Coulter Catherine - Gwiazda 2 - Gwiazda północy
Szczegóły |
Tytuł |
Coulter Catherine - Gwiazda 2 - Gwiazda północy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Coulter Catherine - Gwiazda 2 - Gwiazda północy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Coulter Catherine - Gwiazda 2 - Gwiazda północy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Coulter Catherine - Gwiazda 2 - Gwiazda północy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
CATHERINE COULTER
GWIAZDA PÓŁNOCY
P RZEŁOŻYŁA ANNA P AJEK
Strona 3
PROLOG
Guildford, Surrey, 1852
- ...Z prochu powstałeś...
Wilgotne grudy świeżo rozkopanej ziemi spadły na trumnę, wydając głuchy, jednostajny odgłos.
Pojedyncza czerwona róża zabłysła plamą koloru i znikła, przysypana brązową ziemią. Przynajmniej
on jest teraz z mamą.
- ...Nasz Pan, Jezus Chrystus, zrządził, iż wszyscy przedstawiciele rodu ludzkiego muszą
pewnego dnia spotkać się z nim i zaznać wiekuistego spokoju...
- Tak nam przykro, Elizabeth...
- Gdybyśmy mogli ci jakoś pomóc, Elizabeth...
- ...Błagamy cię, Zbawco, przyjmij duszę naszego zmarłego przyjaciela sir Aleca Jamesona Fitz-
Hugha...
- Twój ojciec był miłym, kochającym człowiekiem...
- Co za tragedia, Elizabeth, jaka strata...
- Elizabeth!
Potrząsnęła głową, aby usunąć z myśli pełne współczucia słowa pastora i kondolencje przyjaciół.
Zamrugała, a potem podniosła wzrok i spojrzała na Paula Montgomery’ego, długoletniego przyjaciela
ojca i jego doradcę prawnego. Odchrząknął i spojrzał z wyrzutem na ciotkę Elizabeth, Augustę.
Jednak Augusta Penworthy, niezrażona jego pełnym nagany spojrzeniem, jeszcze bardziej podniosła
głos i powiedziała władczo:
- Skup się, Elizabeth! Pan Montgomery ma z pewnością coś lepszego do roboty, niż siedzieć i
patrzeć, jak śnisz na jawie! I, pozwolę sobie dodać, ja także!
- Wybacz mi, wujku Paulu - powiedziała Elizabeth, ignorując ciotkę.
Zdawała sobie sprawę, że ciotka, która poza nią była jedyną żyjącą krewną jej ojca, musi być
obecna przy odczytaniu ostatniej woli swego brata. Spojrzała na wuja Alfreda, pocącego się obficie,
mimo iż kwiecień dopiero się zaczął i popołudnie było chłodne. Ojciec pogardzał Alfredem
Penworthym, nazywając go żałosnym małym człowieczkiem, który bałby się wypić szklaneczkę
porto, nie zapytawszy wpierw Gussie o pozwolenie.
- Chauncey - powiedział Paul Montgomery, używając tego zdrobnienia po raz pierwszy - jeśli
mam być zupełnie szczery - tu machnął dłonią w kierunku stosu dokumentów na biurku jej ojca - to
niewiele zostało do odziedziczenia. Obawiam się też, że Jameson Hall będzie musiało zostać
sprzedane, by pokryć długi.
- Co takiego?
Skrzekliwy głos ciotki Augusty powstrzymał Paula Montgomery’ego wpół słowa. Zmarszczył
brwi i pochylił głowę, by spojrzeć na kobietę ponad grubymi szkłami okularów.
Strona 4
- Rozmawiam z panną Fitz-Hugh, madame - powiedział stanowczo.
- Więc Alec nie zostawił ani grosza? To właśnie próbuje nam pan powiedzieć? Ale to przecież
niemożliwe! Nie mógł być aż tak nieudolny!
- Sir Alec zostawił niewielkie zapisy dla służby, madame.
Pan Montgomery wzruszył wąskimi ramionami.
- Widzisz, Elizabeth - kontynuował tonem tak pełnym współczucia, że Chauncey łzy napłynęły do
oczu - obawiam się, że twój drogi ojciec poczynił w ostatnich latach kilka dość... niefortunnych
inwestycji. Próbowałem go ostrzec, powstrzymać, ale na próżno. Obawiam się także, iż nie
sporządził testamentu. To dlatego twój wuj i ciotka są tu dziś z nami.
Chauncey wpatrywała się w niego, wiedząc, co za chwilę się wydarzy. Mimo to zapytała:
- Co chcesz przez to powiedzieć, wujku? Pan Montgomery zdjął okulary i zaczął polerować szkła
o mankiet koszuli.
- Chcę powiedzieć, że nie przewidział, iż będziesz potrzebowała kogoś w rodzaju opiekuna
prawnego, dopóki nie ukończysz dwudziestu jeden lat. Oczywiście, spodziewał się, że kiedy umrze,
ty już od dawna będziesz żoną sir Guya Danforda. A skoro sam nie wyznaczył opiekuna, twoja ciotka
i wuj, jedyni żyjący krewni, będą musieli podjąć się tej roli.’
- A zatem - stwierdziła ciotka z niesmakiem - mam przyjąć dziewczynę pod swój dach, żywić ją i
ubierać, i to bez nadziei na jakąkolwiek rekompensatę!
- Cóż, moja droga, biedna Elizabeth nie odpowiada przecież za to, że jej ojcu zabrakło... - zaczął
wuj Alfred, któremu „biedna Elizabeth” natychmiast przerwała.
- Ależ ja skończę dwadzieścia jeden lat już za pół roku, wujku! Nie potrzebuję opiekuna, aby
zarządzał moim majątkiem. Zresztą, czym tu zarządzać? A nawet, gdyby było, czy sądzisz, że
chciałabym, aby moja chciwa ciotka sprawowała nad tym kontrolę?
- Takie jest prawo, moja droga - powiedział Paul Montgomery. - Lecz, oczywiście, istnieje
alternatywa, czyż nie?
Chauncey spuściła głowę i pomyślała o Guyu Danfordzie. Jej narzeczony rozpaczliwie
potrzebował pieniędzy, które miała mu wnieść w posagu. Lecz żadnych pieniędzy nie było.
- Nie, wujku - odparła cicho, lecz w miarę wypowiadanych zdań jej głos nabierał pewności - nie
ma alternatywy.
Wstała i strząsnęła czarną wełnianą spódnicę.
- Jeśli to już wszystko, wujku, to pozwól, że się oddalę i wydam polecenia służbie. Ciotko
Augusto, wuju Alfredzie - czy zostaniecie w Jameson Hall na noc?
Ciotka tylko skinęła głową i Chauncey ruszyła w kierunku drzwi biblioteki, zastanawiając się,
czy Augusta pomyślała w końcu o bracie i czy żałuje swych szorstkich słów. Zamknęła cicho drzwi,
zza których dobiegło ją pełne furii:
- To śmieszne, że musimy wziąć dziewczynę! To niemal stara panna! Z pewnością żaden
dżentelmen nie zechce się z taką ożenić! I co mamy z nią zrobić, panie Montgomery?
Chauncey nie czekała, aby usłyszeć odpowiedź. To by było wszystko, jeśli chodzi o ciotkę i jej
ewentualny moment skruchy.
- Panno Chauncey?
- Tak, Convers?
Przełknęła zdradzieckie łzy i przybrawszy obojętny wyraz twarzy, odwróciła się, by spojrzeć na
kamerdynera Fitz-Hughów.
Strona 5
- U kobiety drobne przejawy emocji są uważane za jak najbardziej do przyjęcia - powiedziałby
jej ojciec. Niemal widziała, jak wzrusza ramionami, uśmiechając się kątem ust. - Jednak w ten
sposób pozwalasz innym, by poznali twoje uczucia. A to nie zawsze jest pożądane, prawda?
- Sir Guy jest tutaj. Chce się z panią zobaczyć. Widząc, że się zawahała, spytał miękko:
- Czy mam mu powiedzieć, że pani dziś nie przyjmuje?
- Nie, Convers, zobaczę się z nim. Jest w Błękitnym Salonie?
- Tak, panienko. Dobrze się pani czuje?
- Oczywiście, przynieś, proszę, coś do picia. Nie, zaczekaj, to nie będzie konieczne.
