Z przyczyn naturalnych - PALMER MICHAEL

Szczegóły
Tytuł Z przyczyn naturalnych - PALMER MICHAEL
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Z przyczyn naturalnych - PALMER MICHAEL PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Z przyczyn naturalnych - PALMER MICHAEL PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Z przyczyn naturalnych - PALMER MICHAEL - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MICHAEL PALMER Z przyczyn naturalnych PALMER MICHAEL Przelozyl PIOTR ROMANTytul oryginalu: NATURAL CAUSES Prolog Przez pierwsze dwie godziny jazdy skurcze Connie Hidalgo byly jak drobne uklucia, kiedy jednak mineli zjazd z 1-95 na New London, napiecie w jej wnetrzu zaczelo rosnac. -Billy, chyba cos sie dzieje. -Daj mi spokoj. Powtarzasz to od cholernego miesiaca, a jeszcze jeden przed nami. -Powinnam byla zostac w domu. -Powinna.s byla zrobic dokladnie to, co robisz, czyli jechac do Nowego Jorku pomoc mi sfinalizowac transakcje. -Mogles wziac mercedesa. To siedzenie mnie dobija. Connie wiedziala, ze wziecie slicznego 500SL nie wchodzilo rachube. Ostatnia rzecza, na jakiej zalezalo Billy'emu Molinarze, bylo racanie na siebie uwagi oraz zainteresowanie zlodziei samochodow. Nigdy nie zmienial nawykow - zwlaszcza gdy sprawy dobrze sie mialy. Zawsze jezdzili na Manhattan poobijanym fordem kombi i dzieki temu szczesliwie stamtad wyjezdzali. Mowy nie bylo, by tego wieczoru zgodzil sie na inne rozwiazanie. Nie powiedzial, ile pieniedzy jest w dwoch torbach, ktore wepchnal w zapasowa opone, zdawala sobie jednak sprawe, ze duzo. Wiecej niz kiedykolwiek przedtem. Zaczela sie niespokojnie wiercic - zblizal sie kolejny skurcz. Wygladala przez okno, probujac zagubic sie w uciekajacych do tylu swiatlach i mignieciach znakow drogowych. Byla drobna - Billy mawial, ze sklada sie z samego brzucha - miala szeroko rozstawione, ciemne oczy i delikatne, jakby sztucznie wygladzone rysy, a twarz taka, ze wiekszosc mezczyzn miala na nia ochote. W wieku czternastu lat urodzila dziewczynke, ktora oddala, praktycznie ani razu sie jej nie przygladajac, a teraz, dziesiec lat pozniej. Bog dal jej druga szanse. Tym razem nic zlego sie nie stanie. Nic. -kocham cie, Billy - powiedziala lagodnie. -W takim razie przypal mi. Wyciagnal spod fotela grubego skreta z marihuany, fachowo go polizal i pochylil sie ku Connie. -Nie, Billy. To niedobre dla dziecka. -Crack jest niedobry dla dziecka. Dlatego nie pozwolilem ci brac od chwili, gdy dowiedzielismy sie, ze jestes w ciazy. Nikt nigdy nie stwierdzil, ze jest cos zlego w trawie. Zaufaj mi. -No dobrze, ale otworz okno. Connie zapalila skreta i wbrew rozsadkowi, kiedy Billy wydmuchiwal dym, gleboko go wdychala. Jak zwykle Billy mial racje. W czasie pierwszej ciazy palila co dzien - papierosy i marihuane - a dziecko urodzilo sie tluste i doskonale. -Posluchaj mnie teraz - powiedzial Billy. - Manny Diaz to smiec, ale po wszystkich handlach, jakie wspolnie robilismy, dosc mu ufam, zwlaszcza majac ciebie za tlumacza, jesli nie bedzie chcial gadac po angielsku. Ten deal jest wiekszy od wszystkiego, co robilismy, i musimy przedsiewziac szczegolne srodki. Chce, zebys siedziala w samochodzie przed brama, z zapalonym silnikiem. Trzymaj drzwi zamkniete, az wyjde i powiem, ze wszystko w porzadku. Gdyby cokolwiek wygladalo nie tak - cokolwiek - wiej, gdzie pieprz rosnie, i zawiadom kuzyna Richiego z Newarku. Jasne? -Jasne. Wszystko jasne. Przeszyl ja bol kolejnego skurczu. Connie zagryzla zeby i przycisnela szczuple palce do brzucha. W ostatnich dwoch tygodniach dwukrotnie wydawalo sie jej, ze juz zaczyna sie porod. Miala nadzieje, ze i tym razem to falszywy alarm. Popatrzyla na zegarek Billy'ego. Jezeli.skurcze w dalszym ciagu beda nieprzyjemne, zacznie mierzyc czas miedzy nimi. Jeszcze sie przekonywala, ze to nic, czym nalezaloby sie martwic, kiedy poczula nowy bol, tym razem w czubkach palcow. Z poczatku trudno bylo to nazwac bolem. Raczej dretwiala skora, dosc nieprzyjemnie ginelo czucie. Przy Stamford odretwienie zrobilo sie jednak stale - przypominalo przeplyw pradu i pogarszalo sie, gdy uciskala opuszki palcow, i nie znikalo, gdy unosila je w powietrzu. Kulac sie w ciemnosci, sprawdzila palce po kolei. Bolal kazdy. To tylko nerwy, na pewno tylko nerwy, pomyslala. Billy ponownie przypalil skreta. Jeden mach na pewno jej nie zaszkodzi, a prawdopodobnie bardzo pomoze. Connie przyciagnela do siebie reke Billy'ego, przycisnela usta do wilgotnego papieru i wciagnela dym w pluca. Minelo niemal pol roku od dnia, w ktorym po raz ostatni byla troche napalona. Jeden mach na pewno nie zaszkodzi dziecku. Biorac pod uwage, co ich czeka, malec prawdopodobnie potrzebowal dyma bardziej od niej. Przy New Rochelle skonczyla skreta - sama. Bol w opuszkach palcow nie oslabl, a skurcze pojawialy sie mniej wiecej co piec minut, ale przestalo ja to az tak przejmowac. -Billy, czuje sie lepiej. :- Wiedzialem, ze tak bedzie, skarbie. Po kilku kilometrach poczula swidrujacy bol w palcach stop. Przerazona, zapalila kolejnego skreta. -Hej, zostaw to! -Mysle, ze dziecko zaczyna sie rodzic. -Mam nadzieje, ze jest na tyle madre, by zaczekac, az zalatwimy handel. Potrzebuje cie za kolkiem. Jezeli spieprzymy sprawe, lepiej dla dzieciaka, zeby wcale nie wychodzil. -Billy, mowie powaznie. -A ty myslisz, ze ja co, udaje krola dowcipu? - Popatrzyl nerwowo na zegarek. -Dokladnie wedlug planu. Robimy ten interes, mala, i wchodzimy do pierwszej ligi. Uwierz mi. To test, z ktorym Dominie czekal, zeby mi go dac. Nic, kurwa, tego nie moze spieprzyc. Connie wyraznie uslyszala dobitny ton w glosie kochanka i zacisnela zeby, by pokonac dretwienie dloni i stop. Gra szla nie tylko o pieniadze, ale o ich przyszlosc. Kiedy byla mlodsza, gruba i nieatrakcyjna, mezczyzni chcieli od niej wylacznie seksu. Kiedy sie zmienila i stala piekna, mezczyzni, ktorzy ja podrywali, mieli wiecej wyczucia - zabierali ja w ladniejsze miejsca, lecz w dalszym ciagu chcieli tego samego. Dopiero Billy okazal sie inny. Zrobil z niej swoja dziewczyne i od samego poczatku traktowal z szacunkiem. Teraz mieli miec dziecko i obiecal, ze kiedy tylko deal zostanie zamkniety, wezma slub. Bez wzgledu na to, co