2961
Szczegóły |
Tytuł |
2961 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2961 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2961 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2961 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOSEPH CONRAD
ZE WSPOMNIE�
OD AUTORA
Ukazanie si� tej ksi��ki w nowej postaci nie wymaga w�a�ciwie drugiej przedmowy.
Ale poniewa� wynurzenia autora s� tu bardzo na miejscu, korzystam ,ze
sposobno�ci, aby wspomnie� o dw�ch kwestiach, wynik�ych z pewnych dotycz�cych
mnie o�wiadcze�, kt�re niedawno pojawi�y si� w prasie.
Jedno z nich dotyczy j�zyka. Czu�em zawsze, �e ludzie patrz� na mnie jak na
pewnego rodzaju dziwol�ga; jest to opinia, kt�r� tylko cyrkowcy mog� uzna� za
po��dan�. Trzeba specjalnego usposobienia, aby lubowa� si� w fakcie, �e si� umie
dokonywa� dziwacznych rzeczy z rozmys�em i jak gdyby z czystej pr�no�ci.
Fakt, �e nie pisz� w ojczystym j�zyku, by� naturalnie cz�sto omawiany w
recenzjach i notatkach o r�nych mych ksi��kach oraz w obszerniejszych
artyku�ach krytycznych. S�dz�, �e to by�o nieuniknione, a komentarze brzmia�y
naprawd� wyj�tkowo pochlebnie. Ale nie mam i nie mog� mie� pod tym wzgl�dem
pr�no�ci, kt�r� by mo�na po�echta�.
W notatce tej chc� przede wszystkim odrzuci� wszelk� zas�ug�, mog�c� wyp�ywa� z
aktu �wiadomej woli. Rozpowszechni�o si� jako� wra�enie, �e dokona�em wyboru
mi�dzy dwoma obcymi dla mnie j�zykami, francuskim i angielskim. To wra�enie jest
mylne. Zdaje mi si�, �e wywo�a� je artyku� Sir Hugh Clifforda, og�oszony, o ile
pami�tam, w roku 1898. Na jaki� czas przedtem Sir Hugh Clifford przyjecha� mnie
odwiedzi�. Wprawdzie nie jest pierwszym przyjacielem, kt�rego pozyska�y mi moje
ksi��ki, ale jest jednym z dw�ch pierwszych, obok pana Cunninghame Grahama;
ostatni - rzecz charakterystyczna - zachwyci� si� moj� nowel� Plac�wka post�pu.
Te zwi�zki przyja�ni przetrwa�y po dzi� dzie� i zaliczam je do swych cennych
skarb�w.
Pan Hugh Clifford (nie mia� jeszcze w�wczas tytu�u) og�osi� by� w�a�nie pierwszy
tom szkic�w malajskich. Oczywi�cie wizyta jego ucieszy�a mnie niezmiernie,
zar�wno jak i wszystkie mi�e s�owa o pierwszych mych ksi��kach oraz o pewnych
nowelach maj�cych za t�o Archipelag Malajski. Pami�tam, �e powiedzia� wiele
rzeczy, od kt�rych powinienem by� w swej skromno�ci zaczerwieni� si� po uszy, i
w ko�cu rzek� z bezwzgl�dn�, lecz dobrotliw� stanowczo�ci� cz�owieka, zwyk�ego
m�wi� gorzk� prawd� nawet potentatom Wschodu (oczywi�cie dla ich w�asnego
dobra), �e w�a�ciwie nie mam poj�cia o Malajach. Wiedzia�em o tym dobrze. Nie
uwa�a�em si� nigdy za wyroczni� w tych kwestiach i odpali�em (dziwi� si� po dzi�
dzie� swej zuchwa�o�ci): "Naturalnie �e nie mam poj�cia o Malajach. Gdybym
wiedzia� cho�by setn� cz�� tego, co pan i Frank Swettenham wiecie o nich, to
wszyscy by otwarli usta z podziwu." Hugh Clifford w dalszym ci�gu patrzy� na
mnie dobrotliwie (lecz stanowczo) i wreszcie obaj wybuchn�li�my �miechem.
Podczas tej przemi�ej wizyty sprzed lat dwudziestu, kt�r� tak dobrze pami�tam,
m�wili�my o wielu rzeczach - mi�dzy innymi o charakterystycznych cechach r�nych
j�zyk�w - i tego dnia w�a�nie m�j przyjaciel odni�s� wra�enie, �e zrobi�em
�wiadomy wyb�r mi�dzy francuskim i angielskim. P�niej, gdy przyja�� (kt�ra dla
Sir Hugh Clifforda nie jest pustym s�owem) pobudzi�a go do napisania studium o
Josephie Conradzie w "North American Review", podzieli� si� swym wra�eniem z
publiczno�ci�.
Odpowiedzialno�� za owo nieporozumienie, gdy� nie by�o to nic innego, spada z
pewno�ci� na mnie. Wida� si� �le wyrazi�em w ci�gu przyjaznej i poufnej rozmowy,
kiedy si� s��w nie dobiera. Pami�tam, �e chcia�em rzec co nast�puje: Gdybym by�
musia� zrobi� wyb�r mi�dzy tymi dwoma j�zykami, to - pomimo �e znam nie�le
francuski i w�adam nim od dzieci�stwa - l�ka�bym si� wypowiada� w j�zyku tak
bardzo "skrystalizowanym". Zdaje mi si�, �e u�y�em w�a�nie tego s�owa. Potem
przeszli�my na inne tematy. Musia�em m�wi� troch� o sobie, a to, co Sir Hugh
Clifford opowiada� o swej pracy na Wschodzie, na jego odcinku Wschodu, kt�ry
pozna�em tylko przelotnie i powierzchownie, by�o niezmiernie zajmuj�ce. Mo�e
obecny gubernator Nigerii nie pami�ta tej rozmowy r�wnie dobrze jak ja, lecz
jestem pewien, �e nie we�mie mi za z�e tego, co w j�zyku dyplomat�w nazywa si�
"sprostowaniem"; a sprostowanie to dotyczy s��w nieznanego autora, kt�rego Sir
Hugh Clifford wyszuka� i z kt�rym nawi�za� przyja��, powodowany szlachetn�
sympati�.
Prawda polega na tym, �e moja w�a�ciwo�� pisania po angielsku przysz�a mi tak
�atwo jak pierwsza lepsza wrodzona sk�onno��. Mam szczeg�lne a niezachwiane
poczucie, i� ta w�a�ciwo�� by�a zawsze nieod��czn� cz�ci� mojej istoty.
Angielski j�zyk nie by� dla mnie nigdy kwesti� wyboru lub adopcji. Pomys� wyboru
nie przyszed� mi nawet do g�owy. A co do adopcji - no tak, ta mia�a istotnie
miejsce; ale to ja zosta�em zaadoptowany przez ducha j�zyka, kt�ry ow�adn�� mn�
z chwil�, gdym przezwyci�y� pierwsze trudno�ci angielskiej mowy; ow�adn�� mn�
tak zupe�nie, �e, wed�ug mego przekonania, nawet jego idiomy wp�yn�y
bezpo�rednio na moje usposobienie i kszta�towa�y m�j charakter, w�wczas jeszcze
podatny wp�ywom.
Oddzia�ywanie to si�ga�o bardzo g��boko i dlatego zbyt jest tajemnicze, aby
mo�na je by�o wyja�ni�. To jest r�wnie niemo�liwe, jak wyja�ni� mi�o�� od
pierwszego wejrzenia. By�a w tym zwi�zku ta sama prawie fizyczna rado�� z
zetkni�cia si�, ta sama wzruszona uleg�o�� i duma z posiadania, a zarazem
zdumienie towarzysz�ce wielkiemu odkryciu; lecz nie by�o tam ani �ladu
strasznego zw�tpienia, kt�re pada cieniem na p�omie� naszych przemijaj�cych
nami�tno�ci. Wiedzia�em bardzo dobrze, �e to ju� nie przeminie.
W�a�ciwo�� pisania po angielsku przypad�a mi jak odkrycie, nie otrzyma�em jej w
spadku, i w�a�nie ni�szo�� mych praw do niej czyni mi j� tym bardziej cenn� i
obowi�zuje do tego, aby okaza� si� godnym wielkiego szcz�cia. Ale zdaje si�, �e
to wszystko brzmi, jakbym usi�owa� wyja�ni� t� spraw� - co przed chwil� uzna�em
za niemo�liwe. Mo�na przyzna� z najwy�szym uznaniem, �e w zakresie czynu
Niepodobie�stwo nie istnieje dla nieugi�tego ludzkiego ducha, natomiast w
zakresie analizy stajemy wcze�niej czy p�niej wobec Niepodobie�stwa. Wszystko,
do czego mam prawo po up�ywie tylu lat pracy pe�nej �arliwego oddania, a tak�e i
niepokoju, p�yn�cego ze zw�tpie�, waha� i niedoskona�o�ci, wszystko, do czego
mam prawo - to, aby mi wierzono, gdy m�wi�, �e gdybym nie by� pisa� po
angielsku, nie by�bym pisa� wcale.
