MICHAEL PALMER Z przyczyn naturalnych PALMER MICHAEL Przelozyl PIOTR ROMANTytul oryginalu: NATURAL CAUSES Prolog Przez pierwsze dwie godziny jazdy skurcze Connie Hidalgo byly jak drobne uklucia, kiedy jednak mineli zjazd z 1-95 na New London, napiecie w jej wnetrzu zaczelo rosnac. -Billy, chyba cos sie dzieje. -Daj mi spokoj. Powtarzasz to od cholernego miesiaca, a jeszcze jeden przed nami. -Powinnam byla zostac w domu. -Powinna.s byla zrobic dokladnie to, co robisz, czyli jechac do Nowego Jorku pomoc mi sfinalizowac transakcje. -Mogles wziac mercedesa. To siedzenie mnie dobija. Connie wiedziala, ze wziecie slicznego 500SL nie wchodzilo rachube. Ostatnia rzecza, na jakiej zalezalo Billy'emu Molinarze, bylo racanie na siebie uwagi oraz zainteresowanie zlodziei samochodow. Nigdy nie zmienial nawykow - zwlaszcza gdy sprawy dobrze sie mialy. Zawsze jezdzili na Manhattan poobijanym fordem kombi i dzieki temu szczesliwie stamtad wyjezdzali. Mowy nie bylo, by tego wieczoru zgodzil sie na inne rozwiazanie. Nie powiedzial, ile pieniedzy jest w dwoch torbach, ktore wepchnal w zapasowa opone, zdawala sobie jednak sprawe, ze duzo. Wiecej niz kiedykolwiek przedtem. Zaczela sie niespokojnie wiercic - zblizal sie kolejny skurcz. Wygladala przez okno, probujac zagubic sie w uciekajacych do tylu swiatlach i mignieciach znakow drogowych. Byla drobna - Billy mawial, ze sklada sie z samego brzucha - miala szeroko rozstawione, ciemne oczy i delikatne, jakby sztucznie wygladzone rysy, a twarz taka, ze wiekszosc mezczyzn miala na nia ochote. W wieku czternastu lat urodzila dziewczynke, ktora oddala, praktycznie ani razu sie jej nie przygladajac, a teraz, dziesiec lat pozniej. Bog dal jej druga szanse. Tym razem nic zlego sie nie stanie. Nic. -kocham cie, Billy - powiedziala lagodnie. -W takim razie przypal mi. Wyciagnal spod fotela grubego skreta z marihuany, fachowo go polizal i pochylil sie ku Connie. -Nie, Billy. To niedobre dla dziecka. -Crack jest niedobry dla dziecka. Dlatego nie pozwolilem ci brac od chwili, gdy dowiedzielismy sie, ze jestes w ciazy. Nikt nigdy nie stwierdzil, ze jest cos zlego w trawie. Zaufaj mi. -No dobrze, ale otworz okno. Connie zapalila skreta i wbrew rozsadkowi, kiedy Billy wydmuchiwal dym, gleboko go wdychala. Jak zwykle Billy mial racje. W czasie pierwszej ciazy palila co dzien - papierosy i marihuane - a dziecko urodzilo sie tluste i doskonale. -Posluchaj mnie teraz - powiedzial Billy. - Manny Diaz to smiec, ale po wszystkich handlach, jakie wspolnie robilismy, dosc mu ufam, zwlaszcza majac ciebie za tlumacza, jesli nie bedzie chcial gadac po angielsku. Ten deal jest wiekszy od wszystkiego, co robilismy, i musimy przedsiewziac szczegolne srodki. Chce, zebys siedziala w samochodzie przed brama, z zapalonym silnikiem. Trzymaj drzwi zamkniete, az wyjde i powiem, ze wszystko w porzadku. Gdyby cokolwiek wygladalo nie tak - cokolwiek - wiej, gdzie pieprz rosnie, i zawiadom kuzyna Richiego z Newarku. Jasne? -Jasne. Wszystko jasne. Przeszyl ja bol kolejnego skurczu. Connie zagryzla zeby i przycisnela szczuple palce do brzucha. W ostatnich dwoch tygodniach dwukrotnie