2939
Szczegóły |
Tytuł |
2939 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2939 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2939 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2939 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MORRIS DESMOND
LUDZKIE ZOO
( PRZE�O�Y� TOMASZ KRZESZOWSKI )
SCAN-DAL
WST�P
Udr�czony mieszkaniec wielkiego miasta -gdy presje wsp�czesnego �ycia zbytnio daj� mu si� we znaki -okre�la cz�sto swoje przeludnione �rodowisko mianem betonowej d�ungli. To barwne okre�lenie bardzo nieprecyzyjnie opisuje model �ycia w g�stym skupisku miejskim, co mo�e potwierdzi� ka�dy, kto zna prawdziw� d�ungl�.
�yj�ce w �rodowisku naturalnym dzikie zwierz�ta zazwyczaj nie okaleczaj� si� nawzajem, nie onanizuj� si�, nie atakuj� swojego potomstwa, nie cierpi� na wrzody �o��dka ani na oty�o��, nie praktykuj� fetyszyzmu, nie �yj� w zwi�zkach homoseksualnych i nie pope�niaj� morderstw. Natomiast u ludzi mieszkaj�cych w miastach wszystkie te zjawiska maj� oczywi�cie miejsce. Czy wi�c w ten spos�b ujawnia si� podstawowa r�nica mi�dzy rodzajem ludzkim a innymi zwierz�tami? Na pierwszy rzut oka wydaje si�, �e tak. Jest to jednak jedynie poz�r. W pewnych okoliczno�ciach, a mianowicie w nienaturalnych warunkach niewoli, inne zwierz�ta tak�e zachowuj� si� w ten spos�b. Zwierz� przebywaj�ce w klatce ogrodu zoologicznego demonstruje te same anomalie, jakie znamy doskonale z zachowa� naszych ludzkich pobratymc�w. Tak wi�c najwyra�niej miasto nie jest betonow� d�ungl�, lecz raczej ludzkim zoo.
Mieszka�ca miasta nie nale�y por�wnywa� z dzikim zwierz�ciem �yj�cym na wolno�ci, lecz ze zwierz�ciem w niewoli. Wsp�czesne zwierz� ludzkie nie �yje ju� warunkach naturalnych dla swojego rodzaju. Cz�owiek, schwytany w pu�apk� nie przez �owc� z ogrodu zoologicznego, lecz przez �wietno�� w�asnego umys�u, umie�ci� sam siebie w ogromnej niespokojnej mena�erii, gdzie nieustannie grozi mu za�amanie si� pod wp�ywem zbyt wielkich napi��.
Obok tych presji istniej� te� jednak rozliczne korzy�ci. �wiat zoo, niczym pot�ny rodzic, roztacza opiek� nad swoimi wychowankami, zapewniaj�c jedzenie, picie, schronienie, higien� i opiek� medyczn�. Podstawowe problemy zwi�zane z prze�yciem s� ograniczone do minimum. Pozostaje jeszcze sporo czasu wolnego. Zwierz�ta w ogrodach zoologicznych wykorzystuj� ten czas w rozmaity spos�b, w�a�ciwy r�nym gatunkom. Jedne odpoczywaj� spokojnie, wyleguj�c si� w s�o�cu, podczas gdy inne nie potrafi� wytrzyma� przed�u�aj�cej si� bezczynno�ci. Mieszka�cy ludzkiego zoo niew�tpliwie nale�� do tej drugiej kategorii. Ludzki m�zg, z istoty swej poszukuj�cy i wynalazczy, nie znosi d�ugich okres�w bezczynno�ci. Dlatego cz�owiek odczuwa nieustann� konieczno�� podejmowania coraz bardziej skomplikowanych zada�. Bada, organizuje i tworzy, coraz g��biej pogr��aj�c si� w coraz bardziej zniewalaj�ce zoo, jakim jest �wiat. Ka�da nowa komplikacja o kolejny krok oddala go od naturalnego stanu plemiennego, w jakim jego przodkowie bytowali milion lat.
Historia wsp�czesnego cz�owieka to dzieje zmaga� ze skutkami tego trudnego marszu do przodu. Obraz ten jest zagmatwany i trudno si� w nim rozezna�, po cz�ci dlatego, �e odgrywamy tu podw�jn� rol� -zarazem widz�w i uczestnik�w. Mo�e stanie si� on wyra�niejszy, gdy przyjrzymy mu si� okiem zoologa, i to w�a�nie chc� uczyni� na kartach tej ksi��ki. Celowo wybra�em wi�kszo�� przyk�ad�w bliskich czytelnikom wychowanym w kulturze Zachodu. Nie znaczy to wcale, �e zamierzam odnosi� swoje wnioski jedynie do kultur zachodnich. Wprost przeciwnie -wszystko wskazuje na to, �e podstawowe zasady s� wsp�lne dla wszystkich mieszka�c�w miast na ca�ym �wiecie.
Ka�dego, komu wyda si�, �e sens tego, co powiem, zawiera si� w s�owach: "Zawracajcie, bo zmierzacie do zguby", zapewniam, �e nie taka by�a moja intencja. W tym nieust�pliwym d��eniu do post�pu spo�ecznego chwalebnie ujawniamy nasze pot�ne pop�dy tw�rcze i badawcze. S� one najwarto�ciowsz� cz�ci� naszego dziedzictwa biologicznego. Nie ma w nich nic sztucznego ani nienaturalnego. Stanowi� zar�wno �r�d�o naszej wielkiej si�y, jak i naszych wielkich s�abo�ci. Pragn� wszak�e wykaza�, �e za uleganie im musimy p�aci� coraz wy�sz� cen�, a tak�e ukaza� wyszukane sposoby, do jakich si� uciekamy, aby sprosta� tym wci�� rosn�cym kosztom. Stawki id� w g�r�, gra staje si� coraz bardziej ryzykowna, poch�ania coraz wi�ksz� liczb� ofiar i nabiera coraz bardziej ob��dnego tempa. Jednak�e mimo niebezpiecze�stw, kt�re ze sob� niesie, jest to najbardziej emocjonuj�ca gra, jak� zna �wiat. G�upot� by�oby s�dzi�, �e kto� powinien odgwizda� jej koniec. Mo�na jednak w ni� gra� na wiele r�nych sposob�w; lepsze poznanie prawdziwej natury graczy powinno pomno�y� po�ytki p�yn�ce z gry, nie zwi�kszaj�c jej ryzyka i nie nara�aj�c ca�ego gatunku na zgub�.
1.
PLEMI� I SUPERPLEMI�
Wyobra�my sobie obszar l�dowy o wymiarach 35 kilometr�w szeroko�ci i 35 kilometr�w d�ugo�ci. Powiedzmy, �e jest to kraina dzika, zamieszkana przez r�ne mniejsze i wi�ksze zwierz�ta. P�niej wyobra�my sobie zwart� sze��dziesi�cioosobow� grup� ludzi obozuj�cych w �rodku tego terytorium. Siedzisz tam, czytelniku, jako cz�onek tego malutkiego plemienia, w�r�d znajomego ci krajobrazu, kt�ry rozci�ga si� wok�, poza zasi�g twego wzroku. Nikt pr�cz twoich wsp�plemie�c�w nie korzysta z tego ogromnego obszaru. Jest to wy��cznie wasze miejsce zamieszkania i wasz teren �owiecki. M�czy�ni nale��cy do waszej grupy nader cz�sto wyprawiaj� si� na poszukiwanie zdobyczy. Kobiety zbieraj� owoce i jagody. Dzieci sp�dzaj� czas na ha�a�liwych zabawach w pobli�u obozowiska, na�laduj�c techniki �owieckie ojc�w. Je�eli plemi� ma si� dobrze i powi�ksza si�, od czasu do czasu jaka� grupa od��cza si�, by skolonizowa� nowe tereny. I tak, z czasem, rozprzestrzenia si� ca�y gatunek.
Wyobra�my sobie teraz obszar l�dowy o wymiarach 35 kilometr�w szeroko�ci i 35 kilometr�w d�ugo�ci. Powiedzmy, �e jest to kraina ucywilizowana, zape�niona budynkami i maszynami. Potem wyobra�my sobie zwart� sze�ciomilionow� grup� ludzi obozuj�cych w �rodku tego terytorium. Siedzisz tam, czytelniku, wewn�trz olbrzymiego kompleksu miejskiego, kt�ry rozci�ga si� wok�, poza zasi�g twego wzroku.
