2984

Szczegóły
Tytuł 2984
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2984 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2984 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2984 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Konrad Fia�kowski Gdy oni nadlec� Betonowa droga wchodzi�a we wzg�rze prostok�tnym otworem wjazdu. �o�nierz prowadz�cy terenowy, odkryty w�z nawet nie zwolni�. Podskoczyli na metalowym progu i wjechali w tunel. By�o tu ch�odniej i profesor star� chustk� pot z czo�a. Pod sklepieniem tunelu �wieci�y jarzeniowe lampy, w ich �wietle wida� by�o korytarz schodz�cy �agodnym nachyleniem w g��b ziemi. Zatrzymano ich dwa razy, ale na moment tylko, bo stra�nik�w uprzedzono ju� wcze�niej. Potem korytarz rozszerzy� si� w wysoko sklepion� sal�, samoch�d zatrzyma� si� i profesor wysiad� na betonow� platform�, na kt�rej czeka� adiutant. Nie widzia� jego twarzy, a tamten tylko skin�� mu g�ow�. - Prosz� za mn� - powiedzia�. Metalowe drzwi w �cianie profesor zobaczy� dopiero wtedy, gdy stan�li przed nimi. Rozsun�y si� z chrz�stem, a potem gdy je min�li, same si� zwar�y. Nast�pne drzwi by�y ju� zwyczajne, a za nimi znajdowa� si� pok�j o�wietlony jasnym �wiat�em przechodz�cym poprzez matow� szyb� sufitu, pok�j z g��bokimi fotelami i niskimi stolikami, na kt�rych le�a�y czasopisma. - Prosz� poczeka�, zamelduj� pana genera�owi. - Adiutant wyszed�. Wr�ci� za chwil�. - Genera� czeka - powiedzia� i przepu�ci� profesora w drzwiach, a potem zamkn�� je za nim. M�czyzna siedz�cy za biurkiem wsta� na przywitanie. Gdy profesor szed� ku niemu, spostrzeg� pokrywaj�c� ca�� �cian� map�, na kt�rej b�yska�y �wiat�a, a w g��bi wisia� wielki �cienny ekran. - Witam, profesorze! - genera� wyci�gn�� ku niemu d�o�. Znamy si�, co prawda, z rozm�w telefonicznych, ale mi�o mi powita� pana osobi�cie. Jak pan si� czu� w powietrzu w naszym samolocie? - C�, szczerze m�wi�c, pasa�erskim samolotem podr�uje si� wygodniej. Wasz pilot stara� si�, jak m�g�, by dowie�� mnie w ca�o�ci. - Profesor u�miechn�� si�, przypominaj�c sobie zakr�t przed l�dowaniem i si�� wciskaj�c� go w oparcie. - Troch� rzuca�o nad pustyni�. Ale upa� na dole jest jeszcze gorszy. Jak pan mo�e �y� w tym klimacie? - Prawie nie bywam na zewn�trz, a tu, jak pan widzi, temperatura jest zno�na. Nigdy nie namawialiby�my pana na t� podr�, gdyby sam pan nie nalega�. To by�o pytanie. Widocznie genera� uzna�, �e wst�pna wymiana grzeczno�ciowych zda� zosta�a zako�czona. - Tak, tego nie mo�na om�wi� telefonicznie - powiedzia� profesor. - Nasze linie zapewniaj� pe�n� tajemnic� rozm�w. - Nie w�tpi�, ale nie o to chodzi. Widzi pan, sprawa, dla kt�rej tu jestem, wygl�da do�� niezwykle, powiedzia�bym jest dziwna... - Jestem ni� zaintrygowany od pocz�tku, od pierwszego pana telefonu. W naszej s�u�bie niecz�sto si� zdarza, by profesorowie archeologii miewali do nas jakiekolwiek sprawy. W ko�cu nasze rakiety nie maj� nic wsp�lnego z przesz�o�ci�, a zrozumia�em, �e rozmowa nasza w jakim� stopniu dotyczy pana bada�. - Jak