1837

Szczegóły
Tytuł 1837
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1837 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1837 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1837 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Rodziewicz�wna Joan. VIII Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1993 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z "Wydawnictwa Literackiego", Krak�w 1987. Pisa�a J. Szopa Korekty dokonali: St. Makowski i K. Kruk S�owniczek akcyza - urz�d, w kt�rym pobierano podatek od artyku��w pierwszej potrzeby ambrozja - w mitologii greckiej pokarm bog�w, daj�cy im nie�miertelno�� Arles - miasto w po�udniowej Francji, ulubione przez malarzy basa�yk - �artobliwie: dziecko, swawolny ch�opak bawaria - piwiarnia, knajpa cerber - w mitologii greckiej Cerber, str� Hadesu, przedstawiany w postaci psa o trzech g�owach; w przeno�ni: nazwa czujnego str�a cug (z niem.) - cztero_ albo sze�ciokonny zaprz�g, przewa�nie jednej ma�ci cyrku� - komisariat policji dekadent - zwolennik dekadentyzmu, kierunku w sztuce i literaturze na prze�omie XIX i XX w., charakteryzuj�cego si� skrajnym indywidualizmem, estetyzmem i pesymizmem. Dekadenci, chc�c zamanifestowa� swoj� odr�bno�� i pogard� wobec mieszcza�skich form towarzyskich, ubierali si� przewa�nie w spos�b niekonwencjonalny; maniera ta by�a przedmiotem cz�stych �art�w. demagog - dzia�acz g�osz�cy efektowne has�a bez pokrycia, schlebiaj�cy masom; tu wywrotowiec denat - (�ac.) - zmar�y �mierci� niezwyk��, gwa�town� deszcz ze z�ota - wedd�ug mitologii greckiej Danae, uwi�ziona przez swego ojca, kr�la Argos (gdy wyrocznia orzek�a, �e syn jej b�dzie jego zab�jc�), zosta�a matk� Perseusza za psraw� Zeusa (w mitologii rzymskiej Jowisza), kt�ry przyby� do uwi�zionej w postaci z�otego deszczu. dycht (z niem.) - akurat, w sam raz dywidenda - zysk przedsi�biorstwa akcyjnego dzielony mi�dzy akcjonariuszy fabrykanci - robotnicy fabryczni far niente (w�.) - bezczynno��, pr�nowanie faun - w mitologii rzymskiej b�g p�l, g�r i las�w, opiekun stad, kochanek nimf, przedstawiany w postaci starca z ko�limi rogami i kopytami filisterski - ograniczony, mieszcza�ski, prozaiczny materialista Fr~aulein (niem.) - panna; panna do dzieci, bona fuga (�ac.) - ucieczka Fukier - znana warszawska winiarnia na Starym Mie�cie Joan. VIII 1_#12 - Ewangelia �w. Jana, rozdz. VIII, w. 1_#12. (w�a�c. 1_#11); wiersze te zawieraj� przypowie�� o Chrystusie przebaczaj�cym jawnogrzesznicy karotowa� (z fr.) - wy�udza�, naci�ga� kogo� Kato Marcus Portius (239_#149) - konsul rzymski, znany z prostoty i surowo�ci obyczaj�w konkieta (z fr.) - podb�j, zdobycie kontramarkarnia - szatnia Kornelia, matka Grakch�w (zm. ok. 110 p.n.e.) - c�rka Scypiona Afryka�skiego, matka dw�ch rzymskich trybun�w ludowych, Tyberiusa i Gajusa Grakch�w; by�a wzorem po�wi�cenia, m�stwa i cnoty kwartalny - dozorca nad dzielnic� miasta zwan� kwarta�em; policjant laguna (w�.) - p�ytki zalew lub zatoka odci�ta od morza wskutek utworzenia si� piaszczystej mierzei mentor - do�wiadczony doradca, nauczyciel (w Odysei Homera Mentor by� przyjacielem Odyseusza i wychowawc� jego syna Telemacha) mer (z fr.) - burmistrz metr (z fr.) - nauczyciel; nauczyciel ta�ca Metternich Klemens Lothar (1773_#1859) - wybitny polityk austriacki. Osi�gn�� wielki sukces na kongresie wiede�skim (1815). monaster - klasztor w obrz�dku wschodnim ordynaria - dodatek w naturze (zbo�e, ziemniaki) do p�acy s�u�by dworskiej pacht - dzier�awa, arenda tu budynek, w kt�rym mieszkaj� pachciarze dzier�awi�cy nabia� plenair (fr. plein_air) - w terminologii malarskiej przestrze� otwarta; pejza� portyk Pa�acu Do��w - brama wej�ciowa najpi�kniejszego pa�acu w Wenecji (z XV w.), zbudowana z barwnego marmuru; odznacza si� bogat� ornamentyk� pos�aniec poda� kartk� - mowa o legitymacji, jak� oddawa� "urz�dowy" pos�aniec odbieraj�c polecenie; po wykonaniu zadania otrzymywa� j� z powrotem primavera... dogaressa - dwa przeciwstawne, znane z w�oskiego malarstwa typy urody kobiecej. Primavera, symbol wiosny z obrazu Sandro Botticellego (ok. 1445_#1510) przedstawiaj�cego m�od�, jasnow�os� posta� dziewcz�c�; dogaressa (�ona weneckiego do�y), kobieta dojrza�a, cz�sty temat obraz�w malarza weneckiego Paolo Veronesa (1528_#1588) premium do "Tygodnika" - bezp�atny doroczny dodatek dla abonent�w warszawskiego "Tygodnika Ilustrowanego" w postaci reprodukcji popularnych dzie� malarskich Prudhomme (w�a�c. Sully Prudhomme) Ren~e Fran~cois (1839_#1907) - poeta francuski, autor m.in. poemat�w o tre�ci filozoficznej Ptasznik z Tyrolu - popularna operetka Karola Zellera, grana po raz pierwszy w Wiedniu w 1891 r. pud - rosyjska jednosta wagi, r�wna 16,38 kg rubensowska pi�kno�� - Peter Paul Rubens (1577_#1640), malarz flamandzki okresu baroku; modele kobiet Rubensa - to typy o bujnych kszta�tach i jasnej karnacji cia�a rugowa� - wysiedla�, wyrzuca� Radcliffe Anne (1764_#1823) - powie�ciopisarka angielska, autorka romans�w grozy; L'h~eritier (fr.) - spadkobierca, dziedzic secesja defiguruje kobiety - secesja, nazwa stylu w sztuce powsta�ego w ostatnim dziesi�cioleciu XIX w. Styl ten dzi�ki kapry�no�ci i zwiewno�ci linii oraz bogactwu ornamentyki najpe�niej wypowiedzia� si� w architekturze i sztuce dekoracyjnej; wywar� r�wnie� wp�yw na mod�, propaguj�c nadmiernie szczup�� sylwetk� kobiec�. Sinobrody - posat� ze znanej opowie�ci pisarza francuskiego Charles'a Perraulta (1628_#1703); Sinobrody by� morderc� swych sze�ciu �on. stancja - izba subarendowa� - podnajmowa� sybarytka - osoba lubuj�ca si� w zbytkownym i wygodnym �yciu sznelcug (z niem.) - poci�g pospieszny sztraf (z niem.) - kara pieni�na, grzywna Talmud - zbi�r religijnych, obyczajowych i prawnych przepis�w judaizmu tancklasa (z niem.) - szko�a ta�ca tinta (w�.) - barwa turma - wi�zienie wenta - sprzeda�, kiermasz na cel dobroczynny Wero�czyk - malarz wenecki Paolo Veronese wystawa Krywulta - znana warszawska galeria obraz�w Jana Krywulta, kt�ra mie�ci�a si� na rogu Nowego �wiatu i �wi�tokrzyskiej zakon - prawo, ustawa, przepis prawny. I Gedras wyszed� na sw�j nocny dy�ur, wst�pi� do rz�dcy, zabra� klucze od bram i rozpocz�� monotonn� w�dr�wk� w�r�d zabudowa� gospodarskich i fabrycznych. Ch�op by� m�ody, atletycznej budowy, ale kaleka, gdy� mu maszyna zmia�d�y�a lew� r�k�, i wskutek tego skazany by� na s�u�b� ma�o p�atn� i na p� pr�niacz�. Od trzech lat by� str�em nocnym u pana Zaremby, kt�ry przy miasteczku posiada� folwark i fabryk� odlew�w �elaznych i narz�dzi. Gedras przyby� nie widadomo sk�d, ju� kaleka, papiery mia� w porz�dku, stan�� na s�u�b�, i odt�d spe�nia� j� sumiennie, �yj�c, jak niekt�re zwierz�ta, tylko w nocy, znaj�c wszystkich i znany wszystkim, a nie �yj�cy w�a�ciwie z nikim. Tego dnia rz�dca, s�ysz�c, �e zdejmuje klucze z gwo�dzia u drzwi, rzek� do� nie podnosz�c oczu od rachunk�w: - Nie odchod� od dworskiej bramy, bo pewnie go�cie z poci�gu przyb�d� do pa�acu. Jutro chrzciny panienki. Gedras skin�� g�ow�, zatrzyma� si� sekund�, patrz�c na �cienny kalendarz, jasno lamp� o�wietlony. - To ju� 26 kwiecie�? - rzek�. - No, jutro. Wi�c co? - odpar� rz�dca. Gedras poczerwienia�, co� zamrucza� i spiesznie wyszed�. Klekotka jego odezwa�a si� raz i drugi, coraz dalej, rz�dca ju� zapomnia� szczeg�lnego pytania. Du�y, ciemny cie� str�a posuwa� si� z wolna od budynku do budynku. Pa�ac by� o�wietlony, jeszcze si� bawiono w salonie i s�u�ba si� snu�a, wi�c Gedras w swej w�dr�wce go omija� i skierowa� si� ku spoczywaj�cym, czarnym gmachom fabrycznym. Robotnicy przychodzili co rana z miasteczka, nie by�o tam �adnych mieszka�, palacze dy�urni nocowali tylko przy kot�ach, kt�re rozpalano przed �witem. Reszta fabrykant�w przychodzi�a na sygna� parowy o sz�stej rano. W kot�owni by�o jeszcze ciemno i cicho, ale gdy Gedras mija� �lusarni�, ujrza� w oknie �wiat�o i wszed� do �rodka. Nie by�o tam nic nadzwyczajnego; dwaj �lusarze, J�zef Nowik i Hilary Arcimowski, stali przy warsztatach swych opodal jeden od drugiego i ko�czyli jaki� zapewne pilny obstalunek. Dwie ma�e lampki w�r�d cieni wielkiej sali ledwie o�wietla�y schylone g�owy i r�ce pracuj�cych. Zreszt� Gedras zna� ich dobrze i rzek�: - D�ugo jeszcze zabawicie? - Jak si� uda - odpar� Nowik, szpakowaty, kr�py majster, zaj�ty polerowaniem i dopasowywaniem jakiego� trybu. Drugi nic nie odpar�, pi�owa� co� zawzi�cie i gwizda�. Gedras spojrza� na� przelotnie i jakby z niech�ci� oczy odwr�ci�. Nie lubi� Hilka. Nowik ozwa� si� weso�o: - Przesiedz� cho� do rana, ale zarobi� pi�� rubli. To do m�yna tego dzier�awcy ze S�awek. Dobry cz�owiek, tak prosi�, �eby na jutro wiecz�r dosta�, bo mu m�yn stoi. - A to jutro nie wy�pieszycie? - Jutro u mnie �wi�to. Chrzciny. - Oho, razem z panienk�? A te� dziewczyna? - Aha. Ba�ka b�dzie. - Du�o ich u was? - Sz�ste. B�dzie dycht trzy pary. - Trudno nakarmi� pewnie? - At! Nieg�odne tymczasem. Co robi�, jak B�g daje! Hilek si� roze�mia� szyderczo. - Niech no �adne b�d�, to i potem g�odu nie zaznaj�. B�g daje dla ch�opc�w na pociech�. - Jak dla jakich ch�opc�w i na co - mrukn�� Nowik. - At, bab dla wszystkich jest do syta. Nikt mu nie zaprzeczy�. Wiadomo by�o w fabryce, �e Hilek pomiata� m�g� dziewcz�tami, bo sz�y za nim band�, cho� znany by� hulaka, pijak i awantrunik. - Ty tak�e do tego m�yna robisz? - spyta� go Gedras. - Nie, ja za Siwca ko�cz�, bo r�k� okaleczy�. - Dziw, �e ci si� chcia�o drugiego wyr�czy�. - Siwiec mnie przy okazji zast�pi. Gedras pos�ysza� dzwonek u bramy i wyszed� �piesznie. My�la�, �e to od pa�acu dzwoni�, ale to do furty fabrycznej kto� ko�ata�. Wyjrza� tedy i zobaczy� wyrostka, syna mechanika. - Czego? - pocz�� parlamentowa�. - Czy Hilek tutaj? - odpar� ch�opak zdyszany. - Tutaj. Czego chcesz? - Mnie trzeba do niego na moment. Gedras furkt� otworzy� i poprowadzi� ch�opca do �lusarni. - Hile! Wyjd� no tu, co� ci rzek�! - zawo�a� ch�opak. �lusarz g�ow� podni�s�, pozna� go. Oczy mu �le zab�ys�y. - Czego� tu? Gadaj! Nie mam czasu twoich sekret�w s�ucha�! - krzykn��. Ch�opak si� zawaha�, potem podszed� do niego i pocz�� zdyszanym szeptem: - J�zia prosi... �eby� przyszed� do nas. Zachorowa�a... i matka j� chce wyp�dzi�. - To niech wyp�dzi! Mnie co do tego! - Ona strasznie p�acze i prosi, �eby� j� ratowa�. Matka te� powiada, �e jak przyjdziesz, to jej nie wygoni. - Id� do stu diab��w! A mnie co za mus czy interes do was chodzi� i godzi� baby? - Mus, nie mus - ozwa� si� Nowik - ale po sumieniu, to ci wypada tam i��. Zgubi�e� poczciw� dziewczyn�. - Jakem zgubi�, to szuka� nie my�l� ani pilnowa� takich poczciwych. Jak si� wam spodoba�a, to wy j� sobie znajd�cie. Ch�opak sta� patrz�c na niego. - To ty naprawd� nie p�jdziesz? - spyta� innym tonem, skupiaj�c si� jakby w sobie. Hilek za ca�� odpowied� z b�yskawiczn� szybko�ci� kopn�� go nog�. Ale ch�opak uskoczy� i plun�� mu w twarz. - Hycel! - sykn�� zajadle. �lusarz rzuci� si� na�, chwyci� za w�osy, j�� pi�ciami ok�ada�. Ale wtem poczu� na karku jakie� kleszcze, kt�re go unios�y w g�r�, potrz�sn�y, zd�awi�y i cisn�y z rozmachem w pr�ni�. Zatoczy� si�, pad� na ziemi� i na chwil� straci� przytomno��. - Id�! Masz jego odpowied�! - rzek� Gedras do ch�opca, popychaj�c go do drzwi, potem