2321
Szczegóły |
Tytuł |
2321 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2321 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2321 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2321 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JameS Jones
WESO�Y MIESI�C MAJ
Prze�o�y� Jan Zieli�ski
Tytu� orygina�u
The Merry Month May
Copyright (c) 1970, 1971 by Dell Publishing Co., Inc.
Redaktor
Marta Bleja
Ilustracja na ok�adce
Zbigniew Reszka
Opracowanie graficzne ok�adki
Pawe� Staszczak
Sk�ad i �amanie
FOTOTYPE, Warszawa, tel./fax 259268
For the Polish translation
Copyright (c) 1993 by Jan Zieli�ski
For the Polish edition
Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-85373-26-8
DRUK I OPRAWA
Zak�ady Graficzne w Gda�sku
fax (058) 32-58-43
P. C. Braun-Munkowi, bez
najmniejszego powodu.
Cze��, Eugen!
Oraz Addie von Herder,-
baronowej, od kt�rej nauczy�em
si� wszystkiego, co wiem
o Europejczykach.
Oy, vay, Addie!
Rozdzia� pierwszy
C�, wszystko sko�czone. Odeon pad�! A dzi�, to
znaczy szesnastego czerwca, w niedziel�, policja na
rozkaz w�adz wkroczy�a na Sorbon�, wykorzystuj�c
pog�osk�, �e jakoby d�gni�to tam kogo� no�em: wykr�t-
ny pretekst, maj�cy na celu przej�cie uniwersytetu z r�k
student�w. Po po�udniu dosz�o do zamieszek, ale policja
bez wi�kszego trudu da�a sobie z nimi rad�. I tyle. A ja
siedz� przy oknie i patrz� na rzek�, sk�pan� w charak-
terystycznym dla Pary�a szaroniebieskim wieczornym
�wietle, i zastanawiam si�, co teraz? Oci�a�e i niskie
o�owiane niebo ci��y pos�pnie nad miastem; dzi� wie-
czorem po raz pierwszy z kra�ca Boulevard St.-Germain
i Pont Sully gaz �zawi�cy dosi�gn�� nas tutaj, na
otaczanej szczeg�ln� czci� Ile St.-Louis. Wygl�daj�c zza
biurka obracam pi�ro w palcach i zastanawiam si�, czy
w og�le warto pr�bowa� to opisa�. Premier Pompidou
powiedzia�, jak pami�tam, �e "Francja nigdy ju� nie
b�dzie taka jak przedtem". C�, bez w�tpienia mia�
racj�, je�li chodzi o Harry'ego Gallaghera i jego rodzin�.
Poet� jestem, jak si� okaza�o, marnym, marny te� ze
mnie powie�ciopisarz; r�wnie� w roli m�a kiepsko si�
spisa�em;- to opinia nie tylko moja, i bynajmniej nie
bezpodstawna. Dlaczego zatem mia�bym pr�bowa�?
Chyba zreszt� straci�em ochot�. A jednak czuj�, �e
7
jestem im to winien. Gallagherom. B�g jeden wie, co
z nimi teraz b�dzie. A przypuszczalnie tylko ja jeden
jedyny wiem, co si� z nimi dzia�o wtedy, gdy nasta�
weso�y maj. Zw�aszcza jestem to winien Louisie. Biednej,
drogiej, kochanej, surowej, zagubionej Louisie.
Harry'ego i Louis� Gallagher�w pozna�em w pi��-
dziesi�tym �smym, dziesi�� lat temu. W�a�nie powzi��em
decyzj� o pozostaniu w Pary�u i zamierza�em za�o�y�
m�j w�asny przegl�d "The Two Islands Review". Marny
poeta, marny powie�ciopisarz, �wie�y rozwodnik, ale
wci�� jeszcze pe�en szczerej i nami�tnej pasji do literatury,
uwa�a�em, �e jest w Pary�u miejsce na nowocze�niejsze
pismo angloj�zyczne.
�wczesny "The Paris Review", pomimo doskona�ych
wywiad�w z cyklu "Sztuka powie�ci" i r�wnie znakomi-
tych zamierze� George'a, oddala� si� od wysokiego
poziomu, jaki zgodnie z g�oszonymi za�o�eniami mia�
upowszechnia�. Czu�em, �e powinienem wype�ni� po-
wsta�� luk�. Ponadto nie u�miecha� mi si� powr�t do
Nowego Jorku, gdzie, cho� rozstali�my si� we wzgl�dnej
przyja�ni, by�bym niew�tpliwie zmuszony przez okolicz-
no�ci widywa� zbyt cz�sto - na literackich przyj�ciach -
moj� bogat� by�� �on�. Zagl�da�em do Harry'ego
Gallaghera i kilku innych znajomych, �eby wybada�,
czy zechc� mnie wesprze� w moim przedsi�wzi�ciu.
Zna�em Harry'ego i wiedzia�em, �e ma pieni�dze, kapita�
znacznie poka�niejszy od mojego. Wiedzia�em te�, �e
Harry - cho� z zawodu tylko scenarzysta - zawsze
got�w by� broni� interes�w Wielkiej Sztuki. Pomy�la�em
sobie, �e mo�e zechce zainwestowa� w nowe pismo
o takim poziomie intelektualnym i artystycznym, jaki
zamierza�em mu nada�. I nie myli�em si�. \
Oczywi�cie prawdziwym "anio�em" by� ksi��� Shirak-
8
han. Ale gdyby nie Harry i paru innych moich bogatych
przyjaci�, kt�rzy pierwsi zadeklarowali wk�ady, m�j
"Review" nie m�g�by zapewne w og�le zaistnie�. A bez
nich z kolei mo�e nigdy nie trafi�bym na ksi�cia.
Wynajmowa�em ju� wtedy mieszkanie na cudownej
starej Wyspie �wi�tego Ludwika. Okaza�o si�, �e Harry
jest praktycznie moim s�siadem, rezyduj�c na najdal-
szym, bardzo szykownym zachodnim kra�cu Quai de
Bourbon, podczas gdy ja, niczym wie�niak, mieszkam
tylko - cho� fakt, �e po s�onecznej stronie - na rogu
Quai d'Orleans i rue le Regrattier.
Dlaczego ja, Jonathan James Hartley III, sta�em si�
przyjacielem numer jeden rodziny Gallagher�w, po
prostu nie wiem. Nie obracali�my si� nawet w tych
samych kr�gach. Moje kontakty towarzyskie ogranicza�y
si� g��wnie do �wiata literackiego. Gallagherowie nale�eli
do znacznie bogatszej i pe�nej przepychu socjety �wiata
filmu. To, �e ja - samotny, raczej niezamo�ny cz�owiek
pi�ra - mia�em zosta� najlepszym przyjacielem rodziny
Gallagher�w, zawsze wydawa�o mi si� do�� dziwne; tak
jakby w tym dobitniej ni� w innych sprawach przejawia�a
si� ograniczono�� pisanych im przez los mo�liwo�ci
wyboru.
Harry jest cz�owiekiem bardzo uczuciowym. Wysoki,
�ysy i szczup�y, twarz ma ostr�, poci�g��, w�sk�,
a w przenikliwych szparkach blisko osadzonych oczu
maluje si� wyraz jakby wymuszonego rozczarowania,
zaprawionego gorycz� czy niech�ci�, kt�rego �r�de�
nale�a�oby szuka� raczej w uwarunkowaniach �wiata
zewn�trznego ni� w naturze i osobowo�ci mego przyja-
ciela. Nie wydaje mi si�, �eby kiedykolwiek mia� praw-
dziwe poczucie humoru, w odr�nieniu, na przyk�ad,
ode mnie.
W ka�dym razie tym si� w�a�nie sta�em: najlepszym
przyjacielem rodziny. Ich syn, Hill, mia� wtedy zaledwie
9
dziewi�� lat. Zosta�em jego osobistym doradc� i powier-
nikiem, cho� Hill w�a�ciwie nie potrzebowa� doradc�w.
A kiedy w roku 1960 urodzi�a si� im c�rka, McKenna,
zosta�em jej ojcem chrzestnym i a� do osi�gni�cia s�dzi-
wego wieku lat o�miu McKenna wzrasta�a u mego boku,
po�ow� swej ma�ej os�bki sk�adaj�c na moje barki, �e si�
tak wyra��. Hill mia� jedena�cie lat, kiedy si� urodzi�a.
Pami�tam, �e my�la�em o nich w�wczas, o ca�ej
czw�rce, jako o wzorowej "szcz�liwej ameryka�skiej
rodzinie"; takiej, o kt�rej s�yszy si� i kt�r� widuje si�
cz�sto na zdj�ciach reklamowych w "New Yorker"
i w innych magazynach komercyjnych, ale jak� rzadko
udaje si� spotka� w �yciu. Ale te� nic wtedy nie
wskazywa�o na to, �e pod owym sielankowym na pierwszy
rzut oka obrazem czai� si� mog� jakie�, skrz�tnie przez
nich ukrywane, rysy i p�kni�cia. A ja si� zwykle umiem
pozna� na ludziach, mam zwykle dobrego nosa do ludzi.