najbardziej. Pami�ta pan odkrycie w Tisz-Kur? Genera� zawaha� si� chwil�, nie wiedz�c, czy powinien o tym odkryciu pami�ta�. - Szczerze m�wi�c nie przypominam sobie - powiedzia� wreszcie. - Mo�e czyta�em o tym w dziennikach. To zapewne donios�e odkrycie? - Trudno przecenia� jego wag�. Odkryli�my w jaskiniach Tisz-Kur du�e ilo�ci wypalonych tabliczek, napisanych nie znanym dot�d nauce pismem, i rysunki na �cianach jaskini, kt�re interpretowane s� przez pewn� grup� moich koleg�w jako obrazy kosmonaut�w w skafandrach. - Zadziwiaj�ce - genera� chyba naprawd� by� zdziwiony. - Postacie w skafandrach? To ju� by�o znane nauce wcze�niej, chocia�by odkrycie Henri Lota z 1956 roku. Wielki B�g Marsjan, tak nazwa� on to malowid�o z jaskini Sahary, albo rysunki z okolic Szachimerdan na po�udnie od Fergany. Nie, najdziwniejsze by�y same tabliczki. Zwyk�a glina, ale wypalana w temperaturach, o kt�rych nie �ni�o si� naszym przodkom. - A ich tre��? - To nie by�o takie proste. Przekazali�my tekst najlepszym specjalistom, jakich mogli�my tym zainteresowa� na obu kontynentach. Zatrudnili�my najwi�ksze komputery, a mimo to czekali�my na pierwsze wyniki ponad rok. - Nasi specjali�ci od szyfr�w... - Te� niewiele by zdzia�ali. Jak wszyscy szukaliby opis�w wojen, rz�d�w kr�lewskich dynastii lub w najgorszym przypadku spis�w podatkowych. A ten tekst tego nie dotyczy. M�wi�c najog�lniej, jest to jakby sprawozdanie z obserwacji astronomicznych. Zreszt� tekst do dzisiaj nie jest odczytany, a to, co wiemy, to tylko fragmenty. Profesor umilk�. - I czego dotycz�? - zapyta� genera�, gdy cisza si� przed�u�a�a. - Uk�ad�w cia� niebieskich. Pewnych ich konfiguracji. Powszechnie s�dzono, i zreszt� do dzi� wi�kszo�� moich koleg�w tak s�dzi, �e to jaka� staro�ytna astrologia. Genera� uwa�nie przygl�da� si� swemu rozm�wcy. - A pan ? - Ja pomy�la�em kiedy�, �e te wzajemne uk�ady cia� niebieskich tak precyzyjnie okre�lone mog� zawiera� pewne informacje. Odszuka�em przy pomocy astronom�w te wszystkie chwile historii, w kt�rych cia�a niebieskie pozostawa�y w takim wzajemnym po�o�eniu, jakie podaje opis. - To interesuj�ce. I jakie s� w ko�cu tego wyniki? - Szereg dat niezbyt zreszt� dok�adnych. Ale lata, do kt�rych odnosz� si�, s� raczej pewne. Pierwszym dowodem na to, �e moja hipoteza nie jest zupe�nie pozbawiona sensu, by� ci�g tych dat. Uk�ady cia� niebieskich zapisane na tabliczkach podawa�y lata ze staro�ytno�ci, nawet bardzo odleg�ej, dwie okre�laj� wczesne �redniowiecze i wreszcie jedna wskazuje na rok 1908. Interesuj�ce, prawda? - Oczywi�cie, tylko co, wed�ug pana, wskazuje ta ostatnia data? - Nie pami�ta pan? - zdziwi� si� profesor. - Meteor Tunguski ! - Meteor Tunguski? - Twarz genera�a zdradza�a, �e nie bardzo wiedzia�, o co chodzi. - Wielka eksplozja nad Syberi�, 30 czernica 1908 roku zacz�� wyja�nia� profesor. - Tak, co� sobie przypominam. Czyta�em o tym jak�� ksi��k� czy artyku�. - Wybuch dziesi�ciomegatonowy wed�ug waszych jednostek. - Dziesi�� megaton? Niemo�liwe! - A jednak. Ilo�� energii wyliczono