si� odwr�ci�. Hilek si� zerwa�, sta� przed nim i pi�ciami wygra�a�. - A ty, ma�kut, psiakrew, jak �miesz mnie tyka�? Won, ty sam! Spu�cili ci�, psie, z �a�cucha, �eby� szczeka� na podw�rzu, a nie wtr�ca� si� do naszych spraw! �eby� nie by� kalek�, toby� pozna� mnie! - Ja ci� i tak znam. Mnie do twoich spraw nie interes, ale na burdy nie pozwol�. Wychod� albo pracuj, je�li nie chcesz, bym ci� u rz�dcy meldowa�! Hilek popatrzy� na� krwi� zabieg�ymi oczyma, nic nie rzek�, wr�ci� do swego warsztatu, zebra� narz�dzia i wyszed�. Gedras szed� za nim, gdy go Nowik z cicha zawo�a�: - Dogoni ch�opca i ut�ucze. Str� ruszy� ramionami z oboj�tno�ci�, jakby m�wi�: "Poza obr�bem fabryki ja nic nie pomog�", i Nowik zosta� sam. Po d�ugiej chwili Gedras wr�ci�. - Poszed�? - Zemkn��. Furtk� ch�opak zostawi� otwart�, ju�em go nie dogoni�. - Ale� ty si�acz! Jak szczeniaka za kark podni�s�. Musia�e� ty mie� moc, jake� ca�y by�. Gedras usiad�, zapali� papierosa. - S�abszym by� wtedy - rzek� powoli. - Moc nie w r�kach, a pi�� �lepa rzecz i niesprawiedliwa by� mo�e. - Na Hilka s�uszna by�a. - Zdarzy�o si�. Ale taka moc cz�sto s�abszego ukrzywdzi, przed silniejszym stch�rzy. Niewielka s�awa. Nie po�a�owa�em ani chwili, gdy mi j� odj�li. - Gadasz! Ja bym ta nie chcia� na twoim miejscu by�. Szcz�cie, �e� nie familijny, dlatego m�drkujesz. - Ja si� te� dol� nie szczyc�, tylko moje kalectwo nie ta r�ka. Nie ca�a zgryzota, nie mie� czym robi�. - Albo co? - Bywa gorzko nie mie� dla kogo robi�. - Ot, bieda, to si� o�e�. Ja ci zaraz tuzin naraj�. Wszystkim dziw, �e� taki m�ody i jak mnich �yjesz w kawalerskim stanie. - Ja nie kawaler. Pi�� lat temu, akurat dzi� ten dzie�, �ona mi umar�a. - Aa?! - zdziwi� si� Nowik. - My�la�em, �e� kawaler. Nigdy nic o sobie nie powiesz. - Nieciekawe opowiadanie. Nie ma jej - i nie b�dzie. Wspomnia�em, �e to dzi� rocznica. - No, pewnie, pi�� lat, kawa� czasu. Ju� ci pr�chnie� nie warto przez to ca�e �ycie. Kawaler, a wdowiec bezdzietny - to jedno. A ile ci lat? - Trzydzie�ci. - Bierz Wikt� Zork�wn�! Ja ci� wystawam, ot, jutro u mnie na chrzcinach si� spotkacie. Przyjd�, ludziom si� po dniu poka�. Gedras popatrzy� na m�wi�cego, jakby si� waha�, chcia� co� powiedzie�, ale s�owa nie wym�wi� i pr�dko wyszed�. Nowik ramionami wzruszy�. - Temu bednarza do �ba trzeba - zamrucza�. Str�, wyszed�szy z warsztat�w, ruszy� drig� prosto w najdalszy k�t gumna, obejrza� si� par� razy za siebie, czy go kto nie widzi, skry� si� za w�gie� stodo�y i tam pad� na ziemi�. Le�a� nieruchomy, jak martwy, s�ycha� tylko by�o jego ci�ki oddech. Od miasteczka zbli�a� si� po szosie turkot, potem dzwonek u pa�acowej bramy zad�wi�cza�. Gedras si� zerwa�, bieg� na s�u�b�. Byli to go�cie z kolei na chrzciny panienki. Zajecha�o przed pa�ac kilka doro�ek, wszcz�� si� ruch i gwar; doro�ki puste odjecha�y, str� bram� zamkn�� i rozpocz�� znowu sw� monotonn� w�dr�wk�. W miar� post�pu nocy gas�y wszelkie odg�osy i �wiat�a. Ju� Nowik odszed�, ju� pociemnia� pa�ac, ju� ostatni poci�g przeszed�, rozdar�szy powitrze gwizdem, zadudniwszy g�ucho po mo�cie naprzeciw fabryki, tylko klekotka Gedrasa rozlega�a si� od czasu do czasu lub w stajniach parskn�� ko�. Gedras zm�czy� si�. Usiad� na ziemi pod murem, obj�� ramionami kolana, z�o�y� na nich g�ow� i tak, skulony, zdawa� si� drzema�. Nagle g�ow� podni�s�; za murem, szos�, kto� szed�. Kroki by�y powolne, wlok�ce si�, ustawa�y, czai�y si� mo�e po z�odziejsku. Str� uszu nastawi�, czatowa�, patrza� na wierzch muru, spodziewaj�c si�, �e �w sp�niony go�� zechce si� tamt�dy wdrapa�. Nagle kroki usta�y, co�, a raczej kto� upad� i zaj�cza�, zawy�, zaskomla�, jak trafiony strza�em pies w��cz�ga. Nic ludzkiego nie by�o w tym okrzyku, ale by� tak przejmuj�cy, �e Gedras si� zerwa� i pobieg� do bramy. - Kto� ginie! - my�la� otwieraj�c furt� i r�ce mu si� trz�s�y ze zgrozy. Wyjrza� na drog�, pusta by�a i g�ucha; opodal, pod murem, w mroku szarza� jaki� przedmiot. By� to cz�owiek skulony, skr�cony jak szmata, nieruchomy, zapewne martwy. Gedras si� na sekund� zawaha�, czy nie obudzi� rz�dcy, ale dolecia� go znowu �w j�k, rzuci� si� tedy naprz�d. Na skraju szosy, w ka�u�y, le�a�a kobieta, �achmanami ledwie okryta. Na widok zbli�aj�cego ci� cz�owieka stara�a si� d�wign��, ucieka� zapewne, ale nie zdo�a�a, poderwa�a si� na r�kach i opad�a z g�uchym j�kiem: - O, Jezu! - Co tobie? - spyta� Gedras. - Ratujcie! Umieram! - wybe�kota�a wij�c si� po ziemi. Potem si� wypr�y�a i tylko �a�osny j�k wyszed� z gard�a. Chwil� si� zawaha�, czy j� d�wignie sw� jedn� r�k�, czy i�� po pomoc, potem si� schyli�, spr�bowa� i a� si� zdziwi�, �e cz�owiek mo�e by� tak lekki. Pod ramiona j� wzi��, okaleczonym ramieniem podtrzyma� za nogi i poni�s�. Zajmowa� on przy bramie malutki domek o jednej stancji, tam j� wni�s� i na swym tapczanie umie�ci�. Potem zapali� lampk� i przyjrza� si� swej zdobyczy. By�o to prawie dziecko, drobne, w�t�e, bose, w szmatach ob�oconych i podartych. Z twarzy sinobladej patrzy�y nieprzytomne, zgrozy i os�upienia pe�ne, wielkie oczy, czarno okr��one. Spod chustki wyp�ywa�y na twarz potem zlane kosmyki ciemnych w�os�w. Oczy by�y rozwarte, ale nic nie widzia�y z otaczaj�cych przedmiot�w, patrzy�y w jak�� straszn�, czarn� otch�a�, widzia�y ju� - �mier�. Dreszcze wstrz�sa�y ca�ym cia�em, z�by szcz�ka�y, r�ce odrzucone wpija�y si� palcami w pr�ni�, jakby si� konwulsyjnie chcia�y uchwyci� �ycia. I znowu zawy�a przeci�gle, �a�o�nie. Pochyli� si� nad ni� i nagle odskoczy� przera�ony. Zrozumia�, �e to dziecko mia�o zosta�... matk�. Przez chwil� zdr�twia� z wra�enia, twarz mu