2568
Szczegóły |
Tytuł |
2568 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2568 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2568 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2568 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
ROMANTYCZNE I DZIWNE OPOWIE�CI
Spis tre�ci
Dwie przygody najmilszego ze z�odziei 3
Przykre po�o�enie 18
Dwaj samob�jcy 28
Muzyk 37
Biedny cz�owiek 49
Strach oczu 61
Zawsze cz�owiek 72
Bezczelna figura 87
DWIE PRZYGODY NAJMILSZEGO ZE Z�ODZIEI
I
Rzecz jest godna zastanowienia, �e pan J�zef Karczoch zosta� wreszcie z�odziejem: a dlatego "wreszcie", albowiem mi�e to z wielu wzgl�d�w indywiduum stara�o si� przez wiele lat przystosowa� do jakiego� zawodu, a �ci�lej m�wi�c, stara�o si� zaw�d przystosowa� do siebie; jednak ka�dy zaw�d przynosi� mu niewiele, bo tylko - zaw�d. Pan Karczoch mia� tedy wiele powod�w do melancholii; nic mu si� nie wiod�o. W m�odych swoich leciech ukrad� po raz pierwszy kilka ksi��ek szkolnych kolegom, a poniewa� Ellen Key by�a niemowl�ciem dopiero, nie mog�a go przeto uchroni� przed wpojeniem, cokolwiek gwa�townym, kilku grubszych zasad katechizmowych.
- I za co - za zwyczajn� kradzie� literack� - m�wi� pan J�zef Karczoch - ukrad�em bowiem cudz� ksi��k� tylko...
Zra�ony do �ycia, kt�re na niego patrzy�o do�� niech�tnie, mniej wi�cej jak policyjny komisarz na przyniesionego do biura podrzutka, pan Karczoch sta� si� zasadniczo smutny. I to by�a jego jedyna zasada, chocia� i j� p�niej utraci�, co si� objawi�o dosadnie weso�ym poj�ciem za ma��onk� by�ej panny, z jednego zawodu praczki, z drugiego za� kobiety w ca�ym tego s�owa znaczeniu - wolnej. Poniewa� jednak J�zef Karczoch wszed� wreszcie w siebie (w braku gorszej spelunki wchodzi� w siebie) i ujrza�, �e mu po prometejsku zmniejsza si� w�troba, wyjadana mu przez �on�, zbuntowa� si� i zerwa� p�ta. Okrad� tedy ma��onk� swoj�, a pozostawiwszy jej cze�� i dobre imi�, zabra� jej wszystko poza tym, oskar�y� j� - w komisariacie o kradzie�, co mia�o by� znakomitym wybiegiem w stylu Conan Doyla, i wyjecha�.
J�zef Karczoch bywa� w Pary�u (J. d'Artichaut, bez bli�szego adresu), by� w Ameryce, by� w Australii. Przez czas jaki� by� matadorem w Sewilli, sprzedawa� szkaplerze w Lourdes, szuka� z�ota w St. Francisco, by� "je�d�com wy�szej szko�y" w cyrku w Chicago, by� braciszkiem w gminie "ludzi natury". Ach! by� jeszcze w�drownym kaznodziej�, chocia� 'nie mi�d mu z ust sp�ywa�, lecz w�dka, i gra� kt�rego� z aposto��w na scenie w Oberamergau. Wtedy to ukrad� chlamid� swojemu koledze aposto�owi Szymonowi Judzie.
A potem tragedi� historyczn� napisa� J�zef Karczoch, w wielu aktach i w wielu obrazach, pomin�wszy to, �e pisa� wiersze. Pisa� wiersze sm�tne, bardzo nastrojowe, bardzo czu�e. O mi�o�ci pisa�. J�zef Karczoch mia� serce mi�kkie, mia� sentyment du�y i bardzo by� nieszcz�liwy. Mia� zreszt� to wszystko, o czym si� pisze w krytyce o nowym zbiorze poezji, "kt�ry w powodzi tomik�w tym si� odznacza, �e itd... i na p�kach ksi�garskich wybitne zajmuje miejsce"...
Od takiego wolnego zawodu, jak literatura, jeden krok do drugiego wolnego zawodu. J�zef Karczoch s�dzi� tak przynajmniej, t�umacz�c si� wymownie przed tak� �ajdack� figur�, jak sumienie, kiedy wy�ama� pierwszy w �yciu zamek. Karczoch t�umaczy� to sobie nieposkromion� ��dz� przyg�d; zauwa�y� jednak nale�y, �e mimo tego rycerskiego patosu J�zef Karczoch wcale przyg�d nie szuka� i stara� si� st�pa� jak najciszej. Jednak poezja w nim by�a. Kiedy, w�amawszy si� do mahoniowego biurka, znalaz� paczk� list�w zwi�zanych r�ow� wst��eczk�, zabra� je wraz z dwoma srebrnymi lichtarzami i ca�� noc, do bia�ego rana, czyta� listy i - p�aka�.
J�zef Karczoch p�aka�... Kiedy czyta� ust�p: ...bo nie zostanie mi wtedy tylko trucizna i ona mi da rozkosz �mierci, kt�ra �askawsza b�dzie, ni�li Ty by�a� dla mnie..., Karczoch otar� �z� r�kawem i szepta�: - straszne! straszne!...
A kiedy przeczyta�: dzi� przespa�em noc na rewolwerze, czy ty rozumiesz, okrutna, na re-wol-we-rze!... Karczoch j�kn��: - Ten cz�owiek cierpia� prawdziwie! - Ca�y dzie� potem by� smutny i oba przepi� lichtarze.
Czy� nie godzien sympatii cz�owiek ten? G�ow� mia� bardzo dumn�, zawsze powa�n�, twarz nieco dramatycznie ponur�; bujne w�osy rozmierzwione, jak przysta�o na poet�; oczy troch� nerwowo niespokojne, jak przysta�o na z�odzieja; na palcu ukradziony gdzie� sygnet, jak przysta�o na cz�owieka nie byle jakiego pochodzenia. Zawsze chodzi� w tu�urku, kt�rego ko�nierz podnosi�, albowiem, jako by�y cz�owiek natury, nie u�ywa� ko�nierzyk�w, i zawsze mia� lakierowane kamasze, chocia�by doprowadzone do tego stanu b�yszcz�cej �wietno�ci z ��tych but�w, polakierowanych czym� �wiec�cym, byle czarnym. U�ywa� te� cylindra sposobem ludzi powa�nych: szewc�w, poet�w i profesor�w uniwersytetu, radc�w miejskich i przedsi�biorc�w pogrzebowych.
A oto ujrzymy Karczocha w dziele jego. Wiecz�r ju� jest bowiem i pachn� bzy, g�szcz bz�w kryj�cych ustronn�, samotn� will�, w kt�rej jedno okno tylko o�wiecone patrzy z g�upia w zmrok wieczorny. Karczoch kr��y doko�a jak zadumany, samotny w��cz�ga, kt�ry przyszed� s�ucha� s�owik�w.
Rozanieli� go cichy wiecz�r wiosenny. Karczoch zdj�� sw�j cylinder, przystan�� i dysza�; zdaje si�, �e nie obchodzi�o go nic na �wiecie, pr�cz bz�w i chrab�szcz�w. Bodaj, czy w tej chwili nie szuka� rym�w, bo zamy�li� si� bardzo, zupe�nie machinalnie splun�� na cylinder i machinalnie pocz�� go g�adzi� r�kawem; w ten spos�b przybywa�o mu blasku, co Karczoch ceni� nadzwyczajnie.
Cicho by�o i coraz ciszej; Karczoch powl�k� si� ostro�nie w cie�, obejrza� si� i czeka�. Coraz ciszej; wille w oddali zacz�y do siebie gada� roz�wietlonymi oknami jak oczyma. Potem im oczy �lep�y, ciemno�� by�a doko�a, tylko w samotnej willi okno mdla�o �wiat�em. Karczoch ostro�nie posun�� si� ku ogrodzeniu i pilnie patrzy�; sylwetka kobieca mign�a 'kilka razy na szybie.
- Samotne biedactwo! - pomy�la� Karczoch - m�� ba�wan gdzie� pije...
Karczoch by� z gruntu poczciwy.
Obejrza� si� jeszcze kilka razy, bardzo poza tym spokojnie, i zacz�� mozolnie prze�azi� sztachety.
- Jak Napoleon przez Alpy - szepn��, wydostawszy si� na terytorium, hipotecznie nie na niego zapisane.
Przystan�� i nas�uchiwa�.
Nic... Cisza... Karczoch zrobi� g�b� gro�n�, jak wypada�o z chwili, i zacz�� si� ostro�nie posuwa� ku domowi. Omija� kwiaty, aby ich nie depta�. Bardzo mi�y z�odziej...
Wszed� na schody.
Cicho...
Drzwi otwarte.