dok�adnie z rozmiar�w zniszcze�. Las powalony w promieniu dwudziestu do trzystu kilometr�w od centrum wybuchu. - Nie do wiary... dziesi�� megaton. Strategiczna bomba wodorowa. - Genera� wsta� i zacz�� spacerowa� po gabinecie. - Legendy o tym wybuchu do dzi� si� opowiada w�r�d okolicznych mieszka�c�w. Co ciekawsze, relacje te s� zbie�ne z opisem prawdziwego wybuchu nuklearnego podawanego przez niewykszta�conego obserwatora. To te� sprawdzono. - Widz�, �e jest pan znawc� nie tylko w dziedzinie archeologii. - Meteorem interesuj� si� od niedawna, od kilku miesi�cy zaledwie. - Rozumiem. Przypuszcza pan, �e jego upadek przewidziany zosta� przez staro�ytnych. Te pana tabliczki... Taki wybuch musia� by� dla nich nie lada sensacj�. - Nie s�dz�, by oni przewidywali wybuch. - Nie rozumiem. - Genera� stan�� tu� przed profesorem. - Przypuszczam raczej - profesor m�wi� teraz cicho - �e przewidywali oni l�dowanie statku kosmicznego. - Statku kosmicznego? Nie, to fantazja! -Genera� wr�ci� za biurko i usiad�. - A jednak tak uwa�am. Przypuszczam, �e to by� statek kosmiczny. - Ju� wiem. Oczywi�cie ! - Genera� ucieszy� si�. - O tym meteorze czyta�em w jakim� opowiadaniu fantastyczno-naukowym. - Mo�liwe - zgodzi� si� profesor. - M�wiono mi, �e napisano przynajmniej tuzin opowiada� na ten temat. Ale ja m�wi� powa�nie. - Tak, to wszystko bardzo interesuj�ce - powiedzia� genera�, nadaj�c wypowiedzianym s�owom ton oficjalny ale nie przypuszczam, by z tego powodu odbywa� pan t� do�� m�cz�c� i k�opotliw� podr�. B�d� co b�d� uzyskanie wszystkich zezwole�, �eby odwiedzi� mnie tutaj, w tych naszych podziemnych betonowych apartamentach, musia�o panu zaj�� kilka tygodni czasu. - Dok�adnie pi�� miesi�cy. - No prosz�. Inna sprawa, �e my tu go�ci prawie w og�le nie przyjmujemy. Jak pan pewnie wie, st�d w�a�nie kierujemy rakietow� obron� kraju. Antyrakiety i wszystkie te ogromne obliczenia, by nimi sterowa�. - Wiem, i wiem, �e jestem u w�a�ciwego cz�owieka. - Jednak�e mimo wszystko nie rozumiem, co pana do mnie sprowadza? W g�osie genera�a mo�na by�o uchwyci� nut� zniecierpliwienia. - Nie powiedzia�em jeszcze panu wszystkiego - przerwa� profesor. - S�ucham wi�c. - Ot� na tabliczkach by�a jeszcze jedna data: rok bie��cy. Ten, kt�ry teraz mamy? - Tak. Genera� milcza� chwil�, patrz�c na map�, na kt�rej miga�y r�nokolorowe �wiat�a. - I widzi pan, profesorze, �e nic si� nie wydarzy�o powiedzia� w ko�cu. - Mamy dopiero po�ow� roku. Ich l�dowanie mo�e nast�pi� w ka�dej chwili, dzi�, jutro, za miesi�c... - I czego pan, w zwi�zku z tym, oczekuje ode mnie? - Nie domy�la si� pan jeszcze? Nie chc�, �eby pan ich zniszczy�. - Zniszczy�? - Tak, w�a�nie tego nie chc�. Pewnego dnia - profesor m�wi� teraz bardzo cicho - mo�e to b�dzie dzie�, a mo�e noc, na ekranach pa�skich radar�w uka�e si� �wietlna plamka. To oni b�d� szli do l�dowania. Wcze�niej wytrac� kosmiczn� szybko�� i ich statek zanurzy si� w atmosfer� z pr�dko�ci� najwy�ej kilku kilometr�w na sekund�. Co zrobi� dy�urni oficerowie, gdy zobacz� t� �wietln� plamk� i