wydawalo sie jej, ze juz zaczyna sie porod. Miala nadzieje, ze i tym razem to falszywy alarm. Popatrzyla na zegarek Billy'ego. Jezeli.skurcze w dalszym ciagu beda nieprzyjemne, zacznie mierzyc czas miedzy nimi. Jeszcze sie przekonywala, ze to nic, czym nalezaloby sie martwic, kiedy poczula nowy bol, tym razem w czubkach palcow. Z poczatku trudno bylo to nazwac bolem. Raczej dretwiala skora, dosc nieprzyjemnie ginelo czucie. Przy Stamford odretwienie zrobilo sie jednak stale - przypominalo przeplyw pradu i pogarszalo sie, gdy uciskala opuszki palcow, i nie znikalo, gdy unosila je w powietrzu. Kulac sie w ciemnosci, sprawdzila palce po kolei. Bolal kazdy. To tylko nerwy, na pewno tylko nerwy, pomyslala. Billy ponownie przypalil skreta. Jeden mach na pewno jej nie zaszkodzi, a prawdopodobnie bardzo pomoze. Connie przyciagnela do siebie reke Billy'ego, przycisnela usta do wilgotnego papieru i wciagnela dym w pluca. Minelo niemal pol roku od dnia, w ktorym po raz ostatni byla troche napalona. Jeden mach na pewno nie zaszkodzi dziecku. Biorac pod uwage, co ich czeka, malec prawdopodobnie potrzebowal dyma bardziej od niej. Przy New Rochelle skonczyla skreta - sama. Bol w opuszkach palcow nie oslabl, a skurcze pojawialy sie mniej wiecej co piec minut, ale przestalo ja to az tak przejmowac. -Billy, czuje sie lepiej. :- Wiedzialem, ze tak bedzie, skarbie. Po kilku kilometrach poczula swidrujacy bol w palcach stop. Przerazona, zapalila kolejnego skreta. -Hej, zostaw to! -Mysle, ze dziecko zaczyna sie rodzic. -Mam nadzieje, ze jest na tyle madre, by zaczekac, az zalatwimy handel. Potrzebuje cie za kolkiem. Jezeli spieprzymy sprawe, lepiej dla dzieciaka, zeby wcale nie wychodzil. -Billy, mowie powaznie. -A ty myslisz, ze ja co, udaje krola dowcipu? - Popatrzyl nerwowo na zegarek. -Dokladnie wedlug planu. Robimy ten interes, mala, i wchodzimy do pierwszej ligi. Uwierz mi. To test, z ktorym Dominie czekal, zeby mi go dac. Nic, kurwa, tego nie moze spieprzyc. Connie wyraznie uslyszala dobitny ton w glosie kochanka i zacisnela zeby, by pokonac dretwienie dloni i stop. Gra szla nie tylko o pieniadze, ale o ich przyszlosc. Kiedy byla mlodsza, gruba i nieatrakcyjna, mezczyzni chcieli od niej wylacznie seksu. Kiedy sie zmienila i stala piekna, mezczyzni, ktorzy ja podrywali, mieli wiecej wyczucia - zabierali ja w ladniejsze miejsca, lecz w dalszym ciagu chcieli tego samego. Dopiero Billy okazal sie inny. Zrobil z niej swoja dziewczyne i od samego poczatku traktowal z szacunkiem. Teraz mieli miec dziecko i obiecal, ze kiedy tylko deal zostanie zamkniety, wezma slub. Bez wzgledu na to, co bedzie musiala dzis wieczor zrobic, by pomoc Billy'emu, zrobi to. Gdyby tylko bol zelzal... choc odrobine. Bylo tak zle, ze omal wybuchla lzami. Siegnela do sufitu i zapalila swiatlo w kabinie. -Hej, co robisz? - krzyknal Billy. -Chce... chce poszukac jakiejs kasety. Popatrzyla na swoje dlonie, po czym szybko zgasila swiatlo i schowala rece tak, by nie mogl ich zobaczyc. Wszystkie palce - od pierwszych kostek po czubki - byly niemal czarne. Srodki dloni nabraly matowoszarej barwy. -No i? -Co no i? -Jaka tasme