Naprawd� uwa�a�em ich za wzorow� ameryka�sk�
rodzin�.
Hill ma teraz dziewi�tna�cie lat - jest 15 czerwca
1968 roku - i nie wiem, gdzie si� podziewa; po raz
ostatni widzia�em go dziesi�� dni temu, kiedy to w przy-
st�pie desperacji i czarnej rozpaczy opuszcza� Pary� -
jak m�wi� - na dobre.
Biedny Hill. Kiedy zna si� m�odego cz�owieka od
czasu, gdy sko�czy� dziewi�� lat, niemal wszystkie blaski
i cienie dorastania, wszystkie ostre kontrasty, podobnie
jak i znaczenie tej wczesnej doros�o�ci, umykaj� na og�
uwadze, rozmyte i st�umione przez codzienne obcowanie.
My�l�, �e narodziny m�odszej siostry by�y dla jedenas-
toletniego Hilla wielkim prze�yciem. Wszyscy eksperci
powiadaj�, �e dzieci, zw�aszcza jedynaczki lub jedynacy,
s� z regu�y g��boko nieszcz�liwe, gdy zjawia si� inne
10
dziecko, pozbawiaj�c je tym samym miejsca w centrum
rodzinnego �wiata. Je�li tak by�o z Hillem, nigdy mi tego
nie wyzna�. Przez tych kilka dni, kt�re Louisa sp�dzi�a
w szpitalu w zwi�zku z narodzinami McKenny, mieszka�
u mnie. W sprawach intymnych Louisa jest raczej staro-
�wiecka. Ale Hill dzielnie sobie poradzi� z sytuacj�, cho�
same nowiny przyj�� do�� markotnie. Wtedy, jedenasto-
letni, w�a�ciwie nie porusza� tego tematu. Raz tylko,
siedz�c przy oknie na oparciu wielkiego fotela, przesta�
obserwowa� rzek� i p�yn�ce po niej barki, napotka� m�j
wzrok i patrz�c mi prosto w oczy stwierdzi� zagadkowo:
- Wiem, sk�d si� bior� dzieci. I jak si� tam dostaj�.
Nie my�l, �e nie wiem.
Wierz�, �e wiedzia�. Speszony i za�enowany, nie
podj��em w�wczas r�kawicy, rzuconej przez jedenasto-
latka.
Zabiera�em go na ryby. Wtedy, gdy mia� jedena�cie
lat, chadzali�my pod most, od strony wyspy. Siadali�my
pod wielkimi drzewami na wielkich i nier�wnych kocich
�bach dolnej promenady, kt�ra biegnie pod Pont Louis-
-Philippe i Pont Marie niemal naoko�o ca�ej wyspy;
malowniczy starzy paryscy gaillards (spryciarze) sp�dzaj�
tam lata emerytury z d�ugimi, bambusowymi tyczkami
i nylonowymi �y�kami, pr�buj�c z�apa� jak�� zjadliw�
rybk� nawet w najgorsz� deszczow� i zimow� pogod�.
P�niej, kiedy ch�opak podr�s�, zabiera�em go nad
Marne, gdzie �owili�my okonie i pstr�gi, wios�uj�c
pomi�dzy brzegami rzeki i trawiastymi wysepkami
upstrzonymi k�pami drzew, w scenerii przywodz�cej na
my�l dziewi�tnastowieczne pejza�e impresjonistyczne
Moneta czy Sisleya - nietkni�ty pejza� dziewi�tnasto-
wieczny, we Francji, w sielskich, wiejskich okolicach
Francji, by� mo�e uchowa si� w tej postaci na zawsze.
Pami�tam, by� w�a�nie ciep�y, s�oneczny, nakrapiany
ob�okami dzie� wiosenny, w takiej w�a�nie dziewi�tnasto-
11
wiecznej monetowskiej scenerii nad Marn�, kiedy Hill po
raz drugi wr�ci� do tematu siostry, jej narodzin i jej �ycia.
Mia� wtedy pi�tna�cie lat, a McKenna cztery. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e bardzo j� kocha. Wszyscy bardzo j�
kochali�my, t� pogodn�, ci�gle roze�mian� istotk�, obda-
rzon� rozta�czonymi oczyma, bystr� i wiecznie ciekaw�
wszystkiego, co si� wok� dzieje, niczym ruchliwy kociak.
Chcia�a wybra� si� z nami i p�aka�a, kiedy Hill jej na to
nie pozwoli�, t�umacz�c, �e jest za ma�a, �e tylko by nam
by�a ci�arem i zawalidrog�. Nie b�d� "zawali-drog�",
m�wi�a, zabawnie rozbijaj�c na dwoje s�owo, kt�rego
z pewno�ci� nie rozumia�a. Na rzece Hill skierowa� ��dk�
ku poro�ni�tej traw� przewieszce, ocala�ej w�r�d p�l
dzi�ki systemowi korzeni trzech gigantycznych d�b�w.
� Co my�lisz o tym dzieciaku?
- O McKennie?
� �liczna, prawda? I w dodatku bystra.
Nie patrz�c na mnie przeszed� do sedna.
- Ale oni j� psuj�. Powinna wiedzie�, �e jak wejdzie
w �ycie, okrutny i egoistyczny �wiat nie b�dzie si� z ni�
cacka�. Musi znale�� sw�j spos�b na przetrwanie w nim.
Nie zawsze b�dzie tak, jak ona chce. By�o mi cholernie
przykro, ale musia�em jej odm�wi�. Niech si� uczy.
Mia�em wra�enie, �e si� usprawiedliwia na wypadek,
gdybym w skryto�ci ducha uzna� jego post�powanie za
okrutne.
- Niech si� uczy - powt�rzy�.
- No tak.
Hill zwin�� haczyk i badawczo ogl�da� przyn�t�,
cho� nic jej nie brakowa�o, po czym zn�w zarzuci�.
� Nie podoba mi si� spos�b, w jaki oni j� traktuj�.
Zepsuj� j� do szcz�tu.
� C�, wydaje mi si�, �e bardzo trudno nie psu�
McKenny - powiedzia�em.
� Oczywi�cie. Ale u nich to wynika z czego� innego.
12
Spe�niaj� wszystkie jej zachcianki, bez wyj�tku, a czasem
nawet uprzedzaj� jej �yczenia. Nie powinni jej byli mie�.
- O czym ty m�wisz!
Naprawd� mnie zez�o�ci�. I zaszokowa�. Kocha�em
wtedy moj� chrzestn� c�rk� bardziej ni� kogokolwiek
przedtem, t� �arliw� mi�o�ci� m�czyzny, kt�remu nie
dane by�o zosta� ojcem i kt�ry nad tym boleje. Teraz
przypuszczam, �e �r�d�o mego gniewu - w o wiele
wi�kszym stopniu, ni� by�bym to w�wczas sk�onny
przyzna� - tkwi�o w poczuciu winy: wiedzia�em bowiem,
�e Hill ma na sw�j spos�b racj�.
� Nie powinni byli mie� tego dziecka, nie w ich
wieku - ci�gn�� nie zwa�aj�c na moj� reakcj�. - Brak
im elastyczno�ci, duchowej i psychologicznej gi�tko�ci.
S� du�o za starzy na takie ma�e dziecko!
� Chwileczk�, zaczekaj! - pr�bowa�em mu przerwa�.
� To nie wszystko. Przecie� gdyby nie ona, zerwaliby
ze sob�! Tylko dzi�ki niej s� razem. A przynajmniej
wygl�da, �e s�. Nie wiedzia�e� o tym?
� Nie. Oczywi�cie, �e nie - powiedzia�em g�ucho.
Obawia�em si�, czy aby nie zwr�ci� uwagi na barw�
mojego g�osu.
Ale przy jego m�odzie�czej beztrosce? Gdzie tam!
Mog�em sobie oszcz�dzi� niepokoju.
� Naprawd� - m�wi�. - Gdyby nie McKenna, dzi�
byliby ju� po rozwodzie. My�la�em, �e wszyscy o tym
wiedz�. I dlatego teraz traktuj� j� jak jaki� specjalny dar
od Boga, jak b�ogos�awie�stwo, kt�re sp�yn�o na nich
z nieba. I udaj�, �e s� ze sob� szcz�liwi. I przy okazji
robi� dzieciakowi wielk� krzywd�.
� C�, s�dz�, �e oni naprawd� s� szcz�liwi. Nawet
to wiem. I ciesz� si� ze wzgl�du na ciebie, ze wzgl�du na
nich, tak�e ze wzgl�du na mnie samego. To dobrze, �e
McKenna si� pojawi�a i zbli�y�a ich ponownie do siebie.
Wszyscy�my na tym dobrze wyszli.