Karczoch wytar� nogi o rog�k� i wsun�� si� przez drzwi tym piruetem w�owym, jakim wchodzi z�odziej do cudzego mieszkania, �ydowin z wekslem, poeta pocz�tkuj�cy do gabinetu literackiego referenta, petent do ministra, aktor do dyrektora, m�� wracaj�cy p�n� noc�.
W przedpokoju - jako �ywo! - Karczoch zdj�� z g�owy cylinder.
- Kobieta jest w tym lokalu - pomy�la� - trzeba by� z uszanowaniem.
W tej chwili tr�ci� nog� jakowe� wieszad�o i pot mu wyszed� na czo�o.
- Kataklizm! - pomy�la�. - Apokalipsa! - albowiem Karczoch nawet w chwilach niebezpiecznych u�ywa� wyra�e� tragicznych, z domieszk� patosu. Ukry� si� za czym� tam i czeka�. W przyleg�ym pokoju kto� si� ruszy� i bieg� ku drzwiom. Niewiasta pi�kna wyjrza�a przez drzwi i zaszczebiota�a: - "To� ty?" - Nic. Cisza. Karczochowi serce poderwa�o si� w piersi; niewiasta zamkn�a drzwi i posz�a.
- Ucisz si� serce! - szepn�� Karczoch - to by�a rusa�ka.
Potem st�pa� dalej.
Otworzy� jakie� drzwi, potem drugie. Pad�a na� blada struga �wiat�a z oddalonego pokoju, w kt�rym si� �wieci�o. Karczoch zmru�y� oczy, potem patrzy�. Niewiasta czyta�a, czy co� takiego. (Co mo�e robi� niewiasta?) Bardzo by�a niespokojna i ci�gle spogl�da�a w stron� drzwi, wiod�cych do przedpokoju. Karczoch spojrza� na ni� z zadowoleniem.
- Nie do twarzy jej tylko w bia�ym - pomy�la� - zreszt� owszem, owszem...
Rozpatrywa� teren dzia�ania; by� w salonie czy czym� takim; podszed� do kominka, na kt�rym sta�y dwa biusty niewie�cie. Z lekka stukn�� palcem w jeden.
- Br�z! - szepn�� - bardzo s�usznie. Coraz mniej na �wiecie br�z�w. Dywany tak�e niezgorsze...
Rozejrza� si� po pokoju z min� znawcy, jakby galeri� ogl�da�. Zauwa�y�, �e okno do ogrodu otwarte, co go nape�ni�o zadowoleniem. Zdj�� tedy po cichutku oba biusty z kominka i z�o�y� je w pobli�u okna. Potem drobiazgi wybiera� ze znajomo�ci� rzeczy; zachowywa� si�, jednym s�owem, jak dyrektor muzeum.
- A to co? - szepn�� nagle.
Skrzypn�y w oddali drzwi, kto� przyszed�.
Karczoch spojrza� ostro�nie; niewiasta zerwa�a si� z krzes�a i zawis�a komu� na szyi. (C� mo�e innego robi� niewiasta?) Karczoch sta� niezdecydowany; do�� niebezpiecznie by�o czeka�. Ukry� si�? Nie ma gdzie... Wi�c patrzy�. Niewiasta okrywa�a m�odego jakowego� gentelmana poca�unkami.
- To nie m��... - rzek� sobie bardzo s�usznie g��boki znawca �ycia, J�zef Karczoch.
I nie wiadomo dlaczego, uradowa� si�. Kombinowa� bardzo rozumnie:
- To nie m��, z ca�� pewno�ci�, a je�eli nie m��, w takim razie on si� wi�cej boi ode mnie, chocia� ja si� w�a�ciwie nie boj�. Bo mnie tylko zamkn�, a jego nabij�...
Lecz sta�a si� rzecz przykra, albowiem pi�kna pani i pi�kny pan zdradzili wyra�n� ochot� przej�cia w miejsce operacji Karczocha.
- Moi chlebodawcy tu id�... Do diab�a! To mo�e by� moje Waterloo! - j�kn�� J�zef Karczoch i da� susa drog� kochank�w, ksi�yca i z�odziei przez okno.
- Ha!... - J�kn�� w tej�e chwili g��boko...
Przewr�ci� kogo� i zosta� uj�ty za nog�.
Ten kto� porwa� si� z ziemi i zdradza� ochot�, zgo�a barbarzy�sk�, zaduszenia ozdoby z�odziei, wykwintnego poety w wolnych chwilach, J�zefa Karczocha, autora historycznej tragedii.
- Kto to? - rycza� (cicho wprawdzie bardzo, lecz rycza�) cz�owiek niewykwintny, do kt�rego Karczoch ju� od pierwszej chwili poznania czu� gwa�town� i wcale nie ukrywan� niech��.
Karczoch podni�s� si� z trudem i rzek� z niesmakiem:
- Z�odziej, do us�ug...
Zaznaczy� jednak nale�y, �e wcale nie pochyli� g�owy.
- �ajdaku!
Karczoch spojrza� powa�nie, mo�na nawet rzec, tragicznie:
- Nie mam przyjemno�ci zna� pana...
By�a w tym duma cz�owieka, nad kt�rym ci��y wprawdzie przemoc, ale cz�owieka, kt�ry ma maniery.
Jegomo��, kt�ry zaw�adn�� wybitn� indywidualno�ci� J�zefa Karczocha, spojrza� na niego z w�ciek�o�ci�.
- Czego� tu chcia�, �otrze?
J�zef Karczoch obejrza� go powoli, z pewnego rodzaju politowaniem; wyd�� wargi, u�miechn�� si� bardzo, ale to bardzo ironicznie i rzek� szeptem, wybijaj�c wyrazy, bardzo znacz�co:
- Szanowny pan pozwoli... Szanownemu panu idzie zapewne o to, aby teraz, m�wi� wyra�nie: teraz nie podnosi� g�osu... Wi�c si� dziwi�, �e szanowny pan tak krzyczy, powtarzam, krzyczy. Daruje pan, ale innego wyra�enia u�y� na to nie mog�. Tu si� Karczoch u�miechn�� zjadliwie i doko�czy�:
- A tam - wskaza� r�k� okno - mog� us�ysze�...
Spojrza� na jegomo�cia z niesmakiem i z pewn� wy�szo�ci�.
W tej chwili jegomo�� chwyci� go kurczowo za r�k� i wpi� si� w ni� palcami.
- Cicho, �otrze! - szepn��.
- Jak pan uwa�a - odrzek�, nie spiesz�c si�, Karczoch.
Jegomo�� nas�uchiwa�; twarz mu si� mieni�a i mia�a wyraz mocno apoplektyczny. Karczoch spojrza� na niego niedbale, z min� znudzon�, bardzo bowiem lubi� wszelkie pozy w chwilach nastrojowych. Rzek� jednak po chwili sentencjonalnie, z pewnym obni�eniem g�osu:
- Obaj jeste�my biedni...
Jegomo��, mimo wszystko, spojrza� na niego jak na wariata.
- Co� powiedzia�?
- Powiedzia�em, �e obaj jeste�my biedni. Tak, panie, ka�dy cz�owiek jest biedny ju� w �onie matki swojej...
Karczoch my�la� przez chwil�, tragicznie zamy�lony. Potem, wskazuj�c rzutem g�owy nieszcz�sn� will�, rzek� znacz�co:
- Pan jest... tego... �e tak powiem, m��?...
Jegomo�� spojrza� na niego jak wilk.
- Milcz!
- Wi�c m��... - zakonkludowa� Karczoch. - Ha! �ycie jest przykre, drogi panie, s�dz�, �e nawet, panie hrabio, zwa�ywszy, �e g�ow� masz pan bardzo zdegenerowan�...
Potem si� sm�tnie zamy�li�. A kiedy wytrzyma� w tej pozie chwil� wra�enia swoich s��w, zwr�ci� si� do jegomo�cia z ��daniem, przez p�, i to bardzo tylko idealnie, uzasadnionym:
- S�dz�, �e ju� mog� odej��?
Spojrza� na jegomo�cia troch� z obaw�, troch� z nadziej�, troch� kpi�co.
- Ani mi si� rusz - sykn�� m�� - z�odziej jeste�. Na sucho ci to nie ujdzie.
J�zef Karczoch zachowa� si� z godno�ci�. Przekrzywi� drwi�co usta i m�wi�:
- S�usznie, s�usznie... Ale s�dzi�em, �e kiedy pan ma nieszcz�cie w familii...
Nie doko�czy�, gdy� srogi m�� �cisn�� mu r�k�, t� spracowan�, biedn� r�k� tak silnie, �e wrodzonej bohatersko�ci Karczocha zawdzi�cza� nale�y jego pogardliwe w tej chwili milczenie.
- Rozumiem - rzek� - rany bol�. Wiem o tym.
Stali tak d�ug� chwil�: m�� nas�uchuj�c, Karczoch pos�gowo pi�kny, zimny, nieporuszony, tylko troch� poirytowany.
