3337
Szczegóły |
Tytuł |
3337 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3337 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3337 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3337 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BRET EASTON ELLIS
AMERICAN PSYCHO
T�umaczenie
J�drzej Polak
Krak�w 2001 Etiuda
PRIMA APRILIS
PORZU�CIE WSZELKA NADZIEJ� WY, KT�RZY TU WCHODZICIE
napisano krwistoczerwonymi literami na bocznej �cianie Chemical Bank niedaleko
rogu
Jedenastej i Pierwszej, a napis jest wystarczaj�co du�y, by mo�na by�o go
dostrzec z tylnego
siedzenia taks�wki wbijaj�cej si� w ruch wylewaj�cy si� z Wall Street, lecz
wtedy, gdy Timothy
Price zauwa�a te s�owa, nadje�d�a autobus - z reklam� N�dznik�w na boku -
zas�aniaj�c widok,
ale Price, kt�ry pracuje dla Pierce�a & Pierce�a i ma dwadzie�cia sze�� lat nie
zwraca na to
uwagi, poniewa� w�a�nie m�wi kierowcy, �e da mu pi�� dolar�w, je�li ten w��czy
g�o�niej radio -
stacja WYNN nadaje �Be My Baby� - a kierowca, czarny, lecz nie-Amerykanin, robi,
co mu
ka��.
- Jestem zaradny - m�wi Price - jestem tw�rczy, jestem m�ody, pozbawiony
skrupu��w,
posiadam olbrzymi� motywacje, i nieprzeci�tne zdolno�ci. M�wi�c kr�tko
spo�ecze�stwa nie sta�
na to, �eby mnie straci�. Jestem zbyt c e n n y. - Price uspokaja si� i w
dalszym ci�gu wygl�da
przez brudn� szyb� taks�wki, patrz�c by� mo�e na s�owo STRACH - wymalowane
sprayem
czerwone graffiti na bocznej �cianie McDolanda przy rogu Czwartej i Si�dmej. -
Wiesz o co mi
chodzi? Powiem ci: jest faktem, �e wszystkich g�wno obchodzi ich praca, ka�dy
nienawidzi
swojej roboty, j a te� jej nienawidz�, t y jak s�ysza�em tak�e jej nienawidzisz.
I co mamy zrobi�?
Co ja mam zrobi�? Wr�ci� do Los Angeles? To � a d n a alternatywa. Nie po to
przenosi�em si� z
UCLA do Stanford, �eby p�j�� na co� takiego. Rzecz w tym, pojmujesz... czy t y l
k o j a
uwa�am, �e zarabiamy za ma�o pieni�dzy? - Jak w kinie pojawia si� nast�pny
autobus i kolejny
plakat N�dznik�w zas�ania tamto s�owo - to musi by� inny autobus, bo kto�
napisa� LESBIJA na
twarzy Eponiny. Tim mamrocze: - Mam tu du�e mieszkanie. Na Boga, mam dom w
Hamptons.
- Rodzic�w, ch�opcze. Nale�y do rodzic�w.
- Kupuj� go od nich. Czy m�g�by� kurwa zrobi� to g�o�niej? - rzuca od niechcenia
w
stron� kierowcy; w radiu ci�gle grzmi� The Crystals.
- Si� nie da zrobi� g�o�ni - tak zdaje si� brzmi odpowied� kierowcy.
Timothy nie zwraca na niego uwagi i peroruje poirytowany: - M�g�bym ostatecznie
mieszka� w tym mie�cie, gdyby tylko zainstalowali w taks�wkach Blaupunkty. ODM
III czy
ORC II z dynamicznym systemem strojenia - Spuszcza z tonu. - Kt�ry� z tych
dw�ch. Na czasie
przyjacielu, bardzo na czasie.
Zdejmuje z szyi s�uchawki drogo wygl�daj�cego walkmana i wci�� narzeka: -
Nienawidz�
narzeka�, naprawd�, na odpadki, �mieci, choroby, na to, jak brudne jest to
miasto, obaj wiemy, �e
jest to pewien s t y... - M�wi bez przerwy otwieraj�c swoj� now� dyplomatk�
Turni z ciel�cej
sk�ry, kt�r� kupi� u D.F. Sandersa. Wk�ada walkmana do teczki, obok easa-phonu
Panasonic -
przeno�nego, bezprzewodowego, sk�adanego telefonu wielko�ci portfela (kiedy�
mia� przeno�ny
telefon NEC 9000 Porta) - i wyci�ga dzisiejsz� gazet�. - Tylko jedno wydanie, j
e d n o wydanie,
co my tu mamy... uduszone modelki, niemowl�ta zrzucone z dach�w kamienic, dzieci
zamordowane w metrze, manifestacja komunist�w, znikni�cie szefa mafii, nazi�ci -
z
podnieceniem przerzuca strony - baseballi�ci, chorzy na AIDS, kolejne g�wno o
mafii, korek,
bezdomni, przer�ni maniacy, peda�y padaj�ce jak muchy na ulicach, zast�pcze
matki, koniec
mydlanej opery, dzieciaki w�amuj� si� do zoo, gdzie torturuj� i spalaj� �ywcem
zwierz�ta,
jeszcze raz nazi�ci... a dowcip polega na tym, najlepsze jest to, �e wszystko
dzieje si� w jednym
mie�cie, tutaj, nigdzie indziej, co za syf, hej poczekaj, nast�pni nazi�ci,
korek, korek, sprzedawcy
niemowl�t, dzieci na czarnym rynku, dzieci z AIDS, dzieci narkomani, budynek
zwala si� na
dziecko, maniakalne niemowl�, korek, most zawala si�... - Jego g�os za�amuje
si�, Timothy
bierze oddech i m�wi cicho ze wzrokiem utkwionym w �ebraku na rogu Drugiej i
Pi�tej: - To
dwudziesty czwarty, jakiego dzisiaj widz�. Liczy�em. - A potem pyta, nie
odwracaj�c si�: -
Dlaczego nie nosisz granatowego blezera z czesanej we�ny do szarych spodni? -
Price ubrany jest
w we�niano-jedwabny garnitur zapinany na sze�� guzik�w od Ermenegilda Zegny,
bawe�nian�
koszul� z francuskimi mankietami od Ike�a Behara, jedwabny krawat od Ralpha
Laurena i
sk�rzane p�buty do kostki od Fratelli Rossetti. Rzut oka na The Post. Jest tam
�rednio
interesuj�cy artyku� m�wi�cy o dw�ch osobach, kt�re znikn�y podczas przyj�cia
na jachcie
�rednio znanej postaci z nowojorskiej socjety - jacht okr��a� wtedy wysp�.
Jedynymi dowodami
w sprawie s� trzy st�uczone kieliszki do szampana i rozpry�ni�ta plama krwi.
Podejrzewa si�, �e
pope�niono przest�pstwo, na pok�adzie jachtu odkryto wy��obienia i naci�cia.
Cia� nie
odnaleziono. Brak podejrzanych. Price rozpocz�� swoje dzisiejsze przem�wienie
przy lunchu i
kontynuowa� tyrad� przy drinkach u Harry�ego, gdzie - pij�c trzy J&B z wod� -
m�wi� znacznie
ciekawiej o rachunku Fischera, kt�rym zajmuje si� Paul Owen. Price nigdy si� nie
zamknie.
- Choroby! - krzyczy z napi�t� a� do b�lu twarz�. - Jest teraz taka teoria,
kt�ra m�wi, �e
je�li mo�na z�apa� wirusa AIDS uprawiaj�c s e k s z osob� z a r a � o n �, to
prawdopodobne jest
z�apanie c z e g o k o l w i e k w ten sam spos�b, bez wzgl�du na to czy jest to
wirus per se czy
te� nie... Mo�na trafi� na przyk�ad chorob� Alzheimera, dystrofi� mi�niow�,
hemofili�,
bia�aczk�, anoreksj�, cukrzyc�, raka, stwardnienie rozsiane, zw��knienie
torbielowe, pora�enie
m�zgowe, dysleksj�, Jezu Chryste... nie mo�na przecie� z�apa� dysleksji z c i p
y!
- Nie jestem pewny ch�opcze, ale nie s�dz�, �eby dysleksj� wywo�ywa� wirus.
- Och, kto to mo�e wiedzie�? O n i tego nie wiedz�. Udowodnij, �e nie mam racji.