13
- No, nie wiem - odpar�. - My�l�, �e lepiej by�my
wyszli na ich rozwodzie. Na pewno by�oby to uczciwsze
rozwi�zanie. Uwa�am, �e ona go powinna zostawi�.
Gdyby mia�a charakter. Ja ich zreszt� kocham, wiesz?
Naprawd� kocham tych biednych skurczybyk�w. Ale to
straszni hipokryci, wiesz. Tylko by sobie przez ca�y czas
gruchali ciu-ciu-ciu. Ale mnie nie nabior�. Ciekawe, jak
si� do siebie odzywaj�, kiedy s� sami. I oni �mi� uczy�
biedn� McKenn� bzdur o mi�o�ci monogamicznej. Ucz�
j�, �eby nie stawia�a za szeroko n�g. I �eby nie lata�a bez
majtek. Ucz� j�, �eby na kanapie nie siedzia�a roz-
kraczona i �eby nie pokazywa�a motylka.
- Na Boga! Chyba nie chcia�by�, �eby przestali j�
tego wszystkiego uczy�?
"Motylek" to dos�owne t�umaczenie w�oskiego wy-
razu farfalla, kt�ry to eufemizm Harry pozna� pracuj�c
we W�oszech i kt�ry od narodzin McKenny wszed� do
domowego s�ownika.
Nie odpowiedzia�.
- Ucz� j� tych wszystkich bzdur, �eby oszcz�dza�
motylka, strzec jak skarbu. Mi�o�� romantyczna! Za-
chowa� si� nietkni�t� dla jednego m�czyzny, kt�ry
b�dzie j� zawsze kocha�, j� i tylko j�, na wieki wiek�w.
Ma si� oszcz�dza� na jedn� wielk� mi�o��, kt�ra przetrwa
ca�e jej �ycie. Monogamiczne brednie.
� Pos�uchaj, Hill, nie s�dz�, aby twoi rodzice ju�
teraz uczyli McKenn�, �e ma si� oszcz�dza� na przysz��
mi�o�� monogamiczn�.
� Ale taki b�dzie nast�pny punkt programu. Mo�esz
mi wierzy�. I do tego te ich ob�udne k�amstwa.
Przez chwil� �owili�my ryby.
- Mo�e nie chc�, �eby kto� j� skrzywdzi� - powie-
dzia�em w ko�cu, kr�c�c ko�owrotkiem. Czu�em si�
niezr�cznie.
- Skrzywdzi�! Niby czemu mia�aby si� jej sta� jaka�
14
krzywda, je�li nie b�dzie si� w nikim zakochiwa�? Po co
jej te bzdury?
- Hill, czy ty kiedy� spa�e� z dziewczyn�?
Spojrza� na mnie i wyszczerzy� z�by w bezczelnym
u�miechu.
- Nie. Nie, ale nad tym pracuj�.
Ta szczeni�ca pewno�� siebie! Ja jej chyba nie mia�em,
nawet w jego wieku. Potem spowa�nia�:
- Du�o o tym rozmawiali�my, ca�kiem otwarcie. To
ju� nie tak, jak za waszych czas�w. Gadamy o tym
w szkole i na prywatkach. Nie my�l, �e nie mia�em
okazji. Zachowuj� sw�j pierwszy raz dla dziewczyny,
kt�ra to doceni, kt�ra b�dzie si� z tego cieszy� tak jak
ja, ale bez tych wszystkich bredni o wielkiej mi�o�ci
i bzdurnej monogamii. Dla dziewczyny o podobnej
wra�liwo�ci i delikatno�ci. I na pewno nie b�d� si�
�pieszy� do �lubu z pierwsz� dziewczyn�, kt�ra mi
dobrze da. Tak jak wy to robili�cie. I nie b�d� si�
zadawa� z dziewczyn�, kt�ra tego oczekuje. Mam na-
dziej�, �e McKenna te� nie b�dzie si� zadawa�a z takim
ch�opakiem. Ale i tak w naszym pokoleniu nie ma tylu
zdeklarowanych monogamist�w co w waszym.
Nie umia�em odpowiedzie�. Ale Hill nie nalega�.
W�a�ciwie wi�cej na ten temat nie rozmawiali�my. Ani
wtedy, ani potem. Podobnie jak o jego rodzicach czyich
stosunku do McKenny. Ja oczywi�cie nie opowiedzia�em
jego rodzicom o naszej rozmowie. Czu�em, �e by�aby to
zdrada, �e Hill zacz��by mn� pogardza� i przesta�by mi
si� zwierza�. Ale i tak wi�cej mi si� nie zwierza�. Mam
wra�enie, �e kt�ra� mu da�a, tamtego roku albo nast�p-
nego. Potem kilka innych, ca�y �a�cuszek dziewczyn.
Ale nawet je�li tak by�o, nie opowiada� mi o tym.
Sk�din�d zawsze by� z Hilla skryty, zamkni�ty
w sobie ch�opiec, nawet w m�odo�ci - i nigdy nie
wiedzia�em, co si� dzieje, co si� l�gnie w tym jego
15
p�czniej�cym, szybko dojrzewaj�cym m�zgu. Przynaj-
mniej dop�ki Mouvement du 22 mars w Nanterre
i Revolution de mai nie odblokowa�y mu mowy i p�ki nie
zacz�� mi si� zwierza� z rzeczy, o jakich nigdy przedtem
nie m�wi�.
Jestem pewien, �e Harry tak�e nie zna� dr�g my�lenia
Hilla. W ka�dym razie nie lepiej ni� ja. Zw�aszcza przed
noc� 27 kwietnia bie��cego roku, kiedy to do mnie
zadzwoni�.
By�o p� do trzeciej. Harry wiedzia�, �e pracuj� do
p�na redaguj�c b�d� czytaj�c i �e w�a�ciwie nigdy nie
k�ad� si� spa� przed czwart�.
- Dzieciak nie wr�ci�.
Dzieciak?... Wpad�em w panik�. McKenna? Moja
chrze�niaczka? O�mioletnia dziewczynka? Nie wr�ci�a?
� Nie, nie! - Harry niecierpliwie przerwa� moje
milczenie. - Chodzi o Hilla! Hill nie wr�ci� na noc.
� Czy to takie straszne? - spyta�em ostro�nie.
� C�, nigdy dot�d tego nie robi�. A przynajmniej
dawa� nam zna�. Jestem zaniepokojony. Siedzimy i cze-
kamy na niego. Wpadnij do nas. Stawiam flaszk�.
� Dobrze - odpar�em. - Przyjd�. My�lisz, �e co� si�
sta�o?
- Sk�d u diab�a mia�bym to wiedzie�. Przyjd� szybko.
Przyjemnie by�o przej�� si� nabrze�em w �agodn�
wiosenn� noc. Wszystko zdawa�o si� takie spokojne.
Nawet mi przez my�l nie przesz�o, �e Hill m�g� by�
wpl�tany w awantury studenckie. Od trzech lat studiowa�
socjologi� i filmoznawstwo na Sorbonie, nikomu spe-
cjalnie o tym nie opowiadaj�c.
Gallagherowie maj� rozkoszne mieszkanie. Tylko
tym s�owem mo�na je okre�li�. W pi��dziesi�tym pi�tym,
zanim ich pozna�em, a kiedy Harry odziedziczy� spadek,
16
Gallagherowie wynaj�li na d�u�szy czas ca�e pi�tro
w g�rnej cz�ci ostatniego budynku na samym kra�cu
wyspy, tego, kt�ry nale�a� do ksi�nej Bibesco. Cztery
wysokie podw�jne okna wychodz� na zachodni kraniec
Ile St.-Louis i dalej na Pont d'Arcole i na rzek�,
zupe�nie jakby z mostku kapita�skiego luksusowego
liniowca patrze� na dzi�b statku. Harry umeblowa�
ca�e mieszkanie przepysznymi Ludwikami XIII. Ja
osobi�cie jestem zwolennikiem Drugiego Cesarstwa.
Ale musia�em przyzna�, �e ciemny, ci�ki, masywny
zestaw Ludwika XIII z mrocznymi czerwieniami i zie-
leniami wygl�da� �wietnie w przestronnym i nas�one-
cznionym salonie Harry'ego, gdzie go po raz pierwszy
ujrza�em. R�wnie dobrze wygl�da� w�wczas, w �wietle
aksamitnych i pergaminowych aba�ur�w. A pani� tego
kr�lestwa by�a Louisa, zwykle nieco pow�ci�gliwa jako
gospodyni, ale uwa�aj�ca.
Droga Louisa. No c�, rozsiedli�my si� czekaj�c
i rozmawiaj�c - o pisaniu, o filmach, tak jak zwykle.
P�k�a jedna butelka, potem druga. Nawet Louisa troch�
wypi�a.
- Wie, �e powinien wr�ci� do domu przed p� do
drugiej, najp�niej przed drug� - powiedzia� Harry. -
I zawsze wraca�.
