Zahir - COELHO PAULO(1)

Szczegóły
Tytuł Zahir - COELHO PAULO(1)
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Zahir - COELHO PAULO(1) PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Zahir - COELHO PAULO(1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Zahir - COELHO PAULO(1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Paulo Coelho Zahir przelozyla Zuzanna Bulat Silva tytul oryginalu O Zahir Drzewo Babel Warszawa 2005 koncepcja graficznaMichal Batory zdjecie autora Borys Buzin [Kazachstan] redakcja Maria Wiernikowska korekta Katarzyna Malinowska przygotowanie do druku PressEnter Copyright (C) 2005 by Paulo Coelho Copyright (C) for the Polish edition by Drzewo Babel, Warszawa 2005 This edition was published by arrangements with Sant Jordi Asociados, Barcelona, Spain. All rights reserved Drzewo Babel ul. Litewska 10/11 00-581 Warszawa ISBN 83-918441-9-6 w ksiazce wykorzystano fragmenty opowiadania Zahir Jorge Luisa Borgesa w tlum. Zofii Chadzynskiej Ktoz z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedna z nich, nie zostawia dziewiecdziesieciu dziewieciu na pustyni i nie idzie za zgubiona, az ja znajdzie? Lukasz 15,4 O Maryjo bez grzechu poczeta, modl sie za nami, ktorzy sie do Ciebie uciekamy. Amen Jesli wyruszasz w podroz do Itaki,Pragnij tego, by dlugie bylo wedrowanie, Pelne przygod, pelne doswiadczen. Lajstrygonow, Cyklopow, gniewnego Posejdona Nie obawiaj sie. Nic takiego Na twojej drodze nie stanie, jesli mysla Trwasz na wyzynach, jesli tylko wyborne Uczucia dotykaja twego ducha i ciala. Ani Lajstrygonow, ani Cyklopow, Ani okrutnego Posejdona nie spotkasz, Jezeli ich nie niesiesz w swojej duszy, Jesli wlasna twa dusza nie wznieci ich przed toba. Pragnij tego, by wedrowanie bylo dlugie: Zebys mial wiele takich porankow lata, Kiedy, z jaka uciecha, z jakim rozradowaniem, Bedziesz podplywal do portow, nigdy przedtem nie widzianych; Zebys sie zatrzymywal w handlowych stacjach Fenicjan I kupowal tam piekne rzeczy, Mase perlowa i koral, bursztyn i heban, I najrozniejsze wyszukane olejki Ile ci sie uda zmyslowych wonnosci znalezc. Trzeba tez, bys egipskich miast odwiedzil wiele, Aby uczyc sie i jeszcze sie uczyc - od tych, co wiedza. Przez caly ten czas pamietaj o Itace. Przybycie do niej twoim przeznaczeniem. Ale bynajmniej nie spiesz sie w podrozy. Lepiej, by trwala ona wiele lat, Abys stary juz byl, gdy dobijesz do tej wyspy, Bogaty we wszystko, co zyskales po drodze, nie oczekujac wcale, by ci dala bogactwo Itaka. Itaka dala ci te piekna podroz. Bez Haki nie wyruszylbys w droge. Niczego wiecej juz ci dac nie moze. A jesli ja znajdujesz uboga, Haka cie nie oszukala. Gdy sie stales tak madry, po tylu doswiadczeniach, Juz zrozumiales, co znacza Haki. Konstandinos Kawafis [1863-1933] tlum. Zygmunt Kubiak Dedykacja W samochodzie napomknalem, ze skonczylem pierwsza wersje ksiazki. Kiedy zaczelismy wspinac sie na pewna gore w Pirenejach, ktora dla nas jest swieta, bo przezylismy tam wiele niesamowitych chwil, zapytalem, czy nie ciekawi jej, o czym jest ksiazka, jaki ma tytul. Odpowiedziala, ze od dawna chciala zapytac, ale z szacunku dla mojej pracy wolala nic nie mowic, czula tylko zadowolenie, ogromne zadowolenie.Powiedzialem jej, o czym jest ksiazka i jaki nadalem jej tytul. Szlismy dalej w milczeniu. W drodze powrotnej uslyszelismy szelest, wiatr przybieral na sile, poruszajac bezlistnymi koronami drzew. Zblizal sie do nas, sprawiajac, ze gora znow ujawniala swa magie, swa moc. Wkrotce potem zaczal padac snieg. Zatrzymalem sie i kontemplowalem te chwile: spadajace biale platki, szare niebo, las, a obok ona. Ona, ktora przez wszystkie te lata byla zawsze przy mnie. Juz wtedy chcialem jej powiedziec, ale tego nie zrobilem. Niech sie dowie, dopiero gdy po raz pierwszy bedzie przegladac te strony. Ta ksiazka jest dedykowana Tobie, Christino, moja zono. Autor Wedlug Jorge Luisa Borgesa pojecie Zahira wywodzi sie z tradycji islamskiej i siega XVIII wieku. Zahir w jezyku arabskim znaczy: widoczny, obecny, niemogacy ujsc uwagi. Moze to byc istota lub przedmiot. Gdy napotkamy go na swej drodze, zajmuje stopniowo caly nasz umysl, az do momentu kiedy nie jestesmy juz w stanie myslec o niczym innym. Moze to byc postrzegane jako oznaka swietosci albo szalenstwa. Faubourg Saint-Peres, Encyklopedia Niezwyklosci, 1953 Jestem wolny Ona, Ester, korespondentka wojenna, wlasnie wrocila z Iraku na krotko przed inwazja, lat trzydziesci, zamezna, bezdzietna. On, nieznany mezczyzna, wiek okolo dwudziestu pieciu lat, brunet, rysy mongolskie. Po raz ostatni widziano oboje w kawiarni na ulicy Faubourg Saint-Honore.Policja wiedziala, ze spotykali sie juz wczesniej, chociaz nie wiadomo, ile razy. Ester zawsze podkreslala, ze mezczyzna - mowila o nim tylko Michail - bardzo wiele dla niej znaczy, ale nigdy nie wyjawila, czy dla niej jako dziennikarki, czy jako kobiety. Policja wszczela juz formalne dochodzenie. Wzieto pod uwage mozliwosc porwania, szantazu i morderstwa - nic dziwnego, bo kontaktowala sie z ludzmi powiazanymi z siatka terrorystyczna, aby zdobyc informacje do pracy. Stwierdzono, ze na pare tygodni przed zaginieciem Ester z jej konta bankowego regularnie wyplacano pewne sumy pieniedzy. Prowadzacy sprawe funkcjonariusze sadza, ze moze to miec zwiazek z oplacaniem informatorow. Nie wziela ze soba zadnych ubran, ale, co dziwne, nie odnaleziono jej paszportu. On, nieznajomy mlody mezczyzna, nie notowany na policji, nie pozostawil zadnych sladow, ktore pozwolilyby ustalic jego tozsamosc. Ona, Ester, dwie miedzynarodowe nagrody dziennikarskie, lat trzydziesci, zamezna. Moja zona. Natychmiast mnie zatrzymano w charakterze podejrzanego, poniewaz odmowilem zlozenia wyjasnien, co robilem w dniu jej znikniecia. Ale oto straznik wiezienny wlasnie otwiera drzwi celi i oznajmia, ze jestem wolny. Dlaczego jestem wolny? Dlatego ze dzisiaj wszyscy wiedza wszystko o wszystkich, wystarczy postawic pytanie, a informacja zostaje podana jak na tacy: gdzie ostatnio uzyles karty kredytowej, dokad chodzisz na piwo, z kim sypiasz. W moim wypadku to bylo zupelnie proste. Pewna kobieta, takze dziennikarka, przyjaciolka mojej zony, rozwiedziona - a wiec mogla bez skrupulow sie przyznac, ze ze mna spala - dowiedziawszy sie, ze zostalem zatrzymany, przyszla zaswiadczyc o mojej niewinnosci. Przedstawila konkretne dowody na to, ze byla ze mna w dzien i w nocy, kiedy zniknela Ester. Ide na rozmowe z szefem policji. On oddaje mi rzeczy osobiste, przeprasza i tlumaczy, ze moje nagle zatrzymanie odbylo sie zgodnie z prawem i nie moge ich zaskarzyc. Wyjasniam, ze nie mam najmniejszego zamiaru tego robic, wiem, ze kazdy moze byc podejrzany i zatrzymany na dwadziescia cztery godziny, nawet jesli nie popelnil zadnego przestepstwa. -Jest pan wolny - mowi, powtarzajac dokladnie slowa straznika. Pytam, czy to mozliwe, by rzeczywiscie cos zlego stalo sie mojej zonie. Wspominala, ze w zwiazku z kontaktami ze swiatem terrorystow czula sie czasem obserwowana. Inspektor zbywa mnie milczeniem. Ponawiam pytanie, ale on nie odzywa sie ani slowem. Pytam, czy jej paszport jest wazny. Odpowiada, ze oczywiscie, przeciez nie popelnila zadnego przestepstwa, dlaczego nie mialaby swobodnie podrozowac? -A wiec istnieje ewentualnosc, ze nie ma jej juz we Francji? -Mysli pan, ze opuscila pana z powodu tej dziewczyny, z ktora pan sypia? -To nie panska sprawa - ucinam krotko. Inspektor powaznieje, mowi, ze zostalem zatrzymany, poniewaz tego wymaga rutynowe postepowanie, ale jemu osobiscie jest bardzo przykro z powodu zaginiecia mojej zony. On takze jest zonaty i chociaz nie podobaja mu sie moje ksiazki (a wiec wie, kim jestem! Nie az taki ignorant, na jakiego wyglada!), jest w stanie postawic sie w mojej sytuacji i rozumie, jaki to musi byc dla mnie wstrzas. Pytam, co powinienem teraz robic. On wrecza mi swoja wizytowke, proszac, abym odezwal sie, jesli bede miec jakiekolwiek wiesci od Ester - taka scene mozna zobaczyc w kazdym filmie akcji. Wcale mnie to nie przekonuje, inspektorzy policji zawsze wiedza wiecej, niz chca wyjawic. Pyta mnie, czy poznalem mezczyzne, z ktorym widziano Ester po raz ostatni. Odpowiadam, ze znalem jego pseudonim, ale nigdy nie zetknalem sie z nim osobiscie. Pyta, czy mielismy jakies klopoty w domu. Mowie, ze jestesmy razem od ponad dziesieciu lat i mielismy wszystkie zwyczajne problemy, jakie pojawiaja sie w kazdym malzenstwie, ni mniejsze, ni wieksze. Ostroznie pyta, czy nie rozmawialismy ostatnio o rozwodzie, a moze zona zastanawiala sie nad separacja? Odpowiadam, ze tej kwestii nigdy nie poruszalismy, chociaz - powtarzam - "jak kazde malzenstwo" klocilismy sie od czasu do czasu. -Czesto, czy tylko od czasu do czasu? -Od czasu do czasu - powtarzam z naciskiem. Pyta jeszcze bardziej oglednie, czy ona wiedziala o moim romansie z jej przyjaciolka. Odpowiadam, ze spalismy razem tylko ten jeden jedyny raz. Nie byl to zaden romans, jedynie efekt braku pomyslu. Dzien byl szary i nudny, nie mialem nic do roboty po obiedzie, a maly flirt zawsze pobudza do zycia - tak oto wyladowalismy w lozku. -Idzie pan z kobieta do lozka tylko dlatego, ze dzien jest szary i nudny? Mam ochote odburknac, ze tego rodzaju pytania wykraczaja chyba poza sprawe, ale potrzebuje go i moze bede potrzebowal w przyszlosci - przeciez istnieje niewidzialna instytucja zwana Bankiem Przyslug, ktora zawsze mi sie bardzo przydawala. -Czasami tak sie zdarza. Nie dzieje sie nic ciekawego, kobieta szuka ciepla, ja szukam przygody i juz. Nazajutrz oboje udajemy, ze nic sie nie stalo i zycie toczy sie dalej. Dziekuje mi za rozmowe, sciska dlon na pozegnanie, mowi, ze w jego srodowisku takie rzeczy sie nie zdarzaja. Bywa oczywiscie znuzenie i monotonia, a nawet pokusa, by pojsc z kims do lozka - ale jest wiecej samokontroli, nikt nie robi wszystkiego, co mu wpadnie do glowy. -Moze wsrod artystow w tych sprawach panuje wieksza wolnosc - dodaje. Odpowiadam, ze znam jego srodowisko, ale nie chcialbym teraz bawic sie w wymiane pogladow o ludzkiej naturze i normach moralnych. Milkne i czekam na jego ruch. -Skoro juz mowa o wolnosci, moze pan odejsc - konczy oficjalnie inspektor, nieco zawiedziony, ze pisarz unika rozmowy z policjantem. - Teraz, kiedy poznalem pana osobiscie, moze przeczytam jakas panska ksiazke. Powiedzialem, ze nie podoba mi sie to, co pan pisze, ale szczerze mowiac, nigdy niczego nie czytalem. Nie pierwszy i nie ostatni raz slysze te slowa. No coz, przynajmniej dzieki temu spotkaniu zyskalem jednego czytelnika. Klaniam sie i odchodze. Jestem wolny. Wyszedlem z wiezienia, moja zona zniknela w tajemniczych okolicznosciach, nie mam stalych godzin pracy, latwo nawiazuje kontakty z ludzmi, jestem bogaty, slawny i jesli naprawde Ester mnie porzucila, znajde szybko kogos, kto ja zastapi. Jestem wolny i niezalezny. Tylko co to jest wolnosc? Przez wieksza czesc zycia bylem niewolnikiem czegos, wiec chyba powinienem rozumiec sens slowa wolnosc. Od dziecka walczylem o nia jak o najdrozszy skarb. Walczylem z rodzicami, ktorzy chcieli, zebym byl inzynierem, a nie pisarzem. Walczylem z rowiesnikami, ktorzy juz na poczatku roku szkolnego wybrali mnie na obiekt dokuczliwych kpin. Wiele krwi musialo poplynac z mojego i z ich nosow, i wiele ran musialem ukrywac przed matka - bo czulem, ze sam powinienem rozwiazywac swoje problemy - az udowodnilem, ze potrafie zniesc ciegi bez jednej lzy. Walczylem, zeby zarobic na swoje utrzymanie, pracujac jako zaopatrzeniowiec w sklepie zelaznym, zeby wreszcie uwolnic sie od typowego rodzinnego szantazu: "Dajemy ci pieniadze, wiec to mozesz robic, a tamtego nie". Jako nastolatek walczylem - niestety bez powodzenia - o moja pierwsza milosc. Dziewczyna tez mnie kochala, w koncu jednak mnie zostawila, bo rodzice przekonali ja, ze nie mam widokow na przyszlosc. Walczylem z wrogoscia srodowiska w moim nastepnym fachu, dziennikarstwie, kiedy moj pierwszy szef kazal mi czekac trzy godziny i zauwazyl mnie dopiero, gdy zaczalem drzec na kawalki ksiazke, ktora wlasnie czytal. Spojrzal na mnie zaskoczony i dostrzegl osobe uparta, ktora potrafi stawic czolo przeciwnikowi - a to cecha nieslychanie istotna dla dobrego reportera. Walczylem o idealy socjalizmu, trafilem do wiezienia, wyszedlem na wolnosc i dalej walczylem, czujac sie bohaterem klasy robotniczej - dopoki nie uslyszalem Beatlesow i nie stwierdzilem, ze wole byc fanem rocka niz Marksa. Walczylem o milosc mojej pierwszej, drugiej i trzeciej zony. Walczylem, aby miec odwage