bedzie musiala dzis wieczor zrobic, by pomoc Billy'emu, zrobi to. Gdyby tylko bol zelzal... choc odrobine. Bylo tak zle, ze omal wybuchla lzami. Siegnela do sufitu i zapalila swiatlo w kabinie. -Hej, co robisz? - krzyknal Billy. -Chce... chce poszukac jakiejs kasety. Popatrzyla na swoje dlonie, po czym szybko zgasila swiatlo i schowala rece tak, by nie mogl ich zobaczyc. Wszystkie palce - od pierwszych kostek po czubki - byly niemal czarne. Srodki dloni nabraly matowoszarej barwy. -No i? -Co no i? -Jaka tasme wzielas? -O... mysle, ze lepiej sobie troche odpoczne. Prosze Cie, Boze, myslala, pozwol mi wytrzymac jeszcze godzine. Jeszcze tylko jedna godzine. Polnoc minela, gdy byli na Harlem River Drive. Skrecili w Stoszesnasta Ulice. Connie martwily nie tyle gwaltowne skurcze w brzuchu, ile fakt, ze kiedy dotra na miejsce, nie utrzyma kierownicy, nie wspominajac o prowadzeniu samochodu. Lewa dlon - unieruchomiona w szponiastej pozycji - byla praktycznie bezuzyteczna. Choc mogla poruszac palcami prawej, juz najlzejszy ruch powodowal, ze cale ramie przeszywal silny bol. Boze, prosze... -No, to jestesmy, mala - stwierdzil Billy i zatrzymal sie obok latarni stojacej przy bramie rozpadajacej sie kamienicy. - Ci goscie sraja w gacie na mysl o Dominicu, nie spodziewam sie wiec klopotow. Nigdy jednak nie zaszkodzi dmuchac na zimne, zwlaszcza przy tak duzym interesie. Czekaj wiec i miej zamkniete drzwi i zapalony silnik. Wejde na gore i.sprawdze towar. Jezeli wszystko bedzie dobrze, zrobimy wymiane tu, na ulicy. Okej? Connie, spytalem, czy wszystko okej. Connie Hidalgo, ktorej dlonie i stopy drzaly jak w febrze, zagryzla wewnetrzna strone wargi i czekala, az minie bolesnie przeszywajacy, szczegolnie silny skurcz. Kiedy napiecie oslablo, poczula zbierajaca sie miedzy udami wilgoc. Odchodzily wody. -Pppospiesz sie - wyjakala. - Dziecko zaraz zacznie wychodzic. Chyba... musimy jejechac do szpitala. Billy chwycil zestaw do badania jakosci towaru i poprawil kabure pod lewa pacha. -Trzymaj sie w jednym kawalku, az skonczymy - warknal. - Jasne? - Zauwazyl malujacy sie na jej twarzy bol i mina mu zrzedla. - Connie, skarbie, wszystko bedzie dobrze. Obiecuje. Zalatwie interes z Diazem, najszybciej jak sie da. A potem, jak zechcesz, dostaniesz najlepszego lekarza w Nowym Jorku. -Ale... -Teraz skup sie: miej drzwi zamkniete i trzymaj sie z dala od klopotow. Kocham cie. -Ja tez cie kocham - powiedziala Connie, lecz Billy'ego juz nie bylo. Z wielkim trudem wslizgnela sie za kierownice i zamknela drzwi od strony kierowcy. Przekonywala sie rozpaczliwie, ze odejscie wod to nie powod do niepokoju. Pielegniarka ze szkoly rodzenia stale to powtarzala. Minelo piec minut. Potem nastepne piec. Skurcze staly sie bolesne jak cholera. Chcac odwrocic uwage i ponownie sprawdzic palce, Connie zapalila swiatlo w kabinie. Szare, zimne dlonie z poczernialymi czubkami palcow wygladaly jak element stroju na Halloween. Spojrzala na siebie we wstecznym lusterku. Cos bylo nie tak z twarza. Umysl potrzebowal kilku sekund, aby zarejestrowac ciemne struzki krwi, ktore zaczely wyciekac z nosa i wijac sie, splywaly w dol i wzdluz gornego brzegu warg sciekaly ku kacikom ust. -Prosze, Billy... pospiesz sie... Nieporadnie przeszukiwala torebke, by znalezc chustke do nosa, gdy zauwazyla ciemnoczerwona plame rozlewajaca sie w kroku i po nogawkach jasnobezowych ciazowych spodni. Nie byl to przezroczysty ani lekko zabarwiony plyn, o ktorym mowila pielegniarka. To byla krew! Connie krecilo sie w glowie, byla zdezorientowana. Sprobowala zetrzec to, co wyciekalo z nosa, wplywalo do ust i rozpryskiwalo sie na bluzce. Lewe ramie bylo jak z olowiu. -Prosze... niech ktos mi pomoze... - Po chwili dotarlo do niej, ze slowa kolacza sie jedynie we wnetrzu jej glowy i nie jest w stanie ich wyartykulowac. Obraz przed oczami zamazywal sie, lewa czesc ciala odretwiala. Ogarnelo ja przerazenie, jakiego do tej pory nie znala. Nagle przednia szyba forda eksplodowala do srodka i obsypal ja deszcz okruchow szkla. W ulamku sekundy z jej czola trysnela krew, zalewajac oczy. Zaczela je trzec grzbietem prawej dloni i na chwile odzyskala widzenie. Cialo Billy'ego bylo rozciagniete na masce, roztrzaskana glowa i jedno nieruchome ramie dyndalo martwo nad fotelem pasazera. Connie zaczela bezglosnie wyc. Przez strzaskana przednia szybe dostrzegla kilku mezczyzn zblizajacych sie do samochodu. Odruchowo polozyla dlon na dzwigni zmiany biegow i pchnela ja, przerzucajac z pozycji "parkowanie" na "jazda". Ford skoczyl do przodu, potracil jednego z mezczyzn, odbil sie od parkujacych samochodow i pomknal przed siebie. Kiedy wjechal na Trzecia Aleje, cialo Billy'ego spadlo z maski. Connie, bardziej martwa niz zywa, spojrzala odruchowo w lewo i ujrzala na wysokosci oczu swiatla reflektorow i maske autobusu. Przez krotka chwile slyszala straszliwy zgrzyt, ktoremu towarzyszyl bol, jakiego jeszcze w zyciu nie czula. Potem, tak samo nagle, nastapila ciemnosc i... ogarnal ja spokoj. Rozdzial 1 1 lipca, Dzien Przemiany Z mieszkania Sarah Baldwin w North End do Bostonskiego Centrum Medycznego bylo niemal jedenascie kilometrow. Ulice byly suche, wilgotnosc powietrza niska, a o szostej rano ruch na ulicach praktycznie jeszcze sie nie rozpoczal. Sarah zmruzyla oczy i popatrzyla w poranna jaskrawosc, by wyczuc "ducha" dnia. -Dziewietnascie minut czterdziesci piec sekund - przewidziala. Usiadla na siodelku dwunastobiegowego roweru, poprawila kask i wyzerowala stoper. Dopuszczala margines jedynie pietnastu sekund, a jednak czesciej "wygrywala", niz "przegrywala". Przez dwa lata, od kiedy jezdzila do pracy na rowerze, znacznie poprawila dokladnosc, wkalkulowujac w czas jazdy wszystkie najdziwniejsze zmienne, jakie byla w stanie skojarzyc z konkretnym dniem. Wtorek czy czwartek? Dodaj trzydziesci sekund. Zwykla kawa na sniadanie czy bezkofeinowa? Odejmij czterdziesci piec. Dwie noce pod rzad bez dyzuru przy telefonie? Odejmij minute albo i wiecej. Dzis tak skalkulowala czas, ze bedzie musiala pedalowac na tyle mocno, ze poczuje, iz uczciwie cwiczyla, ale nie na tyle, zeby sie mocno spocic. Popatrzyla na szereg ciekawych architektonicznie domow, ciagnacych sie