Druga uwaga, kt�ra mi si� nasuwa, jest tak�e sprostowaniem, ale mniej
bezpo�rednim. Nie ma �adnego zwi�zku ze sposobami wypowiadania si�; wprawdzie
dotyczy mnie jako autora, lecz w inny spos�b. Nie moj� jest rzecz� krytykowanie
mych s�dzi�w, tym bardziej �e czu�em zawsze, i� oceniaj� mnie wy�ej, ni� na to
zas�uguj�. Ale wydaje mi si�, �e ich niezmienna dla mnie �yczliwo�� przypisywa�a
narodowym i historycznym wp�ywom to, co, moim zdaniem, zale�y po prostu od
indywidualnych cech jednostki. Tak zwany w literackim �wiecie sclavonism1 jest
absolutnie obcy polskiemu temperamentowi z jego tradycj� wolno�ci, jego
rycerskim pogl�dem na moralne w�dzid�a i przesadnym szacunkiem dla praw
jednostki; pomin�wszy ju� ten wa�ny fakt, �e polska umys�owo��, zachodnia z
natury, kszta�towa�a si� na wzorach w�oskich oraz francuskich, sympatyzuj�c
zawsze, jak �wiadczy historia, nawet w sprawach religijnych, z najbardziej
liberalnymi pr�dami my�li europejskiej. Bezstronny pogl�d na ludzko�� we
wszystkich jej fazach wspania�o�ci i n�dzy, a przy tym szczeg�lny szacunek dla
praw tych, co na tej ziemi pozbawieni s� przywilej�w, szacunek nie wyp�ywaj�cy z
pobudek mistycznych, lecz oparty na gruncie prostego kole�e�stwa i szlachetnych
wzajemnych us�ug-oto zasadnicze rysy duchowej i moralnej atmosfery w domach, pod
kt�rych dachem sp�dzi�em niespokojne dzieci�stwo; a rysy te wyp�ywaj� z
wewn�trznych g��bokich przekona�, niewzruszonych i konsekwentnych, bardzo
dalekich od tego humanitaryzmu, kt�ry wydaje mi si� tylko kwesti�
niepoczytalnych nerw�w lub chorobliwego sumienia.
Jeden z naj�yczliwszych mych krytyk�w usi�owa� przypisa� pewne charakterystyczne
cechy mego dzie�a temu, �e "jestem synem rewolucjonisty". Jest to najmniej
trafne ze wszystkich okre�le� w stosunku do cz�owieka, kt�rym by� m�j ojciec,
maj�cy tak silne poczucie odpowiedzialno�ci w zakresie idei i czynu i tak
nieczu�y na poduszczenia osobistej ambicji. Nie mog� doprawdy poj��, dlaczego w
ca�ej Europie okre�lano jako "rewolucje" polskie powstania z lat 1831 i 1863. Te
powstania by�y po prostu buntami przeciw obcej przemocy. Nawet sami Rosjanie
nazywali je rokoszami, co z ich punktu widzenia by�o �cis�� prawd�. Ojciec m�j
nie by� bardziej rewolucyjny od innych Polak�w zaj�tych przygotowaniem wypadk�w
z 1863 r., to jest nie pracowa� nad obaleniem �adnego spo�ecznego czy
politycznego systemu. By� po prostu patriot�, cz�owiekiem, kt�ry wierzy w ducha
narodu i nie mo�e znie��, aby ten duch cierpia� niewol�.
Wywo�ano na forum publiczne posta� ojca w �yczliwej intencji usprawiedliwienia
dzie�a syna, pragn� wia� jeszcze kilka s��w powiedzie� o tej postaci z mojej
przesz�o�ci. Jako dziecko nie zdawa�em sobie sprawy z dzia�alno�ci ojca, bo
.umar�, zanim jeszcze sko�czy�em lat dwana�cie. Widzia�em na w�asne oczy
uroczysty pogrzeb, pust� jezdni�, milcz�ce t�umy; lecz by�o dla mnie jasne, �e
duch narodu chwyci� dogodn� sposobno��, aby si� wypowiedzie�. T�um robotnik�w i
m�odzie�y akademickiej z obna�onymi g�owami, kobiety u okien, uczniowie na
chodnikach, wszyscy ci ludzie nie mogli wiedzie� o moim ojcu nic poza znan� jego
wierno�ci� dla uczucia, kt�re panowa�o wszechw�adnie we w�asnych ich sercach. I
ja sam w�wczas nie wiedzia�em nic wi�cej; ta wielka, milcz�ca manifestacja
wyda�a mi si� najprostszym z ho�d�w nie dla cz�owieka, lecz dla idei.
Mnie osobi�cie wzruszy�o daleko silniej spalenie r�kopis�w ojca na jakie dwa
tygodnie przed jego �mierci�. Odby�o si� to pod w�asnym jego nadzorem. Tego
wieczora wszed�em do pokoju ojca troch� wcze�niej ni� zwykle i, nie zauwa�ony
przez nikogo, przypatrywa�em si� szarytce wrzucaj�cej r�kopisy do ognia
rozpalonego na kominku. M�j ojciec siedzia� w g��bokim fotelu wsparty o
poduszki. Wsta� w�wczas z ��ka po raz ostatni. Wygl�da� w moich oczach jak
cz�owiek nie tyle beznadziejnie chory, co �miertelnie znu�ony - jak cz�owiek
pokonany. �w akt zniszczenia papier�w dotkn�� mnie g��boko, bo wygl�da� na
poddanie si�. Ale nie �mierci. Dla cz�owieka tak silnej wiary �mier� wrogiem by�
nie mog�a.
Przez wiele lat by�em pewien, �e r�kopisy ojca zosta�y spalone a� do ostatniego
skrawka, lecz w lipcu 1914 roku bibliotekarz Uniwersytetu Jagiello�skiego
odwiedzi� mnie w czasie mego kr�tkiego pobytu w Polsce i wspomnia�, �e istnieje
kilka r�kopis�w mego ojca, a tak�e i seria list�w pisanych przed wygnaniem i
podczas wygnania do najbli�szego przyjaciela, kt�ry przes�a� je do Uniwersytetu
na przechowanie. Poszed�em od razu do biblioteki, ale mia�em wtedy czas tylko
okiem na nie rzuci�. Chcia�em przyj�� znowu nazajutrz i poleci�, aby sporz�dzono
kopi� ca�ej korespondencji. Lecz nazajutrz wybuch�a wojna. Wi�c mo�e ju� si�
nigdy nie dowiem, co ojciec m�j pisa� do najbli�szego przyjaciela w czasach
domowego szcz�cia, w pe�ni �ywych nadziei, w pocz�tkach swego ojcostwa - i
p�niej, w godzinach rozczarowania, sieroctwa i �a�oby.
My�la�em tak�e, �e zapomniano o nim zupe�nie w czterdzie�ci pi�� lat po jego
�mierci. Ale nie. Kilku m�odych literat�w wydoby�o go z zapomnienia, g��wnie
jako wybitnego t�umacza Szekspira, Wiktora Hugo i Alfreda de Vigny; ojciec m�j
prze�o�y� dramat tego ostatniego Chatterton i zaopatrzy� go wymownym wst�pem,
broni�c g��boko ludzkich uczu� poety i jego idea�u, polegaj�cego na szlachetnym
stoicyzmie. Przypomniano tak�e polityczn� dzia�alno�� mego ojca; kilku
wsp�czesnych mu ludzi - jego koleg�w w pracy, zmierzaj�cej do utrzymania w
narodzie niez�omnej nadziei na przysz�� niepodleg�o�� - og�osi�o po doj�ciu do
staro�ci wspomnienia, w kt�rych rola odegrana przez mego ojca zosta�a ujawniona
po raz pierwszy. Dowiedzia�em si� w�wczas o faktach z jego �ycia zupe�nie mi nie
znanych, faktach, kt�re poza grup� wtajemniczonych mog�y by� wiadome tylko
jednej osobie - mej matce. I tak, z tomu po�miertnych wspomnie� odnosz�cych si�
do tych gorzkich lat, dowiedzia�em si�, �e pierwotnym zamiarem tajnego
Narodowego Komitetu by�o zorganizowa� op�r moralny przeciwko wzmo�onemu
rosyjskiemu uciskowi i �e projekt ten wyszed� od mego ojca, a pierwsze zebrania
Komitetu odbywa�y si� w naszym mieszkaniu w Warszawie; pami�tam z tego
mieszkania wyra�nie tylko jeden pok�j, bia�y i czerwony, prawdopodobnie salon.