si� skurczy�a, zbiela�y usta, potem postawi� lamp� na sto�ku i pobieg� do mieszkania rz�dcy, i pocz�� stuka� w okno. - Co tam? - rozleg� si� po chili zaspany g�os. - Prosz� pana! To ja, str�. Rz�dca si� zerwa�, przyskoczy� do okna, otworzy� lufcik. - Co? Pali si�? - Nie, prosz� pana, ale u mnie kobieta rodzi... - Co? Jaka kobieta? Pijany�, szelmo! - Prosz� pana, znalaz�em za bram�! Co robi�? - Id� mi do stu diab��w! Budzi mnie dla takich bredni. Kto ci kaza� zbiera� po drodze baby rodz�ce? I do mnie z tym przychodzi! Jake� sobie to zwlek�, to sam pilnuj! A to mnie huncwot wystraszy�! Lufcik zamkn�� z pasj� i snad� uspokoi� �on�, bo po chwili rozmowy za�mieli si� oboje i rz�dca leg�, �wiat�o zgas�o. Gedras pozosta� bezradny pod oknem. Po�ajanka rz�dcy, a potem �miech oprzytomni�y go. Prawda, sam sobie biedy napyta�, teraz nie wiedzia�, co robi�. Budzi� pa�acowej gospodyni nie �mia�, wi�cej kobiet nie by�o we dworze, on sam poj�cia nie mia�, jak ratowa� po�o�nic�. Poszed� do swego domku, ale mu by�o straszno wej��. Pomy�la�, �eby do miasteczka po kobiet� skoczy�, ale nie wolno mu by�o wydala� si� w nocy poza obr�b obej�cia, wi�c sta� na drodze wahaj�cy si�, przera�ony, rozgl�daj�c si� woko�o. Wtem pos�ysza� oko�o kot�owni ruch. To palacze rozpoczynali prac�. Zaspani, zm�czeni raczej ni� wypocz�ci parogodzinnym snem na ziemi, krz�tali si� leniwie, ziewaj�c i mrucz�c pacierze. Jeden wrzuca� polana w czelu��, drugi �upa� podpa�ki. Nawet si� nie obejrzeli, gdy str� stan�� we drzwiach. - Wiecie, co mi si� przytrafi�o? Poratujcie, ludzie! - zawo�a�. - S�ysz�, na szosie kto� j�czy, wyszed�em, patrz�, kobieta le�y. Podnios�em jak drewno, przynios�em do izby, a ona rodzi. Palacze na razie zdumieli. - Kt� ona? Jaka? - Nie wiem, nie znam! - Eee!... pewnie mechanikowa J�zia... - Jeden si� za�mia�, a drugi oboj�tnie dorzuci�: - Rodzi... no to b�d� chrzciny. Ale ich ten wypadek rozbudzi�, zaj��. - Po drogach szelmy zlegaj�, jak suki! - splun�� m�odszy. - Nieznana, m�wisz, to� mechanikow� znasz? Kt�ra� to by� mo�e? - rzek� starszy. - �adna z fabryki ni czeladzi. Ma�a, czarna, ot tyle, dziecko! J�czy, �e a� mi straszno wej��. I co ja poradz�? Ja tu ciebie, Wiktor, zast�pi�, skocz po jak� bab�, ty wiesz, gdzie kt�ra mieszka, mnie nie wolno odej��. - Udurza� ty? Ani my�l�! - oburzy� si� m�odszy palacz. - Mam po akuszerki biega�! A to� mnie ca�a fabryka na po�miewisko poda, a moja �ona, co? To ju� wtedy do domu nie zachod�! - No, to co mam robi�? - Id� do rz�dcy i melduj! - By�em! Wy�aja� i przep�dzi�. - Bo� durny - zdecydowa� starszy palacz. - Po co� j� bra� z drogi? Musi by� �ajdaczka ostatnia! - Ja bra�by i psa, �eby tak skomli�! Co wiedzia�em? A cho�bym i wiedzia�, tobym te� sprz�tn��, �eby ko� nie potratowa� na drodze. Jak�e zostawi�? Pijaka na brzeg si� �ci�ga, �eby pod ko�ami nie by�. - Pijak, co innego. Przytrafi si� upi� najporz�dniejszemu, a taka... - Id�cie wy po bab�, Antoni - b�agalnie rzek� Gedras. - Dam wam rubla, i babie, ile zechce, ale tak nie mo�na bez ratunku cz�owieka zostawi�. - Jaki to cz�owiek? Tfu! - splun�� stary palacz, a m�odszy si� za�mia�. - Gedras, co� ty bardzo hojny. Mo�e ciebie sumienie gryzie, a ta wiedzia�a, gdzie, do kogo idzie. Str� si� zatrz�s�. - Nie kpij, Wiktor! Nie godzi si�! Prosz� was z duszy, poratujcie! - Nu, daj rubla, to i tytoniu kupi� przy tej okazji, i moj� star� sprowadz�. Dasz jej rubla, ona znaj�ca kobieta. - Dam! Ot macie! - odpar� Gedras wydobywaj�c woreczek z pieni�dzmi. Odliczy� srebrem dwa ruble, palacz je starannie odrachowa�, schowa�, nie kwapi�c si� zbiera� do odej�cia, szukaj�c czapki, podpasuj�c ko�uch, daj�c Wiktorowi rozporz�dzenia co do kran�w i wentyli. - Id�cie ju�! - nalega� Gedras. - Ot, nic pilnego! Wida�, �e ty raz pierwszy w takiej okazji. B�dzie jeszcze moja siedzie� nad ni� ca�y dzie�, obiadu mi nie zwarzy. A gdzie moja fajka? Marudzi� jeszcze d�ug� chwil�, a wreszcie poszed�. Gedras go przez furt� przeprowadzi� i wr�ci� pomaga� Wiktorowi. Czas mu si� wydawa� bardzo d�ugim, a wreszcie i rzeczywi�cie min�a godzina jedna i druga, kot�y by�y rozpalone, para zebrana, na niebie czyni� si� ranek, palacz nie wraca�. Gedras wyszed� do bramy, otworzy� j�. Robotnicy ju� szli drog�, sygna� parowy gra�, zaczyna� si� pracowity dzie�. Nareszcie na ko�cu roboczej czerady, nie kwapi�c si�, ukaza� si� palacz z �on�, opowiedzieli ju� wypadek; kto tylko mija� str�a, rzuca� mu gruby �art lub pytanie, rozlega�y si� drwi�ce �miechy i przezwiska. Ten, jakby nie s�ysza�, poprowadzi� kobiet� do swej budy. Weszli, lampka dogasa�a kopc�c, ale ju� izba pe�na by�a wiosennej zorzy s�onecznej i w tym blasku z�otor�owym, jak czarna plama, jak brudna szmata, le�a�a na ziemi kobieta z g�ow� odrzucon� st�ztywnie, z wypr�onymi w kurczu r�koma, wp�naga, bez j�ku ju� i skargi. - Co jej? - zagadn�� Gedras staj�c w progu. - A to� ju� trup! - krzykn�a baba i przypad�a do ziemi. Gedras opar� si� o futryn� drzwi i zdr�twia�. - Jezus, Maria! - wo�a�a baba przera�ona. - A dziecko jeszcze �yje. Mo�e i j� by docuci� jeszcze mo�na. Le� po doktora, po gospodyni� od pa�skich dzieci! Gedras rzuci� si� na o�lep do pa�acu. Ju� si� niczego i nikogo nie ba� ani si� nie waha�. Ju� nie n�dzarz chory potrzebowa� ratunku, ju� w jego chacie by�a wielmo�no�� �mierci. Na alarm trupa poruszyli si� wszyscy: rz�dca, gospodyni, lokaje, nawet brat pani, przyby�y na chrzciny, a dokt�r z zawodu. Po chwili t�um otoczy� domek str�a i wewn�trz pe�no by�o ludzi i gwaru. Dokt�r odst�pi� pierwszy, nie mia� co robi�. Popatrza� na zmar��, z�o�on� na tapczanie, sztywn�, bia��, bez kropli