2827

Szczegóły
Tytuł 2827
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2827 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2827 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2827 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alfred Szklarski Tomek u �r�de� Amazonki Napad o �wicie Nad p�nocno-zachodni� Brazyli�, niemal u zbiegu jej granic z Peru i Kolumbi�, czarne, ci�kie chmury przedwcze�nie zakry�y zachodz�ce s�o�ce. Du�e krople deszczu zaszele�ci�y w g�stwinie amazo�skiej selwy1. W tej w�a�nie chwili nagle zamilk�o monotonne brz�czenie cykad 2i �wierszczy, zamar�y przedwieczorne rozhowory papug. Gwa�towny podmuch wichru zako�ysa� koronami drzew, targn�� poro�lami zwisaj�cymi jak festony. W obozie zbieraczy kauczuku3, zbudowanym w pobli�u brzegu rzeki Putumayo4, zacz�a si� gor�czkowa krz�tanina. Pospiesznie umacniano mieszkalne sza�asy, chowano sprz�ty, aby nadci�gaj�ca zawierucha nie wyrz�dzi�a zbyt wielkich szk�d. Rozgardiasz w obozie i deszcz mocno ju� szeleszcz�cy w li�ciastym poszyciu dachu przerwa�y drzemk� smuk�emu m�odzie�cowi, spoczywaj�cemu na drewnianej pryczy. Oci�ale uni�s� si� na �okciu. W izbie by�o mroczno, spojrza� wi�c w otw�r drzwiowy, os�oni�ty g�st�, drucian� siatk�: na dworze r�wnie� ju� pociemnia�o. John Nixon, bo tak w�a�nie zwa� si� �w m�ody m�czyzna, d�oni� odgarn�� nioskitier� zawieszon� wok� pryczy, po czym wsta� z legowiska. Chwiejnym krokiem podszed� do progu i otworzy� a�urowe drzwi. Najpierw spojrza� w kierunku baraku, w kt�rym gromadzono zbiory kauczuku. Wrota by�y zamkni�te. Prawie nadzy Indianie w milczeniu krz�tali si� przy sza�asach, w kt�rych zapewne ju� skry�y si� przed burz� ich kobiety i dzieci. - Aukoni! - zawo�a� lekko ochryp�ym g�osem John Nixon. - Sim, senhor! 5- odpar� Indianin, zbli�aj�c si� do progu chaty. - Gdzie s� capangos? 6- zapyta� Nixon. - Jedz� kolacj� w baraku - wyja�ni� Indianin. Nixon gniewnie zmarszczy� brwi. Na p�atnych dozorcach mo�na by�o polega� jedynie wtedy, gdy sami czuli bat nad sob�. Po chwili zn�w zagadn���- Czy wszyscy seringueiros 7powr�cili z selwy? Burza nadci�ga! - Wr�cili, kauczuk z�o�ony w magazynie - odpowiedzia� Aukoni, kt�ry przewodzi� grupie Indian z plemienia Cubeo, zbieraj�cych lateks dla kompanii "Nixon - Rio Putumayo". - Czy wyda�e� wszystkim racje �ywno�ci? - Sim, senhor, zaraz tak�e ka�� przynie�� panu kolacj� - odpowiedzia� Aukoni. - Do diab�a z jedzeniem! - gwa�townie wybuchn�� Nixon. - Nie jestem g�odny! Id� ju� sobie! Ani jeden musku� nie drgn�� w twarzy Indianina wyra�aj�cej kamienny spok�j, tylko jego wzrok nieznacznie przesun�� si� po zwierzchniku. Pozna�, �e bia�y zn�w pi� alkohol. Po kr�tkiej chwili namys�u szepn���- Senhor Wilson odszed�, �li ludzie blisko, nie pij wi�cej... Bia�y jednak nie us�ysza� ostrze�enia, bowiem jaskrawozielony, metaliczny b�ysk szeroko przeci�� czer� nieba i pot�ny huk pioruna zag�uszy� �yczliwe s�owa. Wichura targn�a d�ungl�, sypn�a li��mi i kawa�kami ga��zi. Burza wkr�tce rozszala�a si� na dobre. John Nixon z trzaskiem zamkn�� zewn�trzne drzwi zbite z przeci�tych wzd�u� pni bambusowych. Po omacku dobrn�� do drewnianej skrzyni zast�puj�cej st�. Zapali� naftowy kaganek. �my natychmiast wychyn�y z mrocznych k�t�w izby i rozpocz�y harce wok� �wiat�a. Jedna z nich musn�a twarz Nixona. Wstrz�sn�� nim dreszcz wstr�tu. Czu� obrzydzenie do owad�w i robactwa, od kt�rych roi�a si� amazo�ska selwa. Nie m�g� przywykn�� do wilgotnego lasu, milcz�cego i pozornie pozbawionego �ycia w czasie dnia, a w ciemno�ciach nocy o�ywiaj�cego si� tysi�cznymi, tajemniczymi g�osami. Kt� m�g� wtedy odr�ni� g�osy zwierz�ce od ludzkich? Mo�e to w�a�nie czerwonosk�rzy, dzicy �owcy ludzkich g��w lub gorsi nawet od nich biali �owcy niewolnik�w zwo�ywali si� do napadu? Na domiar z�ego coraz g�stsze deszcze zwiastowa�y zbli�anie si� zimy, czyli pory deszczowej, kt�ra wkr�tce mia�a zmieni� selw� w bagnisty labirynt jezior i zalew�w. Nixon usiad� na �awie, przygn�biony ws�uchiwa� si� w szumi�ce za �cianami chaty potoki deszczu. Po chwili nieco uspokojony mrukn���- Podczas burzy nie trzeba obawia� si� napadu, wy�pi� si� przynajmniej... Si�gn�� po butelk� rumu. Nala� pe�n� szklank� i wypi�. Nieco oszo�omiony leg� w ubraniu na pryczy, zas�oni� moskitier�, wsun�� rewolwer pod poduszk� i zacz�� rozmy�la�. Niebawem ju� marzy� o dniu, w kt�rym nareszcie b�dzie m�g� opu�ci� g�usz� amazo�sk�. Chcia� jak najpr�dzej powr�ci� do rodzinnego domu w Chicago, gdzie w my�l obietnic stryja mia� obj�� kierownictwo filii kompanii "Nixon - Rio Putumayo". Oby tylko stryj uzna�, �e przysz�y wsp�w�a�ciciel jest ju� dostatecznie wtajemniczony w sprawy przedsi�biorstwa! Tymczasem jednak musia� dalej tkwi� w mrocznej selwie w towarzystwie czterech brutalnych capang�w oraz milcz�cych, podejrzliwych Indian i wci�� czuwa�, wci�� mie� si� na baczno�ci. Awanturnicze bandy organizowane przez spekulant�w kauczukowych sia�y gwa�t i rozb�j w okolicach Rio Putumayo. M�ody Nixon z cichym westchnieniem wspomnia� Jana Smug�, praw� r�k� stryja. Ten s�awny podr�nik, odwa�ny a� do zuchwa�o�ci, nie zna� uczucia strachu. W bezdro�nym lesie czu� si� jak w swoim �ywiole. Gdy przebywa� w obozie zbieraczy kauczuku, wszystko sz�o jak z p�atka: nie by�o swar�w, nikt nie stawia� oporu, wszyscy czuli si� bezpieczni. Smuga z jednakow� swobod� obcowa� z na p� dzikimi lud�mi w selwie, jak i z bardziej cywilizowanymi mieszka�cami Manaos8, gdzie mie�ci�y si� biura kompanii oraz g��wne magazyny kauczuku. Podczas ostatniego pobytu w obozie Smuga przyrzek� Nixonowi, �e wp�ynie na jego stryja, aby go jak najpr�dzej odwo�a� znad Putumayo. W skryto�ci ducha Nixon zazdro�ci� Smudze daru z jednywania sobie ludzi. Wiedzia� r�wnie�, �e Indianie pogardzali bia�ymi, kt�rzy nie umieli skrywa� swych uczu�. Mimo to nie m�g� opanowa� odruch�w powodowanych wstr�tem czy strachem. Dlatego te�, gdy teraz wys�a� swego pomocnika, Wilsona, do oboz�w kompanii po�o�onych w pobli�u rzeki Japura, trudno mu by�o utrzyma� w ryzach leniwych capang�w oraz Indian, u kt�rych nie zdo�a� wyrobi� sobie autorytetu zwierzchnika. Z pobliskiego baraku dochodzi�y odg�osy gry na gitarze. Sm�tne tony zamiera�y chwilami w ostrym szumie tropikalnej ulewy. To zapewne gra� dozorca Mateo, Metys o bujnej i niezbyt chlubnej przesz�o�ci. S�uchaj�c