wzdluz waskiej uliczki, przy ktorej mieszkala, wcisnela guziczek stopera i odepchnela sie od kraweznika. Kiedys niemal fanatycznie cwiczyla rozne metody fitness, w ktoryms jednak momencie zrezygnowala z chodzenia na sale. Wolala zmuszac sie do maksymalnego wysilku na rowerze, potem brala w szpitalu prysznic, przebierala sie w kitel i szla na obchod. Dzis nie byl jednak zwykly dzien. W Bostonskim Centrum Medycznym -jak w wiekszosci ksztalcacych lekarzy szpitali w kraju - 1 lipca byl Dniem Przemiany. Dla kazdego lekarza - niezaleznie od specjalnosci - to, co sie dzieje sie podczas Dnia Przemiany, stanowi jeden z najwazniejszych rytualow zawodowych. Tego dnia swiezo upieczeni absolwenci uczelni wkraczaja w mury szpitali jako pierwszoroczni rezydenci, a dotychczasowi pierwszoroczni staja sie w ciagu minuty rezydentami drugorocznymi. Dla Sarah "przemiana" miala oznaczac zakonczenie drugiego roku rezydentury na oddziale ginekologii i poloznictwa i uzyskanie prawa do okreslania sie rezydentem trzeciorocznym. Wiaze sie to z gwaltownym wzrostem odpowiedzialnosci. Z dnia na dzien osoba taka zyskuje p do pracy pod znacznie mniejszym nadzorem, traci jednak sporo okazji do zasiegania fachowych porad u kierownika szkolenia - zwlaszcza na sali operacyjnej. Swiadomosc tego pozwalala Sarah z nieco innej perspektywy traktowac odczuwane napiecie i inaczej radzic sobie z lekiem, z ktorym musiala sie uporac w Dniu Przemiany rok czy dwa lata temu, a ktory byl jeszcze gorszy. Jezeli wszystko przebiegnie wlasciwie, za rok, po nastepnym Dniu Przemiany, Sarah zostanie naczelnym lekarzem rezydentem swojego oddzialu. Od tego dnia w wiekszosci wypadkow podstawowe znaczenie beda mialy jej decyzje, jej ocena kliniczna. Mysl ta byla krzepiaca. Choc stanowisko naczelnego rezydenta w tak skromnym osrodku jak BCM nie dalo sie porownac do pracy w White Memorial czy innym olbrzymim osrodku uniwersyteckim, to jednak robilo wrazenie - zwlaszcza ze niecale siedem lat wczesniej nawet przez mysl jej nie przeszlo, ze zostanie lekarzem. Wrzucila trzeci bieg, by wspiac sie na Beacon Hill, po chwili wjechala w Back Bay. Kilka przecznic dalej, na samym rogu, stal olbrzymi budynek z czerwonawego piaskowca; miescil sie w nim kiedys Instytut Leczenia Holistycznego Ettingera. Jak zwykle, kiedy przejezdzala niedaleko, myslala o Peterze Ettingerze i o tym, dlaczego nigdy nie oddzwonil ani nie odpisal na zaden z jej listow. Ozenil sie? Byl szczesliwy? Co sie dzialo z Annalee, dziewczynka z Afryki Zachodniej, ktora adoptowal, kiedy byla dzieckiem? Gdy Sarah odeszla, Annalee miala pietnascie lat i byly ze soba bardzo blisko. Jeszcze ciagle napawalo ja smutkiem, ze ich zwiazek nie przetrwal. Przed trzema laty, kiedy wrocila z Wloch z dyplomem lekarskim, zatrzymala sie przy instytucie. Miejsce, ktore kiedys bylo dla niej domem i punktem, wokol ktorego skupialo sie jej zycie, zostalo podzielone na szesc luksusowych apartamentow. Wsrod mieszkancow nie znalazla nazwiska Petera. Kilka miesiecy pozniej dowiedziala sie o Xanadu, holistycznej komunie Petera, mieszczacej sie na wzgorzach na zachod od miasta. Postanowila, ze kiedys tam pojedzie. Uznala, ze jesli spotkaja sie twarza w twarz, moze uda im sie wyprostowac kilka spraw. Nigdy do niego nie pojechala. Zdekoncentrowana, przejechala przecznice na zoltym swietle, prowokujac wulgarny gest ze strony taksowkarza, ktory zamierzal wykorzystac ostatnia sekunde zielonego swiatla. Uwazaj! - skarcila sie w mysli. Badz ostrozna! Ostatnim miejscem, w ktorym lekarz moglby sie znalezc w Dniu Przemiany, byla izba przyjec na chirurgii urazowej. Kiedy skrecila z Veteran's Highway w droge dojazdowa do BCM,.spojrzala na zegarek. Od wyjazdu z domu minelo ponad dwadziescia minut. Zsiadla z roweru, by przejsc ostatnie kilkaset metrow na piechote. Nigdy nie stwierdzila, ze wynik prowadzonych ze soba wyscigow rowerowych ma wartosc przepowiadajaca, mimo to zanotowala w mysli, ze Dzien Przemiany rozpoczela od przegranej. Tuz przed budynkiem szpitala droge dojazdowa pikietowali demonstranci, gwizdzac na przychodzacy do pracy personel i od czasu do czasu wybuchajac chaotycznie skandowanymi okrzykami. DCM przezylo ostatni tydzien bez demonstracji - byl to najdluzszy spokojny okres, jaki Sarah sobie przypominala - teraz jednak kolejna grupa weszla na sciezke wojenna. Sarah probowala sie domyslic, kto protestuje tym razem. Pielegniarki (ze zwiazkow RN i LPN), dzial techniczny, transport, ochrona, zywienie, administracja, fizykoterapia, sanitariusze, nawet lekarze - kazda grupa prowadzila w ktoryms momencie swoja akcje placowa, oblegajac szpital. Dzis przyszla kolej na dzial techniczny. PRECZ Z GLENNEM PARISEM! BCM = BARDZO CIEZKIE MIEJSCE. LEPIEJ KIEROWAC, NIZ WIECEJ OBIECYWAC! BCM - NIE! UBEZPIECZENIA ZDROWOTNE - TAK! Plakaty byly w wiekszosci zrobione profesjonalnie. Hasla na nich siegaly od ironicznych po jednoznacznie agresywne. CZY PARIS PLONIE? CZEMU NIE? PLACCIE ALBO ROBCIE WSZYSTKO SAMI! UFASZ TEMU MIEJSCU NA TYLE, BY ODDAC TU POD OPIEKE SWOJEZYCIE?!!! Sarah przeszlo przez mysl, ze niezaleznie od natury sporu dzialu technicznego zdyrekcja za akcja musza stac spore pieniadze. -Ladny dzien na demonstracje, prawda? Tuz obok niej pojawil sie Andrew Truscott, naczelny rezydent z oddzialu chirurgii naczyniowej. Pochodzil z Australii i byl zgryzliwym dowcipasem. Jego dowcip stawal sie doslownie morderczy wskutek specyficznego akcentu, ktory potrafil dozowac sluchaczom od niemal niezauwazalnego po dominujacy. Liczyl sobie trzydziesci szesc lat i byl jedynym rezydentem w wieku Sarah. Trudno sie bylo z nim zaprzyjaznic - mial sztywne, tradycyjne poglady, byl zadufany w sobie i zbyt czesto frywolny, ale byl takze znakomitym chirurgiem. Poznali sie w dniu, w ktorym Sarah przybyla do BCM, i szybko sie porozumieli. Z poczatku Sarah miala nadzieje, ze to, co ich laczy, a co okreslala mianem "braterstwa broni", sprawi, iz ich kontakt przemieni sie w rzeczywista przyjazn, okazalo sie jednak, ze "braterstwo broni" to najblizszy stopien kontaktu, jaki Andrew dopuszcza w stosunku do osob z BCM. Sarah mimo to lubila z nim rozmawiac i nieraz korzystala z jego wiedzy fachowej. Po jakims czasie przyznala sie