowcy i zamacha�a w jej stron�. Gruba sk�rzana r�kawica - zauwa�y�a Beatrice. Takie wk�adaj� robotnicy przenosz�cy du�e ci�ary. Roboczy kombinezon - chyba ciemnoniebieski. D�o� ponownie j� przywo�a�a. I znowu to samo: Beatrice co� nie pasowa�o w sposobie, w jaki r�ka si� porusza�a. W ko�cu by�a malark�, a malarze znaj� si� na ruchu. Jeszcze co�. Na chwil� ods�oni� si� kawa�ek sk�ry mi�dzy r�kawiczk� a r�kawem. Nawet w s�abym �wietle Beatrice dostrzeg�a, �e nadgarstek jest blady, nieow�osiony - zupe�nie inny ni� przegub typowego robotnika - a do tego wyj�tkowo smuk�y. A mimo to nadal nie czu�a niepokoju. Przyspieszy�a kroku i w kilku susach dopad�a klamki od strony pasa�era. Otworzy�a drzwiczki, postawi�a swoje rzeczy przy siedzeniu, podnios�a g�ow� i dopiero wtedy zauwa�y�a, �e kierowca znikn��. Przez ostatnie �wiadome sekundy swego �ycia Beatrice Pymm zastanawia�a si�, czemu kto� mia�by wykorzystywa� furgonetk� do przewo�enia motocykla. A przecie� sta� tam, oparty o skrzyni�, a obok niego le�a�y dwa kanistry benzyny. Nie odsuwaj�c si� od samochodu, zatrzasn�a drzwiczki i krzykn�a. Nikt nie odpowiedzia�. Po paru sekundach us�ysza�a chrz�st sk�rzanych but�w na �wirze. I znowu ten sam odg�os, tym razem bli�ej. Zerkn�a przez rami� i zobaczy�a kierowc�. Zajrza�a mu w twarz, lecz zas�ania�a j� czarna we�niana maska. Przez dziury na oczy zimno spogl�da�y na Beatrice b��kitne t�cz�wki. Zza otworu na usta wy�ania�y si� lekko rozchylone wargi, bardziej pasuj�ce do kobiety ni� m�czyzny. Beatrice ju� chcia�a krzykn�� o pomoc, ale napastnik zd�awi� jej krzyk, wpychaj�c jej pi�� w usta. Os�oni�te r�kawic� palce wbi�y si� w mi�kkie gard�o. R�kawiczka smakowa�a jak kurz, benzyna i zje�cza�y smar samochodowy. Beatrice zakrztusi�a si� i zwymiotowa�a resztki lunchu, kt�ry zjad�a na �wie�ym powietrzu: pieczonego kurczaka, ser stilton i czerwone wino. W tej samej chwili poczu�a w okolicach lewej piersi drug� r�k� napastnika. Przez u�amek sekundy wydawa�o jej si�, �e oto w ko�cu sprawdzi�y si� przepowiednie matki. Lecz ten cz�owiek nie obmacywa� jej jak lubie�nik czy gwa�ciciel. Bardziej przypomina�o to badanie lekarskie, sprawne, delikatne. D�o� przesun�a si� z piersi na �ebra i tam mocno nacisn�a. Beatrice szarpn�a si�, wci�gn�a powietrze i mocniej ugryz�a, ale kierowca najwyra�niej nic nie poczu� przez grub� r�kawic�. D�o� dotar�a do najni�szego �ebra i bada�a mi�kkie cia�o nad brzuchem ofiary. Nie przesun�a si� ni�ej. Palec zatrzyma� si� w jednym miejscu. Beatrice us�ysza�a suchy trzask. Przeszywaj�cy b�l, nag�y b�ysk o�lepiaj�co bia�ego �wiat�a. I wreszcie mi�osierna ciemno��. Morderca bez ko�ca trenowa�, szykuj�c si� do dzisiejszego wyst�pu, ale to by� pierwszy raz. Wyj�� d�o� z ust kobiety, odwr�ci� si� i zwymiotowa�. Nie pora na uczucia. Zab�jca by� �o�nierzem - majorem wywiadu - a Beatrice Pymm nied�ugo sta�aby si� wrogiem. Szczerze �a�owa�, lecz ta kobieta musia�a zgin��. Star� wymiociny z maski i zabra� si� do pracy. Chwyci� r�koje�� i szarpn��. Cia�o zacisn�o si� wok� ostrza, ale morderca poci�gn�� mocniej i sztylet wysun�� si� z rany. Doskona�y cios: czy�ciutki, zaledwie odrobina krwi. Vogel by�by dumny. Zab�jca wytar� krew, zatrzasn�� ostrze i schowa� sztylet do kieszeni kombinezonu. Nast�pnie chwyci� cia�o pod pachy, zaci�gn�� je na ty� furgonetki i upu�ci� na �wirowane pobocze. Otworzy� tylne drzwi. Cia�em ofiary wstrz�sn�y drgawki. Porz�dnie si� narobi�, wci�gaj�c je do �rodka, ale w ko�cu si� uda�o. Silnik zacharcza�, ale po chwili zaskoczy�. Furgonetka ruszy�a w dalsz� drog�, min�a ciemn� wiosk� i skr�ci�a w opuszczony trakt. Morderca, opanowany mimo trupa za plecami, dla zabicia czasu nuci� piosenk� z dzieci�stwa. Czeka�a go d�uga podr�, co najmniej czterogodzinna. W czasie przygotowa� przejecha� t� tras� motocyklem, tym samym, kt�ry teraz le�a� obok Beatrice Pymm. Furgonetk� to potrwa jeszcze d�u�ej. Silnik jest s�aby, hamulce do niczego, do tego w�z �ci�ga� na prawo. Zab�jca poprzysi�g� sobie, �e nast�pnym razem ukradnie lepszy. Cios zadany sztyletem w serce zwykle nie od razu zabija. Nawet je�li ostrze przeszyje komor�, serce jeszcze jaki� czas bije, dop�ki ofiara nie wykrwawi si� na �mier�. Podczas gdy furgonetka toczy�a si� po drodze, pier� Beatrice Pymm b�yskawicznie nape�nia�a si� krwi�. Beatrice mia�a wra�enie, �e zapada w stan �pi�czki. I �e zaraz umrze. Przypomnia�a sobie ostrze�enia matki przed samotnymi powrotami po zmierzchu. Czu�a swoj� krew - wilgotn� i lepk� - wyp�ywaj�c� z cia�a i plami�c� koszul�. Zastanawia�a si�, czy obrazowi nic si� nie sta�o. A potem us�ysza�a �piew. Pi�kny. Min�a chwila, nim sobie u�wiadomi�a, �e kierowca nie �piewa po angielsku. Piosenka by�a niemiecka, a �piewa�a j� kobieta. W tej chwili Beatrice Pymm umar�a. Pierwszy przystanek, dziesi�� minut p�niej, nad rzek� Orwell, w tym samym miejscu, gdzie Beatrice Pymm dzi� ca�y dzie� malowa�a. Morderczyni wysiad�a, nie wy��czaj�c silnika. Przesz�a na stron� pasa�era, otworzy�a drzwiczki, wyj�a obraz, sztalugi i plecak. Rozstawi�a sztalugi tu� nad brzegiem wolno