odejsc od pierwszej, drugiej i trzeciej, bo milosc nie przetrwala, a ja musialem isc dalej, szukac kogos, kto byl mi przeznaczony - a to nie byla zadna z tych trzech kobiet. Walczylem sam ze soba, zeby rzucic posade w gazecie i miec czas na napisanie ksiazki, chociaz wiedzialem doskonale, ze w moim kraju nie zarabia sie na literaturze. Poddalem sie po roku, napisawszy ponad tysiac stron, ktore wydaly mi sie absolutnie genialne, bo nawet ja sam nie bylem w stanie ich pojac. Podczas walki spotykalem ludzi, ktorzy duzo mowili o wolnosci i im zacieklej bronili swojego prawa do niej, tym bardziej okazywali sie ulegli presji rodzicow, malzenstw zawieranych "do konca zycia", wagi, diet odchudzajacych, projektow przerwanych w pol drogi, kochankow, ktorym nie umieli powiedziec "nie" albo "dosyc", weekendow, kiedy musieli zasiadac do stolu z ludzmi, ktorych wcale nie chcieli spotykac. Niewolnicy luksusu, pozorow luksusu, pozorow pozorow luksusu. Niewolnicy zycia, ktorego sami nie wybrali, ale z ktorym sie pogodzili - poniewaz dali sie komus przekonac, ze to dla nich lepsze. I tak uplywaly im jednakowe dni i jednakowe noce, gdzie przygoda mogla sie zdarzyc tylko w ksiazce albo w bez przerwy grajacym telewizorze. A kiedy otwieraly sie przed nimi jakies drzwi, mowili zawsze: "To mnie nie interesuje, nie mam ochoty". A skad wlasciwie mieli wiedziec, czy maja ochote, czy nie, skoro nigdy nie sprobowali? Ale nie warto bylo ich o to pytac. Tak naprawde bali sie jakiejkolwiek zmiany, ktora moglaby zagrozic ich stabilizacji. Inspektor powiedzial, ze jestem wolny. Owszem, jestem teraz wolny, ale tak samo wolny bylem w wiezieniu, bo wolnosc to stan ducha. Wciaz cenie ja sobie najbardziej na swiecie. Oczywiscie, przez to wypilem sporo wina, ktore mi nie smakowalo, zrobilem wiele rzeczy, ktorych nie powinienem byl robic i ktorych nie mam zamiaru powtarzac, nabawilem sie blizn na duszy i ciele, zranilem kilka osob - ktore prosilem o wybaczenie, kiedy zrozumialem, ze wolno mi robic wszystko, co mi sie zywnie podoba, ale nie moge wciagac innych w moje szalenstwo, w wir mojej dzikiej pasji zycia. Nie zaluje chwil, ktore przecierpialem, nosze moje blizny niczym medale, wiem, ze wolnosc ma wysoka cene, rownie wysoka jak niewola. Jedyna roznica polega na tym, ze te cene placi sie z przyjemnoscia i z usmiechem, nawet jesli czasem bywa to usmiech przez lzy. Opuszczam komisariat. Jest piekny dzien, sloneczna niedziela, ktora nijak sie ma do mojego nastroju. Adwokat czeka na mnie przed brama komisariatu, ze slowami otuchy i bukietem kwiatow. Mowi, ze obdzwonil wszystkie szpitale i kostnice (normalna rzecz, rutynowe postepowanie w przypadku czyjegos zaginiecia), ale nie odnalazl Ester. Dodaje, ze udalo mu sie utrzymac w tajemnicy przed dziennikarzami miejsce mojego zatrzymania. Musimy teraz porozmawiac i obmyslic wspolnie strategie na wypadek przyszlych zarzutow. Dziekuje za wszystko, co dla mnie zrobil. Wiem, ze tak naprawde nie ma zamiaru obmyslac ze mna zadnej strategii - po prostu nie chce zostawic mnie samego, bo boi sie mojej reakcji (upije sie i znowu mnie zamkna? wywolam jakis skandal? targne sie na wlasne zycie?). Odpowiadam, ze mam teraz kilka waznych spraw do zalatwienia, a przeciez obaj swietnie wiemy, ze nie wszedlem na razie w zaden konflikt z prawem. On nalega, ale nie zostawiam mu wyboru - w koncu jestem wolnym czlowiekiem. Wolnym. I rozpaczliwie samotnym. Lapie taksowke, jade do centrum Paryza, wysiadam przy Luku Triumfalnym. Ide powoli przez Pola Elizejskie, w kierunku hotelu Bristol, dokad zawsze wpadalismy z Ester na filizanke goracej czekolady, kiedy ktores z nas wracalo z dalekiej podrozy. To byl nasz rytual powrotu do domu, do milosci, do siebie nawzajem, choc zycie popychalo nas coraz czesciej w przeciwne strony. Ide. Ludzie wokol mnie smieja sie, dzieci ciesza sie przeblyskami wiosny w srodku zimy, na jezdni normalny ruch, wszystko niby w porzadku. Tyle ze nikt nie zdaje sobie sprawy, a moze udaje, ze nie zdaje sobie sprawy, albo po prostu nikogo nie obchodzi fakt, ze wlasnie stracilem zone. Czyzby nie rozumieli, jak bardzo cierpie? Powinno byc im przykro, powinni mi wspolczuc, solidaryzowac sie z czlowiekiem, ktorego serce krwawi z milosci. Ale oni sie smieja, zanurzeni po uszy w tej swojej malej, nedznej egzystencji od weekendu do weekendu. Coz za niedorzeczna mysl! Przeciez wiele z tych osob, ktore mijam, takze ma zlamane serce, a ja nawet sie nie domyslam ani dlaczego, ani jak bardzo cierpia. Wstepuje do jakiegos baru, zeby kupic papierosy, barman odpowiada mi po angielsku. Wchodze do apteki po moje ulubione mietowe cukierki - tutaj tez mowia do mnie po angielsku (chociaz o obie rzeczy prosilem po francusku). Zanim docieram do hotelu, zatrzymuja mnie dwaj mlodziency, ktorzy wlasnie przyjechali z Tuluzy. Szukaja jakiegos sklepu, pytali juz wiele osob, ale nikt ich nie rozumie. Co sie dzieje? Czyzby podczas tych dwudziestu czterech godzin, ktore przesiedzialem w areszcie, zmieniono jezyk Pol Elizejskich? Turystyka i pieniadze sa w stanie dokonac cudow. Czemu wczesniej tego nie zauwazalem? Pewnie dlatego, ze oboje z Ester dawno juz nie pilismy goracej czekolady w hotelu Bristol, chociaz i ona, i ja ostatnimi czasy wracalismy z podrozy wielokrotnie. Zawsze bylo cos wazniejszego. Zawsze byla jakas sprawa niecierpiaca zwloki. Tak, kochanie, wpadniemy na czekolade nastepnym razem, wracaj predko, wiesz, ze wypadlo mi dzisiaj naprawde wazne spotkanie i nie moge przyjechac po ciebie na lotnisko, wez taksowke, komorke mam wlaczona, mozesz zadzwonic, gdybys mnie pilnie potrzebowala, a jesli nie to pa, widzimy sie wieczorem. Komorka! Wyciagam ja z kieszeni i wlaczam natychmiast. Kilka polaczen, za kazdym razem serce bije mi mocniej. Na malym ekranie widze imiona i nazwiska osob, ktore usilowaly sie do mnie dobic, nie zamierzam jednak oddzwonic w najblizszym czasie. Moze pojawi sie jakis "numer nieznany". To moglaby byc tylko ona, moj numer telefonu jest zastrzezony, zna go zaledwie dwadziescia pare osob. Ale zaden "numer nieznany" sie nie wyswietla, dzwonili tylko przyjaciele i bliscy wspolpracownicy. Pewnie chcieli wiedziec, co sie stalo, jakos pomoc (tylko jak?), zapytac, czy czegos nie potrzebuje. Telefon