tez wobec samej siebie, ze gdyby Andrew Truscott nie byl zonaty, z przyjemnoscia odkurzylaby swoj zbior kobiecych sztuczek i sprobowala przelamac jego rezerwe. Na razie nie znalazla rozwiazania palacego problemu, jak stac sie kompetentnym chirurgiem bez calkowitego zduszenia w sobie potrzeby milosci, towarzystwa, seksu i innych spraw wiazacych sie z zyciem poza murami szpitala. -Czym bylby Dzien Przemiany w BCM bez kilku pikiet? - spytala swego towarzysza. -No tak... Dzien przemiany w Bostonskim Centrum Medycznym... W skrzydle wschodnim mamy szereg profesjonalnych pigularzy, oglupiajacych nowych rezydentow ksiazkowymi opowiastkami o przesuwaniu sie kamienia nerkowego albo wypadaniu dysku, a w zachodnim rozczarowanych pracownikow dzialu technicznego, chcacych wydusic z tego szpitala kilka kolejnych dolcow. Czyz medycyna nie jest wspaniala? -BCM nie, ubezpieczenia zdrowotne tak... - powiedziala Sarah. - Od kiedy sluzby techniczne zajmuja sie polityka szpitalna? -Prawdopodobnie od czasu, kiedy ktos im powiedzial, ze moze wydusza troche dolcow, jezeli Evenvell przejmie to miejsce. -To nigdy nie nastapi. Truscott usmiechnal sie. -Powiedz to im. Przez kilka lat ambitny (niektorzy powiedzieliby skapy) Zaklad Prywatnej Opieki Zdrowotnej Everwell czekal przyczajony niczym polujacy kot i obserwowal, jak BCM drzy pod ciezarem problemow podatkowych, niepokojow pracowniczych oraz kontrowersji wynikajacych z oficjalnego podkreslania checi laczenia niekonwencjonalnych metod leczenia z medycyna i chirurgia akademicka. Statut zakladal, ze w wypadku odpowiedniego glosowania czlonkow zarzadu szpitala (jezeli wyrazi na to zgode stanowa Komisja Zdrowia Publicznego) mozna przetworzyc te jednostke w instytucje komercyjna, wiec kazda akcja strajkowa i kazde wydarzenie, ktore stawialo BCM w negatywnym swietle, zblizalo ten wyjatkowy osrodek do upadku. -Nic takiego sie nie stanie, Andrew - stwierdzila Sarah. - Odkad Paris przejal stanowisko, z roku na rok sytuacja sie poprawia. Wiesz o tym tak samo dobrze jak i ja. Dzieki naszym metodom przyjezdzaja do nas ludzie z calego swiata. Nie mozemy pozwolic, by Everwell czy ktokolwiek inny to zrujnowal. -Posluchaj, kolezanko - powiedzial Truscott, a jego akcent stal sie wyrazniejszy. - Jezeli chcesz sie czymkolwiek pasjonowac, powinnas oddac swoja odznake chirurga. Takie sa zasady. -Tez pasjonujesz sie roznymi rzeczami - odparla Sarah. - Jestes tylko za bardzo macho, aby to okazywac. - Popatrzyla na stojacy za szeregiem demonstrantow stojak na rowery. Staly w nim jedynie dwa zardzewiale trzybiegowce, ktorym chyba pocieto opony. - Wydaje mi sie, ze sanitariusze byli w trakcie swojego strajku nieco mniej bezposredni. Wyglada na to, ze bede musiala przypiac rower lancuchem do lozka w centrali przyjmowania zgloszen telefonicznych. Andrew, nie masz wrazenia, ze te rozrobe pomogl zorganizowac ktos spoza obslugi technicznej? -Masz na mysli Everwell? Sarah wzruszyla ramionami. -Mozliwe, ale to nie jedyny kandydat. Dzieki Axelowi Devlinowi jest wiecej ludzi, ktorzy maja bledny poglad na temat tego, co robimy, Devlin, felietonista z "Heralda" o bezlitosnie konseirwatywnym skrzywieniu, ochrzcil BCM mianem "Szpitala Chrupiacego Batona". Uczynil go czestym celem ataku "Topora Axela" w popularnej kolumnie, zatytulowanej Hity i kity. Sarah, ktora przeszla wyzszego stopnia szkolenie w zakresie akupunktury i ziololecznictwa, zostala tam dwa razy wymieniona z nazwiska - raczej niepochlebnie. Nigdy nie odkryla, skad Devlin sie o niej dowiedzial. -Kto wie? - odparl Andrew bez wiekszego zainteresowania. Kiwnal glowa w kierunku pikietujacych. - Trzeba przyznac, ze to dosc sekata grupka. Nie ma wsrod nich nikogo bez tatuazu na miesniu naramiennym. - Zatrzymal sie przy drzwiach z napisem TYLKO DLA PERSONELU. - No coz, doktor Baldwin... jest pani gotowa do skoku na wyzszy poziom? Sarah z namyslem pogladzila sie po brodzie, po czym ujela Truscotta pod ramie. -Inne wybory, jakie mi pozostaja, sa albo nie do przyjecia, albo nielegalne, doktorze Truscott. Do roboty. Pietnascie metrow nad nieskazonym dzialalnoscia czlowieka gorskim jeziorem Lisa Summer stala na shraju pionowej skalnej sciany. Poza girlandami bialych lilii, owinietymi wokol.szyi i glowy, byla naga. Slonce odbijalo sie od jej smuklego, doskonalego ciala i migotalo w zlotoblond wlosach. Wszedzie wokol klebily sie dzikie kwiaty, pokrywajace gesta koldra skaly i splywajace z klifu obok skrzacego sie wodospadu. Wysoko w gorze samotny jastrzab plynal bez wysilku po bezchmurnym, lazurowym niebie. Lisa pochylila glowe na bok i pozwolila sloncu grzac twarz. Zamknela oczy i zaczela sie wsluchiwac w odglosy kipiacej w dole wody. Potem rozpostarla ramiona, napiela wystajace za krawedz skaly palce stop, wziela ostatni gleboki wdech i odbila sie. Kiedy leciala w dol, sciany, wiatr i wodna mgielka piescily jej twarz. Cialo skrecalo sie i powoli koziolkowalo w krysztalowym powietrzu i spadala... spadala... spadala... -Trzymaj sie. Lisa. Doskonale. Przyj! Skurcz prawie sie skonczyl. Minuta dziesiec... minuta dwadziescia. Tak jest... bardzo dobrze. Swietnie sobie radzisz. Doskonale to zrobilas. Lisa powoli otworzyla oczy. Lezala na futonie, znajdujacym sie w jej zagraconym pokoju, oswietlona promieniami wczesnoporannego slonca. Obok niej siedziala Heidi Glassman, wspolmieszkanka, przyjaciolka i pomocnik porodowy, i glaskala ja po dloni. Obok staly dzieciece lozeczko i stol do przewijania, rzeczy, ktore znalazla w magazynie instytucji dobroczynnej i starannie odrestaurowala. Tygodnie treningu na kursie i w domu przynosily owoce. Lisa byla w trzeciej godzinie porodu, ale dzieki wywolywanym obrazom bez trudu udawalo jej sie uciekac swiadomoscia od bolu wywolanego kazdym nastepnym skurczem. Doktor Baldwin nazywala ten proces wizualizacja wewnetrzna i zewnetrzna. Powiedziala Lisie, ze to najlagodniejsza forma autohipnozy - technika, ktora, gdy sie pilnie cwiczylo, pozwala przejsc nawet najtrudniejszy porod bez jakichkolwiek srodkow znieczulajacych i innych lekow. Przy niektorych skurczach Lisa uzywala wizualizacji zewnetrznej - "skakala" z klifu albo "podrozowala" w morskich glebinach na grzbiecie delfina. Przy innych