Dochodzi�a sz�sta, kiedy Hill w ko�cu wr�ci�.
� Gdzie� ty si� u diab�a podziewa�? - spyta� Harry.
� Mieli�my zebranie.
Ch�opak sprawia� wra�enie, jakby chcia� p�j�� do
swojego pokoju.
- Nie, m�j panie, wr�� no mi tutaj! - zawo�a� za
nim Harry.
Hill zawr�ci� i stan�� przygarbiony w drzwiach.
- Chc� si� czego� wi�cej dowiedzie� - oznajmi�
Harry. - Chc� wiedzie�, gdzie by�e�. Wiesz, �e powinie-
ne� wraca� do domu przed p� do drugiej. Albo przynaj-
17
mniej da� mi zna�, co si� dzieje - doda�, moim zdaniem
niezbyt konsekwentnie.
- By�em na zebraniu! - krzykn�� Hill. Spojrza�
�mia�o, a oczy mu rozb�ys�y. - By�em na zebraniu! Na
zebraniu studenckim!
Czytali�my tamtego dnia gazety, ale wiadomo�ci
wieczorne mia�y trafi� do prasy dopiero nazajutrz.
- Policja aresztowa�a dzisiaj Dany'ego Cohn-Bendita
- poinformowa� nas Hill. - Ale wieczorem go wypu�cili.
Bo si� boj� reperkusji. Ale je�li my�l�, �e nas po-
wstrzymaj�, to grubo si� myl�. My si� organizujemy.
Organizujemy si� i mamy zamiar sprawi�, �e si� za-
stanowi�. A mo�e p�jdziemy dalej - doda� powa�nym
tonem i popatrzy� nam kolejno w oczy, jakby�my to my
byli osobi�cie odpowiedzialni za aresztowanie przyw�dcy
studenckiego Cohn-Bendita. Nagle mnie to rozbawi�o,
ale postanowi�em siedzie� cicho. Sam akurat raczej
lubi�em m�odego "Dany'ego le Rouge" i dobrze �yczy�em
jego krucjacie.
� Niech mnie diabli - powiedzia� Harry i twarz
rozja�ni�a mu si� w u�miechu. - Wi�c ty w tym
wszystkim tkwisz? Od jak dawna?
� Och, my�my tylko gadali - odpar� ponuro Hill.
� Chyba nie my�licie, �e to tylko Nanterre? Sorbona
te� ruszy�a. W og�le wszystkie uniwersytety we Francji.
Mamy tego po dziurki w nosie. I nie popu�cimy.
Uwielbia�em s�ucha�, jak pos�uguje si� ameryka�-
szczyzn� swojego ojca. Ale francuski Hilla by� tak samo
dobry, wr�cz doskona�y. Czasem o tym zapomina�em.
W ko�cu Hill jest przecie� w r�wnym stopniu Amery-
kaninem/co Francuzem. Niemal ca�e dotychczasowe
�ycie sp�dzi� w Pary�u.
- No c�, jestem z ciebie dumny - stwierdzi� Harry
i na jego w�skiej twarzy zn�w zago�ci� u�miech.
- Ty jeste� dumny ze mnie! - wybuchn�� ch�opak.
18
- A co mnie to obchodzi, �e ty jeste� ze mnie dumny!
Ty, ze swoj� fors�, bogacz, skrobacz bzdurnych fabu�ek!
Sp�jrz na siebie, wszyscy na siebie sp�jrzcie: siedzicie tu
i zapijacie spraw�! Pijacy! Moczymordy! Brzuchy wam
tylko rosn�, t�uszcz przerasta wam m�zgi! Ty i tw�j
Ludwik XIII, i to mieszkanie jak jaki� pi�ciogwiazdkowy
hotel! Ty jeste� ze mnie dumny! Po tym, co twoje
pokolenie zrobi�o dla �wiata?
� Chwileczk�! - przerwa� mu Harry. - Poczekaj!
Moje pokolenie odziedzi...
� To ty poczekaj! - odszczekn�� Hill.
Tyrada by�a ra��co niewsp�mierna z powodem
obrazy, je�li w og�le by� jaki� pow�d. W dysproporcji
tak�e do jego w�asnych emocji, rozbudzonych zapewne
na zebraniu studenckim, a jednak Hill jej nie przerwa�.
U�miech znik� z twarzy Harry'ego.
- Ob�udnicy! Sko�czeni ob�udnicy, wy wszyscy!
Ale my was obalimy. Obalimy to ca�e pieprzone spo�e-
cze�stwo. A� wam wyjdzie uszami. Nie wiemy jeszcze,
czym zast�pimy spo�ecze�stwo, ale co� dobrego, co�
znacznie lepszego od waszego stanu rzeczy musi si�
zdarzy�.
Zaczerpn�� tchu.
- Zreszt� jaki to ma sens pr�bowa� to wam wy-
t�umaczy�? Wam, hipokrytom?
Obr�ci� si� na pi�cie i uciek�.
Harry uni�s� si� na krze�le, niezdecydowany, czy
dogoni� syna i go uderzy�, czy pozwoli� mu zbiec.
Powoli opad� na krzes�o.
� A niech mnie wszyscy diabli - powiedzia�. A po
chwili: - Niedaleko pada jab�ko, co?
� Harry - odezwa�a si� Louisa z rozkosznej sofy
d la Ludwik XIII, na kt�r� polowali ponad rok. - Nie
przejmuj si�, Harry. Nie przejmuj si�.
Wsta�a, �eby nam nala�.
19
Kochana, wiarygodna, trze�wo my�l�ca Louisa. Do
dzi� uwa�am, �e m�drze post�pi�a odzywaj�c si� wtedy.
Na twarzy Harry'ego rozgrywa� si� ca�y spektakl: by�a jak
zdr�twia�y w�ze�, pod kt�rym rysowa�a si� gorzka rana,
jak� rzadko zdarza si� widzie�. I cho� opad� na krzes�o,
wysok� szklank� �ciska� zbiela�ymi palcami, jakby chcia�
j� cisn�� w kominek. Gdyby to zrobi�, nie wiem, czym by
si� to sko�czy�o. S�dz�, �e pogoni�by za Hillem. Ale
Louisa rozprasza�a jego uwag�. Nala�a najpierw mnie,
potem jemu, wreszcie sobie, pokpiwaj�c z m�odego
pokolenia i bagatelizuj�c ca�� spraw�. W ko�cu usiad�a
i przez niezno�nie d�ugi czas nikt si� nie odzywa�.
Mog�oby si� wydawa�, �e reakcja Harry'ego r�wnie�
by�a niewsp�mierna do obrazy, jakiej dopu�ci� si� wobec
niego syn. Sedno sprawy tkwi�o jednak w tym, �e Harry
przez ca�e �ycie by� dumny ze swej postawy wojuj�cego
libera�a. I oto teraz temu cz�owiekowi jego w�asny
nastoletni syn wyrzuca, �e jest zgredem i zak�amanym
superkonserwatyst�, trybikiem znienawidzonego "estab-
lishmentu". Niew�tpliwie co� takiego zdarzy�o si� po
raz pierwszy.
W kr�puj�cej ciszy, w kt�rej o wiele za g�o�no
dobiega�y mnie z mojego cholernego gard�a odg�osy
prze�ykania, wsta�em wreszcie i zacz��em si� �egna�,
m�wi�c, �e powinienem wraca�, skoro z Hillem naj-
wyra�niej wszystko w porz�dku.
- W porz�dku? - powt�rzy� za mn� w oszo�omieniu
Harry. - W porz�dku?
My�l�, �e nie najfortunniej dobra�em wtedy s�owa.
Tak czy siak, wyszed�em. Nie mia�em poj�cia, prze-
czucia, wyobra�enia, wr�cz ani �ladu, �e by�o to co�
wi�cej ni� zwyk�a sprzeczka mi�dzy ojcem a synem, �e
m�g� w niej ju� istnie� czynnik, kt�ry zniszczy, kt�ry
zr�wna z ziemi� ca�� rodzin� Gallagher�w, tak jak
zr�wnano z ziemi� Hiroszim�.
Rozdzia� drugi
...Dzwonek do drzwi. Wiem, kto to b�dzie. Na
pewno Weintraub. Weintraub, kt�ry przyniesie plotki
o dzisiejszym wzi�ciu Sorbony albo mo�e naj�wie�sze
wie�ci o tym, czy studenci b�d� dzi� wieczorem protes-
towa�. Weintraub. David Weintraub, kto�, kto wprowa-
dzi� w nasze �ycie osob�, kt�ra odegra�a w nim rol�
katalizatora. Obawiam si�, �e musz� wsta� i wpu�ci� go.
Ale przygn�bia mnie my�l, �e b�d� musia� na niego w tej
chwili patrze�.