By�y tam sklepione drzwi - najwy�sze, jakie sobie mo�na wyobrazi�. Dok�d
prowadzi�y, pozostaje dla mnie tajemnic�; lecz po dzi� dzie� nie mog� si� oprze�
wra�eniu, �e wszystko to by�o olbrzymich rozmiar�w i �e postacie, ukazuj�ce si�
i znikaj�ce w tej niezmiernej przestrzeni, przerasta�y wzrostem ludzi, kt�rych
spotyka�em w p�niejszym �yciu. Pami�tam w�r�d nich moj� matk�, bli�sz� mi od
innych postaci, ubran� w czer� narodowej �a�oby, noszonej Wbrew okrutnym zakazom
policji. Zachowa�em te�, g��wnie z tych czas�w, wspomnienie lelku wobec
tajemniczej matczynej powagi, kt�ra nie by�a jednak pozbawiona u�miechu. Bo
pami�tam i u�miechy mej matki. Pewno dla mnie umia�a zawsze zdoby� si� na
u�miech. By�a w�wczas m�oda, nie mia�a jeszcze trzydziestu lat. Umar�a w cztery
lata p�niej na wygnaniu.
Na kartach tej ksi��ki wspominam o odwiedzinach mej matki w domu brata, mniej
wi�cej na rok przed jej �mierci�. Opowiadam te� troch� o moim ojcu, tak jak go
pami�tam w latach nast�puj�cych po �miertelnym ciosie, kt�rym by�a dla niego
utrata �ony. Wywo�a�em ponownie te cienie, odpowiadaj�c na s�owa �yczliwego
krytyka, a teraz niech�e im b�dzie wolno powr�ci� na miejsce swego spoczynku,
gdzie ich ziemskie postacie trwaj� wci��, zasnute mg��, lecz �ywe, czekaj�c
chwili, kiedy ich dojmuj�ca rzeczywisto��, ostatni �lad ich �ycia na ziemi
zniknie wraz ze mn� na zawsze z tego �wiata.
J. C.
1919 r.
PRZEDMOWA BEZ CEREMONII
Nie potrzebujemy w zasadzie silnego bod�ca, aby m�wi� o sobie, a jednak ta
niewielka ksi��ka jest wynikiem przyjaznej zach�ty, nawet lekkiego przyjaznego
nacisku. Broni�em si� do�� �ywo, lecz przyjazny g�os powtarza� mi z
charakterystycznym uporem: "S�uchaj, musisz koniecznie napisa� swoje
wspomnienia."
Nie by� to �aden argument, ale podda�em si� od razu. Jak trzeba, to trzeba!
Oto jak� si�� ma s�owo. Ten, kt�ry pragnie innych przekona�, powinien zaufa� nie
w�a�ciwemu argumentowi, lecz w�a�ciwemu s�owu. Si�a d�wi�ku dzia�a zawsze
mocniej ni� si�a argumentu. Nie m�wi� tego z pogard�. Korzystniej jest dla
ludzko�ci rz�dzi� si� wra�eniem ni� refleksj�. Nic z tego, co po ludzku jest
wielkie - w tym znaczeniu, �e dotyczy ogromnej liczby istnie� - nie zrodzi�o si�
z namys�u. Natomiast ka�dy zdaje sobie spraw� z pot�gi s��w - takich na przyk�ad
jak Chwa�a lub Lito��. Innych nie wymieniam. Nie trzeba ich szuka� daleko. Te
dwa s�owa - wyg�aszane z zapa�em, z przekonaniem, z wytrwa�o�ci� - samym swym
d�wi�kiem wprawi�y w ruch ca�e narody i rozko�ysa�y suchy, twardy grunt, kt�ry
jest pod�o�em ca�ej naszej spo�ecznej budowy. Je�li chcecie, wymieni� tak�e i
Cnot�! Trzeba naturalnie uwa�a� i na ton wypowiedzianego s�owa. Na w�a�ciwy ton.
To bardzo jest wa�ne. Trzeba mie� pot�ne p�uca i grzmi�ce lub czule g�osowe
struny. Nie m�wcie mi o d�wigni Archimedesa; by� to roztargniony osobnik o
wyobra�ni matematyka. Nauki matematyczne budz� we mnie wielki szacunek, ale nie
umiem si� obchodzi� z maszynami. Dajcie mi w�a�ciwe s�owo i w�a�ciwy ton, a
�wiat z miejsca porusz�.
C� to za marzenie dla pisarza! Albowiem pisane s�owa maj� tak�e sw�j ton. Tak!
Byle tylko znale�� w�a�ciwe s�owo! Tkwi ono gdzie� z pewno�ci� w�r�d szcz�tk�w
wszystkich radosnych uniesie� i wszystkich skarg, rozbrzmiewaj�cych ju� od
pierwszego dnia, kiedy nadzieja - nie�miertelna nadzieja - zst�pi�a na ziemi�.
Mo�e s�owo to jest gdzie� blisko, pod r�k�, nie zauwa�one i niewidzialne. Ale
c� mi z tego? My�l�, �e s� ludzie, kt�rzy potrafi� znale�� od razu ig�� w stogu
siana. Co do mnie, nigdy si� takim szcz�ciem nie cieszy�em.
A przy tym chodzi tak�e i o ton. Jeszcze jedna trudno��. Bo jak�e os�dzi�, czy
ton jest w�a�ciwy, czy nie, dop�ki nie wykrzyknie si� s�owa, kt�re mo�e poleci z
wiatrem nie zauwa�one przez nikogo i wcale �wiata nie poruszy? �y� ongi cesarz,
kt�ry by� m�drcom i poniek�d pisarzem. Notowa� na tabliczkach z ko�ci s�oniowej
my�li, maksymy, uwagi, ocalone przez los ku zbudowaniu potomno�ci. W�r�d r�nych
powiedze� - cytuj� z pami�ci - jest tam uroczyste napomnienie: "Niech wszystkie
twoje s�owa maj� ton bohaterskiej prawdy." Ton bohaterskiej prawdy! Bardzo
pi�knie, ale s�dz�, �e �atwo by�o surowemu cesarzowi spisywa� wznios�e rady.
Prawdy, wed�ug kt�rych ludzie post�puj�, s� po wi�kszej cz�ci skromne, a nie
bohaterskie; istnia�y za� czasy w historii, gdy s�owa bohaterskiej prawdy
budzi�y w ludziach tylko szyderstwo.
Niech si� nikt nie spodziewa, �e znajdzie na kartach tej ksi��ki s�owa o
niezwyk�ej pot�dze lub ton porywaj�cego bohaterstwa. Wprawdzie obni�a to moje
poj�cie o samym sobie, ale musz� wyzna�, i� rady Marka Aureliusza do mnie nie
przemawiaj�. Odpowiedniejsze s� dla moralizatora ni� dla artysty. Mog� wam
obieca� prawd� z rodzaju tych skromnych - i szczero�� poza tym. T� zupe�n�,
chwalebn� szczero��, kt�ra wydaje cz�owieka w r�ce jego nieprzyjaci�, a
jednocze�nie por�nia go cz�sto z przyjaci�mi.
"Por�nia" jest mo�e zbyt silnym wyra�eniem. Nie umiem sobie wyobrazi� ani w�r�d
mych przyjaci�, ani w�r�d wrog�w kogo� tak znudzonego bezczynno�ci�, aby
chcia�o mu si� ze mn� pok��ci�. "Szczero�� rozczarowuje przyjaci�" - bli�sze
jest prawdy. Wi�kszo�� przyja�ni - prawie wszystkie przyja�nie w okresie
pisarskim mego �ycia - zawdzi�czam mym ksi��kom; i wiem, �e powie�ciopisarz �yje
w swym dziele. Tkwi w nim jako jedyna rzeczywisto�� wymy�lonego �wiata, w�r�d
urojonych rzeczy, wydarze� i ludzi. Pisz�c o nich, pisz� jedynie o samym sobie.
Ale to uzewn�trznienie si� nie jest zupe�ne. Pisarz pozostaje do pewnego stopnia
jakby za zas�on�, obecno�� jego jest raczej przeczuwana ni� widzialna - niby
ruchy i g�os dochodz�ce zza ekranu .powie�ci. W tych zapiskach zas�ona ta nie
istnieje. I nieodparcie przychodzi mi tu na my�l pewien ust�p z Na�ladowania
Chrystusa, gdzie ascetyczny autor, co tak g��boko zna� �ycie, m�wi: "Bywa, �e
osoby, kt�re szanujemy na podstawie ich reputacji, przy osobistym zetkni�ciu
psuj� opini�, jak� mia�o si� o nich." Oto niebezpiecze�stwo gro��ce pisarzowi
powie�ci, kt�ry zaczyna m�wi� o sobie bez os�onek.