jego niskiego, drgaj�cego nami�tno�ci� g�osu, wprost trudno by�o uwierzy� w zimne okrucie�stwo, z jakim pos�ugiwa� si� bykowcem i no�em. John Nixon coraz leniwiej �owi� uchem d�wi�ki gitary. My�li rwa�y si�, miesza�y z urojeniami. Zapada� w drzemk�. Wydawa�o mu si�, �e gdzie� w g��bi selwy g�ucho odezwa�y si� tam-tamy. Nie wzbudzi�o to w nim obaw. W tej cz�ci Amazonii cz�sto napotyka�o si� �lady wp�yw�w murzy�skich, zakorzenionych przez dawnych niewolnik�w, sprowadzanych z Czarnego L�du. Oddech m�odego Nixona stawa� si� coraz g��bszy, bardziej miarowy. W ko�cu bia�y cz�owiek zasn�� twardym snem... * Pod os�on� nocy gromada zbrojnych ludzi skrada�a si� w lesie okalaj�cym ob�z poszukiwaczy kauczuku. Gdy burza ostatecznie umilk�a, ju� przyczajeni w g�stym poszyciu tropikalnego lasu otaczali karczowisko w�skim pier�cieniem. Byli to Indianie z plemienia Yahua, o jasnobr�zowych cia�ach, okrytych tylko sutymi sp�dnicami z rafii9, si�gaj�cymi niemal do st�p. Na g�owach nosili olbrzymie peruki, splecione r�wnie� z ��tej rafii, kt�re lu�no opada�y im na ramiona i plecy, a� poni�ej pasa. Niekt�rzy przystroili swe peruki barwnymi pi�rami papug, zasuszonymi ptakami i myszami. Na szyjach mieli naszyjniki z suszonych nasion ro�lin. Uzbrojeni byli w �uki oraz d�ugie �wistu�y 10z bambusu, s�u��ce do wydmuchiwania ma�ych, cz�sto zatrutych strza�. Po�udniowoameryka�scy Indianie przewa�nie u�ywali dmuchawek do cel�w my�liwskich, lecz gdy brali je na wypraw� wojenn�, stanowi�y w ich r�kach bro� straszn�, powoduj�c� niemal natychmiastow� �mier� ofiary. Na wschodnim horyzoncie wychyli�o si� s�o�ce. Po burzliwej nocy nastawa! dzie� prawie nie poprzedzony �witem. Jeden z Indian, zapewne w�dz, pochyli� si� ku dw�m bia�ym m�czyznom, towarzysz�cym czerwonosk�rym wojownikom i gard�owym g�osem szepn�� w narzeczu Yahua�- Jarimeni iarenumuyu11, daj znak! Bia�y przy�o�y� palec do ust. - Unjui... 12- ostrzeg� Indianin. Bia�y gniewnie zmarszczy� brwi. On r�wnie� spostrzeg� kundla, kt�ry wysun�� si� z india�skiego sza�asu. Je�li pies zw�szy obcych, na pewno ostrze�e u�pionych zbieraczy kauczuku. Wtedy misternie uknuty plan napadu we�mie w �eb. Bia�y m�czyzna szybko odwr�ci� si� do wodza Yahuan i wzrokiem wskaza� mu dmuchawk�. Porozumieli si� tym jednym, kr�tkim jak b�ysk, spojrzeniem. Indianin wydoby� z plecionki ma�� strza��, wsun�� j� do bambusowej rury i uszczelni� k��bkiem bawe�ny. Teraz jeden koniec dmuchawki, oprawiony w grubsz� nasadk�, przytkn�� do ust, mierz�c wylotem rury w kierunku psa. G��boko zaczerpn�� powietrza i dmuchn��. Dot�d ospa�y kundel nagle drgn��, wstrz�sn�� si� i upad� na bok jak ra�ony piorunem. Sztywniej�cymi �apami tylko przez chwil� drapa� ziemi�, po czym zdech� nie wydawszy g�osu. Bia�y sojusznik Yahua zerkn�� na straszliwego strzelca. Twarz Indianina nie wyra�a�a jakichkolwiek uczu�, lecz zuchwa�e b�yski w jego oczach oraz charakterystyczny wykr�j ast, znamionuj�cy okrucie�stwo, nie mog�y budzi� zaufania. Bia�y m�czyzna instynktownie opar� d�o� na r�koje�ci rewolweru. W tej jednak chwili otworzy�y si� drzwi baraku. Jeden po drugim wyszli trzej capangowie. Bia�y odetchn�� z ulg�. Natychmiast pochyli� si� ku wodzowi Yahuan i zawo�a�: - Zaczynaj! Poranny wrzask papug w selwie i przeci�g�y, bojowy okrzyk Yahuan, rozbrzmia�y niemal jednocze�nie. Nieszcz�ni capangowie nie zd��yli nawet cofn�� si� do baraku. Naszpikowani strza�ami z �uk�w zwalili si� jak k�ody. Zgraja wojownik�w Yahua z piekielnym wyciem wyskoczy�a z zaro�li, wtargn�a do sza�as�w, w kt�rych zaraz rozleg�y si� okrzyki trwogi i b�lu. Dwaj biali sojusznicy Yahuan przyczajeni na skraju zaro�li bacznie obserwowali pole bitwy, trzymaj�c w pogotowiu karabiny. Tote� od razu spostrzegli Johna Nixona, kt�ry kopni�ciem otworzy� drzwi chaty i z rewolwerem w d�oni stan�� na progu. Przekrwionymi, jeszcze zaspanymi oczami obrzuci� ob�z. Poblad� straszliwie widz�c pogrom swych ludzi. Uni�s� rewolwer mierz�c do nadbiegaj�cego Indianina. Nie zd��y� wszak�e poci�gn�� za spust. Jeden z bia�ych sojusznik�w Yahuan b�yskawicznie przy�o�y� karabin do ramienia. Zanim dyni rozwia� si� po wystrzale, John Nixon pad� martwy u progu chaty. W�dz Yahua podbieg� do niego wywijaj�c ostrym, bambusowym no�em. Bia�y morderca i jego towarzysze odwr�cili si� plecami do Indianina, �owcy ludzkich g��w. Widowisko by�o zbyt odra�aj�ce nawet dla nich. Pod��yli wi�c do baraku, sk�d ich czerwonosk�rzy sojusznicy wynosili ju� zbiory kauczuku. Zaledwie w p� godziny od rozpocz�cia walki napastnicy szybko uchodzili w d�ungl� z cennym �upem. Zabrali r�wnie� do niewoli zbieraczy kauczuku razem z ich kobietami i dzie�mi. Nikt nie ogl�da� si� na spl�drowany ob�z, w kt�rym p�on�y baraki. Pedro Alvarez atakuje! Ciche pukanie do drzwi przebudzi�o Jana Smug�. Otworzy� oczy. Nie wstaj�c z le�aka os�oni�tego moskitier�, zawo�a�: - Prosz� wej��! Do pokoju pogr��onego w p�mroku nie�mia�o zajrza�a m�oda kobieta. - Bardzo przepraszam, nie chcia�am przerywa� panu sjesty, lecz przyszed� ch�opiec z biura - usprawiedliwi�a si�. - M�wi, �e przys�a� go pan Nixon w bardzo pilnej sprawie. - Dobrze zrobi�a�, Nataszo, ju� wypocz��em - pochwali� Smuga; - Mo�e nareszcie nadesz�y wiadomo�ci znad Rio Putumayo. Prosz� wpu�ci� pos�a�ca. Wysun�� r�k� spod moskitiery po blaszane pude�eczko z tytoniem le��ce na stoliku. Nabi� fajk� i zapali�. Po chwili do pokoju wszed� rezolutnie wygl�daj�cy bosy ch�opiec, ubrany tylko w kolorow�, perkalow� przepask� biodrow� oraz w przyd�ug�, lu�no opuszczon�, rozpi�t� koszul�. M�g� mie� oko�o czternastu lat. Br�zowa sk�ra, czarne, twarde w�osy obci�te r�wno dooko�a g�owy, nieco sko�ne oczy i wystaj�ce ko�ci policzkowe od razu zdradza�y jego india�skie pochodzenie. - Bom dia, senhor!13 - odezwa� si� po portugalsku. - Bom dia, Gogo! Ods�o� �aluzje w oknach - powiedzia� Smuga i doda� po polsku: - Nataszo, czy m�g�bym prosi� o szklank� herbaty? - Zaraz przygotuj� - odpar�a m�oda kobieta u�miechaj�c si� do opiekuna. Indianin podni�s� zas�ony w oknie i drzwiach wiod�cych na werand�. Jaskrawe, tropikalne �wiat�o s�oneczne wtargn�o do pokoju. Ch�opiec stan�� teraz przed Smug� i rzek��- Senhor Nixon kaza� i�� po senhor Smuga. �li ludzie napadli na acampamento 14nad Rio Putumayo. Zabili primo 15senhora Nixona. Smuga energicznie odgarn�� r�k� moskitier�; spr�ystym