2820
Szczegóły |
Tytuł |
2820 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2820 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2820 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2820 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krystyna Siesicka
Ludzie jak wiatr
I. POTRZEBNA MI RADA
Je�eli potraficie wyobrazi� sobie drewniany, jednopi�trowy dom ukryty po�r�d g�stych drzew iglastych, otoczony wieczn� zieleni� �wierk�w i jode�, owiany �ywicznym zapachem lasu, przytulony czule do niewielkiego pag�rka, je�eli potraficie zamkn�� oczy i w wyobra�ni stworzy� sobie obraz tego domu - b�dziecie wiedzieli, jak wygl�da le�nicz�wka starego Prota. Od najbli�szej szosy mo�na tu dojecha� jedynie d�ug�, W�sk� przesiek�, po kt�rej beztrosko skacz� nie p�oszone niczym szaraki - tak jest tam bezludnie i cicho.
T� w�a�nie przesiek� wolno prowadzi�em swoj� "Syren�", nie �piesz�c si� po raz pierwszy od wielu lat. I mo�e po raz pierwszy od wielu lat by�em naprawd� sam. W mie�cie nigdy nie mog�em by� sam. Nawet wtedy, kiedy by�em. Tu� obok mnie czyha� telefon, zawsze got�w rozdzwoni� si� przera�liwym sygna�em, nad drzwiami czuwa� melodyjny gong, kt�ry w ka�dej chwili m�g� zwiastowa� czyje� przybycie, a za oknem by�o miasto. Czy to wam wystarczy?
Za oknem by�o miasto i to ono po�era�o najdok�adniej ca�y m�j spok�j, ono kaza�o mi �y� w ci�g�ym napi�ciu, po�piechu i pogotowiu. Jestem dziennikarzem, redaktorem kolumny miejskiej. Specjali�ci angielscy uwa�aj�, �e �miertelno�� w�r�d dziennikarzy jest o 30% wy�sza od przeci�tnej w ca�ym spo�ecze�stwie. Nie jestem angielskim specjalist� od �miertelno�ci, ale poniewa� jestem dziennikarzem, s�dz�, �e w tym mo�e tkwi� prawda.
Jecha�em zatem le�n� przesiek� w stron� domu Prota i czu�em, �e na twarzy b��ka mi si� u�miech nie przeznaczony dla nikogo. Przypomnia�y mi si� s�owa gospodyni Prota, Anity, kt�r� z�apa�em kiedy� na podobnym u�miechu.
- Zapami�taj sobie, Janie Sebastianie, �e dop�ki cz�owiek potrafi si� �mia� sam do siebie, dop�ty jest z nim wszystko w porz�dku.
Nigdy nie by�em przekonany, czy aby na pewno Anita mia�a racj�, zna�em bowiem cz�owieka, kt�ry cz�sto u�miecha� si� sam do siebie, a by� to cz�owiek chory umys�owo, biedak, kt�remu nawet smutne wydawa�o si� zabawne. Teraz jednak milej by�o, mi s�dzi�, �e jest ze mn� "wszystko w porz�dku", zw�aszcza �e najdalej za pi�tna�cie minut mia�em wpa�� w obj�cia Anity, w jej troskliwe ramiona. O�mieli�em si� mie� nadziej�, �e przygotowa�a dla mnie pok�j od p�nocy, ten, w kt�rym mieszka�em ju� kiedy�, wiele lat temu. Pami�ta�em, �e by� to pok�j niedu�y, przytulny i �e w jego k�cie sta�a wielka d�bowa skrzynia, do kt�rej Prot nie pozwoli� mi zagl�da�.
- Nic tam ciekawego nie znajdziecie, Janie Sebastianie. Ot, rupiecie jakowe� i tyle...
- Prot wie, jak ja lubi� rupiecie! Niech mi Prot pozwoli - �ebra�em.
- Nie! - odpowiada� twardo, prawie oburkliwie.
- Co ty si� tak Protowi naprzykrzasz z t� skrzyni�? - strofowa�a mnie Anita. - A nie daj Bo�e, jak�e� si� na ni� upar�! W k�ko to samo i w k�ko to samo! We� sobie szarlotki, na stole stoi, chyba �e koty ze�ar�y...
Szarlotka Anity! By� mo�e, �e w�a�nie wspomnienie o niej przywiod�o mi na my�l le�nicz�wk� Prota, kiedy zastanawia�em si� nad tym, czy w og�le jest na �wiecie jakie� miejsce, w kt�rym m�g�bym spokojnie napisa� ksi��k�? Mo�e to szarlotka Anity kierowa�a moimi krokami, kiedy wreszcie wybra�em si� na poczt�, aby wys�a� do Prota telegram, w kt�rym zawiadomi�em go o swoim przyje�dzie? Takich rzeczy si� nie wie, one tkwi� w pod�wiadomo�ci. My�la�em: cisza, spok�j, ale kto wie, czy pod tym wszystkim nie kry�a si� szarlotka Anity, grubo posypana cukrem-pudrem...?
Dojecha�em do miejsca, w kt�rym las rzednia�, za to jego podszycie g�stnia�o krzewikami jag�d i bor�wek. Spojrza�em w bok. Tu� przy drodze sta� kosz pe�en szyszek. Anita! - przemkn�o mi przez my�l. Zatrzyma�em w�z i czeka�em chwil�. Nikt si� nie zjawia�, nikt nie odzywa�. Wysiad�em i opieraj�c si� o najbli�sze drzewo zapali�em papierosa. Postanowi�em zaczeka� d�u�ej - je�eli by� kosz, powinna by� i Anita. Nagle us�ysza�em ostry gwizd. Przenikliwy i przykry. Ptak? Podnios�em g�ow�, nas�uchiwa�em. Gwizd rozleg� si� znowu, ale z innej strony, nie z tej, w kt�r� patrzy�em. Kiedy skierowa�em tam wzrok, ujrza�em wysoko, na ga��zi m�odej sosny czyje� nogi w trampkach i w d�insach nieokre�lonego koloru. Niestety, to nie mog�a by� Anita.
- Hej! - zawo�a�em. - Hej! Mo�e podwie��?
Ch�opak - bo nogi nale�a�y do ch�opaka - zsun�� si� z drzewa w przeci�gu sekundy. By� wysoki, szczup�y i bardzo opalony. Otrzepa� ze spodni igliwie i resztki kory. Przygl�da� mi si� uwa�nie.
- Pan do Prota? - zapyta� wreszcie.
- Tak.
Bez s�owa podni�s� z ziemi kosz i zbli�y� si� do samochodu. Odsun��em nieco swoje baga�e, bez�adnie rzucone w tyle wozu. Postawi� tam kosz, sam usiad� przy mnie. Ruszy�em. M�j pasa�er patrzy� przed siebie i milcza�.
- Te� do Prota? - zapyta�em.
- Tak. A dok�d by mo�na w t� stron�? Czy pan zapomnia�? Przecie� pan ju� tu by�. Pan zapomnia�, �e w tej stronie poza le�nicz�wk� nie ma nic?
- Pami�tam. Ale ciebie nie pami�tam.
- Mnie tu nie by�o. W tym roku jestem przypadkiem.
- Na lato?
- Uhm... - mrukn��. - Na lato... Rozmowny nie by� i my�la�em o tym z ulg�. Oderwa� si� dopiero po chwili.
- Pan Jan Sebastian, tak? Roze�mia�em si�.
- Tak mnie tu nazywaj� Prot i Anita.
- Dziennikarz? - upewnia� si� dalej m�j rozm�wca.
- I to si� zgadza. Ale teraz chc� spr�bowa� czego� innego. Mam zamiar napisa� ksi��k�, dlatego tu jad�. Potrzebny mi spok�j i cisza...
Przez my�l przemkn�a mi znowu szarlotka Anity. Ch�opak spojrza� na mnie wzrokiem pe�nym zdumienia.
- Spok�j i cisza? - zapyta� z niedowierzaniem.
- W�a�nie.
Teraz on si� roze�mia�.
- To ci� bawi? - zapyta�em.
Znowu roze�mia� si�, wzruszy� ramionami i nie odpowiedzia�. By� mo�e nie mie�ci�o mu si� w g�owie, �e cz�owiek mo�e szuka� takich dziwnych rzeczy jak spok�j i cisza. W t�sknot� za szarlotk� uwierzy�by �atwiej - pomy�la�em. Dopiero p�niej, po godzinie czy dw�ch, zrozumia�em ten jego �miech i milczenie. Na razie jednak jechali�my przesiek� w stron� le�nicz�wki.
- Wi�c ty ju� wiesz - zagai�em przyjacielsko - kim jestem, co robi�, jak si� nazywam. Mo�e czas, �ebym i Ja dowiedzia� si� czego� o tobie? O ile si� dobrze orientuj�, b�dziemy mieszka� pod jednym dachem?
- Nazywam si� Tomasz Pochy��o. Przez "cecha" i dwa "e�". Pochy��o... takie mam g�upie nazwisko.
- Nie g�upie. Raczej oryginalne.
- Za dwa lata zdam matur� i nie mam bladego poj�cia, co dalej... - westchn��.