Po chwili jednak pocz�� uciemi�ony dramaturg tonem perswazji:
- Pan �le robi... Przepraszam, �e m�wi�, ale m�wi� cicho. Ot� pan �le robi, o�mielam si� nawet powiedzie�, �e do�� g�upio... Niech mnie pan tak nie ci�nie, bo s�dz�, �e nag�y krzyk nie b�dzie panu mi�y... A dlatego g�upio, bo jeszcze �aden Kaligula nie wygra� dw�ch bitew, na dwa fronty. I nikt, uwa�a pan, dw�ch srok od razu za ogon nie z�apa�. To jest prawda odwieczna, mo�na powiedzie� nawet, prawda narod�w... Tak, teraz dobrze... Wcale nie uciekn�, niech mnie pan nawet zupe�nie nie trzyma.
- Zaimponowa�em mu Kaligul� - pomy�la� Karczoch - idiota!
- Pst!... - sykn�� m��.
Karczoch przyczai� si�.
M�� nachyli� si� ku Karczochowi:
- By�e� tam?
- Obym by� tego unikn��!
- Widzia�e� ich?
- Owszem, owszem... Nie mog� powiedzie�, �ebym nie widzia�...
- Pani� i pana?
- Mo�na si� i tak wyrazi�, lepiej jednak nie tak konwencjonalnie.
- Milcz, g�upcze! Co widzia�e� jeszcze?
Karczoch przymru�y� filuternie jedno oko.
- Dwa prawdziwe br�zy, na kominku w salonie...
M�� uderzy� go r�k� w bok.
- �ajdaku! bez z�odziejskich figl�w... Co widzia�e�?
Karczoch westchn�� bole�nie.
- Gdybym, �askawy panie, mia� ochot�, poszed�bym sobie z tego niewdzi�cznego domu, nie powiedziawszy panu nawet: - dobranoc, co najwy�ej: - do widzenia, ale tkwi� tu ko�o pana, bo mnie ta ca�a sprawa interesuje ze strony romantycznej. A pan si� awanturuje. Niech�e pan nie b�dzie tak cholerycznie impertynencki, bo narobi� krzyku, potem mnie pan b�dzie szuka�. Zreszt� wygl�da pan inteligentnie; mo�e si� myl�, ale pan tak wygl�da, wi�c niech�e si� pan u stu diab��w uspokoi...
M�� spojrza� na niego ze w�ciek�o�ci�, ale mu przyzna� racj� we wzburzonej duszy.
Karczoch dorzuci� wreszcie:
- Zreszt� jestem cz�owiekiem wykszta�conym...
I umilk�.
M�� my�la�, d�ugo my�la� bezradnie.
Romantyczny rzezimieszek sta� spokojnie; ani mu przez my�l nie przesz�o, aby ucieka�. Weso�ym swym spostrze�eniem podzieli� si� natychmiast z nieszcz�liwym m�em:
- Wcale nie uciekn�. Owszem, pomog� panu. O co tylko panu idzie?
Karczoch u�miechn�� si� w tej chwili jadowicie.
- Pan prawdopodobnie jest w tej chwili w klubie?
- Jak to w klubie?
M��, zdenerwowany, nie rozumia� czasu tera�niejszego w inscenizacji genialnego autora historycznej tragedii.
- To znaczy - m�wi� szeptem Karczoch - �e poszed� pan do klubu, mia� pan wr�ci� rano, a teraz jest dopiero p�noc. Racja czy nie racja?...
- Owszem, racja.
M�� spojrza� na rzezimieszka z pewnego rodzaju uzasadnionym podziwem, a ten dorzuci� niedbale i lekcewa��co:
- Jak w starej sztuce... Wszystko na �wiecie si� powtarza...
M�� chwyci� go nagle za rami�:
- S�yszysz? �mieje si�!
A� sykn�� z w�ciek�o�ci nieszcz�liwy m��.
Karczoch rzek� �agodnie:
- �miech ten jest srebrzysty, ale niech si� pan uspokoi. Winni ponios� kar�.
Wyrzek� te s�owa z namaszczeniem, a r�wnocze�nie z�owieszczo, gro�nie, po apostolsku. M�owi a� b�ysn�y oczy.
Konfidencja ju� by�a zupe�na. Nieszcz�liwy m�� odrzuci� wszelkie skrupu�y; nie ma broni, kt�rej by zdradzony m�� nie ostrzy� na �on�. A kt� mia� o tym lepiej wiedzie�, jak nie g��boki psycholog, J�zef Karczoch, z�odziej me byle jaki?
Stali teraz bezradni, jakby dotkni�ci jednym nieszcz�ciem; niewiele brakowa�o fantazji poetyckiej rzezimieszka, aby sobie zacz�� wyobra�a�, �e to go w�asna �ona zdradza, by�a panna, zasadniczo praczka.
Zimno by�o.
M�� widocznie postanowi� czeka� wyj�cia swego "wice", swego zast�pcy bez prawnego po temu pozwolenia. Wreszcie natchniony zwr�ci� si� do Karczocha:
- Silny jeste�?
- Dwadzie�cia sze�� byk�w leg�o na arenie w Sewilli...
M�� skombinowa� z tego, nie wiadomo jakim sposobem, �e rzezimieszek jest widocznie silny.
- Utrzymasz mnie na ramionach?
- D�wiga�em �ycie - odrzek� Karczoch.
- Unie� mnie w g�r�, musz� zobaczy�, co si� tam dzieje...
Karczoch pomy�la� chwil�.
- W�a�ciwie nic si� tam dzia� nie mo�e, czego by z g�ry nie mo�na przewidzie�, a po drugie s�ysza�em, �e pan ma sk�onno�� do apopleksji? Czy tak?
Nikt tego Karczochowi nie opowiada�, lecz nieszcz�sny m�� potwierdzi� skinieniem g�owy. Karczoch zrobi� tedy s�uszn� uwag�:
- Wi�c po co ma pan zagl�da� w mroki tajemnicy i nara�a� si� na apoplektyczny atak? Zapewniam pana, �e tam nic z�ego dzia� si� nie mo�e; widzia�em szanown� ma��onk� pa�sk� i jestem pewien, �e kobieta, tak anielskiej pi�kno�ci, ha�by panu nie przyniesie, ale, uwa�a pan, licho nie �pi... o!... nawet si� �mieje!
Karczoch powiedzia� to z wyrafinowanym jadem, bo si� nikt w tej chwili w cichym domu nie �mia�.
Mimo to nieszcz�sny m�� najwyra�niej s�ysza� �miech. J�zef Karczoch spojrza� na niego zwyci�sko.
Potem rzek�:
- Wi�c lepiej ja b�d� patrzy�, a pan mnie podniesie. S�dz�, �e plan m�j jest doskonale obmy�lony i poparty rzeczowymi dowodami. Sta� pan tu... o!... tu...
M�� robi� wszystko pos�usznie, bezwolny we w�ciek�o�ci.
- Tu bli�ej... bardziej w cieniu. Nogi pan rozkracz! Hop!
Karczoch umocowa� na g�owie cylinder i wdrapa� si� na plecy nieszcz�snego m�a.
Ten j�kn��.
- Co widzisz? Gadaj! Pr�dko gadaj! - szepta�.
- Przede wszystkim nic nie widz�, bo ju� ciemno - m�wi� cichutko z wysoko�ci rzezimieszek - a po drugie pan dygoce i wszelka obserwacja na wi�ksz� skal� jest niemo�liwa...
M�a porwa�a w�ciek�o��.
- Gadaj! musisz widzie�!
- Nie sk�ama�em w moim �yciu - szepn�� Karczoch z godno�ci�, a w szepcie tym zna� by�o obra�on� mi�o�� w�asn�, o ile rzezimieszek tego rodzaju mo�e mie� co w�asnego, czego by nie ukrad�.
- Bo�e! Bo�e! - rz�zi� m�� w rozpaczy.
- Cicho! - zakomenderowa� nagle Karczoch.
M�� przyczai� si� i nas�uchiwa�.
- Kto� szed� drog�... - doko�czy� rzezimieszek spokojnie, a wtedy m�� uszczypn�� go w nog�.
- �otrze! Z�a�!
- A w�a�nie teraz widz�...
- Gdzie s�?
- Dobrze nie wiem - szepta� Karczoch - ale niech pan przejdzie w stron� o�wietlonego okna... Zdaje si�, �e tam przeszli...
Rzezimieszek m�wi� serio, z przej�ciem, ale przecie� drwi�co. Najwyra�niej kpi�.
M�� tymczasem d�wiga� sw�j s�odki ci�ar w stron� o�wietlonego okna. Karczoch kierowa� nim z pomoc� n�g.
- Powoli, panie! Ga��zie mokrego bzu zniszcz� mi cylinder, kt�ry bym pragn�� zabra� do grobu... Widz�!
- Co widzisz? M�w! zap�ac�... Zap�ac�, tylko m�w. Karczoch m�wi� powoli, jak obserwuj�cy pozycj� nieprzyjacielsk� �o�nierz m�wi do dow�dcy, zdaj�c mu spraw� ze spostrze�e�.