Nim weszła do Błękitnego Salonu, zatrzymała się na chwilę przed oprawnym w srebro lustrem.
Blada twarz, która spojrzała na nią z lustrzanej tafli, nie przypominała zbytnio zawsze roześmianej,
beztroskiej Chauncey Jameson Fitz-Hugh. Za nią znajdowała się wielka sala, skąd olbrzymie,
podwójne dębowe drzwi prowadziły do wyłożonego marmurem przedsionka. Przez chwilę
wpatrywała się w lustrzane odbicie wspaniałego wysokiego sufitu, zdobionego rytym geometrycznym
deseniem z herbami rodu, i na kamienną podłogę, pokrytą tureckim dywanem o jaskrawych barwach.
Ciężkie mahoniowe meble, których ciemnoczerwony kolor zamienił się z czasem w brąz,
poustawiano zgodnie z ich przeznaczeniem. Wisząca na ścianach średniowieczna broń - lance, łuki i
hełmy - była nietknięta przez kurz, jako że służba Fitz-Hughów stanowiła bardzo zdyscyplinowaną
oraz sumienną drużynę.
Zamknęła na chwilę oczy, wspominając małą dziewczynkę, która pojedynkowała się na niby z
wypolerowaną na wysoki połysk zbroją, stojącą dumnie w kącie sali. Jameson Hall, własność i dom
rodzinny trzech pokoleń Fitz-Hughów miał oto przejść w obce ręce. Żadnych więcej pojedynków z
nieznanym, dawno zmarłym rycerzem. Koniec z taplaniem się w leniwie płynącej rzece Wey,
toczącej swe wody na wschód od Jameson Hall, bo to nie przystoi młodej damie.
Nie będzie już miłych pogaduszek z ojcem przed masywnym kominkiem, kiedy to siadała na
podłodze, podwijając pod siebie spódnice. Rzadko zajmowała miejsce w małym fotelu, który należał
kiedyś do jej matki, pięknej Isobel. Czuła, że w głębi serca ojciec nadal uważa go za własność
zmarłej żony.
Poczuła, jak jej ciało przenika dreszcz. Bogu niech będą dzięki, pomyślała, że oszczędzono ci
tego, ojcze. Wcisnęła nieposłuszne pasmo wijących się włosów w upięty z tyłu głowy, skromny kok,
wyprostowała ramiona i weszła do salonu.
- Elizabeth!
Stłumiła niezadowolenie. Guy nie potrafił się zmusić, aby nazywać ją Chauncey. Widocznie
używanie tego zdrobnienia, nadanego jej w dzieciństwie przez irlandzką nianię, wydawało mu się
pospolite. A także świadczące o braku poczucia własnej wartości. Jednak tatuś kochał to imię. W
jego ustach brzmiało zawsze tak miękko, że było niczym pieszczota. „Chauncey, kochanie” droczył
się z nią, wymawiając słowa z irlandzkim akcentem, „co ty, u licha, wyprawiasz, przesuwając
skoczka na to pole. Czyżbyś była aniołem, że tak łatwo pozwalasz mi z sobą wygrać?”.
- Cześć, Guy - powiedziała, wchodząc do pokoju. - Miło z twojej strony, że przyszedłeś.
Pozwoliła mu ująć swoje dłonie i uściskiem odpowiedziała na uścisk.
- To oczywiste, że przyszedłem, kochanie - odparł uprzejmie.
Jaka ona blada, pomyślał, spoglądając na niebieskawe cienie pod jakże wyrazistymi oczami
dziewczyny. Czarna suknia nie pasowała do niej, podkreślając bladość ściągniętych zmartwieniem
rysów. Choć nie cieszyła go zbytnio perspektywa nadchodzących miesięcy żałoby, wypełni swój
Strona 6
obowiązek, pozostając cierpliwym i wyrozumiałym.
Chauncey uwolniła dłonie i skierowała się ku odległemu kątowi salonu, gdzie stanęła obok
marmurowego włoskiego kominka, dumy jej zmarłej babki. Spojrzała na Guya spod opuszczonych
rzęs. Ciekawe, dlaczego w ogóle chciałam go poślubić, pomyślała nagle. Oczywiście, był przystojny
na swój spokojny, ascetyczny sposób. Jego wąska, pociągła twarz podobała jej się kiedyś, ponieważ
sądziła, iż odzwierciedla szczery, choć nieco skomplikowany charakter. Lecz teraz patrzyła na tego
mężczyznę nowymi oczami. Przecież to pedant i zarozumialec, pomyślała, już w wieku dwudziestu
ośmiu lat nadęty i sztywny w poglądach i zachowaniu. No i jeszcze ta jego niewiarygodnie
ograniczona matka. Dlaczego nie widziałam go takim wcześniej? Czy byłam tak skoncentrowana na
sobie i ślepa, że nie postrzegałam ludzi takimi, jakimi naprawdę są? Dlaczego ojciec nie poznał się
na Guyu? On z pewnością nie powinien był być tak zaślepiony jak ja.
- Proszę, przyjmij moje kondolencje, Elizabeth. Matka także przesyła wyrazy współczucia.
- Oczywiście - mruknęła Chauncey. - Dziękuję, Guy.
- Matka martwi się o ciebie, kochanie. Oczywiście, zdaje sobie sprawę, że nie będziemy mogli
się pobrać, nim minie rok żałoby, i zastanawia się, co zamierzasz. Wspomniałem jej, że z pewnością
chętnie pozostałabyś w Jameson Hall, lecz ona nie uważa tego za właściwe. Musiałabyś
przynajmniej mieć przyzwoitkę. Zasugerowała więc, byś zamieszkała u ciotki i wuja w Londynie.
- Tak - powiedziała Chauncey - wszystko wskazuje na to, że będę musiała z nimi zamieszkać.
- Oczywiście, droga Elizabeth, wezmę na siebie obowiązek rozmówienia się z twoim doradcą
prawnym i zaopiekuję się Jameson Hall do chwili, kiedy będziemy mogli w nim zamieszkać.
- To nie będzie konieczne, Guy.
Spojrzała mu prosto w oczy i nagle uświadomiła sobie, że Guy najwyraźniej wcale nie przejął
się śmiercią jej ojca. Przeciwnie, świadomość, że wkrótce wszystko będzie należało do niego,
sprawiła mu ulgę. Doprawdy, czy musi już teraz spoglądać na wyposażenie salonu chciwym okiem
przyszłego właściciela? Miała ochotę się roześmiać, lecz zamiast tego powiedziała z wolna i bardzo
wyraźnie:
- Jameson Hall wkrótce zostanie sprzedane.
- Ja... nie rozumiem, Elizabeth - wykrztusił sir Guy, ściągając ciemne brwi.
Boże, chyba nie postradała zmysłów, kiedy siedziała bezczynnie przez dwa dni, pogrążona w
pełnym rozpaczy milczeniu. No cóż, histeria byłaby z pewnością jeszcze gorsza, pomyślał. Lecz nie,
Elizabeth nigdy nie wprawiłaby go w zakłopotanie, demonstrując swoje uczucia.
- Z pewnością jesteś zdenerwowana, kochanie - powiedział z niepozbawionym wyższości
współczuciem. - Dyskusje z prawnikiem możesz pozostawić mnie.
- Posłuchaj, Guy - oznajmiła, ściągając z palca zaręczynowy pierścionek - nie ma żadnych
pieniędzy. Mój ojciec nie zostawił mi niczego. Jameson Hall musi zostać sprzedane, by pokryć
roszczenia wierzycieli. Jak już powiedziałam, nie mam innego wyboru, jak tylko zamieszkać z wujem
i ciotką, dopóki nie ukończę dwudziestu jeden lat.
- Nie ma pieniędzy - powtórzył tępo. - Ależ to niemożliwe!
Miała ochotę się uśmiechnąć, ponieważ w jego głosie nietrudno było doszukać się tego, co już
słyszała wcześniej z ust ciotki Augusty: zdumienia, oburzenia i potępienia. Przecież nie mógł być aż
tak nieudolny!
- No cóż, to wszystko prawda, Guy. Oto twój pierścionek. Zwalniam cię z przyrzeczenia.
To dziwne, lecz zwrot delikatnego pierścionka z szafirem był niczym zrzucenie z ramion
Strona 7
wielkiego ciężaru. Musiałam być szalona i nie myśleć jasno, skoro zgodziłam się poślubić tego
mężczyznę.