Por�wnajmy te dwa obrazy. Na ka�d� osob� z pierwszego przypadaj� setki tysi�cy os�b z drugiego. Obszar jest ten sam. W skali czasu ewolucji ta radykalna zmiana dokona�a si� niemal w jednej chwili. Wystarczy�o zaledwie kilka tysi�cy lat, aby obraz pierwszy ust�pi� miejsca drugiemu. Wydaje si�, i� ludzkie zwierz� znakomicie przystosowa�o si� do swojego niezwyk�ego, nowego stanu, nie mia�o jednak do�� czasu, by zmieni� sw�j kszta�t biologiczny, by w drodze ewolucji przekszta�ci� si� w nowy gatunek, ucywilizowany r�wnie� pod wzgl�dem genetycznym. Proces cywilizacyjny dokonywa� si� wy��cznie w trybie uczenia si� i przystosowywania. Biologicznie cz�owiek pozostaje wci�� prostym stadno-plemiennym zwierz�ciem przedstawionym w obrazie pierwszym. W tej postaci �y� on nie kilkaset lat, lecz ca�y milion lat trudnego bytowania. W tym okresie podlega� te� oczywi�cie zmianom biologicznym. Ewoluowa� w spos�b nie budz�cy w�tpliwo�ci. Presje zwi�zane z prze�yciem by�y ogromne i one w�a�nie go kszta�towa�y.
W ci�gu minionych kilku tysi�cy lat urbanizacji i bogatych w wydarzenia lat cz�owieka cywilizowanego dokona�o si� tak wiele, �e z trudem u�wiadamiamy sobie, i� jest to jedynie malutki fragment historii gatunku ludzkiego. Jest on nam tak dobrze znany, �e w jaki� nie sprecyzowany bli�ej spos�b wyobra�amy sobie, i� wrastaj�c w rzeczywisto�� stopniowo, pod wzgl�dem biologicznym jeste�my w pe�ni przygotowani do radzenia sobie ze wszystkimi nowymi zagro�eniami spo�ecznymi. Tymczasem spojrzawszy ch�odnym okiem, b�dziemy zmuszeni przyzna�, �e wcale tak nie jest. To jedynie nasza zdumiewaj�ca elastyczno��, nasza nies�ychana zdolno�� przystosowania si� sprawia, �e tak my�limy. Prosty my�liwy plemienny ze wszystkich si� stara si� swobodnie i z dum� nosi� sw�j nowy str�j. Ale jest to ubi�r skomplikowany i niepor�czny, w kt�rym co chwila si� potyka. Jednak�e, nim dok�adniej zbadamy, jak dochodzi do tych potkni�� i utraty r�wnowagi przez wsp�czesnego my�liwego, musimy si� przyjrze�, w jaki spos�b uda�o mu si� zszy� w jedn� ca�o�� t� wspania�� szat� cywilizacji.
Wypada zacz�� od powrotu w u�ciski epoki lodowej, a wi�c od obni�enia temperatury jakie� dwadzie�cia tysi�cy lat temu. Naszym wczesnym przodkom jako my�liwym uda�o si� ju� rozprzestrzeni� po wi�kszej cz�ci obszar�w Starego �wiata i byli oni w�a�nie w przededniu w�dr�wek przez kontynent Azji a� do Nowego �wiata. Ta imponuj�ca ekspansja musia�a oznacza�, �e nawet ich niewyszukany my�liwski styl �ycia przewy�sza� �owieckie mo�liwo�ci ich mi�so�ernych rywali. Nie ma w tym nic dziwnego, je�li zwa�y�, �e m�zgi naszych przodk�w z epoki lodowej by�y ju� r�wne naszym, tak pod wzgl�dem rozmiaru, jak i stopnia rozwoju. Ich szkielety tak�e niewiele r�ni�y si� od naszych. Bior�c pod uwag� rozw�j fizyczny, mo�na powiedzie�, �e na scen� ju� w�wczas wkroczy� cz�owiek wsp�czesny. W istocie, gdyby mo�na by�o, u�ywaj�c wehiku�u czasu, przenie�� jakiego� noworodka z epoki lodowej do czas�w nam wsp�czesnych i wychowa� go tak jak nasze dziecko, prawdopodobnie nikt nie domy�li�by si� oszustwa.
W Europie klimat nie by� przyjazny, ale nasi przodkowie �wietnie sobie z nim radzili. Z pomoc� najprostszych �rodk�w technicznych potrafili zabija� pot�ne zwierz�ta �owne. Na szcz�cie pozostawili nam �wiadectwo swych umiej�tno�ci my�liwskich nie tylko w postaci przypadkowych resztek wykopywanych z osad�w jaskiniowych, lecz tak�e w postaci zdumiewaj�cych malowide� pokrywaj�cych �ciany jaski�. Wyobra�one tam kud�ate mamuty, w�ochate nosoro�ce, bizony i renifery nie pozostawiaj� w�tpliwo�ci co do �wczesnego klimatu. Gdy obecnie opuszcza si� te ciemne jaskinie, wchodz�c w spalony s�o�cem krajobraz, trudno sobie wyobrazi�, �e kiedy� �y�y tu zwierz�ta pokryte grubym futrem. W�wczas wyra�nie wida� r�nic� mi�dzy temperatur�, jaka panowa�a wtedy, a temperatur� w naszych czasach.
Gdy ostatnie zlodowacenie dobieg�o ko�ca, pokrywa lodowa zacz�a si� wycofywa� na p�noc z szybko�ci� oko�o czterdziestu metr�w na rok, a wraz z ni� wycofywa�y si� na p�noc zwierz�ta ch�odnych krain. Na miejscu zimnej tundry wyros�y g�ste puszcze. Jakie� dziesi�� tysi�cy lat temu zako�czy�a si� wielka epoka lodowa i nadesz�a nowa era w dziejach cz�owieka.
Prze�om mia� nast�pi� w miejscu, gdzie stykaj� si� Afryka, Azja i Europa. Tam w�a�nie, na wschodnim kra�cu Morza �r�dziemnego, nast�pi�a drobna zmiana w obyczajach �ywieniowych, kt�ra mia�a decyduj�cy wp�yw na kierunek ludzkiego post�pu. Sama w sobie by�a ona do�� niepozorna i prosta, jednak jej skutki okaza�y si� niezwykle donios�e. Obecnie jest to rzecz zupe�nie oczywista, gdy� chodzi tu po prostu o rolnictwo.
Dot�d wszystkie plemiona ludzkie nape�nia�y �o��dki w jeden z dw�ch sposob�w. M�czy�ni polowali, by zdoby� pokarm zwierz�cy, kobiety za� zbiera�y pokarm ro�linny. Dzielenie si� zdobyczami zapewnia�o zr�wnowa�on� diet�. Dos�ownie wszyscy aktywni, doro�li cz�onkowie plemienia byli dostarczycielami po�ywienia. Magazynowanie �ywno�ci stosowano jedynie w niewielkim zakresie. Po prostu wychodzili i zbierali to, co akurat mieli ochot� zebra�. Nie by�o to tak niebezpieczne, jak si� nam mo�e wydawa�, bowiem ca�a �wczesna populacja ludzka w por�wnaniu z jej dzisiejszym ogromem by�a znikoma. Jednak�e, mimo �e owi wcze�ni my�liwi-zbieracze dzia�ali bardzo skutecznie i rozprzestrzenili si� na wielkich po�aciach globu, poszczeg�lne plemiona by�y niewielkie i mia�y prost� struktur�. Podczas setek tysi�cy lat ewolucji cz�owiek coraz lepiej przystosowywa� si� do tego my�liwskiego stylu �ycia -zar�wno fizycznie, jak i umys�owo, zar�wno pod wzgl�dem budowy, jak i zachowania. Krok, jaki wykona� wchodz�c w okres rolniczy, a wi�c w okres produkcji �ywno�ci, wymaga� przekroczenia nieoczekiwanego progu, za kt�rym nagle znalaz� si� w zupe�nie nowym, nie znanym mu uk�adzie spo�ecznym, nie maj�c czasu na wytworzenie w sobie nowych w�a�ciwo�ci, kt�re by�yby wbudowane w jego program genetyczny i odpowiada�y tej nowej sytuacji. Od tej pory umiej�tno�� przystosowania si� i elastyczno�� zachowa�, zdolno�� do uczenia si� i dostosowywania si� do nowych, bardziej z�o�onych sposob�w post�powania, mia�y by� poddawane jak najsurowszym pr�bom. Ju� tylko jeden krok dzieli� cz�owieka od urbanizacji i wszelkich komplikacji zwi�zanych z �yciem w mie�cie.