Gdy te wspomnienia wychodzi�y w odcinku, strofowano mnie za z�� gospodark�,
jakby t�go rodzaju pisanie by�o czym� na kszta�t pob�a�ania samemu sobie, jakby
trwoni�o materia� przysz�ych tom�w. Widocznie zbyt ma�o we mnie jest z literata.
Doprawdy, cz�owiek, kt�ry a� po trzydziesty sz�sty rok �ycia nie napisa� ani
jednego wiersza z my�l� o druku, nie mo�e siebie zmusi� do zapatrywania si� na
swoje istnienie i prze�ycia, na wszystkie swe my�li, doznania i wzruszenia, na
swoj� przesz�o�� i swoje �ale, i wszystko, co go kiedykolwiek spotka�o,
wy��cznie jako na tworzywo dla swoich r�k. Robiono mi ju� podobne uwagi ze trzy
lata temu, gdy wyda�em Zwierciad�o morza, tom z�o�ony ze wspomnie� i wra�e�.
Uwagi te by�y praktyczne. Lecz wyznam, �e nie mog�em nigdy zrozumie� tego
rodzaju oszcz�dno�ci, jak� mi zalecano. W Zwierciadle morza pragn��em z�o�y�
ho�d morzu, jego statkom i ludziom, kt�rym zawdzi�czam w wielkim stopniu, �e
sta�em si� tym, czym jestem. Okazanie czci ich cieniom wydawa�o mi si� mo�liwe
jedynie w takiej formie. Inaczej sobie tego wyobrazi� nie mog�em. Wida� z�y ze
mnie ekonomista - ale jestem stanowczo niepoprawny.
Dojrzewa�em na morzu, w�r�d szczeg�lnych warunk�w morskiego �ycia, i mam
specjalny pietyzm dla tej fazy mojej przesz�o�ci; albowiem skupione w niej
wra�enia by�y �ywe, jej zew bezpo�redni, a wymagania tego rodzaju, �e mog�em im
sprosta� z w�a�ciwym m�odemu wiekowi uniesieniem i si��. Nie by�o w tych
wymaganiach nic, co by mog�o wprowadzi� rozterk� do m�odego sumienia. Wyrwa�em
si� ze swego kraju w�r�d grom�w rzucanych na mnie przez wszystkich ludzi,
maj�cych cho�by najl�ejsze prawo do wypowiadania opinii; od pozosta�ych mi
najbli�szych os�b oddziela�a mi� nie tylko wielka przestrze�, ale poniek�d i
niepoj�ty dla nich rodzaj �ycia, kt�re uwiod�o mnie tak tajemniczo i sprowadzi�o
z drogi pos�usze�stwa - tote� mog� �mia�o powiedzie�, �e na skutek �lepej si�y
okoliczno�ci morze sta�o si� na d�ugi szereg lat mym �wiatem, a marynarka
handlowa jedynym domowym ogniskiem. Nic wi�c dziwnego, i� w moich dw�ch
wy��cznie morskich ksi��kach, w Murzynie z za�ogi Narcyza i Zwierciadle morza (a
tak�e w kilku kr�tkich opowie�ciach z morskiego �ycia, np. w M�odo�ci i
Tajfunie) usi�owa�em z nieledwie synowskim szacunkiem odtworzy� �ycie drgaj�ce w
wielkim �wiecie w�d, w sercach prostych ludzi, kt�rzy od wiek�w w�druj� po jego
(pustych obszarach, a tak�e odda� to co� �ywego, co zdaje si� tkwi� w okr�tach -
dziele ludzkich r�k i przedmiocie ludzkiej pieczo�owito�ci.
�ycie tw�rcze pisarza musi si� cz�sto zasila� wspomnieniem i szuka� rozmowy z
cieniami - chyba �e autor postanowi� pisa� tylko w tym celu, aby strofowa�
ludzko�� za to, czym jest, lub chwali� j� za to, czym nie jest, albo te� w og�le
uczy� j�, jak si� ma zachowywa�. Nie b�d�c ani sprzek�, ani pochlebc�, ani
m�drcom nie uprawia�em �adnej z tych rzeczy i jestem got�w znie�� z 'pogod�
lekcewa�enie b�d�ce udzia�em tych, kt�rzy nie zajmuj� si� w�cibstwem w
jakimkolwiek zakresie. Lecz rezygnacja nie jest oboj�tno�ci�. Nie chcia�bym, aby
mnie uwa�ano tylko za widza, kt�ry stoi na brzegu wielkiej rzeki unosz�cej tyle
istnie�. Pragn��bym, �eby mi przyznano dar pewnej wnikliwo�ci, kt�ra umie si�
wypowiedzie� g�osem sympatii i wsp�czucia.
Zdaje si�, i� co najmniej jeden z miarodajnych od�am�w krytyki pos�dza mnie o
to, �e si� odnosz� do fakt�w z pewnego rodzaju ponur� oboj�tno�ci�; Francuzi
nazwaliby to s�cheresse de coeur2. Pi�tna�cie lat niezachwianego milczenia wobec
(pochwa� lub nagany �wiadczy dostatecznie o mym szacunku dla krytyki - pi�knego
kwiatu wyros�ego z osobistych wynurze� w ogrodzie literatury. Lecz tamto
pos�dzenie jest bardziej osobistej natury, dosi�ga cz�owieka poza jego ksi��kami
i dlatego wolno mi o nim wspomnie� w dzie�ku, kt�re jest osobist� notatk� na
marginesie publicznej karty. Nie czuj� si� bynajmniej dotkni�ty owym zarzutem.
Oskar�enie - je�li w og�le mo�na to nazwa� oskar�eniem - zosta�o wypowiedziane z
jak najwi�kszym szacunkiem; brzmia�a w nim nuta �alu.
A oto moja odpowied�. Je�li jest prawd�, �e ka�da powie�� zawiera
autobiograficzne pierwiastki - a trudno temu zaprzeczy�, poniewa� tw�rca mo�e
wyrazi� tylko siebie w swym dziele - to dla niekt�rych pisarzy publiczne
rozwodzenie si� nad swymi uczuciami jest wstr�tne. Nie chcia�bym wychwala�
przesadnie cnoty pow�ci�gliwo�ci. Cz�sto jest to po prostu kwestia temperamentu.
Ale pow�ci�gliwo�� nie zawsze �wiadczy o ch�odzie. Bywa tak�e oznak� dumy.
Najwi�ksze z upokorze� gro��cych pisarzowi, to widzie�, jak pocisk jego
wzruszenia omija cel - wzbudzenie �ez lub �miechu. Nic bardziej nie upokarza! A
to dlatego, �e je�li cel jest chybiony, je�li pokaz uczu� nie wzruszy�
czytelnika, w�wczas wra�enie przepada niechybnie, budz�c wstr�t lub pogard�. Nie
mo�na mie� za z�e �adnemu arty�cie, i� wzdraga si� przed ryzykiem, kt�re tylko
durnie bior� na siebie z ochot�, a kt�rego jedynie geniusz mo�e bezkarnie si�
podj��. W zadaniu polegaj�cym g��wnie na tym, �e w mniejszym lub wi�kszym
stopniu obna�a si� dusz� przed lud�mi, wzgl�d na przyzwoito�� - nawet za cen�
powodzenia - jest u pisarza tylko szacunkiem dla w�asnej godno�ci, zwi�zanej
nierozdzielnie z godno�ci� jego dzie�a.
Poza tym bardzo trudno na tej ziemi by� ca�kowicie weso�ym lub te� ca�kowicie
smutnym. �mieszno��, je�li jest g��boko ludzka, nabiera cech b�lu; niekt�re za�
z naszych cierpie� (tylko niekt�re, nie wszystkie, bo w�a�nie zdolno�� do
cierpienia czyni cz�owieka wznios�ym w oczach innych ludzi) maj� swe �r�d�o w
s�abo�ciach, kt�re nale�y przyj�� z u�miechem wsp�czucia, jako do wsp�lnego
dziedzictwa nas wszystkich. Rado�� i smutek na tym �wiecie przenikaj� si�
nawzajem, stapiaj�c swe kszta�ty i szepty w p�mroku �ycia tajemniczego jak
mroczny ocean, a ol�niewaj�ca, czarowna jasno�� wymarzonych nadziei tkwi
nieruchomo w dali, u kra�ca odleg�ego widnokr�gu.
Tak! I ja bym pragn�� trzyma� magiczn� r�d�k�, daj�c� w�adz� nad �miechem j.
�zami, uznan� za szczyt literatury pi�knej. Lecz alby si� sta� wielkim
czarodziejem, trzeba si� podda� tajemnym i nieodpowiedzialnym si�om, znajduj�cym
si� poza nami lub te� w naszych w�asnych piersiach. S�yszeli�my wszyscy o
prostaczkach sprzedaj�cych dusz� dziwacznemu diab�u w zamian za mi�o�� lub
'pot�g�. Najzwyklejszy umys� potrafi dostrzec, nie wyt�aj�c si� zbytnio, �e na
tego rodzaju umowie musi si� wyj�� jak Zab�ocki na mydle. Nie uwa�am, aby moja
antypatia i nieufno�� do podobnych transakcji dowodzi�a szczeg�lnej m�dro�ci.
