Paulo Coelho Zahir przelozyla Zuzanna Bulat Silva tytul oryginalu O Zahir Drzewo Babel Warszawa 2005 koncepcja graficznaMichal Batory zdjecie autora Borys Buzin [Kazachstan] redakcja Maria Wiernikowska korekta Katarzyna Malinowska przygotowanie do druku PressEnter Copyright (C) 2005 by Paulo Coelho Copyright (C) for the Polish edition by Drzewo Babel, Warszawa 2005 This edition was published by arrangements with Sant Jordi Asociados, Barcelona, Spain. All rights reserved Drzewo Babel ul. Litewska 10/11 00-581 Warszawa ISBN 83-918441-9-6 w ksiazce wykorzystano fragmenty opowiadania Zahir Jorge Luisa Borgesa w tlum. Zofii Chadzynskiej Ktoz z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedna z nich, nie zostawia dziewiecdziesieciu dziewieciu na pustyni i nie idzie za zgubiona, az ja znajdzie? Lukasz 15,4 O Maryjo bez grzechu poczeta, modl sie za nami, ktorzy sie do Ciebie uciekamy. Amen Jesli wyruszasz w podroz do Itaki,Pragnij tego, by dlugie bylo wedrowanie, Pelne przygod, pelne doswiadczen. Lajstrygonow, Cyklopow, gniewnego Posejdona Nie obawiaj sie. Nic takiego Na twojej drodze nie stanie, jesli mysla Trwasz na wyzynach, jesli tylko wyborne Uczucia dotykaja twego ducha i ciala. Ani Lajstrygonow, ani Cyklopow, Ani okrutnego Posejdona nie spotkasz, Jezeli ich nie niesiesz w swojej duszy, Jesli wlasna twa dusza nie wznieci ich przed toba. Pragnij tego, by wedrowanie bylo dlugie: Zebys mial wiele takich porankow lata, Kiedy, z jaka uciecha, z jakim rozradowaniem, Bedziesz podplywal do portow, nigdy przedtem nie widzianych; Zebys sie zatrzymywal w handlowych stacjach Fenicjan I kupowal tam piekne rzeczy, Mase perlowa i koral, bursztyn i heban, I najrozniejsze wyszukane olejki Ile ci sie uda zmyslowych wonnosci znalezc. Trzeba tez, bys egipskich miast odwiedzil wiele, Aby uczyc sie i jeszcze sie uczyc - od tych, co wiedza. Przez caly ten czas pamietaj o Itace. Przybycie do niej twoim przeznaczeniem. Ale bynajmniej nie spiesz sie w podrozy. Lepiej, by trwala ona wiele lat, Abys stary juz byl, gdy dobijesz do tej wyspy, Bogaty we wszystko, co zyskales po drodze, nie oczekujac wcale, by ci dala bogactwo Itaka. Itaka dala ci te piekna podroz. Bez Haki nie wyruszylbys w droge. Niczego wiecej juz ci dac nie moze. A jesli ja znajdujesz uboga, Haka cie nie oszukala. Gdy sie stales tak madry, po tylu doswiadczeniach, Juz zrozumiales, co znacza Haki. Konstandinos Kawafis [1863-1933] tlum. Zygmunt Kubiak Dedykacja W samochodzie napomknalem, ze skonczylem pierwsza wersje ksiazki. Kiedy zaczelismy wspinac sie na pewna gore w Pirenejach, ktora dla nas jest swieta, bo przezylismy tam wiele niesamowitych chwil, zapytalem, czy nie ciekawi jej, o czym jest ksiazka, jaki ma tytul. Odpowiedziala, ze od dawna chciala zapytac, ale z szacunku dla mojej pracy wolala nic nie mowic, czula tylko zadowolenie, ogromne zadowolenie.Powiedzialem jej, o czym jest ksiazka i jaki nadalem jej tytul. Szlismy dalej w milczeniu. W drodze powrotnej uslyszelismy szelest, wiatr przybieral na sile, poruszajac bezlistnymi koronami drzew. Zblizal sie do nas, sprawiajac, ze gora znow ujawniala swa magie, swa moc. Wkrotce potem zaczal padac snieg. Zatrzymalem sie i kontemplowalem te chwile: spadajace biale platki, szare niebo, las, a obok ona. Ona, ktora przez wszystkie te lata byla zawsze przy mnie. Juz wtedy chcialem jej powiedziec, ale tego nie zrobilem. Niech sie dowie, dopiero gdy po raz pierwszy bedzie przegladac te strony. Ta ksiazka jest dedykowana Tobie, Christino, moja zono. Autor Wedlug Jorge Luisa Borgesa pojecie Zahira wywodzi sie z tradycji islamskiej i siega XVIII wieku. Zahir w jezyku arabskim znaczy: widoczny, obecny, niemogacy ujsc uwagi. Moze to byc istota lub przedmiot. Gdy napotkamy go na swej drodze, zajmuje stopniowo caly nasz umysl, az do momentu kiedy nie jestesmy juz w stanie myslec o niczym innym. Moze to byc postrzegane jako oznaka swietosci albo szalenstwa. Faubourg Saint-Peres, Encyklopedia Niezwyklosci, 1953 Jestem wolny Ona, Ester, korespondentka wojenna, wlasnie wrocila z Iraku na krotko przed inwazja, lat trzydziesci, zamezna, bezdzietna. On, nieznany mezczyzna, wiek okolo dwudziestu pieciu lat, brunet, rysy mongolskie. Po raz ostatni widziano oboje w kawiarni na ulicy Faubourg Saint-Honore.Policja wiedziala, ze spotykali sie juz wczesniej, chociaz nie wiadomo, ile razy. Ester zawsze podkreslala, ze mezczyzna - mowila o nim tylko Michail - bardzo wiele dla niej znaczy, ale nigdy nie wyjawila, czy dla niej jako dziennikarki, czy jako kobiety. Policja wszczela juz formalne dochodzenie. Wzieto pod uwage mozliwosc porwania, szantazu i morderstwa - nic dziwnego, bo kontaktowala sie z ludzmi powiazanymi z siatka terrorystyczna, aby zdobyc informacje do pracy. Stwierdzono, ze na pare tygodni przed zaginieciem Ester z jej konta bankowego regularnie wyplacano pewne sumy pieniedzy. Prowadzacy sprawe funkcjonariusze sadza, ze moze to miec zwiazek z oplacaniem informatorow. Nie wziela ze soba zadnych ubran, ale, co dziwne, nie odnaleziono jej paszportu. On, nieznajomy mlody mezczyzna, nie notowany na policji, nie pozostawil zadnych sladow, ktore pozwolilyby ustalic jego tozsamosc. Ona, Ester, dwie miedzynarodowe nagrody dziennikarskie, lat trzydziesci, zamezna. Moja zona. Natychmiast mnie zatrzymano w charakterze podejrzanego, poniewaz odmowilem zlozenia wyjasnien, co robilem w dniu jej znikniecia. Ale oto straznik wiezienny wlasnie otwiera drzwi celi i oznajmia, ze jestem wolny. Dlaczego jestem wolny? Dlatego ze dzisiaj wszyscy wiedza wszystko o wszystkich, wystarczy postawic pytanie, a informacja zostaje podana jak na tacy: gdzie ostatnio uzyles karty kredytowej, dokad chodzisz na piwo, z kim sypiasz. W moim wypadku to bylo zupelnie proste. Pewna kobieta, takze dziennikarka, przyjaciolka mojej zony, rozwiedziona - a wiec mogla bez skrupulow sie przyznac, ze ze mna spala - dowiedziawszy sie, ze zostalem zatrzymany, przyszla zaswiadczyc o mojej niewinnosci. Przedstawila konkretne dowody na to, ze byla ze mna w dzien i w nocy, kiedy zniknela Ester. Ide na rozmowe z szefem policji. On oddaje mi rzeczy osobiste, przeprasza i tlumaczy, ze moje nagle zatrzymanie odbylo sie zgodnie z prawem i nie moge ich zaskarzyc. Wyjasniam, ze nie mam najmniejszego zamiaru tego robic, wiem, ze kazdy moze byc podejrzany i zatrzymany na dwadziescia cztery godziny, nawet jesli nie popelnil zadnego przestepstwa. -Jest pan wolny - mowi, powtarzajac dokladnie slowa straznika. Pytam, czy to mozliwe, by rzeczywiscie cos zlego stalo sie mojej zonie. Wspominala, ze w zwiazku z kontaktami ze swiatem terrorystow czula sie czasem obserwowana. Inspektor zbywa mnie milczeniem. Ponawiam pytanie, ale on nie odzywa sie ani slowem. Pytam, czy jej paszport jest wazny. Odpowiada, ze oczywiscie, przeciez nie popelnila zadnego przestepstwa, dlaczego nie mialaby swobodnie podrozowac? -A wiec istnieje ewentualnosc, ze nie ma jej juz we Francji? -Mysli pan, ze opuscila pana z powodu tej dziewczyny, z ktora pan sypia? -To nie panska sprawa - ucinam krotko. Inspektor powaznieje, mowi, ze zostalem zatrzymany, poniewaz tego wymaga rutynowe postepowanie, ale jemu osobiscie jest bardzo przykro z powodu zaginiecia mojej zony. On takze jest zonaty i chociaz nie podobaja mu sie moje ksiazki (a wiec wie, kim jestem! Nie az taki ignorant, na jakiego wyglada!), jest w stanie postawic sie w mojej sytuacji i rozumie, jaki to musi byc dla mnie wstrzas. Pytam, co powinienem teraz robic. On wrecza mi swoja wizytowke, proszac, abym odezwal sie, jesli bede miec jakiekolwiek wiesci od Ester - taka scene mozna zobaczyc w kazdym filmie akcji. Wcale mnie to nie przekonuje, inspektorzy policji zawsze wiedza wiecej, niz chca wyjawic. Pyta mnie, czy poznalem mezczyzne, z ktorym widziano Ester po raz ostatni. Odpowiadam, ze znalem jego pseudonim, ale nigdy nie zetknalem sie z nim osobiscie. Pyta, czy mielismy jakies klopoty w domu. Mowie, ze jestesmy razem od ponad dziesieciu lat i mielismy wszystkie zwyczajne problemy, jakie pojawiaja sie w kazdym malzenstwie, ni mniejsze, ni wieksze. Ostroznie pyta, czy nie rozmawialismy ostatnio o rozwodzie, a moze zona zastanawiala sie nad separacja? Odpowiadam, ze tej kwestii nigdy nie poruszalismy, chociaz - powtarzam - "jak kazde malzenstwo" klocilismy sie od czasu do czasu. -Czesto, czy tylko od czasu do czasu? -Od czasu do czasu - powtarzam z naciskiem. Pyta jeszcze bardziej oglednie, czy ona wiedziala o moim romansie z jej przyjaciolka. Odpowiadam, ze spalismy razem tylko ten jeden jedyny raz. Nie byl to zaden romans, jedynie efekt braku pomyslu. Dzien byl szary i nudny, nie mialem nic do roboty po obiedzie, a maly flirt zawsze pobudza do zycia - tak oto wyladowalismy w lozku. -Idzie pan z kobieta do lozka tylko dlatego, ze dzien jest szary i nudny? Mam ochote odburknac, ze tego rodzaju pytania wykraczaja chyba poza sprawe, ale potrzebuje go i moze bede potrzebowal w przyszlosci - przeciez istnieje niewidzialna instytucja zwana Bankiem Przyslug, ktora zawsze mi sie bardzo przydawala. -Czasami tak sie zdarza. Nie dzieje sie nic ciekawego, kobieta szuka ciepla, ja szukam przygody i juz. Nazajutrz oboje udajemy, ze nic sie nie stalo i zycie toczy sie dalej. Dziekuje mi za rozmowe, sciska dlon na pozegnanie, mowi, ze w jego srodowisku takie rzeczy sie nie zdarzaja. Bywa oczywiscie znuzenie i monotonia, a nawet pokusa, by pojsc z kims do lozka - ale jest wiecej samokontroli, nikt nie robi wszystkiego, co mu wpadnie do glowy. -Moze wsrod artystow w tych sprawach panuje wieksza wolnosc - dodaje. Odpowiadam, ze znam jego srodowisko, ale nie chcialbym teraz bawic sie w wymiane pogladow o ludzkiej naturze i normach moralnych. Milkne i czekam na jego ruch. -Skoro juz mowa o wolnosci, moze pan odejsc - konczy oficjalnie inspektor, nieco zawiedziony, ze pisarz unika rozmowy z policjantem. - Teraz, kiedy poznalem pana osobiscie, moze przeczytam jakas panska ksiazke. Powiedzialem, ze nie podoba mi sie to, co pan pisze, ale szczerze mowiac, nigdy niczego nie czytalem. Nie pierwszy i nie ostatni raz slysze te slowa. No coz, przynajmniej dzieki temu spotkaniu zyskalem jednego czytelnika. Klaniam sie i odchodze. Jestem wolny. Wyszedlem z wiezienia, moja zona zniknela w tajemniczych okolicznosciach, nie mam stalych godzin pracy, latwo nawiazuje kontakty z ludzmi, jestem bogaty, slawny i jesli naprawde Ester mnie porzucila, znajde szybko kogos, kto ja zastapi. Jestem wolny i niezalezny. Tylko co to jest wolnosc? Przez wieksza czesc zycia bylem niewolnikiem czegos, wiec chyba powinienem rozumiec sens slowa wolnosc. Od dziecka walczylem o nia jak o najdrozszy skarb. Walczylem z rodzicami, ktorzy chcieli, zebym byl inzynierem, a nie pisarzem. Walczylem z rowiesnikami, ktorzy juz na poczatku roku szkolnego wybrali mnie na obiekt dokuczliwych kpin. Wiele krwi musialo poplynac z mojego i z ich nosow, i wiele ran musialem ukrywac przed matka - bo czulem, ze sam powinienem rozwiazywac swoje problemy - az udowodnilem, ze potrafie zniesc ciegi bez jednej lzy. Walczylem, zeby zarobic na swoje utrzymanie, pracujac jako zaopatrzeniowiec w sklepie zelaznym, zeby wreszcie uwolnic sie od typowego rodzinnego szantazu: "Dajemy ci pieniadze, wiec to mozesz robic, a tamtego nie". Jako nastolatek walczylem - niestety bez powodzenia - o moja pierwsza milosc. Dziewczyna tez mnie kochala, w koncu jednak mnie zostawila, bo rodzice przekonali ja, ze nie mam widokow na przyszlosc. Walczylem z wrogoscia srodowiska w moim nastepnym fachu, dziennikarstwie, kiedy moj pierwszy szef kazal mi czekac trzy godziny i zauwazyl mnie dopiero, gdy zaczalem drzec na kawalki ksiazke, ktora wlasnie czytal. Spojrzal na mnie zaskoczony i dostrzegl osobe uparta, ktora potrafi stawic czolo przeciwnikowi - a to cecha nieslychanie istotna dla dobrego reportera. Walczylem o idealy socjalizmu, trafilem do wiezienia, wyszedlem na wolnosc i dalej walczylem, czujac sie bohaterem klasy robotniczej - dopoki nie uslyszalem Beatlesow i nie stwierdzilem, ze wole byc fanem rocka niz Marksa. Walczylem o milosc mojej pierwszej, drugiej i trzeciej zony. Walczylem, aby miec odwage odejsc od pierwszej, drugiej i trzeciej, bo milosc nie przetrwala, a ja musialem isc dalej, szukac kogos, kto byl mi przeznaczony - a to nie byla zadna z tych trzech kobiet. Walczylem sam ze soba, zeby rzucic posade w gazecie i miec czas na napisanie ksiazki, chociaz wiedzialem doskonale, ze w moim kraju nie zarabia sie na literaturze. Poddalem sie po roku, napisawszy ponad tysiac stron, ktore wydaly mi sie absolutnie genialne, bo nawet ja sam nie bylem w stanie ich pojac. Podczas walki spotykalem ludzi, ktorzy duzo mowili o wolnosci i im zacieklej bronili swojego prawa do niej, tym bardziej okazywali sie ulegli presji rodzicow, malzenstw zawieranych "do konca zycia", wagi, diet odchudzajacych, projektow przerwanych w pol drogi, kochankow, ktorym nie umieli powiedziec "nie" albo "dosyc", weekendow, kiedy musieli zasiadac do stolu z ludzmi, ktorych wcale nie chcieli spotykac. Niewolnicy luksusu, pozorow luksusu, pozorow pozorow luksusu. Niewolnicy zycia, ktorego sami nie wybrali, ale z ktorym sie pogodzili - poniewaz dali sie komus przekonac, ze to dla nich lepsze. I tak uplywaly im jednakowe dni i jednakowe noce, gdzie przygoda mogla sie zdarzyc tylko w ksiazce albo w bez przerwy grajacym telewizorze. A kiedy otwieraly sie przed nimi jakies drzwi, mowili zawsze: "To mnie nie interesuje, nie mam ochoty". A skad wlasciwie mieli wiedziec, czy maja ochote, czy nie, skoro nigdy nie sprobowali? Ale nie warto bylo ich o to pytac. Tak naprawde bali sie jakiejkolwiek zmiany, ktora moglaby zagrozic ich stabilizacji. Inspektor powiedzial, ze jestem wolny. Owszem, jestem teraz wolny, ale tak samo wolny bylem w wiezieniu, bo wolnosc to stan ducha. Wciaz cenie ja sobie najbardziej na swiecie. Oczywiscie, przez to wypilem sporo wina, ktore mi nie smakowalo, zrobilem wiele rzeczy, ktorych nie powinienem byl robic i ktorych nie mam zamiaru powtarzac, nabawilem sie blizn na duszy i ciele, zranilem kilka osob - ktore prosilem o wybaczenie, kiedy zrozumialem, ze wolno mi robic wszystko, co mi sie zywnie podoba, ale nie moge wciagac innych w moje szalenstwo, w wir mojej dzikiej pasji zycia. Nie zaluje chwil, ktore przecierpialem, nosze moje blizny niczym medale, wiem, ze wolnosc ma wysoka cene, rownie wysoka jak niewola. Jedyna roznica polega na tym, ze te cene placi sie z przyjemnoscia i z usmiechem, nawet jesli czasem bywa to usmiech przez lzy. Opuszczam komisariat. Jest piekny dzien, sloneczna niedziela, ktora nijak sie ma do mojego nastroju. Adwokat czeka na mnie przed brama komisariatu, ze slowami otuchy i bukietem kwiatow. Mowi, ze obdzwonil wszystkie szpitale i kostnice (normalna rzecz, rutynowe postepowanie w przypadku czyjegos zaginiecia), ale nie odnalazl Ester. Dodaje, ze udalo mu sie utrzymac w tajemnicy przed dziennikarzami miejsce mojego zatrzymania. Musimy teraz porozmawiac i obmyslic wspolnie strategie na wypadek przyszlych zarzutow. Dziekuje za wszystko, co dla mnie zrobil. Wiem, ze tak naprawde nie ma zamiaru obmyslac ze mna zadnej strategii - po prostu nie chce zostawic mnie samego, bo boi sie mojej reakcji (upije sie i znowu mnie zamkna? wywolam jakis skandal? targne sie na wlasne zycie?). Odpowiadam, ze mam teraz kilka waznych spraw do zalatwienia, a przeciez obaj swietnie wiemy, ze nie wszedlem na razie w zaden konflikt z prawem. On nalega, ale nie zostawiam mu wyboru - w koncu jestem wolnym czlowiekiem. Wolnym. I rozpaczliwie samotnym. Lapie taksowke, jade do centrum Paryza, wysiadam przy Luku Triumfalnym. Ide powoli przez Pola Elizejskie, w kierunku hotelu Bristol, dokad zawsze wpadalismy z Ester na filizanke goracej czekolady, kiedy ktores z nas wracalo z dalekiej podrozy. To byl nasz rytual powrotu do domu, do milosci, do siebie nawzajem, choc zycie popychalo nas coraz czesciej w przeciwne strony. Ide. Ludzie wokol mnie smieja sie, dzieci ciesza sie przeblyskami wiosny w srodku zimy, na jezdni normalny ruch, wszystko niby w porzadku. Tyle ze nikt nie zdaje sobie sprawy, a moze udaje, ze nie zdaje sobie sprawy, albo po prostu nikogo nie obchodzi fakt, ze wlasnie stracilem zone. Czyzby nie rozumieli, jak bardzo cierpie? Powinno byc im przykro, powinni mi wspolczuc, solidaryzowac sie z czlowiekiem, ktorego serce krwawi z milosci. Ale oni sie smieja, zanurzeni po uszy w tej swojej malej, nedznej egzystencji od weekendu do weekendu. Coz za niedorzeczna mysl! Przeciez wiele z tych osob, ktore mijam, takze ma zlamane serce, a ja nawet sie nie domyslam ani dlaczego, ani jak bardzo cierpia. Wstepuje do jakiegos baru, zeby kupic papierosy, barman odpowiada mi po angielsku. Wchodze do apteki po moje ulubione mietowe cukierki - tutaj tez mowia do mnie po angielsku (chociaz o obie rzeczy prosilem po francusku). Zanim docieram do hotelu, zatrzymuja mnie dwaj mlodziency, ktorzy wlasnie przyjechali z Tuluzy. Szukaja jakiegos sklepu, pytali juz wiele osob, ale nikt ich nie rozumie. Co sie dzieje? Czyzby podczas tych dwudziestu czterech godzin, ktore przesiedzialem w areszcie, zmieniono jezyk Pol Elizejskich? Turystyka i pieniadze sa w stanie dokonac cudow. Czemu wczesniej tego nie zauwazalem? Pewnie dlatego, ze oboje z Ester dawno juz nie pilismy goracej czekolady w hotelu Bristol, chociaz i ona, i ja ostatnimi czasy wracalismy z podrozy wielokrotnie. Zawsze bylo cos wazniejszego. Zawsze byla jakas sprawa niecierpiaca zwloki. Tak, kochanie, wpadniemy na czekolade nastepnym razem, wracaj predko, wiesz, ze wypadlo mi dzisiaj naprawde wazne spotkanie i nie moge przyjechac po ciebie na lotnisko, wez taksowke, komorke mam wlaczona, mozesz zadzwonic, gdybys mnie pilnie potrzebowala, a jesli nie to pa, widzimy sie wieczorem. Komorka! Wyciagam ja z kieszeni i wlaczam natychmiast. Kilka polaczen, za kazdym razem serce bije mi mocniej. Na malym ekranie widze imiona i nazwiska osob, ktore usilowaly sie do mnie dobic, nie zamierzam jednak oddzwonic w najblizszym czasie. Moze pojawi sie jakis "numer nieznany". To moglaby byc tylko ona, moj numer telefonu jest zastrzezony, zna go zaledwie dwadziescia pare osob. Ale zaden "numer nieznany" sie nie wyswietla, dzwonili tylko przyjaciele i bliscy wspolpracownicy. Pewnie chcieli wiedziec, co sie stalo, jakos pomoc (tylko jak?), zapytac, czy czegos nie potrzebuje. Telefon dzwoni. Odebrac? Moze z kims sie spotkac? Postanawiam jednak pobyc sam, dopoki nie dotrze do mnie, co sie wlasciwie stalo. Wchodze do Bristolu. Ester zawsze mowila, ze to jeden z niewielu paryskich hoteli, w ktorym klienci traktowani sa jak goscie, a nie jak bezdomni szukajacy schronienia. Witaja mnie niczym dobrego znajomego, siadam przy stoliku obok pieknego starego zegara, slucham pianina, patrze na ogrod. Musze wziac sie w garsc, przeanalizowac wszystkie opcje, zycie przeciez toczy sie dalej. Nie jestem ani pierwszym, ani ostatnim mezczyzna, ktorego opuscila zona - ale czy to musialo zdarzyc sie akurat w tak piekny sloneczny dzien, kiedy ludzie na ulicy smieja sie, dzieci podskakuja z radosci, a kierowcy jak jeden maz zatrzymuja sie przed przejsciem dla pieszych? Biore serwetke. Musze wyrzucic te mysli z glowy, przelac je na papier. Emocje na na bok i zobaczmy, co moge zrobic. a) Rozwazyc mozliwosc, ze rzeczywiscie zostala porwana, jej zyciu zagraza niebezpieczenstwo, jestem jej mezczyzna, towarzyszem na dobre i zle, powinienem poruszyc niebo i ziemie, zeby ja odnalezc. Odpowiedz: Zabrala paszport. Policja o tym nie wie, ale wziela rowniez kilka rzeczy osobistych i portfel z obrazkami swietych chroniacymi od zlego, ktory zawsze brala ze soba, kiedy jechala za granice. Podjela pieniadze z konta. Wniosek: Przygotowywala sie do wyjazdu. b) Rozwazyc mozliwosc, ze dala sie oszukac informatorowi. Odpowiedz: Wiele razy znajdowala sie w niebezpiecznych sytuacjach - ryzyko bylo wpisane w jej zawod. Ale zawsze mnie uprzedzala, bylem jedyna osoba, ktorej mogla ufac bezgranicznie. Mowila, dokad jedzie, z kim bedzie sie kontaktowac (chociaz, zeby mnie nie narazac, zazwyczaj uzywala pseudonimow) i co powinienem zrobic, gdyby nie wrocila na czas. Wniosek: Nie planowala spotkania ze swoimi informatorami. c) Rozwazyc mozliwosc, ze spotkala innego mezczyzne. Odpowiedz: Odpowiedzi nie ma. Choc to jedyna hipoteza, ktora ma jakis sens. Nie potrafie sie z tym pogodzic. Tak po prostu odeszla, nie mowiac mi ani slowa? Oboje szczycilismy sie tym, ze wspolnie stawiamy czolo zyciowym trudnosciom. Cierpielismy, ale nie oklamywalismy sie nigdy - choc do regul gry nalezalo przemilczanie przygod pozamalzenskich. Zmienila sie bardzo, odkad poznala tego Michaila, to prawda, ale czy to moze przekreslic dziesiec lat malzenstwa? Nawet gdyby sie z nim przespala, stracila dla niego glowe, to przeciez nie polozylaby na szali wszystkich naszych wspolnie spedzonych chwil, wszystkiego, co razem zdobylismy, nie rzucilaby sie tak po prostu w wir nowej przygody, z ktorej nie ma powrotu. Byla wolna, mogla podrozowac, ile dusza zapragnie, zyla otoczona mnostwem mezczyzn, zolnierzy, ktorzy nie widzieli kobiety od miesiecy. O nic jej nigdy nie pytalem, ona sama o niczym mi nie opowiadala. Bylismy wolni i oboje z tego dumni. Ale zniknela. Zostawila slady widoczne tylko dla mnie, zaszyfrowana wiadomosc: odchodze. Dlaczego? Czy warto odpowiadac na to pytanie? Nie warto. Bo odpowiedz zawiera moja niezdolnosc do zatrzymania przy sobie ukochanej kobiety. Czy warto szukac Ester i przekonywac, zeby do mnie wrocila? Blagac, zebrac o jeszcze jedna szanse dla naszego malzenstwa? To byloby zalosne. Lepiej juz cierpiec, lizac rany w samotnosci, tak jak dawniej, kiedy porzucaly mnie kobiety, ktore kochalem. Najpierw moje mysli zaczna obsesyjnie krazyc wokol niej, stane sie okropnie zgorzknialy, bede irytowac przyjaciol moim wiecznym narzekaniem, ze porzucila mnie zona. Za wszelka cene bede probowal zrozumiec, co sie stalo, dniami i nocami bede rozpamietywal wszystkie spedzone z nia chwile. W koncu dojde do wniosku, ze to ona byla dla mnie niedobra, choc ja zawsze dawalem z siebie wszystko co najlepsze. Zaczne sie umawiac na randki. Bede ja widzial w kazdej mijanej kobiecie na ulicy i dreczyl sie dzien i noc, noc i dzien. To moze trwac tygodniami, miesiacami, a nawet przez rok. Az ktoregos ranka obudze sie i juz nie bede o niej myslal. Wtedy zrozumiem, ze najgorsze minelo. Serce bede mial zranione, ale pozbieram sie i znowu zycie zacznie byc piekne. Tak juz bylo i tak bedzie, na pewno. Kiedy ktos odchodzi, ktos inny zajmuje jego miejsce - spotkam nowa milosc. Przez chwile upajam sie mysla o mojej nowej sytuacji samotnego milionera. Moge umawiac sie, z kim zechce i kiedy zechce, w bialy dzien. Moge zachowywac sie na przyjeciach tak, jak sie nie zachowywalem przez te ostatnie lata. Wiesci szybko sie rozejda i niebawem caly tabun kobiet - mlodych albo nie calkiem juz mlodych, bogatych albo nie tak bogatych, jak z pozoru mogloby sie wydawac, inteligentnych, a moze tylko na tyle przebieglych, zeby mowic to, co ich zdaniem chcialbym uslyszec - zapuka do moich drzwi. Chce uwierzyc w to, ze cudownie jest byc wolnym. Znowu wolnym. Gotowym na spotkanie prawdziwej milosci, kogos, kto na mnie czeka i kto nie pozwoli mi juz nigdy znalezc sie w tak upokarzajacej sytuacji. Dopijam czekolade, zerkam na zegarek, wiem, ze jeszcze za wczesnie na to mile uczucie powrotu do swiata ludzi. Przez chwile wyobrazam sobie, ze Ester stanie w drzwiach, ze przejdzie powoli po pieknych perskich dywanach, usiadzie przy mnie i nic nie mowiac, zapali papierosa, spojrzy na ogrod i wezmie mnie za reke. Mija pol godziny, przez te pol godziny prawie uwierzylem w historie, ktora stworzylem w wyobrazni, wreszcie dociera do mnie, ze to czysta fantazja. Postanawiam nie wracac do domu. Ide do recepcji, prosze o pokoj, szczoteczke do zebow i dezodorant. Hotel jest wprawdzie pelen, ale dyrektor daje mi do dyspozycji ladny apartament z tarasem i widokiem na wieze Eiffla. Pode mna dachy Paryza, zapalaja sie pierwsze swiatla w oknach, rodziny zasiadaja do niedzielnej kolacji. I wraca to uczucie z Pol Elizejskich: im piekniejszy swiat wokol mnie, tym podlej sie czuje. Zadnej telewizji. Zadnej kolacji. Siadam na tarasie i przewijam do tylu cale moje zycie. Widze chlopaka, ktory marzyl o tym, by zostac slawnym pisarzem i nagle uswiadomil sobie, ze swiat nie jest wcale taki piekny, jak mu sie wydawalo - pisze w jezyku, ktorego prawie nikt nie rozumie, w kraju, w ktorym podobno nikt nie czyta. Rodzina zmusza go do podjecia studiow na uniwersytecie ("wszystko jedno na jakim kierunku, synu, bylebys tylko zdobyl dyplom - bez tego nic w zyciu nie osiagniesz"). On sie buntuje. Sa szalone lata szescdziesiate, wloczy sie po swiecie z hippisami. W koncu poznaje piosenkarza, dla ktorego pisze pare tekstow, i okazuje sie, ze zarabia wiecej niz jego siostra, ktora posluchala rodzicow i zostala chemiczka. Pisze kolejne teksty, piosenkarz odnosi coraz wieksze sukcesy, kupuje pare mieszkan, zrywam wspolprace z piosenkarzem, ale mam dosc oszczednosci, zeby moc nie pracowac przez nastepnych kilka lat. Zenie sie po raz pierwszy, z kobieta starsza ode mnie. Wiele sie od niej ucze - jak sie kochac, jak prowadzic samochod, jak mowic po angielsku, jak spac do pozna - ale w koncu rozstajemy sie, bo jej zdaniem jestem "niedojrzaly emocjonalnie, taki, co to poleci za byle podlotkiem z duzym biustem". Zenie sie po raz drugi i po raz trzeci z kobietami, ktorym ufam, ktore daja mi poczucie emocjonalnej stabilizacji. Mam to, czego chcialem, lecz odkrywam, ze tej wymarzonej stabilizacji towarzyszy okropna nuda. Nastepne dwa rozwody. Znowu jestem wolny, ale to tylko zludzenie. Wolnosc to nie odrzucenie kompromisow, lecz swiadomy wybor i zgoda na wszystkie konsekwencje tego wyboru. Dalej szukam milosci i pisze teksty piosenek. Kiedy ktos mnie pyta, czym sie zajmuje, odpowiadam, ze jestem pisarzem. Kiedy mowi, ze zna teksty moich piosenek, odpowiadam, ze to zaledwie czesc mojej pracy. Kiedy przeprasza, ze nie czytal zadnej z moich ksiazek, odpowiadam, ze pracuje wlasnie nad powiescia - co oczywiscie jest wierutnym klamstwem. Tak naprawde to mam i pieniadze, i znajomosci, lecz nie mam odwagi napisac ksiazki - a przeciez moje marzenie ma szanse sie wreszcie spelnic. Ale boje sie sprobowac, bo jesli mi sie nie uda, to nie wyobrazam sobie reszty mojego zycia. Bezpieczniej jest pozostawac w sferze marzen, niz ryzykowac popelnienie bledu. Pewnego dnia mloda dziennikarka prosi mnie o wywiad. Ciekawi ja, ze jestem autorem tekstow, ktore spiewa caly kraj, a mnie nikt nie zna, bo zazwyczaj tylko piosenkarz pojawia sie w mediach. Ladna, inteligentna, wyciszona. Po raz drugi spotykamy sie na przyjeciu, luzno, bez zawodowego napiecia. Jeszcze tej samej nocy udaje mi sie zaciagnac ja do lozka. Zakochuje sie, ona sadzi, ze nic z tego nie bedzie. Kiedy dzwonie, zawsze mowi, ze jest zajeta. Im bardziej mnie odpycha, tym bardziej mnie interesuje - az w koncu udaje mi sie ja przekonac, aby spedzila ze mna weekend na wsi (chociaz bylem czarna owca w rodzinie, jako jedyny z moich rowiesnikow mialem juz wlasny dom na wsi - jak widac, czasem warto sie zbuntowac). Przez trzy dni jestesmy odcieci od swiata, chodzimy na dlugie spacery po plazy, gotuje dla niej, ona opowiada o swojej pracy, az w koncu zakochuje sie we mnie. Po powrocie do miasta zaczyna regularnie u mnie sypiac. Pewnego ranka wychodzi wczesniej niz zwykle i wraca ze swoja maszyna do pisania. Od tej chwili, choc nic nie zostalo powiedziane wprost, moj dom staje sie jej domem. Zaczynaja sie te same konflikty, ktore znam juz z poprzednich zwiazkow. Kobiety szukaja stabilizacji i wiernosci, ja zas przygod i tego co nieznane. Tym razem jednak zwiazek sie nie rozpada. Mimo to po dwoch latach czuje, ze miedzy nami koniec, ze Ester zabierze z powrotem swoja maszyne do pisania i wszystko, co ze soba przyniosla. -Mysle, ze to sie nie uda. -Ale przeciez ty kochasz mnie, a ja kocham ciebie, prawda? -Nie wiem. Jesli zapytasz, czy lubie byc z toba, to odpowiem, ze tak. Jesli jednak bedziesz chciala wiedziec, czy jestem w stanie zyc bez ciebie, to tez odpowiem, ze tak. -Nie chcialabym byc mezczyzna, bardzo sie ciesze, ze jestem kobieta. Od nas oczekujecie tylko, zebysmy dobrze gotowaly, oczywiscie w duzym uproszczeniu. Od mezczyzn zas wymaga sie wszystkiego, absolutnie wszystkiego - zeby sprawdzili sie w lozku, utrzymywali dom, bronili potomstwa, zdobyli pozywienie, odniesli sukces. -Nie o to chodzi. Lubie byc z toba, ale jestem pewien, ze to sie nie uda. -Lubisz byc ze mna, ale nie cierpisz byc sam ze soba. Ciagle szukasz nowych wrazen, zeby uciec od tego, co istotne. Wciaz potrzebujesz adrenaliny w zylach i zapominasz, ze tam powinna plynac krew, nic wiecej. -Wcale nie uciekam od waznych spraw. Co na przyklad jest takie wazne? -Napisanie ksiazki. -To akurat moge zrobic w kazdej chwili. -Wiec zrob. A potem, jesli taka bedzie twoja wola, rozstaniemy sie. Uwagi Ester wydaja mi sie absurdalne. Moge napisac ksiazke, kiedy tylko zechce. Znam wydawcow, dziennikarzy, ludzi, ktorzy sa mi cos dluzni. Ester po prostu boi sie mnie stracic i wymysla sobie jakies historyjki. Mowie jej: basta! Nasz zwiazek sie wypalil. Nie chodzi tu o to, zeby wymyslala, co uczyni mnie szczesliwym, chodzi o milosc. -A co to jest milosc? - pyta. Tlumacze jej przez pol godziny i w koncu zdaje sobie sprawe, ze nie potrafie podac definicji milosci. Ona mowi, ze skoro nie umiem wytlumaczyc, co to jest milosc, to moze sprobuje napisac ksiazke. Odpowiadam, ze te dwie sprawy nie maja ze soba nic wspolnego i ze wyprowadze sie jeszcze tego samego dnia do hotelu, czekajac, az ona znajdzie sobie jakies lokum. Ona mowi, ze jesli o nia chodzi, to nie ma problemu, moge odejsc od razu, w ciagu miesiaca mieszkanie bedzie puste, od jutra zacznie sobie czegos szukac. Pakuje walizki, a ona siada i czyta ksiazke. Bakam, ze jest juz pozno, ze pojde jutro. Ona radzi, zebym sie pospieszyl, bo jutro moja determinacja moze oslabnac. Pytam, czy chce sie mnie pozbyc. Ona smieje sie i mowi, ze to przeciez ja postanawiam odejsc. Kladziemy sie spac. Nastepnego dnia moja chec odejscia jest juz o wiele slabsza, postanawiam jeszcze raz wszystko przemyslec. Ester upiera sie jednak, ze sprawa nie jest zakonczona: jesli nie zaryzykuje i nie postawie na jedna karte tego, co uwazani za moje prawdziwe powolanie, to podobne sceny wczesniej czy pozniej sie powtorza. Bedzie nieszczesliwa i wtedy to ona zechce mnie porzucic. Tylko ze ona swoj zamiar wprowadzi w zycie i spali za soba wszystkie mosty. Dopytuje sie, co to wlasciwie znaczy. -Znajde sobie kogos, zakocham sie - odpowiada. Potem wychodzi do redakcji, a ja postanawiam zrobic sobie dzien wolnego (oprocz pisania tekstow piosenek, pracuje troche w wytworni plytowej) i zasiadam przed maszyna do pisania. Wstaje, czytam gazety, odpowiadam na wazne listy, a potem na te mniej wazne, notuje, co mam jeszcze do zrobienia, slucham muzyki, postanawiam pojsc na spacer, zamieniam pare slow ze sprzedawca w piekarni, wracam do domu. Tak mija dzien, a ja nie napisalem ani linijki. Dochodze do wniosku, ze nienawidze Ester, bo zmusza mnie do robienia tego, na co nie mam ochoty. Kiedy przychodzi po z pracy, o nic nie pyta - wie, ze nie udalo mi sie nic splodzic. Mowi, ze moje spojrzenie dzisiaj jest takie samo jak wczoraj. Nastepnego dnia ide do firmy, ale wieczorem znowu siadam przy biurku. Czytam, ogladam telewizje, slucham muzyki, wracam do maszyny i tak uplywaja dwa miesiace. Mam juz sterte stron z "pierwszym zdaniem", ale jak dotad nie udalo mi sie napisac do konca ani jednego akapitu. Usprawiedliwiam sie sam przed soba, jak moge: w tym kraju nikt nie czyta, nie mam jeszcze gotowej fabuly. Albo wrecz przeciwnie: fabula juz jest, ale szukam sposobu na jej rozwiniecie. Poza tym jestem okropnie zajety, musze napisac artykul i szybko skonczyc tekst piosenki. Mijaja kolejne dwa miesiace. Pewnego dnia zjawia sie Ester i wrecza mi bilet na samolot. -Dosc tego - mowi. - Przestan udawac, ze jestes taki zapracowany, odpowiedzialny i ze swiat tak bardzo potrzebuje tego, co robisz. Wyjedz w podroz na jakis czas. Zawsze bede mogl zostac szefem gazety, w ktorej publikuje swoje reportaze, zawsze mam szanse zostac dyrektorem wytworni plytowej, dla ktorej pisze teksty piosenek i gdzie dali mi etat, zebym nie odszedl do konkurencji. Zawsze moge wrocic do tego, co robie teraz, ale moje marzenie nie moze juz dluzej czekac. Albo podejme wyzwanie, albo bede musial o nim zapomniec. -Dokad jest ten bilet? -Do Hiszpanii. Rzucam szklanka o sciane, wrzeszcze jak opetany. Bilety sa drogie, nie moge teraz zostawic pracy, mam przed soba kariere i musze o nia dbac. Strace kontakty w srodowisku muzycznym, a nie o mnie tu chodzi, tylko o nasze malzenstwo. Jesli zechce napisac ksiazke, nikt nie bedzie mnie w stanie powstrzymac. -Mozesz, chcesz, ale nie piszesz - mowi ona. - Twoim problemem nie jestem ja, lecz ty sam. Samotnosc dobrze ci zrobi. Pokazuje mi mape. Mam poleciec do Madrytu, a tam zlapac autobus, ktory zawiezie mnie w Pireneje, na granice hiszpansko-francuska. Tam zaczyna sie sredniowieczny szlak pielgrzymow, droga do Santiago de Compostela, ktora musze pokonac pieszo. Na koncu tej drogi Ester bedzie na mnie czekac i wtedy pogodzi sie z kazda moja decyzja: ze juz jej nie kocham, ze za krotko zylem, by napisac powiesc, ze nie chce juz byc pisarzem, ze to byly tylko mlodziencze mrzonki, nic wiecej. Istne wariactwo! Kobieta, z ktora jestem od dwoch dlugich lat - prawdziwa wiecznosc w zwiazku milosnym - decyduje, co mam robic w zyciu, kaze mi porzucic prace i przejsc piechota niemal cala Hiszpanie! Pomysl jest na tyle szalony, ze postanawiam potraktowac go powaznie. Upijam sie przez kilka kolejnych nocy, ona ze mna, chociaz wiem, ze nie cierpi alkoholu. Staje sie coraz bardziej agresywny, oskarzam ja, ze chce odebrac mi niezaleznosc, ze ten zwariowany pomysl zrodzil sie w jej glowie tylko dlatego, ze boi sie mnie stracic. Ona odpowiada ze stoickim spokojem, ze ten pomysl sie narodzil, jeszcze kiedy chodzilem do liceum i marzylem o tym, zeby zostac pisarzem - i teraz juz nie da sie go odroczyc. Albo sie z tym zmierze, albo przez reszte zycia bede w kolko zenil sie i rozwodzil, opowiadajac piekne historyjki o mojej przeszlosci, staczajac sie coraz bardziej. Oczywiscie nie moge jej przyznac racji, choc wiem, ze mowi prawde. I im bardziej zdaje sobie z tego sprawe, tym bardziej staje sie agresywny. Ona udaje, ze nie zauwaza moich kasliwych uwag, przypomina tylko, ze zbliza sie dzien lotu. Pewnej nocy, juz blisko wyznaczonej daty, Ester nie chce sie ze mna kochac. Wypalam calego skreta z haszyszem, wypijam dwie butelki wina i mdleje na srodku salonu. Kiedy odzyskuje przytomnosc, dociera do mnie, ze siegnalem juz dna i nie pozostaje mi nic innego, jak odbic sie i wyplynac na powierzchnie. I ja, ktory tak szczycilem sie swoja odwaga, nagle widze zupelnie jasno, jak bardzo jestem tchorzliwy, wygodnicki i malostkowy. Tego ranka budze Ester pocalunkiem i mowie, ze zgadzam sie na jej pomysl. Lece do Hiszpanii, w trzydziesci osiem dni przebywam pieszo droge do Santiago de Compostela. Kiedy docieram na miejsce, uswiadamiam sobie, ze to dopiero poczatek mojej podrozy. Postanawiam zamieszkac w Madrycie, zyc z tantiem z piosenek i pozwolic, zeby ocean oddzielal mnie od ciala Ester - chociaz rozmawiamy czesto przez telefon i oficjalnie wciaz jestesmy razem. To dla mnie wygodne, mam zone, wiem, ze zawsze moge do niej wrocic, a jednoczesnie ciesze sie calkowita swoboda. Zakochuje sie w doktorantce z Katalonii, w Argentynce, ktora robi bizuterie, w dziewczynie, ktora spiewa w metrze. Tantiemy pozwalaja mi na dostatnie zycie, nie musze pracowac, mam czas na wszystko, nawet na... pisanie ksiazki. Ksiazka zawsze moze poczekac do nastepnego dnia, przeciez burmistrz Madrytu pod ciekawym haslem Madrid me mata [Madryt jest zabojczy] postanowil przeobrazic stolice w miejsce wielkiej ciaglej fiesty, zacheca, by wloczyc sie nocami po barach, wymysla romantyczna nazwe movida madrilena [madrycki zgielk]. Nie moge zabawy odlozyc do jutra, wszystko jest takie pasjonujace, dni sa za krotkie, a noce dlugie. Pewnego pieknego dnia dzwoni Ester i oznajmia, ze przyjezdza. Mowi, ze musimy cos wreszcie postanowic. Zjawi sie za tydzien, mam wiec troche czasu, zeby wymyslic na poczekaniu pare zrecznych wykretow (jade do Portugalii, ale wroce za miesiac - oznajmiam dziewczynie o jasnych wlosach, ktora kiedys spiewala w metrze, a teraz mieszka u mnie i co noc hula ze mna w "madryckim zgielku"). Sprzatam mieszkanie, zacieram wszelkie slady kobiecej obecnosci, blagam przyjaciol o calkowita dyskrecje: moja zona przyjezdza na miesiac. Ester wysiada z samolotu, ma okropna fryzure, ledwo ja rozpoznalem. Wloczymy sie po Hiszpanii, zwiedzamy miasteczka, ktore na jedna noc wydaja sie wazne, ale gdybym tam mial wrocic, nie pamietalbym nawet, gdzie byly. Chodzimy na corridy, koncerty flamenco, jestem najczulszym mezem pod sloncem, chce, by wrocila do domu z poczuciem, ze wciaz ja kocham. Sam nie wiem, czemu mi na tym tak zalezy. Moze podswiadomie czuje, ze madrycki sen kiedys sie skonczy? Mowie, ze nie podoba mi sie jej uczesanie, ona idzie do fryzjera i znowu jest piekna. Zostalo juz tylko dziesiec dni do konca jej wakacji, chce, zeby wyjechala zadowolona i zostawila mnie znowu samego w zabojczym Madrycie. Dyskoteki, ktore otwieraja sie o dziesiatej rano, walki bykow, niekonczace sie rozmowy na te same tematy, alkohol, kobiety, znowu byki, wiecej alkoholu, wiecej kobiet i zadnego, absolutnie zadnego planu dnia. Pewnej niedzieli, po drodze do calonocnej knajpki, Ester porusza temat tabu: ksiazki, ktora mialem napisac. Wypijam duszkiem butelke whisky, kopie w brame, ktora akurat mijamy, wymyslam przypadkowym przechodniom i pytam, po co tu przyjechala, skoro jej jedynym celem jest zatruwac mi zycie, stlamsic cala moja radosc. Ona milczy - ale oboje zdajemy sobie sprawe, ze to ostatnie podrygi naszego zwiazku. Spedzam bezsenna noc, nastepnego dnia wrzeszcze na kierownika hotelu, ze telefon zle dziala, lajam sprzataczke, ze od tygodnia nie zmieniala poscieli, biore bardzo dluga kapiel, zeby wyleczyc wczorajszego kaca, i wreszcie siadam przed maszyna do pisania, tylko po to, by pokazac Ester, ze probuje, naprawde probuje pracowac. I nagle zdarza sie cud. Patrze na kobiete, ktora siedzi naprzeciw mnie, wlasnie zaparzyla kawe i czyta gazete, ma w oczach zmeczenie i rozpacz, jak zwykle zachowuje sie cicho, nie okazuje czulosci gestami, patrze na te kobiete, ktora sprawila, ze powiedzialem "tak", chociaz chcialem powiedziec "nie", zmusila mnie, zebym walczyl o to, co uwazala - i miala calkowita racje - za najwazniejsze dla mnie, zgodzila sie na dluga rozlake, bo jej milosc do mnie byla wieksza niz jej milosc do siebie samej, nie pozwolila, bym minal sie ze swoim powolaniem, i sprawila, ze wyruszylem tropem moich marzen. Patrze na te kobiete, jeszcze prawie dziewczyne, ktorej oczy mowia wiecej niz usta, spokojna, czesto w duszy przestraszona, ale zawsze odwazna w dzialaniu, ktora kocha nie ponizajac sie, nie proszac o wybaczenie, patrze, jak walczy o swojego mezczyzne - i nagle moje palce zaczynaja stukac w klawiature. Pierwsze zdanie. Drugie. Przez dwa dni prawie nie jem, spie tylko tyle, ile to konieczne, a slowa pojawiaja sie same, nie wiadomo skad - tak jak to sie kiedys dzialo z tekstami piosenek, kiedy po wielu klotniach i bezsensownych dyskusjach ja i moj partner wiedzielismy, ze "to" juz jest gotowe i trzeba tylko przelac slowa na papier. Tym razem wiem, ze "to" plynie z serca Ester. Moja milosc do niej rodzi sie na nowo, pisze, bo ona istnieje i pokonala trudnosci, nie narzekajac i nie robiac z siebie ofiary. Zaczynam opowiadac o jedynej rzeczy, ktora poruszyla mnie w ostatnich latach - o drodze do Santiago. Piszac, uswiadamiam sobie, ze moj sposob widzenia swiata ulega waznym przemianom. Wiele lat studiowalem i praktykowalem magie, alchemie, wiedze tajemna. Fascynowala mnie idea, ze garstka wybrancow moze miec w swoich rekach ogromna moc, ktora nie powinna sie dzielic z reszta ludzkosci, gdyz oddanie tego nieslychanego potencjalu w niepowolane rece byloby wielkim ryzykiem. Bralem udzial w tajnych zebraniach, dawalem sie wciagac do egzotycznych sekt, kupowalem bardzo drogie ksiazki "z drugiego obiegu", poswiecilem wiele czasu i energii na odprawianie rytualow i zaklec. Przez lata wstepowalem i wystepowalem z roznych ugrupowan i bractw, zawsze ludzac sie tym, ze spotkam kogos, kto odsloni przede mna tajemnice niewidzialnego swiata. I zawsze doznawalem rozczarowania, bo zwykle ci ludzie - chociaz wszyscy mieli dobre intencje - ulegali jakims dogmatom i stawali sie fanatykami, po prostu dlatego, ze czasem jedynym ujsciem dla watpliwosci, ktore nieustannie nekaja ludzka dusze, jest fanatyzm. Odkrylem co prawda, ze wiekszosc z tych rytualow dziala. Ale odkrylem takze, ze ci, ktorzy uwazali sie za mistrzow, co posiedli tajemnice zycia, ci, ktorzy twierdzili, ze znaja techniki pozwalajace kazdemu czlowiekowi osiagnac, co tylko zapragnie, stracili zupelnie kontakt z naukami starozytnych. Przejscie drogi do Santiago, spotkania ze zwyczajnymi ludzmi, odkrycie, ze wszechswiat mowi jezykiem "znakow" i zeby go zrozumiec, wystarczy patrzec z otwartym umyslem na to, co dzieje sie wokol nas, to wszystko sprawilo, ze zaczalem watpic, czy okultyzm jest jedynym sposobem dotarcia do tajemnicy. W ksiazce o pielgrzymce do Santiago zaczynam wiec rozwazac inne mozliwosci duchowego rozwoju i dochodze do takiego oto wniosku: Wystarczy byc czujnym, lekcje zawsze przychodza, kiedy jestesmy na nie gotowi, i jesli zwracasz uwage na znaki, dowiesz sie wszystkiego, co jest ci potrzebne, aby postawic nastepny krok. Czlowiek ma w zyciu dwa duze dylematy: jeden to wiedziec, kiedy zaczac, a drugi - wiedziec, kiedy skonczyc. Po tygodniu zaczynam pierwsza, druga, trzecia korekte. Madryt dla mnie juz nie jest zabojczy, pora wrocic do domu - czuje, ze pewien cykl zostal zamkniety i trzeba rozpoczac nastepny. Zegnam sie z tym miastem tak, jak zazwyczaj zegnalem sie w zyciu, pocieszajac sie w duchu, ze zawsze moge zmienic zdanie i ktoregos dnia tu wrocic. Wracam do kraju z Ester. Rozgladam sie za nowa praca, ale poki nie udaje mi sie nic znalezc (a nie udaje mi sie, bo nie jest mi to widac potrzebne), dalej poprawiam moja powiesc. Watpie, czy normalny czlowiek zainteresuje sie kims, kto przeszedl pieszo pewna droge w Hiszpanii, droge romantyczna, acz trudna. Cztery miesiace pozniej, kiedy zabieram sie do dziesiatej korekty, odkrywam, ze maszynopis zniknal. Nie ma tez Ester. Gdy jestem juz bliski obledu, zjawia sie ona z potwierdzeniem przekazu pocztowego - wyslala maszynopis swojemu dawnemu narzeczonemu, ktory jest teraz wlascicielem malego wydawnictwa. Byly narzeczony wydaje moja powiesc. W prasie nie pojawia sie ani jedna recenzja, mimo to pare osob kupuje ksiazke. Polecaja innym, ktorzy rowniez kupuja i polecaja kolejnym. Po szesciu miesiacach pierwszy naklad zostaje wyczerpany. Rok pozniej ukazuje sie trzecie wydanie ksiazki i zaczynam zarabiac pieniadze na tym, o czym nie smialem marzyc - na literaturze. Nie wiem, jak dlugo to jeszcze potrwa, ale postanawiam zyc tak, jakby ta chwila byla ostatnia. I okazuje sie, ze sukces otwiera mi wymarzone od dawna drzwi: inne wydawnictwa chca opublikowac moja nastepna powiesc. Poniewaz nie da sie co roku chodzic do Santiago, o czym mam teraz pisac? Czy znow ma sie powtorzyc dramat niemocy tworczej, bezowocnego wysiadywania przed maszyna? Dobrze byloby dalej dzielic sie moja wizja swiata, opowiadac o moich zyciowych doswiadczeniach. Probuje przez kilka kolejnych dni, przez wiele .nastepnych nocy, wreszcie poddaje sie, dochodze do wniosku, ze nie dam rady. Pewnego wieczoru wpada mi w rece przypadkiem (przypadkiem?) ciekawa historia z Basni tysiaca i jednej nocy. Rozpoznalem w niej metafore mojej wlasnej drogi, dzieki ktorej zrozumialem, kim jestem i dlaczego tyle czasu zabralo mi podjecie decyzji, choc dawno powinienem byl ja podjac. Ta basn stanowi dla mnie inspiracje do napisania, jak mlody pasterz pod wplywem snu wyrusza na poszukiwanie skarbu ukrytego w egipskich piramidach. Pisze o milosci, ktora na niego czeka, tak jak Ester czekala na mnie, kiedy ja blakalem sie po manowcach. Nie jestem juz czlowiekiem, ktory marzyl, zeby byc kims. Juz jestem kims. Jestem pasterzem, przemierzam pustynie, ale gdzie jest alchemik, ktory wskaze mi dalsza droge? Kiedy koncze nowa powiesc, sam jestem zaskoczony koncowym efektem. Przypomina to basn dla doroslych, a przeciez dorosli wola czytac o wojnach, seksie i wladzy. Mimo to wydawca ja przyjmuje, ksiazka wychodzi i dzieki czytelnikom pojawia sie na liscie najlepiej sprzedajacych sie ksiazek w kraju. Trzy lata pozniej moje malzenstwo przezywa rozkwit, robie to, co zawsze chcialem robic, pojawia sie pierwszy przeklad na jezyk obcy, potem drugi... Odnosze kolejny sukces - moja ksiazka staje sie znana na calym swiecie. Postanawiam przeprowadzic sie do Paryza, do paryskich kawiarni, paryskich pisarzy i zycia kulturalnego tego miasta. Odkrywam, ze to wszystko niestety juz nie istnieje, kawiarnie pelne sa turystow i fotografii osob, ktore staly sie slawne. Pisarze w wiekszosci zwracaja uwage na styl, a nie na tresc, probuja byc oryginalni i przez to staja sie nudni. Zyja zamknieci w swoim malym swiatku. Poznaje ciekawe francuskie wyrazenie, "podeslac winde". Jego sens jest mniej wiecej taki: ja mowie dobrze o twojej ksiazce, ty mowisz dobrze o mojej i w ten sposob tworzymy nowy trend kulturalny, nowa filozofie, robimy rewolucje, wprawdzie cierpimy, bo nikt nas nie rozumie, ale taki byl los wszystkich geniuszy w przeszlosci, wielcy artysci nigdy nie byli doceniani przez swoich wspolczesnych. "Podsylaniem windy" niektorym z poczatku nawet cos udaje sie osiagnac - ludzie nie maja odwagi otwarcie krytykowac czegos, czego nie rozumieja. Ale wkrotce zdaja sobie sprawe, ze zostali oszukani, i przestaja wierzyc w to, co pisza krytycy. Internet ze swoim prostym jezykiem zmienia swiat. W Paryzu rozkwita srodowisko alternatywne. Mlodzi pisarze probuja przebic sie do publicznosci ze swoimi tekstami i swoim sposobem odczuwania swiata. Przylaczam sie do nich, spotykamy sie w kawiarniach, ktorych nikt nie zna, bo ani oni, ani kawiarnie nie sa slawne. Sam pracuje nad swoim stylem, a moj wydawca udziela mi lekcji o tym, co trzeba wiedziec o wzajemnych zaleznosciach miedzy ludzmi. -Co to jest Bank Przyslug? -Wiesz przeciez. Kazdy wie. -Byc moze. Wciaz jednak nie rozumiem, co to znaczy. -Natknalem sie na to w ksiazce jakiegos amerykanskiego pisarza. To najbardziej wplywowy bank na swiecie, obecny we wszystkich dziedzinach zycia. -Pochodze z kraju o skromnych tradycjach literackich. Nie moglbym nikomu sie przysluzyc. -To nie ma najmniejszego znaczenia. Dam ci prosty przyklad - wiem, ze kiedys staniesz sie bardzo slawny i wplywowy. Czuje to, bo sam bylem taki jak ty, ambitny, niezalezny, uczciwy. Dzis nie mam juz tyle energii co dawniej, ale probuje ci pomoc, bo nie moge, czy tez nie chce stanac w miejscu, nie usmiecha mi sie jeszcze emerytura, mam ochote dalej uczestniczyc w tej arcyciekawej walce o wladze i slawe. Zaczynam wiec zasilac twoje konto - nie chodzi tu o pieniadze, ale o kontakty. Przedstawiam cie Iksowi czy Ygrekowi, ulatwiam negocjacje, o ile sa zgodne z prawem. Ty wiesz, ze cos mi zawdzieczasz, choc nie prosze o nic w zamian. - I pewnego dnia... -Wlasnie. Pewnego dnia prosze cie o cos. Mozesz odmowic, ale wiesz, ze cos jestes mi winien. Zrobisz to, o co cie prosze, a ja bede ci nadal pomagal. Inni zobacza, ze jestes lojalny, i takze zasila twoje konto - caly czas chodzi tylko o kontakty, o nic innego, nasz swiat opiera sie na kontaktach. Oni takze poprosza cie o cos pewnego dnia, a ty nie odmowisz i pomozesz temu, kto kiedys ci pomogl, i tak z biegiem czasu twoja siec kontaktow rozprzestrzeni sie na cala kule ziemska, poznasz wszystkich, ktorych potrzebujesz znac, a twoje wplywy wciaz beda rosly. -Moge ci przeciez odmowic, nie zrobic tego, o co mnie prosisz. -Oczywiscie. Bank Przyslug to inwestycja ryzykowna, tak jak kazdy inny bank. Nie oddasz mi przyslugi, o ktora cie poprosilem, bo w twoim mniemaniu pomoglem ci, gdyz na to w pelni zaslugiwales, jestes najlepszy i wszyscy powinni chylic czolo przed twoim talentem. W porzadku, podziekuje ci i poprosze kogos innego, czyje konto zasilalem, lecz od tej chwili wszyscy beda juz wiedziec, chociaz nic nie zostanie powiedziane wprost, ze nie zaslugujesz na zaufanie. Mozesz zdobyc pozycje, ale nie tak wysoka, jak bys chcial. W pewnym momencie twoja kariera zacznie powoli przygasac, dotrzesz do polmetka, ale nie do mety, bedziesz na wpol zadowolony, na wpol smutny, ani spelniony, ani sfrustrowany. Ani goracy, ani zimny, bedziesz letni, a ewangelista w swietej ksiedze mowi: "Skoro jestes letni, chce cie wyrzucic z mych ust". Wydawca czesto zasila kontaktami moje konto w Banku Przyslug. Moje ksiazki przetlumaczono na francuski i, zgodnie z tradycja tego kraju, cudzoziemiec jest dobrze przyjety. Powiem wiecej: cudzoziemiec odnosi sukces! Dziesiec lat pozniej mam ogromne mieszkanie z widokiem na Sekwane, czytelnicy mnie uwielbiaja, a krytycy nienawidza (podziwiali mnie, dopoki nie sprzedalem pierwszych stu tysiecy egzemplarzy, czyli przestalem byc "niezrozumianym geniuszem"). Zawsze na czas splacam dlugi, a wkrotce sam zaczynam pozyczac - kontakty. Moje wplywy rosna. Ucze sie prosic i ucze sie robic to, o co inni mnie poprosza. Ester dostaje pozwolenie na prace, pisze do francuskiej prasy. Mimo zwyczajnych konfliktow, jakie zdarzaja sie w kazdym malzenstwie, jestem szczesliwy. Pierwszy raz w zyciu dociera do mnie, ze wszystkie moje poprzednie rozczarowania milosne i porazki malzenskie nie mialy nic wspolnego z moimi partnerkami, ale braly sie z mojego wlasnego rozgoryczenia. Ester zrozumiala i uswiadomila mi prosta sprawe: zeby ja spotkac, musialem najpierw spotkac sie z samym soba. Zyjemy razem od osmiu lat, uwazam, ze jest kobieta mojego zycia i chociaz od czasu do czasu (prawde mowiac, dosyc czesto) zdarza mi sie w kims zadurzyc, nigdy nie zaswitala mi w glowie mysl o rozwodzie. Nie pytam, czy ona wie o moich romansach. A ona nigdy nie robi mi na ten temat zadnych wymowek. Dlatego jestem bardzo zaskoczony, kiedy pewnego dnia po wyjsciu z kina Ester oznajmia mi, ze poprosila w redakcji, by wyslali ja do Afryki na reportaz z wojny domowej. -Co takiego?! -Chce zostac korespondentka wojenna. -Chyba oszalalas?! Po co ci to? Masz prace, o jakiej zawsze marzylas. Dobrze zarabiasz, chociaz tak naprawde nie musisz pracowac. Masz wszystkie potrzebne kontakty w Banku Przyslug, masz talent i uznanie srodowiska. -Powiedzmy, ze musze troche pobyc sama. -To z mojego powodu? -Razem budujemy nasze zycie, kocham mojego mezczyzne i on mnie kocha, choc nie jest najwierniejszym z mezow. -Nigdy wczesniej nie robilas mi z tego powodu wyrzutow. -Bo nie ma to dla mnie szczegolnego znaczenia. Co to jest wiernosc? Poczucie, ze posiadam na zawsze czyjes cialo i dusze? A ty sadzisz, ze przez te wszystkie wspolnie spedzone lata nigdy nie przespalam sie z zadnym innym mezczyzna? -Nie obchodzi mnie to. Nie chce nic o tym wiedziec. Nie chce o tym rozmawiac. -I ja nie chce. -A wiec o co chodzi z ta wojna na zapomnianym przez Boga krancu swiata? -Po prostu musze. Powiedzialam juz, ze musze jechac. -Czego ci tu brakuje? -Mam wszystko, czego pragnie kazda kobieta. -A wiec co jest nie tak? -Wlasnie to. Mam wszystko, ale nie jestem szczesliwa. I jest wielu takich jak ja. Przez te lata zrobilam wywiady z tlumem ludzi: bogatych i biednych, wplywowych i zrezygnowanych. W ich oczach widzialam nieskonczona gorycz. Smutek nie zawsze uswiadomiony, ale zawsze obecny, niezaleznie od tego, co mi mowili. Sluchasz mnie? -Slucham. I zastanawiam sie. A wiec, twoim zdaniem, nikt nie jest szczesliwy? -Niektorzy wydaja sie szczesliwi, po prostu nie mysla o tym. Inni snuja plany na przyszlosc: wyjde za maz, bede miec dom, dwojke dzieci, domek na wsi. I poki pochlania ich realizacja tych planow, sa jak byki wpatrzone w toreadora: reaguja instynktownie, pra do przodu, na oslep. Zdobywaja samochod, czasem nawet ferrari, sadza, ze to jest sens zycia i nigdy nie zadaja sobie pytan. Ale pomimo wszystko w ich oczach odbija sie smutek duszy, z ktorego nawet nie zdaja sobie sprawy. A ty jestes szczesliwy? -Nie wiem. -Nie moge powiedziec, ze wszyscy sa nieszczesliwi. Wiem, ze sa bez przerwy zajeci; haruja po godzinach, wychowuja dzieci, dbaja o wspolmalzonka, ubiegaja sie o dyplomy, walcza o kariere, snuja plany na przyszlosc, zastanawiaja sie, co trzeba kupic, co trzeba miec, zeby nie czuc sie gorszym, i tak dalej. Szczerze mowiac, niewiele osob wyznalo mi wprost: "Jestem nieszczesliwy". Wiekszosc zapewniala: "Mam sie swietnie, osiagnalem wszystko, co chcialem". Wtedy pytalam: "Co takiego czyni cie szczesliwym?", i slyszalam w odpowiedzi: "Mam wszystko, co mozna sobie wymarzyc - rodzine, dom, prace, zdrowie". Drazylam wiec dalej: "Czy zatrzymales sie kiedys, zeby pomyslec, czy o to tylko w zyciu chodzi?". "Tak, tylko o to chodzi" - zapewniali. "A wiec sens zycia to praca, rodzina, dzieci, ktore urosna i pewnego dnia odejda, zona czy maz, ktorzy z biegiem lat staja sie bardziej przyjaciolmi niz kochankami, praca, ktora skonczy sie pewnego dnia. I co wtedy zrobisz?". Odpowiedzi nie ma. Zmieniaja temat. Tak naprawde odpowiadaja: "Kiedy moje dzieci