Na zewn�trz, na chodniku, czarne spasione go��bie bij� si� o kawa�ki hot doga
przed
Papaj� Greya; transwestyci rozgl�daj� si� leniwie na boki, a policyjny samoch�d
jedzie cicho pod
pr�d jednokierunkow� ulic�; szare chmury wisz� nisko na niebie, a w taks�wce,
kt�ra zatrzyma�a
si� w korku obok naszej, siedzi facet bardzo podobny do Luisa Carruthersa, macha
do
Timothy�ego, a gdy ten nie odpowiada na powitanie, nieznajomy - zaczesane do
ty�u w�osy,
szelki, okulary w rogowej oprawie - domy�la si�, �e si� pomyli� i z powrotem
pochyla g�ow� nad
egzemplarzem USA Today. Rzut oka na chodnik, gdzie siedzi brzydka, stara,
bezdomna kobieta z
torbami na zakupy, trzymaj�c w d�oni bat, kt�rym strzela na go��bie zupe�nie nie
zwracaj�ce na
ni� uwagi, dziobi�ce si� nawzajem i walcz�ce o resztki hot doga; samoch�d
policyjny znika w
podziemnym gara�u.
- Z drugiej strony, gdy dojdzie si� do punktu, w kt�rym nasza reakcja na czasy,
w jakich
�yjemy, zaczyna przypomina� ca�kowit� i bezwarunkow� akceptacj�, gdy nasze cia�a
zaczynaj�
si� d o s t r a j a � do otaczaj�cego nas szale�stwa i wszystko staje si� coraz
bardziej sensowne, i
gdy mechanizm zaczyna tyka�, spotykamy jak�� oszala��, popierdolon�, bezdomn�
czarn�, kt�ra
w rzeczy samej c h c e - pos�uchaj mnie Bateman - c h c e mieszka� na ulicach,
na tej, na tamtych
ulicach, rozumiesz, na t a m t y c h... - pokazuje r�k� -...i mamy burmistrza,
kt�ry nie przyjmuje
do wiadomo�ci jej woli, burmistrza, kt�ry nie pozwoli tej suce �y� tak jak
chce... Jezu Chryste...
pozw�lmy tej skurwia�ej suce z a m a r z n � � na �mier�, ale zechciej tylko
skr�ci� jej w�asne,
stworzone przez ni� cierpienia, i sp�jrz, jeste� w punkcie wyj�cia, za�enowany,
popierdolony...
Dwudziesta czwarta, nie, dwudziesta pi�ta... Kto b�dzie u Evelyn? Poczekaj,
pozw�l �e zgadn�. -
Podnosi r�k� przymocowan� do nienagannego manikiuru. - Ashley, Courtney,
Muldwyn, Marina,
Charles... dobrze mi idzie? Mo�e kto� z �artystycznych� przyjaci� Evelyn z o
m�j bo�e �East�
Village. Znasz te typy... to ci, kt�rzy pytaj� Evelyn, czy nie ma przypadkiem
dobrego,
wytrawnego, bia�ego chardonnay... - Klepie si� d�oni� w czo�o, zamyka oczy i
zaczyna mamrota�
przez zaci�ni�te szcz�ki: - Wyje�d�am. Rzucam Meredith. Ona naprawd� prowokuje
mnie do
tego, �ebym j� lubi�. Wypisuj� si�. Dlaczego tak d�ugo nie zdawa�em sobie
sprawy, �e ona ma
osobowo�� cholernej spikerki z teleturnieju?... Dwadzie�cia sze��, dwadzie�cia
siedem... Chodzi
mi o to, m�wi� jej, �e jestem wra�liwy. Powiedzia�em jej, jak fatalny wp�yw mia�
na mnie
wypadek Challengera... Czego wi�cej mo�e chcie�? Post�puj� etycznie, jestem
tolerancyjny, to
znaczy jestem niezwykle zadowolony ze swojego �ycia, mam optymistyczny stosunek
do
przysz�o�ci... to znaczy... a ty nie?
- Jasne, ale...
- A wszystko co od niej dostaj� to g � w n o... Dwadzie�cia osiem, dwadzie�cia
dziewi��,
kurwa ma� to chyba jaki� cholerny kongres w��cz�g�w. M�wi� ci... - Urwa� nag�e,
jakby
wyczerpany i odwracaj�c si� od kolejnej reklamy N�dznik�w przypomina sobie co�
wa�nego i
pyta: - Czyta�e� o tym spikerze z teleturnieju? Zabi� dw�ch nastoletnich
ch�opc�w.
Zdeprawowany peda�. B�azen, prawdziwy b�azen. - Price czeka na moj� reakcj�. Nie
ma �adnej.
Nagle: jeste�my na Upper West Side.
Ka�e kierowcy zatrzyma� si� na rogu Osiemdziesi�tej Pierwszej i Riverside,
poniewa�
ulica jest jednokierunkowa.
- Prosz� nie obje�... - zaczyna Price.
- Mo�e objad� - m�wi taks�wkarz.
- Prosz� nie robi� sobie subiekcji. - Potem lekko odwraca g�ow�, zaciska z�by i
m�wi
powa�nie: - Jebany g�upek.
Kierowca zatrzymuje auto. Dwie taks�wki jad�ce za nami zaczynaj� tr�bi�, potem
jad�
dalej.
- Czy powinni�my kupi� kwiaty?
- Nieee. Do diab�a, to t y j� walisz, Bateman. Dlaczego m y mieliby�my kupowa� E
v e l y
n kwiaty? Lepiej �eby mia� pan reszt� z pi��dziesi�ciu - ostrzega kierowc� i
mru��c oczy
wpatruje si� w czerwone cyferki na liczniku. - Cholera. To te sterydy. Jestem
spi�ty.
- My�la�em, �e ju� ich nie bierzesz.
- Zacz�� pojawia� mi si� tr�dzik na nogach i ramionach, a na�wietlania kwarc�wk�
na nic
si� nie zda�y, wi�c zamiast tego spr�bowa�em pochodzi� do solarium i w ko�cu
pozby�em si�
krost. Jezu, Bateman, powiniene� zobaczy�, jak s f a l o w a n y jest m�j
brzuch. Klasyka. Ani
grama t�uszczu... - m�wi w jaki� dziwny, odleg�y spos�b, czekaj�c a� kierowca
wyda mu reszt�. -
Sfalowany. - Nabiera taks�wkarza przy napiwku, ale kierowca i tak jest mu
szczerze wdzi�czny.
- Trzymaj si�, palancie. - Price mruga.
- Cholera, cholera, niech to cholera - m�wi otwieraj�c drzwi auta. Gdy wysiada,
zauwa�a
stoj�cego na ulicy �ebraka - Bingo: t r z y d z i e s t y - ubranego w
niesamowity, lepki od brudu,
zielony dres; m�czyzna jest nie ogolony, t�uste w�osy ma zaczesane do ty�u, a
Price z
�artobliwym u�miechem na twarzy przytrzymuje dla niego otwarte drzwi taks�wki.
Zmieszany
w��cz�ga mamrocze co� pod nosem ze wzrokiem wlepionym wstydliwie w chodnik i
wyci�ga do
nas pusty, styropianowy kubek do kawy, kt�ry trzyma nie�mia�o w d�oni.
- Przypuszczam, �e niepotrzebna mu taks�wka - prycha Price i zatrzaskuje drzwi
samochodu. - Zapytaj go, czy przyjmuje karty kredytowe American Express.
- Przyjmujesz AmEx?
�ebrak kiwa twierdz�co g�ow� i odchodzi wolno pow��cz�c nogami.
Jest zimno jak na kwiecie� i Price maszeruje �wawo ulic� w kierunku domu z
piaskowca,
w kt�rym mieszka Evelyn, gwi�d��c pod nosem �If I Were A Rich Man�; ciep�o z
jego ust
tworzy ma�e ob�oczki pary, a Price macha swoj� sk�rzan� dyplomatk� Turni.
Z oddali nadchodzi jaka� posta� z zaczesanymi do ty�u w�osami, w okularach w
rogowej
oprawie, ubrana w be�owy dwurz�dowy garnitur z we�ny i gabardyny Cerrutti 1881,
i z tak�
sam� sk�rzan� dyplomatk� Turni od D.F. Sandersa, jak� ma Price; Timothy
zastanawia si�
g�o�no: - Czy to Victor Powell? Niemo�liwe.
M�czyzna przechodzi pod jarzeniowym �wiat�em latarni, a na jego twarzy wida�
zak�opotanie, kt�re po chwili zamienia si� w lekki u�miech, gdy wpatruje si� w
Price�a tak, jak
gdyby byli znajomymi, lecz wkr�tce nieznajomy zdaje sobie spraw�, �e nie zna
Price�a, a Price
r�wnie szybko dochodzi do wniosku, �e nie ma przed sob� Victora Powella i
m�czyzna idzie
dalej.
- Dzi�ki Bogu - mamrocze Price, zbli�aj�c si� do domu Evelyn.
- Bardzo by� do niego podobny.
- Powell i obiad u Evelyn? To pasuje mniej wi�cej tak jak kaszmir do kraty. -
Price
przemy�la� por�wnanie. - Jak bia�e skarpetki do szarych spodni.