wzielas? -O... mysle, ze lepiej sobie troche odpoczne. Prosze Cie, Boze, myslala, pozwol mi wytrzymac jeszcze godzine. Jeszcze tylko jedna godzine. Polnoc minela, gdy byli na Harlem River Drive. Skrecili w Stoszesnasta Ulice. Connie martwily nie tyle gwaltowne skurcze w brzuchu, ile fakt, ze kiedy dotra na miejsce, nie utrzyma kierownicy, nie wspominajac o prowadzeniu samochodu. Lewa dlon - unieruchomiona w szponiastej pozycji - byla praktycznie bezuzyteczna. Choc mogla poruszac palcami prawej, juz najlzejszy ruch powodowal, ze cale ramie przeszywal silny bol. Boze, prosze... -No, to jestesmy, mala - stwierdzil Billy i zatrzymal sie obok latarni stojacej przy bramie rozpadajacej sie kamienicy. - Ci goscie sraja w gacie na mysl o Dominicu, nie spodziewam sie wiec klopotow. Nigdy jednak nie zaszkodzi dmuchac na zimne, zwlaszcza przy tak duzym interesie. Czekaj wiec i miej zamkniete drzwi i zapalony silnik. Wejde na gore i.sprawdze towar. Jezeli wszystko bedzie dobrze, zrobimy wymiane tu, na ulicy. Okej? Connie, spytalem, czy wszystko okej. Connie Hidalgo, ktorej dlonie i stopy drzaly jak w febrze, zagryzla wewnetrzna strone wargi i czekala, az minie bolesnie przeszywajacy, szczegolnie silny skurcz. Kiedy napiecie oslablo, poczula zbierajaca sie miedzy udami wilgoc. Odchodzily wody. -Pppospiesz sie - wyjakala. - Dziecko zaraz zacznie wychodzic. Chyba... musimy jejechac do szpitala. Billy chwycil zestaw do badania jakosci towaru i poprawil kabure pod lewa pacha. -Trzymaj sie w jednym kawalku, az skonczymy - warknal. - Jasne? - Zauwazyl malujacy sie na jej twarzy bol i mina mu zrzedla. - Connie, skarbie, wszystko bedzie dobrze. Obiecuje. Zalatwie interes z Diazem, najszybciej jak sie da. A potem, jak zechcesz, dostaniesz najlepszego lekarza w Nowym Jorku. -Ale... -Teraz skup sie: miej drzwi zamkniete i trzymaj sie z dala od klopotow. Kocham cie. -Ja tez cie kocham - powiedziala Connie, lecz Billy'ego juz nie bylo. Z wielkim trudem wslizgnela sie za kierownice i zamknela drzwi od strony kierowcy. Przekonywala sie rozpaczliwie, ze odejscie wod to nie powod do niepokoju. Pielegniarka ze szkoly rodzenia stale to powtarzala. Minelo piec minut. Potem nastepne piec. Skurcze staly sie bolesne jak cholera. Chcac odwrocic uwage i ponownie sprawdzic palce, Connie zapalila swiatlo w kabinie. Szare, zimne dlonie z poczernialymi czubkami palcow wygladaly jak element stroju na Halloween. Spojrzala na siebie we wstecznym lusterku. Cos bylo nie tak z twarza. Umysl potrzebowal kilku sekund, aby zarejestrowac ciemne struzki krwi, ktore zaczely wyciekac z nosa i wijac sie, splywaly w dol i wzdluz gornego brzegu warg sciekaly ku kacikom ust. -Prosze, Billy... pospiesz sie... Nieporadnie przeszukiwala torebke, by znalezc chustke do nosa, gdy zauwazyla ciemnoczerwona plame rozlewajaca sie w kroku i po nogawkach jasnobezowych ciazowych spodni. Nie byl to przezroczysty ani lekko zabarwiony plyn, o ktorym mowila pielegniarka. To byla krew! Connie krecilo sie w glowie, byla zdezorientowana. Sprobowala zetrzec to, co wyciekalo z nosa, wplywalo do ust i rozpryskiwalo sie na bluzce. Lewe ramie bylo