dorosna, kiedy moja zona czy moj maz stanie sie bardziej przyjacielem niz namietnym kochankiem, kiedy przejde na emeryture, wreszcie bede mial czas, zeby robic to, o czym zawsze marzylem: wyrusze w podroz". Pytanie: "Przeciez powiedziales, ze jestes teraz szczesliwy. Czy nie robisz tego, o czym zawsze marzyles?". Wtedy mowia, ze sa bardzo zajeci, i zmieniaja temat. Jesli nie daje za wygrana, zawsze w koncu przyznaja, ze czegos jednak im brak. Wlasciciel firmy nie zrobil jeszcze interesu zycia, gospodyni domowa chcialaby miec wiecej niezaleznosci albo pieniedzy, zakochany boi sie, ze straci dziewczyne, absolwent uczelni zadaje sobie pytanie, czy to on wybral kariere, czy raczej ktos wybral za niego, dentysta wolalby byc piosenkarzem, piosenkarz politykiem, polityk pisarzem, a pisarz rolnikiem. I nawet kiedy spotykalam kogos, kto robil to, co chcial, on tez mial smutek na dnie serca. Nie znalazl spokoju. A wiec zapytam jeszcze raz: czy ty jestes szczesliwy? -Nie. Mam ukochana zone, wymarzona prace. Wolnosc, ktorej zazdroszcza mi wszyscy przyjaciele. Podroze, zaszczyty, komplementy. Ale jest cos... -Co takiego? -Mysle, ze kiedy sie zatrzymuje, to moje zycie traci sens. -Nie mozesz sie rozluznic, spojrzec na Paryz, wziac mnie za reke i powiedziec: mam to, czego chcialem, a teraz cieszmy sie czasem, ktory nam pozostal? -Moge popatrzec na Paryz i wziac cie za reke, ale nie moge tak powiedziec. -Dam glowe, ze na ulicy, ktora teraz idziemy, wszyscy czuja to samo. Spojrz na te elegancka pania, co wlasnie nas minela. Dzien za dniem probuje zatrzymac czas, wciaz pilnuje swojej wagi, bo wierzy, ze od niej zalezy milosc. Popatrz na te pare z dwojka dzieci po tamtej stronie ulicy. Przezywaja momenty prawdziwego szczescia, kiedy wychodza razem na spacer, ale podswiadomosc nie daje im spokoju. Boja sie, ze moga stracic posade, zachorowac, a ubezpieczalnia nie wywiaze sie z umowy, ze dziecko wpadnie pod samochod. Gdy probuja sie bawic, mysla jednoczesnie, jak uniknac tragedii, jak uchronic sie przed swiatem. -A ten kloszard na rogu? -Nie wiem, nigdy nie rozmawialam z zadnym kloszardem. On uosabia nieszczescie, ale jego oczy, jak zreszta oczy wszystkich zebrakow, wydaja sie cos ukrywac. Smutek jest tutaj tak ostentacyjny, ze az trudno w niego uwierzyc. -Czego wiec nam brakuje? -Nie mam pojecia. Przegladam gazety, czytam wywiady ze slawami, wszyscy sa usmiechnieci i zadowoleni. Ale poniewaz zyje pod jednym dachem ze slawnym czlowiekiem, wiem, ze to tylko pozory. Wszyscy sa promienni i rozesmiani tylko w tej chwili, do zdjecia, ale w nocy albo nad ranem to juz zupelnie inna historia. "Co mam zrobic, zeby nadal o mnie pisali?", "Jak ukryc, ze nie stac mnie na dotychczasowe luksusy?", "Jak zwiekszyc moje bogactwo i sprawic, zeby bardziej rzucalo sie w oczy?", "Aktorka, z ktora na tym zdjeciu smiejemy sie na bankiecie, moze jutro podkrasc mi role! Czy jestem lepiej ubrana niz ona? Po co sie do siebie wdzieczymy, skoro tak naprawde sie nie znosimy?", "Dlaczego sprzedajemy szczescie czytelnikom, skoro sami jestesmy gleboko nieszczesliwymi niewolnikami slawy?". -Nie jestesmy niewolnikami slawy. -Nie wpadaj w paranoje, nie mowie o nas. -Wiec jak sadzisz, o co w tym wszystkim chodzi? -Kilka lat temu przeczytalam w ksiazce bardzo ciekawa historie. Przypuscmy, ze Hitler wygral druga wojne swiatowa, zlikwidowal wszystkich Zydow i przekonal swoj narod, ze naprawde nalezy do wyzszej rasy. Podreczniki historii zostaja napisane od nowa i sto lat pozniej potomkowie Hitlera wykanczaja Indian. Po trzystu latach dziesiatkuja Murzynow. Po pieciu stuleciach potezna machina wojenna usuwa z powierzchni ziemi rase zolta. Ksiazki historyczne wspominaja wprawdzie o dawnych bitwach z barbarzyncami, ale nikt nie czyta ich uwaznie, bo co to kogo obchodzi. Tak wiec dwa tysiace lat po narodzinach faszyzmu w pewnym barze w Tokio - juz od niemal pieciu wiekow zamieszkanym przez wysokich blekitnookich blondynow - Hans i Fritz pija piwo. W pewnym momencie Hans pyta Fritza: "Czy myslisz, ze zawsze tak bylo?". "To znaczy jak?" - dopytuje sie Fritz. "Czy swiat zawsze tak wygladal?". "Pewnie ze tak. Przeciez tego uczyli nas w szkole". "No jasne, nie wiem, po co zadaje tak idiotyczne pytania", mowi Hans. Koncza piwo, zaczynaja rozmawiac o czyms innym i zapominaja o temacie. -Nie musisz wybiegac w tak odlegla przyszlosc, wystarczy cofnac sie o dwa tysiace lat. Czy jestes w stanie otaczac czcia gilotyne, szubienice, krzeslo elektryczne? -Wiem, do czego zmierzasz, do krzyza, najokrutniejszej tortury wymyslonej przez czlowieka. Pamietam, przeczytalam kiedys u Cycerona, ze byla to "kara potworna", powodujaca smierc w straszliwych meczarniach. A dzisiaj ludzie nosza krzyz na szyi, wieszaja go na scianach, wielbia jako symbol religijny. Zapomnieli, ze bylo to przeciez narzedzie tortur. -Albo cos takiego: potrzeba bylo dwustu piecdziesieciu lat, nim ktos uznal, ze pora skonczyc z poganskimi obrzedami, ktore odbywaly sie podczas zimowego przesilenia, kiedy Slonce jest najdalej od Ziemi. Apostolowie i ich nastepcy, pochlonieci niesieniem Jezusowego przeslania, nie przejmowali sie natalis invict Solis, swietem narodzin Mitry, boga slonca, ktore przypadalo dwudziestego piatego grudnia. Az pewien biskup orzekl, ze to swieto jest zagrozeniem dla wiary chrzescijanskiej, i gotowe! Dzisiaj mamy msze, jaselka, prezenty, kazania, plastikowe dzieciatka w drewnianych zlobkach i jestesmy przekonani, swiecie przekonani, ze tego dnia narodzil sie Chrystus! -Mamy tez choinke. Czy wiesz, skad sie wziela? -Nie mam pojecia. -Swiety Bonifacy postanowil "schrystianizowac" rytual odprawiany ku czci malego Odyna. Raz do roku plemiona germanskie kladly wokol debu prezenty, ktore dzieci musialy odnalezc. Wierzono, ze w ten sposob sprawia radosc poganskiemu bostwu. -Wrocmy do historii Hansa i Fritza. A wiec uwazasz, ze nasza kultura, stosunki miedzy ludzmi, nasze pragnienia, zdobycze cywilizacji, to wszystko jest owocem zle opowiedzianej historii? -Przeciez kiedy pisales o drodze do Santiago, doszedles do tego samego wniosku. Wczesniej sadziles, ze tylko garstka wybrancow ma dostep do magicznych symboli. Dzisiaj juz wiesz, ze ich znaczenie znamy wszyscy - nawet jesli je zapomnielismy. -Coz z tego, ze to wiemy? Ludzie robia wszystko, zeby sobie nie przypomniec, zeby nie przyjac do wiadomosci ogromnego potencjalu magii, ktory w nich drzemie. Bo to by zachwialo rownowaga ich uporzadkowanego swiata. -Mimo to wszyscy przeciez mamy te zdolnosc, nie sadzisz? -Oczywiscie. Tylko brakuje nam odwagi, zeby podazac za marzeniami, za znakami. Moze stad bierze sie ten smutek? -Nie wiem. I nie twierdze, ze caly czas jestem nieszczesliwa. Kocham ciebie, uwielbiam moja prace, dobrze sie bawie. Ale od czasu do czasu czuje gleboki smutek, pomieszany niekiedy z poczuciem winy albo ze strachem. To wrazenie mija, powraca i znow mija. Tak jak nasz Hans, zadaje sobie pytanie, a nie znajdujac odpowiedzi, po prostu zapominam. Moglabym ratowac glodujace dzieci, zalozyc towarzystwo ochrony delfinow, probowac zbawiac swiat w imie Jezusa, robic cokolwiek, co daloby mi poczucie, ze jestem uzyteczna, ale nie chce. -To skad ten pomysl, zeby jechac na wojne? -Bo mysle, ze na wojnie czlowiek dotyka jakiejs granicy. Nazajutrz moze zginac. A kto zyje na granicy, staje sie innym czlowiekiem. -Chcesz odpowiedziec na pytanie Hansa? -No wlasnie. Dzisiaj, w tym pieknym apartamencie Bristolu, z wieza Eiffla rozblyskujaca na piec minut za kazdym razem, kiedy zegar wybije kolejna godzine, z zakorkowana butelka wina, z pusta paczka po papierosach, z ludzmi witajacymi mnie, jak gdyby nic sie nie stalo, sam sobie zadaje pytanie: Czy to wszystko zaczelo sie tamtego wlasnie dnia, po wyjsciu z kina? Czy musialem pozwolic jej wyjechac na poszukiwanie zle opowiedzianej historii? Czy raczej powinienem byl byc bardziej stanowczy, kazac jej zapomniec o calej sprawie, bo przeciez byla moja zona, a ja potrzebowalem jej obecnosci i wsparcia? Bzdury! Tak samo wiedzialem wtedy, jak wiem teraz, ze moglem tylko pogodzic sie z jej decyzja. Gdybym postawil sprawe na ostrzu noza i powiedzial: "Wybieraj, albo ja, albo twoj szalony pomysl z wyjazdem na wojne", zaprzepascilbym wszystko, co Ester dla mnie zrobila. Nawet jesli nie przekonala mnie do swoich racji - do tego, ze trzeba jechac na poszukiwanie "zle opowiedzianej historii" - doszedlem do wniosku, ze potrzebowala troche wolnosci, przestrzeni, silnych wrazen. Coz w tym zlego? Tak wiec zgodzilem sie - zaznaczajac przy tym, ze zaciaga ogromny dlug w Banku Przyslug (jesli sie nad tym zastanowic, bylo to groteskowe). Przez dwa lata Ester sledzila z bliska rozne konflikty zbrojne, zmieniajac kontynenty czesciej niz buty. Za kazdym razem kiedy wracala, sadzilem, ze da sobie z tym spokoj. Przeciez w koncu zateskni za przyzwoitym jedzeniem, za lazienka, kinem czy teatrem. Pytalem, czy znalazla wreszcie odpowiedz na pytanie Hansa, ale zawsze odpowiadala, ze jest juz na dobrej drodze - a ja musialem sie tym zadowolic. Czasem spedzala wiele miesiecy daleko od domu i wbrew temu, co mowi "urzedowa historia malzenstwa" (zaczynam juz uzywac jej terminologii), dlugie rozlaki wzmacnialy nasza milosc, uzmyslawialy nam, jak bardzo jestesmy dla siebie wazni. Nasz zwiazek, ktory, jak mi sie wydawalo, osiagnal swoj punkt idealny w chwili, gdy przeprowadzilismy sie do Paryza, teraz byl swietny. Jesli dobrze zrozumialem, Michaila poznala, kiedy szukala tlumacza, ktory jezdzilby z nia po Azji Srodkowej. Na poczatku mowila o nim z wielkim entuzjazmem: ktos wrazliwy, kto widzial swiat taki, jaki jest naprawde, a nie taki, jak nam wmawiano, ze byc powinien. Byl o piec lat mlodszy od niej, ale mial doswiadczenia, ktore Ester nazywala "magicznymi". Sluchalem cierpliwie i uprzejmie, jak gdyby ten mlody czlowiek i jego pomysly bardzo mnie interesowaly, ale tak naprawde bylem myslami gdzie indziej, mialem glowe wypelniona robota, pomyslami na nowa powiesc, ripostami dla dziennikarzy i wydawcow, sposobami na uwiedzenie kobiety, ktora wydawala sie mna akurat zainteresowana, planami podrozy zwiazanych z promocja moich ksiazek. Nie wiem, czy ona to zauwazyla, ale ja nie zauwazylem, ze Michail stopniowo zacieral sie w naszych rozmowach, a wreszcie zniknal z nich zupelnie. Natomiast Ester zaczela sie zachowywac coraz bardziej ostentacyjnie. Kiedy byla w Paryzu, coraz czesciej wychodzila z domu wieczorami, twierdzac za kazdym razem, ze przygotowuje reportaz o kloszardach. Przyszlo mi do glowy, ze ma romans. Przez tydzien bilem sie z myslami, czy powinienem wyrazic podejrzenia, czy raczej udawac, ze nic sie nie dzieje. Postanowilem to zignorowac, wychodzac z zalozenia, ze "czego oczy nie widza, tego sercu nie zal". Wydawalo mi sie absolutnie niemozliwe, zeby mogla mnie opuscic - wlozyla wiele trudu, by pomoc mi stac sie tym, kim jestem, nie wyrzeknie sie tego wszystkiego dla jakiejs przelotnej namietnosci. Gdyby tak naprawde obchodzil mnie swiat Ester, powinienem byl zapytac chociaz raz, co sie stalo z jej tlumaczem, jego "magiczna" wrazliwoscia. Powinienem byl zaniepokoic sie ta cisza, tym brakiem informacji. Powinienem byl ja poprosic, zeby choc raz zabrala mnie na swoj "reportaz o kloszardach". Kiedy od czasu do czasu pytala, czy interesuje mnie jej praca, mialem zawsze jedna odpowiedz: "Oczywiscie, ze mnie interesuje, ale nie chce sie wtracac. Chce, zebys swobodnie spelniala swoje marzenia zgodnie z twoim wyborem, tak jak ty pomoglas mi zrealizowac moje". Co bylo w gruncie rzeczy objawem totalnego braku zainteresowania. Ale poniewaz ludzie zawsze wierza w to, w co chca wierzyc, Ester zadowalala sie moja odpowiedzia. Znowu przypominaja mi sie slowa inspektora policji, kiedy wypuszczal mnie z aresztu: Jest pan wolny. Co to jest wolnosc? Co znaczyla wolnosc dla Ester? Wiedziec, ze twoj maz nie interesuje sie tym, co robisz? Czuc sie samotna, nie miec sie z kim podzielic najintymniejszymi uczuciami, bo mezczyzna, ktorego poslubilas, jest skoncentrowany tylko i wylacznie na swojej pracy, na swojej waznej, wspanialej, trudnej karierze? Spogladam znowu na wieze Eiffla. Minela kolejna godzina, bo wieza znowu blyszczy, jakby byla wysadzana diamentami. Nie wiem, ile razy juz rozblysla, odkad tu siedze przy oknie. Wiem tylko, ze w imie wolnosci naszego malzenstwa nie zrozumialem, ze Michail zniknal z opowiesci mojej zony... ...by pojawic sie w jakims barze i zniknac znowu, tym razem zabierajac Ester ze soba, a ze slawnego pisarza zrobic typa podejrzanego o zbrodnie. Albo, co gorsza, porzuconego mezczyzne. Pytanie Hansa W Buenos Aires Zahirem jest pospolita dwudziesto-centowa moneta. Ktos zyletka lub scyzorykiem wydrapal na niej litery NT i cyfre dwa. Po drugiej stronie wybita jest data: 1929. (W Gudzaracie, w koncu osiemnastego wieku, Zahirem byl tygrys; na Jawie niewidomy z meczetu w Surakarcie, ukamienowany przez wiernych; w Persji astrolabium, ktore Nadir Shah kazal wrzucic na dno morza; w wiezieniach Mahdiego, okolo 1892 roku, malenka busola, ktorej dotknal Rudolf Carl von Slatin przez strzepek turbanu...). Rok pozniej budze sie ze wspomnieniem opowiadania Jorge Luisa Borgesa: o czyms, co raz dotkniete albo ujrzane, nigdy nie moze zostac zapomniane i zajmuje wszystkie mysli, doprowadzajac cie do obledu. Moj Zahir to nie romantyczne metafory ze slepcami, busolami, tygrysem czy moneta. Moj Zahir ma imie. Nazywa sie Ester. Wkrotce po tym, jak mnie aresztowali, moje nazwisko trafilo na okladki brukowcow. Na poczatku zarzucali mi morderstwo, ale w obawie przed procesem konczyli zawsze "stwierdzeniem", ze zostalem uniewinniony (uniewinniony? przeciez nawet nie bylem oskarzony!). Badali, czy gazeta sie sprzedawala (a sprzedawala sie, bo bylem slawnym pisarzem, wszyscy chcieli wiedziec, jak czlowiek, ktory tyle pisze o duchowosci, mogl ukryc swoja mroczna strone). Wtedy dziennikarze przypuszczali nowy atak, stwierdzajac, ze moja zona uciekla, bo miala dosc moich skokow w bok. Jakas niemiecka gazeta posunela sie nawet do sugestii, ze bylem zwiazany z pewna mlodsza o dwadziescia lat piosenkarka, ktora wyznala, ze spotkala sie ze mna w Oslo (co bylo prawda, ale spotkanie odbylo sie w ramach Banku Przyslug - poprosil mnie o to przyjaciel, ktory zreszta byl z nami podczas tej jedynej wspolnej kolacji). Piosenkarka powiedziala, ze do niczego miedzy nami nie doszlo (jesli nie doszlo, to po co umiescili nasze zdjecie na okladce?) a przy okazji zareklamowala swoja nowa plyte. Wykorzystala mnie oraz gazete dla wlasnej reklamy i do dzis nie wiem, czy kleska, jaka poniosla na rynku muzycznym, to efekt tego typu taniej promocji (plyta nie byla najgorsza, jednak nieprzychylne recenzje w prasie ja zniszczyly). Ale skandal wokol znanego pisarza nie trwal dlugo. W Europie, a w szczegolnosci we Francji niewiernosc nie tylko jest dopuszczalna, lecz po cichu wrecz podziwiana. Nikomu sie nie podoba, jak w gazetach pisza o niemilej przygodzie, ktora moglaby sie przydarzyc jemu samemu. Temat zszedl wiec z okladek gazet, ale wciaz krazyly rozne pogloski: porwanie, ucieczka z domu z powodu zlego traktowania (zdjecie kelnera, ktory mowi, ze czesto sie klocilismy; pamietam, rzeczywiscie ktoregos dnia wsciekle klocilem sie na jego oczach z Ester o pewnego poludniowoamerykanskiego pisarza; miala o nim zupelnie inne zdanie niz ja). Pewien angielski brukowiec utrzymywal - chociaz bez specjalnego oddzwieku - ze moja zona zeszla do podziemia, bo popiera terrorystyczna organizacje islamska. Ale na tym swiecie pelnym zdrad, rozwodow, morderstw, zamachow juz po miesiacu cala sprawa poszla w niepamiec. Dlugoletnie doswiadczenie nauczylo mnie, ze tego typu rewelacje nigdy nie mialy wplywu na moich wiernych czytelnikow (raz cos takiego juz sie zdarzylo, kiedy pewien dziennikarz oznajmil w argentynskiej telewizji, ze ma "dowody" na to, iz romansowalem potajemnie w Chile z przyszla pierwsza dama tego kraju - a jednak moje ksiazki nie schodzily z list bestsellerow). Sensacje, jak mawial pewien amerykanski artysta, sa po to, zeby trwaly nie dluzej niz kwadrans. Ja mialem na glowie inne zmartwienia - uporzadkowac swoje zycie, spotkac nowa milosc, pisac nastepne ksiazki, ukryc gdzies na granicy miedzy miloscia i nienawiscia wszelkie wspomnienie o mojej zonie, a raczej - musze wreszcie pogodzic sie z tym faktem - o mojej bylej zonie. Moje przewidywania z owego wieczoru w hotelu Bristol czesciowo byly trafne. Na poczatku w ogole nie wychodzilem z domu, nie wiedzialem, jak rozmawiac z przyjaciolmi, jak spojrzec im w oczy i powiedziec, ot tak, po prostu: "Zona mnie zostawila i odeszla z mlodszym". Kiedy spotykalismy sie wieczorami, wszyscy zachowywali sie bardzo taktownie, ale po kilku kieliszkach wina sam czulem sie w obowiazku poruszyc te niewygodna kwestie - tak jakbym potrafil czytac w ich myslach, jakbym sadzil, ze nie maja zadnych innych zmartwien na glowie poza tym, by sie dowiedziec co u mnie, ale sa na tyle dobrze wychowani, zeby o nic nie pytac. W zaleznosci od mojego nastroju Ester byla albo swieta, ktora rzeczywiscie zaslugiwala na lepszy los, albo podstepna zdrajczynia, ktora wpakowala mnie w takie tarapaty, ze zaczalem uchodzic za przestepce. Przyjaciele, znajomi, wydawcy, ci, ktorzy siedzieli ze mna przy stole na licznych przyjeciach, gdzie musialem bywac, poczatkowo sluchali mnie z pewna ciekawoscia. Wkrotce jednak zauwazylem, ze probuja delikatnie zmieniac temat - ten przestal byc atrakcyjny; lepiej porozmawiac o aktorce zamordowanej przez piosenkarza albo o nastolatce, ktora opowiedziala w ksiazce swoje romanse ze znanymi politykami. Pewnego dnia w Madrycie zdalem sobie sprawe, ze zaproszenia na bankiety nie przychodza juz tak czesto jak kiedys. Wprawdzie wyrzucanie z siebie tych wszystkich uczuc, obwinianie Ester lub uzalanie sie nad soba przynosilo mi ulge, ale zaczynalem rozumiec, ze stalem sie kims gorszym niz zdradzony maz. Stalem sie nudziarzem, ktorego lepiej omijac wielkim lukiem. Od tej pory postanowilem cierpiec w milczeniu i zaproszenia znowu przepelnialy moja skrzynke na listy. Ale Zahir, o ktorym na poczatku myslalem z czuloscia badz irytacja, wciaz rosl mi w sercu. Zaczalem szukac Ester w kazdej kobiecie, ktora spotykalem. Widzialem ja w barach, kinach, na przystankach autobusowych. Kilka razy kazalem kierowcy taksowki zatrzymac sie na srodku ulicy albo sledzic kogos, dopoki nie przekonalem sie, ze to nie ta, ktorej szukam. Poniewaz Zahir zawladnal calym moim umyslem, musialem znalezc antidotum, ktore uratowaloby mnie przed depresja. Bylo tylko jedno rozwiazanie: znalezc sobie kogos. Poznalem trzy lub cztery kobiety, ktore mnie pociagaly. W koncu zainteresowalem sie Marie, trzydziestopiecioletnia francuska aktorka mieszkajaca w Mediolanie. Tylko ona nie mowila mi glupot w stylu: "Podobasz mi sie jako mezczyzna, a nie jako osoba, ktora wszyscy chcieliby poznac", "Wolalabym, zebys nie byl slawny" albo jeszcze gorzej: "Nie interesuja mnie twoje pieniadze". Tylko ona umiala szczerze cieszyc sie moim sukcesem, bo sama byla slawna i wiedziala, ile slawa kosztuje. Popularnosc jest jak afrodyzjak. Byc z mezczyzna, ktory wybral wlasnie ja, choc mogl wybrac wiele innych - to schlebialo jej ego. Zaczelismy pokazywac sie razem na balach i przyjeciach. Snuto domysly na temat naszego romansu, ale ani ja, ani ona nie potwierdzalismy i nie zaprzeczalismy. Stalismy sie wiec tematem najswiezszych plotek i paparazzim nie pozostawalo nic innego, jak tylko czekac na slynny pocalunek. Nigdy sie nie doczekali, bo obydwoje uwazalismy takie afiszowanie sie za zbyt prostackie. Ona krecila filmy, ja mialem swoja prace. Kiedy tylko moglem, lecialem do Mediolanu, kiedy indziej ona odwiedzala mnie w Paryzu. Bylismy sobie bliscy, ale niezalezni od siebie. Marie udawala, ze nie wie, co dzieje sie w moim sercu, ja udawalem, ze nie wiem, co dzieje sie w jej (zywila niespelniona milosc do zonatego sasiada, chociaz kobieta taka jak ona mogla miec kazdego mezczyzne). Bylismy przyjaciolmi, kumplami, bawily nas te same programy w telewizji, powiedzialbym nawet, ze laczyl nas szczegolny rodzaj milosci, innej niz to, co ja czulem do Ester, a Marie do swego zonatego sasiada. Zaczalem znowu spotykac sie z czytelnikami, przyjmowalem zaproszenia na konferencje i bale dobroczynne, pisalem artykuly, wystepowalem w telewizji, w programach debiutujacych artystow. Robilem wszystko oprocz tego, co powinienem byl robic: pisac ksiazke. Ale to mnie nie obchodzilo, w glebi ducha uwazalem, ze moja kariera pisarska dobiegla konca, bo tej, ktorej zawdzieczam poczatek, nie ma juz ze mna. Przezylem moje marzenie najintensywniej, jak moglem, dotarlem do miejsca, gdzie niewielu udalo sie dotrzec, teraz moge spedzic reszte zycia na zabawie. Tak myslalem kazdego ranka. Po poludniu docieralo do mnie, ze jedyna rzecza, ktora chce robic, jest pisanie. Kiedy przychodzil wieczor, od nowa probowalem przekonac sam siebie, ze juz spelnilo sie moje marzenie i powinienem zaczac nowy rozdzial zycia. Nastepny rok byl blogoslawionym rokiem kompostelanskim, ktory jest obchodzony zawsze, ilekroc dwudziesty piaty lipca, dzien swietego Jakuba, przypada w niedziele. Wtedy specjalne drzwi w miejscowej katedrze sa otwarte przez trzysta szescdziesiat piec dni w roku. Wedlug tradycji na tego, kto wejdzie do katedry przez te drzwi, splynie szczegolne blogoslawienstwo. W Hiszpanii odbywalo sie z tej okazji wiele uroczystosci, a poniewaz czulem ogromna wdziecznosc z powodu pielgrzymki, jaka kiedys tu odbylem, postanowilem wziac udzial przynajmniej w jednym wydarzeniu - w konferencji, ktora odbywala sie w styczniu w Kraju Baskow. Zeby uciec od rutyny - probowac pisac ksiazke/pojechac na przyjecie/na lotnisko/odwiedzic Marie w Mediolanie/kolacja/hotel/lotnisko/Internet/lotnisko/ wywiad/lotnisko - postanowilem pojechac tam samochodem, sam, tysiac czterysta kilometrow. Wszystkie miejsca - nawet te, gdzie nigdy wczesniej nie bylem - przypominaja mi o moim Zahirze. Mysle, ze Ester chcialaby zobaczyc to wszystko, zjesc obiad w tej restauracji, przejsc sie tym brzegiem rzeki. Zatrzymuje sie na nocleg w Bayonne i przed pojsciem spac wlaczam telewizor. Widze, jak jakies piec tysiecy ciezarowek utknelo na granicy miedzy Francja i Hiszpania z powodu gwaltownej i niespodziewanej zamieci snieznej. Nazajutrz budze sie z mysla o powrocie do Paryza. Mam doskonala wymowke, zeby odwolac spotkanie, organizatorzy na pewno zrozumieja. Drogi sa nieprzejezdne, a na dodatek oblodzone, zarowno wladze francuskie, jak i hiszpanskie doradzaja pozostanie w domu w ten weekend, bo jazda jest bardzo niebezpieczna. Sytuacja na drogach pogorszyla sie od ubieglej nocy. Poranny dziennik podaje, ze siedemnascie tysiecy osob jest uwiezionych na innym odcinku autostrady, do akcji ratunkowej wkroczyla obrona cywilna, dostarcza im jedzenie i cieple okrycia, bo paliwo w wielu samochodach juz sie skonczylo i nie dziala ogrzewanie. W hotelu radza mi, ze jesli juz koniecznie musze jechac, jesli to sprawa zycia i smierci, to moge skrecic w waska boczna droge. Ten objazd wydluzy moja podroz o jakies dwie godziny i nie ma zadnej gwarancji, ze trasa bedzie przejezdna. Ale instynktownie ruszam dalej. Cos pcha mnie naprzod, na sliski asfalt, w wielogodzinne korki. Moze to nazwa miasta: Wiktoria. Moze mysl, ze przywykly do komfortu, stracilem zdolnosc do improwizacji w sytuacjach kryzysowych. Moze entuzjazm ludzi, ktorzy probuja wlasnie odbudowac kilkusetletnia katedre i zeby zwrocic na to uwage szerszej publicznosci, zaprosili na prelekcje kilku znanych pisarzy. A moze to, co mowili niegdys zdobywcy Ameryki: "Musimy zeglowac, nie musimy zyc". A wiec zegluje. Po wielu godzinach docieram zestresowany do Wiktorii, gdzie czekaja na mnie ludzie jeszcze bardziej zdenerwowani niz ja. Mowia, ze od trzydziestu lat nie bylo takich opadow sniegu, dziekuja mi za poswiecenie, ale wracamy do oficjalnego programu i zwiedzania katedry Najswietszej Marii Panny. Mloda dziewczyna, z niezwyklym blaskiem w oczach, zaczyna opowiadac mi historie' katedry. Na poczatku byl tu mur. Potem dobudowano do niego kaplice. Minelo wiele lat i kaplica rozrosla sie w kosciol. Jeszcze jeden wiek i kosciol stal sie gotycka katedra. Katedra miala swoje lata chwaly, potem zaczely sie jakies problemy konstrukcyjne, przez jakis czas byla opuszczona, potem ja odremontowano, znieksztalcajac jej forme. Co pokolenie ktos probowal to naprawic i przywrocic jej pierwotny ksztalt. I tak, przez kolejne stulecia, tu wznoszono jedna sciane, tam rozbierano belkowanie, gdzie indziej dodawano wzmocnienia, odslaniano i zamurowywano witraze. A katedra wciaz stala. Ogladam jej szkielet i roboty w toku. Architekci zapewniaja, ze tym razem znalezli najlepsze rozwiazanie. Wszedzie rusztowania i metalowe wsporniki, wspaniale teorie na temat nastepnych posuniec, krytyka tego, co zrobiono wczesniej. I nagle, idac srodkiem nawy glownej, dokonuje nieslychanego odkrycia: to ja jestem katedra. Kazdy z nas jest katedra. Rosniemy, zmieniamy sie, natrafiamy na slabe punkty, ktore trzeba naprawic, nie zawsze wybieramy najlepsze rozwiazania, ale pomimo wszystko wciaz przemy naprzod, probujemy trzymac pion i padac na kolana nie przed scianami, oknami czy drzwiami, ale przed pusta przestrzenia, ktora jest wewnatrz, przestrzenia, w ktorej czcimy i podziwiamy to, co jest dla nas cenne i wazne. Tak, bez watpienia jestesmy katedra. Ale co takiego znajduje sie w pustej przestrzeni mojej wewnetrznej katedry? Ester, moj Zahir. To ona wypelnia cala przestrzen. To ona jest jedynym powodem, dla ktorego zyje. Rozgladam sie wokol, przygotowuje sie do konferencji i uswiadamiam sobie, dlaczego zmierzylem sie ze sniegiem, korkami i gololedzia na drogach: by przypomniec sobie, ze codziennie musze budowac siebie od nowa, i zeby zrozumiec - po raz pierwszy w zyciu - ze kocham jakas istote ludzka bardziej niz siebie samego. W drodze powrotnej do Paryza - juz przy duzo lepszej pogodzie - wpadam w swego rodzaju trans: nie mysle o niczym, jestem skupiony wylacznie na jezdzie. Kiedy docieram do domu, prosze gosposie, zeby nie wpuszczala nikogo, zeby spala u mnie przez najblizsze kilka nocy, robila mi sniadania, obiady i kolacje. Rozdeptuje modem, ktory pozwala mi laczyc sie z Internetem, niszcze go doszczetnie. Wyrywam telefon ze sciany. Pakuje komorke do koperty, ktora wysylam do mojego wydawcy z prosba, by mi jej nie odsylal, poki sam po nia nie przyjde. Przez caly tydzien co rano spaceruje nad Sekwana, po powrocie zamykam sie na klucz w gabinecie. Tak jakby pod dyktando aniola pisze ksiazke - a raczej list. List do kobiety, ktora kocham i ktora zawsze bede kochal. Moze pewnego dnia ta ksiazka trafi do jej rak, a nawet jesli nie, jestem teraz w zgodzie z samym soba. Przestalem juz walczyc ze swoja zraniona duma, nie szukam Ester na kazdym rogu ulicy, w kazdym kinie i barze, w Marie, w gazetach. Przeciwnie, jestem zadowolony, ze ona zyje. Pokazala mi, ze jestem zdolny do milosci, o jakiej mi sie nawet nie snilo. Pozwalam, by moj Zahir przemienil mnie w swietego albo w szalenca. Czas rozdzierania, czas zszywania, ksiazka, ktorej tytul zaczerpnalem z Ksiegi Koheleta, ukazala sie w koncu kwietnia. W drugim tygodniu maja byla juz na szczycie list bestsellerow. Pisma literackie, ktore nigdy nie byly mi zbyt przychylne, tym razem zdwoily atak. Kilka wycinkow z gazet wkleilem do zeszytu, gdzie od paru lat zbieram recenzje. Wszystkie brzmialy prawie tak samo, tyle ze zmienialy sie tytuly ksiazek. ...i znowu, w naszych burzliwych czasach autor nie mierzy sie z rzeczywistoscia, ale opowiada historie o milosci (tak jakby ludzie mogli zyc bez milosci) ...krotkie zdania, plytki styl (tak jakby dlugie zdania gwarantowaly glebie stylu) ...autor odkryl tajemnice sukcesu - marketing (tak jakbym urodzil sie w kraju o wielkich tradycjach wydawniczych, posiadal fortune i zainwestowal ja w moja pierwsza ksiazke) ....zapewne ta jego powiesc bedzie sie sprzedawala rownie dobrze jak poprzednie, co dowodzi jedynie, ze czlowiek nie jest gotowy, by spojrzec w oczy tragedii, ktora nas otacza (tak jakby wiedzieli, co to znaczy byc gotowym). Ale byly tez inne artykuly, gdzie insynuowano, ze chce zarobic na fali zeszlorocznego skandalu. I rowniez tym razem krytyka przyniosla mi jeszcze wiekszy rozglos. Moi wierni czytelnicy oczywiscie ksiazke kupili, natomiast milosnicy sensacji, ktorzy zdazyli juz zapomniec o tamtej aferze, przypomnieli sobie i tez kupili - z czystej ciekawosci, zeby poznac moja wersje zaginiecia Ester (a poniewaz ksiazka nic o tym nie mowila, byla swego rodzaju hymnem na czesc milosci, zapewne sie rozczarowali i przyznali racje krytykom). Prawa autorskie zostaly natychmiast sprzedane do wszystkich krajow, gdzie wydano moje poprzednie ksiazki. Marie, ktorej dalem tekst do przeczytania, nim jeszcze wyslalem go wydawcy, stanela na wysokosci zadania: zamiast urzadzac sceny zazdrosci albo mowic, ze nie powinienem tak obnazac duszy, zachecala mnie do dalszej pracy i szczerze cieszyla sie moim sukcesem. Czytala wowczas pisma nieznanego mistyka, ktorego slowa przytaczala przy kazdej sposobnosci. -Im bardziej ludzie nas chwala, tym bardziej powinnismy uwazac na to, co robimy. -Krytyka nigdy mnie nie rozpieszczala. -Mowie o czytelnikach. Dostales wiecej listow niz kiedykolwiek wczesniej. W koncu sam uwierzysz, ze jestes lepszy, niz myslales, zgubi cie falszywe poczucie pewnosci siebie. To moze byc bardzo niebezpieczne. -Ale ja naprawde, odkad wrocilem z wizyty w tej katedrze, sadze, ze jestem lepszy, niz myslalem, i to nie ma nic wspolnego z listami od czytelnikow. Odkrylem milosc, choc moze to brzmi absurdalnie. -Wspaniale. To, ze w ogole nie obwiniasz swojej bylej zony ani siebie, podoba mi sie w tej ksiazce najbardziej. -Zrozumialem, ze szkoda na to czasu. -No i swietnie, wszechswiat zajmie sie korygowaniem naszych bledow. -Traktujesz znikniecie Ester jako swego rodzaju "korekte"? -Nie wierze w uzdrawiajaca moc cierpienia czy tragedii. One po prostu stanowia czesc zycia i nie nalezy ich uznawac za kare. Ogolnie rzecz biorac, odbierajac nam to, co najwazniejsze - przyjaciol - wszechswiat pokazuje nam, ze bladzimy. I o ile sie nie myle, to wlasnie ci sie przytrafilo. -Nauczylem sie czegos ostatnio: prawdziwi przyjaciele to ci, ktorzy sa przy tobie, gdy dobrze ci sie wiedzie. Dopinguja cie, ciesza sie z twoich zwyciestw. Falszywi przyjaciele to ci, ktorzy pojawiaja sie tylko w trudnych chwilach, ze smutna mina, niby solidarni, podczas gdy tak naprawde twoje cierpienie jest pociecha w ich nedznym zyciu. Kiedy opuscila mnie Ester, natychmiast osaczylo mnie mnostwo takich "pocieszycieli". Nienawidze tego. -Zgadzam sie w stu procentach. -Jestem wdzieczny, ze pojawilas sie w moim zyciu, Marie. -Za wczesnie na wdziecznosc, nasz zwiazek nie jest jeszcze dosc mocny. Zastanawiam sie nad przeprowadzka do Paryza. A moze ty bys sie przeprowadzil do Mediolanu? Ani mnie, ani tobie nie przeszkodziloby to przeciez w pracy. Ty piszesz w domu, ja jestem w ciaglych rozjazdach. Chcesz zmienic temat, czy mozemy o tym pogadac? -Wole zmienic temat. -No to porozmawiajmy o czyms innym. Napisales odwazna ksiazke. Ale szczerze mowiac, zaskoczylo mnie, ze nie wspominasz w niej w ogole o tym chlopaku. -On mnie nie interesuje. -Oczywiscie, ze cie interesuje. Na pewno od czasu do czasu musisz sie zastanawiac, dlaczego wybrala jego. -Nie zastanawiam sie. -Klamiesz. Ja bardzo chcialabym wiedziec, dlaczego moj sasiad nie rozwiodl sie ze swoja nieciekawa zona, zajeta wiecznie domem, dziecmi, myslaca tylko o tym, zeby obiad byl na stole, a rachunki zaplacone na czas. A skoro ja zadaje sobie takie pytanie, to ty pewnie tez. -Chcesz uslyszec, ze go nienawidze, bo ukradl mi zone? -Nie. Chce uslyszec, ze mu wybaczyles. -Nie jestem w stanie mu wybaczyc. -Wiem, ze to trudne. Ale nie masz wyboru. Jesli tego nie zrobisz, wciaz bedziesz myslal o krzywdzie, ktora ci wyrzadzil, i ten bol nigdy nie minie. Nie mowie, ze masz go pokochac. Nie twierdze, ze masz go odszukac. Nie sugeruje, zebys dopatrywal sie w nim aniola. Przypomnij mi jego imie. Jakies rosyjskie, prawda? -Gwizdze na jego imie. -Widzisz? Nie chcesz nawet wymowic jego imienia. Czy to jakis przesad? -Michail. Prosze bardzo, tak ma na imie. -Energia nienawisci nie zaprowadzi cie donikad. Energia przebaczania, ktora jest wyrazem milosci, moze pozytywnie wplynac na twoje zycie. -Mowisz teraz jak tybetanska mniszka. To piekne w teorii, ale niemozliwe w praktyce. Nie zapominaj, ze bylem juz wiele razy zraniony. -No wlasnie, nosisz w sobie placzacego chlopca, ktory ukrywal przed rodzicami, ze jest najslabszy w szkole. Wciaz masz cechy cherlawego mlodzienca, z ktorym zadna dziewczyna nie chciala chodzic, ktory nigdy nie byl dobry w zadnym sporcie. Ciagle nie mozesz zapomniec o bliznach po krzywdach i niesprawiedliwosciach, ktore cie w zyciu spotkaly. I co ci to daje? -A kto ci powiedzial, ze tak bylo? -Po prostu to wiem. Mozna to wyczytac z twoich oczu. Wciaz uzalasz sie nad soba, bo byles ofiara silniejszych. A moze wrecz przeciwnie, chcesz zmienic sie w msciciela, gotowego uderzyc w tych, ktorzy cie zranili? Nie sadzisz, ze to strata czasu? -Sadze, ze to normalny ludzki odruch. -Owszem, ale to nie jest ani madre, ani rozsadne. Szanuj czas, ktory zostal ci dany na tej ziemi. Pamietaj, ze Bog zawsze ci przebaczal, wiec przebaczaj i ty. Patrzac na tlum ludzi, ktorzy przyszli na moj wieczor autorski w megaksiegarni na Polach Elizejskich, myslalem o tym, ilu z nich mialo takie same przezycia jak ja z moja zona. Bardzo niewielu. Jedna, moze dwie osoby. A mimo to wiekszosc z nich utozsamiala sie z tym, co napisalem w ostatniej ksiazce. Pisanie jest jednym z najbardziej samotnych zajec na swiecie. Raz na dwa lata siadam przed komputerem i zagladam w nieznane morza mojej duszy. Dostrzegam, ze istnieja tam pewne wysepki - nowe pomysly, ktore tylko czekaja, zeby je odkryc. Wiec wsiadam do mojej lodzi, zwanej Slowem, i plyne w strone najblizszej z wysp. Po drodze znosza mnie morskie prady, szaleja wiatry i burze, ale mimo wyczerpania wciaz wiosluje, chociaz wiem, ze zboczylem z kursu i wyspa, do ktorej zmierzalem, zniknela mi z oczu. Nie moge juz jednak zawrocic. Musze plynac dalej albo przyjdzie mi utonac na srodku oceanu. W owej chwili w mojej glowie klebia sie straszliwe mysli, wyobrazam sobie, jak spedzam reszte zycia na odcinaniu kuponow od dawnych sukcesow lub na zgorzknialym krytykowaniu mlodych pisarzy, bo sam nie mam juz weny na nowa ksiazke. A przeciez marzylem o tym, by zostac pisarzem. Musze wiec dalej tworzyc zdania, akapity, rozdzialy, musze pisac az do smierci, nie dac sie sparalizowac przez sukces czy porazke, nie wpasc w zasadzki. Bo inaczej jaki sens bedzie mialo moje zycie? Kupie mlyn gdzies na poludniu Francji i zajme sie uprawianiem ogrodka? Zaczne jezdzic z wykladami, bo mowic jest latwiej, niz pisac? Zmyslnie i tajemniczo wycofam sie ze swiata, zeby zbudowac wokol siebie legende, rezygnujac z wielu codziennych przyjemnosci? Przerazony tymi myslami odkrywam w sobie poklady sily i odwagi, o jakie sam siebie nie podejrzewalem. Dzieki nim zapuszczam sie w nieznane obszary mojej duszy, daje sie poniesc niebezpiecznym pradom i w koncu dobijam do wyspy, do ktorej zmierzalem. Spedzam noce i dni na opisywaniu tego, co widze, zadajac sobie w duchu pytanie, po co wlasciwie to robie. Czy warto sie tak wysilac, skoro nie musze juz nic nikomu udowadniac, skoro osiagnalem juz w zyciu wiecej, niz moglem sobie wymarzyc? Zauwazylem, ze za kazdym razem wszystko odbywa sie wedlug tego samego schematu. Budze sie o dziewiatej rano, zaraz po sniadaniu jestem gotowy, zeby siasc do komputera. Ale najpierw czytam poranne gazety, wychodze na spacer, zagladam do najblizszego baru pogadac ze znajomymi, wracam do domu, zerkam w strone komputera, lecz musze jeszcze wykonac kilka waznych telefonow. Spogladam smetnie na komputer, juz pora obiadu, jem wyrzucajac sobie w duchu, ze powinienem byl pisac juz od jedenastej, ale teraz musze sie chwile zdrzemnac. Budze sie o piatej po poludniu, wlaczam komputer, sprawdzam e-maile i widze, ze Internet nie dziala. Wystarczy wyjsc na chwile, najblizsza kawiarenka internetowa jest o pare krokow od domu, ale czy nie lepiej bedzie napisac choc pare zdan i pozbyc sie tego poczucia winy? Zaczynam z musu, ociagam sie - ale nagle "to" mnie pochlania i juz nie moge sie zatrzymac. Gosposia wola na kolacje, prosze, zeby mi nie przeszkadzala, za godzine znow wola, jestem glodny, ale jeszcze tylko jedna linijka, jedno zdanie, jedna strona. Kiedy siadam do stolu, kolacja dawno wystygla, jem w pospiechu i wracam do komputera - juz nie wiem, dokad zmierzam, wyspa zostala odkryta, cos mnie pcha w glab, natykam sie tam na rzeczy, o ktorych mi sie nie snilo. Pije kawe, potem jeszcze jedna i w koncu o drugiej nad ranem przerywam pisanie, bo ledwie widze na oczy. Klade sie do lozka, jeszcze przez pol godziny robie notatki, ktore moga mi sie przydac w nastepnym rozdziale i ktore zawsze okazuja sie bezuzyteczne - musze po prostu oczyscic umysl przed zasnieciem. Obiecuje sobie solennie, ze nazajutrz zaczne pisac o jedenastej rano. A nastepnego dnia wszystko sie powtarza co do joty - spacer, pogawedka, obiad, drzemka, poczucie winy, gniew z powodu Internetu, ktory nie dziala, pierwsza strona napisana troche na sile... I tak w kolko. Ani sie obejrze, jak mijaja dwa, trzy, cztery, jedenascie tygodni, wiem, ze juz niedlugo skoncze, dopada mnie uczucie pustki, ktore ogarnia tego, kto ubral w slowa to, co byc moze powinien byl zachowac dla siebie. Ale teraz musze juz dotrzec do ostatniego zdania - i docieram. Dawniej, czytajac biografie pisarzy, mialem wrazenie, ze probuja upiekszac swoj zawod, opowiadajac, ze "ksiazka pisze sie sama, a pisarz przelewa ja tylko na papier". Dzisiaj zdaje sobie sprawe, ze to calkowita prawda. Nikt nie wie, dlaczego prad zniosl go na te wlasnie wyspe, a nie na tamta, o ktorej marzyl. Potem zostaje juz tylko obsesyjne poprawianie, skracanie i kiedy nie jestem juz w stanie czytac w kolko tych samych slow, wysylam tekst do wydawcy, ktory go jeszcze raz redaguje i wydaje ksiazke. I zawsze ku mojemu zdziwieniu okazuje sie, ze inni takze poszukiwali tej wyspy i znajduja ja w mojej ksiazce. Jeden opowiada drugiemu, tajemniczy lancuch sie wydluza i to, co pisarzowi wydawalo sie praca samotnika, zamienia sie w pomost, w lodz, ktora dusze wedruja i lacza sie ze soba. Od tej pory nie jestem juz rozbitkiem zagubionym w zywiole oceanu. Odnajduje siebie dzieki moim czytelnikom. Zaczynam rozumiec to, co napisalem, kiedy widze, ze rozumieja to inni, ale nigdy wczesniej. Bywaja takie krotkie, ulotne chwile jak ta, ktora wlasnie nadchodzi, kiedy spogladam w czyjes oczy i wiem, ze nie jestem sam. O ustalonej godzinie zaczynam podpisywac ksiazki. Szybka wymiana spojrzen, a jakie poczucie wspolnoty, radosci, wzajemnego szacunku. Usciski dloni, listy, podarunki, uwagi. Po poltorej godziny prosze o dziesiec minut przerwy, nikt nie protestuje. Moj wydawca (tak sie juz utarlo na moich spotkaniach autorskich) kaze ludziom stojacym w kolejce podac kieliszek szampana (probowalem wprowadzic ten zwyczaj w innych krajach, ale wszyscy twierdza, ze francuski szampan jest za drogi i w koncu czestuje sie czekajacych woda mineralna, co tez jest oznaka szacunku). Wracam do stolika. Dwie godziny pozniej wbrew oczekiwaniom wcale nie jestem zmeczony, wrecz przeciwnie, tryskam energia, moglbym tak pracowac przez cala noc. Tymczasem drzwi juz zamknieto, kolejka powoli sie kurczy, w srodku zostalo jakies czterdziesci osob, potem trzydziesci, dwadziescia, jedenascie, piec, cztery, trzy, dwie... i nagle nasze oczy sie spotykaja. -Czekalem do konca. Chcialem byc ostatni, bo mam dla pana wiadomosc. Nie wiem, co powiedziec. Rozgladam sie dookola. Wydawca, dystrybutorzy i ksiegarz rozmawiaja podekscytowani. Niedlugo pojdziemy na kolacje, wzniesiemy toast i bedziemy rozprawiac o tym, jak minelo popoludnie, opowiadac zabawne scenki, ktore rozegraly sie podczas podpisywania ksiazek. Nigdy wczesniej go nie widzialem, ale wiem, kim jest. Biore ksiazke z jego rak i pisze: "Dla Michaila, z serdecznosciami". Nic nie mowie. Nie moge go teraz utracic - niezreczne slowo czy gest moga sprawic, ze odejdzie w sina dal. W ulamku sekundy zdaje sobie sprawe, ze on i tylko on moze uratowac mnie od blogoslawienstwa lub przeklenstwa mojego Zahira, bo on jeden wie, gdzie ona jest. Wreszcie bede mogl zadac pytania, ktore od tak dawna kotluja sie w moich myslach. -Ona ma sie dobrze - slysze. - I prawdopodobnie przeczytala panska ksiazke. Podchodza do mnie dystrybutorzy, wydawca i pracownicy ksiegarni. Sciskaja mi reke, mowia, ze to byl naprawde udany wieczor. Teraz idziemy odpoczac, napic sie wina, porozmawiac. -Chcialbym pana zaprosic na kolacje - mowie. - Byl pan ostatni w kolejce, bedzie pan reprezentowal wszystkich czytelnikow, ktorzy tu dzis przyszli. -Obawiam sie, ze nie moge. Jestem juz umowiony. Przyszedlem tylko, aby przekazac wiadomosc. -Jaka wiadomosc? - pyta wlasciciel ksiegarni. -On nigdy nikogo nie zaprasza! - przychodzi mi w sukurs moj wydawca. - Naprawde, niech sie pan nie da dlugo prosic i pojdzie z nami na kolacje! -Bardzo dziekuje, ale w czwartki mam zawsze spotkanie. -O ktorej? -Za dwie godziny. -A gdzie? -W restauracji ormianskiej. Moj kierowca, ktory jest Ormianinem, dopytuje sie, o ktora restauracje chodzi, i mowi, ze to tylko kwadrans od miejsca, dokad sie wybieramy. Wszyscy chca mi sprawic przyjemnosc. Sadza, ze jesli juz kogos zapraszam, to ta osoba powinna czuc sie szczesliwa i zaszczycona moja propozycja, a wszystko inne moze poczekac. -Jak ma pan na imie? - pyta Marie. -Michail. -Michail - widze, ze Marie juz wszystko rozumie - prosze z nami pojsc choc na godzinke. To naprawde niedaleko. A potem kierowca zawiezie pana, dokad pan zechce. Albo, jesli pan woli, odwolamy rezerwacje i pojdziemy z panem do restauracji ormianskiej - moze tak byloby panu wygodniej ? Nie spuszczam z niego wzroku. Nie jest ani szczegolnie przystojny, ani szczegolnie brzydki. Ani wysoki, ani niski. Ubrany na czarno, z prostota i elegancja, a przez elegancje rozumiem calkowity brak metek i markowych napisow. Marie bierze Michaila pod ramie i popycha go w strone wyjscia. W ksiegarni pietrzy sie jeszcze caly stos ksiazek, ktore powinienem teraz podpisac dla czytelnikow, ktorzy nie mogli przyjsc. Umawiam sie jednak, ze zrobie to nazajutrz. Drza mi nogi, serce wali jak mlotem, a musze udawac, ze wszystko jest w porzadku, ze ciesze sie z dzisiejszego sukcesu, ze interesuje mnie ten czy ow komentarz. Przechodzimy przez Pola Elizejskie, slonce zachodzi za Luk Triumfalny, a dla mnie jest oczywiste, ze to znak, dobry znak. O ile sprostam tej sytuacji... Dlaczego tak bardzo zalezy mi na rozmowie z nim? Ludzie z wydawnictwa wciaz mnie zagaduja, odpowiadam automatycznie. Nikt nie zauwaza, ze myslami jestem daleko. Dlaczego zaprosilem do stolu kogos, kogo powinienem nienawidzic? O co mi wlasciwie chodzi? Czy chce sie dowiedziec, gdzie jest Ester? Moze pragne zemscic sie na tym mlodym czlowieku, ktory, choc teraz taki niepewny i zagubiony, zdolal zabrac mi ukochana kobiete? Chce udowodnic sobie, ze jestem lepszy, o wiele lepszy niz on? Oczarowac go, czy ublagac, zeby naklonil moja zone do powrotu? Nie potrafie odpowiedziec na zadne z tych pytan i nie ma to najmniejszego znaczenia. Do tej pory powiedzialem jedynie: "Chcialbym pana zaprosic na kolacje". Tyle razy wyobrazalem sobie nasze spotkanie: chwytam go za kark, wale piescia w twarz i upokarzam na oczach Ester. Albo sam dostaje od niego ciegi, zeby zobaczyla, z jakim poswieceniem o nia walcze. Wyobrazalem sobie sceny pelne agresji, udawanej obojetnosci, publiczny skandal - ale nigdy nie przeszlo mi przez mysl zdanie: "Chcialbym pana zaprosic na kolacje". Nie mam pojecia, co zrobie za chwile, wiem tylko, ze musze teraz pilnowac Marie, ktora idzie pare krokow przede mna z Michailem pod reke, jak z narzeczonym. "Nie moze pozwolic mu odejsc", mysle i dziwie sie, dlaczego ona mi pomaga. Wie przeciez, ze dzieki spotkaniu z tym mlodziencem moge sie dowiedziec, gdzie jest moja zona. Wchodzimy do restauracji. Michailowi zalezy na tym, zeby usiasc jak najdalej ode mnie, pewnie chce uniknac bezposredniej rozmowy. Szampan, wodka i kawior - zagladam do menu przerazony, ze na same przystawki ksiegarnia wydala okolo tysiaca dolarow. Blaha rozmowa, pytaja Michaila, co sadzi o tym wieczorze, mowi, ze mu sie podobalo, pytaja o ksiazke, odpowiada, ze bardzo mu sie podobala. Po chwili zapominaja o nim i wszyscy zwracaja sie w moja strone - pytaja, czy jestem zadowolony, czy kolejka byla zorganizowana, jak nalezy, czy ochrona dzialala sprawnie. Serce wciaz mi wali, ale udaje mi sie zachowac pozory spokoju. Dziekuje za wszystko, za doskonale zorganizowany i poprowadzony wieczor autorski. Po polgodzinie rozmow i po wielu toastach zauwazam, ze Michail sie rozluznia. Nie jest juz w centrum zainteresowania, nie musi nic mowic, jeszcze troche i bedzie mogl sobie pojsc. Wiem, ze nie klamal z ta ormianska restauracja, i wydaje mi sie, ze wpadlem na pewien trop. Moja zona jest wciaz w Paryzu! Musze byc uprzedzajaco mily, musze zdobyc jego zaufanie, pierwsze lody juz przelamalem. Po godzinie Michail spoglada na zegarek i widze, ze zbiera sie do wyjscia. Musze cos natychmiast zrobic. Za kazdym razem, gdy na niego patrze, czuje sie coraz mniejszy i coraz mniej rozumiem. Dlaczego Ester zamienila mnie na kogos tak oderwanego od rzeczywistosci (wspominala, ze mial "magiczna" moc). Sile sie na swobodna pogawedke, co nie jest latwe wobec wroga, i mysle goraczkowo - musze cos zrobic. -Poznajmy blizej naszego czytelnika - mowie glosno i od razu zapada cisza. - Poki jest tu jeszcze z nami, bo niedlugo bedzie musial juz isc, a nic nam o sobie nie powiedzial. Czym sie pan zajmuje? Michail, chociaz wypil sporo wodki, w jednej chwili trzezwieje. -Organizuje spotkania w restauracji ormianskiej. -Co to znaczy? -Opowiadam historie i sklaniam publicznosc do opowiadania swoich. -Robie to samo w moich ksiazkach. -Wiem. Wlasnie to mnie zblizylo do... Zaraz wyjdzie na jaw, kim jest! -Urodzil sie pan we Francji? - pyta Marie, przerywajac mu w pol zdania ("...zblizylo do panskiej zony"). -Urodzilem sie na stepach Kazachstanu. Kazachstan. Kto zdobedzie sie na odwage i zapyta, gdzie lezy Kazachstan? -Gdzie lezy Kazachstan? - pyta ksiegarz. Szczesliwi ci, ktorzy nie wstydza sie ujawnic swojej niewiedzy. -Czekalem na to pytanie - w oczach Michaila pojawia sie blysk radosci. - Zawsze kiedy mowie, ze sie tam urodzilem, wszyscy myla Kazachstan z Pakistanem albo z Afganistanem. Moj kraj lezy w Azji Srodkowej. Ma zaledwie czternascie milionow mieszkancow i powierzchnie kilka razy wieksza niz szescdziesieciomilionowa Francja. -A wiec to kraj, gdzie nikt nie moze narzekac na brak przestrzeni - zartuje moj wydawca. -Kraj, gdzie przez caly dwudziesty wiek nikt nie mial prawa na nic narzekac. Kiedy komunistyczny rezim zlikwidowal wlasnosc prywatna, pozostawiono bydlo samo sobie na stepie, a blisko piecdziesiat procent mieszkancow zginelo z glodu. Rozumiecie panstwo? Niemal polowa ludnosci umarla z glodu miedzy 1932 a 1933 rokiem. Zapada cisza. Rozmowy o tragediach zawsze wywoluja zgrzyt na przyjeciu. W koncu ktos taktownie zmienia temat. Ale ja chce, by "moj czytelnik" opowiedzial cos wiecej o swoim kraju. -Jak wyglada step? - pytam. -Gigantyczna rownina porosnieta glownie trawa, przeciez pan wie. Oczywiscie, ze wiem, ale musialem jakos podtrzymac rozmowe. -Przypomnialo mi sie cos o Kazachstanie - wtraca moj wydawca. - Jakis czas temu dostalem tekst od pisarza, ktory tam mieszka. Opisywal proby jadrowe przeprowadzane na stepie. -Nasz kraj ma krew w ziemi i w duszy. Naruszono to, co powinno zostac nietkniete, i jeszcze przez wiele pokolen bedziemy za ten blad slono placic. Udalo sie nam unicestwic cale morze. -Nikt nie moze unicestwic morza! - protestuje Marie. -Mam dwadziescia piec lat i wystarczylo tyle samo, jednego pokolenia, zeby wielkie jezioro wyschlo na pyl. Komunistyczne wladze postanowily odwrocic bieg dwoch rzek, Amu-darii i Syr-darii, aby nawodnic plantacje bawelny. Niestety, nie udalo sie, ale morze zniknelo bezpowrotnie, a niegdys zyzna ziemia przeobrazila sie w pustynie. Brak wody zupelnie zmienil lokalny klimat. Teraz kazdego roku ogromne burze piaskowe rozrzucaja po stepie sto piecdziesiat ton soli i pylu. Piecdziesiat milionow ludzi w pieciu krajach zostalo dotknietych ta nieodpowiedzialna, i co gorsza, nieodwracalna decyzja sowieckich biurokratow. Resztka wody jest tak zanieczyszczona, ze stanowi siedlisko wszelkich mozliwych chorob. Zanotowalem w pamieci to, co mowil. Kto wie, moze mi sie to kiedys przyda na jakims spotkaniu autorskim albo odczycie? Michail mowil dalej, a w jego glosie mozna bylo wyczuc, ze bardziej przejmuje sie tragedia swojego narodu niz ekologia. -Moj dziadek opowiadal, ze Morze Aralskie nazywano niegdys Morzem Niebieskim, od koloru wody. Dzisiaj nie ma juz po nim najmniejszego sladu, a mimo to ludzie nie chca opuscic swoich domow i przeprowadzic sie w inne miejsce. Wciaz marza o falach, o rybach, maja jeszcze wedki, rozmawiaja o lodziach i przynetach. -A te eksplozje atomowe, czy to prawda? - nalega moj wydawca. -Mysle, ze kazdy Kazach wie, co przecierpiala jego ziemia. Przez czterdziesci lat, do 1989 roku kazachskie rowniny byly 456 razy wstrzasane wybuchami bomb atomowych i wodorowych. Sto szesnascie z tych eksplozji przeprowadzonych na otwartej przestrzeni osiagnelo w sumie moc dwa i pol tysiaca razy wieksza niz bomba zrzucona na Hiroszime. W wyniku tych eksplozji tysiace osob zachorowalo na raka pluc, na swiat przyszlo tysiace dzieci z niedowladem lub brakiem konczyn, z wrodzona wada mozgu. Michail zerka na zegarek. -Jesli panstwo pozwola, pojde juz. Polowa zebranych przy stole bardzo zaluje, bo rozmowa zaczela byc ciekawa. Druga polowa oddycha z ulga - to absurd mowic o rzeczach tragicznych w ten radosny wieczor. Michail pozdrawia wszystkich skinieniem glowy i obejmuje mnie na pozegnanie. Nie dlatego ze poczul do mnie szczegolna sympatie, ale zeby wyszeptac mi do ucha: -Ona ma sie dobrze. Niech sie pan nie martwi. -Powiedzial mi: "Niech sie pan nie martwi"! Czym mialbym sie niby martwic? Tym, ze opuscila mnie zona, ze bylem aresztowany, przesluchiwany przez policje, ze moje zdjecie trafilo na pierwsze strony brukowcow, ze dniami i nocami przezywalem katusze, ze o maly wlos nie stracilem przyjaciol, ze... -...ze napisales Czas rozdzierania, czas zszywania. Blagam cie, jestes dorosly, nie oszukuj sie. Oczywiscie, ze chcialbys wiedziec, co sie z nia dzieje. Powiem nawet wiecej, chcialbys sie z nia zobaczyc. -Skoro tak, to dlaczego mi w tym pomoglas? Teraz mam przynajmniej jakis trop. Wiem, ze bywa co czwartek w jakiejs ormianskiej restauracji. -I bardzo dobrze. Idz za tym tropem. -Nie kochasz mnie? -Bardziej niz wczoraj i mniej niz jutro, jak to jest napisane na jakiejs pocztowce. Tak, kocham cie. Prawde mowiac, wpadlam po uszy, zaczynam myslec o przeprowadzce do tego ogromnego, pustego mieszkania - i zawsze, kiedy probuje o tym porozmawiac, ty zmieniasz temat. Mimo to odsuwam na bok moja dume i znow napomykam, ze dobrze by bylo zamieszkac wreszcie razem. Slysze, ze jeszcze na to za wczesnie, i mysle, ze moze boisz sie mnie stracic, tak jak straciles Ester. A moze jeszcze na nia czekasz albo nie chcesz wyrzec sie swojej wolnosci, boisz sie byc sam i boisz sie byc ze mna... tak wyglada ten nasz zwariowany zwiazek. Ale skoro zapytales - tak, kocham cie bardzo. -A wiec dlaczego mi pomoglas? -Zeby nie zyc wiecznie z duchem kobiety, ktora odeszla bez slowa. Wierze, ze dopiero gdy ja spotkasz i zamkniesz ten rozdzial raz na zawsze, twoje serce naprawde bedzie moglo nalezec do mnie. Pamietasz mojego sasiada, w ktorym sie zakochalam? Byl tchorzem. Zabraklo mu odwagi, by siegnac po to, czego przeciez pragnal. Sadzil, ze to zbyt ryzykowne. Wiele razy mi mowiles, ze wolnosc absolutna nie istnieje, istnieje tylko wolnosc wyboru, a kiedy dokonamy wyboru, trzeba konsekwentnie dzialac w zgodzie z wlasna decyzja. Im wyrazniej dostrzegalam tchorzostwo mojego sasiada, tym bardziej podziwialam ciebie, bo nadal masz odwage kochac kobiete, ktora cie zostawila i nie chce o tobie slyszec. Nie tylko przyznales sie sam przed soba do tej milosci, ale ja oglosiles calemu swiatu. Czytalam twoja ksiazke, a ten fragment znam na pamiec: Kiedy nie mialem juz nic do stracenia, dostalem wszystko. Kiedy przestalem byc tym, kim bylem, spotkalem samego siebie. Kiedy poznalem smak ponizenia, zrozumialem, ze jestem wolny i moge sam wybrac, dokad ide. Nie wiem, czy jestem oblakany, czy moje malzenstwo bylo snem, ktorego nie rozumialem, poki trwal. Wiem, ze moge bez niej zyc, ale chcialbym ja jeszcze spotkac - zeby powiedziec jej to, czego nigdy nie powiedzialem, kiedy bylismy razem: kocham cie bardziej niz siebie samego. Jesli bede mogl to powiedziec, bede tez mogl isc dalej, w pokoju, bo ta milosc mnie odkupila. -Michail powiedzial, ze Ester chyba przeczytala moja ksiazke. A to wystarczy. -Moze i wystarczy, ale jesli mamy byc razem, musisz sie z nia spotkac i powiedziec jej to prosto w oczy. Moze bedzie to niemozliwe, moze ona nie zechce cie wiecej widziec, ale przynajmniej sprobuj. Ja uwolnie sie od widma "kobiety idealnej", a ty od nieustannej obecnosci Zahira, jak go nazywasz. -Jestes odwazna. -Nie, boje sie. Ale nie mam wyboru. Nastepnego ranka przysiaglem sam sobie, ze nie bede juz probowal sie dowiadywac, gdzie jest Ester. Przez