p�yn�cej rzeki, umie�ci�a na nich obraz. Otworzy�a plecak, wyj�a farby, palet� i po�o�y�a je na wilgotnej ziemi. Zerkn�a na nie doko�czony obraz, wygl�da� na ca�kiem niez�y. Szkoda, �e nie mog�a zabi� kogo� mniej utalentowanego. Nast�pnie wzi�a opr�nion� do po�owy butelk� wina, wyla�a reszt� trunku do rzeki i rzuci�a j� obok sztalug. Biedna Beatrice. Za du�o wina, nieostro�ny krok, l�dowanie w lodowatej wodzie, powolna podr� na otwarte morze. Przyczyna zgonu: najprawdopodobniej utoni�cie, zapewne na skutek nieszcz�liwego wypadku. Sprawa zamkni�ta. Sze�� godzin p�niej furgonetka min�a Whitchurch, wiosk� w West Midlands, i skr�ci�a w piaszczyst� drog� wiod�c� wzd�u� pola j�czmienia. Zab�jczyni wykopa�a gr�b poprzedniego wieczoru - na tyle g��boki, by ukry� w nim cia�o, cho� nie na tyle, by nigdy nie znaleziono zw�ok. Wyci�gn�a cia�o Beatrice Pymm z samochodu i rozebra�a do naga. Z�apa�a nieboszczk� za nogi i dowlok�a do grobu. Potem przynios�a trzy rzeczy z furgonetki: m�otek, ceg�� i niewielk� �opat�. Tej cz�ci zadania najbardziej si� obawia�a; by�o to dla niej gorsze ni� samo zab�jstwo. Po�o�y�a trzy przedmioty przy ciele ofiary i zebra�a si� w sobie. Zmagaj�c si� z kolejn� fal� md�o�ci, wzi�a do os�oni�tej r�kawiczk� d�oni m�otek i zmia�d�y�a nos Beatrice Pymm. Kiedy sko�czy�a, z trudem zmusi�a si� do spojrzenia na miazg�, kt�ra niegdy� by�a twarz� Beatrice Pymm. Ciosami m�otka, a potem uderzeniami ceg�y zmieni�a j� w papk� z krwi, m�zgu, rozbitej czaszki i pot�uczonych z�b�w. Uda�o jej si� osi�gn�� zamierzony cel: g�owa zosta�a zniszczona, twarzy nigdy nikt nie zdo�a rozpozna�. Zrobi�a dok�adnie tak, jak jej rozkazano. Przeznaczono j� do wyj�tkowych zada�. Przesz�a wielomiesi�czne szkolenie w specjalnym obozie, znacznie d�u�sze ni� pozostali agenci. Zakonspiruje si� o wiele g��biej ni� inni. W�a�nie dlatego musia�a zabi� Beatrice Pymm. Nie b�dzie marnowa� czasu na robienie tego, do czego przeznaczono innych, mniej utalentowanych szpieg�w: na liczenie oddzia��w, obserwowanie linii kolejowych, szacowanie szk�d wyrz�dzonych przez bomby. To �atwizna. J� zachowano do wa�niejszych zada�. Stanie si� bomb� zegarow�, tykaj�c� w samym sercu Anglii, czekaj�c� na sygna�, by wybuchn��. Opar�a nog� na klatce piersiowej trupa i pchn�a. Cia�o zwali�o si� do grobu. Zasypa�a je ziemi�. Zebra�a zakrwawione ubrania i wrzuci�a na ty� furgonetki. Si�gn�a na siedzenie po niewielk� torebk� z holenderskim paszportem i portfelem. W portfelu znajdowa�y si� dokumenty to�samo�ci, wydane w Amsterdamie prawo jazdy oraz zdj�cia spasionej, roze�mianej holenderskiej rodziny. Wszystko to przygotowa�a w Berlinie Abwehra. Rzuci�a torebk� w krzaki na skraju pola j�czmienia, par� metr�w od grobu. Je�li wszystko p�jdzie zgodnie z planem, za kilka miesi�cy kto� znajdzie rozk�adaj�ce si� zniekszta�cone cia�o i torebk�. Policja uzna, �e nieboszczka to Christa Kunst, holenderska turystka, kt�ra pojawi�a si� w Anglii w pa�dzierniku 1938 roku, a kt�rej wypoczynek zako�czy� si� tak tragicznie. Przed odjazdem ostatni raz spojrza�a na gr�b. �al si� jej zrobi�o Beatrice Pymm. �mier� pozbawi�a j� nie tylko twarzy, ale i nazwiska. I co� jeszcze: sama morderczyni w�a�nie straci�a to�samo��. Przez p� roku mieszka�a w Holandii, gdy� holenderski by� kolejnym ze znanych jej j�zyk�w. Starannie opracowa�a w�asn� przesz�o��, zag�osowa�a w wyborach do w�adz miejskich Amsterdamu, a nawet pozwoli�a sobie na m�odego kochanka, nienasyconego dziewi�tnastolatka, ch�tnego do nauki. Teraz Christa Kunst spoczywa�a w p�ytkim grobie tu� przy polu j�czmienia w Anglii. Rankiem zab�jczyni przywdzieje now� to�samo��. Ale na razie jest nikim. Zatankowa�a i jecha�a przez dwadzie�cia minut. Miasteczko Alderton - podobnie jak Beatrice Pymm - zosta�o starannie wybrane, jako �e tam nie od razu kto� zauwa�y furgonetk�, kt�ra w �rodku nocy p�onie na skraju drogi. Wyci�gn�a motocykl z paki - zadanie trudne nawet dla silnego m�czyzny. Zmaga�a si� z motocyklem, wreszcie podda�a si�, kiedy by� jaki� metr nad ziemi�. Run�� z �oskotem - jedyny b��d, jaki pope�ni�a tej nocy. Podnios�a go i odci�gn�a o pi��dziesi�t metr�w. Potem wr�ci�a do samochodu. W jednym z baniak�w zosta�o jeszcze troch� benzyny. Ochlapa�a ni� wn�trze furgonetki, szczeg�lnie obficie skrapiaj�c zakrwawione ubrania Beatrice Pymm. Kiedy nast�pi�a eksplozja, morderczyni ju� uruchomi�a motocykl. Przez chwil� przygl�da�a si� p�on�cemu wozowi, pomara�czowym p�omieniom o�wietlaj�cym r�ysko i nieco odleglejsz� lini� lasu. Potem skierowa�a motocykl na po�udnie i ruszy�a do Londynu. Rozdzia� drugi Oyster Bay, stan Nowy Jork; sierpie� 1939 Dorothy Lauterbach uwa�a�a swoj� szacown�, zbudowan� z kamienia rezydencj� za najpi�kniejsz� budowl� na ca�ym p�nocnym wybrze�u Long Island. Wi�kszo�� przyjaci� si� z ni� zgadza�a, a to dlatego, �e Dorothy by�a od nich bogatsza i chcieli bywa� na dw�ch przyj�ciach, kt�re rokrocznie latem wydawali Lauterbachowie: wielkie pija�stwo w czerwcu oraz bardziej cywilizowan�, refleksyjn� imprez� pod koniec sierpnia, kiedy ko�cz�ce si� lato wprowadza