- A co bli�ej? - zapyta�em �artobliwie.
Spojrza� na mnie z ukosa.
- Moja babcia i Anita pochodz� z jednej wsi. Teraz my mieszkamy w mie�cie, wi�c Anita zaprosi�a mnie na lato do siebie. Dlatego tu jestem. A poza tym lubi� las... - powiedzia� i jego g�os zmi�k� nagle. - Nawet to idiotyczne zbieranie szyszek lubi�...
- Ja te� zbiera�em szyszki dla Anity, kiedy by�em tu ostatnim razem. Potem piek�a na nich szarlotk�.
Zamajaczy� mi mi�dzy drzewami dom Prota, po chwili zaje�d�a�em ju� przed ganek. Otworzy�em drzwiczki samochodu i wyskoczy�em szybko. Tomasz bez po�piechu wysiad� od swojej strony. Co� zaniebie�ci�o si� w oknach oszklonego ganku, w swojej naiwno�ci by�em pewien, �e to Anita biegnie na moje spotkanie. Myli�em si�. U szczytu schodk�w stan�a dziewczyna ubrana w b��kitn� bluzk� i kr�ciutkie, granatowe szorty.
- Kto to jest? - zapyta�em i po raz pierwszy ow�adn�o mn� niedobre przeczucie.
- To Monika. M�odsza wnuczka Prota - wyja�ni� Tomasz i roze�mia� si�. - Chodzi do szko�y muzycznej i lojalnie pana uprzedzam, �e ka�dego dnia rano �wiczy swoje wokalizy.
- Wokalizy? - skrzywi�em si�.
- No, tak... - Tomasz wyj�� z wozu kosz i postawi� go na �awce przy domu. - Samog�oski, sylaby, w r�nych tonacjach. Nie jest to melodyjne. Czy mam wyj�� pana baga�?
Spojrza�em na Tomasza i dostrzeg�em jego wzrok, troch� kpi�cy, troch� rozbawiony.
- Bardzo ci� prosz� - odpar�em.
Zbli�y�em si� do ganku. Monika poda�a mi r�k� gestem troch� teatralnym, a mo�e i nie teatralnym, lecz ja od razu poczu�em do niej dziwn� niech��, niczym w�a�ciwie nie uzasadnion�, bo przecie� nie s�ysza�em jeszcze tych jej wokaliz, jeszcze mi nigdy nie �widrowa�y uszu ani nie budzi�y ze snu.
- Dziadek spodziewa� si� pana troch� p�niej - powiedzia�a Monika - jest w lesie. Ale ja zaraz pobiegn� po niego! - zaofiarowa�a si�.
Zanim zd��y�em j� powstrzyma�, wymin�a mnie i pobieg�a w stron� w�skiej �cie�yny, kt�ra, o ile dobrze pami�ta�em, prowadzi�a do szk�ki le�nej. Tomasz postawi� na ganku walizk�, maszyn� do pisania i torb�.
- Drobiazgi zostawi�em w wozie - powiedzia�, uprzejmie nazywaj�c "drobiazgami" moj� pi�am�, k�piel�wki i przybory do golenia, o kt�rych istnieniu przypomnia�em sobie w ostatniej chwili.
- Dzi�kuj�. Bardzo ci dzi�...
Urwa�em w po�owie s�owa, bo nagle us�ysza�em w przedpokoju czyje� kroki i szeroko rozpostar�em ramiona, �eby powita� wreszcie Anit�. Ale to nie by�a Anita. Sta�o przede mn� dziwne stworzenie, drobne, chude, spalone na br�z tegorocznym s�o�cem. Stworzenie, kt�rego oczy dziwnie mi kogo� przypomina�y.
- Dzie� dobry panu! - zawo�a�o to chu-chro rado�nie. - �wietnie, �e przyjecha� pan przed obiadem. Spodziewali�my si� pana dopiero wieczorem!
"Spodziewali�my si�..." - powiedzia�a. A wi�c i ona tak�e spodziewa�a si� mnie dopiero wieczorem. Ale kim by�a, u licha?
- Kry�ka... - us�ysza�em za sob� dziwnie drwi�cy g�os Tomasza. - Starsza wnuczka Prota.
Powinienem si� domy�li�. Przecie� to oczy starego Prota patrzy�y na mnie z tej opalonej, dziewcz�cej buzi.
- Entuzjastka big-beatu, kolekcjonerka ta�m magnetofonowych - prezentowa� Tomasz dalej. - Nie mam poj�cia, czy wnosi� pana baga�e do �rodka?
Ja r�wnie� nie mia�em poj�cia. Entuzjastka big-beatu patrzy�a na mnie wyczekuj�co. Najprawdopodobniej szuka�a sprzymierze�ca, ale ja, niestety, z ca�ego serca nie lubi�em big-beatu.
- Powiem Anicie, �e pan przyjecha�. Anita jest w piwnicy...
Przemkn�a obok mnie i wybieg�a na dw�r. Piwnica w le�nicz�wce by�a poza domem, w starej kuchni, kt�rej teraz ju� nie u�ywano.
- Mo�e pan wejdzie dalej? - zaproponowa� Tomasz i popatrzy� na mnie wzrokiem, kt�ry nie wr�y� niczego dobrego. - O ile mnie s�uch nie myli, w�a�nie nakrywa si� do sto�u.
Istotnie, z jadalni dobiega� szcz�k ustawianych talerzy. Wlok�c nogi za sob� zbli�y�em si� do drzwi i uchyli�em je ostro�nie. Dziewczyna sta�a ty�em do mnie, widzia�em tylko jej ciemne w�osy i jasn� lini� przedzia�ka, kr�tkie kucyki stercz�ce nad uszami i zgrabn� sylwetk�. Tomasz gwizdn�� ostro. Odpowiedzia�o mu r�wnie ostre gwizdni�cie, a potem s�owa:
- S�ysza�am samoch�d! Je�li mnie przeczucie nie myli, przyjecha� ju� Wolfgang Amadeusz, czy jak mu tam. Bardzo dr�twy?
Odwr�ci�a si� i spojrza�a na mnie. Z wolna jej policzki czerwienia�y, a mina rzed�a.
- O, pardon... - szepn�a wreszcie wytwornie. - Nie przypuszcza�am...
- To jest Babetka! - zakomunikowa� Tomasz. - Najstarsza wnuczka Prota.
Babetka. To imi� mnie dobi�o. Babetka! Odwr�ci�em si� gwa�townie i spojrza�em na Tomasza. Twarz wykrzywia� mu z trudem powstrzymywany �miech.
- Du�o tego jeszcze? - zapyta�em bez krztyny uprzejmo�ci.
- Nie! To ostatnia. Wi�c jak... Czy zanie�� baga�e do pokoju, kt�ry przygotowa�a panu Anita?
- Kt�ry to pok�j?
- Pomocny, ten sam, kt�ry zajmowa� pan poprzednim razem.
- Zostaw tu moje rzeczy, dobrze? Chcia�bym si� umy�.
- Tak przypuszcza�em... - mrukn�� Tomasz i postawi� walizk� obok kredensu.
Wyszed�em z pokoju do znajomej sieni, ale zanim ruszy�em dalej, zatrzyma�em si� dla nabrania oddechu.
- Dr�twy! - us�ysza�em wysoki g�os Babetki. - I �le wychowany! Nawet nie powiedzia� mi "dzie� dobry!"
Odwr�ci�em, si� i znowu uchyli�em drzwi jadalni.
- Dzie� dobry, Babetko! - powiedzia�em zgry�liwie.
I nagle, zupe�nie nagle, zupe�nie tak, jakbym si� tego nigdy w �yciu nie spodziewa�, obj�y mnie mi�kkie, pachn�ce szarlotk� ramiona Anity.
- Tak, tak, tak... - m�wi� Prot, potem prze�yka� kolejny kawa�ek mi�sa i powtarza� znowu: - Tak, tak, tak...
- Dziadek zachowuje si� jak popsuty zegarek! - powiedzia�a Babetka. - Tak, tak, tak! - na�ladowa�a gruby g�os Prota.
- A ty zachowujesz si� jak niegrzeczna dziewczynka. Nie nale�y przedrze�nia� dziadka! - rozgniewa�a si� Anita.
Na drugie by�y pieczone kurcz�ta i kiedy zaspokoi�em pierwszy g��d, zacz��em obserwowa� wnuczki Prota. Zawsze wydawa�o mi si�, �e spos�b, w jaki cz�owiek je, okre�la go w pewnym stopniu. Monika oddziela�a mi�so od ko�ci za pomoc� sztu�c�w. M�czy�a si� okropnie, ale przypuszczalnie wola�aby w og�le zrezygnowa� z obiadu, ni� je�� tak jak Kry�ka. Bo Kry�ka nie przejmowa�a si� niczym; trzyma�a w gar�ci kurz� n�k� i bez najmniejszego zak�opotania, natomiast z wielkim apetytem rozprawia�a si� ze swoj� porcj�, a bia�e, mocne z�by s�u�y�y jej i za n�, i za widelec. Babetka nie jad�a nic. Od czasu do czasu si�ga�a po p�atek mizerii i potem d�ugo �u�a go w ustach.
