2977

Szczegóły
Tytuł 2977
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2977 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2977 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2977 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Konrad Fia�kowski Konstruktor - Widzisz ju� t� planetoid�? - zapyta� Marp. - Nie i jeszcze d�ugo jej nie zobacz�... - Zupe�nie, jakby�my podr�owali do uk�adu Toliman. Leci si� i leci. Nie nudzi ci si�'' - Troch�. Mo�esz w��czy� program wideotronii og�lnouk�adowej. - Nie warto. W programie na pewno znowu ziemskie grzybobranie w ziemskim lesie albo ziemska dziewczyna unosi si� na antygrawitorach w podmuchach ziemskiego wietrzyku... To dobre dla nostalgicznych marsja�skich kolonist�w, prze�uwaj�cych przed ekranem papk� z chlorelli, ale nie dla nas - Marp wsta� z fotela i przeszed� si� tam i z powrotem wzd�u� �cian kabiny. - �e te� nie mieli gdzie zbudowa� tej bary. Peryferie strefy �rodkowej... W por�wnaniu do tej planetoidy Mars to centrum Uk�adu S�onecznego... A w dodatku teraz, gdy znajduje si� ona w najbardziej ods�onecznym punkcie swej orbity, lot do niej to zupe�ny absurd. - Nie narzekaj, Marp. Mogli ci� wys�a� na ksi�yce Saturna. Nie jest jeszcze najgorzej. Baza na planetoidzie to w pe�ni zautomatyzowane marzenie kosmonauty. Podobno, je�li nie chcesz ogl�da� gwiazd, mo�esz ich nie widzie� ca�ymi tygodniami. Automaty karmi� ci�, ko�ysz� do snu i nie m�wi�c ci nawet o tym, spe�niaj� ka�de twoje �yczenie... - Jednym s�owem, opowie�ci z tysi�ca i jednej podr�y kosmicznej. Mo�e mi w takim razie powiesz - Marp spowa�nia� nagle - dlaczego ci si� nie odzywaj� ju� drugi tydzie�... - Mo�e jest im tak dobrze, �e zapomnieli o Ziemi i o nadawaniu sprawozda�... - Nie kpij, Tor. Ta historia wcale nie wygl�da zabawnie. - Zapewne... Mo�e to jednak nic powa�nego. M�g� im jaki� wi�kszy meteor trzepn�� w anten�... - Naprawiliby ju� do dzisiaj. Soto, wiesz, ten, kt�ry jest naczelnym kosmikiem w tej bazie, nie siedzia�by z za�o�onymi r�koma czekaj�c na nas. Znam go... - To dobrze, �e go znasz. B�dziesz mu m�g� przynajmniej po starej znajomo�ci powiedzie� kilka ciep�ych s��w, je�li si� oka�e, �e niepotrzebnie tam lecimy - Tor przeci�gn�� si� w fotelu. - Za chwil� zaczniemy ich wywo�ywa�... Mo�e si� odezw�. - W�tpi�. - To niech si� nie odzywaj�. I tak tam wyl�dujemy. Chyba �e jaki� bolid trafi� wprost w baz�. Jak mnie uczono, zdarza si� to z prawdopodobie�stwem jedynki na si�dmym miejscu za przecinkiem, ale jednak si� zdarza. To by�oby fatalne. Nie mogliby�my si� tam zatrzyma�, a powiem ci szczerze, �e do�� ju� mam tego lotu. Cz�owiek nie jest przystosowany do �ycia w kosmolocie. To dobre dla automat�w... - Wol� podr�owa� kosmolotem ni� siedzie� bez przerwy w bazie, nawet w takiej bazie jak ta, do kt�rej lecimy. - Entuzjasta pr�ni si� znalaz�. Najlepiej w�� skafander i wyskocz na zewn�trz. Kosmonauta Marp, nowy satelita S�o�ca. Marp wzrusry� ramionami i usiad� w swoim fotelu. Tor tymczasem pochyli� si� nad ekranem. - Zobaczymy, czy ich lokalna stacja nadawcza pracuje powiedzia�. Chwil� manipulowa� prze��cznikami i nagle w g�o�niku odezwa� si� wysoki, d�wi�czny ton. - To oni? - zapyta� Marp. - Tak. - No, to w takim razie jeste�my tu� ko�o nich... - Niezupe�nie. Oni maj� mocn� radiostacj� lokaln�, wiesz, ze wzgl�du na pr�by, kt�re przeprowadzaj�... - Z nowo konstruowanymi kosmolotami? - Tak. - S�ysza�em, �e ten ich ogromny automat, wiesz, ten, kt�rego nazywaj� Konstruktor. samodzielnie projektuje te wszystkie ich kosmoloty. - Niezupe�nie sam. Za�o�enia