- S� tam...
- Wiem, �e s�...Co on robi?
- Siedzi przy niej, to znaczy, przepraszam, przy
szanownej pani...
- Przy niej?
Nieszcz�sny m�� pyta� �akomie, zach�annie; mo�na by�o my�le�, �e zgodzi si� na najgorsze, byle tylko w tej chwili m�g� si� o tym dowiedzie�.
- Tak, przy szanownej ma��once...
- A ona? Co ona?
- Kto? Szanowna ma��onka?
- Ona! M�w, co ona robi?
- Siedzi przy nim - szepn�� z�odziej z bardzo sympatyczn� flegm�.
Nieszcz�snym m�em wstrz�sn�� dreszcz.
- �eb cji rozp�atam, je�li tak b�dziesz odpowiada�.
- Przecie� m�wi� logicznie - rzek� Karczoch. - Aha! Jest!
- Co, co jest?
- Nie wiem, czy mog�...
- M�w! Nie b�j si�, m�w!
- Powiem, bo rzecz mnie osobi�cie nie dotyczy, ca�uj� si�...
Biedny m�� rykn��, zatrz�s� si� i zadygota�, jak w febrze.
- Pan p�acze? - odezwa� si� g�os z g�ry - to �le... Po corn ja to powiedzia�?...
M�� uspokoi� si� w tej chwili.
- Dure� jeste�! - rzek� w�ciekle z do�u ku g�rze - co robi�?
- Nie s� wcale zajmuj�cy, wci�� si� ca�uj� - odrzek� genialny dramaturg.
- Ona jego czy on j�? - pyta� strasznym szeptem m��.
Karczoch stara� si� odpowiedzie� wymijaj�co:
- To jest dla pana szczeg� ma�ej wagi, ale w�a�ciwie robi� to r�wnocze�nie. Wprawa, panie, wprawa...
- �otrze! �ajdaku! W �eb ci strzel�!
Karczoch nie wzruszy� si�; za chwil� jednak zaniepokoi� si� wyra�nie:
- Oho! Tr�ba powietrzna!
- Co si� sta�o?
- Id�!...
- Dok�d? - krzycza� ju� m��.
- M�w pan troch� piano... Tu id�!... Ona, to jest szanowna pani, wzi�a na siebie szal. Id� do ogrodu wedle moich strategicznych oblicze�... Ju� wychodz�... Oho! stan�li we drzwiach.
- Co robi�? co robi�?
- Co maj� robi�?! Ca�uj� si�.
Karczoch zeskoczy� na ziemi�; m�� mia� twarz straszn�; oczy na wierzchu; sta� bez ruchu, zaniem�wi�, zdaje si�, �e ju� nawet nie my�la�. Karczoch, m�� we wszelkich sytuacjach bez wyj�cia, tak zwanych dla skr�cenia "kryminalnych" - spokojny, uj�� go za r�k�.
- Ukryj si� pan; tu id�, wi�c je�li pan chce ju� tak koniecznie wiedzie� wszystko, to si� pan ukryj. Ma mu pan rozp�ata� �eb, to trzeba przynajmniej mie� za co... Nieprawda?
- S�usznie... s�usznie... Ty nie uciekniesz?
Karczoch u�miechn�� si� drwi�co.
- Nigdy si� nie wychodzi z opery przed ostatnim aktem - rzek� swobodnie, potem wci�gn�� m�a w g�szcz bz�w.
- Cicho pan sied�! - m�wi� g�osem ju� dow�dcy - b�d� pan jeszcze przez chwil� cierpliwy.
Czekali w milczeniu; zimno by�o i wiatr ich zw�szy� nawet w g�szczu. Wreszcie Karczoch rzek� w antrakcie:
- Pan B�g mnie panu zes�a�. Pan B�g wie, co robi...
M�� spojrza� na niego z bezsiln� nienawi�ci�.
- Naturalnie! - m�wi� nieub�agany rzezimieszek. - Beze mnie by�by pan wpad� do domu, rozbi� dwie g�owy, zastrzeli� z pi��, sze�� os�b (Karczoch uni�s� si� i przeliczy� w uniesieniu) - no i by�by pan mia� wyrzuty sumienia i spraw� skandaliczn� w s�dzie, co cz�owiekowi z pozycj�... Id�!...
Pi�kna para sz�a w ich stron�, swobodna, bardzo weso�a i bardzo mi�a. Karczoch musia� zrobi� uwag�.
- Dobrze wygl�daj� razem - szepn��.
Nieszcz�sny m�� spojrza� mu w oczy i wzrokiem zagrozi� �mierci�. Ale rzezimieszek szepta� dalej:
- Ale co prawda, to pan ma bardzo lekkomy�ln� �on�...
M�� j�kn�� w duszy.
- ...bo, �eby p�n� noc� wychodzi� do ogrodu i zostawia� otwarte drzwi, to jest przecie� lekkomy�lno��! Niechby tak z�odziej w pobli�u...
- �otrze!
- Cicho pan sied�! - rzek� bezczelnie Karczoch.
Para podesz�a blisko, zupe�nie blisko. Rzezimieszek zar�a� w duszy, jak uradowany nadzwyczajnym widokiem ko�, zreszt� by� poetyckiej natury, a sytuacja by�a romantyczna.
- Jak bzy pachn�! - rzek�a cicho ona.
- W istocie, nawet za bardzo - szepn�� rzezimieszek na ucho m�owi.
- Bardzo pachn� - rzek� m�ody gentelman.
- �ajdak! Z�odziej! - zasycza� m��.
Bardzo, jednym s�owem, ciekawy dialog we dwie pary. W g�szczu by�a cisza; rzezimieszek chichota�, ale niewidocznie. M�ody pan uj�� za r�k� czcigodn� �on� ukrytego w bzach m�a. Ten si� w�ciek�.
- Wzi�� j� za r�k�! - uwa�asz - za r�k�! - szepta�.
- We� pan mnie, mo�na zrobi� figur� lanciera... No! Nie szczyp pan, bo krzykn�! Do diab�a!...
- Cicho! m�wi�...
M�wi� m�ody pan:
- Zazi�bisz si�, dzieciaku... okryj si�...
- Kiedy mi tak gor�co...
- Gor�co jej! - jakby z przera�eniem szepn�� m��.
- Panu chyba r�wnie� - odszepn�� liryczny poeta i zawodowy z�odziej, J�zef Karczoch.
M�ody pan otuli� niewiast� szalem, co niewiasta przyj�a z widoczn� nawet w�r�d nocy rozkosz�; lecz nagle, jakby si� jej co� niemi�ego przypomnia�o, wi�c rzek�a:
- On nied�ugo wr�ci...
M�� tr�ci� rzezimieszka i szepn�� prawie �e z rado�ci�, z niezrozumia�� na poz�r, a jednak z bardzo zrozumia�� rado�ci�; ton�� i chwyci� za ostrze brzytwy.
- O mnie m�wi - powt�rzy� cichym szeptem.
- Ma�a pociecha, zreszt� mnie nie zna... - rzecze drwi�co rzezimieszek.
- Ju� jest po pierwszej - rzek� m�ody pan - ale nie wr�ci tak pr�dko. By� w klubie, siada� do kart, kiedy wychodzi�em.
- Szuler! - sykn�a pani.
Rzezimieszek tr�ci� z lekka nieszcz�snego m�a.
- O panu m�wi - szepn��.
M�� sta� w�r�d bz�w jak kamienny, nieruchomy s�up. Nie s�ucha� niczego i ju� niczego nie widzia�. Oni poszli; ona roze�miana, on szcz�liwy.
Rzezimieszek rozejrza� si� w sytuacji.
- Mo�na wyj�� - powiedzia�.
Wyszli z kryj�wki zzi�bni�ci i przemokli od rosy. J�zef Karczoch wygl�da� jak duch, kt�ry� z czarnych duch�w, chadzaj�cych w cylindrze. M�� by� z�amany.
- Gdzie oni s�? - zapyta�.
- W o�wietlonym pokoju.
Rzezimieszek spojrza� prawie �e niespokojnie.
- B�dzie pan strzela�?
M�� wydoby� z kieszeni rewolwer i bardzo pilnie go opatrywa�. Z oczu zamigota�a mu w�ciek�o��; nagle spojrza� na rzezimieszka i rzek�, jak si� m�wi do przyjaciela:
- S�ysza�e�? Powiedzia�a: szuler! Tak czy nie?
Powiedzia�a: szuler?!
Karczoch machn�� r�k�.
- M�j z�oty, po co to bra� do serca? Grasz w karty - i zaraz szuler! Plun�� i koniec. Ja tak�e gram w karty...
- No, widzisz... Ale powiedzia�a: szuler?