jak z olowiu. -Prosze... niech ktos mi pomoze... - Po chwili dotarlo do niej, ze slowa kolacza sie jedynie we wnetrzu jej glowy i nie jest w stanie ich wyartykulowac. Obraz przed oczami zamazywal sie, lewa czesc ciala odretwiala. Ogarnelo ja przerazenie, jakiego do tej pory nie znala. Nagle przednia szyba forda eksplodowala do srodka i obsypal ja deszcz okruchow szkla. W ulamku sekundy z jej czola trysnela krew, zalewajac oczy. Zaczela je trzec grzbietem prawej dloni i na chwile odzyskala widzenie. Cialo Billy'ego bylo rozciagniete na masce, roztrzaskana glowa i jedno nieruchome ramie dyndalo martwo nad fotelem pasazera. Connie zaczela bezglosnie wyc. Przez strzaskana przednia szybe dostrzegla kilku mezczyzn zblizajacych sie do samochodu. Odruchowo polozyla dlon na dzwigni zmiany biegow i pchnela ja, przerzucajac z pozycji "parkowanie" na "jazda". Ford skoczyl do przodu, potracil jednego z mezczyzn, odbil sie od parkujacych samochodow i pomknal przed siebie. Kiedy wjechal na Trzecia Aleje, cialo Billy'ego spadlo z maski. Connie, bardziej martwa niz zywa, spojrzala odruchowo w lewo i ujrzala na wysokosci oczu swiatla reflektorow i maske autobusu. Przez krotka chwile slyszala straszliwy zgrzyt, ktoremu towarzyszyl bol, jakiego jeszcze w zyciu nie czula. Potem, tak samo nagle, nastapila ciemnosc i... ogarnal ja spokoj. Rozdzial 1 1 lipca, Dzien Przemiany Z mieszkania Sarah Baldwin w North End do Bostonskiego Centrum Medycznego bylo niemal jedenascie kilometrow. Ulice byly suche, wilgotnosc powietrza niska, a o szostej rano ruch na ulicach praktycznie jeszcze sie nie rozpoczal. Sarah zmruzyla oczy i popatrzyla w poranna jaskrawosc, by wyczuc "ducha" dnia. -Dziewietnascie minut czterdziesci piec sekund - przewidziala. Usiadla na siodelku dwunastobiegowego roweru, poprawila kask i wyzerowala stoper. Dopuszczala margines jedynie pietnastu sekund, a jednak czesciej "wygrywala", niz "przegrywala". Przez dwa lata, od kiedy jezdzila do pracy na rowerze, znacznie poprawila dokladnosc, wkalkulowujac w czas jazdy wszystkie najdziwniejsze zmienne, jakie byla w stanie skojarzyc z konkretnym dniem. Wtorek czy czwartek? Dodaj trzydziesci sekund. Zwykla kawa na sniadanie czy bezkofeinowa? Odejmij czterdziesci piec. Dwie noce pod rzad bez dyzuru przy telefonie? Odejmij minute albo i wiecej. Dzis tak skalkulowala czas, ze bedzie musiala pedalowac na tyle mocno, ze poczuje, iz uczciwie cwiczyla, ale nie na tyle, zeby sie mocno spocic. Popatrzyla na szereg ciekawych architektonicznie domow, ciagnacych sie wzdluz waskiej uliczki, przy ktorej mieszkala, wcisnela guziczek stopera i odepchnela sie od kraweznika. Kiedys niemal fanatycznie cwiczyla rozne metody fitness, w ktoryms jednak momencie zrezygnowala z chodzenia na sale. Wolala zmuszac sie do maksymalnego wysilku na rowerze, potem brala w szpitalu prysznic, przebierala sie w kitel i szla na obchod. Dzis nie byl jednak zwykly dzien. W Bostonskim Centrum Medycznym -jak w wiekszosci ksztalcacych lekarzy szpitali w kraju - 1 lipca byl Dniem Przemiany. Dla kazdego lekarza - niezaleznie od specjalnosci - to, co sie dzieje sie podczas Dnia