- Dlaczego ty nic nie jesz, Babetko? - zapyta� Prot. - Musisz co� zje��, bo inaczej schudniesz jak szczapa.
- Zjad�am przecie� zup�, dziadku. To mi wystarczy. Przecie� dziadek wie... - odpar�a, patrz�c na Prota porozumiewawczo.
- Ona si� odchudza - wyja�ni� mi Prot. - Twierdzi, �e jest za gruba. Ale sp�jrzcie sami, Janie Sebastianie, i os�d�cie sprawiedliwie. Czy ona jest za gruba? Ja tam nie widz� na niej ani grama t�uszczu. To s� same gnaty. A� dziwno, �e nie klekocze przy chodzeniu!
- Klekocze! - wtr�ci� Tomasz �ywo. - Sam wczoraj s�ysza�em, jak klekota�a. Posz�a po wod� do studni, kiedy r�ba�em drzewo. I nagle s�ysz�: trzask, kle, trzask, kle, trzask, kle...
- To wiadra klekota�y, nie ja! - oburzy�a si� Babetka.- Nie opowiadaj takich g�upstw i niech ci si� nie zdaje, �e jeste� dowcipny!
Nagle poczu�em, �e siedz�ca obok mnie Kry�ka delikatnie skubie r�kaw mojej koszuli. Odwr�ci�em si�.
- Czy pan mo�e ofiarowa� mi swoje ko�ci? - zapyta�a uprzejmie. - One nadaj� si� dla psa.
- Ale�... ach, tak! Oczywi�cie, Krysiu! - zorientowa�em si� na tyle w por�, �e nikt nie dostrzeg� mojego przera�enia.
Kry�ka zgarn�a moje ko�ci na sw�j talerz, wsta�a i wysz�a z pokoju. Wtedy odezwa�a si� Monika.
- Nie wiem, czy pan ju� s�ysza� o tym, �e dzi� o godzinie dwudziestej odb�dzie si� wieczorek zapoznawczy? - zapyta�a jak gdyby nigdy nic.
- Gdzie?
- Tu, w tym pokoju!
- Wieczorek zapoznawczy? - zdziwi�em si�. - Przecie� wy si� chyba znacie?
- My si� znamy, naturalnie! - przyzna�a.
- Wieczorek zapoznawczy odb�dzie si� z okazji pana przyjazdu. Najpierw cz�� artystyczna, a potem...
Nie s�ucha�em, kiwa�em tylko g�ow� potakuj�co, bo wiedzia�em, �e nie ma sposobu na to, aby wieczorek zapoznawczy, kt�ry ma si� odby� z okazji mojego przyjazdu, odby� si�
beze mnie. I wiedzia�em r�wnie�, �e nawet gdybym bardzo chcia�, to i tak nie uda mi si� rozpocz�� pierwszego rozdzia�u mojej ksi��ki w terminie, kt�ry sobie wyznaczy�em: "dzi�, o godzinie dwudziestej" .
- Dzieci, prosz� sprz�tn�� ze sto�u i zmy� po obiedzie! - zarz�dzi�a wreszcie Anita.
Wstali pos�usznie, bez gadania. Kiedy wyszli z pokoju, Anita powiedzia�a z wyra�n� dum� w g�osie:
- Wnuczki Prota s� bardzo uzdolnione. W kierunku muzycznym. Monika nawet kszta�ci si� w �piewie.
- Wiem o tym, Tomasz mi m�wi...
- Zdolne bestyjki! - pochwali� Prot. - Krystynka ma tak� pami�� do melodii, �e a� si� cz�owiekowi w g�owie nie mie�ci, jak to tak mo�na: raz us�ysze�, a potem wy�piewa� nutka po nutce! Zdolne bestyjki... - powt�rzy� z zadowoleniem.
O Babetce ani s�owa. W duchu mia�em nadziej�, �e mo�e chocia� ta jedna oka�e si� g�ucha jak pie�.
- A Babetka? - zapyta�em odwa�nie. Prot i Anita popatrzyli na siebie, a miny mieli niewyra�ne.
- Z Babetka to jest tak, �e w ko�cu nie wiadomo: dobrze czy �le. M�wi�, �e �adna dziewczyna nie potrafi tak gra� jak ona, ale �e niby to do ch�opak�w bardziej pasuje takie granie.
- Pi�ka no�na? - domy�li�em si�, ale niefortunnie.
- Nie. Pyrkusja.
- Perkusja - poprawi� Anit� Prot. - Babetka gra na perkusji, maj� taki zesp� w szkole i ona tam w�a�nie, na tym b�bnie... Powiedzcie nam, Janie Sebastianie, czy to w og�le ma nogi, �eby dziewczyna gra�a na b�bnie? Dla mnie to nie ma n�g.
Kiedy och�on��em i mog�em ju� spojrze� Protowi w oczy, zdecydowa�em si� na to jedno, najwa�niejsze dla mnie pytanie:
- Czy ona ma tutaj instrument?
- Nie! - Anita machn�a r�k� pogardliwie. - Gdzie by tam si� z pyrkusj� do nas taszczy�a. No, ale odpowiedz, Janie Sebastianie, kiedy ci� Prot pyta. Czy to si� godzi, �eby panienka gra�a na b�bnie?
- Dlaczego, mo�e gra�... - odpar�em bez wi�kszego przekonania.
Anita spojrza�a na Prota i powiedzia�a ze smutkiem:
- Widzisz ty, Procie? Jan Sebastian te� nie jest tym zachwycony...
W godzin� p�niej uda�o mi si� wyrwa� na samotny spacer do lasu. Musia�em zastanowi� si� nad tym, co w�a�ciwie mam robi� dalej. Praca nad ksi��k� przy trzech muzykalnych dziewcz�tach...? Nie, to by�o niemo�liwe. Zestawienie moich imion: Jan Sebastian, by�o gorzk� ironi�, nie lubi�em muzyki, mimo �e moja matka uwielbia�a Bacha. T�skni�em za cisz�, szuka�em ciszy. Perkusja, wokalizy, ta�my magnetofonowe? Czy nie lepiej za�adowa� z powrotem ca�y baga� do "Syreny" i uciec jak najdalej st�d?
Pod nogami trzeszcza�y mi suche ga��zki, podeszwy but�w �lizga�y si� po z�ocistym igliwiu, duszny, aromatyczny zapach bi� od podszycia. Macierzanka, zielone jeszcze k�pki wrzos�w. Rude wiewi�rki, dzi�cio�. A w domu uszcz�liwiony wzrok Prota i zaradne r�ce Anity... Nie, dzi� nie wyjad�. Mo�e pojutrze, mo�e za cztery dni. Tyle wytrzymam, tyle dam rad�, d�u�ej na pewno nie. Usiad�em na �ci�tym drzewie. Nad moj� g�ow� �wierka� ptak, bia�y motyl przycupn�� na ��tym kwiatku.
- Sz�am za panem, bo pomy�la�am sobie, �e to nudno tak chodzi� samemu! - us�ysza�em nagle czyj� g�os za swoimi plecami.
Odwr�ci�em si�. To by�a Babetka. Usiad�a, obok mnie. Milczeli�my przez chwil�, a� wreszcie ona, oczywi�cie ona, przerwa�a cisz�.
- Czy pan jest dzi� w z�ym humorze, czy pan jest zawsze taki! - zapyta�a i przechyli�a g�ow� jak zainteresowany czym� szczeniak.
- Zawsze jestem taki! - odpar�em sucho.
- Ahaa... - powiedzia�a przeci�gle.
Zrozumia�em, �e rzeczywisto�� nie zgodzi�a si� jej z wyobra�ni�...
Unios�a w g�r� brwi, jakby zastanawiaj�c si� nad czym�, i wreszcie szepn�a ni to do mnie, ni do siebie:
- Mo�e dlatego, �e pan pisze... ale nie, bo kiedy� by�am na spotkaniu z �ukrowskim i on mi si� wyda� zupe�nie normalny...
A wi�c wyda�em si� nienormalny najstarszej wnuczce Prota! Pi�knie! Jeszcze nikt nie oceni� mnie tak szybko i otwarcie. Gdyby by�a troch� m�odsza, najch�tniej da�bym jej w sk�r�, gdyby za� by�a troch� starsza, powiedzia�bym bez namys�u, co s�dz� o dziewczynach, kt�re graj� na b�bnie. Ale Babetka by�a...
Spojrza�em na ni�. Babetka by�a zmartwiona.
- Wie pan co? - powiedzia�a. - Dopiero w tej chwili dotar�o do mnie g�upstwo, kt�re paln�am. To ju� drugi raz. Czy m�g�by mi pan wybaczy� te obydwa razy za jednym zamachem?
- M�g�bym - powiedzia�em wielkodusznie. - Powiedz mi, Babetko, ile ty w�a�ciwie masz lat?
- Przedwczoraj sko�czy�am pi�tna�cie - odpar�a precyzyjnie.
- Och, w takim razie powinienem ci mo�e m�wi� pani - zastanowi�em si� powa�nie.