stosowala wizualizacje wewnetrzna - "ogladala" miesnie we wnetrzu wlasnego brzucha i tkwiacego w nim chlopca, by mentalnie okryc siebie i jego gruba warstwa miekkiej, bawelnianej maty. -Jak sie czujesz? - spytala Heidi. -Dobrze. Po prostu dobrze... - sennie odparla Lisa. -Wygladasz bardzo spokojnie. -Czuje sie wspaniale. Nie zdajac sobie z tego sprawy. Lisa powoli prostowala palce dloni, po czym zaciskala je w piesc. -Co piec minut przez blisko godzine. Chyba czas zawolac lekarza. -Jeszcze sie nie spieszy - odparla Lisa. Zamknela na chwile oczy. - Chyba jeszcze nawet nie zaczelo sie rozwarcie. Okiem wyobrazni widziala szyjke macicy. Dopiero zaczynala sie rozszerzac. -Chcesz, zebym sprawdzila? - spytala Heidi. Heidi byla pielegniarka, ktora pracowala kilka lat na oddziale polozniczym, a teraz asystowala doktor Baldwin przy porodach w domu. -Nie sadze, by to bylo konieczne - uznala Lisa, masujac palce dloni. -Cos sie dzieje? -Nic. Mam tylko troche sztywne dlonie, to wszystko. -Moze to na skutek zatrzymania wody. Sprawdze ci cisnienie. Heidi owinela mankiet cisnieniomierza wokol ramienia Lisy i przylozyla stetoskop do skory nad jej tetnica ramienna. Cisnienie - 90/65 - bylo nieco nizsze, niz powinno, ale w granicach normy dla pierwszej fazy porodu. Heidi zastanowila sie chwile, po czym uznala, ze nie ma sie czym denerwowac. Zapisala cisnienie w notesie i zapamietala, zeby ponownie je skontrolowac za dziesiec albo pietnascie minut. -Kto wygra pule? - spytala Lisa. -Chodzi o zaklad, ze dzis urodzisz? -Urodze dzisiaj. Mozesz na to liczyc. Kevin Dow, malarz, byl kolejnym mieszkancem Knowlton Street 313. W sumie w domu mieszkalo dziesiec osob. Wiekszosc z nich byla artystami albo pisarzami i nikt nie zarabial duzo pieniedzy. Swoj sposob zycia w tym domu okreslali jako komune, co oznaczalo, ze dzielili sie niemal wszystkim. Lisa, ktora sprzedawala ceramike wlasnego wyrobu i czasami odnawiala meble, mieszkala w poteznym budynku z dwuspadowym dachem od prawie trzech lat. Choc dwa razy spala z jednym z mezczyzn z komuny, byla pewna, ze dziecko nie jest jego, i dala mu to do zrozumienia juz na samym poczatku ciazy - ku jego wielkiej uldze. Tak naprawde, wcale sie dla niej nie liczylo, kto byl ojcem. Dziecko wycho sama. Jej syn bedzie rosl w atmosferze prostoty, milosci, cierpliwosci i wyrozumialosci oraz bez nacisku stawianych z gory oczekiwan. Wstala z pomoca Heidi i podeszla do okna. Jej prawe ramie bylo ciezkie i zmeczone. -Chcesz czegos? - spytala Heidi. Patrzac przez okno na wiewiorke, skaczaca z galezi na galaz, z ktorych wszystkie wygladaly na zbyt cienkie, by utrzymac jej ciezar. Lisa zaczela odruchowo pocierac bark. -Moze troche kakao? -Juz sie robi... Liso, dobrze sie czujesz? -Tak... oczywiscie. Chyba zaraz zacznie sie nastepny skurcz. Ile trwal tamten? -Piec minut i trzy sekundy. -Przy tym chyba postoje. Lisa pochylila tulow do przodu i oparla sie o parapet. Zaczela gleboko oddychac, zamknela oczy i sprobowala poslac strumien uwagi do swego wnetrza. Nic sie jednak nie wydarzylo - nie pojawily sie zadne obrazy, nie nadszedl spokoj. Bol trwal. Chyba za bardzo sie starala. Powinna byc skoncentrowana - tego uczyla doktor Baldwin -.skoncentrowana i przygotowana na kazdy skurcz. Po raz pierwszy poczula ziarno strachu. Moze dotychczas nie zdawala sobie sprawy z tego, jak zle moze byc? Moze nie byla odpowiednio przygotowana. Zazgrzytala zebami i wyprostowala nogi oraz ramiona. -Jak dlugo? - spytala. -Czterdziesci sekund... piecdziesiat... minuta... minuta dziesiec... Skurcz zaczal slabnac. -Minuta dwadziescia. Wszystko w porzadku? -Teraz tak. - Lisa odsunela sie od okna i usiadla na futonie. Czolo pokrywaly jej kropelki potu. - Ten byl mocny. Nie bylam przygotowana. Przelknela i poczula w ustach smak krwi. Poruszyla jezykiem i znalazla ranke, ktora przypadkowo sobie zrobila, zagryzajac skore wewnatrz policzka. Bol wywolany skurczem calkiem zniknal, ale dziwaczny dyskomfort w ramieniu i barku trwal. Heidi wyszla z pokoju; wrocila w chwili, gdy rozpoczynal sie kolejny skurcz. Lisa stwierdzila, ze dzieki pomocy Heidi i wlasnemu lepszemu przygotowaniu duchowemu udalo jej sie znacznie lepiej go zniesc. Heidi znow nalozyla jej mankiet i sprawdzila cisnienie. 88/50, tetno bylo slabiej slyszalne. -Uwazam, ze powimnysmy zadzwonic - powiedziala. -Cos nie tak? -Wszystko w porzadku, cisnienie masz dobre, mysle tylko, ze juz czas. -Chce, aby odbylo sie to idealnie. -Tak bedzie, Liso. Tak bedzie. Heidi pogladzila Lise po czole i poszla do telefonu w korytarzu. Spadek cisnienia byl minimalny, jesli jednak oznaczal poczatek porodu, chciala miec u boku doktor Baldwin. Po drugiej stronie ulicy, przed domem na Knowlton 316, Richard Pulasky kucal za samochodem i odkrecal z aparatu potezny teleobiektyw. Byl pewien, ze ma przynajmniej dwa dobre ujecia dziewczyny en face. Moze wiecej. Wyjal z kieszeni postrzepione zdjecie Lisy Grayson. Postac na zdjeciu nie do konca wygladala jak kobieta w oknie, ale podobienstwo bylo wystarczajace. To na pewno byla ona i jedynie to sie liczylo. Pol roku pracy wlasnie zwrocilo sie z nawiazka. Polowa prywatnych weszycieli w miescie starala sie odszukac dziewczyne, ale sukces odniosl Rickie Pulasky. Usmiechajac sie pod nosem, wslizgnal sie do samochodu przez drzwi pasazera. Przy odrobinie szczescia w ciagu tygodnia bedzie mial w kieszeni honorarium - pietnascie kawalkow. Rozdzial 2 Sarah przypiela rower do ramy metalowego lozka, stojacego pod sciana w pokoju, w ktorym na oddziale polozniczym przyjmowano zgloszenia telefoniczne. Przez pierwsze dwa lata rezydentury spedzila w ciasnym szescianie mniej wiecej tyle samo nocy, co we wlasnym mieszkaniu - i w ciagu ani jednej nie spala. Po przebraniu sie z kolarskich spodenek w obowiazujacy na oddziale bordowy kitel zatrzymala sie przed stojacym na komodzie poszczerbionym lustrem. Rzadko nakladala makijaz, ale na czesc Dnia Przemiany pomalowala usta jasnorozowa szminka. Potem - jak czesto przed rozpoczeciem dnia pracy - przez kilka chwil obserwowala sie w milczeniu. Regularne stosowanie podczas dziesieciu lat pobytu w Tajlandii kremu przeciwslonecznego bylo naprawde warte zachodu. Skora twarzy ciagle miala dobry