Najpierw jednak usuwam te papiery i zamykam
biurko na klucz. Weintraub gorliwie i bez skr�powania
penetruje wszystko, co le�y na wierzchu w ka�dym
mieszkaniu, jakie odwiedza...
Weintraub. Weintraub b�azen. Weintraub b�azen
ju� sobie poszed�. I nie zobaczy� ani skrawka moich
papier�w. A jednak na sw�j spos�b mam przeczucie, �e
podejrzewa ich istnienie - cho�, prawd� m�wi�c, dopie-
ro dzi� zacz��em nad nimi pracowa�! Ma w�szycielski
zmys� �asicy, zawsze czu�em zwierz�cy spryt, nie do
st�umienia z jego strony przez kr�tkie spi�cia bezwstydu,
a ze strony innych przez g��boko zakorzenione poczucie
prywatno�ci. Weintraub jest bezgranicznie szczery i ca�-
21
kowicie pozbawiony zahamowa� w roztrz�saniu kwestii
dotycz�cych jego w�asnej osoby, w��czaj�c w to sprawy
najintymniejsze (czy te� te, kt�re zwyk�o si� za takie
uwa�a�), do tego stopnia, �e sw� �enuj�c� wylewno�ci�
cz�sto wprawia swoich s�uchaczy w najwy�sze zak�opota-
nie. Przewrotnie przenosz�c na reszt� �wiata obran� przez
siebie lini� post�powania, Weintraub bezczelnie i niestru-
dzenie penetruje sfer� prywatnych dozna� innych ludzi na
tyle, na ile mu na to pozwol�. Co najmniej dwa razy
napomkn�� aluzyjnie o tym, �e zapewne nad czym� pracuj�,
�e co� pisz�, o Gallagherach i wydarzeniach minionych
sze�ciu tygodni; uwagi te odpiera�em spokojnie, nie
udzielaj�c mu przy tym informacji ani na tak, ani na nie.
Z niemo�liwo�ci� graniczy pr�ba przedstawienia
komu� w miar� cho�by trafnego opisu powierzchowno�ci
Weintrauba.
� Cze��, Jacku Hartley! - dobieg� mnie z klatki
schodowej jego tubalny, fa�szywie serdeczny g�os, kiedy
przycisn��em guzik otwieraj�cy drzwi wej�ciowe na
parterze. - Mam dzi� dla ciebie wspania�e wie�ci! Gliny
nareszcie pobi�y Weintrauba! Po paru tygodniach dzia-
�ania w pierwszym szeregu Revolution Weintraub wreszcie
tego dokona�! Mog� to udowodni� siniakami! Poka�� ci.
� Wejd� na g�r�, Dave - powiedzia�em, umy�lnie
nadaj�c g�osowi mo�liwie najspokojniejszy ton, na prze-
k�r jego podekscytowanej wylewno�ci. Zawsze na mnie
w ten spos�b dzia�a�.
Tu s�owo o moim mieszkaniu. Znajduje si� ono
w jednym z tych starych budynk�w, postawionych ko�o
roku 1720 przez pewnego niegdysiejszego przedsi�biorc�,
kt�ry by� swego czasu wielk� fisz� w kr�lewskim minis-
terstwie finans�w, lub czym� podobnym, i kt�rego
dawno zapomniane nazwisko zdobi mur domu, od
strony nabrze�a, na rzadko czyszczonej mosi�nej tablicy.
Budynki te wznoszono jako domy miejskie dla tej czy
22
innej bogatej rodziny. Potem oczywi�cie wszystkie podzie-
lono na mieszkania. A w kt�rym� momencie, w ubieg�ym
stuleciu, kto� z nie znanych mi zupe�nie powod�w
postanowi� podzieli� wysokie pokoje parteru na p�,
buduj�c now� pod�og� w po�owie ich wysoko�ci, i dzi�ki
temu zabiegowi otrzyma� dwa mieszkania. Ja mieszkam
w g�rnym. Jest, oczywi�cie, niewysokie, ale mnie to
odpowiada. Podoba mi si�, �e mog� wyci�gn�� r�k� do
g�ry i po�o�y� j� na belkach z prawdziwego drewna.
Oczywi�cie Harry, kt�ry jest wysoki i kt�rego czaszki nie
chroni czupryna, musi si� nieco garbi�, kiedy do mnie
przychodzi, ale tylko on. A mnie to pasuje doskonale.
Mam obszerny salon, ma�� jadalni�, oddzielon� arkad�,
kt�ra nie utrudnia dost�pu s�o�ca i powietrza, dwie
malutkie sypialnie, �azienk�, niewielk�, ale wystarczaj�co
du�� kuchni�, kt�rej cz�sto u�ywam, dobrze ci�gn�ce
kominki w ka�dym pokoju i pokoj�wk�, Portugalk�, kt�ra
mieszka na wyspie i przychodzi codziennie. Czeg� wi�cej
m�g�by ��da� samotny m�czyzna? Rzadko przyjmuj�
go�ci w domu, ale m�g�bym, gdybym chcia�. A za trojgiem
oszklonych drzwi balkonowych, kt�re w letni s�oneczny
dzie� mo�na otworzy� na o�cie�, roztacza si� jeden
z najpyszniejszych widok�w w Pary�u: ty� Notre-Dame ze
strzelistymi przyporami niemal na wyci�gni�cie r�ki,
wysoki tort weselny Pantheonu, wznosz�cy si� na wzg�rzu
ponad starymi domami Lewego Brzegu, a do tego zawsze
rzeka, barki, niewyczerpane �r�d�o zaj�cia dla oka.
Kaza�em ustawi� biurko tu� przy jednym z tych okien.
Poni�ej mia�em stare drzewa i prastar� pochylni� z kocimi
�bami, obmurowan� prastarymi bia�ymi kamieniami, gdzie
co niedziela ubodzy mieszka�cy kamienic w centrum
wyspy podje�d�ali samochodami i motocyklami do samej
rzeki, �eby je umy�. Wspaniale si� tu mieszka�o w pi��dzie-
si�tym �smym, kiedy dosta�em to mieszkanie.
Oczywi�cie od tamtego czasu wiele si� zmieni�o.
23
Wyspa sta�a si� strasznie modna, otwarto z tuzin nowych
restauracji, a przedsi�biorcy budowlani wykupili od
ubogich uczciwych ludzi pomieszczenia w kamienicach
czynszowych, odnowili je i poprzerabiali na eleganckie
mieszkania, kt�re wynajmuj� m�odym �onatym urz�d-
nikom, co z dyplomatkami pod pach�, jak nowojorczycy,
przyczyniaj� si� do budowy we Francji nowego, stech-
nicyzowanego spo�ecze�stwa konsumpcyjnego.
Tu w�a�nie wprowadzi�em Weintrauba i zapropono-
wa�em, �e zrobi� mu co� do picia. Co nie znaczy, �e nie
by� tu przedtem i �e nie zna� doskonale drogi do barku.
On jednak podszed� prosto do mojego biurka, stoj�cego
przed jednym z trzech okien balkonowych, i zacz��
grzeba� w starych tekstach do mojego pisma, pozo-
stawionych przeze mnie nieopatrznie na wierzchu.
- Tak, panie Hartley - powiedzia�, przemierzaj�c
pok�j z wypi�t� piersi� i jeszcze bardziej zni�aj�c sw�j
niski, d�wi�czny g�os (�eby okaza� szczero��, jak przy-
puszczam). - My�l�, �e dobrze by mi zrobi�a mocna
whisky. Lesflics porz�dnie mnie dzi� poturbowa�y.
Od�o�y� moje papiery z gestem maj�cym oznacza�,
�e go nie interesuj�, �e i tak ju� je widzia�.
- Tak, m�j panie, oni naprawd� poturbowali starego
Weintrauba. Chcesz zobaczy� moje rany?
Zacz�� rozpina� kr�tk� marynark� a la Eisenhower.
Wr�czy�em mu szklank� i nala�em sobie to samo.
� Rany? - spyta�em.
� No, powiedzmy siniaki - odpar� g��boki, �wiadom
swej wa�no�ci, g�os. - Ale nie byle jakie siniaki. Te
gumowe matraques z �elaznym pr�tem w �rodku wal�
porz�dnie. I wrzynaj� si� g��boko w cia�o. Rani� jak
cholera.
Zdj�� marynark� i zaj�� si� golfem.
Marynarka Weintrauba zas�uguje na opis. Nigdy jej
na nim nie widzia�em przed wybuchem rewolucji majo-
24
wej. By�a z prawie bia�ej chi�skiej bawe�ny, a nie
z oliwkowej we�ny, jak marynarka Eisenhowera, skopio-
wana na wz�r angielski, i od wybuchu rewolucji nie
widzia�em, �eby Weintraub mia� na sobie co� nowego.