Przemiany, stanowi jeden z najwazniejszych rytualow zawodowych. Tego dnia swiezo upieczeni absolwenci uczelni wkraczaja w mury szpitali jako pierwszoroczni rezydenci, a dotychczasowi pierwszoroczni staja sie w ciagu minuty rezydentami drugorocznymi. Dla Sarah "przemiana" miala oznaczac zakonczenie drugiego roku rezydentury na oddziale ginekologii i poloznictwa i uzyskanie prawa do okreslania sie rezydentem trzeciorocznym. Wiaze sie to z gwaltownym wzrostem odpowiedzialnosci. Z dnia na dzien osoba taka zyskuje p do pracy pod znacznie mniejszym nadzorem, traci jednak sporo okazji do zasiegania fachowych porad u kierownika szkolenia - zwlaszcza na sali operacyjnej. Swiadomosc tego pozwalala Sarah z nieco innej perspektywy traktowac odczuwane napiecie i inaczej radzic sobie z lekiem, z ktorym musiala sie uporac w Dniu Przemiany rok czy dwa lata temu, a ktory byl jeszcze gorszy. Jezeli wszystko przebiegnie wlasciwie, za rok, po nastepnym Dniu Przemiany, Sarah zostanie naczelnym lekarzem rezydentem swojego oddzialu. Od tego dnia w wiekszosci wypadkow podstawowe znaczenie beda mialy jej decyzje, jej ocena kliniczna. Mysl ta byla krzepiaca. Choc stanowisko naczelnego rezydenta w tak skromnym osrodku jak BCM nie dalo sie porownac do pracy w White Memorial czy innym olbrzymim osrodku uniwersyteckim, to jednak robilo wrazenie - zwlaszcza ze niecale siedem lat wczesniej nawet przez mysl jej nie przeszlo, ze zostanie lekarzem. Wrzucila trzeci bieg, by wspiac sie na Beacon Hill, po chwili wjechala w Back Bay. Kilka przecznic dalej, na samym rogu, stal olbrzymi budynek z czerwonawego piaskowca; miescil sie w nim kiedys Instytut Leczenia Holistycznego Ettingera. Jak zwykle, kiedy przejezdzala niedaleko, myslala o Peterze Ettingerze i o tym, dlaczego nigdy nie oddzwonil ani nie odpisal na zaden z jej listow. Ozenil sie? Byl szczesliwy? Co sie dzialo z Annalee, dziewczynka z Afryki Zachodniej, ktora adoptowal, kiedy byla dzieckiem? Gdy Sarah odeszla, Annalee miala pietnascie lat i byly ze soba bardzo blisko. Jeszcze ciagle napawalo ja smutkiem, ze ich zwiazek nie przetrwal. Przed trzema laty, kiedy wrocila z Wloch z dyplomem lekarskim, zatrzymala sie przy instytucie. Miejsce, ktore kiedys bylo dla niej domem i punktem, wokol ktorego skupialo sie jej zycie, zostalo podzielone na szesc luksusowych apartamentow. Wsrod mieszkancow nie znalazla nazwiska Petera. Kilka miesiecy pozniej dowiedziala sie o Xanadu, holistycznej komunie Petera, mieszczacej sie na wzgorzach na zachod od miasta. Postanowila, ze kiedys tam pojedzie. Uznala, ze jesli spotkaja sie twarza w twarz, moze uda im sie wyprostowac kilka spraw. Nigdy do niego nie pojechala. Zdekoncentrowana, przejechala przecznice na zoltym swietle, prowokujac wulgarny gest ze strony taksowkarza, ktory zamierzal wykorzystac ostatnia sekunde zielonego swiatla. Uwazaj! - skarcila sie w mysli. Badz ostrozna! Ostatnim miejscem, w ktorym lekarz moglby sie znalezc w Dniu Przemiany, byla izba przyjec na chirurgii urazowej. Kiedy skrecila z Veteran's Highway w droge dojazdowa do BCM,.spojrzala na zegarek. Od wyjazdu z domu minelo ponad dwadziescia minut. Zsiadla