tonus, widac bylo jedynie kilka piegow - na szczytach policzkow. W kacikach oczu potworzyly sie drobne zmarszczki, ale nie stanowily powodu do zmartwienia. Ciemne wlosy - przez wiekszosc zycia siegajace do polowy plecow - miala teraz krotko przyciete i jakby przyproszone drobnymi sladami siwizny. Stwierdzila, ze w sumie - biorac pod uwage dwa lata zle platnej pracy, harowy po sto godzin w tygodniu, bez wsparcia finansowego z zewnatrz - kobieta w lustrze trzymala sie znakomicie. Jak w poprzednich latach. Dzien przemiany w BCM zaczynal sie od kontynentalnego sniadania, po czym nastepowaly prezentacje dla personelu i rezydentow w wykonaniu prezesa zarzadu Glenna Parisa, kilku ordynatorow i jednego lub dwoch przedstawicieli rady nadzorczej. Obecny poczatek roznil sie od poprzednich tym, ze przy kazdym wejsciu do auli ochroniarze sprawdzali identyfikatory. Sarah dogonila Andrew Truscotta, gdy go kontrolowano. - Zamierzasz obserwowac przedstawienie z ostatniego rzedu? Truscott od lat zajmowal tam miejsce podczas wiekszosci konferencji. -Od czterech lat pod rzad ogladam slajdy starego z tej perspektywy i pomyslalem, ze moglbym sprobowac siasc blizej. -Zgoda - powiedziala i ruszyli stromymi schodami w dol amfiteatralnie ustawionych krzesel, w kierunku drugiego rzedu. - W naszym wieku powinnismy zaczac sie uczyc, jak radzic sobie ze starczowzrocznoscia i otoskleroza. Wiesz moze przypadkiem, dlaczego sa tu ochroniarze i sprawdzaja identyfikatory. Truscott chwile sie zastanawial. -Zaloze sie, ze szukaja wariatow - odparl. -Wariatow? -Ludzi, ktorzy zechcieliby przyjsc z nieprzymuszonej woli. -Bardzo smieszne. -Dziekuje. Nie mam najmniejszej watpliwosci, ze nasz nieustraszony przywodca wyjasni powod nasilonych dzialan zapewniajacych bezpieczenstwo... albo przed, albo tuz po dorocznej rekapitulacji historii naszej dostojnej instytucji. - Wysunal dolna szczeke w karykaturze Glenna Parisa. - W tysiac dziewiecset piecdziesiatym pierwszym roku, w piecdziesiatym roku istnienia, Bostonskie Centrum Medyczne przenioslo sie z centrum miasta na obrzeza w celu zajecia dziewieciu budynkow, ktore kiedys miescily Szpital Stanowy Suffolk, znany lepiej pod nazwa Domu dla Swirow. Choc przeprowadzka ta odbyla sie przed wieloma dziesiecioleciami, w dalszym ciagu kraza plotki, ze pozna noca duch Freddy'ego Kruegera myje rece, naklada rekawice chirurgiczne i krazy po naszych salach operacyjnych... -Andrew, co sie z toba dzieje? Chodzi o stanowisko naczelnego rezydenta? Obawiasz sie, ze go nie dostaniesz? -Nie sadze. - Sardoniczny smiech Truscotta byl niezbyt przekonujacy. - Jestem jedynie zly, ze moje zbyt skromne czeki wyplat podpisuje gosc, ktory losuje mozliwosc poddania sie zabiegowi chirurgii plastycznej, kaze rezydentom chodzic na roztrabiane wizyty domowe i zamontowal na porodowkach telewizje przemyslowa. -Dzieki losowaniu i wprowadzeniu rywalizacji zebral tysiace dolarow dotacji... prawdopodobnie setki tysiecy, a wiekszosc rodzin jestzachwycona mozliwoscia uczestniczenia w porodzie. Stalismy sie drugim co do popularnosci oddzialem polozniczym w miescie. Zanim Truscott odpowiedzial, Glenn Paris wystapil i postukal w mikrofon. Stu dwudziestu etatowych lekarzy, rezydentow, pielegniarek i czlonkow zarzadu zamilklo. Doktor medycyny Glenn Paris, prezes zarzadu Bostonskiego Centrum Medycznego, tryskal pewnoscia siebie i emanowal tym czyms, czym emanuja ludzie sukcesu. Mial tylko metr siedemdziesiat trzy wzrostu, ale wielu ludzi uznawalo go za wysokiego. Szczeke mial tak kanciasta, jak nalezalo sie spodziewac u czlonka wyzszych sfer, a sile spojrzenia uderzajaca. Pewien jego zwolennik oswiadczyl, ze jest mieszanka - w rownych czesciach - Vince'a Lombardiego, Alberta Schweitzera i I. T. Barnuma, z dorzucona do tego odrobina Donalda Trumpa. Axel Devlin stwierdzil kiedys, ze jest najbardziej przykra i niebezpieczna przypadloscia, ktora trafila sie Bostonowi od czasu panoszenia sie Brytyjczykow. Przed szescioma laty zdesperowana rada nadzorcza sciagnela Parisa z wielkiego szpitala w San Diego, szpitala, ktory udalo mu sie postawic na nogi w zadziwiajaco krotkim czasie. W zawartej umowie zastrzegl sobie pozostawienie mu wolnej reki przy zbieraniu funduszy i we wszystkich sprawach dotyczacych szpitala. Zagwarantowano mu hojne wynagrodzenie oraz premie zwiazane z zyskami szpitala i mozliwosc darmowego korzystania z luksusowego penthouse'u w Back Bay, darowanego kilka lat wczesniej szpitalowi przez wdziecznego pacjenta. Paris od poczatku rozpoczal zwawa kampanie, majaca zapewnic szpitalowi pozytywny, latwy do okreslenia wizerunek oraz doprowadzic do zamiany za wszelka cene deficytu na zysk. W pewien sposob odniosl sukces. Zawrotne dlugi szpitala przestaly rosnac, a nawet zaczely spadac. W tym samym czasie coraz silniejsze podkreslanie stosowania medycyny holistycznej i leczenia spersonifikowanego doprowadzilo do poprawy reputacji osrodka; szpital zyskiwal opinie miejsca, w ktorym dba sie o kazdego pacjenta. w wielu zakresach nie udalo sie jednak zmienic watpliwej reputacji BCM - zarowno w kregach akademickich, jak i w obiegowej opinii - a niektorzy czlonkowie zarzadu uwazali, ze niedlugo w szpitalu musza zostac wprowadzone nowe kierunki dzialania. -Witam, zolnierze - zaczal Paris. - Chcialbym powitac wszystkich na oficjalnym rozpoczeciu dziewiecdziesiatego roku istnienia szpitala. Celem naszego corocznego spotkania jest przedstawienie nowego personelu i udzielenie pomocy mlodym kolegom i kolezankom, aby poczuli sie u nas jak w domu. - Dal znak, by nowi rezydenci wstali, i zaczal klaskac. - Powinniscie wiedziec - powiedzial do nich - ze wasza grupa jest najbardziej dopasowana ze wszystkich grup rezydentow, ktorzy trafili do BCM od czasu wprowadzenia ogolnokrajowego programu dostosowawczego. Rozlegl sie kolejny aplauz. Kilku rezydentow niespokojnie przestepowalo z nogi na noge, najwyrazniej czekajac, kiedy pozwoli im sie usiasc. Paris, rozpromieniony tak, jakby prezentowal wlasne dzieci, nie pozwalal jednak na to. Informacja o duzej zgodnosci zainteresowan szpitala i mlodego narybku - polega to na tym, ze kazdy szpital robi liste oczekiwan, listy oczekiwan robia kandydaci na rezydentow, po czym