Na szcz�cie d�ugie terminowanie w rzemio�le my�liwego pozwoli�o cz�owiekowi rozwin�� zar�wno pomys�owo��, jak i system wzajemnej pomocy. Chocia� jest prawd�, �e podobnie jak ma�py, od kt�rych si� wywodzili, ludzie jako my�liwi wci�� mieli wrodzone poczucie wsp�zawodnictwa i pewno�ci siebie, owo wsp�zawodnictwo uleg�o znacznemu z�agodzeniu dzi�ki coraz silniej dochodz�cej do g�osu konieczno�ci wsp�pracy. By�a to dla nich jedyna szansa na odniesienie sukcesu w rywalizacji z wytrawnymi zab�jcami �wiata mi�so�erc�w, jakimi by�y na przyk�ad pot�ne drapie�ne koty wyposa�one w ostre pazury. Ludzie jako my�liwi rozwin�li umiej�tno�� wsp�pracy wraz z inteligencj� i zami�owaniem do poszukiwa�, a po��czenie tych cech okaza�o si� skuteczne i �miertelnie gro�ne. Uczyli si� szybko, mieli �wietn� pami�� i doskonale kojarzyli ze sob� poszczeg�lne elementy wcze�niejszej nauki w celu rozwi�zywania zupe�nie nowych problem�w. Ta zdolno��, u�yteczna ju� wcze�niej, podczas uci��liwych wypraw my�liwskich, sta�a si� jeszcze bardziej istotna teraz, gdy zaczynali tworzy� ogniska domowe i stali u progu nowych i nier�wnie bardziej z�o�onych form �ycia spo�ecznego.
Obszary wok� wschodniego kra�ca Morza �r�dziemnego by�y naturaln� ojczyzn� dw�ch niezmiernie wa�nych ro�lin, mianowicie dzikiej pszenicy i dzikiego j�czmienia. W tym samym regionie mo�na te� by�o spotka� dzikie kozice, dzikie owce, dzikie byd�o i dzikie �winie. My�liwi i zbieracze, kt�rzy osiedlili si� w tych okolicach, udomowili ju� psa, kt�rego u�ywano jednak g��wnie jako towarzysza polowa� i str�a, nie za� jako bezpo�rednie �r�d�o po�ywienia. Prawdziwe rolnictwo rozpocz�o si� od uprawy tych dw�ch ro�lin -pszenicy i j�czmienia. Wkr�tce potem nast�pi�o udomowienie najpierw k�z i owiec, a nast�pnie, nieco p�niej, kr�w i �wi�. Najprawdopodobniej zwierz�ta zosta�y zwabione upraw� jadalnych ro�lin i przyby�y, aby znale�� pokarm, po czym zosta�y i podda�y si� zabiegom hodowlanym, po czym same pos�u�y�y za pokarm.
Nie przypadkiem pozosta�e dwa regiony na ziemi, na kt�rych p�niej i niezale�nie od siebie rozwin�y si� cywilizacje staro�ytne (Azja Po�udniowa i Ameryka �rodkowa), by�y to miejsca, gdzie my�liwi-zbieracze znajdowali dzikie ro�liny nadaj�ce si� do uprawy: ry� w Azji i kukurydz� w Ameryce.
Te uprawy p�nej epoki kamiennej by�y na tyle udane, �e od tamtych czas�w a� do dnia dzisiejszego udomowione w�wczas ro�liny i zwierz�ta pozostaj� g��wnym �r�d�em po�ywienia we wszystkich przedsi�wzi�ciach rolniczych prowadzonych na wielk� skal�. Powa�ny post�p we wsp�czesnym rolnictwie dotyczy w wi�kszym stopniu mechanizacji ni� biologii. Prawdziwie rewolucyjny wp�yw na gatunek ludzki mia�y jednak z pocz�tku nie wykorzystywane rezerwy �ywno�ci produkowanej we wczesnym rolnictwie.
Patrz�c wstecz, nietrudno to wyja�ni�. Przed nastaniem rolnictwa ka�dy, kto chcia� je��, musia� wzi�� udzia� w zdobywaniu po�ywienia. Musia�o si� w to anga�owa� dos�ownie ca�e plemi�. Gdy jednak te same m�zgi, kt�re dawniej, wybiegaj�c my�l� w przysz�o��, planowa�y i opracowywa�y taktyki �owieckie, zaj�y si� organizowaniem uprawy zbior�w, nawadnianiem ziemi i karmieniem trzymanych w niewoli zwierz�t, ich dzia�ania okaza�y si� tak skuteczne, �e pierwszy raz w dziejach ludzko�ci zapewnia�y nie tylko sta�e zaopatrzenie, lecz tak�e regularnie i niezawodnie pojawiaj�c� si� nadwy�k�. Wytworzenie tej nadwy�ki by�o kluczem do wr�t cywilizacji. Nareszcie plemi� ludzkie osi�gn�o stan, w kt�rym liczba os�b zatrudnionych przy zapewnianiu po�ywienia by�a mniejsza od liczby tych, kt�rych nale�a�o wy�ywi�. Dzi�ki temu plemi� nie tylko mog�o rosn�� liczebnie, lecz tak�e pewna liczba jego cz�onk�w mog�a po�wi�ci� si� innym zadaniom, i to nie tylko cz�ciowo, na marginesie zadania g��wnego, jakim by�o zapewnienie po�ywienia, lecz w pe�nym wymiarze czasu. Rozkwita�y wi�c inne rodzaje dzia�alno�ci. Nasta� wiek specjalizacji.
Takie by�y skromne pocz�tki pierwszych miast. Jak powiedzia�em, nietrudno to wyja�ni�, to znaczy nietrudno nam dzi�, patrz�c w przesz�o��, wychwyci� ten najwa�niejszy czynnik, kt�ry sprawi�, �e ludzko�� wykona�a sw�j kolejny wielki krok. Nie znaczy to jednak wcale, �e dla �wczesnych ludzi by� to krok �atwy. To prawda, �e cz�owiek jako my�liwy-zbieracz by� wspania�ym zwierz�ciem, pe�nym nie wykorzystanych mo�liwo�ci i zdolno�ci. Dowodzi tego fakt, �e dzi� istniejemy. Jednak�e cz�owiek rozwija� si� jako plemienny my�liwy, nie za� jako wytrwa�y i osiad�y rolnik. Jest tak�e prawd�, �e by� zdolny wybiega� my�l� w przysz�o��, planowa� polowania, rozumia� zmiany zachodz�ce w otoczeniu w zwi�zku z porami roku. Jednak�e by skutecznie uprawia� rolnictwo, musia� on si�ga� w przysz�o�� w daleko wi�kszym stopniu ni� kiedykolwiek dot�d. Taktyk� polowania musia� zast�pi� strategi� rolnictwa. Dokonawszy tego, cz�owiek musia� jeszcze I lepiej korzysta� ze swego umys�u, aby m�c stawi� czo�o nowym skomplikowanym problemom spo�ecznym, kt�re pojawi�y i si� w zwi�zku ze �wie�ym dostatkiem, towarzysz�cym przemianie wiosek w miasta.
Nale�y sobie zdawa� z tego spraw�, gdy m�wi si� o "rewolucji miejskiej". U�ywaj�c tego zwrotu, stwarza si� wra�enie, jakoby w bardzo kr�tkim czasie wsz�dzie zacz�y wyrasta� mniejsze i wi�ksze miasta jako wyraz d��enia do wspania�ego �ycia w zupe�nie nowych warunkach spo�ecznych. Nie tak si� to jednak odbywa�o. Stare modele �ycia zanika�y z trudem i powoli, a prawd� m�wi�c, w wielu miejscach na �wiecie wci�� jeszcze s� �ywe. Liczne kultury dzisiejszego �wiata w dziedzinie rolnictwa ci�gle funkcjonuj� na poziomie neolitu, a w niekt�rych regionach, takich jak kotlina Kalahari, p�nocna Australia czy Arktyka, mo�na obserwowa� spo�ecze�stwa my�liwsko-zbierackie, charakterystyczne dla okresu paleolitu.
Pierwsze skupiska miejskie, pierwsze miasteczka i miasta, nie pojawi�y si� nagle, niczym wysypka na sk�rze prehistorycznego spo�ecze�stwa, lecz powstawa�y jako pojedyncze, nieliczne i niewielkie wykwity. Wyrasta�y w r�nych miejscach po�udniowo-zachodniej Azji jako jaskrawe wyj�tki na tle og�lnie panuj�cego systemu. Wed�ug dzisiejszych standard�w by�y one bardzo ma�e, a wz�r, wed�ug kt�rego by�y tworzone, rozprzestrzenia� si� niezwykle wolno. Ka�de miasto mia�o �ci�le lokaln� organizacj� i by�o silnie zespolone z okolicznymi terenami rolniczymi.