Mo�e zawa�y� tu m�j zaw�d marynarza - w po��czeniu z wrodzon� mi sk�onno�ci� do
trzymania si� jedynej rzeczy bezspornie mojej - lecz odczuwam po prostu wstr�t
do utraty, nawet na jedn� chwil� wzruszenia, tej pe�nej w�adzy nad samym sob�,
kt�ra jest pierwszym warunkiem dobrej s�u�by. A poj�cie o dobrej s�u�bie
przenios�em z mego wcze�niejszego do p�niejszego �ycia. Ja, kt�ry nie szuka�em
nigdy w pisanym s�owie nic poza pewn� postaci� Pi�kna, przenios�em tamten
artyku� wiary z pok�adu okr�t�w na bardziej ograniczon� przestrze� mego biurka i
s�dz�, �e sta�em si� przez to raz na zawsze niedoskona�y w oczach wykwintnego
towarzystwa czystych estet�w.
Zar�wno na politycznym, jak i na literackim polu ludzie najcz�ciej zdobywaj�
sobie przyjaci� przez nami�tno�� swych uprzedze� i konsekwentn� ciasnot�
Dogl�d�w. Ale nigdy nie umia�em kocha� tego, co nie jest godne mi�o�ci, lub
nienawidzi� tego, co na nienawi�� nie zas�uguje - wy��cznie przez szacunek dla
jakiej� og�lnej zasady. Nie wiem, czy trzeba odwagi, aby to wyzna�. Gdy
przebyli�my po�ow� drogi wyznaczonej nam w �yciu, patrzymy beznami�tnie na
rado�ci i niebezpiecze�stwa. Tedy o�wiadczam ze spokojem, �e w wysi�ku d���cym
do wywo�ania skrajnych wzrusze�, podejrzewa�em zawsze poni�aj�cy odcie�
nieszczero�ci. Aby g��boko poruszy� innych, musimy z ca�ym rozmys�em da� 'si�
porwa� uniesieniu poza granice w�a�ciwej nam wra�liwo�ci; jest to mo�e do��
niewinne i nieuniknione - jak u aktora, kt�ry na scenie podnosi g�os ponad ton
zwyk�ej rozmowy - ale jest jednak konieczne. Niewielki to grzech bez w�tpienia.
Lecz niebezpiecze�stwo polega na tym, �e pisarz mo�e Sta� si� ofiar� swej
przesady, mo�e straci� poczucie w�asnej szczero�ci i w ko�cu mo�e zacz��
lekcewa�y� sam� prawd� jako co� zbyt zimnego, zbyt t�pego dla jego celu, jako w
gruncie rzeczy co�, co zbyt s�abo .wyra�a zach�anne wzruszenie tw�rcy. Od
�miechu i �ez �atwa droga do szloch�w i chichotu.
Te uwagi mog� si� wyda� egoistyczne; ale zasady zdrowej etyki nie pozwalaj�
pot�pi� cz�owieka za to, �e dba o w�asn� uczciwo��. To jego prosty obowi�zek. A
ju� najmniej mo�na pot�pi� artyst�, kt�ry d��y - cho�by pokornie i nieudolnie -
do tw�rczego celu. W tym wewn�trznym �wiecie, gdzie my�l artysty i jego
wra�liwo�� d��� do prze�ywania zmy�lonych przyg�d, nie ma policjant�w ani praw,
ani nacisku okoliczno�ci lub l�ku przed opini�, kt�re by pomog�y tw�rcy utrzyma�
si� w ryzach. Kt� zatem przeciwstawi si� jego pokusom, je�li nie jego w�asne
sumienie?
A przy tym - pami�tajcie, �e to jest miejsce i okazja do zupe�nej otwarto�ci -
s�dz�, �e ka�da ambicja jest uprawniona pr�cz tych, kt�re pn� si� w g�r� po
ludzkiej �atwowierno�ci i ludzkich cierpieniach. Wszelkie umys�owe i artystyczne
ambicje s� dozwolone a� do granic 'zdrowego rozs�dku, a nawet poza jego
granicami. Nikomu to krzywdy nie wyrz�dzi. Je�li ambicje artysty s� szalone, tym
gorzej dla niego. Zaiste - takie ambicje, podobnie jak i cnota, bywaj� same dla
siebie nagrod�. Czy to jest szale�cza zarozumia�o��, je�li pisarz wierzy we
w�adcz� pot�g� swej sztuki, je�li pr�buje coraz innych �rodk�w, innych dr�g, aby
potwierdzi� t� wiar� przez osi�gni�cie g��bszej wymowy w swym dziele? Gdy
artysta usi�uje si�gn�� g��biej, nie znaczy to, aby by� nieczu�y. Dziejopis serc
nie jest dziejopisem wzrusze�, a jednak przenika g��biej, mimo swej
pow�ci�gliwo�ci, poniewa� celem jego jest dotarcie a� do samego �r�d�a �miechu i
�ez. Widok ludzkich spraw zas�uguje na podziw i lito��. A tak�e i na szacunek.
Nie mo�na pomawia� o oboj�tno�� tego, kto sk�ada pow�ci�gliwy ho�d ludzkim
sprawom w westchnieniu, kt�re nie jest szlochem, w u�miechu, kt�ry nie jest
grymasem. Rezygnacja, bynajmniej nie mistyczna lub oderwana, rezygnacja o
szeroko otwartych oczach, �wiadoma siebie i natchniona przez mi�o��, jest
jedynym z uczu�, kt�re nie mo�e sta� si� blag�.
Nie uwa�am jednak rezygnacji za ostatnie s�owo m�dro�ci. Zbyt jestem na to
dzieckiem swego czasu. Ale my�l�, �e w�a�ciw� m�dro�ci� jest pragn�� tego, czego
pragn� bogowie, nie wiedz�c mo�e, czego oni pragn�, a nawet czy maj� w og�le
jakie pragnienia. W tej sprawie �ycia i sztuki "jak" wa�niejsze jest dla naszego
szcz�cia ni� "dlaczego". Zgodnie z powiedzeniem tego Francuza: "Il y a toujours
la maniere." �wi�ta prawda. Tak. (Spos�b tak�e co� znaczy. Spos�b, w jaki
cz�owiek si� �mieje, p�acze, ironizuje, oburza czy zapala, wypowiada sw� opini�
- i nawet kocha. Spos�b post�powania, kt�ry - niby rysy i wyraz ludzkiej twarzy
- odbija wewn�trzn� prawd� dla tych, co umiej� patrze� na swoich bli�nich.
Ci, kt�rzy mnie czytaj�, wiedz� o mym przekonaniu, �e �wiat, doczesny �wiat,
spoczywa na paru bardzo prostych wyobra�eniach, tak prostych, �e musz� by�
prastare. A mi�dzy innymi spoczywa g��wnie na poj�ciu Wierno�ci. W czasach,
kiedy mo�na si� spodziewa�, �e tylko to, co zawiera jakikolwiek element
rewolucyjny, przyci�gnie og�ln� uwag�, nie by�em rewolucyjny w swych ksi��kach.
Buntowniczy duch jest niezmiernie wygodny z tego wzgl�du, �e pozbawia cz�owieka
wszelkich skrupu��w w stosunku do idei. Jego surowy, bezwzgl�dny optymizm jest
mi obcy z powodu gro�by fanatyzmu i nietolerancji, kt�r� zawiera. Nale�a�oby
oczywi�cie zby� te sprawy u�miechem; lecz nieudolny ze mnie esteta i nie lepszy
filozof. Wszelkie pretensje do wyj�tkowej s�uszno�ci moralnej budz� we mnie t�
pogard� i gniew, od kt�rych filozoficzny umys� powinien by� wolny...