okre�l� jej szybko��? - Og�osz� alarm - odpowiedzia� genera� natychmiast. - Stalowe pokrywy podziemnych szyb�w uchyl� si� i sto�ki antyrakiet b�d� mierzy�y w niebo. Czy� nie tak? A potem, gdy plamka, kt�ra nadal, mimo waszych stara�, pozostanie obiektem nie zidentyfikowanym i zacznie si� zbli�a�, rakiety odpal�. Najpierw te dalekiego zasi�gu. Naprowadzane przez wasze radary, sterowane przez wasze komputery zbli�a� si� b�d� do ich statku. Gdy osi�gn� t� odleg�o��, przy kt�rej wybuch atomowy topi metal, eksploduj�. B�ysk ja�niejszy od s�o�ca i ku ziemi spada� b�dzie ich statek, ju� martwy. A je�li ich pancerze odporne na promieniowanie kosmiczne i strumienie cz�stek mkn�cych w pr�ni wytrzymaj�, wystrzelicie rakiety kr�tkiego zasi�gu. Nie, oni nie dolec� do Ziemi.. Musz� zgin��. - Ale przecie� s� oceany... - Tamten statek kosmiczny, znany nam jako Meteor Tunguski, nie wodowa� w oceanie. Oni l�duj� na kontynentach. - Nie jeste�my jedynym kontynentem. Nie tylko my mamy system obronny. - Nie zwracam si� do pana jako do oficera armii. Zwracam si� do wszystkich - takich jak pan - oficer�w na wszystkich kontynentach. Zwracam si� do ludzi. To jest sprawa ca�ej ludzko�ci. - Spokojnie, profesorze - genera� u�miechn�� si�. Oczywi�cie niebezpiecze�stwo, o kt�rym pan m�wi, istnia�oby rzeczywi�cie, gdyby�my przyj�li, �e to by� statek kosmiczny. Ale daruje pan, trudno w to uwierzy�. To, co pan m�wi, jest sugestywne, ale ostatecznie �yjemy w �wiecie, kt�ry, dzi�ki naszej nauce, znamy. Wiemy, �e na najbli�szych planetach �ycie rozumne nie istnieje. Przybysze kosmiczni to nadzwyczaj interesuj�ce, ale gdyby naprawd� odwiedzali Ziemi�, wiedzieliby�my co� o nich. Pozostawiliby �lady, kt�re nasza nauka zbada�aby, gdyby istnia�y. Nie, profesorze, kosmit�w nie ma. To czysta fantazja. - Nie wierzy pan? Uwa�a pan, �e to, co by�o do odkrycia, nauka ju� zbada�a lub przynajmniej przewidzia�a? Reszta, wed�ug pana, to ogl�dnie m�wi�c fantazja. Profesor wsta� z fotela i opar� si� o biurko. Genera� przygl�da� mu si� z u�miechem. Profesor dostrzeg� ten u�miech. - Istotne jest jednak to, �e ich statek kosmiczny osi�gnie Ziemi� w tym roku - powiedzia� dobitnie. - Tylko pan jest o tym przekonany, ale na czym opiera pan swoje przypuszczenia: jakie� tabliczki i fakt, �e kiedy� w terminie w nich okre�lonym upad� jaki� meteor. - To by� statek kosmiczny. - To tylko przypuszczenie - genera� nie tai� ju� zniecierpliwienia - nie poparte �adnymi dowodami. - My�li pan, �e nie ma dowod�w? Niech pan przejrzy zatem sprawozdania z bada� Zo�otowa prowadzonych pod koniec lat pi��dziesi�tych. Jego rozumowanie by�o proste. W odleg�o�ci kilkunastu kilometr�w od epicentrum wybuchu znalaz� on drzewa opalone promieniowaniem wybuchu, nie w wyniku po�aru, lecz samym udarem promieniowania. St�d mo�na obliczy� energi� promienist� powsta�� w czasie wybuchu. Stanowi ona kilkadziesi�t procent ca�kowitej energii wybuchu. Tak wysoki procent energii promienistej charakteryzuje tylko wybuch j�drowy. Tam w samej ognistej kuli eksplozji