Z pocz�tku handel i wsp�dzia�anie mi�dzy poszczeg�lnymi o�rodkami miejskimi by�y bardzo skromne. Mia� to by� nast�pny znacz�cy krok w rozwoju, a na jego wykonanie trzeba by�o nieco czasu. Oczywist� barier� psychologiczn� stanowi�a utrata to�samo�ci lokalnej. Nie chodzi�o tu jednak o to, �e "plemi� mia�oby utraci� sw� g�ow�", lecz raczej o to, �e g�owa ludzka sprzeciwia�a si� utracie swego plemienia. Gatunek nasz rozwija� si� jako zwierz� stadno-plemienne, a podstawow� w�a�ciwo�ci� plemienia jest to, �e funkcjonuje ono lokalnie na zasadzie wsp�dzia�ania jednostek. Porzucenie tego podstawowego wzorca spo�ecznego, tak typowego dla ludzko�ci w jej starodawnym stanie bytowania, wydawa�o si� sprzeczne z natur�. A jednak natura wytworzy�a te� ziarno, kt�re -sprawnie zbierane i przewo�one -wymusza�o przy�pieszenie tempa zmian. Wraz z post�pem rolnictwa i w miar� jak elita miejska, wyzwolona od trud�w produkcji, koncentrowa�a pot�g� swoich m�zg�w na coraz nowych problemach, nieuchronne by�o wy�onienie si� sieci miast, hierarchicznie zorganizowanych po��cze� mi�dzy s�siaduj�cymi grodami i miastami.
Najstarsze znane nam miasto, ponad 8 tysi�cy lat temu, to Jerycho, ale pierwsza w pe�ni miejska cywilizacja rozwin�a si� w rejonie po�o�onym jeszcze dalej na wsch�d, w Mezopotamii (Sumer). Tam w�a�nie 5 do 6 tysi�cy lat temu narodzi�o si� pierwsze imperium, a wraz z wynalezieniem pisma prehistoria utraci�a przedrostek "pre-". Rozwin�a si� koordynacja mi�dzy-miejska, przyw�dcy stali si� zarz�dcami, wyodr�bni�y si� r�ne zawody, nast�pi� dalszy rozw�j przemys�u metalowego i transportu, udomowiono zwierz�ta poci�gowe (w odr�nieniu od zwierz�t hodowanych dla cel�w konsumpcyjnych), a tak�e powsta�a monumentalna architektura.
Wedle naszych standard�w miasta sumeryjskie by�y niewielkie, ich ludno�� liczy�a bowiem od 7 do co najwy�ej 20 tysi�cy. Jednak�e nasz prosty cz�owiek plemienny mia� jut za sob� d�ug� drog�. Sta� si� obywatelem, cz�owiekiem superplemiennym, a podstawowa r�nica polega�a na tym, �e w superplemieniu nie zna� on jut osobi�cie ka�dego cz�onka swojej wsp�lnoty. Ta w�a�nie zmiana, czyli przej�cie od spo�ecze�stwa osobowego do bezosobowego, mia�a si� sta� dla zwierz�cia ludzkiego przyczyn� najdotkliwszych udr�k w nadchodz�cych tysi�cleciach. Jako gatunek nie byli�my biologicznie przygotowani do tego, by stawi� czo�o ca�ym masom obcych nam ludzi, maj�cych uchodzi� za cz�onk�w naszego plemienia. Tego musieli�my si� dopiero nauczy�, a nie by�o to �atwe. Jak si� przekonamy, dzi� wci�� jeszcze, mniej lub bardziej widocznie, zmagamy si� z tym problemem.
Na skutek sztucznego rozrostu spo�eczno�ci ludzkiej do poziomu superplemienia zaistnia�a konieczno�� wprowadzenia. bardziej wyszukanych form sprawowania kontroli, by utrzyma� w ca�o�ci powi�kszaj�ce si� wsp�lnoty. Ogromne korzy�ci, jakie nios�a ze sob� superplemienna organizacja �ycia, musia�y by� okupione zwi�kszon� dyscyplin�. W antycznych cywilizacjach basenu Morza �r�dziemnego -w Egipcie, Grecji, Rzymie i innych krajach -administracja i system prawny rozrasta�y si� i komplikowa�y, czemu towarzyszy� rozkwit techniki i sztuki.
By� to proces powolny. Wspania�o�� zabytk�w, kt�re pozosta�y po tych cywilizacjach i kt�re w nas dzisiaj budz� taki zachwyt, nasuwa my�l, �e by�y to cywilizacje wielkie r�wnie� pod wzgl�dem ilo�ciowym, co nie jest zgodne z rzeczywisto�ci�. Populacja superplemion ros�a stopniowo. Jeszcze w roku 600 p.n.e. najwi�ksze miasto, jakim by� Babilon, liczy�o nie wi�cej ni� 80 tysi�cy mieszka�c�w. W staro�ytnych Atenach �y�o tylko 20 tysi�cy obywateli, a tylko jedna czwarta z nich stanowi�a prawdziw� elit� miejsk�. Ludno�� ca�ego tego pa�stwa-miasta, wraz z obcymi kupcami, niewolnikami oraz rezydentami na wsiach i w miastach, ocenia si� na nie wi�cej ni� 70 do 100 tysi�cy os�b. Mo�na by wi�c powiedzie�, �e by�o to miasto nieco mniejsze ni� dzisiejsze miasta uniwersyteckie, takie jak Oksford czy Cambridge. Nie ma, rzecz jasna, mowy o por�wnaniu go do wielkich metropolii wsp�czesnych. Pod koniec lat sze��dziesi�tych dwudziestego wieku przesz�o sto miast mo�e poszczyci� si� ponad milionem mieszka�c�w, a najwi�ksze z nich licz� ponad dziesi�� milion�w. Wsp�czesne Ateny zamieszkuje nie mniej ni� l 850000 ludzi.
Dalszy rozw�j �wietno�ci miast-pa�stw antycznych nie m�g� si� opiera� wy��cznie na tym, co same wytworzy�y. Musia�y one powi�ksza� swe zasoby b�d� za pomoc� handlu, b�d� drog� podboj�w. Rzym stosowa� oba te sposoby, z wyra�n� przewag� podboj�w, kt�rych dokonywa� z tak bezwzgl�dn� skuteczno�ci�, zar�wno w wymiarze administracyjnym jak militarnym, �e doprowadzi� do powstania najwi�kszego na �wiecie miasta, licz�cego blisko p� miliona mieszka�c�w i ustali� pewien wzorzec, kt�ry odbi� si� szerokim echem w ci�gu wielu nast�pnych stuleci. Konsekwencje s� widoczne do dzi�, nie tylko w postaci wielkich wymaga�, jakim w zakresie wysi�ku umys�owego musz� sprosta� wszelkiego rodzaju organizatorzy, kierownicy i tw�rcy, lecz tak�e w postaci coraz bardziej rozleniwionej i poszukuj�cej sensacji elity miejskiej, niezwykle ju� licznej i ��dnej rozrywek, kt�rych trzeba jej dostarczy� za wszelk� cen�, w obawie przed jej fataln� w skutkach frustracj�. W wyrafinowanym mieszczuchu imperium rzymskiego �atwo mo�emy dostrzec prototyp wsp�czesnego nam cz�onka superplemienia.
Doprowadziwszy nasz� opowie�� o miastach do Rzymu, doszli�my do etapu, w kt�rym spo�eczno�� ludzka uros�a do takich rozmiar�w i sta�a si� tak zag�szczona, �e z zoologicznego punktu widzenia osi�gn�a ju� stan r�wny dzisiejszemu. Co prawda w nast�pnych stuleciach fabu�a opowie�ci pl�cze si� coraz bardziej, ale jest to w zasadzie wci�� ta sama fabu�a. T�umy g�stnia�y, elity stawa�y si� coraz bardziej elitarne, a technika coraz bardziej stechnicyzowana. Ros�y te� frustracje i stresy �ycia miejskiego. Konflikty superplemienne stawa�y si� coraz bardziej krwawe. Wyst�pi� nadmiar ludzi, co oznacza, �e cz�� z nich by�a zbyteczna, bezu�yteczna. W miar� jak relacje mi�dzy zagubionymi w t�umie lud�mi stawa�y si� coraz bardziej bezosobowe, nieludzko�� stosunk�w mi�dzy cz�owiekiem a cz�owiekiem nabra�a straszliwych wymiar�w. Nie ma w tym nic dziwnego, gdy� -jak ju� m�wi�em -bezosobowo�� zwi�zk�w mi�dzy lud�mi nie jest stanem przyrodzonym cz�owiekowi. Dziwi� raczej mo�e, �e superplemiona, kt�re tak si� rozros�y, w og�le przetrwa�y, a co wi�cej -przetrwa�y w tak dobrym stanie. Jest to zadziwiaj�ce �wiadectwo niewiarygodnej przemy�lno�ci, nieust�pliwo�ci i elastyczno�ci naszego gatunku, kt�re nas, �yj�cych w dwudziestym wieku, powinno wprawia� w zdumienie. W jaki spos�b uda�o si� nam tego dokona�? Wszak jako zwierz�ta mieli�my do dyspozycji tylko zesp� naszych cech biologicznych wykszta�conych podczas d�ugiego terminowania w charakterze my�liwych. Odpowied� musi tkwi� w samej naturze tych cech, a tak�e w sposobie, w jaki zdo�ali�my je wykorzysta� i sterowa� nimi, nie nara�aj�c ich a� na tak wielki szwank, jaki pozornie wydawa� si� nieunikniony. Musimy wi�c dok�adniej przyjrze� si� tym cechom.