przesy�aj� z Ziemi. - Tylko za�o�enia. Ca�� reszt�, ��cznie z lataj�cym modelem kosmolotu, wykonuj� sami. A jest ich trzech, tylko trzech... - No i Konstruktor. To jeden z najwi�kszych automat�w w Uk�adzie S�onecznym. W�a�ciwie on wykonuje ca�� prac�, a oni s� tam, wiesz... no... - Jak to? Oni nadzoruj� ca�� prac�. Soto, ten kosmik, opowiada� mi nawet, �e maj� z tym Konstruktorem sporo k�opot�w... - Te� tak s�ysza�em - Tor skin�� g�ow�. - Trzy tygodnie temu, gdy si� z nim spotka�em, wraca� z Instytutu Sieci Podprogowych. Oni w tym Instytucie zajmuj� si� najbardziej skomplikowanymi uk�adami. Chcia� si� z nimi konsultowa� cz�ciej, ale ta komunikacja... �e te� nie mogli tej bazy zbudowa� gdzie� bli�ej. - Nie... nie mogli -Tor spojrza� na Marpa i u�miechn�� si� - bo widzisz, oni przeprowadzaj� tam pr�by tych nowych kosmolot�w, a je�li si� pr�ba nie uda, to ko�czy si� to ma�ym wybuchem termoj�drowym. Powiedzieli mi przed odlotem, abym uwa�a� przy podchodzeniu do planetoidy... - B�dziemy uwa�a�. - Nadam im sygna�, �e ju� tutaj jeste�my. Przypuszczam, �e poczekaj� z pr�bami do naszego l�dowania. Tor odwr�ci� si� do pulpit�w steruj�cych i nacisn�� klawisz wezwania. Widzia� b�ysk wska�nika, kt�ry potwierdzi� emisj� energii z anten kosmolotu. - Tor - Marp przerwa� spacer po kabinie i zatrzyma� si� przed pulpitem kosmogacyjnym - Tor, oni przerwali nadawanie... - Nie rozumiem. Jak mogli przerwa�... - Nie ma ich sygna�u. - Ale w takim razie... - Przede wszystkim nasz automat kosmogacyjny nie odnajdzie ich planetoidy... - Tragedii nie ma. To jest kosmolot dalekiego zwiadu i mamy odpowiednie przyrz�dy, by ich odszuka�. Niestety, b�dziesz musia� troch� popracowa�, Marp. - Zgoda, Tor. Ale nie wszyscy lataj� na kosmolotach dalekiego zwiadu, zaopatrzonych w te wszystkie urz�dzenia.. - Nie wszyscy... - A gdyby�my byli w zwyk�ym kosmolocie, nie znale�liby�my nigdy tej planetoidy, ani za rok, ani za dziesi��, ani za sto lat. Chyba przypadkiem. - Gdyby�my byli zwyk�ym kosmolotem, nie mieliby�my r�wnie� paliwa na powr�t, min�liby�my t� planetoid� i pomkn�li w pr�ni� wzywaj�c pomocy tak d�ugo, a�by nas stamt�d wyci�gn�li. - W tym pustkowiu? Przecie� tu nawet automatyczne rakiety-sondy rzadko docieraj�. - Na pewno us�yszeliby nas na planetoidzie. Ale je�li oni by nam nie pomogli, nie nadali swego sygna�u lub nie odszukali swoim kosmolotem... no c�, Marp, wpisano by nas na list� zaginionych w Kosmosie... Nast�pne dwie godziny pracowali intensywnie, tak jak rzadko tylko pracuje cz�owiek w epoce automat�w. Tor planetoidy by� zapisany w pami�ci ich automat�w, a swoje po�o�enie wyznaczali z sygna��w z ksi�yc�w Jowisza. Automaty przeliczaj�ce sterowa�y bezpo�rednio silnikami i tylko cz�ste zmiany przyspieszenia dowodzi�y, �e jednak poruszaj� si� w�r�d trwaj�cych w wiecznym bezruchu gwiazd. - Z�o�� raport i wylej� tego Soto na jak�� peryferyjn� marsja�sk� baz�, gdzie b�dzie m�g� uprawia� sa�at� pod w emiterem agrotechnicznym - Marp odwr�ci� si� od pulpitu, na kt�rego ekranach bezskutecznie wypatrywa� sygna�u bazy. - I ca�� za�og� bary razem z nim - doda�. - Takich ludzi w og�le nie powinno wysy�a� si� w Kosmos. - Niepotrzebnie si� denerwujesz. Nawet w�r�d automat�w zdarzaj� si� wybrakowane egzemplarze, a c� dopiero w�r�d ludzi, kt�rzy b�d� co b�d� nie przechodz� przed urodzeniem kontroli technicznej. Raport oczywi�cie wy�lemy... przerwa� nagle-...o, widzisz, jest! Jest planetoida!