z roweru, by przejsc ostatnie kilkaset metrow na piechote. Nigdy nie stwierdzila, ze wynik prowadzonych ze soba wyscigow rowerowych ma wartosc przepowiadajaca, mimo to zanotowala w mysli, ze Dzien Przemiany rozpoczela od przegranej. Tuz przed budynkiem szpitala droge dojazdowa pikietowali demonstranci, gwizdzac na przychodzacy do pracy personel i od czasu do czasu wybuchajac chaotycznie skandowanymi okrzykami. DCM przezylo ostatni tydzien bez demonstracji - byl to najdluzszy spokojny okres, jaki Sarah sobie przypominala - teraz jednak kolejna grupa weszla na sciezke wojenna. Sarah probowala sie domyslic, kto protestuje tym razem. Pielegniarki (ze zwiazkow RN i LPN), dzial techniczny, transport, ochrona, zywienie, administracja, fizykoterapia, sanitariusze, nawet lekarze - kazda grupa prowadzila w ktoryms momencie swoja akcje placowa, oblegajac szpital. Dzis przyszla kolej na dzial techniczny. PRECZ Z GLENNEM PARISEM! BCM = BARDZO CIEZKIE MIEJSCE. LEPIEJ KIEROWAC, NIZ WIECEJ OBIECYWAC! BCM - NIE! UBEZPIECZENIA ZDROWOTNE - TAK! Plakaty byly w wiekszosci zrobione profesjonalnie. Hasla na nich siegaly od ironicznych po jednoznacznie agresywne. CZY PARIS PLONIE? CZEMU NIE? PLACCIE ALBO ROBCIE WSZYSTKO SAMI! UFASZ TEMU MIEJSCU NA TYLE, BY ODDAC TU POD OPIEKE SWOJEZYCIE?!!! Sarah przeszlo przez mysl, ze niezaleznie od natury sporu dzialu technicznego zdyrekcja za akcja musza stac spore pieniadze. -Ladny dzien na demonstracje, prawda? Tuz obok niej pojawil sie Andrew Truscott, naczelny rezydent z oddzialu chirurgii naczyniowej. Pochodzil z Australii i byl zgryzliwym dowcipasem. Jego dowcip stawal sie doslownie morderczy wskutek specyficznego akcentu, ktory potrafil dozowac sluchaczom od niemal niezauwazalnego po dominujacy. Liczyl sobie trzydziesci szesc lat i byl jedynym rezydentem w wieku Sarah. Trudno sie bylo z nim zaprzyjaznic - mial sztywne, tradycyjne poglady, byl zadufany w sobie i zbyt czesto frywolny, ale byl takze znakomitym chirurgiem. Poznali sie w dniu, w ktorym Sarah przybyla do BCM, i szybko sie porozumieli. Z poczatku Sarah miala nadzieje, ze to, co ich laczy, a co okreslala mianem "braterstwa broni", sprawi, iz ich kontakt przemieni sie w rzeczywista przyjazn, okazalo sie jednak, ze "braterstwo broni" to najblizszy stopien kontaktu, jaki Andrew dopuszcza w stosunku do osob z BCM. Sarah mimo to lubila z nim rozmawiac i nieraz korzystala z jego wiedzy fachowej. Po jakims czasie przyznala sie tez wobec samej siebie, ze gdyby Andrew Truscott nie byl zonaty, z przyjemnoscia odkurzylaby swoj zbior kobiecych sztuczek i sprobowala przelamac jego rezerwe. Na razie nie znalazla rozwiazania palacego problemu, jak stac sie kompetentnym chirurgiem bez calkowitego zduszenia w sobie potrzeby milosci, towarzystwa, seksu i innych spraw wiazacych sie z zyciem poza murami szpitala. -Czym bylby Dzien Przemiany w BCM bez kilku pikiet? - spytala swego towarzysza. -No tak... Dzien przemiany w Bostonskim Centrum Medycznym... W skrzydle wschodnim mamy szereg profesjonalnych pigularzy, oglupiajacych nowych rezydentow ksiazkowymi opowiastkami o przesuwaniu sie kamienia nerkowego albo