Pami�taj�c o naszych ma�pich przodkach, mo�emy przypuszcza�, �e pewnych po�ytecznych wskaz�wek dostarczy nam spo�eczna organizacja tych gatunk�w ma�p, kt�re przetrwa�y. W�r�d wy�szych ssak�w naczelnych powszechnym zjawiskiem jest istnienie silnych, dominuj�cych osobnik�w, panuj�cych nad reszt� grupy. S�absi cz�onkowie grupy przyjmuj� po�ledniejsze role. Nie uciekaj� w g�szcz, aby �y� tam samodzielnie. W mnogo�ci si�a i bezpiecze�stwo. Je�eli grupa staje si� zbyt du�a, w�wczas oczywi�cie tworzy si� od�am, kt�ry po pewnym czasie oddala si�, ale pojedyncze �yj�ce oddzielnie ma�py stanowi� anomali�. Grupy przemieszczaj� si� razem i trzymaj� si� razem we wszelkich okoliczno�ciach. Ta uleg�o�� jest nie tylko skutkiem tyranii przyw�dc�w, czyli dominuj�cych osobnik�w m�skich. Mo�e s� one despotami, ale odgrywaj� te� rol� opiekun�w i obro�c�w. W razie zagro�enia grupy z zewn�trz, na przyk�ad atakiem g�odnego drapie�nika, one w�a�nie wykazuj� najwi�ksz� aktywno�� obronn�. W obliczu wyzwania z zewn�trz najsilniejsze samce, zapominaj�c o konfliktach wewn�trznych, musz� si� skupi�, aby da� odp�r zagro�eniu. Natomiast w innych sytuacjach aktywna wsp�praca wewn�trz grupy ogranicza si� do minimum.
Wracaj�c do zwierz�t ludzkich, mo�emy zauwa�y�, �e ten podstawowy uk�ad -wsp�praca w obliczu zagro�e� z zewn�trz i wsp�zawodnictwo wewn�trz stada, istnieje tak�e u nas, jakkolwiek nasi najdawniejsi przodkowie byli zmuszeni nieco zak��ci� r�wnowag� tego uk�adu. Ich niebotyczne zmagania zwi�zane z przej�ciem od diety ro�linnej do mi�snej wymaga�y szerszej i aktywniejszej wsp�pracy wewn�trznej. Niezale�nie od zwyk�ych codziennych zagro�e� �wiat zewn�trzny niemal bezustannie rzuca� wyzwania wchodz�cym na aren� �ycia my�liwym. Wymaga�o to przestawienia si� na wzajemn� pomoc, na dzielenie si� zasobami i ��czenie ich. Nie znaczy to jednak, �e pradawni ludzie przemieszczali si� jako jeden organizm, niczym �awica ryb. By�oby to niemo�liwe ze wzgl�du na z�o�ono�� �ycia. Wsp�zawodnictwo i przyw�dztwo zosta�y utrzymane, gdy� stanowi�y si�� nap�dow� i umo�liwia�y skuteczniejsze podejmowanie decyzji, uleg� tylko powa�nemu ograniczeniu despotyczny autorytaryzm. Osi�gni�to stan subtelnej r�wnowagi, kt�ra, jak ju� si� przekonali�my, pozwoli�a pradawnym my�liwym rozprzestrzeni� si� niemal na ca�ym obszarze kuli ziemskiej przy u�yciu minimum �rodk�w technicznych.
A co si� sta�o z t� subteln� r�wnowag�, gdy niewielkie plemiona rozwin�y si� w ogromne superplemiona? Gdy znikn�y plemienne wzorce zachowa� oparte na relacjach osobistych, wahad�o oscyluj�ce mi�dzy wsp�zawodnictwem a wsp�prac� zacz�o niebezpiecznie wychyla� si� to w jedn�, to w drug� stron� i te szkodliwe oscylacje trwaj� do dzi�. Poniewa� podrz�dni cz�onkowie superplemion zamienili si� w bezosobowy t�um, wychylenia wahad�a stawa�y si� coraz gwa�towniejsze. Nadmiernie rozro�ni�te skupiska populacji miejskiej �atwo i cz�sto pada�y ofiar� wszelkich form spot�gowanej tyranii, despotyzmu i dyktatury. Superplemiona zrodzi�y superprzyw�dc�w, dysponuj�cych tak pot�n� w�adz�, �e tyra�skie rz�dy ma�p jawi�y si� przy niej jak niewinna igraszka. Zrodzi�y one tak�e superpoddanych w postaci niewolnik�w, kt�rzy musieli znosi� skrajne podporz�dkowanie, niepor�wnywalne z tym, czego mog�y do�wiadczy� najpo�ledniej usytuowane ma�py.
Aby panowa� nad superplemieniem, nie wystarcza� ju� jeden despota. Nawet maj�c do dyspozycji nowe, �mierciono�ne �rodki techniczne, takie jak bro�, lochy i tortury, potrzebne do utrzymania w ryzach mas ludzkich, despota musia� mie� za sob� ca�y orszak poplecznik�w, aby skutecznie utrzymywa� owo biologiczne wahad�o w stanie tak znacznego wychylenia. By�o to mo�liwe, poniewa� zar�wno poplecznicy jak przyw�dcy byli zaka�eni bezosobowo�ci� w�a�ciw� superplemionom. G�os sumienia kooperant�w uciszali, przynajmniej w pewnej mierze, powo�uj�c do �ycia w obr�bie superplemienia podgrupy spo�eczne i pseudoplemiona. Ka�dy indywidualnie nawi�zywa� oparte na dawnych wzorcach biologicznych stosunki osobiste z jak�� niewielk� grup�, maj�c� rozmiar dawnego plemienia i skupiaj�c� ludzi na zasadzie kole�e�stwa na gruncie towarzyskim lub zawodowym. W obr�bie takiej grupy mo�na by�o zrealizowa� podstawow� konieczno�� wzajemnej pomocy i dzielenia si�. Inne podgrupy, na przyk�ad klas� niewolnik�w, mo�na by�o traktowa� bez skrupu��w, jako ludzi spoza uk�adu obj�tego specjaln� ochron�. W ten spos�b zrodzi� si� "podw�jny status" spo�eczny. Podst�pna si�a tych nowych wt�rnych podzia��w tkwi�a w tym, �e umo�liwia�y one utrzymywanie w tym bezosobowym systemie nawet relacji osobistych. Mimo i� poddany, niewolnik, s�uga czy ch�op pa�szczy�niany m�g� by� osobi�cie znany swemu panu, jego niew�tpliwa przynale�no�� do innej kategorii spo�ecznej pozwala�a go traktowa� jak kogo� nale��cego do bezosobowego t�umu.
Powiedzenie, �e w�adza deprawuje, jest tylko cz�ciowo prawdziwe. Kra�cowe podda�stwo mo�e deprawowa� r�wnie skutecznie. Gdy biologiczne wahad�o wychyla si� ze strony czynnej wsp�pracy w stron� tyranii, ca�e spo�ecze�stwo ulega deprawacji. C� z tego, �e jest ono w stanie osi�gn�� wielki post�p w sferze materialnej. Potrafi przemie�ci� 4 883 000 ton kamieni, aby zbudowa� piramid�, ale z powodu deformacji strukturalnej dni takiego spo�ecze�stwa s� policzone.
Mo�na panowa� nad pewnym obszarem, nad pewn� liczb� ludzi, przez pewien okres, ale nawet w cieplarnianej atmosferze superplemienia istnieje pewna granica. Gdy granica ta zostanie osi�gni�ta i wahad�o biologiczno-spo�eczne odchyli si� �agodnie do �rodkowego punktu r�wnowagi, spo�ecze�stwo mo�e to uzna� za szcz�liwy przypadek. Je�eli jednak, co jest bardziej prawdopodobne, zako�ysze si� gwa�townie tam i z powrotem, w�wczas dojdzie do przelewu krwi na tak� skal�, jaka nie mog�a si� nawet przy�ni� naszym prymitywnym przodkom -my�liwym.