cz�owieka w nieco melancholijny nastr�j. Z ty�u domu rozci�ga� si� widok na zatok�. Na pla�y le�a� mi�kki bia�y piasek przywieziony ci�ar�wkami z Massachusetts. Od pla�y a� do rezydencji bieg� pas starannie piel�gnowanej trawy, kt�ra tu i �wdzie ust�powa�a miejsca cudownie zadbanym klombom, ceglastemu kortowi tenisowemu albo intensywnie b��kitnemu basenowi. S�u�ba wstawa�a wcze�nie, by przygotowa� wszystko na dzie� zas�u�onego nier�bstwa rodziny: rozstawiano bramki do krokieta, zak�adano siatk� do badmintona, cho� nikt nawet nie zajrzy na boiska, zdejmowano plandeki z drewnianej motor�wki, kt�rej nikt nie odcumuje od przystani. Raz kt�ry� z odwa�nych s�u��cych zwr�ci� pani Lauterbach uwag� na bezsens tych codziennych rytua��w. Pani Lauterbach ostro go skarci�a i nikt wi�cej ju� nie kwestionowa� jej rozkaz�w. Co rano ustawiano te same zabawki, kt�re tkwi�y smutno - niczym bo�onarodzeniowe dekoracje w maju - tylko po to, by o zachodzie s�o�ca s�u�ba z nabo�e�stwem je zbiera�a i chowa�a. Na parter obszernego domostwa sk�ada�y si�: pok�j s�oneczny, salonik, jadalnia oraz pok�j zwany Floryd�, cho� �aden z Lauterbach�w nie pojmowa�, czemu Dorothy upiera si�, by go tak nazywa�. Maj�tno�� kupiono przed trzydziestu laty, kiedy m�odzi Lauterbachowie zak�adali, �e dochowaj� si� sporej trz�dki. Tymczasem jednak sko�czy�o si� na dw�ch c�rkach, nieszczeg�lnie przepadaj�cych za sob� nawzajem: Margaret, pi�knej, bardzo lubianej "duszy towarzystwa" oraz Jane. Dom sta� si� spokojnym miejscem pe�nym s�o�ca i ciep�ych barw, w kt�rym cisz� przerywa�o jedynie �opotanie bia�ych zas�on, poruszanych przez morsk� bryz� i nieustanne d��enie Dorothy Lauterbach do perfekcji we wszystkim. Dzisiaj - rankiem po drugim wakacyjnym przyj�ciu Lauterbach�w - zas�ony wisia�y bez ruchu, czekaj�c na wietrzyk, kt�ry nie zamierza� si� pojawi�. S�o�ce pali�o, nad zatok� dr�a�o rozgrzane powietrze. By�o parno. W sypialni na g�rze Margaret Lauterbach- Jordan zdj�a koszul� nocn� i usiad�a przed toaletk�. Szybko rozczesa�a popielatoblond w�osy z pasemkami rozja�nionymi przez s�o�ce. Nosi�a niemodn�, kr�tk� fryzurk�, kt�ra za to by�a wygodna i �atwa do u�o�enia. Poza tym Margaret podoba� si� spos�b, w jaki w�osy okala�y jej twarz, podkre�laj�c d�ug�, smuk�� szyj�. Przyjrza�a si� sobie w lustrze. Wreszcie zgubi�a te par� upartych funt�w, kt�rych nie mog�a si� pozby� po ci��y. Rozst�p�w ju� prawie nie wida�, brzuch mia�a opalony na br�z. Tego lata moda nakazywa�a ods�ania� brzuch i wszyscy zdumiewali si�, jak szczup�o Margaret wygl�da. Tylko piersi jej si� powi�kszy�y, ale Peterowi to si� podoba�o. Ubra�a si� w bia�e bawe�niane spodnie, bluzk� bez r�kaw�w zawi�za�a nad p�pkiem, na nogi wsun�a sanda�y na p�askim obcasie. Ostatni raz przejrza�a si� w lustrze. By�a pi�kna - wiedzia�a o tym - cho� nie t� ostentacyjn� urod�, kt�ra sprawia, �e dziewczyna nie mo�e przej�� spokojnie po ulicach Manhattanu. Nie, Margaret by�a pi�kna subteln� urod� - wymarzon� dla kogo� obracaj�cego si� w sferach, w kt�rych przysz�a na �wiat. I nied�ugo znowu b�d� wygl�da� jak bary�a! - pomy�la�a. Odwr�ci�a si� od lustra i ods�oni�a okna. Do pokoju wpad�y ostre promienie s�o�ca. Na trawniku panowa�o zamieszanie. W�a�nie zwijano namiot, ludzie pakowali stoliki i krzes�a, deska po desce rozbierali parkiet. Trawa, jeszcze wczoraj bujna i g�sta, teraz by�a zdeptana. Margaret otworzy�a okno i wci�gn�a w nozdrza md�awy zapach rozlanego szampana. To wszystko dziwnie j� przygn�bi�o. "Mo�e Hitler si� szykuje do zaanektowania Polski, ale wszyscy, kt�rzy pojawili si� w sobot� na dorocznej sierpniowej fecie, wydanej przez Brattona i Dorothy Lauterbach�w, bawili si� �wietnie". Margaret mog�aby sama pisa� artyku�y do kolumny towarzyskiej. W��czy�a radio, kt�re sta�o na jej szafce nocnej, poszuka�a nowojorskiej stacji WNYC. Rozleg�y si� ciche d�wi�ki melodii "I'll Never Smile Again". Peter poruszy� si� przez sen. W ostrych promieniach s�o�ca jego porcelanowa cera prawie nie odcina�a si� od bia�ej satynowej po�cieli. Kiedy� Margaret uwa�a�a, �e wszyscy in�ynierowie g�adko zaczesuj� w�osy, na nosie nosz� grube okulary, a z kieszeni stercz� im niezliczone o��wki. Peter wcale nie wygl�da� na in�yniera z jej wyobra�e� - wyraziste ko�ci policzkowe, silna broda, �agodne zielone oczy, niemal czarne w�osy. Kiedy tak le�a� z ods�oni�tym torsem, kojarzy� si� Margaret z postaciami z obraz�w Micha�a Anio�a. W niczym nie przypomina� mieszka�c�w p�nocnej cz�ci Long Island, w niczym nie przypomina� jasnow�osych m�odzie�c�w, kt�rzy urodzili si� w bogactwie i zamierzali sp�dzi� �ycie w le�akach. Peter by� inteligentny, ambitny i b�yskotliwy. Wszystkich ich przerasta� o g�ow�. Spojrza�a na niewyra�ne niebo i zmarszczy�a brwi. Peter nie znosi� takiej sierpniowej pogody. B�dzie rozdra�niony i czepliwy. Prawdopodobnie rozp�ta si� burza, kt�ra zrujnuje przyjemno�� powrotu do miasta. Mo�e powinnam poczeka�, nie m�wi� mu dzisiaj - rozwa�a�a w duchu. - Wstawaj, Peter, albo to si� nigdy nie sko�czy - odezwa�a si�, szturchaj�c m�a palcem u nogi. - Jeszcze pi�� minut. - Nie