wypadaniu dysku, a w zachodnim rozczarowanych pracownikow dzialu technicznego, chcacych wydusic z tego szpitala kilka kolejnych dolcow. Czyz medycyna nie jest wspaniala? -BCM nie, ubezpieczenia zdrowotne tak... - powiedziala Sarah. - Od kiedy sluzby techniczne zajmuja sie polityka szpitalna? -Prawdopodobnie od czasu, kiedy ktos im powiedzial, ze moze wydusza troche dolcow, jezeli Evenvell przejmie to miejsce. -To nigdy nie nastapi. Truscott usmiechnal sie. -Powiedz to im. Przez kilka lat ambitny (niektorzy powiedzieliby skapy) Zaklad Prywatnej Opieki Zdrowotnej Everwell czekal przyczajony niczym polujacy kot i obserwowal, jak BCM drzy pod ciezarem problemow podatkowych, niepokojow pracowniczych oraz kontrowersji wynikajacych z oficjalnego podkreslania checi laczenia niekonwencjonalnych metod leczenia z medycyna i chirurgia akademicka. Statut zakladal, ze w wypadku odpowiedniego glosowania czlonkow zarzadu szpitala (jezeli wyrazi na to zgode stanowa Komisja Zdrowia Publicznego) mozna przetworzyc te jednostke w instytucje komercyjna, wiec kazda akcja strajkowa i kazde wydarzenie, ktore stawialo BCM w negatywnym swietle, zblizalo ten wyjatkowy osrodek do upadku. -Nic takiego sie nie stanie, Andrew - stwierdzila Sarah. - Odkad Paris przejal stanowisko, z roku na rok sytuacja sie poprawia. Wiesz o tym tak samo dobrze jak i ja. Dzieki naszym metodom przyjezdzaja do nas ludzie z calego swiata. Nie mozemy pozwolic, by Everwell czy ktokolwiek inny to zrujnowal. -Posluchaj, kolezanko - powiedzial Truscott, a jego akcent stal sie wyrazniejszy. - Jezeli chcesz sie czymkolwiek pasjonowac, powinnas oddac swoja odznake chirurga. Takie sa zasady. -Tez pasjonujesz sie roznymi rzeczami - odparla Sarah. - Jestes tylko za bardzo macho, aby to okazywac. - Popatrzyla na stojacy za szeregiem demonstrantow stojak na rowery. Staly w nim jedynie dwa zardzewiale trzybiegowce, ktorym chyba pocieto opony. - Wydaje mi sie, ze sanitariusze byli w trakcie swojego strajku nieco mniej bezposredni. Wyglada na to, ze bede musiala przypiac rower lancuchem do lozka w centrali przyjmowania zgloszen telefonicznych. Andrew, nie masz wrazenia, ze te rozrobe pomogl zorganizowac ktos spoza obslugi technicznej? -Masz na mysli Everwell? Sarah wzruszyla ramionami. -Mozliwe, ale to nie jedyny kandydat. Dzieki Axelowi Devlinowi jest wiecej ludzi, ktorzy maja bledny poglad na temat tego, co robimy, Devlin, felietonista z "Heralda" o bezlitosnie konseirwatywnym skrzywieniu, ochrzcil BCM mianem "Szpitala Chrupiacego Batona". Uczynil go czestym celem ataku "Topora Axela" w popularnej kolumnie, zatytulowanej Hity i kity. Sarah, ktora przeszla wyzszego stopnia szkolenie w zakresie akupunktury i ziololecznictwa, zostala tam dwa razy wymieniona z nazwiska - raczej niepochlebnie. Nigdy nie odkryla, skad Devlin sie o niej dowiedzial. -Kto wie? - odparl Andrew bez wiekszego zainteresowania. Kiwnal glowa w kierunku pikietujacych. - Trzeba przyznac, ze to dosc sekata grupka. Nie ma wsrod nich nikogo bez tatuazu na miesniu naramiennym. - Zatrzymal sie przy drzwiach z napisem TYLKO DLA PERSONELU. - No coz, doktor Baldwin... jest