Obraz stopniowo zanika i w nast�pnym uj�ciu Price wspina si� na schody przed
domem z
piaskowca kupionym przez ojca Evelyn dla c�rki, mrucz�c co� o ta�mach, kt�re
po�yczy�
wczoraj wieczorem i zapomnia� odda� do Video Haven. Naciska dzwonek. Z
s�siedniego
piaskowca wychodzi kobieta - wysokie obcasy, wspania�y ty�ek - nie zamykaj�c
drzwi. Price
�ledzi j� wzrokiem, a gdy s�yszy zbli�aj�ce si� do nas korytarzem kroki, odwraca
si�, poprawia
sw�j krawat Versace i jest ju� got�w stawi� czo�o ka�demu, kto si� pojawi. Drzwi
otwiera
Courtney ubrana w kremow� jedwabn� bluzk� od Krizii, tweedow� sp�dnic� koloru
rdzy, tak�e
od Krizii, jedwabne satynowe pantofle d�Orsay na s�upku od Manola Blahnika.
xxx i podaj� jej m�j czarny we�niany p�aszcz od Georgia Armaniego; odbiera go
ode mnie
i ostro�nie ca�uje powietrze obok mojego prawego policzka, a potem wykonuje
dok�adnie te
same ruchy obok Price�a, zabieraj�c jednocze�nie jego p�aszcz od Armaniego. W
salonie gra
cicho nowy kompakt Talking Heads.
- Troszk� si� sp�nili�my, prawda, ch�opcy? - pyta Courtney, u�miechaj�c si�
niegrzecznie.
- Nieporadny haita�ski taksiarz - mamrocze Price oddaj�c Courtney powietrzny
poca�unek. - Czy mamy gdzie� rezerwacj� i tylko prosz� nie m�w mi, �e w
Pastelach o
dziewi�tej.
Courtney u�miecha si� Mieszaj�c obydwa p�aszcze w garderobie w hollu.
- Jemy dzisiaj w domu, moi kochani. Przykro mi, wiem, wiem, pr�bowa�am przekona�
Evelyn, ale mamy na obiad... sushi.
Tim mija j� i rusza przez foyer w kierunku kuchni. - Evelyn? gdzie jeste�,
Evelyn? - wo�a
�piewnym g�osem. - Musimy porozmawia�.
- Dobrze ci� zn�w widzie� - zwracam si� do Courtney. - Wygl�dasz dzi� bardzo
�adnie.
Twoja twarz ma taki... m�odzie�czy blask.
- Ty naprawd� wiesz, jak oczarowa� kobiet�, Bateman. - W g�osie Courtney nie ma
sarkazmu. - Czy powinnam powiedzie� Evelyn o twoich odczuciach? - pyta
kokieteryjnie.
- Nie - m�wi�, - Ale za�o�� si�, �e bardzo by� chcia�a.
- Przesta� - m�wi zdejmuj�c moj� r�k� ze swojej talii; k�adzie d�onie na mych
ramionach
i popycha mnie korytarzem w kierunku kuchni. - Musimy uratowa� Evelyn. Przez
ostatni�
godzin� zajmuje si� wy��cznie uk�adaniem sushi. Chce umie�ci� na nim twoje
inicja�y: P z
sandacza i B z tu�czyka... Ale uwa�a, �e tu�czyk wygl�da zbyt blado...
- Jakie� to romantyczne.
-...i zabrak�o jej sandacza, �eby doko�czy� B... - Courtney bierze oddech -
...dlatego s�dz�,
�e zamiast twoich, u�o�y inicja�y Tima. Masz co� przeciwko temu? - pyta tylko
odrobin�
zmartwiona. Courtney jest dziewczyn� Luisa Carruthersa.
- Jestem potwornie zazdrosny i uwa�am, �e lepiej b�dzie, je�li porozmawiam z
Evelyn -
m�wi� pozwalaj�c Courtney delikatnie wepchn�� si� do kuchni.
Evelyn stoi przy kuchennej ladzie z jasnego drewna, ubrana w kremow� jedwabn�
bluzk�
od Krizii, tweedow� sp�dnic� koloru rdzy, tak�e od Krizii, i takie same jedwabne
satynowe
pantofle d�Orsay na s�upku, jakie ma Courtney. Jej d�ugie jasnoblond w�osy
upi�te s� z ty�u w
dosy� gro�nie wygl�daj�cy kok, i Evelyn wita mnie nie podnosz�c g�owy znad
owalnej,
wykonanej z nierdzewnej stali patery od Wiltona, na kt�rej artystycznie u�o�y�a
sushi. - Och,
kochanie, tak mi przykro. Chcia�am p�j�� do tego milutkiego, male�kiego, nowego
salwadorskiego bistro na Lower East Side...
Price j�czy g�o�no.
- ... ale nie dosta�y�my rezerwacji. Timothy, przesta� j�cze�. - Unosi kawa�ek
sandacza i
umieszcza go ostro�nie na samej kraw�dzi patery, wyka�czaj�c co�, co przypomina
du�� liter� T.
Odsuwa si� od swego dzie�a i omiata je wzrokiem. - Nie wiem. Och, brak mi
pewno�ci siebie.
- M�wi�em ci, �eby� trzyma�a w domu Finlandi� - mamrocze Tim przegl�daj�c
butelki, w
wi�kszo�ci o maksymalnej pojemno�ci, w barku. - Nigdy nie ma Finlandii - m�wi do
niego i do
nas wszystkich.
- M�j Bo�e, Timothy. Nie dasz sobie rady z Absolutem? - pyta Evelyn, a potem
zwraca
si� poufale do Courtney: - Kalifornijski zawijaniec powinien otacza� kraw�d�
talerza, nie?
- Bateman. Drinka? - wzdycha Price.
- J&B z lodem - m�wi� mu i nagle uderza mnie fakt, �e nie zaproszono Meredith.
- O Bo�e. Co za b a � a g a n - sapie Evelyn. - Przysi�gam, �e zaraz si�
rozp�acz�.
- Sushi wygl�da cudownie - usi�uj� j� uspokoi�.
- Och, co za b a � a g a n - lamentuje. - Co za b a � a g a n.
- Nie, nie, sushi wygl�da c u d o w n i e - powtarzam i z ca�ych si� staraj�c
si� j� pocieszy�
bior� kawa�ek fl�dry i wrzucam go do ust, j�cz�c przy tym z wewn�trznej
rozkoszy, po czym
obejmuj� Evelyn od ty�u. Maj�c pe�ne usta pr�buj� powiedzie�: - Wyborne.
Evelyn daje mi �artobliwego klapsa wyra�nie zadowolona z mojej reakcji i
wreszcie
ostro�nie ca�uje powietrze obok mojego policzka, a potem odwraca si� do
Courtney. Price wr�cza
mi drinka i rusza w kierunku salonu usi�uj�c usun�� jaki� niewidzialny py�ek ze
swojego blezera.
- Evelyn, czy masz szczotk� do ubra�?
Wola�bym teraz obejrze� mecz baseballowy albo po�wiczy� troch� na sali
gimnastycznej
lub ostatecznie p�j�� do tej salwadorskiej restauracji, kt�ra mia�a kilka
ca�kiem niez�ych recenzji
- jedn� w magazynie New York, drug� w Timesie - ni� siedzie� tu na obiedzie,
lecz posi�ki u
Evelyn maj� pewn� zalet�: jest st�d niedaleko do mnie do domu.
- Czy sos sojowy musi koniecznie mie� temperatur� pokojow�? - pyta Courtney. -
Wydaje
mi si�, �e w kt�rym� z naczy� powinien by� l�d.
Evelyn umieszcza delikatnie k��cza jasnego, pomara�czowego imbiru, jedno na
drugim,
tu� obok ma�ego, porcelanowego naczynia wype�nionego sosem sojowym.
- Nie, tak jest dobrze. A teraz Patricku, czy by�by� tak mi�y i wyj�� Kirin z
lod�wki? - Po
chwili, wyra�nie zm�czona imbirem, rzuca k��cza na pater�. - Och zapomnij o tym.
Sama to
zrobi�.
Tak czy inaczej, posuwam si� w kierunku lod�wki. Price ponownie wchodzi do
kuchni i
pyta, patrz�c ponuro:
- Kto do cholery siedzi w salonie?
Evelyn udaje zdumienie:
- Och, kt� to taki?
Courtney ostrzega:
- Ev-el-yn. Mam nadziej�, �e im powiedzia�a�.
- Kto tam jest? - pytam, nagle przestraszony. - Victor Powell?
- Nie, to nie jest Victor Powell, Patricku - stwierdza zdawkowo Evelyn. - To m�j
przyjaciel, artysta, nazywa, si� Stash. I Vanden, jego dziewczyna.