mamy pi�ciu minut, kochanie. Peter nawet si� nie ruszy�. - Kawy - b�aga�. Pokoj�wki zostawi�y kaw� pod drzwiami sypialni. Dorothy Lauterbach nie znosi�a tego obyczaju; uwa�a�a, �e korytarz na g�rze upodabnia si� wtedy do hotelu Pla�a. Ale tolerowa�a go pod warunkiem, �e dzieci podporz�dkuj� si� jedynemu weekendowemu obowi�zkowi i zejd� na �niadanie punktualnie o dziewi�tej. Margaret nala�a kawy do fili�anki i poda�a Peterowi. Przekr�ci� si� na bok i wypi� odrobin�. Potem usiad� i spojrza� na �on�. - Jak ty to robisz, �e wygl�dasz tak cudownie w dwie minuty po wyj�ciu z ��ka? Margaret odetchn�a z ulg�. - Widz�, �e dopisuje ci humor. Ba�am si�, �e b�dziesz mia� kaca i b�dziesz si� zachowywa� jak zwierzak. - Owszem, mam kaca. Benny Goodman gra mi w czaszce, a j�zyk mam taki chropowaty, �e trzeba by go ogoli�. Ale bynajmniej nie zamierzam si� zachowywa� jak... - Zawaha� si�. - Jak to powiedzia�a�? - Jak zwierzak. - Przysiad�a na brzegu ��ka. - Musimy co� om�wi�, a wydaje mi si�, �e ten moment jest r�wnie dobry jak ka�dy inny. - Hmmm. To brzmi gro�nie, Margaret. - Zobaczymy. - Popatrzy�a na niego z rozbawieniem, po czym uda�a irytacj�. - Lepiej wsta� i ubierz si�. A mo�e nie potrafisz r�wnocze�nie si� ubiera� i s�ucha�? - Jestem wszechstronnie wykszta�conym i wysoce powa�anym in�ynierem. - Peter zmusi� si� do wstania i j�kn�� z b�lu. - Mo�e mi si� uda. - Chodzi o ten wczorajszy telefon. - Ten, co to by�a� taka tajemnicza? - W�a�nie o niego chodzi. Dzwoni� doktor Shipman. Peter znieruchomia�. - Jestem w ci��y. B�dziemy mieli drugie dziecko. - Margaret spu�ci�a wzrok i bawi�a si� sup�em bluzki. - Nie planowa�am tego. Po prostu tak wysz�o. Moje cia�o wreszcie dosz�o do siebie po Billym i... C�, natura zaj�a si� reszt�. - Spojrza�a m�owi w oczy. - Ju� od jakiego� czasu to podejrzewa�am, ale ba�am si� powiedzie�. - Wielkie nieba, dlaczego si� ba�a�? Ale sam zna� odpowied� na swoje pytanie. Ju� dawno o�wiadczy� Margaret, �e nie �yczy sobie wi�cej dzieci, dop�ki nie zrealizuje marzenia swego �ycia i nie za�o�y w�asnej firmy in�ynierskiej. Teraz, maj�c zaledwie trzydzie�ci trzy lata, cieszy� si� reputacj� jednego z najlepszych in�ynier�w w kraju. Zdobywszy, jako najlepszy na roku, dyplom presti�owej Politechniki Rensselaera, rozpocz�� prac� w Northeast Bridge Company, najwi�kszej specjalizuj�cej si� w budowie most�w firmie konstruktorskiej na Wschodnim Wybrze�u. Po pi�ciu latach awansowa� na naczelnego in�yniera, dopuszczono go do sp�ki i postawiono na czele stuosobowego zespo�u. W 1938 roku Ameryka�skie Towarzystwo In�ynierii Cywilnej przyzna�o mu tytu� in�yniera roku za jego innowacyjne rozwi�zanie, wykorzystane przy konstrukcji mostu wisz�cego nad Hudsonem w Nowym Jorku. W Scientific American pojawi� si� artyku� o Peterze. Nazywano go tam "najbardziej obiecuj�cym in�ynierem swego pokolenia". Jednak on chcia� czego� wi�cej: chcia� za�o�y� w�asn� firm�. Bratton Lauterbach obieca� w stosownej chwili, mo�e za rok, wesprze� zi�cia finansowo, lecz widmo nadchodz�cej wojny przyhamowa�o te plany. Je�li Stany Zjednoczone zostan� wci�gni�te w wojn�, w jednej chwili wszystkie pieni�dze przeznaczone na inwestycje publiczne p�jd� na wydatki wojenne. Firma Petera padnie, zanim jeszcze zd��y wystartowa�. - Kt�ry to miesi�c? - spyta�. - Koniec drugiego. Twarz Petera rozja�ni� u�miech. - Nie jeste� na mnie z�y? - Oczywi�cie, �e nie! - A co z twoj� firm� i wstrzymaniem si� z dzie�mi? Poca�owa� j�. - To si� nie liczy. To wszystko jest bez znaczenia. - Ambicja to cudowna rzecz, byle nie w nadmiarze. Peter, od czasu do czasu musisz si� odpr�y�, cieszy� si� �yciem. W ko�cu �ycie to nie pr�ba generalna. Peter sko�czy� si� ubiera�. - Kiedy zamierzasz powiedzie� o tym matce? - W swoim czasie. Pami�tasz, co wyprawia�a, kiedy si� spodziewa�am Billy'ego. Sza�u mo�na by�o dosta�. Jeszcze zd��� jej powiedzie�. Peter usiad� obok �ony. - Chod�my jeszcze do ��ka przed �niadaniem. - Peter, nie mo�emy. Mama nas zabije, je�li si� nie zjawimy na czas. Poca�owa� j� w kark. - A kto to przed chwil� g�osi�, �e �ycie to nie pr�ba generalna? Przymkn�a oczy, wygi�a szyj�. - To nieuczciwe. Przekr�casz moje s�owa. - Wcale. Ca�uj� ci�. - Tak... - Margaret! - rozleg�o si� z do�u wo�anie Dorothy Lauterbach. - Ju� idziemy, mamo. - No tak - mrukn�� Peter, ruszaj�c za �on�. Walker Hardegen przy��czy� si� do lunchu, kt�ry jedli przy basenie. Siedzieli pod parasolem: Bratton z Dorothy, Margaret z Peterem i Jane z Hardegenem. Znad zatoki powia� wilgotny, zmienny wiatr. Hardegen by� praw� r�k� Brattona Lauterbacha w banku. Wysoki, postawny, o szerokich barach, wielu kobietom kojarzy� si� z Tyrone'em Powerem. Sko�czy� Harvard, gra� w reprezentacji uczelni i na ostatnim roku jemu dru�yna zawdzi�cza�a zwyci�stwo nad Yale. Jako pami�tka po grze w futbol zosta�o mu kontuzjowane kolano i lekkie utykanie, kt�re jeszcze bardziej przyci�ga�o do niego kobiety. M�wi� z charakterystycznym za- �piewem z Nowej Anglii i cz�sto si� u�miecha�. Wkr�tce po tym, jak zacz�� pracowa� w banku, zaprosi� Margaret i wtedy cz�sto