Tak jak się spodziewała, Guy przyjął pierścionek. Nie oczekiwała, że będzie się z nią kłócił,
błagając i zapewniając, że kocha. Obserwowała, jak wyraz zaskoczenia znika powoli z jego twarzy.
Poszukiwał uprzejmych słów, którymi mógłby ją pożegnać.
- To nie do wiary - powiedział w końcu, czując, jak wzbiera w nim gniew, wywołany tym nagłym
odwróceniem się fortuny. Do diabła z sir Alecem! - Wiesz, że zależy mi na tobie, lecz...
- Rozumiem, Guy - przerwała mu. - Proszę, podziękuj ode mnie matce za troskę. A teraz pozwól,
że cię pożegnam. Jest wiele spraw, którymi muszę się zająć. Do widzenia. Covers cię odprowadzi.
Nie powiedziawszy ani słowa więcej, wyszła z salonu, nie oglądając się za siebie.
Strona 8
ROZDZIAŁ 1
Londyn, 1852
Wpatrywała się w drzwi sypialni zwężonymi z gniewu oczami. Klamka powoli ustępowała pod
naciskiem, dopóki nie zatrzymał jej mechanizm zamka. Chauncey wydało się, że słyszy stłumione
przekleństwo, a potem odgłos oddalających się kroków w korytarzu.
Zerwała się na równe nogi, wygrażając pięścią w kierunku zamkniętych drzwi. Ten wstrętny
Owen! Jak ta ropucha mogła sądzić, że ona nie uzna go za zdecydowanie odrażającego?
Westchnęła, podeszła z powrotem do okna i przycisnęła policzek do chłodnej szyby. Dzień był
paskudny, mglisty i ledwie mogła dostrzec sylwetki przechodzących ulicą ludzi. Jakże nienawidziła
Londynu! Jak bardzo nie lubiła mieszkać z wujem i ciotką! Ciotka sprzedała nawet jej klacz, Imbir, a
potem nie pozwoliła bratanicy dosiadać żadnego z koni z własnej stajni.
- Jesteś w żałobie, Elizabeth - powiedziała tym swoim szorstkim głosem - i będziesz
zachowywała się, jak przystoi damie.
Dama, też mi coś! Podczas tych pięciu miesięcy, jakie spędziła w domu ciotki, była raczej wołem
roboczym i popychadłem. Traktowano ją jak typową ubogą krewną, zmuszaną wykonywać polecenia
ciotki i znosić paplaninę trzech jej hałaśliwych córek. O unikaniu niewybrednych zalotów Owena nie
wspominając.
- Doprawdy, Lizzie - jęczała czternastoletnia kuzynka Janinę w pokoju do nauki, na drugim
piętrze - te lekcje historii to jedna wielka bzdura. Po co dziewczynie wiedza na temat Gibraltaru?
Jesteś tylko głupią starą panną!
A Owen, stojący w otwartych drzwiach, dodał kpiąco:
- No cóż, siostrzyczko, biedna Elizabeth musi czymś się zająć, prawda? Skoro nie ma twoich
możliwości...
- Tak - pulchna, jedenastoletnia Alice o piskliwym głosie aż się wzdrygnęła - ona jest tylko
głupią starą panną!
Co się ze mną stanie, gdy skończę dwadzieścia jeden lat?
To pytanie powracało nieustannie, od kiedy szok i rozpacz po śmierci ojca nieco zelżały.
Chauncey przygryzła dolną wargę. Była wykształcona, przynajmniej jak na Anglię i swoje
środowisko, lecz myśl o zostaniu guwernantką napawała ją odrazą. Nie znosiła tego. Czy wszystkie
dziewczęta były takie jak jej kuzynki? Niezainteresowane niczym poza sentymentalnymi miłosnymi
piosenkami? Nie chciała też być lekceważona ani narażona na niepożądane zaloty ze strony mężczyzn
takich jak Owen. Jej dwudziestotrzyletni kuzyn, równie chudy, jak jego ojciec był pulchny, miał
szpiczastą brodę i taksujące, nieszczere spojrzenie. Chauncey bardzo się zdziwiła, kiedy tydzień
wcześniej zatrzymał ją na schodach.
- Jak przyjemnie jest mieć cię tutaj, droga kuzynko - powiedział, dotykając jej policzka.
Strona 9
Chauncey nie wiedziała, co to strach. Co prędzej odwróciła twarz.
- Doprawdy, Owenie - odparła ostro - przyjemność nie ma tu nic do rzeczy. Muszę z wami
mieszkać. To wszystko.
- Ależ Elizabeth - zaoponował, obrzucając ją charakterystycznym spojrzeniem, które sprawiało,
że poczuła się naga, odziana jedynie w swoje zdumienie. - Nie doceniasz swoich... wdzięków, choć
mnie wydają się bardzo inspirujące. Wkrótce ukończysz dwadzieścia jeden lat, wiesz o tym. I co
wtedy zrobisz? Widzę, że ta sprawa cię martwi. Być może, gdybyś zdecydowała się być dla mnie
miła...
Spostrzegł, że się cofnęła, a w jej oczach zabłysnął gniew. Dziwny, jakby mahoniowy kolor tych
oczu ogromnie go fascynował.
- Tak, po prostu bądź dla mnie miła, Elizabeth. Mogę dać ci różne rzeczy, nauczyć cię tego czy
owego. Nie wierzę, że uda ci się znaleźć odpowiedniego męża. Ale kto powiedział, że musisz go
mieć? Posiadanie męża nie zawsze jest konieczne.
Jak bardzo Owen różni się od Guya! - pomyślała - A może był po prostu bardziej szczery.
- Jesteś moim kuzynem, Owenie - powiedziała spokojnie - niczym więcej. I nie życzę sobie, abyś
w ten sposób ze mną rozmawiał.
Ależ ona jest śliczna, myślał Owen, niezrażony jej chłodem. Jak na jego gust, była może nieco
zbyt szczupła, lecz nawet obcisły gorset nie mógł ukryć bujności jej piersi. Wyobraził sobie, jak
smukłe nogi dziewczyny zaplatają się wokół jego bioder, i poczuł przypływ pożądania.
Lecz to jej oczy najbardziej go pociągały. W ich głębi dostrzegał bowiem ukryty płomień
namiętności. Teraz jednak, rozświetlone gniewem, zdawały się złote niczym bursztyn.
- Dumna z ciebie sztuka, co, kuzyneczko? - roześmiał się szorstko. - A nie masz do tego
powodów. Nie mieszkasz już w wielkim domu pełnym służby, gotowej zaspokoić każdy twój kaprys.
A kochający tatuś nie kupi ci pięknych strojów. Jedyne, co możesz zrobić, to poszukać sobie ...
protektora.
Chauncey parsknęła śmiechem. Nie potrafiła się powstrzymać.
- A ty, jak rozumiem, chciałbyś zgłosić swoją kandydaturę?
Twarz Owena pobladła z gniewu, a oczy zwęziły się.
- Zostaw mnie w spokoju, kuzynie, słyszysz? I trzymaj się z daleka od pokoju do nauki.
- Zapewne szybko zmienisz zdanie - powiedział cicho, po czym objął ją i przycisnął do siebie tak
szybko, że nie zdążyła zaprotestować. Jego dłonie sunęły po ciele dziewczyny w kierunku piersi.
Teraz Chauncey już wcale nie było do śmiechu. Na szczęście przypomniała sobie, co zwykła mawiać
jej stara niania: - Udawaj martwą, kochanie, a potem spraw mu ból, który nieprędko będzie w stanie
zapomnieć!
Zwiotczała w jego ramionach, on zaś, podbudowany brakiem oporu, rozluźnił uścisk i pochylił
twarz, aby poszukać jej warg. I wtedy Chauncey, nie myśląc o konsekwencjach, błyskawicznie
uniosła kolano najwyżej, jak mogła. Owen krzyknął z bólu, chwytając się za krocze.
- Ty suko! - wrzasnął. - Zapłacisz mi za to!
- Wątpię, żałosna ropucho - odpaliła ostro. - Zobaczymy, co powie twoja matka!
I, przepełniona słusznym gniewem, pośpieszyła do pokoju ciotki.
- O czym ty mówisz, panienko? - przerwała jej bezceremonialnie ciotka. Wstała od toaletki i
odstawiła na blat słoiczek pomady.