To, �e ludzki p�d do wsp�pracy daje o sobie zna� tak silnie i tak cz�sto, stanowi prawdziwy cud przetrwania cywilizacyjnego. Dzia�a przeciw niemu tak wiele czynnik�w, a on wci�� powraca. Z upodobaniem m�wimy o tym zjawisku jako o przezwyci�aniu zwierz�cej u�omno�ci za pomoc� pot�gi altruizmu intelektualnego, tak jakby etyka i moralno�� by�y jakim� nowoczesnym wynalazkiem. Gdyby to by�a prawda, zapewne nie do�yliby�my dnia dzisiejszego, aby to stwierdzi�. Gdyby�my nie mieli w sobie tego podstawowego biologicznego pop�du do wsp�pracy z bli�nimi, nie przetrwaliby�my jako gatunek. Gdyby nasi my�liwscy przodkowie byli tylko bezlitosnymi, chciwymi tyranami, obci��onymi "grzechem pierworodnym", ni� sukces�w cz�owieka dawno by si� ju� urwa�a. Teori� grzechu pierworodnego, w takiej czy innej postaci, wci�� wciska si� nam do g�owy dlatego, �e sztucznie stworzone warunki superplemienne nieustannie dzia�aj� przeciw tkwi�cemu w nas altruizmowi biologicznemu, kt�remu w zwi�zku z tym nale�y si� wszelkie mo�liwe wsparcie.
Jestem �wiadom istnienia autorytet�w, kt�re gwa�townie zaneguj� to, co tu napisa�em. Postrzegaj� one cz�owieka jako istot� s�ab�, chciw� i niegodziw�, wymagaj�c� narzucenia jej surowych kodeks�w, kt�re maj� tak sterowa� jej post�powaniem, �eby sta�a si� silna, �yczliwa i dobra. Jednak�e wyszydzaj�c poj�cie "szlachetnego dzikusa", autorytety owe zaciemniaj� tylko spraw�. Wskazuj�c na to, �e nie by�o nic szlachetnego w ignorancji i w przes�dach, maj� racj�. Jest to jednak tylko cz�� problemu. Druga cz�� dotyczy post�powania dawnych my�liwych wobec swoich towarzyszy. Tu sytuacja musia�a by� inna. Wyrozumia�o��, �yczliwo��, wzajemna pomoc i podstawowy pop�d do wsp�pracy wewn�trz-plemiennej musia�y stanowi� wz�r dla pradawnych zespo��w ludzi, aby mog�y one przetrwa� w pe�nym zagro�e� �rodowisku. Dopiero gdy plemiona rozros�y si� do wymiar�w bezosobowych superplemion, starodawne wzory post�powania pocz�y si� za�amywa� pod naciskiem tej sytuacji. Wtedy dopiero trzeba by�o narzuci� sztucznie stworzone prawa i kodeksy dyscyplinarne, by przywr�ci� utracon� r�wnowag�. Gdyby narzucono je tylko w takim zakresie, w jakim by�o to konieczne do skorygowania skutk�w �wie�o powsta�ych napi��, wszystko by�oby w porz�dku. Jednak�e w tych wczesnych cywilizacjach ludzie byli nowicjuszami w dziedzinie osi�gania owej subtelnej r�wnowagi. Dlatego te� cz�sto doznawali pora�ek, co przynosi�o zgubne skutki. Obecnie mamy ju� wi�cej do�wiadczenia, ale system ten nigdy nie osi�gn�� doskona�o�ci, gdy� ze wzgl�du na nieprzerwany rozrost superplemion problem wci�� daje osobie zna�.
Spr�buj� to wyrazi� inaczej. Cz�sto powiada si�, �e "prawo zakazuje ludziom jedynie tego, do czego maj� oni wrodzone sk�onno�ci". St�d wniosek, �e je�eli prawo zakazuje kradzie�y, mordowania i gwa�cenia, to znaczy, �e ludzkie zwierz� jest z natury z�odziejem, morderc� i gwa�cicielem. Czy jest to istotnie w�a�ciwy opis cz�owieka jako gatunku biologicznego i spo�ecznego? Niezbyt przystaje on do zoologicznego wizerunku gatunku plemiennego. Natomiast niestety bardzo pasuje do wizerunku superplemienia;
�wietnym przyk�adem jest tu kradzie�, jako chyba najbardziej powszechne przest�pstwo. Cz�onek superplemienia znajduje si� pod ci�g�� presj�, do�wiadczaj�c najr�niejszych stres�w i napi�� zwi�zanych ze swoj� sztucznie wytworzon� sytuacj� spo�eczn�. Wi�kszo�� jego wsp�plemie�c�w to ludzie mu obcy. Nie ��czy go z nimi ani �adna wi� osobista, ani plemienna. Typowy z�odziej nie kradnie znajomemu. Nie �amie starodawnego kodeksu plemiennego. We w�asnym mniemaniu umieszcza swoj� ofiar� ca�kowicie poza swoim plemieniem. Przeciwdzia�a temu prawo superplemienne. W zwi�zku z tym w�a�nie m�wimy cz�sto o "z�odziejskim honorze" i o "kodeksie podziemia". Podkre�la to fakt, �e przest�pc�w traktujemy jako przynale�nych do osobnych, wyodr�bnionych pseudoplemion, kt�re istniej� w obr�bie superplemienia. Przy okazji warto zauwa�y�, jak traktujemy przest�pc�. Ot� zamykamy go w przestrzennie ograniczonej, ca�kowicie przest�pczej spo�eczno�ci. Na kr�tk� met� rozwi�zanie takie dzia�a do�� skutecznie, ale dalszym jego efektem jest umacnianie to�samo�ci pseudoplemiennej zamiast jej os�abiania. Co wi�cej, u�atwia ono tak�e poszerzanie pseudoplemiennych kontakt�w spo�ecznych.
Rozwa�aj�c dalej my�l, i� "prawo zakazuje ludziom jedynie tego, do czego maj� oni wrodzone sk�onno�ci", mo�na by j� przeformu�owa� i stwierdzi�, �e "prawo zakazuje ludziom jedynie tego, do czego popychaj� ich sztuczne warunki cywilizacyjne". W ten spos�b mo�na spojrze� na prawo jako na narz�dzie utrzymywania r�wnowagi, maj�ce na celu przeciwdzia�anie zniekszta�ceniom cechuj�cym �ycie superplemienne i sprzyjaj�ce, mimo nienaturalnych warunk�w, podtrzymywaniu tych form zachowa� spo�ecznych, kt�re s� wrodzone gatunkowi ludzkiemu.
Jest to jednak nadmierne uproszczenie. Zak�ada ono doskona�o�� przyw�dc�w i prawodawc�w. A przecie� tyrani i despoci mog� narzuca� surowe i nieracjonalne prawa ograniczaj�ce wolno�� w wi�kszym stopniu, ni� uzasadniaj� to panuj�ce warunki superplemienne. Natomiast s�abe przyw�dztwo mo�e narzuci� system prawny nie do�� silny, aby okie�zna� panosz�ce si� posp�lstwo. Ka�da z tych ewentualno�ci niesie ze sob� katastrof� kulturow� lub upadek.
Jest te� inny rodzaj prawa, maj�cy niewiele wsp�lnego z argumentacj�, kt�r� tu przedstawiam, poza tym �e tak�e s�u�y ono scalaniu spo�ecze�stwa. Jest to "prawo izoluj�ce", kt�re sprzyja tworzeniu si� odr�bno�ci kulturowej. Spaja ono spo�ecze�stwo przez przydanie mu niepowtarzalnej to�samo�ci. Tego rodzaju prawa nie maj� zbyt wielkiego znaczenia w s�dach. Nale�� one raczej do sfery w�a�ciwej religii i obyczajom spo�ecznym. Ich rola polega na stwarzaniu iluzji, �e nale�y si� do plemienia, kt�re jest jednolite i zwarte, nie za� do bezkszta�tnego i niesta�ego superplemienia. Na krytyk�, �e prawa takie wydaj� si� nieuzasadnione i pozbawione znaczenia, odpowiada si�, �e reprezentuj� one tradycj� i nale�y ich bezwzgl�dnie przestrzega�. Kwestionowanie ich nie mia�oby zreszt� sensu, poniewa� same w sobie s� one w istocie nieuzasadnione i nierzadko pozbawione znaczenia. Ich warto�� polega na tym, �e stanowi� wsp�ln� w�asno�� wszystkich cz�onk�w danej spo�eczno�ci. Wraz z ich zanikiem, niknie te� po trosze jedno�� spo�eczno�ci. Przybieraj� one formy r�nych wymy�lnych obrz�d�w -�lub�w, pogrzeb�w, obchod�w, pochod�w, procesji i innych uroczysto�ci w�a�ciwych �yciu spo�ecznemu. Przybieraj� tak�e posta� zawi�ej etykiety w stosunkach spo�ecznych, obyczaj�w, protoko��w dworsko-dyplomatycznych, jak r�wnie� stosownych do okoliczno�ci stroj�w, mundur�w, dekoracji i popis�w.