ruchem powsta� z le�aka. - Czy to pewna wiadomo��?! - kr�tko zapyta�. - Przyjecha� jeden cz�owiek z obozu - potwierdzi� Indianin. - A wi�c zacz�o si�! Biegnij do pana Nixona i powiedz, �e niebawem przyjd�! Ch�opiec natychmiast wyszed� z pokoju. Smuga zbli�y� si� do wieszaka, zdj�� pas z rewolwerami i zacz�� starannie nabija� bro�. Natasza poblad�a obserwuj�c z�owr�bne przygotowania. Od czasu przyjazdu do Manaos nie mog�a pozby� si� obawy, �e w�a�nie tutaj spotka j� co� z�ego. Nawet pulsuj�ce �yciem miasto sprawia�o na niej upiorne wra�enie. Manaos, odleg�e o 1690 kilometr�w od najbli�szego wschodniego brzegu morza, przylega�o do jedynego w tej cz�ci kontynentu go�ci�ca - olbrzymiej, majestatycznej i zarazem gro�nej Amazonki, w kt�rej mleczno��tych, m�tnych nurtach �mier� czyha�a na cz�owieka. Jak wszystkie miasta w stanach Amazonas i Para, Manaos by�o odci�te od wn�trza kraju. Z wyj�tkiem brzegu Rio Negro zewsz�d otacza�a je pierwotna, bagnista puszcza - siedlisko malarii, tr�du, jadowitych w��w, dokuczliwego robactwa i dziwnych zwierz�t oraz nie ujarzmionych dot�d plemion india�skich, stroni�cych od bia�ych ludzi. Do portu Manaos codziennie zawija�y statki, barki i �odzie zwo��ce z g��bi d�ungli sok drzew kauczukowych, przetworzony w czarne kule lub p�aty. Tutaj wymieniano kauczuk na szczere z�oto. Tote� miasto rozrasta�o si� z dnia na dzie� i wrza�o niczym mrowisko. W podrz�dnych szynkach pili szampana bankierzy, handlarze, awanturnicy wraz z wyn�dznia�ymi robotnikami, kt�rym opr�cz �ycia uda�o si� wynie�� z zielonego piek�a pieni�dze zarobione krwawym trudem. W bezdro�nym lesie panowa�o dot�d prawo silniejszego. Dla zdobycia robotnik�w spekulanci kauczukowi cz�sto organizowali correrias, czyli wyprawy po india�skich niewolnik�w. Kto raz popad� w niewol�, pozostawa� w niej a� do �mierci. Tote� Indianie, pierwotnie przyja�nie usposobieni do bia�ych ludzi, teraz zaszywali si� coraz dalej w niedost�pne puszcze. Znienawidzili bia�ego cz�owieka, kt�ry sta� si� dla nich uosobieniem przemocy, z�a i okrucie�stwa. Zaledwie p�tora roku temu, podczas wyprawy do Nowej Gwinei16, Natasza marzy�a o osiedleniu si� w jakim� uroczym, egzotycznym zak�tku �wiata. Wtedy w�a�nie ojciec Tomka Wilmowskiego t�umaczy� jej, �e tak sielsko na pierwszy rzut oka wygl�daj�ce kraje tropikalne wcale nie s� w rzeczywisto�ci tym wymarzonym rajem ziemskim. Dopiero jednak w Manaos Natasza przyzna�a mu s�uszno��. Ten szlachetny m�czyzna nie przejaskrawi� tragicznej prawdy. Natasza pragn�a obecnie jak najpr�dzej opu�ci� egzotyczn� Brazyli�. Widok z�a tak rozrzutnie rozsiewanego przez ludzi jej rasy, nape�nia� j� g��bokim smutkiem. Po zako�czeniu �ow�w w Nowej Gwinei m�ode ma��e�stwo - Tomek Wilmowski i Sally - uda�o si� do Anglii kontynuowa� studia. Ojciec Tomka i kapitan Nowicki przebywali w Hamburgu, gdzie opracowywali dla Hagenbecka projekt urz�dzenia nowego dzia�u w muzeum etnograficznym. Kuzyn Tomka, Zbyszek Karski, jeszcze podczas pobytu w Australii o�eni� si� z m�od� Rosjank� Natasza, kt�ra razem z nim uciek�a z syberyjskiego zes�ania. Zbyszek pragn�� p�j�� w �lady Tomka, chcia� podr�owa� i marzy� o udziale w jakiej� nowej wyprawie. W�a�nie w tym czasie Jan Smuga, towarzysz wypraw Tomka, otrzyma� propozycj� wyjazdu do Brazylii. Kompania "Nixon - Rio Putumayo" chcia�a powierzy� mu zorganizowanie zbrojnej ochrony dla swych robotnik�w, zbieraj�cych kauczuk w brazylijskiej selwie. Kompania Nixona nie stosowa�a przemocy wobec india�skich robotnik�w i sumiennie wyp�aca�a zarobki. Z tego te� powodu popad�a w ostry zatarg z konkurentem, Pedrem Alvarezem, kt�rego ludzie r�wnie� zbierali kauczuk w okolicach Putumayo i cz�sto umykali od bezwgl�dnego spekulanta do obozu Nixona. Smuga lubi� niebezpieczne przygody. Skorzysta� wi�c z przerwy w wyprawach �owieckich z przyjaci�mi i przyj�� propozycj� Nixona. Zbyszek zwr�ci� si� do Smugi o znalezienie mu zaj�cia w kompanii kauczukowej. Dzi�ki jego wstawiennictwu sprawa zosta�a pomy�lnie za�atwiona. W ten spos�b m�ode ma��e�stwo ju� prawie od roku mieszka�o w Manaos. Wkr�tce po przybyciu do Brazylii Karscy zrozumieli, dlaczego wzrost zapotrzebowania na kauczuk spowodowa� tyle tragicznych nast�pstw dla tubylc�w. Drzewa kauczukowe ros�y w amazo�skiej selwie. Sok z tych drzew potrafili wydobywa� tylko Indianie, nie nawykli jednak do najemnej, ci�kiej pracy. Tymczasem pr�cz Indian innych ludzi nad Amazonk� prawie nie by�o17. Tote� spekulanci kauczukowi, ��dni wzbogacenia si� za wszelk� cen�, urz�dzali krwawe polowania na krajowc�w, porywali ich, palili osady i si�� zmuszali do niewolniczej pracy. Wprawdzie w 1775 roku Indianie w Brazylii zostali zr�wnani pod wzgl�dem prawnym z woln� ludno�ci�, a w 1888 ostatecznie zniesiono niewolnictwo, lecz mimo to w g�uszach amazo�skiej puszczy nadal bat i kula ustanawia�y prawo. Dziesi�tki tysi�cy india�skich niewolnik�w zgin�y w czasach gor�czki kauczukowej, a biali spekulanci zazdro�nie strzegli swych interes�w i walczyli mi�dzy sob� o najlepsze tereny. W tej sytuacji Natasza szczeg�lnie niepokoi�a si� o Zbyszka, kt�ry nieco m�odzie�czo ulega� z�udnemu nieraz urokowi wielkiej przygody. Do�wiadczony Smuga roztacza� nad nim opiek�, ale gdyby go zabrak�o, Zbyszek m�g�by znale�� si� w matni. Instynkt ostrzega� Natasz�, �e teraz w�a�nie nadesz�a krytyczna chwila. Smuga w milczeniu sprawdza� bro�. Gro�ne b�yski w jego szarych oczach nie wr�y�y niczego dobrego. Natasza wierzy�a w jego rozwag� i celno�� strza�u, lecz czy obecnie nie podejmowa� zbyt ryzykownego zadania? Smuga tymczasem nie rozmy�la� o niebezpiecze�stwie. Od dawna by� zdecydowany odpowiedzie� ciosem na cios. Przygotowuj�c bro� uk�ada� plan dzia�ania. Nim min�� kwadrans, wsta� z krzes�a i za�o�y� na biodra pas z rewolwerami. Zdj�� z wieszaka pil�niowy kapelusz z szerokim rondem. - Czy mog� p�j�� z panem? - nie�mia�o zagadn�a Natasza. Smuga spojrza� na ni�, jakby dopiero teraz przypomnia� sobie o jej obecno�ci. Zaraz te� rozchmurzy� si� i u�miechn��. - Do biura Nixona mo�emy p�j�� razem - odpar�. - Zapewne jeste� ciekawa alarmuj�cych wie�ci? Dzi�kuj� za herbat�. Podszed� do stolika. - Mo�e dola� troch� rumu? - zaproponowa�a Natasza. - Dzi�kuj�, nie mam tak t�giej g�owy jak kapitan Nowicki. Jemu nie zadr�y r�ka nawet po ca�ej butelce! Serce zamar�o w