- Mówię o Owenie, ciotko. Zachował się ze wszech miar niewłaściwie.
Strona 10
Kobieta zmierzyła ją spojrzeniem i zacisnęła usta.
- Doprawdy, Elizabeth, takie opowieści po prostu ci nie przystoją. Wiem, co ci chodzi po
głowie, ale nic z tego. Lepiej przestań flirtować z moim synem. I tak się z tobą nie ożeni.
Chauncey spojrzała na ciotkę z niedowierzaniem.
- Naprawdę sądzisz, że sobie to wymyśliłam? I że staram się złapać Owena na męża? Prędzej
wyszłabym za złodziejaszka z nabrzeża!
Później Owen nie raz próbował przyłapać ją samą, lecz Chauncey nie była głupia. Wydawało się
jej, że to nieustanne skradanie się, ta denerwująca zabawa w kotka i myszkę, sprawiają mu
przyjemność. Na szczęście drzwi jej sypialni posiadały solidny zamek.
Co się ze mną stanie, - myślała nieustannie - kiedy za miesiąc skończę dwadzieścia jeden lat?
Chauncey, z uniesioną dłonią, stała przed drzwiami sypialni ciotki i zastanawiała się, czy
zapukać. Jej dwudzieste pierwsze urodziny zbliżały się nieuchronnie i musiała porozmawiać o
swojej przyszłości. Z pewnością siostra jej ojca choć trochę zatroszczy się o bratanicę!
Uniesiona dłoń Chauncey znieruchomiała, bo zza drzwi dobiegł głos ciotki, wymawiającej słowa
ze złośliwą wręcz wyrazistością:
- Dziewczyna nie potrafi przystosować się do sytuacji. Spójrz tylko, co dla niej zrobiliśmy,
Alfredzie, a ona nadal zachowuje się niczym dumna dziedziczka! I te kłamstwa na temat drogiego
Owena! Biedny chłopiec był zaszokowany, zapewniam cię!
- Doprawdy?
- Ależ tak! Poza tym dziewczęta nie są w stanie niczego się od niej nauczyć. Biedna Janinę
skarżyła mi się, że Elizabeth miała czelność skarcić ją za to, że nie uważa podczas lekcji matematyki.
Matematyki, na miłość boską! Muszę położyć temu kres. Szkoda, że nie udało jej się poślubić sir
Guya, lecz pewnie narzeczony porzucił ją, kiedy dowiedział się, jak sprawy stoją.
- Nie, Elizabeth sama zwolniła go z danego słowa.
- To ona tak twierdzi - powiedziała ciotka drwiąco. - No cóż, postąpiła niemądrze. Oczywiście,
jeśli to prawda. Elizabeth jest zupełnie taka, jak jej matka. Dumna, marzycielska i zupełnie
pozbawiona rozsądku. Ty też mógłbyś przestać mieć taką rozmarzoną minę, Alfredzie. Tak, wiem, że
smaliłeś cholewki do drogiej, słodkiej Isobel.
Chauncey zamarła. Wuj Alfred i jej matka?
Podsłuchujesz, moja droga, zganiła samą siebie. Jednak, choć chciała odejść, jej nogi po prostu
wrosły w podłogę. Usłyszała, że wuj wzdycha ciężko:
- Isobel nie żyje, Gussie. Owszem, podziwiałem ją, podobnie jak większość ludzi.
- Ha! Dała Alecowi tylko jedną bezwartościową córkę, a potem traktowała ją jak księżniczkę,
dopóki nie umarła w połogu, rodząc następną. Gdyby Isobel wniosła w posagu dość pieniędzy, być
może dziś Jameson Hall należałoby do nas!
- I tak odziedziczyłaby je Elizabeth, nie my.
- Gdybym była starszym bratem Aleca, nie jego siostrą, to mnie dostałaby się posiadłość! Bóg
wie, że nie poczyniłeś nazbyt szczęśliwych inwestycji, Alfredzie, a mamy przecież trzy córki, dla
których musimy znaleźć mężów.
- Przynajmniej zyskałaś dla nich darmową guwernantkę, kochanie - powiedział spokojnie Alfred.
- To z pewnością zaoszczędzi ci wydatków. A co do moich inwestycji, to wiesz doskonale, że Owen
wydaje całą swą, niemałą przecież, pensję, a nie zarabia ani grosza.
- Owen jest dżentelmenem - powiedziała Augusta gniewnie. - I wkrótce bogato się ożeni, już ja
Strona 11
tego dopilnuję. A co do tej hardej kuzyneczki, to z pewnością nie zadzierałaby tak nosa, gdyby znała
całą prawdę o swoim drogim ojcu.
Prawdę? Jaką znów prawdę? Daj spokój, Chauncey, i lepiej stąd odejdź.
Nie poruszyła się jednak. Wuj też pewnie siedzi już jak na szpilkach, pomyślała.
- Przestań, Augusto. Dziewczyna zarabia na swoje utrzymanie.
- Widzę, że chcesz ją chronić, i nawet wiem dlaczego. Ponieważ jest córką Isobel! No cóż, jeśli
jeszcze raz przyjdzie do mnie i zacznie opowiadać mi niestworzone historie na temat Owena, nie
będę kryła, że jej drogi ojciec odebrał sobie życie, ot co!
Zaszokowana Chauncey przez dłuższą chwilę wpatrywała się w drzwi niewidzącym spojrzeniem.
Jej drogi ojciec odebrał sobie życie...
- Nie! - jęknęła głucho, zginając się wpół. Ból był tak silny, iż wydawało się jej, że za chwilę
umrze. - Nie!
Mary, jedyna służąca w Heath House, która traktowała Chauncey uprzejmie, znalazła ją skuloną
na stopniach schodów prowadzących na piętro dla służby.
- Panienko - powiedziała cicho, dotykając leciutko ramienia Chauncey. - Dobrze się panienka
czuje?
Chauncey spojrzała na Mary, oszołomiona.
- On nie mógł tego zrobić - szepnęła.
- Nie, oczywiście, że nie - zapewniła ją Mary, nie mając pojęcia, o co właściwie chodzi.
Dostrzegła jednak rozpacz w oczach młodej damy i żałowała bardzo, że nie potrafi jakoś ulżyć jej w
bólu. Z pewnością to ostry język pani doprowadził to biedne stworzenie do takiego stanu. Niech
piekło pochłonie tego starego babsztyla!
- Och, Mary! - wykrztusiła Chauncey. Łzy trysnęły jej z oczu i rozszlochała się, wtulona w obfity
biust służącej.
Chauncey uniosła wyżej brodę i przyśpieszyła kroku. Nie miała pieniędzy, a spacer z placu
Bedford do biura wuja Paula na Fleet Street okazał się długi i męczący. Na domiar złego dziewczyna
miała na sobie ciężki czarny kapelusz z woalką, co miało uchronić ją przed zaczepkami mężczyzn,
przekonanych, że kobieta idąca samotnie ulicą z pewnością wyruszyła w oczekiwaniu przygody.
Woalka utrudniała oddychanie. Kiedy znalazła się wreszcie na miejscu, była spocona i brakowało jej
tchu. Przez chwilę nie potrafiła się zmusić do wejścia po niskich stopniach prowadzących do drzwi
wejściowych.
Nie bądź tchórzem, Chauncey. Ciotka Augusta to podła stara wiedźma. Na pewno kłamała, lecz
wujek Paul powie prawdę.
Kilku ubranych na czarno urzędników siedziało na wysokich stołkach, pochylając głowy i
pracowicie skrobiąc piórami. Chauncey chrząknęła.
- Przepraszam bardzo - powiedziała, zwracając się do młodego urzędnika. - Chciałabym
zobaczyć się z panem Montgomerym. Nazywam się Elizabeth Fitz-Hugh.
- Jest pani umówiona? - zapytał młodzieniec.
- Proszę powiadomić go, że tu jestem - odpowiedziała stanowczo, unosząc woalkę.
Młodzieniec przyjrzał się jej z uznaniem.
- Proszę spocząć, panienko. Zobaczę, czy jest wolny. Paul Montgomery niemal natychmiast
wyłonił się ze swego biura.
- Chauncey! Co za przyjemna niespodzianka! Ależ wejdź, proszę, wejdź!