dzwoni. Odebrac? Moze z kims sie spotkac? Postanawiam jednak pobyc sam, dopoki nie dotrze do mnie, co sie wlasciwie stalo. Wchodze do Bristolu. Ester zawsze mowila, ze to jeden z niewielu paryskich hoteli, w ktorym klienci traktowani sa jak goscie, a nie jak bezdomni szukajacy schronienia. Witaja mnie niczym dobrego znajomego, siadam przy stoliku obok pieknego starego zegara, slucham pianina, patrze na ogrod. Musze wziac sie w garsc, przeanalizowac wszystkie opcje, zycie przeciez toczy sie dalej. Nie jestem ani pierwszym, ani ostatnim mezczyzna, ktorego opuscila zona - ale czy to musialo zdarzyc sie akurat w tak piekny sloneczny dzien, kiedy ludzie na ulicy smieja sie, dzieci podskakuja z radosci, a kierowcy jak jeden maz zatrzymuja sie przed przejsciem dla pieszych? Biore serwetke. Musze wyrzucic te mysli z glowy, przelac je na papier. Emocje na na bok i zobaczmy, co moge zrobic. a) Rozwazyc mozliwosc, ze rzeczywiscie zostala porwana, jej zyciu zagraza niebezpieczenstwo, jestem jej mezczyzna, towarzyszem na dobre i zle, powinienem poruszyc niebo i ziemie, zeby ja odnalezc. Odpowiedz: Zabrala paszport. Policja o tym nie wie, ale wziela rowniez kilka rzeczy osobistych i portfel z obrazkami swietych chroniacymi od zlego, ktory zawsze brala ze soba, kiedy jechala za granice. Podjela pieniadze z konta. Wniosek: Przygotowywala sie do wyjazdu. b) Rozwazyc mozliwosc, ze dala sie oszukac informatorowi. Odpowiedz: Wiele razy znajdowala sie w niebezpiecznych sytuacjach - ryzyko bylo wpisane w jej zawod. Ale zawsze mnie uprzedzala, bylem jedyna osoba, ktorej mogla ufac bezgranicznie. Mowila, dokad jedzie, z kim bedzie sie kontaktowac (chociaz, zeby mnie nie narazac, zazwyczaj uzywala pseudonimow) i co powinienem zrobic, gdyby nie wrocila na czas. Wniosek: Nie planowala spotkania ze swoimi informatorami. c) Rozwazyc mozliwosc, ze spotkala innego mezczyzne. Odpowiedz: Odpowiedzi nie ma. Choc to jedyna hipoteza, ktora ma jakis sens. Nie potrafie sie z tym pogodzic. Tak po prostu odeszla, nie mowiac mi ani slowa? Oboje szczycilismy sie tym, ze wspolnie stawiamy czolo zyciowym trudnosciom. Cierpielismy, ale nie oklamywalismy sie nigdy - choc do regul gry nalezalo przemilczanie przygod pozamalzenskich. Zmienila sie bardzo, odkad poznala tego Michaila, to prawda, ale czy to moze przekreslic dziesiec lat malzenstwa? Nawet gdyby sie z nim przespala, stracila dla niego glowe, to przeciez nie polozylaby na szali wszystkich naszych wspolnie spedzonych chwil, wszystkiego, co razem zdobylismy, nie rzucilaby sie tak po prostu w wir nowej przygody, z ktorej nie ma powrotu. Byla wolna, mogla podrozowac, ile dusza zapragnie, zyla otoczona mnostwem mezczyzn, zolnierzy, ktorzy nie widzieli kobiety od miesiecy. O nic jej nigdy nie pytalem, ona sama o niczym mi nie opowiadala. Bylismy wolni i oboje z tego dumni. Ale zniknela. Zostawila slady widoczne tylko dla mnie, zaszyfrowana wiadomosc: odchodze. Dlaczego? Czy warto odpowiadac na to pytanie? Nie warto. Bo odpowiedz zawiera moja niezdolnosc do zatrzymania przy sobie ukochanej kobiety. Czy warto szukac Ester i przekonywac, zeby do mnie wrocila? Blagac, zebrac o jeszcze jedna szanse dla naszego malzenstwa? To byloby zalosne. Lepiej juz cierpiec, lizac rany w samotnosci, tak jak dawniej, kiedy porzucaly mnie kobiety, ktore kochalem. Najpierw moje mysli zaczna obsesyjnie krazyc wokol niej, stane sie okropnie zgorzknialy, bede irytowac przyjaciol moim wiecznym narzekaniem, ze porzucila mnie zona. Za wszelka cene bede probowal zrozumiec, co sie stalo, dniami i nocami bede rozpamietywal wszystkie spedzone z nia chwile. W koncu dojde do wniosku, ze to ona byla dla mnie niedobra, choc ja zawsze dawalem z siebie wszystko co najlepsze. Zaczne sie umawiac na randki. Bede ja widzial w kazdej mijanej kobiecie na ulicy i dreczyl sie dzien i noc, noc i dzien. To moze trwac tygodniami, miesiacami, a nawet przez rok. Az ktoregos ranka obudze sie i juz nie bede o niej myslal. Wtedy zrozumiem, ze najgorsze minelo. Serce bede mial zranione, ale pozbieram sie i znowu zycie zacznie byc piekne. Tak juz bylo i tak bedzie, na pewno. Kiedy ktos odchodzi, ktos inny zajmuje jego miejsce - spotkam nowa milosc. Przez chwile upajam sie mysla o mojej nowej sytuacji samotnego milionera. Moge umawiac sie, z kim zechce i kiedy zechce, w bialy dzien. Moge zachowywac sie na przyjeciach tak, jak sie nie zachowywalem przez te ostatnie lata. Wiesci szybko sie rozejda i niebawem caly tabun kobiet - mlodych albo nie calkiem juz mlodych, bogatych albo nie tak bogatych, jak z pozoru mogloby sie wydawac, inteligentnych, a moze tylko na tyle przebieglych, zeby mowic to, co ich zdaniem chcialbym uslyszec - zapuka do moich drzwi. Chce uwierzyc w to, ze cudownie jest byc wolnym. Znowu wolnym. Gotowym na spotkanie prawdziwej milosci, kogos, kto na mnie czeka i kto nie pozwoli mi juz nigdy znalezc sie w tak upokarzajacej sytuacji. Dopijam czekolade, zerkam na zegarek, wiem, ze jeszcze za wczesnie na to mile uczucie powrotu do swiata ludzi. Przez chwile wyobrazam sobie, ze Ester stanie w drzwiach, ze przejdzie powoli po pieknych perskich dywanach, usiadzie przy mnie i nic nie mowiac, zapali papierosa, spojrzy na ogrod i wezmie mnie za reke. Mija pol godziny, przez te pol godziny prawie uwierzylem w historie, ktora stworzylem w wyobrazni, wreszcie dociera do mnie, ze to czysta fantazja. Postanawiam nie wracac do domu. Ide do recepcji, prosze o pokoj, szczoteczke do zebow i dezodorant. Hotel jest wprawdzie pelen, ale dyrektor daje mi do dyspozycji ladny apartament z tarasem i widokiem na wieze Eiffla. Pode mna dachy Paryza, zapalaja sie pierwsze swiatla w oknach, rodziny zasiadaja do niedzielnej kolacji. I wraca to uczucie z Pol Elizejskich: im piekniejszy swiat wokol mnie, tym podlej sie czuje. Zadnej telewizji. Zadnej kolacji. Siadam na tarasie i przewijam do tylu cale moje zycie. Widze chlopaka, ktory marzyl o tym, by zostac slawnym pisarzem i nagle uswiadomil sobie, ze swiat nie jest wcale taki piekny, jak mu sie wydawalo - pisze w jezyku, ktorego prawie nikt nie rozumie, w kraju, w ktorym podobno nikt nie czyta. Rodzina zmusza go do podjecia studiow na uniwersytecie ("wszystko jedno na jakim kierunku, synu, bylebys tylko zdobyl dyplom - bez tego nic w zyciu nie osiagniesz"). On sie buntuje. Sa szalone lata szescdziesiate, wloczy sie po swiecie z hippisami. W koncu poznaje piosenkarza, dla ktorego pisze pare tekstow, i okazuje sie, ze zarabia wiecej niz jego siostra, ktora posluchala rodzicow i zostala chemiczka. Pisze kolejne teksty, piosenkarz odnosi coraz wieksze sukcesy, kupuje pare mieszkan, zrywam wspolprace z piosenkarzem, ale mam dosc oszczednosci, zeby moc nie pracowac przez nastepnych kilka lat. Zenie sie po raz pierwszy, z kobieta starsza ode mnie. Wiele sie od niej ucze - jak sie kochac, jak prowadzic samochod, jak mowic po angielsku, jak spac do pozna - ale w koncu rozstajemy sie, bo jej zdaniem jestem "niedojrzaly emocjonalnie, taki, co to poleci za byle podlotkiem z duzym biustem". Zenie sie po raz drugi i po raz trzeci z kobietami, ktorym ufam, ktore daja mi poczucie emocjonalnej stabilizacji. Mam to, czego chcialem, lecz odkrywam, ze tej wymarzonej stabilizacji towarzyszy okropna nuda. Nastepne dwa rozwody. Znowu jestem wolny, ale to tylko zludzenie. Wolnosc to nie odrzucenie kompromisow, lecz swiadomy wybor i zgoda na wszystkie konsekwencje tego wyboru. Dalej szukam milosci i pisze teksty piosenek. Kiedy ktos mnie pyta, czym sie zajmuje, odpowiadam, ze jestem pisarzem. Kiedy mowi, ze zna teksty moich piosenek, odpowiadam, ze to zaledwie czesc mojej pracy. Kiedy przeprasza, ze nie czytal zadnej z moich ksiazek, odpowiadam, ze pracuje wlasnie nad powiescia - co oczywiscie jest wierutnym klamstwem. Tak naprawde to mam i pieniadze, i znajomosci, lecz nie mam odwagi napisac ksiazki - a przeciez moje marzenie ma szanse sie wreszcie spelnic. Ale boje sie sprobowac, bo jesli mi sie nie uda, to nie wyobrazam sobie reszty mojego zycia. Bezpieczniej jest pozostawac w sferze marzen, niz ryzykowac popelnienie bledu. Pewnego dnia mloda dziennikarka prosi mnie o wywiad. Ciekawi ja, ze jestem autorem tekstow, ktore spiewa caly kraj, a mnie nikt nie zna, bo zazwyczaj tylko piosenkarz pojawia sie w mediach. Ladna, inteligentna, wyciszona. Po raz drugi spotykamy sie na przyjeciu, luzno, bez zawodowego napiecia. Jeszcze tej samej nocy udaje mi sie zaciagnac ja do lozka. Zakochuje sie, ona sadzi, ze nic z tego nie bedzie. Kiedy dzwonie, zawsze mowi, ze jest zajeta. Im bardziej mnie odpycha, tym bardziej mnie interesuje - az w koncu udaje mi sie ja przekonac, aby spedzila ze mna weekend na wsi (chociaz bylem czarna owca w rodzinie, jako jedyny z moich rowiesnikow mialem juz wlasny dom na wsi - jak widac, czasem warto sie zbuntowac). Przez trzy dni jestesmy odcieci od swiata, chodzimy na dlugie spacery po plazy, gotuje dla niej, ona opowiada o swojej pracy, az w koncu zakochuje sie we mnie. Po powrocie do miasta zaczyna regularnie u mnie sypiac. Pewnego ranka wychodzi wczesniej niz zwykle i wraca ze swoja maszyna do pisania. Od tej chwili, choc nic nie zostalo powiedziane wprost, moj dom staje sie jej domem. Zaczynaja sie te same konflikty, ktore znam juz z poprzednich zwiazkow. Kobiety szukaja stabilizacji i wiernosci, ja zas przygod i tego co nieznane. Tym razem jednak zwiazek sie nie rozpada. Mimo to po dwoch latach czuje, ze miedzy nami koniec, ze Ester zabierze z powrotem swoja maszyne do pisania i wszystko, co ze soba przyniosla. -Mysle, ze to sie nie uda. -Ale przeciez ty kochasz mnie, a ja kocham ciebie, prawda? -Nie wiem. Jesli zapytasz, czy lubie byc z toba, to odpowiem, ze tak. Jesli jednak bedziesz chciala wiedziec, czy jestem w stanie zyc bez ciebie, to tez odpowiem, ze tak. -Nie chcialabym byc mezczyzna, bardzo sie ciesze, ze jestem kobieta. Od nas oczekujecie tylko, zebysmy dobrze gotowaly, oczywiscie w duzym uproszczeniu. Od mezczyzn zas wymaga sie wszystkiego, absolutnie wszystkiego - zeby sprawdzili sie w lozku, utrzymywali dom, bronili potomstwa, zdobyli pozywienie, odniesli sukces. -Nie o to chodzi. Lubie byc z toba, ale jestem pewien, ze to sie nie uda. -Lubisz byc ze mna, ale nie cierpisz byc sam ze soba. Ciagle szukasz nowych wrazen, zeby uciec od tego, co istotne. Wciaz potrzebujesz adrenaliny w zylach i zapominasz, ze tam powinna plynac krew, nic wiecej. -Wcale nie uciekam od waznych spraw. Co na przyklad jest takie wazne? -Napisanie ksiazki. -To akurat moge zrobic w kazdej chwili. -Wiec zrob. A potem, jesli taka bedzie twoja wola, rozstaniemy sie. Uwagi Ester wydaja mi sie absurdalne. Moge napisac ksiazke, kiedy tylko zechce. Znam wydawcow, dziennikarzy, ludzi, ktorzy sa mi cos dluzni. Ester po prostu boi sie mnie stracic i wymysla sobie jakies historyjki. Mowie jej: basta! Nasz zwiazek sie wypalil. Nie chodzi tu o to, zeby wymyslala, co uczyni mnie szczesliwym, chodzi o milosc. -A co to jest milosc? - pyta. Tlumacze jej przez pol godziny i w koncu zdaje sobie sprawe, ze nie potrafie podac definicji milosci. Ona mowi, ze skoro nie umiem wytlumaczyc, co to jest milosc, to moze sprobuje napisac ksiazke. Odpowiadam, ze te dwie sprawy nie maja ze soba nic wspolnego i ze wyprowadze sie jeszcze tego samego dnia do hotelu, czekajac, az ona znajdzie sobie jakies lokum. Ona mowi, ze jesli o nia chodzi, to nie ma problemu, moge odejsc od razu, w ciagu miesiaca mieszkanie bedzie puste, od jutra zacznie sobie czegos szukac. Pakuje walizki, a ona siada i czyta ksiazke. Bakam, ze jest juz pozno, ze pojde jutro. Ona radzi, zebym sie pospieszyl, bo jutro moja determinacja moze oslabnac. Pytam, czy chce sie mnie pozbyc. Ona smieje sie i mowi, ze to przeciez ja postanawiam odejsc. Kladziemy sie spac. Nastepnego dnia moja chec odejscia jest juz o wiele slabsza, postanawiam jeszcze raz wszystko przemyslec. Ester upiera sie jednak, ze sprawa nie jest zakonczona: jesli nie zaryzykuje i nie postawie na jedna karte tego, co uwazani za moje prawdziwe powolanie, to podobne sceny wczesniej czy pozniej sie powtorza. Bedzie nieszczesliwa i wtedy to ona zechce mnie porzucic. Tylko ze ona swoj zamiar wprowadzi w zycie i spali za soba wszystkie mosty. Dopytuje sie, co to wlasciwie znaczy. -Znajde sobie kogos, zakocham sie - odpowiada. Potem wychodzi do redakcji, a ja postanawiam zrobic sobie dzien wolnego (oprocz pisania tekstow piosenek, pracuje troche w wytworni plytowej) i zasiadam przed maszyna do pisania. Wstaje, czytam gazety, odpowiadam