krwi, obna�on� na pastw� oczu mot�ochu i wzgardy ludzkiej, otar� r�ce, doby� portmonetk�, wyj�� rubla. - Na pogrzeb! - rzek�, rozgl�daj�c si�, komu by ofiar� dor�czy�. Usun�li si� wszyscy. Wtedy Gedras z t�umu wyst�pi�, �ci�gn�� ze siebie ko�uch i okry� nim trupa, potem kl�kn�� i prze�egnawszy si�, pocz�� cicho pacierze. W izbie nagle ucich� gwar, t�um si� ca�y prze�egna�, jedna z kobiet zdj�a ze �ciany gromnic�, zapali�a. ��ty p�omyk chybota� si� i kopci�, a s�o�ce, coraz wielmo�niejsze, zalewa�o izb� - i by�a chwila jasnej ciszy. Brz�k szabel wezwanej policji przerwa� skupienie. Dozorcy fabryczni i folwarczni zap�dzili gapi�w do roboty; dokt�r, po�o�ywszy na stole rubla, wyszed�. Zosta�o kilka kumoszek, rz�dca, Gedras i policja. Zacz�to bada� str�a. Opowiedzia� po raz setny wypadek. Zmar�a by�a wszystkim nie znana, nikt jej w nocy nie spotka�. Przeszukano odzie�, nie znaleziono ani pieni�dzy, ani papier�w, tylko z prawej d�oni, kurczowo zaci�ni�tej, wydobyto jak�� szmatk� na zerwanym sznureczku. By� to szkaplerz Serca Jezusowego i medalik ostrobramski. Zerwa�a je snad� z szyi w agonii. Policja spisa�a protok�w� i odeszli. Zaj�cia domowe odwo�a�y cz�� kobiet, ju� tylko zosta� rz�dca, Gedras i gospodyni dworska, stara Jankowska. - A c� z dzieckiem b�dzie? - rzek�a, zagl�daj�c w gar�� szmat, le��cych na �awce pod piecem. - Jeszcze �yje. Trzeba by pr�dko ochrzci�, nim zastygnie. Dziewczynka. Gedras rozwin�� szmaty, rozleg� si� cichy pisk, ujrza� drobin� nag�, sin�, otwarte, a nic jeszcze nie widz�ce oczy; przypad� u �awy na kolana i nie wiedz�c, co robi�, by to �ycie utrzyma�, j�� je rozgrzewa� oddechem. - To� �yje! Jad�oby! - wyj�ka�. - Ale, posy�aj�e po mamk�! - ur�ga�a Jankowska. - Ot, ochrzcij pr�dzej z wody, bo zemrze lada moment. - Co� ty narobi�, o�le! - wybuchn�� rz�dca. - Teraz koszt pogrzebu, ci�ganina, ambaras. Pani si� zestraszy�a podobno; w sam dzie� chrzcin taki paskudny wypadek. Pewnie ci� ka�� ze s�u�by za to wygoni�. Z dziesi�� rubli to kosztowa� b�dzie, licho wie za co i po co wydatek. - Ja sam zap�ac�, ja sam! - rzek� Gedras. - To dla mnie B�g zes�a�. Ja t� pochowam, a t� wyhoduj�, niech �yje. Od Boga mi to, od Boga. By� bardzo blady, wargi mu si� trz�s�y, urywane pada�y s�owa. - Sfiksowa� - ruszy�a ramionami Jankowska. Lokaj z pa�acu wpad� wzywaj�c rz�dcy.Stara te� si� ruszy�a i wysz�a m�wi�c: - Po chrze�cija�sku ci radz�, ochrzcij, a to grzech b�dziesz mia�, jak tak zamrze. - Przy�lijcie mi kapk� mleka - zawo�a� za ni� b�agalnie Gedras. Pozosta� sam i zrozumia�, �e opr�cz ciekawo�ci pr�nej nic od ludzie mie� nie b�dzie. Po�o�y� tedy dziecko na powr�t przy ciep�ym piecu, pobieg� do pachtu po mleko. Dano mu butelk� ciep�ego jeszcze. Trudno mu by�o da� sobie rad� jedn� r�k�, ale wreszcie, udar�szy kawa�ek koszuli, zrobi� smoczek, wzi�� dziecko na kolana i spr�bowa� napoi�. - Pij, niebo��, pij! Nie zmieraj mi - szepta�. - To� B�g ci� mi tu zes�a�, jak�e masz zemrze�. Ja tyle pokutowa�, �yj, Maniu�. Po twarzy pu�ci�y mu si� gor�ce �zy, pada�y na twarzyczk� dziecka, by�y jego pierwsz� w �yciu k�piel�. Rozleg�o si� mlaskanie, male�stwo chcia�o �y� - pi�o. Przez �zy Gedras pocz�� si� u�miecha�. - Str�, duchem do rz�dcy - kto� mu, przebiegaj�c, przez okno krzykn��. Groza utraty s�u�by, wydalenia, w��cz�gi, oprzytomni�a cz�owieka. Rozejrza� si� po izbie, zatrzyma� oczy d�u�ej na zmar�ej, poczu�, �e mu zimno bez ko�ucha, poczu� g��d, jaki� strach przysz�o�ci, gdzie p�jdzie, co zrobi z dzieckiem, gdy go wygoni�. Skurczy� si�, g�ow� zwiesi�. A potem przygarn�� dziecko do siebie, poca�owa�, zawin�� w szmaty, u�o�y� przy piecu, na siebie naci�gn�� star� kurt� i z g��bokim westchnieniem wyszed� ju� na wszystko zrezygnowany. Rz�dc� spotka� na podw�rzu. Z�y by� i od razu pocz�� krzycze�: - Ty sobie pami�taj, �eby mi tego trupa do wieczora tu nie by�o! Jake� sobie sprowadzi�, to na w�asny koszt sprz�taj. A cicho, �eby w pa�acu i s�ycha� nie by�o. Ja o niczym wiedzie� nie chc�, ani ambarasu z w�adzami. Marsz! O wydaleniu nie by�o mowy. Gedras odetchn�� i odszed� �piesznie. Wr�ci� do stancji, przebra� si� od�wi�tnie, wzi�� z kuferka pieni�dze, drzwi za sob� zamkn�� na klucz i poszed� do miasteczka. Kupi� trumn�, zam�wi� u znajomego kolonisty konia i fur�, wydoby� z policji potrzebne �wiadectwo i oko�o po�udnia zziajany, w �miertelnej trwodze o dziecko, stawi� si� na plebanii. Proboszcz w�a�nie po sumie �niadanie pi�, gdy Gedras stan�� w progu z papierami w gar�ci. - A co tam? Czego wam potrzeba? - Przyszed�em o pogrzeb prosi�. - Kto taki? - Ja nie wiem, prosz� dobrodzieja. Dzi� w nocy nieznana kobieta u mnie w izbie zmar�a przy porodzie. �wiadectwo od policji ju� mam. Pan kaza� do wieczora trupa ze dworu uprz�tn��. Zap�ac�, ile dobrodziej ka�e. - To mniejsza, ale jak�e to? Kto? Zupe�nie nieznana? - Powiadaj�, �e mo�e z poci�gu wysiad�a w nocy. Nikt nie zna. Z drogi podnios�em i u mnie zmar�a. - A wy kto? Nie znam. - Ja str� nocny z fabryki pana Zaremby, Gedras. - Katolik? - Tak. - Jak�e, �e ci� nie znam. Nie pami�tam ciebie ani z ko�cio�a, ani ze spowiedzi. Niedawno tu jeste�? - Ju� trzy lata. - U spowiedzi bywasz? Gedras milcza� z oczyma wbitymi w ziemi�. - Nie bywasz? Czemu? - �agodnie ksi�dz spyta�. - Po co? - wyrwa�o si� g�ucho z piersi cz�owieka. - Nie godzi mi si� do Boga chodzi�. On wie, jaki ja. Ksi�dz uwa�nie na niego popatrza�. - Dawno� ju� u spowiedzi nie by�? - Pi�� lat. - A przedtem bywa�e�? - Bywa�em. - A lepiej ci tak nie umytemu tyle lat? - Jak si� kto w krwi ubroczy, to go nic nie obmyje. Zapanowa�o milczenie. - Poka� papiery - rzek� ksi�dz. - I