Nigdy dot�d nie rozmawia�em d�u�ej z dziewczynami, kt�re przedwczoraj sko�czy�y pi�tna�cie lat, i doprawdy nie wiedzia�em, jak si� do kogo� takiego zwraca�.
- Och, nie! - roze�mia�a si� Babetka. - Sk�d! To brzmia�oby strasznie g�upio.
- Porad� mi w takim razie, jak mam si� zwraca� do twoich si�str, Babetko.
- Po pierwsze, one nie s� moimi siostrami. To kuzynki. Mamy wsp�lnego dziadka. Dziadek Prot ma trzy c�rki. Moj� mam�, mam� Kry�ki i mam� Moniki. A po drugie, to r�nica wieku pomi�dzy nami jest doprawdy minimalna. Wszystkie trzy urodzi�y�my si� w jednym kwartale tego samego roku. Ciesz� si�, �e pan ju� jest w lepszym humorze - zako�czy�a nieoczekiwanie. - Przypuszczam, �e by� pan po prostu zm�czony podr�.
- Mo�liwe - przyzna�em i na chwilk� zajrza�em do w�asnego wn�trza. Istotnie, nastr�j poprawi� mi si� troch�. - Czy wiesz, �e przyjecha�em tutaj, �eby napisa� ksi��k�? - zapyta�em z nadziej�, �e za po�rednictwem Babetki uda mi si� mo�e zdoby� kilka godzin ciszy dziennie.
- Wiem. Tomek mi m�wi�! - odpar�a. - I w�a�nie chcemy, �eby pan opowiedzia� nam co� o swojej ksi��ce na wieczorku zapoznawczym. To mo�e by� ciekawe. Chyba �e ksi��ka b�dzie nudna - dorzuci�a z rezerw�.
- Nie mam poj�cia, jaka b�dzie ksi��ka, bo jeszcze nie zacz��em jej pisa�.
- Ch�tnie panu pomo�emy! - zaofiarowa�a si� Babetka. - Tomek, moje kuzynki i ja.
- No, wiesz... nie wiem... to ma by� ksi��ka o mi�o�ci.
- To �wietnie - powiedzia�a. - Temat nam odpowiada, m�wili�my w�a�nie, �e najlepiej by�oby o mi�o�ci. Naprawd�, ch�tnie panu pomo�emy! - zapewni�a widz�c moj� przera�on� min�.
- No tak... no tak... - st�ka�em. - No, oczywi�cie...
- Niech pan si� nie martwi! - zawo�a�a Babetk�. - Jako� to b�dzie. Przypuszczam, �e najwi�ksze trudno�ci b�dziemy mieli z pierwszym rozdzia�em.
U�miecha�a si� do mnie krzepi�co, a ja czu�em si� jak bokser, kt�rego przeciwnik wcisn�� do naro�nika i ok�ada, gdzie popadnie.
Naprawd� stara�em si� by� mi�y. I nawet uda�o mi si� to zupe�nie nie�le. Do pewnego momentu. Nie usn��em s�uchaj�c ko�ysanki z "Porgy and Bess" Gershwina, kt�r� specjalnie dla mnie za�piewa�a Monika. Wytrzyma�em r�wnie� efekty wokalne zespo��w czerwonych, czarnych, niebieskich, i B�g wie jakich jeszcze, u�miechaj�c si� przy tym jak najuprzejmiej. Wypi�em r�wnie� kaw�, kt�r� tego wieczoru parzy�a Babetk�, chocia� z zasady nie pijam kawy o tej porze. Naprawd� stara�em si� by� mi�y, i by�bym mi�y z pewno�ci� a� do ko�ca wieczorku zapoznawczego, gdyby Krystynka, ten chudzielec, nie wypali�a prosto z mostu:
- A teraz porozmawiamy o tej ksi��ce. Mo�e pan nam opowie dok�adniej, o co w�a�ciwie b�dzie tam chodzi�o?
- Teraz wam nie mog� powiedzie� - odpar�em kategorycznie. - Kiedy ksi��ka b�dzie napisana, wtedy j� przeczytacie i b�dziecie wiedzieli.
Przygl�dali mi si� z niedowierzaniem. Nawet Tomasz.
- Pan chyba �artuje... - odezwa�a si� Babetka po chwili przykrego milczenia. - Przecie� ja ju� m�wi�am, �e chcemy panu pom�c... Wygl�da�o to tak, jakbym w ostatniej chwili zerwa� kontrakt zawarty w uczciwej umowie.
- Niestety, moi drodzy! Dzi�kuj� wam bardzo za dobre ch�ci, ale...
Urwa�em w po�owie zdania i roz�o�y�em r�ce w bezradnym ge�cie, kt�ry mia� oznacza�, �e odrzucam te ich dobre ch�ci w spos�b pod�y i niemi�osierny. I tak to zrozumieli.
- Ksi��ka ma by� o mi�o�ci? - zaatakowa�a znowu Babetk�.
- Tak. O pierwszej mi�o�ci dwojga m�odych ludzi - okre�li�em to ja�niej. - My�l�, �e doprawdy wiem na ten temat troch� wi�cej ni� wy.
- Pewno, co oni tam mog� wiedzie� - wtr�ci�a Anita podnosz�c g�ow� sponad obrusa, kt�ry cerowa�a starannie. - Nie zwracaj uwagi na t� ich gadanin�, Janie Sebastianie! - popar�a mnie.
- No, nie wiem... - Kry�ka u�miechn�a si� sceptycznie. - Nie wiem, nie wiem, nie jestem wcale taka pewna, czy przypadkiem nie powinien pan si� oprze� na naszych do�wiadczeniach.
- Co ty pleciesz, Krystynka! - ockn�� si� Prot. - Co tobie za g�upstwa po g�owie chodz�? Im si� ju� zupe�nie klepki w g�owach popl�ta�y, pewno od tych wrzask�w, co ich wiecznie s�uchaj�. Jakie ty masz do�wiadczenie, ty mi powiedz, jakie? A kto by na takie nic spojrza�? Ledwie od ziemi odros�a, m�drala! Czekaj, czekaj, ja to wszystko powiem ojcu! Gdyby� moja by�a, wiedzia�bym, co zrobi�, ot, spra�bym i tyle. Ale wnuczki palcem nie tkn�, niech si� tam tw�j tato z tob� rozprawia.
Prot sapa� i r�kawy od koszuli podci�ga� coraz wy�ej, z�y, patrzy� na Kry�k� zagniewanym okiem.
- Dziadkowi to si� ci�gle zdaje, �e my mamy po trzy lata - powiedzia�a nagle Monika. - A my naprawd� mamy wi�cej.
- Cicho b�d�! - fukn�� Prot. - Nie o lata chodzi, tylko o rozum. A rozumu nie macie.
- �artuj� tylko! - wtr�ci�em, aby u�agodzi� Prota.
- Ja wcale nie �artowa�am! M�wi�am zupe�nie powa�nie! - zawo�a�a Kry�ka.
- Ej, Krystynka, Krystynka! - Anita pokr�ci�a g�ow�. - Nie sprzeciwiaj ty si� starszym, bo dobrze na tym nie wyjdziesz! Co ty tam o kochaniu mo�esz wiedzie�? O tym nic jeszcze nie wiesz, bo� za ma�a. Popatrz lepiej na Tomaszka, starszy od ciebie o ca�e dwa lata, a stoi spokojnie i nic nie m�wi, bo wie, �e nie ma o czym!
Spojrza�em i ja na Tomasza, rzeczywi�cie, sta� z boku i nie odezwa� si� dot�d ani razu. Teraz te� milcza�, ale zdawa�o mi si�, �e nik�y u�miech przemkn�� mu po twarzy, u�miech powstrzymany si��.
Tego wieczoru d�ugo nie mog�em usn��, nie wiem, czy przeszkadza�a mi kawa wypita o zbyt p�nej porze, czy ksi�yc, kt�ry o�wietla� pok�j przesuwaj�c si� wolno za otwartym oknem. Zasn��em wi�c p�no i spa�em d�ugo. Obudzi�o mnie stukanie do drzwi.
- Prosz�!
- To Ja... - us�ysza�em dziewcz�cy g�os. - Anita przysy�a panu �niadanie, bo my�my ju� zjedli, a nied�ugo b�dzie obiad, wi�c...
- Chwileczk�!
Wyskoczy�em z ��ka i ubra�em si� szybko, zostawiaj�c golenie i mycie na potem. Otworzy�em drzwi, za kt�rymi sta�a Kry�ka z tac� w r�ku.
- O, dzi�kuj� ci bardzo! - ucieszy� mnie widok dzbanka kawy z mlekiem i puszystego dro�d�owego ciasta.
Chcia�em wzi�� tac� z r�k Krystynki, ale ona trzyma�a j� mocno.
- Postawi� na stole - powiedzia�a wchodz�c do pokoju - i je�eli mo�na, to poczekam, a� pan zje, �eby zabra� z powrotem naczynia. Dzi� jest m�j dzie� na zmywanie - wyja�ni�a.