Nataszy. A wi�c nadesz�o najgorsze! Smuga pij�c herbat� obserwowa� spod oka m�od� kobiet�. - Prosz� si� nie obawia�. Zbyszkowi nic nie b�dzie grozi�o - uspokoi� j�. - W Manaos zachowuje si� jeszcze pozory praworz�dno�ci, a nad Rio Putumayo nie wezm� go ze sob�. - Pan wszystko najgorsze zawsze bierze na siebie - cicho odpar�a Natasza. - Boj� si�... Jaka szkoda, �e nie ma tu reszty naszych przyjaci�! - To prawda - przytakn�� Smuga. - Szczeg�lnie kapitan i Tomek s� nieocenieni w takich sytuacjach. Chod�my, Nixon czeka! Wyszli z domu. Miasto le�a�o na wzg�rzu, w�skimi, kr�tymi uliczkami opada�o ku portowi na brzegu rzeki. Po�udniowy upa� wyludnia� ulice. Zamo�ni biali mieszka�cy za�ywali sjesty w swoich willach o czerwonych dachach, ocienionych pi�ropuszami smuk�ych palm. Wok� ich wygodnych domostw s�a�y si� kobierce barwnych kwiat�w. Tubylcy natomiast przewa�nie gnie�dzili si� w p�ywaj�cych, drewnianych chatkach z dachami krytymi trzcin� lub s�om�, zbudowanych na prymitywnych tratwach, przymocowanych do nabrze�a rzeki. Ponad miastem g�rowa�y bia�e wie�yce ko�cio�a i frontony kilku du�ych gmach�w. Wzniesiono je mo�e zbyt pospiesznie, licz�c na dalszy szybki rozw�j miasta18. Natasza zas�piona sz�a obok Smugi. Tego dnia nie zwraca�a uwagi ani na wspania�e budynki, ani na robotnik�w wyleguj�cych si� w cieniu magazyn�w. Uliczkami opustosza�ymi o tej porze tylko od czasu do czasu przemyka� jaki� m�czyzna w wielkim kapeluszu ze s�omy i z broni� u pasa. Tu� za placem sta� parterowy budynek. �aluzje w oknach by�y zas�oni�te z powodu upa�u. Przy drzwiach wej�ciowych znajdowa� si� szyld z napisem Nixon - Rio Putumayo. Smuga otworzy� drzwi, przepu�ci� przed sob� Natasz� i sam wszed� za ni�. Po chwili obydwoje znale�li si� w gabinecie Nixona. Zastali tam r�wnie� Zbyszka Karskiego i dw�ch innych pracownik�w. Na widok Smugi Nixon wyj�� z ust wygas�e cygaro i rzek��- Przyjecha� Wilson znad Putumayo. Przywi�z� bardzo z�e wiadomo�ci. Napadni�to na ob�z, m�j bratanek zosta� zabity. Cz�� naszych Indian porwano do niewoli, reszta zbieg�a w selw�. - Prosz� przyj�� wyrazy wsp�czucia, panie Nixon - powa�nie powiedzia� Smuga. - Kiedy to si� sta�o? - Dok�adnie dwadzie�cia dni temu - pospieszy� z wyja�nieniem Wilson. - Wyruszy�em ku Amazonce zapaz po wypadku. - Gdzie znajdowa� si� pan w czasie napadu? - indagowa� Smuga. - Pan John wys�a� mnie do obozu nad Japur�. Jeden z naszych Indian przybieg� tam do mnie z wiadomo�ci� o napadzie. Zaskoczono ich po gwa�townej burzy. Gdy pad� m�ody Nixon, a nasi poszli w rozsypk�, Indianin natychmiast ruszy� po mnie. Szed� ca�� noc mimo uprzedze� Indian do nocnych w�dr�wek po selwie. Dzi�ki temu znalaz�em si� na miejscu napadu nast�pnego dnia w po�udnie. - Czy czaty by�y rozstawione, tak jak poleci�em? - zapyta� Smuga. - Niestety, zaniechano tej ostro�no�ci... - Wilson nie chce powtarza� przykrej dla mnie prawdy - wtr�ci� Nixon. - M�j bratanek pi� alkohol tego wieczoru. Gdybym nie �ci�gn�� pana do Manaos, prawdopodobnie unikn��bym nieszcz�cia. - Ostrzega�em pana, �e ten m�ody cz�owiek �le znosi d�ugi pobyt w puszczy - powiedzia� Smuga. - Prosi�em te�, �eby pan odwo�a� go stamt�d. Nixon opu�ci� g�ow� na piersi i milcza�. - Gdzie pochowano zamordowanego, panie Wilson? - dalej pyta� Smuga. - W obozie... mia� odci�t� g�ow�... Uczynili to Indianie, kt�rzy brali udzia� w napadzie pod wodz� dw�ch bia�ych. - A wi�c �owcy g��w...! Czy kto� rozpozna� tych bia�ych? - Nie! - zaprzeczy� Wilson. - Postaram si� odszuka� morderc�w. Nietrudno domy�li� si�, kto zorganizowa� napad. Jutro wyruszam nad Putumayo. -Jad� z panem! - o�wiadczy� Nixon! - Pan Karski zast�pi mnie tutaj. - Mo�e ja m�g�bym pojecha� zamiast pana? - wtr�ci� Zbyszek. - Zostaniesz w Manaos - kategorycznie o�wiadczy� Smuga. - Teraz, panie Nixon, p�jdziemy porozmawia� z Pedrem Alvarezem. Ten chciwy Metys na pewno macza� w tym palce. - Id� z panem! - odezwa� si� Zbyszek. - W razie awantury mog� si� przyda�. - Ja tak�e p�jd�! - zawt�rowa� Wilson. - Dobrze! - zgodzi� si� Smuga. - Zabierzcie bro�! Strzela� wolno tylko na m�j wyra�ny rozkaz. Nataszo, zosta� w biurze. Idziemy! By�o oko�o pi�tej po po�udniu. O tej porze Pedro Alvarez przebywa� zazwyczaj w "Tesouro", jednym ze swoich szynk�w, gdzie bawi� si� do p�nej nocy. Tam te� poprowadzi� Smuga swoich towarzyszy. Wkr�tce zatrzymali si� przed parterowym budynkiem; z okien zas�oni�tych ��tymi kotarami p�yn�y krzykliwe d�wi�ki muzyki. - Zbyszku i panie Wilson, sta�cie przy drzwiach. Pilnie obserwujcie wszystkich - rozkaza� Smuga. Pchn�� drzwi wahad�owe i wszed� pierwszy. Zaraz spostrzeg� Alvareza. W towarzystwie rozweselonych kompan�w siedzia� przy stoliku w pobli�u orkiestry. W�a�nie grano murzy�sk� samb�. Smuga wolno zbli�a� si� ku Metysowi. W szynku tym zbierali si� poplecznicy Pedra Alvareza, kt�rzy dobrze orientowali si� w jego zatargach z Nixonem. Tote� wej�cie czterech przedstawicieli konkurencyjnej kompanii zosta�o od razu zauwa�one. Znano tutaj strzeleck� s�aw� Smugi, dlatego ta�cz�ce pary skwapliwie ust�powa�y mu z drogi. Smuga zatrzyma� si� przed stolikiem Metysa. Orkiestra przerwa�a gr�. W sali zaleg�a cisza. Smuga przez kr�tk� chwil� mierzy� przeciwnika surowym wzrokiem, po czym zagadn���- Boa tarde19, senhor Alvarez! �niada twarz Metysa poszarza�a. B�ysn�� oczami w kierunku Indianina, kt�ry natychmiast opar� d�o� na r�koje�ci tkwi�cego za pasem no�a. Smuga spostrzeg� to, lecz nie wykona� najmniejszego ruchu. Z opuszczonymi wzd�u� bioder r�koma sta� lekko pochylony nad Alvarezem. - Boa tarde, senhor! - powt�rzy�. - Boa tarde, senhor Smuga! - niepewnie b�kn�� Metys. - Czego pan chce ode mnie? - Nie lubi�, gdy kto� na m�j widok k�adzie d�o� na r�koje�ci no�a. Rozka� twemu pacho�kowi, by siedzia� spokojnie, lub szybko stracisz jednego zucha! Alvarez rzuci� kilka s��w w miejscowym narzeczu. R�ka Indianina opad�a na stolik. - Nie uderzam bez ostrze�enia - odezwa� si� Smuga. - Dlatego tu przyszed�em. Na nasz ob�z nad Putumayo dokonano napadu i pope�niono morderstwo. Jad� tam jutro, aby upewni� si�, czy moje domys�y s� s�uszne. Gdy zdob�d� dow�d, jeden z nas zginie. Strze� si�, Alvarez! Smuga odwr�ci� si� i wolnym krokiem wyszed� z Nixonem na ulic�. Za nimi wycofali si� z szynku Wilson i Zbyszek. Na tropie zdrady Dziesi�ty dzie� mija� od chwili przybycia