Zdaje si�, �e, chc�c utrzyma� ton konwersacyjny, odbieg�em niepotrzebnie od
przedmiotu. Nie posiada�em nigdy w pe�ni sztuki konwersacji - tej sztuki, kt�ra,
jak s�ysza�em, uchodzi obecnie za przepad�a. W mych m�odych latach - latach
kszta�tuj�cych przyzwyczajenia i charakter cz�owieka - obcowa�em najcz�ciej z
d�ugotrwa�ym milczeniem. G�osy, kt�re je przerywa�y, nie mia�y nic wsp�lnego z
konwersacj�. Bynajmniej. Wi�c nie nabra�em tego nawyku. Ale moje dygresje nie s�
bez znaczenia dla tej ksi��ki, cho� jej to wytykano - zar�wno jak i lekcewa�enie
chronologicznego porz�dku (co ju� samo w sobie jest zbrodni�) oraz
niekonwencjonaln� form� (co jest nieprzyzwoito�ci�). Zapowiedziano mi surowo, �e
czytelnicy odnios� si� niech�tnie do bezceremonialnego charakteru mych
wspomnie�. "Jak�e mi przykro! - zapewnia�em, �agodnie. - Czy� mog�em zacz�� od
sakramentalnych s��w: urodzi�em si� takiego to a takiego dnia, w takiej to a
takiej miejscowo�ci?" Jest to miejscowo�� bardzo odleg�a, co pozbawi�oby
wszelkiej wagi moje wyznanie. Nie prze�ywa�em nadzwyczajnych przyg�d, kt�re bym
m�g� kolejno opowiada�. Nie zna�em wybitnych �udzi, o kt�rych bym m�g� wyg�asza�
banalne uwagi. Nie by�em zamieszany w wielkie lub skandaliczne Sprawy. Te kartki
s� tylko kr�tkim psychologicznym dokumentem i nie pisa�em ich po to, by wyci�ga�
jakiekolwiek osobiste wnioski.
Ale m�j oponent nie zosta� u�agodzony. O�wiadczy�, �e powy�sze argumenty nie s�
�adnym usprawiedliwieniem dla tego, co jest ju� napisane, lecz dowodem, i� wcale
pisa� nie nale�a�o.
Zgadzam si� z tym, �e prawie wszystko, wszystko a �wiecie mog�oby s�u�y� za
s�uszny pow�d, aby nie pisa� wcale. Ale poniewa� te kartki s� ju� gotowe, chc�
powiedzie� na ich obron�, co nast�puje: wspomnie� swych, kre�lonych bez �adnego
wzgl�du na ustalone zwyczaje, nie rzuci�em na papier bez systemu i celu. Tkwi w
nich pewna nadzieja i pewien zamys�. Nadzieja, �e mo�e z tych kart wy�oni si�
nareszcie wizja osobowo�ci; cz�owiek tkwi�cy za ksi��kami tak zasadniczo r�nymi
jak na przyk�ad Szale�stwo Almayera i Tajny agent - a jednak konsekwentny i
zrozumia�y na tle swego pochodzenia i swej dzia�alno�ci. Taka jest moja
nadzieja. Bezpo�rednim za� celem, zwi�zanym �ci�le z t� nadziej�, jest
przedstawienie osobistych wspomnie� przez wierne oddanie moich uczu� i wra�e�,
dotycz�cych napisania mej pierwszej ksi��ki oraz mego pierwszego zetkni�cia z
morzem.
W po��czonych �wiadomie d�wi�kach tej podwodne.) melodii niekt�rzy z mych
przyjaci� odkryj�, by� mo�e tu i �wdzie subteln� harmoni�.
J. C.
ZE WSPOMNIE�
I
Ksi��ki mo�na pisa� w przer�nych miejscach. Zdarza si�, �e natchnienie wcielone
w s�owa nawiedza kajut� marynarza na statku unieruchomionym w �rodku miasta
przez zamarzni�t� rzek�; a �e �wi�ci spogl�daj� podobno �yczliwie na pokornych
wyznawc�w, lubi� sobie wyobra�a� cie� starego Flauberta (kt�ry wierzy� mi�dzy
innymi, �e jest potomkiem Wiking�w) unosz�cy si� z �artobliwym zainteresowaniem
nad parowcem "Adowa", o wyporno�ci 2000 ton, uwi�zionym przez nie�askaw� zim�
przy nabrze�u w Rouen; na tym w�a�nie parowcu zacz��em pisa� dziesi�ty rozdzia�
Szale�stwa Almayera.3 Powtarzam, �e cie� Flauberta przygl�da� mi si� z
zainteresowaniem, bo czy� dobrotliwy normandzki olbrzym o wielkich w�sach i
grzmi�cym g�osie nie by� ostatnim z romantyk�w? Czy� w swym nieziemskim, prawie
ascetycznym po�wi�ceniu dla sztuki nie by� czym� w rodzaju �wi�tego pustelnika
literata?
"Zasz�o nareszcie - rzek�a Nina do matki, wskazuj�c na wzg�rza, za kt�re
stoczy�o si� s�o�ce..." Pami�tam, jak kre�li�em te s�owa romantycznej c�rki
Almayera na szarym papierze bloku, kt�ry le�a� na kocu obrywaj�cym moje ��ko.
S�owa te odnosi�y si� do pewnego zachodu s�o�ca na wyspach malajskich i
ukszta�towa�y si� w mym m�zgu w�r�d gor�czkowej wizji las�w i rzek, i m�rz,
le��cych daleko od handlowego, a jednak romantycznego miasta p�nocnej p�kuli.
Lecz w�a�nie w owej chwili nastr�j pe�en wizji i s��w zosta� zniweczony przez
trzeciego oficera, weso�ego, przeci�tnego m�odzika, kt�ry wszed�, trzaskaj�c
drzwiami, i wykrzykn��: "Jak tu u pana rozkosznie ciep�o!"
By�o rzeczywi�cie ciep�o. Otworzy�em ogrzewanie parowe, ustawiwszy blaszank� pod
ciekn�cym kurkiem; mo�e nie wiecie, �e woda cieknie przez szpar�, kt�r� para si�
nie przedostanie. Nie mam poj�cia, co m�j m�odociany przyjaciel robi� na
pok�adzie przez ca�y ten ranek, lecz r�ce, kt�re mocno zaciera�, by�y bardzo
czerwone; sam ich wygl�d przej�� mnie ch�odem. M�odzieniec �w pozosta� jedynym z
moich znajomych uprawiaj�cym gr� na banjo, a �e by� przy tym m�odszym synem
emerytowanego pu�kownika, wi�c przez dziwn�, a bezsensown� asocjacj� my�li
zawsze mi si� wydaje, i� poemat pana Kiplinga dotyczy wy��cznie jego osoby.
Kiedy m�j m�ody kolega nie gra� na banjo, pasjami lubi� siedzie� i na nie
patrze�. Zabra� si� i teraz do tej sentymentalnej kontemplacji; przygl�da�em mu
si� badawczo, a on rozmy�la� chwil� nad strunami, po czym zapyta� lekko:
- Co te� pan tam wci�� bazgrze, je�li wolno zapyta�?
By�o to pytanie zupe�nie usprawiedliwione, ale nic nie odrzek�em i odwr�ci�em po
prostu blok w odruchu instynktownej skryto�ci: nie mog�em powiedzie� temu
m�odzikowi, �e wyp�oszy� mi z my�li psychologi� Niny Almayer, wypowiedziane
przez ni� zdanie, rozpoczynaj�ce rozdzia� dziesi�ty, i pe�ne swoistej m�dro�ci
s�owa pani Almayer, kt�re mia�a wyrzec w�r�d zapadaj�cej z�owieszczo tropikalnej
nocy. Nie mog�em mu wywiedzie�, �e Nina oznajmi�a: "Zasz�o nareszcie."
Niezmiernie by go to zdziwi�o i by�by mo�e upu�ci� swe drogocenne banjo. Nie
mog�em mu tak�e powiedzie� ze s�o�ce mego �ycia na morzu chyli�o si� r�wnie� ku
zachodowi w tej samej w�a�nie chwili, gdy kre�li�em s�owa opisuj�ce niecierpliwe
porywy m�odo�ci poch�oni�tej swym pragnieniem. Sam o tym nie wiedzia�em, a mo�na
�mia�o powiedzie�, �e nie by�oby to obesz�o mego kolegi, cho� zacny ten m�odzian
odnosi� si� do mnie z wi�kszym uszanowaniem, ni� tego w�a�ciwie wymaga�y nasze
s�u�bowe stosunki.
Opu�ci� wzrok z tkliwo�ci� na banjo, a ja patrzy�em w dalszym ci�gu przez
iluminator. Okr�g�y otw�r ujmowa� w mosi�ne ramy fragment nabrze�a, z beczkami
stoj�cymi rz�dem na zamarz�ym gruncie i tyln� cz�ci� wielkiego wozu. Furman o
czerwonym nosie, odziany w bluz� i we�nian� szlafmyc�, sta� oparty o ko�o. Po
nabrze�u spacerowa� leniwie bezczynny stra�nik z urz�du celnego, w �ci�gni�tej
pasem granatowej kapocie; zdawa�o si�, �e jest zgn�biony niepogod� i
jednostajno�ci� urz�dniczej egzystencji. T�o obrazu obj�tego iluminatorem
stanowi�y brudne domy, przed kt�rymi rozpo�ciera� si� szeroki pas kamiennego
nabrze�a, brunatnego od zamarzni�tej warstwy b�ota. Koloryt obrazu by� ciemny, a
jego najwydatniejszy punkt stanowi�a ma�a kawiarnia o oknach przybranych
firankami i odrapanym froncie z bia�ego drzewa, kt�ry to front harmonizowa� z
niechlujstwem biedniejszych dzielnic miasta, ci�gn�cych si� wzd�u� rzeki.