- Mo�e nawet i powiedzia�a, ale to jeszcze niczego nie dowodzi... Pan mnie w pocz�tkach naszej znajomo�ci nazwa� z�odziejem, a ja si� nie obrazi�em, a co "z�odziej" lepszego od "szulera"? No, czy nie mam racji? Gdyby tak zaraz wszystko to bra� na serio, co kobieta m�wi, nale�a�oby si� powiesi� w zaraniu �ywota, czego ja nie zrobi�em ani pan nie zrobi�. A dlaczego? Bo jeste�my ludzie inteligentni i znamy metod� walki. Kobieta m�wi "szuler", a serce jej krwawi i krew czerwona si� w nim przelewa, bo pana kocha. S�owo panu daj�! Ja sam mia�em raz �on�, kt�ra, kiedy rzuca�a we mnie przedmiotem tak nadnaturalnie ci�kim jak �elazko do prasowania, uwa�a�a pilnie, aby uderzy� wsz�dzie, byle nie w g�ow�. I w tym jest mi�o�� dramatyczna, mi�o��, powiem nawet, tragiczna, ale zawsze mi�o��. A pa�ska szanowna ma��onka w�a�nie tak wygl�da, bardzo, bardzo... Pan za� zaraz po rewolwer! Albo to sztuka kogo zastrzeli�? To wcale nie sztuka. Tak samo m�g�bym ja zastrzeli� pana, a nie robi� tego, bo po pierwsze nie mam rewolweru, a po drugie, jeste�my, zdaje si�, w przyja�ni. Po co strzela�? Zreszt� to ju� nawet nie w modzie, a pan, kt�ry ma takie modne ubranie, nie b�dzie chyba niemodny w post�powaniu z szanown� ma��onk�, dla kt�rej �ywi� sympati�, mimo �e pot�piam zasadniczo jej spos�b traktowania przysi�gi najwy�szej przed o�tarzem boskim...
J�zef Karczoch, jeden z najmilszych z�odziei, m�wi� bardzo przekonywuj�co; lecz m��, tak ohydnie spotwarzony, nie zwraca� na to uwagi. Chwyci�a go pasja; by� got�w do mordu. Rzezimieszek tedy si� zaniepokoi�. My�la� chwilk�. Potem mu si� twarz rozja�ni�a i bardzo przebiegle si� u�miechn��. Stan�� przed m�em, spojrza� mu dostojnie w oczy i rzek� chytrze:
- Widzi pan, drogi panie, �e mam dla pana wsp�czucie. Siedz� tu z panem trzy godziny, czego by inny na moim miejscu nie zrobi�, bo ja pana bardzo polubi�em, owszem, owszem.
M�� spojrza� na niego z uwag�.
- No i to panu powiem, je�li pan chce ju� tak koniecznie mordowa�, �e �aden cesarz nie wygra� jeszcze bitew bez planu. To si� nazywa strategia, prosz� pana. W szachach tak�e jest strategia, w warcabach tak�e jest. Tu dama i tam dama. Czy� nie prawda? Pan chce zabi� dam�. Dobrze! Ale kr�l ucieknie. Pan wejdzie z rewolwerem, a on ucieknie przez to samo okno, przez kt�re ja uciek�em, tylko �e pana ju� - pod nim nie b�dzie. Zrozumiano?
- Gadaj... gadaj...
- Ot� Napoleon zrobi�by tak: mnie by pos�a�, aby ich wyp�oszy�, a sam czeka�by pod oknem. Ot� ja wejd� do domu i narobi� krzyku; ona, to jest szanowna ma��onka, zemdleje, a on zrobi to, co ja: wyskoczy przez to otwarte okno. I tu b�dzie jego Waterloo: strzela� mu wtedy w �eb albo tylko zrani�. To jest chyba plan naprawd� strategiczny.
M�� my�la�. Bardzo d�ugo my�la�. To si� tylko tak opowiada, �e ka�dy zdradzony m�� zaraz strzela. Nigdy. Ka�dy zdradzony m�� my�li najpierw, czy b�dzie z tego skandal, czy go nie b�dzie, potem dopiero strzela. Ale zawsze przed tym my�li.
- Dobrze! - wyj�kn�� - id�!
J�zef Karczoch u�miechn�� si� szata�sko.
- Niech mnie pan na �mier� pob�ogos�awi; on mo�e my�le�, �e to pan, i strzeli. A wiadomo, �e ch�op strzela, a Pan B�g na to nie zwraca uwagi. Ale ja dla przyjaci� wszystko...
M�� wyj�� nag�ym ruchem portfel.
- Masz! bierz i id�!
J�zef Karczoch, jeden z najmilszych z�odziei, spojrza� na niego z powag�, potem rzek�:
- S�dz�, �e mnie pan przez to nie chce obrazi�!...
Wzi��, schowa�, zdj�� z galanteri� cylinder, uk�oni� si� nisko i poszed�.
- Czeka� pod oknem! cierpliwie! Musz� ich sp�oszy� ostro�nie, aby nie za wczesnie - rzek� na odchodnym.
M�� zgi�� si� we dwoje, jak do skoku, wpatrzy� si� w ciemn� plam� okna i czeka�.
Nic... cisza...
Szmer jaki�...
M�� podni�s� d�o� i wymierzy�.
Cisza. Nikt nie nadszed�. M�� czeka�, bardzo d�ugo czeka�. Nikt oknem nie wyskoczy�. Wi�c si� zaniepokoi�. Bacz�c ci�gle na okno, poczo�ga� si� jak Indianin w stron� drzwi. Wpe�zn�� na schody... Wszed� w sie� i otworzy� cichutko drzwi. Potem, przebieg�szy ca�y dom, a nie znalaz�szy nikogo, rykn��:
- Zdrada! Zdrada!
I pocz�� strzela� do szaf i luster.
Bowiem J�zef Karczoch, najmilszy ze z�odziei, poeta liryczny i dramaturg, cz�owiek o sercu go��bim, nie m�g� wyda� kochank�w na pastw� tygrysa.
II
S�dzi�em, �e Karczoch zako�czy tym �ywot sw�j, pe�en awantur srogich, kt�rych by si� powstydzi� nawet cz�owiek uczciwy, c� dopiero - z�odziej.
J�zef Karczoch jest to jednak figura lekkomy�lna; nie wystarczy�o mu to, �e krad� - Karczoch chcia� kra�� pi�knie, jakby na z�o�� wiekowi zmechanizowania wszechrzeczy i wiekowi akcyjnych towarzystw. Karczoch szuka� przyg�d, jak polski malarz mecenasa; autor historycznej tragedii, w wolnych chwilach poeta, z zawodu z�odziej, nie m�g� p�dzi� �ywota bezmy�lnie, jak byle minister. B��ka� si� tedy po �wiecie z klasycznym swoim cylindrem na �bie, kt�ry by� nieco mniej klasyczny ze wzgl�du na zbytni� filuterno�� z�odziejsk�, biegaj�c� po g�bie Karczocha - b��ka� si� i szuka� przygody. Pragn�� przyg�d sm�tnych, poetycznych, a czasem uk�ada� sobie we �bie sytuacje, na kt�rych widok zadr�a�by nawet Arsen �upin, nie m�wi�c o reporterach, z kt�rych ka�dy za sensacj� podobn� da�by sobie wybi� siedem przednich z�b�w. Przypomina� przygody weso�e i u�miechn�� si� rozkosznie.
Poza tym t�skni�.
J�zef Karczoch lubowa� si� w melancholii przyzwoicie subtelnej i w pozach pe�nych smutnego wdzi�ku. I kr��y� po �wiecie, szukaj�c, co by ukrad�; by�by smutny, gdyby tylko ukrad�. To nie by�o nigdy w charakterze Karczocha; poczciwy ten z�odziej pragn�� efektu za wszelk� cen�, przygody jakiej� wspania�ej, z kt�rej by�by s�ynny po wszystkie z�odziejskie pokolenia. Martwi�a go nuda i niepomys�owo�� �wiata, kt�ry si� wlecze doko�a s�o�ca tylko dlatego, �e musi, bo gdyby nie musia�, tedy chyba z rozpaczy znudzonej paln��by sobie w �eb pierwszym lepszym ognistym meteorem. Tak przynajmniej Karczoch wyobra�a� to sobie efektownie.
Wl�k� za sob� ci�ko i ospale nogi, wyszed�szy pod wiecz�r duma� o nocy. I oto, mimo �e mia� oczy pe�ne rozt�sknionej mg�y, dojrza� samotny pa�acyk, bielej�cy w cieniu nocy i mrugaj�cy o�wietlonymi oknami.
Karczoch przystan��.
Nikt nigdy nie b�dzie wiedzia�, co wa�y� w my�li m�� ten w tej chwili. Patrzy� d�ugo, bardzo d�ugo. Rozejrza� si� dooko�a raz i drugi; potem jakby westchnienie doby�o mu si� z piersi.
Sk�oni� nieco g�ow� i szepn��: - Ciche ustronie - witam ci�!... - jak Faust swego czasu, chocia� nie by�o ksi�yca i kulis bezczelnie udaj�cych drzewa. �nieg pomalowa� dekoracje na bia�o i ob�o�y� ga��zie drzew wat�.