dwa lata podswiadomie wolalem wierzyc, ze wyjechala pod przymusem, zostala porwana albo zaszantazowana przez jakas bojowke terrorystyczna. Ale teraz, kiedy wiedzialem, ze zyje i ma sie dobrze, jak twierdzil ten mlody czlowiek, po co jej szukac? Moja byla zona ma prawo do swojego szczescia, a ja musze uszanowac jej decyzje. Wytrwalem w tym postanowieniu ze cztery godziny. Poznym popoludniem poszedlem do kosciola, zapalilem swiece i zlozylem przyrzeczenie, tym razem juz uroczyste i swiete: Bede jej szukac. Marie miala racje, bylem juz na tyle dojrzaly, by przestac sie oszukiwac i udawac, ze mnie to wcale nie interesuje. Szanowalem jej decyzje odejscia, ale przeciez ta sama osoba, ktora tak bardzo pomogla mi w zbudowaniu mojego zycia, teraz prawie obrocila je w gruzy. Dlaczego ona, zawsze tak odwazna, uciekla jak zlodziej w srodku nocy, nie spojrzawszy mi w oczy, bez slowa wyjasnienia? Bylismy wystarczajaco dorosli, zeby dzialac i ponosic konsekwencje swoich czynow. Zachowanie mojej zony (poprawka: mojej bylej zony) nie pasowalo do niej, a ja musialem dowiedziec sie dlaczego. Jeszcze tydzien - cala wiecznosc - mialem czekac na to przedstawienie w restauracji. Udzielilem paru wywiadow, na ktore normalnie bym sie nie zgodzil, napisalem kilka artykulow do gazet, cwiczylem joge, medytowalem, przeczytalem ksiazke o rosyjskim malarzu, inna o zbrodniach w Nepalu, napisalem dwie przedmowy i cztery recenzje ksiazek dla wydawcow, ktorzy prosili o to od dawna i juz chyba stracili nadzieje. Mimo to wciaz mialem duzo wolnego czasu. Spozytkowalem go wiec na uregulowanie kilku zobowiazan w Banku Przyslug: przyjalem zaproszenie na kolacje, na pogadanki w szkolach, gdzie uczyly sie dzieci moich przyjaciol, odwiedzilem klub golfowy, podpisywalem ksiazki w ksiegarni przyjaciela na Avenue de Suffren (ten zaimprowizowany wieczor autorski ogloszono tylko na afiszu, ktory wisial w witrynie ksiegarni przez trzy dni, i zebralo sie gora dwadziescia osob). Moja sekretarka stwierdzila, ze od dawna nie bylem tak aktywny. Odparlem, ze do pracy zmobilizowala mnie wiadomosc, ze moja ksiazka trafila na listy bestsellerow. Podczas tego tygodnia nie zrobilem jedynie dwoch rzeczy. Po pierwsze, nie przeczytalem zadnego z nadeslanych rekopisow - wedlug moich adwokatow powinienem je od razu odsylac, bo istnieje ryzyko, ze pozniej ktos oskarzy mnie o plagiat (nigdy nie rozumialem, dlaczego ludzie przysylali mi swoje teksty - nie jestem przeciez wydawca). Po drugie, nie sprawdzilem w atlasie, gdzie znajduje sie Kazachstan, choc wiedzialem, ze zeby zdobyc zaufanie Michaila, powinienem wiedziec cos wiecej o kraju, z ktorego pochodzi. Tlum czeka cierpliwie na otwarcie drzwi do sali w glebi restauracji. Nie ma tu nic z wdzieku barow przy Saint-Germain de Pres, gdzie wytworni i elokwentni goscie popijaja kawe, a obok kazdej filizanki stoi szklaneczka wody. Nic z elegancji teatralnych foyer ani z uroku kawiarnianych teatrzykow, ktorych teraz pelno w calym miescie, gdzie artysci daja z siebie wszystko, w nadziei ze na widowni znajdzie sie jakis slawny impresario, ktory ujawni sie dopiero po spektaklu, powie, ze byli genialni, i da im angaz na wielkiej scenie. Tak naprawde nie rozumiem, skad tu taki tlum. W gazetach piszacych o zyciu kulturalnym Paryza nigdy nie natknalem sie na zadna wzmianke o tym przedstawieniu. Rozmawiam z wlascicielem, ktory, jak sie okazuje, zamierza na te spotkania udostepnic wkrotce cala restauracje. -Z kazdym tygodniem przychodzi coraz wiecej ludzi - mowi. - Na poczatku zgodzilem sie na prosbe pewnej dziennikarki, ktora w zamian obiecala napisac cos na temat mojej restauracji. Zgodzilem sie, bo sala stala pusta w czwartki. Teraz przed przedstawieniem jedza kolacje i mamy chyba najlepszy utarg w tygodniu. Obawialem sie tylko, czy to aby nie jakas sekta. Jak pewnie pan wie, w tej kwestii tutejsze prawo jest bardzo surowe. Tak, wiedzialem - ktos kiedys nawet zasugerowal, ze moje ksiazki sa zwiazane z jakas niebezpieczna ideologia czy wyznaniem, sprzecznym z powszechnie uznanymi wartosciami. Pod tym wzgledem Francja, tak liberalna w kazdej innej kwestii, cierpiala na swego rodzaju paranoje. Ostatnio ukazal sie obszerny raport o pewnych ugrupowaniach, ktore robily pranie mozgow naiwnym. Tak jakby ludzie umieli sami wybrac praktycznie wszystko - szkole, uniwersytet, paste do zebow, samochod, film, meza i zone, kochanka i kochanke - lecz w kwestii wiary pozwalali soba latwo manipulowac. -Jak oni sie reklamuja? - pytam. -Nie mam pojecia. Gdybym wiedzial, promowalbym w ten sam sposob moja restauracje. I aby rozwiac wszelkie watpliwosci - nie wie przeciez, kim jestem - dodaje: -To nie jest zadna sekta, gwarantuje. To artysci. Drzwi sali sie otwieraja, tlum wchodzi do srodka. Kazdy wrzuca do stojacego przy wejsciu koszyka piec euro. W srodku, na prowizorycznej scenie, nie zwracajac najmniejszej uwagi na wchodzacych, stoja nieruchomo dwaj chlopcy i dwie dziewczyny, wszyscy w bialych sukniach, suto marszczonych, tworzacych wokol bioder wielkie kola. Oprocz tej czworki zauwazam tez nieco starszego mezczyzne z bebnem i kobiete z ogromnym, bogato zdobionym talerzem z brazu. Za kazdym razem, kiedy od niechcenia dotyka instrumentu, spada deszcz metalicznych dzwiekow. Jeden z chlopcow to Michail. Teraz wyglada zupelnie inaczej, niz kiedy przyszedl na moj wieczor autorski. Jego spojrzenie, utkwione w jakims punkcie przestrzeni, ma szczegolny blask. Goscie siadaja na rozstawionych po sali krzeslach. Mlodzi ludzie ubrani tak, ze gdybym ich spotkal na ulicy, sadzilbym, ze to narkomani. Urzednicy i biznesmeni w srednim wieku, z zonami. Dwoje lub troje dzieci, moze dziesiecioletnich, ktore pewnie przyszly z rodzicami. Starszych osob niewiele - trudno tu dotrzec, bo najblizsza stacja metra znajduje sie o piec przecznic stad. Pija, pala, rozmawiaja glosno, tak jakby na scenie nikogo nie bylo. Dyskusje coraz bardziej sie ozywiaja, slychac wybuchy smiechu, atmosfera jest wesola, ale tez w pewien sposob odswietna. Sekta? Chyba ze bractwo palaczy. Rozgladam sie niespokojnie na wszystkie strony, wciaz wydaje mi sie, ze widze Ester, ale zawsze, gdy podejde blizej, okazuje sie, ze to ktos inny - najczesciej absolutnie niepodobny do mojej zony (czemu nie moge sie przyzwyczaic do mowienia o niej "moja byla zona"?). Pytam elegancko ubrana kobiete, co tu sie bedzie dzialo. Patrzy na mnie jak na przybysza z obcej planety, wyraznie nie ma ochoty tlumaczyc nowicjuszowi tajemnic zycia. -Historie o milosci - mowi krotko. - O milosci i energii. O milosci i energii? Lepiej nie drazyc tematu, chociaz kobieta wyglada normalnie. Moze zapytac kogos innego? Chyba dam sobie spokoj, za chwile sam sie dowiem, o co tu chodzi. Jakis mezczyzna spoglada na mnie i mowi z usmiechem: -Czytalem panskie ksiazki. Domyslam sie, dlaczego pan tu przyszedl. Zaczynam sie bac; czyzby wiedzial, co laczylo Michaila z moja byla zona? -Taki pisarz jak pan na pewno zna tradycje tengri, jest przeciez bezposrednio zwiazana z tymi, ktorych nazywa pan wojownikami swiatla. -Oczywiscie - klamie i oddycham z ulga. Nie mam zielonego pojecia o tengri. Dwadziescia minut pozniej, kiedy na sali ledwie daje sie oddychac z powodu dymu papierosow, rozlega sie donosny dzwiek metalowego talerza. Rozmowy milkna jak nozem ucial. Chaotyczny gwar przeobraza sie nagle w atmosfere niemal religijna. Na scenie i na widowni zapada kompletna cisza, tylko zza sciany dochodza odglosy restauracji. Michail zaczyna przemawiac jak w transie: -Mongolska przypowiesc o stworzeniu swiata powiada: Najpierw pojawil sie dziki niebieskoszary pies, ktorego los zapisano juz w niebie. Jego zona byla lania. Glos mu sie zmienil, jest teraz pewniejszy i troche kobiecy. -Tak rozpoczyna sie jeszcze jedna opowiesc o milosci. Dziki pies jest odwazny i silny, lania ma lagodnosc, intuicje i wdziek. Mysliwy i jego ofiara spotykaja sie i zakochuja w sobie. Zgodnie z prawami natury jedno z nich powinno zniszczyc drugie - ale w milosci nie ma ani dobra, ani zla, nie ma budowania ani burzenia, jest tylko ruch. Milosc zmienia prawa natury. Michail robi gest reka i cala czworka aktorow wykonuje obrot wokol wlasnej osi. -Na stepach, skad pochodze, dzikiemu psu przypisuje sie cechy kobiece. Instynkt kaze mu polowac, ale jednoczesnie jest bardzo niesmialy i wrazliwy. Posluguje sie strategia, nie brutalna sila. Jest odwazny, czujny i szybki. W ulamku sekundy potrafi z calkowitego rozluznienia sprezyc sie do skoku na upatrzona ofiare. "A lania?", pomyslalem, bo przeciez wiem cos o opowiadaniu historii. Michail tez sie na tym znal i odpowiedzial na pytanie, ktore wisialo w powietrzu. -Lania ma cechy meskie: szybkosc, znajomosc ziemi. Oboje podrozuja przez swoje symboliczne swiaty, dwa przeciwlegle bieguny, ktore sie spotykaja. Dzieki temu, ze przezwyciezaja wlasna nature i dzielace ich bariery, swiat moze istniec. Tak glosi mongolski mit - z dwoch roznych pierwiastkow rodzi sie milosc. Wobec sprzecznosci milosc sie umacnia. W konfrontacji i przemianach milosc sie utrwala. Kazdy z nas ma wlasny swiat. Ludzkosc zaplacila wysoka cene, by dotrzec do punktu, w ktorym dzis jestesmy, staramy sie wszystko zorganizowac jak najlepiej, moze nie idealnie, ale udaje nam sie jakos ze soba wspolzyc. Mimo to czegos nam brakuje - zawsze czegos brakuje i dlatego zebralismy sie tutaj dzisiaj, zeby razem zastanowic sie nad sensem ludzkiego istnienia. Opowiadajac historie, ktore z pozoru nie maja ze soba zwiazku, poszukujac faktow, ktore wykraczaja poza powszechna percepcje rzeczywistosci, moze w ktoryms z nastepnych pokolen uda nam sie odkryc nowa droge. Kiedy Dante napisal Boska komedie, powiedzial, ze w dniu, w ktorym czlowiek otworzy serce na prawdziwa milosc, to, co dotad zdawalo sie dobrze poukladane, rozsypie sie i wstrzasnie tym, co uwazamy za prawde. Swiat stanie sie prawdziwy dopiero wtedy, gdy ludzie naucza sie kochac, bo na razie ludza sie jedynie, ze znaja milosc, a w rzeczywistosci nie maja odwagi spotkac sie z nia naprawde. Milosc jest dzika sila. Kiedy probujemy ja okielznac, pozera nas. Kiedy probujemy ja uwiezic, czyni z nas niewolnikow. Kiedy probujemy ja zrozumiec, miesza nam w glowach. Ta sila jest na ziemi po to, by dawac nam radosc, zblizyc nas do bliznich i do Boga. A my kochamy dzis tak, ze za kazda minute spokoju placimy godzina udreki. Michail robi pauze. Znow slychac osobliwy dzwiek metalowego talerza. -Jak co czwartek nie bedziemy opowiadali dzis historii o milosci, lecz o braku milosci. Popatrzymy, co jest na powierzchni, i sprobujemy zrozumiec, co znajduje sie pod spodem, tam gdzie ukryte sa zrodla naszych obyczajow i wartosci. Kiedy uda nam sie przebic przez te warstwe, zobaczymy samych siebie. Kto ma ochote zaczac? Kilka osob podnioslo reke. Michail wskazal na dziewczyne o arabskich rysach. Obrocila sie w strone samotnego mezczyzny siedzacego w przeciwleglym kacie sali. -Czy zdarzylo ci sie miec klopoty z potencja? Sala zatrzesla sie od smiechu. Mezczyzna jednak wymigal sie od odpowiedzi. -Pytasz, bo twoj facet jest impotentem? Znowu wszyscy zarechotali. -Nie - odparla dziewczyna bez zazenowania. - Ale to mu sie przytrafilo. I wiem, ze gdybyscie potraktowali serio moje pytanie, przyznalibyscie, ze was to takze spotkalo. Wszystkim mezczyznom, bez wzgledu na narodowosc i obyczaje, niezaleznie od uczuc do partnerki i jej atrakcyjnosci seksualnej, zdarza sie impotencja i to najczesciej z osoba, ktorej najbardziej pragna. To normalne. Podczas wystapienia Michaila zaczalem podejrzewac, ze tworzy sie tu jakas nowa sekta, ale chyba na zebraniach sekty nie pali sie, nie pije i nie porusza takich delikatnych kwestii. -Wlasnie, normalne - ciagnela dalej dziewczyna. - Dowiedzialam sie tego od psychiatry, bo myslalam, ze to moja wina. Przeciez zawsze nam mowiono, ze kazdy zdrowy mezczyzna moze w kazdej chwili miec erekcje. Kiedy mu to nie wychodzi, uwaza sie za impotenta, a jego partnerka podejrzewa, ze nie jest dosc atrakcyjna, by go podniecic. To temat tabu, wiec on nigdy nie rozmawia o tym z kolegami, tylko mowi swojej kobiecie slynne zdanie: "To mi sie zdarza po raz pierwszy". Wstydzi sie i najczesciej odsuwa od partnerki, z ktora moglby stworzyc udany zwiazek, ale nie dal sobie jeszcze jednej szansy. Gdyby mial wiecej zaufania do przyjaciol i przyznal sie do swojej slabosci, odkrylby, ze nie jest sam. Gdyby bardziej wierzyl w milosc partnerki, nie czulby sie ponizony. Rozlegaja sie oklaski. Wiele osob zapala papierosa, jakby spadl im kamien z serca. Michail oddaje glos mezczyznie, ktory wyglada na dyrektora miedzynarodowej firmy. -Jestem adwokatem, prowadze procesy dotyczace spornej separacji. -Co to jest "sporna separacja"? - pada pytanie z glebi sali. -Separacja, na ktora nie zgadza sie jedna ze stron - odpowiada adwokat, lekko zniecierpliwiony, ze mozna nie znac tak podstawowego terminu. -Mow dalej - pospiesza Michail ze stanowczoscia, o ktora nie podejrzewalbym tamtego niesmialego mlodzienca z naszego pierwszego spotkania. I adwokat kontynuuje: -Otrzymalem dzis raport opracowany przez firme Human and Legal Resources z Londynu. Posluchajcie, co jest tam napisane: Po pierwsze, w kazdej firmie dwie trzecie personelu nawiazuje romans w pracy. Wyobrazcie to sobie! To znaczy, ze w trzyosobowym biurze dwie osoby laduja ze soba w lozku. Po drugie, dziesiec procent sposrod nich rzuca z tego powodu prace, czterdziesci procent wiaze sie na dluzej niz trzy miesiace. W przypadku zawodow, ktore wymagaja dlugiej nieobecnosci w domu, mniej wiecej osiem osob na dziesiec wiaze sie z kims z pracy. To niewiarygodne! -Coz, jesli ktos ufa statystyce, to musi uznac te liczby! - stwierdza mlody czlowiek o wygladzie bandyty. - Nie wszyscy jednak wierza w statystyke! Z tego by wynikalo, ze moja matka musi zdradzac mojego ojca. I to nie jej wina, lecz wina statystyki! Znow smiech, znow zapalaja papierosy, znow ulga, tak jakby ci ludzie rozmawiali o sprawach, o ktorych dotad bali sie nawet sluchac, i to ich uwalnia od leku. Mysle o Ester i o Michaile. "W zawodach, ktore wymagaja dlugiej nieobecnosci w domu, osiem osob na dziesiec...". Mysle o sobie i o tym, ile razy mnie sie to przytrafilo. W koncu statystyka nie klamie, jest nas wielu. Ludzie opowiadaja jeszcze o zazdrosci, o porzuceniu, o depresji - ale ja sie wylaczam. Moj Zahir powrocil z wielka sila - jestem w jednym pomieszczeniu z czlowiekiem, ktory zabral mi zone. Przez chwile mam wrazenie, ze uczestnicze w seansie terapii grupowej. Moj sasiad, ten, ktory mnie rozpoznal, pyta, jak mi sie podoba. Na chwile odrywa mnie to od Zahira, wiec chetnie podtrzymuje konwersacje. -Nie rozumiem, po co to wszystko. Wyglada to na jakas grupe wsparcia, spotkanie anonimowych alkoholikow albo poradnie malzenska. -Czy to, co pan slyszy, nie jest prawdziwe? -Moze i jest. Ale powtarzam: po co to komu? -Najwazniejsza czesc wieczoru dopiero przed nami. Teraz chodzilo o to, bysmy poczuli, ze nie jestesmy osamotnieni. Kiedy opowiadamy o swoim zyciu innym, okazuje sie, ze wiekszosc z nas przezyla to samo. -A co z tego wynika w praktyce? -Swiadomosc, ze nie jestesmy sami, bardzo pomaga, latwiej nam wtedy uzmyslowic sobie, w jakim momencie zbladzilismy i jesli sie da, zmienic kurs. Ale tak jak powiedzialem, to tylko przejscie do nastepnego etapu: wezwania energii. -Kim wlasciwie jest ten chlopak? Nasza rozmowe przerywa gong. Tym razem odzywa sie starszy pan siedzacy przy bebnie. -Czesc racjonalna sie skonczyla. Przejdzmy do rytualu, do uczucia, ktore wienczy wszystko i wszystko przemienia. Nasz taniec rozwija zdolnosc przyjmowania milosci. Jedynie milosc pobudza umysl i sily tworcze, oczyszcza i uwalnia. Gasna papierosy, cichnie brzek kieliszkow. W sali zapada dziwna cisza i jedna z dziewczat zaczyna modlitwe. -O Pani, zatanczymy teraz na Twoja czesc. Niechaj ten taniec uniesie nas wysoko. Powiedziala "Pani", czy sie przeslyszalem? Na pewno powiedziala "Pani". Druga dziewczyna zapala swiece. Gasna swiatla. Cztery postacie w rozkloszowanych bialych sukniach schodza ze sceny i mieszaja sie z widownia. Drugi mlodzieniec intonuje monotonna piesn. Przez niemal pol godziny powtarza te sama fraze glosem, ktory zdaje sie wychodzic z brzucha. O dziwo, ten spiew sprawia, ze zapominam na chwile o Zahirze, rozluzniam sie, czuje lekka sennosc. Nawet dziecko, ktore biegalo dotad w kolko, teraz ucichlo, jakby zaczarowane. Niektorzy maja zamkniete oczy, inni wpatruja sie w podloge albo w jakis niewidoczny punkt przestrzeni, tak jak przedtem Michail. Kiedy spiew milknie, odzywaja sie instrumenty perkusyjne - talerz i beben w rytmie przypominajacym religijne obrzedy afrykanskie. Biale postacie wiruja wokol wlasnej osi, a publicznosc robi miejsce, by dlugie suknie mogly swobodnie kreslic kregi w powietrzu. Rytm jest coraz szybszy, cala czworka wiruje coraz predzej i predzej, wydobywajac z siebie dzwieki, ktore nie pochodza z zadnego znanego jezyka - tak jakby rozmawiali z aniolami albo z owa tajemnicza "Pania". Moj sasiad wstaje i takze zaczyna tanczyc, mamroczac pod nosem niezrozumiale slowa. Przylacza sie do nich jeszcze kilkanascie osob. Reszta widowni przyglada sie temu z mieszanina czci i zachwytu. Nie wiem, jak dlugo trwal ten taniec, ale moje serce bilo w rytmie muzyki. Mialem przemozna ochote przylaczyc sie do tanczacych, mowic dziwne slowa, wprawic cialo w ruch - tylko samokontrola i obawa przed smiesznoscia powstrzymaly mnie przed kreceniem sie w kolko jak wariat. Mimo to, jak nigdy przedtem, postac Ester, mojego Zahira, majaczyla przede mna i z usmiechem prosila, bym wyslawial "Pania". Zmagalem sie ze soba, by nie wlaczyc sie do nieznanego rytualu, i chcialem, zeby sie to wreszcie skonczylo. Probowalem za wszelka cene skoncentrowac sie na glownym celu, dla ktorego znalazlem sie tutaj tej nocy - porozmawiac z Michailem, sprawic, zeby zaprowadzil mnie do mojego Zahira - ale czulem, ze juz dluzej nie wytrzymam bez ruchu. Wstalem z krzesla i kiedy probowalem niesmialo i ostroznie stawiac pierwsze kroki, muzyka nagle sie urwala. W sali oswietlonej blaskiem swiec slychac bylo tylko przyspieszone oddechy tanczacych. Po chwili ucichly, zapalono swiatla i wszystko wrocilo do normalnosci. Napelniono kieliszki, dzieci znow zaczely biegac i glosno pokrzykiwac, i po chwili juz wszyscy rozmawiali w najlepsze, tak jakby absolutnie nic sie nie zdarzylo. -Na zakonczenie, posluchajcie przypowiesci Almy - rzekla dziewczyna, ktora wczesniej zapalala swiece. Alma, kobieta od miedzianego talerza, mowila z wyraznym wschodnim akcentem. -Pewien czlowiek mial byka o rozlozystych rogach przypominajacych tron. Wyobrazil sobie, ze gdyby na nich usiadl, poczulby sie jak krol. Ktoregos dnia, kiedy zwierze sie zagapilo, zrobil to, o czym od dawna marzyl. W tej samej chwili byk skoczyl na rowne nogi i zrzucil go na ziemie. Zona nieszczesnika zaczela glosno szlochac. "Nie placz - pocieszal ja, jak tylko doszedl do siebie. - Troche sie potluklem, ale w koncu spelnilem swoje marzenie". Goscie powoli zbierali sie do wyjscia. Zapytalem mojego sasiada, co czul podczas tanca. -Powinien pan wiedziec. O tym sa panskie ksiazki. Nie wiedzialem, ale musialem udawac. -Moze i wiem, jednak chcialbym sie upewnic. -Mialem poczucie, ze wszedlem w kontakt z energia wszechswiata, jakby Bog przeniknal moja dusze - powiedzial i wyszedl pospiesznie. W opustoszalej sali zostala juz tylko czworo aktorow, dwoch muzykow i ja. Kobiety poszly sie przebrac do toalety. Mezczyzni zdjeli biale szaty w sali i wlozyli zwykle ubrania. Potem pochowali instrumenty do dwoch wielkich walizek. Najstarszy, ten, ktory podczas ceremonii gral na bebnie, przeliczyl pieniadze i rozdzielil je na szesc rownych czesci. Chyba wlasnie wtedy Michail mnie zauwazyl. -Mialem nadzieje, ze sie pan tu zjawi. -Sadze, ze wie pan, dlaczego tu jestem. -Przed chwila boska energia przeszla przez moje cialo i znam przyczyne wszystkiego. Wiem, po co jest wojna, i wiem, po co jest milosc. Wiem, dlaczego mezczyzna szuka kobiety, ktora kocha. Znowu poczulem, ze stapam po ostrzu noza. Jesli wiedzial, ze jestem tutaj z powodu Zahira, wiedzial takze, ze stanowie zagrozenie dla jego zwiazku z moja zona. -Czy mozemy porozmawiac jak dwaj ludzie honoru, ktorzy walcza o cos, co jest tego warte? Michail jakby sie zawahal. -Zdaje sobie sprawe, ze wyjde z tego poturbowany - mowilem dalej - jak ten czlowiek, ktory usiadl na rogi byka, ale mysle, ze mi sie to nalezy, bo wyrzadzilem komus krzywde, chociaz nieswiadomie. Sadze, ze Ester nigdy by mnie nie zostawila, gdybym potrafil docenic jej milosc. -Nic pan nie rozumie - powiedzial Michail. To zdanie o maly wlos nie wytracilo mnie z rownowagi. Jak dwudziestopiecioletni zoltodziob moze mowic cos takiego doswiadczonemu mezczyznie, w sile wieku, ktory niejedno juz w zyciu przeszedl? Ale musialem nad soba panowac i pokornie znosic wszystko, bo mialem jasny cel. Nie moglem juz dluzej zyc ze zjawami, nie moglem pozwolic, aby Zahir zawladnal calym moim swiatem. -Moze rzeczywiscie nie rozumiem, dlatego tutaj jestem. A moze wlasnie po to, zeby zrozumiec. Zeby zrozumiawszy, uwolnic sie od przeszlosci. -Podobno swietnie wszystko pan rozumial, az nagle przestal rozumiec, tak przynajmniej mowila Ester. Jak wiekszosc mezow w pewnym momencie zaczal pan traktowac zone jak jeden ze sprzetow domowych. Chcialem powiedziec, ze zaluje, ze sama mi tego nie powiedziala. Ze nie dala mi szansy naprawienia bledow i zostawila mnie dla mlokosa, ktory wkrotce bedzie postepowal tak jak ja. Ale odezwalem sie o wiele ostrozniej: -Nie wierze panu. Przeczytal pan moja ksiazke, przyszedl pan nawet na moj wieczor autorski, bo domyslal sie pan, co czuje, i chcial mnie uspokoic. Ciagle nie moge sie po tym pozbierac. Czy slyszal pan kiedys o Zahirze? -Wychowalem sie w tradycji islamskiej. Wiem, co to Zahir. -Ester zajmuje caly moj swiat. Sadzilem, ze gdy opisze to, co czuje, uwolnie sie od niej. Dzisiaj kocham ja juz spokojniej, ale nie jestem w stanie myslec o niczym innym. Blagam, zrobie, co tylko pan zechce, ale musi mi pan wytlumaczyc, dlaczego ona zniknela w tak osobliwy sposob. Sam pan widzi, ze nic z tego nie rozumiem. Z wielkim trudem przyszlo mi prosic kochanka mojej zony, zeby pomogl mi zrozumiec, co sie wlasciwie stalo. Gdyby Michail nie pojawil sie na moim wieczorze autorskim, zapewne wystarczylaby mi tamta chwila w katedrze w Wiktorii, kiedy pogodzilem sie z moja miloscia i napisalem potem Czas rozdzierania, czas zszywania. Lecz los mial wobec mnie inne plany i perspektywa ponownego spotkania z zona wywrocila wszystko do gory nogami. -Umowmy sie na obiad - zaproponowal Michail po dluzszej chwili. - Pan naprawde nic nie rozumie. Ale boska energia, ktora przeniknela dzis moje cialo, jest dla pana bardzo laskawa. Umowilismy sie na nastepny dzien. W drodze powrotnej przypomniala mi sie rozmowa z Ester. Bylo to jakies trzy miesiace przed jej zniknieciem. Rozmawialismy o boskiej energii. -Ich oczy sa naprawde inne. Boja sie smierci, ale od strachu silniejsze jest poswiecenie. Ich zycie ma sens, poniewaz sa gotowi oddac je dla sprawy. -Mowisz o zolnierzach? -Tak, mowie o zolnierzach. I o czyms, czego nie potrafie w zaden sposob zaakceptowac, a przeciez nie moge udawac, ze tego nie widze. Wojna jest rytualem. Rytualem krwi, ale jednoczesnie rytualem milosci. -Zwariowalas! -Moze i zwariowalam. Poznalam wielu korespondentow wojennych. Jezdza z kraju do kraju, tak jakby rutyna obcowania ze smiercia stala sie im niezbedna do zycia. Nie boja sie niczego, tak samo jak zolnierze narazaja sie na niebezpieczenstwo. I to wszystko dla jednej relacji z frontu? Nie wierze. Oni po prostu nie potrafia juz zyc bez ryzyka, silnych przezyc, adrenaliny w zylach. Jeden z nich, zonaty, ojciec trojki dzieci, powiedzial mi, ze najlepiej czuje sie na polu bitwy, chociaz bardzo kocha swoja rodzine i w kolko mowi o zonie i dzieciach. -To niepojete! Ester, nie chce sie wtracac w twoje sprawy, ale sadze, ze te eksperymenty zle sie dla ciebie skoncza. -Zle moze sie dla mnie skonczyc zycie pozbawione sensu. Na wojnie wszyscy czuja, ze uczestnicza w czyms naprawde waznym. -W historycznej chwili? -Nie, to za malo, zeby ryzykowac zycie. Zblizaja sie do... prawdziwej istoty czlowieczenstwa. -Do wojny? -Nie, do milosci. -Ty tez tak myslisz? -Tak, chyba tak. -Powiedz w redakcji, ze sie wycofujesz. Zloz wymowienie. -Nie potrafie. To jest jak narkotyk. Na froncie moje zycie ma sens. Przez wiele dni sie nie myje, jem zolnierski chleb, spie trzy godziny na dobe, budze sie na poglos odleglej strzelaniny. Wiem, ze w kazdej chwili ktos moze wrzucic granat do naszej kwatery, i to wszystko sprawia, ze... ze zyje, rozumiesz? Zyje, kocham kazda minute, kazda sekunde zycia. Nie ma miejsca na smutek, na watpliwosci, nic z tych rzeczy. Zostaje tylko wielka milosc do zycia. Sluchasz mnie? -Calym soba. -To tak jakby... boskie swiatlo bylo tam, w srodku walki, w srodku najgorszego koszmaru. Jest strach przed i po strzelaninie, ale nigdy w trakcie. Bo wtedy widzisz czlowieka doprowadzonego do ostatecznosci, czlowieka zdolnego do czynow najbardziej heroicznych i najbardziej plugawych. Idzie pod gradem kul, zeby ratowac rannego towarzysza, a jednoczesnie strzela do wszystkiego, co sie rusza, do dzieci, kobiet, starcow, do kogokolwiek, kto znajdzie sie na linii frontu. Ludzie, ktorzy dotad zyli uczciwie w swoich spokojnych, prowincjonalnych miasteczkach, teraz pladruja muzea, niszcza dziela sztuki, ktore przetrwaly wieki, i kradna przedmioty do niczego im niepotrzebne. Fotografuja wlasne okrucienstwa i chelpia sie nimi, zamiast probowac za wszelka cene je zatuszowac. Dawni oszusci i zdrajcy maja na wojnie tak silne poczucie braterstwa i wspolnoty, ze nie sa zdolni do zlego uczynku. Tak wiec wszystko dziala dokladnie na opak. To szalony swiat. -Czy to pomoglo ci odpowiedziec na pytanie, ktore Hans zadal Fritzowi w tokijskim barze? -Tak. Odpowiedzia sa slowa jezuity Teilharda de Chardin, ktory uwaza, ze swiat otulony jest warstwa milosci: Opanowalismy juz energie wiatru, slonca, przyplywow i odplywow morza. Ale dzien, w ktorym czlowiek zapanuje nad energia milosci, bedzie tak doniosly jak dzien, w ktorym wykrzesal ogien. -I trzeba bylo jechac az na front, zeby sie tego dowiedziec? -Nie wiem. Ale zobaczylam, ze na wojnie, choc moze wyda ci sie to paradoksalne, ludzie sa szczesliwi. Swiat ma dla nich sens. Tak jak mowilam ci wczesniej, calkowita wladza nad zyciem innych albo poswiecenie dla sprawy nadaja sens ich zyciu. Potrafia kochac bezgranicznie, bo nie maja juz nic do stracenia. Smiertelnie ranny zolnierz nigdy nie prosi lekarzy: "Blagam, ratujcie mnie!". Jego ostatnie slowa brzmia zazwyczaj: "Powiedz mojemu synowi i mojej zonie, ze ich kocham". W chwili najwiekszej rozpaczy, beznadziei mowi o milosci! -Czyli twoim zdaniem czlowiek odnajduje sens zycia tylko na wojnie? -Caly czas jestesmy na wojnie. Bez ustanku zmagamy sie ze smiercia, wiedzac, ze ona i tak w koncu zwyciezy. W konflikcie zbrojnym to jest bardziej oczywiste, ale w codziennym zyciu dzieje sie to samo. Nie mozemy sobie pozwolic na luksus bycia ciagle nieszczesliwymi. -Czego ode mnie oczekujesz? Co mam zrobic? -Potrzebuje pomocy. Nie pomagasz mi mowiac: "Wycofaj sie, zloz wymowienie", bo to mnie tylko bardziej rozbija, wpedza w jeszcze wiekszy zamet. Musimy znalezc jakis sposob, aby energia czystej, absolutnej milosci mogla przeplynac przez nasze ciala i promieniowac na caly swiat. Jeden tylko czlowiek mnie rozumie. Moj tlumacz, ktory twierdzi, ze objawila mu sie ta energia, ale on wydaje sie troche z innego swiata. -Nie mowisz przypadkiem o boskiej milosci? -Jesli ktos potrafi kochac bezwarunkowo i bezgranicznie, jest to przejaw boskiej milosci. Kiedy przemawia przez niego boska milosc, kocha blizniego. Jesli zas bedzie kochal swojego blizniego, pokocha i siebie. A kiedy pokocha siebie, wszystko wroci na swoje miejsce. Wtedy uda sie odmienic historie. Polityka, teorie, podboje ani wojny nigdy nie zmienia biegu historii. To tylko powtorki tego, co sie wydarzalo nieskonczenie wiele razy od zarania dziejow. Historia sie odmieni, kiedy bedziemy umieli uzyc energii milosci tak, jak uzywamy energii wiatru, morz, atomu. -Sadzisz, ze we dwoje mozemy zbawic swiat? -Mysle, ze jest nas wiecej. Pomozesz mi? -Oczywiscie, tylko powiedz, co mam robic. -Ale ja wlasnie tego nie wiem! Sympatyczna pizzeria, w ktorej czesto bywalem od czasu pierwszego przyjazdu do Paryza, stala sie juz czescia mojej historii. Ostatnio zorganizowalem tu bankiet z okazji przyznania mi przez francuskie Ministerstwo Kultury orderu Kawalera Literatury i Sztuki - choc wiele osob sadzilo, ze taka uroczystosc powinnismy swietowac w jakims wytworniejszym lokalu. Jednak Roberto, wlasciciel pizzerii, byl moim dobrym duchem. Za kazdym razem kiedy do niego przychodzilem, przydarzalo mi sie w zyciu cos dobrego. -Moglibysmy wymieniac sie uprzejmosciami na temat mojej nowej ksiazki albo twojego spektaklu, ktory wywolal we mnie mieszane uczucia... -To nie byl zaden spektakl, tylko spotkanie, na ktorym opowiadalismy sobie historie i tanczylismy, by pobudzic energie milosci - poprawil mnie Michail. -Moglbym mowic o czymkolwiek, abys poczul sie swobodnie. Ale obaj wiemy, ze nie po to tu przyszlismy. -Jestesmy tutaj z powodu twojej zony - powiedzial Michail, przybierajac wyzywajacy wyraz twarzy, typowy dla ludzi w jego wieku. Nie mial w sobie nic z niesmialego mlodzienca, ktory pojawil sie na moim wieczorze autorskim, ani z duchowego przywodcy zgromadzenia w ormianskiej restauracji. -Mylisz sie, z powodu mojej bylej zony. Chce prosic o jedna tylko przysluge, zaprowadz mnie do niej. Musi mi powiedziec prosto w oczy, dlaczego odeszla. Dopiero wtedy uwolnie sie od mojego Zahira. W przeciwnym razie bede myslal o niej dzien i noc, bez konca rozpamietujac nasza wspolna przeszlosc, zeby odkryc moment, w ktorym popelnilem blad i nasze drogi zaczely sie rozchodzic. Michail rozesmial sie. -To swietny pomysl, zeby przypomniec sobie wszystko od poczatku. Tak wlasnie mozna wszystko zmienic. -Doskonale, wolalbym jednak zachowac filozoficzne wywody na inna okazje. Zdaje sobie sprawe, ze kazdy mlody czlowiek wie, jak zmienic swiat. Ale i ty pewnego dnia bedziesz mial tyle lat co ja i odkryjesz, ze nie tak latwo swiat zmienic. Nie ma sensu teraz tego roztrzasac. Czy zrobisz dla mnie to, o co prosze? -Chcialbym najpierw o cos zapytac. Czy ona sie z toba pozegnala? -Nie. -Powiedziala, ze odchodzi? -Nie powiedziala i dobrze o tym wiesz. -I sadzisz, ze Ester mogla zostawic mezczyzne, z ktorym przezyla ponad dziesiec lat, tak po prostu, bez slowa wyjasnienia? -To wlasnie mnie najbardziej dreczy. Do czego zmierzasz? Nasza rozmowe zaklocil Roberto, ktory podszedl przyjac zamowienie. Michail wybral pizze neapolitanska, ja poprosilem, zeby Roberto sam wybral cos dla mnie. To nie byl najlepszy moment na czytanie menu. Natomiast pilnie potrzebowalem butelki czerwonego wina. Roberto zapytal z jakiego regionu, ale odburknalem cos niewyraznie. Zrozumial, ze ma sam decydowac i zostawic nas samych. Wino pojawilo sie na naszym stole w ciagu trzydziestu sekund. Napelnilem kieliszki. -Co ona teraz robi? -Naprawde chcesz wiedziec? Draznilo mnie to jego odpowiadanie pytaniem na pytanie. -Tak, chce wiedziec. -Tka kilimy. I uczy francuskiego. Tka kilimy! Moja zona (byla zona, moze bys to wreszcie przyjal do wiadomosci!), ktora miala wszystko, czego tylko mogla zapragnac, ktora skonczyla dziennikarstwo na uniwersytecie i wladala czterema jezykami, jest zmuszona tkac i dawac lekcje francuskiego?! I po to jedynie, by przezyc? Musze sie opanowac. Nie moge teraz zranic jego meskiej dumy, choc uwazam, ze to wstyd, ze nie potrafi zapewnic Ester godziwego zycia. -Prosze zrozumiec, co ja przezywam juz od miesiecy. W niczym nie zagrazam waszemu zwiazkowi, potrzebuje dwoch godzin, zeby z nia porozmawiac. Czy chocby godziny. -Nie odpowiedziales na moje pytanie. Znasz przeciez Ester. Czy zostawilaby mezczyzne swojego zycia bez wyjasnien i bez pozegnania? -Sadze, ze nie. -Skad wiec mysl, ze cie rzucila? I po co te zapewnienia, ze nie zagrazasz naszemu zwiazkowi? Zmieszalem sie. Jednoczesnie zaswital mi jakby nikly promyk nadziei, choc nie wiedzialem wlasciwie na co. -Chcesz powiedziec, ze... -...chce powiedziec, ze ona cie nie rzucila. Ani mnie. Po prostu zniknela. Na jakis czas, a moze na reszte zycia, ale obaj musimy to uszanowac. I nagle jakby swiatlo rozblyslo w tej pizzerii, ktora zawsze byla dla mnie laskawa. Chcialem ze wszystkich sil uwierzyc w to, co mowil ten chlopak, a Zahir pulsowal teraz we wszystkim, co mnie otaczalo. -Czy wiesz, gdzie ona teraz przebywa? -Wiem. Ale musze uszanowac jej milczenie, chociaz tez mi jej ogromnie brakuje. Cala ta sytuacja jest niejasna takze dla mnie. Albo Ester czuje sie spelniona w zetknieciu z wszechogarniajaca miloscia, albo czeka, ze ktorys z nas przyjedzie do niej, albo poznala innego mezczyzne, albo wycofala sie ze swiata. Cokolwiek by to bylo, jesli postanowisz do niej jechac, nie moge cie powstrzymac. Ale po drodze musisz zrozumiec, ze trzeba spotkac sie nie tylko z jej cialem, ale takze z jej dusza. Chcialem skakac z radosci, usciskac go, a zaraz potem mialem ochote go udusic. Moje uczucia zmienialy sie w zawrotnym tempie. -Czy ty i Ester... -Czy spalismy ze soba? To nie twoja sprawa. Znalazlem w Ester przyjaciolke, ktorej od dawna szukalem. Pomogla mi rozpoczac powierzona misje. To aniol, otwierala drzwi, drogi i sciezki, ktore nam pozwola - jesli taka bedzie wola Pani - przywrocic na ziemi energie milosci. Mielismy wspolna misje do spelnienia. A zeby ciebie uspokoic, mam dziewczyne, to ta blondynka, ktora byla ze mna na scenie. Nazywa sie Lukrecja i jest Wloszka. -Naprawde? -Przysiegam na boska energie milosci, ze mowie prawde. Wyciagnal z kieszeni strzepek ciemnego materialu. -Widzisz to? W rzeczywistosci ten material jest jasnozielony, ale wydaje sie czarny, bo jest na nim zakrzepla krew. Jakis zolnierz w dalekim kraju poprosil Ester przed smiercia, zeby zdjela z niego koszule, pociela ja na kawalki i rozdala tym, ktorzy potrafia zrozumiec przeslanie plynace z jego smierci. Tez masz taki talizman? -Ester nigdy mi o tym nie wspominala. -Kazdemu, kto powinien otrzymac to przeslanie, wrecza troche zolnierskiej krwi. -Jakie jest to przeslanie? -Jesli nic ci nie dala, chyba nie moge odpowiedziec, chociaz Ester nie prosila mnie o zachowanie tajemnicy. -Czy znasz jeszcze kogos, kto mialby kawalek tej tkaniny? -Wszyscy, ktorzy wystepuja ze mna na scenie. Jestesmy razem, bo Ester nas polaczyla. Musze teraz poruszac sie ostroznie, nawiazac z nim kontakt. Zasilic jego konto w Banku Przyslug. Nie sploszyc go, nie okazywac niepokoju. Popytac o niego, o jego prace, o kraj, o ktorym mowil z taka duma. Dowiedziec sie, czy mowi prawde, czy ma jakies ukryte zamiary. Upewnic sie, ze wciaz ma kontakt z Ester, ze nie stracil jej z oczu. Nawet jesli pochodzil z bardzo dalekiego kraju, gdzie obowiazywal inny system wartosci, wiedzialem, ze Bank Przyslug dziala wszedzie, to instytucja bez granic. Z jednej strony pragnalem wierzyc we wszystko, co mowil. Z drugiej moje serce dosc juz wycierpialo, przez tysiac i jedna noc bezsennosci, kiedy przewracajac sie z boku na bok, czekalem na chrobot klucza w zamku i na Ester, ktora wejdzie i polozy sie bez slowa obok mnie. Obiecywalem sobie, ze jesli pewnego dnia tak sie stanie, nie bede jej robil zadnych wymowek, o nic nie zapytam, tylko pocaluje ja i powiem: "Spij dobrze, kochanie", i obudzimy sie razem nastepnego dnia przytuleni do siebie, jak gdyby ten koszmar nigdy sie nie zdarzyl. Roberto przyniosl nam pizze. Mial chyba szosty zmysl, bo pojawil sie dokladnie wtedy, kiedy potrzebowalem chwili do namyslu. Popatrzylem Michailowi w oczy. Spokojnie, mowilem sobie, panuj nad emocjami, bo dostaniesz zawalu. Jednym haustem wychylilem kieliszek wina do dna. Katem oka dostrzeglem, ze on zrobil to samo. Czym sie denerwuje? -Wierze ci - powiedzialem. - Mamy czas, pogadajmy. -Teraz mnie poprosisz, zebym cie do niej zaprowadzil. Popsul mi szyki, musze zaczac od poczatku. -Tak, poprosze o to. Sprobuje cie przekonac, zebys to dla mnie zrobil. Ale nie spieszy mi sie, mamy jeszcze cala pizze do zjedzenia. Chcialbym, zebys mi opowiedzial cos o sobie. Zauwazylem, ze trzesa mu sie rece i z wyraznym wysilkiem stara sie nad tym zapanowac. -Mam pewna misje do spelnienia. Do tej pory mi sie to nie udalo. Ale mysle, ze mam jeszcze sporo czasu. -Moze moglbym ci jakos pomoc. -Oczywiscie, ze mozesz mi pomoc. Kazdy moze mi pomoc, musi tylko dbac o to, zeby energia milosci rozprzestrzeniala sie po swiecie. -Moge zrobic nawet wiecej. Nie chcialem posuwac sie dalej, zeby sobie nie pomyslal, ze chce sie wkupic w jego laski. Ostroznie, nigdy dosc ostroznosci. Moze i mowi prawde, ale moze klamie, probujac zerowac na mojej rozpaczy... -Znam tylko jedna energie milosci - ciagnalem. - To, co czuje do kobiety, ktora odeszla... a moze raczej oddalila sie i czeka gdzies na mnie. Gdybym mogl sie z nia spotkac, bylbym szczesliwy. A swiat bylby lepszy, bo przynajmniej jedno serce byloby zadowolone. Spojrzal na sufit, spojrzal na stol, a ja celowo nie przerywalem milczenia. -Slysze glos - powiedzial w koncu, unikajac mojego wzroku. Wielka zaleta pisania o duchowosci jest to, ze przyciagam osoby, ktore maja jakis dar, czasem prawdziwy, czesciej urojony. Niektorzy probuja sie mna posluzyc do wlasnych celow, inni chca mnie sprawdzic. Na wlasne oczy widzialem juz tyle niezwyklych rzeczy, ze nie watpie w cuda, wierze, ze wszystko jest mozliwe, a czlowiek powoli odkrywa to, co juz zapomnial - swoja wewnetrzna moc. Ale to nie byla odpowiednia chwila na taka rozmowe. Interesowal mnie wylacznie Zahir. Zahir znow musial nosic imie Ester. -Michail, prosze posluchac... -Tak naprawde nie nazywam sie Michail, tylko Oleg. -A wiec Oleg... -Michail to imie, ktore sam sobie wybralem, kiedy postanowilem odrodzic sie dla zycia. Archaniol Michal, wojownik z ognista wlocznia, otwierajacy droge, aby - jak ich nazywales? - wojownicy swiatla mogli sie spotkac. To jest moja misja. -Moja takze. -Nie wolalbys porozmawiac o Ester? Co? Znow kieruje rozmowe na temat, ktory naprawde mnie interesuje? -Nie czuje sie dobrze - wymamrotal. Jego oczy bladzily po sali, metne i nieobecne. - Nie chce o tym mowic. Glos... Zachowywal sie dziwnie, naprawde dziwnie. Do czego jeszcze sie posunie, zeby wywrzec na mnie wrazenie? Czy skonczy sie na tym, ze poprosi, jak wielu innych, bym napisal ksiazke o jego nadprzyrodzonych mocach? Kiedy mam przed soba jasny cel, jestem gotow na wszystko, aby go osiagnac - w koncu o tym wlasnie mowie w moich ksiazkach, a nie wolno sprzeniewierzac sie wlasnym slowom. Mam teraz jeden cel: popatrzec raz jeszcze w oczy Zahira. Michail dostarczyl mi zupelnie nowych informacji: nie byli kochankami, ona mnie wcale nie rzucila, a jej powrot to tylko kwestia czasu. Mozliwa byla tez opcja, ze spotkanie w pizzerii jest jedna wielka farsa. Chlopak, ktory nie ma jak zarobic na zycie, zeruje na cudzym nieszczesciu. Kolejny kieliszek wypilem duszkiem. Michail zrobil to samo. Badz ostrozny, podpowiadal mi instynkt. -Tak, chce porozmawiac o Ester. Ale chcialbym takze dowiedziec sie czegos wiecej o tobie. -Nieprawda. Chcesz mnie oczarowac i sprawic, zebym zrobil to, co i tak od samego poczatku mialem zamiar zrobic. Ale zaslepia cie rozpacz, podejrzewasz, ze klamie, probujac wykorzystac sytuacje. Michail jakby czytal w moich myslach, a do tego mowil glosniej, niz wypadalo. Ludzie przy sasiednich stolikach rzucali w nasza strone ukradkowe spojrzenia. -Chcesz na mnie zrobic wrazenie, a nie wiesz, ze twoje ksiazki naznaczyly moje zycie, duzo mnie nauczyly. Bol uczynil cie slepym, malostkowym, opetanym tylko jedna mysla, Zahirem. To nie twoja milosc do niej sprawila, ze przyjalem zaproszenie na obiad. Wcale nie jestem pewien, czy ty ja naprawde kochasz, moze tylko przemawia przez ciebie zraniona duma. Jestem tu z powodu... Mowil coraz glosniej, zaczal rozgladac sie na wszystkie strony, jakby tracil panowanie nad soba. -...swiatla... -Co sie dzieje? -Jestem tu z powodu jej milosci do ciebie! -Dobrze sie czujesz? Roberto zauwazyl, ze cos jest nie tak. Podszedl do naszego stolika, polozyl reke na ramieniu Michaila i powiedzial swobodnie: -Coz, widze, ze moja pizza jest do niczego. Nie musicie placic, panowie, mozecie juz isc. Idealne rozwiazanie. Po prostu wstac, wyjsc i uniknac zalosnego przedstawienia: ja i chlopak, ktory udaje przyplyw mocy magicznych tylko po to, by mnie oszolomic albo wprowadzic w zaklopotanie - choc sadzilem, ze chodzi o cos wiecej niz teatralny spektakl. -Czy czujesz powiew wiatru? Od tego momentu bylem pewien, ze jednak nie udaje. Przeciwnie, musial dokonywac nadludzkiego wysilku, aby zapanowac nad soba. Wpadl w jeszcze wieksza panike niz ja. -Swiatla, widze swiatla! Prosze mnie stad wyprowadzic! Jego cialem wstrzasaly spazmatyczne drgawki. Nie dalo sie juz uniknac skandalu. Goscie zaczeli zrywac sie z miejsc. -W Kazach... Nie zdolal dokonczyc. Przewrocil stol - resztki pizzy, kieliszki i talerze wyladowaly na ludziach przy sasiednim stoliku. Przez jego twarz przebiegly skurcze, caly dygotal, a oczy wychodzily mu z orbit. Odrzucil glowe w tyl i uslyszalem chrzest kosci. Podbiegl do nas jakis czlowiek. Roberto podtrzymal Michaila, chroniac go przed upadkiem, a nieznajomy chwycil z podlogi lyzeczke i wetknal mu do ust. Wszystko to trwalo nie dluzej niz kilka sekund, ale mnie wydawalo sie wiecznoscia. Wyobrazilem sobie brukowce opisujace znanego pisarza - pomimo niecheci calej krytyki, kandydata do waznej nagrody literackiej - ktory urzadzil w pizzerii seans spirytystyczny, zeby sciagnac powszechna uwage na swoja nowa ksiazke. Paranoja. Nastepnie ujawniono by, ze medium to mezczyzna, ktory uciekl z moja zona, i caly ten cyrk zaczalby sie od poczatku, a ja nie mialem w sobie dosc sil, by przezyc to po raz kolejny. Rzecz jasna w pizzerii siedzieli jacys moi znajomi, ale czy ktorys z nich byl naprawde moim przyjacielem? Czy zechca zachowac dyskrecje? Michail przestal sie trzasc. Roberto przytrzymywal go na krzesle, a nieznajomy zmierzyl mu cisnienie, zajrzal pod powieki i spojrzal na mnie. -To na pewno nie pierwszy atak. Jak dlugo sie znacie? -Czesto tu przychodzi - powiedzial Roberto, widzac, ze nie jestem w stanie wykrztusic z siebie slowa. - Ale pierwszy raz mu sie to tutaj zdarzylo, chociaz mialem juz tu u siebie takie sytuacje. -Zauwazylem. Pan nie stracil zimnej krwi. Pil do mnie, musialem byc okropnie blady. Nieznajomy wrocil do swojego stolika, a Roberto probowal jakos rozladowac atmosfere: -To lekarz pewnej znanej aktorki. Ale pan chyba bardziej potrzebuje pomocy niz panski gosc. Michail albo Oleg, czy jak tam sie zwalo to indywiduum siedzace naprzeciwko mnie, powoli odzyskiwal przytomnosc. Rozejrzal sie wokol i usmiechnal z zaklopotaniem. -Przepraszam - szepnal. - Staralem nad tym zapanowac. Usilowalem zrobic dobra mine do zlej gry. Roberto znowu mnie poratowal: -Prosze sie nie martwic. Naszego pisarza stac na to, zeby zaplacic za potluczone talerze. - I zaraz potem zwrocil sie do mnie. - To po prostu atak epilepsji, nic strasznego. Wyszlismy z restauracji. Michail od razu zatrzymal taksowke. -Przeciez nie zdazylismy porozmawiac! Dokad jedziesz? -Jestem wykonczony. Wiesz, gdzie mnie szukac. Istnieja dwa swiaty: wymarzony i rzeczywisty. W swiecie moich marzen Michail mowil prawde, to wszystko bylo po prostu trudnym momentem w moim zyciu, kryzysem, jaki moze przydarzyc sie w kazdym zwiazku. Ester czekala na mnie cierpliwie, z nadzieja ze zrozumiem, co bylo nie tak miedzy nami, pojade po nia, poprosze o przebaczenie i znow bedziemy razem. W swiecie marzen Michail i ja gadalismy jak starzy przyjaciele, wychodzilismy z pizzerii, lapalismy taksowke i juz po chwili dzwonilismy do drzwi, gdzie moja byla zona (a moze jednak zona? teraz watpliwosc sie odwrocila) tkala rano kilimy, a po poludniu udzielala lekcji francuskiego. Noca spala sama, tak jak ja, czekajac na dzwonek do drzwi i na meza, ktory przyszedlby z bukietem kwiatow i zabral ja na filizanke goracej czekolady do hotelu przy Polach Elizejskich. W swiecie rzeczywistym kazde spotkanie z Michailem bylo pelne napiecia z powodu wypadku w pizzerii. Wszystko, co mowil, bylo jedynie wytworem jego chorej wyobrazni i tak jak ja, on rowniez nie mial bladego pojecia, gdzie teraz jest Ester. W swiecie rzeczywistym o godzinie 11.45 stalem na peronie Dworca Wschodniego, czekajac na pociag ze Strasburga, zeby powitac wielkiego amerykanskiego aktora i rezysera zapalonego do ekranizacji jednej z moich ksiazek. Do tej pory na kazda propozycje przeniesienia na ekran ktorejs z moich powiesci mialem jedna odpowiedz: "Nie jestem zainteresowany". Wierze, ze czlowiek, czytajac ksiazke, tworzy w glowie swoj wlasny film, postaciom nadaje twarze, buduje scenariusze, slyszy dzwieki, czuje zapachy. Ja zawsze po obejrzeniu filmu nakreconego na podstawie ulubionej ksiazki wychodze z kina rozczarowany, oszukany i upieram sie, ze ksiazka byla lepsza. Jednak tym razem moja agentka nalegala. Twierdzila, ze ten aktor i producent nalezy do naszej "druzyny" i chce zrobic cos zupelnie innego, niz kiedykolwiek nam proponowano. Spotkanie zostalo ustalone przed dwoma miesiacami. Mielismy pojsc dzisiaj na kolacje, omowic wszystkie szczegoly, zobaczyc, czy rzeczywiscie znajdziemy wspolny jezyk. Ale w ciagu ostatnich dwoch tygodni moj kalendarz wywrocil sie do gory nogami. Dzis jest czwartek, musze isc do ormianskiej restauracji i nawiazac kontakt z mlodym epileptykiem, ktory rzekomo slyszy glosy, a jest jedyna osoba znajaca miejsce pobytu mojego Zahira. Odebralem to jako znak, zeby nie sprzedawac praw autorskich, i probowalem telefonicznie odwolac spotkanie z aktorem. On jednak nalegal, twierdzil, ze mozemy zrezygnowac z kolacji i pojsc nastepnego dnia na obiad. "Ktoz by sie martwil perspektywa samotnej nocy w Paryzu?", powiedzial, czym mnie rozbroil. W moim wymarzonym swiecie Ester wciaz byla moja towarzyszka zycia, a jej milosc dodawala mi sil, zeby isc dalej i odkrywac wlasne granice. W swiecie rzeczywistym byla tylko obsesja, ktora wysysala ze mnie energie, zajmowala cala przestrzen, tak ze jedynie olbrzymim wysilkiem woli zmuszalem sie, by pracowac, spotykac sie z producentami, udzielac wywiadow. Jak to mozliwe, ze po dwoch latach ciagle nie moglem o niej zapomniec? Mialem dosc zadreczania sie, roztrzasania wszystkich ewentualnosci, szukania ucieczki w pisaniu ksiazek, uprawiania jogi, pracy spolecznej, wizyt u przyjaciol, flirtow, chodzenia na kolacje, do kina (rzecz jasna wykluczone adaptacje literatury, tylko filmy wedlug oryginalnych scenariuszy), do teatru, do opery, na mecze pilkarskie. Mimo to Zahir wciaz byl gora i tkwil we mnie jak zadra, zmuszal do powtarzania w kolko: "Dalbym wszystko, zeby ona byla tu ze mna". Zerknalem na zegar w hali dworca - mialem jeszcze pietnascie minut. W swiecie marzen Michail byl moim sprzymierzencem. W swiecie rzeczywistym nie mialem na to zadnego dowodu, tylko ogromne pragnienie, zeby to, co mowil, okazalo sie prawda. On zas rownie dobrze mogl byc ukrytym wrogiem. Wracaly wciaz te same pytania. Dlaczego nic mi nie powiedziala? Czy chodzilo jej o to pytanie Hansa? Czy postanowila zbawic swiat, tak jak napomknela w naszej rozmowie o milosci i wojnie, a teraz "przygotowywala" mnie do tej misji? Wpatrywalem sie w tory kolejowe. Ester i ja podazamy naprzod rownolegle, lecz nasze drogi nigdy juz sie nie spotykaja. Dwa przeznaczenia, ktore... Szyny. Jaka jest odleglosc miedzy nimi? Zeby odpedzic od siebie Zahira, zapytalem o to kolejarza, ktory stal na peronie. -Sto czterdziesci trzy i pol centymetra albo cztery stopy i osiem i pol cala - wyrecytowal bez zajaknienia. Sprawial wrazenie czlowieka zadowolonego z zycia, dumnego ze swojej pracy i w zaden sposob nie pasowal do idee fixe Ester, ze wszyscy ukrywamy w sercu ogromny smutek. Co za absurdalna liczba! Sto czterdziesci trzy i pol centymetra albo cztery stopy i osiem i pol cala? Bzdury. Sto piecdziesiat centymetrow, to rozumiem, to byloby logiczne. Albo piec stop. Jakas okragla liczba, prosta do zapamietania dla mechanikow, konstruktorow pociagow i pracownikow kolei. -Dlaczego tyle? - meczylem biedaka. -Bo kola wagonow rozstawione sa w takiej odleglosci od siebie. -Ale kola sa w takiej odleglosci od siebie, bo dystans miedzy szynami jest wlasnie taki a nie inny, nie sadzi pan? -Czy uwaza pan, ze musze wiedziec wszystko na temat pociagow tylko dlatego, ze pracuje na dworcu? Tak jest, i juz. Nie byl juz tym samym szczesliwym czlowiekiem, zadowolonym ze swojego zajecia. Umial odpowiedziec na jedno pytanie, ale nic poza tym. Przeprosilem go i przez reszte czasu wpatrywalem sie w szyny, czujac, ze one chca mi cos powiedziec. Moze to dziwne, lecz tory kolejowe zdawaly sie opowiadac o moim malzenstwie i o wszystkich malzenstwach. Aktor przyjechal i okazal sie sympatyczniejszy, niz sie spodziewalem. Odstawilem go do mojego ulubionego hotelu i wrocilem do domu. Ku mojemu zaskoczeniu czekala tam na mnie Marie, bo zdjecia do filmu zostaly przelozone o tydzien z powodu zlej pogody. -Dzis czwartek. Idziesz na spotkanie w ormianskiej restauracji? -Czyzbys chciala isc tam ze mna? -Tak. Ide z toba. A moze wolalbys isc sam? -Chyba tak. -Mimo to pojde. Nie urodzil sie jeszcze czlowiek, ktory by mi dyktowal, co mam robic. -Czy wiesz, dlaczego szyny kolejowe leza w odleglosci stu czterdziestu trzech i pol centymetra od siebie? -Nie mam pojecia, ale moge poszukac w Internecie. Czy to wazne? -Bardzo. -Zostawmy na chwile szyny. Rozmawialam wlasnie z przyjaciolmi. Uwielbiaja twoje ksiazki. Mowia, ze ktos, kto napisal Czas rozdzierania, czas zszywania oraz historie o pasterzu i pielgrzymce do Santiago, musi byc medrcem, ktory zna odpowiedz na kazde pytanie. -Sama swietnie wiesz, ze tak wcale nie jest. -Jak w takim razie udaje ci sie przekazac czytelnikom prawdy, ktorych nie znasz? -Bo one sa we mnie. Wszystko, o czym pisze, stanowi jakas czesc mojej duszy, to lekcje, ktore dostalem od zycia i probuje zastosowac do siebie. Sam jestem czytelnikiem swoich ksiazek. Odkrywaja przede mna cos, o czym wiedzialem, ale czego nie bylem do konca swiadomy. -A czytelnicy? -Mysle, ze z nimi dzieje sie podobnie. Ksiazka - zreszta mozna to samo powiedziec o filmie, o muzyce, ogrodzie, widoku ze szczytu gory - cos nam objawia. Objawiac znaczy odslonic. Sciagnac zaslone z czegos, co juz istnieje, to troche co innego niz uczyc, jak lepiej zyc. W tej chwili, jak sama wiesz, cierpie z milosci. Moze to byc zstapieniem do piekiel, ale moze byc tez objawieniem. Dopiero po napisaniu Czasu rozdzierania, czasu zszywania uswiadomilem sobie, ze potrafie kochac. Dotarlo to do mnie z cala jasnoscia, kiedy wystukiwalem na klawiaturze komputera slowa tej powiesci. -A duchowosc, obecna niemal na wszystkich stronach twoich ksiazek? -Zaczyna mi sie podobac pomysl, zebys poszla ze mna do ormianskiej restauracji. Tam odkryjesz, a raczej uswiadomisz sobie trzy wazne sprawy. Po pierwsze: w chwili, kiedy czlowiek postanowi zmierzyc sie z problemem, odkrywa, ze ma na to o wiele wiecej sily, niz przypuszczal. Po drugie: energia i madrosc pochodza z tego samego nieznanego zrodla, ktore zazwyczaj nazywamy Bogiem. Przez cale zycie, odkad wszedlem na droge, ktora uwazam za wlasna, probuje oddawac czesc tej energii, podlaczac sie do niej kazdego dnia, kierowac sie znakami, uczyc sie robiac cos, a nie tylko myslac, ze robie. Po trzecie: nikt nie jest samotny w swoich troskach. Zawsze istnieje ktos, kto martwi sie, cieszy albo tak samo cierpi jak ty. To dodaje ci sil, zeby stawic czolo wyzwaniom. -Czy to dotyczy takze cierpienia z milosci? -To dotyczy wszystkiego. Jesli przyszlo cierpienie, lepiej je przyjac, bo nie zlikwidujesz go, udajac, ze go nie ma. Jesli przyszla radosc, lepiej ja przyjac, niz bac sie, ze pewnego dnia sie skonczy. Sa ludzie, ktorzy spelniaja sie tylko dzieki poswieceniu i wyrzeczeniom. Sa tacy, ktorzy czuja sie czescia ludzkosci tylko wtedy, kiedy mysla, ze sa szczesliwi. Ale dlaczego wlasciwie o tym mowimy? -Bo jestem zakochana i boje sie cierpienia, ktore moze mnie czeka. -Nie boj sie. Jedyny sposob na unikniecie tego cierpienia to nie kochac w ogole. -Wiem, ze Ester tu jest. Ze spotkania z Michailem opowiedziales tylko o jego ataku epilepsji. To dla mnie zly znak, choc moze dobry znak dla ciebie. -Dla mnie to tez moze byc zly znak. -Wiesz, o co chcialabym cie zapytac? Czy kochasz mnie tak mocno, jak ja kocham ciebie? Ale nie mam odwagi spytac. Dlaczego wciaz wchodze w nieudane zwiazki z mezczyznami? Jest mi bardzo zle, kiedy zyje sama. Poniewaz chce zawsze byc z kims zwiazana, caly czas musze byc fantastyczna, inteligentna, wrazliwa, wyjatkowa. Wysilek uwodzenia zmusza mnie do dawania z siebie tego, co we mnie najlepsze, i to w jakis sposob mnie wzbogaca. Ale nie mam pewnosci, czy to dobra droga. -Chcesz wiedziec, czy jestem w stanie wciaz kochac kobiete, ktora mnie porzucila bez slowa wyjasnienia? -Czytalam twoja ksiazke. Wiem, ze jestes w stanie. -Chcesz zapytac, czy pomimo mojej milosci do Ester jestem w stanie kochac ciebie? -Nie osmielilabym sie zadac takiego pytania, bo odpowiedz moze mnie zranic. -Chcesz wiedziec, czy serce mezczyzny albo kobiety moze kochac wiecej niz jedna osobe naraz? -To pytanie nie jest juz tak bezposrednie, wiec chcialabym, zebys odpowiedzial. -Mysle, ze to mozliwe. Chyba ze jedna z tych osob staje sie... -...Zahirem? Ale bede o ciebie walczyc, bo warto. Mezczyzna, ktory potrafi tak kochac kobiete, jak ty