-Tor wskazywa� na ekranie drobny rozb�ysk. To powraca�o echo radaru odbite od powierzchni planetoidy. - To tak, jakby�my byli w domu... - powiedzia� Marp i usiad� z rozmachem w fotelu. - Jeszcze te g�upie p� miliona kilometr�w. Podaj wsp�rz�dne automatowi kosmogacyjnemu. - A oni, dranie, si� nie odzywaj�. - Nie us�yszeli na pewno naszego sygna�u - Tor powiedzia� to bez przekonania. - Absurd. Przecie� maj� ca�� sfor� automat�w na nas�uchu. I jeszcze jedno. Zauwa�y�e�, kiedy ich radiostacja zamilk�a... - Marp nachyli� si� nad Torem i spojrza� mu wprost w twarz - zauwa�y�e�... Wtedy kiedy my�my si� odezwali... Oni specjalnie j� wy��czyli, a to by znaczy�o... - Ale� to niemo�liwe, Marp... - A to by znaczy�o, �e nie �ycz� sobie, by�my ich odwiedzali, �e woleliby nawet �mier� w Kosmosie od naszych odwiedzin. - To nie mo�e by� prawd�. - M�wi� o faktach. Oni nie wiedzieli, jakim kosmolotem nadlatujemy i jaki mamy zapas paliwa... Planetoida by�a drobnym okruchem skalnym, w kt�ry wtopiona zosta�a baza. Szczyt bazy tworzy� bia�� kopu�� odcinaj�c� si� wyra�nie na brunatnym tle ska�. - Sp�jrz, Marp - powiedzia� Tor, gdy byli ju� blisko widzisz baz�. Ca�a planetoida to jej obudowa. Troch� ska� wydr��onych od �rodka, a w ich wn�trzu, tam w g��bi, pracuje Konstruktor. Ska�y chroni� go przed meteorami i eksplozjami silnik�w nieudanych kosmolot�w... - To tam... widzisz... - Tam s� stocznie kosmiczne, w kt�rych budowane s� prototypy... Je�eli to, co oni tam buduj�, jest kosmolotem, to jest to najdziwniejszy kosmolot, jaki widzia�em w �yciu. Marp przyjrza� si� dok�adnie kosmolotowi i pomy�la�, �e Tor ma racj�. - Oni nad tym pracuj�. Widzisz b�yski palnik�w automat�w - powiedzia�. - Je�eli pracuj�, to nie b�d� chyba r�wnocze�nie przeprowadza� pr�b. L�dujemy? - L�duj. Tor �ci�gn�� ku sobie d�wignie steruj�ce, poczu� charakterystyczn� zmian� przyspieszenia i bia�a plama kosmodromu zacz�a gwa�townie rosn�� w ekranie. Autopilot omin�� wierzcho�ki anten, a potem kosmolot drgn�� lekko w zetkni�ciu z p�yt� l�dowiska. - Wk�adamy skafandry? - zapyta� Marp. - Tak... i mo�e - Tor zawaha� si� - mo�e na wszelki wypadek we� dezintegrator. - Wi�c zgadzasz si� ze mn�, �e tam nie wszystko mo�e by� w porz�dku... - Nie, ale ostro�no��... - Dobrze, dobrze. Dezintegrator to jest argument uniwersalny, argument dla wszystkich automat�w - doda�, gdy spostrzeg�, �e Tor chce zaprotestowa�. - Zamknij dok�adnie w�az - powiedzia� Tor i wyszed� pierwszy. Marp docisn�� zaw�r he�mu i ruszy� za nim. Po chwili stali ju� na bia�ej p�ycie kosmodromu. Przeszli do �luz wej�ciowych bazy odrywaj�c z trudem podeszwy but�w skafandra od chwytliwej powierzchni kosmodromu. Grawitacja na planetoidzie by�a niewyczuwalna i gdyby nie zabezpieczenia, ka�dy krok grozi�by uleceniem w pr�ni�. Przy �luzach wej�ciowych Tor zatrzyma� si� na chwil�. Wiedzia�, �e tam musia�y zosta� wbudowane automaty nads�uchuj�ce wezwa� na falach przewidzianych dla nadajnik�w skafandr�w. - Halo, Soto, przylecieli�my z Ziemi. S�yszeli�cie nasze wezwanie? - zapyta�. Przez chwil� nie by�o odpowiedzi, a potem g�o�nik szcz�kn�� - Nareszcie jeste�cie. Wejd�cie. Jestem w laboratorium. - Czeka�e� na nas? Nie by�o odpowiedzi. - Odezwij si�, Soto. Pami�tasz mnie? Marp jestem... - Wejd�cie, jestem w laboratorium - powt�rzy� g�o�nik. - Nie mog� powiedzie�, �eby ten tw�j Soto by� zbyt rozmowny. - Zdziwacza� tutaj. Zgadzasz si� ze mn�, Soto? - Zdziwacza�e�? - powiedzia� wprost do mikrofonu. - Jestem w laboratorium - powt�rzy� g�o�nik. Marp wzruszy� ramionami. - Chod�my - powiedzia� Tor i wszed� pierwszy. �luzy zatrzasn�y si� za nimi automatycznie, komora nape�ni�a si� powietrzem i wreszcie mogli zdj�� he�my. - Gdzie