- Ach, a wi�c to by�a d z i e w c z y n a - szydzi Price. - Id�, przypatrz si�,
Bateman -
podjudza mnie. - Pozw�lcie, �e zgadn�. East Village?
- Och Price - m�wi kokieteryjnie Evelyn, otwieraj�c butelki z piwem. - Dlaczego
nie?
Vanden chodzi do Camden, a Stash mieszka w SoHo, tak wi�c adres si� zgadza.
Wychodz� z kuchni, mijam jadalni�, gdzie nakryto ju� do sto�u i zapalono �wiece
z
prawdziwego wosku od Zony stoj�ce w �wiecznikach z czystego srebra od Fortunoffa
i wchodz�
do salonu. Nie mam poj�cia w co jest ubrany Stash, poniewa� wszystko co nosi
jest czarne.
Vanden ma zielone pasemka we w�osach. Wpatruje si� w heavy-metalowy zesp�
graj�cy w
MTV pal�c jednocze�nie papierosa.
- Ehy - odkaszln��em.
Vanden ostro�nie unosi g�ow�, prawdopodobnie jest za�pana po czubki w�os�w.
Stash nie
porusza si�.
- Cze��. Pat Bateman - m�wi� wyci�gaj�c r�k�. Zauwa�am swoje odbicie w lustrze
wisz�cym na �cianie i u�miecham si� rado�nie ciesz�c si� w�asnym dobrym
wygl�dem.
Vanden podaje mi d�o� i nic nie m�wi. Stash zaczyna w�cha� swoje palce. Ostre
ci�cie i
zn�w jestem w kuchni.
- Wywal j� st�d, tylko o to prosz� - kipi Price. - Jest na�pana i gapi si� w
MTV, a ja
chcia�bym obejrze� cholerny raport MacNeila/Lehrera.
Evelyn ci�gle otwiera du�e butelki importowanego piwa i m�wi nie na temat:
- Musimy szybko zje�� to wszystko, je�li nie chcemy si� otru�.
- Ona ma zielone pasemka we w�osach - informuj� ich. - I pali.
- Bateman - zaczyna Tim ci�gle wpatruj�c si� w Evelyn.
- Tak? - pytam. - Timothy?
- Nie chrza�.
- Och daj spok�j Patrickowi - m�wi Evelyn - Patrick jest moim ch�opcem z
s�siedztwa.
M�j Patrick. Nie chrzanisz, prawda kochanie? - Evelyn nie bardzo wie, co si� z
ni� dzieje, ja
natomiast ruszam w kierunku barku, by zrobi� sobie nast�pnego drinka.
- Ch�opiec z s�siedztwa - Tim u�miecha si� g�upio i kiwa g�ow�, a potem nagle
zmienia
wyraz twarzy i powtarza rozgniewany pytanie o szczotk� do ubra�.
Evelyn ko�czy otwieranie butelek z japo�skim piwem i prosi Courtney o
przyprowadzenie Stasha i Vanden. - Musimy zje�� to teraz, je�li nie chcemy si�
otru� - mruczy
wolno poruszaj�c g�ow�, lustruj�c wzrokiem kuchni� i upewniaj�c si�, �e o niczym
nie
zapomnia�a.
- Nie mo�na ich oderwa� od najnowszego video Megadeth - m�wi Courtney przed
wyj�ciem.
- Musz� z tob� porozmawia� - zwraca si� do mnie Evelyn.
- O czym? - podchodz� do niej.
- Nie z tob� - m�wi i pokazuje na Tima. - Z Price�em.
Tim wpatruje si� w ni� z w�ciek�o�ci�. Nie m�wi� nic i patrz� na jego drinka.
- B�d� anio�kiem - m�wi do mnie Evelyn - i postaw sushi na stole. Tempura jest w
kuchence mikrofalowej, a sake w�a�nie si� ugotowa�o... - jej g�os staje si�
coraz s�abszy,
wyprowadza Price�a z kuchni.
Zastanawiam si�, sk�d Evelyn wzi�a sushi - tu�czyk, sandacz, makrela, krewetki,
w�gorz, nawet bonito wygl�daj� niezwykle �wie�o; stos wasabi i k��cza imbiru
umieszczone s�
strategicznie na obrze�u patery Wiltona - delektuj� si� w�asn� wiedz�: nie wiem,
nie dowiem si� i
nigdy nie zapytam sk�d wzi�o si� sushi, kt�re postawi� na �rodku szklanego
sto�u od Zony -
prezent od ojca Evelyn; sushi wygl�daj�ce jak jaka� tajemnicza orientalna twarz.
Gdy stawiam je
na stole, zauwa�am swoje odbicie na jego powierzchni. Moja sk�ra wydaje si�
ciemniejsza w
�wietle �wiec i z zadowoleniem przygl�dam si� swojej fryzurze - strzyg�em si� u
Gio w zesz��
�rod�. Przygotowuj� sobie nast�pnego drinka. Martwi� si� poziomem sodu w sosie
sojowym.
Siedzimy we czw�rk� przy stole, czekaj�c na Evelyn i Timothy�ego, kt�rzy poszli
szuka�
szczotki do ubra�. Zaj��em miejsce u szczytu sto�u i pij� J&B du�ymi �ykami.
Vanden siedzi po
drugiej stronie czytaj�c bez wi�kszego zainteresowania jak�� szmat� wydawan� w
East Village,
kt�ra nazywa si� Oszustwa, zauwa�am olbrzymi nag��wek: �MIER� CENTRUM MIASTA.
Stash wbi� chi�sk� pa�eczk� w kawa�ek sandacza, kt�ry le�y samotnie po�rodku
jego
talerza, niczym jaki� l�ni�cy nadziany na szpilk� owad; pa�eczka stoi pionowo.
Stash od czasu do
czasu przesuwa sushi z jednego ko�ca talerza na drugi u�ywaj�c do tego pa�eczki;
nie podnosi
przy tym g�owy, nie patrzy ani na mnie, ani na Vanden czy Courtney, kt�ra siedzi
obok mnie
s�cz�c �liwkowe wino z kieliszka do szampana.
Evelyn i Timothy wracaj� jakie� dwadzie�cia minut po tym, jak zaj�li�my miejsca
przy
stole i Evelyn jest tylko troch� zaczerwieniona. Tim patrzy mi prosto w oczy
siadaj�c obok, w
d�oni trzyma nowego drinka, pochyla si� w kierunku mojej twarzy, jak gdyby
chcia� co�
powiedzie�, przyzna� si� do czego�, gdy nagle przerywa mu Evelyn:
- �le usiad�e�, Timothy - jej g�os zamienia si� w szept. - Ch�opiec,
dziewczynka, ch�opiec,
dziewczynka. - Wskazuje na puste miejsce obok Vanden. Timothy przenosi wzrok na
Evelyn, po
czym z oci�ganiem siada obok Vanden, kt�ra ziewa i przewraca stron� w pi�mie.
- No c�, moi kochani - m�wi u�miechni�ta, zadowolona z przygotowanego przez
siebie
posi�ku Evelyn. - Zajadajcie. - Zauwa�a przebite pa�eczk� sushi na talerzu
Stasha - kt�ry
pochyliwszy si� nisko szepcze co� do ryby - nerwy zawodz� j� na chwil�, jednak
u�miecha si�
odwa�nie i �wierka: - Komu �liwkowego wina?
Nikt nie odpowiada, dopiero Courtney, kt�ra tak�e wpatruje si� w talerz Stasha,
unosi
niepewnie sw�j kieliszek i m�wi sil�c si� na u�miech:
- To... wyborne, Evelyn.
Stash nie odzywa si�. By� mo�e nie czuje si� najlepiej z nami przy stole,
poniewa� w
niczym nie przypomina innych m�czyzn w jadalni - nie ma zaczesanych do ty�u
w�os�w, nie ma
szelek, okular�w w rogowej oprawie, jego ubranie jest czarne i �le dopasowane,
nie czuje
potrzeby zapalenia i zaci�gni�cia si� cygarem, prawdopodobnie nie potrafi�by
za�atwi� stolika w
Camols, o jego rocznym dochodzie nie ma nawet co wspomina� - jednak w jego
zachowaniu nie
wyczuwa si� szacunku, siedzi jak zahipnotyzowany, wpatruj�c si� w l�ni�cy
kawa�ek ryby, i gdy
w ko�cu reszta towarzystwa postanawiaj� go ignorowa�, prostuje si� nagle i m�wi
g�o�no
pokazuj�c oskar�ycielsko palcem na talerz:
- Poruszy� si�!
Timothy patrzy na niego z tak absolutn� pogard�, �e trudno mu dor�wna�, znajduj�
jednak w sobie do�� energii, by zbli�y� si� do osi�gni�tego przez niego efektu.