opowiedz, jake� t� kobiet� znalaz�. A dziecko? Nie�ywe? - Jeszcze �y�o, jakem rano wychodzi�, ale tyle godzin. Ju� chyba nie zastan�. By�o co� �ami�cego si� w g�osie, ksi�dz dos�ysza�. - No, a jak jeszcze zastaniesz �ywe? To� ochrzci� trzeba. C� z nim zrobisz? Masz �on�? - Nie. Sam jestem. Je�li �ywe zostanie, to b�dzie moje. Uchowam. - Dobr� masz dusz�. Zostawi ci je B�g. Zobaczysz. Gedras oczy podni�s�. Patrza� na ksi�dza, ci�ko mu pracowa�y piersi, ale milcza�. - Teraz ci pilno do domu. Id�! Przed wieczorem przywie� zmar�� na cmentarz. Ja tam b�d�, ka�� mogi�� wykopa�, pogrzebiemy. Jutro rano msz� za ni� odprawi�. Dziecko, je�li b�dzie �ywe, do chrztu przynie�. Nie l�kaj si�! Bo�y dom dla grzesznych, dla chorych, dla s�abych, dla smutnych, a ja w nim s�uga i lekarz. - Ile dobrodzej ka�e zap�aci�? - Porachujemy si� p�niej, po chrzcie. Nie l�kaj si�, nie obedr� ci�, wezm�, ile mi si� nale�y. U�miechn�� si� do niego �yczliwie, pochylonego do kolan za g�ow� obj�� i odprawi� s�owem: - Id� do dziecka! �ywe znajdziesz. - Niech b�dzie pochwalony - wyj�ka�, cofaj�c si�, Gedras. - Na wieki. Teraz ju� bieg� z powrotem, targany niepokojem, czy nie znajdzie w domu dw�ch trup�w. Ale dziecko �y�o i piszcza�o z g�odu. Nakarmi� je i zaj�� si� zmar��. Izb� uprz�tn��, zw�oki ubra� w jakie� szmaty, kt�re na dnie kufra chowa� po �onie, u�o�y� na tapczanie, �wiec� zapalon� i krzy�yk na stoliku postawi�. Nie �mia� warzy� jad�a, wi�c si� chlebem posili� i str�uj�c tym zw�okom, przesiedzia� par� godzin obok dziecka na �awie, wyczekuj�c trumny i furmanki. Na widok trumny nadbieg�a garstka gapi�w. Gadali, przypatrywali si�, krytykowali, dziwili, ale nikt pom�c si� nie kwapi�. Gedras sam kobiet� na po�cieli z wi�r umie�ci�, obrazek �wi�ty w r�ce w�o�y�, zagwo�dzili wieko. - Na cmentarz ksi�dz nie przyjmie, zobaczycie - zadecydowali gapie. - Jest za murem spory plac cholernik�w. - Ju�ci k�dy� zakopi� - odpar� kolonista, �aduj�c z Gedrasem trumn� na w�z, i zaci�� konia. W�z si� potoczy� szybko. Gedras uczepi� si� drabiny, zdaj�c znowu dziecko na Opatrzno��. Chmurno by�o, deszcz m�y�, wiatr nap�dza� s�ot�. Kolonista zapali� fajk� i rozpocz�� rozmow�. - My�licie dziecko chowa�? - A c�? Nie wyrzuc�. - Oddacie na mamki chyba. - A kto to we�mie? A sk�d zap�ac�? - To� i mlekiem nie uchowasz. Zamrze. Dziecko nie ciel�. Od byle czego zga�nie. Ho, ho! Rodzona matka nie uchowa cz�sto, takie to delikatne. - A bywa tak, �e wszystko przetrzyma. - Bywa, takie, co to nikomu nie mi�e, to na z�o�� �y� b�dzie. A wiecie, J�zia, mechanika, syna mia�a. S�dny dzie� tam u nich. Ga�ga�stwo teraz mi�dzy dziewcz�tami, o jakim dawniej i s�ycha� nie by�o.. Ot, memu ch�opcu �eni� si� pora. Strach pomy�le�, na jak� trafi. - A to� gadali, �e Wikt� Prozorowsk� bra� b�dzie. - Chcia�, ale i ta nie lepsza. Lata�a za nim, lata�a, a� i wylata�a. Kto by j� teraz bra�? Podobno do Bia�egostoku do fabryki wyje�d�a. Wiadomo ju�, co to taka fabryka znaczy. Ot, ta, co wieziem, pewnie te� do takiej si� wlek�a. Kolonista splun�� z niech�ci�. Gedras milcza�. Jechali przez ca�e miasto, deszcz ju� pada� g�sty i zmrok nadchodzi�, gdy stan�li u wr�t cmentarza. - Czy�by ksi�dz zakrystiana przys�a�? - zdziwi� si� mieszczanin, poznaj�c bryczk� i konie proboszczowskie w ogrodzeniu. I zdumia� do cna, gdy z domku grabarza sam ksi�dz wyszed� i grabarz z krzy�em, i poprowadzili trumn� w daleki k�t, do wykopanej ju� mogi�y. Od�piewano zmar�ej ostatnie ziemskie po�egnanie, zasypano mogi��. ��ty piasek i deszcz na ni� p�aka� i zmrok j� pokry� wreszcie, i zosta� kopczyk niewielki, z kt�rego rych�o i �ladu nie b�dzie. A przecie prze�y�a te� �ycie. By�a komu� droga i mi�a, matczyn� mo�e uciech�, cz�owieczym po��daniem, m�wiono jej "c�ru�" i "kochanie", �mia�a si�, bawi�a, cieszy�a �yciem, �piewa�a, roi�a o dobrej doli. I tak przemin�a, i tyle po niej zosta�o, co po zdeptanym na drodze motylu. Milcz�c ludzie odeszli. Ksi�dz odjecha�, spytawszy Gedrasa o dziecko, przykazawszy, by je jutro do chrztu przyni�s�. Grabarz i kolonista domawiali si� o pocz�stunek, wi�c str� sprowadzi� w�dki i w domku grabarza pi� pocz�to, przeczekuj�c deszcz. Gedras zabawi� chwil�, potem wysun�� si� milczkiem i pobieg� do domu. Czeka�a go nocna s�u�ba. Jak zwykle o przepisanej godzinie wszed� do rz�dcy po klucze. - Aha, jeste�! Posy�a�em po ciebie sto razy. Gdzie si� w��czysz? - krzykn�� na� rz�dca. - Chowa�em t� kobiet�. - A to nie wiesz, �e dzi� w nocy magazyn okradli? Gedras skamienia�. - Nie wiesz! Naturalnie! Ty po szosie w��cz�g�w zbierasz, a spod nosa ci mosi�dz wynosz�. Wiesz, ile wynie�li? Dwa pudy. Kto� ma dorobiony klucz i gospodaruje jak u siebie, a ty niby wartujesz. Masz pi�� rubli sztrafu, a je�li nie odkryjesz, kto ukrad�, to precz p�jdziesz! Daj� ci tydzie� czasu! Gedras sta� i kombinowa�. Potem zab�ys�y mu zajadle oczy. - To chyba Hilek, prosz� pana. Dzi� w nocy pracowa� w �lusarni do p�na. On tego nigdy nie robi�. Gada�, �e za Siwca odrania. Mnie si� to wydawa�o podejrzane. Ja dojd�. - Warto. Bo inaczej mo�esz si� wynosi�. Gedras poszed� wprost do magazynu fabrycznego i pocz�� ogl�da�, jak wy�e�, drzwi, zamki, okna, drog� woko�o. Prze�wiadczenie mia�, �e to Hilek by� sprawc�, bo ju� par� razy si� zdarzy�o, �e z warsztat�w to i owo gin�o, i w fabryce szeptano, �e Hilek na pijatyk� do Lejzora nosi r�ne fanty, miewa zawsze kredyt u �yda. Przypomnia� sobie Gedras, �e po rozprawie z ch�opcem od mechanika Hilka ju� u bramy nie widzia�, zosta� tedy prawdopodobnie w obr�bie fabryki i potem przez mur si� przedosta�. Pocz�� tedy tropi� dalej i obszed�szy mur woko�o, w k�cie, za