- Dzi�kuj� - odpar�em bez entuzjazmu, bo nie mog�em przecie� wyprosi� Kry�ki za drzwi, chocia� w�a�ciwie mia�em na to ogromn� ochot�.
Usiad�a na d�bowej skrzyni starego Prota i przygl�da�a mi si� uwa�nie. Czu�em na sobie ten wzrok, pomimo �e stara�em si� nie patrze� w jej stron�. Zastanawia�em si� w�a�nie o czym m�g�bym z ni� porozmawia�, kiedy odezwa�a si�:
- Wydaje mi si�, �e pan nie s�odzi� jeszcze kawy...
Mia�a racj�, miesza�em �y�eczk� gorzk� kaw�. Nie przeczuwaj�c niczego si�gn��em po bia��, porcelanow� cukiernic� i uchyli�em pokrywk�. No c�, musia�o to wygl�da� bardzo g�upio, ale my�l�, �e wi�kszo�� ludzi na moim miejscu zachowa�aby si� podobnie! Bo czy mog�em wiedzie�, �e w cukiernicy siedzi �aba? Wyskoczy�a b�yskawicznie i ja r�wnie� b�yskawicznie poderwa�em si� z miejsca. Skoczy�a. I ja r�wnie� skoczy�em w bok. Skoczy�a jeszcze raz. Skoczy�em i ja.
- Co za g�upi dowcip! - rykn��em. - Co za idiotyczne pomys�y! Wyrzu� natychmiast t� �ab�, nie mam zamiaru ugania� si� za ni�!
Dopiero teraz spojrza�em na Kry�k�. Siedzia�a na skrzyni Prota z min� tak powa�n�, jakby widok starszego pana bawi�cego si� w ciuciubabk� z �ab� by� dla niej widokiem zupe�nie naturalnym.
- Wyrzu� j�! - rykn��em znowu i czu�em, �e ogarnia mnie coraz wi�ksza w�ciek�o��.
- Dobrze - odpar�a spokojnie - zaraz wyrzuc�. - Odwi�za�a fartuch, kt�ry mia�a na sobie, przyrzuci�a nim �ab�, a potem przechylaj�c si� przez okno, wypu�ci�a j� na dw�r.
- Ju� po wszystkim... - zakomunikowa�a kr�tko i wr�ci�a na swoje poprzednie miejsce.
- Nie chcia�bym robi� ci przykro�ci - powiedzia�em sil�c si� na opanowanie - i dlatego nic nie powiem twojemu dziadkowi, ale chcia�bym wiedzie�, dlaczego to zrobi�a�? Czy uwa�asz, �e to by� dobry dowcip?
- Tak! - powiedzia�a bez u�miechu. - Ja uwa�am, �e to by� dobry dowcip. A pan uwa�a, �e by� z�y?
- Idiotyczny.
Dopiero teraz u�miechn�a si� zwyci�sko.
- To wspaniale! Wszystko si� zgadza!
- Wiesz co, Krystynko? Wola�bym zje�� �niadanie sam - powiedzia�em oschle.
- Dobrze, ja zaraz p�jd�. Prosz� mi tylko powiedzie� jedn� rzecz, to nie zajmie panu du�o czasu...
Nie zach�ci�em jej nawet jednym s�owem do dalszych wynurze�. Poczeka�a chwile, a p�niej zacz�a sama:
- Gdyby pan by� w moim wieku, czy te� uwa�a�by pan ten dowcip za tak idiotyczny?
- Nie wiem - powiedzia�em z wahaniem. - Wiesz, Krysiu, �e nie potrafi� ci powiedzie�. Tak dawno by�em w twoim wieku, �e trudno mi...
- W�a�nie! - przerwa�a. - Tak dawno pan by� w moim wieku, �e trudno b�dzie panu pisa� o pierwszej mi�o�ci, obywaj�c si� bez naszej pomocy. To chcia�am panu udowodni�...
Odwr�ci�em si� gwa�townie. Siedzia�a na skrzyni Prota i patrzy�a na mnie powa�nie.
- Pan przecie� nic nie pami�ta!
To mnie dotkn�o. Pami�ta�em swoj� pierwsz� mi�o�� znakomicie, �adne do�wiadczenia z �abami nie by�y mi potrzebne, ostatecznie, kiedy cz�owiek ma czterdzie�ci lat, nie jest jeszcze kompletnym sklerotykiem.
- Mylisz si�. Pami�tam w�a�nie tyle, ile potrzeba mi do samodzielnego napisania ksi��ki. Ja wam naprawd� najuprzejmiej dzi�kuj� za pomoc. A teraz powiedz mi, czy pomys� z �ab� by� tw�j?
Zawaha�a si�.
- A je�eli nie m�j...?
- Nie prosz�, �eby� mi m�wi�a, kto to wymy�li�, ale wydaje mi si�, �e nie ty. Bo widzisz, sam pomys�, sam dowcip by� g�upi i dziecinny, ale zastosowanie go jako argumentu troch� mo�e zbyt doros�e jak na twoje lata. Nie s�dz� r�wnie�, �eby autork� pomys�u by�a Monika czy Babetka, odpadaj� z tych samych wzgl�d�w, z kt�rych ty odpadasz. Anita i Prot s� wykluczeni z g�ry...
- Wi�c...? - zaniepokoi�a si� Kry�ka.
- Tomasz - strzeli�em i jak si� okaza�o, nie spud�owa�em.
Po raz pierwszy od chwili mojego przyjazdu kto� spojrza� na mnie z szacunkiem.
- Ale �ab� z�apa�am ja - powiedzia�a nie bez dumy.
- W to uwierz�. Jak r�wnie� w to, �e ci�gn�y�cie zapa�ki, �eby ustali�, kt�ra przyniesie mi tac� ze �niadaniem.
- Uhm... - mrukn�a Kry�ka tonem wyra�aj�cym tylko po�owiczn� zgod�. - To nie by�y zapa�ki. Po prostu wyliczanka.
Potem Kry�ka zamilk�a, ale jako� nie �pieszy�a si� z opuszczeniem mojego pokoju. Podczas gdy jad�em dro�d�owe ciasto i popija�em je kaw�, Kry�ka przygl�da�a mi si� z bardzo skupion� min�. Nagle powiedzia�a wolniutko:
- Pan mo�e mi si� przyda�... oczywi�cie, je�eli pan b�dzie chcia� zaj�� si� t� spraw�...
- Jak� spraw�, Krystynko?
Nie odpowiedzia�a od razu, dopiero po chwili i przyznam si�, �e jej o�wiadczenie zdziwi�o mnie. Mo�e nawet wi�cej ni� zdziwi�o.
- Potrzebna mi rada. W tym domu dziej� si� dziwne rzeczy.
- Mo�e ci si� tylko, tak zdaje? - zapyta�em, ale by�o co� w g�osie Kry�ki, co sprawi�o, �e zapyta�em bez przekonania.
- Nie zdaje mi si� - odpar�a. - Wiem. Na przyk�ad, ta skrzynia...
W tej samej chwili co� przelecia�o przez pok�j i na twarzy Kry�ki wyl�dowa� ma�y, przejrza�y pomidor. Podbieg�em do okna. Krzewy przed moim oknem chwia�y si� jeszcze i wydawa�o mi si�, �e widz� pomi�dzy nimi ��t� plam�, kt�ra szybko zgin�a mi z oczu.
- Co to za g�upie �arty? - krzykn��em, ale nikt mi nie odpowiedzia�.
Cofn��em si� w g��b pokoju i poda�em Kry�ce sw�j r�cznik.
- Nie, dzi�kuj�. P�jd� si� umy�.
Potar�a policzek wierzchem d�oni, w pierwszej chwili s�dzi�em, �e chce wytrze� sok z pomidora, p�niej dostrzeg�em, �e by�y tam r�wnie� i �zy.
- Tak ci� zabola�o? - zaniepokoi�em si�.
- Och, nie... - powiedzia�a cicho. - Ale teraz sam pan widzi, �e w tym domu dziej� si� niedobre rzeczy. Oberwa�am pomidorem tylko dlatego, �e zachcia�o mi si� m�wi� z panem o tym. Kto� pods�uchiwa� pod oknem...
- Kto?
- Nie wiem - wzruszy�a ramionami. - Nie wiem w�a�nie...
Kry�ka sta�a ju� przy drzwiach i trzyma�a r�k� na klamce, kiedy nagle odwr�ci�a si� i zapyta�a cicho:
- Kiedy pan mieszka� w tym pokoju w czasie poprzedniego pobytu u dziadka, ta skrzynia ju� sta�a tutaj, prawda?
Spojrza�em na d�bow� skrzyni�, kt�rej zawarto�ci Prot tak strzeg� przede mn�.
- Z pewno�ci�! - odpar�em z przekonaniem.
- Czy pan wie, co w niej jest?
- Nie. Nie zagl�da�em do niej nigdy. A ty?
- Ja te� nie. Klucze od k��dki dziadek zawsze trzyma przy sobie. Nawet w nocy k�adzie je pod swoj� poduszk�. Wydaje mi si� w�a�nie - Kry�ka �ciszy�a g�os jeszcze bardziej - �e jest w tym wszystkim jaka� tajemnica...