Vanden wydaje
si� rozbawiona, niestety to samo mo�na powiedzie� o Courtney, kt�r� - jak
przypuszczam - bawi
ta ma�pa, lecz z drugiej strony czeg� mo�na oczekiwa� od osoby, kt�ra spotyka
si� z Luisem
Carruthersem. Evelyn u�miecha si� dobrodusznie i m�wi:
- Och Stash, jeste� niesamowity - a potem pyta zmartwiona: - Tempura? - Evelyn
pracuje
na kierowniczym stanowisku w firmie zajmuj�cej si� obs�ug� finansow�, FYI.
- Poprosz� - zwracam si� do niej i nak�adam sobie kawa�ek bak�a�ana z patery,
chocia� i
tak go nie zjem, poniewa� jest sma�ony.
Wszyscy id� moim �ladem, nak�adaj�c sobie porcje i szcz�liwie ignoruj�c Stasha.
Przygl�dam si� Courtney, kt�ra �uje i prze�yka.
Evelyn pr�buje nawi�za� rozmow� i po d�ugiej, pe�nej znaczenia ciszy, m�wi:
- Vanden chodzi do Camden.
- Czy�by? - pyta lodowatym tonem Timothy. - Gdzie to jest?
- Vermont - odpowiada Vanden nie unosz�c g�owy znad pisma. Przenosz� wzrok na
Stasha, by sprawdzi�, czy podoba�o mu si� zdawkowo bezczelne k�amstwo Vanden,
lecz ten
zachowuje si� tak, jak gdyby nic nie s�ysza�, jak gdyby by� w zupe�nie innym
pokoju albo w
jakim� punkowym klubie w rynsztokach miasta; co gorsza, reakcja innych jest
podobna, martwi
mnie to, poniewa� jestem przekonany, �e wszyscy doskonale zdajemy sobie spraw�,
�e Camden
jest w New Hampshire.
- A ty gdzie chodzi�a�? - wzdycha Vanden dochodz�c wreszcie do wniosku, �e nikt
nie
interesuje si� Camden.
- No c�, chodzi�am do Le Rosay - zaczyna Evelyn - a potem do szko�y biznesu w
Szwajcarii.
- Mnie tak�e uda�o si� przetrwa� szko�� biznesu w Szwajcarii - m�wi Courtney. -
By�am
jednak w Genewie, natomiast Evelyn w Lozannie.
Vanden rzuca egzemplarz Oszustwa tu� obok Timothy�ego i �mieje si� g�upkowato, w
jaki� mizerny, denerwuj�cy spos�b, i chocia� wkurwi�em si� nieco tym, �e Evelyn
pozwala
Vanden zachowywa� si� tak protekcjonalnie, zamiast odp�aci� jej pi�knym za
nadobne, whisky
rozlu�ni�a moje napi�cie do tego stopnia, �e nic mnie to nie obchodzi i w og�le
si� nie odzywam.
Evelyn uwa�a prawdopodobnie, �e Vanden jest s�odk�, zagubion�, pomylon�
artystk�. Price nic
nie je, podobnie zreszt� jak Evelyn; podejrzewam kokain�, cho� to w�tpliwe.
Timothy poci�ga
du�y �yk ze swojego drinka, podnosi Oszustwo ze sto�u i zaczyna chichota�.
- �mier� centrum miasta - m�wi, a potem dodaje, pokazuj�c palcem ka�de s�owo
tytu�u: -
Kogo-to-kurwa-obchodzi?
Spodziewam si� oczywi�cie, �e Stash podniesie g�ow� znad talerza, lecz on dalej
wpatruje
si� w samotny kawa�ek sushi, u�miechaj�c si� do siebie i kiwaj�c g�ow�.
- Hej - m�wi Vanden jak gdyby kto� j� obrazi�. - T o obchodzi nas.
- Ho ho - dziwi si� Tim ostrzegawczo. - T o obchodzi nas? A co powiesz o
masakrach w
Sri Lance, kochanie? Czy one te� nas obchodz�? Co b�dzie ze Sri Lank�?
- Aha, chodzi ci o ten nowy klub w Village - Vanden wzrusza ramionami. - Taa, to
te� nas
obchodzi.
Nagle - nie unosz�c g�owy znad talerza - odzywa si� Stash: - Ten klub nazywa si�
T o n k
a. - Wygl�da na wkurwionego, chocia� jego g�os brzmi p�asko i cicho; i nie
spuszcza oczu z
sushi. - Nazywa si� Tonka, a nie Sri Lanka. Rozumiesz? Tonka.
Vanden wbija wzrok w pod�og� i m�wi potulnie: - Aha.
- To znaczy, �e nigdy nie s�ysza�a� o Sri Lance? O tym, �e Sikhowie zabijaj� tam
�yd�w
na tony? - prowokuje dalej Timothy. - Czy t o te� nas nie obchodzi?
- Komu zawijaniec Kappamaki? - przerywa mu szczebiotliwie Evelyn unosz�c talerz.
- Och, przesta� Price - M�wi�. - Opr�cz Sri Lanki mamy wa�niejsze problemy,
kt�rymi
powinni�my si� martwi�. W rzeczy samej, nasza polityka zagraniczna jest
wyj�tkowo istotna,
jednak tutaj w kraju mamy wiele pal�cych kwestii, kt�re wymagaj� naszej uwagi.
- Na przyk�ad jakich? - pyta nie odrywaj�c wzroku od Vanden. - A tak przy
okazji,
dlaczego w moim sosie sojowym p�ywa kostka lodu?
- No c� - zaczynam z oci�ganiem - globalnie rzecz bior�c, musimy po pierwsze
upora�
si� z apartheidem. Zwolni� tempo wy�cigu zbroje� nuklearnych, zahamowa� fal�
terroryzmu i
przeciwdzia�a� g�odowi na �wiecie. Zapewni� sobie skuteczne si�y obronne, nie
dopu�ci� do
rozprzestrzeniania si� komunizmu w Ameryce �aci�skiej, doprowadzi� do podpisania
paktu
pokojowego na Bliskim Wschodzie i zapobiec udzia�owi naszych si� zbrojnych w
zamorskich
konfliktach. Musimy dba� o to, �eby Ameryka by�a szanowanym, �wiatowym
mocarstwem. Nie
nale�y, jak ju� wspomnia�em, zapomina� o naszych problemach wewn�trznych, kt�re
s� r�wnie -
je�li nie bardziej - wa�ne. A wi�c lepszym i ta�szym d�ugoterminowym systemie
opieki nad
starszymi, opanowaniu epidemii AIDS i wynalezieniu lekarstwa przeciwko tej
strasznej chorobie,
oczyszczeniu �rodowiska z odpad�w toksycznych i innych szkodliwych substancji,
poprawieniu
jako�ci edukacji na poziomie szk� podstawowych i �rednich, usprawnieniu wymiaru
sprawiedliwo�ci w celu przeciwdzia�ania zbrodniom i handlowi narkotykami. Musimy
tak�e
zadba� o to, aby umo�liwi� dost�p na wy�sze uczelnie m�odzie�y z klasy �redniej
i chroni�
system ubezpiecze� spo�ecznych dla starszych obywateli, a tak�e rozs�dnie
gospodarowa�
zasobami naturalnymi, zachowa� dla przysz�ych pokole� obszary nie tkni�te
dzia�alno�ci�
cywilizacyjn� cz�owieka i przeciwdzia�a� wp�ywowi na ustawodawstwo frakcji i
lobby
politycznych.
Wszyscy wpatruj� si� we mnie z niepokojem, nawet Stash, lecz ja z�apa�em drugi
oddech.
- Je�li chodzi o gospodark�, panuje w niej obecnie straszny ba�agan. Musimy
znale��
spos�b na zduszenie inflacji i zredukowanie deficytu bud�etowego. Musimy te�
zapewni� prac�
lub mo�liwo�ci przekwalifikowania si� dla bezrobotnych oraz chroni� ameryka�ski
rynek pracy
przed dumpingowym importem towar�w. Musimy doprowadzi� do tego, aby Ameryka
ponownie
sta�a si� liderem w dziedzinie �wiatowej technologii. Nie wolno nam zapomina� o
propagowaniu
rozwoju gospodarczego i rozszerzaniu interes�w, a tak�e o ja�min okre�leniu
granicy federalnych
podatk�w dochodowych. Powinni�my zadba� o tanie kredyty dla ma�ej
przedsi�biorczo�ci i
kontrolowa� dzia�ania monopolistyczne takie jak po��czenia czy przej�cia firm
przez du�e
korporacje.