Jestem przekonany, �e kupi� j� specjalnie po to, by sta�a
si� jego mundurem rewolucyjnym wraz z bia�ymi Levi-
sami, w jakich nagle zagustowa�, porzucaj�c czarne
garnitury i w�skie nowojorskie krawaty noszone przed-
tem. Albowiem rewolucja majowa, rewolta studencka,
sta�a si� dla Weintrauba osobistym symbolem, g��boko
osobist� spraw�.
Uwa�a�, �e nie m�g� unikn�� wzi�cia w tym wszyst-
kim udzia�u, poniewa� jego hotel pension przy rue de
Conde s�siaduje z Odeonem, samym centrum wydarze�.
M�wi�, �e studenci w obawie przed szturmem policji na
Odeon usun�li ca�� dokumentacj� Komitetu Filmowego
i osobi�cie ukryli j� w jego pokoju osobi�cie i �e od tego
czasu zosta� g��boko wci�gni�ty w spraw�. Co do mnie,
zawsze w to pow�tpiewa�em. Nie, nie w to, �e komitet
ukry� papiery i kr�ci� film w jego pokoju - tylko nie
zrobiliby tego, gdyby wcze�niej dobrze go nie znali,
gdyby nie wiedzieli, �e ju� jest we wszystko wci�gni�ty.
Podejrzewam, �e naprawd� odby�o si� to tak: Weintraub
kr�ci� si� ko�o Odeonu, odk�d zdobyli go studenci,
w pos�pnych zakamarkach dawnego teatru natkn�� si�
na Komitet Filmowy i przysta� do niego, a potem
zaoferowa� sw�j pok�j, gdzie mogli ukry� dokumentacj�
i filmy. Weintraub wprawdzie stanowczo zaprzecza� tej
wersji, ale pewnie tylko dlatego, �e si� po prostu wstydzi�.
Dlaczego ten Amerykanin pod pi��dziesi�tk� (przy-
znawa� si� najwy�ej do czterdziestu pi�ciu) zwi�za� si�
z grup� dziewi�tnasto i dwudziestoletnich francuskich
student�w zaanga�owanych w beznadziejn� na pierwszy
rzut oka rewolt�, to ca�kiem inne zagadnienie. �eby je
zrozumie�, trzeba zna� Weintrauba.
25
Z zawodu by� harfist�. I to do�� utalentowanym.
Ale praca nie sprawia�a mu przyjemno�ci. Gra� regular-
nie na harfie w Operze Paryskiej, wyst�powa� te�
w innych orkiestrach teatralnych i kameralnych na
terenie miasta - je�li akurat by�o zapotrzebowanie na
harfist�. W ten spos�b zarabia� na �ycie. Ale tak
naprawd� to chcia� by� aktorem. Aktorem filmowym.
Uwielbia� wszystko, co ma zwi�zek z kinem. Jed-
nakowo uwielbia� gwiazdy ekranu, producent�w filmo-
wych, re�yser�w i scenarzyst�w, a im bardziej byli
s�awni, im wi�ksze odnosili sukcesy, tym bardziej got�w
by� ich uwielbia�. Kiedy tylko nie gra� dla chleba na
harfie, kr�ci� si� po drogich lokalach, gdzie przesiaduj�
ludzie z tego �rodowiska: u Castela, New Jimmy's,
w Calvadosie. Jedynym sposobem na to, by go akcep-
towano (zarabia� ma�o), by�o odgrywanie roli b�azna,
grupowej maskotki, roli, jak� sam dla siebie obmy�li�.
Z premedytacj� robi� z siebie ch�opca do bicia dla s�aw
filmowego �wiatka. W ten spos�b nawi�za� kontakt
z Gallagherami, a przez nich ze mn�, cho� moje
literackie wysi�ki niewiele go obchodzi�y. Nie by�
ca�kiem nieznany, zagra� kilka epizodycznych r�lek,
w tym par� razy dzi�ki po�rednictwu Harry'ego Galla-
ghera. Pisywa� te� kiepskie wiersze i malowa� kiepskie
obrazy.
Jego bufonada i rola b�azna, jak� odgrywa�, nie
pozwoli�y mu oczywi�cie zagrza� d�u�ej miejsca przy
�adnym kr�gu towarzyskim. Filmowcy pr�dko si� nim
nu�yli, a on sam pomaga� im w tym. swoimi eks-
trawaganckimi �yczeniami, kiedy na przyk�ad zamawia�
na rachunek gwiazd kawior lub szkockiego �ososia,
podczas gdy inni zadowalali si� zwyk�ym hamburgerem;
kiedy po�ycza� i nie oddawa�; kiedy prosi� gwiazdy
filmowe o za�atwienie mu roli albo naci�ga� je na kupno
swoich kiepskich obraz�w. Tote� przenosi� si� od grupki
26
do grupki, a� w ko�cu ca�y filmowy Pary� zna� go jak
z�y szel�g. Wreszcie pozosta�o mu jedynie towarzystwo
przyjezdnych gwiazd i re�yser�w, kt�rzy �ci�gali do
Pary�a, �eby nakr�ci� jeden film. Doprowadzi� nieomal
do zerwania stosunk�w z Gallagherami, najwyrozumial-
szymi lud�mi w �wiecie, kiedy wybuch�a rewolucja
majowa.
Jestem przekonany, �e jedn� z przyczyn, dla kt�rych
przylgn�� z kretesem do m�odych cz�onk�w Komitetu
Filmowego Odeonu - pomijaj�c fakt, �e mieli co�
wsp�lnego z filmem - by�o jego ca�kowite osamotnienie.
Drug� przyczyn� upatruj� w tym, �e oto po raz pierwszy
od bardzo dawna kto� traktowa� go powa�nie, jako
tego, za kt�rego si� podawa�. Ci m�odzi ludzie wierzyli
mu, kiedy sypa� nazwiskami gwiazd, twierdz�c, �e jest
z nimi po imieniu, zapewne widzieli w nim g��wnego,
je�li nie jedynego ��cznika z wielkim �wiatem filmowym,
na kt�rego pomoc bardzo liczyli. P�niej, w trakcie
rewolucji, wiele razy chodzi�em z nim do mrocznych
klitek i na jask�ki Odeonu, �eby si� spotyka� - i wsp�-
pracowa� - z jego" komitetem i wydaje mi si�, �e te
dzieciaki nigdy nie przejrza�y jego prawdziwej natury.
S�dz� te�, �e Weintraubowi by�o to potrzebne, jak
innym alkohol lub narkotyk.
I ten oto cz�owiek sta� teraz przede mn� w moim
mieszkaniu i - rzuciwszy sw�j cenny rewolucyjny �akiet
na sof� Drugiego Cesarstwa - mocowa� si� z czarnym
golfem, podci�gaj�c go a� pod sam� szyj�, pod zawi�zan�
na kokard� chust�, kt�r� sobie upodoba� od wybuchu
rewolucji, nosz�c j� nawet za dnia, cho� policja rzadko
kiedy rzuca�a granatami �zawi�cymi przed zapadni�ciem
zmroku. Ten sam cz�owiek wprowadzi� w nasz mniej lub
bardziej stabilny, mniej lub bardziej bezpieczny kr�g
tamt� kobiet� (kobiet�? jak� tam kobiet� - dziewcz�t-
ko!), kt�r� nazywa�em "katalizatorem" - trzeba zreszt�
27
przyzna�, �e zrobi� to nieumy�lnie i w ostatecznym
rozrachunku na w�asn� niekorzy��.
- Nie musisz mi pokazywa�, Dave - powiedzia�em
z ledwie uchwytn� ironi� w g�osie. - Wierz� ci na s�owo.
Ale on ju� podci�gn�� golf, krzy�uj�c r�ce nad
pochylonymi plecami i karkiem, i ujrza�em osiem, mo�e
dziesi�� sinoczarnych pr�g grubo�ci kciuka, d�ugich na
jakie� trzydzie�ci centymetr�w, pokrywaj�cych jego
ramiona i krzy�.
- Musz� przyzna�, �e jestem z nich do�� dumny
- powiedzia� Weintraub d�wi�cznym basem. Opu�ci�
golf. - Oczywi�cie, nie oznacza to niczego naprawd�
powa�nego. Po prostu trafi�em mi�dzy dwa fronty. Nie
zauwa�y�em tej drugiej grupy, kt�ra wy�oni�a si� z bocz-
nej uliczki.
� Ale i tak jeste� z siebie zadowolony - zauwa�y�em
z lekkim przek�sem.
� W pewnym sensie - odpar� i podszed� do najbli�-
szego otwartego okna. Wspi�� si� na parapet, chwyci� si�
ochronnej barierki zferforge i wyjrza� na rzek�.
� Nie poddamy si�, Hartley. Nie ust�pimy. Re-
wolucja trwa.
� Co si� dzieje z Komitetem Filmowym teraz, kiedy
pad�a Sorbona?
� Przenie�li si� do Consier. - Consier to dodatkowy
budynek przepe�nionego uniwersytetu, oddalony blisko
o kilometr od Sorbony i pozostaj�cy nadal w r�kach
student�w. - Na razie tam si� zatrzymali.