na wazne listy, a potem na te mniej wazne, notuje, co mam jeszcze do zrobienia, slucham muzyki, postanawiam pojsc na spacer, zamieniam pare slow ze sprzedawca w piekarni, wracam do domu. Tak mija dzien, a ja nie napisalem ani linijki. Dochodze do wniosku, ze nienawidze Ester, bo zmusza mnie do robienia tego, na co nie mam ochoty. Kiedy przychodzi po z pracy, o nic nie pyta - wie, ze nie udalo mi sie nic splodzic. Mowi, ze moje spojrzenie dzisiaj jest takie samo jak wczoraj. Nastepnego dnia ide do firmy, ale wieczorem znowu siadam przy biurku. Czytam, ogladam telewizje, slucham muzyki, wracam do maszyny i tak uplywaja dwa miesiace. Mam juz sterte stron z "pierwszym zdaniem", ale jak dotad nie udalo mi sie napisac do konca ani jednego akapitu. Usprawiedliwiam sie sam przed soba, jak moge: w tym kraju nikt nie czyta, nie mam jeszcze gotowej fabuly. Albo wrecz przeciwnie: fabula juz jest, ale szukam sposobu na jej rozwiniecie. Poza tym jestem okropnie zajety, musze napisac artykul i szybko skonczyc tekst piosenki. Mijaja kolejne dwa miesiace. Pewnego dnia zjawia sie Ester i wrecza mi bilet na samolot. -Dosc tego - mowi. - Przestan udawac, ze jestes taki zapracowany, odpowiedzialny i ze swiat tak bardzo potrzebuje tego, co robisz. Wyjedz w podroz na jakis czas. Zawsze bede mogl zostac szefem gazety, w ktorej publikuje swoje reportaze, zawsze mam szanse zostac dyrektorem wytworni plytowej, dla ktorej pisze teksty piosenek i gdzie dali mi etat, zebym nie odszedl do konkurencji. Zawsze moge wrocic do tego, co robie teraz, ale moje marzenie nie moze juz dluzej czekac. Albo podejme wyzwanie, albo bede musial o nim zapomniec. -Dokad jest ten bilet? -Do Hiszpanii. Rzucam szklanka o sciane, wrzeszcze jak opetany. Bilety sa drogie, nie moge teraz zostawic pracy, mam przed soba kariere i musze o nia dbac. Strace kontakty w srodowisku muzycznym, a nie o mnie tu chodzi, tylko o nasze malzenstwo. Jesli zechce napisac ksiazke, nikt nie bedzie mnie w stanie powstrzymac. -Mozesz, chcesz, ale nie piszesz - mowi ona. - Twoim problemem nie jestem ja, lecz ty sam. Samotnosc dobrze ci zrobi. Pokazuje mi mape. Mam poleciec do Madrytu, a tam zlapac autobus, ktory zawiezie mnie w Pireneje, na granice hiszpansko-francuska. Tam zaczyna sie sredniowieczny szlak pielgrzymow, droga do Santiago de Compostela, ktora musze pokonac pieszo. Na koncu tej drogi Ester bedzie na mnie czekac i wtedy pogodzi sie z kazda moja decyzja: ze juz jej nie kocham, ze za krotko zylem, by napisac powiesc, ze nie chce juz byc pisarzem, ze to byly tylko mlodziencze mrzonki, nic wiecej. Istne wariactwo! Kobieta, z ktora jestem od dwoch dlugich lat - prawdziwa wiecznosc w zwiazku milosnym - decyduje, co mam robic w zyciu, kaze mi porzucic prace i przejsc piechota niemal cala Hiszpanie! Pomysl jest na tyle szalony, ze postanawiam potraktowac go powaznie. Upijam sie przez kilka kolejnych nocy, ona ze mna, chociaz wiem, ze nie cierpi alkoholu. Staje sie coraz bardziej agresywny, oskarzam ja, ze chce odebrac mi niezaleznosc, ze ten zwariowany pomysl zrodzil sie w jej glowie tylko dlatego, ze boi sie mnie stracic. Ona odpowiada ze stoickim spokojem, ze ten pomysl sie narodzil, jeszcze kiedy chodzilem do liceum i marzylem o tym, zeby zostac pisarzem - i teraz juz nie da sie go odroczyc. Albo sie z tym zmierze, albo przez reszte zycia bede w kolko zenil sie i rozwodzil, opowiadajac piekne historyjki o mojej przeszlosci, staczajac sie coraz bardziej. Oczywiscie nie moge jej przyznac racji, choc wiem, ze mowi prawde. I im bardziej zdaje sobie z tego sprawe, tym bardziej staje sie agresywny. Ona udaje, ze nie zauwaza moich kasliwych uwag, przypomina tylko, ze zbliza sie dzien lotu. Pewnej nocy, juz blisko wyznaczonej daty, Ester nie chce sie ze mna kochac. Wypalam calego skreta z haszyszem, wypijam dwie butelki wina i mdleje na srodku salonu. Kiedy odzyskuje przytomnosc, dociera do mnie, ze siegnalem juz dna i nie pozostaje mi nic innego, jak odbic sie i wyplynac na powierzchnie. I ja, ktory tak szczycilem sie swoja odwaga, nagle widze zupelnie jasno, jak bardzo jestem tchorzliwy, wygodnicki i malostkowy. Tego ranka budze Ester pocalunkiem i mowie, ze zgadzam sie na jej pomysl. Lece do Hiszpanii, w trzydziesci osiem dni przebywam pieszo droge do Santiago de Compostela. Kiedy docieram na miejsce, uswiadamiam sobie, ze to dopiero poczatek mojej podrozy. Postanawiam zamieszkac w Madrycie, zyc z tantiem z piosenek i pozwolic, zeby ocean oddzielal mnie od ciala Ester - chociaz rozmawiamy czesto przez telefon i oficjalnie wciaz jestesmy razem. To dla mnie wygodne, mam zone, wiem, ze zawsze moge do niej wrocic, a jednoczesnie ciesze sie calkowita swoboda. Zakochuje sie w doktorantce z Katalonii, w Argentynce, ktora robi bizuterie, w dziewczynie, ktora spiewa w metrze. Tantiemy pozwalaja mi na dostatnie zycie, nie musze pracowac, mam czas na wszystko, nawet na... pisanie ksiazki. Ksiazka zawsze moze poczekac do nastepnego dnia, przeciez burmistrz Madrytu pod ciekawym haslem Madrid me mata [Madryt jest zabojczy] postanowil przeobrazic stolice w miejsce wielkiej ciaglej fiesty, zacheca, by wloczyc sie nocami po barach, wymysla romantyczna nazwe movida madrilena [madrycki zgielk]. Nie moge zabawy odlozyc do jutra, wszystko jest takie pasjonujace, dni sa za krotkie, a noce dlugie. Pewnego pieknego dnia dzwoni Ester i oznajmia, ze przyjezdza. Mowi, ze musimy cos wreszcie postanowic. Zjawi sie za tydzien, mam wiec troche czasu, zeby wymyslic na poczekaniu pare zrecznych wykretow (jade do Portugalii, ale wroce za miesiac - oznajmiam dziewczynie o jasnych wlosach, ktora kiedys spiewala w metrze, a teraz mieszka u mnie i co noc hula ze mna w "madryckim zgielku"). Sprzatam mieszkanie, zacieram wszelkie slady kobiecej obecnosci, blagam przyjaciol o calkowita dyskrecje: moja zona przyjezdza na miesiac. Ester wysiada z samolotu, ma okropna fryzure, ledwo ja rozpoznalem. Wloczymy sie po Hiszpanii, zwiedzamy miasteczka, ktore na jedna noc wydaja sie wazne, ale gdybym tam mial wrocic, nie pamietalbym nawet, gdzie byly. Chodzimy na corridy, koncerty flamenco, jestem najczulszym mezem pod sloncem, chce, by wrocila do domu z poczuciem, ze wciaz ja kocham. Sam nie wiem, czemu mi na