S�ysz�c te s�owa Price niemal ud�awi� si� swoim Absolutem. Usi�uj� patrze� w
oczy
wszystkich obecnych, szczeg�lnie w oczy Vanden, kt�ra - gdyby pozby�a si� tych
zielonych
pasemek, sk�r i czerni, i mo�e nabra�a troch� koloru, zapisa�a si� na aerobik,
w�o�y�a bluzk�...
mo�e co� od Laury Ashley - mog�aby by� �adna. Ale dlaczego sypia ze Stashem,
kt�ry jest
niezdarny, blady, ma �le obci�te w�osy i przynajmniej dziesi�� funt�w nadwagi?
Pod jego
czarnym podkoszulkiem w og�le nie wida� mi�ni.
- Nie wolno nam tak�e ignorowa� naszych potrzeb socjalnych. Musimy zahamowa�
wykorzystywanie przez niekt�rych naszego systemu opieki spo�ecznej. Musimy
zapewni�
po�ywienie i schronienie dla bezdomnych i przeciwstawia� si� dyskryminacji
rasowej,
propagowa� prawa obywatelskie i r�wnouprawnienie kobiet. Powinni�my jednak
zmieni� ustaw�
dopuszczaj�c� przerywanie ci��y, tak aby chroni� �ycie pocz�te, nie umniejszaj�c
jednocze�nie
prawa kobiet do decydowania o zaj�ciu w ci���. Musimy r�wnie� zahamowa� nap�yw
nielegalnych imigrant�w do tego kraju. Powinni�my popiera� powr�t tradycyjnych
warto�ci
moralnych i ograniczy� pornograficznie przedstawiany seks i przemoc w telewizji,
w kinach i w
muzyce popularnej, s�owem wsz�dzie. Lecz przede wszystkim, powinni�my propagowa�
og�ln�
�wiadomo�� spo�eczn� i mniej materialistyczne nastawienie do �wiata w�r�d
m�odzie�y.
Sko�czy�em swojego drinka. Wszyscy wpatruj� si� we mnie w absolutnym milczeniu,
Courtney u�miecha si� i wygl�da na zadowolon�. Timothy potrz�sa g�ow� w
os�upieniu i z
niedowierzaniem. Evelyn jest kompletnie zbita z tropu obrotem wypadk�w, wstaje
na chwiejnych
nogach i pyta czy kto� ma ochot� na deser.
- Mam... sorbet - m�wi oszo�omiona. - Kiwi, carambola, cherimoya, owoc kaktusa,
i
och... co jeszcze....- Przerywa monotonn� przemow� i stoi niczym zombie usi�uj�c
przypomnie�
sobie ostatni smak. - Ach tak, japo�ska gruszka.
Nikt si� nie odzywa. Tim rzuca mi szybkie spojrzenie. Patrz� na Courtney, a
potem
przenosz� wzrok na Tima i wreszcie na Evelyn, kt�ra odwzajemnia moje spojrzenie,
a nast�pnie
patrzy zmartwiona na Tima. Ja tak�e wpatruj� si� w Price�a, potem w Courtney, a
potem zn�w w
Tima, kt�ry jeszcze raz rzuca mi spojrzenie, i odpowiada powoli, niezbyt pewnie:
- Gruszk�
kaktusa.
- O w o c kaktusa - poprawia go Evelyn.
Patrz� podejrzliwie na Courtney i gdy ta m�wi: - Cherimoya - rzucam szybko: -
Kiwi - a
potem Vanden powtarza po mnie: - Kiwi - i tylko Stash m�wi szeptem, artyku�uj�c
wyra�nie
ka�d� sylab�: - Czekoladowe chrupki.
S�ysz�c to, Evelyn przybiera zmartwiony wyraz twarzy, kt�ry niemal natychmiast
zostaje
zast�piony mask� u�miechni�tej dobroduszno�ci. - Och Stash, wiesz przecie�, �e
nie mam
chrupk�w czekoladowych, cho� przyznaj�, �e sorbet o tym smaku by�by dosy� e g z
o t y c z n y.
M�wi�am ju�, �e mam cherimoy�, gruszk� kaktusa, carambol�, to znaczy o w o c
kaktusa...
- Wiem, s�ysza�em, s�ysza�em - m�wi Stash, machaj�c r�k�. - Niech to b�dzie
niespodziank�.
- W porz�dku - odpowiada Evelyn. - Courtney? Zechcia�aby� mi pom�c?
- Oczywi�cie. - Courtney wstaje, a ja przygl�dam si� jej stukaj�cym obcasom
znikaj�cym
w kuchni.
- �adnych cygar, ch�opcy - krzyczy Evelyn.
- Nawet mi to nie przysz�o do g�owy - odpowiada Price wsuwaj�c cygaro z powrotem
do
kieszeni marynarki.
Stash w dalszym ci�gu wpatruje si� w sushi z takim napi�ciem, �e zaczynam si� o
niego
martwi� i dlatego pytam go, nie ukrywaj�c sarkazmu: - Czy, eee, zn�w si�
poruszy�o lub co� w
tym rodzaju?
Vanden u�o�y�a u�miechni�t� buzi� ze wszystkich kalifornijskich zawija�c�w,
jakie uda�o
jej si� zgromadzi� na talerzu, kt�ry podsuwa teraz Stashowi pod nos do
inspekcji.
- Rex? - zwraca si� do niego.
- Spokojnie - chrz�ka Stash.
Wraca Evelyn z sorbetem w kompotierkach z Odeonu i zamkni�t� butelk�
Glenfiddich,
kt�ra pozostaje zamkni�ta przez ca�y czas, gdy jemy.
Courtney musi wyj�� wcze�niej, poniewa� um�wiona jest z Luisem na przyj�ciu
wydawanym przez firm� w Bedlam, nowym klubie w samym centrum miasta. Stash i
Vanden
zbieraj� si� zaraz potem, id� �przewali� co� gdzie� w SoHo. Jestem jedyn�
osob�, kt�ra
widzia�a, jak Stash zabiera kawa�ek sushi z talerza i chowa go do kieszeni
swojej zielonej,
sk�rzanej kurtki lotniczej. Gdy m�wi� o tym Evelyn, kt�ra w�a�nie pakuje brudne
naczynia do
automatycznej zmywarki, patrzy na mnie z tak� nienawi�ci�, �e zaczynam w�tpi�,
czy uda mi si�
p�j�� z ni� do ��ka tej nocy. Tak czy inaczej postanawiam zosta�. Price te�.
Le�y teraz na
dywanie Aubuson z ko�ca osiemnastego wieku i popija espresso z fili�anki
Ceralene stoj�cej na
pod�odze sypialni Evelyn. Wyci�gam si� na ��ku pani domu, k�ad�c g�ow� na
dekoracyjnej
poduszce od Jenny B. Goode i tul� do siebie koktajl z soku �urawinowego i
Absolutu. Evelyn
siedzi przy gotowalni czesz�c w�osy, jej wspania�e cia�o przyobleka zielono-
bia�y, jedwabny
peniuar w paski od Ralpha Laurena, ona za� wpatruje si� w swoje odbicie w
kryszta�owym
lustrze.
- Czy jestem jedyn� osob�, kt�ra odnotowa�a fakt, �e Stash traktowa� sushi... -
musz�
odkaszln��, lecz zaraz potem podejmuj� w�tek -...jak zwierz�tko domowe?
- Przesta� prosz� zaprasza� tutaj swoich przyjaci� �artyst�w� - wtr�ca si� Tim
zm�czonym g�osem. - Mam do�� bycia jedyn� osob� przy stole, kt�ra nie rozmawia�a
z
mieszka�cami obcych galaktyk.
- Stash to wyj�tek - odpowiada Evelyn zaj�ta ogl�daniem wargi, zagubiona w swoim
w�asnym �agodnym pi�knie.
- A przypomnij sobie, co dzia�o si� w Odeonie - mamrocze Price. Niejasno
przychodzi mi
na my�li, �e nie zosta�em zaproszony na artystyczny obiad w Odeonie. Czy�by
Evelyn p�aci�a za
wszystkich? Prawdopodobnie. Nagle wyobra�am sobie roze�mian� Evelyn, kt�ra mimo
rozpaczy
w sercu siedzi przy stole po�r�d gromady przyjaci� Stasha, z kt�rych ka�dy
buduje drewniany
sza�as z frytek albo udaje, �e jego w�dzony �oso� jest �ywy i przesuwa ryb� po
stole; �ososie
rozmawiaj� ze sob� o �scenie artystycznej� i nowo otwartych galeriach, a
przyjaciele Stasha
usi�uj� umie�ci� je w drewnianych sza�asach z frytek...
- Przyjmij do wiadomo�ci, �e ja tak�e nie rozmawia�am z mieszka�cami odleg�ych
galaktyk - m�wi Evelyn.