komputer je porownuje - zostala dobrze rozpowszechniona, ale Paris nie nalezal do tych, ktorzy pozwoliliby wyrwac sobie z rak okazje wyduszenia maksimum efektu z tak pozadanego faktu. Truscott pochylil sie do Sarah. -Zauwaz, jak starannie nasz nieustraszony przywodca unika przyznania sie do tego, ze choc dopasowanie jest najlepsze w historii BCM, jest gorsze od wspolczynnika dostosowania kazdego z bostonskich szpitali akademickich. -Naprawde? -Blankenship sypnal sie w zeszlym tygodniu przy lunchu. Doktor Eli Blankenship, jeden z dyrektorow, byl w BCM szefem programu szkolenia rezydentow. To jego rozlegla wiedza z zakresu leczenia alternatywnego i przychylny stosunek do pragnienia Sarah, by stosowac techniki, ktore opanowala, przekonaly ja do umieszczenia BCM na pierwszym miejscu osrodkow, w ktorych chcialaby pracowac. W tamtym czasie zainteresowanie jej osoba wyrazilo kilka bardziej prestizowych szpitali - glownie z powodu wyjatkowego zyciorysu oraz wysokich wynikow w testach wiedzy lekarskiej. -Prosze siadac - rzucil w koncu Paris. -W tysiac dziewiecset piecdziesiatym pierwszym roku, w piecdziesiatym roku istnienia... - mruknal Truscott. -Zanim przejde dalej - ciagnal Paris - chcialbym powiedziec kilka slow o wzmocnionej ochronie, z ktora dzis rano wszyscy sie zetkneli. W zeszlym roku zbyt wiele informacji o dzialaniach szpitala trafilo do pewnych dziennikarzy oraz innych grup, ktore nie szczedzily wysilkow, by stworzyc niekorzystny i szkodzacy nam obraz Bostonskiego Centrum Medycznego. Niektore przecieki dotyczyly drobnych, codziennych pomylek... nie, wiekszosc z nich byla zbyt trywialna, by okreslac je mianem pomylek... powinienem byl powiedziec problemow wylaniajacych sie w trakcie opieki nad pacjentami; zdarzaja sie w kazdym szpitalu i nigdy nie mowi sie o nich publicznie. Inne dotyczyly wymiany zdan podczas spotkan personelu i na konferencjach. Zaczal piszczec pager Sarah, na ekraniku pojawila sie informacja, ze ma telefon z zewnatrz. Klnac pod nosem, ze nie moze sie dyskretnie wymknac i musi wstawac tuz przed Parisem, ruszyla do najblizszego telefonu. -Wszystkie szpitale konkuruja ze soba, aby utrzymac liczbe lozek i zapewnic rozsadny procent ich oblozenia - mowil dalej Paris. - Jak wiecie, walka o to jest czasami ostra. Szpitale o wielkosci i prestizu White Memorial reklamuja sie w branzowej ksiazce telefonicznej. Docieranie do opinii publicznej negatywnych informacji o BCM... zwlaszcza nieuzasadnionych... rani kazdego z nas. Od dzis na spotkania dotyczace spraw fachowych oraz posiedzenia personelu nie maja wstepu osoby nieupowaznione, a wszyscy ci... poza naszym rzecznikiem prasowym... ktorzy beda rozmawiac o sprawach szpitala z prasa, zostana poproszeni o rozwiazanie umowy o prace... Sarah przez kilkadziesiat sekund sluchala osoby, ktora do niej dzwonila, wydala kilka polecen, po czym wrocila na miejsce. -Jedna z moich domowych pacjentek zaczela rodzic - szepnela. - Ma jeszcze sporo czasu, ale troche za bardzo spadlo jej cisnienie. Mam nadzieje, ze ten cyrk zbytnio sie nie przedluzy. -Odbierasz samodzielnie porody w domu? - Truscott popatrzyl na nia ze zdziwieniem. -Nie, Andrew. Tylko wygladam na idiotke. Pojedzie ze mna doktor Snyder. To bedzie nasz drugi. Randall Snyder, ordynator oddzialu ginekologii i poloznictwa, siedzial na podium, tuz za Glennem Parisem. Kiedy Sarah kiwnela w jego kierunku glowa, zorientowala sie, ze Paris przerwal i uwaznie sie jej przyglada. -Przepraszam... - szepnela i spasowiala. -Dziekuje... - odpowiedzial Paris, bezglosnie poruszajac ustami. Odchrzaknal i wypil lyk wody. Cisza na sali byla dramatyczna. -Uwierzcie mi... - powiedzial w koncu - ta dywersja od wewnatrz to powazna, bardzo powazna sprawa. Jak wiecie, pewne "czynniki zewnetrzne" i kilka mocniejszych finansowo instytucji tylko czekaja, bysmy poszli na dno. Nasz osrodek jest bardzo atrakcyjny i ma cudowna lokalizacje. Przyjaciele, ci ludzie beda sie musieli otrzasnac z marzen, a ich przebudzenie bedzie nieprzyjemne. Od pewnego czasu negocjuje z bardzo dobrze sytuowana grupa filantropow, ktorych glownym celem dzialania jest poprawa opieki zdrowotnej. Jestesmy tuz przed zlozeniem podania o duza dotacje. Jezeli zostanie przyznana... a w obecnej chwili wszystko zdaje sie na najlepszej drodze... BCM uzyska stabilizacje finansowa i zdobedzie olbrzymi potencjal. Taki byl cel, jaki wyznaczylem sobie razem z wami szesc lat temu, a dzis z przyjemnoscia stwierdzam, ze jego osiagniecie jest mozliwe. Buchnal aplauz, ktory zaczal sie rozchodzic po auli, az ogarnal wszystkich obecnych - z Andrew wlacznie. -Oto duch walki - szepnela do niego Sarah. -Zaczynaly mi marznac rece - odparl Truscott. Glenn Paris znow sie rozpromienil. -Nie przestawajcie ze wzgledu na mnie - powiedzial, kiedy oklaski umilkly. -Przebiegly typ - szepnal Truscott tak cicho, by nie przebic sie przez smiech, ktory rozlegl sie po uwadze Parisa. - To trzeba mu przyznac. -Ale czyni cuda. -Glownie robi szum wokol siebie. -Zanim przedstawie siedzace za mna osoby, ze wzgledu na to, ze omawiamy kwestie zewnetrznej ingerencji w sprawy naszego szpitala, chcialbym powiedziec kilka slow o grupce demonstrantow, przez ktora czesc z was byla zmuszona przebic sie dzis rano. Niektorzy pracownicy dzialu technicznego prowadza w tej wlasnie chwili nielegalny strajk. Mamy uzasadnione powody do tego, by przypuszczac, ze zostal wszczety i jest wspierany przez ktoras z instytucji zainteresowanych naszym upadkiem. Dobrze mnie zrozumcie... nie powinnismy pozwolic im na uczestnictwo w procesie opieki nad pacjentem ani na prowadzenie jakiejkolwiek: dzialalnosci w murach tego szpitala. - Z emfaza walnal piescia I w mownice. - Mozecie byc pewni, ze im na to nie pozwolimy! Slowo "pozwolimy" jeszcze wibrowalo w powietrzu, kiedy w jakims przewodzie doszlo do przebicia, co spowodowalo, ze | glowny generator stanal. Natychmiast wlaczyl sie system awaryjny, dostarczajacy prad do sal operacyjnych, OjOMu i czesci izby przyjec, ale pozbawiony okien amfiteatr natychmiast pograzyl sie w kompletnej ciemnosci. Inauguracyjny program Dnia Przemiany zostal zakonczony. Rozdzial 3 Jezeli Sarah mialaby wymienic kogos, kto byl dla niej wzorem w