� Ale jak d�ugo tam zostan�, to ju� zale�y od w�adz
- stwierdzi�em.
� Nigdy si� nie poddamy - oznajmi� Weintraub,
wygl�daj�c przez okno. - Zrobili�my zbyt wiele, do-
szli�my za daleko, �eby teraz ust�powa�.
� Obawiam si�, �e nie ma wyboru. I nigdy go
nie by�o.
28
�
Ty nigdy nie by�e� z nami, prawda, Hartley? -
powiedzia� Weintraub jeszcze bardziej basowym g�osem
ni� zwykle, ale u�miechn�� si� przy tym, przez co
czyniony mi zarzut zmieni� si� w parodi� oskar�enia. To
jedna z jego sztuczek.
� By�em z wami. I ty o tym �wietnie wiesz. Ale
jestem tak�e realist�. I od pocz�tku wiedzia�em, tak
samo zreszt� jak i ty, �e ta droga jest kr�tka, �e nigdy
nie osi�gniemy wiele wi�cej ponad to, co uda�o nam si�
dotychczas osi�gn��.
-�Nie - zaprzeczy� solennie. - Jeszcze nie koniec.
B�dziemy walczyli dalej. Takimi czy innymi sposobami.
Czego� dokonamy.
� Czego? Zejdziecie do podziemia? Stworzycie now�
form� Resistance?.
� Mo�e-powiedzia� Weintraub, cho� m�j pomys� by�
ewidentnie �mieszny. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e trudno
mu przychodzi rozsta� si� z drogocenn� rewolucj�. Aleja ze
swej strony nie mia�em ochoty na kolejny arcydrogocenny
wyk�ad o drogocennej rewolucji. I chcia�em dowiedzie� si�
czego� o tej kobiecie-dziewczynie (m�j Bo�e, naprawd� nie
wiem, jak j� nazywa�), w kt�rej widzia�em nasz katalizator.
� Masz jakie� wie�ci od Sam? - spyta�em.
� Samanthy? - Weintraub odwr�ci� si� od �elaznej
barierki.
- Samanthy-Marie - odparowa�em.
U�miechn�� si�. Ale pod ochronn� warstw� u�miechu
kry� si� w jego oczach wyraz g��bokiego smutku, m�cz�-
cego niepokoju.
� Trzy dni temu dosta�em od niej list z Tel Awiwu.
Zn�w jest razem ze swoj� �ydowsk� przyjaci�k�. �wiet-
nie sobie radz�. Ona chce, �ebym do nich do��czy�, jak
tylko b�d� m�g� si� tam wybra�.
� I co, jedziesz?
� Sk�d bym mia� wzi�� fors�?
29
�
Aha - mrukn��em i zmieni�em temat. - Nauczy�a
ci� wielu rzeczy, jak mi kiedy� powiedzia�e�.
� Tak, to prawda - przyzna� Weintraub z u�mie-
chem przyklejonym do twarzy. - Da�a mi zasmakowa�
w rzeczach naprawd� egzotycznych... A, cholera. Ona
mnie nie chce. Obaj o tym dobrze wiemy. Czy masz
jakie� wie�ci od Harry'ego? - Tu zrobi� pauz�. - Od
kt�regokolwiek z Gallagher�w? Przechodzi�em teraz ko�o
ich domu. Mieszkanie zamkni�te na cztery spusty. Ani
jednego �wiat�a.
� Hill opu�ci� Pary� - powiedzia�em. - Dziesi�� dni
temu. Wiesz przecie�. Nie mam od niego znaku �ycia.
Co do Louisy, te� wiesz wszystko. Ma�a, McKenna, jest
teraz u Edith de Chambrolet, pami�tasz, tej hrabiny,
przyjaci�ki Louisy.
� Czy ja j� pozna�em?
� My�l�, �e tak, u Gallagher�w.
� Nie przypominam sobie. A Harry?
� Widzia�e� telegram, kt�ry od niego wczoraj do-
sta�em. Z Tel Awiwu.
� My�lisz, �e oni si� dogadaj�? - spyta� Weintraub.
- Wiesz, z Samanth�? �e zn�w b�d� razem?
� Nie mam poj�cia - stwierdzi�em. - Tobie chyba
�atwiej na to odpowiedzie� ni� mnie.
� Nie - powiedzia�. Zauwa�y�em, �e ma podkr��one
oczy. - Naprawd� nie �atwiej.
� C�, ja w ka�dym razie nie mam zielonego poj�cia.
S�uchaj, Dave, napijesz si� jeszcze? Ju� nalewam. Nie
gniewaj si�, ale niech to b�dzie na jednej nodze, dobra?
Musz� jeszcze do jutra zrobi� par� rzeczy.
� Oczywi�cie. Ch�tnie si� napij�, i zrobi� to szybko.
Nad czym siedzisz? Piszesz co� o minionych sze�ciu
tygodniach, o naszej revolution?
� Nie. Ale podejrzewam, �e b�d� musia� co� takiego
zorganizowa� dla "Review".
30
Weintraub �ypn�� okiem.
� Ale sam co� przygotowujesz na ten temat?
� Nie. Wol�, �eby to dla mnie zrobi� jaki� francuski
politolog, oczywi�cie lewicowy. Ja mog� rzecz prze-
t�umaczy�.
Wyprostowa� si� na ca�� swoj� wysoko�� metra
sze��dziesi�ciu i wyszczerzy� z�by w u�miechu - tym
razem szczerym.
- Nie zapomnij mu powiedzie�, jak� rol� odegra�
Weintraub w propagowaniu Rewolucji. Tak�e rewolucji
w rodzinie Harry'ego Gallaghera!
Kiedy sobie poszed�, zastanawia�em si�, czy ta ostat-
nia uwaga nie by�a kolejn� aluzj� do moich osobistych
zapisk�w, znakiem, �e jest �wiadom ich istnienia, i po-
zwoleniem, nie, raczej pro�b� o w��czenie go do wszyst-
kiego, co bym pisa� o Gallagherach. Weintraub pragn��
przej�� do historii. C�, tak czy siak musia�bym go
w��czy�. Niew�tpliwie odegra� pewn� rol�. I to chyba
do�� wa�n�. Ale wcale mnie to nie cieszy�o. Tak jak nie
ucieszy�a mnie jego wizyta. Podszed�em do okna i opar-
�em si� o ochronn� barierk�, patrz�c na smutek p�yn�cej
rzeki. Tak jak patrzy� Weintraub. I jest wieczny, �w
smutek rzeki, smutek p�yn�cej wody. Nie umiem powie-
dzie�, dlaczego tak si� dzieje. Ale rzeka jest zawsze
smutna. To jedna z rzeczy naprawd� niezmiennych.
Tymczasem zapad�a noc. Wzd�u� quai rozb�ys�y
paryskie latarnie. Po drugiej stronie rzeki zapala�y si�
lampy w mieszkaniach Lewego Brzegu. A z samej
Dzielnicy �aci�skiej nie dobiega�y ju� g�uche odg�osy
wybuch�w granat�w z gazem, na barykadach nie migo-
ta�y ognie roz�wietlaj�ce k��by dymu i gaz�w �zawi�cych,
nie by�o wida� ani s�ycha� serii �lepych granat�w. Co�
si� naprawd� sko�czy�o.
Wychylaj�c si� przez okno mog�em obserwowa� quai
a� do Pont de la Tournelle; zobaczy�em, �e dwa policyjne
31
samochody bojowe dokonuj� zmiany warty. Przez dwa-
dzie�cia cztery godziny na dob� strzeg� w ten spos�b
dost�pu do willi Pompidou na Quai de Bethune na
wyspie.
Nala�em sobie porcj� mocnej whisky i wychyli�em do
dna. Potem wypi�em jeszcze jedn�. Do diab�a, pomy�-
la�em, id� spa�. A jak nie b�d� m�g� zasn��, wezm�
mogadon.
Nie wzi��em mogadonu.
Boj� si�, �e nie do�� wyczerpuj�co opisa�em Har-
ry'ego Gallaghera. �eby go zrozumie�, trzeba wiedzie�
co� nieco� o jego pochodzeniu. Czterdziestodziewi�cio-
letni Harry jest potomkiem starej irlandzkiej rodziny
z Bostonu, kt�ra zostawi�a mu roczny doch�d w wysoko-
�ci dwudziestu paru tysi�cy. Niezale�nie od tego sam
wyrobi� sobie �wietne nazwisko jako scenarzysta i sam
bardzo dobrze zarabia. Jest na tyle s�awny i na tyle
sprawny (w bran�y nazywa si� to "autor dla gwiazd"),
�e ubiegaj� si� o niego bogaci ameryka�scy producenci.
W ci�gu minionych sze�ciu lat wyda� dwie powie�ci.