tym tak zalezy. Moze podswiadomie czuje, ze madrycki sen kiedys sie skonczy? Mowie, ze nie podoba mi sie jej uczesanie, ona idzie do fryzjera i znowu jest piekna. Zostalo juz tylko dziesiec dni do konca jej wakacji, chce, zeby wyjechala zadowolona i zostawila mnie znowu samego w zabojczym Madrycie. Dyskoteki, ktore otwieraja sie o dziesiatej rano, walki bykow, niekonczace sie rozmowy na te same tematy, alkohol, kobiety, znowu byki, wiecej alkoholu, wiecej kobiet i zadnego, absolutnie zadnego planu dnia. Pewnej niedzieli, po drodze do calonocnej knajpki, Ester porusza temat tabu: ksiazki, ktora mialem napisac. Wypijam duszkiem butelke whisky, kopie w brame, ktora akurat mijamy, wymyslam przypadkowym przechodniom i pytam, po co tu przyjechala, skoro jej jedynym celem jest zatruwac mi zycie, stlamsic cala moja radosc. Ona milczy - ale oboje zdajemy sobie sprawe, ze to ostatnie podrygi naszego zwiazku. Spedzam bezsenna noc, nastepnego dnia wrzeszcze na kierownika hotelu, ze telefon zle dziala, lajam sprzataczke, ze od tygodnia nie zmieniala poscieli, biore bardzo dluga kapiel, zeby wyleczyc wczorajszego kaca, i wreszcie siadam przed maszyna do pisania, tylko po to, by pokazac Ester, ze probuje, naprawde probuje pracowac. I nagle zdarza sie cud. Patrze na kobiete, ktora siedzi naprzeciw mnie, wlasnie zaparzyla kawe i czyta gazete, ma w oczach zmeczenie i rozpacz, jak zwykle zachowuje sie cicho, nie okazuje czulosci gestami, patrze na te kobiete, ktora sprawila, ze powiedzialem "tak", chociaz chcialem powiedziec "nie", zmusila mnie, zebym walczyl o to, co uwazala - i miala calkowita racje - za najwazniejsze dla mnie, zgodzila sie na dluga rozlake, bo jej milosc do mnie byla wieksza niz jej milosc do siebie samej, nie pozwolila, bym minal sie ze swoim powolaniem, i sprawila, ze wyruszylem tropem moich marzen. Patrze na te kobiete, jeszcze prawie dziewczyne, ktorej oczy mowia wiecej niz usta, spokojna, czesto w duszy przestraszona, ale zawsze odwazna w dzialaniu, ktora kocha nie ponizajac sie, nie proszac o wybaczenie, patrze, jak walczy o swojego mezczyzne - i nagle moje palce zaczynaja stukac w klawiature. Pierwsze zdanie. Drugie. Przez dwa dni prawie nie jem, spie tylko tyle, ile to konieczne, a slowa pojawiaja sie same, nie wiadomo skad - tak jak to sie kiedys dzialo z tekstami piosenek, kiedy po wielu klotniach i bezsensownych dyskusjach ja i moj partner wiedzielismy, ze "to" juz jest gotowe i trzeba tylko przelac slowa na papier. Tym razem wiem, ze "to" plynie z serca Ester. Moja milosc do niej rodzi sie na nowo, pisze, bo ona istnieje i pokonala trudnosci, nie narzekajac i nie robiac z siebie ofiary. Zaczynam opowiadac o jedynej rzeczy, ktora poruszyla mnie w ostatnich latach - o drodze do Santiago. Piszac, uswiadamiam sobie, ze moj sposob widzenia swiata ulega waznym przemianom. Wiele lat studiowalem i praktykowalem magie, alchemie, wiedze tajemna. Fascynowala mnie idea, ze garstka wybrancow moze miec w swoich rekach ogromna moc, ktora nie powinna sie dzielic z reszta ludzkosci, gdyz oddanie tego nieslychanego potencjalu w niepowolane rece byloby wielkim ryzykiem. Bralem udzial w tajnych zebraniach, dawalem sie wciagac do egzotycznych sekt, kupowalem bardzo drogie ksiazki "z drugiego obiegu", poswiecilem wiele czasu i energii na odprawianie rytualow i zaklec. Przez lata wstepowalem i wystepowalem z roznych ugrupowan i bractw, zawsze ludzac sie tym, ze spotkam kogos, kto odsloni przede mna tajemnice niewidzialnego swiata. I zawsze doznawalem rozczarowania, bo zwykle ci ludzie - chociaz wszyscy mieli dobre intencje - ulegali jakims dogmatom i stawali sie fanatykami, po prostu dlatego, ze czasem jedynym ujsciem dla watpliwosci, ktore nieustannie nekaja ludzka dusze, jest fanatyzm. Odkrylem co prawda, ze wiekszosc z tych rytualow dziala. Ale odkrylem takze, ze ci, ktorzy uwazali sie za mistrzow, co posiedli tajemnice zycia, ci, ktorzy twierdzili, ze znaja techniki pozwalajace kazdemu czlowiekowi osiagnac, co tylko zapragnie, stracili zupelnie kontakt z naukami starozytnych. Przejscie drogi do Santiago, spotkania ze zwyczajnymi ludzmi, odkrycie, ze wszechswiat mowi jezykiem "znakow" i zeby go zrozumiec, wystarczy patrzec z otwartym umyslem na to, co dzieje sie wokol nas, to wszystko sprawilo, ze zaczalem watpic, czy okultyzm jest jedynym sposobem dotarcia do tajemnicy. W ksiazce o pielgrzymce do Santiago zaczynam wiec rozwazac inne mozliwosci duchowego rozwoju i dochodze do takiego oto wniosku: Wystarczy byc czujnym, lekcje zawsze przychodza, kiedy jestesmy na nie gotowi, i jesli zwracasz uwage na znaki, dowiesz sie wszystkiego, co jest ci potrzebne, aby postawic nastepny krok. Czlowiek ma w zyciu dwa duze dylematy: jeden to wiedziec, kiedy zaczac, a drugi - wiedziec, kiedy skonczyc. Po tygodniu zaczynam pierwsza, druga, trzecia korekte. Madryt dla mnie juz nie jest zabojczy, pora wrocic do domu - czuje, ze pewien cykl zostal zamkniety i trzeba rozpoczac nastepny. Zegnam sie z tym miastem tak, jak zazwyczaj zegnalem sie w zyciu, pocieszajac sie w duchu, ze zawsze moge zmienic zdanie i ktoregos dnia tu wrocic. Wracam do kraju z Ester. Rozgladam sie za nowa praca, ale poki nie udaje mi sie nic znalezc (a nie udaje mi sie, bo nie jest mi to widac potrzebne), dalej poprawiam moja powiesc. Watpie, czy normalny czlowiek zainteresuje sie kims, kto przeszedl pieszo pewna droge w Hiszpanii, droge romantyczna, acz trudna. Cztery miesiace pozniej, kiedy zabieram sie do dziesiatej korekty, odkrywam, ze maszynopis zniknal. Nie ma tez Ester. Gdy jestem juz bliski obledu, zjawia sie ona z potwierdzeniem przekazu pocztowego - wyslala maszynopis swojemu dawnemu narzeczonemu, ktory jest teraz wlascicielem malego wydawnictwa. Byly narzeczony wydaje moja powiesc. W prasie nie pojawia sie ani jedna recenzja, mimo to pare osob kupuje ksiazke. Polecaja innym, ktorzy rowniez kupuja i polecaja kolejnym. Po szesciu miesiacach pierwszy naklad zostaje wyczerpany. Rok pozniej ukazuje sie trzecie wydanie ksiazki i zaczynam zarabiac pieniadze na tym, o czym nie smialem marzyc - na literaturze. Nie wiem, jak dlugo to jeszcze potrwa, ale postanawiam zyc tak, jakby ta chwila byla ostatnia. I okazuje sie, ze sukces otwiera mi wymarzone