Wszystko to jest i by�o przedmiotem szczeg�owych opis�w etnolog�w i kulturoznawc�w, kt�rzy zachwycaj� si� niezwyk�� rozmaito�ci� tych zjawisk. Rozmaito�� i kulturowe zr�nicowanie stanowi� oczywi�cie najbardziej rzucaj�c� si� w oczy cech� owych zachowa�. Jednak zdumiewaj�c si� t� r�norodno�ci�, nie mo�na nie dostrzec pewnych podstawowych podobie�stw. Obyczaje i stroje mog� istotnie r�ni� si� w r�nych kulturach w szczeg�ach, ale spe�niaj� t� sam� zasadnicz� funkcj� i przybieraj� t� sam� zasadnicz� form�. Gdyby�my sporz�dzili list� obyczaj�w spo�ecznych panuj�cych w danej kulturze, to niemal dla wszystkich znale�liby�my odpowiedniki niemal we wszystkich kulturach. R�nice wyst�pi� jedynie w szczeg�ach, lecz poniewa� r�nice te b�d� bardzo wyra�ne, niekiedy przy�mi� fakt, �e mamy do czynienia z tymi samymi podstawowymi wzorcami spo�ecznymi.
A oto przyk�ad. W niekt�rych kulturach obrz�dy �a�obne wymagaj� czarnych stroj�w, w innych za� -na zasadzie kontrastu -str�j �a�obny jest koloru bia�ego. Co wi�cej, je�eli p�jdziemy dalej w poszukiwaniach, znajdziemy kultury, w kt�rych w�a�ciwymi kolorami s�: granatowy, szary, ��ty czy br�zowy. Dla cz�owieka wychowanego w kulturze, w kt�rej dany kolor, powiedzmy czarny, by� zawsze zwi�zany ze �mierci� i �a�ob�, szokuj�ca b�dzie my�l o noszeniu w takich okoliczno�ciach rzeczy w kolorze ��tym czy niebieskim. Taki cz�owiek, stwierdziwszy, �e gdzie� indziej stroje w takich kolorach s� stosowne jako �a�obne, zareaguje uwag�, i� tamtejszy obyczaj jest odmienny od rodzimego. W tym w�a�nie tkwi sprytna pu�apka izolacji kulturowej. Powierzchowna obserwacja, �e kolory zdecydowanie si� r�ni�, nie pozwala dostrzec znacznie wa�niejszego faktu, �e we wszystkich kulturach wyst�puje "popis" �a�oby, co wymaga przywdziania zupe�nie innego stroju ni� ten, kt�ry nosi si� na co dzie�.
Podobnie reaguje Anglik, gdy po raz pierwszy odwiedza Hiszpani� i zdumiewa si� widokiem r�nych miejsc publicznych, gdzie t�umy ludzi. spaceruj� tam i z powrotem, bez widocznego celu. W pierwszym odruchu postrzega to zjawisko jako jaki� dziwny obyczaj miejscowy, nie u�wiadamiaj�c sobie, �e jest to przecie� tamtejszy ekwiwalent kulturowy tak dobrze znanych mu koktajli. Znowu okazuje si�, �e podstawowy wzorzec spo�eczny jest taki sam, a r�nica tkwi w szczeg�ach.
Takie przyk�ady mo�na mno�y� i odnosi� je do niemal wszystkich form zachowa� wsp�lnotowych, gdy� obowi�zuje tu zasada, �e im bardziej spo�eczny charakter maj� dane okoliczno�ci, tym dziwniejsze na poz�r i bardziej zr�nicowane wydaj� si� szczeg�y zachowa� ludzi innej kultury. Najwa�niejsze wydarzenia tego rodzaju, a wi�c koronacje, inwestytury, wielkie imprezy sportowe, parady wojskowe, festiwale i garden party (lub ich r�wnowa�niki) s� najpe�niejszym �wiadectwem dzia�ania praw izoluj�cych. Imprezy te r�ni� si� od siebie tysi�cami drobnych szczeg��w, z kt�rych ka�dego przestrzega si� skrupulatnie, jakby od niego zale�a�o �ycie uczestnik�w. W pewnym sensie od tych szczeg��w istotnie zale�y ich �ycie spo�eczne, gdy� poczucie to�samo�ci grupowej oraz przynale�no�ci do danej wsp�lnoty podtrzymuje si� i umacnia jedynie przez odpowiednie zachowanie si� ludzi w miejscach publicznych. Dlatego te� im wi�kszy wymiar wydarzenia, tym silniejsze oddzia�ywanie jego oprawy.
Fakt ten bywa cz�sto nie dostrzegany lub nie doceniany przez skutecznych sk�din�d przyw�dc�w rewolucji. Pozbywaj�c si� starej struktury w�adzy, kt�rej nie mog� d�u�ej tolerowa�, czuj� si� zmuszeni do usuni�cia wraz z ni� wi�kszo�ci dawnych obrz�d�w. Nawet je�li te rytua�y nie s� bezpo�rednio zwi�zane z obalonym systemem, zbyt przypominaj� ten system i dlatego nale�y je odrzuci�. Bywa tak, �e na ich miejsce wprowadza si� jakie� po�piesznie zaimprowizowane spektakle, trudno jednak wymy�li� natychmiast ca�y nowy rytua�. (Rzuca to ciekawe �wiat�o na atrakcyjno�� wczesnego chrze�cija�stwa, kt�rego powodzenie w pewnej mierze by�o skutkiem przej�cia wielu starodawnych obrz�d�w poga�skich i w��czenia ich, w odpowiednim przebraniu, do w�asnych ceremonii �wi�tecznych). Gdy rewolucyjne wrzenie i zwi�zane z nim emocje dobiegn� kresu, u niejednego postrewolucjonisty pojawia si� poczucie niezadowolenia i niedosytu, kt�re ma swoje utajone �r�d�o w poczuciu utraty spo�ecznego ceremonia�u i pompy. Przyw�dcom rewolucji wysz�oby na dobre, gdyby potrafili przewidywa� zaistnienie tego problemu. Okowami, kt�re pragn� zrzuci� z siebie ich zwolennicy, nie s� okowy to�samo�ci spo�ecznej w og�le, lecz raczej okowy jakiej� szczeg�lnej to�samo�ci spo�ecznej. Gdy one ulegn� zniszczeniu, powstaje potrzeba nowych, zwolennikom rewolucji wkr�tce przestaje wystarcza� abstrakcyjna "wolno��". Takie s� wymagania prawa izoluj�cego.
Licz� si� tak�e inne aspekty zachowa� spo�ecznych, pe�ni�ce funkcj� si� scalaj�cych. Jednym z nich jest j�zyk. Na og� my�limy o j�zyku jako o narz�dziu s�u��cym do komunikowania si�, chocia� jest on czym� wi�cej. Gdyby nie owo co�, wszyscy m�wiliby�my tym samym j�zykiem. Spogl�daj�c wstecz na histori� superplemion, �atwo mo�na zauwa�y�, �e antykomunikacyjna funkcja j�zyka by�a i jest r�wnie istotna jak jego funkcja komunikacyjna. J�zyk, bardziej ni� jakikolwiek inny obyczaj spo�eczny, stwarza pot�ne bariery mi�dzy-grupowe. S�u�y on najlepiej do rozpoznania danej jednostki jako cz�onka okre�lonego superplemienia, stawiaj�c jednocze�nie zapory pragn�cym zdezerterowa� do jakiej� innej grupy. W miar� rozrastania si� i ��czenia superplemion j�zyki lokalne r�wnie� ulega�y fuzji lub wch�oni�ciu przez inne, co doprowadzi�o do zmniejszenia si� og�lnej liczby j�zyk�w na �wiecie. Towarzyszy�o temu jednak zjawisko odwrotne -wzrost znaczenia r�nych odmian wymowy i dialekt�w, a tak�e pojawienie si� slangu, gwary i �argonu. W miar� jak cz�onkowie ogromnego superplemienia usi�uj� wzmocni� swoj� to�samo�� plemienn� za pomoc� tworzenia podgrup, rozwija si� te� ca�a gama "odmian j�zykowych" w obr�bie oficjalnego j�zyka g��wnego. Podobnie jak j�zyk angielski czy niemiecki s�u�� jako identyfikatory i mechanizmy izoluj�ce Anglik�w i Niemc�w, akcent, z jakim m�wi� po angielsku cz�onkowie klasy wy�szej, oddziela ich od cz�onk�w klasy ni�szej, a �argon zawodowy chemii i psychiatrii oddziela chemik�w od psychiatr�w. (Smutkiem napawa fakt, �e �wiat akademicki, kt�ry, spe�niaj�c funkcje edukacyjne, powinien przede wszystkim kultywowa� komunikacj� mi�dzy lud�mi, pos�uguje si� pseudoplemiennymi j�zykami izoluj�cymi, r�wnie dalekimi od normy jak slang przest�pczy. Usprawiedliwieniem ma tu by� niezb�dna precyzja wypowiedzi. Do pewnych granic jest tak istotnie, ale nader cz�sto bezpardonowo przekracza si� te granice).