panowa�a temperatura kilkudziesi�ciu milion�w stopni. - To dow�d po�redni. Zreszt� pa�ski badacz m�g� zawsze pomyli� si� w obliczeniach. - Naoczni �wiadkowie wybuchu w faktorii Wanowarze, sze��dziesi�t kilometr�w od miejsca wybuchu, zostali oparzeni promieniowaniem. Pan przecie� wie, jaki wybuch parzy z odleg�o�ci sze��dziesi�ciu kilometr�w. - Opisy �wiadk�w to nie dowody naukowe. - Du�o pan wymaga, ale istnieje jeden dow�d bardziej obiektywny. Promieniowanie s�oi drzew, s�oi przyrastaj�cych co roku. W widmie tego promieniowania jest miejsce, kt�re odpowiada promieniowaniu cezu 137. - Pierwiastek promieniotw�rczy powstaj�cy przy wybuchach nuklearnych? - Tak. Ot� w s�ojach drzew sprzed wybuchu pierwiastek ten nie wyst�puje. Potem po roku dziewi��set �smym pojawia si�. Nast�pnie zanika, a� do 1945. W nast�pnych s�ojach jest znowu widoczny, ale to s� ju� wyniki pierwszych eksperyment�w z broni� termonuklearn�. Genera� milcza� chwil�. - Tak - powiedzia� w ko�cu - to ju� wygl�da bardziej przekonywaj�co. Ale czy nie widzi pan, profesorze, pewnego s�abego punktu w swoim dowodzie? Wszystkie te argmnenty mog� �wiadczy� o tym, �e by� to wybuch j�drowy... ale nie -statek kosmiczny... - A c� jeszcze, jak nie eksplozja takiego statku, mog�oby spowodowa� wybuch termoj�drowy? - �achn�� si� profesor. - Nie wiem. Sam pan powiedzia�, �e nauka nasza me zna jeszcze wielu fakt�w. Jaki� nieznany rodzaj cia�a kosmicznego... mo�e antymateria. - By�y i takie przypuszczenia. Ale pozostaje jeszcze hipoteza manewru. - Manewru? - Tak. Z obserwacji trasy przelotu wynika, jakoby Meteor Tunguski przed katastrof� wykona� dwa wyra�ne manewry zmieniaj�ce jego kierunek lotu. Kr�tko m�wi�c, jego przelot nie by� obserwowany w miejscowo�ciach le��cych na jednej linii prostej. Trasa jego przelotu tworzy wyra�ny zygzak. - Nie przekona mnie pan, profesorze, opisami �wiadk�w powt�rzy� raz jeszcze genera�. Chcia� powiedzie� co� wi�cej, lecz nie zd��y�. Nad ekranem zapali�o si� jasne, b�yskaj�ce raz po raz �wiate�ko. G�o�nik gdzie� pod sufitem szcz�kn�� i w sali rozleg� si� monotonny g�os: - Uwaga, alarm pierwszego stopnia, powtarzam, alarm pierwszego stopnia. - Przepraszam, profesorze. - Genera� przycisn�� przycisk na biurku: -Pu�kowniku, co si� tam dzieje? - Daj� panu obraz na ekran, generale. - Ma�y g�o�nik wbudowany w biurko zniekszta�ca� g�os pu�kownika. Ekran na �cianie rozjarzy� si� i by�o to powi�kszenie ekranu radarowego. - Nie zidentyfikowany obiekt z po�udniowego wschodu ci�gn�� pu�kownik. - Pr�dko�� oko�o kilometra na sekund�, wysoko�� 28 kilometr�w. Gdzie� w g��bi monotonnie tyka� w��czony zegar. - Pr�bujecie go identyfikowa�? - zapyta� genera�. - Tak. Bez rezultatu. Na kod nie odpowiada... - Powt�rzcie - zaleci�. - Tak jest. - Tamten tak�e nadlecia� z po�udniowego wschodu powiedzia� profesor. Genera� spojrza� na niego z ukosa. - Jaki� zagubiony samolot. To si� zdarza Zaraz go zidentyfikuj�... - Znowu przeni�s� wzrok na ekran. - On ma chyba jednak wi�ksz� pr�dko�� - powiedzia�. - Ten