Karczoch patrzy�.
Dooko�a cicho i sm�tnie; nastr�j przyzwoicie ponury i interesuj�cy. Tylko jaka� histerycznie podniecona kawka dar�a si� na ga��zi wniebog�osy. Karczochem dreszcz wstrz�sn��; troch� mu by�o zimno, a zreszt� febra nim jaka� zatrz�s�a jak aktorem, kt�ry za chwil� ma z wielkim wyciem wybiec na scen�. Ulepi� nerwowo pocisk ze �niegu i cisn�� nim w stron� kawki, kt�ra poderwa�a si� z obel�ywym narzekaniem. Potem powoli, nie �piesz�c si�, podszed� bli�ej, patrz�c jakby oboj�tnie, i stan�� pod drzewem, p�aszczem malowniczym szczelniej si� owin�� i czeka�. Wcze�nie by�o, za� Karczoch, cz�onek wolnego zawodu, mia� czas. Zacz�� duma�.
Zdaje si�, �e przemy�liwa� nad wn�trzem samotnego domu, gdy� czo�o zmarszczy� bardzo nawet interesuj�co. Dom mruga� bezmy�lnie kilku o�wieconymi oknami i nudzi� si� w�r�d nocnej ciszy.
Karczoch duma�.
- ...Mo�e jest tam kto chory... Kto wie!... A mo�e kto potrzebuje pociechy, gryz�c si� w samotno�ci?...
Na dusz� szlachetnego z�odzieja, autora historycznej tragedii, w kt�rej cnota zwyci�y�a ju� w trzecim akcie, przysz�o rozczulenie. Dreszcz po nim przeszed�, kiedy sobie zacz�� wyobra�a� straszliw� m�k� samotno�ci; a kt� zna� j� lepiej ni�li J�zef Karczoch, znaj�cy skutki prawnych pomy�ek i dziwacznego sposobu patrzenia na �wiat indywidu�w, powo�anych do s�dzenia wolnych czyn�w ludzkich? W tej chwili kroki zaskrzypia�y na �niegu. Karczoch, zwinny jak ma�pa, przylgn�� do pnia drzewa i sp�aszczy� si� jak "cz�owiek-w��". Pocz�� wypatrywa� bystro. Figura jakowa�, srodze zmarzni�ta, drepta�a szybko ulic�, chuchaj�c w r�ce. Karczoch uspokoi� si�.
- ...Biedaczysko! - pomy�la�.
I zn�w patrzy�.
Kiedy za� ju� si� rozm�wi� ze z�odziejsk� swoj� dusz�, wielce przemy�ln�, chocia� dostojn�, i przekona� si�, �e pora jest ju� do�� p�na, wi�c sprzyjaj�ca czynom �mia�ym, jednak�e nie wymagaj�cym koniecznie szerokiego rozg�osu, posun�� si� ostro�nie ku bia�emu domowi. W jednym tylko oknie wida� by�o jeszcze �wiat�o. Karczoch szed� spokojnie, tylko sw�j nie�miertelny cylinder przytrzymuj�c od czasu do czasu.
Za chwil� by� przy drzwiach domu; przyjrza� si� im ciekawie i z do�� wyra�nym lekcewa�eniem. Rzecz prosta, �e cz�owiek, kt�ry tragedie pisz�c dusze ludzkie na o�cie� otwiera�, z tym wi�ksz� �atwo�ci� otworzy� drzwi zamkni�te. Wszed� w jak�� pust�, ciemn� sie�, drzwi zatrzasn�� ostro�nie i pocz�� nas�uchiwa�. Bezdenna cisza, tylko wiatr, drugi z�odziej, staraj�c si� wej�� za Karczochem dobija� si� do drzwi, trzepoc�c si� bezmy�lnie.
Karczoch, dech zapar�szy, pocz�� si� posuwa� wolno wzd�u� jakiej� �ciany, szed� tak do�� d�ugo, a� �bem o inn� uderzy�.
- Zapory! - pomy�la� - biednemu zawsze wiatr w oczy...
Zmieni� tedy kierunek najmilszy ze z�odziei i dotar� do jakich� drzwi. W tej chwili dusza skurczy�a si� w nim gwa�townie, Karczoch pocz�� nas�uchiwa�.
- Ten dom czuwa!... - szepn��. - O!
Kto� w oddali m�wi� do kogo� g�osem cudnie mi�kkim i niskim.
Karczoch rozd�� nozdrza; g�b� obla�a mu jaka� z�odziejska b�ogo��.
- Co� b�dzie! - pomy�la�.
I s�ucha�.
- To anio� m�wi... - rzek� sobie i s�ucha� dalej z przera�liw� lubo�ci�.
M�wiono w oddaleniu, przeto Karczoch, dziwnie spokojny, poczekawszy na silniejszy �omot wiatru, pchn�� drzwi i otworzy� je z tym wrodzonym wdzi�kiem, z jakim je otwiera lokaj lub z�odziej.
Ciemno...
Karczoch otworzy� szeroko oczy i pocz�� bada� sytuacyjny plan sceny; w g��bi majaczy�o okno brudn� plam�. Przy bladym zmroku dojrza� ciemniej�c� czelu��; by�a to alkowa, do kt�rej wst�pu broni�y portiery. Jaki� g��boki fotel duma� g��boko w k�cie, jaki� st� rozpar� si� na �rodku jak znarowiony ko�, co rozpar�szy si�, z miejsca ruszy� nie chce.
- To jest ma��e�ska �wi�tynia - szepn�� Karczoch z szacunkiem i st�pa� cicho, jak najciszej, zr�czny jak tygrys, nieuchwytny jak duch, taki z duch�w kryminalnych.
Podszed� do drzwi i nas�uchiwa�.
- Hi! hi! hi! - zarechota� Karczoch w bardzo subtelnej tonacji.
Kto� m�wi�.
- ...tak, bez w�tpienia... to jest straszna krzywda... zabi� we mnie wszystko... wszystko... wszystko... nie rozumia� tego, co powinien by� rozumie�... Niech cierpi... wszystko mi jedno.
- Niech cierpi!... - odrzek� kto� z przekonaniem. - a... a ja tak bardzo chcia�abym umrze�... Umrze� za wszelk� cen�...
- To mo�na urz�dzi� taniej!... - szepn�� Karczoch.
- Umrze�? - pyta� z patosem g�os m�ski - niech on umrze, je�li ciebie nie zrozumia�. Zbrodniarz.
- Hi! hi! hi! - zach�ysn�� si� Karczoch. A w tej�e chwili wyszed� mu pot na czo�o. Schwyci� uchem jaki� szelest czy skrzyp. Ale� tak!... kto� st�pa� ostro�nie, przygotowuj�c ka�dy krok. Rzecz dziwna! Karczoch si� nie przerazi�, raczej oburzenie targn�o nim gwa�townie.
- Do stu diab��w! - zakl�� na samym dnie przepa�cistej duszy - a je�li to jeszcze jeden z�odziej?...
Nie, to by�aby nieuczciwo��... �wi�stwo nie konkurencja...
Niewidzialna figura st�pa�a jednak�e w innym kierunku i pewniej, widocznie znaj�c lepiej pole bitwy. Ten kto� st�pa� do�� nieostro�nie, jakby si� spiesz�c gor�czkowo, i widocznie potr�ci� w ciemno�ci rzecz jak��, kt�ra upad�a z ha�asem.
- Fuszer! - sykn�� Karczoch - je�li to z�odziej, w takim razie wart stryczka.
...Och!
Jednym susem znalaz� si� Karczoch za kotar� szerokiego, t�skni�cego ma��e�skiego �o�a. �aden polityk nie skoczy� jeszcze tak zgrabnie, jak to uczyni� szanowny nasz z�odziej i autor historycznej tragedii z epilogiem. Uczyni� to bez rozwa�a�, gdy� nie mia� na nie czasu. W tej chwili bowiem, kiedy �w niewidzialny idiota str�ci� co� w przedpokoju, ha�as czyni�c wbrew przepisom porz�dnej inscenizacji, w pokoju przyleg�ym odby�y si� b�yskawicznie dziwne rzeczy. W jednej chwili wszystko tam zamar�o i zapanowa�a �miertelna cisza, kt�ra w przera�eniu zdmuchn�a �wiat�o. Potem si� zerwa�y niespokojne szepty, kr�tkie i urywane. A za chwil� rozwar�y si� gwa�townie drzwi do komnaty, w kt�rej rezydowa� ju� Karczoch. Kto�, ca�y w bieli, ...anio� bia�y, pchn�� gwa�townie w plecy anio�a, najwidoczniej czarnego.
Przera�ony, zach�y�ni�ty, umieraj�cy szept trzepota� si� straszliwie:
- Pr�dzej!... na mi�o�� bosk�, pr�dzej... tam!... tam!... za kotar�!...