si� spotykali. On chcia� pog��bi� ten zwi�zek, Margaret nie. Zerwa�a z nim, ale nadal widywali si� na przyj�ciach i zostali przyjaci�mi. P� roku p�niej pozna�a Petera i zakocha�a si� w nim po uszy. Walker nie m�g� znale�� sobie miejsca. Pewnego wieczoru w Copacabanie, wstawiony i straszliwie zazdrosny, dopad� Margaret, b�agaj�c, by si� z nim spotka�a. Kiedy odm�wi�a, chwyci� j� za rami� i szarpn��. Margaret zmierzy�a go lodowatym wzrokiem, jasno daj�c mu do zrozumienia, �e je�li nie przestanie si� zachowywa� jak szczeniak, zrujnuje mu karier�. Incydent pozosta� ich tajemnic�. Nawet Peter o nim nie wiedzia�. Hardegen szybko awansowa�, w ko�cu sta� si� najbardziej zaufanym pracownikiem Brattona. Margaret wyczuwa�a w stosunkach mi�dzy Hardegenem a Peterem skrywane napi�cie. Obaj byli m�odymi, inteligentnymi i przystojnymi m�czyznami, obaj robili karier�. Sytuacja pogorszy�a si� na pocz�tku tych wakacji, kiedy Peter odkry�, �e Hardegen jest przeciwny po�yczce na stworzenie jego firmy. - Nie nale�� do tych, kt�rzy na z�amanie karku lec� na Wagnera, zw�aszcza w obecnym klimacie - Hardegen przerwa� i wypi� �yk sch�odzonego bia�ego wina, podczas gdy wszyscy przy stole parskn�li �miechem - ale naprawd� musicie si� wybra� do Metropolitan i zobaczy� Herberta Janssena w "Tannh�userze". Co� wspania�ego. - S�ysza�am o tym same dobre rzeczy - zgodzi�a si� Dorothy. Przepada�a za dyskusjami o operze, teatrze, nowych ksi��kach i filmach. Z prawdziw� przyjemno�ci� rozmawia�a z Hardegenem, kt�ry mimo nawa�u pracy w banku potrafi� wszystko obejrze� i przeczyta�. Sztuka stanowi�a bezpieczny temat, w przeciwie�stwie do kwestii rodzinnych i plotek, kt�rych Dorothy nie znosi�a. - Widzieli�my Ethel Merman w nowym musicalu Cole Portera - podj�a rozmow� Dorothy, kiedy podawano pierwsze danie, zimn� sa�atk� z krewetek. - Zapomnia�am tytu�u. - "Dubarry Was a Lady" - podrzuci� Hardegen. - �wietna rzecz. Hardegen dalej prowadzi� konwersacj�. Wczoraj po po�udniu wybra� si� na korty Forest Hills i ogl�da� mecz Bobby'ego Riggsa. Jego zdaniem Riggs to pewny kandydat na zwyci�zc� tegorocznego US Open. Margaret przygl�da�a si� matce, kt�ra nie odrywa�a wzroku od Hardegena. Dorothy uwielbia�a Walkera, traktowa�a go jak cz�onka rodziny. Jasno kiedy� da�a jej do zrozumienia, �e wola�aby jego zamiast Petera na zi�cia. Hardegen wywodzi� si� z zamo�nej konserwatywnej rodziny z Maine, nie tak bogatej jak Lauterbachowie, ale mieszcz�cej si� w tej kategorii. Peter pochodzi� z rodziny irlandzkiej, niezbyt zamo�nej, i wychowa� si� na West Side w Manhattanie. In�ynierem mo�e i jest genialnym, m�wi�a matka, ale nigdy nie stanie si� "jednym z nas". Ta rozmowa grozi�a zerwaniem stosunk�w mi�dzy Margaret a matk�, ale po�o�y� jej kres Bratton, kt�ry stwierdzi�, �e podwa�anie s�uszno�ci wyboru narzeczonego, kt�rego dokona�a c�rka, jest niedopuszczalne. Margaret po�lubi�a Petera w czerwcu 1935 roku. Zgo�a bajkowy �lub odby� si� w episkopalnym ko�ciele �wi�tego Jakuba. Hardegen znajdowa� si� w�r�d prawie sze�ciuset go�ci zaproszonych na wesele. Ta�czy� z Margaret i zachowywa� si� jak prawdziwy d�entelmen. Zdoby� si� nawet na to, by wraz z innymi pomacha� m�odej parze wyruszaj�cej na dwumiesi�czn� podr� po�lubn� do Europy. Jakby incydent w Copa w og�le si� nie zdarzy�. S�u�ba przynios�a danie g��wne - nadziewanego �ososia na zimno - a rozmowa, co by�o nieuniknione, zesz�a na wojn� szykuj�c� si� w Europie. - Czy jest jeszcze jaki� spos�b powstrzymania Hitlera, czy te� Polska stanie si� najbardziej wysuni�t� na wsch�d prowincj� Trzeciej Rzeszy? - odezwa� si� Br�tton. Hardegenowi - nie tylko inteligentnemu inwestorowi, ale i prawnikowi - powierzono zadanie wycofania banku z niemieckich oraz innych ryzykownych europejskich inwestycji. W banku, ze wzgl�du na jego nazwisko, �wietny niemiecki i cz�ste podr�e do Berlina, �artobliwie nazywano go "naszym w�asnym nazist�". Stworzy� te� sie� doskona�ych kontakt�w w Waszyngtonie i pe�ni� rol� szei'a wywiadu banku. - Dzi� rano rozmawia�em z przyjacielem, wsp�pracownikiem Henry'ego Stimsona w Departamencie Wojny - powiedzia� Hardegen. - Po powrocie Roosevelta z rejsu na "Tuscaloosie", Stimson powita� prezydenta na Union Station i razem pojechali do Bia�ego Domu. Pytany przez Roosevelta o sytuacj� w Europie Stimson odpar�, �e na palcach obu r�k mo�na policzy� dni pokoju. - Roosevelt wr�ci� do Waszyngtonu tydzie� temu - zauwa�y�a Margaret. - Zgadza si�. Sama sobie policz. A moim zdaniem Stimson to optymista. Ja uwa�am, �e wybuch wojny to kwestia godzin. - A co z komunikatem, o kt�rym czyta�em w dzisiejszym Timesie? - wtr�ci� Peter. Ubieg�ego wieczoru Hitler wys�a� do Wielkiej Brytanii not� i Times sugerowa�, �e mo�e to pierwszy krok wynegocjowania sposobu uporania si� z problemem Polski. - Moim zdaniem gra na zw�ok� - stwierdzi� Hardegen. - Niemcy maj� wzd�u� polskiej granicy sze��dziesi�t dywizji, kt�re tylko czekaj� na rozkaz. - W takim razie na co Hitler czeka? - spyta�a Margaret. - Na pretekst. - Przecie� Polacy nie dostarcz� mu pretekstu do ataku. - Oczywi�cie �e nie. Ale