mo�e by� to laboratorium? - zapyta� Tor. - Znajdziemy. Ruszyli w d� lekko opadaj�cym korytarzem, kt�rego �ciany fosforyzowa�y niebieskaw� po�wiat� lucytu. Pod �cianami nie ko�cz�cym si� rz�dem sta�y awaryjne automaty, gotowe w razie alarmu do wyj�cia na zewn�trz, w mroczn� pr�ni� planetoidy. Gotowe na ka�dy rozkaz Konstruktora. Korytarz ��czy� si� z wielk� sal� - centralnym pomieszczeniem bazy. Sala ta sprawia�a wra�enie fragmentu Ziemi przeniesionego na t� dalek� planetoid�. W g�rze zamiast sklepienia b��kitnia�o fantomatyczne niebo, z kt�rego prawdziwym ciep�em promieniowa�o fantomatyczne s�o�ce przes�aniane od czasu do czasu fantomatycznymi cumulusami. Tylko ro�liny by�y prawdziwe i prawdziwy by� zapach p�nego lata. - Hej, hej... Jest tu kto? - zapyta� Marp. Zza krzak�w wyskoczy� ma�y androidalny automat. - Tak jak poprzednio dalszych sygna��w nie ma powiedzia� kr�tko. - O czym on m�wi, Tor? Tor wzruszy� ramionami. - Wyja�nij - poleci� kr�tko. - Zgodnie z poleceniem jestem w kontakcie z automatami nas�uchu. Sygna�y kosmolotu os�ab�y poni�ej poziomu szum�w. Nas�uch przej�y automaty specjalne. Obecnie brak sygna��w. - Szukali nas odbiorem podszumowym, jakby�my byli miliony kilometr�w od bazy, a my�my lecieli wprost na nich. Zabawne, co? - Marp �mia� si�, ale wida� by�o, �e jest z�y. - Dziwne... - Dziwne? Absurdalne! Oni si� tutaj bawi� w kosmonaut�w, jak mali ch�opcy na boisku szkolnym... - Chod�my do Soto - Tor powiedzia� to powa�nie. - Chod�my. Odszukajmy to laboratorium. My�l�, �e b�dziemy mu mieli sporo do powiedzenia. W ka�dym razie kosmikiem d�u�ej nie b�dzie. - Laboratorium. Gdzie jest laboratorium? - zapyta� Tor automatu. - Laboratorium chemiczne, druga kondygnacja, pierwszy korytarz - automat odpowiedzia� natychmiast. - Chemiczne? Soto nie jest chemikiem, Marp? - Nie. Jest cybernetykiem. - Wska� inne laboratoria. - Innych nie ma. - Jak to nie ma? - zdziwi� si� Marp. - On ma racj�. Teraz przypominam sobie. Przed odlotem wspominano mi, �e w odr�nieniu od innych baz tu nie prowadz� bada�. - Nawet dla codziennych potrzeb? - Nie, tu wszystkim kieruje Konstruktor. To laboratorium chemiczne te� powsta�o niedawno. Rozpocz�li badania py�u kosmicznego... - Rzeczywi�cie. Przypominam sobie, �e gdy widzia�em Soto, wspomina� mi, �e maj� nowego chemika, kt�ry wtedy w�a�nie zosta� w bazie. Podobno zdolny ch�opak. - To b�dzie ju� gdzie� tu... - Tak, tym korytarzem, ale druga kondygnacja. Przeszli jeszcze kilkana�cie krok�w. - Jest laboratorium ! - zawo�a� Marp. Weszli. - Czujesz ten sw�d? - zapyta� nagle Tor. - Tak. Sw�d po�aru. Ale ledwo si� go czuje. - Doskona�a klimatyzacja. Patrz... - stan�li w przej�ciu do drugiego pomieszczenia. - Tak, tu gaszono po�ar - zgodzi� si� Marp - ta bia�a skrzep�a piana pokrywaj�ca wszystko... Musia�o si� tu nie�le pali�. - Marp, automat po�arowy jest na miejscu. - Co w tym dziwnego ? - Sp�jrz. Piana wysch�a i kruszy si�. Zastyg�a co najmniej tydzie� temu, a automat jest, nikt go nie odes�a�. Widzisz, zobaczy� nas i odchodzi... - Nie rozumiem... - Po ugaszeniu po�aru wolno mu odej�� dopiero, gdy przyjd� ludzie. - To znaczy... ta piana... - Tak, tu nie by�o nikogo co najmniej od tygodnia... mimo po�aru nikt tu nie zaszed�... - A wi�c kto nas tu wzywa�? - Marp rozejrza� si� podejrzliwie i zsun�� z ramienia dezintegrator. - Nie wiem. Tu co� si� wydarzy�o, Marp. - A oni... gdzie oni s�? Musimy ich znale�� - ruszy� ku wyj�ciu. - Czekaj. Najpierw pomy�lmy. Co spowodowa�o po�ar? - Niewa�ne, szukajmy ich ! - Co najmniej od tygodnia tu nie byli, wi�c