Spojrza�a na mnie z nag�� nieufno�ci�.
- Mo�e pan s�dzi, �e ja sobie co� zmy�lam? Nie, prosz� pana! - zapewni�a mnie. - Kiedy� opowiem panu wi�cej, ale teraz musz� ju� i�� do kuchni.
- Poczekaj, Krysiu! - chcia�em zatrzyma� j� jeszcze na chwil�, ale pokr�ci�a g�ow� przecz�co.
- Nie, nie teraz. O tej rozmowie nikt nie b�dzie m�g� wiedzie�, nikt! O, s�yszy pan? - znieruchomia�a nagle.
Zacz��em nas�uchiwa�, ale z g��bi domu dobiega� jedynie nieokre�lony jazgot.
- Co to jest? - zapyta�em.
Kry�ka spojrza�a na mnie z wyra�nym obrzydzeniem. I dopiero wtedy zorientowa�em si�, �e to przez radio �piewa� kt�ry� z bigbitowych zespo��w.
Tego dnia Babetka sp�ni�a si� na obiad.
- Zawieruszy�a si� gdzie�, od po�udnia na oczy jej nie widzia�am! Z ni� to tak zawsze - gdera�a Anita. - Gdzie� �azi, nad czym� rozmy�la, wykapany dziadek!
Spojrza�a na Prota, ale ten tylko u�miecha� si� dobrotliwie i nawet jednym s�owem nie skwitowa� przycink�w.
- Ona najbardziej z usposobienia jest do Prota podobna - m�wi�a dalej Anita. - Te� taka jak Prot dziwna, ca�kiem nie do ludzkiego �ycia. Oni s� jak owady jakie�, motyle albo biedronki, tylko tak by si� snuli po �wiecie, tu na ro�lince przycupn��, tam drzewo oblecie�, a tu znowu jaki� kwiat obejrze�. To by im si� podoba�o! Jak, Procie, nie mam racji?
- Mo�e i masz, Anito - powiedzia� Prot wolno - mo�e i masz. Ale taka znowu z�a ta Babetka nasza nie jest, chocia� w dziadka posz�a.
- A czy ja m�wi�, �e z�a - �achn�a si� Anita. - Tego mi nie przypisuj, Procie, bom tak nie m�wi�a. Dziwna, powiedzia�am. A dziwna nie znaczy z�a. Nala� ci jeszcze kompotu, Janie Sebastianie?
Podsun��em sw�j kubek pod brzeg wazy, Anita nalewa�a mi kompot uwa�nie, �eby nie poplami� serwety. Nagle drgn�a, bo drzwi od ganku trzasn�y g�o�no.
- Babetka - mrukn�a Kry�ka - czyli motyl albo biedronka.
- Przepraszam za sp�nienie, ale zasz�am daleko, nie spojrza�am na zegarek, i tak jako�...
- To na drugi raz patrz, kiedy trzeba. Cho�by co pi�� minut. A nie �ebym musia�a os�bki jakie� odgrzewa�, ka�demu o innej porze. - burcza�a Anita, ale bez gniewu.
Obejrza�em si�, bo Babetka ca�y czas sta�a za moimi plecami, nie podchodz�c do sto�u. Ubrana by�a w kr�tk� p��cienn� sp�dnic�, i jaskrawo��t� bluzk�. A wi�c to chyba ona mign�a w krzewach malin pod moimi oknami! Zauwa�y�em, �e ma r�ce podrapane do krwi.
- Bi�a� si� z kotem, Babetko? - zapyta�em, kiedy ju� usiad�a przy stole. Pochwyci�a m�j wzrok.
- Ach, to!... Nie, po, prostu, kiedy by�am w lesie, a w�a�ciwie, kiedy przechodzi�am przez zagajnik... Dzi�kuj�, Anito. Jestem strasznie g�odna.
Nachyli�a si� nad talerzem postawionym przez Anit� i pilnie zaj�a si� jedzeniem. Obserwowa�em j� nadal, a� wreszcie uda�o mi si� zauwa�y� spojrzenie, kt�re w pewnej chwili skierowa�a na Kry�k�, w�a�ciwie na twarz Kry�ki, na miejsce pod okiem, zaczerwienione od uderzenia pomidorem. I nie zapyta�a, co jej si� sta�o, chocia� ka�dy pyta� o to i ka�dy zreszt� otrzymywa� t� sam� odpowied�: "Uderzy�am si� o pal, kt�ry podtrzymuje sufit w starej kuchni". Potem Babetka opu�ci�a wzrok i spokojnie jad�a - zup� szczawiow�. Je�eli dzia�y si� w tym domu rzeczy zastanawiaj�ce Kry�k�, to zachowanie Babetki by�o pierwsz� rzecz�, kt�ra zastanowi�a mnie osobi�cie.
Wypi�em kompot i w�a�nie zamierza�em uda� si� do swojego pokoju, aby wreszcie rozpocz�� prac�, kiedy rozleg�o si� g�o�ne ujadanie ps�w.
- Wyjrzyj, Tomek! - poprosi� Prot. - Sp�jrz, czego one tak ha�asuj�! Tomasz wsta�, podszed� do okna i odwr�ci� si� szybko.
- Wopista z psem! - zakomunikowa�. - Idzie w stron� domu.
Prot nie ruszy� si� z miejsca, natomiast Kry�ka zaniepokoi�a si� wyra�nie.
- Czego on tu szuka, dziadku?
- A czy ja wiem? Czego� tam musi chcie�. Z sieni dobieg� nas g�os Anity.
- A dzie� dobry, dzie� dobry! Niech�e pan wejdzie, pan le�niczy jeszcze przy stole, ale zaraz go poprosz�.
Wesz�a do pokoju nios�c drugie danie dla Babetki, za ni� ukaza�a si� w drzwiach wysoka posta� w mundurze.
- Przeszkadzam? - zapyta� wopista. - Dzie� dobry pa�stwu. Du�o czasu nie zajm�...
- Prosimy, niech pan siada! - Prot uni�s� si� z miejsca, u�cisn�� wyci�gni�t� d�o�. - Mo�e pan woli i�� do kancelarii? - zapyta�.
- Nie, mo�emy tu porozmawia�. Ja mam tylko jedno pytanie do pana, panie le�niczy.
Usiad� na krze�le, czarny wilczur stan�� obok jego kolan. Dwie pary oczu, jedne ludzkie, drugie psie, przesuwa�y si� po naszych twarzach. Wreszcie zatrzyma�y si� na mojej.
- Nikogo obcego pan u siebie nie ma? - zapyta� wopista Prota.
- Obcego nie mam... - odpar� Prot spokojnie. - Przyjaciel z dawnych lat przyjecha� wypocz��, ot i wszystko.
- To pan? - wopista ci�gle patrzy� na mnie.
- Tak.
- Meldowa� si� pan?
- Jeszcze nie. Przyjecha�em dopiero wczoraj, ale zemelduj� si�, obywatelu kapralu! - zapewni�em go.
U�miechn�� si�.
- Tu strefa nadgraniczna - powiedzia�. - Pan sam rozumie, musimy uwa�a�. A �e mamy w�a�nie pewne k�opoty, ja pana poprosz� o dow�d osobisty - za��da� grzecznie.
Prot pos�a� Tomasza po moj� marynark�. Kiedy j� przyni�s�, wyj��em z portfela dow�d osobisty i poda�em go kapralowi. Obejrza� dok�adnie, por�wna� zdj�cie z moj� twarz�.
- Dziennikarz? - zapyta�.
- Tak.
Sprawdzi� jeszcze m�j miejski meldunek, piecz�tk� redakcyjn� i zwr�ci� mi dow�d.
- Dzi�kuj�! I prosz� pami�ta�: radz� panu jak najszybciej dokona� formalno�ci. Biuro jest czynne codziennie od czternastej do osiemnastej.
Spojrza�em na zegarek.
- W takim razie pojad� do miasteczka jeszcze dzi� - zdecydowa�em si�.
- Bardzo dobrze! - pochwali� mnie kapral.
- A pan? Mo�e pana trzeba gdzie� podwie��? Mam samoch�d.
- Nas jest dw�ch! - wopista poklepa� psa po masywnym karku. - Je�eli to mo�liwe, skorzystamy ch�tnie.
- Oczywi�cie. Jeszcze tylko p�jd� po d�ugopis i wype�ni� kart�, bo przecie� Prot musi mi podpisa�.
Prot ju� po�o�y� przede mn� zielony blankiet. Kiedy wchodzi�em do swego pokoju, dogoni�a mnie Kry�ka.
- Pojad� z panem, b�agam! - powiedzia�a cicho. - Niech mi pan nie odmawia, bardzo pana prosz�! To jedyna okazja, jedyna! To wprost znakomicie si� sk�ada! - nalega�a.
- Dobrze, Krystynko - zgodzi�em si� bez wahania.
Kiedy wr�ci�em do jadalni, sta�a ju� obok mojego krzes�a, jakby l�kaj�c si�, �e mog� nie dotrzyma� s�owa i pojecha� sam.