Smugi do spl�drowanego obozu nad Rio Putumayo. Smuga przez ca�y czas prowadzi� mozolne badania w celu wykrycia sprawc�w napadu. Nie by�o to �atwe zadanie. Przez kilka tygodni, jakie min�y od napa�ci, prawie wszystkie �lady uleg�y zatarciu. Z czterech dawnych capang�w ocala� jedynie Metys Mateo, lecz niewiele mo�na by�o si� od niego dowiedzie�. Jak twierdzi�, zbudzony wrzaw� bitewn� umkn�� w las, widz�c swoich trzech towarzyszy naszpikowanych strza�ami napastnik�w. Kilkunastu zbieraczy kauczuku z plemienia Cubeo 20r�wnie� zdo�a�o si� uratowa� z r�k oprawc�w. Teraz powr�cili do obozu, ale i oni ma�o mogli powiedzie�. By� wczesny ranek. Smuga przysiad� na pniu na uboczu polany. Zamy�lony wodzi� wzrokiem za Indianami krz�taj�cymi si� przy budowie nowego baraku. Ros�y Mateo dwoi� si� i troi� przynaglaj�c robotnik�w do pracy, cz�sto grozi� ci�kim bykowcem. Odpoczywano jedynie w najgor�tszych godzinach dnia. Tote� obok baraku, w kt�rym umieszczono administracj�, ju� sta� odbudowany magazyn na zbiory kauczuku. Teraz wyka�czano tylko pomieszczenia dla seringueir�w i ich rodzin. Nixon z Wilsonem przebywali od samego �witu w baraku administracyjnym. Omawiali spos�b rozlicze� i odstawiania zbior�w kauczuku. Po tragicznej �mierci swego bratanka Nixon powierzy� Wilsonowi kierownictwo obozu nad Rio Putumayo. Eksploatacj� kauczuku mo�na by�o wznowi� lada dzie�, bowiem do niedobitk�w ocala�ych po napadzie do��czono obecnie cz�� robotnik�w z obozu nad rzek� Japur�. Smuga wolno pyka� z fajki i obserwowa� pracuj�cych. Jednocze�nie rozmy�la� o nik�ych wynikach �ledztwa. Jedno tylko nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e napadu dokonali Indianie Yahua. Kim jednak byli towarzysz�cy im biali przyw�dcy? Czy na pewno zostali nas�ani przez Pedra Alvareza? Dlaczego napa�� mia�a miejsce podczas nieobecno�ci przezornego Wilsona, kt�ry przecie� bardzo rzadko pozostawia� samego, niedo�wiadczonego Nixona w obozie? Smuga wci�� daremnie szuka� odpowiedzi na dr�cz�ce go pytania. Zniech�cony si�gn�� do kieszeni po pude�ko z tytoniem, aby na nowo nabi� fajk�. Wtem wyda�o mu si�, �e czuje na sobie czyj� wzrok. Natychmiast odwr�ci� g�ow�. W cieniu olbrzymiego palisandru zobaczy� przyczajone br�zowooliwkowe Indiani�tko o czarnych, g�stych w�osach r�wno przyci�tych naoko�o g�owy. Ch�opiec, zaledwie ujrza� zach�caj�cy u�miech na twarzy Smugi, natychmiast zbli�y� si� do niego. - Co powiesz, Ma�y Tropicielu? - po portugalsku zagadn�� podr�nik. - Senhor, nad rzek� du�o kapibar21. - Widz�, �e masz ochot� wybra� si� na polowanie! - powiedzia� Smuga. - Sim, senhor! We� strzelb�, zaprowadz�! Smuga zastanawia� si� przez chwil�. Zwierzyna nie by�a zbyt pon�tna. Mi�so starych kapibar jedli tylko Indianie i Murzyni. Jedynie pol�dwica m�odych sztuk by�a smaczna. Smuga zerkn�� na ch�opca, kt�ry wyczekuj�co na niego spogl�da�. Rodzice m�odego Indianina zostali porwani do niewoli podczas napadu. On sam ocala� ukryty w rumowisku sza�asu. Nie mia� dok�d p�j��, wi�c pozosta� w obozie. Po przybyciu Smugi nad Rio Putumayo kr��y� za nim jak cie�. Instynktem dziecka natury wyczuwa� w bia�ym podr�niku cz�owieka prawego, kt�ry zawsze staje w obronie pokrzywdzonych. Do�wiadczony Smuga orientowa� si�, �e osierocony ch�opiec szuka jego pomocy i przyja�ni. Ma�y przepada� za polowaniami, ustawicznie w��czy� si� po lesie w poszukiwaniu �lad�w zwierzyny. Czy mo�na by�o teraz odm�wi� mu tej drobnej rozrywki? - Zapolujemy! - odezwa� si� Smuga. - Czekaj na mnie przy baraku. Podni�s� si� zaraz i ruszy� po sztucer, gdy� znaj�c spos�b �ycia tych najwi�kszych gryzoni �wiata wiedzia�, �e zazwyczaj �erowa�y od zmierzchu do �witu. Wkr�tce obydwaj my�liwi pod��ali przez le�ny g�szcz. By�a to najbardziej o�ywiona pora w tropikalnej puszczy. Nocne zwierz�ta i ptaki spieszy�y do kryj�wek na odpoczynek, natomiast dzienne wyrusza�y na poranny �er. Tote� d�ungla rozbrzmiewa�a r�nymi krzykami, pomrukami i szelestami. W koronach owocowych drzew trzepota�y si� bajecznie kolorowe, olbrzymie ary czerwone i b��kitne, oraz mniejsze od nich ary czerwonoczelne22. Pot�nymi, zakrzywionymi w d� dziobami mia�d�y�y z �atwo�ci� twarde jak kamie� owoce r�nych palm i skorupy ulubionych orzech�w. Jeszcze wi�cej wrzawy czyni�y zielone papugi jara 23o czo�ach i ka� tarkach jasnoniebieskich, ��tych gardzielach i skrzyd�ach czerwonych w zgi�ciach. Przelatywa�y z g�o�nym trzepotem i z wrzaskiem opada�y na drzewa obwieszone owocami. Obydwaj my�liwi doskonale znali tajniki tropikalnej puszczy, tote� niewiele zwracali uwagi na rozgwar panuj�cy wok� nich. Szli szybko, lecz rozwa�nie wybierali oparcie dla swych st�p. Puszcza b�yszcz�ca porann� ros� je�y�a si� wok� niewidocznymi na pierwszy rzut oka zasadzkami: wn�trze butwiej�cego, kruchego pnia zwalonego drzewa zazwyczaj zamieszkiwa�y tysi�ce niebezpiecznych owad�w, z niechc�cy potr�conej ramieniem ga��zi mo�na by�o spodziewa� si� ataku k��liwych os lub paso�ytniczych kleszczy, cz�sto wielko�ci zaledwie �ebka szpilki, a liana swobodnie zwisaj�ca z konaru drzewa mog�a okaza� si� czyhaj�cym na �up jadowitym w�em. Ma�y Tropiciel wysforowa� si� o kilka krok�w przed Smug�. Dumny by�, �e prowadzi na polowanie tak znamienitego �owc�. Tote� sam stara� si� zachowywa� jak doros�y mieszkaniec tropikalnej puszczy. Szed� elastycznym krokiem zr�cznie omijaj�c przeszkody, uwa�nie penetrowa� wzrokiem okolic�, czujnie nas�uchiwa�. Smuga z uznaniem obserwowa� zachowanie m�odego przewodnika, bowiem r�wnie� posiada� doskona�y wzrok i s�uch oraz od dawna wyrobi� sobie orientacj� w nieznanym terenie. Wiedzia� jednak, �e nigdy nie zdo�a dor�wna� pierwotnym mieszka�com puszcz, kt�rzy wskutek �wicze� od dziecka i nabytej wprawy mieli bardziej wyostrzone zmys�y i wiele, wiele innych cech obcych ludziom cywilizowanych kraj�w. Tak wielk� sprawno�� fizyczn� m�g� osi�gn�� tylko cz�owiek, kt�rego �ycie wci�� zale�a�o od czujno�ci wszystkich zmys��w. Indianin szed� coraz ostro�niej, prawie bezszelestnie. By�o ju� s�ycha� szum p�yn�cej rzeki. Wkr�tce te� ukaza� si� jej brzeg, jeszcze bardziej o�ywiony ni� g�szcz d�ungli. Smuga przyczai� si� za krzewem. Naraz, gdzie� w koronach wysokich drzew rozleg�o si� g�o�ne, charakterystyczne klekotanie, podobne do bocianiego. Potem z gwa�townym trzepotem skrzyde� tukany pomara�czowe 24uciek�y na widok