- Nie? A Bateman, tw�j ch�opak, co, on si� nie liczy? - Price parska rubasznym
�miechem, ja natomiast rzucam w niego poduszk�. Chwyta j� w locie i rzuca we
mnie.
- Zostaw Patricka w spokoju. On jest moim ch�opcem z s�siedztwa - zauwa�a Evelyn
wcieraj�c w twarz jaki� krem. - Nie jeste� mieszka�cem odleg�ej galaktyki,
prawda kochanie?
- Czy powinienem w og�le odpowiada� na takie pytania? - wzdycham.
- Och najdro�szy - Evelyn robi nad�san� min� w lustrze i wpatruje si� w moje
odbicie - ja
w i e m, �e nie jeste� mieszka�cem odleg�ej galaktyki.
- Co za ulga - mrucz� do siebie.
- Nie, ale Stash by� wtedy w Odeonie - Price m�wi dalej i celowo wpatruje si� we
mnie. -
W Odeonie, s�yszysz Bateman?
- Nie, nie by� - zaprzecza Evelyn.
- Ale� b y �, tylko �e wtedy nie nazywa� si� .jeszcze Stash. M�wili na niego
Podkowa albo
Magnes, a mo�e Lego, w ka�dym razie by�o to co� r�wnie m�skiego - Price kicha. -
Zapomnia�em.
- Timothy, o co ci chodzi? - pyta Evelyn zm�czonym g�osem. - Ja nawet nie
usi�uj�
s�ucha� tego co m�wisz. - Nawil�a wacik i przeci�ga nim po czole.
- Byli�my w Odeonie. - Price siada nie bez wysi�ku. - I nie pytaj mnie dlaczego,
ale
wyra�nie pami�tam, jak zamawia� tu�czyka cappuccino.
- Carpaccio - poprawia go Evelyn.
- Nie, Evelyn najdro�sza, mi�o�ci mojego �ycia. Wyra�nie pami�tam, jak zamawia�
tu�czyka c a p p u c c i n o - powtarza Price patrz�c w sufit.
- Powiedzia� c a r p a c c i o - sprzeciwia si� Evelyn przesuwaj�c wacikiem po
powiekach.
- C a p p u c c i n o - nie daje za wygran� Price. - Chyba, �e ty go poprawi�a�.
- A ty nawet go dzisiaj nie rozpozna�e� - m�wi Evelyn.
- Ale� ja go doskonale pami�tam - kontruje Price zwracaj�c si� do mnie. - Evelyn
opisywa�a go jako �dobrodusznego kulturyst�. Tak mi go przedstawi�a,
przysi�gam.
- Och, zamknij si� - m�wi poirytowana, lecz patrzy na Timothy�ego w lustrze i
u�miecha
si� kokieteryjnie.
- Chodzi mi o to, �e mam du�e w�tpliwo�ci co do tego, czy pisz� o Stashu w
rubryce
towarzyskiej W, co - jak mi si� wydawa�o - by�o twoim podstawowym kryterium w
doborze
przyjaci� - m�wi Price odwzajemniaj�c jej spojrzenie i �miej�c si� na sw�j
zwierz�cy spos�b.
Skupiam si� na Absolucie z �urawinami, kt�ry trzymam w d�oni. Szklanka wygl�da
tak, jakby
nalano do niej rozcie�czonej, wodnistej krwi, a nast�pnie dodano lodu i cytryny
do smaku.
- Co dzieje si� mi�dzy Courtney i Luisem? - pytam w nadziei na przerwanie tej
wymiany
spojrze�.
- O Bo�e - j�czy Evelyn, odwracaj�c si� do lustra. - Je�li chodzi o Courtney, to
najbardziej
potworne ju� nie jest to, �e nie lubi Luisa, lecz to...
- �e zamkn�li jej rachunek u Bergdorta? - wo�a Price. Wybucham �miechem.
Przybijamy
g�rn� pi�tk�.
- Nie - kontynuuje tak�e rozbawiona Evelyn. - Chodzi o to, �e naprawd� zakocha�a
si� w
swoim po�redniku handlu nieruchomo�ciami. W jakim� ma�ym patafianie z agencji
Feathered
Nest.
- Courtney mo�e mie� problemy - m�wi Tim ogl�daj�c sw�j nowy manikiur - lecz na
Boga, c� to jest... V a n d e n?
- Och, nie m�wmy ju� o tym - j�czy Evelyn i zaczyna czesa� w�osy.
- Vanden jest jak skrzy�owanie... Sp�ki z o.o. i... zu�ytego Benettona - m�wi
Price
wyrzucaj�c do g�ry r�ce i zamykaj�c oczy.
- Nie - u�miecham si� usi�uj�c w��czy� si� do rozmowy. - Zu�ytego Fiorucci.
- Taaa - zgadza si� Tim - chyba masz racj�. - Spojrzenie jego otwartych teraz
oczu ani na
chwil� nie ze�lizguje si� z cia�a Evelyn.
- Timothy, odwal si� - m�wi Evelyn. - To dziewczyna z Camden. Czeg� jeszcze
mo�na
si� spodziewa�?
- O Bo�e - j�czy Timothy. - Mam ju� do�� s�uchania o problemach dziewcz�t z C a
m d e
n: och, m�j ch�opiec, kocham go, lecz on kocha inn�, i tak do niego t�skni�, a
on w og�le nie
zwraca na mnie uwagi i blabla i blablabla... Bo�e, jakie� to nudne. Dzieciaki z
college��w. To
jest dla nich najwa�niejsze, prawda? Jeden wielki smutek, dobrze m�wi� Bateman?
- Taa, najwa�niejsze. Smutek.
- Widzisz, Bateman zgadza si� ze mn� - m�wi pewny siebie Price.
- Ale� nie zgadza si� z tob�. - Evelyn wyciera teraz Kleenexem to, co przedtem
wtar�a. -
Patrick nie jest cyniczny, Timothy. Jest moim ch�opcem z s�siedztwa, prawda
kochanie?
- Nie, nie jestem - szepcz� do siebie. - Jestem popierdolonym, gro�nym
psychopat�.
- I c� z tego - wzdycha Evelyn. - Z pewno�ci� nie jest najbystrzejsz�
dziewczyn� na
�wiecie.
- Ha! Niedopowiedzenie warte nagrody Nobla - krzyczy Price. - Ale z drugiej
strony,
Stash nie nale�y tak�e do najbystrzejszych facet�w. Dobrana para. Czy oni nie
spotkali si�
przypadkiem w Klubie z�amanych Serc?
- Zostaw ich w spokoju - m�wi Evelyn. - Stash jest utalentowany i jestem pewna,
�e �le
oceniasz Vanden.
- Ta dziewczyna... - Price zwraca si� do mnie -... pos�uchaj, Bateman, ta
dziewczyna...
Evelyn opowiedzia�a mi o tym... ot� dziewczyna wypo�yczy�a kaset� z filmem Trzy
dni
Kondom, poniewa� my�la�a, �e jest to obraz... - Timothy prze�yka g�o�no -...
m�wi�cy o
�zu�ywaniu si� prezerwatyw�.
- W�a�nie przysz�o mi co� do g�owy - rzucam. - Czy rozszyfrowali�my ju�, w jaki
spos�b
Stash - rozumiem, �e ma jakie� nazwisko, ale nie m�wcie mi, nie chc� wiedzie� -
Evelyn, w jaki
spos�b zarabia na �ycie?
- Po pierwsze Stash jest bardzo przyzwoity i mi�y - broni go Evelyn.
- Ale� na rany Chrystusa, ten facet poprosi� o sorbet o smaku chrupek c z e k o
l a d o w y
c h! - wyje Timothy z niedowierzaniem w g�osie. - O czym wy w og�le m owicie?
Evelyn ignoruje t� uwag� i zdejmuje kolczyki od Tiny Chow. - Jest rze�biarzem -
m�wi
zwi�le.
- G�wno prawda - krzyczy Timothy. - Pami�tam, �e rozmawia�em z nim w Odeonie...
-
Price zn�w zwraca si� do mnie -... to wtedy w�a�nie zam�wi� tu�czyka cappuccino
i jestem
przekonany, �e gdyby zostawi� go tam samego, to wkr�tce poprosi�by kelnera o
�ososia au lait,
tak czy inaczej, powiedzia� mi, �e r o b i przyj�cia, co z technicznego punktu
widzenia czyni go...
nie wiem, poprawcie mnie je�li si� myl�... dostawc�. On jest dostawc�! - ryczy
Price - a nie
�adnym pierdolonym rze�biarzem!
- Bo�e, uspok�j si� - m�wi Evelyn, wcieraj�c w twarz kolejny rodzaj kremu.