- Ja te� jad�! - zwr�ci�a si� do Anity. - Pan ju� si� zgodzi�.
- Zgodzi�e� si�, Janie Sebastianie? - zapyta�a Anita. - Chcesz j� wzi�� ze sob�?
- Tak! - potwierdzi�em i spojrza�em na Babetk�. Mia�a zaci�ni�te usta i patrzy�a w ziemi�.
- Czy ja te� mog�abym pojecha�? - zapyta�a gwa�townie.
- Przykro mi, Babetko. Jedzie przecie� pan kapral z psem, Krystynka i ja. Mo�e innym razem? Naprawd� bardzo ch�tnie innym razem zabior� ciebie...
- Nie b�d� natr�tna! - powiedzia�a Monika, patrz�c na Babetk� z wyrzutem.
- Ona wcale nie jest natr�tna! Po prostu zapyta�a, czy mo�e te� pojecha�, zwyczajna rzecz! - oburzy� si� Tomasz. - Chod�, Babetko, zagramy w badmintona.
Ruszyli w stron� drzwi, zauwa�y�em, �e Tomasz przepu�ci� Babetk� pierwsz�, sam stan�� w progu i r�k� przytrzymywa� drzwi. To by� grzeczno�ciowy gest m�czyzny, do tej pory nie zauwa�y�em �adnych grzeczno�ciowych gest�w ze strony Tomasza. I w og�le uprzytomni�em sobie, �e w jego g�osie, kiedy zwraca� si� do Babetki, by�o co�, czego nie by�o, kiedy m�wi� do Kry�ki lub do Moniki. Kapral z psem dojecha� z nami a� do Rynku.
- Biuro meldunkowe jest w Radzie Narodowej, o tam! - wskaza� mi niewielki, bia�y budynek obok ko�cio�a.
- Ja tam ju� by�am, trafi�! - zawo�a�a Krystynka. Kapral zasalutowa�.
- Daj g�os! - wyda� komend� psu, kt�ry natychmiast szczekn�� g�o�no.
Jecha�em powoli w stron� Rady Narodowej, Krystynka siedzia�a obok mnie, pochylona do przodu.
- O czym tak my�lisz, Krysiu?
- Zastanawiam si�, kogo on szuka� w le�nicz�wce. Kogo on mia� nadziej� tam zasta�, jak pan my�li?
- My�l�, �e nikogo nie szuka�, po prostu spe�nia� obowi�zek. M�wi� przecie�, �e tu jest pas nadgraniczny i �e musz� by� czujni, to zrozumia�e.
- A Ja my�l�, �e on kogo� szuka�. Wczoraj w nocy widzia�am sama... kto� kr�ci� si� ko�o starej kuchni. Jaki� m�czyzna. I to nie by� ani dziadek, ani Tomasz. To by� kto� obcy.
- M�wi�a� dziadkowi?
- Nnnnie... - odpar�a pocz�tkowo niech�tnie, jakby z wahaniem, potem ci�gn�a ju� ra�niej.
- Kiedy widzia�am tego cz�owieka na pocz�tku zesz�ego tygodnia, wtedy powiedzia�am dziadkowi. "Zdaje ci si�!" fukn�� na mnie. "Noc jest do spania, a nie do siedzenia w oknie!" M�wi�am dziadkowi, �e nic mnie si� nie zdawa�o, �e w starej kuchni kto� na pewno by�. Powiedzia�, �ebym nie rozpowiada�a takich g�upstw, bo Anita i dziewczynki b�d� si� ba�y w nocy spa�...
- S�usznie! - przyzna�em racj� Protowi i zatrzyma�em w�z przed Rad�. Krystynka nie wysiad�a.
- Nie wiem, czy s�usznie... zobaczy�am tego cz�owieka po raz drugi w ko�cu ubieg�ego tygodnia, ze starej kuchni kto� wyszed� do niego, a p�niej obaj poszli do lasu... mo�e si� myl�, ale chyba jednak nie... chyba pozna�am tego m�czyzn�, kt�ry wyszed� z kuchni...
Krystynka spojrza�a na mnie niespokojnie.
- To by� Prot?
- Tak. Kiedy zapyta�am dziadka, o kt�rej poszed� spa�, powiedzia� mi, �e o dziewi�tej. Wi�c kiedy wczoraj znowu zobaczy�am tego obcego cz�owieka, wola�am ju� o nic nie pyta�.
- Mo�e s� sprawy, o kt�rych dziadek nie chce m�wi� nikomu! - chcia�em uspokoi� Kry�k�. - Przecie� nie musi si� wam zwierza� ze wszystkiego.
- Oczywi�cie! - przyzna�a. - Oczywi�cie, mo�e to jest tylko zbieg okoliczno�ci...
- Zbieg okoliczno�ci? O czym ty jeszcze wiesz? Kry�ka spojrza�a na zegarek.
- Mo�e pan si� zamelduje, a ja poczekam tutaj, dobrze? Potem, je�eli pan b�dzie chcia�, wejdziemy do ko�cio�a.
- Lubisz ko�cio�y? - zapyta�em.
- Nie, nie lubi�. Chc� tylko panu co� pokaza�. To b�dzie dotyczy�o zbiegu okoliczno�ci...
- Dobrze! - zgodzi�em si�. - Zaczekaj tu na mnie.
Wysiad�em z wozu i skierowa�em si� w stron� wej�cia do Rady. Opowiadanie Krystyny zaciekawi�o mnie, chocia� by�em pewien, �e Prot nie m�g� robi� nic z�ego, nawet je�eli robi� to "co�" po nocy i w tajemnicy przed reszt� domownik�w.
A mo�e Krystynka robi ze mnie balona? - przemkn�o mi przez my�l. Mo�e to znowu jakie� wymys�y ca�ej czw�rki?
Kiedy sta�em ju� w drzwiach, odwr�ci�em si� i spojrza�em w stron� wozu. Krystynka siedzia�a na swoim miejscu tak spokojnie i z tak smutn� min�, �e ju� sam nie wiedzia�em, co mam s�dzi� o tym wszystkim.
Gdy poda�em dow�d osobisty i kart� meldunkow� urz�dnikowi siedz�cemu przy stole, spojrza� na nazwisko, a p�niej na mnie.
- Aaa! To pan! - powiedzia� tonem, kt�ry wskazywa� na to, �e ju� s�ysza� o mnie.
- Tak, to ja! - odpar�em swobodnie. - Czeka� pan na mnie?
- Ano, czeka�em! - przyzna�. - Ju� si� tu o pana nasze w�adze dopytywa�y, meldowany, nie meldowany? Szukaj� pewno takiego, co si� zameldowa� nie mo�e albo nie chce.
- Powa�nie? Szukaj� kogo�? Urz�dnik wzruszy� ramionami.
- Ja tam nie wiem. To ich sprawy, nie moje. Ja melduj� tych, kt�rzy si� do mnie zg�aszaj�. Tych, co si� nie zg�aszaj�, zameldowa� nie mog�, wi�c mojej winy nie ma... a tu, na pograniczu trafiaj� si� r�ni ludzie...
Nie wypytywa�em dalej, ale zacz�o mi si� wydawa�, �e, by� mo�e, Kry�ka mia�a racj�. Kapral z psem kogo� chyba szuka� w le�nicz�wce.
Ko�ci�, do kt�rego weszli�my z Kry�ka, by� wysoki i mroczny. Tylko przy sklepieniu rozprasza�o si� �wiat�o, zabarwione kolorami witra�y.
- To pi�kne, prawda? - zapyta�a Kry�ka.
Szli�my szerokim przej�ciem pomi�dzy �awkami, w stron� g��wnego o�tarza. Byli�my sami, nasze kroki rozbrzmiewa�y g�uchym echem.
- Tak, Krystynko, bardzo pi�kne.
- Prosz� zwr�ci� uwag� na te witra�e - powiedzia�a.
M�wi�a szeptem, g�ow� unios�a do g�ry i szarymi, uczciwymi oczami Prota spogl�da�a na wysokie okna.
Nie, ona mnie nie oszukuje! - pomy�la�em. Ale i Prot jest z pewno�ci� w porz�dku. Nie ima�by si� brudnych spraw!
- Zauwa�y�em te witra�e, to wspania�a robota - przyzna�em. Kry�ka zatrzyma�a si� nagle.
- A teraz prosz� spojrze� w bok... - szepn�a.
We wn�ce by� o�tarz z wizerunkiem Madonny. Od g��wnego przej�cia prowadzi� do niego czerwony chodnik, po kt�rym szli�my teraz.
- Dlaczego pokazujesz mi ten obraz, Krysiu? Nie jest najlepszy, wydaje mi si�, �e...
- Ach, nie! - przerwa�a mi. - Obraz nie jest wa�ny. Prosz� spojrze� w g�r�.
Tak, tu okna pozbawione by�y witra�y. Kolorowe szybki t�umi�y dost�p �wiat�a. Ale by�o to zwyk�e szk�o wprawione w okienne ramy.