Pisywa� scenariusze dla najmodniejszych francuskich
re�yser�w awangardowych. Kr�tko m�wi�c, Harry jest
cz�owiekiem sukcesu, cz�owiekiem, kt�ry na progu wieku
�redniego mo�e sobie pozwoli� na pewien luz i z dum�
popatrze� wstecz.
Kiedy Harry mia� dziewi�tna�cie lat, w ramach
protestu spo�ecznego porzuci� ledwie rozpocz�te studia
na Uniwersytecie Harvard i zosta� aktorem w Nowym
Jorku. Kiedy jego pierwsza sztuka teatralna by�a w sta-
dium pr�b, ale na d�ugo przedtem, nim pokazano j�
widzom, i nim pad�a, Harry jecha� do Hollywood - za
32
osza�amiaj�ce w�wczas honorarium - �eby napisa� sw�j
pierwszy scenariusz do filmu z wielkim bud�etem. Ko-
munizuj�cy tak jak i on re�yser, jego kumpel z nowojor-
skiej sceny, kt�ry dosta� si� tam przed nim, za��da�
w�a�nie jego - i jego te� otrzyma�.
Nie b�d� si� tu wdawa� w kwestie etyczne zwi�zane
z wyjazdem do Hollywood. Wystarczy powiedzie�, �e obaj
(podobnie, s�dz�, jak ca�e pokolenie tych, co post�pili tak
samo) uwa�ali, �e ze sw� ewangeli� dotr� do wi�kszej
liczby os�b przez film ni� przez teatr. By� rok 1939. Zanim
w dwa lata p�niej dosz�o do wojny, Harry, pod�wczas
dwudziestotrzylatek, mia� za sob� dwa udane scenariusze
i by� beniaminkiem bran�y, ze s�awnym nazwiskiem.
Po Pearl Harbor wzi�� z tym wszystkim rozbrat.
W odr�nieniu od zagorza�ych wsp�lnik�w w komuni-
zmie, kt�rzy z regu�y podostawali przydzia�y w stopniu
komandora porucznika i zabrali si� za kr�cenie film�w
propaguj�cych wojn� na zlecenia rz�dowe, Harry zaci�g-
n�� si� do marynarki wojennej i walczy� na Oceanie
Spokojnym w stopniu sier�anta.
Po wojnie musia� oczywi�cie zaczyna� od nowa.
Dop�yn�o sporo nowej krwi - �ar�ocznej, zach�annej,
trawionej ambicj� - kt�ra rzuci�a si� na wszystkie wolne
i niekt�re zaj�te miejsca. Ale Harry odzyska� pozycj�
czo�owego scenarzysty Hollywood i chocia� jego przyja-
ciele, kt�rzy przewalczyli wojn� na srebrnym ekranie,
mieli k�opoty z patrzeniem mu w oczy, wkr�tce zn�w
by� k�kiem w maszynerii i zaanga�owa� si� w intelek-
tualnych i humanistycznych marksistowsko-komunis-
tycznych kr�gach przemys�u filmowego, ku kt�rym
zawsze mia� ci�gotki. Nie ma sensu, �ebym si� tu
wdawa� w dobre i z�e strony komunistycznego marksi-
zmu widzianego z perspektywy lat trzydziestych i czter-
dziestych. Wiele rzeczy, jakie zdarzy�y si� na �wiecie od
tamtego czasu, kompletnie zmieni�o obraz sprawy. Ale
33
wtedy ka�dy by� kryszta�owo czystym idealist�. Tak�e
Harry Gallagher. A w roku 1947, podczas wizyty
w Bostonie, w konserwatywnym irlandzkim domu ro-
dzinnym, pozna� i po�lubi� Louis� Dunn Hill, zapalon�
liberalno-marksistowsk� idealistk� ze starej rodziny
bosto�skich bramin�w, kt�rych genealogia i liberalizm
si�ga�y czas�w wcze�niejszych ni� Thoreau, Emerson
i transcendentali�ci. Razem kontynuowali dzia�alno��
polityczn� w Hollywood, cho� formalnie nie byli cz�on-
kami Ameryka�skiej Partii Komunistycznej. Louisa
wkr�tce urodzi�a pierwsze dziecko, Hilla, w roku 1948.
W dwa lata p�niej, kiedy antykomunistyczna nagonka
Komitetu do spraw Dzia�alno�ci Antyameryka�skiej
si�ga�a apogeum i kiedy wreszcie posadzono "dziesi�tk�
z Hollywood", Harry (�artem nazywany niekiedy "nume-
rem jedenastym dziesi�tki z Hollywood", cho�, jak si�
wydaje, tak�e i inni przypisywali sobie t� godno��) otrzyma�
wezwanie. Niew�tpliwie kto� go sypn��. Zamiast stawi� si�
przed komitetem i poda� nazwiska swoich przyjaci�, jak
uczyni�a wi�kszo�� jego znajomych, Harry wymkn�� si� do
Kanady, a nast�pnie do Francji, gdzie jak tylko si� jako�
ustawi�, �ci�gn�� te� Louis� z Hillem. Powstrzymam si� od
komentarza nad przysz�ym werdyktem historii wzgl�dem
tych g�upich, prymitywnych, egoistycznych polityk�w
ameryka�skich, kt�rzy pozwolili sobie tolerowa�, a nawet
broni� takiego Rekina czy McCarthy'ego, cho� ci ostatni
byli najwy�ej odrobin� lepsi od inkwizycji katolickiej.
Nawet gdyby Harry zosta� i trafi� do wi�zienia, nie
m�g�by bez opowiedzenia si� po stronie komitetu dosta�
nigdzie pracy w ameryka�skim przemy�le filmowym -
a to z powodu tajnej czarnej listy. Listy, kt�rej istnienie
negowano, a kt�ra jednak by�a faktem. Dzi� wolimy
o tym nie pami�ta�, kiedy - sk�din�d s�usznie g�osz�-
cych - krytykujemy Rosjan za to, �e swoich g�osz�cych
prawd� pisarzy wsadzaj� do wi�zienia.
34
Pierwsze dwa lata pobytu Harry'ego we Francji by�y
naprawd� ci�kie z powodu problem�w z j�zykiem.
A jednak, bez pomocy rodziny (rodzice nie byli z niego
dumni, a zarazem wci�� �yli, blokuj�c tym samym spadek),
jako� mu si� powiod�o. Grywa� w filmach francuskich role
Amerykan�w, wci�gn�� si� w nowe �rodowisko, robi�c
dubbing film�w ameryka�skich na potrzeby rynku francus-
kiego, wreszcie zacz�� pisywa� scenariusze po francusku
- dla m�odych re�yser�w nouvelle vague. Z biegiem lat,
kiedy w Ameryce w ko�cu sczez�a era McCarthy'ego,
coraz cz�ciej re�yserzy ameryka�scy zwracali si� do niego
o scenariusze film�w, kt�re mia�y by� kr�cone w Europie
- a p�niej tak�e i do film�w robionych w Stanach.
Odkryto, �e Harry ma wrodzony talent do ameryka�skich
film�w o mi�o�ci, a tak�e do ameryka�skiego moralitetu,
czyli westernu. Sukces za sukcesem.
Jest zatem prawd�, �e tamtego wieczoru 27 kwietnia,
kiedy m�ody Hill po raz pierwszy przy�o�y� sw�j klucz
do maszynerii, Harry Gallagher by� niekwestionowanym,
wr�cz obrzydliwym uciele�nieniem sukcesu.
Ale te� drogo zap�aci� za to, �e nigdy nie odst�pi� od
swoich zasad. Sam osobi�cie by� z tego dumny. Dlatego
w�a�nie tak bardzo zabola�o go oskar�enie Hilla. Tak
jakby jego syn w ataku dzikiej m�odzie�czej furii powy-
rzuca� za burt� wszystko, co osi�gn�� i co reprezentowa�
Harry, jakby w furii sprz�tania Hill zacz�� razem ze
�mieciami wyrzuca� meble, dywany, a nawet rzeczy
przymocowane do �ciany.
A przy tym wszystkim wcale nie byli sobie dalecy.
Hill ze swym antykapitalistycznym i antykomunistycz-
nym nouvel anarchisme i z czarn� flag� Dany'ego
Cohn-Bendita nie by� a� tak odleg�y od �wiatopogl�du
Harry'ego. Harry bowiem ju� dawno zerwa� z komuni-
zmem. Obserwuj�c rozw�j wydarze� w Rosji, Chinach
i innych krajach w latach czterdziestych, pi��dziesi�tych
35
i sze��dziesi�tych, doszed� do przekonania, �e o ile
pa�stwa te mog� wspomaga�, i zapewne wspomagaj�,
najni�szy wsp�lny mianownik ludzko�ci, o tyle ich
��dania, ich nacisk na surow� nieugi�to�� przekona�
u ka�dego obywatela (podobne by�y cele Ko�cio�a
w dniach jego pot�gi)