kochales... lub kochasz Ester, zasluguje na moj szacunek i starania. Aby udowodnic ci, ze pragne byc z toba i ze wiele dla mnie znaczysz, zrobie, o co mnie poprosiles, choc to zadanie absurdalne. Dowiem sie, dlaczego tory kolejowe maja szerokosc czterech stop i osmiu i pol cala. Bylo dokladnie tak, jak przewidzial wlasciciel ormianskiej restauracji. Tydzien pozniej juz nie tylko sala w glebi, ale cala restauracja byla zatloczona. Marie przypatrywala sie zebranym z zaciekawieniem i od czasu do czasu rzucala jakies uwagi. -Dlaczego przychodza tu z dziecmi? -Moze nie maja z kim ich zostawic? Rowno o dziewiatej szesc osob - dwoje muzykow w orientalnych strojach i czworo mlodych ludzi w bialych sukniach - weszlo na scene. Kelnerzy przestali obslugiwac gosci i wszyscy zamilkli. -W mongolskiej przypowiesci o stworzeniu swiata lania spotyka dzikiego psa - zaczal Michail nieswoim glosem. - To dwa stworzenia o zupelnie odmiennych naturach: w przyrodzie dziki pies zabija lanie, zeby ja zjesc. W mongolskiej przypowiesci oboje rozumieja, ze potrzebuja sie nawzajem i musza polaczyc sily, zeby przetrwac we wrogim swiecie. Dlatego najpierw powinni nauczyc sie kochac. A zeby kochac, musza przestac byc soba, bo inaczej nie da sie zyc we dwoje. Z biegiem czasu dziki pies uznaje, ze jego instynkt, dotad skupiony na walce o przetrwanie, sluzy jednak wyzszemu celowi: sprzymierzyc sie z druga istota, by stworzyc swiat na nowo. Zrobil pauze. -Kiedy tanczymy, kiedy wirujemy wokol wlasnej osi, porusza nami ta sama energia, ktora wznosi sie do Naszej Pani i wraca do nas z cala sila, tak samo jak woda, ktora wyparowuje z rzek, zmienia sie w chmure i wraca na ziemie w postaci deszczu. Opowiem warn dzisiaj o lancuchu milosci. Raz pewien wiesniak zapukal do bramy klasztornej i podal furtianowi, ktory mu otworzyl, kisc soczystych winogron. -Drogi bracie furtianie, oto najdorodniejsze owoce z mojej winnicy. Przynosze ci je w prezencie. -Dziekuje! Zaraz zaniose je opatowi, na pewno ucieszy sie z tak wspanialego daru. -Nie rob tego, przynioslem je specjalnie dla ciebie. -Dla mnie? Alez ja nie zasluguje na tak piekny podarunek. -Zawsze kiedy stukalem do drzwi, ty mi otwierales. Kiedy potrzebowalem pomocy, bo susza zniszczyla moje plony, codziennie dawales mi kromke chleba i szklanke wina. Chcialbym, zeby ta kisc winogron dala ci troche milosci slonca, orzezwiajacego deszczu i boskiego cudu stworzenia. Brat furtian przyjal wiec kisc winogron i caly ranek ja podziwial. Byla naprawde piekna. Dlatego mimo wszystko postanowil oddac ja opatowi, ktory zawsze sluzyl mu dobra rada. Opat bardzo ucieszyl sie z winogron, ale przypomnial sobie, ze w zakonie jest pewien ciezko chory brat, i pomyslal: "Dam mu je, moze go troche podniosa na duchu". Ale winogrona niedlugo pozostaly w celi chorego. "Kucharz opiekuje sie mna, podtyka mi najsmakowitsze kaski. Jestem pewien, ze ta kisc go uraduje" - pomyslal chory zakonnik i kiedy kucharz pojawil sie z obiadem, wreczyl mu winogrona. -To dla ciebie. Kazdego dnia masz do czynienia z darami natury, na pewno docenisz to boskie dzielo. Kucharz zachwycil sie doskonaloscia kisci i zapragnal, zeby dostrzegl ja takze jego pomocnik. Ten z kolei uznal, ze tak piekne owoce sa godne, by zaniesc je w darze zakrystianowi strzegacemu Najswietszego Sakramentu. Wiele osob w zakonie uwazalo go za swietego. Zakrystian dal winogrona w prezencie najmlodszemu z nowicjuszy, zeby i on mogl przekonac sie, jak boska doskonalosc objawia sie we wszystkich najdrobniejszych dzielach stworzenia. Kiedy nowicjusz otrzymal owoce, jego serce przepelnila wdziecznosc dla Boga, bo nigdy nie widzial tak cudownej kisci. Przypomnial sobie wtedy, jak przybyl po raz pierwszy do klasztoru, i pomyslal o osobie, ktora otworzyla mu wowczas drzwi. Ten prosty gest sprawil, ze jest teraz tutaj, w tym zgromadzeniu, wsrod osob, ktore umieja docenic cuda. I nim jeszcze zapadl zmierzch, zaniosl kisc winogron bratu furtianowi. -Spedzasz tu cale dnie samotnie, te winogrona na pewno sprawia ci radosc. Smacznego. I wtedy brat furtian zrozumial, ze owoce rzeczywiscie sa przeznaczone dla niego. Zjadl je, rozkoszujac sie kazdym gronem z osobna i uszczesliwiony udal sie na spoczynek. Tak zamknelo sie kolo radosci i szczescia, ktore otacza zawsze tego, kto obcuje z energia milosci. Alma uderzyla w ozdobny talerz. -Jak w kazdy czwartek sluchamy opowiesci o milosci i opowiadamy historie o niekochaniu. Zobaczmy, co jest na powierzchni, potem krok po kroku zrozumiemy to, co kryje sie pod spodem: nasze obyczaje i wartosci. A kiedy przebijemy sie i przez te warstwe, uda nam sie odnalezc siebie samych. Kto zaczyna? Podnioslo sie wiele rak i ku zdumieniu Marie, moja tez. Szeptano, ludzie wiercili sie na krzeslach. Michail wskazal na wysoka, ladna kobiete o niebieskich oczach. -W zeszlym tygodniu pojechalam odwiedzic przyjaciela, ktory mieszka sam w gorach, blisko granicy z Hiszpania. Ten czlowiek ceni rozkosze zycia i wielokrotnie mi powtarzal, ze prawdziwa madrosc polega na tym, by cieszyc sie kazda chwila. Mojemu mezowi od poczatku nie podobal sie pomysl tego wyjazdu. Znal mojego przyjaciela i wiedzial, ze jego ulubione rozrywki to polowanie na dzikie ptactwo i uwodzenie kobiet. Ale ja chcialam porozmawiac wlasnie z nim, uwazalam, ze tylko on moze mi pomoc. Maz radzil, bym poszla do psychoterapeuty, pojechala gdzies wypoczac. Poklocilismy sie i mimo jego protestow zdecydowalam sie na wyjazd. Przyjaciel odebral mnie z lotniska, dlugo rozmawialismy, potem zjedlismy kolacje, wypilismy kieliszek wybornego wina, pogadalismy jeszcze troche i poszlam spac. Nazajutrz rano wybralismy sie w gory, a potem odwiozl mnie na lotnisko. Gdy tylko wrocilam do domu, rozpoczelo sie przesluchanie. Byl sam? Tak. Nie ma zadnej kobiety? Nie. Piliscie cos? Pilismy. Dlaczego nie chcesz o tym ze mna rozmawiac? Przeciez rozmawiam! Byliscie sami w domu w gorach, w romantycznej scenerii, prawda? Tak. I mimo to nic miedzy wami nie zaszlo? Nic. Sadzisz, ze w to uwierze? A dlaczego mialbys nie wierzyc? Dlatego ze to jest wbrew ludzkiej naturze - mezczyzna i kobieta, ktorzy sa sam na sam, pija wino i opowiadaja sobie najskrytsze sekrety, musza wyladowac w lozku! Zgadzam sie z mezem. To rzeczywiscie wbrew temu, co nam wpojono. On nigdy mi nie uwierzy, choc to szczera prawda. Od tej pory nasze zycie zamienilo sie w istne pieklo. Wiem, ze w koncu to minie, ale te meczarnie niczemu nie sluza. Cierpimy, bo nam wmowiono, ze kiedy mezczyzna i kobieta podobaja sie sobie, to przy sprzyjajacych okolicznosciach zawsze koncza w lozku. Oklaski. Ludzie zapalaja papierosy, slychac brzek kieliszkow. -Co tu sie wlasciwie dzieje? - szepcze mi do ucha Marie. - Malzenska terapia grupowa? -Na tym polega to "spotkanie". Nikt tu nie mowi, co jest dobre, a co zle, nikt nikogo nie ocenia, po prostu ludzie opowiadaja, co im lezy na sercu. -Ale dlaczego tak publicznie, kiedy inni pala papierosy i popijaja wino? -Moze tak jest im latwiej. A jesli tak jest latwiej, po co to zmieniac? -Latwiej? Wobec obcych ludzi, ktorzy jutro moga wszystko powtorzyc jej mezowi? Ktos inny zabral juz glos, wiec nie zdazylem Marie wytlumaczyc, ze to nie ma najmniejszego znaczenia, bo wszyscy zebrali sie tutaj, by mowic o niekochaniu, ktore podszywa sie pod milosc. -Jestem mezem tej kobiety - odezwal sie mezczyzna, ktory musial byc co najmniej dwadziescia lat starszy od tej ladnej blondynki. - Wszystko, co powiedziala przed chwila, jest prawda. Ale jest cos, o czym ona nie wie, bo nie mialem odwagi jej tego wyznac. Zrobie to teraz. Kiedy wyjechala w gory, przez cala noc nie moglem zasnac. Zaczalem wyobrazac sobie w najdrobniejszych szczegolach, co sie tam moze dziac. Przyjezdza, kominek juz rozpalony, ona zdejmuje plaszcz, potem sweter. Pod cienkim podkoszulkiem nie ma nawet stanika. Wyraznie rysuje sie ksztalt jej piersi. Ona udaje, ze nie dostrzega jego spojrzenia. Idzie do kuchni po druga butelke szampana. Ma na sobie bardzo obcisle dzinsy, wie doskonale, ze on pozera ja wzrokiem. Wraca, mowia o sprawach naprawde intymnych i staja sie sobie bliscy. Temat, ktory ja tam przywiodl, juz obgadali. Dzwoni komorka - to ja, chce sie dowiedziec, czy wszystko w porzadku. Ona podchodzi do niego, przyklada mu do ucha telefon i sluchaja mnie oboje, a mowie bardzo taktownie, bo wiem, ze za pozno na jakiekolwiek naciski. Udaje wiec, ze wcale sie nie martwie, i radze, zeby nacieszyla sie gorami, bo nastepnego dnia wraca juz do Paryza, bedzie musiala zajac sie domem, zakupami i dziecmi. Rozlaczam sie, wiedzac, ze on sluchal naszej rozmowy. I choc wczesniej siedzieli na osobnych fotelach, teraz siedza bardzo blisko siebie. W tym momencie przestalem juz myslec o tym, co sie dzieje w gorach. Wstalem, zajrzalem do dziecinnego pokoju, podszedlem do okna, spojrzalem na dachy Paryza i wiecie, co poczulem? Podniecenie. Szalone podniecenie. Mysl o tym, ze moja zona moze wlasnie w tej chwili caluje sie z innym mezczyzna, a potem sie z nim kocha, byla dla mnie podniecajaca. Czulem sie paskudnie. Jak moglo podniecic mnie cos takiego?! Nastepnego dnia rozmawialem o tym z dwoma przyjaciolmi. Oczywiscie nie przyznalem sie, ze chodzi o mnie, tylko zapytalem, czy kiedykolwiek czuli podniecenie, kiedy na przyjeciu jakis obcy mezczyzna zagladal ich zonom za dekolt. Obaj wymigali sie od odpowiedzi. To tabu! Ale obaj przyznali, ze dobrze jest wiedziec, ze ich zony pozada jakis inny mezczyzna, i na tym rozmowa stanela. Czy to skryte fantazje erotyczne wszystkich mezczyzn? Nie wiem. Przeszlismy w domu pieklo, bo sam nie rozumiem, co sie wlasciwie ze mna dzialo. A poniewaz nie rozumiem, ja winie za to, ze wywolala we mnie cos, co zachwialo moim swiatem. Tym razem zapalilo sie duzo papierosow, ale nie bylo oklaskow. Tak jakby ten temat nawet tutaj byl tabu. Trzymajac podniesiona reke, zastanawialem sie, czy zgadzam sie z tym panem. Co prawda, wyobrazalem sobie podobne sceny z Ester i zolnierzami na froncie, ale nie mialem odwagi przyznac sie do tego nawet przed samym soba. Michail spojrzal w moja strone i skinal glowa. Sam nie wiem, kiedy wstalem, popatrzylem na publicznosc, ktora nie ochlonela jeszcze po wyznaniach mezczyzny podniecajacego sie na mysl o tym, ze jego zone posiadl inny. Nikt wiec nie zwracal na mnie uwagi i to mi pomoglo zaczac. -Z gory przepraszam za to, ze nie bede tak bezposredni jak moi przedmowcy, ale tez chcialbym cos powiedziec. Bylem dzisiaj na dworcu i odkrylem, ze szyny kolejowe sa umieszczone w odleglosci stu czterdziestu trzech i pol centymetra, czy tez czterech stop i osmiu i pol cala od siebie. Skad tak dziwny wymiar? Poprosilem moja dziewczyne, aby znalazla odpowiedz na to pytanie, i oto rezultat jej poszukiwan. Kiedy budowano pierwsze wagony kolejowe, uzywano tych samych narzedzi co do wyrobu powozow konnych. A dlaczego miedzy kolami powozow byla taka, a nie inna odleglosc? Bo antyczne drogi mialy taka szerokosc i powozy byly do nich dostosowane. Kto zadecydowal o takiej szerokosci drog? I tu cofamy sie do naprawde odleglej przeszlosci. Otoz ustanowili to starozytni Rzymianie, pierwsi wielcy budowniczy drog. Z jakiego powodu? Wojenne rydwany Rzymian byly zaprzezone w dwa konie - kiedy ustawilo sie obok siebie konie hodowanej wowczas rasy, zajmowaly dokladnie sto czterdziesci trzy i pol centymetra. W ten oto sposob rozstaw torow, po ktorych mkna dzis nasze superszybkie pociagi, zostal ustalony przez starozytnych Rzymian. Kiedy emigranci z Europy budowali w Ameryce kolej, posluzyli sie tym samym wzorcem. Co wiecej, promy kosmiczne zostaly skrojone na te sama miare. Wprawdzie amerykanscy inzynierowie uwazali, ze baki z paliwem powinny byc szersze, lecz byly produkowane w stanie Utah i transportowane koleja do Centrum Lotow Kosmicznych na Florydzie, nie mogly wiec byc szersze niz tunele nad torami. Wniosek: wszyscy musieli dostosowac sie do tego, co Rzymianie uznali za miare idealna. Ale jaki to ma zwiazek z malzenstwem? - zapytacie. Wzialem gleboki oddech. Niektorzy wydawali sie zupelnie znudzeni torami kolejowymi i zaczeli cos szeptac miedzy soba. Inni sluchali mnie z uwaga - wsrod nich byli Marie i Michail. -Otoz ma to wiele wspolnego z malzenstwem i z obiema opowiesciami, ktorych wysluchalismy wczesniej. W jakims momencie pojawil sie ktos, kto zdecydowal: W chwili zawarcia malzenstwa wiazecie sie na reszte zycia. Odtad bedziecie szli obok siebie, jak dwie szyny kolejowe, wedlug dokladnego wzorca. Nie bedziecie mogli nic zmienic, ani sie od siebie oddalic, ani przyblizyc. Reguly mowia jasno: badzcie rozsadni, myslcie o dzieciach, o przyszlosci, musicie byc jak dwie szyny, ktore zachowuja miedzy soba taka sama odleglosc na stacji poczatkowej, w polowie drogi i na stacji koncowej. Nie pozwalajcie, by wasza milosc sie zmieniala, zeby rosla na poczatku albo malala w srodku - to zbyt ryzykowne. Tak wiec, po euforii pierwszych paru lat macie utrzymac te sama odleglosc, te sama trwalosc, te sama funkcjonalnosc. Jestescie tu po to, aby pociag przedluzania gatunku jechal ku przyszlosci. Wasze dzieci beda szczesliwe, pod warunkiem ze bedziecie pozostawac w odleglosci stu czterdziestu trzech i pol centymetra od siebie. A jesli nie jestescie zadowoleni z tego niezmiennego trwania, myslcie o potomstwie, ktore wydaliscie na ten swiat. Pamietajcie o sasiadach. Pokazcie im, ze jestescie szczesliwi, ze w niedziele rozpalacie grilla, wieczorami ogladacie telewizje, wspieracie lokalna spolecznosc. Niech wszyscy widza, w jak doskonalej harmonii zyjecie. Nie rozgladajcie sie na boki, bo a nuz napotkacie czyjs wzrok, a to juz stwarza pokuse i moze doprowadzic do kryzysu malzenstwa, rozwodu, depresji. Usmiechajcie sie do zdjec. Poustawiajcie rodzinne fotografie w salonie tak, aby wszyscy je widzieli. Odchudzajcie sie, uprawiajcie sport - przede wszystkim uprawiajcie sport, byscie mogli pozostac sklejeni ze soba przez reszte zycia. Kiedy sport juz nie pomaga, zafundujcie sobie operacje plastyczna. I nigdy nie zapominajcie o regulach, ktore zostaly ustalone i ktorych trzeba bezwzglednie przestrzegac. Kto je ustanowil? To nie ma znaczenia, nie zadawajcie takich pytan, reguly i tak beda obowiazywac zawsze, czy sie wam to podoba, czy nie. Usiadlem. Kilka entuzjastycznych oklaskow, troche obojetnosci i moje obawy, czy aby nie przeholowalem. Marie patrzyla na mnie z mieszanina podziwu i zaskoczenia. Kobieta na scenie uderzyla w metalowy talerz. -Teraz beda tanczyc na czesc milosci, na czesc "Pani" - szepnalem do ucha Marie. - Wychodze na papierosa. -Mozesz przeciez zapalic tutaj. -Musze chwile pobyc sam. Chociaz nadeszla juz wiosna, na dworze wciaz bylo bardzo zimno. Potrzebowalem jednak swiezego powietrza. Po co ja to wszystko powiedzialem? Moje malzenstwo z Ester nigdy tak nie wygladalo. Wcale nie bylismy jak dwie szyny kolejowe, zawsze biegnace rownolegle do siebie, beznamietnie poprawne, w doskonalej harmonii. Mielismy wzloty i upadki, wiele razy jedno albo drugie grozilo odejsciem, ale mimo to bylismy wciaz razem. Az do tego momentu przed dwoma laty. Albo do chwili, w ktorej Ester zaczela sie zastanawiac, dlaczego nie jest szczesliwa. Nikt nie powinien sie zastanawiac nad tym, dlaczego nie jest szczesliwy. W tym pytaniu drzemie podstepny wirus, ktory wszystko niszczy. Jesli sobie zadamy to pytanie, zaraz bedziemy chcieli wiedziec, co nas uszczesliwia. A jesli okaze sie, ze w naszym obecnym zyciu tego brak, to albo natychmiast je zmienimy, albo poczujemy sie jeszcze bardziej nieszczesliwi. Moja aktualna sytuacja byla taka: mam kochanke, kobiete piekna i z charakterem, w pracy mi idzie, z czasem wszystko sie jakos ulozy. Lepiej dac sobie spokoj, pogodzic sie z tym, co mam, nie nasladowac Ester, nie zwracac uwagi na cudze spojrzenia i tak jak proponowala Marie, ulozyc sobie z nia zycie. Nie, nie moge tak myslec. Jesli zaczne sie zachowywac tak, jak tego ode mnie oczekuja inni, stane sie ich niewolnikiem. Musze narzucic sobie nieslychana dyscypline, by tego uniknac, bo czlowiek zawsze chce zrobic komus przyjemnosc - a zwlaszcza sobie samemu. Ale gdybym tak postapil, stracilbym nie tylko Ester, ale takze Marie, prace, przyszlosc, szacunek do samego siebie i do wszystkiego, co kiedykolwiek napisalem i powiedzialem. Kiedy wrocilem do restauracji, ludzie zbierali sie do wyjscia. Michail stanal przede mna juz w normalnym ubraniu. -To, co sie stalo w pizzerii... -Nie przejmuj sie - odparlem. - Przejdzmy sie nad Sekwana. Marie zachowala sie bardzo taktownie. Powiedziala, ze chce juz wracac do domu, bo musi wczesnie polozyc sie spac. Poprosilem, zeby podwiozla nas taksowka do mostu przy wiezy Eiffla; stamtad moglem wrocic piechota. W pierwszym odruchu chcialem zapytac Michaila, gdzie mieszka, ale w pore ugryzlem sie w jezyk. Moglby sobie pomyslec, ze chce go podejsc, sprawdzic czy Ester sie u niego nie ukrywa. Po drodze Marie wypytywala go, jaki jest sens tych "spotkan", a on powtarzal wciaz to samo, ze to sposob na odzyskanie milosci. -Podobala mi sie twoja metafora o torach kolejowych - powiedzial. - Tak wlasnie zagubilismy milosc. Kiedy ustalono dokladne reguly, wedlug ktorych ma sie ona przejawiac. -A kiedy to sie stalo? - spytala Marie. -Nie wiem. Ale wiem, ze mozemy sprawic, aby ta energia wrocila. Wiem, bo milosc do mnie mowi, kiedy tancze albo kiedy slysze glos. Marie nie wiedziala, co to znaczy "slyszec glos", ale dotarlismy juz do mostu. Obaj wysiedlismy z taksowki i zanurzylismy sie w chlodna paryska noc. -Przestraszyles sie wtedy, prawda? Najwiekszym niebezpieczenstwem w takich chwilach jest to, ze mozna sie udlawic wlasnym jezykiem. Na szczescie wlasciciel pizzerii wiedzial, jak zareagowac. Pewnie mu sie juz takie sytuacje zdarzaly, tylko jego diagnoza byla bledna. To nie epilepsja, tylko kontakt z energia. Rzecz jasna to byla epilepsja, ale sprzeczanie sie z nim nie prowadzilo donikad. Probowalem zachowywac sie naturalnie. Musialem panowac nad sytuacja, a bylem zaskoczony, ze tym razem tak latwo zgodzil sie na wspolny spacer. -Potrzebuje cie. Musisz napisac o tym, jak wazna jest milosc - powiedzial Michail. -Wszyscy wiedza, jak wazna jest milosc. Prawie wszystkie ksiazki sa o tym. -Wiec ujme to inaczej. Chcialbym, zebys napisal cos o Nowym Odrodzeniu. -Co to jest Nowe Odrodzenie? -To okres w historii podobny do tego, ktory mial miejsce w Europie w pietnastym i szesnastym wieku, kiedy geniusze tacy jak Erazm z Rotterdamu, Leonardo da Vinci czy Michal Aniol odrzucili sztywne konwencje narzucone im przez epoke i siegneli do przeszlosci. Jak wtedy, tak i teraz wracamy do jezyka magii, alchemii, do idei Bogini Matki, postepowania zgodnie z wlasnym sumieniem, a nie z tym, czego od nas zada Kosciol czy spoleczenstwo. Podobnie jak w szesnastowiecznej Florencji, odkrywamy dzisiaj na nowo, ze tajemnica przyszlosci zawarta jest w przeszlosci. A wracajac do twojej historii o pociagu, pomysl, w ilu jeszcze sprawach poddajemy sie wzorcom, ktorych sami nie rozumiemy? Masz tak wielu wiernych czytelnikow, nie moglbys poruszyc tego tematu? -Nigdy nie pisalem na zamowienie - obruszylem sie, przypominajac sobie, ze musze sie szanowac. - Jesli temat okaze sie ciekawy, jesli bedzie lezal mi na sercu, jesli lodz zwana Slowem zawiezie mnie na te wyspe, moze napisze o tym. Ale to nie ma nic wspolnego z moim poszukiwaniem Ester. -Wiem i nie stawiam zadnych warunkow. Po prostu o tym wspomnialem, bo to moim zdaniem naprawde wazne. -Czy ona mowila ci kiedys o Banku Przyslug? -Tak, ale tu nie chodzi o Bank Przyslug. Chodzi o misje, ktorej sam nie bede w stanie wypelnic. -Czy twoja misja sa te spotkania w ormianskiej restauracji? -To tylko niewielka jej czesc. W piatki robimy to samo z zebrakami, a w srody z nowymi koczownikami. Nowi koczownicy?! Lepiej mu teraz nie przerywac. Dzisiejszy Michail nie ma w sobie ani krzty arogancji z pizzerii, ani cienia charyzmy z restauracji, ani grama niepokoju z wieczoru autorskiego. Jest teraz po prostu kumplem, z ktorym mozna przegadac noc o problemach tego swiata. -Potrafie pisac tylko o tym, co rzeczywiscie gleboko mnie porusza. -Czy mialbys ochote porozmawiac kiedys z kloszardami? - spytal. Przypomnialo mi sie, co mowila Ester o pozornym smutku w oczach najwiekszych nedzarzy tego swiata. -Zastanowie sie nad tym. Zblizalismy sie do Luwru. Michail zatrzymal sie, oparl o kamienna balustrade na nadbrzezu i razem przygladalismy sie przeplywajacym statkom, ktore oslepialy nas swiatlami. -Zobacz, co robia turysci - powiedzialem pierwsza lepsza rzecz, jaka przyszla mi do glowy, bo balem sie, ze Michail sie znudzi i pojdzie do domu. - Widza tylko to, co oswietlaja reflektory statku. Jutro pojda zobaczyc Mone Lize i powiedza, ze zwiedzili Luwr. Kiedy wroca do domu, beda sie chwalic, ze znaja Paryz. A tak naprawde przeplyneli tylko statkiem i zobaczyli jeden obraz, jeden jedyny. Czym sie rozni ogladanie filmu pornograficznego od uprawiania seksu? To taka sama roznica jak zwiedzic miasto a poznac naprawde, co sie w nim dzieje, wpasc do baru na rogu, przejsc sie ulicami, ktorych prozno by szukac w przewodnikach, zgubic sie w nich po to, by dowiedziec sie czegos o sobie. -Podziwiam twoje mocne nerwy. Opowiadasz o statkach na rzece, a czekasz tylko na odpowiedni moment, zeby zadac pytanie, z ktorym do mnie przyszedles. Nie krepuj sie i powiedz otwarcie, co chcialbys wiedziec. W jego glosie nie bylo nawet cienia napastliwosci, wiec postanowilem zagrac w otwarte karty. -Gdzie jest Ester teraz? -Fizycznie - bardzo daleko, w Azji Srodkowej. Duchowo - bardzo blisko. Dzien i noc towarzyszy mi jej usmiech, a w uszach dzwiecza slowa pelne zapalu. To ona mnie tu przywiozla, dwudziestojednoletniego biedaka bez przyszlosci. Dla ludzi z mojej wioski bylem odmiencem, chorym psychicznie albo czarownikiem, ktory zawarl pakt z diablem, a dla ludzi z miasta wiesniakiem szukajacym pracy. Ktoregos dnia opowiem ci dokladniej historie mojego zycia. Szczesliwym trafem znalem angielski i dzieki temu zostalem tlumaczem Ester. Pewnego dnia znalezlismy sie na granicy kraju, do ktorego ona probowala sie przedostac. Amerykanie zakladali tam bazy wojskowe, przygotowujac sie do ataku na Afganistan. Nie dostala wizy. Znalem w gorach wszystkie sciezki, wiec pomoglem jej przejsc zielona granice. W ciagu tygodnia, ktory spedzilismy wtedy razem, zrozumialem, ze nie jestem sam, ze ona mnie rozumie. Zapytalem, co robi tak daleko od domu. Po kilku wykretach opowiedziala mi wreszcie to, co pewnie opowiadala i tobie. Szukala miejsca, gdzie kryje sie szczescie. Ja z kolei opowiedzialem jej o mojej misji, zeby energia milosci wrocila na ziemie. W glebi ducha oboje poszukiwalismy tego samego. Jakis czas pozniej Ester pojechala do ambasady francuskiej i zalatwila mi wize jako tlumaczowi jezyka kazachskiego, chociaz tak naprawde w moim kraju mowi sie tylko po rosyjsku. Przyjechalem tutaj. Spotykalismy sie za kazdym razem, kiedy wracala z zagranicznych podrozy. Jeszcze dwukrotnie pojechalismy razem do Kazachstanu. Interesowala ja ogromnie tradycja tengri, a szczegolnie pewien koczownik, ktorego poznala na stepie. Wierzyla, ze on zna odpowiedz na kazde pytanie. Chcialem sie dowiedziec czegos o tengri, ale to moglo poczekac. Michail mowil dalej, a w jego oczach widzialem, ze teskni za Ester, tak samo jak ja. -Rozpoczelismy prace w Paryzu. To ona wpadla na pomysl cotygodniowych spotkan. Mowila: "W stosunkach miedzy ludzmi najwazniejsza jest rozmowa, ale ludzie przestali ze soba rozmawiac, nie potrafia sluchac sie nawzajem. Chodza do teatru, do kina, ogladaja telewizje, sluchaja radia, czytaja ksiazki, ale prawie zupelnie ze soba nie rozmawiaja. Jesli wiec mamy zamiar zmienic swiat, musimy wrocic do czasow, kiedy wojownicy zbierali sie wokol ogniska i snuli opowiesci". Rzeczywiscie, Ester uwazala, ze wszystko co w naszym zyciu bylo wazne, narodzilo sie z dlugich rozmow przy kawiarnianych stolikach albo podczas wspolnych spacerow. -Ja zaproponowalem, zeby organizowac te spotkania we czwartki, zgodnie z nasza tradycja. Ona wpadla na pomysl, zeby czasami wychodzic noca na ulice Paryza. Mowila, ze tylko kloszardzi nie udaja, ze sa szczesliwi, przeciwnie - odgrywaja smutnych. Dala mi do przeczytania twoje ksiazki. Zrozumialem, ze ty rowniez, choc moze tylko podswiadomie, snisz o lepszym swiecie, jak my oboje. Zrozumialem, ze nie jestem sam, choc tylko ja slysze glos. Z czasem, kiedy na te spotkania przychodzilo coraz wiecej ludzi, zaczalem wierzyc, ze jestem w stanie wypelnic moja misje i pomoc energii milosci powrocic na ziemie. Trzeba bylo jednak siegnac do przeszlosci, do momentu, w ktorym ona odplynela, czy tez sie ukryla. -Dlaczego Ester mnie zostawila? Michaila zdenerwowalo troche to pytanie, ale nie potrafilem mowic o niczym innym. -Z milosci. Ona nie jest szyna kolejowa biegnaca obok ciebie. Nie podporzadkuje sie narzuconym regulom, ty chyba tez. Mam nadzieje, ze rozumiesz, jak bardzo mi jej brakuje? -A wiec... -A wiec, jesli chcesz sie z nia zobaczyc, moge ci powiedziec, gdzie ona jest. Chcialem zrobic to wczesniej, ale glos mowi mi, ze jeszcze nie teraz i ze nikt nie powinien przeszkadzac jej w spotkaniu z energia milosci. Szanuje ten glos, a on nas chroni: mnie, ciebie i Ester. -Kiedy nadejdzie ta odpowiednia chwila? -Moze jutro, moze za rok, moze nigdy. Glos to energia, dlatego laczy on ludzi tylko wtedy, gdy oboje sa do tego naprawde gotowi. Wszyscy probuja na sile przyspieszac bieg wydarzen - az pada to slowo, ktorego nie chcieli uslyszec: "odejdz". Jesli nie posluchasz tego glosu i przyjdziesz za wczesnie albo za pozno, nigdy nie uda ci sie to, co zamierzyles. -Wole uslyszec "odejdz", niz byc opetany Zahirem dzien i noc. Jesli Ester mi to powie, przestanie byc obsesja, a stanie sie kobieta, ktora mysli i zyje po swojemu. -Przestanie byc twoim Zahirem, ale to bedzie wielka strata. Jesli dwoje ludzi potrafi byc przejawem energii milosci, to naprawde pomagaja wszystkim innym kobietom i mezczyznom na ziemi. -Straszysz mnie. Ja ja kocham. Wiesz, ze ciagle ja kocham, a twoim zdaniem i ona mnie nadal kocha. Nie wiem, co to znaczy byc gotowym, ale nie potrafie zyc spokojnie, wiedzac, ze ktos na mnie czeka, a tym bardziej Ester. -Z tego, co wiem, w jakims momencie sie pogubiles. Swiat zaczal sie krecic wokol ciebie, tylko i wylacznie wokol ciebie. -To nieprawda. Miala swobode wyboru. Postanowila zostac korespondentka wojenna, wbrew mojej woli. Sadzila, ze powinna szukac przyczyn ludzkiego nieszczescia, choc przekonywalem ja, ze nie mozna ich znalezc. Czy ona chce, zebym byl szyna w torach, biegnaca wciaz rownolegle na te sama bzdurna odleglosc od niej, tylko dlatego, ze Rzymianie tak wymyslili? -Wrecz przeciwnie. Michail ruszyl dalej, a ja za nim. -Wierzysz, ze slysze glos? -Szczerze mowiac, sam nie wiem. Lecz skoro jestesmy w tej okolicy, to cos ci pokaze. -Wszyscy mysla, ze to ataki padaczki, a ja nie wyprowadzam ich z bledu. Tak jest latwiej. Ale ten glos przemawia do mnie od dziecka, od kiedy ujrzalem te postac. -Jaka postac? -Kiedys ci opowiem. -Ilekroc o cos cie prosze, slysze, ze opowiesz mi o tym pozniej. -Glos mowi mi, ze jestes niespokojny, jakby wystraszony. W pizzerii, kiedy poczulem powiew cieplego wiatru i zobaczylem swiatla, to byl znak, ze lacze sie z energia. Wiedzialem, ze przybyla, by pomoc nam obu. Jesli sadzisz, ze wszystko, co mowie, to tylko chore urojenia epileptyka, ktory chce wykorzystac zranione uczucia slawnego pisarza, to jutro dam ci mape z zaznaczonym miejscem jej pobytu i jedz. Ale ja czuje, ze glos chce nam cos jeszcze przekazac. -Moge wiedziec co? Czy jak zwykle powiesz mi "potem"? -Opowiem o tym wkrotce. Sam nie do konca rozumiem te wiadomosc. -Mimo to obiecaj, ze dasz mi adres Ester i mape. -Obiecuje. Przyrzekam na boska energie milosci. A co takiego chciales mi pokazac? -To - wskazalem palcem zlocony pomnik dziewczyny na koniu. - Ona tez slyszala glosy. Dopoki ludzie jej sluchali, wszystko szlo dobrze. Kiedy zaczeli watpic, szala zwyciestwa przechylila sie na strone wroga. Joanna d'Arc, Dziewica Orleanska, bohaterka wojny stuletniej, ktora w wieku siedemnastu lat zostala mianowana komendantem oddzialow, poniewaz... slyszala glosy. To one podpowiedzialy jej najlepsza strategie, jak pokonac Anglikow. Dwa lata pozniej zostala oskarzona o czary i spalona na stosie. W jednej z moich ksiazek przytoczylem fragment z jej przesluchania z dwudziestego czwartego lutego 1431 roku. Byla wtedy przesluchiwana przez doktora Jeana Beaupere'a. Zapytana, czy slyszala glos, odrzekla: "Slyszalam trzy razy, wczoraj i dzisiaj. Rano, w godzinie nieszporow i kiedy grali na Ave Maria". Zapytana, czy glos znajdowal sie w jej komnacie, odpowiedziala, ze nie wie, ale ze obudzil ja rankiem. Nie bylo go w komnacie, lecz byl w zamku. Spytala, co ma czynic, a glos kazal jej wstac z lozka i zlozyc dlonie. "Wtedy powiedziala biskupowi, ktory ja przesluchiwal: "Twierdzisz, panie, ze jestes moim sedzia. Uwazaj przeto bacznie na to, co zamierzasz uczynic, bo jestem wyslanniczka Boga, ty zas znajdujesz sie w wielkim niebezpieczenstwie. Glos objawil mi sprawy, ktore mam powierzyc krolowi, nie tobie, panie. Ten glos, ktory od dluzszego czasu slysze, pochodzi od Boga, a ja bardziej boje sie przeciwstawic temu glosowi niz tobie". -Chyba nie sugerujesz, ze... -Ze jestes wcieleniem Joanny d'Arc? Nie, nie sadze. Ona umarla, majac niespelna dziewietnascie lat, a ty masz juz dwadziescia piec. Ona dowodzila wielka armia, a ty, sadzac z tego, co slysze, nie potrafisz nawet pokierowac wlasnym zyciem. Usiedlismy na murku nad Sekwana. -Wierze w znaki - ciagnalem. - Wierze w przeznaczenie. Wierze, ze kazdy czlowiek kazdego dnia wie, jaka decyzja jest dla niego najlepsza. Wierze, ze przegralem, ze w ktoryms momencie stracilem kontakt z ukochana kobieta. A teraz musze zamknac cykl. Chce dostac mape i chce do niej pojechac. Spojrzal mi prosto w oczy, jakby znow wpadal w trans. Wyczulem, ze zbliza sie atak - w srodku nocy, w zupelnie wyludnionym miejscu. -Wizje daly mi sile. Ta sila jest niemal widoczna, namacalna. Moge nia kierowac, ale nie potrafie jej powstrzymac. -Dzis jest juz za pozno na tego typu rozmowy. Jestem zmeczony, ty pewnie tez. Chcialbym, zebys dal mi mape z zaznaczonym miejscem pobytu Ester. -Glos... Jutro po poludniu dam ci mape. Gdzie moge ja zostawic? Podalem mu swoj adres. Bylem zdziwiony, ze nie wiedzial, gdzie mieszkalismy. -Sadzisz, ze sypialem z twoja zona? -Nigdy bym o to nie zapytal. To nie moja sprawa. -Alez pytales juz o to wtedy w pizzerii. Zapomnialem. Oczywiscie, ze to moja sprawa, ale teraz jego odpowiedz juz mnie nie interesowala. Oczy Michaila sie zmienily. Szukalem w kieszeni czegos, co moglbym wetknac mu do ust w razie ataku, ale on wydawal sie spokojny, chyba opanowal sytuacje. -Slysze teraz glos. Jutro wezme mape, notatki, rozklad lotow. Wierze, ze ona na ciebie czeka. Wierze, ze swiat stanie sie lepszy, jesli choc dwie osoby beda szczesliwsze. Ale glos podszeptuje mi takze, ze jutro nie uda nam sie spotkac. -Jestem jutro umowiony na obiad z aktorem, ktory przyjechal specjalnie ze Stanow. Tego nie moge odwolac, ale przez reszte dnia bede czekal na ciebie. -Glos mi mowi, ze jutro sie nie spotkamy. -Czy ten glos zabrania ci pomoc mi w odnalezieniu Ester? -Nie sadze. Przyszedlem na twoj wieczor autorski za jego podszeptem. Od tamtej pory wiedzialem mniej wiecej, jak sie sprawy potocza. Czytalem przeciez Czas rozdzierania, czas zszywania. -A wiec - powiedzialem, umierajac ze strachu, ze sie rozmysli - zrobimy tak, jak ustalilismy. Od drugiej po poludniu jestem do twojej dyspozycji. -Ale glos mowi, ze jeszcze nie pora. -Pamietaj, ze mi przyrzekles. -W porzadku. Wyciagnal reke na pozegnanie, zapewniajac, ze wpadnie do mnie nazajutrz poznym popoludniem. -Glos mowi, ze pozwoli na to, jak przyjdzie czas - tak brzmialy jego ostatnie slowa tego wieczoru. Jesli o mnie chodzi, w drodze do domu slyszalem tylko jeden glos: glos Ester mowiacej o milosci. A kiedy przypominalem sobie cala nasza rozmowe, docieralo do mnie, ze mowila wtedy o naszym malzenstwie. -Jako pietnastolatka mialam szalona ochote poznac seks. Ale to byl owoc zakazany, grzech. Nie moglam zrozumiec dlaczego. Ty tez tak myslales? Wiesz, czemu wszystkie religie na kuli ziemskiej, nawet wsrod najbardziej prymitywnych plemion, uwazaja seks za cos zakazanego? -Skad w ogole ten temat? Wiec dlaczego seks jest zakazany? -Z powodu jedzenia. -Jedzenia?! -Tysiace lat temu, kiedy plemiona wedrowaly, panowala seksualna swoboda, rodzilo sie mnostwo dzieci. Ale im plemie bardziej sie rozrastalo, tym trudniej bylo mu przetrwac. O jedzenie trzeba bylo walczyc, zwyciezali najsilniejsi - mezczyzni, a zabijano najslabszych - kobiety i dzieci. A jak wiadomo, mezczyzni bez kobiet nie sa w stanie przedluzyc gatunku. Jakis czlowiek, patrzac na kleske sasiedniego plemienia, postanowil uratowac swoje. Stworzyl wiec mit: bogowie zabronili uprawiac milosc ze wszystkimi kobietami, trzeba wybrac sobie jedna, najwyzej dwie partnerki. Nawet jesli z tych zwiazkow nie narodzily sie dzieci, z powodu bezplodnosci, impotencji czy z innych przyczyn, pod zadnym pozorem nie wolno bylo zmieniac partnerow. Wszyscy uwierzyli w te historie, bo ten, kto ja wymyslil, przemawial w imieniu bogow i zapewne mial cos, co wyroznialo go sposrod innych, kalectwo, chorobe wywolujaca konwulsje albo jakis szczegolny dar. I tak stal sie pierwszym wodzem plemienia. Po paru latach plemie stalo sie najsilniejsze w okolicy. Skladalo sie z pewnej liczby mezczyzn, zdolnych zdobyc pozywienie dla calej spolecznosci, z pewnej liczby kobiet, zdolnych do reprodukcji, i pewnej liczby dzieci, ktore zasila szeregi mysliwych i reproduktorek. Czy wiesz, co jest najwieksza przyjemnoscia kobiet w malzenstwie? -Seks. -Nic z tych rzeczy! Karmienie. Przygladanie sie, jak twoj mezczyzna je. To chluba kobiety, ktora caly dzien mysli, co przygotuje na kolacje. A powod tego moze wlasnie tkwi w zamierzchlej historii - w widmie glodu, grozbie wyginiecia gatunku i w instynkcie przetrwania. -Brakuje ci dzieci? -Nie mamy dzieci. Jak moze mi brakowac czegos, czego nigdy nie mialam? -Sadzisz, ze dzieci zmienilyby cos w naszym malzenstwie? -Skad mam wiedziec? Patrzac na znajomych, zastanawiam sie, czy sa szczesliwsi z powodu posiadania dzieci. Jedni tak, inni nie bardzo. Moga byc szczesliwsi z dziecmi, ale to ani nie poprawilo, ani nie pogorszylo relacji miedzy nimi. Wciaz sadza, ze maja prawo sprawdzac sie nawzajem. Wciaz mysla, ze musza dotrzymac obietnicy "byc zawsze szczesliwym malzenstwem", nawet za cene nieszczescia na co dzien. -Wojna ci szkodzi, Ester. Stykasz sie tam z rzeczywistoscia zupelnie odmienna od naszego zwyklego zycia. Tak, wiem, ze pewnego dnia umre, wiec przezywam kazdy dzien tak, jakby byl cudem. Ale to nie znaczy, ze musze bez przerwy myslec o milosci, szczesciu, seksie czy malzenstwie. -Na wojnie sie nie mysli. Po prostu istnieje i kropka. Wiem, ze w kazdej chwili moze mnie trafic zablakana kula i mysle sobie: "Jak dobrze, ze nie musze sie martwic o to, co stanie sie z moim dzieckiem". Ale mysle takze: "Szkoda, umre i nic po mnie nie zostanie. Umialam tylko stracic zycie, a nie umialam nikomu go dac". -Czy w naszym zwiazku dzieje sie cos zlego? Pytam, poniewaz czasem wydaje mi sie, ze chcesz mi cos powiedziec, ale w jakims momencie urywasz rozmowe. -Tak, chyba cos jest z nami nie tak. Powinnismy byc razem szczesliwi. Uwazasz, ze zawdzieczasz mi wszystko, kim jestes, ja mysle, ze powinnam czuc sie uprzywilejowana, ze mam przy sobie mezczyzne takiego jak ty. -To prawda, mam zone, ktora kocham. Moze nie zawsze potrafie to docenic i czasem dopadaja mnie watpliwosci, ze cos jest ze mna nie w porzadku. -Ciesze sie, ze to rozumiesz. Wszystko jest w porzadku zarowno z toba, jak i ze mna, a jednak ja tez zadaje sobie to samo pytanie. Nie w porzadku jest sposob, w jaki okazujemy sobie nasza milosc. Jesli przyznamy sie przed soba, ze to rodzi trudnosci, moze uda sie nam jakos z nimi uporac i bedziemy szczesliwi. To bedzie ciagla walka, dzieki ktorej bedziemy wciaz aktywni, zywi, gotowi do odkrywania nowych swiatow. Teraz jednak zmierzamy do punktu, gdzie niby wszystko sie uklada, gdzie milosc przestaje stawiac wyzwania, a staje sie zaledwie wygodnym rozwiazaniem. -Co ci w tym przeszkadza? -Wszystko. Czuje, ze energia milosci, to co nazywamy namietnoscia, przestala plynac przez moje cialo i dusze. -Ale cos zostalo. -Zostalo? Czy tak sie koncza wszystkie malzenstwa? Czy namietnosc zawsze musi ustapic miejsca czemus, co nazywamy "dojrzalym zwiazkiem"? Potrzebuje cie. Brakuje mi ciebie. Czasem bywam zazdrosna. Kiedy jestem daleko, lubie pomyslec o tym, co masz na kolacje, choc wiem, ze ty najczesciej nie zwracasz uwagi na to, co jesz. Ale brakuje nam radosci. -Nieprawda. Kiedy jestes daleko, chcialbym, zebys byla blisko. Wyobrazam sobie nasze rozmowy po twoim czy moim powrocie z podrozy. Dzwonie, zeby uslyszec twoj glos. Zapewniam cie, ze wciaz jestem zakochany. -Tak samo jest ze mna. Ale co sie dzieje, gdy jestesmy blisko? Klocimy sie o glupstwa, chcemy sie nawzajem zmieniac, narzucic drugiemu swoj punkt widzenia, za wszelka cene miec racje. Oskarzasz mnie o rzeczy, ktore nie maja najmniejszego sensu, ja zachowuje sie tak samo. Czasami mowimy sobie w duchu: "Jak cudownie byloby byc wolnym, nie miec zadnych zobowiazan". -Masz racje. Tego wlasnie nie rozumiem, bo przeciez mam pewnosc, ze jestem z kobieta, ktorej pragne. -I ja jestem z mezczyzna, ktorego zawsze chcialam miec przy sobie. -Sadzisz, ze mozna to jakos zmienic? -Z kazdym dniem jestem coraz starsza, coraz mniej mezczyzn na mnie patrzy i coraz czesciej mysle, ze lepiej poddac sie, zostawic wszystko tak, jak jest. Z pewnoscia moglabym sie tak oszukiwac przez reszte zycia. Tymczasem zawsze, gdy jade na wojne, zauwazam, ze milosc jest silniejsza, o wiele silniejsza od nienawisci, ktora kaze ludziom zabijac. W takich chwilach, tylko w takich chwilach mysle, ze moge to zmienic. -Nie mozesz zawsze zyc wojna. -Tym bardziej nie moge zyc tym zludnym pokojem u twego boku. Ten pokoj niszczy najcenniejsze, co mam - nasz zwiazek. Mimo ze nasza milosc jest wciaz tak samo intensywna. -Miliony osob na swiecie borykaja sie z tym samym problemem, dzielnie to znosza i jakos udaje im sie przebrnac przez chwile zwatpienia. Po pierwszym, drugim, trzecim kryzysie w koncu odnajduja spokoj. -Dobrze wiesz, ze tak nie jest. Inaczej nie napisalbys swoich ksiazek. Postanowilem zaprosic amerykanskiego aktora do pizzerii Roberta. Musialem tam wrocic, zeby zatrzec zle wrazenie, jakie moglem wywolac ostatnim razem. Przed wyjsciem z domu udzielilem gosposi dokladnych wskazowek, co ma zrobic, gdyby pod moja nieobecnosc zjawil sie z przesylka mlodzieniec o mongolskich rysach. Miala obowiazkowo zaprosic go do salonu i podac mu, co tylko zechce. A gdyby nie mogl zaczekac, niech dopilnuje, zeby koniecznie zostawil to, co dla mnie przyniosl. Pod zadnym pozorem nie moze odejsc z koperta! Zlapalem taksowke i poprosilem kierowce, zeby wysadzil mnie na rogu ulic Saint-Germain i Saint-Peres. Wprawdzie mzylo, ale stamtad do restauracji mialem dwa kroki. Z daleka widzialem juz dyskretny szyld i szeroki usmiech Roberta, ktory czasem wychodzil na papierosa. Z naprzeciwka zblizala sie kobieta z dzieckiem w wozku. Poniewaz chodnik byl waski i nie zmiescilibysmy sie oboje, zszedlem na jezdnie, zeby ja przepuscic. I wtedy, jak na zwolnionym filmie, swiat obrocil sie o sto osiemdziesiat stopni. Ziemia stala sie niebem, a niebo ziemia, ujrzalem kilka architektonicznych detali dachu kamienicy na rogu, ktorych dotad nie zauwazylem, choc przechodzilem tedy tyle razy. Pamietam uczucie zdziwienia, wiatr gwizdzacy mi w uszach, dalekie szczekanie psa, a potem wszystko pograzylo sie w ciemnosci. Zostalem z ogromna predkoscia wessany do czarnej dziury. Gdzies na jej koncu dostrzeglem swiatlo. Zanim dotarlem do tego swiatla, niewidzialne rece wyciagnely mnie stamtad gwaltownie i ocknalem sie, slyszac odglosy bieganiny dookola. Wszystko trwalo nie dluzej niz kilka sekund. Poczulem w ustach smak krwi, zapach mokrego asfaltu i nagle zdalem sobie sprawe, ze mialem wypadek. To tracilem, to odzyskiwalem przytomnosc. Probowalem sie poruszyc, ale nie dalem rady. Katem oka dostrzeglem, ze ktos lezy obok mnie, czulem zapach tej osoby, jej perfumy. Pomyslalem z przerazeniem: To musi byc ta kobieta z wozkiem, ktora szla z naprzeciwka. Ktos nachylil sie nade mna, usilujac mnie podniesc. Krzyknalem, zeby mnie nie ruszano, bo to moze byc niebezpieczne. Dowiedzialem sie kiedys podczas jakiejs rozmowy bez znaczenia, na przyjeciu bez znaczenia, ze przy uszkodzeniu kregoslupa kazdy nieostrozny ruch moze spowodowac paraliz na reszte zycia. Walczylem, zeby zachowac przytomnosc, czekalem na bol, ale nie nadchodzil. Chcialem sie poruszyc, lecz uznalem, ze nie warto. Czulem cos w rodzaju odretwienia, bezwladu. Znowu poprosilem, zeby mnie nie dotykano. W koncu uslyszalem dalekie wycie karetki i zrozumialem, ze moge zasnac, nie musze juz walczyc o zycie. Strace je albo zachowam, to nie zalezalo juz ode mnie, lecz od lekarzy, pielegniarek, od szczescia, od "Tego", od Boga. Uslyszalem glos jakiejs dziewczynki, ktora mowila, jak sie nazywa, ale nie udalo mi sie zapamietac. Uspokajala mnie, ze na pewno bede zyl. Chcialem wierzyc jej slowom, prosilem, zeby zostala przy mnie, ale zniknela. Zalozono mi na szyje plastikowa obrecz, maske na twarz i znow zapadlem w gleboki sen. Kiedy odzyskalem przytomnosc, okropnie szumialo mi w uszach, reszta byla cisza i zupelna ciemnoscia. Nagle wpadlem w panike, bylem pewien, ze niosa mnie w trumnie i za chwile pochowaja zywcem! Probowalem wydostac sie z tej trumny, ale nie udalo mi sie poruszyc nawet jednym palcem. Przez jakis czas, ktory wydal mi sie wiecznoscia, czulem, ze cos pcha mnie do przodu. Nie mialem na to zadnego wplywu i wtedy, zbierajac resztki sil, krzyknalem. Krzyk odbil sie echem od scian i prawie mnie ogluszyl. Z pewnoscia jednak ten krzyk mnie ocalil, bo nagle gdzies w okolicy moich stop pojawil sie promyk swiatla. Wiec zauwazyli, ze zyje! Swiatlo, blogoslawione swiatlo, ratowalo mnie od uduszenia, najgorszej z tortur. Wreszcie zdejmowali wieko trumny. Bylem oblany zimnym potem, czulem straszliwy bol, ale jednoczesnie wielka ulge. Chwala Bogu! Zdali sobie sprawe z pomylki. Jaka radosc moc wrocic na ten swiat! Swiatlo dotarlo wreszcie do moich oczu. Delikatna dlon dotknela mojej dloni, jakis aniol otarl mi pot z czola. -Prosze sie nie martwic - przemowil zlotowlosy aniol w bialej sukni. - Nie jestem aniolem, nie umarl pan, to nie jest trumna, tylko aparat do rezonansu magnetycznego. Chcielismy sprawdzic, czy nie ma pan wewnetrznych obrazen. Wydaje sie, ze to nic powaznego, ale musi pan zostac na obserwacji. -Zadnego zlamania? -Tylko stluczenia. Gdybym przyniosla lustro, przestraszylby sie pan wlasnego odbicia. Ale za pare dni nie bedzie po tym sladu. Probowalem sie podniesc, lecz kobieta powstrzymala mnie lagodnie. Strasznie zabolala mnie glowa, az jeknalem. -Tak wlasnie czuje sie czlowiek po wypadku. -Mam wrazenie, ze cos przede mna ukrywacie - wymamrotalem z wysilkiem. - Jestem dorosly, zylem intensywnie, nie boje sie prawdy. Zaraz cos rozsadzi mi czaszke. Pojawilo sie dwoch pielegniarzy, ktorzy przelozyli mnie na wozek. Zauwazylem, ze na szyi mam kolnierz ortopedyczny. -Podobno nikomu nie pozwolil sie pan dotykac - powiedzial aniol. - To byla doskonala decyzja. Bedzie pan musial pochodzic przez pewien czas w tym kolnierzu i jesli nie bedzie niespodzianek - a niestety wszystkiego nie jestesmy w stanie przewidziec - wkrotce bedzie po strachu. -Kiedy? Nie moge tu zostac. Nie doczekalem sie odpowiedzi. Przed gabinetem rentgenowskim czekala na mnie usmiechnieta Marie. Najwidoczniej lekarze uspokoili ja, ze to nic powaznego. Pogladzila mnie po wlosach, ukrywajac przerazenie, jakie musialo ja ogarnac na moj widok. Nasz maly orszak posuwal sie szpitalnym korytarzem. Marie, dwoch pielegniarzy pchajacych wozek i aniol w bieli. Glowa mi pekala. -Siostro, moja glowa... -Nie jestem pielegniarka, tylko lekarzem prowadzacym do czasu, az przyjedzie panski doktor. A o glowe prosze sie nie martwic. W chwili wypadku mechanizm obronny zamyka wszystkie naczynia krwionosne, by nie doszlo do wykrwawienia. Kiedy do mozgu dociera informacja, ze niebezpieczenstwo minelo, naczynia znowu sie otwieraja, krew zaczyna plynac, a to boli. Jesli sobie pan zyczy, moge podac jakies srodki przeciwbolowe i nasenne. Odmowilem. I z jakiegos ciemnego zakamarka mojej duszy wychynelo zdanie, ktore slyszalem wczoraj: "Glos mowi, ze pozwoli na to dopiero, gdy nadejdzie pora". Michail nie mogl tego wiedziec. To przeciez niemozliwe, zeby ten wypadek na rogu ulic Saint-Germain i Saint-Peres byl rezultatem jakiegos kosmicznego spisku, czyms z gory ukartowanym przez bogow, zbyt zajetych losem tej nieszczesnej planety dazacej do zaglady, zeby odrywac sie od swoich obowiazkow tylko po to, aby przeszkodzic mi w spotkaniu z Zahirem! Ten mlodzieniec nie mogl przewidziec przyszlosci, chyba ze... naprawde slyszal glos, naprawde istnial jakis plan, o wiele powazniejszy, niz moglem sobie wyobrazic. Tego juz bylo dla mnie za wiele: wymuszony usmiech Marie, prawdopodobienstwo, ze Michail rzeczywiscie slyszy glosy, bol nie do wytrzymania. -Pani doktor, zmienilem zdanie. Chce pospac, nie zniose dluzej tego bolu. Lekarka szepnela cos jednemu z pielegniarzy. Po chwili poczulem uklucie w ramie i zaraz potem spalem jak susel. Kiedy sie obudzilem, zaczalem wypytywac o dokladny przebieg zdarzenia. Niepokoilem sie, czy kobieta idaca z naprzeciwka uratowala sie, co sie stalo z jej dzieckiem. Marie kazala mi nie myslec o tym i odpoczywac, ale przyszedl doktor Louit, moj lekarz i serdeczny przyjaciel, i uznal, ze mozna mi wszystko opowiedziec. Zostalem potracony przez motocykl. Czlowiek, ktorego widzialem lezacego wtedy obok, to byl wlasnie motocyklista. Przewieziono go do tego samego szpitala i tez mial sporo szczescia - troche sie tylko poturbowal, bo jechal w kasku. Policyjne dochodzenie przeprowadzone zaraz po wypadku wykazalo, ze w momencie zderzenia znajdowalem sie na srodku jezdni, narazajac zycie motocyklisty. Wygladalo wiec na to, ze to ja bylem wszystkiemu winien, ale chlopak nie chcial skladac zadnej skargi. Marie byla u niego, dowiedziala sie, ze jest emigrantem i pracuje na czarno, bal sie wiec jakiegokolwiek kontaktu z policja. Wyszedl ze szpitala nastepnego dnia. -Jak to nastepnego dnia? To znaczy, ze leze tu juz ponad dobe? -Lezysz tu od trzech dni. Po rezonansie magnetycznym lekarka zadzwonila do mnie z zapytaniem, czy wciaz podawac ci srodki uspokajajace. Poniewaz slyszalem, ze jestes poirytowany i przygnebiony, zgodzilem sie. -I co teraz? -Przede wszystkim spedzisz jeszcze dwa dni w szpitalu i przez trzy tygodnie bedziesz nosil kolnierz. Krytyczne czterdziesci osiem godzin juz minelo, ale moga wystapic jakies powiklania. Nie warto jednak martwic sie na zapas. -To znaczy, ze jeszcze moge umrzec? -Jak dobrze wiesz, wszyscy nie tylko mozemy, ale musimy umrzec. -Ale czy moge umrzec na skutek tego wypadku? Doktor Louit wzial gleboki oddech. -Tak. Istnieje znikome ryzyko, ze gdzies utworzyl sie skrzep, ktorego aparatura medyczna nie wykryla, a to moze spowodowac wylew. Jest takze mozliwosc, ze jakas komorka zwariowala i zaczal sie rak. -Nie powinienes mu mowic takich rzeczy! - zachnela sie Marie. -Przyjaznimy sie od lat. Zapytal, wiec odpowiadam. A teraz przepraszam was, ale musze juz wracac do gabinetu. Medycyna jest inna, niz myslicie. W waszym swiecie jesli dziecko idzie kupic piec jablek, a wraca do domu z dwoma, to dochodzicie do wniosku, ze trzy zjadlo. W moim swiecie istnieja inne mozliwosci. Moglo zjesc jablka, ale moglo tez zostac okradzione, nie starczylo mu pieniedzy na kupienie pieciu jablek, zgubilo jablka po drodze, spotkalo kogos glodnego i podzielilo sie z nim owocami, i tak dalej. W moim swiecie wszystko jest mozliwe, wszystko jest wzgledne. -Co wiesz na temat epilepsji? Marie w lot pojela, ze chodzi o Michaila, i z trudem kryla niezadowolenie. Natychmiast wstala, mowiac, ze musi juz isc, bo czekaja na nia na planie. Doktor Louit zatrzymal sie jeszcze w drzwiach, zeby odpowiedziec. -Epilepsja? Nadmiar impulsow elektrycznych w pewnym obszarze mozgu wywoluje slabsze badz silniejsze konwulsje. Nie ma zadnych wiarygodnych badan na ten temat. Sadzi sie, ze atak nadchodzi, kiedy chory przezywa duze napiecie. Ale nie masz sie czego obawiac, bo chociaz ta choroba moze sie ujawnic w kazdym wieku, to raczej nie z powodu wypadku. -A co ja wywoluje? -Nie jestem specjalista od epilepsji, lecz jesli chcesz, moge popytac. -Tak, bylbym ci wdzieczny. Mam jeszcze jedno pytanie, tylko prosze, nie mysl, ze cos nie tak z moja glowa. Czy to mozliwe, zeby epileptycy slyszeli glosy i potrafili przewidywac przyszlosc? -Ktos przewidzial ten wypadek? -Mniej wiecej. Tak to odczytalem. -Wybacz, musze juz isc, a chce jeszcze podwiezc Marie. Sprobuje sie czegos o epilepsji dowiedziec. Podczas tych dwoch dni, kiedy Marie byla daleko, i pomimo szoku wywolanego wypadkiem Zahir wrocil. Wiedzialem, ze jesli chlopak dotrzymal slowa, to w domu czeka na mnie koperta z adresem Ester. Teraz jednak sie balem. A jesli Michail mowil prawde, jesli rzeczywiscie slyszal glos? Probowalem przypomniec sobie szczegoly wypadku. Zszedlem z chodnika, zobaczylem nadjezdzajacy samochod, ale byl w bezpiecznej odleglosci. Potracil mnie motocykl, ktory zapewne probowal wyprzedzic ten samochod, a ja nie moglem go widziec. Wierze w znaki. Po mojej pielgrzymce do Santiago wszystko diametralnie sie odmienilo. To, czego szukamy, znajduje sie zawsze w zasiegu naszego wzroku, wystarczy rozgladac sie wokol uwaznie i w skupieniu, zeby odkryc, dokad Bog chce nas zaprowadzic i w ktora strone najlepiej isc. Nauczylem sie takze szanowac tajemnice. Jak mowil Einstein, Bog nie gra w kosci ze wszechswiatem, wszystko sie ze soba laczy i ma jakis sens. Choc ten sens niemal przez caly czas pozostaje ukryty, mozemy poznac, ze zblizamy sie do naszej prawdziwej misji na tej ziemi, kiedy energia entuzjazmu towarzyszy naszym dzialaniom. Jesli tak jest, to swietnie. Jesli jej nie ma, lepiej zmienic kurs. Kiedy jestesmy na dobrej drodze, kierujemy sie znakami i czasem zrobimy niewlasciwy krok, wtedy Bog spieszy z pomoca i chroni nas przed popelnieniem bledu. Czyzby wiec ten wypadek byl znakiem? Czyzby Michail owego wieczoru przeczul cos, co bylo przeznaczone dla mnie? Doszedlem do wniosku, ze tak wlasnie bylo. I byc moze dlatego, ze postanowilem przyjac to, co bylo mi pisane, i oddac sie w rece opatrznosci, zauwazylem, ze Zahir nieco oslabl. Wiedzialem, ze wystarczy otworzyc koperte, przeczytac adres i zapukac do drzwi Ester. Ale znaki mowily, ze jeszcze nie czas. Skoro naprawde byla dla mnie tak wazna, jak myslalem, skoro wciaz mnie kochala (jak twierdzil chlopak), po co sie spieszyc, ryzykujac powtorke bledow z przeszlosci? Jak wiec uniknac popelnienia tych samych bledow? Poznac lepiej samego siebie, dowiedziec sie, co sie zmienilo, co spowodowalo to zatrzymanie w drodze, dotad zawsze radosnej. Czy to wystarczy? Nie, musze sie takze dowiedziec, kim byla Ester - jakie zmiany w niej zaszly podczas naszego wspolnego zycia. Czy wystarczy odpowiedziec na te dwa pytania? Brakowalo jeszcze trzeciego: dlaczego los nas polaczyl? Majac duzo wolnego czasu w szpitalu, zrobilem rachunek sumienia. Zawsze szukalem przygod i poczucia bezpieczenstwa jednoczesnie, chociaz wiedzialem, ze nie ida w parze. Mimo ze kochalem Ester, latwo zadurzalem sie w innych kobietach, tylko dlatego, ze uwodzenie to jedna z najbardziej pasjonujacych gier na swiecie. Czy umialem okazywac milosc zonie? Moze czasami, ale na pewno nie zawsze. Dlaczego? Bo nie wydawalo mi sie to potrzebne, przeciez ona nie powinna watpic w moje uczucia, wiedziala doskonale, ze ja kocham. Wiele lat temu ktos zapytal mnie, czy jest cos, co laczy wszystkie kobiety, z ktorymi bylem. Odpowiedz byla bardzo prosta - ja. To odkrycie uswiadomilo mi, ze stracilem duzo czasu na poszukiwanie kobiety idealnej. Moje partnerki sie zmienialy, a ja pozostawalem wciaz taki sam, nie wykorzystujac nic z tego, co razem przezywalismy. Mialem mnostwo narzeczonych, ale zawsze czekalem na ideal. Albo ja dominowalem, albo bylem zdominowany, a zwiazki nie wykraczaly poza ten schemat - dopoki nie zjawila sie Ester i nie wywrocila wszystkiego do gory nogami. Myslalem o niej z czuloscia. To juz nie byla obsesyjna potrzeba, zeby ja odnalezc i dowiedziec sie, dlaczego odeszla bez slowa. Chociaz Czas rozdzierania, czas zszywania byl rzeczywiscie rozprawa na temat mojego malzenstwa, przede wszystkim byl swiadectwem, ktore chcialem wystawic sam sobie: ze potrafie kochac, naprawde za kims tesknic. Ester zaslugiwala na wiecej niz slowa, a przeciez nawet slow, zwyklych slow braklo, kiedy bylismy razem. Trzeba umiec zauwazyc, kiedy jakis etap zycia dobiega konca. Zakonczyc cykl, zatrzasnac drzwi, zamknac rozdzial - niewazne, jak to nazwiemy, wazne, zeby zostawic za soba to, co juz minelo. Powoli zaczynalo do mnie docierac, ze nie moge cofnac sie w przeszlosc, ze nic juz nie bedzie takie samo jak wczesniej. Teraz dopiero zaczynalem rozumiec, ze te dwa lata, ktore wydawaly mi sie potwornym pieklem, mialy swoj sens. A ten sens to cos o wiele wiecej niz moje malzenstwo. Kazdy mezczyzna i kazda kobieta polaczeni sa energia, ktora wielu nazywa miloscia, ale tak naprawde to pierwotna materia, z ktorej zbudowany jest wszechswiat. Ta energia nie mozna manipulowac, to ona nas lagodnie prowadzi, z niej plynie