my�liwych. Opodal, nad brzegiem rzeki z�o�liwe, swarliwe czaple 25przybiera�y najdziwaczniejsze pozy, wypatruj�c ryb w wodzie. Skradaj�cym si� krokiem chodzi�y jakby na szczud�ach. Szyje trzyma�y g��boko wci�gni�te mi�dzy skrzyd�a, by w odpowiedniej chwili wyprostowawszy je gwa�townie, niby celnie rzuconym oszczepem, uderzy� w zdobycz. Indianin da� Smudze znak. Niebawem przykucn�li za pniem drzewa. Ma�y Tropiciel w milczeniu wskaza� r�k�. Na brzegu rzeki buszowa�o kilka zwierz�t pokrytych szczeciniast� sier�ci� o barwie brunatnej z odcieniem rudawym. Jedne skuba�y traw� i objada�y kor� z m�odych drzewek, inne siedzia�y nad wod� na tylnych nogach, podobnie jak czyni� to psy. G�osy kapibar przypomina�y chrz�kanie �wi�. D�ugo�� tu�owia doros�ych sztuk dochodzi�a do jednego metra, a wysoko�� w karku do oko�o pi��dziesi�ciu centymetr�w. Kapibary biega�y niezbyt szybko, lecz Smuga wiedzia�, �e przestraszone potrafi� ucieka� b�yskawicznymi susami. Nie traci� wi�c czasu. Wypatrywa� m�odszej sztuki. Wkr�tce uni�s� sztucer. Nacisn�� spust. Celnie trafione zwierz� pad�o na ziemi�, pozosta�e natychmiast rzuci�y si� do rzeki i, wspaniale nurkuj�c, rych�o znikn�y z pola widzenia. Zanim my�liwi zd��yli podej�� do zdobyczy, nadlecia�y wielkie urubu26, czyli czarnog�owe s�py o cz�ciowo nagiej g�owie i szyi. Pos�pne, oci�a�e ptaszyska z trzepotem du�ych skrzyde� opad�y na ga��zie drzew, a niekt�re nawet wprost na ziemi� w pobli�u martwej kapibary. Pojawienie si� Smugi z Indiani�tkiem zmusi�o �ar�oczne s�py do cierpliwego oczekiwania na swoj� kolej w rozpocz�ciu uczty. Smuga postanowi� zabra� do obozu ca�� kapibar�, kt�rej sk�ra nadawa�a si� do wyrobu siode� i pas�w, a wytopiony t�uszcz mia� podobno w�a�ciwo�ci lecznicze. Indianin, po�yczonym od Smugi no�em uci�� grub� ga���, a nast�pnie lianami przymocowa� do niej upolowane zwierz�. W ten spos�b �atwiej mogli nie�� �up, kt�ry wa�y� oko�o pi��dziesi�ciu kilogram�w. Smuga zamy�lony obserwowa� pracuj�cego ch�opca. Zamierza� powierzy� go opiece Wilsona, a p�niej zatrudni� w kompanii w Manaos. Wiedzia�, �e wi�kszo�� Indian lubi trzyma� w swych domach r�ne zwierz�ta i ptaki, tote� chc�c, aby ch�opiec nie czu� si� tak bardzo osamotniony, zagadn���- S�uchaj, Ma�y Tropicielu, czy nie chcia�by� mie� w�asnego psa? Mam zmy�lnego szczeniaka w Manaos. Mog� ci go podarowa�! Kr�tki b�ysk rado�ci zaja�nia� w oczach ch�opca, lecz zaraz zosta� zamaskowany oboj�tnym wyrazem twarzy. Ch�opiec umia� ju� skrywa� swe uczucia, jak doros�y Indianin. - Sim, senhor, chcia�bym - odpar� pow�ci�gliwie. - A wi�c dobrze, psiak jest tw�j. Przy�l� go tutaj z najbli�szym transportem �ywno�ci. Na tego psa wo�am Nero, lecz mo�esz nazwa� go wed�ug swego upodobania. M�ody jeszcze, szybko si� przyzwyczai. - Czy on lubi Indian? - zaciekawi� si� Ma�y Tropiciel. - Dlaczego mia�by nie lubi� takiego mi�ego ch�opca jak ty? - pytaniem odpar� Smuga. Ma�y Tropiciel umilk�, dopiero po d�u�szej chwili szepn���- Pies senhora Mateo nienawidzi� Indian. Nie mog�em nawet podej�� do niego. - Widocznie wytresowano go w ten niem�dry spos�b - odpar� Smuga i urwa� rozmow�. Rozmy�la� przez chwil�, po czym zn�w zagadn��: - Co zrobi� Mateo z tym psem? Pr�cz india�skich ps�w nie widzia�em innego w obozie. - Zabra� go do lasu na polowanie - wyja�ni� ch�opiec. - Potem po powrocie powiedzia�, �e pies mu uciek�. - Mateo na pewno bardzo gniewa� si� z powodu tej ucieczki - rzek� Smuga � roze�mia� si�, jakby uwa�a� histori� za zabawn�. Wiedzia�, �e cudze niepowodzenia zazwyczaj �mieszy�y Indian. - Tak, ale on tylko udawa� z�o�� - odpowiedzia� Indianin. - Przecie� sam odwi�za� psa z arkanu i odegna� w las. - Chyba przy�ni�o ci si� to wszystko - za�artowa� Smuga. - Nie mog�e� tego widzie�. Mateo na pewno nie zaprosi� ci� na polowanie! - Nie, nie, senhor! Nie zabra� mnie. On tak�e nienawidzi Indian. Ale ja akurat tropi�em je�ozwierza, gdy senhor Mateo nadszed� ze swoim psem. Ukry�em si� w g�szczu i wszystko widzia�em. Przymocowa� jaki� przedmiot do obro�y psa, a potem odwi�za� go z arkanu i odegna� w las. - Czy pami�tasz mo�e, kiedy to si� sta�o? - zapyta� Smuga, coraz bardziej zaintrygowany. - Pami�tam, by�o to w�a�nie na jeden ksi�yc przed napadem na ob�z. Smuga odczu� jaki� nieokre�lony niepok�j. Naraz drgn��, jakby nieoczekiwanie dokona� niezwyk�ego odkrycia. Zaraz jednak uda�, �e �ledzi lot urubu ko�uj�cych w powietrzu nad padlin�. Dopiero po d�u�szym czasie odezwa� si� oboj�tnym tonem�- Czy Mateo zawsze chodzi� na polowanie z tym swoim psem? - W jaki spos�b m�g�by zawsze z nich chodzi�, skoro mia� go zaledwie kilka ksi�yc�w! - oburzy� si� ch�opiec, bowiem s�dzi�, �e biali zawsze powinni wszystko wiedzie� bez pytania. - No tak, masz racj� - potakn�� Smuga i u�miechn�� si�. - Od kogo dosta� tego psa? - Nie wiem, przywi�z� go znad Amazonki, gdy odbiera� ze statku transport �ywno�ci. - C� to za przedmiot przywi�za� Mateo do obro�y psa? - zagadn�� Smuga. - Nie spostrzeg�em, nie mog�em podkra�� si� zbyt blisko. Ba�em si�, �e pies mnie zw�szy. - Czy ten pies wi�cej ju� nie powr�ci� do obozu? - Nie, nie wr�ci�. Pewno te� ba� si� senhora Mateo. To z�y cz�owiek! - Mo�e nawet bardzo z�y - potwierdzi� Smuga. - Nie m�w mu nigdy o tym, �e go wtedy �ledzi�e�. M�g�by zrobi� ci krzywd�. - Nie powiem, senhor. Boj� si� go. Smuga przerwa� rozmow�. Nabi� fajk� tytoniem, po czym zapali� i pocz�� rozmy�la�. Stara� si� wple�� przypadkowo zdobyt� informacj� w nik�e �lady zebrane podczas �ledztwa. Dopiero p�nym popo�udniem powr�ci� z ch�opcem do obozu. Tego wieczora d�ugo nie m�g� zasn��. Nast�pnego ranka, jak zwykle, wsta� o �wicie. Szybko zjad� �niadanie, a nast�pnie za�o�y� na biodra pas z rewolwerami i wyszed� z baraku. Zaraz natkn�� si� na Nixona, kt�ry zawo�a��- Hallo! W�a�nie chcia�em z panem porozmawia�. Czas ju� wraca� do Manaos. Mateo sprytny ch�op, podgoni� robot�. Wilson mo�e rozpoczyna� zbieranie kauczuku. Nic tu po mnie. - Kiedy chce pan wyruszy�? - zapyta� Smuga. - Jutro o �wicie. Czy wraca pan ze mn�? Nic wi�cej pan tu chyba nie wyw�szy. Za wiele czasu min�o od napadu. Nie mamy �adnych dowod�w przeciw Alvarezowi. Wi�c co, jedziemy razem? - Odpowiem panu po po�udniu - odpar� Smuga. - Teraz chcia�bym pokaza� Mateowi miejsce na brzegu rzeki dogodne do zbudowania nowej przystani dla �odzi. - Stara jeszcze