od dawna drzwi: inne wydawnictwa chca opublikowac moja nastepna powiesc. Poniewaz nie da sie co roku chodzic do Santiago, o czym mam teraz pisac? Czy znow ma sie powtorzyc dramat niemocy tworczej, bezowocnego wysiadywania przed maszyna? Dobrze byloby dalej dzielic sie moja wizja swiata, opowiadac o moich zyciowych doswiadczeniach. Probuje przez kilka kolejnych dni, przez wiele .nastepnych nocy, wreszcie poddaje sie, dochodze do wniosku, ze nie dam rady. Pewnego wieczoru wpada mi w rece przypadkiem (przypadkiem?) ciekawa historia z Basni tysiaca i jednej nocy. Rozpoznalem w niej metafore mojej wlasnej drogi, dzieki ktorej zrozumialem, kim jestem i dlaczego tyle czasu zabralo mi podjecie decyzji, choc dawno powinienem byl ja podjac. Ta basn stanowi dla mnie inspiracje do napisania, jak mlody pasterz pod wplywem snu wyrusza na poszukiwanie skarbu ukrytego w egipskich piramidach. Pisze o milosci, ktora na niego czeka, tak jak Ester czekala na mnie, kiedy ja blakalem sie po manowcach. Nie jestem juz czlowiekiem, ktory marzyl, zeby byc kims. Juz jestem kims. Jestem pasterzem, przemierzam pustynie, ale gdzie jest alchemik, ktory wskaze mi dalsza droge? Kiedy koncze nowa powiesc, sam jestem zaskoczony koncowym efektem. Przypomina to basn dla doroslych, a przeciez dorosli wola czytac o wojnach, seksie i wladzy. Mimo to wydawca ja przyjmuje, ksiazka wychodzi i dzieki czytelnikom pojawia sie na liscie najlepiej sprzedajacych sie ksiazek w kraju. Trzy lata pozniej moje malzenstwo przezywa rozkwit, robie to, co zawsze chcialem robic, pojawia sie pierwszy przeklad na jezyk obcy, potem drugi... Odnosze kolejny sukces - moja ksiazka staje sie znana na calym swiecie. Postanawiam przeprowadzic sie do Paryza, do paryskich kawiarni, paryskich pisarzy i zycia kulturalnego tego miasta. Odkrywam, ze to wszystko niestety juz nie istnieje, kawiarnie pelne sa turystow i fotografii osob, ktore staly sie slawne. Pisarze w wiekszosci zwracaja uwage na styl, a nie na tresc, probuja byc oryginalni i przez to staja sie nudni. Zyja zamknieci w swoim malym swiatku. Poznaje ciekawe francuskie wyrazenie, "podeslac winde". Jego sens jest mniej wiecej taki: ja mowie dobrze o twojej ksiazce, ty mowisz dobrze o mojej i w ten sposob tworzymy nowy trend kulturalny, nowa filozofie, robimy rewolucje, wprawdzie cierpimy, bo nikt nas nie rozumie, ale taki byl los wszystkich geniuszy w przeszlosci, wielcy artysci nigdy nie byli doceniani przez swoich wspolczesnych. "Podsylaniem windy" niektorym z poczatku nawet cos udaje sie osiagnac - ludzie nie maja odwagi otwarcie krytykowac czegos, czego nie rozumieja. Ale wkrotce zdaja sobie sprawe, ze zostali oszukani, i przestaja wierzyc w to, co pisza krytycy. Internet ze swoim prostym jezykiem zmienia swiat. W Paryzu rozkwita srodowisko alternatywne. Mlodzi pisarze probuja przebic sie do publicznosci ze swoimi tekstami i swoim sposobem odczuwania swiata. Przylaczam sie do nich, spotykamy sie w kawiarniach, ktorych nikt nie zna, bo ani oni, ani kawiarnie nie sa slawne. Sam pracuje nad swoim stylem, a moj wydawca udziela mi lekcji o tym, co trzeba wiedziec o wzajemnych zaleznosciach miedzy ludzmi. -Co to jest Bank Przyslug? -Wiesz przeciez. Kazdy wie. -Byc moze. Wciaz jednak nie rozumiem, co to znaczy. -Natknalem sie na to w ksiazce jakiegos amerykanskiego pisarza. To najbardziej wplywowy bank na swiecie, obecny we wszystkich dziedzinach zycia. -Pochodze z kraju o skromnych tradycjach literackich. Nie moglbym nikomu sie przysluzyc. -To nie ma najmniejszego znaczenia. Dam ci prosty przyklad - wiem, ze kiedys staniesz sie bardzo slawny i wplywowy. Czuje to, bo sam bylem taki jak ty, ambitny, niezalezny, uczciwy. Dzis nie mam juz tyle energii co dawniej, ale probuje ci pomoc, bo nie moge, czy tez nie chce stanac w miejscu, nie usmiecha mi sie jeszcze emerytura, mam ochote dalej uczestniczyc w tej arcyciekawej walce o wladze i slawe. Zaczynam wiec zasilac twoje konto - nie chodzi tu o pieniadze, ale o kontakty. Przedstawiam cie Iksowi czy Ygrekowi, ulatwiam negocjacje, o ile sa zgodne z prawem. Ty wiesz, ze cos mi zawdzieczasz, choc nie prosze o nic w zamian. - I pewnego dnia... -Wlasnie. Pewnego dnia prosze cie o cos. Mozesz odmowic, ale wiesz, ze cos jestes mi winien. Zrobisz to, o co cie prosze, a ja bede ci nadal pomagal. Inni zobacza, ze jestes lojalny, i takze zasila twoje konto - caly czas chodzi tylko o kontakty, o nic innego, nasz swiat opiera sie na kontaktach. Oni takze poprosza cie o cos pewnego dnia, a ty nie odmowisz i pomozesz temu, kto kiedys ci pomogl, i tak z biegiem czasu twoja siec kontaktow rozprzestrzeni sie na cala kule ziemska, poznasz wszystkich, ktorych potrzebujesz znac, a twoje wplywy wciaz beda rosly. -Moge ci przeciez odmowic, nie zrobic tego, o co mnie prosisz. -Oczywiscie. Bank Przyslug to inwestycja ryzykowna, tak jak kazdy inny bank. Nie oddasz mi przyslugi, o ktora cie poprosilem, bo w twoim mniemaniu pomoglem ci, gdyz na to w pelni zaslugiwales, jestes najlepszy i wszyscy powinni chylic czolo przed twoim talentem. W porzadku, podziekuje ci i poprosze kogos innego, czyje konto zasilalem, lecz od tej chwili wszyscy beda juz wiedziec, chociaz nic nie zostanie powiedziane wprost, ze nie zaslugujesz na zaufanie. Mozesz zdobyc pozycje, ale nie tak wysoka, jak bys chcial. W pewnym momencie twoja kariera zacznie powoli przygasac, dotrzesz do polmetka, ale nie do mety, bedziesz na wpol zadowolony, na wpol smutny, ani spelniony, ani sfrustrowany. Ani goracy, ani zimny, bedziesz letni, a ewangelista w swietej ksiedze mowi: "Skoro jestes letni, chce cie wyrzucic z mych ust". Wydawca czesto zasila kontaktami moje konto w Banku Przyslug. Moje ksiazki przetlumaczono na francuski i, zgodnie z tradycja tego kraju, cudzoziemiec jest dobrze przyjety. Powiem wiecej: cudzoziemiec odnosi sukces! Dziesiec lat pozniej mam ogromne mieszkanie z widokiem na Sekwane, czytelnicy mnie uwielbiaja, a krytycy nienawidza (podziwiali mnie, dopoki nie sprzedalem pierwszych stu tysiecy egzemplarzy, czyli przestalem byc "niezrozumianym geniuszem"). Zawsze na czas splacam dlugi, a wkrotce sam zaczynam pozyczac - kontakty. Moje wplywy rosna. Ucze sie prosic i ucze sie robic to, o co inni mnie poprosza. Ester