Strona 12
Chauncey uśmiechnęła się do niego i był to jej pierwszy szczery uśmiech od śmierci ojca.
- Doceniam to, że tracisz czas, by się ze mną zobaczyć, wujku.
- Nonsens, kochanie! - Zaprowadził ją do swego biura i usadowił na krześle stojącym przed
masywnym dębowym biurkiem. - A teraz powiedz, co mogę dla ciebie zrobić.
Lecz Chauncey milczała.
- Ślicznie wyglądasz - powiedział w końcu Paul, kiedy milczenie przeciągało się. - Mam
nadzieję, że jest ci dobrze u ciotki i wuja?
Błagam, niech ona powie „tak”, modlił się w duchu, formułując w myśli słowa, które pragnął
usłyszeć.
- Wujku Paulu, czy mój ojciec odebrał sobie życie?
Słowa, bezlitosne i nieubłagane, zawisły w powietrzu pomiędzy nimi. Chauncey zauważyła, że
wuj zesztywniał.
Powoli zdjął okulary i zaczął czyścić je mankietem koszuli, jak miał w zwyczaju.
- Skąd ci to przyszło do głowy, moja droga?
- A zatem to prawda - powiedziała. - Proszę, wujku, nie okłamuj mnie. Ja... podsłuchałam jak
ciotka rozmawiała o tym z wujem.
- Głupia kobieta! - wymruczał Paul Mongomery. Przez chwilę badał spojrzeniem pobladłą twarz
dziewczyny, a potem podjął decyzję. - Przykro mi, moja droga. Nie było powodu, abyś musiała się o
tym dowiedzieć. Nie miałem pojęcia, że twoja ciotka... Lecz teraz to i tak nie ma znaczenia, prawda?
- Dla mnie ma.
Poczuła spływającą pomiędzy piersiami strużkę potu.
- Miał chrześcijański pogrzeb - powiedziała głucho. - Nikt nie pisnął ani słówka. Nawet doktor
Ramsay.
- No cóż, ja z pewnością nie miałem zamiaru wspominać pastorowi, że śmierć twego ojca była
czymś więcej niż tylko nieszczęśliwym wypadkiem! Bo i, prawdę mówiąc, tym właśnie była. Doktor
Ramsay zgodził się ze mną. Przedawkowanie laudanum...
- Ale dlaczego, wujku Paulu? Dlaczego on to zrobił?
Paul Montgomery przeniósł wzrok na swój wydatny brzuch, okryty wykrochmaloną kamizelką.
- Modliłem się, bym nigdy nie musiał ci o tym powiedzieć, Chauncey.
- Nie mogę uwierzyć, że zabił się z powodu kilku nieudanych inwestycji!
- Nie chodziło wyłącznie o to. To dosyć zagmatwana historia, moja droga.
Umilkł na chwilę, jakby zbierając myśli. Spostrzegł wyraz determinacji, malujący się na twarzy
dziewczyny, i powiedział spokojnie:
- No cóż, Chauncey, skoro już musisz wiedzieć... Otóż latem 1851 roku twój ojciec poznał w
Londynie pewnego Amerykanina, niejakiego Delaneya Saxtona. Saxton przyjechał do Anglii szukać
inwestorów. I chociaż wydawał się dosyć zamożny - podobno zarobił na wydobyciu złota - twierdził,
że pragnie pomnożyć swój majątek. Dobił interesu z twoim ojcem, który uparł się, abyśmy wraz z
angielskim doradcą prawnym Saxtona, Danielem Boyntonem, zaaranżowali transfer dwudziestu
tysięcy funtów na konto pana Saxtona. Powinienem był się domyślić, że twój ojciec zastawił
wszystko, by zdobyć tę sumę, lecz jakoś uszło to mojej uwagi. Boynton i ja podpisaliśmy dokumenty,
które miały zabezpieczyć inwestycje twego ojca. Otóż, gdyby kopalnia kwarcu - pewny interes,
według Saxtona - nie przyniosła takiego dochodu, jaki obiecywał, zgodził się on podpisać dokument,
w którym przekazywał twemu ojcu część praw własności do świetnie prosperującej, czynnej kopalni
Strona 13
złota. Saxton przedstawił dowód, iż kopalnia rzeczywiście przynosi dochód. W kilka miesięcy
później opuścił Anglię i wszelki ślad po nim zaginął. Twój ojciec zaczął popadać w rozpacz.
Wreszcie, mniej więcej na dwa miesiące przed jego śmiercią, doradca Saxtona poinformował mnie,
iż pan Saxton przysłał mu list, w którym donosił, że interes z kopalnią kwarcu okazał się absolutnym
niewypałem. Odmówił też honorowania umowy. Twój ojciec przyjął to bardzo źle.
- Ależ to nie do wiary, wujku, po prostu nie do wiary!
- Nie tak zupełnie, moja droga. Przyznam, że od początku byłem mocno sceptyczny, jeśli chodzi o
ten interes, ale twój ojciec... - Wzruszył ramionami.
- Zapewniał mnie, że ten Saxton ma w Londynie wpływowych przyjaciół. Ufał mu.
- A kim są ci jego wpływowi przyjaciele?
- Nie powiedział. Z jakiegoś tajemniczego powodu wolał zatrzymać to dla siebie. I choć
zdeklarowałem się, że nadam sprawie dalszy bieg, on się uparł, że załatwi wszystko sam.
- Najwidoczniej odmówili udzielenia mu pomocy. A co z tym doradcą Saxtona, Boyntonem? Z
pewnością musiał o wszystkim wiedzieć!
- I znów, moja droga, nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Widzisz, biedny Boynton zmarł na
apopleksję kilka tygodni przed śmiercią twojego ojca.
Chauncey wpatrywała się w niego bez słowa. Gdybym była synem, nie córką, myślała, z
pewnością ojciec pozwoliłby mi sobie pomóc.
- Z tego, co usłyszałam, jasno wynika, że nie bardzo wierzysz, iż ta kopalnia kwarcu
kiedykolwiek istniała - powiedziała.
- Wszystko możliwe, Chauncey. Obawiam się, że nigdy nie poznamy prawdy.
- A co na to prawo? Czy nic już nie da się zrobić? - zapytała drżącym głosem.
- Droga Chauncey, Delaney Saxton mieszka w San Francisco, mieście położonym w Kalifornii.
To wiele tysięcy mil stąd. Uwierz mi, kiedy twój ojciec wyznał, że straci wszystko, jeżeli Saxton nie
wywiąże się z umowy, powiadomiłem o całej sprawie zaprzyjaźnionego bankiera z Nowego Jorku.
Przeprowadził dochodzenie, ale niczego nie odkrył, a kontynuowanie badań kosztowałoby zbyt wiele
pieniędzy. Ani twój ojciec, ani ja nie posiadaliśmy takiej sumy. Bo, widzisz, nic nie zostało.
Chauncey zamknęła na chwilę oczy. Dlaczego ojciec jej się nie zwierzył? Czy nie zdawał sobie
sprawy, że zrobiłaby dla niego wszystko? Zamiast tego odebrał sobie życie z powodu pieniędzy... i
pozostawił ją samą, na łasce ciotki. Poczuła, jak na myśl o jego tchórzliwym zachowaniu ogarnia ją
gniew. Czym prędzej zdusiła go w sobie. Z pewnością ojciec nie myślał jasno. No i spodziewał się,
że ona jednak zostanie żoną Guya Danforda.
- Pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Ani grosza! A temu kanciarzowi, temu wstrętnemu łajdakowi
ujdzie to na sucho!
- Chauncey, kochanie, jesteś przemęczona i wytrącona z równowagi. Musisz się uspokoić. Co ze
mnie za bezmyślny głupiec, że ci o wszystkim opowiedziałem!
Chauncey zapanowała nad ogarniającą ją histerią. Świat nigdy dotąd nie wydawał jej się tak
ponury.
- A ja mogę co najwyżej zostać panną sklepową i szyć kapelusze. - Roześmiała się. - Tak się
jednak nieszczęśliwie składa, że nie umiem szyć!
- Chauncey, proszę. Zostaniesz u wuja i ciotki. Wkrótce zapewne wyjdziesz za mąż, a smutne
wspomnienia zblakną i odejdą w niepamięć. Sama się przekonasz.