to nie powstrzyma Hitlera. - Co masz na my�li, Walkerze? - chcia� wiedzia� Bratton. - Hitler wymy�li pow�d usprawiedliwiaj�cy atak, prowokacj�, kt�ra pozwoli mu zaatakowa� bez wypowiedzenia wojny. - A Anglicy i Francuzi? - zastanawia� si� Peter. - Czy dotrzymaj� zobowi�za� i w razie agresji na Polsk� wypowiedz� Niemcom wojn�? - S�dz�, �e tak. - Nie powstrzymali Hitlera w Nadrenii, Austrii czy w Czechos�owacji - zauwa�y� Peter. - Tak, ale z Polsk� rzecz ma si� inaczej. Wielka Brytania i Francja ju� zdaj� sobie spraw�, �e Hitlerem trzeba si� zaj��. - A co z nami? - zapyta�a Margaret. - Czy mo�emy si� trzyma� od tego z daleka? - Roosevelt twierdzi, �e nie zamierza si� w to miesza� - odpar� Bratton - ale ja mu nie wierz�. Je�li ca�� Europ� ogarnie wojna, chyba nie b�dziemy mogli d�ugo pozosta� na uboczu. - Jak to wp�ynie na bank? - niepokoi�a si� Margaret. - Likwidujemy wszystkie nasze kontakty z Niemcami - wyja�ni� Hardegen. - Je�li wybuchnie wojna, znajdzie si� mn�stwo innych sposob�w inwestowania. Mo�e si� okaza�, �e ta wojna to w�a�nie to, czego potrzebowali�my, by wreszcie si� otrz�sn�� z wielkiego kryzysu. - Ach, nie ma jak zarabianie na �mierci i zniszczeniu - odezwa�a si� Jane. Na s�owa m�odszej siostry Margaret �ci�gn�a brwi. Ca�a Jane. Jane ch�tnie pozowa�a na obrazoburczyni�; mroczn�, ponur� intelektualistk�, krytyczn� wobec swojej klasy i wszystkiego, co ona reprezentuje. R�wnocze�nie prowadzi�a bujne �ycie towarzyskie i szasta�a ojcowskimi pieni�dzmi, jakby si� ba�a, �e lada chwila �r�de�ko wyschnie. W wieku trzydziestu lat ani sama si� nie utrzymywa�a, ani nie my�la�a o ma��e�stwie. - Och, Jane, czy�by� znowu czyta�a Marksa? - spyta�a z lekk� kpin� Margaret. - Margaret, prosz� - mitygowa�a Dorothy. - Par� lat temu Jane mieszka�a jaki� czas w Anglii - ci�gn�a Margaret, jakby nie s�ysza�a pro�by matki. - Od tamtej pory zrobi�a si� z niej prawdziwa komunistka, prawda, Jane? - Mam prawo do swoich opinii, Margaret - warkn�a Jane. - Hitler jeszcze nie rz�dzi w tym domu. - My�l�, �e chyba te� zostan� komunistka. Wakacje by�y takie nudne, wszyscy gadali o wojnie. Przerzucenie si� na komunizm przynajmniej zapewni nowy temat rozm�w. W przysz�ym tygodniu Huttonowie urz�dzaj� bal kostiumowy. Mog�yby�my si� przebra� za Lenina i Stalina, siostrzyczko. A po przyj�ciu wyruszymy na North Fork skolektywizowa� wszystkie farmy. �wietna zabawa. Bratton, Peter i Hardegen wybuchn�li �miechem. - Dzi�kuj�, Margaret - odezwa�a si� surowo Dorothy. - Do�� nas zabawi�a� na dzisiaj. Za d�ugo ju� trwa�a ta rozmowa o wojnie. Dorothy wyci�gn�a r�k� i musn�a rami� Hardegena. - Walkerze, wielka szkoda, �e nie mog�e� przyj�� wczoraj na przyj�cie. By�o cudowne. Zaraz ci wszystko opowiem. Luksusowe mieszkanie przy Pi�tej Alei z widokiem na Central Park by�o �lubnym prezentem od Brattona Lauterbacha. Tego wieczoru o si�dmej Peter Jordan sta� przy oknie. Burza dotar�a do miasta. Nad ciemnozielonymi czubkami drzew mign�a b�yskawica. Wiatr siek� strugami deszczu o okna. Peter wr�ci� sam do domu, poniewa� Dorothy upar�a si�, �e Margaret musi si� zjawi� na garden party u Edith Blakemore. Szofer Lauterbach�w, Wiggins, mia� j� potem odwie��. I teraz dorwie ich ulewa. Peter wyci�gn�� r�k� i pi�ty raz w ci�gu ostatnich pi�ciu minut spojrza� na zegarek. O wp� do �smej mieli si� spotka� na kolacji w Stork Club z przewodnicz�cym komisji do spraw dr�g i most�w z Pensylwanii. Pensylwania przyjmowa�a zg�oszenia na projekt nowego mostu nad rzek� Allegheny. Szef chcia�, �eby Jordan dzi� dobi� targu. Petera cz�sto delegowano do podejmowania klient�w, poniewa� by� m�ody i inteligentny, a do tego �onaty ze �liczn� dziewczyn�, c�rk� jednego z najbardziej wp�ywowych bankier�w w kraju. Stanowili wspania�� par�. Gdzie, u licha, ona si� podziewa? - pomy�la�. Zadzwoni� do rezydencji w Oyster Bay i rozmawia� z te�ciow�. - Sama nie wiem, co powiedzie�, Peterze. Wyjecha�a ju� dawno, z du�ym zapasem. Mo�e to przez pogod�? Znasz Wigginsa, byle deszczyk, a cz�apie jak ��w. - Daj� jej jeszcze kwadrans. Potem musz� i��. Peter wiedzia�, �e Dorothy nie wyrazi ubolewania, wi�c od�o�y� s�uchawk�, by unikn�� niezr�cznego milczenia. Nala� sobie ginu z tonikiem i wypi� go jednym haustem. Pi�tna�cie po si�dmej zjecha� wind� na d� i czeka� w holu, podczas gdy portier wybieg� na dw�r i w strugach deszczu polowa� na taks�wk�. - Kiedy zjawi si� moja �ona, prosz� jej powiedzie�, �eby pojecha�a prosto do Stork Club. - Tak jest, prosz� pana. Kolacja si� uda�a, mimo �e Peter trzykrotnie odchodzi� od stolika i dzwoni� to do domu, to do Oyster Bay. O wp� do dziewi�tej nie by� ju� z�y, tylko �miertelnie przera�ony. Za pi�tna�cie dziewi�ta Paul Delano, szef sali, stan�� przy stoliku Petera. - Jest do pana telefon. Przy barze. - Dzi�ki, Paul. Peter przeprosi� go�ci. Przy barze musia� podnie�� g�os, �eby przekrzycze� stukanie kieliszk�w i szmer rozm�w. - Peter, m�wi Jane. Us�ysza�, �e g�os jej dr�y. - Co si� sta�o? - Obawiam si�, �e dosz�o do wypadku. - Gdzie jeste�? - Na komisariacie w Nassau. - Co si� sta�o? - Samoch�d zajecha� im