cala nasza madrosc. Kiedy probujemy nagiac ja do naszych pragnien, konczy sie to rozpacza, frustracja i rozczarowaniem, bo ta energia jest wolna i nieokielznana. Spedzimy reszte zycia, wmawiajac sobie, ze kochamy kogos lub cos, podczas gdy tak naprawde cierpimy, bo zamiast przyjac moc tej energii, umniejszamy ja, dopasowujac do naszych wyobrazen o swiecie. Im wiecej o tym myslalem, tym bardziej Zahir slabl, a ja zblizalem sie do siebie samego. Przygotowywalem sie do dlugiej i ciezkiej pracy, ktora wymagac bedzie milczenia, medytacji i wytrwalosci. Wypadek pomogl mi zrozumiec, ze nie moge robic nic na sile, skoro "czas zszywania" jeszcze nie nadszedl. Przypomnialem sobie slowa doktora Louita: po wstrzasie, jaki przezylem, smierc moze przyjsc w kazdej chwili. A gdyby tak sie rzeczywiscie stalo? Gdyby za dziesiec minut moje serce przestalo bic? Do sali wszedl pielegniarz z kolacja. -Czy myslal pan kiedys o swoim pogrzebie? - zapytalem. -Prosze sie nie martwic. Bedzie pan zyl, juz jest pan w duzo lepszej formie. -Nie martwie sie. Wiem, ze bede zyl, bo glos mi to powiedzial. Specjalnie wspomnialem o "glosie", zeby go troche sprowokowac. Popatrzyl na mnie podejrzliwie, myslac, ze powinni mnie jeszcze raz przebadac i sprawdzic, czy mozg nie zostal uszkodzony. -Wiem, ze bede zyl. Moze jeszcze dzien, moze rok, a moze czterdziesci lat. Ale pewnego dnia, mimo wszelkich postepow nauki, opuszcze ten swiat i zostane pochowany. Wlasnie o tym rozmyslalem i dlatego spytalem, czy pan tez sie nad tym kiedys zastanawial. -Nigdy o tym nie myslalem i nie chce myslec. Przeraza mnie, ze wszystko sie kiedys skonczy. -Czy tego chcemy, czy nie, czy sie na to zgadzamy, czy nie, taka jest rzeczywistosc i nikt przed nia nie ucieknie. Wiec moze warto o tym porozmawiac? -Mam jeszcze kilku innych pacjentow do obsluzenia - powiedzial, postawil jedzenie na stoliku i wyszedl szybko, jakby chcial uciec. Nie tyle ode mnie, ile od moich slow. Jesli pielegniarz nie mial ochoty o tym rozmawiac, to moze sam sie nad tym zastanowie? Przypomnial mi sie fragment wiersza, ktorego nauczylem sie w dziecinstwie. Kiedy zjawi sie ta, ktorej nikt nie pragnie Moze bede sie bal. A moze usmiechne sie i powiem: Moj dzien byl dobry, moze nadejsc noc. Zastanie bowiem zaorane pole, Nakryty stol, posprzatany dom, Kazda rzecz bedzie na swoim miejscu. Chcialbym, zeby tak wlasnie bylo - kazda rzecz na swoim miejscu. A jakie bedzie moje epitafium? Zarowno ja, jak i Ester sporzadzilismy juz testamenty. Oboje chcielismy byc spaleni. Moje prochy rozrzuci wiatr na przeleczy Cebreiro, po drodze do Santiago. Jej prochy maja zostac rozsypane nad oceanem. Nie bedzie wiec kamienia nagrobnego z inskrypcja. Ale gdybym mogl wybrac jakies zdanie, poprosilbym, zeby napisano: "Umarl zywy". Moze sie to komus wydac niedorzecznoscia, lecz znalem cale mnostwo ludzi, ktorzy przestali zyc, chociaz wciaz chodzili do pracy, jedli, spotykali sie z innymi. Robili to wszystko automatycznie, nie doceniajac magii kazdego dnia, nie myslac o tym, jak wielkim cudem jest zycie, jakby zapominajac, ze nastepna minuta moze byc ich ostatnia na tej planecie. Nie bylo sensu tlumaczyc tego pielegniarzowi. A zreszta po naczynia przyszedl juz ktos inny, kto zaczal ze mna dziwaczna rozmowe, bo pewnie tak kazal mu lekarz. Pytal, czy pamietam, jak sie nazywam i ktory mamy teraz rok, kto jest prezydentem Stanow Zjednoczonych, i o inne sprawy w tym stylu, o ktore pytaja cie tylko wtedy, gdy chca sprawdzic, czy nie brak ci piatej klepki. A to wszystko dlatego, ze zadalem pytanie, ktore powinna postawic sobie kazda istota ludzka: Czy pomyslales juz o swoim pogrzebie? Czy zdajesz sobie sprawe, ze wczesniej czy pozniej umrzesz? Tego dnia wieczorem zasypialem w pogodnym nastroju. Zahir powoli znikal, wracala Ester i gdybym mial dzisiaj umrzec, mimo tego wszystkiego, co wydarzylo sie w moim zyciu, mimo porazek, znikniecia zony, krzywd, jakie mi wyrzadzono albo jakie ja wyrzadzilem innym, bede zywy do ostatniej minuty i z pewnoscia bede mogl powiedziec z czystym sumieniem: Moj dzien byl dobry, moze nadejsc noc. Dwa dni pozniej bylem juz w domu. Marie poszla przygotowac obiad, a ja postanowilem przejrzec korespondencje, ktorej sporo sie nagromadzilo. Gosposia oznajmila mi, ze koperta, na ktora czekalem w zeszlym tygodniu, lezy na moim biurku, i o dziwo, nie pobieglem jej od razu otworzyc. Zjedlismy obiad, zapytalem Marie o jej zdjecia, ona o moje plany. W kolnierzu ortopedycznym nie bardzo moglem wychodzic. Marie przyrzekla, ze zostanie ze mna tak dlugo, jak bede chcial. -Mam tylko krotkie nagranie dla jakiejs koreanskiej telewizji, ale moge je przesunac albo po prostu odwolac. Oczywiscie, jesli mnie potrzebujesz. -Potrzebuje cie i bardzo sie ciesze, ze mozesz zostac ze mna. Zadzwonila do swojej agentki i poprosila ja o zmiane terminow. Uslyszalem, jak tlumaczyla: "Nie mow przypadkiem, ze zachorowalam. Jestem przesadna. Ilekroc tak sie tlumaczylam, zawsze potem rzeczywiscie ladowalam w lozku. Powiedz, ze musze opiekowac sie kims, kogo kocham". Bylo sporo pilnych spraw: odwolac wywiady, odpowiedziec na zaproszenia, podziekowac za telefony i kwiaty, a do tego jeszcze napisac zalegle artykuly, przedmowy, recenzje. Marie calymi dniami ustalala razem z moja agentka kalendarz na najblizsze dni, tak zeby nikogo nie pominac. Wieczorami przy kolacji rozmawialismy na rozne tematy, ciekawe i banalne, jak wszystkie pary pod sloncem. -Wydaje sie, ze ten wypadek, otarcie sie o smierc przywrocilo cie do zycia - powiedziala mi ktoregos wieczoru po paru kieliszkach wina. -Tak chyba dzieje sie z kazdym. -Ale, jesli pozwolisz - nie chce, bys pomyslal, ze przemawia przeze mnie zazdrosc - od kiedy wrociles do domu, nie mowisz juz o Ester. Tak samo bylo, gdy skonczyles pisac Czas rozdzierania, czas zszywania. Ksiazka zadzialala jak terapia. Szkoda tylko, ze na tak krotko. -Czy sugerujesz, ze ten wypadek mogl spowodowac jakies trwale zmiany w moim mozgu? Choc nie bylo w tym zadnej zaczepki, Marie wolala zmienic temat i opowiedziala mi, jak straszliwie sie bala, lecac helikopterem z Monako do Cannes. Tej nocy kochalismy sie i choc przeszkadzal nam bardzo moj kolnierz ortopedyczny, bylismy sobie naprawde bliscy. Po czterech dniach gigantyczna sterta papierow zniknela z mojego biurka. Zostala tylko duza biala koperta. Marie chciala ja otworzyc, ale powiedzialem, ze to moze poczekac. Taktownie o nic nie pytala. Mogly to byc przeciez wyciagi z mojego konta bankowego albo poufny list od jakiejs wielbicielki. Ja rowniez niczego nie wyjasnialem, zabralem koperte z biurka i wetknalem miedzy ksiazki, zeby nie kusic Zahira. Ani przez chwile moja milosc do Ester nie oslabla. Kazdy dzien w szpitalu budzil we mnie wspomnienie czegos ciekawego, nie zawsze z naszych rozmow, czesto po prostu z chwil, ktore spedzilismy razem w milczeniu. Znow widzialem oczy dziewczyny zawsze teskniacej do przygod, kobiety dumnej z sukcesu meza, dziennikarki pasjonujacej sie tematem, o ktorym pisala, i - od pewnego momentu - zony, ktora nie widziala dla siebie miejsca w moim zyciu. To smutne spojrzenie sie pojawilo, jeszcze zanim zostala korespondentka wojenna. Bylo weselsze, kiedy wracala z pola walki, ale po paru dniach spedzonych w domu znow przygasalo. Pewnego popoludnia zadzwonil telefon. -Do ciebie - powiedziala Marie, podajac mi sluchawke. Po drugiej stronie uslyszalem Michaila. Mowil, jak mu przykro z powodu mojego wypadku, i zapytal, czy dotarla do mnie koperta. -Tak, mam ja tutaj. -Kiedy zamierzasz jechac? Marie byla obok, pomyslalem, ze lepiej bedzie zmienic temat. -Porozmawiamy o tym, jak sie spotkamy. -Niczego nie zadam, ale obiecales mi pomoc. -Zazwyczaj dotrzymuje obietnic. Zobaczymy sie, jak tylko poczuje sie troche lepiej. Podal mi numer swojej komorki, rozlaczylem sie i zauwazylem, ze Marie nie jest juz ta sama kobieta. -A wiec wszystko bedzie dalej tak samo - westchnela. -Nie. Wszystko sie zmienilo. Powinienem byl wyjawic jej prawde, ze wciaz chce sie zobaczyc z Ester, ze wiem juz, gdzie ona jest, ze kiedy nadejdzie odpowiedni moment, wsiade do pociagu, do taksowki, samolotu czy czegokolwiek, co zawiezie mnie do niej. Ale to oznaczalo utrate kobiety, ktora byla teraz ze mna, akceptowala moje wybory, na rozliczne sposoby okazywala mi, jak wiele dla niej znacze. Zachowalem sie jak tchorz. Wstydzilem sie, ale takie bylo zycie i na swoj sposob, trudny do opisania, ja tez kochalem Marie. Milczalem rowniez dlatego, ze zawsze wierzylem w znaki i wspominajac chwile ciszy u boku mojej zony, wiedzialem - z glosami czy bez, z jakiejs przyczyny albo bez przyczyny - ze godzina spotkania jeszcze nie wybila. Bardziej niz na naszych rozmowach musialem sie teraz skoncentrowac na naszym milczeniu. Milczenie pomagalo mi zrozumiec swiat, w ktorym wszystko szlo jak z platka, i rozpoznac chwile, w ktorej cos sie zepsulo. Marie patrzyla mi prosto w oczy. Czy mialem prawo byc nielojalny wobec kobiety, ktora zrobila dla mnie tak wiele? Czulem sie niezrecznie, ale nie moglem teraz wszystkiego jej wyznac, chyba ze... chyba ze jakos inaczej, nie bezposrednio. -Marie, wyobraz sobie dwoch strazakow, ktorzy ugasili pozar w lesie. Jeden z nich ma twarz cala w sadzy, drugi jest zupelnie czysty. Ktory z nich umyje twarz w strumyku? -Niezbyt madre pytanie, oczywiscie ten brudny. -A wlasnie ze nie! Ten brudny popatrzy na swojego towarzysza i bedzie myslal, ze jest czysty. I na odwrot, ten z czysta twarza popatrzy na umorusanego kolege i powie sobie w duchu: "Pewnie i ja tak wygladam, musze sie umyc". -Co chcesz przez to powiedziec? -Lezac te pare dni w szpitalu zrozumialem, ze w kobietach, ktore kochalem, zawsze poszukiwalem sam siebie. Patrzylem w ich czyste, piekne twarze i widzialem w nich swoje odbicie. I odwrotnie, one patrzyly na mnie, widzialy sadze na mojej twarzy i chocby nie wiem jak byly inteligentne i pewne siebie, w koncu takze widzialy swoje odbicie we mnie i zaczynaly sadzic, ze sa gorsze, niz rzeczywiscie byly. Prosze cie, nie popelnij tego bledu. Chcialem dodac, ze to przytrafilo sie takze Ester. A uzmyslowilem to sobie dopiero, kiedy przypomnialo mi sie, jak zmienialo sie jej spojrzenie. Wykorzystywalem jej swiatlo i energie, ktore dawaly mi szczescie, a jej pewnosc pozwalala mi isc naprzod. Ona patrzyla na mnie i czula sie mala i brzydka, poniewaz z biegiem lat moja kariera - w ktorej tak bardzo mi pomogla - odsunela nasz zwiazek na drugi plan. Dlatego zebym mogl znow sie z nia zobaczyc, moja twarz powinna stac sie tak czysta, jak jej. Zanim ja spotkam, musze najpierw spotkac siebie samego. Nic Ariadny -Przychodze na swiat w malej osadzie, kilka kilometrow od nieco wiekszej wioski, gdzie miesci sie szkola i muzeum poety, ktory zyl tam dawno temu. Moj ojciec ma prawie siedemdziesiat lat, moja matka dwadziescia piec. Poznali sie niedawno. On przybyl tu z Rosji sprzedawac dywany, ale kiedy ja spotkal, postanowil rzucic dla niej wszystko. Ona moglaby byc jego wnuczka, ale zachowuje sie jak jego matka, usypia go - bo on cierpi na bezsennosc juz od siedemnastego roku zycia, kiedy wyslali go na wojne z Niemcami, pod Stalingrad. Byla to jedna z najdluzszych i najbardziej krwawych bitew podczas drugiej wojny swiatowej. W batalionie mojego ojca z trzech tysiecy mezczyzn przezylo zaledwie trzech.To dziwne, ale on nie mowi "przyszedlem na swiat w malej osadzie", prawie wcale nie uzywa czasu przeszlego. Wszystko w jego opowiesci dzieje sie tu i teraz. -Moj ojciec walczy pod Stalingradem. Kiedy wraca z patrolu zwiadowczego z najlepszym przyjacielem, swoim rowiesnikiem, zaskakuje ich strzelanina. Chowaja sie w leju po bombie i leza tam przez dwa dni, w sniegu i blocie, bez jedzenia, trzesac sie z zimna. Slysza glosy Rosjan dochodzace z budynku obok, wiedza, ze powinni tam sie przedostac, ale strzaly nie ustaja. Powietrze przesycone jest zapachem krwi, ranni dzien i noc wolaja o pomoc. Nagle zapada cisza. Przyjaciel ojca wstaje, sadzac, ze Niemcy sie wycofali. Ojciec probuje chwycic go za nogi, krzyczy: "Na ziemie!". Ale jest juz za pozno, kula przebija czaszke. Mijaja kolejne dwa dni. Ojciec wciaz siedzi w wyrwie w ziemi z trupem przyjaciela. Wciaz powtarza: "Na ziemie!". W koncu ktos go odnajduje i prowadzi do bunkra. Nie ma co jesc, zolnierzom zostala tylko amunicja i papierosy. Jedza tyton. Tydzien pozniej zaczynaja zjadac ciala zabitych i zamarznietych towarzyszy. Przybywa z odsiecza trzeci batalion. Ratuja tych, co przezyli, opatruja rannych, a potem wszyscy wracaja na front. Stalingrad nie moze upasc, tu chodzi o przyszlosc Rosji. Po czterech miesiacach zacietych walk, kanibalizmu, amputowania odmrozonych konczyn, Niemcy w koncu sie poddaja. To poczatek upadku Hitlera i jego Trzeciej Rzeszy. Ojciec wraca pieszo do swojej wioski, odleglej o prawie tysiac kilometrow od Stalingradu. Od tej pory drecza go koszmary, co noc sni mu sie przyjaciel, ktorego nie zdolal uratowac. Dwa lata pozniej wojna sie konczy. Ojciec dostaje medal, ale wciaz jest bez pracy. Zapraszaja go na uroczyste ceremonie, ale nie ma co jesc. Jest bohaterem Stalingradu, ale udaje mu sie przezyc tylko dzieki drobnym robotom, za marne grosze. W koncu zdobywa posade sprzedawcy dywanow. Nie moze spac, wiec podrozuje noca, poznaje przemytnikow, zyskuje ich zaufanie i pieniadze zaczynaja naplywac. Komunistyczna wladza wpada na jego trop i oskarza go o przemyt. Mimo ze jest bohaterem wojennym, na dziesiec lat zostaje zeslany na Syberie jako "wrog ludu". Kiedy go wreszcie wypuszczaja na wolnosc, jest juz starym czlowiekiem, a jedyna rzecza, na jakiej sie zna, sa dywany. Udaje mu sie odnowic dawne kontakty, dostaje kilka sztuk na sprzedaz, ale nie ma nabywcow. Czasy sa ciezkie. Postanawia wiec znow wyjechac, po drodze zebrze, w koncu dociera do Kazachstanu. Jest stary i samotny, lecz musi pracowac, zeby miec co jesc. W ciagu dnia wykonuje drobne prace, w nocy prawie nie spi, wciaz budzi sie z okrzykiem "Na ziemie!". Co ciekawe, mimo wszystkich przejsc, bezsennosci, kiepskiego odzywiania, zmartwien, wieku, papierosow, ktore pali bez przerwy, ma zelazne zdrowie. W malej wiosce spotyka dziewczyne, ktora zaprasza go do domu rodzicow. Goscinnosc jest swieta w tych stronach. Sciela mu w pokoju goscinnym, ale w nocy wszystkich budza okrzyki "Na ziemie!". Dziewczyna przychodzi do niego, odmawia modlitwe, kladzie mu reke na czole i moj ojciec po raz pierwszy od dziesiatkow lat spokojnie zasypia. Nazajutrz ona mowi, ze jeszcze jako dziewczynka miala sen, ze starzec da jej syna. Czekala juz tyle lat, kilku kandydatow do jej reki odtracila. Rodzice bardzo sie martwia, nie chca, zeby ich jedyna corka byla samotna i odrzucona przez spolecznosc. Pyta, czy nie chcialby sie z nia ozenic. On jest zaskoczony - moglaby byc jego wnuczka. Nic jej nie odpowiada. Kiedy zachodzi slonce, prosi, aby znow polozyla mu reke na czole. I znowu przesypia cala noc. Temat malzenstwa powraca nastepnego ranka, tym razem w obecnosci rodzicow, ktorzy godza sie na wszystko, byle tylko corka wyszla za maz i nie przynosila wstydu rodzinie. Opowiadaja sasiadom historie o bogatym sprzedawcy dywanow, ktory przybyl z dalekiej krainy, gdzie tak znuzylo go zycie w luksusie, ze porzucil wszystko i wyruszyl na poszukiwanie przygod. Ludzie w wiosce wyobrazaja sobie wspaniale prezenty, konta w banku, ogromne bogactwa, zazdroszcza mojej matce, ze poznala kogos, kto zabierze ja daleko z tego konca swiata. Ojciec slucha tych historii z niebotycznym zdumieniem. On, przez tyle lat sam jak palec, nedzarz, poniewierajacy sie po swiecie, moze miec wreszcie prawdziwy dom. Zgadza sie na malzenstwo i na klamstwa o jego przeszlosci. Biora slub w obrzadku muzulmanskim. Dwa miesiace pozniej moja matka zachodzi w ciaze. Mam ojca do siodmego roku zycia. Sypia dobrze, pracuje w polu, poluje, opowiada mieszkancom wioski o swoich posiadlosciach, majatku i patrzy na moja matke tak, jakby byla jedynym dobrem, jakie go w zyciu spotkalo. Ja zyje w przekonaniu, ze jestem synem bogacza, az do pewnej nocy, kiedy ojciec wyjawia mi tajemnice swojej przeszlosci i malzenstwa z moja matka. Mowi, ze wkrotce umrze - i rzeczywiscie cztery miesiace potem umiera. Wydaje ostatnie tchnienie w ramionach mojej matki, usmiechajac sie tak, jakby te wszystkie tragedie nigdy mu sie nie przydarzyly. Umiera szczesliwy. Poznalem losy Michaila pewnej wiosennej, bardzo chlodnej nocy. Z cala pewnoscia nie byl to jednak stalingradzki mroz, gdzie temperatura spadala nawet do minus trzydziestu pieciu stopni. Siedzimy z kloszardami, grzejac sie w cieple ogniska. Dotarlem tutaj po drugim telefonie od Michaila, spelniajac moja czesc obietnicy. Nie zapytal juz o koperte, ktora zostawil u mnie w domu. Moze wiedzial - dzieki glosowi - ze w koncu postanowilem podazac za znakami i pozwolic, by sprawy toczyly sie swoim rytmem, tak by stopniowo uwolnic sie od Zahira. Kiedy zaproponowal spotkanie na jednym z najbardziej niebezpiecznych przedmiesc Paryza, przestraszylem sie. Normalnie w takiej sytuacji wykrecilbym sie obowiazkami albo probowalbym go przekonac, zebysmy spotkali sie w jakiejs knajpce, gdzie moglibysmy spokojnie porozmawiac o naszych sprawach. Wprawdzie obawialem sie kolejnego ataku epilepsji, ale teraz juz bym wiedzial, jak zareagowac. Wolalem to niz uliczna bojke, bo w moim kolnierzu ortopedycznym bylem bez szans. Michail nalegal. Chcial koniecznie, zebym spotkal sie z kloszardami. Oni byli wazni dla niego i dla Ester. W szpitalu dotarlo do mnie w koncu, ze cos w moim zyciu bylo nie tak i ze jak najszybciej musze sie zmienic. Tylko co zrobic, zeby sie zmienic? Na przyklad chodzic do niebezpiecznych dzielnic i spotykac ludzi z marginesu. Istnieje legenda o greckim herosie Tezeuszu, ktory zapuszcza sie do labiryntu, by zabic potwora. Jego ukochana, Ariadna, daje mu klebek nici, aby rozwijajac ja, zaznaczal sobie droge powrotna. Siedzac teraz wsrod tych ludzi i sluchajac historii Michaila, zdalem sobie sprawe, ze od dawna nie czulem tak przyjemnego dreszczu emocji, jaki pojawia sie w zetknieciu z nieznanym, z przygoda. Kto wie, moze nic Ariadny czekala na mnie w miejscach, ktorych nigdy bym nie odwiedzil, gdybym nie byl absolutnie przekonany, ze musze dokonac olbrzymiego wysilku, by cos zmienic w moim zyciu. Dostrzeglem, ze kloszardzi odnosza sie do Michaila z wielka atencja i sluchaja go z uwaga. Najwazniejsze spotkania nie zawsze odbywaja sie przy elegancko zastawionych stolach, w klimatyzowanych restauracjach. -Droga do szkoly zajmuje mi codziennie prawie godzine. Patrze na kobiety idace po wode, na bezkresny step, na dlugie pociagi wiozace rosyjskich zolnierzy, na osniezone szczyty gor, za ktorymi, jak mi ktos powiedzial, rozciaga sie ogromny kraj, Chiny. W wiosce oprocz szkoly jest muzeum, poswiecone tutejszemu poecie, meczet i trzy, cztery uliczki. Wpajaja nam szczytne idealy: mamy walczyc o zwyciestwo komunizmu i o rownosc wszystkich ludzi na ziemi. Nie wierze w to, bo nawet w naszej wiosce istnieja spore roznice miedzy ludzmi - przedstawiciele partii komunistycznej stoja ponad reszta, od czasu do czasu jezdza do duzego miasta, Alma Aty, i wracaja obladowani frykasami, prezentami dla dzieci, drogimi strojami. Pewnego popoludnia, wracajac do domu, czuje silny powiew wiatru, widze swiatlo wokol i na kilka chwil trace przytomnosc. Kiedy otwieram oczy, leze na ziemi, a w powietrzu nade mna unosi sie dziewczynka w bialej sukni przewiazanej niebieskim paskiem. Usmiecha sie do mnie, nic nie mowi, a potem znika. Pedem ruszam do domu, przerywam matce robote i opowiadam, co mi sie przytrafilo. Jest przerazona, prosi, zebym nigdy nikomu tego nie powtarzal. Tlumaczy mi, ze to wszystko halucynacje. Jak mozna wytlumaczyc cos tak skomplikowanego osmioletniemu chlopcu? Uparcie obstaje przy swoim, widzialem te dziewczynke, jestem w stanie opisac ja w najdrobniejszych szczegolach. I wcale sie nie balem, przybieglem do domu nie dlatego ze uciekalem, tylko chcialem jak najszybciej zdac jej relacje z tego, co sie wydarzylo. Nazajutrz, wracajac ze szkoly, wypatruje wszedzie dziewczynki, ale nigdzie jej nie ma. Przez tydzien nic sie nie dzieje i zaczynam wierzyc, ze matka miala racje, musialem niechcacy sie zdrzemnac i to wszystko mi sie przysnilo. Jednak pewnego ranka w drodze do szkoly znowu widze unoszaca sie w powietrzu dziewczynke otoczona blaskiem. Tym razem ani nie upadlem, ani nie widzialem swiatel. Ona sie do mnie usmiecha, ja odpowiadam jej usmiechem, pytam, jak ma na imie, ale ona milczy. W szkole wypytuje kolegow, czy oni tez widzieli kiedys unoszaca sie w powietrzu dziewczynke. Wybuchaja smiechem. Podczas lekcji wzywa mnie dyrektor. Tlumaczy mi, ze pewnie cierpie na jakies zaburzenia psychiczne, bo zjawy nie istnieja. Istnieje tylko rzeczywistosc, ktora widzimy, a religia zostala wymyslona, aby omamic lud. Pytam o meczet w pobliskim miasteczku. Twierdzi, ze chodza tam tylko zacofani starcy, ktorzy nie maja sily budowac socjalistycznego ladu. Potem grozi mi, ze jesli bede rozpowiadac te niestworzone historie, wyrzuci mnie ze szkoly. Jestem przerazony, prosze, zeby nie mowil o tym mojej matce. Obiecuje, ze nic nie powie, jesli przyznam sie kolegom, ze cala te bajke wyssalem z palca. On dotrzymuje swojej obietnicy, a ja swojej. Moi koledzy nawet nie sa ciekawi, gdzie widuje dziewczynke. Ale od tej pory przez caly miesiac ona ukazuje mi sie dzien w dzien. Czasem najpierw mdleje, czasem nie dzieje sie nic. Nie rozmawiamy ze soba, po prostu jestesmy razem tak dlugo, jak ona chce. Moja matka zaczyna sie niepokoic, nie wracam juz do domu jak zawsze o tej samej porze. Pewnego wieczoru zmusza mnie, zebym sie przyznal, co robie po lekcjach. Powtarzam jej historie o dziewczynce. Ku memu zdziwieniu zamiast znowu mnie zganic, mowi, ze pojdzie ze mna w to miejsce. Nastepnego dnia wstajemy wczesnie, idziemy tam, dziewczynka sie pojawia, ale matka jej nie widzi. Prosi, abym zapytal ja o ojca. Nie rozumiem po co, ale robie to i wtedy po raz pierwszy slysze glos. Dziewczynka nie porusza wprawdzie ustami, ale ze mna rozmawia. Mowi, ze moj ojciec ma sie dobrze, ze nas chroni, ze cierpienie, ktorego doswiadczyl na ziemi, zostalo mu wynagrodzone. Radzi, zebym porozmawial z matka o piecyku. Kiedy powtarzam matce to, co uslyszalem, wybucha placzem. Mowi, ze ojciec musial miec zawsze przy sobie piecyk, bo dreczyly go wspomnienia z wojny. Dziewczynka prosi, zebym nastepnym razem, kiedy bede tedy przechodzil, zawiazal na krzaku wstazke z wypisana na niej prosba. Wizje powtarzaja sie przez caly nastepny rok. Moja matka opowiada o tym najbardziej zaufanym przyjaciolkom, one przekazuja to dalej i na krzaku pojawia sie mnostwo wstazek. Wszystko to odbywa sie w wielkiej tajemnicy. Kobiety wypytuja o swoich bliskich zmarlych, ja slucham glosu i przekazuje odpowiedz. Najczesciej maja sie tam dobrze. Tylko dwa razy dziewczynka prosi, zebysmy poszli na najblizsze wzgorze o wschodzie slonca i odmowili modlitwe za dusze zmarlych. Podobno czasem wpadam w trans, przewracam sie na ziemie, mamrocze niezrozumiale slowa - nic potem nie pamietam. Odgaduje tylko, kiedy ten trans sie zbliza. Czuje wtedy cieply wiatr i widze unoszace sie wokol mnie kule swietlne. Pewnego razu, kiedy prowadze grupe na spotkanie z dziewczynka, zatrzymuja nas milicjanci. Kobiety podnosza krzyk, protestuja, ale nie udaje nam sie przejsc. Eskortuja mnie do szkoly. Tam dyrektor oznajmia, ze zostalem wyrzucony za wywolanie zamieszek i szerzenie zabobonow. W drodze powrotnej widze, ze krzak zostal sciety, a na ziemi lezy pelno wstazek. Siadam tam i placze w samotnosci, bo uswiadamiam sobie, ze skonczyly sie najszczesliwsze dni mojego zycia. Wtedy znowu pojawia sie dziewczynka. Pociesza mnie, ze to wszystko, nawet zniszczenie krzaka, bylo zaplanowane. I od tej pory ona zawsze bedzie przy mnie i zawsze bedzie sluzyc mi rada. -Nigdy nie powiedziala, jak ma na imie? - pyta jeden z kloszardow. -Nigdy. To nie ma znaczenia. Wiem, kiedy ze mna rozmawia. -Czy moglibysmy dowiedziec sie teraz czegos o naszych zmarlych? -Nie. Teraz mam inna misje. Moge opowiadac dalej? -Musisz - mowie. - Ale najpierw chcialbym cos powiedziec. Na poludniowym wschodzie Francji lezy miejscowosc Lourdes. Wiele lat temu mala pasterka widziala tam dziewczynke bardzo podobna do tej z twojej wizji. -Mylisz sie - mowi stary zebrak z metalowa proteza zamiast nogi. - Ta pasterka, Bernadetta, widziala Najswietsza Panienke. -Napisalem kiedys ksiazke o objawieniach, musialem wiec dokladnie przestudiowac te kwestie - wyjasniam. - Czytalem wszystko, co zostalo na ten temat opublikowane pod koniec dziewietnastego wieku. Dotarlem do raportow policji, wladz koscielnych i naukowcow. W zadnym z nich nie ma nawet slowa, ze Bernadetta widziala kobiete. Podkreslala zawsze, ze to byla dziewczynka, powtarzala to uparcie do konca zycia. Bardzo zdenerwowal ja posag, ktory ustawiono w grocie. Upierala sie, ze nie jest w ogole podobny do postaci z jej wizji. Widziala przeciez dziecko, a nie kobiete. Mimo to Kosciol przywlaszczyl sobie te historie, to miejsce oraz wizje Bernadetty, interpretujac je jako objawienie Matki Bozej. Prawda poszla w niepamiec, bo powtarzane przez lata klamstwo w koncu przekonalo wszystkich. Jedyna roznica miedzy objawieniem Michaila a tym, co widziala Bernadetta, jest taka, ze "mala dziewczynka" - na prosbe Bernadetty - powiedziala, jak ma na imie. -I co powiedziala? - zaciekawil sie Michail. -"Jestem Niepokalane Poczecie". Nie jest to zwyczajne imie, takie jak Beata, Maria czy Izabela. Ona opisuje siebie jako fakt, wydarzenie, zjawisko, co mozna tlumaczyc jako "jestem narodzinami bez seksu". Prosze, opowiadaj dalej. -Chcialbym cie przedtem o cos zapytac - zwraca sie do mnie jeden z zebrakow, mniej wiecej w moim wieku. - Powiedziales, ze napisales ksiazke. Jaki jest jej tytul? -Napisalem wiele ksiazek. - I wymieniam tytul ksiazki, w ktorej wspominam historie Bernadetty i jej objawien. -Jestes mezem tej dziennikarki? -A wiec jestes mezem Ester? - zebraczka w podartych lachmanach, zielonym kapeluszu i purpurowym plaszczu, wybalusza oczy ze zdumienia. Nie wiem, co mam powiedziec. -Dlaczego przestala nas odwiedzac? - pyta inny. - Mam nadzieje, ze nie zginela! Zawsze jezdzi do krajow, gdzie jest bardzo niebezpiecznie. Wiele razy jej mowilem, zeby dala sobie z tym spokoj! Zobacz co od niej dostalem! I wyciaga z kieszeni pomiety strzepek tkaniny zaplamionej krwia, kawalek koszuli zmarlego zolnierza. -Nie zginela - odpowiadam. - Ale dziwi mnie, ze tu przychodzila. -Czemu? Bo jestesmy gorsi? -Zle mnie zrozumiales, nie oceniam was. Jestem po prostu zaskoczony, ale ciesze sie, ze sie tego dowiedzialem. Wodka wypita na rozgrzewke zaczyna juz dzialac. -Kpisz sobie - mowi potezny dlugowlosy mezczyzna z wielodniowym zarostem na twarzy. - Wynos sie stad, jesli ci sie nie podoba nasze towarzystwo. Coz, ja takze pilem i czuje w sobie odwage. -A kim wy jestescie? Jakie zycie wybraliscie? Jestescie zdrowi, zdolni do pracy, ale wolicie nic nie robic. -Jestesmy ludzmi, ktorzy postanowili zyc "poza", rozumiesz? Poza tym swiatem, ktory rozpada sie na kawalki, poza ludzmi, ktorzy zyja w ciaglym strachu, ze cos straca, poza tymi, ktorzy spaceruja ulicami, jak gdyby wszystko bylo w najlepszym porzadku, podczas gdy jest zle, bardzo zle! A ty nie zebrzesz? Nie prosisz o jalmuzne swojego szefa albo wlasciciela domu, w ktorym mieszkasz? -Nie wstyd ci tak marnowac zycia? - pyta kobieta w purpurowym plaszczu. -Kto powiedzial, ze je marnuje? Robie to, co chce! -A czego chcesz? - wlaczyl sie potezny mezczyzna. - Zyc na czubku swiata? Skad wiesz, ze gora jest lepsza od doliny? Sadzisz, ze nie umiemy zyc, prawda? Twoja zona wiedziala doskonale, czego chcemy od zycia! A wiesz czego? Spokoju! I wolnego czasu! I zeby nikt nas nie zmuszal do podazania za moda - tutaj mamy swoja wlasna mode! Pijemy, kiedy mamy na to ochote, spimy tam, gdzie nam sie podoba! Nikt z nas tutaj nie wybral niewolnictwa i jestesmy z tego bardzo dumni. Chociaz wy uwazacie nas za dziadow. W ich glosach wyczuwam coraz wiecej agresji. -Chcecie uslyszec dalszy ciag mojej opowiesci, czy wolicie, zebysmy sobie poszli? - pyta Michail, zeby uspokoic troche nastroje. -On nas krytykuje! - oburzyl sie ten z zelazna noga. - Przyszedl tu, zeby nas osadzac, oceniac, jakby byl samym Bogiem! Slychac jakies mamrotanie, ktos klepie mnie po ramieniu, podaje papierosa, a butelka wodki znowu trafia w moje rece. Napiecie powoli opada. Wciaz jestem w szoku, ze ci ludzie znaja Ester. I jak widac, znaja ja lepiej niz ja, dostali przeciez od niej kawalek zakrwawionej zolnierskiej koszuli. Michail ciagnie dalej: -Poniewaz nie mam gdzie sie uczyc, a jestem jeszcze za maly, zeby zajmowac sie konmi, ktore sa chluba naszego regionu, zostaje pasterzem owiec. W pierwszym tygodniu mojej pracy zdycha jagnie i wies obiega plotka, ze jestem dzieckiem przekletym, synem czlowieka, ktory przybyl z dalekich stron, obiecal mojej matce bogactwa, a w koncu zostawil nas z niczym. Chociaz komunisci zapewniaja, ze religia to opium dla ludu, choc w szkole ucza nas, ze istnieje tylko rzeczywistosc materialna, a to, czego nie widza nasze oczy, jest wytworem wyobrazni - pradawne wierzenia stepu, przekazywane z pokolenia na pokolenie z ust do ust, przetrwaly do dzis. Od kiedy scieto moj krzak, nie widuje juz dziewczynki, lecz wciaz towarzyszy mi jej glos. Prosze, zeby pomogla mi w opiece nad stadami, ona mowi, ze musze byc cierpliwy, nadejda dla mnie ciezkie czasy, ale nim skoncze dwadziescia dwa lata, z dalekiego kraju przyjedzie kobieta i zabierze mnie ze soba w swiat. Mowi takze, ze mam misje do spelnienia: pomoc, by prawdziwa energia milosci rozprzestrzenila sie na calej kuli ziemskiej. Wlasciciel owiec daje wiare plotkom, ktore kraza na moj temat. Powtarzaja je i probuja mi szkodzic ci sami ludzie, ktorym dziewczynka pomagala przez ostatni rok. Pewnego dnia moj chlebodawca idzie do siedziby partii w sasiedniej wiosce i tam dowiaduje sie, ze zarowno ja, jak i moja matka jestesmy uznani za wrogow ludu. Natychmiast wyrzuca mnie z pracy. Nic jeszcze nie zarobilem, ale mamy z czego zyc, bo moja matka nadal pracuje jako hafciarka w zakladach wlokienniczych w najwiekszym miescie powiatu. Tam nikt nie wie, ze jestesmy wrogami ludu i klasy robotniczej. Dyrekcji zalezy jedynie, zeby sleczala nad haftami od switu do zmierzchu. Poniewaz mam duzo wolnego czasu, wlocze sie po stepie z mysliwymi. Oni rowniez znaja moja historie, ale wierza, ze mam magiczna moc, bo zawsze, kiedy z nimi poluje, trafiaja na lisy. Przesiaduje calymi dniami w muzeum poety, ogladam pamiatki po nim, czytam jego ksiazki, slucham, kiedy ktos recytuje jego wiersze. Czasami czuje wiatr i widze kule swietlne, upadam na ziemie - wtedy glos mowi mi o rzeczach bardzo konkretnych, takich jak okresy suszy, zaraza bydla, przybycie kupcow. Nie opowiadam o tym nikomu, tylko matce, ktora coraz bardziej sie o mnie martwi. Pewnego razu, gdy w okolicy pojawia sie akurat lekarz, prowadzi mnie do niego. On wysluchuje uwaznie mojej historii, robi notatki, bada mi oczy specjalnym aparatem, bada serce, puka w kolano i stwierdza pewna odmiane epilepsji. Pociesza, bo to nie jest zarazliwe i ataki z wiekiem powinny ustapic. Wiem, ze to wcale nie choroba, ale dla spokoju matki udaje, ze uwierzylem. Kustosz muzeum zauwazyl moje rozpaczliwe proby nauczenia sie czegokolwiek, ulitowal sie nade mna i sam zaczal udzielac mi lekcji. Ucze sie geografii i literatury. A takze, co w przyszlosci okaze sie dla mnie najwazniejsze - jezyka angielskiego. Pewnego wieczoru glos prosi mnie, abym powiedzial kustoszowi, ze wkrotce zajmie odpowiedzialne stanowisko. Kiedy przekazuje mu te wiadomosc, smieje sie pod nosem i mowi wprost, ze nie ma na to zadnych szans, bo nigdy nie zapisal sie do partii. Jest bogobojnym muzulmaninem. Mam pietnascie lat. Jakies dwa miesiace po naszej rozmowie czuje, ze cos sie zaczyna zmieniac w naszym regionie. Zazwyczaj aroganccy urzednicy staja sie uprzejmi jak nigdy. Pytaja, czy nie chcialbym wrocic do szkoly. Dlugie pociagi pelne rosyjskich wojsk suna w kierunku granicy. Pewnego popoludnia, gdy ucze sie przy biurku, ktore kiedys nalezalo do poety, wbiega przerazony kustosz. Spoglada na mnie niepewnie i mowi, ze na naszych oczach rozgrywa sie ostatnia rzecz, ktorej mozna bylo sie spodziewac - upadek komunistycznego rezimu. Dawne republiki sowieckie oglaszaja niepodleglosc. Z Alma Aty przychodza wiesci o tworzeniu nowego rzadu, a jego, kustosza muzeum, mianowano gubernatorem prowincji! Zamiast ucieszyc sie i mnie usciskac, pyta, skad wiedzialem. Ktos mi o tym mowil? Czy tajne sluzby kazaly mi go szpiegowac, bo nie nalezal do partii? Czy moze - co byloby najstraszniejsze - zawarlem kiedys pakt z diablem? Odpowiadam, ze przeciez zna moja historie: objawienia, ataki, pozwalajace mi slyszec glos, ktorego nikt inny nie slyszy. On mowi, ze to bzdury, nic innego jak choroba. Jest tylko jeden prorok, Mahomet, i wszystko, co trzeba bylo objawic, zostalo juz objawione. Ale pomimo to, ciagnie dalej, diabel wciaz jest na tym swiecie i ucieka sie do wszelkiego rodzaju sztuczek - nawet do rzekomego daru przewidywania przyszlosci - zeby oszukac naiwnych i odciagnac ludzi od prawdziwej wiary. Zajal sie mna, bo islam wymaga od wiernych milosierdzia, ale teraz gleboko tego zaluje, bo albo jestem agentem tajnych sluzb, albo wyslannikiem szatana. I z miejsca zakazuje mi wstepu do muzeum. Nadchodza trudne czasy, choc i wczesniej nie bylo latwo. Panstwowe zaklady wlokiennicze, w ktorych pracuje moja matka, przechodza w rece prywatne. Nowi wlasciciele maja inne pomysly, przeprowadzaja restrukturyzacje zakladow wlokienniczych i zwalniaja moja matke. Dwa miesiace pozniej nie mamy juz za co zyc i nie pozostaje nam nic innego, jak wyjechac w poszukiwaniu pracy. Moi dziadkowie nie chca wyjezdzac. Wola umrzec z glodu, niz opuscic ziemie, na ktorej sie urodzili i spedzili cale zycie. Ja i matka jedziemy do Alma Aty. Po raz pierwszy widze duze miasto. Jestem pod wrazeniem samochodow, gigantycznych budynkow, podswietlanych reklam, ruchomych schodow, a najbardziej wind. Mama dostaje posade ekspedientki, ja pracuje na stacji benzynowej jako pomocnik mechanika. Duza czesc pieniedzy wysylamy dziadkom, ale i tak starcza nam na rzeczy, ktorych nigdy przedtem nie widzialem: kino, wesole miasteczko, mecze pilki noznej. Po przeprowadzce do miasta ataki ustaja, znika takze dziewczynka, wraz z nia glos. Wcale sie tym nie martwie. Jestem tak zafascynowany Alma Ata i zajety zarabianiem na zycie, ze nie brakuje mi niewidzialnej przyjaciolki, ktora towarzyszyla mi od osmego roku zycia. Dociera do mnie, ze majac glowe na karku, bede mogl w koncu zostac kims. Az do pewnej niedzielnej nocy, kiedy wygladam przez jedyne okno naszego mieszkanka na mala wyboista uliczke i bardzo sie denerwuje, bo poprzedniego dnia w warsztacie wgniotlem samochod, wprowadzajac go do garazu. Boje sie, ze nazajutrz wyleja mnie z pracy. Boje sie tak bardzo, ze przez caly dzien nie moge nic przelknac. I nagle znow czuje powiew wiatru, widze osobliwe swiatlo. Matka pozniej mi opowiadala, ze upadlem na ziemie, belkotalem w jakims nieznanym jezyku, a trans trwal dluzej niz zwykle. Wtedy glos przypomnial mi o mojej misji. Kiedy przytomnieje, znow czuje obecnosc dziewczynki i choc jej nie widze, moge z nia rozmawiac. Ale to juz mnie nie interesuje - opuszczajac rodzinna wioske, zostawilem za soba caly moj swiat. Mimo to probuje sie dowiedziec, jaka jest ta moja misja. Glos odpowiada, ze taka sama, jak misja calego rodzaju ludzkiego; nasycic swiat energia milosci. Pytam jedynie o to, co mi w tym momencie lezy na sercu: Co zrobi moj pracodawca, kiedy dowie sie o stluczce? Mam sie przyznac bez obaw, on na pewno zrozumie. Pracuje juz piec lat na stacji benzynowej. Mam kilku przyjaciol, chodze na pierwsze randki, odkrywam zycie erotyczne, uczestnicze w ulicznych bojkach... zyje normalnie, jak wszyscy mlodzi ludzie. Mam kilka atakow, ale kiedy opowiadam, ze to dzialanie "wyzszych sil", przyjaciele zaczynaja darzyc mnie respektem. Prosza mnie o pomoc, zwierzaja sie z zawodow milosnych, klopotow rodzinnych, lecz ja glosu juz o nic nie pytam, bo krzak sciety w mojej wsi byl dla mnie przestroga. Pamietam, jak mi sie odwdzieczyli. Znajomi nalegaja, wiec wymyslam, ze naleze do tajnego bractwa i nic nie moge im wyjawic. W owym czasie, po latach przesladowan religijnych, mistycyzm i ezoteryka staly sie w Alma Acie bardzo modne. Pojawia sie wiele ksiazek o silach nadprzyrodzonych. Mistrzowie i guru naplywaja z Chin i Indii, mnoza sie kursy samodoskonalenia i rozwoju osobistego. Zapisuje sie na kilka z nich i widze, ze niczego sie tam nie ucze. Ufam tylko glosowi, ale jestem zbyt zajety, zeby przywiazywac wage do tego, co mowi. Pewnego dnia jakas kobieta podjezdza samochodem terenowym na stacje benzynowa, na ktorej pracuje, i prosi, zebym napelnil jej bak. Mowi po rosyjsku z duza trudnoscia i okropnym akcentem. Oddycha z ulga, gdy odpowiadam jej po angielsku. Pyta, czy nie znam jakiegos tlumacza, ktory moglby jej towarzyszyc w podrozy w glab kraju. W chwili, kiedy to mowi, czuje wszedzie intensywna obecnosc dziewczynki i zdaje sobie sprawe, ze wlasnie na te kobiete czekalem cale zycie. To moja jedyna szansa, nie moge jej przegapic. Proponuje tej kobiecie, ze zostane jej tlumaczem i przewodnikiem. Odpowiada, ze ja mam przeciez prace, a ona potrzebuje kogos bardziej doswiadczonego, starszego, kto moze swobodnie podrozowac. Zapewniam, ze znam wszystkie sciezki na stepie i w gorach, i klamie, ze nie jestem tu zatrudniony na stale. Blagam, zeby dala mi szanse. Niechetnie, ale umawia sie ze mna na rozmowe w najlepszym hotelu w miescie. W holu sprawdza moja znajomosc angielskiego, zadaje mi szereg pytan na temat geografii Azji Srodkowej, chce wiedziec, kim jestem i skad pochodze. Jest nieufna, nie mowi mi, co dokladnie robi ani dokad sie wybiera. Staram sie wywrzec na niej dobre wrazenie, ale widze, ze nie jest do konca przekonana. Uswiadamiam sobie z zaskoczeniem, ze zakochuje sie w tej kobiecie, ktora znam od paru godzin. Staram sie opanowac niepokoj i znowu chce, by glos mnie poprowadzil. Wzywam na pomoc niewidzialna dziewczynke, obiecuje, ze wypelnie powierzona mi misje, jesli tylko dostane te prace. To przeciez ona przepowiedziala mi, ze pewnego dnia jakas kobieta wywiezie mnie daleko stad. Czulem jej obecnosc, kiedy cudzoziemka zatrzymala sie, zeby zatankowac, potrzebuje teraz pozytywnej odpowiedzi. Po dlugim odpytywaniu cudzoziemka chyba zaczyna mi ufac. Uprzedza mnie, ze to, co zamierza zrobic, jest nielegalne. Jest dziennikarka i chce napisac reportaz o amerykanskich bazach wojskowych powstajacych w sasiednim kraju. Beda zapleczem dla wojny, ktora lada moment wybuchnie. Poniewaz nie dostala wizy, musimy przejsc przez zielona granice pieszo. Informatorzy dostarczyli jej mape i pokazali, ktoredy trzeba isc, ale nie powie mi nic wiecej, poki nie bedziemy daleko od Alma Aty. Jesli wciaz jestem gotow z nia jechac, mam zjawic sie w hotelu za dwa dni o jedenastej. Przyrzeka mi zaplate tylko za tydzien. Nie wie, ze ryzykuje utrate stalych zarobkow, z ktorych utrzymuje matke i dziadkow, strace takze zaufanie szefa, ktory daje mi prace, mimo ze pare razy widzial konwulsje, czy tez "ataki epilepsji", jak on nazywa momenty, w ktorych nawiazuje kontakt z nieznanym swiatem. Na pozegnanie kobieta wyjawia mi swoje imie, Ester. Uprzedza, ze jesli doniose na nia na policje, natychmiast zostanie aresztowana i deportowana. Mowi tez, ze sa takie chwile w zyciu, kiedy trzeba slepo zaufac intuicji, i teraz wlasnie to robi. Prosze, zeby sie nie martwila. Korci mnie, by opowiedziec jej o dziwnym glosie i objawieniach, ale w koncu gryze sie w jezyk. Po powrocie do domu rozmawiam z matka, mowie, ze znalazlem nowa prace jako tlumacz, lepiej platna, ale bede musial wyjechac na jakis czas. Ona przyjmuje to ze spokojem. Wszystko idzie jak z platka. Zle spie, nastepnego dnia zjawiam sie na stacji wczesniej niz zwykle. Oznajmiam, ze dostalem propozycje nowej pracy. Szef ostrzega - wczesniej czy pozniej odkryja, ze jestem chory, to duze ryzyko zamieniac pewne na nieznane. Ale podobnie jak wczesniej moja matka, godzi sie bez wiekszych problemow. Tak jakby tego dnia glos sklanial kazdego, kto stoi na mojej drodze, zeby ulatwil mi zadanie i pomogl postawic pierwszy krok. Kiedy spotykamy sie w hotelu, tlumacze jej, ze jesli nas zlapia, ona moze najwyzej zostac deportowana, ale ja skoncze w wiezieniu, pewnie na wiele lat. Ja podejmuje wieksze ryzyko, powinna mi wiec zaufac. Wydaje sie, ze to do niej dociera. Cale dwa dni jedziemy przez step, na granicy czeka na nia grupa mezczyzn. Ester znika i wkrotce potem wraca, rozczarowana i zirytowana. Wojna wisi juz na wlosku, wszystkie drogi sa pilnie strzezone, nie moze jechac dalej, bo na pewno zatrzymaliby ja jako szpiega. Wyruszamy w droge powrotna. Ester, wczesniej tak pewna siebie, teraz jest przygnebiona. Zeby ja czyms zajac, recytuje wiersze poety, ktory zyl niedaleko mojej wioski, mysle o tym, ze za czterdziesci osiem godzin moj sen sie skonczy. Musze jednak ufac glosowi i zrobic wszystko, zeby nie wyjechala tak nagle, jak sie pojawila. Moze powinienem przekonac ja, ze zawsze na nia czekalem, ze jest dla mnie bardzo wazna. Tej nocy, kiedy lezymy juz w spiworach pod skala, probuje wziac ja za reke. Ona delikatnie sie odsuwa, mowiac, ze jest mezatka. Popelnilem gafe. Nie mam juz nic do stracenia, wiec opowiadam jej o wizjach z dziecinstwa, o misji szerzenia milosci, o diagnozie lekarza: epilepsji. Ku mojemu zdziwieniu Ester doskonale mnie rozumie. Opowiada troche o swoim zyciu, mowi, ze kocha meza i on takze ja kocha, ale z biegiem lat cos waznego sie miedzy nimi zagubilo. Woli byc z dala od domu, zeby nie widziec, jak jej malzenstwo powoli sie rozpada. Miala w zyciu wszystko, ale nie byla szczesliwa. I choc moglaby udawac, ze niczego wiecej nie chce od zycia, umiera ze strachu, ze wpadnie w depresje i ktoregos dnia popelni samobojstwo. Dlatego postanowila zostawic wszystko i wyruszyc na poszukiwanie przygody, zeby nie myslec o milosci, ktora sie powoli wypala. Im dalej zapuszczala sie w te poszukiwania, tym bardziej czula sie zagubiona i samotna. Ma wrazenie, ze juz na zawsze zgubila kierunek, a to, co sie wlasnie zdarzylo, to znak, ze powinna pogodzic sie z tym - wrocic do codziennosci. Proponuje, zebysmy sprobowali przekrasc sie innym, slabiej strzezonym szlakiem. Znam przemytnikow z Alma Aty, ktorzy moga nam pomoc. Ona jednak stracila ochote na dalsza wyprawe, jest zniechecona, gotowa zrezygnowac. W tym momencie glos prosi mnie, zebym poswiecil ja ziemi. Nie wiedzac dokladnie, co robie, wstaje, otwieram plecak, zanurzam opuszki palcow w malym sloiczku z olejem, ktory zabralismy do gotowania. Klade jej dlon na czole, modle sie w ciszy i prosze o sile dla niej, bo jej poszukiwanie jest wazne dla nas wszystkich. Glos mowi do mnie, a ja powtarzam to, co slysze, ze przemiana choc jednej istoty ludzkiej oznacza przemiane calej ludzkosci. Ona mnie obejmuje, czuje, ze ziemia ja blogoslawi, i trwamy tak objeci przez kilka godzin. Na koniec pytam ja, czy wierzy w to, ze slysze glos. Ona odpowiada: I tak, i nie. Wierzy, ze w nas wszystkich drzemia moce, ktorych nigdy nie uzywamy, i sadzi, ze mnie, dzieki atakom epilepsji, udalo sie miec do tych mocy dostep, i mozemy to razem sprawdzic. Chcialaby zrobic wywiad z pewnym koczownikiem przebywajacym na polnoc od Alma Aty. Chodza o nim sluchy, ze posiada magiczna moc. Moge z nia jechac, jesli chce. Kiedy pada jego nazwisko, kojarze, ze znam wnuka tego czlowieka i to moze nam pomoc. Przejezdzamy przez Alma Ate, zatrzymujac sie tylko po to, zeby napelnic bak i kupic jakis prowiant. Jedziemy w kierunku malej osady polozonej nad sztucznym jeziorem, utworzonym jeszcze przez wladze sowieckie. Ide do domu starego koczownika i choc jestem znajomym jego wnuka, musimy czekac wiele godzin. Tlum ludzi stoi cierpliwie w kolejce, zeby uslyszec rade od czlowieka, ktory uchodzi za swietego. W koncu nadchodzi nasza kolej. Podczas tlumaczenia tej rozmowy dowiaduje sie wielu rzeczy, ktore zawsze chcialem wiedziec. Ester pyta, dlaczego ludzie sa nieszczesliwi. -To proste - odpowiada starzec. - Sa uwiezieni w swojej historii osobistej. Wszyscy sadza, ze glownym celem zycia jest wypelnianie planu. Nikt nie zadaje sobie pytania, czy to jego wlasny plan, czy raczej wymyslony przez kogos innego. Gromadza doswiadczenia, wspomnienia, przedmioty, pomysly, a to zbyt wiele do udzwigniecia. I w ten sposob zapominaja o wlasnych marzeniach. Ester wspomina, ze wielu ludzi jej mowilo: "Jestes szczesciara, ty przynajmniej wiesz, czego chcesz od zycia. Ja nie wiem, czego chce". -Jak to nie wiedza? - oburza sie medrzec. - Ile znasz osob, ktore mowia: "Nie spelnilem nic z tego, co chcialem. Coz, taka jest rzeczywistosc". Skoro twierdza, ze nie zrobili tego, co chcieli, musza zatem wiedziec, czego chcieli. Natomiast rzeczywistosc to tylko opowiesc innych o swiecie i o tym, jak powinnismy w nim postepowac. -Wiele osob mowi cos jeszcze gorszego: "Jestem zadowolony, bo poswiecam sie dla tych, ktorych kocham". -Czy sadzisz, ze osoby, ktore nas kochaja, zycza sobie, bysmy dla nich cierpieli? Czy twoim zdaniem milosc jest zrodlem cierpienia? -Szczerze mowiac, tak. -A nie powinna byc. -Jesli zapomne historie, ktora mi wpajano od dziecka, wraz z nia zapomne takze wazne lekcje zycia. Po co wiec sie tak wysilalam, tak staralam, zeby zdobyc doswiadczenie i umiec sobie radzic z kariera zawodowa, kryzysami malzenskimi, zwatpieniem? -Zgromadzona wiedza sluzyc nam moze do gotowania, do kontrolowania wydatkow, do ubierania sie cieplo w zimie, zachowania pewnych granic i do tego, zeby wiedziec, dokad jada tramwaje i autobusy. Czy wierzysz jednak, ze twoje poprzednie doswiadczenia milosne nauczyly cie lepiej kochac? -Pomogly mi odkryc, czego pragne. -Nie o to pytam. Czy twoje poprzednie doswiadczenia milosne pomogly ci lepiej kochac twojego meza? -Wrecz przeciwnie. Zeby poswiecic sie zupelnie mojemu mezowi, musialam zapomniec o ranach po poprzednich mezczyznach. Czy o to panu chodzi? -Aby prawdziwa energia milosci mogla przeniknac do twojej duszy, musisz sie narodzic na nowo. Dlaczego ludzie sa nieszczesliwi? Bo chca uwiezic te energie, a to niemozliwe. Zapomniec o narzuconej nam historii, znaczy oczyscic dusze, pozwolic, aby energia milosci objawiala sie zgodnie ze swa natura i po prostu dac jej sie prowadzic. -To bardzo romantyczne, ale niestety zarazem bardzo trudne. Dlatego ze milosc jest spleciona z wieloma roznymi sprawami: z obietnicami, obowiazkami wobec dzieci, rodziny, spoleczenstwa... -...a po jakims czasie takze z rozpacza, samotnoscia, proba kontrolowania tego, czego kontrolowac sie nie da. Wedlug tradycji stepowej tengri, zeby zyc pelnia zycia, trzeba byc w ciaglym ruchu, tylko w ten sposob kazdy dzien bedzie inny od poprzedniego. Przechodzac przez miasta, nomadzi mysleli: "Biedni sa ci, ktorzy tu mieszkaja. Dla nich wszystko jest wciaz takie samo". Prawdopodobnie mieszkancy miast mysleli o nomadach: "Nieszczesnicy, nie maja gdzie sie podziac". Nomadzi nie mieli przeszlosci, jedynie terazniejszosc, dlatego zawsze byli szczesliwi - dopoki komunistyczna wladza nie zmusila ich do osiadlego trybu zycia i nie uwiezila w kolchozach. Od tego czasu stopniowo zaczeli wierzyc w historie, ktora spoleczenstwo narzuca jako jedyna prawdziwa. Dzisiaj stracili juz swoja tozsamosc. -Nikt w dzisiejszych czasach nie moze cale zycie wedrowac. -Wprawdzie nie mozna wedrowac fizycznie, ale mozna duchowo. Isc ciagle dalej, zostawic za soba historie, ktora nam wmowiono, i wszystko, co nam narzucono. -Co robic, aby uwolnic sie od historii, ktora nam wmowiono? -Powtarzac ja na glos, we wszystkich najdrobniejszych szczegolach. W miare opowiadania zegnamy sie z tym, kim bylismy, a wtedy - zobaczysz sama, jesli zechcesz sprobowac - otwiera sie przed nami nowa, nieznana przestrzen. Trzeba powtarzac te dawna historie wiele razy, az przestanie byc wazna. -Tylko tyle? -I jeszcze cos. W miare jak nasza przestrzen wewnetrzna sie oczyszcza, zeby uniknac poczucia pustki, trzeba ja szybko czyms wypelnic - chocby prowizorycznie. -Czym? -Innymi historiami, doswiadczeniami, ktorych dotad unikalismy, albo obawialismy sie ich. W ten sposob zmieniamy sie i rosnie w nas milosc. A kiedy rosnie milosc, my rosniemy wraz z nia. -Ale to znaczy, ze mozemy stracic rzeczy, ktore byly dla nas wazne. -Nigdy. Rzeczy wazne zostaja, odchodza tylko te, ktore uwazalismy za istotne, choc naprawde sa bezuzyteczne - tak jak pozorne poczucie wladzy nad miloscia. W tym momencie starzec przerywa, bo skonczyl sie juz czas Ester i czekaja nastepni. Choc nalegam, on jest nieugiety. Zacheca ja jednak, by kiedys jeszcze przyszla, wtedy powie wiecej. Ester zostaje w Kazachstanie jeszcze przez tydzien i obiecuje, ze wroci. Podczas tego tygodnia wielokrotnie opowiadam jej moja historie, a ona opowiada mi wiele razy o swoim zyciu. Dostrzegamy, ze starzec mial racje, czegos sie pozbywamy, jestesmy lzejsi, choc nie szczesliwsi. Ale starzec radzil, by szybko wypelnic czyms pusta przestrzen. Przed wyjazdem Ester pyta mnie, czy nie chcialbym pojechac do Francji, zebysmy mogli kontynuowac proces zapominania. Nie ma tam nikogo, z kim moglaby to robic, nie moze porozmawiac o tym z mezem ani z ludzmi, z ktorymi pracuje, potrzebuje kogos z zewnatrz, z daleka, kogos, kto nie uczestniczyl wczesniej w jej historii osobistej. Odpowiadam, ze chetnie pojade. Dopiero teraz mowie jej o przepowiedni. Ale nie znam francuskiego, a umiem jedynie zajmowac sie owcami na stepie i obslugiwac stacje benzynowa. Na pozegnanie, juz na lotnisku, Ester kaze mi zapisac sie na intensywny kurs francuskiego. Pytam, dlaczego mnie zaprasza. Ona powtarza to, co powiedziala juz wczesniej. Wyznaje, ze boi sie pustej przestrzeni, ktora otwiera sie w miare zapominania historii osobistej, obawia sie, ze wszystko powroci ze zdwojona sila i nie uda jej sie uwolnic od przeszlosci. Prosi, bym nie przejmowal sie biletami lotniczymi ani wizami, ona sie o to zatroszczy. Tuz przed przejsciem przez kontrole paszportowa patrzy na mnie z usmiechem i wyznaje, ze ona takze na mnie czekala od dawna, chociaz nie zdawala sobie z tego sprawy. To byly dla niej najradosniejsze dni wciagu ostatnich trzech lat. Zaczynam pracowac jako ochroniarz w nocnym klubie ze striptizem, za dnia ucze sie francuskiego. Co dziwne, ataki zdarzaja sie coraz rzadziej i obecnosc dziewczynki nie jest juz tak wyrazna. Wspominam matce, ze dostalem zaproszenie do Francji, a ona twierdzi, ze jestem bardzo naiwny, ta kobieta nie da wiecej znaku zycia. Rok pozniej Ester zjawia sie w Alma Acie. Wojna juz wybuchla, ktos inny opublikowal artykul o tajnych amerykanskich bazach, jednak wywiad ze starcem bardzo sie spodobal i dostala zamowienie na duzy reportaz o ginacej kulturze nomadow. A poza tym od dawna juz nie opowiadala nikomu historii osobistej i zaczyna znowu popadac w depresje. Pomagam jej nawiazac kontakt z ostatnimi plemionami koczownikow zyjacych w tradycji tengri i z miejscowymi szamanami. Mowie juz plynnie po francusku. Podczas kolacji ona daje mi do wypelnienia papiery z konsulatu. Potem zdobywa dla mnie wize, kupuje bilet i w koncu lece do Paryza. Oboje uswiadamiamy sobie, ze w miare jak oczyszczamy glowe ze starych, juz przezytych historii, otwiera sie nowa przestrzen i przezywamy jakas tajemnicza radosc, rosnie nasza intuicja, stajemy sie odwazniejsi, otwarci na ryzyko. Postepujemy dobrze albo zle - lecz dzialamy, a to najwazniejsze. Dni sa bardziej intensywne i mijaja wolniej. W Paryzu zaczynam szukac jakiejs pracy, ale Ester ma juz dla mnie gotowy plan. Umowila sie z wlascicielem pewnego baru, ze raz w tygodniu bede mogl tam wystepowac. Powiedziala mu, ze w moim kraju odbywaja sie egzotyczne spektakle, podczas ktorych ludzie mowia o swoim zyciu i oprozniaja glowe z niepotrzebnych mysli. Na poczatku trudno przyciagnac bywalcow baru, jednak najbardziej podchmieleni zapalaja sie do naszego pomyslu i wiesc o spektaklu zaczyna krazyc po okolicy. "Przyjdz opowiedziec swoja stara historie i odkryc nowa", mowi maly odrecznie napisany afisz w witrynie baru i zaczyna sie pojawiac publicznosc spragniona nowosci. Pewnego wieczoru czuje cos dziwnego. Mam wrazenie, ze to nie ja znajduje sie na malej zaimprowizowanej scenie w kacie baru, lecz glos. Zamiast jak zwykle snuc legendy ludow stepowych i zachecac zebranych, aby opowiadali swoje historie, przekazuje im to, o co glos mnie prosi. Pod koniec spotkania jeden ze sluchaczy wybucha placzem i zwierza sie z intymnych szczegolow swojego malzenstwa obcym ludziom, ktorzy siedza na widowni. To samo powtarza sie tydzien pozniej. Glos mowi przeze mnie, prosi, aby ludzie opowiadali teraz tylko historie o niekochaniu, i stwarza to atmosfere tak specyficzna, ze Francuzi, zazwyczaj powsciagliwi, mowia publicznie o swoim zyciu osobistym. Wtedy tez zaczynam lepiej kontrolowac moje ataki. Kiedy, bedac na scenie, widze swiatla i czuje powiew wiatru, wpadam w trans i na ulamek sekundy trace kontakt z rzeczywistoscia, jednak w sposob niezauwazalny dla innych. Ataki epilepsji zdarzaja mi sie tylko wtedy, gdy jestem bardzo zdenerwowany. Z czasem dolacza do mnie troje mlodych ludzi, ktorzy nie maja nic do roboty poza wloczeniem sie po swiecie - nomadzi zachodniego swiata. Przychodzi malzenstwo muzykow z Kazachstanu, ktore nie znalazlo dotad zadnej pracy, a uslyszalo o "sukcesie" rodaka. Dodajemy do naszych spotkan instrumenty perkusyjne. Bar jest juz dla nas za