Dziewczyna wstała, wyprostowała ramiona i powiedziała stanowczo:
Strona 14
- Nie, wujku Paulu, ja nie zapomnę. Nigdy. Paul Montgomery spojrzał na jej ściągniętą twarz.
Dumna i bezradna, pomyślał. To całkiem prawdopodobne, że nie zapomni, lecz to jej nie pomoże.
Nic jej nie pomoże. Nie odezwawszy się już ani słowem, odprowadził dziewczynę do wyjścia.
Strona 15
ROZDZIAŁ 2
- To dla mnie, ciotko? - zapytała Chauncey, w najwyższym stopniu zdumiona.
Ciotka obdarzyła dziewczynę szerokim, cokolwiek sztucznym uśmiechem.
- Oczywiście, moja droga Elizabeth. To twoje urodziny, czyż nie? Dość już tej czerni, pora na
zmiany. Chcemy trochę podnieść cię na duchu, kochanie. Nie wierzę, aby twój ojciec życzył sobie,
byś chodziła w tych ponurych żałobnych strojach dłużej niż przez pół roku.
Wrażenie nierealności nie opuszczało Chauncey. Ściskała w dłoni skraj jedwabnej lawendowej
sukni. Ciotka Augusta uśmiecha się do niej? Daje jej prezenty? Najwidoczniej świat przewrócił się
do góry nogami. Przesunęła bezmyślnie spojrzeniem po salonie ciotki, zastawionym masywnymi,
ciemnymi meblami, pełnym ciężkich, obszytych frędzlami draperii i zapełniających każdy kąt gratów.
Co za udręka wszystko to odkurzać, powiedziałaby zapewne Mary.
- Będzie ci w niej do twarzy, kuzynko - oznajmił Owen, podchodząc bliżej. - Chociaż i tak
wyglądasz pięknie.
Chauncey spojrzała na kuzyna. Wpatrywał się w nią z wyrazem szczerego podziwu. On kłamie,
uświadomiła sobie. Przecież nie znosi mnie z całego serca!
Wuj Albert chrząknął, ale, zganiony spojrzeniem żony, nie odezwał się.
- Droga Elizabeth - odezwała się ciotka. - Zdaję sobie sprawę, że ostatnich sześć miesięcy nie
było dla ciebie szczególnie... przyjemne. Ten szok, wywołany śmiercią ojca... Będę z tobą szczera.
Byliśmy bardzo zaskoczeni, że Alec zostawił cię bez grosza i może dlatego nie zachowywaliśmy się,
jak należy. Mogę ci tylko powiedzieć, że sami borykamy się akurat z pewnymi kłopotami
finansowymi, co nie pozostało bez znaczenia, jeśli chodzi o nasze zachowanie. Byliśmy dla ciebie
zbyt oschli, a jesteś przecież taką miłą dziewczyną. Mam nadzieję, że zdołasz nam wybaczyć.
Tu ciotka uśmiechnęła się i czule objęła Chauncey.
Chauncey pozwoliła się objąć i na chwilę ogarnęła ją fala ciepłych uczuć. Jak to miło być znowu
kochaną i mieć rodzinę. Wujostwo troszczyli się o nią, pragnęli, by była szczęśliwa.
Wuj Alfred chrząknął ponownie.
- Elizabeth, moja droga, dziś wieczór uczcimy twoje urodziny. Uroczysta kolacja, a potem teatr.
Co ty na to?
- Och, tak, wuju Alfredzie, dziękuję - wykrztusiła.
- Może byś się przebrała? - zaproponowała ciotka. - Przydzieliłam ci Mary jako osobistą
pokojówkę. Wiem, sądziłaś, iż odprawiłam ją po twojej małej... wycieczce w zeszłym tygodniu i
rzeczywiście tak było, lecz kiedy przekonaliśmy się, jak bardzo polubiłaś tę dziewczynę, kazałam
sprowadzić ją z powrotem. Czeka w twoim pokoju, by pomóc ci w ubieraniu.
Uczucie nierealności jeszcze się wzmogło. Miękka, błyszcząca suknia wydawała się równie
nierzeczywista jak to, co się przed chwilą wydarzyło.
Strona 16
- Dziękuję - mruknęła i, oszołomiona, wyszła z salonu.
Mary już na nią czekała, dokładnie tak, jak powiedziała ciotka.
- Ja też tego nie rozumiem, panienko - powiedziała, jakby czytając w myślach Chauncey i
pomagając jej zdjąć znienawidzoną, czarną wełnianą suknię. - Kiedy w agencji powiedzieli mi, że
mam tu wrócić, o mało nie połknęłam własnego języka! Zostałam przecież odprawiona bez referencji
i to dlatego, że pomogłam panience zobaczyć się z prawnikiem ojca i nie pisnęłam ani słowa starej
wiedźmie!
Mary potrząsnęła głową.
- Oczywiście, ten żałosny donosiciel Cranke dowiedział się o tym i natychmiast poinformował jej
lordowską mość. Dopiero urządziła mi scenę! Wrzeszczała niczym handlarka ryb!
Chauncey wzdrygnęła się, przypominając sobie, jaką scenę urządziła ciotka po jej powrocie z
biura wuja Paula. A potem, aż do dnia urodzin, traktowano ją jak pariasa. Nie żeby ją to szczególnie
obchodziło, ponieważ umysł i tak miała zajęty czym innym. Lecz wkrótce to odrętwienie zmieniło się
w zimną nienawiść do człowieka, który oszukał jej ojca i zmusił go do samobójstwa. Zrozumiała
wszystko, o czym mówił Paul Montgomery, absolutnie wszystko. I czuła się tak diabelnie bezradna!
Delaney Saxton znajdował się o tysiące mil stąd, a ona tkwiła w Londynie bez grosza przy duszy.
Uświadomiła sobie, że Mary przygląda się jej wyczekująco, ale nawet za cenę życia nie byłaby w
stanie przypomnieć sobie, czy służąca o coś ją pytała.
- Przykro mi, Mary, nie uważałam. To wszystko bardzo mnie zaskoczyło. Ciotka Augusta
tłumaczyła się przede mną. I nawet mnie objęła. Nie wiem, w co wierzyć. To wszystko jest strasznie
zagadkowe.
- Rzeczywiście, panienko. Ja naprawdę wierzę w chrześcijańskie miłosierdzie i w to, że powinno
się go przestrzegać we własnych czterech ścianach, ale w tym domu? Nie jestem przecież ślepa i
doskonale widziałam, jak oni dotąd panią traktowali. Teraz na pewno czegoś od pani chcą. Tak, z
pewnością o to właśnie im chodzi. Chcą czegoś. Proszę usiąść, panienko, ułożę panience włosy,
zanim włożymy suknię.
Chauncey usiadła na krytym brokatem stołku przed toaletką.
- Ale - odezwała się po chwili, napotykając spojrzenie Mary w lustrze - co też ja mogę mieć
takiego, czego oni by pragnęli? To nie ma sensu. Tak naprawdę to bardzo chciałabym im zaufać,
uwierzyć, że pragną uznać mnie za członka rodziny.
Kot zawsze pozostanie kotem, zwykła mawiać jej stara niania, Hannah. Koty to nieobliczalne
stworzenia i choćby nie wiem jak długo je głaskać i słuchać ich mruczenia, i tak się nie zmienią.
Nigdy.
Mary przeciągnęła ostatni raz szczotką po gęstych splotach, ujęła je w dłoń, okręciła na palcach i
upięła na czubku głowy Chauncey.
- Ma pani piękne włosy. Ilekroć wydaje mi się, że wiem, jakiego są koloru, pada na nie inny
rodzaj światła i dostrzegam kolejny odcień miedzi czy brązu. A jakie są gęste! Madame z pewnością
nie sprawia przyjemności kontrast pani urody z wyglądem jej pucołowatych córek. Jak już mówiłam,
panienko, nie rozumiem, co się tu dzieje, lecz coś mi się zdaje, że szybko odkryje pani motywy ich
postępowania.
- Nie wierzysz, że mogli się... zmienić? Proszą, Mary, powiedz, że to możliwe!
- Czy pomarańcze rosną w Londynie? Wątpię w to, panienko. A teraz proszę wstać, zobaczymy,
jak wygląda pani w tej sukni. Pochodzi z pracowni, w której szyją suknie madame. Słyszałam, jak jej
Strona 17
krawcowa, Broome, mówiła, że dostarczono ją dziś po południu. Jakaś dama zamówiła tę suknię, a
potem za nią nie zapłaciła. Na szczęście doskonale na panią pasuje.