W Karczochu zamar�o szlachetne serce, potem j�o podrygiwa� nierytmicznie i zgo�a weso�o.
- To anio� m�wi... - pomy�la� Karczoch. Potem przezornie przylgn�� do �ciany i wyt�y� wzrok, chc�c jak najpr�dzej dojrze�, kogo mu los, najg�upszy z dramaturg�w, da� za towarzysza.
Patrzy� zdumiony; chwyci� r�k� fa�d pluszowej kotary i nie �mia� odetchn��. W oddaleniu dw�ch krok�w s�ania� si� na trz�s�cych nogach jakowy� m�odzieniec. Zalecia�a od niego wo� perfum i szat kobiecych. Na g�owie mia� za�o�ony niezr�cznie w po�piechu kapelusz, spod kt�rego cieniutkimi strugami sp�ywa� pot. W r�kach dzier�y� ten gentelman futro bogate. Go�� by� zasadniczo elegancki, w ciemno�ci za� mo�na by�a pozna�, �e trwoga �miertelna trz�sie nim tak, jak �obuz trz�sie jab�oni� albo jak si� trz�sie topielca, aby z niego wytrz��� wod�. S�dz�c za� po metalicznym odg�osie uderzaj�cych o siebie z�b�w, m�odzieniec musia� je mie� pi�kne i zdrowe.
Karczoch obejrza� go wysi�kiem wzroku z pewnym zadowoleniem, chocia� r�wnocze�nie do�� pogardliwe przej�o go wzgl�dem go�cia uczucie.
- Arcyksi���!! - pomy�la� jednak�e z uznaniem.
M�odzieniec nie widzia� ozdoby z�odziei, gdy� przede wszystkim nie potrafi�by widzie� w tej chwili, a poza tym zmieni� si� ca�y w s�uch. Karczoch, oddech tamuj�c, s�ucha� r�wnie� jak czujny marynarz, kt�ry nas�uchuje pierwszego dalekiego grzmotu przed burz�, w��cz�c� si� jeszcze gdzie� na widnokr�gu.
W tej�e chwili drgn�y oba tygrysy w pu�apce; jeden i drugi wyci�gn�� przed siebie g�ow�. Och!
Po chwili straszliwej ciszy grzmot zahucza� gdzie� daleko, w komnacie jakiej� oddalonej. Potem szed� coraz bli�ej i bli�ej, a� zawy� w pokoju s�siednim basem wcale pi�knym.
- On tu jest!...
Odpowiedzia� mu jaki� przera�liwy spazm p�aczu.
- Hi! hi! hi! - zar�a� Karczoch w duszy ko�sk� mod�. - Awantura!
Stoj�cy obok m�odzieniec dosta� w tej chwili straszliwego ataku febry. Patrzy� przez szpar� ob��kanym wzrokiem i dysza� szybko.
- On tu jest!... - krzycza� w dalszym ci�gu czarny charakter - drzwi by�y otwarte... On tu jest... Ale �ywy nie wyjdzie...
- Jak w pod�ej sztuce - pomy�la� Karczoch - wszystko si� powtarza.
Nie doko�czy� jednak�e g��bokiej refleksji na p�ytki temat, gdy� drzwi rozwar�y si� nagle z g�uchym, nic dobrego nie wr�cym trzaskiem. Smuga �wiat�a, jak sfora ps�w biegn�ca przed my�liwym, wpad�a do komnaty w tej chwili, jakby w�sz�c, gdzie si� skry�a �cigana zwierzyna. A oni, za kotar�, cofn�li si� instynktownie na widok �wiat�a. Karczoch, bezpo�rednio nieinteresowany, spojrza� przez szpar� kotary i ujrza� ciekawe widowisko. Niewiasta nieprzyzwoicie pi�kna, w stroju wielce niedba�ym i wcale wygodnym, chwyci�a si� kurczowo r�koma drzwi i stoj�c w�r�d nich, broni�a wst�pu jakiemu� tygrysowi, co prawda z g�b� ma�py.
- Nie wejdziesz!... - �ka�a spazmem.
- Pu��! - krzycza� m�� (bo kt� to m�g� by� inny?). Krzycza� i wymachiwa� trzyman� w r�ku �wiec�, kt�ra wpad�a r�wnie� w furi� i sypa�a skrami naok�.
- Nie wejdziesz! - krzykn�a �zami niewiasta.
Karczoch spojrza� z pogard� na cie� m�odzie�ca Polepionego do �ciany, schowanego za kotar�.
M�� dysza� ci�ko... Chwyta� z trudno�ci� powierz�, chcia� m�wi� i nie m�g�. Jakim� zwariowanym gestem, nie mog�c doby� z krtani d�wi�ku, usi�owa� przekona� drgaj�c� we drzwiach lwic�. Potem wykrztusi� z trudem:
- Nie zmuszaj mnie, abym u�y� si�y... Znam �otra... Nie rozdra�niaj mnie, bo go ut�uk� na miejscu.
- Aaaa!... - j�kn�� w tej chwili m�odzieniec za kotar� i rzuci� si� w ty� jak op�tany. Postawi� oczy w s�up, jakby nagle zwariowa�, otworzy� szeroko usta i st�a� jak trup. Uczu� bowiem na ramieniu jak�� ci�k� r�k�. Karczoch przybli�y� twarz do jego twarzy, spojrza� mu z pogard� w oszala�e oczy, daj�c r�wnocze�nie niecierpliwie znak, aby milcza�.
M�odzieniec pocz�� rz�zi� ze strachu.
Karczoch uderzy� go pi�ci� w bok.
- Cicho b�d�, do stu diab��w... Za chwil� b�dzie pan trupem... To trudno, m�odzie�cze... B�g karze wszelk� win�... Cicho, m�wi�!...
- Pu�� mnie! - ostatkiem powietrza dysza� m�� na progu...
- ...za chwil� b�dziesz trupem, m�odzie�cze... Pacierz odm�w... Ja go znam, on nie daruje... Znam go z klubu... Albo si� ratuj...
- Nie! na mi�o�� bosk�, nie! - j�cza�a szlochem niewiasta.
- ...ratuj si�!... - szepta� Karczoch.
M�odzieniec wpi� palce w rami� Karczocha i rz�zi�:
- Ja-ak? - wykrztusi�.
- Ratuj si�... - me�� szeptem Karczoch - szybko! Tch�rz pan jest, drogi panie... B�g mnie tu przys�a�... Moje imi� jest J�zef, b�ogos�aw to imi�, bo nazwiska nigdy si� nie dowiesz. Ha! Dawaj pan futro!
Wzi�� mu futro bez ceremonii i szybko je wdzia�.
- Portfel, pr�dko!... On ju� strzela...
M�odzieniec �miertelnym jakim� ruchem wydoby� nortfel. Karczoch, nie �piesz�c si�, ukry� go bez zdziwienia w kieszeni.
- Sied� pan tu cicho... Dalej, pod ��ko!... Pr�dzej, g�upcze... Ja id� za ciebie na �mier�!
Wepchn�� m�odzie�ca pod ��ko jak stary materac, potem poprawi� na g�owie cylinder, odchrz�kn�� i prze�egna� si�.
- Pu�� mnie!... - prosi� �mierteln� gro�b� m��.
- Niee! Tam nikogo nie ma...
Wtedy m�� chwyci� j� za w�osy, szarpn�� silnie i odtr�ci� tak, �e pad�a bez si� na pod�og�. Przeszed� prawie �e po niej i rzuci� si� jak ry� ku kotarze, gdzie dojrza� jaki� ruch podejrzany. Nagle si� zatoczy�...
Spotka� si� oko w oko - z nim.
Niewiasta unios�a si� nieco i patrzy�a przera�ona na to, co si� stanie, otworzywszy usta jak cz�owiek nerwowy, kt�ry czeka na strza�.
- Jezus! Maria! - krzykn�a nagle niewiasta.
Zza kotary wyszed� J�zef Karczoch we wspania�ym futrze; twarz mia� dziwnie powa�n�; by� nieco blady, lecz dziwnie dostojny i tragiczny. Spojrza� jakby lekko zdziwiony tym, co si� tutaj dzieje, potem jakby w lot wszystko zrozumia�, zmierzy� m�a od st�p do g�owy z dziwn�, beznadziejn� niemal pogard�, potem nie �piesz�c si�, ruchem cz�owieka, kt�ry na swojej drodze pogrzeb spotka�, zdj�� z g�owy cylinder. Stan�� jak marmurowy pos�g i czeka�.
M��, chwiej�c si�, podszed� ku niemu i przybli�y� �wiec� do wspaniale tragicznej, pogard� uszminkowanej twarzy Karczocha. Ujrza� z bliska t� g�b�, sympatyczn� wprawdzie, lecz wybitnie z�odziejsk�, i - my�li mu si� pomiesza�y w g�owie.
Znalaz� w gardle jaki� wyraz, napoi� go �lin� i zaskrzecza�:
- �otrze!