- To jest w�a�nie zbieg okoliczno�ci, o kt�rym m�wi�am... Nie wiem, czy pan s�ysza� kiedy� o tym, b�d�c u dziadka? Nie od niego samego, ale od ludzi w miasteczku. Czy pan s�ysza�, �e te wszystkie witra�e zabezpieczono w czasie wojny, a p�niej zwr�cono ko�cio�owi, i �e brakowa�o tylko tych, w�a�nie tych, z okien obok o�tarza Matki Boskiej?
- Nikt mi o tym nie m�wi� - przyzna�em.
- Tak by�o. Milicja, historycy sztuki, wiele os�b stara�o si� odnale�� reszt�. Szukali tych witra�y wsz�dzie, starali si� odnale�� jaki� �lad. I nic. Dopiero ostatnio...
- Sk�d o tym wszystkim wiesz? - przerwa�em Krysi.
- By�am kiedy� w miasteczku razem z Anit�. Anita posz�a na targ, a ja zajrza�am do ko�cio�a. Proboszcz oprowadza� akurat wycieczk� student�w historii sztuki i opowiada� im o tym szczeg�owo. St�d wiem, �e ostatnio natrafiono na pewien �lad. Znaleziono kogo�, kto b�d�c dzieckiem mieszka� obok plebanii. I ten kto� pami�ta, �e cz�� witra�y skradziono w czasie zabezpieczania, i pami�ta r�wnie�, �e tej samej nocy, kiedy proboszcz stwierdzi� ich brak, jaki� cz�owiek zjawi� si� w domu, w kt�rym mieszka� wtedy odnaleziony teraz �wiadek, i razem z jego ojcem wywozili co� do miejsca odleg�ego, od ko�cio�a o dziesi�� kilometr�w.
- Sk�d wiedzia�, �e w�a�nie o dziesi��? - zainteresowa�em si�.
- Bo pami�ta� - wyja�ni�a mi Kry�ka - �e ci ludzie m�wili do jego matki: "To jest r�wno dziesi�� kilometr�w st�d, do rana wr�cimy, Mary�ka". Powtarzam panu wszystko, co sama us�ysza�am od ksi�dza. W kilka dni p�niej zgin�li rodzice tego �wiadka, on sam mia� dopiero dziewi�� lat. Nigdy przedtem nie widzia� m�czyzny, kt�ry jecha� z jego ojcem po nocy, ani nie s�ysza� wtedy �adnego nazwiska.
- Mo�e wie�li co� zupe�nie innego? - pow�tpiewa�em.
- Nie. On pami�ta, jak matka m�wi�a:
"Czekajcie, jeszcze was kara boska spotka, kto to s�ysza�, ko�ci� okrada�". I p�aka�a.
- No, dobrze, Krystynko, ale od tego czasu min�o ju� tyle lat, �e ten drugi, pozosta�y przy �yciu cz�owiek m�g� tysi�c razy wywie�� witra�e z kraju, zniszczy� je albo przekaza� komu� innemu. To wszystko nie znaczy jeszcze, �e one w dalszym ci�gu znajduj� si� w promieniu dziesi�ciu kilometr�w od ko�cio�a! - t�umaczy�em.
- Oczywi�cie! - zgodzi�a si�. - Proboszcz my�li tak samo jak pan, chocia� poszukiwania ci�gle trwaj�. A jednak bardzo si� boj�, �e...
Krystynka nie doko�czy�a. Sta�a obok mnie milcz�c, jakby najtrudniejsza cz�� jej zwierze� by�a zbyt ci�ka do wyznania.
- Czego ty si� boisz, Krysiu? - zapyta�em �agodnie i nagle poczu�em wielk� sympati� do tego br�zowego, chudego stworzenia, kt�re sta�o obok mnie tak oe�ne troski i obaw.
- Boj� si�, �e tym drugim cz�owiekiem by� nasz dziadek. I nie mog� si� z tym pogodzi�. Dziadek by� dla mnie zawsze symbolem czego� "naj"! Uwa�a�am go dot�d za cudownego cz�owieka i uwa�am nadal, a jednak...
- Na czym opierasz te obawy? Przecie� nie na tym, �e le�nicz�wka jest akurat dziesi�� kilometr�w st�d i �e dziadek mieszka� w niej ju� podczas wojny? To nonsens!
- Tak, to by�oby g�upie, gdybym opiera�a si� tylko na tym. Ale widzi pan, ja s�ysza�am co� jeszcze...
Kry�ka odwr�ci�a si� i z wolna szli�my do wyj�cia.
- Kiedy� przechodz�c obok pokoju, w kt�rym pan teraz mieszka, us�ysza�am, jak dziadek z kim� rozmawia�. Nie wiem, z kim, bo s�ysza�am tylko g�os dziadka. I w�a�ciwie zrozumia�am tylko kilka s��w: "...to moja tajemnica... w naszym ko�ciele przy o�tarzu Matki Boskiej... skarb wi�kszy, ni� my�lisz... nie zagl�dam do tej skrzyni nigdy i boj� si�, �eby czas nie zniszczy�...". Tyle s�ysza�am, ale to chyba dostatecznie du�o, prawda?
Nie odpowiedzia�em. To by�o du�o, Krystynka mia�a racj�. Wyszli�my przed ko�ci�. Chcia�o mi si� pi�.
- Chod�, Krystynko, widz� jaki� sklepik, mo�e b�dzie tam woda sodowa.
Wody nie by�o, s�odka oran�ada nie zaspokoi�a pragnienia. W nie najlepszym humorze wsiad�em do samochodu. Krystynka usiad�a obok mnie smutna i zamy�lona. Zrozumia�a, �e nie potrafi� �adnym szybkim i logicznym wyja�nieniem rozproszy� jej obaw.
- Powt�rzy�am panu to, co sama wiem - powiedzia�a, kiedy ruszyli�my w drog� powrotn�. - Mo�e panu uda si� przekona� jako� dziadka, �eby zwr�ci� wszystko. Bo my�l�, �e trzeba spr�bowa�, mo�e dziadek zrozumie...
Zauwa�y�em obaw� w jej wzroku. Mo�e l�ka�a si�, �e z punktu powiadomi� o wszystkim milicj�?
- Oczywi�cie, �e najpierw nale�y go przekona�! Je�eli twoje obawy s� s�uszne, bo mo�e nie s�! - zastrzeg�em.
- I trzeba si� spieszy�, bo przecie� nie wiadomo, po co ten kto� przychodzi do dziadka po nocy... - nagli�a mnie nieudolnie.
- B�d� si� stara� mo�liwie szybko wyja�ni� t� spraw�, Krysiu!
- Ale jak pan to zrobi? - zapyta�a. - Od czego pan zacznie?
- Nie wiem! - odpar�em. Bo naprawd� nie wiedzia�em, od czego mam zacz��.
II. LUDZIE JAK WIATR
Wr�cili�my do le�nicz�wki przed zachodem s�o�ca, powietrze by�o parne, nieruchome, nawet odrobina wiatru nie chwia�a koronami drzew. Poczu�em si� zm�czony. Zajrza�em do kuchni i �apczywie wypi�em kubek kompotu, kt�ry Anita zostawi�a dla mnie z obiadu.
- P�jd� si� po�o�y�, Anito.
- A pewno! Przyjecha�e�, Janie Sebastianie, odsapn�� troch�, a nie odsapn��e� ani przez chwil�. Pewno, id�, si� po��. Jak b�dzie kolacja, przy�l� kogo� po ciebie, najpr�dzej Babetk�, bo taka smutna chodzi�a, jak�e� z Kry�k� pojecha�, �e a� mi �al by�o patrze�. Polubi�y ciebie dzieciaki, widzisz ty to?
- Tak. One s� zreszt� bardzo mi�e - powiedzia�em, staraj�c si� zapomnie� o swoim pierwszym wra�eniu.
M�j pok�j, p�nocny, by� mniej nagrzany od innych. Wyci�gn��em si� na ��ku i usi�owa�em zasn��. Nie mog�em jednak. Przypomina�o mi si� ci�gle opowiadanie Kry�ki i bardzo chcia�em znale�� jaki� pro�ciutki szyfr, kt�ry pozwoli�by mi rozwi�za� Krysin� �amig��wk�. M�g�bym wtedy p�j�� do niej i powiedzie�: No i zobacz, Krystynko, jakie to by�y dziecinne mrzonki!
Przez p� godziny przewraca�em si� na ��ku usi�uj�c zasn��. Wreszcie wsta�em i wyszed�em do sieni. Z kancelarii dobieg� mnie kaszel Prota. Uchyli�em drzwi. Prot siedzia� przy stole, pracowicie pochylony nad rachunkami. Od czasu do czasu przesuwa� kr��ki liczyde�.
- Czy mog� przeszkodzi�, Procie? - zapyta�em.
Skin�� g�ow� i dalej podsumowywa� jak�� rubryk�. Dopiero kiedy sko�czy�, podni�s� wzrok i spojrza� na mnie. Siedzia�em ju� na wprost niego.
- Co tam, Janie Sebastianie? - popatrzy� na mnie uwa�nie.
- W�a�ciwie to nic takiego, Procie. Chcia�bym po