maly. Udaje nam sie zdobyc wiecej miejsca w restauracji, w ktorej teraz wystepujemy, ale tu tez robi sie ciasno. Bo kiedy ludzie opowiadaja swoje historie, wielki ciezar spada im z serca i zaczynaja tanczyc. Wtedy splywa na nich energia i przechodza radykalna przemiane. Smutek znika z ich zycia, wraca smak przygody, a milosc - ktora teoretycznie powinna byc zagrozona tyloma zmianami - wzmacnia sie. Ci, co raz sprobowali, polecaja nasze spotkania przyjaciolom. Ester dalej podrozuje i pisze artykuly, ale zawsze kiedy jest w Paryzu, uczestniczy w spotkaniach. Pewnej nocy mowi, ze praca w restauracji nie wystarczy, to kropla w morzu. Trafia tylko do ludzi, ktorych stac na wejscie do lokalu. Musimy zaczac pracowac z mlodzieza. Gdzie jest ta mlodziez? - pytam. W drodze, w podrozy, porzucili wszystko, ubieraja sie jak zebracy albo postacie z filmow science fiction. Mowi takze, ze kloszardzi nie maja narzuconej im historii, moze wiec warto zobaczyc, czego mozna sie od nich nauczyc. W ten sposob poznalem was. Taka jest moja historia. Nigdy nie pytaliscie, kim jestem ani co robie, bo was to nie obchodzilo. Ale dzisiaj, w obecnosci slawnego pisarza, postanowilem ja opowiedziec. -Przeciez mowiles o swojej przeszlosci - zauwazyla zebraczka w kapeluszu, ktory nie pasowal do plaszcza. - Chociaz stary nomada... -Kim sa nomadzi? - przerywa ktos inny. -To ludzie tacy jak my - odpowiada dumna z siebie, ze zna to slowo. - Ludzie wolni, ktorzy maja tylko tyle, co moga uniesc. -Niezupelnie - poprawiam ja. - Oni nie sa biedni. -A co ty wiesz o biedzie? - Wysoki agresywny mezczyzna, ktoremu tym razem jeszcze wiecej wodki krazy w zylach, patrzy mi hardo w oczy. - Sadzisz, ze bieda to brak pieniedzy? Ze jestesmy nedzarzami tylko dlatego, ze prosimy o jalmuzne bogatych pisarzy, malzenstwa z wyrzutami sumienia, turystow, ktorzy uwazaja, ze Paryz jest brudny, albo mlodych idealistow, ktorym wydaje sie, ze moga zbawic swiat? To ludzie twojego pokroju sa biedni, bo nie jestescie panami swojego czasu, nie wolno wam robic tego, na co macie ochote, musicie przestrzegac zasad, ktorych sami nie ustanowiliscie i ktorych nawet nie rozumiecie. Michail znowu przerywa rozmowe. -Ale co wlasciwie chcialas wiedziec? - zwraca sie do zebraczki. -Chcialam zapytac, dlaczego opowiedziales nam swoja historie, skoro stary koczownik kazal ci ja zapomniec. -To juz nie jest moja historia. Za kazdym razem, kiedy mowie o swoich przezyciach, czuje sie, jakbym opowiadal cos, co jest juz zupelnie poza mna. Teraz pozostal tylko glos, chwila obecna i misja... Nie cierpie z powodu tego, co przeszedlem. Sadze, ze wlasnie dzieki tym przeciwnosciom losu stalem sie tym, kim dzisiaj jestem. Czuje sie jak wojownik po latach cwiczen, ktory juz nie pamieta szczegolow lekcji, ale w odpowiedniej chwili potrafi zadac cios. -A dlaczego przychodziliscie do nas z ta dziennikarka? -Zeby sie posilic. Jak powiedzial starzec na stepie, swiat, ktory znamy dzisiaj, to zaledwie historia, ktora nam wpojono, ale to nie jest cala prawda. Inna historia opowiada o darach, o mocy, o umiejetnosci wyjscia daleko poza to, co znamy. Chociaz od dziecka obcowalem z tajemniczym glosem i przez jakis czas ukazywala mi sie otoczona blaskiem dziewczynka, Ester uzmyslowila mi, ze nie jestem sam. Poznala mnie z ludzmi, ktorzy rowniez byli obdarzeni jakas wyjatkowa moca: zginali sztucce sila woli, za pomoca zardzewialych skalpeli, bez znieczulenia operowali chorych, ktorzy zaraz po zabiegu wstawali i wracali do domu o wlasnych silach. Ja dopiero sie ucze, jak rozwijac moj nieznany potencjal, ale potrzebuje sprzymierzencow, ludzi takich jak wy, ktorzy rowniez nie maja historii osobistej. Wprawdzie teraz wypadala moja kolej na opowiesc, lecz bylo juz bardzo pozno, a ja musialem nastepnego dnia wczesnie wstac, bo lekarz mial mi zdjac kolnierz ortopedyczny. Zapytalem Michaila, czy chce, zebym go podwiozl. Odparl, ze musi sie troche przejsc, bo tej nocy bardzo zatesknil za Ester. Opuszczamy kloszardow i idziemy w strone bulwaru, gdzie moge zlapac taksowke. -Sadze, ze ta kobieta ma racje - mowie. - Jesli opowiada sie jakas historie, nie mozna sie od niej uwolnic. -Ja jestem wolny. Ale kiedy sam zaczniesz opowiadac, zrozumiesz - i w tym caly sekret - ze niektore historie sa niedokonczone, jakby zostaly przerwane w polowie. A wtedy tkwia tym mocniej w nas, bo kiedy nie zamkniemy jakiegos etapu, nie mozemy przejsc do nastepnego. Przypomnialo mi sie, ze w Internecie czytalem podobny tekst (przypisywany zreszta blednie mojej osobie): Dlatego tak wazne jest, aby pozwolic pewnym rzeczom odejsc. Uwolnic sie od nich. Odciac. Zamknac cykl. Nie z powodu dumy, slabosci czy pychy, ale po prostu dlatego, ze na cos juz nie ma miejsca w twoim zyciu. Zamknij drzwi, zmien plyte, posprzataj dom, strzepnij kurz. Przestan byc tym, kim byles. Badz tym, kim jestes. Musisz zrozumiec, ze to nie jest gra znaczonymi kartami. Raz wygrywamy, raz przegrywamy. Nie oczekuj, ze inni ci cos zwroca, docenia twoj wysilek, odkryja twoj geniusz, odwzajemnia twoja milosc. -Co to za "przerwane historie"? - spytalem. -Ester tu nie ma. Wtedy nie udalo jej sie do konca oczyscic duszy ze smutku, tak aby mogla powrocic do niej radosc. Dlaczego? Dlatego ze jej historia, jak historie wielu osob, jest uwiklana w energie milosci. Ester nie moze sie rozwijac, wiec musi wyrzec sie milosci albo zaczekac, az ukochany dorowna jej kroku. W nieudanych malzenstwach, kiedy jedno z dwojga sie zatrzymuje, drugie zmuszone jest zrobic to samo. A kiedy on lub ona czeka, w ich zyciu pojawiaja sie kochankowie lub kochanki, dzialalnosc dobroczynna, nadopiekunczosc wobec dzieci, pracoholizm czy inne nalogi. Byloby o wiele prosciej porozmawiac otwarcie o sprawie, nie dac za wygrana, krzyczec: "Zrobmy cos z tym, ruszmy do przodu, przeciez umieramy z nudy, ze zmartwienia, ze strachu!". -Powiedziales mi wlasnie, ze Ester nie moze do konca uwolnic sie od smutku z mojego powodu. -Wcale tak nie powiedzialem. Nikt nie ma prawa nikogo winic. Powiedzialem tylko, ze stala przed wyborem: przestac cie kochac albo sprawic, zebys wyszedl jej na spotkanie. -I wybrala to drugie. -Tak. Ale szczerze mowiac, gdyby to mialo zalezec ode mnie, pojechalibysmy do niej dopiero wtedy, kiedy pozwoli na to glos. -Prosze bardzo, kolnierz ortopedyczny znika juz z twojego zycia, mam nadzieje, raz na zawsze. Powinienes przez jakis czas unikac gwaltownych ruchow, bo miesnie musza sie znow przyzwyczaic do dzialania. Nawiasem mowiac, jak sie miewa ta dziewczyna od przepowiedni? -Jaka dziewczyna? Jakie przepowiednie? -W szpitalu wspominales mi, ze ktos slyszal glos zza swiatow i przepowiedzial twoj wypadek. -To nie byla dziewczyna. A ty obiecales, ze dowiesz sie czegos o epilepsji. -Rozmawialem sie ze specjalista. Pytalem, czy zna podobne przypadki. Jego odpowiedz troche mnie zaskoczyla, ale po raz kolejny przypomniala mi, ze i medycyna ma swoje tajemnice. Pamietasz historie o chlopcu, ktory wyszedl z domu po piec jablek, a wrocil z dwoma? -Tak, mogl je zgubic, dac w prezencie, kupic mniej, bo byly drozsze... Nie martw sie, wiem, ze na nic nie ma jednej absolutnie pewnej odpowiedzi. Ale powiedz mi najpierw, czy Joanna d'Arc miala epilepsje? -Wlasnie o niej wspomnial moj przyjaciel. Joanna d'Arc zaczela slyszec glosy w wieku trzynastu lat. Jej zeznania wskazuja na to, ze widziala swiatla - a to jeden z symptomow ataku. Wedlug neurolog Lydii Bayne, doswiadczenia ekstatyczne swietej wojowniczki byly spowodowane przez cos, co jest nazywane epilepsja muzykogenna, wywolywana przez pewien okreslony rodzaj muzyki. W przypadku Joanny d'Arc byl to dzwiek dzwonow. Czy ten znajomy mial kiedys napad padaczki w twojej obecnosci? -Tak. -Czy grala wtedy jakas muzyka? -Nie pamietam. A nawet gdyby byla, szczek sztuccow i gwar nie pozwolilyby nam wiele uslyszec. -Czy wydawal sie spiety? -Tak, byl bardzo spiety. -To moze byc drugi powod ataku. Temat jest starszy, niz sie z pozoru wydaje. Juz w Mezopotamii istnialy bardzo dokladne opisy tego, co nazywano "choroba upadku", po ktorym nastepuja konwulsje. Starozytni sadzili, ze byla ona spowodowana dzialaniem demonow, ktore wdzieraly sie do ciala chorego. Duzo pozniej Grek Hipokrates opisal konwulsje jako problem dysfunkcji mozgu. Mimo to nawet dzisiaj epileptycy wciaz padaja ofiara przesadow. -Nic dziwnego. Kiedy to sie stalo na moich oczach, bylem przerazony. -Poniewaz mowiles cos o przepowiedni, poprosilem przyjaciela, by skoncentrowal swoje poszukiwania w tym wlasnie kierunku. Wiekszosc naukowcow jest zgodna co do tego, ze chociaz wielu slawnych ludzi cierpialo na te przypadlosc, nie dawala ona nikomu zadnych mocy nadprzyrodzonych. A jednak z powodu slynnych epileptykow ludzie wierzyli, ze ataki otacza jakas "mistyczna aura". -Slynni epileptycy, czyli na przyklad... -...Napoleon, Aleksander Wielki, Dante. Nie bede dalej wyliczal, bo przeciez ciebie zaintrygowala przepowiednia. Jak ten czlowiek sie nazywa? -I tak go nie znasz, a pewnie juz czeka na ciebie nastepny pacjent. Moze starczy na dzis? -Naukowcy, ktorzy studiuja Biblie, twierdza, ze apostol Pawel byl epileptykiem. Mowia tak, bo kiedy wchodzil do Damaszku, zobaczyl przed soba jasne swiatlo, ktore powalilo go na ziemie, oslepilo i sprawilo, ze przez kilka nastepnych dni nie mogl jesc ani pic. W literaturze medycznej jest to okreslane jako padaczka skroniowa. -Nie wierze, zeby Kosciol sie z tym zgadzal. -Nawet ja sie z tym nie zgadzam, ale tak mowi literatura fachowa. Sa takze epileptycy, ktorzy dokonuja samookaleczen, jak chocby Vincent van Gogh. Opisywal on swoje konwulsje jako "wewnetrzne burze". W przytulku Saint-Remy, gdzie zostal zamkniety, pielegniarze widzieli atak. Na szczescie dzieki malarstwu udalo mu sie zamienic autodestrukcje w rekonstrukcje swiata. Podejrzewa sie, ze Lewis Carroll w Alicji w Krainie Czarow opisal wlasne przezycia zwiazane z ta choroba. Wiekszosc epileptykow dobrze zna doswiadczenie Alicji, ktora na poczatku ksiazki wpada do czarnej dziury. Podrozujac po Krainie Czarow, Alicja widzi wiele unoszacych sie w powietrzu przedmiotow i czuje, ze jej cialo jest niezwykle lekkie - to rowniez precyzyjny opis doznan, ktore towarzysza atakom. -Mozna by sadzic, ze epileptycy maja sklonnosci artystyczne. -W zadnym wypadku. Po prostu artysci czasem bywaja slawni i o nich wiecej sie mowi. Dzieje literatury pelne sa przykladow pisarzy z podejrzewana lub stwierdzona epilepsja: Moliere, Edgar Allan Poe, Flaubert. Dostojewski mial pierwszy atak w wieku dziewieciu lat i mowil, ze w takich chwilach ogarnial go wielki spokoj albo wrecz przeciwnie, glebokie przygnebienie. Prosze, nie sugeruj sie tym i nie mysl, ze mozesz stac sie ofiara tej choroby po wypadku, jaki ci sie zdarzyl. -Mowilem ci juz, ze chodzi o znajomego. -Czy ten jasnowidz istnieje naprawde, czy wymysliles to wszystko, bo podejrzewasz, ze zemdlales, schodzac z chodnika? -A skad! Zreszta nie cierpie rozmow o chorobach. Ilekroc czytam jakas medyczna ksiazke, natychmiast zaczynam odczuwac wszystkie opisane tam symptomy. -Powiem ci cos i prosze, nie zrozum mnie zle. Sadze, ze ten wypadek byl dla ciebie wielkim dobrodziejstwem. Wydajesz sie spokojniejszy, mniej natarczywy. Oczywiscie, bliskosc smierci zawsze sprawia, ze staramy sie zyc lepiej. Powiedziala mi to twoja zona, wreczajac kawalek poplamionej krwia tkaniny, ktory zawsze nosze przy sobie. Choc, jako lekarz, codziennie obcuje ze smiercia. -Czy wyjasnila, dlaczego daje ci te tkanine? -Uzyla bardzo szlachetnych slow, zeby opisac to, co robie z racji mojego zawodu. Powiedziala, ze potrafie laczyc rzemioslo z intuicja, wiedze z miloscia. Podobno pewien umierajacy zolnierz poprosil, zeby zdjela z niego koszule, pociela na kawalki i rozdala je ludziom, ktorzy probuja ukazac swiat taki, jaki jest naprawde. Wyobrazam sobie, ze ty, z twoimi ksiazkami, takze masz taki talizman. -Nie mam. -A wiesz dlaczego? -Wiem. Albo raczej wlasnie to odkrywam. -Poniewaz jestem nie tylko twoim lekarzem, ale takze przyjacielem, powiem ci cos. Jesli ten czlowiek z epilepsja twierdzi, ze potrafi przepowiadac przyszlosc, to w ogole nie ma pojecia o medycynie. Zagrzeb, Chorwacja, 6.30 rano. Siedzimy z Marie obok zamarznietej fontanny. W tym roku wiosna postanowila nie przychodzic, najwidoczniej zima przejdzie od razu w lato. Na srodku fontanny stoi rzezba na wysokim postumencie. Cale popoludnie udzielalem wywiadow i nie jestem juz w stanie powiedziec ani slowa wiecej o mojej nowej ksiazce. Pytania dziennikarzy sa takie jak zwykle. Czy moja zona przeczytala ksiazke (odpowiadam, ze nie wiem). Czy uwazam, ze krytycy sa wobec mnie niesprawiedliwi (slucham?). Czy moi czytelnicy nie byli zbulwersowani ujawnieniem w Czasie rozdzierania, czasie zszywania intymnych szczegolow mojego zycia (pisarz moze pisac tylko o swoim zyciu). Czy powstanie ekranizacja moich powiesci (powtarzam po raz setny, ze film powstaje w glowie czytelnika i zabronilem sprzedazy praw autorskich do wszystkich ksiazek). Co mysle o milosci, bo pisze o milosci. Co zrobic, zeby byc szczesliwym w milosci, milosci, milosci... Po wywiadach kolacja z wydawca - to czesc rytualu. Siedze przy stole z miejscowymi osobistosciami, ktore zawsze zadaja mi pytania dokladnie w momencie, gdy wkladam widelec do ust, zazwyczaj pytajac o jedno: skad czerpie natchnienie. Probuje cos zjesc, ale musze byc mily, rozmawiac, wywiazac sie z roli znakomitosci, opowiedziec cos ciekawego, pozostawic dobre wrazenie. Wiem, ze wydawca jest bohaterem, bo nigdy nie ma pewnosci, czy ksiazka sie sprzeda. Moglby sprzedawac banany albo mydlo, sa bezpieczniejsze, nie maja tyle pychy w sobie, przerosnietego ego, nie narzekaja, ze promocja zostala zle zorganizowana albo ze w jakiejs ksiegarni zabraklo ich ksiazki. Po kolacji scenariusz taki jak zawsze. Gospodarze chca mi wszystko pokazac: zabytki, slawne miejsca, modne bary. Przewodnik, ktory zna miasto jak wlasna kieszen, bombarduje mnie informacjami, musze udawac, ze bardzo mnie to wszystko interesuje, od czasu do czasu o cos zapytac, by bylo widac, ze slucham uwaznie. Poznalem prawie wszystkie zabytki, muzea i slawne miejsca we wszystkich miastach - a odwiedzilem ich sporo, promujac moje ksiazki - i nie pamietam z tego nic a nic. Zostaja mi w glowie tylko jakies niespodziewane sytuacje, spotkania z czytelnikami, bary i ulice, ktorymi szedlem, skrecalem gdzies przypadkiem i nagle natykalem sie na cos cudownego. Zamierzam kiedys napisac przewodnik, w ktorym bylyby tylko mapy i adresy hoteli. Reszta stron zostalaby pusta. Kazdy musialby ulozyc sobie wlasna trase, sam odkryc restauracje, zabytki i wszystkie wspanialosci, ktorych pelne jest kazde miasto, ale nigdy sie o nich nie pisze dlatego, ze w "historii, ktora nam narzucono" nie ma ich w rozdziale "zobaczyc koniecznie". Bylem juz kiedys w Zagrzebiu. A ta fontanna - choc nie pojawia sie w zadnym przewodniku - dla mnie osobiscie wiele wiecej znaczy niz cokolwiek innego, co tu widzialem. Bo jest piekna, odkrylem ja przez przypadek i wiaze sie z pewna historia. Wiele lat temu, kiedy za mlodu wloczylem sie po swiecie szukajac przygod, siedzialem tu z chorwackim malarzem, ktory przejechal ze mna szmat drogi. Ja zmierzalem w strone Turcji, on wracal do domu. Zegnalismy sie wlasnie w tym miejscu, popijajac wino i wspominajac nasza podroz. Rozmawialismy o religii, kobietach, muzyce, cenach hoteli, narkotykach, o wszystkim oprocz milosci, bo wtedy kochalismy, nie potrzebujac o tym mowic. Malarz wrocil do domu, ja natomiast poznalem piekna dziewczyne i mielismy burzliwy trzydniowy romans. Kochalismy sie szalenczo, gdyz wiedzielismy oboje, ze to nie potrwa dlugo. Dzieki niej zrozumialem ducha tego narodu i nigdy o tym nie zapomnialem, tak jak nie zapomnialem tej fontanny i pozegnania z moim towarzyszem podrozy. Dlatego wlasnie po wywiadach, autografach, po kolacji, zwiedzaniu zabytkow, doprowadzilem do obledu moich wydawcow, proszac, zeby zaprowadzili mnie do tej fontanny. Zapytali, gdzie ona jest - nie mialem pojecia, nie wiedzialem rowniez, ze w Zagrzebiu jest tyle fontann. Po godzinie poszukiwan w koncu ja znalezlismy. Poprosilem o butelke wina i pozegnalismy sie z goscinnymi gospodarzami. Usiedlismy z Marie przy fontannie i w milczeniu, popijajac wino, czekalismy przytuleni na wschod slonca. -Codziennie jestes bardziej rozpromieniony - powiedziala Marie z glowa oparta na moim ramieniu. -Bo probuje zapomniec, kim jestem. Albo raczej nie potrzebuje juz dzwigac ciezaru mojej historii na plecach. Opowiadam jej o rozmowie Michaila z koczownikiem na stepie. -Z aktorami dzieje sie cos podobnego - mowi. - Z kazda nowa rola musimy przestac byc tym, kim jestesmy, zeby wcielic sie w postac. Ale w koncu stajemy sie zagubieni i neurotyczni. Czy ty naprawde sadzisz, ze to dobry pomysl, zeby zostawic z boku swoja historie osobista? -Przeciez sama zauwazylas, ze jestem w lepszej formie. -Sadze, ze nie jestes juz takim egoista. Bardzo mi sie podobala ucieczka od tego zwariowanego swiatka i szukanie fontanny. Ale to przeciez jest sprzeczne z tym, co mi opowiadales. Ta fontanna jest czescia twojej historii. -To dla mnie pewien symbol. Ale nie nosze jej w sobie, nie mysle o niej, nie zrobilem zdjec, zeby pokazywac przyjaciolom, nie tesknie za malarzem, ktory odjechal, ani za dziewczyna, w ktorej bylem wtedy zakochany. Dobrze, ze tu wrocilem, lecz gdybym tego nie zrobil, nie zmieniloby to w niczym moich przezyc. -Rozumiem. -Ciesze sie. -A mnie jest smutno, bo to znaczy, ze odejdziesz. Wiedzialam o tym od chwili, kiedy sie spotkalismy po raz pierwszy, a mimo to jest mi ciezko, bo sie przyzwyczailam. -Przyzwyczajenie - to wlasnie najwiekszy problem. -Ludzka rzecz. -To dlatego kobieta, z ktora sie ozenilem, zamienila sie w Zahira. Do dnia wypadku bylem przekonany, ze moge byc szczesliwy tylko z nia, ale wcale nie dlatego, ze ja kocham nade wszystko na swiecie. Raczej dlatego, ze tylko ona mnie rozumiala, wiedziala, co lubie, znala moje dziwactwa i moj sposob postrzegania swiata. Bylem wdzieczny za wszystko, co dla mnie zrobila, i sadzilem, ze ona powinna byc wdzieczna za to, co ja zrobilem dla niej. Przyzwyczailem sie patrzec na swiat jej oczami. Pamietasz te opowiesc o dwoch strazakach, ktorzy gasili pozar i jeden z nich mial twarz brudna od sadzy? Marie cofnela glowe z mojego ramienia i zobaczylem, ze jej oczy sa pelne lez. -No wiec swiat byl dla mnie odbiciem piekna Ester - ciagnalem dalej. - Czy to jest milosc? Czy uzaleznienie? -Nie wiem. Mysle, ze milosc i uzaleznienie chodza w parze. -Byc moze. Ale zalozmy, ze zamiast napisac Czas rozdzierania, czas zszywania, czyli list do kobiety, ktora mnie porzucila, wybralbym inny scenariusz, na przyklad taki: Maz i zona sa juz razem od dziesieciu lat. Kiedys kochali sie codziennie, teraz tylko raz na tydzien, ale to przestalo byc wazne. Laczy ich poczucie wspolnoty, wspieraja sie wzajemnie, sa przyjaciolmi. Jemu jest smutno, kiedy musi sam jesc kolacje, bo ona zostala dluzej w pracy. Ona teskni, kiedy on podrozuje, lecz rozumie, ze to czesc jego zawodu. Czuja, ze czegos zaczyna brakowac, ale sa dorosli, osiagneli dojrzalosc, wiedza, jak wazne jest podtrzymywanie zwiazku, nawet niekoniecznie ze wzgledu na dzieci. Coraz wiecej czasu poswiecaja pracy, dzieciom, coraz mniej dbaja o swoje malzenstwo, w ktorym pozornie wszystko uklada sie bardzo dobrze, nie ma zadnej trzeciej ani zadnego trzeciego. Zauwazaja, ze cos jest nie w porzadku. Nie potrafia uchwycic problemu. Z uplywem czasu staja sie coraz bardziej zalezni jedno od drugiego, az w koncu przychodzi starosc, mija szansa na rozpoczecie nowego zycia. Wynajduja sobie coraz to nowe zajecia: czytanie, wyszywanie, telewizja, przyjaciele - ale zawsze jest ta rozmowa przy kolacji albo rozmowa po kolacji. On latwo sie irytuje, ona milczy czesciej niz zwykle. Kazde z nich czuje, ze oddalaja sie od siebie, i nie wiedza dlaczego. Dochodza do wniosku, ze takie widac musi byc malzenstwo, nie chca rozmawiac o tym z przyjaciolmi. Uchodza za bardzo szczesliwa pare, ktora wzajemnie sie wspiera i ma podobne zainteresowania. Tu kochanek sie pojawia, tam kochanka, nic powaznego, rzecz jasna. Wazne i bezwzglednie konieczne jest zachowywac sie tak, jakby nic sie nie dzialo. Zbyt pozno juz na zmiany. -Znam te historie, chociaz nie z wlasnego doswiadczenia. Sadze, ze jestesmy w zyciu przyuczani do znoszenia takich sytuacji. Zrzucam plaszcz i wdrapuje sie na otaczajacy fontanne murek. Marie pyta, co zamierzam zrobic. -Podejsc do kolumny. -Zwariowales! Juz wiosna, lod jest bardzo cienki. -Musze tam dojsc. Stawiam ostroznie stope, tafla lodu porusza sie cala, ale sie nie lamie. Patrzac, jak wstaje slonce, zalozylem sie o cos z Bogiem. Jesli uda mi sie dojsc do kolumny i wrocic, a lod sie nie zalamie, to bedzie znak, ze jestem na dobrej drodze. -Nie wyglupiaj sie! Wpadniesz do wody. -No i co? Najwyzej troche zmarzne, ale hotel jest przeciez tuz obok. Stawiam druga stope. Jestem juz w polowie drogi, lod odrywa sie od brzegu, troche wody dostaje sie na powierzchnie, ale tafla wciaz jest cala. Ide w kierunku kolumny, to tylko cztery metry w te i z powrotem. W najgorszym wypadku grozi mi zimna kapiel. Nie dopuszczam do siebie mysli, ze moze mi sie nie udac. Postawilem pierwszy krok, musze dojsc do celu. Ide powoli, docieram do kolumny, dotykam jej reka, slysze, jak lod trzeszczy wszedzie, lecz wciaz jestem na powierzchni. Moja pierwsza reakcja to wrocic biegiem, ale cos mi mowi, ze wtedy moje kroki bylyby gwaltowniejsze, ciezsze i wpadlbym do wody. Musze wracac powoli, w takim samym tempie, jak tu przyszedlem. Slonce wlasnie wstaje i troche mnie oslepia. Widze tylko sylwetke Marie, zarys budynkow i drzew okalajacych plac. Tafla lodu jest coraz bardziej chybotliwa, woda tryska tu i tam, zalewa powierzchnie. Wiem jednak, mam zupelna pewnosc, ze uda mi sie dojsc do brzegu. Bo jestem w harmonii z tym dniem, z moimi wyborami, znam granice wytrzymalosci zamarznietej wody, wiem, jak z nia postepowac, jak prosic, zeby nie zrobila mi krzywdy. Ogarnia mnie swego rodzaju trans, euforia - jestem znow dzieckiem, robie cos zakazanego, niewlasciwego, ale sprawia mi to dzika frajde. Co za radosc! Szalone pakty z Bogiem w rodzaju "jesli uda mi sie to, wydarzy sie tamto", znaki, ktore plyna nie ze swiata zewnetrznego, ale z instynktu, daru zapominania dawnych regul i tworzenia nowych. Dziekuje Bogu za to, ze spotkalem Michaila, epileptyka, ktoremu wydaje sie, ze slyszy glos. Poszedlem na jego spektakl, zeby odnalezc zone, a skonczylo sie to tym, ze sam siebie nie poznaje. Stalem sie bladym odbiciem dawnego siebie. Czy Ester wciaz jest dla mnie taka wazna? Sadze, ze tak. To jej milosc zmienila pewnego razu moje zycie, a teraz przemienia mnie samego. Bylem stary, moja przeszlosc stawala sie zbyt ciezka do uniesienia, zbyt powazna, zeby zaryzykowac wejscie do fontanny, zaklad z Bogiem, wymuszanie znaku. Zapomnialem, ze kazdego dnia trzeba powtarzac pielgrzymke do Santiago, odrzucac niepotrzebny bagaz, zostawiajac tylko to, co konieczne, zeby przezyc dzien. Pozwolic, zeby energia milosci krazyla swobodnie, z zewnatrz do srodka i ze srodka na zewnatrz. Znowu trzask, lod peka. Ja jednak wiem, ze dojde, bo jestem lekki, leciutki jak piorko, moglbym teraz nawet chodzic po chmurach i nie spadlbym na ziemie. Nie niose ciezaru slawy, historii osobistej, gotowych scenariuszy. Jestem przezroczysty, pozwalam, zeby promienie slonca przenikaly moje cialo i rozswietlaly dusze. Wiele jeszcze we mnie ciemnych miejsc, ale i one wkrotce beda czyste dzieki odwadze i wytrwalosci. Jeszcze jeden krok i przypominam sobie o kopercie na moim biurku. Niebawem ja otworze i zamiast isc po lodzie, pojde droga, ktora zaprowadzi mnie do Ester. Juz nie dlatego, ze pragne miec ja przy sobie - jest wolna i moze zostac tam, gdzie jest. Juz nie dlatego, ze dniem i noca snie o Zahirze - niszczycielska, milosna obsesja chyba zniknela. Juz nie dlatego, ze przyzwyczailem sie do przeszlosci i z calych sil pragne do niej wrocic. Kolejny krok, kolejny trzask, ale zbawienny brzeg jest juz blisko. Otworze koperte i pojade do niej dlatego, ze - jak mowi Michail, epileptyk, jasnowidz, guru z ormianskiej restauracji - te historie trzeba zakonczyc. Kiedy wszystko zostanie juz opowiedziane i powtorzone wiele razy, kiedy miejsca, przez ktore przeszedlem, chwile, ktore przezylem, kroki, ktore postawilem z jej powodu, zamienia sie w odlegle wspomnienia, zostanie tylko milosc, czysta milosc. Nie bede czul, ze cos "musze", nie bede sadzil, ze jej potrzebuje, bo tylko ona jest w stanie mnie zrozumiec, bo sie przyzwyczailem, bo zna moje wady i zalety, wie, jakie tosty lubie jesc przed snem, ktory dziennik ogladam w telewizji, gdy sie budze. Wie o moich obowiazkowych porannych spacerach, o strzelaniu z luku, o godzinach spedzonych przed ekranem komputera, o mojej wscieklosci, gdy gosposia kolejny raz wola, ze obiad na stole. To zniknie. Zostanie tylko milosc, ktora porusza niebo, gwiazdy, ludzi, kwiaty, motyle, zmusza do chodzenia po cienkim lodzie, napelnia nas radoscia i lekiem, i nadaje wszystkiemu sens. Dotykam kamiennego murka, chwytam wyciagnieta dlon. Marie pomaga mi zlapac rownowage i zeskoczyc na ziemie. -Jestem z ciebie dumna. Nigdy bym sie na to nie odwazyla. -Ja tez jeszcze niedawno bym tego nie zrobil. Moze wydaje ci sie to dziecinne, nieodpowiedzialne, niepotrzebne, pozbawione sensu, ale ja sie odradzam i musze na nowo ryzykowac. -Swiatlo poranka dobrze ci robi. Przemawiasz jak medrzec. -Medrcy nie robia tego, co wlasnie zrobilem. Musze napisac wazny tekst dla pewnego czasopisma, ktore udzielilo mi duzego kredytu w Banku Przyslug. Mam setki, tysiace pomyslow, tylko nie wiem, ktory z nich jest wart mojego wysilku, mojego skupienia, mojej krwi. Nie po raz pierwszy mi sie to zdarza. Teraz jednak mam wrazenie, ze powiedzialem wszystko o tym, co dla mnie wazne, trace pamiec, zapominam, kim jestem. Podchodze do okna, spogladam na ulice, probuje przekonac sam siebie, ze jestem czlowiekiem spelnionym zawodowo, nie musze juz niczego nikomu udowadniac. Moge wycofac sie do domku w gorach i spedzic tam reszte zycia, czytajac, spacerujac i gawedzac z sasiadami o kuchni i pogodzie. Mowie sobie i powtarzam, ze osiagnalem juz to, co udalo sie tylko nielicznym pisarzom - moje ksiazki sa wydawane niemal we wszystkich jezykach swiata. Po co sie przejmowac jakims artykulem, chocby dla najszacowniejszego czasopisma? Z powodu Banku Przyslug. Musze wiec cos koniecznie napisac, ale co ja mam ludziom powiedziec? Ze powinni zapomniec historie, ktore im opowiadano, i nie bac sie ryzyka? Odpowiedza, ze sa wolni i robia to, co sami wybrali. Ze powinni pozwolic energii milosci plynac swobodnie? Odpowiedza, ze kochaja, kochaja za kazdym razem mocniej. Jakby dawalo sie zmierzyc milosc, jak mierzy sie odleglosc miedzy torami kolejowymi, wysokosc budynkow i ilosc drozdzy potrzebnych do ciasta. Wracam do biurka. Koperta od Michaila lezy juz otwarta. Wiem, gdzie jest Ester, musze sie tylko dowiedziec, jak tam dotrzec. Dzwonie do Michaila. Pytam, co robi dzis wieczorem. Czy moge zaprosic go na kolacje? Dzisiaj nie, wychodzi ze swoja dziewczyna, Lukrecja. W przyszlym tygodniu mozemy wybrac sie gdzies z jego przyjaciolmi. Ale ja w przyszlym tygodniu mam odczyt w Stanach. Nie ma pospiechu, poczekamy dwa tygodnie. Opowiadam mu przygode z fontanna. -Pewnie uslyszales glos, ktory kazal ci przejsc po lodzie - stwierdza. -Nie slyszalem zadnego glosu. -Dlaczego wiec to zrobiles? -Bo poczulem, ze musze to zrobic i juz. -Wlasnie, to jest po prostu inny sposob slyszenia glosu. -Zalozylem sie z Bogiem. Jesli uda mi sie przejsc przez lod, to znak, ze jestem gotowy. Mysle wiec, ze jestem gotowy. -A wiec glos dal ci znak, ktorego potrzebowales. -A tobie powiedzial cos na moj temat? -Nie. Ale to nie ma juz znaczenia. Kiedy stalismy nad Sekwana i mowilem, ze ta chwila jeszcze nie nadeszla, zrozumialem, ze sam poczujesz, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. -Naprawde, nie slyszalem zadnego glosu. -To ty tak myslisz. Inni zreszta tez. Tymczasem jednak, jak wynika ze slow dziewczynki z mojej wizji wszyscy ludzie caly czas slysza glosy. To dzieki nim wiemy, ze pojawil sie znak, rozumiesz? Postanawiam nie wdawac sie w dyskusje. Potrzebuje tylko kilku praktycznych informacji: gdzie moge wypozyczyc samochod, jak dlugo potrwa podroz, jak odnalezc dom Ester. Oprocz mapy mam przed soba tylko liste niedokladnych wskazowek - jechac brzegiem jeziora, poszukac placu, na ktorym stoi jakas fabryczka, skrecic w prawo i tak dalej. Moze zna kogos, kto moglby mi pomoc. Umawiamy sie na kolejne spotkanie. Michail prosi, zebym ubral sie w miare dyskretnie - "plemie" bedzie pielgrzymowac przez Paryz. -Co to znowu za plemie? -Ludzie, ktorzy pracuja ze mna w restauracji - odpowiada, nie wdajac sie w szczegoly. Pytam, czy nie potrzebuje czegos z Ameryki. Prosi, zebym przywiozl mu pewien lek na zgage. Troche mnie to dziwi, ale zapisuje sobie w notesie. A artykul? Siadam przy biurku i znow sie zastanawiam, o czym napisac. Znow spogladam na otwarta koperte i dochodze do wniosku, ze wcale nie zaskoczylo mnie to, co znalazlem w srodku. Po kilku spotkaniach z Michailem tego sie wlasnie spodziewalem. Ester mieszka na stepie, w malej wiosce w Azji Srodkowej, a dokladnie w Kazachstanie. Juz mi sie nie spieszy. W dalszym ciagu przygladam sie mojej historii, opowiadam ja obsesyjnie i szczegolowo Marie. Ona postanowila zrobic to samo. Jestem zaskoczony, ale wydaje sie, ze to dziala. Marie staje sie pewniejsza siebie, mniej nerwowa. Nie wiem, dlaczego tak bardzo chce spotkac Ester. Milosc do niej rozswietla teraz moje zycie, uczy mnie, wzbogaca i to powinno wystarczyc. Ale przypominam sobie slowa Michaila: "Historia musi zostac zakonczona" - i postanawiam isc dalej. Wiem, ze odkryje w koncu, w ktorym momencie tafla naszego malzenstwa pekla, a my brnelismy dalej w zimnej wodzie, jak gdyby nic sie nie stalo. Wiem, ze odkryje to, jeszcze zanim dotre do tej wioski. Bym mogl zamknac cykl. Albo go przedluzyc. Artykul! Czyzby Ester znowu stala sie Zahirem i nie pozwala mi myslec o niczym innym? Nic z tych rzeczy. Kiedy musze zrobic cos pilnego, co wymaga tworczej energii, a tak wyglada moja praca, za kazdym razem wpadam niemal w histerie, a gdy postanawiam juz sie poddac, pojawia sie pomysl na tekst. Probowalem pracowac inaczej, robic wszystko z wyprzedzeniem, ale wydaje sie, ze moja wyobraznia dziala dopiero w obliczu gigantycznej presji. Nie moge zlekcewazyc Banku Przyslug, musze wyslac trzy strony - tylko trzy! O problemach w zwiazku! I to akurat ja! Ale wydawcy sadza, ze ktos, kto napisal Czas rozdzierania, czas zszywania, musi swietnie rozumiec, co dzieje sie w ludzkim sercu. Probuje wejsc do Internetu, ale nie moge sie polaczyc. Od dnia, w ktorym w przyplywie szalu rozdeptalem modem, komputer nigdy juz nie zadzialal normalnie. Wzywalem roznych informatykow, ktorzy ogladali komputer i nie stwierdzali zadnych usterek. Pytali, w czym tkwi problem, testowali przez pol godziny, zmieniali ustawienia, gwarantowali, ze blad lezy nie u mnie, lecz w serwerze. Dawalem sie przekonac, w koncu wszystko dzialalo, czulem sie glupio, ze w ogole kogos wzywalem. Mijaly dwie lub trzy godziny i komputer znow sie zawieszal, a Internet rozlaczal. Dzis, po miesiacach fizycznej i psychicznej udreki, poddaje sie, przyznaje, ze technologia jest potezniejsza ode mnie. Dziala wedlug wlasnego widzimisie, a jesli akurat nie ma ochoty, to lepiej sobie poczytac gazete, pojsc na spacer z nadzieja, ze kablom i polaczeniom telefonicznym poprawi sie humor, i wszystko zacznie normalnie funkcjonowac. Nie jestem jej panem i wladca, odkrylem, ze ona zyje wlasnym zyciem. Probuje jeszcze pare razy, wiem jednak z doswiadczenia, ze lepiej odlozyc na jakis czas szukanie w sieci. Najwieksza biblioteka swiata, Internet, zamknela przede mna swoje podwoje. Wiec moze przejrzec gazety i tam poszukac inspiracji? Biore jakies czasopismo, ktore rano przyszlo poczta, i wpada mi w oko niezwykly wywiad z kobieta, ktora wlasnie opublikowala ksiazke... wiecie o czym? - o milosci. Ten temat mnie chyba przesladuje. Dziennikarka pyta, czy jedynym sposobem osiagniecia szczescia przez czlowieka jest spotkanie ukochanej osoby. Autorka odpowiada, ze nie. Mysl, ze tylko milosc daje szczescie, zrodzila sie dosyc niedawno, w koncu siedemnastego wieku. Od tej pory ludzie ucza sie wierzyc, ze milosc powinna trwac wiecznie, a malzenstwo to najlepszy sposob jej praktykowania. Dawniej nie bylo tyle optymizmu w kwestii dlugotrwalej namietnosci. Historia Romea i Julii nie jest opowiescia o szczesciu, lecz tragedia. W ostatnich latach oczekiwania wobec malzenstwa, jako drogi rozwoju osobistego, bardzo wzrosly. Wraz z nimi nasilily sie tez rozczarowania i frustracje. To dosc odwazna opinia, ale nie na wiele mi sie zda, glownie dlatego, ze z nia sie nie zgadzam. Szukam na polce ksiazki, ktora nie mialaby nic wspolnego z relacjami damsko-meskimi. Jest. Magiczne praktyki w polnocnym Meksyku. Musze odswiezyc glowe, odprezyc sie, bo obsesja nie pomoze mi w napisaniu artykulu. Kartkuje ja niespiesznie i nagle natrafiam na zaskakujacy fragment: Akomodator - zawsze pojawia sie w naszym zyciu takie wydarzenie, ktore sprawia, ze przestajemy sie rozwijac. Jakis wstrzas, gorzka porazka, zawod milosny, a nawet zwyciestwo, ktorego sens zrozumielismy opacznie, powoduje, ze budzi sie w nas tchorzostwo i stajemy w miejscu. Czarownik w procesie rozwijania swoich ukrytych mocy musi najpierw uwolnic sie od tego punktu akomodacji. W tym celu powinien zrobic rachunek sumienia i uswiadomic sobie, w jakim punkcie zycia sie znajduje. Akomodator! To mi przypomina moja praktyke lucznictwa - jedynego sportu, ktory mnie pociagal - kiedy mistrz mowi, ze zadnego strzalu nie da sie powtorzyc, a proby uczenia sie na sukcesach lub bledach nie posuna nas ani o krok naprzod. Trzeba powtarzac setki, tysiace razy ten sam gest, dopoki nie uwolnimy sie od ambicji trafienia w tarcze i sami nie staniemy sie strzala, lukiem i celem. W tym momencie prowadzi nas energia "Tego" (moj mistrz kyudo, japonskiego lucznictwa, nigdy nie uzywa slowa "Bog") i wypuszczamy strzale nie wtedy, kiedy chcemy, lecz kiedy Ten uwaza, ze nadeszla juz pora. Akomodator. Zaczyna sie wylaniac jeszcze jeden skrawek mojej historii osobistej. Jaka szkoda, ze nie ma ze mna Marie! Chcialem porozmawiac z kims o moim dziecinstwie. Zawsze rozrabialem, bilem slabszych, bo bylem najstarszym dzieckiem w rodzinie. Pewnego dnia sam oberwalem w koncu od kuzyna i od tego momentu zaczalem myslec, ze nigdy juz nie zdolam wygrac zadnej bojki. Odtad unikalem jakiejkolwiek fizycznej konfrontacji, chociaz przez to uchodzilem za tchorza i czulem sie upokorzony w oczach kumpli, a co gorsza, dziewczyn. Akomodator. Przez dwa lata probowalem nauczyc sie grac na skrzypcach. Na poczatku dobrze mi szlo, ale dotarlem do punktu, kiedy przestalem robic postepy. Odkrylem, ze inni ucza sie szybciej ode mnie, wmowilem sobie, ze jestem mierny, i zeby oszczedzic sobie wstydu, oglosilem, ze mnie to juz nie interesuje. Tak samo bylo z bilardem, pilka nozna, kolarstwem. Trenowalem, dopoki w miare mi wychodzilo, ale zawsze przychodzila taka chwila, ze tracilem zapal, stawalem w miejscu, nie bylem w stanie zrobic kroku naprzod. Dlaczego? Poniewaz historia, ktora nam opowiedziano, mowi, ze w pewnym okreslonym momencie zycia "osiagamy granice naszych mozliwosci", ktorej przekroczyc sie nie da. Raz jeszcze przypomnialem sobie walke, jaka stoczylem sam ze soba, aby wymigac sie od pisarskiego powolania, i tylko Ester nigdy sie nie zgodzila na to, zeby akomodator dyktowal zasady i ograniczal moje marzenia. Ten krotki fragment, ktory wlasnie przeczytalem, pasowal do pomyslu zapomnienia historii osobistej i zaufania instynktowi, ktory rozwinal sie w nas pod wplywem niepowodzen i przeciwnosci losu. Tak dzialali czarownicy w Meksyku, tak zalecali koczownicy zyjacy na stepach Azji Srodkowej. ...zawsze pojawia sie w naszym zyciu takie wydarzenie, ktore sprawia, ze przestajemy sie rozwijac. To odnosilo sie co do joty do malzenstwa w ogole, a w szczegolnosci do mojego zwiazku z Ester. Tak, teraz moglem napisac artykul. Usiadlem do komputera, w pol godziny mialem juz konspekt i bylem calkiem zadowolony. Opowiedzialem to w formie dialogu i choc rozmowa wygladala na zmyslona, tak naprawde wydarzyla sie w pokoju hotelowym w Amsterdamie, po calym dniu intensywnej promocji ksiazki, zakonczonej jak zwykle kolacja i zwiedzaniem miasta. W moim artykule nie pojawiaja sie ani imiona postaci, ani miejsce, w ktorym ta scena sie rozgrywa. W rzeczywistosci Ester stoi w podkoszulku, patrzac na kanal, ktory przeplywa pod naszymi oknami. Jeszcze nie jest korespondentka wojenna, jeszcze w oczach ma radosc, kocha swoja prace, jezdzi ze mna zawsze, kiedy tylko moze, a zycie wciaz jest wielka przygoda. Ja leze na lozku, myslami jestem daleko, zastanawiam sie nad jutrzejszym rozkladem dnia. -W zeszlym tygodniu robilam wywiad z policjantem. Opowiadal mi, ze podczas przesluchan zwykle stosuje sie technike dobrego i zlego policjanta. Zaczyna zawsze ten "zly", ktory straszy, nie przestrzega zadnych zasad, wrzeszczy, wali piescia w stol. Kiedy wiezien jest juz zastraszony, wchodzi "dobry" policjant, kaze tamtemu przestac, czestuje przesluchiwanego papierosem, staje sie jego wspolnikiem i w ten sposob osiaga swoj cel. -Slyszalem juz kiedys o tym. -Opowiedzial mi takze cos, co mnie przerazilo. Na poczatku lat siedemdziesiatych grupa amerykanskich naukowcow z Uniwersytetu w Stanford postanowila stworzyc symulacje wiezienia, zeby badac sychologie przesluchan. Wybrano dwudziestu czterech studentow, ochotnikow, ktorych podzielono na "straznikow" i "wiezniow". Po siedmiu dniach eksperyment trzeba bylo przerwac. "Straznicy", dziewczeta i chlopcy z dobrych domow, o normalnym systemie wartosci, przeobrazili sie w istne bestie. Stosowanie tortur stalo sie rutyna, naduzycia seksualne wobec "wiezniow" byly na porzadku dziennym. Studenci, ktorzy brali udzial w doswiadczeniu, zarowno "straznicy", jak i "wiezniowie", doznali tak wielkiego urazu psychicznego, ze wymagali dlugiej terapii. Eksperyment nigdy nie zostal powtorzony. -To ciekawe. -Ciekawe? Co chcesz przez to powiedziec? Mowie ci o czyms najwyzszej wagi: o zdolnosci czlowieka do wyrzadzania zla, gdy tylko pojawia sie sposobnosc. Mowie o mojej pracy, o tym, czego sie dowiedzialam o ludzkiej naturze! -I to wlasnie wydaje mi sie ciekawe. Dlaczego sie denerwujesz? -Denerwuje sie? Jak moge sie denerwowac na kogos, kto w ogole nie zwraca uwagi na to, co mowie? Jak moge sie zloscic na czlowieka, ktory nawet mnie nie prowokuje, tylko lezy sobie, gapiac sie w sufit? -Pilas cos dzisiaj? -Tego tez nie wiesz, prawda? Spedzilam z toba caly wieczor, a nawet nie zauwazyles, czy pilam, czy nie! Zwracales sie do mnie tylko wtedy, gdy chciales, abym ci przytaknela albo gdy potrzebowales jakiejs ladnej anegdotki na swoj temat! -Czy nie rozumiesz, ze tyram od rana i jestem wykonczony? Chodz spac, jutro porozmawiamy. -I tak sie dzieje od tygodni, miesiecy, przez ostatnie dwa lata! Probuje z toba rozmawiac, ale ty jestes zmeczony, idziemy spac z tym "porozmawiamy jutro"! A jutro sa zawsze tysiace wazniejszych spraw, kolejny dzien pracy, kolacja, idziemy spac, "porozmawiamy jutro". Tak wyglada nasze zycie. Czekam z utesknieniem na dzien, w ktorym znowu bedziesz ze mna. Az sie tym zmecze, przestane cie o cokolwiek prosic i stworze sobie osobny swiat, w ktorym w razie potrzeby zawsze bede sie mogla schronic. Swiat, ktory bedzie na tyle bliski, by nie wygladalo, ze prowadze osobne zycie, i na tyle daleki, by nie wygladalo, ze wdzieram sie na twoj teren. -Czego ty wlasciwie chcesz ode mnie? Zebym przestal pracowac? Mam rzucic wszystko, co zdobylismy z tak wielkim trudem, i poplyniemy sobie w rejs po Karaibach? Nie rozumiesz, ze lubie to, co robie, i nie mam najmniejszego zamiaru niczego w moim zyciu zmieniac? -W swoich ksiazkach piszesz, jak wazna jest milosc, potrzeba przygody i radosc z walki o swoje marzenia. A z kim teraz rozmawiam? Z czlowiekiem, ktory nie czyta tego, co pisze, ktory myli milosc z wygoda, przygody z niepotrzebnym ryzykiem, a radosc z obowiazkiem. Gdzie jest mezczyzna, ktorego poslubilam i ktory mnie sluchal? -A gdzie kobieta, z ktora ja sie ozenilem? -Ta, ktora zawsze byla dla ciebie czula, wspierala cie i zachecala do dzialania? Jej cialo jest tutaj, patrzy na kanal Singel w Amsterdamie i pewnie bedzie przy tobie do konca zycia. Ale dusza tej kobiety stoi w drzwiach tego pokoju, gotowa do wyjscia. -Z jakiego powodu? -Z powodu tego przekletego zdania "porozmawiamy jutro". Wystarczy? Jesli nie, to pomysl jeszcze o tym, ze kobieta, ktora poslubiles, byla pelna zapalu, pomyslow, radosci, pragnien, a teraz na twoich oczach przemienia sie w kure domowa. -To smieszne. -Tak, to jest smieszne. Po prostu bzdura, rzecz bez znaczenia, szczegolnie jesli pomyslimy, ze mamy wszystko, czego do szczescia potrzeba: zdrowie, slawe, pieniadze, nie rozmawiamy o ewentualnych kochankach, nigdy nie urzadzalismy sobie scen zazdrosci. Poza tym na swiecie miliony dzieci umieraja z glodu, szaleja wojny, choroby, huragany, tragedie zdarzaja sie praktycznie w kazdej sekundzie. A wiec na co ja sie moge uskarzac? -Moze juz czas, zebysmy mieli dziecko? -W ten wlasnie sposob wszystkie znajome pary rozwiazywaly swoje problemy malzenskie - decydujac sie na dziecko! Tak bardzo broniles swojej wolnosci i uwazales, ze trzeba to odlozyc na pozniej, a teraz nagle zmieniles zdanie? -Sadze, ze nadeszla odpowiednia pora. -Nie bylo jeszcze tak nieodpowiedniej pory! Ja nie chce twojego dziecka. Chce dziecko mezczyzny, ktorego znalam, ktory mial marzenia i stal przy mnie! Jesli pewnego dnia zdecyduje sie zajsc w ciaze, to tylko z kims, kto mnie rozumie, towarzyszy mi, slucha, co do niego mowie, i naprawde mnie pragnie! -Teraz jestem juz pewien, ze pilas. Obiecuje, ze jutro porozmawiamy, ale poloz sie juz, jestem naprawde wykonczony. -Wiec porozmawiajmy jutro. A jesli moja dusza, ktora stoi w drzwiach tego pokoju, postanowi odejsc, specjalnie nas to nie dotknie. -Nie odejdzie. -Kiedys dobrze znales moja dusze, ale juz dawno temu straciles z nia kontakt. Nie wiesz, jak bardzo sie zmienila, jak rozpaczliwie blaga, zebys jej wysluchal. Chocby w tak banalnych kwestiach jak eksperymenty na amerykanskich uniwersytetach. -Jesli twoja dusza tak bardzo sie zmieniala, to dlaczego ty wciaz jestes taka sama? -Z tchorzostwa. I dlatego ze wciaz mam nadzieje, ze jutro porozmawiamy. Z powodu tego wszystkiego, co razem udalo nam sie stworzyc. Nie chce widziec, jak to sie rozpada w pyl. A najpowazniejszy powod jest taki, ze sie z tym pogodzilam. -Przed chwila oskarzalas mnie o to samo. -Masz racje. Patrzylam na ciebie i myslalam, ze to ty jestes taki, ale tak naprawde chodzi tu o mnie. Tej nocy bede sie modlic zarliwie, z calego serca, bede prosic Boga, aby nie pozwolil mi przezyc reszty zycia w taki sposob. Slucham oklaskow, sala peka w szwach. Zaraz zacznie sie to, przez co juz w przeddzien nie spie - spotkanie autorskie. Konferansjer mowi na wstepie, ze nie musi mnie przedstawiac - co jest oczywista glupota, bo przeciez po to wlasnie tu jest, a poza tym wielu obecnych, przyciagnietych byc moze przez przyjaciol, nie wie dokladnie, kim jestem. Mimo tego wstepu rzuca kilka epizodow z mojego zyciorysu, mowi o moich zaletach, nagrodach, o milionach sprzedanych ksiazek. Dziekuje sponsorom i przekazuje mi mikrofon. Ja takze dziekuje. Mowie, ze najwazniejsze, co mam do powiedzenia, zawarlem w swoich ksiazkach, ale wydaje mi sie, ze moim obowiazkiem wobec czytelnikow jest pokazanie czlowieka, ktory kryje sie za tymi slowami. Wyjasniam, ze czlowiek moze dac z siebie jedynie to co w nim najlepsze - bo zawsze przeciez szuka milosci i akceptacji. Tak wiec moje ksiazki sa zaledwie wierzcholkiem gory ponad chmurami albo wysepka na oceanie. Kiedy smuga swiatla pada na te wysepke, wszystko wydaje sie uporzadkowane, ale pod powierzchnia ukrywa sie nieznane, ciemnosc i nieprzerwane poszukiwanie samego siebie. Opowiadam, jak ciezko bylo mi napisac Czas rozdzierania, czas zszywania i ze wiele fragmentow tej ksiazki zaczynam rozumiec dopiero teraz, kiedy czytam ja ponownie, jakby tworczosc byla zawsze hojniejsza i wspanialsza niz tworca. Mowie, ze nie ma nic nudniej szego niz czytanie wywiadow albo spotkania z autorami opowiadajacymi o bohaterach swoich ksiazek. Tekst musi bronic sie sam, w przeciwnym wypadku ksiazka nie nadaje sie do czytania. Pisarz, wystepujac publicznie, powinien ukazac choc kawalek swojego swiata, a nie probowac objasniac przeslanie swoich ksiazek. Dlatego wlasnie zaczynam mowic o czyms bardziej osobistym: -Jakis czas temu udalem sie do Genewy, zeby udzielic kilku wywiadow. Wieczorem, po pracy, kiedy przyjaciolka odwolala umowiona kolacje, wyszedlem na miasto. Noc byla ciepla, na ulicach pusto, w barach i restauracjach tetnilo zycie, wszystko wydawalo sie spokojne, harmonijne i piekne, az tu nagle... ...nagle zdalem sobie sprawe, ze jestem zupelnie sam. Oczywiscie bywalem samotny wiele razy tego roku. Oczywiscie o dwie godziny lotu stad czekala na mnie ukochana. Oczywiscie po dniu wytezonej pracy nie ma nic lepszego jak spacer uliczkami starego miasta, kiedy nie musisz z nikim rozmawiac, tylko chloniesz piekno otaczajacego cie swiata. Ale uczucie, jakie sie we mnie pojawilo, to byla dotkliwa, bolesna samotnosc. Nie mialem z kim sie podzielic tym miastem, tym spacerem, swoimi rozterkami. Chwycilem za komorke. W koncu mam sporo przyjaciol. Bylo jednak za pozno, zeby do kogokolwiek dzwonic. Pomyslalem, ze wejde do jakiegos baru, zamowie cos do picia. Na pewno ktos mnie rozpozna i zaprosi do stolika. Oparlem sie jednak pokusie i sprobowalem przezyc te chwile do konca, i odkrylem, iz nie istnieje nic gorszego od poczucia, ze nasze istnienie lub nieistnienie nie jest dla nikogo wazne, nikogo nie interesuja nasze przemyslenia na temat zycia, a swiat spokojnie moze toczyc sie dalej bez naszej klopotliwej obecnosci. Zaczalem sobie wyobrazac, ile tysiecy osob zylo w przeswiadczeniu, ze sa bezuzyteczne i zalosne - niewazne jak byly bogate, czarujace czy pelne wdzieku - tylko dlatego, ze byly same tej nocy, wczorajszej takze i pewnie jutro tez beda same. Studenci, ktorzy nie mieli z kim wyjsc na miasto, staruszkowie siedzacy przed telewizorem, bo to byl ich jedyny kontakt ze swiatem. Biznesmeni w hotelowych pokojach, zastanawiajacy sie, czy to, co robia, ma jakis sens. Kobiety, ktore spedzily cale popoludnie malujac sie i czeszac, zeby pojsc do baru i udawac, ze wcale nie szukaja towarzystwa, chca sobie tylko udowodnic, ze jeszcze sa atrakcyjne. Mezczyzni zerkaja na nie, zagaduja, a one odrzucaja z wyzszoscia wszelkie proby zblizenia, poniewaz czuja sie gorsze. Boja sie, ze ktos odkryje, ze sa samotnymi matkami, zatrudnionymi na podrzednych stanowiskach, nie umieja rozmawiac o tym, co dzieje sie w swiecie, bo haruja od switu do nocy, zeby zarobic na zycie i nie maja czasu na czytanie gazet. Ludzie, ktorzy patrza na siebie w lustrze i uwazaja, ze sa brzydcy. Poniewaz piekno jest dla nich najwazniejsze, zadowalaja sie ogladaniem czasopism, w ktorych wszyscy sa piekni, bogaci i slawni. Mezowie i zony, ktorzy zjedli wlasnie kolacje i chetnie porozmawialiby tak jak dawniej, ale maja juz inne zmartwienia, inne wazniejsze rzeczy na glowie, rozmowa moze poczekac do jutra, a potem znowu do jutra... Tego dnia po poludniu jadlem obiad z przyjaciolka, ktora wlasnie sie rozwiodla i stwierdzila, ze jest wreszcie wolna, o czym zawsze marzyla. Klamstwo! Nikt z nas nie chce takiej wolnosci, wszyscy chcemy kompromisu, chcemy miec przy sobie kogos, z kim moglibysmy podziwiac uroki Genewy, rozmawiac o ksiazkach, filmach, dzielic sie jedna kanapka, bo nie starcza nam na dwie. Lepiej zjesc polowe kanapki na spolke z kims niz cala w samotnosci. Lepiej, zeby kontemplacje miasta przerwal nam mezczyzna, ktory chce wrocic do domu na wazny mecz w telewizji, albo kobieta, ktora zatrzymuje sie przed wystawa sklepu i przerywa nasz wywod na temat wiezy katedralnej, niz miec Genewe cala dla siebie, miec czas i swiety spokoj na zwiedzanie. Lepiej byc glodnym niz samotnym. Dlatego ze kiedy jestes sam - a nie mowie tu o samotnosci z wyboru, lecz o takiej, ktora musimy znosic - to tak jakbys byl wykluczony z ludzkiej spolecznosci. Na drugim brzegu rzeki czekal na mnie elegancki hotel. Wygodny apartament, mila, uwazna i dyskretna obsluga, wszystko najwyzszej jakosci. A jednak ten luksus sprawil, ze poczulem sie jeszcze gorzej, bo powinienem byc zadowolony z tego, co osiagnalem. W drodze powrotnej mijalem ludzi w takiej samej sytuacji jak ja i zauwazylem dwa rodzaje spojrzen: aroganckie - tych, co udawali, ze wybrali samotnosc w te piekna noc, albo smutne - tych, ktorym bylo wstyd, ze sa sami. Opowiadam o tym, bo myslalem ostatnio o pewnym hotelu w Amsterdamie, o kobiecie, ktora byla tam ze mna i mowila mi o swoim zyciu. Opowiadam o tym, bo chociaz Kohelet mowi, ze po czasie rozdzierania nadchodzi czas zszywania, to zdarza sie, ze czas rozdzierania zostawia bardzo glebokie blizny. A o wiele gorzej jest dac odczuc komus bliskiemu, ze nic dla nas nie znaczy, niz w samotnosci zalosnie spacerowac po Genewie. Zapadla dluga cisza, a po niej rozbrzmialy oklaski. Dotarlem do ponurego miejsca w jednej z dzielnic Paryza, gdzie ponoc tetnilo zycie kulturalne. Minela dobra chwila, zanim w grupce niechlujnie ubranych ludzi rozpoznalem znajomych, ktorzy w snieznobialych szatach wystepowali co czwartek w restauracji ormianskiej. -Dlaczego przebraliscie sie tak dziwacznie? Czy to wplyw jakiegos filmu? -To nie jest przebranie - odparl Michail. - Czy ty nie zmieniasz ubrania przed uroczysta kolacja? A kiedy idziesz grac w golfa, nie wkladasz krawata i marynarki? -Dobrze, wiec zapytam inaczej: dlaczego przebraliscie sie za bezdomnych? -Bo teraz jestesmy bezdomni. -Po raz ostatni zmieniam wiec moje pytanie: co tu robicie w takich strojach? -W restauracji sycilismy ciala i mowilismy o energii milosci ludziom, ktorzy maja wiele do stracenia. Wsrod kloszardow sycilismy nasze dusze i rozmawialismy z tymi, ktorzy nie maja nic do stracenia. Teraz rozpoczyna sie najwazniejsza nasza praca: spotkanie z podziemnym ruchem odnowy swiata. Ci ludzie zyja tak, jakby dzien dzisiejszy byl ostatni, podczas gdy starzy zyja, jakby byl pierwszy. Michail mowil o zjawisku, ktore, jak zdazylem zauwazyc, z kazdym dniem zatacza coraz szersze kregi. O mlodych ludziach w brudnych, ale oryginalnych strojach, wzorowanych na mundurach wojskowych albo filmach science fiction. W uszach, nozdrzach, wargach, lukach brwiowych - kolczyki. Na glowach - dziwaczne fryzury. Czesto wygladajacy groznie owczarek niemiecki przy nodze. Kiedys przyjaciel powiedzial mi - nie wiem, czy to prawda - ze maja psy, zeby policja nie mogla ich zatrzymac, bo nie wiedzialaby, co poczac ze zwierzakiem. Zaczela krazyc butelka wodki. Pociagnalem lyk, wyobrazajac sobie, co by bylo, gdyby ktos mnie zobaczyl. Pewnie by powiedziano, ze zbieram material do kolejnej ksiazki. -Jestem gotowy. Jade do Ester i potrzebuje paru wskazowek, bo nie znam w ogole twojego kraju. -Pojade tam z toba. -Co?! - Tego nie przewidzialem. Moja podroz byla powrotem do wszystkiego, co stracilem, i miala sie zakonczyc w wiosce na stepach Azji - to bylo cos bardzo osobistego i mialo sie odbyc bez swiadkow. -O ile kupisz mi bilet, rzecz jasna. Musze jechac do Kazachstanu, tesknie za moim krajem. -Czy nie masz tu nic do roboty? Nie powinienes byc w czwartki na spektaklu? -Wciaz nazywasz to spektaklem. Mowilem juz, ze to jest spotkanie, na ktorym staramy sie ozywic na nowo to, cosmy zagubili - tradycje rozmowy. A zreszta nie martw sie. Anastazja - wskazal na dziewczyne z kolczykiem w nosie - pracuje nad swoim darem. Moze sie wszystkim zajac pod moja nieobecnosc. -Jest zazdrosny - wtracila Alma, ktora w ormianskiej restauracji grala na talerzu z brazu. -Ma o co - odezwal sie chlopak caly w skorze z metalowymi nitami, agrafkami i broszkami imitujacymi zyletki. - Michail jest mlodszy, przystojniejszy i ma lepszy kontakt z energia. -Ale nie jest tak slawny, tak bogaty i nie zna tylu ustosunkowanych ludzi - odparla Anastazja. - Z punktu widzenia kobiety szanse sa wiec wyrownane. Wszyscy wybuchaja smiechem, butelka wodki zatacza kolejna runde. I tylko ja nie widzialem w tym nic zabawnego, dziwilem sie jedynie sam sobie; od wielu lat nie siedzialem na paryskim chodniku i sprawialo mi to spora frajde. -Czy wiecie, ze plemie jest bardzo liczne? Widywalem je wszedzie, od wiezy Eiffla po miasto Tarbes, gdzie bylem ostatnio. Nie rozumiem, o co w tym wlasciwie chodzi. -Zapewniam cie, ze plemie dociera dalej niz Tarbes, przemierza szlaki tak ciekawe, jak chocby droga do Santiago. Jezdza gdzies po Francji albo po innych krajach Europy, pozostajac spolecznoscia poza spoleczenstwem. Obawiaja sie dnia powrotu do domu, pojscia do pracy, ponownego kontaktu z malzonkiem. Beda z tym walczyc, jak dlugo sie da. Sa bogaci albo biedni, nie przywiazuja szczegolnej wagi do pieniedzy. Bardzo sie wyrozniaja z tlumu, mimo to inni staraja sie udawac, ze ich nie zauwazaja, bo sie ich boja. -Po co wam ta agresja? -Pasja niszczenia tez bywa tworcza. Gdybysmy wygladali mniej agresywnie, sklepy bylyby zawalone ciuchami imitujacymi nasz styl, wydawano by kultowe czasopisma o nowym ruchu, ktory "rewolucyjnymi obyczajami wywraca swiat do gory nogami", mielibysmy swoje programy telewizyjne, socjologowie pisaliby