�argon staje si� niekiedy tak wyspecjalizowany, �e powstaje jakby zupe�nie nowy j�zyk. Wyra�enia slangowe maj� tak� w�a�ciwo��, �e gdy tylko rozprzestrzeni� si� i stan� si� w�asno�ci� og�u, tworz�ca je podgrupa wynajduje na ich miejsce nowe. Przyj�cie ich przez ca�e superplemi� i przenikni�cie do j�zyka og�lnego jest znakiem, i� przesta�y one spe�nia� sw� pierwotn� funkcj�. (W�tpliwe, czy ktokolwiek u�ywa tych samych wyra�e� slangowych, kt�rych w swoim czasie u�ywali jego rodzice na okre�lenie, dajmy na to, atrakcyjnej dziewczyny, policjanta czy zbli�enia seksualnego. Wszyscy jednak wci�� u�ywaj� tych samych wyraz�w j�zyka urz�dowego). W skrajnych przypadkach zdarza si�, �e dana podgrupa przyjmuje zupe�nie obcy j�zyk. Na przyk�ad w s�dach rosyjskich w pewnym okresie m�wiono po francusku. W Wielkiej Brytanii mo�na jeszcze zaobserwowa� pozosta�o�ci takich zachowa� w co bardziej luksusowych restauracjach, gdzie w kartach da� z regu�y u�ywa si� francuskiego. W podobny spos�b oddzia�uje religia -zacie�nia wi�zy wewn�trz grupy, os�abiaj�c przy tym wi�zy mi�dzygrupowe. Funkcjonuje ona na podstawie jednego prostego za�o�enia, a mianowicie �e istniej� pot�ne si�y dzia�aj�ce ponad i poza zwyk�ymi cz�onkami grupy i �e si�y te, a s� to herosi lub bogowie, nale�y zadowoli� i zjedna� sobie, okazuj�c im bezwarunkowe pos�usze�stwo. Fakt, �e nie s� one nigdy bezpo�rednio obecne i nie mo�na przedstawi� im swoich w�tpliwo�ci, pomaga im utrzyma� swoj� pozycj�.
Z pocz�tku boskie moce by�y ograniczone, a sfery boskich wp�yw�w podzielone, ale gdy superplemiona pocz�y si� rozrasta� do rozmiar�w uniemo�liwiaj�cych kierowanie nimi, potrzebne si� sta�y skuteczniejsze si�y spajaj�ce. W�adza po�ledniejszych bog�w nie by�a dostatecznie silna. Ogromne superplemi� wymaga�o jednego, wszechmocnego, wszechm�drego i wszechwiedz�cego boga, dlatego w�a�nie ten rodzaj boga wygra� konkurencj� ze swymi starodawnymi rywalami i przetrwa� wiele wiek�w. W mniejszych i bardziej zacofanych kulturach do dzi� rz�dy sprawuj� pomniejsi bogowie, ale wszystkie wielkie kultury zwr�ci�y si� do jednego superboga.
Powszechnie zauwa�a si�, �e od pewnego czasu moc oddzia�ywania religii jako si�y istotnej spo�ecznie ulega zmniejszeniu. S� dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, religia nie jest ju� w stanie spe�nia� swej podw�jnej funkcji spajaj�cej. Nieustanny liczebny wzrost populacji doprowadzi� do tego, �e niemo�liwe sta�o si� zarz�dzanie dawnymi imperiami i dlatego rozpad�y si� one na grupy narodowo�ciowe. Nowe superplemiona walczy�y o ustanowienie swych to�samo�ci, stosuj�c wszystkie znane dot�d sposoby. Jednak�e wiele z tych superplemion mia�o ju� wtedy wsp�ln� religi�. Znaczy to, �e b�d�c wci�� pot�n� si�� wi���c� nar�d, religia przesta�a spe�nia� sw� drug� funkcj�, jak� jest os�abianie wi�z�w z innymi narodami. Kompromis osi�gni�to, tworz�c sekty w obr�bie g��wnych religii. Jakkolwiek sekciarstwo przywr�ci�o niekt�re w�a�ciwo�ci izoluj�ce i sprzyja�o odtworzeniu lokalnych, plemiennych ceremonia��w religijnych, by�o to rozwi�zanie jedynie cz�ciowe.
Drug� przyczyn� utraty wp�ywu religii by�o rosn�ce znaczenie powszechnej o�wiaty wraz z nasilaj�cym si� oczekiwaniem, �e cz�owiek, miast �lepo akceptowa� dogmaty, powinien zadawa� pytania. Zw�aszcza religia chrze�cija�ska dozna�a powa�nych niepowodze�. Coraz bardziej logicznie my�l�cy umys� superplemiennego cz�owieka Zachodu nie mo�e nie dostrzec pewnych rzucaj�cych si� w oczy nielogiczno�ci. By� mo�e najwa�niejsz� z nich jest ogromna rozbie�no�� mi�dzy g�oszon� przez Ko�ci� pokor� i �agodno�ci� a wystawnym przepychem, pomp� i pot�g� jego przyw�dc�w.
Obok prawa, obyczaju, j�zyka i religii istnieje jeszcze inna, bardziej gwa�towna posta� si�y spajaj�cej, kt�ra zacie�nia wi�zy mi�dzy cz�onkami superplemienia. Jest ni� wojna. Mo�na cynicznie stwierdzi�, �e nic tak nie sprzyja przyw�dcy jak porz�dna wojna. Daje mu ona jedyn� szans�, by b�d�c tyranem, by� za to wielbionym. Wojna pozwala przyw�dcy wprowadzi� najbardziej bezwzgl�dne formy kontroli i wysy�a� tysi�ce swoich zwolennik�w na �mier�, a r�wnocze�nie uchodzi� za ich opiekuna. Nic tak nie zacie�nia wi�z�w wewn�trz grupy swoich jak zagro�enie ze strony grupy obcych.
Dawni i obecni przyw�dcy zawsze mieli na uwadze fakt, i� wewn�trzne sprzeczki daj� si� st�umi� dzi�ki istnieniu wsp�lnego wroga. Gdy tylko superplemi� zaczyna puszcza� w szwach, mo�na je b�yskawicznie pozszywa�, stwarzaj�c poz�r, �e istniej� jacy� pot�ni i wrodzy ONI, co natychmiast jednoczy jego cz�onk�w pod wsp�lnym mianem MY. Trudno stwierdzi�, jak cz�sto przyw�dcy, maj�c to na wzgl�dzie, �wiadomie doprowadzaj� do konflikt�w mi�dzygrupowych; jednak�e takie dzia�ania, zamierzone czy nie, niemal zawsze skutkuj� spajaniem. Tylko wyj�tkowo nieudolny przyw�dca mo�e co� tu spartaczy�. Naturalnie musi istnie� wr�g, kt�ry nadaje si� do odmalowania w dostatecznie nikczemnych barwach, gdy� inaczej przyw�dca tylko narazi si� na k�opoty. Straszliwe okropno�ci wojny daj� si� przekszta�ci� we wspania�e bitwy jedynie wtedy, gdy zagro�enie zewn�trzne jest istotnie powa�ne albo przynajmniej mo�na je tak przedstawi�.
Mimo wszelkich urok�w, jakie roztacza przed bezwzgl�dnym przyw�dc� wojna, ma ona dla niego jedn� oczywist� niedogodno��. Kt�ra� strona na og� ponosi kl�sk� i mo�e to by� jego strona. Cz�owiek �yj�cy w superplemieniu powinien b�ogos�awi� t� niedogodno��.
Takie s� wi�c si�y spa