Przesuni�to nas tutaj z innego stoiska w s�siedztwie opery, gdzie ten�e
iluminator otwiera� si� na kawiark� zupe�nie innego rodzaju - najlepsz� w
mie�cie, O ile mi si� zdaje; w tej to w�a�nie kawiarni zacny Bovary i jego �ona,
romantyczna c�rka starego Pere Renault, posilali si� po pami�tnym przedstawieniu
w operze, wys�uchawszy tragicznej historii �ucji z Lammermooru w oprawie lekkiej
muzyki.
Nie mog�em ju� przywo�a� z powrotem wizji Archipelagu Wschodniego, kt�ry mia�em
wszelk� nadziej� zn�w ujrze�. Historia o szale�stwie Almayera zosta�a schowana
na reszt� dnia pod poduszk�. Nie przypominam sobie, aby jakie zaj�cie odrywa�o
ramie od pisania; Bogiem a prawd�, prowadzili�my w�wczas na pok�adzie �ycie
kontemplacyjne. Nie powiem tu nic o mym uprzywilejowanym stanowisku na statku.
Znalaz�em si� tam po prostu ,,z uprzejmo�ci", niby wybitny aktor, kt�ry
podejmuje si� drobnej roli na benefisie przyjaciela.
Je�eli chodzi o moje w�asne uczucia, nie dogadza� mi pobyt na tym parowcu w owym
czasie i w danych okoliczno�ciach. I mo�e nie by�em tam nawet [potrzebny w
zwyk�ym tego s�owa znaczeniu, w jakim statek "potrzebuje" oficera. Pierwszy to i
ostatni wypadek w mej morskiej karierze, �e s�u�y�em na statku, kt�rego
w�a�ciciele pozostali dla mnie zupe�nie nieuchwytni. Nie my�l� tu o znanej
og�lnie firmie londy�skich' agent�w handluj�cych statkami, kt�rzy wynaj�li nasz
parowiec Francusko-Kanadyjskiej Sp�ce Transportowej, nie tyle kr�tkotrwa�ej, co
efemerycznej. �mier� zostawia co� poza sob�, ale po FKST nie zosta�o nic
uchwytnego. Kwit�a nie d�u�ej od r�y i, bynajmniej nie jak r�a, rozwin�a si�
w samym �rodku zimy, siej�c nik�� wo� przyg�d, po czym zwi�d�a jeszcze przed
nastaniem wiosny. Lecz bez kwestii by�a to sp�ka, mia�a nawet sw� w�asn� flag�,
ca�� bia�� z literami FKST splecionymi zr�cznie w skomplikowany monogram.
Podnosili�my j� na szczycie grotmasztu; dochodz� teraz do przekonania, �e by�a
to flaga jedyna w swoim rodzaju. Jednak my na pok�adzie mieli�my w ci�gu
d�u�szego czasu wra�enie, �e jeste�my cz�ci� wielkiej floty, kt�rej statki
wyruszaj� raz na dwa tygodnie do Montrealu i Quebec; g�osi�y o tym broszury i
prospekty przywiezione w du�ej paczce na parowiec, gdy znajdowa� si� jeszcze w
Victoria Dock w Londynie mia� za chwil� wyruszy� do Francji, do Rouen. W
tajemniczym �yciu FKST zawarty jest sekret ostatniej posady w moim zawodzie,
posady, kt�ra po�rednio zatrzyma�a miarowy rozw�j historii o Ninie Almayer.
�wczesny sekretarz Londy�skiego Stowarzyszenia Kapitan�w, kt�re mie�ci�o si� w
skromnych pokojach na Fenchurch Street, by� cz�owiekiem o niezmordowanej
ruchliwo�ci i najwi�kszym po�wi�ceniu dla swego zadania. On jest w�a�nie
odpowiedzialny za moje ostatnie zwi�zanie si� ze statkiem. Tak to okre�lam,
poniewa� nie mo�na tego nazwa� w�a�ciwie morsk� wypraw�. Kochany kapitan Froud -
po tych wszystkich latach nie mog� go nie wspomnie� z serdeczn� poufa�o�ci� -
ot� kapitan Froud my�la� s�usznie, �e korpusowi oficer�w marynarki handlowej
trzeba da� wi�cej wykszta�cenia i wi�ksz� rang�. Urz�dza� dla nas cykle
fachowych odczyt�w, korespondowa� pracowicie z urz�dami i cz�onkami parlamentu o
sprawach zwi�zanych ze s�u�b�; a czu� tak� nieodpart� potrzeb� troszczenia si� o
cz�onk�w Stowarzyszenia, �e je�li wypad�o jakie �ledztwo lub komisja tycz�ca si�
morskich spraw i pracy marynarzy, by�a to dla niego prawdziwa gratka. Przy
wysokim poczuciu swych urz�dowych obowi�zk�w odznacza� si� niewyczerpan�
dobroci� - wybitn� sk�onno�ci� do wy�wiadczania wszelkich mo�liwych us�ug
cz�onkom zawodu, w kt�rym by� swego czasu znakomitym kapitanem. A czy� mo�na
wy�wiadczy� Marynarzowi wi�ksze dobrodziejstwo ni� nastr�czy� mu prac�? Kapitan
Froud uwa�a�, �e Stowarzyszenie Kapitan�w, poza og�ln� opiek� nad naszymi
sprawami, powinno by� nieoficjaln� agencj� najwy�szej klasy, dostarczaj�c� nam
posad.
- Usi�uj� przekona� wszystkich powa�nych armator�w, �eby zwracali si� do nas o
potrzebnych im ludzi. Nasze Stowarzyszenie nie ma nic z ducha zwi�zk�w
zawodowych i doprawdy nie widz�, dlaczego by armatorzy nie mieli do nas si�
zwraca� - rzek� razu do mnie. - A przy tym zawsze m�wi�, �e je�li wszyscy
zg�aszaj�cy si� maj� r�wne kwalifikacje, kapitanowie powinni przenosi� cz�onk�w
Stowarzyszenia nad innych kandydat�w. Na moim stanowisku �atwo mi, na og�,
znale�� dla kapitan�w to, czego pragn�, w�r�d naszych cz�onk�w lub te� cz�onk�w
korespondent�w.
W mych w�dr�wkach po Londynie z zachodu na wsch�d i z powrotem (nie mia�em
w�wczas nic do roboty) dwa ma�e pokoiki na Fenchurch Street by�y czym� w rodzaju
schronienia, gdzie m�j duch, st�skniony za morzem, m�g� si� czu� bli�ej statk�w,
ludzi i �ycia, kt�re sobie upodoba� - bli�ej ni� w jakimkolwiek innym miejscu na
sta�ym l�dzie. Oko�o pi�tej po po�udniu schronienie to bywa�o pe�ne ludzi i
tytoniowego dymu, lecz kapitan Froud urz�dowa� oddzielnie w mniejszym pokoju i
udziela� tam pos�ucha�, kt�rych g��wnym celem by�o wy�wiadczanie przys�ug. I oto
pewnego chmurnego popo�udnia - dzia�o si� to w listopadzie - kiwn�� na mnie
zgi�tym palcem, spogl�daj�c zza okular�w w charakterystyczny spos�b, kt�ry
zapami�ta�em chyba najlepiej z ca�ej jego powierzchowno�ci.
- By� u mnie dzi� rano pewien kapitan - rzek�, wracaj�c do swego biurka i
wskazuj�c mi krzes�o -kt�ry potrzebuje oficera. Chodzi tu o parowiec. Pan wie,
to dla mnie najwi�ksza przyjemno��, kiedy mnie o co� prosz�, ale na nieszcz�cie
nie bardzo widz�, co bym m�g� zrobi� w tym wypadku...
S�siedni pok�j pe�en by� ludzi, tote� spojrza�em ze "dziwieniem na zamkni�te
drzwi, ale kapitan potrz�sn�� g�ow�.
- O tak, by�bym uszcz�liwiony, gdyby si� uda�o dosta� to miejsce dla kt�rego� z
nich. Ale rzecz w tym, ze �w kapitan potrzebuje oficera m�wi�cego p�ynnie po
francusku, a takiego nie�atwo znale��. Osobi�cie nie znam �adnego takiego
oficera pr�cz pana. To jest miejsce drugiego oficera i oczywi�cie pan by go nie
wzi��... prawda? Wiem, �e to nie jest to, czego pan szuka.