o nas artykuly, psychologowie doradzaliby rodzinom - i wszystko by sie rozmylo. Dlatego im mniej ludzie o nas wiedza, tym lepiej. Nasz atak to rodzaj obrony. -Przyszedlem tu po kilka wskazowek, nic wiecej. Spedzenie nocy w waszym towarzystwie moze byc naprawde wzbogacajace, moze pomoc mi oddalic sie od historii osobistej, ktora zamyka mnie na nowe doswiadczenia. Jednak nie mam zamiaru zabierac ze soba nikogo w te podroz. Jesli odmowisz mi pomocy, to i tak Bank Przyslug da mi wszystkie potrzebne kontakty. Wyjezdzam za dwa dni. Jutro wieczorem mam jeszcze wazna kolacje, a potem dwa tygodnie wolnego. Michail sie zawahal. -Do ciebie nalezy decyzja. Masz mape i nazwe wioski. Znalezienie domu, w ktorym mieszka Ester, nie powinno byc trudne. Moim zdaniem Bank Przyslug pomoze ci dotrzec najwyzej do Alma Aty, ale nie dalej, bo na stepie obowiazuja inne zasady. A jesli o mnie chodzi, to chyba wlozylem juz troche na twoje konto w Banku Przyslug, nie sadzisz? Nadszedl czas wyplaty, tesknie za matka. Mial racje. -Powinnismy juz wziac sie do pracy - przerwal nam rozmowe maz Almy. -Dlaczego chcesz ze mna jechac? Czy rzeczywiscie z tesknoty za matka? Michail nie odpowiedzial. Mezczyzna uderzyl w beben, Alma w zdobiony talerz, reszta prosila przechodniow o datki. Po co on wlasciwie chcial ze mna jechac? I jak mam liczyc na Bank Przyslug na stepie, skoro nie znam tam zupelnie nikogo? W ambasadzie Kazachstanu moglem dostac wize, w wypozyczalni samochod, a w konsulacie francuskim w Alma Acie przewodnika. Czy bede potrzebowal czegos jeszcze? Stalem nieruchomo, patrzac na grupe tych oberwancow i nie wiedzialem, co robic. To nie byla pora na rozmowy o podrozy. W domu czekala na mnie robota i dziewczyna. Dlaczego by sobie nie pojsc juz teraz? Bo czulem sie swobodnie. Robilem rzeczy, ktorych nie robilem od lat, otwieralem sie na nowe doznania, oddalajac sie od mojego akomodatora, moze nie bylo to szczegolnie interesujace, ale przynajmniej byla to jakas odmiana. Wodka sie skonczyla, pojawil sie rum. Nie cierpie rumu, ale nic innego nie bylo, wiec pilem i rum. Muzycy grali na bebnie i na talerzu, a kiedy ktos odwazyl sie zblizyc, dziewczyny wyciagaly rece po datki. Zaczepiony przechodzien zazwyczaj przyspieszal kroku, ale zawsze w jego strone lecialo: "Dziekuje, dobrej nocy". Pewien czlowiek, widzac, ze nie napadli go, lecz podziekowali, wrocil i dal im troche pieniedzy. Po jakichs dziesieciu minutach tego spektaklu, podczas ktorego nikt nie odezwal sie do mnie ani slowem, poszedlem do baru, kupilem dwie butelki wodki, wrocilem i wylalem rum do rynsztoka. Anastazje chyba ucieszyl moj gest, sprobowalem wiec do niej zagadac. -Czy mozecie mi wyjasnic, dlaczego macie wszedzie kolczyki? -A dlaczego wy nosicie bizuterie? Buty na obcasie? Wydekoltowane sukienki nawet zima? -To nie jest odpowiedz. -Mamy kolczyki, bo jestesmy nowymi barbarzyncami najezdzajacymi Rzym. Skoro nikt z nas nie nosi munduru, cos musi odrozniac plemie najezdzcow. Brzmialo to tak, jakby odgrywali wazna role w dziejach. Jednak dla ludzi wracajacych wlasnie do domu byla to banda bezrobotnych, ktorzy nie maja gdzie spac, zalegaja ulice Paryza, odstraszaja turystow i doprowadzaja do szalu wlasnych rodzicow, bo wydali ich na swiat, a teraz nie maja na nich zadnego wplywu. Przeszedlem juz przez to w czasach najwiekszej potegi hippisow: gigantyczne koncerty rockowe, dlugie wlosy, barwne stroje, symbol wikingow - palce ulozone w ksztalcie litery V na znak milosci i pokoju. A w koncu, jak twierdzil Michail, hippisi stali sie jeszcze jednym produktem konsumpcji, znikneli z powierzchni ziemi, sprzedali swoje ikony. Zblizal sie samotny mezczyzna. Chlopak w czarnej skorze z agrafkami podszedl do niego z wyciagnieta reka, proszac o pieniadze. Ale zamiast przyspieszyc kroku i zamruczec pod nosem cos w rodzaju "nie mam drobnych", mezczyzna zatrzymal sie i powiedzial glosno: -Budze sie co rano z tysiacem euro dlugu, sen z powiek spedza mi kredyt mieszkaniowy, sytuacja gospodarcza Europy i wydatki mojej zony! Wiedzie mi sie o wiele gorzej niz wam, a na dodatek zyje w ciaglym stresie! Czy moglibyscie dac mi choc jedno euro? Lukrecja, dziewczyna Michaila, wyciagnela z kieszeni piecdziesiat euro. -Masz, kup sobie kawioru. Nalezy ci sie odrobina przyjemnosci w twoim smetnym zyciu. Mezczyzna podziekowal jej i odszedl, tak jakby to byla najnormalniejsza rzecz pod sloncem. Piecdziesiat euro! Ta Wloszka miala w kieszeni piecdziesiat euro! Czemu wiec zebrza na ulicy? -Mam dosc siedzenia tutaj - powiedzial chlopak ubrany w skore. -Dokad idziemy? - zapytal Michail. -Poszukac reszty. Na polnoc czy na poludnie? Anastazja postanowila, ze na zachod, a skoro, jak uslyszalem wczesniej, rozwijala swoj dar intuicji, wszyscy ruszyli jej sladem. Poszlismy najpierw do wiezy Swietego Jakuba, gdzie wiele wiekow temu zbierali sie pielgrzymi idacy do Santiago de Compostela. Minelismy katedre Notre Dame, gdzie dolaczylo jeszcze paru "nowych barbarzyncow". Wodka sie juz skonczyla i postanowilem dokupic jeszcze dwie butelki, choc nie mialem pewnosci, czy wszyscy tutaj sa pelnoletni. Nikt mi nawet nie podziekowal, uwazali to za normalne. Bylem juz troche podpity. Zainteresowalem sie jedna z nowo przybylych dziewczyn. Mlodzi ludzie z plemienia nowych barbarzyncow przekrzykiwali sie, kopiac puszki ze smietnika i nie mowili nic, absolutnie nic ciekawego. Przeszlismy na drugi brzeg Sekwany i nagle zatrzymalismy sie przed czerwono-biala tasma, jaka oznacza sie roboty drogowe. Tasma byla rozciagnieta w poprzek chodnika, musielismy zejsc na jezdnie i wrocic na chodnik piec metrow dalej. -Ciagle tu jest - ucieszyl, ktorys z chlopcow. -Co ciagle tu jest? - zapytalem. -Co to za jeden? -Nasz przyjaciel - odparla Lukrecja. - Na pewno czytales jego ksiazki. Ten chlopak rozpoznal mnie, ale nie okazal ani zdziwienia, ani szacunku. Wrecz przeciwnie, zapytal bezceremonialnie, czy moge dac mu jakies pieniadze. Odmowilem. -Jesli chcesz wiedziec, dlaczego ta tasma jest tutaj, daj mi dwa euro. Wszystko ma swoja cene. A informacja to jeden z najdrozszych towarow na swiecie. Nikt nie przyszedl mi z pomoca, wiec chcial nie chcial, musialem zaplacic dwa euro za odpowiedz. -To my rozwiesilismy te tasme pare dni temu. Jesli dobrze sie przyjrzysz, zauwazysz, ze nie ma tam zadnych robot, nic, tylko ta kretynska czerwono-biala tasma zagradza przejscie chodnikiem. Ale nikt nie zadaje sobie pytania, co tu robi ten kawalek plastiku. Wszyscy schodza poslusznie na jezdnie i ida ryzykujac, ze wpadna pod samochod, dopiero za nia wracaja na chodnik. A propos, czytalem gdzies, ze miales wypadek, to prawda? -Wlasnie dlatego, ze zszedlem na jezdnie. -Nie martw sie, kiedy ludzie schodza z chodnika, sa podwojnie uwazni. To zainspirowalo nas do uzycia tasmy. Chcielismy, zeby sie rozejrzeli, co sie wokol nich dzieje. -Nic z tych rzeczy - odezwala sie ta ladna dziewczyna. - To po prostu kawal, zeby mozna sie bylo troche posmiac z poslusznych i bezmyslnych balwanow. Nie ma w tym zadnego ukrytego sensu i na pewno nikt nie wpadnie pod samochod. Dolaczylo jeszcze pare osob, teraz bylo nas jedenascioro i dwa owczarki niemieckie. Nie prosili juz o pieniadze, bo nikt nie smial zblizyc sie do bandy dzikusow rozbawionych przerazeniem, jakie budzili w porzadnych obywatelach. Alkohol sie skonczyl, wszyscy spogladali na mnie tak, jakbym mial obowiazek stawiac im wodke przez cala noc. Zrozumialem, ze to byla moja przepustka do dalszej wedrowki, zaczalem rozgladac sie za jakims sklepem. Dziewczyna, na ktora zwrocilem uwage - mogla byc moja corka - chyba zauwazyla moje spojrzenia i zagaila rozmowe. Wiedzialem, ze chciala mnie sprowokowac, ale poszedlem na to. Spytala, czy wiem, ile samochodow i ile latarni jest na rewersie dziesieciodolarowego banknotu. -Samochodow i latarni? -Nie wiesz. Nie patrzysz na pieniadze. No to ja ci powiem, ze mozna sie tam doliczyc czterech samochodow i jedenastu latarni. Cztery samochody i jedenascie latarni?! Przyrzeklem sobie to sprawdzic, jak tylko wpadnie mi w rece taki banknot. -Czy kraza tu narkotyki? -Glownie alkohol, ale cos poza tym tez jest. Niewiele, bo to nie jest w naszym stylu. Raczej twoje pokolenie gustowalo w narkotykach, prawda? Narkotykiem mojej matki jest gotowanie obiadu, obsesyjne sprzatanie domu i zadreczanie sie z mojego powodu. Kiedy mojemu ojcu zle ida interesy, ona cierpi. Masz pojecie?! Cierpi! Cierpi z mojego powodu, z powodu moich braci, z powodu swoich rodzicow i z kazdego innego powodu. A ja mialam byc ciagle zadowolona, ale to tak mnie dolowalo, ze postanowilam zniknac z domu. Alez to byla osobista historia! -To tak jak twoja zona - wtracil jakis blondyn z kolczykiem w wardze. - Ona tez zniknela z domu. Dlaczego? Czy tez musiala udawac wiecznie zadowolona? Nawet tutaj ?! Czyzby i ktores z nich mialo kawalek poplamionej krwia tkaniny? -Ona tak samo cierpiala - zasmiala sie Lukrecja. - Ale juz nie cierpi i to jest prawdziwa odwaga! -Co moja zona tutaj robila? -Byla z Mongolem, tym co ma dziwaczne pomysly na temat milosci. Zadawala pytania. Opowiadala swoja historie. Pewnego pieknego dnia przestala pytac i opowiadac. Skarzyla sie, ze jest juz zmeczona zebraniem. Poradzilismy jej, zeby zostawila wszystko i pojechala z nami, planowalismy wtedy podroz do polnocnej Afryki. Powiedziala, ze ma inne plany, jedzie w druga strone. -Nie czytales jego ostatniej ksiazki? - zwrocila sie do blondyna Anastazja. -Slyszalem, ze jest okropnie ckliwa, nie interesuja mnie takie historie. Kiedy wreszcie kupimy jakas gorzale? Ludzie schodzili nam z drogi, jakbysmy byli samurajami wchodzacymi do wioski, wandalami przybywajacymi do zachodnich miast, barbarzyncami zdobywajacymi Rzym. Chociaz nikt z nas nie robil zadnych groznych gestow, agresja byla w strojach, kolczykach, halasliwych rozmowach, w odmiennosci. Dotarlismy wreszcie do sklepu nocnego. Ze zgroza zobaczylem, ze wszyscy wchodza do srodka i siegaja do towarow na polkach. Kogo ja tutaj znalem? Jedynie Michaila, a i tak nie bylem pewien, czy byl ze mna do konca szczery. A jesli cos ukradna? A jesli ktos z nich ma bron? Jestem tu z nimi, czy jako najstarszy bede pociagniety do odpowiedzialnosci? Sklepikarz nie spuszczal oka z lustra zawieszonego pod sufitem. Banda, widzac, ze wlasciciel sie denerwuje, rozpierzchla sie po calym sklepie, dajac sobie jakies znaki. Napiecie roslo. Zeby stad czym predzej wyjsc, chwycilem trzy butelki wodki i szybko podszedlem do kasy. Kobieta, ktora wlasnie placila za papierosy, powiedziala do kasjera, ze w czasach jej mlodosci Paryz slynal z bohemy artystycznej, ale nie bylo tylu bezdomnych, ktorzy stwarzaja publiczne zagrozenie. I poradzila, zeby wezwal policje. -Jestem pewna, ze zaraz zrobia cos strasznego - dodala szeptem. Sklepikarz byl przerazony ta inwazja na jego maly swiat, budowany latami pracy i pozyczek; moze rano pracowal tu jego syn, po poludniu zona, a wieczorem on sam. Dal znak kobiecie i juz wiedzialem, ze wezwal policje. Nie cierpie mieszac sie w nie swoje sprawy. Ale nienawidze tez wlasnego strachu. Zawsze kiedy wylezie ze mnie tchorz, trace do siebie szacunek na kilka dni. -Prosze sie nie niepokoic... Bylo juz za pozno. Weszlo dwoch policjantow, ale mlodzi ludzie ubrani jak kosmici nie zwrocili na nich uwagi - starcie z przedstawicielami wladzy to dla nich codziennosc. Wiedzieli, ze nie popelnili zadnej zbrodni (oprocz zamachu na panujaca mode, ale i to moglo sie zmienic w kolekcjach nastepnego sezonu). Na pewno sie bali, ale nie dali tego po sobie poznac i przekrzykiwali sie w najlepsze. -Kiedys widzialam komika, ktory twierdzil, ze wszyscy glupcy powinni miec glupote wpisana do dowodow osobistych - powiedziala glosno Anastazja. - Wtedy od razu byloby wiadomo, z kim mamy do czynienia. -Jasne, glupcy sa prawdziwym zagrozeniem dla spoleczenstwa! - odkrzyknela dziewczyna o anielskiej twarzy, w stroju wampirzycy, ktora chwile wczesniej rozmawiala ze mna o latarniach i samochodach na banknocie dziesieciodolarowym. - Powinni byc badani raz do roku i dostawac pozwolenia na poruszanie sie po ulicach, tak jak kierowcy dostaja prawa jazdy. Policjanci, niewiele starsi od czlonkow plemienia, nie mowili nic. -Wiecie, na co mam ochote? - uslyszalem glos Michaila ukrytego za regalem. - Pozamieniac etykietki na produktach. Ludzie nigdy by sie w tym nie polapali. Nie wiedzieliby, co jesc na cieplo, co na zimno, co gotowac, a co smazyc. Bez dokladnej instrukcji nie wiedza, jak przygotowac jedzenie. Stracili instynkt samozachowawczy. Do tej pory wszyscy mowili plynnie po francusku, ale u Michaila slychac bylo wyraznie obcy akcent. -Chcialbym zobaczyc panski paszport - odezwal sie jeden z policjantow. -On jest ze mna. Te slowa wyrwaly mi sie, chociaz wiedzialem, ze to moze wywolac nowy skandal. Policjant popatrzyl na mnie uwaznie. -Nie mowilem do pana. Ale skoro juz sie pan wtracil i poniewaz jest tu pan z nimi, mam nadzieje, ze ma pan przy sobie jakis dokument tozsamosci. I moze wyjasni pan przy okazji, dlaczego kupuje pan wodke z ludzmi dwa razy mlodszymi od siebie. Moglem odmowic - nie mialem obowiazku nosic dokumentow przy sobie. Ale zaniepokoilem sie o Michaila, przy ktorym stanal jeden z policjantow. Czy on w ogole ma pozwolenie na pobyt we Francji? Co ja o nim wiedzialem poza tym, ze mial wizje i epilepsje? Czy napieta sytuacja mogla wywolac nowy atak? Wyjalem z kieszeni prawo jazdy. -To pan jest... -Tak. -Czytalem jedna z panskich ksiazek. Ale to oczywiscie nie znaczy, ze stoi pan ponad prawem. Fakt, ze i on jest moim czytelnikiem, rozbroil mnie zupelnie. Przede mna stal chlopak z ogolona glowa, rowniez ubrany w mundur, chociaz zupelnie niepodobny do uniformu wyrozniajacego plemie. Pewnie jeszcze niedawno tez sie buntowal, chcia' pokazac, ze jest inny niz starsze pokolenie, gwizdze na autorytety, moze nawet w swoim buncie balansowal czasem na granicy prawa, lecz tak by jednak nie wyladowac w wiezieniu. Moze mial ojca, ktory nigdy nie zostawial mu wyboru, rodzine na utrzymaniu albo po prostu bal sie wyjsc poza swiat, ktory dobrze znal. -Nie stawiam sie wcale ponad prawem - odpowiedzialem lagodnie. - Ale nikt tu nie zlamal prawa. Czy wlasciciel sklepu albo ta pani przy kasie chca zlozyc jakas skarge? Kiedy sie obrocilem, kobieta, ktora wspominala cyganerie artystyczna czasow swojej mlodosci, prorokini tragedii, ktora miala sie zaraz wydarzyc, strazniczka dobrych obyczajow, rozplynela sie w powietrzu. Bez watpienia jutro bedzie chwalic sie sasiadom, ze udaremnila napad na sklep. -Nie bedzie zadnej skargi - powiedzial sklepikarz zagubiony w swiecie, gdzie ludzie mowili za glosno, lecz najwidoczniej nie robili nic zlego. -Ta wodka jest dla pana? Skinalem glowa. Policjanci widzieli, ze wszyscy sa podpici; nie chcieli zadrazniac sytuacji, ale nie zamierzali tez udawac, ze nic sie nie stalo. -Swiat bez glupcow bylby chaosem! - zaczal znow chlopak w skorze z lancuchami. - Zamiast bezrobocia, jak dzisiaj, mielibysmy nadmiar miejsc pracy i zero chetnych do roboty! -Dosyc! Zamknijcie sie juz! Moj glos zabrzmial bardzo stanowczo. Zapadla cisza. Krew pulsowala mi w skroniach, ale rozmawialem z policjantami tak, jakbym byl najbardziej opanowanym czlowiekiem pod sloncem. -Gdyby byli naprawde niebezpieczni, toby was nie zaczepiali. Jeden z policjantow zwrocil sie do sklepikarza: -Jesli uzna pan, ze jestesmy potrzebni, bedziemy w poblizu. I zanim wyszli, powiedzial do drugiego tak, by bylo slychac w calym sklepie: -Wole miec do czynienia z glupcami niz uzerac sie z bandytami. -Masz stuprocentowa racje - odrzekl drugi. - Glupcy sa smieszni i niegrozni. I zasalutowali mi na pozegnanie. Jedyne, co przyszlo mi do glowy po wyjsciu ze sklepu, to rozbic butelki z wodka. Jedna z nich jednak ocalala i szybko zaczela krazyc z rak do rak. Widac bylo, ze mimo wszystko najedli sie strachu, tak samo zreszta jak ja. Z ta roznica, ze oni, wyczuwajac zagrozenie, ruszaja do ataku. -Zle sie czuje - powiedzial Michail. - Chodzmy stad. Zastanawialem sie: "stad" czyli dokad? Kazdy do swojego domu? Kazdy na swoje osiedle? A moze kazdy pod swoj most? Nikt nie zapytal, czy ja tez "stad" ide, szedlem wiec dalej z nimi. Zaniepokoily mnie slowa Michaila, ze sie zle czuje. A wiec nie uda sie porozmawiac tej nocy o podrozy do Kazachstanu. Czy powinienem juz sobie pojsc? Czy isc z nimi dalej, zeby zobaczyc to "dokad"? Nagle zdalem sobie sprawe, ze zaczalem calkiem niezle sie bawic i mam ochote poderwac dziewczyne w przebraniu wampirzycy. A wiec naprzod! I wiac w razie niebezpieczenstwa. Przechodzilismy przez zupelnie nieznana mi okolice. Myslalem o wszystkim, co sie ze mna dzialo. Plemie. Symboliczny powrot do czasow, kiedy ludzie wedrowali, dla bezpieczenstwa laczyli sie w grupy, gdzie przezycie zalezalo od tak niewielu rzeczy. Plemie wewnatrz innego wrogiego plemienia, zwanego spoleczenstwem, idzie przez place, budzac postrach i nieufnosc. Grupa ludzi, ktorzy skrzykneli sie, aby stworzyc spolecznosc idealna. Wiedzialem o nich tylko tyle, ze kolczykuja sie i nosza dziwaczne stroje. Jaki maja system wartosci? Co mysla o zyciu? Z czego zyja? Czy maja jakies marzenia? Czy wystarcza im wloczenie sie po swiecie? To wszystko bardziej mnie ciekawi niz jutrzejszy bankiet, gdzie wiadomo z gory, co sie wydarzy. Wiedzialem, ze to efekt wodki, ale czulem sie wolny, a moja historia osobista byla coraz dalej ode mnie. Istniala tylko chwila obecna, intuicja, Zahir zniknal... Zahir? Zahir zniknal, ale nagle zdalem sobie sprawe, ze to cos wiecej niz obsesja, niz jedna z tysiaca kolumn meczetu w Kordobie z opowiadania Borgesa, wiecej niz kobieta, ktora zniknela na stepach Azji - moj koszmar z ostatnich dwoch lat. Zahir to maniakalne przywiazanie do tego wszystkiego, co przechodzi z pokolenia na pokolenie, nie zostawiajac zadnego pytania bez odpowiedzi, zajmuje cala przestrzen i nie dopuszcza mysli, ze cos mozna zmienic. Wyglada na to, ze wszechpotezny Zahir rodzi sie razem z czlowiekiem i juz w dziecinstwie calkowicie go przezera. Od tej pory narzuca mu na reszte zycia swoje reguly: Odmiency sa niebezpieczni, naleza do obcego plemienia, ktore chce zajac nasze ziemie i porwac nasze kobiety. Masz sie ozenic i miec dzieci, by przetrwal gatunek. Milosci jest malo, starcza jej zaledwie dla jednej osoby i najmniejsza wzmianke, ze ludzkie serce jest w stanie pomiescic wiecej, uznaje sie za czysta herezje. Wezel malzenski daje ci prawo do ciala i duszy drugiej osoby. Wykonuj znienawidzona prace, poniewaz jestes tylko jednym z trybow zorganizowanego spoleczenstwa - gdyby kazdy robil to, co lubi, nic by nie dzialalo prawidlowo. Kupuj bizuterie, w ten sposob identyfikujesz sie z twoim plemieniem i odrozniasz od obcych. Wysmiewaj i traktuj z ironia kazdego, kto otwarcie wyraza swoje uczucia, bo wystarczy, ze jeden z czlonkow plemienia pokaze, co czuje, a narazi na niebezpieczenstwo cale plemie. Nie mow "nie", bo bardziej cie lubia, kiedy mowisz "tak", a to pozwala przetrwac w nieprzyjaznym srodowisku. Wazniejsze jest, co mysla inni, niz co sam czujesz. Nigdy nie wywoluj skandalu, bo to mogloby przyciagnac uwage wroga. Jesli zachowujesz sie inaczej, zostaniesz wykluczony z plemienia, poniewaz demoralizujesz reszte i burzysz lad, ktory tak trudno bylo zbudowac. Dbaj o wystroj twojej nowej jaskini, a jesli sie na tym nie znasz, wezwij dekoratora wnetrz, ktory stanie na glowie, aby pokazac innym, ze masz dobry gust. Jedz trzy razy dziennie, nawet jesli nie jestes glodny. Odmawiaj sobie jedzenia, kiedy nie miescisz sie w kanonach piekna, nawet jesli skreca cie z glodu. Ubieraj sie zgodnie z nakazami mody, kochaj sie z ochota lub bez, zabijaj w imie granic, pragnij, zeby czas szybko plynal, byle do emerytury, wybieraj politykow, narzekaj, ze zycie jest drogie, czesto zmieniaj fryzure, potepiaj odmiencow, chodz do swiatyni w niedziele, w soboty lub w piatki - w zaleznosci od wyznania, tam pros o odpuszczenie grzechow, badz dumny, ze to ty znasz prawde, i pogardzaj innym plemieniem, bo czci falszywego bozka. Spraw, by dzieci poszly w twoje slady, w koncu jestes starszy i lepiej znasz ten swiat. Musza zdobyc dyplom, nawet jesli nigdy nie dostana pracy w dziedzinie, ktora kazales im wybrac. Niech sie ucza algebry, trygonometrii i kodeksu Hammurabiego, co im sie nigdy nie przyda, ale ktos kiedys uznal, ze trzeba je znac. Nie wolno im nigdy zasmucac rodzicow, nawet gdyby z tego powodu musialy wyrzec sie wszystkiego, co sprawia im przyjemnosc. Maja sluchac muzyki po cichu, mowic polglosem, plakac w ukryciu. Tak mowie ja, wszechmocny Zahir, ten, ktory ustanowil reguly gry, odstep miedzy szynami kolejowymi, pojecie sukcesu, sposob kochania, wysokosc pensji. Zatrzymujemy sie przed dosc elegancka kamienica w bogatej dzielnicy. Ktos wystukuje kod do bramy i wchodzimy na trzecie pietro. Wyobrazalem sobie, ze na gorze czeka wyrozumiala rodzina, ktora toleruje przyjaciol swojego dziecka - byle tylko nie stracic z nim kontaktu i moc trzymac reke na pulsie. Ale kiedy Lukrecja otworzyla drzwi, okazalo sie, ze wewnatrz jest ciemno. Gdy oczy przywykly juz do bladej poswiaty saczacej sie przez okna z ulicy, zobaczylem duzy pusty salon. Jego jedyna dekoracja byl kominek, nieuzywany chyba od lat. Dwumetrowy blondyn, w dlugim plaszczu z gabardyny i fryzurze na Irokeza, poszedl do kuchni i wrocil z zapalonymi swiecami. Wszyscy usiedli w kregu na podlodze i po raz pierwszy tej nocy naprawde sie wystraszylem. Wydawalo mi sie, ze biore udzial w filmie grozy, za chwile zacznie sie rytual satanistyczny, a ofiara bedzie cudzoziemiec, ktory nierozwaznie sie tu znalazl. Michail byl blady, jego oczy poruszaly sie bezladnie, nie mogly sie na niczym zatrzymac i to mnie zaniepokoilo jeszcze bardziej. Zaraz zacznie sie atak. Czy ci ludzie wiedza, jak pomoc epileptykowi? Czy nie lepiej ulotnic sie stad jak najpredzej, zeby nie wplatac sie w jakies tarapaty? Byc moze, takie zachowanie byloby rozsadne i pasowaloby do swiata, gdzie bylem slawnym pisarzem, ktory pisze o duchowosci i powinien swiecic przykladem. Tak, gdybym byl rozsadny, uprzedzilbym Lukrecje, ze w razie ataku trzeba wetknac cos chlopakowi do ust, by nie udlawil sie wlasnym jezykiem. Na pewno o tym wiedziala, ale w swiecie wyznawcow spolecznego Zahira, zeby miec spokojne sumienie, nie wolno polegac na cudzym rozsadku. Przed wypadkiem tak wlasnie bym postapil. Ale teraz moja historia osobista nie byla juz tak wazna. Juz nie byla historia, stawala sie znowu legenda, poszukiwaniem, przygoda, podroza w glab siebie i poza siebie. Znowu przyszedl taki czas, kiedy wszystko wokol mnie sie zmienialo i zapragnalem, zeby tak bylo do konca moich dni (przypomnialo mi sie epitafium, jakie kiedys sobie wymyslilem: "umarl zywy"). Dzieki doswiadczeniu umialem dzialac szybko i sprawnie, ale nie zawsze moglem sobie przypomniec lekcje, jakie otrzymalem od zycia. Czy mozna wyobrazic sobie wojownika, ktory w srodku walki zatrzymuje sie i namysla, jaki cios jest najlepszy? Zginalby w okamgnieniu. Wojownik, ktory jest we mnie, dzieki swojej intuicji i technice zdecydowal w ulamku sekundy, ze trzeba zostac i kontynuowac doswiadczenie tej nocy, mimo ze zrobilo sie juz pozno, bylem pijany, zmeczony i balem sie, ze Marie mogla sie obudzic i teraz martwi sie albo zlosci. Usiadlem obok Michaila, zeby w razie konwulsji szybko zadzialac. Zauwazylem, ze najwyrazniej zapanowal nad atakiem epilepsji! Powoli sie uspokajal, a jego oczy znowu mialy intensywny blask, jak na scenie w ormianskiej restauracji. -Zaczniemy jak zwykle od modlitwy - powiedzial. I ci ludzie, ktorzy jeszcze przed chwila byli agresywnymi, pijanymi chuliganami, podali sobie rece w wielkim kregu. Nawet wilczury spokojnie polozyly sie w kacie. -O Pani, kiedy patrze na samochody, wystawy, na ludzi zajetych tylko soba, na budynki i na pomniki, widze, ze Ciebie tam nie ma. Spraw, aby udalo nam sie sprowadzic Cie z powrotem. O Pani, rozpoznajemy Twoja obecnosc w probach, na jakie nas wystawiasz. Daj nam sile, zebysmy sie nie poddali. Obysmy wspominali Cie ze spokojem i stanowczoscia, nawet w tych chwilach, kiedy trudno nam pogodzic sie z miloscia do Ciebie. Zauwazylem, ze wszyscy mieli na sobie taki sam symbol. Czasem byla to broszka albo metalowy breloczek, czasem haft albo zwykly rysunek na ubraniu.-Chcialbym zadedykowac ten wieczor czlowiekowi, ktory usiadl obok mnie, bo chcial mnie chronic. Skad wiedzial? -To dobry czlowiek. Zrozumial, ze milosc przemienia, i poddaje sie tej przemianie. Wciaz niesie w sercu ciezar swojej historii osobistej, ale w miare mozliwosci stara sie od niej uwalniac. Dlatego spedzil z nami te noc. Jest mezem kobiety, ktora wszyscy znamy i ktora w dowod swojej przyjazni dala mi ten talizman. Michail wyjal kawalek tkaniny poplamionej krwia i polozyl przed soba. -To skrawek koszuli poleglego na wojnie. Nieznany zolnierz przed smiercia poprosil ja: "Potnij moja koszule, kawalki rozdaj tym, ktorzy wierza w smierc i wlasnie dlatego potrafia zyc tak, jakby to byl ich ostatni dzien na ziemi. Powiedz im, ze widzialem oblicze Boga. Niech sie nie lekaja, ale tez nie zniechecaja. Niech szukaja jedynej prawdy, ktora jest milosc. I niech zyja w zgodzie z jej prawami". Wszyscy patrzyli z szacunkiem na strzepek tkaniny. -Urodzilismy sie w czasach buntu. Oddajemy mu sie z entuzjazmem, ryzykujemy wlasne zycie i mlodosc, a nagle ogarnia nas strach. Po radosci prowokacji przychodza prawdziwe wyzwania: zmeczenie, monotonia, zwatpienie we wlasne mozliwosci. Niektorzy przyjaciele sie wycofali. Musimy stawiac czolo samotnosci, niespodziewanym wirazom, a po kolejnym upadku, w pojedynke, zaczynamy pytac sami siebie, czy warto tak sie wysilac. Michail zrobil pauze. -Warto. Warto isc dalej. I idziemy dalej, nawet kiedy wiemy, ze nasza dusza, choc niesmiertelna, jest zaplatana w pajeczyne czasu. Bedziemy probowali z calych sil wyrywac sie z tej sieci. Kiedy okaze sie to juz niemozliwe, powrocimy do historii, ktora nam narzucono, ale pozostana nam wspomnienia naszych bitew i bedziemy gotowi znow podjac walke, jak tylko nadarzy sie sprzyjajaca sposobnosc. Amen. -Amen - powtorzyli wszyscy. -Musze porozmawiac z Pania - odezwal sie blondyn uczesany na Irokeza. -Nie dzis. Jestem zmeczony. Rozlegl sie pomruk rozczarowania. W przeciwienstwie do gosci w restauracji ormianskiej, ci tutaj znali historie Michaila, wiedzieli, ze slyszal glos. Michail wstal i poszedl do kuchni po szklanke wody. Ruszylem za nim. Zapytalem, jak udalo im sie zdobyc to mieszkanie. Wyjasnil, ze prawo francuskie pozwala na zajecie nieruchomosci, ktorej nie uzywa jej wlasciciel. Innymi slowy byl to squat. Nie moglem opedzic sie od mysli, ze Marie na mnie czeka. Michail zlapal mnie za ramie. -Wiem, ze wybierasz sie na step. Prosze po raz ostatni: zabierz mnie ze soba. Musze wrocic do mojego kraju, chocby na krotko, a nie mam pieniedzy. Tesknie za rodakami, za matka, za przyjaciolmi. Moglbym powiedziec, ze glos mowi mi, ze bedziesz mnie potrzebowal, ale to nieprawda. Mozesz znalezc Ester bez niczyjej pomocy. Natomiast ja potrzebuje posilic sie energia mojej ziemi. -Dam ci pieniadze na podroz. -Wiem, ze mozesz to zrobic. Ale chcialbym tam pojechac z toba. Odwiedzic wioske, gdzie jest teraz Ester, poczuc na twarzy stepowy wiatr, pomoc ci przebyc droge do kobiety, ktora kochasz. Ona byla - i wciaz jest - bardzo wazna dla mnie. Widzac jej przemiany i jej determinacje, wiele sie nauczylem i wciaz chce sie od niej uczyc. Pamietasz, jak mowilem o niedokonczonych historiach? Chcialbym byc przy tobie az do momentu, kiedy staniemy przed domem, w ktorym mieszka Ester. W ten sposob przezylbym do konca ten okres w twoim - i moim - zyciu. Gdy dotrzemy przed jej dom, zostawie was samych. Nie wiedzialem, co powiedziec. Postanowilem zmienic temat i zapytalem, kim sa jego przyjaciele. -Ludzie, ktorzy boja sie, ze skoncza tak jak twoje pokolenie. Marzyliscie o tym, zeby zmienic swiat, ale ulegliscie prozie zycia. Udajemy, ze jestesmy silni, poniewaz jestesmy slabi. Jest nas jeszcze niewielu, bardzo niewielu, ale mam nadzieje, ze to sie wkrotce zmieni. Nie mozna sie caly czas oszukiwac. No to jak bedzie z moja prosba? -Michail, dobrze wiesz, ze naprawde probuje jakos uwolnic sie od mojej historii osobistej. Jeszcze niedawno myslalem, ze duzo wygodniej bedzie mi podrozowac z toba. Znasz kraj, zwyczaje i czulbym sie bezpiecznie. Ale teraz wydaje mi sie, ze powinienem sam zwinac nic Ariadny i wydostac sie z labiryntu, do ktorego sie wpakowalem. Moje zycie sie zmienilo, wydaje mi sie, ze odmlodnialem o dziesiec, dwadziescia lat - a to wystarczy, zeby wyruszyc na poszukiwanie przygod. -Kiedy sie wybierasz? -Jak tylko dostane wize. Za dwa, trzy dni. -Niech Pani ma cie w swojej opiece. Glos mi mowi, ze to dobry moment. Gdybys zmienil zdanie, daj mi znac. Ostroznie ominalem ludzi, ktorzy spali pokotem na podlodze, i wyszedlem na dwor. W drodze do domu myslalem o tym, ze zycie jest o wiele weselsze, niz sadza ludzie w moim wieku. Zawsze mozna stac sie znowu mlodym i szalonym. Bylem tak skoncentrowany na chwili obecnej, ze zdziwilo mnie, iz mijani przechodnie nie odsuwaja sie, zebym mogl przejsc, i nie spuszczaja oczu ze strachu. Nikt nie zwracal na mnie uwagi i podobalo mi sie to. Miasto bylo znow jak za czasow Henryka V, kiedy potepiony za zdrade wiary protestanckiej i slub z katoliczka krol powiedzial: "Paryz wart jest mszy". Byl wart o wiele wiecej. Szedlem przez to piekne miasto i wspominalem masakry religijne, krwawe rzezie krolow, cierpiacych malarzy, pijanych pisarzy, filozofow-samobojcow, wojownikow, ktorzy wyruszali na podboj swiata, zdrajcow, ktorzy jednym gestem obalali dynastie, zapomniane kiedys historie, ktore teraz powracaja i sa opowiadane od nowa. Po raz pierwszy od dawna wrocilem do domu i nie wlaczylem od razu komputera, zeby sprawdzic, czy ktos do mnie napisal, czy nie ma jakiejs wiadomosci, na ktora trzeba pilnie odpowiedziec. Wszystko moglo poczekac. Nie wszedlem tez do sypialni, zeby sprawdzic, czy Marie spi, bo wiedzialem, ze tylko udaje. Nie wlaczylem telewizora, zeby zobaczyc wieczorne wiadomosci, bo od dziecka slysze wciaz te same informacje: jeden kraj zagraza drugiemu, ktos komus zarzuca nieuczciwosc, sytuacja gospodarcza sie pogarsza, wybuchla wielka afera. Izrael i Palestyna od piecdziesieciu lat nie moga dojsc do porozumienia, ktos podlozyl kolejna bombe, trzesienie ziemi pozbawilo tysiace ludzi dachu nad glowa. Przypomnialo mi sie, ze tego ranka z braku zamachow terrorystycznych wielkie stacje telewizyjne pokazywaly jako wiadomosc dnia bunt na Haiti. Co mnie obchodzilo Haiti? Czy to zmienialo cos w moim zyciu, w zyciu mojej zony albo "plemienia" Michaila? Czy wplywalo na ceny chleba w Paryzu? Jak moglem poswiecic piec minut mojego cennego zycia na sluchanie o prezydencie i rebeliantach, ogladajac wciaz te same demonstracje uliczne powtarzane w kolko? A wszystko podane tak, jakby bylo to wielkie wydarzenie w dziejach ludzkosci! Bunt na Haiti! I ja w to uwierzylem, i ogladalem do samego konca. Rzeczywiscie, glupcy powinni byc regularnie badani. Dzieki takim jak ja zbiorowa glupota kwitnie. Otworzylem okno, wpuszczajac do pokoju nocny chlod. Rozebralem sie i stanalem w oknie, nie myslac o niczym. Czulem tylko, jak moje stopy dotykaja podlogi, moje oczy wpatruja sie w wieze Eiffla, a moje uszy slysza szczekanie psow, wycie klaksonow i niezrozumialy gwar rozmow. Nie bylem soba, nie bylem nikim - i to bylo cudowne. -Jestes dzis jakas dziwna. -Dlaczego dziwna? -Wydajesz sie smutna. -Wcale nie jestem smutna. Wszystko w porzadku. -Widzisz? W twoim glosie brzmi falsz. Jestes smutna z mojego powodu, ale boisz sie cokolwiek powiedziec. -Dlaczego mialabym byc smutna? -Bo wczoraj wrocilem pozno i na dodatek pijany. Nawet nie zapytalas, gdzie bylem. -Nie obchodzi mnie to. -Jak to cie nie obchodzi? Przeciez mowilem, ze wychodze z Michailem. -I nie spotkales sie z nim? -Spotkalem. -No to o co mam pytac? -Czy nie sadzisz, ze kiedy twoj ukochany wraca pozno, powinnas przynajmniej sprobowac dowiedziec sie, co sie stalo? -A co sie stalo? -Nic. Z grupa jego przyjaciol wloczylem sie po miescie. -Aha. -Uwierzylas w to? -Dlaczego mialabym nie wierzyc? -Wydaje mi sie, ze juz mnie nie kochasz. Nie jestes zazdrosna. Jestes obojetna. Czy to normalne, ze wracam nad ranem? -Przeciez jestes wolnym czlowiekiem. -Oczywiscie. -No wiec to chyba normalne, ze wracasz nad ranem. Co w tym dziwnego? Gdybym byla twoja matka, martwilabym sie, ale jestes dorosly, prawda? Czemu mezczyzni oczekuja od kobiet, by traktowaly ich jak dzieci. -Nie mowie o tym. Mowie o zazdrosci. -Bylbys zadowolony, gdybym zrobila ci przy sniadaniu scene? -Lepiej nie, sasiedzi uslysza. -Nie dbam o sasiadow. Nie robie ci scen, bo nie mam na to najmniejszej ochoty. To nie bylo latwe, ale w koncu pogodzilam sie z tym, co powiedziales mi w Zagrzebiu i probuje przyzwyczaic sie do tej mysli. Jednak gdyby to mialo cie uszczesliwic, moge udawac, ze jestem zazdrosna, wsciekla albo oszalala z bolu. -Jestes dzis naprawde dziwna. Zaczynam myslec, ze nic juz dla ciebie nie znacze. -A ja zaczynam myslec o dziennikarzu, ktory czeka na ciebie w salonie i pewnie wszystko slyszy. Ach prawda! Dziennikarz. Musze wlaczyc automat. Wiem dokladnie, jakie pytania mi zada. Wiem, jak sie zacznie ten wywiad ("Porozmawiajmy o panskiej nowej ksiazce. Jakie jest jej glowne przeslanie?"). Wiem, jaka bedzie moja odpowiedz ("Gdybym mial jakies przeslanie, napisalbym jedno, dwa zdania, a nie cala ksiazke"). Wiem, ze zapyta, co mysle o prasie, ktora zazwyczaj bardzo niepochlebnie odnosi sie do mojej tworczosci. Wiem, ze na koniec zada mi pytanie: "Czy pisze pan juz nowa ksiazke? Jakie sa panskie najblizsze plany?". Ja zas odpowiem: "To tajemnica". Wywiad zaczyna sie tak, jak przewidywalem: -Porozmawiajmy o panskiej nowej ksiazce. Jakie jest jej glowne przeslanie? -Gdybym mial jakies przeslanie, to napisalbym po prostu jedno, dwa zdania. -A dlaczego pan pisze? -Odkrylem, ze to najlepszy sposob, zeby dzielic sie z innymi tym, co mnie porusza. To zdanie takze zostalo wypowiedziane automatycznie. Zatrzymuje jednak maszynke i poprawiam sie: -Nie, te historie mozna opowiedziec inaczej. -Jak to mozna opowiedziec inaczej ? Czy to znaczy, ze nie jest pan zadowolony z Czasu rozdzierania, czasu zszywania? -Jestem bardzo zadowolony z ksiazki, ale nie jestem zadowolony z odpowiedzi, ktorej udzielilem panu przed chwila. Dlaczego pisze? Prawdziwa odpowiedz brzmi: pisze, poniewaz chce byc kochany. Dziennikarz patrzy na mnie podejrzliwie. Skad nagle tak osobiste wyznania? -Pisze, poniewaz kiedy bylem nastolatkiem, gralem w pilke jak noga, nie mialem samochodu, pieniedzy ani muskulow. Mowienie o tym kosztowalo mnie wiele wysilku. Rozmowa z Marie przypomniala mi przeszlosc, ktora stracila juz sens. Trzeba bylo opowiedziec kolejna czesc mojej prawdziwej historii osobistej i wreszcie sie od niej uwolnic. Ciagnalem dalej: -Nie nosilem tez modnych ciuchow. A glownie to interesowalo dziewczyny z klasy, wiec nie zwracaly na mnie uwagi. Wieczorami, zamiast umawiac sie na randki, jak moi kumple, siedzialem w domu, wymyslajac sobie swiat, w ktorym moglbym byc szczesliwy. Cale moje towarzystwo to byli pisarze i ich ksiazki. Pewnego dnia napisalem wiersz dla dziewczyny, ktora mieszkala na mojej ulicy. Kolega mi go podkradl, a potem odczytal przed cala klasa. Wszyscy ryczeli ze smiechu, ze jestem zakochany. Ale dziewczyna, ktorej zadedykowalem wiersz, sie nie smiala. Nazajutrz, kiedy poszlismy z klasa do teatru, poprosila, zebym usiadl obok niej. Wyszlismy stamtad, trzymajac sie za rece. I ja, brzydki, slaby, niemodnie ubrany, szedlem z najpiekniejsza dziewczyna z klasy. Wzialem gleboki oddech. Poczulem sie tak, jakbym wrocil do tamtego dnia, kiedy jej reka dotknela mojej i zmienila cale moje zycie. -A to wszystko za sprawa jednego wiersza - ciagnalem. - Dzieki niemu zrozumialem wazna rzecz, ze piszac, ukazujac moj niewidzialny swiat, moge rywalizowac na rownych prawach z widzialnym swiatem moich rowiesnikow: ich sila fizyczna, modnymi ciuchami, samochodami i wynikami w sporcie. Dziennikarz byl troche zaskoczony, ja jeszcze bardziej. Opanowal zmieszanie i pytal dalej: -Jak pan sadzi, dlaczego krytyka jest tak nieprzychylna wobec pana? Automat w tym momencie odpowiedzialby: "Wystarczy przeczytac biografie ktoregokolwiek z klasykow literatury - nie chce sie z nimi bron Boze porownywac - by odkryc, ze krytycy zawsze byli wobec nich bezlitosni. Powod jest prosty. Krytycy sa wyjatkowo niekonsekwentni. Kiedy mowia o polityce, sa demokratami, ale kiedy przychodzi im mowic o kulturze, zmieniaja sie w faszystow. Uwazaja, ze ludzie umieja wybierac politykow do wladz, lecz nie potrafia samodzielnie wybrac filmow, plyt i ksiazek". -Czy slyszal pan o prawie z Jante? - spytalem. I hop! Znowu udalo mi sie wylaczyc automat, choc wiedzialem, ze dziennikarz raczej nie zamiesci mojej odpowiedzi. -Nie, nigdy nie slyszalem. -Istnialo pewnie od zarania dziejow, a zostalo opublikowane dopiero w 1933 roku przez pewnego dunskiego pisarza. W malym miasteczku Jante jego wladcy spisali dziesiec przykazan dla tamtejszej ludnosci. Wiem, ze obowiazuja one nie tylko w Jante, ale w kazdym zakatku swiata. Gdybym mial strescic ten tekst krotko, powiedzialbym tak: "Badz przecietny i anonimowy, a nigdy nie bedziesz mial w zyciu problemow. Lecz gdybys probowal sie wychylic...". -Chcialbym poznac te przykazania z Jante - przerywa mi dziennikarz szczerze zaciekawiony. -Nie mam ich tutaj, ale moge panu dac streszczenie tego tekstu. Podszedlem do komputera i wydrukowalem: Jestes nikim, nie smiej myslec, ze wiesz wiecej niz my. Nic nie znaczysz, nie udaje ci sie nic dobrze zrobic, twoja praca niczemu nie sluzy, nie sprzeciwiaj sie nam, a bedziesz mogl zyc szczesliwie. Zawsze powaznie traktuj to, co mowimy, i nigdy nie wysmiewaj naszych opinii. Dziennikarz zlozyl kartke i wsadzil ja do kieszeni. -Ma pan racje. Jesli jestes nikim, a twoja praca nie ma zadnego oddzwieku, zaslugujesz na pochwaly. Jesli jednak wybiles sie ponad przecietnosc, odniosles sukces, to wystepujesz przeciwko prawu i nalezy ci sie kara. Jakie szczescie, ze sam do tego doszedl. -Tak mysla nie tylko krytycy - dodalem. - Tak zachowuje sie wiekszosc ludzi. Po poludniu zadzwonilem na komorke Michaila. -Jedzmy razem. Nie byl zaskoczony. Podziekowal tylko i zapytal, dlaczego zmienilem zdanie. -Przez ostatnie dwa lata moje zycie krecilo sie wokol Zahira. Odkad cie poznalem, wszedlem na zapomniana droge, jakby opuszczony szlak kolejowy, ktory zarosl trawa. Nie dotarlem jeszcze do stacji docelowej, wiec nie moge przerwac w pol drogi. Zapytal, czy dostalem wize. Wyjasnilem mu, ze zatroszczyl sie o to Bank Przyslug. Przyjaciel z Rosji zadzwonil do swojej ukochanej, szefowej sieci telewizyjnej w Kazachstanie. Ona zadzwonila do ambasadora w Paryzu i tego samego dnia po poludniu czekala juz na mnie wiza. -Kiedy wyjezdzamy? -Jutro. Potrzebne mi tylko twoje prawdziwe dane, zeby kupic bilety - biuro podrozy czeka na drugiej linii. -Zanim sie rozlaczysz, chcialbym ci cos powiedziec. Podoba mi sie metafora o rozstawie szyn i opuszczonej linii kolejowej. Ale nie sadze, zebys zabieral mnie z tego powodu. Sadze, ze wyjasnia to tekst, ktory kiedys napisales. Znam go na pamiec, bo twoja zona czesto ten fragment cytowala. Jest o wiele bardziej romantyczny niz twoj Bank Przyslug: Wojownik swiatla nigdy nie zapomina, co to wdziecznosc. Anioly dopomogly mu podczas bitwy, sily niebianskie ustawily kazda rzecz na odpowiednim miejscu i sprawily, ze wojownik mogl dac z siebie wszystko. Dlatego, kiedy zachodzi slonce, kleka i dziekuje Opiekunczemu Plaszczowi, ktory go otula. Jego towarzysze mowia: "Alez on ma szczescie!". Lecz on wie, ze szczesciem jest umiec patrzec wokol siebie i widziec, gdzie sa przyjaciele, bo w ich slowach mozna uslyszec wiadomosc od aniolow. -Nie zawsze pamietam, co sam napisalem, ale dziekuje. Do jutra. Musze teraz zalatwic wszystko z biurem podrozy. Czekam dwadziescia minut, zeby ktos w radio-taxi raczyl podniesc sluchawke. W koncu opryskliwa telefonistka kaze mi czekac jeszcze pol godziny. Marie wydaje sie wesola w swojej zmyslowej i wytwornej czarnej sukni. Przypomina mi sie mezczyzna, ktory w restauracji ormianskiej opowiadal, jak podniecala go mysl, ze inni pozadaja jego zony. Jestem przekonany, ze na dzisiejszy bankiet wszystkie kobiety ubiora sie tak, by ich biust znalazl sie w centrum uwagi. A ich mezowie i narzeczeni, widzac, ze inni patrza na nie z pozadaniem, pomysla sobie: "Tak, podziwiajcie sobie z daleka. Ona jest moja. Jestem najlepszy i mam to cos, o czym wy mozecie jedynie pomarzyc". Nie ide tam robic interesow ani podpisywac umow. Nie bede udzielal wywiadow, po prostu wezme udzial w uroczystym przyjeciu i splace dlug zaciagniety w Banku Przyslug. Zjem kolacje, siedzac obok jakiegos nudziarza, ktory na pewno zapyta, skad czerpie inspiracje do moich ksiazek. Naprzeciwko bedzie pewnie sterczal jakis ponetny biust, zapewne zony jednego z moich znajomych i caly czas bede musial uwazac, zeby moj wzrok nie spoczal na nim ani na chwile. Bo jesli choc przez ulamek sekundy popatrze w tamta strone, ona na pewno opowie pozniej mezowi, ze probowalem ja uwiesc. Czekajac na taksowke, ukladam w glowie liste tematow, ktore moga sie pojawic: a) O wygladzie: "Jaka piekna torebka!", "W tej sukience jest ci naprawde cudownie!", "Swietnie pani dzis wyglada!". A kiedy wracaja do domu, mowia, ze wszyscy byli zle ubrani i wygladali na ciezko chorych. b) O podrozach: "Musicie koniecznie poznac Arube, jest naprawde fantastyczna", "Nie ma nic cudowniejszego na swiecie niz szklaneczka martini na plazy w Cancun noca". Tak naprawde wcale dobrze sie nie bawili, przez kilka dni mieli po prostu zludzenie wolnosci. Musialo sie im podobac, bo wydali mnostwo pieniedzy. c) Jeszcze o podrozach, tym razem do miejsc, ktore mozna krytykowac: "Bylem w Rio, nie masz pojecia, jakie to niebezpieczne miasto", "Bieda na ulicach Kalkuty naprawde robi wrazenie". W glebi ducha chodzi im o to, zeby gdzies daleko poczuc swoja wyzszosc, bo w ich byle jakim swiecie, do ktorego wroca, przynajmniej nie ma nedzy ani przemocy. d) O modnych terapiach: "Sok z kielkow pszenicy w tydzien poprawia wyglad wlosow", "Dwa dni spedzilem w spa w Biarritz, tamtejsza woda otwiera pory i eliminuje toksyny z organizmu". Za tydzien okaze sie, ze sok z kielkow pszenicy nie ma zadnych cudownych wlasciwosci, a kazda ciepla woda otwiera pory i eliminuje toksyny. e) Inne tematy: "Od dluzszego czasu nie widzialem juz Iksa, co on teraz porabia?", "Podobno Ygrek musiala sprzedac mieszkanie, bo ma klopoty finansowe". Mozna tez obmawiac tych, ktorzy nie zostali zaproszeni na przyjecie, byle tylko na koniec zrobic niewinna, wspolczujaca minke i powiedziec, ze to mimo wszystko wyjatkowa osoba. f) Drobne zale osobiste dla urozmaicenia konwersacji: "Marze, zeby w moim zyciu cos sie zmienilo", "Martwie sie o moje dzieci. To, czego sluchaja, w niczym nie przypomina muzyki, a to, co czytaja, na pewno nie jest literatura piekna". Czekaja, az ktos powie: "U mnie jest dokladnie tak samo". Czuja sie wtedy mniej samotni i opuszczaja przyjecie pokrzepieni na duchu. g) Na przyjeciach dla intelektualistow, a takie wlasnie zapowiada sie dzisiaj, rozmawia sie o wojnie na Bliskim Wschodzie, o problemach islamu, o ostatnim wernisazu, o modnym filozofie, o powiesci science fiction, ktorej nikt nie zna, o muzyce, ktora nie jest juz taka jak dawniej. Wyglosimy madre opinie, calkowicie sprzeczne z tym, co naprawde myslimy. Wiele nas kosztuje chodzenie na wystawy, czytanie beznadziejnych ksiazek, ogladanie nudnych filmow tylko po to, zeby miec o czym rozmawiac na takich wlasnie przyjeciach. Podjezdza taksowka. W drodze mowie Marie, ze nie cierpie bankietow. Odpowiada, ze w koncu i tak dobrze sie tam bawie - co zreszta jest prawda. Wchodzimy do jednej z najbardziej eleganckich restauracji w miescie i kierujemy sie do sali, gdzie odbywa sie final konkursu literackiego, w ktorym bylem jurorem. Wszyscy stoja z kieliszkiem szampana, rozmawiaja, niektorzy pozdrawiaja mnie, inni tylko patrza w moim kierunku i mowia cos miedzy soba. Organizator konkursu wita mnie i przedstawia nieznosnie irytujacym zdaniem: "Tego pana nie musze nikomu przedstawiac". Niektorzy usmiechaja sie, bo rzeczywiscie mnie rozpoznaja, inni sie tylko usmiechaja, nie majac pojecia, kim jestem, ale na wszelki wypadek udaja, ze wiedza - przyznanie sie do niewiedzy oznaczaloby, ze wypadli z kursu, przestali w tym eleganckim swiecie istniec. Przypominam sobie "plemie", ktore poznalem wczorajszej nocy, i dodaje: glupcow trzeba zaladowac na statek i wywiezc na srodek oceanu. Na tym statku codziennie odbywalyby sie uroczyste bankiety, na ktorych przedstawiano by ich sobie nawzajem w nieskonczonosc, dopoki by nie zapamietali, kto jest kim. W myslach ukladam katalog osob, ktore bywaja na takich bankietach. Dziesiec procent stanowia Czlonkowie, ludzie, ktorzy maja wladze decyzyjna i sa tu z powodu Banku Przyslug. Rozgladaja sie, szacuja, kto moglyby sie im przydac w interesach, patrza, skad sciagnac naleznosci, gdzie zainwestowac. W mig potrafia ocenic, czy oplacalo im sie przyjsc, czy nie, jako pierwsi wychodza, nigdy nie traca czasu. Dwa procent to Talenty, ci maja przed soba naprawde obiecujaca przyszlosc. Udalo im sie zdobyc juz pare szczytow, dowiedzieli sie o istnieniu Banku Przyslug i sa jego potencjalnymi klientami. Moga wyswiadczyc wazna przysluge, ale na razie nie rozdaja jeszcze kart. Sa mili dla wszystkich, bo nigdy nie wiedza dokladnie, z kim maja do czynienia. Sa o wiele bardziej otwarci niz Czlonkowie, bo kazdy trop moze ich gdzies zaprowadzic. Trzy procent nazwalem Tupamaru, w holdzie dawnym partyzantom urugwajskim. Udalo im sie przeniknac do tego srodowiska i probuja za wszelka cene nawiazac jakies kontakty. Miotaja sie wiec, nie wiedza, czy powinni zostac tutaj, czy raczej przeniesc sie na inne przyjecie, ktore odbywa sie w tym samym czasie. Sa niespokojni, chca jak najszybciej udowodnic, ze maja talent. Ale przyszli bez zaproszenia, nie zdobyli zadnego szczytu i gdy tylko sie to wyda, nikt juz nawet nie spojrzy w ich strone. Pozostale osiemdziesiat piec procent to Tace - ochrzcilem ich tak, bo podobnie jak nie ma przyjecia bez tego sprzetu, tak nie ma imprezy bez nich. Tace nie kojarza wprawdzie, o co tu chodzi, ale wiedza, ze trzeba tu byc. Znalezli sie na liscie gosci, bo organizatorzy dobrze wiedza, ze im na przyjeciu wiecej ludzi, tym wieczor bardziej udany. Taca jest zazwyczaj kims eks-waznym: eks-bankierem, eks-dyrektorem, eks-mezem slawnej kobiety, eks-zona jakiegos mezczyzny, ktory dzisiaj jest u wladzy. Sa ksiazetami z krajow, gdzie nie ma juz monarchii, markizami, ktorzy zyja z wynajmu swoich palacow. Chodza z przyjecia na przyjecie, z jednej kolacji na druga - zastanawiam sie, czy ich od tego nie mdli. Marie powiedziala kiedys, ze istnieja pracoholicy i imprezoholicy. Jedni i drudzy sa nieszczesliwi, bo wiedza, ze cos traca, ale nie potrafia skonczyc z nalogiem. Rozmawiam z organizatorem festiwalu kina i literatury, gdy podchodzi do mnie jakas mloda, ladna blondynka i mowi, ze bardzo jej sie podobal Czas rozdzierania, czas zszywania. Dodaje, ze pochodzi z jednego z krajow nadbaltyckich i pracuje w branzy filmowej. Od razu zakwalifikowalem ja do Tupamaru, zagaduje bowiem do mnie, a celuje tak naprawde w organizatorow festiwalu. Choc popelnila ten prawie niewybaczalny blad, jest jeszcze nadzieja, ze to niedoswiadczony Talent. Organizator pyta, co to znaczy "w branzy filmowej". Dziewczyna wyjasnia, ze pisze recenzje dla jakiejs gazety i opublikowala wlasnie ksiazke (O kinie? Nie, o swoim zyciu. Pewnie krotkim i nieciekawym). No i grzech glowny. Zbyt szybko chce sie wprosic na tegoroczny festiwal. Organizator odpowiada, ze z jej kraju zostala juz zaproszona moja wydawczyni, kobieta wplywowa i przedsiebiorcza (na dodatek bardzo piekna, mysle po cichu), po czym wraca do rozmowy ze mna. Tupamaru stoi przez chwile, przestepujac z nogi na noge, nie wiedzac, co powiedziec, a potem sie oddala. Wiekszosc dzisiejszych gosci - Tupamaru, Talenty i Tace - to srodowisko artystyczne, jako ze chodzi o konkurs literacki. Tylko Czlonkowie sa inni. To sponsorzy i osoby zwiazane z fundacjami wspomagajacymi obiecujacych artystow, muzea, festiwale muzyki klasycznej. Po kuluarowych dyskusjach o tym, kto najbardziej naciskal, zeby otrzymac dzisiejsza nagrode, jeden z organizatorow wchodzi na scene, prosi, zebysmy wszyscy usiedli na wyznaczonych miejscach przy stolach (wszyscy siadamy), opowiada kilka dowcipow (to nalezy do rytualu, wszyscy sie smiejemy) i mowi, ze nazwiska zwyciezcow poznamy miedzy przystawkami a zupa. Siadam przy honorowym stole, dzieki czemu jestem daleko od Tac, ale takze daleko od interesujacych i pelnych entuzjazmu Talentow. Siedze miedzy szefowa koncernu samochodowego, sponsorka dzisiejszego przyjecia, a spadkobierczynia wielkiej fortuny, ktora postanowila wspierac sztuke. Ku mojemu zaskoczeniu zadna z nich nie ma prowokujacego dekoltu. Przy stole siedzi jeszcze dyrektor firmy produkujacej perfumy, arabski ksiaze (ktory pewnie akurat zatrzymal sie w Paryzu i zostal zlowiony przez jedna ze sponsorek, zeby dodac splendoru dzisiejszej uroczystosci), bankier z Izraela kolekcjonujacy czternastowieczne rekopisy, organizator konkursu, konsul Francji w Monako i blondwlosa pieknosc - nie mam pojecia, co tutaj robi, ale wyglada mi na kochanke organizatora. Co chwila musze wkladac okulary i dyskretnie odczytywac imiona i nazwiska moich sasiadow (ja tez powinienem sie znalezc na statku glupcow i byc zapraszany na to samo przyjecie conajmniej dziesiec razy, dopoki nie wkuje na pamiec nazwisk gosci). Marie, jak kaze protokol, zostala posadzona przy innym stole. Ktos kiedys wymyslil, ze podczas formalnych bankietow pary powinny siedziec osobno. Tak wiec nigdy nie wiesz, czy osoba, obok ktorej siedzisz, jest wolna czy zamezna, a moze zamezna, ale otwarta na propozycje. Mozliwe, ze ten ktos wychodzil z zalozenia, iz posadzone obok siebie pary beda rozmawiac wylacznie ze soba. Ale gdyby tak bylo, po co wychodzic z domu, brac taksowke i jechac na bankiet? Jak przewidywalem, rozmowa zaczyna sie krecic wokol wydarzen kulturalnych - ach, co za cudowna wystawa, a czytal pan te blyskotliwa krytyke Iksa? Chcialbym sprobowac przystawek, podano wlasnie kawior z lososiem, ale co chwila ktos mnie pyta o sukces mojej nowej ksiazki, o to, skad czerpie inspiracje do pisania i czy pracuje juz nad nowa powiescia. Wszyscy pokazuja, jak bardzo sa obyci, cytuja - niby mimochodem, rzecz jasna - pewna slawna osobe, z ktora sa serdecznie zaprzyjaznieni. Wszyscy potrafia rozprawiac swobodnie o aktualnosciach politycznych czy o problemach, z jakimi boryka sie kultura. -A moze bysmy tak porozmawiali o czyms innym? To zdanie wyrywa mi sie nieoczekiwanie. Goscie przy stole milkna. W koncu przerywanie innym to oznaka bardzo zlego wychowania, a jeszcze gorsze jest zwracanie uwagi na siebie. Ale wyglada na to, ze wczorajsza wloczega po ulicach Paryza spowodowala we mnie nieodwracalne zmiany i nie trawie juz tego typu rozmow. -Mozemy porozmawiac o akomodatorze, takim momencie w naszym zyciu, w ktorym rezygnujemy z dalszej drogi i zadowalamy sie tym, co mamy. Nikt nie wykazuje najmniejszego zainteresowania. Postanawiam wiec zmienic temat. -Mozemy porozmawiac o tym, jak wazne jest zapomniec o historii, ktora nam wmowiono, i sprobowac zyc troche inaczej. Choc raz dziennie zrobic cos nieoczekiwanego - zagadac do nieznajomego w restauracji, odwiedzic kogos w szpitalu, wejsc do kaluzy, posluchac, co maja nam do powiedzenia nasi bliscy, pozwolic krazyc swobodnie energii milosci, zamiast zamykac ja w sloiku i chowac w kredensie. -Czy chodzi panu o zdrady malzenskie? - pyta szef koncernu prasowego. -Nie. Chodzi o to, by byc miloscia, a nie miec milosc. Wtedy mamy pewnosc, ze jestesmy z kims dlatego, ze tego chcemy, a nie dlatego, ze tego wymagaja konwenanse. Konsul francuski w Monako delikatnie, choc ze szczypta ironii wyjasnia mi, ze obecni przy tym stole z tego prawa i z takiej wolnosci korzystaja. Wszyscy przytakuja, choc nikt w to nie wierzy. -Porozmawiajmy o seksie! - krzyczy blondynka, ktora nie wiadomo co wlasciwie tu robi. - To o wiele ciekawsze i nie tak skomplikowane! Przynajmniej jej slowa sa szczere. Jedna z moich sasiadek wybucha ironicznym smiechem, ale ja przyklaskuje blondynce. -Seks jest rzeczywiscie o wiele ciekawszy, lecz sadze, ze to niewiele odbiega od tematu, nie uwaza pani? Poza tym seks nie jest juz zadnym tabu. -A co jest tabu panskim zdaniem? - organizator dzisiejszego wieczoru poczul sie nieswojo. -Na przyklad pieniadze. Wszyscy tutaj mamy lub przynajmniej udajemy, ze mamy pieniadze. Wierzymy, ze zostalismy tu zaproszeni, bo jestesmy bogaci, slawni i wplywowi. Ale czy kiedykolwiek skorzystalismy z takiego wieczoru jak ten, zeby sie dowiedziec, ile tak naprawde zarabia kazdy z nas? Skoro jestesmy tak pewni siebie, tacy wazni, dlaczego nie widziec swiata takiego, jaki jest, a nie jak nam sie wydaje, ze byc powinien? -Do czego pan zmierza? - pyta szefowa koncernu samochodowego. -To dluga historia. Moglbym zaczac od opowiesci o Hansie i Fritzu popijajacych piwo w pewnym barze w Tokio, potem przejsc do stepowego koczownika, ktory twierdzi, ze aby stac sie tym, kim jestesmy naprawde, trzeba zapomniec o naszych wyobrazeniach o sobie. -Nic z tego nie rozumiem. -Moze lepiej przejdzmy od razu do sedna. Chce wiedziec, ile zarabia kazdy z was. Innymi slowy, co to znaczy, zasiadac przy honorowym stole na tym