kilka minut nie ma znaczenia. - Ale mo�e oni w tej chwili w�a�nie... - Uspok�j si�. Sp�jrz, tutaj wszystko jest wypalone. Ten sczernia�y przyrz�d to by� kiedy� analizator zwi�zk�w chemicznych. - To nie mo�e wybuchn��. - Wybuchn�� nie mo�e. Masz racj�... Mo�e si� zapali�... - W�tpi�... Chyba �eby pracowa� bez przerwy kilkadziesi�t godzin. - I mia� do tego bezpieczniki niezupe�nie w porz�dku. Tak, dziwnie to wygl�da - Tor sta� bez ruchu po�rodku laboratorium. - A jednak nas tu wzywa�... - Tak. Jak on m�wi�? - Czekaj. "Wreszcie jeste�cie. Jestem w laboratorium", tak jako�... - Ciekawe. Wygl�da na to, �e czekano na nas. Tylko to laboratorium... Nie, to nie ma sensu. - Co nie ma sensu ? - Ten Chemik m�g� to, co�my s�yszeli, przekaza� automatowi. - Po co? - �eby�my mu nie przerywali do�wiadczenia, tylko przyszli do laboratorium. Rozumiesz? Czeka�. Nie by�o sygna��w, chcia� zaczyna� do�wiadczenie... - I przekaza� to automatowi wej�ciowemu... - No w�a�nie. - To sprawd�my zawarto�� pami�ci automatu wej�ciowego zapali� si� Marp. - Niestety, Marp. On m�g� to przekaza� automatowi przed po�arem, co najmniej tydzie� temu. A wtedy my sami nawet nie wiedzieli�my jeszcze, �e tu przylecimy. - Precyzyjnie to wymy�li�e�. St�d wynika, �e s�owa te nie by�y przeznaczone dla nas. - Wi�c dla kogo? - Sprawd�my najpierw, czy rzeczywi�cie s� tam nagrane Marp podszed� do mikrofonu. - Automat wej�ciowy za��da�. - Na odbiorze - automat odpowiedzia� natychmiast. - Podaj zlecenia zapisane w twej pami�ci. G�o�nik szcz�kn��: - Nareszcie jeste�cie. Wejd�cie. Jestem w laboratorium. Milczeli chwil�. - Tak. Mieli�my racj�... - pierwszy odezwa� si� Tor. - Ale co z tego? Gdzie jest ten Chemik? Dla kogo przeznaczone by�y te s�owa? Gdzie Soto i ten drugi in�ynier od kosmolot�w... Tor wzruszy� ramionami. Patrzy� w ekran zewn�trzny, w kt�rym czerni� na tle gwiazd odcina� si� poszarpany zarys o kilkaset metr�w odleg�ego horyzontu planetoidy. Wtem ca�y horyzont, wszystkie szczyty ska� rozb�ys�y na moment tym o�lepiaj�cym, trwaj�cym u�amek sekundy blaskiem, kt�ry daje wybuch j�drowy. A potem przez ca�� baz� od fundament�w przesz�o dr�enie. - Eksplozja j�drowa! - krzykn�� Marp. - Ten dziwaczny statek, kt�ry widzieli�my na zewn�trz, zosta� rozerwany na kawa�ki. - Nic dziwnego. Tworz�c takiego dziwol�ga, mo�na si� by�o tego spodziewa�. - Tak, to by� dziwny statek... - Tor zamy�li� si�. - Marp? Ale nie, to przecie� niemo�liwe. - Co? - Wydawa�o mi si�, �e zaczynam rozumie�. Przysz�o mi na my�l, �e tamten statek, kt�ry eksplodowa�, m�g� zosta� zbudowany tylko przez nie kontrolowanego Konstruktora... - W ka�dym razie �le kontrolowanego. �aden in�ynier do tego by nie dopu�ci�... - Nie, dobrze powiedzia�em, nie kontrolowanego! - Jak to? - Przypuszczam, �e tu w bazie nie ma nikogo ! Nikogo ! Rozumiesz? I to nie ma co najmniej od tygodnia. Powiedz, kiedy widzia�e� si� z Soto? - Ponad trzy tygodnie temu... - a po chwili doda�: S�dzisz, �e oni nie wr�cili? - Tak. - �e zagin�li w Kosmosie? - Tak. - I dlatego nie otrzymywali�my na Ziemi sprawozda�... milcza� chwil�. - Ale dlaczego zagin�li? - Sam chcia�bym to wiedzie�. - A z Chemikiem? Co si� sta�o z Chemikiem? - Spr�buj� sprawdzi� odczyt w pami�ci Konstruktora. Mo�e tam zosta�o co� zapisane. - Chcesz tam zej��... do uk�ad�w pami�ci, na samo dno bazy? - A czy widzisz, Marp, jakiekolwiek inne wyj�cie? Zeszli korytarzem w d� i znowu byli w fantomatycznym ogrodzie. Lecz tym razem chmury przes�oni�y niebo i wiatr sta� si� ch�odniejszy. Nagle us�yszeli za sob� kroki. Odwr�cili si� obaj, ale to