Miękki lawendowy jedwab pieścił jej ramiona, a kaskada starannie zszytych koronek zakrywała
biust. Suknia rzeczywiście nieźle na niej leżała. Przez chwilę czuła się niczym Chauncey sprzed roku,
która wirowała, roześmiana, w bibliotece ojca, prezentując mu nową suknię i przysłuchując się
zapewnieniom, że tego wieczoru z pewnością złamie wszystkie męskie serca w Surrey.
- Panienka jest taka śliczna - powiedziała Mary, poprawiając nieposłuszną falbankę. - Musi się
pani wystrzegać panicza Owena. Jest taki gładki i przystojny, ale to diabeł wcielony. Kucharka
powiedziała mi, że w zeszłym roku próbował zniewolić jedną z młodych pokojówek, i to gdzie: w
toalecie! Oczywiście madame natychmiast ją odprawiła. - Mary wzruszyła ramionami. - Tak to już
jest.
Mary widzi rzeczy bardziej jasno. Muszę przejrzeć na oczy i nie postrzegać wszystkiego tak,
jak chciałabym, aby wyglądało. Pora dorosnąć i przestać być naiwnym głuptasem.
- Wiesz, Mary - powiedziała z lekkim odcieniem goryczy w głosie, wciągając na dłonie nowe
białe rękawiczki. - Chyba musi coś być w tym powiedzeniu, że razem z miodem dostajesz i pszczoły.
Dziś wieczór zamierzam wręcz ociekać słodyczą.
- Tylko proszę wziąć pod uwagę, że nie jest panienka garnkiem na miód, a pszczoły mogą nieźle
użądlić! - westchnęła Mary.
Owen, zdecydowała Chauncey po kwadransie jazdy powozem, był taką właśnie pszczołą. Jego
nader poprawne zachowanie dziwiło ją i napawało niepokojem. Prawił jej komplementy i z
przypochlebną uwagą przysłuchiwał się wszystkiemu, co mówiła - chociaż nie było tego zbyt wiele.
Najwidoczniej porzucił już pomysł, aby przyłapać ją samą na schodach. Chauncey uśmiechała się
przez cały czas, toteż kiedy przybyli wreszcie do restauracji Russela na Albion Street, mięśnie
żuchwy bolały ją od ciągłego wysiłku.
- Ach, moja droga - oświadczył wuj Albert, kiedy zasiedli wokół stolika, nakrytego białym
koronkowym obrusem - jesteś tu najpiękniejszą młodą damą. Widzę, jak dżentelmeni spoglądają z
zazdrością na Owena. Oczywiście, skoro to twoje urodziny, musimy zamówić szampana, prawda,
kochanie? Tak, mamy z pewnością co świętować. Dwudzieste pierwsze urodziny. Cudowny wiek.
Ma się całe życie przed sobą. Trzeba przyznać, że poszczęściło ci się, Elizabeth. Mieszkasz u
kochającej rodziny...
- Chyba zamówię rostbef - oznajmiła ciotka, ucinając wpół słowa wylewne zachwyty pocącego
się obficie małżonka. - Ty zaś, Elizabeth, choć niewątpliwie śliczna, tak jak mówi wuj, jesteś jednak
nieco zbyt szczupła. Zamów wszystko, na co tylko będziesz miała ochotę, skarbie.
Dlaczego nie potrafię ci zaufać? Uwierzyć w twoją szczerość? - pomyślała Chauncey.
- Dziękuję, ciotko Augusto - powiedziała na głos.
- Tak sobie myślę - mówiła dalej ciotka - że powinnaś zacząć spotykać się z kucharką. Przez
kilka ładnych lat prowadziłaś ojcu gospodarstwo i nie chcę, by twoje umiejętności osłabły.
Oczywiście kucharka będzie przygotowywała to, co jej każesz. Jestem pewna, że twój gust w
doborze potraw okaże się doskonały.
- Z przyjemnością zjem wszystko, co Elizabeth wybierze - powiedział Owen.
- A zatem postanowione. I gdzie też podziewa się kelner, Alfredzie?
Chauncey już miała powiedzieć wujowi, by wybrał za nią, lecz powstrzymała się. Nie,
pomyślała, prostując plecy, pora wziąć sprawy w swoje ręce. Zamówi to, co wyda jej się
Strona 18
najkosztowniejsze.
Owen, zwykle dość blady, poczerwieniał po wypiciu czwartego kieliszka szampana. Chauncey
zdusiła chichot, ponieważ ciotka co chwilę obrzucała syna karcącym spojrzeniem.
Kiedy raczyli się wspaniałą galaretką migdałową ze śmietanką, ciotka Augusta pochyliła się ku
bratanicy i poklepała ją po dłoni w rękawiczce.
- Wiesz, kochanie - oznajmiła z odcieniem szczerości w głosie - dobrze się złożyło, że nie
poślubiłaś Guya Danforda. On nie potrafiłby uczynić cię szczęśliwą. Z pewnością wolałabyś kogoś...
subtelniejszego, bardziej wyrafinowanego i nie tak dużo starszego. Sądzę, że wypiłeś już dosyć
szampana, Owenie. W końcu, to przecież nie twoje urodziny.
- Masz rację, mamo. Obawiam się, że nieco przesadziłem.
Dlaczego mam ochotę wybuchnąć śmiechem? - pomyślała Chauncey. - Nawet ta ropucha Owen
wydaje mi się zabawny.
Nagle powróciła myślami do ojca i do łajdaka, który go zamordował, tak jakby własnoręcznie
doprawił jego wino laudanum.
Wuj Alfred zasłonił usta dłonią i ziewnął dyskretnie.
- Wiesz, moja droga - powiedział do żony - chyba jestem już za stary na tego rodzaju rozrywki.
Może wrócimy do domu i zostawimy młodych samym sobie? Mogą przecież iść do teatru bez nas.
- Znakomity pomysł, Alfredzie.
- I co ty na to, Elizabeth? - zapytał Owen, zawieszając głos, co pewnie wydawało mu się
rodzajem intymnej pieszczoty. - Dobrze się tobą zaopiekuję. Obejrzymy Romea i Julię. Oczywiście,
my nie mamy takich problemów - dodał, uśmiechając się nad wyraz znacząco.
My? Mój Boże, pomyślała Elizabeth, dobrze mi się zdawało.
Spostrzegła pełen aprobaty wyraz twarzy wujostwa. Ale dlaczego? Jeszcze nie tak dawno ciotka
oskarżyła ją, że chce złapać Owena na męża. O co tu chodzi? Hannah zawsze ostrzegała ją, by
poskromiła swoją ciekawość i nie kusiła losu. Ale czym byłoby życie bez choćby odrobiny ryzyka?
Nie wątpiła, że sobie poradzi.
Złożyła serwetkę w mały kwadracik i odłożyła ją na stolik. Uniosła głowę i uśmiechnęła się
szeroko do trojga przypatrujących się jej ludzi.
- Bardzo chętnie obejrzałabym sztukę - powiedziała niewinnym głosikiem - jak to miło z twojej
strony, że mnie zaprosiłeś, Owenie. Na pewno nie będziesz miała nic przeciwko temu, ciotko?
Potrafię być równie nieszczera jak wy.
- Oczywiście, moja droga. Ja... twój wuj i ja pragniemy, abyś była szczęśliwa i dobrze się
bawiła. Możesz być pewna, że Owen doskonale się tobą zaopiekuje.
- O, tak, Elizabeth, obiecuję.
Spektakl był żenujący. Aktorzy gestykulowali, próbując przyciągnąć uwagę niespokojnej
widowni. Biedny Romeo liczył sobie co najmniej czterdzieści lat. Przynajmniej się nie nudzę,
pomyślała Elizabeth, kiedy Owen po raz kolejny przycisnął udo do jej nogi. Podczas antraktu
pozwoliła, by eskortował ją do foyer, gdzie podawano napoje.
- Czy mogłabym dostać szklaneczkę lemoniady, Owenie? - spytała.
- Już się robi, moja droga Elizabeth - odparł, kłaniając się jej przesadnie.