nadaje si� do u�ytku... - Ma pan racj�, ale przy tej okazji chc� pogada� z Mateem. - Czy�by pan jescze mia� nadziej� dowiedzie� si� czego� nowego? - Chc� porozmawia� z nim na osobno�ci. - Jak pan uwa�a. Nie mog� miesza� si� w pana kompetencje. Ale to chyba strata czasu. - By� mo�e. Mimo to porozmawiam. Wr�cimy wkr�tce. Smuga podszed� do grupy Indian wyka�czaj�cych mieszkalny barak. Mateo ochryp�ym od ci�g�ego krzyczenia g�osem ponagla� robotnik�w. Smuga zna� przys�owiowe lenistwo Metys�w, wi�c wyda�o mu si�, �e Mateo przyspiesza prac�, aby tym samym jak najpr�dzej pozby� si� nadzoru zwierzchnik�w. Uwa�nym wzrokiem obrzuci� Metysa. Na jego biodrach zwisa� pas z rewolwerem. Zza spodni wystawa�a r�koje�� no�a. - Mateo! - zawo�a� Smuga. - Sim, senhor! - odpar� Metys podchodz�c bli�ej. - Czy dzisiaj sko�czycie ten barak? - Ju� prawie gotowy. - To dobrze, wobec tego masz troch� czasu. P�jdziemy nad rzek�. Poka�� ci, gdzie nale�y zbudowa� now� przysta�. - Czy zaraz mamy p�j��? - Tak b�dzie najlepiej. Jutro zamierzamy z panem Nixonem wraca� do Manaos - odpowiedzia� Smuga nieznacznie obserwuj�c Metysa. Zdawa�o mu si�, �e Mateo ukry� u�miech zadowolenia, pospiesznie strzepuj�c py� ze spodni. Ruszyli w las na prze�aj ku rzece. Smuga milcza� i szybko prowadzi� przez bezdro�a. Po p�godzinnym marszu Mateo zdziwiony zagadn��. - Zab��dzi�e� senhor! Nie idziemy najkr�tsz� drog� do rzeki. Tak odleg�a od obozu przysta� nie b�dzie dla nas przydatna. - Nie obawiaj si�, nie zab��dzi�em - odpar� Smuga i przyspieszy� kroku. Po kwadransie stan�li na brzegu. Mateo parskn�� gard�owym �miechem i rzek��- A jednak zab��dzi�e�! To jeden z dop�yw�w, a nie Rio Putumayo! - Wiem o tym! - lakonicznie odpar� Smuga. Odwr�ci� si� twarz� w twarz do Metysa. Mierzy� go zimnym wzrokiem, ale naprawd� wcale nie by� tak spokojny. Wiele by da�, �eby mie� ju� t� okropn� rozmow� za sob�. - Po co mnie tu przyprowadzi�e�? - gniewnie warkn�� Metys, rozgl�daj�c si� woko�o. Smuga odczeka� d�u�sz� chwil� zanim odpar��- Chc� z tob� porozmawia�. - O czym? - O napadzie na ob�z. - M�wi�em ju�, jak by�o. - A mo�e chcia�by� jeszcze co� doda�? - Powiedzia�em wszystko, nic wi�cej nie wiem. Wracajmy do obozu! - Nie spiesz si� tak bardzo. Musisz mi odpowiedzie� na kilka pyta�^ B�yski gniewu zamigota�y w oczach Matea. Smuga post�pi� krok ku niemu. - Z czterech naszych capang�w tylko ciebie jednego oszcz�dzili mordercy - odezwa� si�. - Powiedz, dlaczego pozwolili uj�� ci z �yciem? - M�wi�em ju�, przycupn��em w baraku, a potem uciek�em w las - odpar� Metys. - Wi�cej nie wiem! - S�uchaj, Mateo, tylko podlec ucieka, gdy morduj� jego towarzyszy. - By�o ich du�o, zaskoczyli nas we �nie, sam jeden nic bym nie zdzia�a�. Smuga jeszcze bardziej przybli�y� si� do Matea. Cichym g�osem rzek��- Chcia�by�, �ebym uwierzy� w twoje pod�e tch�rzostwo. Nic z tego, Mateo. Znam prawd�! Jeste� nikczemnym zdrajc�. S�dzi�e�, �e nigdy nie dowiem si� o psie, kt�rego w przeddzie� napadu wys�a�e� z wiadomo�ci� do swych kompan�w. Ty� zawiadomi� ich o nieobecno�ci Wilsona w obozie. Ty r�wnie� wys�a�e� z baraku swoich trzech podw�adnych dozorc�w, wiedz�c, �e zgin� bez szans obrony. Mateo poszarza� z w�ciek�o�ci. Nag�ym ruchem chwyci� r�koje�� rewolweru. Stali na ma�ej �asze piaskowej nad brzegiem rzeczki. Smuga b�yskawicznym kopni�ciem obsypa� twarz Matea piachem. Metys wprawdzie zd��y� poci�gn�� za cyngiel, lecz o�lepiony chybi�. W tej chwili mocny cios w podbr�dek powali� go na ziemi�. Padaj�c upu�ci� bro�. - Wsta�, Mateo! - rozkaza� Smuga. - Przyzna�e� si� do strasznej winy. Metys ju� nie odwa�y� si� na sprzeciw. Stalowoszare oczy przeciwnika spogl�da�y bezlito�nie. Wiedzia�, �e jego �ycie zawis�o na w�osku. - Teraz odwr�� si� ty�em i z�� d�onie na plecach - powiedzia� Smuga. Wydobytym z kieszeni rzemieniem skr�powa� przeciwnika. Przez jaki� czas milcza�, jakby zbiera� si� w sobie. W ko�cu nachmurzony odwr�ci� Metysa twarz� do siebie. - Przegra�e�, Mateo! - odezwa� si�. - Wyznaj wszystko! Szaro�� nie schodzi�a z twarzy je�ca, ale pe�en nienawi�ci wzrok by� jedyn� odpowiedzi�. - Milczysz! Tym gorzej dla ciebie! - powiedzia� Smuga. - Wkr�tce b�dziesz prosi�, �ebym chcia� s�ucha� twego wyznania. Popchn�� Metysa na sam brzeg rzeki, przeci�gn�� mu rzemie� pod pachami, opasuj�c piersi. Wolny koniec arkanu przerzuci� przez konar zwisaj�cy nad wod�. Po chwili Mateo ko�ysa� si� w powietrzu nad wod�, a Smuga przywi�za� drugi koniec sznura do pnia drzewa. Teraz usiad� na brzegu i zapali� fajk�. Min�o nieco czasu, zanim wytrz�sn�� popi� i powsta�. - No, Mateo, m�w! Cierpliwo�� moja ju� si� sko�czy�a - odezwa� si� do Metysa. Mateo tylko splun�� w odpowiedzi. Smuga wydoby� rewolwer. Hukn�� strza�. Jeden z s�p�w bujaj�cych w powietrzu upad� na ziemi�. Smuga podni�s� go i wrzuci� do wody prosto pod nogi je�ca wisz�cego na sznurze. W kilka chwil nadp�yn�a �awica krwio�erczych piranii27 zwabiona zapachem krwi. Martwy s�p, jak gdyby nagle o�y�, szarpany silnymi szcz�kami ma�ych rybek uzbrojonych w ostre jak no�e z�by. Wkr�tce tylko czarne pi�ra zacz�y sp�ywa� z pr�dem rzeki. Smuga bez s�owa odwi�za� koniec arkanu od pnia drzewa. Powoli zacz�� opuszcza� Metysa, dop�ki jego stopy niemal nie dotkn�y powierzchni wody. Mateo krzykn�� straszliwie; gwa�townie uni�s� nogi zginaj�c je w kolanach. W tej pozycji nie m�g� jednak trwa� d�ugo, a krwio�ercze ryby kot�owa�y si� pod nim. Pot du�ymi kroplami sp�ywa� po twarzy Matea, wykrzywionej grymasem przera�enia. Czu�, �e si�y go opuszczaj�. - Podci�gnij mnie do g�ry! - zawo�a�. Smuga odczeka� chwil� nie wypuszczaj�c arkanu z r�k, po czym zapyta��- Kim byli dow�dcy Yahua? - To ludzie Pancho Vargasa! Podci�gnij, spiesz si�, ju� nie mog�! Smuga zdumia� si� i nie dowierza�. S�ysza� wprawdzie o walce Vargasa o tereny kauczukowe i o jego handlu niewolnikami india�skimi, lecz cz�owiek ten przebywa� daleko, gdzie� w okolicy rzeki Tambo. - K�amiesz, Mateo! - powiedzia�. - Przysi�gam na moje �ycie! - gor�czkowo wo�a� Metys. - To ludzie Vargasa: Jose i Cabral. Napadli za namow� Alvareza! Zap�aci� im! Podci�gnij mnie! Wkr�tce na p� omdla�y jeniec siedzia� na ziemi. - Kto zabi� m�odego Nixona? - surowo zapyta� Smuga. - Cabral. - Dlaczego nas zdradzi�e�? - Kilka miesi�cy temu by�em w Manaos. Du�o przegra�em w karty. Alvarez po�yczy� mi na