by� tylko automat. Ma�y androidalny automat, ten sam, co poprzednio. - Czego chcesz? - zapyta� Marp. - Tak jak poprzednio dalszych sygna��w nie ma powiedzia� automat. - M�wi�e� ju� to - zauwa�y� Tor. - Otrzyma�em polecenie powtarzania. Czy zmieniasz polecenie? - Nie - odpowiedzia� Tor, a potem z nag�ym zainteresowaniem doda�: - Wyja�nij! - Przecie� ju� raz wyja�nia�... - Nie przerywaj, Marp. - Zgodnie z poleceniem jestem w kontakcie z automatami nas�uchu. Sygna�y kosmolotu os�ab�y poni�ej poziomu szum�w. Nas�uch przej�y automaty specjalne. Obecnie brak sygna��w... - M�wi� to ju� przecie� - Marp by� zniecierpliwiony. - Ale�, Marp, nie rozumiesz jeszcze? To on informowa� Chemika o sygna�ach rakiety Soto. To, co s�yszysz, to ostatni komunikat... Rakieta Soto tak oddali�a si� od planetoidy, �e jej sygna��w nie mo�na by�o dalej odbiera�. Zauwa�,. najpierw by�a bli�ej bazy, sygna�y by�y wyra�ne, ponad poziomem szum�w. Potem zacz�a si� oddala� i sygna�y cich�y. - Odchodzi�a w Kosmos... - Tak. - Ale dlaczego? - S�dz�, �e znamy przyczyn�. - Brak sygna��w z bazy. - Przypuszczasz, �e gdy nadali wezwanie ze swej rakiety... - Planetoida umilk�a, tak jak umilk�a, gdy my�my j� wezwali. - Ale Soto mia� zwyk�y kosmolot, w kt�rym nie by�o ju� paliwa... - My�lisz, �e nie m�g� odszuka� planetoidy i kosmolot min�� planetoid� w swej drodze ku kra�com Uk�adu S�onecznego... - Tak. Na pewno. Nadawali wezwania pomocy... - ... kt�rych nikt nie odbiera�. Odbiera�a je planetoida i milcza�a. Marp zastanowi� si� chwil�. - No a Chemik? - zapyta�. - W�a�nie, co zrobi� Chemik? Tego musimy si� dowiedzie� powiedzia� Tor. - I dlaczego zgin��? - doda� po chwili. - Zgin�� ? - Tak przypuszczam. Teraz szli korytarzem w d�, w g��b bary. Min�li wielkie pancerne �luzy odgradzaj�ce pomieszczenia mieszkalne od uk�ad�w Konstruktora i weszli do jego wn�trza. Korytarz sta� si� w�ski i przypomina� raczej �cie�k� le�n� ni� normalny korytarz bazy kosmicznej. �ciany jarz�ce si� b��kitem lucytu znikn�y, a ich miejsce zaj�y spl�tane w przedziwn� g�stwin� kryszta�y uk�ad�w Konstruktora wi�zane pl�tanin� przezroczystych, r�nokolorowych po��cze�. Z kryszta��w tych wydobywa�a si� s�aba, zielonkawa po�wiata, kt�rej nat�enie zmienia�o si� w bez�adnym, chaotycznym rytmie. Co kilkana�cie metr�w odchodzi�y w bok w�skie �cie�ki, kt�rymi cz�owiek nie zdo�a�by si� przecisn��. - To s� przej�cia dla automat�w naprawczych powiedzia� Tor. - Ogromny jest ten Konstruktor. Tysi�ce metr�w korytarzy. - Tak, on jest pot�ny - zgodzi� si� Tor - ale z drugiej strony, pomy�l, zawarta jest w nim ca�a wiedza ludzko�ci o lotach mi�dzyplanetarnych, ca�a astronomia, kosmogacja, wiadomo�ci o atmosferach planet...... - Poza tym on podejmuje decyzje... - I nie tylko podejmuje decyzje. On si� uczy, uczy si� od razu, gdy cz�owiek tylko raz skoryguje jego decyzje. Nigdy nie powtarza swoich b��d�w... - Zdolny automat. Nie �miej si�, ale Soto mi m�wi�, �e Konstruktor nie lubi, gdy zmienia si� jego decyzje... - Jak to nie lubi? Nie mo�e si� przecie� sprzeciwi� �adnej decyzji cz�owieka. Ma wbudowany uk�ad bezwzgl�dnego pos�usze�stwa. - Tak, ale Soto m�wi�, �e stara si� po prostu nie dopuszcza� do sytuacji, w kt�rych cz�owiek zmienia�by jego decyzje. W�a�nie dlatego Soto konsultowa� si� z Instytutem Sieci Podprogowych. - Ciekawe. - Soto te� tak m�wi�. Zatrzymali si�. - A tam s� zespo�y pami�ci. Tor pochyli� si� nad okr�g�ym otworem szybu. Wia�o stamt�d zimnem i mimo klimatyzacji oddech zmienia� si� w par�. - Nie jest tam za ciep�o... - To p�ynny hel. Mimo izolacji cieplnej