Kiedy wrócił ze szklanką, Elizabeth podziękowała mu wylewnie i zaczęła sączyć napój. Jednak
po chwili spojrzała na niego z namysłem i powiedziała:
- Obawiam się, że ta lemoniada jest zbyt kwaśna. Czy mógłbyś przynieść mi słodszą?
Strona 19
Spostrzegła błysk gniewu w jego oczach i miała ochotę się roześmiać. Ów błysk został niemal
natychmiast zastąpiony czymś, co Owen uważał zapewne za uwodzicielskie, lecz Chauncey nie dała
się oszukać. A zatem, moja droga ropucho, myślała, przyglądając się, jak kuzyn toruje sobie drogę do
stolika z napojami, matka zmusiła cię, byś zaczął zabiegać o moje względy.
Upiła łyk z nowej szklaneczki, a potem wręczyła ją Owenowi i powiedziała:
- Wiesz, Owenie, rozbolała mnie głowa. Czy mógłbyś odwieźć mnie do domu?
Jej życzenie spotkało się jedynie z życzliwym skinieniem głowy i pełnym troski spojrzeniem.
- Czujesz się lepiej, Elizabeth? - zapytał, kiedy już zasiedli w wynajętym powozie.
- Och tak, Owenie - odparła zadowolona, że nie mógł dostrzec chytrego błysku w jej oczach. - To
był naprawdę ekscytujący dzień... Jestem taka szczęśliwa, że aż kręci mi się w głowie.
- Droga Elizabeth - mruknął Owen i delikatnie uścisnął jej dłoń. - Tak się cieszę, że czujesz się
szczęśliwa - dodał po chwili, a Elizabeth mimo woli zaczęła się zastanawiać, czy to wstęp do
wcześniej przygotowanej mowy. - Moim najszczerszym pragnieniem jest dać ci wszystko, czego
mogłabyś sobie zażyczyć, kochanie - powiedział i znowu umilkł.
Zbierasz się na odwagę, aby mi coś powiedzieć, Owenie? - miała ochotę go zapytać. Czekała
cierpliwie, uśmiechając się delikatnie.
- Doprawdy? - zapytała, by przerwać przedłużającą się ciszę.
- Ależ tak, Elizabeth. I choć zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie jest jeszcze zbyt wcześnie,
ponieważ twój ojciec nie żyje zaledwie od kilku miesięcy, to serce zmusza mnie, bym przemówił.
Uwielbiam cię od lat, droga Elizabeth, od lat.
Mój Boże, on zamierza mi się oświadczyć! Prędzej zostanę panną sklepową, niż wyjdę za niego
za mąż!
Nie mogła na to pozwolić, bo gdyby Owen poprosił ją o rękę, roześmiałaby mu się w twarz, a
potem prawdopodobnie wybuchnęłaby płaczem. Nagle uświadomiła sobie, że się boi.
- Ten ból głowy, Owenie ... powrócił - powiedziała gwałtownie. - Jeżeli nie masz nic przeciwko
temu, wolałabym posiedzieć w milczeniu, dopóki nie wrócimy do domu.
- Oczywiście, moja droga.
Czyżby naprawdę dosłyszała w jego głosie ulgę?
Powrót do domu upłynął Chauncey na gorączkowych rozmyślaniach. Jednak żaden rozsądny
powód nagłej zmiany postępowania wujostwa nie przyszedł jej do głowy. No cóż, pomyślała,
wygląda na to, że znowu będę musiała podsłuchiwać.
Pozwoliła Owenowi ucałować dłoń, po czym szybko oddaliła się do swego pokoju. Wysłała
Mary na spoczynek, a potem odczekała kilka minut i wyjrzała ostrożnie na korytarz. Nikogo nie było
widać, zaczęła więc skradać się w stronę apartamentów ciotki. Pod drzwiami saloniku widać było
smugę światła. Nie musiała nawet przyciskać ucha do drzwi, bowiem głos ciotki dźwięczał niczym
dzwon.
- Dobrze zrobiłeś, że nie usiłowałeś przyśpieszyć biegu spraw, drogi chłopcze - mówiła ciotka. -
Możliwe, że Elizabeth nie uwierzyłaby, iż zakochałeś się w niej tak szybko. - Westchnęła z ulgą. -
Naprawdę mam nadzieję, że dziewczyna wybaczy nam, iż nie zajmowaliśmy się nią jak należy
podczas tych ostatnich miesięcy. Doprawdy, nie uważałam, że aż tak łatwo będzie nią kierować, ale
być może nie miałam racji.
- Jeśli mam być szczery, nie podoba mi się to wszystko - powiedział wuj Albert. - Nie chodzi o
to, że jesteśmy...
Strona 20
Ciotka przerwała mu wpół słowa.
- Wystarczy, Alfredzie. Nie mamy zbyt wiele czasu. Owen musi okazywać kuzynce jak najwięcej
względów.
Nie mają zbyt wiele czasu - na co? Usłyszała, jak Owen odzywa się ponuro:
- Nie sądzę, by Chauncey...
- Co za okropne zdrobnienie! Proszę, byś więcej go nie używał!!
- Dobrze, mamo. Jak już powiedziałem, nie sądzę, by Cha... Elizabeth na mnie zależało.
Po chwili pełnej napięcia ciszy Augusta powiedziała z naganą w głosie:
- To było głupie z twojej strony! Traktować ją jak służącą! Naprawdę głupie. Musisz odzyskać
jej zaufanie. Tak, o to właśnie chodzi. Dziewczyna czuje się samotna, a my stanowimy jej rodzinę.
Jej kochającą rodzinę.
- A jeśli ona nie da się zwieść? Albo zabraknie nam czasu? - zapytał Owen tak cicho, że
Chauncey musiała dobrze się wysilić, by go usłyszeć.
W saloniku znowu zapanowało milczenie. Po dłuższej chwili ciotka powiedziała:
- Nie chciałabym posuwać się aż tak daleko, no i skompromitowanie młodej damy to coś
doprawdy okropnego, lecz...
Chauncey zaczerpnęła powietrza. Usłyszała, że Owen się śmieje, zagłuszając ostatnie słowa
ciotki. Poczuła, jak ogarnia ją fala gniewu.
- Nie podoba mi się to - odezwał się wuj. - Ani trochę mi się nie podoba.
- Zapomnij o Isobel - skarciła go ciotka. - Trzeba to zrobić, i już.
- Chyba się położę - oznajmił Owen. Chauncey pomknęła korytarzem i błyskawicznie zamknęła za
sobą drzwi swego pokoju. Tej nocy długo nie mogła zasnąć.
- Proszę, panienko, oto czekolada. Mamy dziś piękny dzień, a ja chciałabym się dowiedzieć, co
też panienka odkryła.
Chauncey strząsnęła z siebie resztki snu.
- Dzień dobry, Mary - powiedziała, ziewając. - Mam ci co nieco do powiedzenia. Obmyśliłam
też pewien plan.
Kiedy skończyła zdawać relację z podsłuchanej rozmowy, Mary spojrzała na nią skonsternowana.
- Jakie to podłe! Sugerować, by Owen panienkę skompromitował! To po prostu...
- Masz rację, Mary - przerwała jej Chauncey.
Podczas bezsennych godzin zdołała jakoś zapanować nad smutkiem, gniewem i żalem. Pozostała
jej tylko determinacja.
- Pomożesz mi, Mary? Mam pewien pomysł. Prawdopodobnie niezbyt mądry, lecz nic lepszego
nie potrafiłam na razie wymyślić.
- Oczywiście, panienko, zrobię, co będzie trzeba.
- Chciałabym, byś dowiedziała się, czy w ciągu ostatnich dni ktoś nas odwiedzał. Nie znajomi
ciotki, ale ktoś obcy.
- Ten stary opój Cranke może stanowić pewną przeszkodę. Ale mam przecież uszy, panienko,
poza tym mogę przepytać służbę. Oczywiście, bardzo ostrożnie.
- Jeżeli był ktoś taki... - Chauncey wzruszyła ramionami. - No cóż, wtedy zobaczymy. Domyślam
się, że ktoś pragnie mnie stąd usunąć, a ciotka z jakiegoś tajemniczego powodu nie chce się na to
zgodzić. Jeżeli nie było żadnych gości, będę po prostu musiała mieć się na baczności, dopóki nie
opuszczę tego domu i jego kochających mieszkańców. Proszę, przynieś mi papier, Mary - chyba