- To tak jak gdyby kto� powiedzia�, �e z zawodu jest p o e t � - Timothy jest
pijany, a ja
zaczynam si� zastanawia�, kiedy wreszcie opu�ci pomieszczenie.
- No c� - zaczyna Evelyn - niekt�rzy wiedz�, �e ja r�wnie�...
- Ale� ty jeste� pierdolonym edytorem tekstu! - mamrocze Tim. Podchodzi do
Evelyn i
pochyla si� obok niej przygl�daj�c si� swemu odbiciu w lustrze.
- Czy�by� przybiera� na wadze, Tim? - pyta z namys�em Evehn. Obserwuje g�ow�
Tima w
lustrze i m�wi: - Twoja twarz... zaokr�gli�a si�.
Timothy nie ma zamiana pozosta� jej d�u�ny, w�cha szyj� Evelyn i pyta:
- C� to za fascynuj�ca... wo�?
- Obssesion. - Evelyn u�miecha si� kokieteryjnie i delikatnie odpycha
Timothy�ego. - To
O b s s e s s i o n. Patricku, zabierz ode mnie swojego przyjaciela.
- Nie, nie zaczekaj - m�wi Tim, g�o�no poci�gaj�c nosem. - To nie jest
Obssesion. To
jest... to jest... - nagle jego twarz kurczy si� w udawanym przera�eniu - to
jest... o m�j Bo�e... to
jest Bia�y bez!
Evelyn milczy przez chwil� zastanawiaj�c si� nad kolejnym posuni�ciem. Jeszcze
raz
przygl�da si� g�owie Price�a: - Czy�by wypada�y ci w�osy?
- Evelyn... - m�wi Tim -... nie zmieniaj tematu... - Przerywa nagle zak�opotany.
- Je�li ju�
o tym mowa... uwa�asz, �e na�o�y�em zbyt du�o �elu? - Ostro�nie przesuwa r�k� po
w�osach.
- Niewykluczone - odpowiada Evelyn. - A teraz b�d� tak dobry i usi�d�.
- No c�, przynajmniej nie s� zielone i nie strzyg� ich sekatorem - m�wi Tim
przypominaj�c nam kolor w�os�w Vanden i niew�tpliwie tani�, fataln� fryzur�
Stasha. Fryzur�,
kt�ra jest fatalna, poniewa� jest tania.
- Przybierasz na wadze? - pyta Evelyn, tym razem znacznie powa�niej.
- Jezu - wykrzykuje Tim i chce si� odwr�ci� obra�ony. - Nie, Evelyn.
- Twoja twarz z ca�� pewno�ci�... zaokr�gli�a si� - powtarza Evelyn. - Nie jest
ju� tak...
wycyzelowana.
- Nie wierz� w to - znowu Tim.
Przygl�da si� uwa�nie swojemu odbiciu. Evelyn w dalszym ci�gu czesze w�osy, lecz
jej
ruchy nie s� ju� tak p�ynne, poniewa� patrzy na Tima, kt�ry zauwa�a jej
spojrzenie, po czym
w�cha jej szyj� i - jak mi si� wydaje - li�e j� szybko i wybucha �miechem.
- U�ywasz samoopalacza? - pyta. - Nie wstyd� si�, Timowi mo�esz powiedzie�.
Czuj�
samoopalacz.
- Nie - odpowiada powa�nie Evelyn. - To t y go u�ywasz.
- Ale� sk�d! Nie mam takiego zwyczaju. Chodz� do solarium, powa�nie - przysi�ga
Tim.
- To t y go u�ywasz.
- Zmy�lasz - broni si� nieumiej�tnie Evelyn.
- Powtarzam ci... - m�wi Tim -...�e chodz� do solarium. To znaczy, wiem, �e
wydaje ci
si� to do�� kosztowne... - Price poblad�. - Czuj� samoopalacz...
- C� za o d w a g a! Tim przyzna� si�, �e chodzi do solarium! - syczy Evelyn.
- Samoopalacz - chichocze Price.
- Nie mam poj�cia o czym m�wisz - Evelyn zn�w czesze w�osy. - Patricku,
wyprowad�
st�d swojego przyjaciela.
Price opada na kolana, zaczyna w�cha� go�e nogi Evelyn, kt�ra wybucha �miechem.
Ca�y
t�ej�.
- O Bo�e - j�czy Evelyn. - Wyno� si� st�d.
- Jeste� jak pomara�cza - chichocze, kl�cz�c z g�ow� mi�dzy jej udami. -
Wygl�dasz jak p
o m a r a � c z a.
- Nieprawda - szepcze Evelyn, a jej g�os brzmi jak d�ugi j�k b�lu rozkoszy. -
�winia.
Le�� na ��ku, przygl�daj�c si� tym dwojgu. Timothy pr�buje wepchn�� g�ow� pod
peniuar od Ralpha Laurena, w miejscu, gdzie zaczyna si� �ono Evelyn, kt�ra
odrzuca do ty�u
w�osy gestem pe�nym nami�tno�ci i lekko go odpycha, jak rozdokazywane dziecko, a
potem
uderza delikatnie w plecy szczotk� do w�os�w od Jana Hove�a. Jestem ju� niemal
pewny, �e co�
ich ��czy. Timothy jest jedyn� ciekaw� osob�, jak� znam.
- Powiniene� ju� i�� - m�wi dysz�c. Walka dobieg�a ko�ca.
Tim podnosi g�ow� ukazuj�c �wiatu wszystkie z�by w eleganckim u�miechu.
- Jak sobie pani �yczy.
- Dzi�kuj� - m�wi Evelyn g�osem, w kt�rym domy�lam si� rozczarowania. Tim
wstaje. -
Obiad? Jutro?
- Musz� zapyta� mojego ch�opca - odpowiada Evelyn u�miechaj�c si� do mnie w
lustrze.
- Za�o�ysz t� seksown� sukienk� od Anne Klein? - pyta Price k�ad�c d�onie na jej
ramionach i szepcz�c co� do jej ucha, kt�re zreszt� najpierw obw�chuje. -
Batemana nie
zapraszamy.
U�miecham si� dobrodusznie i wstaj� z ��ka, po czym wyprowadzam Tima z pokoju.
- Zaczekaj! Moje espresso! - krzyczy.
Evelyn wybucha �miechem, a potem klaszcze w d�onie, jak gdyby bawi�o j�
oci�ganie, z
jakim Price zbiera si� do wyj�cia.
- Chod�, ch�opie - m�wi�, wypychaj�c go niezbyt delikatnie z sypialni. - Czas
zm�wi�
paciorek i do ��ka.
Timowi udaje si� jeszcze przes�a� jej poca�unek, zanim wypycham go na dobre. Nie
odzywa si�, gdy doprowadzam go do wyj�cia.
Zostaj� sam i nalewam sobie brandy do w�oskiego kubka w szachownic�. Kiedy
wracam
do sypialni, Evelyn jest ju� w ��ku i ogl�da Klub Domowych Zakup�w w telewizji.
K�ad� si�
obok niej i rozlu�niam krawat od Armaniego. W ko�cu - nie patrz�c na ni� -
zadaj� jej pytanie: -
Dlaczego nie prze�pisz si� z Price�em?
- O Bo�e, Patricku - m�wi z zamkni�tymi oczami. - Dlaczego z Price�em? Z P r i c
e�m? -
Jaka� nuta w jej g�osie ka�e mi si� domy�la�, �e ju� dawno si� z nim przespa�a.
- Jest bogaty - rzucam.
- K a � d y jest bogaty - odpowiada wpatruj�c si� w ekran telewizora.
- Jest przystojny - m�wi� jej.
- W s z y s c y s� przystojni, Patricku - t�umaczy mi jakim� odleg�ym tonem.
- Ma wspania�e cia�o.
- Teraz w s z y s c y maj� wspania�e cia�a - m�wi.
Stawiam kubek na nocnym stoliku i k�ad� si� na niej, ca�uj� i li�� jej szyj�,
ona natomiast
wpatruje si� bez wyrazu w szerokoekranowy, zdalnie sterowany telewizor Panasonic
i po chwili
�cisza go. Rozwi�zuj� krawat od Armaniego i k�ad� jej d�o� na swoim torsie;
chc�, �eby poczu�a
m�j twardy jak ska�a, idealnie zarysowany brzuch, napinam mi�nie i ciesz� si�,
�e w pokoju jest
jasno, poniewa� pragn�, �eby zauwa�y�a, spi�owe, klasyczne sploty klatki
piersiowej.
- Wiesz... - m�wi ca�kiem wyra�nie -...okaza�o si�, �e Stash jest nosicielem
wirusa AIDS.
I... - przerwa; co� na ekranie zwr�ci�o jej uwag�, wzmacnia g�o�no��, a potem
znowu �cisza. - I...
odnios�am wra�enie, �e p