i ca�ej tej klimatyzacji wszystko wyzi�bia. - Schodzimy? - Tak. Wezwiemy tylko automaty. - Przypuszczasz, �e on tam mo�e by�? - Chemik? - Tak. - Nie wiem. Mo�e... Gdyby by� cybernetykiem, znale�liby�my go tam. To oczywiste, �e przyczyn� musia�a by� decyzja Konstruktora. Decyzja ta musia�a zosta� zapisana w pami�ci... - Ale on by� chemikiem. - W�a�nie. Przypuszczam, �e nie potrafi�by nawet przejrze� zawarto�ci pami�ci takiego automatu. Automaty naprawcze nadesz�y po chwili, niewielkie, sto�kowate, z dziesi�tkami specjalizowanych wypustek operacyjnych wysuwaj�cych si� na ��danie ze sto�ka. Przepu�cili je przodem i schodzi�y one kolejno w g��b szybu. Nagle tu� za nimi odezwa� si� wewn�trzny g�o�nik Bazy - Nareszcie jeste�cie. Wejd�cie. Jestem w laboratorium. - Co... co to by�o... - wyszepta� wreszcie Marp - on gdzie� tam jest i nas wzywa... Tor nie odpowiedzia�. - Chod�my, Tor... on nas wzywa�. S�ysza�e� przecie�. Chod�my, na co czekasz? - Przypuszczam - Tor odpowiedzia� po chwili - �e w�a�nie o to chodzi, by�my tam wr�cili... - Wzywa� nas. - To nie Chemik. Przypuszczam, �e to Konstruktor poleci� automatowi wej�ciowemu odtworzy� te s�owa i przekaza� je do wewn�trznej sieci bazy tak, by�my je tu us�yszeli... - Konstruktor? Po co mia�by to robi�? - Nauczy� si�, �e po tych s�owach idziemy do laboratorium. Odtwarzali�my je dwa razy. Raz poszli�my poty do laboratorium, a za drugim razem znajdowali�my si� we wn�trzu tego pomieszczenia. Teraz... teraz chce, �eby�my tam poszli znowu... - Ale po co? - Nie chce, aby�my weszli do zespo��w pami�ci. Zatrzyma� nas nie mo�e. Nic prawie o nas nie wie, tylko to, �e po tym ha�le idziemy do laboratorium... - Tak s�dzisz... - Tak. To jest samoucz�cy si� automat. Sam m�wi�e�, �e Soto wspomina�, i� Konstruktor stara si� nie dopu�ci� do pewnych sytuacji. Masz. To .jest w�a�nie przyk�ad takiego zachowania... - I co zrobimy? - Idziemy... idziemy do jego pami�ci. On mo�e robi� takie kawa�y, ale naprawd� zatrzyma� nas nie mo�e. W swojej pseudopsychice ma wbudowane uk�ady bezwzgl�dnego pos�usze�stwa cz�owiekowi. Tor zszed� pierwszy, a za nim Marp. Kilkadziesi�t krok�w oszronionym korytarzem i byli w centrum pami�ci. - Cz�owiek czuje si� tu jak w lod�wce. - Je�eli jest ci zimno, w�� he�m i w��cz ogrzewanie skafandra. - Co, wewn�trz bary mam chodzi� ubrany jak w pr�ni? Nigdy! Zaczynajmy lepiej t� robot�. - Zaczn� od przejrzenia ogranicze� narzuconych na budowane kosmoloty. To jest g��wne zadanie Konstruktora, jego przeznaczenie, i to mo�e by� �r�d�em najwi�kszych konflikt�w automatu. - Konflikt�w? - Tak. W fundamentach jego pseudopsychiki jest wbudowana d��no�� do przezwyci�ania trudno�ci na drodze do zrealizowania nowego kosmolotu. M�wi�c to Tor r�wnocze�nie przy pomocy automatu zdj�� p�yt� pancern�. Za ni� b�yszcza�y tysi�ce niewielkich kryszta�k�w zlepionych w nieforemn� bry��. Do tej bry�y elastycznymi mackami przyssa� si� ma�y, wyspecjalizowany automat odczytu. - Tak - powiedzia� po chwili - mo�na si� by�o tego spodziewa�. Najwi�kszym ograniczeniem dla Konstruktora by� In�ynier. - Jaki in�ynier... - Nie znam jego nazwiska. Konstruktor okre�la go jako "czynnik ludzki". Pewnie ten In�ynier, kt�ry lecia� wtedy z Soto. - Dobrze. Ale dlaczego by� ograniczeniem?... - Bo nie zgadza� si� na liczne koncepcje Konstruktora. Zapewne cz�� jego sprzeciw�w mia�a racjonalne podstawy, a cz�� wynik�a z przyzwyczaje� do konwencjonalnych konstrukcji, konwencjonalnych silnik�w. Koncepcje Konstruktora odno�nie rozwi�za� technicznych kosmolot�w musia�y by� bardzo �mia�e... - T� ostatni�, wykonan� bez udzia�u In�yniera widzieli�my. - W�a�nie. W niczym nie przypomina�a kosmolotu. Wszystkie takie koncepcje In�ynier odrzuca�, a Konstruktor musia� by� mu pos�uszny. - To jest normalne. Z tego jeszcze nic nie wynika... - Tak, ale Soto i In�ynier odwiedzali kilkakrotnie Instytut Sieci Podprogowych. Sam mi o tym wspomina�e�. - Odwiedzali. Ale co to ma do rzeczy? - Po prostu, w czasie gdy ich nie by�o na planetoidzie, Konstruktorowi nikt nie przeszkadza� w jego dzia�alno�ci. Nie by�o In�yniera... Ale nie w tym rzecz. Istota sprawy le�y gdzie indziej. Ot� Konstruktor, automat ucz�cy si�, zauwa�y�, �e ka�demu powrotowi In�yniera towarzyszy wcze�niejsze wezwanie radiowe, odbierane w bazie. Wezwanie to w��cza�o nadajnik bary, je�eli nie pracowa�. Rozumiesz teraz? Po prostu Konstruktor doszed� do wniosku, �e w��czenie nadajnika jest konieczne do powrotu In�yniera, kt�ry stanowi ograniczenie w swobodzie jego dzia�ania... - I wy��czy� nadajnik... - Tak, wy��czy� nadajnik bazy, gdy nadchodzi�o wezwanie nadane z przybywaj�cego kosmolotu... Nam tak�e wy��czy�... Pami�tasz? - Pami�tam. - Spos�b okaza� si� skuteczny. In�ynier nie wr�ci�... - Wi�c on potraktowa� In�yniera jak obiektywn� trudno�� w realizacji projektu... tak jak traktowa� trudno�ci techniczne, dla kt�rych znajdowa� rozwi�zanie. - Tak. - I nie przypuszcza�, �e oni zgin�... - W jego pami�ci nie jest zapisane, �e odej�cie kosmolotu w pr�ni� mo�e narazi� cz�owieka na niebezpiecze�stwo. Gdyby to wiedzia�, nigdy by nie przerwa� nadawania. Nie m�g�by, bo by�oby to sprzeczne z podstawowymi prawami jego pseudopsychiki... - A Chemik? Co si� sta�o z Chemikiem? Nie wiem. My�l�, �e czeka� na Soto i In�yniera... Oni nie przylatywali. Rozpocz�� do�wiadczenia... Przekaza� automatowi wej�ciowemu s�owa, kt�re s�yszeli�my, a ma�y androidalny automat informowa� go o sygna�ach kosmolotu Soto... - Dobrze, ale co si� z nim sta�o? To jest istotne. Tor milcza� chwil�. - Przypuszczam, �e zrozumia� w ko�cu, �e co� jest nie w porz�dku, wtedy gdy automat przekaza� mu wiadomo�� o s�abni�ciu sygna��w. Zostawi� do�wiadczenie i nie wy��czaj�c aparat�w pobieg� do centrum odbioru. Tam us�ysza� cichn�ce wezwania pomocy kosmolotu Soto... - I co dalej? Tor wzruszy� ramionami. - Nie wiem... - Ale co� przypuszczasz? - Przypuszczam, ale to za ma�o. Przypuszczam, �e pope�ni� b��d, przez kt�ry wszyscy zgin�li. My�la� widocznie, �e rakieta zosta�a uszkodzona przez meteor i oni tam gin�, a automat kosmogacyjny samoczynnie nadaje wezwania pomocy. Przypuszczenie dobre jak ka�de inne... Faktem jest, �e nie wzywa� przez radio kosmolotu Soto. My�l�, �e wybieg� na kosmodrom i wystartowa� awaryjnym kosmolotem kieruj�c si� na ich sygna�y... - Rozumiem - Marp m�wi� cicho, zupe�nie cicho my�lisz wi�c, �e gdy planetoida znikn�a z ekran�w jego radar�w, znalaz� si� w tym samym po�o�eniu co Soto i In�ynier... - Tak, planetoida nie nadawa�a sygna��w, a bez nich nie mo�na jej by�o znale��, chyba przypadkiem... A przypadek ten si� nie zdarzy� - Tor spojrza� na automat umocowuj�cy pancern� p�yt� na swoim miejscu i poszed� ku wyj�ciu. - Tor! - zawo�a� za nim Marp. - Musimy jeszcze przekaza� do pami�ci Konstruktora informacj�, �e odlot ludzi w Kosmos grozi im �mierci�. - Nie, Marp. Nie zrobimy tego - Tor zatrzyma� si�. - Nie zrobimy tego, poniewa� mieliby�my powa�ne trudno�ci z opuszczeniem bazy. Konstruktor stara�by si� temu zapobiec wszystkimi dost�pnymi mu sposobami. To jest automat i jednym z jego podstawowych za�o�e� jest ochrona �ycia cz�owieka... <abc.htm> powr�t