zap�acenie d�ugu. Powiedzia�, �e nie musz� zwraca�, je�li oddam mu przys�ug�. Gdy odbiera�em na Amazonce ostatni transport �ywno�ci, przyp�yn�li ci dwaj - Cabral i Jose. W imieniu Alvareza za��dali, abym nam�wi� Nixona do wys�ania Wilsona z obozu i zawiadomi� ich o tym. Dali mi w tym celu swego psa. - Podle post�pi�e�, Mateo, wielka jest twoja wina - odpar� Smuga. - Powiedzia�em wszystko, co chcia�e�. Uwolnij mnie teraz! - rzek� Mateo ju� nieco pewniejszym tonem. Smuga surowo popatrzy� na niego, po czym odezwa� si��- Mog�em dowiedzie� si� prawdy od ciebie, a potem pu�ci� koniec sznura. Do tej pory ju� tylko twoje ko�ci le�a�yby na dnie rzeki. Czy wiesz, dlaczego jeszcze �yjesz, nikczemny zdrajco? - Senhor, daruj �ycie! - �yjesz, bo to by�aby dla ciebie zbyt �agodna kara - ci�gn�� Smuga. - Cz�owiek, kt�ry szybko umiera, nie ma czasu zda� sobie sprawy z wielko�ci swej winy. - Czego jeszcze chcesz? - zapyta� dr��cym g�osem Mateo. - Najpierw zaprowadzisz mnie do Yahuan, kt�rzy okaleczyli martwego Nixona. Potem wsp�lnie odszukamy Cabrala i jego kompana, a nast�pnie odwiedzimy Pedra Alvareza. Metys milcza� zas�piony. Dopiero po d�u�szej chwili cicho powiedzia��- Musz� zrobi� to, czego ��dasz. Jednak nie m�w prawdy w obozie. Cubeowie natychmiast by mnie zabili! - Gdyby� spr�bowa� ucieczki, odnajd� ci�, cho�bym nawet mia� na to po�wi�ci� reszt� mego �ycia, a wtedy... Pami�taj! Przeci�� je�cowi wi�zy, po czym roz�adowa� jego rewolwer i razem z no�em rzuci� mu pod nogi. - Bierz i id� przede mn�! - rozkaza�. Spotkanie z Indianami Tikuna Po powrocie do obozu Smuga odby� poufn� narad� z Nixonem i Wilsonem. Obydwaj byli g��boko wstrz��ni�ci zdrad�, jakiej dopu�ci� si� Mateo. - A to nikczemny �otr! - zawo�a� Nixon. - Zawsze okazywa�em mu tyle zaufania. Nawet i teraz...! Jaki dure� ze mnie! Gdyby nie pan, mog�oby doj�� do nowego nieszcz�cia! - Pod�y! Bez skrupu��w wyda� nieszcz�snego Johna w r�ce morderc�w - zawt�rowa� Wilson. - Zas�u�y� na najsurowsz� kar�. Nie rozumiem, dlaczego od razu nie wpakowa� mu pan kuli w �eb! Smuga, do kt�rego by�y zwr�cone te s�owa, zmarszczy� brwi i odpar��- Nie jestem katem, panie Wilson! - Skoro dla wydobycia zezna� nie zawaha� si� pan torturowa� go jak Indianin, to obowi�zkiem pana by�o r�wnie� wymierzy� mu zas�u�on� kar� - zapalczywie doda� Wilson. -Najpierw pokona�em Matea w r�wnej walce, posiada� bro� tak jak ja! - odpowiedzia� Smuga. - Potem wprawdzie postraszy�em go piraniami, ale nie jestem pewny, co bym zrobi�, gdyby dalej milcza� uparcie! - Niech pan nie obra�a pana Smugi por�wnaniem z dzikimi Indianami - surowo wtr�ci� Nixon. - Okrutna zemsta ju� nie przywr�ci �ycia biednemu Johnowi. - Naprawd� nie chcia�em pana urazi�, bardzo przepraszam... - natychmiast odezwa� si� Wilson zmieszany, lecz Smuga przerwa� mu, m�wi�c�- Zapomnijmy o tym, nie obrazi�em si� wcale. Nie uwa�am Indian za ludzi gorszych od nas. To w�a�nie biali sprawili, �e �ycie ich sta�o si� piek�em. Je�li jednak mo�e si� pan zdoby� na dokonanie samos�du nad bezbronnym je�cem, to prosz� wzi�� m�j rewolwer i zastrzeli� Matea. Na pewno na to zas�u�y�. Jest zamkni�ty w pana pokoju, ma zwi�zane r�ce i nogi. Rzuci� bro� na st�, a Wilson zawstydzony pospiesznie rzek��- Zas�u�y�em na to, co pan powiedzia�. Jeszcze raz przepraszam. C� jednak teraz zrobimy z Mateem? Przecie� nie mo�e mu to uj�� na sucho! - Mo�emy odda� go pod s�d w Manaos, na pewno zostanie ukarany - doradzi� Nixon. - To by�oby przedwczesne. Alvarez ma znaczne wp�ywy - powiedzia� Smuga. - Prosz� nie zapomina�, �e Mateo jest nie tylko wsp�winnym zbrodni, lecz r�wnie� w tej chwili jedynym �wadkiem, kt�rego zeznania, poparte innymi dowodami, umo�liwi� dosi�gniecie w�a�ciwego inspiratora napadu. Musimy zebra� wi�cej �wiadk�w. - Co pan wi�c zamierza? - zapyta� Nixon. - Najpierw chcia�bym dotrze� do Yahuan, kt�rzy brali udzia� w napadzie i okaleczyli zw�oki Johna. Mo�e uda mi si� odkupi� od nich to makabryczne trofeum. Niech g�owa nieszcz�snego m�odego cz�owieka spocznie w ziemi razem z jego cia�em. - To bardzo szlachetnie, �e pomy�la� pan o wy�wiadczeniu Johnowi tej ostatniej przys�ugi - odezwa� si� wzruszony Nixon. - Obawiam si� tylko, czy wojowniczy Yahuanie zechc� pertraktowa� z nami w tej sprawie. - Po�rednikiem b�dzie Mateo, kt�rego przecie� znaj� - wyja�ni� Smuga. - Potem zamierzam odszuka� bezpo�redniego morderc�, Cabrala i jego kompana. Zmusz� ich do z�o�enia zezna�. Wtedy b�dziemy mogli policzy� si� z Alvarezem. Czas ju� po�o�y� kres jego zbrodniczym intrygom. - A co z Mateem? - odezwa� si� Wilson. - Zabior� go z sob�. Nie b�dzie to dla niego najweselsza wyprawa - odpowiedzia� Smuga. - Nie upilnuje go pan w d�ungli. Umknie przy pierwszej okazji - zafrasowa� si� Wilson. - Nie pozwol�, aby pan sam wchodzi� wilkowi w paszcz� - zaoponowa� Nixon. - P�jdziemy razem! Pan Zbyszek da sobie rad� w Manaos. Zaraz napisz� dla niego polecenia. Wilson dopilnuje pracy w naszych obozach. Wyprawa przecie� nie potrwa zbyt d�ugo. - Nie, nie, panie Nixon. To nie by�oby zbyt rozs�dne - odezwa� si� Wilson. - Jako bliski krewny zamordowanego nie potrafi pan zachowa� spokoju i rozwagi podczas pertraktacji z Yahuanami. Poza tym nieobecno�� pana, jako kierownika przedsi�biorstwa, mog�aby spowodowa� wiele k�opot�w. Ja b�d� towarzyszy� panu Smudze, a pan pozostanie tutaj, w obozie. St�d �atwiej kontaktowa� si� z panem Zbyszkiem w Manaos. Lepiej znam selw� ni� pan. Tym samym pan Smuga b�dzie mia� ze mnie wi�kszy po�ytek. - Wilson ma s�uszno��, tak b�dzie najlepiej - zauwa�y� Smuga. - Cabral i Jose pracuj� dla Vargasa, a z nim trzeba post�powa� ostro�nie. - Pan decyduje w tych sprawach - rzek� Nixon. - S�ysza�em co nieco o Vargasie. Rzeka Tambo daleko st�d. Niebezpiecznie tam. Si�� niewiele wsk�racie. - Podobno Vargas dysponuje setkami ludzi - doda� Wilson. - Do licha, czy dla zdemaskowania Alvareza warto si� tak nara�a�? - zapyta� Nixon. - Nie tylko sprawa Alvareza sk�ania mnie do odwiedzenia Vargasa - odpar� Smuga. - Jego poplecznicy uprowadzili naszych Indian. Gdyby uda�o si� cho�by tylko cz�� z nich wykupi� z niewoli, zyskaliby�my wi�ksze zaufanie pracownik�w. Gra warta ryzyka. Poza tym uwa�am to za nasz obowi�zek. Pracuj�c dla nas popadli w niewol�, kt�ra dla nich oznacza �mier�. - Teraz rozumiem, dlaczego ludzie tak garn� si� do pa