drog� na autostradzie. Wiggins nie widzia� go w deszczu. A gdy ju� zauwa�y�, by�o za p�no. - O Bo�e! - Wiggins jest w fatalnym stanie. Lekarze nie daj� mu wi�kszych szans. - Ale co z Margaret, do cholery! Lauterbachowie nie p�acz� na pogrzebach. Cierpi si� w zaciszu swego domu. Nabo�e�stwo odby�o si� w ko�ciele �wi�tego Jakuba, tym samym, gdzie cztery lata wcze�niej Peter i Margaret brali �lub. Prezydent Roosevelt przys�a� kondolencje i wyrazi� �al, �e nie mo�e wzi�� udzia�u w ceremonii. Stawi�a si� za to wi�kszo�� nowojorskiej �mietanki. Podobnie jak wi�kszo�� finansjery, cho� na rynkach �wiatowych panowa� chaos. Niemcy najecha�y Polsk� i �wiat czeka� na wybuch wojny w ca�ej Europie. W czasie pogrzebu Billy sta� obok Petera. Ch�opczyk by� w kr�tkich spodenkach, marynarce i krawacie. Kiedy rodzina wychodzi�a z ko�cio�a, wyci�gn�� r�czk� i poci�gn�� za r�bek czarnej sukienki cioci Jane. - Czy mamusia kiedy� wr�ci do domu? - Nie, Billy, nie. Odesz�a od nas. Edith Blakemore us�ysza�a pytanie dziecka i wybuchn�a p�aczem. - Co za tragedia - szlocha�a. - Jaka niepotrzebna �mier�! Margaret chowano w rodzinnym grobie na Long Island, na bezchmurnym niebie �wieci�o s�o�ce. Gdy wielebny Pugh wypowiada� ostatnie s�owa obrz�dku, w�r�d �a�obnik�w przebieg� szmer, kt�ry szybko zamar�. Po ceremonii Peter wraca� do limuzyny ze swym serdecznym przyjacielem, Shepherdem Ramseyem. To Shepherd przedstawi� go Margaret. Nawet w ciemnym garniturze wygl�da�, jakby zszed� prosto z pok�adu swego jachtu. - O czym ludzie tak gadali? - spyta� Peter. - Co za brak przyzwoito�ci! - Kto� si� sp�ni�. W drodze s�ucha� wiadomo�ci radiowych - wyja�ni� Shepherd. - Wielka Brytania i Francja w�a�nie wypowiedzia�y Niemcom wojn�. Rozdzia� trzeci Londyn; maj 1940 Trzeciego pi�tku maja 1940 roku profesor Alfred Vicary w tajemniczy spos�b znikn�� z Uniwersytetu Londy�skiego. Jako ostatnia widzia�a go tam sekretarka, niejaka Lillian Walford. W przyp�ywie rzadkiej u niej niedyskrecji wyjawi�a innym wyk�adowcom, �e ostatnim telefonem, jaki odebra� Vicary, by� telefon od nowego premiera. Co wi�cej, ona sama rozmawia�a z panem Churchillem. - To samo by�o z Mastermanem i Cheneyem w Oksfordzie - stwierdzi� Tom Perrington, egiptolog, wpatruj�c si� we wpis w rejestrze rozm�w telefonicznych. - Tajemnicze rozmowy, faceci w ciemnych garniturach. Podejrzewam, �e nasz drogi przyjaciel Alfred znikn�� za zas�on�. - Po czym dorzuci� sotto voce: - Uda� si� na tajny Akropol. Mimo u�miechu Perringtonowi nie uda�o si� ukry� rozczarowania - pomy�la�a p�niej panna Walford. Prawdziwa szkoda, �e Anglia nie toczy wojny ze staro�ytnymi Egipcjanami. Wtedy mo�e i Perringtona by wybrano. Vicary sp�dzi� ostatnie godziny w ma�ym za�mieconym gabinecie z widokiem na Gordon Square, nanosz�c poprawki do artyku�u dla Sunday Timesa. Sugerowa� w nim, �e mo�na by unikn�� obecnego kryzysu, gdyby Wielka Brytania i Francja zaatakowa�y Niemcy w 1939 roku, kiedy Hitler ca�� uwag� skoncentrowa� na Polsce. Vicary zdawa� sobie spraw�, �e przy obecnych nastrojach jego artyku� spotka si� z powszechn� krytyk�; ostatni jego tekst pronazistowska skrajna prawica uzna�a za "churchillowskie pod�eganie do wojny". W g��bi ducha Vicary liczy�, �e najnowsza publikacja spotka si� z podobnym echem). By� cudowny wiosenny dzie� - s�o�ce �wieci�o jasno, ale mimo to na dworze panowa� podst�pny ch��d. Vicary, �wietny, cho� niech�tnie zasiadaj�cy do stolika szachista, docenia� znaczenie dezorientacji. Wsta�, w�o�y� sweter i wr�ci� do pracy. �liczna pogoda fa�szowa�a obraz. Brytyjczycy stali si� narodem obl�onym: bezbronnym, przera�onym, pogr��onym w chaosie. Szykowano plany ewakuowania rodziny kr�lewskiej do Kanady. Rz�d zwr�ci� si� z apelem, by drugi narodowy skarb Wielkiej Brytanii - dzieci - wywie�� na wie�, gdzie nie dosi�gn� ich niemieckie bomby. Dzi�ki doskona�ej akcji propagandowej rz�d nadzwyczajnie wyczuli� spo�ecze�stwo na zagro�enie, jakie stanowi� szpiedzy i pi�ta kolumna. Teraz zbiera� tego owoce. Policjanci ton�li w doniesieniach o "obcych, podejrzanych osobnikach" lub "d�entelmenach wygl�daj�cych na Niemc�w". Obywatele pods�uchiwali rozmowy w pubach, przyjmuj�c do wiadomo�ci tylko to, co im odpowiada�o, a nast�pnie biegli z tym na policj�. Informowali o sygna�ach dymnych, mrugaj�cych �wiat�ach nadbrze�nych, szpiegach na spadochronach. Po kraju roznios�a si� plotka, �e w czasie inwazji na Niderlandy szpiedzy podszywali si� pod zakonnice, i oto nagle zakonnice sta�y si� podejrzane. Wi�kszo�� opuszcza�a bezpieczne zacisze klasztoru jedynie wtedy, gdy naprawd� musia�a. Milion m�czyzn za m�odych, za starych albo za s�abych, by znale�� si� w si�ach zbrojnych, hurmem przyst�powa�o do Stra�y Obywatelskiej. A poniewa� zabrak�o strzelb dla wszystkich, zbroili si�, w co mogli: dubelt�wki, miecze, kije do szczotek, �redniowieczne pa�ki, finki, a nawet kije golfowe. Tym, kt�rym mimo wszystko nie uda�o si� znale�� stosownego or�a, zalecono noszenie przy sobie pieprzu, by nim sypn�� w oczy naje�d�cy. Vicary, ceniony historyk, te niesk�adne przygotowania