przyjeciu. Zapada milczenie - moja gra chyba sie tutaj skonczy. Wszyscy patrza na mnie z obawa. Sytuacja finansowa to jeszcze wieksze tabu niz seks, zdrady, korupcja, parlamentarne intrygi. Ale arabski szejk, moze znudzony juz proznymi rozmowami na bankietach, moze przybity, bo lekarz oznajmil mu dzis, ze jest nieuleczalnie chory, a moze z zupelnie innego powodu postanawia wziac udzial w grze: -Zarabiam okolo dwudziestu tysiecy euro miesiecznie, za zgoda parlamentu mojego kraju. Nie odpowiada to jednak temu, co wydaje, poniewaz mam jeszcze do dyspozycji nieograniczona kwote tak zwanego funduszu reprezentacyjnego i samochod z szoferem z ambasady. Moje ubrania sa wlasnoscia panstwa. Jutro lece do innego europejskiego kraju prywatnym odrzutowcem. Pilot, paliwo i oplaty lotniskowe sa pokrywane z funduszu reprezentacyjnego. I konczy slowami: -Rzeczywistosc widzialna nie da sie scisle okreslic. Skoro ksiaze zdobyl sie na taka szczerosc, a jest on pod wzgledem hierarchii najwazniejsza osoba przy stole, reszta nie moze zostawic Jego Wysokosci w krepujacej sytuacji. Musi wziac udzial w grze. -Nie wiem, ile dokladnie zarabiam - mowi gospodarz wieczoru, klasyczny przedstawiciel Banku Przyslug, o takich jak on mowi sie lobbysta. - Okolo dziesieciu tysiecy euro miesiecznie, ale mam takze fundusz reprezentacyjny z organizacji, ktorym przewodnicze. Moge wliczac wszystko - sniadania, obiady, kolacje, hotele, przeloty, a nawet garnitury, choc prywatnego samolotu nie posiadam. Wino sie skonczylo, gospodarz daje znak i nasze kieliszki znowu sa pelne. Teraz kolej na szefowa koncernu samochodowego, ktorej z poczatku pomysl sie nie podobal, ale teraz zaczela sie dobrze bawic. -Mam pensje na podobnym poziomie i rowniez mam nieograniczony fundusz reprezentacyjny. Osoby przy moim stole mowia po kolei, ile zarabiaja. Najbogatszy okazal sie bankier z dochodem dziesieciu milionow euro rocznie i oprocz tego stale waloryzowanymi akcjami swojego banku. Dziewczyna o blond wlosach, ktora nie zostala przedstawiona, postanowila wycofac sie z zabawy. -To moja slodka tajemnica i nie powinna nikogo interesowac. -Oczywiscie, ze nie powinna, ale takie sa zasady tej gry - powiedzial organizator przyjecia. Dziewczyna nie chciala jednak wziac w niej udzialu. Odmawiajac, postawila sie ponad reszte - ona jedyna miala tajemnice. A poniewaz stanela ponad, grupa zaczela patrzec na nia z niechecia. Zeby uniknac ponizenia z powodu swojej zalosnej pensji, upokorzyla cala reszte, zaslaniajac sie tajemnica. Nie zdawala sobie sprawy, ze wiekszosc obecnych balansowala na skraju przepasci, trzymajac sie kurczowo funduszy reprezentacyjnych, ktorych mogli zostac pozbawieni z dnia na dzien. Jak mozna sie tego bylo spodziewac, pytanie wrocilo do mnie. -To zalezy. Jesli wydam nowa ksiazke, zarabiam okolo pieciu milionow dolarow rocznie. Jesli nic nie napisze nowego, to okolo dwoch milionow, z tytulu praw autorskich od juz wydanych ksiazek. -Zadales to pytanie, bo chciales sie pochwalic, jak duzo zarabiasz - powiedziala "tajemnicza" dziewczyna. Zrozumiala, ze popelnila przed chwila blad, i probowala teraz sie ratowac, przystepujac do ataku. Na nikim nie zrobilo to jednak wrazenia, - Przeciwnie - przerwal jej ksiaze. - Sadzilem, ze tak glosny autor zarabia o wiele wiecej. Punkt dla mnie. Blondynka juz nie otworzy ust do konca wieczoru. Rozmowa o pieniadzach przelamala cala serie tabu, bo tabu dotyczace zarobkow jest jednym z najwiekszych. Kelner zaczal pojawiac sie czesciej, oproznialismy kolejne butelki wina z zawrotna predkoscia. Organizator konkursu wszedl na scene bardzo wesoly, oglosil zwyciezce, dal mu nagrode i wrocil do dalszej rozmowy, ktora nie zostala przerwana ani na chwile, choc dobre wychowanie kaze milczec, kiedy ktos mowi. Rozmawialismy o tym, co robimy z naszymi pieniedzmi (glownie kupowalismy "wolny czas", podrozujac albo uprawiajac jakis snobistyczny sport). Zastanawialem sie przez chwile, czy nie zaproponowac rozmowy na temat pogrzebu, jaki chcieliby miec. Smierc jest jeszcze wiekszym tabu niz pieniadze. Nastroj byl jednak tak radosny, wszyscy tak sie rozgadali, ze dalem sobie spokoj. -Rozmawiacie o pieniadzach, ale tak naprawde nie macie pojecia, co to sa pieniadze - stwierdzil bankier. - Ludzie wierza, ze pokolorowany papierek, plastikowa karta albo moneta wyprodukowana z metalu piatej kategorii maja jakas wartosc. Gorzej, wasze pieniadze, wasze miliony dolarow to nic innego jak impulsy elektroniczne. Nie wiedzieliscie o tym? Oczywiscie, wszyscy wiedzieli. -Dawno temu bogactwem bylo to, co maja na sobie te damy - ciagnal bankier. - Ozdoby zrobione z niezwykle rzadkich mineralow, latwe w transporcie, dajace sie policzyc i podzielic. Bizuteria z perel, zlota, szlachetnych kamieni. Kazdy doslownie obnosil sie ze swoim bogactwem. Potem wymieniano je za bydlo lub zboze, a nikt nie chodzi po ulicach, ciagnac za soba krowy albo worki z ziarnem. Zabawne, ze wciaz zachowujemy sie jak prymitywne plemiona - dalej nosimy ozdoby, zeby pokazac nasze bogactwo, chociaz czesto mamy wiecej ozdob niz pieniedzy. -To kodeks plemienny - powiedzialem. - W czasach mojej mlodosci nosilismy dlugie wlosy, a dzisiaj mlodzi robia sobie piercing. W ten sposob rozpoznaja sie ludzie o podobnych pogladach, choc tymi kolczykami nie da sie za nic zaplacic. -Ale czy elektroniczne impulsy, ktore mamy na kontach w banku, moga nam zapewnic choc jedna dodatkowa godzine zycia? Nie. Czy moga przywrocic do zycia drogie nam istoty? Nie. Czy moga zapewnic nam milosc? -Milosc jak najbardziej - zazartowala szefowa koncernu samochodowego. W jej oczach czail sie jednak ogromny smutek. Przypomniala mi sie Ester i to, co powiedzialem dziennikarzowi dzisiaj rano. W glebi ducha wiedzielismy, ze wszystkie nasze ozdoby, karty kredytowe, nasze bogactwo, wladza i inteligencja sluzyc mialy tylko temu, by zdobyc milosc, czulosc i byc z kims, kto nas kocha. -Nie zawsze - odezwal sie dyrektor fabryki perfum, spogladajac na mnie. -Ma pan racje, nie zawsze. Zazwyczaj jednak moga. A poniewaz patrzy pan na mnie, rozumiem, co chce pan powiedziec: ze zona odeszla ode mnie, chociaz jestem bogaty. A przy okazji, czy ktos z was wie, ile samochodow i ile latarni jest na rewersie dziesieciodolarowki? Nikt nie wiedzial i nie mial ochoty sie dowiedziec. Watek milosny kompletnie zepsul wesola atmosfere i znowu zaczelismy rozmawiac o nagrodach literackich, o ekspozycjach muzealnych, filmie, ktory mial wlasnie premiere, spektaklu teatralnym, ktory odniosl nadspodziewany sukces. -Jak sie bawilas na bankiecie? -Normalnie. Tak jak zawsze. -A mnie udalo sie sprowokowac ciekawa rozmowe na temat pieniedzy. Ale skonczyla sie tragicznie. -O ktorej wylatujesz? -Wychodze z domu o siodmej rano. Ty tez lecisz do Berlina, mozemy zamowic jedna taksowke. -Dokad sie wybierasz? -Przeciez wiesz. Nie pytalas mnie o to, ale wiesz. -Tak, wiem. -Wiesz tez, ze wlasnie mowimy sobie "zegnaj". -Moglibysmy wrocic do momentu, w ktorym cie poznalam. Mezczyzna kompletnie rozbity po odejsciu zony i kobieta beznadziejnie zakochana w kims, kto mieszka obok. Moglabym znowu powtorzyc to, co powiedzialam ci kiedys: bede walczyc do konca. Walczylam i przegralam. Teraz chce wyleczyc rany i zaczac nowy rozdzial. -Ja takze walczylem i tez przegralem. Nie probuje zszywac tego, co sie rozdarlo. Chce po prostu doprowadzic te sprawe do konca. -Codziennie cierpie, cierpie od wielu dlugich miesiecy, probujac pokazac ci, ze bardzo cie kocham i ze wszystko jest bez znaczenia, kiedy nie ma cie przy mnie. Ale teraz, mimo ze wciaz cierpie, stwierdzilam "dosc". Koniec. Jestem wyczerpana. Tamtej nocy w Zagrzebiu zlozylam bron i powiedzialam sobie: jesli ma przyjsc nastepny cios, niech przychodzi. Niech mnie powali na ziemie, niech mnie znokautuje, ktoregos dnia sie pozbieram. -Na pewno kogos spotkasz. -Oczywiscie. Jestem mloda, ladna, inteligentna i czarujaca. Ale nie przezyje juz tego, co przezylam z toba. -Przezyjesz nowe wzruszenia. I chce, bys wiedziala, choc moze w to nie uwierzysz, ze kochalem cie, kiedy bylismy razem. -Wiem, ale to wcale nie zmniejsza mojego bolu. Pojedziemy jutro oddzielnymi taksowkami. Nie cierpie pozegnan, zwlaszcza na dworcach albo na lotniskach. Powrot do Itaki -Przespimy sie tutaj, a jutro ruszymy dalej konno. Moj samochod nie przejedzie przez stepowe wertepy.Zatrzymujemy sie przy jakims bunkrze, ktory przypomina ruiny z drugiej wojny swiatowej. Starszy pan z zona i wnuczka wita nas i prowadzi do skromnego, ale czystego pokoju. -I nie zapomnij wybrac sobie imienia - dodal Dos. -Nie sadze, zeby mialo to dla niego znaczenie - zaprotestowal Michail. -Oczywiscie, ze ma - nalegal Dos. - Widzialem sie ostatnio z jego zona. Wiem, co mysli, co odkryla i czego oczekuje. Dos byl uprzejmy i stanowczy zarazem. Dobrze, wybiore sobie imie, poslucham jego rad, sprobuje pozbyc sie mojej osobistej historii i wejsc w swoja legende - chocbym mial to zrobic tylko dla swietego spokoju. Bylem wyczerpany, poprzedniej nocy spalem raptem dwie godziny. Nie zdazylem sie jeszcze przyzwyczaic do ogromnej roznicy czasu. Przylecielismy do Alma Aty okolo jedenastej w nocy czasu lokalnego. We Francji byla szosta po poludniu. Michail zostawil mnie w hotelu. Zdrzemnalem sie troche, zbudzilem przed switem, popatrzylem na uspione miasto i pomyslalem, ze w Paryzu dopiero siadaja do kolacji. Bylem glodny, zapytalem obsluge hotelowa, czy moglbym dostac cos do jedzenia. -Oczywiscie, ale powinien pan postarac sie zasnac, inaczej panski organizm bedzie wciaz funkcjonowal wedlug czasu europejskiego. Najgorsza tortura, jaka znam, to zmuszac sie do snu. Zjadlem kanapke i postanowilem sie przejsc. Zadalem recepcjoniscie zwyczajowe pytanie: "Czy o tej porze jest tu niebezpiecznie?". Powiedzial, ze nie. Zaczalem wiec blakac sie po pustych uliczkach, waskich zaulkach, szerokich alejach. Miasto jak kazde inne - krzykliwe reklamy, od czasu do czasu przejezdza woz policyjny, tu zebrak, tam prostytutka. Musialem powtarzac sobie na glos, ze jestem w Kazachstanie, bo moglbym sie ludzic, ze kraze po jakiejs nieznanej dzielnicy Paryza. -Jestem w Kazachstanie! - powtarzalem wyludnionemu miastu, az ktos nagle odpowiedzial: -Pewnie, ze jestes w Kazachstanie. Podskoczylem. Niedaleko ode mnie na lawce siedzial jakis mezczyzna z plecakiem. Wstal, przedstawil sie jako Jan z Holandii i dodal: -Wiem, po co tu przyjechales. Przyjaciel Michaila? Ktos z tajnej policji depcze mi po pietach? -Po co? -Z tego samego powodu co ja. Zeby przejsc Jedwabnym Szlakiem. Ja ide z Turcji, ze Stambulu. Odetchnalem z ulga. -Na piechote? Przez cala Azje? -Potrzebowalem tego. Bylem niezadowolony ze swojego zycia. Mam pieniadze, kochajaca zone, dzieci. Jestem wlascicielem fabryki ponczoch w Rotterdamie. Z poczatku wiedzialem, o co walcze - o finansowa stabilizacje mojej rodziny. Teraz juz nie wiem. Wszystko, co wczesniej dawalo mi satysfakcje, teraz wywoluje nude i zniechecenie. Dla dobra mojego malzenstwa, milosci do dzieci, zapalu do pracy, postanowilem wziac sobie dwa miesiace wolnego i spojrzec na wlasne zycie z dystansu. I to zaczyna procentowac. -Zrobilem ostatnio cos bardzo podobnego. Czy duzo jest tu turystow? -Duzo. Bardzo duzo. Bywa tez niebezpiecznie ze wzgledu na skomplikowana sytuacje polityczna panstw azjatyckich. Poza tym nienawidza tu ludzi z Zachodu. Ale mozna sobie z tym poradzic. Zawsze szanowano tutaj wedrowcow, o ile nie byli szpiegami. Co robisz w Alma Acie? -To samo co ty. Przyjechalem zakonczyc tu pewien etap mojej drogi. Czy ty tez miales problem ze spaniem? -Wlasnie sie obudzilem. Im wczesniej stad wyrusze, tym wieksza szansa, ze przed wieczorem dotre do najblizszego miasta. Inaczej bede musial spedzic noc na stepie, co mi sie nie usmiecha, bo bywa tam potwornie zimno i bez przerwy hula wiatr. -A wiec szerokiej drogi. -Zostan jeszcze chwile. Mam ochote z kims pogadac, a nieczesto spotyka sie tu ludzi, ktorzy mowia po angielsku. I zaczal opowiadac mi swoje zycie. Ja zas goraczkowo probowalem sobie przypomniec, co wiem o Jedwabnym Szlaku, dawnym trakcie handlowym, ktory laczyl Europe z krajami Dalekiego Wschodu. Najbardziej znana droga rozpoczynala sie w Bejrucie i wiodla przez Antiochie az do brzegow Zoltej Rzeki w Chinach. W Azji Srodkowej jednak rozgaleziala sie w roznych kierunkach. Wzdluz szlaku powstawaly liczne osady handlowe, ktore z czasem zamienialy sie w miasta, niszczone w walkach miedzyplemiennych, odbudowywane z mozolem przez mieszkancow, znowu niszczone i znowu przywracane do zycia. Chociaz przewozono tamtedy praktycznie wszystko - zloto, egzotyczne zwierzeta, kosc sloniowa, nasiona roslin uprawnych, idee polityczne, chociaz przejezdzali tamtedy uchodzcy z wojen domowych, uzbrojeni zbojcy, prywatne wojska, ktore ochranialy karawany - to wlasnie jedwab byl najrzadszym i najbardziej pozadanym towarem. Jednym z odgalezien Jedwabnego Szlaku z Indii do Chin przeniknal buddyzm. -Wyjechalem z Antiochii ledwie z dwustoma dolarami przy duszy - powiedzial Jan. Opisywal mi gory, pejzaze, egzotyczne plemiona, ciagle kontrole policyjne we wszystkich mijanych krajach. - Pewnie trudno ci mnie zrozumiec, ale musialem sprawdzic, czy potrafie na powrot stac sie tym, kim jestem. -Rozumiem to lepiej, niz ci sie wydaje. -Musialem prosic o jedzenie, czasem zebrac, ale ku mojemu zdumieniu ludzie okazywali sie bardzo hojni i serdeczni. Zebrac? Spojrzalem podejrzliwie na jego ubranie i plecak, szukajac symbolu "plemienia", ale nic takiego nie dostrzeglem. -Czy byles kiedys w restauracji ormianskiej w Paryzu? -Bylem w wielu restauracjach ormianskich, ale nigdy w Paryzu. -A czy znasz kogos o imieniu Michail? -To bardzo popularne imie w tym regionie. Jesli nawet znalem, to niestety nie pamietam i nie moge ci pomoc. -Nie o to chodzi. Jestem po prostu zaskoczony pewnym zbiegiem okolicznosci. Wyglada na to, ze wiele osob w roznych, odleglych zakatkach swiata tak samo mysli i zachowuje sie bardzo podobnie. -Kiedy rozpoczynasz taka podroz, masz wrazenie, ze nigdy nie uda ci sie dotrzec do celu. Zaczynasz tracic wiare, czujesz sie opuszczony, dzien i noc myslisz tylko o tym, zeby zrezygnowac. Ale jesli uda ci sie wytrwac tydzien, dojdziesz do konca. -Ostatnio chodzilem wciaz po ulicach tego samego miasta i dopiero wczoraj dotarlem w zupelnie nowe miejsce. Czy moge cie poblogoslawic? Popatrzyl na mnie dziwnie. -Nie podrozuje z pobudek religijnych. Jestes ksiedzem? -Nie, nie jestem ksiedzem. Po prostu poczulem, ze powinienem cie poblogoslawic na droge. Jak sam wiesz, niektore rzeczy wymykaja sie zwyklej logice. Holender o imieniu Jan, ktorego nigdy juz pewnie nie spotkam, pochylil glowe i zamknal oczy. Polozylem dlonie na jego ramionach i w moim ojczystym jezyku, ktorego on na pewno nie rozumial, poprosilem, zeby bezpiecznie dotarl do celu, zeby zostawil na Jedwabnym Szlaku swoj smutek i poczucie bezsensu, zeby wrocil do rodziny z oczyszczona dusza i spojrzeniem pelnym blasku. Podziekowal mi, zalozyl plecak i ruszyl przed siebie w strone Chin. Wrocilem do hotelu uswiadamiajac sobie, ze nigdy w zyciu nikogo nie poblogoslawilem. Ale dzialalem pod wplywem impulsu, a impuls plynal prosto z serca, wiec moja modlitwa zostanie wysluchana. Nazajutrz Michail pojawil sie u mnie z przyjacielem, Dosem, ktory zamierzal jechac z nami. Dos mial samochod, znal moja zone, stepowe bezdroza i tez chcial byc blisko, kiedy dotre do wioski, gdzie zamieszkala Ester. Nie bardzo mi sie to usmiechalo. Najpierw Michail, teraz jego przyjaciel - za duzo tego dobrego. W koncu dotre na miejsce w otoczeniu tlumu ciekawskich, ktorzy beda mi bili brawo albo zaleja sie rzewnymi lzami, zaleznie od finalu. Ale bylem zbyt zmeczony, zeby sie sprzeciwiac. Jutro zazadam spelnienia obietnicy: nikt nie bedzie swiadkiem naszego spotkania. Wsiedlismy do samochodu i przez jakis czas jechalismy Jedwabnym Szlakiem. Zapytali mnie, czy o nim slyszalem. Kiedy opowiedzialem im o wedrowcu, ktorego spotkalem zeszlej nocy, odrzekli, ze coraz wiecej tu takich podroznikow i wkrotce Kazachstan rozkwitnie dzieki turystyce. Dwie godziny pozniej zjechalismy z glownej szosy i dotarlismy do bunkra, w ktorym siedzimy teraz, jemy rybe i sluchamy wiatru delikatnie gwizdzacego na stepie. -Ester byla dla mnie bardzo wazna - tlumaczy Dos, pokazujac mi zdjecie jednego ze swoich obrazow, na ktorym dostrzegam kawalek tkaniny poplamionej krwia. - Marzylem o tym, zeby stad wyjechac, jak Oleg... -Lepiej nazywaj mnie Michail, bo nasz gosc nie bedzie wiedzial, o kim mowisz. -Marzylem, zeby sie stad wyrwac, podobnie jak wielu moich rowiesnikow. Pewnego dnia zadzwonil do mnie Oleg, a raczej Michail. Ester, jego dobry duch, chciala spedzic jakis czas na stepie. Prosil, zebym jej pomogl. Zgodzilem sie bez wahania. Liczylem, ze Ester zalatwi mi to samo co Michailowi: wize, przelot i prace we Francji. Mialem zabrac ja do dalekiej wioski, ktora znala ze swojego poprzedniego pobytu. O nic nie pytalem. Po drodze postanowila odwiedzic jurte pewnego koczownika, ktorego poznala kilka lat temu. Jakiez bylo moje zdziwienie, kiedy okazalo sie, ze to moj dziadek! Przyjal ja serdecznie. Powiedzial, ze choc sama Ester sadzi, ze jest smutna, dusze ma juz wolna i radosna, a energia milosci znow zaczyna w niej krazyc i bedzie to mialo wplyw na caly swiat, nawet na jej meza. Przekazal jej wiele z tradycji ludow stepowych, a mnie kazal nauczyc ja reszty. W koncu zadecydowal, ze moze zachowac swoje imie, choc to wbrew tutejszej tradycji. Podczas gdy ona uczyla sie od mojego dziadka, ja uczylem sie od niej. Zrozumialem wtedy, ze wcale nie musze jechac daleko, tak jak Michail. Ze moja misja to zostac na tym pustkowiu, na stepie, zrozumiec jego barwy i przemieniac je na obrazy. -Dlaczego moja zona musiala sie tak wiele nauczyc, skoro twoj dziadek twierdzi, ze powinnismy o wszystkim zapomniec? -Jutro sam sie przekonasz - zakonczyl Dos. I nazajutrz ujrzalem bezkresny step, ktory wydawal sie pusty, ale jego skapa, niska roslinnosc tetnila ukrytym zyciem. Zobaczylem zupelnie plaski horyzont, gigantyczna pusta przestrzen, uslyszalem tetent konskich kopyt, spokojny wiatr i pustke, absolutna pustke dookola. Tak jakby swiat wybral to miejsce, zeby pokazac swoj bezmiar, prostote i zlozonosc. Jakby czlowiek mogl - nawet powinien - byc niczym step: pusty, nieskonczony, a zarazem pelen zycia. Spojrzalem na lazurowe niebo, zdjalem okulary sloneczne. Zalalo mnie swiatlo i poczucie, ze nie ma mnie nigdzie i zarazem jestem wszedzie. Jechalismy w milczeniu, zatrzymujac sie tylko po to, zeby napoic konie w strumyczkach, ktorych nigdy bym nie znalazl, gdybym podrozowal sam. Czasem gdzies w oddali, na tle stepu i nieba, widywalismy innych jezdzcow - pasterzy prowadzacych stada. Dokad zmierzam? Nie wiedzialem i nie mialo to znaczenia. Kobieta, ktorej szukalem, byla gdzies na tym pustkowiu. Moglem dotknac jej duszy i uslyszec melodie, ktora nucila, tkajac kilimy. Teraz rozumialem, dlaczego wybrala to miejsce. Nie bylo tu nic, absolutnie nic, co rozpraszaloby uwage, tylko pustka, ktorej tak szukala, i wiatr, ktory po trochu rozwiewal jej bol. Czy wyobrazala sobie, ze pewnego dnia przyjade konno az tutaj, zeby sie z nia spotkac? I naraz odnioslem wrazenie, jakbym znalazl sie w raju. Mam poczucie, ze to wyjatkowa chwila w moim zyciu, poczucie, ktore najczesciej dociera do nas dopiero po fakcie, kiedy magiczny moment juz minie. Jestem tutaj, bez przeszlosci, bez przyszlosci, w calkowitej harmonii z tym porankiem, z muzyka konskich kopyt, z lagodnym wiatrem, ktory owiewa moje cialo. Splywa na mnie niespodziewana laska zadumy nad niebem, ziemia i ludzmi. Wpadam w swoista adoracje, ekstaze, wielka wdziecznosc za to, ze zyje. Modle sie po cichu, sluchajac odglosow przyrody i z cala moca dociera do mnie, ze swiat niewidzialny zawsze objawia sie w swiecie widzialnym. Pytam niebo o to, o co pytalem matke, kiedy bylem maly: Dlaczego kochamy jednych, a nienawidzimy drugich? Dokad idziemy po smierci? Po co sie rodzimy, skoro i tak w koncu musimy umrzec? Kim jest Bog? Step odpowiada mi nieustajacym szumem wiatru. I to wystarcza: wiem, ze najwazniejsze w zyciu pytania pozostana na zawsze bez odpowiedzi, a mimo to moge isc dalej. Na horyzoncie wyrosly szczyty gor. Dos zarzadzil postoj nad strumieniem. -Tutaj spedzimy noc. Zdjelismy z koni juki i rozbilismy namiot. Michail zaczal kopac dol. -Tak jak robili koczownicy, rozpalimy ognisko w dole oblozonym kamieniami, zeby wiatr go nie zgasil. Na poludniu, na tle gor pojawil sie wielki tuman pylu. Po chwili galopujace konie. Pokazalem je Dosowi i Michailowi. Zerwali sie na rowne nogi, zaniepokojeni. Wymienili miedzy soba pare slow po rosyjsku i Dos spokojnie powrocil do rozbijania namiotu, a Michail rozpalil ogien. -Co sie dzieje? - spytalem. -Chociaz pozornie jestesmy na pustkowiu, zauwazyles pewnie, ze od czasu do czasu mijalismy pasterzy, jezdzcow, strumyki, zolwie, lisy. Wydaje ci sie, ze widzisz wszystko wokol, skad wiec wzieli sie ci ludzie? Gdzie maja domy? Gdzie stada? Ta pustka to tylko zludzenie. Wciaz obserwujemy i wciaz jestesmy obserwowani. Dla kogos z zewnatrz, kto nie potrafi odczytac sygnalow, step wydaje sie calkiem pusty. My, wychowani tutaj, potrafimy z daleka dostrzec jurty, okragle namioty, ktore zlewaja sie z krajobrazem. Umiemy odgadnac, co sie dzieje, widzac, dokad zmierzaja jezdzcy. Dawniej od tych wlasnie umiejetnosci zalezalo przetrwanie plemienia, bo na stepie roilo sie od wrogow, najezdzcow i przemytnikow. A teraz zla wiadomosc. Tutejsi mieszkancy odkryli, ze kierujemy sie w strone wioski polozonej u podnoza gor, i wyslali juz do nas swoich ludzi. Chca zabic szamana, ktory slyszy glos, oraz mezczyzne, ktory jedzie zaklocic spokoj cudzoziemki. Wybuchnal smiechem. -Zartowalem. Badz cierpliwy, wkrotce wszystko zrozumiesz. Jezdzcy byli coraz blizej. Po chwili juz widzialem ich wyraznie. -Dziwne. Jakis mezczyzna probuje dogonic kobiete na koniu. -Moze to i dziwne, ale tak tu sie zyje. Kobieta z dlugim batem w dloni przegalopowala obok nas. Krzyknela cos, usmiechnela sie do Dosa, jakby na powitanie, i zaczela zataczac luk wokol naszego obozowiska. Goniacy ja mezczyzna, zlany potem, ale usmiechniety od ucha do ucha, takze pozdrowil nas krotko i pognal jej sladem. -Nina powinna byc milsza - powiedzial Michail. - Nie musi tego robic. -Wlasnie dlatego, ze nie musi, nie jest mila - stwierdzil Dos. - Wystarczy, ze jest piekna i ma dobrego rumaka. -Ale ona zabawia sie tak ze wszystkimi. -Mnie udalo sie kiedys zrzucic ja z konia - pochwalil sie Dos. -Skoro mowicie juz po angielsku, to chyba chcecie, zebym cos zrozumial. Kobieta smiala sie, jechala coraz szybciej, a jej smiech napelnial step radoscia. -To po prostu rodzaj flirtu. Nazywa sie Kyz kuu, czyli "zrzucic dziewczyne z siodla". Mezczyzna, ktory ja gonil, byl coraz blizej, ale widzialem, ze jego kon juz slabnie. -Potem opowiem ci o tengri, kulturze stepu - ciagnal Dos. - Ale poki jeszcze przygladasz sie tej gonitwie, wytlumacze ci jedna wazna rzecz: tutaj, na tych ziemiach, kobieta rzadzi wszystkim. Ona ma we wszystkim pierwszenstwo. Rozwodka bierze polowe majatku, nawet jesli to ona odchodzi. Kiedy mezczyzna widzi kobiete w bialym turbanie, co oznacza, ze jest matka, musi polozyc reke na sercu i sklonic przed nia glowe na znak szacunku. -A co to ma wspolnego ze "zrzucaniem dziewczyny z siodla"? -W wiosce, ktora lezy u podnoza tych gor, grupa mezczyzn na koniach zebrala sie wokol Niny, ktora uchodzi za najatrakcyjniejsza dziewczyne w okolicy. Zaczeli sie bawic w ludowa zabawe Kyz kuu, ktora ma korzenie w prastarych czasach, kiedy kobiety ze stepu, zwane amazonkami, byly rowniez wojowniczkami. Dawno temu nikt nie prosil rodziny o pozwolenie na slub. Dziewczyna na wydaniu i pretendenci do jej reki zbierali sie w wyznaczonym miejscu, wszyscy konno. Ona kilka razy okrazala mezczyzn, smiejac sie, prowokujac ich i chloszczac batem. W koncu najdzielniejszy decydowal sie ja scigac. Jesli nie udalo mu sie zlapac dziewczyny, byl wystawiony na posmiewisko. Odtad ciagnela sie za nim opinia kiepskiego jezdzca, a to najwiekszy wstyd dla wojownika. Jesli udalo mu sie zblizyc do dziewczyny i mimo swistu bata sciagnac ja na ziemie, mogl ja pocalowac i pojac za zone. Oczywiscie zarowno wtedy, jak i teraz dziewczyny wiedzialy, od kogo uciekac, a komu pozwolic sie schwytac. Nina najwyrazniej chciala sie tylko zabawic. Znowu zaczela oddalac sie od chlopaka i zawrocila w kierunku, skad przyjechala. -To nie byla tylko zabawa. Teraz Nina wie, ze jestesmy blisko, i moze zaniesc do wioski nowine. -Mam dwa pytania. Pierwsze moze wam sie wydac glupie: czy wciaz tak wybieraja narzeczonych? Dos odrzekl, ze dzisiaj to tylko zabawa. Tak jak na Zachodzie mlodzi ludzie ubieraja sie w okreslony sposob i chodza do modnych klubow, na stepie flirtuje sie za pomoca Kyz kuu. Nina upokorzyla juz wielu chlopakow i pozwolila, zeby kilku sciagnelo ja z konia - kokietuje, podobnie jak dziewczyny we wszystkich dyskotekach swiata. -Drugie pytanie: Czy w tej wiosce u podnoza gor mieszka teraz moja zona? Dos potakujaco skinal glowa. -Skoro to tylko dwie godziny stad - mowilem dalej - jedzmy jak najpredzej, noc spedzimy juz tam. Do zmierzchu pozostalo jeszcze sporo czasu. -Tylko dwie godziny dziela nas od wioski, ale nie pojedziemy tam od razu z dwoch prostych powodow. Po pierwsze, nawet gdyby Nina sie tu nie zjawila, ktos na pewno juz nas widzial i poinformowal Ester, ze sie zblizamy. Bedzie mogla zadecydowac: czy chce sie z nami zobaczyc, czy woli schronic sie na kilka dni w sasiedniej wiosce - a wowczas my za nia nie pojedziemy. Scisnelo mi sie serce. -Po tym wszystkim, co zrobilem, zeby dotrzec az tutaj? -Przestan sie nad soba uzalac, bo to oznacza, ze nic nie rozumiesz. Dlaczego sadzisz, ze twoj wysilek powinien zostac nagrodzony ulegloscia, wdziecznoscia i uznaniem ze strony osoby, ktora kochasz? Przyjechales az tutaj, bo tedy wiodla twoja droga, a nie po to, zeby zasluzyc na milosc zony. Choc moglo sie to wydawac niesprawiedliwe, mial racje. Zapytalem, jaki jest drugi powod. -Nie wybrales sobie jeszcze imienia. -To niewazne - zachnal sie Michail. - On tego nie rozumie, nie nalezy do naszej kultury. -Dla mnie jest to wazne - powiedzial Dos. - Dziadek prosil, zebym dbal o cudzoziemke, tak samo jak ona dbala o mnie. Zawdzieczam Ester spokoj mojej duszy i chce, zeby jej dusza takze pozostawala w spokoju. On musi wybrac imie. Musi na zawsze wymazac z pamieci swoja historie bolu i cierpienia, i zaakceptowac to, ze jest teraz nowym czlowiekiem, ktory wlasnie sie odrodzil i odtad bedzie sie odradzal kazdego dnia. W przeciwnym razie, jesli znow wroca do siebie, bedzie chcial dostac zaplate za to, co kiedys przez nia wycierpial. -Wybralem imie juz wczoraj - powiedzialem. -Wyjawisz mi je o zachodzie slonca. Gdy slonce zblizalo sie do horyzontu, pojechalismy na prawdziwa pustynie. Wsrod gigantycznych gor piasku uslyszalem osobliwy dzwiek, jakies echo i intensywne wibracje. Michail powiedzial, ze to jedno z niewielu miejsc na swiecie, gdzie wydmy spiewaja. -Kiedy opowiadalem o tym w Paryzu, uwierzono mi tylko dlatego, ze pewien Amerykanin zarzekal sie, ze widzial cos podobnego na wlasne oczy w polnocnej Afryce. Na calym swiecie istnieje tylko trzydziesci takich miejsc. Dzisiaj nauka potrafi wyjasnic wszystko: ze wzgledu na wyjatkowe uksztaltowanie terenu wiatr wciska sie miedzy ziarenka piasku i w ten sposob powstaje ow dzwiek. Dla naszych przodkow bylo to miejsce magiczne. To wielki zaszczyt, ze Dos dal ci szanse tutaj wlasnie przyjac nowe imie. Zaczelismy wspinac sie na jedna z wydm, wiatr sie wzmagal i dzwiek przybieral na sile. Kiedy dotarlismy juz na szczyt, zobaczylismy wyrazniej lancuch gor na poludniu i gigantyczna rownine wokol nas. -Obroc sie w strone zachodzacego slonca i zdejmij ubranie - powiedzial Dos. Rozebralem sie, o nic nie pytajac. Bylo mi potwornie zimno, ale oni najwidoczniej sie nie troszczyli o moje samopoczucie. Michail ukleknal, jakby do modlitwy. Dos spojrzal w niebo, na ziemie, na mnie i polozyl mi dlonie na ramionach - tak samo jak ja nieswiadomie zrobilem, gdy blogoslawilem Jana, Holendra. -W imie Pani, blogoslawie cie. Poswiecam cie ziemi, ktora jest Pania. W imie konia, blogoslawie cie. Poswiecam cie swiatu i prosze, zeby pomogl ci isc twoja droga. W imie bezkresnego stepu, blogoslawie cie. Poswiecam cie nieskonczonej Madrosci i prosze, zeby twoj horyzont byl szerszy niz to, co widzisz. Wybrales sobie imie i teraz wymowisz je po raz pierwszy. -W imie bezkresnego stepu, wybieram imie. - Nie przejmowalem sie, czy dzialam zgodnie z rytualem. Czulem, ze prowadzi mnie piesn wiatru na wydmach. - Wiele wiekow temu pewien poeta opisal wedrowke Odyseusza, ktory wracal na Itake, gdzie oczekiwala go ukochana. Oparl sie sztormom, czekalo go wiele niebezpieczenstw i pokus. Raz chcial go pozrec jednooki potwor, Cyklop. Odyseusz wylupil mu jedyne oko. Bracia Cyklopa, slyszac krzyki, przybyli na pomoc. Z daleka pytali, kto go skrzywdzil. "Nikt!" - wrzasnal potwor, bo tak mu sie Odyseusz przedstawil. Bracia uznali, ze Cyklop oszalal i odeszli, a Odyseusz mogl poplynac dalej, do czekajacej na niego zony. -Nazywasz sie Odyseusz? -Nazywam sie Nikt. Trzese sie caly, jakby tysiace malutkich igiel wbijalo sie w moja skore. -Skoncentruj sie na tym zimnie - mowi Dos. - Pozwol, zeby zajelo caly twoj umysl, nie zostawiajac miejsca na nic innego, az stanie sie twoim towarzyszem, bliskim przyjacielem. Nie probuj nad nim panowac. Nie mysl o sloncu, bo bedzie jeszcze gorzej. Jesli bedziesz tesknil do ciepla, zimno poczuje sie niechciane i niekochane. Moje miesnie kurczyly sie i rozkurczaly, zeby produkowac energie, ktora utrzyma organizm przy zyciu. Ale zrobilem to, co kazal Dos, poniewaz mu ufalem. Zeby mi szczekaly, miesnie drzaly, a ja powtarzalem w myslach: "Nie walczcie, zimno jest naszym sprzymierzencem". Miesnie jednak nie usluchaly; przez kwadrans drzalem jak osika, poki nie oslably, przestaly mna wstrzasac i popadlem w stan odretwienia. Chcialem usiasc, ale Michail mnie przytrzymal. Stalem wiec i wydawalo sie, ze slowa Dosa dochodza z bardzo daleka, z miejsca, w ktorym step styka sie z niebem: -Witaj, wedrowcze przemierzajacy step. Witaj tu, gdzie mowi sie, ze niebo jest niebieskie, nawet gdy skryje sie za szarymi chmurami. Witaj w krainie tengri. Badz mym gosciem. Jestem tu, zeby oddac czesc twoim poszukiwaniom. Michail dal mi do wypicia cos, co natychmiast mnie rozgrzalo. Dos pomogl mi sie ubrac, zeszlismy z wydm, ktore rozmawialy ze soba, dosiedlismy koni i wrocilismy do obozu. Zanim jeszcze zabrali sie do gotowania, zapadlem w gleboki sen. -Co sie dzieje? Jeszcze noc? -Juz dawno nastal dzien. To tylko burza piaskowa. Wloz okulary sloneczne, trzeba chronic oczy. -Gdzie jest Dos? -Wrocil do Alma Aty. Poruszyla mnie wczorajsza ceremonia, choc prawde mowiac, nie musial jej odprawiac. Ty pewnie myslisz, ze byla to strata czasu, no i ze mogles sie nabawic zapalenia pluc. Zrozum, prosze, to byl jego sposob na pokazanie, jak serdecznie jestes tu witany. -Nie powinienem tyle spac. -Przed nami tylko dwie godziny jazdy. Dotrzemy na miejsce, nim slonce bedzie w zenicie. -Musze sie wykapac i zmienic ubranie. -To niemozliwe, jestesmy na stepie. Wlej troche oleju do garnka, ale najpierw ofiaruj go Pani. Po soli to tutaj najcenniejszy produkt. -Co to znaczy tengri? -"Kult nieba", rodzaj religii bez religii. Przeszli tedy buddysci, hinduisci, katolicy, muzulmanie, wyznawcy roznych sekt, wierzen, zabobonow. Koczownicy nawracali sie, by uniknac przesladowan, ale tak naprawde wciaz wierzyli tylko w jedno, ze Boskosc jest zawsze i wszedzie. Nie da sie wyjac jej z przyrody i zamknac w ksiegach czy w czterech scianach. Odkad znowu dotknalem stopami tej ziemi, czuje sie lepiej. Rzeczywiscie potrzebowalem posilic sie jej energia. Dziekuje, ze zabrales mnie ze soba. -A ja ci dziekuje, ze poznales mnie z Dosem. Wczoraj, kiedy mnie blogoslawil, poczulem, ze to wyjatkowy czlowiek. -Uczyl sie od swojego dziadka, on z kolei od swojego ojca, ktory rowniez uczyl sie od swojego ojca i tak od wielu pokolen. Sposob zycia nomadow i brak pisma do konca dziewietnastego wieku stworzyly tradycje akyna, osoby, ktora powinna pamietac historie i przekazywac ja nastepnym pokoleniom. Dos jest akynem. Mam jednak nadzieje, ze kiedy mowie "uczyc sie", nie rozumiesz tego jako "gromadzic wiedze". Stepowe opowiesci nie maja wiele wspolnego z datami, imionami czy faktami. To legendy o bohaterach i bohaterkach, zwierzetach i bitwach, o symbolach istoty czlowieka, a nie tylko o jego czynach. To nie opowiesci o zwyciezcach i zwyciezonych, ale o ludziach, ktorzy ida przez swiat, kontempluja step i poddaja sie energii milosci. Podgrzewaj olej troche wolniej, bo zacznie pryskac. -Poczulem sie wczoraj poblogoslawiony. -Chcialbym sie tak poczuc. Kiedy odwiedzilem matke w Alma Acie, zapytala, jak mi sie wiedzie, czy dobrze zarabiam. Sklamalem, powiedzialem, ze w Paryzu swietnie mi sie powodzi, ze gram w przedstawieniu teatralnym, ktore odnioslo wielki sukces. Wracam dzis w swoje rodzinne strony. Wydaje mi sie, jakbym wyjechal wczoraj i przez caly ten czas, kiedy bylem za granica, nie zrobilem nic waznego. Rozmawiam z kloszardami, wlocze sie z "plemieniem", organizuje spotkania w restauracji i po co? Po nic. Nie jestem taki jak Dos, nie uczyl mnie ojciec ani dziadek. Mam jedynie glos, ktory mnie prowadzi, a czasem wydaje mi sie, ze to tylko halucynacje. Moze mam po prostu ataki epilepsji, nic wiecej. -Przed chwila dziekowales mi za przyjazd tutaj. Teraz jednak odnosze wrazenie, ze ten powrot cie unieszczesliwil. Zdecyduj sie na cos. -Czuje i to, i to, jedno nie wyklucza drugiego, nie musze wybierac, umiem poruszac sie wsrod sprzecznosci. -Michail, chce ci cos wyznac. Mna takze, odkad cie poznalem, miotaly sprzeczne uczucia. Najpierw cie nienawidzilem, potem zaczalem tolerowac, a w miare jak lepiej cie poznawalem, ta tolerancja zamieniala sie w szacunek. Jestes jeszcze bardzo mlody, a to, co czujesz, jest zupelnie normalne. To bezsilnosc. Nie wiem, na ile osob wywarla wplyw twoja praca, ale jednego jestem pewien - zmieniles moje zycie. -Chciales po prostu odnalezc zone. -I wciaz chce. Ale dzieki temu musialem przejsc wiecej niz stepy Kazachstanu. Odbylem daleka podroz do mojej przeszlosci, odkrylem, gdzie popelnilem bledy, kiedy sie zatrzymalem, zobaczylem moment, w ktorym stracilem Ester - taki moment Indianie z Meksyku nazywaja akomodatorem. Przezylem rzeczy, ktorych w moim wieku nie spodziewalem sie juz doswiadczyc. A wszystko dzieki temu, ze byles moim przewodnikiem, nawet o tym nie wiedzac. I jeszcze jedno. Wierze, ze slyszysz glos. Wierze, ze miales wizje w dziecinstwie. Zawsze w to wierzylem, a teraz wierze jeszcze bardziej. -Nie jestes tym samym czlowiekiem, ktorego poznalem. -To prawda. Mam nadzieje, ze Ester bedzie zadowolona. -A czy ty jestes zadowolony? -Oczywiscie. -I to wystarczy. Zjedzmy cos teraz, przeczekamy burze piaskowa i ruszymy w dalsza droge. -Chce jechac zaraz, mimo burzy. -Zgoda. Burza nie jest znakiem, to po prostu skutek wyschniecia Morza Aralskiego. Gwaltowny wiatr uspokaja sie troche i konie jada szybciej. Wjezdzamy w doline, krajobraz zmienia sie calkowicie. Na plaskim dotad horyzoncie wyrosly wysokie nagie skaly. Patrze w prawo i widze krzak, a na nim pelno przywiazanych wstazek. -To tutaj! To tutaj widziales... -Nie. Moj krzak zostal sciety. -Wiec co to jest? -Miejsce, gdzie musialo sie zdarzyc cos waznego. Michail zsiada z konia, otwiera plecak, wyciaga noz, ucina kawalek rekawa swojej koszuli i przyczepia do galazki. Jego oczy sie zmieniaja. Moze obok niego jest ta dziewczynka? Nie chce jednak o nic pytac. Robie to samo. Prosze o ochrone, o pomoc, czuje jakas obecnosc przy sobie. Oto spelnia sie moje marzenie, dobiega konca dluga podroz powrotna do kobiety, ktora kocham. Wskakujemy na konie. On nie mowi mi, jakie mial zyczenie, ja takze milcze. Pare minut pozniej pojawiaja sie biale domki osady. Czeka na nas jakis mezczyzna. Podchodzi do Michaila, przez chwile rozmawiaja po rosyjsku i mezczyzna odchodzi. -Czego chcial? -Prosil, zebym przyszedl wyleczyc mu corke. Pewnie Nina powiedziala, ze dzisiaj przyjezdzam, a starsi ludzie pamietaja jeszcze moje wizje. Waha sie. Nikogo wiecej nie widac, to pewnie pora pracy albo posilku. Jedziemy glowna ulica, ktora prowadzi do bialego domku otoczonego ogrodem. -Michail, pamietaj o tym, co ci powiedzialem dzisiaj rano. Byc moze, jestes tylko epileptykiem, ktory nie chce przyjac do wiadomosci swojej choroby i podswiadomie stworzyl cala te historie z glosem. Ale byc moze, masz do wypelnienia wazna misje: nauczyc ludzi, jak maja zapomniec swoja historie osobista i otworzyc sie na czysta, boska energie milosci. -Nie rozumiem cie. Przez te wszystkie miesiace, odkad sie znamy, mowiles w kolko o tej chwili - o spotkaniu z Ester. I nagle, od dzisiejszego ranka, wydajesz sie bardziej przejmowac mna niz czymkolwiek innym. Czyzby to efekt wczorajszego rytualu Dosa? -Jestem pewien, ze tak. Chcialem mu wyznac, ze jestem przerazony. Wole myslec o wszystkim, byle nie o tym, co ma sie za chwile wydarzyc. Jestem dzisiaj najbardziej wielkoduszna istota pod sloncem, poniewaz moj cel jest juz blisko, a ja boje sie tego, co mnie czeka. Staram sie wiec byc pomocny dla innych, by pokazac Bogu, ze jestem dobrym czlowiekiem i zasluguje na blogoslawienstwo, ktorego tak wytrwale szukalem. Michail zsiadl z konia. -Pojde do domu tego czlowieka, ktory ma chora corke, i zajme sie twoim koniem na czas waszej rozmowy. Wskazal maly bialy budynek wsrod drzew. -To tutaj. Staralem sie za wszelka cene zapanowac nad soba. -Co ona teraz robi? -Juz ci mowilem, uczy sie tkac kilimy, a w zamian daje lekcje francuskiego. Nawiasem mowiac, to bardzo trudna sztuka, choc jak step wydaje sie prosta. Barwniki pochodza z roslin, ktore trzeba zerwac w odpowiednim czasie, bo inaczej traca swoje wlasciwosci. Potem rozklada sie owcze runo na ziemi, polewa sie je ciepla woda i przedzie nic, poki runo jest jeszcze wilgotne. Dopiero po wielu dniach, kiedy slonce wysuszy welne, zaczyna sie tkanie. Ornamenty koncowe wykonywane sa przez dzieci. Reka doroslego jest za duza na tak filigranowe i delikatne zdobienia. Zatrzymal sie. -Tylko nie mow mi teraz zadnych frazesow na temat pracujacych dzieci. Tu chodzi o tradycje, ktora trzeba uszanowac. -Jak Ester sie miewa? -Nie wiem. Ostatni raz rozmawialem z nia jakies pol roku temu. -Michail, to jeszcze jeden znak - kilimy. -Kilimy? -Kiedy wczoraj Dos zapytal mnie o imie, opowiedzialem historie o wojowniku, ktory powraca na wyspe do swojej ukochanej. Ta wyspa nazywa sie Itaka, a kobieta ma na imie Penelopa. A wiesz, czym zajmuje sie Penelopa, odkad Odyseusz wyjechal na wojne? Tka! Tka calun dla swego tescia, a poniewaz Odys sie spoznia, kazdej nocy pruje to, co utkala, i rano zaczyna od nowa. Wielu mezczyzn zabiega o jej wzgledy, ale ona marzy tylko o powrocie tego, ktorego kocha. W koncu, kiedy zmeczona czekaniem postanawia utkac calun do konca, zjawia sie Odyseusz. -Tak sie sklada, ze to nie jest Itaka, a ona nie nazywa sie Penelopa. Oddaje konia Michailowi i pokonuje pieszo sto metrow dzielacych mnie od tej, ktora kiedys byla moja zona, potem przeobrazila sie w Zahira, a teraz znowu stawala sie ukochana, o ktorej marzy mezczyzna, kiedy wraca z wojny albo z pracy. Mam pelno piasku na twarzy i na ubraniu, jestem brudny, zlany potem, chociaz jest chlodno. Mysle o swoim wygladzie, najbardziej powierzchownej rzeczy na swiecie. Tak jakbym odbyl cala te dluga droge do mojej wlasnej Itaki tylko po to, zeby pokazac sie w nowej koszuli. Przez tych sto metrow, jakie mnie dziela od Ester, musze przemyslec wszystko, co sie wydarzylo, odkad odeszla - a moze ja odszedlem? Co mam powiedziec na powitanie? Myslalem o tym wiele razy. "Dlugo czekalem na ten moment", "Zrozumialem, ze sie mylilem", "Przyjechalem tutaj, by powiedziec ci, ze cie kocham", "Nigdy nie bylas tak piekna"... W koncu zdecydowalem sie na: "Czesc!". Tak jakby nigdy nie wyjezdzala. Jakby minal zaledwie jeden dzien, a nie dwa lata, dziewiec miesiecy, jedenascie dni i jedenascie godzin. A ona na pewno sama zrozumie, ze sie zmienilem, podazajac jej sladem, odwiedzajac miejsca, w ktorych bywala, choc z poczatku sam o tym nie wiedzialem i nie przywiazywalem do tego znaczenia. Widzialem kawalek zakrwawionej tkaniny w rece zebraka, w dloniach ludzi mlodych i starych w ormianskiej restauracji w Paryzu. Widzialem go u malarza, u lekarza i u mlodego chlopaka, ktory twierdzil, ze ma wizje i slyszy glosy. W tej wedrowce na nowo poznalem kobiete, z ktora sie ozenilem, i na nowo odkrylem sens zycia, ktory tyle razy sie zmienil, a teraz zmienia sie po raz kolejny. Chociaz od lat bylismy malzenstwem, tak naprawde nigdy mojej zony nie poznalem. Stworzylem sobie "historie milosna", jak w kinie, w ksiazkach, w gazetach, jak w telewizji. W mojej historii "milosc" rosla tylko do pewnego rozmiaru i od tej pory wystarczylo ja jedynie podtrzymac przy zyciu, jak rosline, podlewajac od czasu do czasu i usuwajac zeschle liscie. "Milosc" byla takze synonimem czulosci, bezpieczenstwa, prestizu, wygody i sukcesu. Wyrazalem "milosc" usmiechami, slowami "kocham cie" albo "jak cudownie, ze wrocilas". Ale sprawy byly bardziej skomplikowane, niz mi sie wydawalo. Bywalo, ze kochalem Ester na zaboj, zanim przeszedlem przez ulice, lecz gdy znalazlem sie juz po drugiej stronie, czulem sie osaczony, smutny, poniewaz bylem z kims zwiazany, a mialem szalona ochote na nowe przygody. Myslalem wtedy: "Juz jej nie kocham". A kiedy milosc wracala, mocna jak kiedys, dopadaly mnie watpliwosci i mowilem sobie: "To chyba przyzwyczajenie". Pewnie Ester myslala podobnie i pocieszala sie w duchu: "To glupstwa! Jestesmy szczesliwi, mozemy zyc tak dalej". W koncu czytalismy te same ksiazki, ogladalismy te same filmy, te same seriale w telewizji, i nigdzie nie bylo powiedziane, ze milosc to cos wiecej niz szczesliwe zakonczenie. Po co wiec tyle od siebie wymagala? Gdyby powtarzala sobie kazdego ranka, ze jest zadowolona z zycia, w koncu nie tylko sama by w to uwierzyla, ale uwierzyliby wszyscy wokol. Coz, ona myslala inaczej. I postepowala inaczej. Probowala mi to pokazac, ale ja bylem slepy - musialem ja utracic, by zrozumiec, ze milosc odzyskana ma smak najslodszego miodu. Teraz jestem tutaj, ide ulica uspionej wioski, po raz kolejny z powodu tej kobiety. Pajeczyna, ktora mnie wiezila - "wszystkie historie milosne sa takie same" - pekla, kiedy potracil mnie motocykl. W szpitalu milosc mowila mi: "Jestem wszystkim i niczym. Jestem jak wiatr i nie moge wejsc tam, gdzie okna i drzwi sa zamkniete". Tlumaczylem milosci: "Przeciez jestem otwarty!". "Wiatr jest utkany z powietrza - szeptala. - W twoim domu jest powietrze, lecz wszystko zaryglowales na cztery spusty. Meble pokrywa kurz, wilgoc niszczy obrazy i plami sciany. Ty nadal oddychasz i znasz jakas czesc mnie, ale ja nie jestem czescia, jestem caloscia, a tej nie poznasz nigdy". Zobaczylem zakurzone meble, obrazy zzarte przez wilgoc. Nie mialem innego wyjscia, jak otworzyc okna i drzwi na osciez. Kiedy to zrobilem, wiatr zmiotl caly moj dom. Chcialem zachowac wspomnienia, uchronic to, co zdobylem z takim wysilkiem, ale wszystko zniknelo, a ja bylem pusty niczym step. I doskonale rozumialem, dlaczego Ester postanowila przyjechac wlasnie tutaj, na pusty step. A poniewaz bylem pusty, wiatr przyniosl mi wiele nowego - dzwieki, ktorych nigdy nie slyszalem, ludzi, ktorych wczesniej nie znalem. Odnalazlem dawna radosc zycia, bo uwolnilem sie od mojej historii osobistej, zniszczylem akomodatora, odkrylem, ze tak jak nomadzi i szamani na stepie, jestem w stanie blogoslawic innych ludzi. Odkrylem, ze czuje sie duzo lepiej, ze jestem silniejszy, niz sadzilem. Czas wytraca z rytmu tylko tych, ktorzy nigdy nie mieli odwagi isc w swoim wlasnym tempie. Pewnego dnia z powodu kobiety wyruszylem w dluga pielgrzymke po swoje marzenie. Wiele lat pozniej ta sama kobieta zmusila mnie, zebym znowu zaczal isc, tym razem by spotkac sie z czlowiekiem, ktorego zgubilem po drodze. Teraz mysle o wszystkim, byle nie o sprawach waznych. Nuce pod nosem jakas melodie, dziwie sie, czemu nie ma tu zadnych samochodow, zauwazam, ze but mnie obciera, a moj zegarek wciaz wskazuje czas europejski. A wszystko dlatego, ze ta kobieta, moja zona, moja przewodniczka i milosc mojego zycia, jest ledwie o kilka krokow stad. Kazda blahostka pozwala mi uciec od rzeczywistosci, ktorej od tak dawna poszukiwalem, a teraz nie mam odwagi stanac z nia twarza w twarz. Siadam na schodach przed domem, zapalam papierosa. Zastanawiam sie nad powrotem do Francji. Jestem juz tu, gdzie chcialem dojsc, po co isc dalej? Wstaje, nogi mi drza. Ale zamiast obrocic sie i odejsc, wycieram twarz z piasku, otrzepuje ubranie, naciskam klamke i wchodze. Nawet gdybym wiedzial, ze na zawsze stracilem kobiete, ktora kocham, musze sprobowac docenic blogoslawienstwa, ktore Bog zsyla mi dzisiaj. Laski nie da sie zachowac na pozniej. Nie ma takiego banku, w ktorym moglbym ja zdeponowac i uzyc, kiedy znowu bede w zgodzie z samym soba. Jesli nie skorzystam z tych blogoslawienstw, teraz strace je bezpowrotnie. Bog dobrze wie, ze jestesmy artystami zycia. Jednego dnia daje nam dluto rzezbiarskie, innego dnia farby i pedzie do malowania, jeszcze innego pioro i papier do pisania. Ale nigdy nie uda mi sie namalowac dlutem obrazu ani pedzlem stworzyc rzezby. Dlatego, choc to bardzo trudne, musze przyjac male blogoslawienstwa dnia dzisiejszego, ktore wydaja mi sie teraz przeklenstwem, bo cierpie, a dzien jest piekny, swieci slonce i dzieci na ulicy spiewaja. Tylko w ten sposob bede w stanie przezyc ten bol, zostawic go za soba i odbudowac swoje zycie. Pokoj byl zalany swiatlem. Kiedy wszedlem, Ester podniosla oczy, usmiechnela sie i dalej czytala na glos Czas rozdzierania, czas zszywania kobietom i dzieciom siedzacym na ziemi wsrod kolorowych tkanin. Zawsze, kiedy robila pauze, powtarzaly ostatni fragment, nie odrywajac oczu od pracy. Mialem scisniete gardlo, ale opanowalem sie, zeby sie nie rozplakac, i nic juz nie czulem. Wpatrywalem sie calym soba w te scene, sluchajac moich slow w jej ustach, a wokol byly tylko kolory, swiatlo i ludzie calkowicie skupieni na tym, co robia. W koncu, jak powiedzial pewien perski medrzec, milosc jest choroba, z ktorej nikt nie pragnie sie wyleczyc. Ten, kogo dotknela, nie chce wrocic do zdrowia, kto cierpi z jej powodu, nie szuka lekarza. Ester zamknela ksiazke. Sluchacze podniesli oczy i zobaczyli mnie. -To moj przyjaciel, ide sie z nim przejsc - powiedziala. - Na dzisiaj koniec lekcji. Wszyscy rozesmiali sie i pozdrowili mnie serdecznie. Ona podeszla, pocalowala mnie w policzek, ujela pod ramie i wyszlismy. -Czesc! - przywitalem ja. -Czekalam na ciebie - powiedziala. Przytulilem ja, polozylem glowe na jej ramieniu i rozplakalem sie. Gladzila mnie po wlosach, a dotyk jej reki sprawial, ze zaczynalem rozumiec cos, czego nie chcialem rozumiec, pogodzilem sie z tym, z czym nie chcialem sie pogodzic. -Czekalam na ciebie na wiele sposobow - mowila, widzac, ze powoli sie uspokajam. - Czekalam jak zrozpaczona kobieta, ktora wie, ze jej mezczyzna nigdy nic nie zrozumie, wiec nigdy za nia nie pojedzie, i bedzie musiala wsiasc do samolotu i ruszyc w droge powrotna, a gdy nadejdzie kolejny kryzys, znowu wyjechac, i znowu wrocic, i wyjezdzac, i wracac... Wiatr ucichl, drzewa sluchaly tego, co do mnie mowila. -Czekalam, jak Penelopa czekala na Odyseusza, jak Julia na Romea, jak Beatrycze na Dantego. Pustka stepu byla pelna wspomnien o tobie, o wspolnie spedzonych chwilach, o krajach, ktore zwiedzilismy, o naszych radosciach i klotniach. Obejrzalam sie wtedy za siebie, na sciezke wydeptana przez moje stopy i nie zobaczylam tam ciebie. Cierpialam. Zrozumialam, ze weszlam na droge, z ktorej nie ma powrotu, wiec nie pozostaje mi nic innego, jak isc naprzod. Pojechalam do madrego koczownika i poprosilam, zeby nauczyl mnie, jak zapomniec historie osobista i otworzyc sie na milosc, ktora jest wszedzie wokol. Zaczelam uczyc sie u niego tradycji tengri. Pewnego dnia zobaczylam te milosc odbita w czyichs oczach. To byly oczy Dosa, malarza. Milczalem. -Cierpienie mnie przygniatalo. Nie wierzylam, ze moglabym jeszcze kiedys pokochac. Dos nauczyl mnie rosyjskiego i opowiedzial, ze dla ludzi stepu niebo zawsze jest niebieskie, nawet gdy sie skryje za szarymi chmurami. Wzial mnie za reke i pomogl mi sie przebic przez te chmury. Zanim pokochalam jego, nauczyl mnie kochac siebie sama. Uswiadomil mi, ze moje serce nalezy do mnie i do Boga, do nikogo wiecej. Powiedzial, ze moja przeszlosc bedzie ze mna zawsze, ale jesli uda mi sie uwolnic od mysli i skupic na uczuciach, zrozumiem, ze w terazniejszosci jest zawsze przestrzen wielka jak step i moge wypelnic ja miloscia i radoscia zycia. W koncu wytlumaczyl mi, ze cierpienie rodzi sie wtedy, gdy oczekujemy, ze inni beda nas kochac tak, jak to sobie wymyslilismy, a nie tak jak naprawde powinna objawiac sie milosc, ktora jest wolna i nieujarzmiona, porywa nas swoja sila i nie pozwala nam sie zatrzymac. Popatrzylem jej prosto w oczy. -Kochasz go? -Kochalam. -I wciaz go kochasz? -Myslisz, ze to by bylo mozliwe? Myslisz, ze gdybym kochala innego mezczyzne, to wiedzac o twoim przyjezdzie, pozostalabym tutaj? -Mysle, ze nie. Mysle, ze caly ranek czekalas, az otworze drzwi. -To dlaczego zadajesz glupie pytania? Bo brak mi pewnosci siebie, pomyslalem. Ale w glebi duszy cieszylem sie, ze probowala na nowo spotkac milosc. -Jestem w ciazy. I nagle caly swiat runal mi na glowe, ale trwalo to tylko ulamek sekundy. -Z Dosem? -Nie. Z kims, kto przyjechal i odjechal. Rozesmialem sie, chociaz serce mialem scisniete. -No tak, niewiele tu do roboty na tym koncu swiata - powiedzialem. -To nie jest koniec swiata - odparla Ester, wybuchajac smiechem. -Ale juz czas wracac do Paryza. Dzwonili od ciebie z pracy, pytali, gdzie cie moga znalezc. Chcieli, zebys zrobila reportaz w Afganistanie. Musisz im powiedziec, ze teraz to absolutnie niemozliwe. -Dlaczego niemozliwe? -Jestes w ciazy! Chcesz, zeby dziecko chlonelo juz teraz negatywna energie wojny?! -Czy myslisz, ze dziecko powstrzyma mnie od pracy? A wlasciwie dlaczego sie martwisz? Przeciez ty nic w tej sprawie nie zrobiles! -Jak to nie zrobilem! Dzieki mnie przyjechalas tutaj! Sadzisz, ze to malo? Wyciagnela z kieszeni bialej sukienki skrawek tkaniny poplamiony krwia i podala mi z oczami pelnymi lez. -To dla ciebie. Brakowalo mi naszych klotni. A po chwili dodala: -Popros Michaila, zeby zalatwil nam jeszcze jednego konia. Wstalem, wzialem ja w ramiona i poblogoslawilem tak, jak sam zostalem poblogoslawiony. Od autora Pisalem Zahira w czasie mojej wlasnej wedrowki po swiecie, miedzy styczniem i czerwcem 2004 roku. Poszczegolne czesci ksiazki powstawaly w Paryzu i w Saint-Martin (Francja), w Madrycie i w Barcelonie (Hiszpania), w Amsterdamie (Holandia), na autostradzie (Belgia), w Alma Acie i na okolicznych stepach (Kazachstan).Chcialbym podziekowac moim francuskim wydawcom, Anne i Alainowi Carriere, ktorzy wzieli na siebie trud zdobycia wszystkich informacji na temat przepisow francuskiego prawa cytowanych w ksiazce. Wzmianke o Banku Przyslug przeczytalem po raz pierwszy w Ognisku proznosci Toma Wolfe'a. Ksiazka, ktora czytala Ester i w ktorej przytoczona zostala historia o rozmowie Fritza i Hansa w Tokio, to Izmael Daniela Quinna. Cytowany przez Marie mistyk to Kenan Rifai. Wiekszosc dialogow plemienia nowych barbarzyncow z Paryza zostala mi podsunieta przez mlodych ludzi, ktorzy naleza do takich grup. Niektore teksty znalazlem w Internecie, ale niestety, nie moglem ustalic ich autorow. Strofy, ktorych glowny bohater nauczyl sie w dziecinstwie i ktore sobie przypomina w szpitalu (Kiedy zjawi sie ta, ktorej nikt nie pragnie...), to fragment wiersza Consoada Brazylijczyka Manuela Bandeiry. Niektore komentarze Marie, zaraz po tym, jak glowny bohater idzie na dworzec, zeby spotkac sie z aktorem, narodzily sie podczas rozmowy ze szwedzka aktorka, Agneta Sjodin. Idea zapominania historii osobistej, chociaz znana w wielu tradycjach inicjacyjnych, zostala dokladnie opisana w ksiazce Podroz do Ixtlan Carlosa Castanedy. Prawo z Jante zostalo opisane przez dunskiego pisarza Aksela Sandemose w powiesci Uciekinier przekracza swoje granice. Dwie osoby, ktorych przyjazn jest dla mnie zaszczytem, Dmitrij Woskobojnikow i Jewgienia Dotsuk, ulatwily mi podroz po Kazachstanie. W Alma Acie spotkalem sie z Imangalim Tasmagabetowem, autorem ksiazki The Centaurs of the Great Steppe, znawca tamtejszej kultury, ktory przekazal mi wiele informacji na temat sytuacji politycznej i kulturalnej Kazachstanu, dawnej i aktualnej. Dziekuje takze Prezydentowi Republiki, Nursultanowi Nazarbajewowi, za znakomite przyjecie i korzystam z okazji, by mu pogratulowac, gdyz zaprzestal prob nuklearnych w swoim kraju, nie wykorzystal kazachskiego arsenalu atomowego, jaki mial do dyspozycji, i opowiedzial sie za jego calkowita likwidacja. I w koncu - wiele z moich magicznych doswiadczen na stepie zawdzieczam trzem osobom, ktore mi towarzyszyly i ktore mialy dla mnie duzo cierpliwosci: Kajsarowi Alimkulowowi, Dosowi (Dosbolowi Kasymowowi), utalentowanemu malarzowi, ktory stal sie inspiracja dla postaci o tym samym imieniu pojawiajacej sie pod koniec ksiazki, oraz Marii Nimirowskiej, ktora poczatkowo byla tylko moja tlumaczka, a stala sie przyjaciolka. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-18 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/