Nie tego szuka�em istotnie. By�em pogr��ony w lenistwie jak cz�owiek, kt�rego
zaprz�ta tylko jedno: pogo� za s�owami dla uchwycenia swych wizji. Ale
przyznaj�, �e na zewn�trz wygl�da�em mniej wi�cej na cz�owieka, kt�ry by m�g�
obj�� stanowisko drugiego oficera na parowcu wydzier�awionym przez francusk�
sp�k�. Nie zdradza�em si� z tym, �e mnie prze�laduje los Niny i szum
podzwrotnikowych las�w; nawet poufne obcowanie z Almayerem (cz�owiekiem o s�abym
charakterze) nie odbija�o si� wyra�nie w mych rysach. Przez wiele lat Almayer i
�wiat, w kt�rym si� obraca�, przepe�nia�y mi wyobra�ni�, nie naruszaj�c - s�dz�
- mej zdolno�ci do porani� si� z realiami morskiego �ycia. �w cz�owiek wraz ze
swym otoczeniem towarzyszy� mi nieustannie od chwili, gdy powr�ci�em ze
wschodnich w�d, na jakie� cztery lata przed dniem, o kt�rym m�wi�.
We frontowym salonie umeblowanych pokoi, wychodz�cych na skwer w Pimlico,
wspomnienia te od�y�y we mnie po raz pierwszy z przejmuj�c� wyrazisto�ci�, obc�
mym dawnym, rzeczywistym stosunkom z Almayerem. Pozwoli�em sobie w�wczas na
d�ugi pobyt na l�dzie, a �e potrzebowa�em zape�ni� czym� ranki, Almayer (ten
dawny znajomy) przyby� mi szlachetnie z pomoc�. Wkr�tce, jak wypada�o, �ona jego
i c�rka zasiad�y wraz z nim u mego sto�u, a potem zjawi�a si� i reszta kompanii
znad Pantai, bogata w s�owa i gesty. Szanowna moja gospodyni nic nie wiedzia�a,
�e mia�em zwyczaj urz�dza� zaraz po �niadaniu o�ywione przyj�cia dla Malaj�w,
Arab�w i Metys�w. Nie domagali si� g�o�no mej uwagi. Przychodzili z niem�,
nieodpart� pro�b� - i stwierdzam na tym miejscu, �e owa pro�ba nie zwraca�a si�
do mego samolubstwa czy te� pr�no�ci. Wydaje mi si� teraz, i� by� to apel do
mego sumienia; bo dlaczego by pami�� o istotach, kt�re wiod�y w mych oczach
skromne �ycie sk�pane w s�o�cu, dlaczeg� by ta pami�� ��da�a dla siebie wyrazu
pod postaci� powie�ci, je�li nie na podstawie owej tajemniczej wsp�lnoty, kt�ra
jednoczy w nadziei i trwodze wszystkich mieszka�c�w tej ziemi?
Nie wita�em mych go�ci z gwa�townym uniesieniem niby pos��w nios�cych dary
bogactwa lub s�awy. Nie nawiedzi�a mnie wizja drukowanej ksi��ki, gdy siedzia�em
pisz�c przy stole w podupad�ej cz�ci dzielnicy Belgravii. Po up�ywie tych
wszystkich lat - a ka�dy rok pozostawi� sw�j �lad w postaci zapisanych powoli
kartek - mog� uczciwie powiedzie�, �e nic innego tylko uczucie pokrewne
pietyzmowi sk�oni�o mnie do wyra�enia - w s�owach dobranych sumiennie i
troskliwie - pami�ci odleg�ych rzeczy i ludzi, kt�rych ju� nie ma.
Wracaj�c do kapitana Frouda i jego manii, by nie narazi� nigdy na zaw�d
w�a�cicieli lub kapitan�w 'statk�w, nie zanosi�o si� na to, abym zawi�d� jego
ambicje; w par� godzin chcia� zaspokoi� niezwyk�e ��danie, domagaj�ce si�
oficera m�wi�cego po francuska. Kapitan Froud wyja�ni� mi, �e statek, o kt�ry
chodzi�o, 'zosta� wydzier�awiony przez francusk� sp�k�, zamierzaj�c� stworzy�
regularn� miesi�czn� komunikacj� dla transportu francuskich emigrant�w z Rouen;
do Kanady. Lecz, m�wi�c szczerze, tego rodzaju historia niewiele mnie
obchodzi�a. Odrzek�em z powag�, �e je�li chodzi istotnie o podtrzymanie
reputacji Stowarzyszenia Kapitan�w, to wezm� pod uwag� propozycj� kapitana
Frouda. Ale powiedzia�em to jedynie dla formy. Nazajutrz rozmawia�em z kapitanem
owego statku i zdaje mi si�, �e zrobili�my na sobie wzajemnie dobre wra�enie.
Wyja�ni� mi, i� jego pierwszy oficer jest pod ka�dym wzgl�dem cz�owiekiem bez
zarzutu i nie ma mowy, aby go m�g� oddali� dla powierzenia mi wy�szego
stanowiska; lecz o ile si� zgodz� zosta� drugim oficerem, b�d� mia� zastrze�one
specjalnie korzystne warunki i tak dalej.
Odpowiedzia�em, �e je�li zasadniczo si� zdecyduj�, ranga nie b�dzie mia�a dla
mnie znaczenia.
- Jestem pewien - nalega� kapitan - �e pan porozumie si� �wietnie z Paramorem.
Zobowi�za�em si� �wi�cie do odbycia przynajmniej dw�ch rejs�w i w takich oto
okoliczno�ciach zacz�a si� moja s�u�ba, kt�ra mia�a by� mym ostatnim zwi�zkiem
ze statkiem. W rezultacie ani jeden rejs nie doszed� do skutku. Mo�e wype�ni�
si� w ten spos�b wyrok losu, kt�ry mi snad� wypisa� na czole, �e w ci�gu
wszystkich morskich w�dr�wek nie wolno mi przep�yn�� Oceanu Zachodniego; u�ywam
tej ostatniej nazwy w specjalnym znaczeniu, na wz�r marynarzy m�wi�cych np. o
handlu na Oceanie Zachodnim, o parowcach pasa�erskich Oceanu Zachodniego, o
ci�kich wypadkach na Oceanie Zachodnim. Nowe �ycie nast�powa�o tu� za dawnym i
dziewi�� rozdzia��w Szale�stwa Almayera towarzyszy�o mi do Victoria Dock, sk�d
po Paru dniach wyruszyli�my w kierunku Rouen. Nie posun��bym si� a� do
twierdzenia, i� Francusko-Kanadyjska .Sp�ka Transportowa nie dokona�a ani
jednego rejsu z tego jedynie powodu, �e zaanga�owa�a cz�owieka, kt�rego
przeznaczeniem by�o nigdy Oceanu Zachodniego nie przep�yn��. Mo�e i by�o tak
rzeczywi�cie; lecz jawn�, g��wn� przeszkod� stanowi� najoczywi�ciej brak
pieni�dzy. Czterysta sze��dziesi�t koi dla emigrant�w umie�cili pracowici cie�le
na mi�dzypok�adzie, podczas gdy�my le�eli w Victoria Dock, lecz ani jeden
emigrant w Rouen si� nie pokaza� - z czego si�, wyznaj�, cieszy�em, poniewa�
jestem humanitarny. Kilku pan�w z Pary�a - trzech, o ile mi si� zdaje, a jeden z
nich by� podobno prezesem Sp�ki - zjawi�o si� rzeczywi�cie; chodzili z ko�ca w
koniec po statku, obijaj�c w straszny spos�b cylindry o belki sufitu.
Oprowadza�em ich osobi�cie i mog� zar�czy�, �e interesowali si� wszystkim w
spos�b wcale inteligentny, cho� wida� nigdy przedtem nie ogl�dali czego� w tym
rodzaju. Gdy wracali na brzeg, wyraz pogodnej niepewno�ci malowa� si� na ich
twarzach. Cho� ta uroczysta inspekcja mia�a by� wst�pem poprzedzaj�cym
bezpo�rednio nasz wyjazd, w�a�nie w�wczas, w chwili gdy cz�onkowie komisji
sun�li w d� g�siego po schodni, odebra�em wewn�trzn� przestrog�, i� �aden z
rejs�w zamierzonych przez dzier�awc�w naszego parowca nigdy do skutku nie
dojdzie.
Nawiasem m�wi�c, w niespe�na trzy tygodnie nast�pi�o przesuni�cie statku.
Kiedy�my przybyli do Rouen, pop�yn�li�my bardzo uroczy�cie dobry kawa� w g�r�
rzeki, ku �rodkowi miasta, a �e na rogach wszystkich ulic rozlepiono
tr�jkolorowe afisze oznajmiaj�ce o narodzinach naszej Sp�ki, ka�dy petit
bourgeois z �on� i rodzin� urz�dza� sobie w niedziel� rozrywk� ze zwiedzenia
statku. W�o�ywszy najlepszy mundur, trzyma�em si� zawsze na widocznym miejscu,
aby udziela� obja�nie� niby t�umacz agencji Cooka