Karczoch drgn��, lecz widocznie zapanowa� nad sob� z trudem. Wida� by�o wyra�nie, �e rasa przemog�a nami�tno��. Z duszonym wzburzeniem, g�osem lodowatym wycedzi�:
- Pan si� raczy uspokoi�...
Potem sk�oni� si� ch�odno wprawdzie, lecz z jakim takim u�miechem sympatii biednej niewie�cie.
- Przepraszam pani� za jej m�a... - rzek� ze straszliw�, tragiczn� ironi�.
- �otrze! - rycza� m�� - zabij� jak psa!
I szed� ku niemu.
Karczoch nie cofn�� si�, tylko twarz nachmurzy� i rzek� z nies�ychan� wzgard�:
- Na to b�dzie czas... Na razie niech mi pan nie pali �wiec� twarzy i niech pan oszcz�dzi tej pani brutalnych wzrusze�... Jedno panu tylko powiem: �ona pa�ska jest niewinna... Tu zasz�a pomy�ka... Straszna pomy�ka...
Niewiasta patrzy�a na Karczocha wzrokiem, jakim jeszcze �aden wariat nie patrzy� na drugiego wariata. Przeciera�a oczy i trz�s�a si� jak w ��tej febrze.
- Ma pan do czynienia z cz�owiekiem nieszcz�liwym - m�wi� wzruszony ju� Karczoch. - Ale ja ponios� konsekwencje... Jutro przynios� panu m�j adres... Szpady albo kula... To mi wszystko jedno...
I u�miechn�� si� z lekcewa�eniem.
- ...Teraz �egnam! To by�a pomy�ka... Pani!
Powoli, dostojnie, jak aktor wspania�y, skierowa� si� ku drzwiom. M��, �wiec� podni�s�szy ku g�rze, patrzy� za nim, otworzywszy szeroko usta. Potem, jakby mia� pa�� trupem, post�pi� za nim dwa kroki.
- Niech si� pan nie fatyguje - rzek� Karczoch dumnie - sam p�jd�. I na �mier� mog� tak�e p�j�� sam... Na �mier�, rozumiesz pan? Paani!...
PRZYKRE PO�O�ENIE
S� rzeczy na ziemi i niebie, o kt�rych si� nie �ni�o - "Przegl�dowi Filozoficznemu".
S� na ziemi rzeczy przykrzejsze ni� ma��e�stwo nawet - s� rzeczy bardziej smutne ni� rocznik polskiego pisma humorystycznego.
S� rzeczy, kt�re zostawiaj� po sobie wspomnienie trwalsze ni� proszony obiad, s� rzeczy g�upsze ni� mowy jubileuszowe.
To s� sensacje �ycia, kt�re jest z natury swojej indywiduum mocno g�upawym i rzadko do sensacji zdolnym... A nic bardziej nie wytr�ca z r�wnowagi, jak taki nag�y odskok od utartego jak szosa szablonu, kiedy �ycie wierzgnie jak mu�, zrodzony z konia, os�a i przypadku - i wywr�ci dyli�ans, zd��aj�cy truchcikiem ku stacji niebieskiej, w r�w przydro�ny. Po co? Na co? Czemu si� nie dzieje wszystko tak, jak si� dzia� powinno, to znaczy - tak, jak napisali w "Tygodniku M�d i Powie�ci" albo w romansie znanej zaszczytnie autorki, kt�ra wyda�a na �wiat czterdzie�ci dziewi�� tom�w i tylko troje dzieci, albo jak napisa� poeta bardzo szanowany, kt�ry zwykle �piewa przez �zy jak�� "m�k� serdeczn�" i jak�� melancholi� z czarnych najzacniejsz�, a kt�rego �ycie poi zawsze tylko trucizn�. Nieraz si� dzieje inaczej, i to jest sensacja... A to Jest �le. Na ludzi nie przygotowanych do ciosu dzia�a to jak uderzenie w g�ow� ko�em albo tomem poezji; znam znakomitego krytyka literackiego, kt�ry odchorowa� ci�ko ust�p z mojej noweli, kt�ry on os�dzi� jako sensacj�. Przeczyta�, zemdla� i trzy dni le�a� nieprzytomny. Potem przyszed� do autora.
- Panie - rzek� - to si� nie godzi!...
Spojrza� na niego autor, jak na wariata, albo zgo�a jak na cz�owieka, kt�ry za�o�y� w Polsce pismo literackie.
- Co si� nie godzi, mistrzu?
- Pan tego nie powinien by� zrobi�...
- Jezus, Maria! Co ja mog�em takiego zrobi�... Zabi�em kogo?
- Gorzej!... - j�kn�� krytyk. - Niech pan sobie przypomni, co pan napisa� w ostatniej swojej noweli.
- No?
- Prosz� pana! Bohater pa�ski, cz�owiek m�ody i uczuciowy, wraca do domu na wie�, na wie�, powtarzam, o zachodzie s�o�ca... Wraca do rodzic�w, kt�rych nie widzia� pi�� miesi�cy...
- W istocie, bo potrzebowa� pieni�dzy.
- Prosz� pana! Bohater pa�ski siedzi w powozie przed nim naturalnie wo�nica...
- Zrozumia�e!
- Wo�nica, syn ziemi. Nieprawda�? Zbli�aj� si� do wsi rodzinnej; w tym miejscu, jak �wiat �wiatem obr�ci� si� powinien wo�nica w stron� go�cia i wskazuj�c biczem oddalon� wie�, powinien powiedzie�: - "Paniczu! Ot i Katlewo" - albo "ot i Burbiszki!", stosownie do geograficznego po�o�enia... Prosz� pana! W tym miejscu, jak �wiat �wiatem, powinny konie, czuj�c dom, pomkn�� szybciej, a m�ody cz�owiek powinien unie�� si� z siedzenia, wpatrzy� si� przez �zy w dal, wzbudzi� w sobie wizj� dziecinnych dni, a potem zapyta�: - "A zdrowi tam wszyscy w Czerwonym Dworze?" albo co� r�wnie serdecznego powinien powiedzie�. A pan co? U pana bohater �pi, a wo�nica si� upi�...
- Obaj �ajdaki! - odrzek� autor ze zgorszeniem.
- S�usznie, drogi panie - rzek� mu krytyk - ale tak nie mo�na. W stu powie�ciach, w trzech tysi�cach nowel wo�nica si� odwraca� i wskazywa� wie� batem, a pan go spija jak zwierz�. To �le, drogi panie!... Tak daleko nie zajedzie, s� bowiem rzeczy u�wi�cone...
Ten krytyk mia� s�uszno��.
S� rzeczy u�wi�cone, a grzech przeciwko nim m�ci si� ci�ko.
Oto by� pisarz jeden, kt�ry napisa� powie��, a w powie�ci tej rze�biarz by� bohaterem (rze�biarz tylko w ten spos�b mo�e by� bohaterem). Rze�biarz ten zrobi� naturalnie pos�g swej kochanki, kt�ra go naturalnie zdradzi�a, tylko g�upio, bo dopiero w ostatnim rozdziale. Co powinien teraz zrobi� rze�biarz? Powinien, jak �wiat �wiatem, zaci�� usta i m�otem roztrzaska� pos�g. Tak by�o zawsze; tymczasem ten rze�biarz podarowa� pos�g na imieniny. Autor tej powie�ci zwariowa� po roku, ju� wi�c widocznie w chwili tworzenia nie by� przy zdrowych zmys�ach.
By� kronikarz jeden, kt�ry, opisuj�c rozpaczliwy stan bruk�w w swym mie�cie, nie po�o�y� na ko�cu notatki z�owr�bnych, a wiele m�wi�cych dw�ch s��w: �Bez komentarzy". Rozpi� si� i umar� w zak�adzie.
By� malarz, kt�ry nie namalowa� w �yciu ani jednego stawu i nawet sze�ciu dzikich kaczek, ani jednej "Jutrzenki", ani jednego psa z kotem, z wdzi�cznym Podpisem "Przyjaciele". Powiesi� si� i pochowano go bez ksi�dza.
By�a powie�ciopisarka, kt�ra nie napisa�a ani jedne j powie�ci "w formie pami�tnika" z przedmow�, kt�ra oznajmia, �e "osoby interesowano ju� dawno pomar�y,wi�c im nie zaszkodzi og�oszenie tych kart po��k�ych". Ta zgin�a w staropanie�stwie.
By� poeta, kt�ry nie po�o�y� przy ko�cu ksi��ki dopisku, co si� biografowi jego przyda: "Pisa�em w maju i czerwcu u st�p Gaurisankaru", albo "Warszawa - Capri, luty - listopad". Cz�owiek ten szalony, kt�ry ponadto nad �adnym z wierszy nie da� motta, chocia�by z Schopenhauera - o�eni� si�...
To s� rzeczy straszne. Tego si� nie powinno m�wi�. Bo po co m�wi� o wyrzutkach, kt�rzy si� wynosz� ponad inne, miary nie znaj�c; tote� wylatuj� w kierunku styc