trakcie zdobywania specjalizacji ginekologiczno polozniczej, bez wahania wymienilaby doktora Randalla Snydera. Od lagodnego sposobu mowienia po szare volvo - wszystko w tym czlowieku bylo ojcowskie i dodawalo otuchy. Byl gdzies w polowie miedzy piecdziesiatka a szescdziesiatka, ale prowadzil praktyke prywatna z entuzjazmem i poswieceniem. Kiedy w jego dziedzinie pojawiala sie nowa technika leczenia albo metoda terapii, byl jednym z pierwszych, ktory sie z nia zapoznawal. Jezeli nieubezpieczona pacjentka miala problemy z ciaza, przyjmowal ja prywatnie, nie wspominajac 0 platnosciach. Dzis wyrwal sie z okow terminarza zajec i wiozl Sarah do dzielnicy Jamajka llains. Mial jej tam asystowac przy odbieraniu porodu dwudziesto trzy letniej, nieubezpieczonej samotnej matki z przesadnym lekiem przed lekarzami i szpitalami. -Jak ty to robisz? - spytala Sarah. -Co? - Snyder sciszyl kantate Bacha, ktora rozbrzmiewala z kasety. -Praktykujesz medycyne tak, jak praktykujesz, a nie pozwalasz na to, aby praca pozarla ci zycie. Snyder stlumil usmiech. -Mozesz zdefiniowac slowo "praca"? -No, wiesz... staly nacisk kolegow i prawnikow, ingerencje towarzystw ubezpieczeniowych i rzadu, wplywajace na to, ile Wolno zadac za prace, gory papierzysk, ktore trzeba wypelniac, 1 staly strach, ze msciwy albo niezrownowazony pacjent poskarzy sie na ciebie lub poda cie do sadu... -Ach, o to chodzi... Sarah, nie na tym polega najwiekszy stres w naszej pracy. Mnie najbardziej drecza skomplikowane przypadki, ludzie z nieuleczalnymi chorobami, pacjenci, ktorzy umieraja mimo naszych wysilkow. -Ale medycyna taka jest. Reszta to... -To tez medycyna. To czesc zestawu. Uwierz mi... nie jestem spokojna maszyna, za jaka bierze mnie wielu ludzi, nie ide jednak do domu, zeby bic zone, bo nie wygralem na loterii albo nie udalo mi sie napisac bestsellera, ktory pozwoli uciec od zawodu. Radze sobie ze sprawami, o ktorych mowisz, poniewaz, z grubsza mowiac, ciagle kocham to, co robie, i czuje sie cholernie szczesliwy, ze dostalem szanse na robienie tego. Skad jednak takie pytanie? Masz jakies klopoty? -Nie mozna tego w zasadzie nazwac klopotami... skrec za nastepnym rogiem. -Jasne. Mowilas, ze to na Knowlton Street, tak? -Tak jest. -Znam droge. Kontynuuj. -Wiesz o tym, ze zanim poszlam na akademie, pracowalam w osrodku medycyny holistycznej? -Oczywiscie. Bylem na kilku twoich prezentacjach. Ciekawe rzeczy. Bardzo ciekawe. -Uczylam sie ziololecznictwa i akupunktury, lecz wydarzylo sie to i owo, w wyniku czego uznalam, ze chcialabym poszerzyc swoja wiedze. Wydarzylo sie to i owo. Dobre zlagodzenie. Sarah zastanawiala sie, czy nie przedstawic ze szczegolami ostatniej klotni z Peterem Ettingerem, szybko dotarlo jednak do niej, ze nie byl to czas ani miejsce na odkopywanie tego trupa. -Techniki, ktore stosowalismy w tym osrodku, mialy ograniczenia - kontynuowala. - Nie kwestionuje tego, ale w naszych dazeniach oraz sposobie dzialania... przynajmniej wiekszosci z nas... bylo cos niewinnego. Koncentrowalismy sie niemal wylacznie na tym, co mozemy zrobic dla naszych pacjentow. -I? -No coz... medycyna, ktora zajmuje sie obecnie, krazy tak samo czesto wokol dobra pacjenta, wokol pieniedzy i wokol odpowiedzialnosci karmej. Wydajemy miliony dolarow na malo wazne albo wrecz niepotrzebne badania tylko po to, by miec zabezpieczone tylki na wypadek, gdybysmy trafili do sadu. Agencje rzadowe, uwazajac, ze sluzy to oszczednosci, mowia nam, jak dlugo wolno trzymac w szpitalu pacjenta, w zaleznosci od choroby. Nikogo nie obchodzi, ze jedna czy druga starsza kobieta po wycieciu macicy pojdzie przedwczesnie do domu, potknie sie i zlamie sobie szyjke kosci udowej. Rozmawiamy jezykiem statystyk... tabel ubezpieczeniowych i procentow, nie mowimy o zywym czlowieku. -Sarah, jestes zbyt mloda, by byc az tak znudzona. -Doktorze, chcialabym, by istnialo cokolwiek, na co jestem zbyt mloda... cokolwiek... i dobrze wiesz, ze nie jestem znudzona. Uwazam, ze podjelam dobra decyzje, zostajac lekarzem, czasem tylko chcialabym, by ten zawod kryl w sobie cos wiecej, byl,... czystszy. Randali Snyder zachichotal. -Kazdy zna reklame mydla Ivory, gloszaca, ze jest ono czyste w dziewiecdziesieciu dziewieciu i czterech dziesiatych procenta - powiedzial i skrecil w Knowlton. - Nic, co dotyczy czlowieka, nie zbliza sie do tego poziomu... zwlaszcza w naszym zawodzie. Rozumiem jednak, co cie dreczy, i obiecuje, ze wkrotce pociagniemy te dyskusje, najchetniej przy kolacji u nas w domu. Jak na razie, chcialbym, zebys wiedziala, ze stajesz sie cholernie dobrym lekarzem... dokladnie takim, jakiego chcialbym miec za partnera w praktyce prywatnej. -Rany, dzieki... - Sarah nie umiala ukryc zaskoczenia, a moze zadowolenia. Po raz pierwszy uslyszala, ze Randall Snyder rozwazal mozliwosc wziecia wspolnika, nie wspominajac o tym, ze padlo jej nazwisko. -Odloz to na razie ad acta, jesli jednak zechcesz, za pare miesiecy usiadziemy i pogadamy o interesach - mowil dalej Snyder. - Nie ma nic zlego w krytycznym przyjrzeniu sie mniej atrakcyjnym stronom naszego zawodu, dopoki nie sparalizuje nas to, co ujrzymy. I, na Boga, nie stawiaj nikogo na piedestale, szczegolnie mnie. - Zatrzymal sie przy Ikrawezniku domu pod numerem 313. - A teraz, zanim wejdziemy, opisz mi w skrocie stan pacjentki, do ktorej idziemy. W czasie studiow Sarah chyba najwieksza wage wsrod wszelkich dzialan lekarza przywiazywano do zdobycia umiejetnosci zwiezlego, odpowiednio styl izowanego przedstawiania przypadku chorobowego. Kiedy byla studentka, czesto lezala w wannie, zapominajac o stygnieciu wody, i ze stoperem w reku kilkanascie razy powtarzala przygotowywane na nastepny dzien omowienie postaci choroby, by Wypadlo idealnie. Teraz technika ta stala sie czescia jej natury. -Lisa Summer, niezamezna artystka, lat dwadziescia trzy, ciaze dwie, zero porodow, spontaniczna aborcja trzy lata temu. OM dziesiec dwa. Druga ciaza, pacjentka dotychczas nie rodzila, raz poronila, ostatni okres dziewiec miesiecy temu. Randall Snyder kiwnal glowa, by Sarah kontynuowala. -Ciaza w kazdym zakresie bez anomalii. Pacjentka przybrala na wadze trzynascie i szesc dziesiatych kilograma przy wadze wyjsciowej czterdziesci