narodu do wojny obserwowa� z niezwyk�� dum� z domieszk� cichej rozpaczy. Przez ca�e lata trzydzieste w swoich artyku�ach prasowych i na prelekcjach ostrzega�, �e Hitler stanowi powa�ne zagro�enie dla Anglii i reszty �wiata. Lecz Wielka Brytania, kt�ra jeszcze nie otrz�sn�a si� po ostatniej wojnie z Niemcami, nie chcia�a s�ucha� o kolejnej. Teraz niemiecka armia maszerowa�a przez Francj� z tak� �atwo�ci�, jakby to by�a weekendowa wycieczka. Ju� wkr�tce Adolf Hitler stanie na czele imperium rozci�gaj�cego si� od ko�a polarnego po Morze �r�dziemne. A przeciwko niemu stanie tylko s�abo uzbrojona, �le przygotowana Wielka Brytania. Vicary sko�czy� artyku�, od�o�y� o��wek i przeczyta� tekst od pocz�tku. Na dworze s�o�ce zalewa�o Londyn pomara�czowaw� �un�. Przez okno wion�� zapach wiosennych krzew�w, kwitn�cych na Gordon Square. Popo�udnie by�o do�� ch�odne, py�ki pewnie wywo�aj� atak kataru siennego. Ale tak przyjemnie czu� orze�wiaj�cy powiew na twarzy, nawet herbata jako� lepiej wtedy smakuje. Vicary nie zamkn�� okna, rozkoszowa� si� pogod�. Wojna - to przez ni� inaczej my�li i dzia�a. Przez ni� z wi�ksz� sympati� spogl�da na swoich rodak�w, kt�rzy na og� budzili w nim co� bliskiego desperacji. Zdumiewa� si�, �e potrafi� �artowa� w chwili, gdy biegn� do metra schroni� si� przed bombami, z zachwytem patrzy�, jak �piewaj� w pubach, ukrywaj�c strach. D�ugo trwa�o, nim znalaz� w�a�ciwe s�owo na nazwanie tego zjawiska: patriotyzm. Sp�dzi� ca�e lata na badaniu historii i doszed� do wniosku, �e to najbardziej destrukcyjna si�a na �wiecie. Teraz jednak w jego piersi budzi�a si� mi�o�� do ojczyzny i wcale nie czu� si� tym za�enowany. My stoimy po dobrej stronie, oni po z�ej. Nasz nacjonalizm jest uzasadniony. Vicary uzna�, �e chce si� do tego przy��czy�. Chce co� zrobi�, a nie tylko obserwowa� �wiat przez swoje dobrze strze�one okno. O sz�stej Lillian Walford wesz�a bez pukania. By�a wysok� kobiet� o masywnych nogach, nosi�a okr�g�e szk�a, kt�re uwyra�nia�y jej niech�tne spojrzenie. Cicho, z wpraw� piel�gniarki z nocnego dy�uru, zacz�a porz�dkowa� papiery i zamyka� ksi��ki. Zasadniczo panna Walford mia�a zajmowa� si� wszystkimi wyk�adowcami na wydziale. Uwa�a�a jednak, �e B�g w swej niesko�czonej m�dro�ci powierzy� ka�demu z nas jedn� dusz�, nad kt�r� mamy sprawowa� opiek�. A �adna dusza nie potrzebowa�a opieki tak bardzo jak profesor Vicary. Panna Walford od dziesi�ciu lat z wojskow� precyzj� dogl�da�a szczeg��w prostego �ycia profesora. Dba�a, by w jego mieszkaniu przy Draycott Place w Chelsea nie zabrak�o jedzenia. Pilnowa�a, by prano jego koszule i dodawano do p�ukania odpowiedni� ilo�� krochmalu: nie za du�o, by nie podra�ni� delikatnej sk�ry na karku. Dogl�da�a jego rachunk�w i regularnie wyg�asza�a mu kazania na temat stanu miernie zarz�dzanego konta w banku. Systematycznie najmowa�a dla niego gosposie, gdy� jego wybuchy gniewu nieustannie odstrasza�y pracownice. A cho� tak blisko ze sob� wsp�pracowali, nigdy nie zwracali si� do siebie po imieniu. Ona pozostawa�a pann� Walford, on za� profesorem Vicarym. Wola�a, by nazywa� j� osobist� asystentk� i, co by�o u niego niezwyk�e, profesor zado��uczyni� jej pro�bie. Sekretarka przemkn�a obok Vicary'ego i zamkn�a okno, spogl�daj�c na niego z wyrzutem. - Je�li panu to nie przeszkadza, profesorze, p�jd� ju� do domu. - Oczywi�cie, panno Walford. Podni�s� na ni� wzrok. By� drobnym m�czyzn�, typowym molem ksi��kowym, �ysiej�cym, z kilkoma niesfornymi pasmami siwych w�os�w po bokach. Na czubku nosa spoczywa�y zniszczone okulary konferencyjne. Na szk�ach nieustannie widnia�y �lady palc�w, gdy� w chwilach zdenerwowania profesor zak�ada� je i zdejmowa�. Nosi� przetart� tweedow� marynark� i pierwszy lepszy krawat, przewa�nie poplamiony herbat�. Jego ch�d stanowi� przedmiot kpin na wydziale, i wielu student�w nauczy�o si� go doskonale na�ladowa�, cho� Vicary nawet si� tego nie domy�la�. Zraniony w kolano - pami�tka z ostatniej wojny - wyra�nie kula�. Zepsuty, ju� nieprzydatny o�owiany �o�nierzyk, my�la�a panna Walford. Mia� tendencj� do pochylania g�owy, by popatrze� nad po��wkami szkie�, i stale wygl�da� tak, jakby si� spieszy� gdzie�, gdzie nie mia� ochoty si� znale��. - Pan Ashworth przyni�s� panu dwa �adne kawa�ki jagni�ciny - informowa�a panna Walford, ze zmarszczonymi brwiami spogl�daj�c na stert� nie uporz�dkowanych papier�w, jakby wyk�adowca by� niepos�usznym dzieckiem. - Powiedzia�, �e to mog� by� ostatnie kawa�ki na d�ugi czas. - Bardzo prawdopodobne - przyzna� Vicary. - Nie pami�tam, kiedy ostatnio w jad�ospisie Connaught widzia�em mi�so. - Nie s�dzi pan, profesorze, �e to ju� zaczyna zakrawa� na absurd? Wczoraj rz�d og�osi�, �e g�ra autobus�w ma by� pomalowana na kolor khaki. Ich zdaniem dzi�ki temu Luftwaffe trudniej b�dzie je zbombardowa�. - Niemcy s� bezwzgl�dni, panno Walford, ale nawet oni nie b�d� marnowa� czasu na pr�by bombardowania pasa�er�w autobus�w. - Zakazano te� strzelania do go��bi pocztowych. Mo�e mi pan wyja�ni�, jakim cudem mam odr�ni� go��bia pocztowego od zwyczajnego? - Nie uwierzy�aby pani,