oborami, znalaz� drabin� porzucon�, jakby j� kto� nog� str�ci�, a pe�zaj�c po ziemi, znalaz� i rzemyk od paska z przerwan� sprz�czk�. Schowa� to skrz�tnie, odk�adaj�c dalszy po�cig do dnia. Noc zesz�a bez wypadk�w. Co czas jaki� str� wst�powa� do swej izby, zapala� �wiat�o i zagl�da� do poduszki na piecu. Gdy dziecko piszcza�o, poi� je ciep�ym mlekiem, gdy znajdywa� �pi�ce, s�ucha� tylko oddechu, otula� i odchodzi�. Tak mu zesz�o do rana. Odnosz�c rz�dcy klucze, pokaza� pasek i poprosi� o uwolnienie na ca�y dzie�. Zwykle bowiem mia� obowi�zek otwierania bramy pa�acowej dla go�ci. - Dzi� ci� nie uwolni�. Przecie chrzciny. Kto u bramy b�dzie? - burkn�� rz�dca. - Poprosz� kogo, co mnie zast�pi. - Zaczynasz si� w��czy� i opuszcza� - fukn�� rz�dca, ale �e formalnie nie zabroni�, Gedras naj�� ogrodnikow� na swoje miejsce, rubla jej zap�aci� i pocz�� si� zbiera� do odej�cia. Ubra� si� od�wi�tnie, znowu do kuferka po pieni�dze si�gn�� i niezdarnie pocz�� dziecko do chrztu ubiera�. Ogrodnikowa wesz�a w tej chwili i pocz�a si� �mia�. - Komedia, dalib�g, za biletami pokazywa�! Co wy wyprawiacie z t� znajd�?! - To� trzeba wyk�pa�. Do chrztu ponios�. - Dajcie�e mnie, a to z waszych �ap �ywe nie wyjdzie! Patrzajcie, jaki jednak znaj�cy! I wody nagrza�. Pieluszki macie?! �mia�a si�, ale jej kobiece serce rozczuli�o si� do male�stwa. - Niebo��tko, piskl�. Co winne? Ot, �y� chce. Jak to si� skar�y pokornie! Ot, jak s�dzone na �wicie zosta�, to wszystko przetrzyma. Nawet niezgorsze dziecko i zdrowe. Czarne ma oczki jak �uczek. No, nie p�acz, wyk�pi� ci�, a jak b�dziesz grzeczna, to jeszcze ci� i pokarmi�. Ot, dola! Gedras podar� par� swych koszul na pieluszki i przygl�da� si� k�paniu, uczy� si� na nia�k�. Ogrodnikowa rozczuli�a si�, przemog�a zupe�nie wstr�t cnotliwej m�atki i matki do dziecka wyst�pku i gdy by�o wyk�pane i spowini�te, da�a mu ssa� na drog� do chrztu. - Sami poniesiecie? A kt� kuma? - Nikogom nie prosi�. Do�� si� naur�gali - burkn�� Gedras. - Za kum� ka�da stanie. Takie trzyma�, to si� byd�o wiedzie - rzek�a ze �miechem. Str� nic nie odpar�, nasun�� czapk� na oczy, poduszk� z dzieckiem otuli� ko�uchem i poszed�. Na drodze wymin�� go pow�z, wioz�cy panienk� do chrztu. Chrzestni rodzice siedzieli na g��wnym siedzeniu, przed nimi na r�kach wystrojonej piastunki dziecko w fali koronek i batyst�w. Gedras przeprowadzi� wzrokiem pa�ski cug i kroku przy�pieszy�. - Zajm� ksi�dza, a potem mo�e i na obiad zabior�, to i wr�c� z niczym - pomy�la�. Gdy przyszed� do ko�cio�a, dworski zaprz�g sta� u bramy, wewn�trz ksi�dz msz� �a�obn� odprawia�; w pierwszej �awce siedzieli pa�stwo i piastunka z dzieckiem, kt�re ha�a�liwie objawia�o swe niezadowolenie, �e musi czeka�. Gedrasowa znajda, przeciwnie, zachowywa�a si� cicho, �e a� uchyli� poduszki, wci�� niespokojny, czy �yje, a potem pokl�kn�� w k�cie i cisn�c sw� jedyn� r�k� dziecko i czapk� do piersi, stara� si� modli�. Ale nie m�g�. By�o mu straszno w ko�ciele, czego� si� ba�, czego� si� wstydzi�, czego� strasznie oczekiwa�, chcia�by ucieka�, sko�czy�, by� sam w swej izbie. Ksi�dz msz� sko�czy�, przeszed� do zakrystii, ruszyli si� pa�stwo z panienk�, on wci�� kl�cza�, nie �miej�c i��, nie wiedz�c, co robi�. Zakrystian wyszed� na ko�ci�, rozejrza� si� i pr�dko do niego podszed�. - Czemu nie idziesz? Ksi�dz czeka, pyta� o ciebie. Gedras tedy poszed� i znowu w zakrystii u progu stan��. Pa�stwo ju� byli uszykowani. Matka chrzestna, m�oda, strojna panienka, trzyma�a ju� niemowl�, rozmawiaj�c szeptem po francusku z kumem. By� to brat pani, �w doktor, kt�rego Gedras widzia� poprzedniego rana przy trupie w swojej izbie. Nieco opodal dwoje znajomych mu fabrykant�w sta�o od�wi�tnie ubranych; kobieta mia�a tak�e niemowl� na r�ku. Wszyscy obejrzeli si� na niego, bo ksi�dz w�a�nie w tej chwili skin�� na�. - Chod��e bli�ej! Pa�stwo si� usun�li, fabrykanci co� poszeptali ze sob�. - Ch�opak? - spyta� ksi�dz. - Dziewczynka - odpar� cicho. Tedy si� ksi�dz obejrza�, skin�� na wystrojon� Jankowsk�, piastunk� panienki. - Potrzymajcie z nim - rozkaza� kr�tko, bior�c do r�k ksi��k� i rozpoczynaj�c ceremoni�. Jankowska poczerwienia�a, otworzy�a usta, ale bez protestu wzi�a znajd� na r�ce. - Jakie imi�? - spyta� ksi�dz Gedrasa. - Maria. - Jakie imi�? - spyta� panienki. Zawaha�a si�, ale mia�a polecenie rodzic�w. - Maria - szepn�a. Zwr�ci� si� do fabrykant�w. - Jakie imi�? Spojrzeli po sobie. - Jakie dobrodziej raczy - odpar�a kobieta. - Niech�e wszystkie Marii s�u��! Zwr�ci� si� do pa�stwa, dodaj�c z u�miechem: - Ta si� najg�o�niej dopomina. Od niej zaczniemy. Ale panienka i po chrzcie nie umilk�a. Wi�c ksi�dz spiesznie przeszed� do znajdy, aby rychlej Jankowsk� uwolni�, a gdy Gedras na powr�t dziecko z r�k jej odebra�, rzek� mu: - Zaczekaj. Dokt�r w imieniu szwagra zaprosi� proboszcza na obiad do fabryki i pa�stwo odeszli, unosz�c krzykliw� chrze�ijank�. - A to czyje? - spyta� ksi�dz fabrykant�w. Kobieta rezolutniejsza zabra�a g�os: - A to, prosz� dobrodzieja, tej J�zi, mechanik�wny. U nas ona le�y, bo rodzice wyp�dzili, wi�c uprosi�a nas, �eby�my do sakramentu doprowadzili. Ale to nic z tego nie b�dzie, to zemrze pewnie, ledwie ju� zipie. Ksi�dz dalej nie pyta�, ceremonii dokona�, fabrykanci wyszli. Wtedy skin�� na Gedrasa. - Wst�p przed wieczorem do mnie na plebani�. Spiszemy akt zgonu matki i metryk� dziecka. Gedras po�o�y� dziecko na �awie, doby� woreczek z pieni�dzmi. Ksi�dz go ruchem r�ki powstrzyma�. - To potem, a� wszystko b�dzie w porz�dku. Niech ci si� zdrowo chowa tymczasem! U�miechn�� si� i doda� �artobliwie: - Dobr� ci dobra�em kum�, co? Ja