obiekt? Genera� nie, odpowiedzia�. Nacisn�� przycisk na biurku. - No i co, pu�kowniku? - Bez zmian. Zaraz wejdzie w stref� dwa. Genera� wyprostowa� si� i nacisn�� bia�y przycisk. Drzwi otworzy�y si� i wszed� adiutant. - S�ucham, generale - powiedzia�, zatrzymuj�c si� przy wej�ciu. - Poruczniku, po��czcie si� z obserwacj� naziemn� i sprawd�cie, czy identyfikuj� ten obiekt. - Generale, on jest na wysoko�ci trzydziestu kilometr�w. - Wykona� - przerwa� genera�. Adiutant wyszed�. Chwil� milczenia przerwa� profesor: - Jednak ma pan w�tpliwo�ci, czy to zwyk�y samolot. - �adnych. Zwyk�a rutyna. - Nie znana temu m�odemu cz�owiekowi. - On jest tu od niedawna... - przerwa� genera� i patrz�c w ekran doda�: - Zaraz wejdzie w drug� stref�. - I co wtedy? - profesor patrzy� teraz wprost na genera�a. - To ju� nasza sprawa, profesorce. - Uwaga, alarm drugiego stopnia - odezwa� si� g�o�nik powtarzam, alarm drugiego stopnia. Profesor us�ysza� cichy brz�czyk i spostrzeg�, �e �wiat�a na mapie ��cz� si� w jeden �cigaj�cy si� kr�g. - I co, pu�kowniku? - zapyta� genera�, m�wi�c do g�o�nika. - Z identyfikacj� bez zmian. Wyrzutnie otwarte... - Nie jestem sam! - warkn�� genera�. - Tak jest. G�o�nik zamilk�. Do sali wr�ci� adiutant . - Obserwacja naziemna bez rezultatu. Na dwu tysi�cach metr�w pow�oka chmur. - Prosz� zosta�! - zatrzyma� go genera�, gdy ten chcia� wyj��. Znowu odezwa� si� g�o�nik: - Wyrzutnie sektora 47 zg�osi�y gotowo��. - Jego wysoko��? - Zmala�a do 24. Genera� zmarszczy� czo�o. - To jednak musi by� jaki� samolot... Jaka by�a ich szybko��? - zwr�ci� si� do profesora. - Nie przekracza�a 3 kilometr�w na sekund�. - Ale przecie� musieli co� nadawa�, emisja radarowa... - Zaraz b�dzie trzeci stopie�, generale - przerwa� adiutant. - Wiem o tym i bez ciebie. Profesor uwa�nie wpatrywa� si� w twarz genera�a. - Czy pan ich zniszczy? - zapyta� cicho. - Kogo, ich? Nie zidentyfikowany obiekt, kt�ry mo�e zagra�a� naszemu �yciu... Kosmici ! Nie wierz� w �adnych kosmit�w! - Nie rozumiem, generale? - powiedzia� adiutant. - Nie m�wi� do ciebie! -Genera� by� wyra�nie zdenerwowany. - Ale ja te� nie rozumiem... Jak tu pana wpu�cili? - zwr�ci� si� do profesora. - Kr�tki zasi�g got�w - zameldowa� z g�o�nika pu�kownik. Genera� jakby nie zwr�ci� uwagi na ten meldunek. - Zreszt� nie wolno tak l�dowa� na planecie, bez sygna��w; bez uprzedzenia... - O czym pan m�wi, generale? - wtr�ci� si� adiutant. - O kosmitach, w kt�rych nie wierzy, a kt�rych jednak nie chcia�by zniszczy� - odpowiedzia� za genera�a profesor. - Czekam na decyzj� - niecierpliwi� si� przez g�o�nik pu�kownik. Ale w sali zaleg�o milczenie. S�ycha� by�o tylko tykanie, w kt�re nagle w��czy� si� g�os nagrany na ta�mie sprz�onej z zegarem - Minus trzydzie�ci... Genera� nie reagowa�. - Minus dwadzie�cia pi��... - Dopuszczamy ich bardzo blisko - powiedzia� adiutant. - Milcze� ! - krzykn�� genera�. - Minus pi�tna�cie... Automat nie doliczy� do zera. To nie by� statek kosmiczny... Profesor, genera�, adiutant i ca�y bunkier - przestali istnie�. <abc.htm> powr�t