ju� i nadal jej obowi�zki przypomn�. Pomo�e ci w chowaniu. No, co? Przyjdziesz do mnie? Nie straszno tutaj? - Przyjd� - odpar� Gedras oszo�omiony. Ale gdy wraca�, opad� go l�k tego rozkazu ksi�dza, zbudzi�a si� nieufno��, wahanie. - Po co mi przyj�� kaza�? Po co te papiery dla dziewczyny, po co �lad, kim ona jest? Wychowam j� sobie za w�asne. Co komu do niej? A potem poczu� fizyczne zm�czenie ostatnich chwil, ch�� spoczynku, jad�a, snu przed nocn� s�u�b�, a wreszcie opad�y go troski o gro�b� rz�dcy, zawzi�to�� na z�odzieja, �al kary pi�ciorublowej i zdecydowa�, �e p�jdzie do ksi�dza, ale potem, kiedy�... Wr�ci� do domu i od razu dowiedzia� si� od gadatliwej ogrodnikowej, �e i pa�stwo, i Jankowska oburzeni s� na niego, �e si� wcisn�� zuchwale do zakrystii i wywo�a� tak� kompromitacj�. - Wygoni� ci� niezawodnie - zdecydowa�a odchodz�c. - Jak�e mo�na cisn�� si� mi�dzy ludzi z takim dzieckiem? - A to� i mechanikowej J�zi przynie�li - rzek�. - Mnie ksi�dz sam zawo�a�. Kaza�. - G�upi�. Trzeba sw�j rozum mie�. Co teraz zrobisz, jak ci� wygoni�? Tego i Gedras nie wiedzia�, cho� ca�y dzie� nad tym przemy�la�, cho� mu to my�lenie nie da�o zasn�� ani je��. Pod wiecz�r zjecha�o si� do pa�acu wi�cej go�ci, chrzciny zapowiada�y si� hucznie. Mia� t� tylko pociech�, �e o nim nikt na razie nie my�la� i nawet rz�dca nie zdawa� si� go uwa�a�, gdy o zwyk�ej porze przyszed� po klucze. Noc by�a bardzo cicha i ciep�a. Otucha jaka� wst�pi�a w serce Gedrasa, gdy tak si� snu� w tym �agodnym powietrzu i s�ucha� ton�w muzyki z salon�w. - Dobrze im, weso�o, �miej� si�, ta�cz�, to i zapomn�. Na oczy si� nie poka�� w dzie�, w nocy spa� b�d� to i zapomn� - pociesza� si�. - �eby to wszystko tak zapomnie�. Co ja do nich, �eby pami�tali? Nie trza si� pokazywa�, nie trza, �eby i dziecko widzieli. �eby� nie p�aka�o g�o�no, to i kto o nim si� dowie? �eby cho� zosta� na miejscu i z�odzieja z�apa�. Rozmy�la� i kombinowa�, snuj�c si� jak widmo. Potem po p�nocy poczu� zm�czenie, usiad� tedy nie opodal pa�acu w cieniu, �eby mu muzyka nie da�a si� zdrzemn��, i zapatrzony w o�wietlone okna, czuwa�. Ci�gle w k�ko m�zg jego pracowa� nad kwesti�: "wyp�dz�", "nie wyp�dz�". Chwilami zdawa� sobie spraw�, �e bardzo g�upio post�pi�. Na szos� nie trzeba mu by�o wygl�da�, kobiety nie trzeba by�o ratowa�, no, i dzi� w ko�ciele po co si� pcha� "mi�dzy ludzi". Nie pi�, a jak pijany odurza�. Ale wnet bunt jaki� wzbiera� z g��bi. Co on tym za krzywd� komu zrobi�, co komu szkodzi to dziecko, �e na nie pluj�? On nie dopilnowa� magazynu, prawda, osztrafowali go - s�uszna, ale za co si� gniewaj�, �e do chrztu dziecko przyni�s�, co z tago za ha�ba panience albo Jankowskiej, kiedy je przecie do Boga przyni�s�. Wyp�dz� - mo�e, moc maj�, a zreszt�, mo�e to ju� takie i s�dzenie jego. Dziecko wtedy zamrze na w��cz�dze. Wiadomo, stary zmarnieje, drobiazg dusz� wyzionie. No i co? Znowu sam b�dzie. Poderwa�o go. Wsta�, poszed� do swej stancji. Dziecko p�aka�o. Zapali� �wieczk�, zagrza� mleka, pocz�� poi�. Wyda�o mu si� takie ma�e, w�t�e, niedo��ne. - Nie b�dzie i ciebie - szepn��, czuj�c, �e go co� za gard�o d�awi, �e ma ch�� o �cian� t�uc g�ow� z jakiej� bezsilnej rozpaczy. I znowu nie m�g� zrozumie�, czy to �ycie, ten ledwie tlej�cy kaganek, kt�ry mu los zes�a� w doli, za�wieci mu w ciemno�ci, poprowadzi do dnia, czy b�y�nie, przemknie, zmia�d�y i zga�nie, jak wtedy - ta maszyna. Maszyna... Gedras oczy utkwi� w p�omyk �wiecy i ze zgroz� widzia� w pami�ci: noc, blask lokomotywy, p�dz�cej z czarnej g��bi - mgnienie - przelecia�a - zgas�a w oddali. - Ma�ka! - wyrwa�o mu si� z j�kiem z gard�a. Ockn�� si� na sw�j w�asny g�os, wstrz�sn�� si� ca�y, rozejrza� b��dnie po k�tach. Podobna by�a izba, ale nie tamta. Podobna by�a noc, ale nie tamta. Tamto zmia�d�y�o wszystko: j� na �mier� pr�dk�, jego na d�ug� pokut�. Ju� to przesz�o, tylko zapomnie� nie mo�na, jak i naprawi� nie mo�na. Dziecko wypi�o mleko, usn�o. Gedras je przewin�� i na zwyk�ym miejscu u pieca po�o�y�. Potem przetar� r�k� czo�o i szepn��: - Mo�e by kto pos�ysza�, co mi jest, l�ej by by�o, nie tak straszno. Inni si� wygadaj� i poweselej�, inni si� upij� i zapomn�. Ja nie potrafi� gada� i komu? Do ksi�dza p�j��, rozgrzeszenia nie da pewnie. Straszno. �ebym ja cho� wiedzia�, czy to dziecko za kar� mi dane, czy na przebaczenie. Ja nie wiem, nie rozumiem. II Hilek rzeczywi�cie mosi�dz ukrad�, ale si� nie bardzo tej nocy ob�owi�, gdy� Lejzorowa, utrzymuj�ca szynk, dom zabaw, zajmuj�ca si� zarazem paserstwem i str�czycielstwem, da�a mu za t� zdobycz tylko trzy ruble. Pieni�dze Hilek zaraz nast�pnej nocy przehula� i zostawi� w szynku, gdzie baraszkowa� do rana z jakimi� nieznajomymi trzema kobietami, kt�re przyby�y statkiem z Kijowa pod eskort� syna Lejzorowej. Gdy przyszed� na robot�, dowiedzia� si�, �e kradzie� ju� spostrze�ono i �e osztrafowano Gedrasa. To go ucieszy�o niezmiernie. - Ma pies za swoje - warkn�� z triumfem. Dalej za� nie rozmy�la� o tym epizodzie swej z�odziejskiej praktyki, bo by� spokojny, �e si� uda�o, po wt�re senny by� i przepity, a po trzecie, musia� si� op�dza� zgrai m�odych fabrykant�w, kt�rzy mu dogadywali J�zi� mechanik�wn�. W�r�d zgrzytu pilnik�w �lusarni jeszcze zgrzytliwiej rozlega�y si� ohydne koncepty, dwuznaczniki, przezwiska, spro�ne szczeg�y. Starsi s�uchali oboj�tnie, ch�opaki_wyrostki kszta�ci�y si� w tej j�zykowej szermierce. Hilek zrazu si� broni�, potem zacz�� si� cynicznie �mia� i dopowiada�. Wreszcie temat zniecierpliwi� nawet otrzaskanego z tym �yciem i gwar� Nowika, seniora �lusarzy. - Pyska by� tak nie rozpuszcza� - rzek� - a to don