pani gotowa do skoku na wyzszy poziom? Sarah z namyslem pogladzila sie po brodzie, po czym ujela Truscotta pod ramie. -Inne wybory, jakie mi pozostaja, sa albo nie do przyjecia, albo nielegalne, doktorze Truscott. Do roboty. Pietnascie metrow nad nieskazonym dzialalnoscia czlowieka gorskim jeziorem Lisa Summer stala na shraju pionowej skalnej sciany. Poza girlandami bialych lilii, owinietymi wokol.szyi i glowy, byla naga. Slonce odbijalo sie od jej smuklego, doskonalego ciala i migotalo w zlotoblond wlosach. Wszedzie wokol klebily sie dzikie kwiaty, pokrywajace gesta koldra skaly i splywajace z klifu obok skrzacego sie wodospadu. Wysoko w gorze samotny jastrzab plynal bez wysilku po bezchmurnym, lazurowym niebie. Lisa pochylila glowe na bok i pozwolila sloncu grzac twarz. Zamknela oczy i zaczela sie wsluchiwac w odglosy kipiacej w dole wody. Potem rozpostarla ramiona, napiela wystajace za krawedz skaly palce stop, wziela ostatni gleboki wdech i odbila sie. Kiedy leciala w dol, sciany, wiatr i wodna mgielka piescily jej twarz. Cialo skrecalo sie i powoli koziolkowalo w krysztalowym powietrzu i spadala... spadala... spadala... -Trzymaj sie. Lisa. Doskonale. Przyj! Skurcz prawie sie skonczyl. Minuta dziesiec... minuta dwadziescia. Tak jest... bardzo dobrze. Swietnie sobie radzisz. Doskonale to zrobilas. Lisa powoli otworzyla oczy. Lezala na futonie, znajdujacym sie w jej zagraconym pokoju, oswietlona promieniami wczesnoporannego slonca. Obok niej siedziala Heidi Glassman, wspolmieszkanka, przyjaciolka i pomocnik porodowy, i glaskala ja po dloni. Obok staly dzieciece lozeczko i stol do przewijania, rzeczy, ktore znalazla w magazynie instytucji dobroczynnej i starannie odrestaurowala. Tygodnie treningu na kursie i w domu przynosily owoce. Lisa byla w trzeciej godzinie porodu, ale dzieki wywolywanym obrazom bez trudu udawalo jej sie uciekac swiadomoscia od bolu wywolanego kazdym nastepnym skurczem. Doktor Baldwin nazywala ten proces wizualizacja wewnetrzna i zewnetrzna. Powiedziala Lisie, ze to najlagodniejsza forma autohipnozy - technika, ktora, gdy sie pilnie cwiczylo, pozwala przejsc nawet najtrudniejszy porod bez jakichkolwiek srodkow znieczulajacych i innych lekow. Przy niektorych skurczach Lisa uzywala wizualizacji zewnetrznej - "skakala" z klifu albo "podrozowala" w morskich glebinach na grzbiecie delfina. Przy innych stosowala wizualizacje wewnetrzna - "ogladala" miesnie we wnetrzu wlasnego brzucha i tkwiacego w nim chlopca, by mentalnie okryc siebie i jego gruba warstwa miekkiej, bawelnianej maty. -Jak sie czujesz? - spytala Heidi. -Dobrze. Po prostu dobrze... - sennie odparla Lisa. -Wygladasz bardzo spokojnie. -Czuje sie wspaniale. Nie zdajac sobie z tego sprawy. Lisa powoli prostowala palce dloni, po czym zaciskala je w piesc. -Co piec minut przez blisko godzine. Chyba czas zawolac lekarza. -Jeszcze sie nie spieszy - odparla Lisa. Zamknela na chwile oczy. - Chyba jeszcze nawet nie zaczelo sie rozwarcie. Okiem wyobrazni widziala szyjke macicy. Dopiero zaczynala sie rozszerzac. -Chcesz, zebym sprawdzila? - spytala Heidi. Heidi byla pielegniarka, ktora pracowala kilka lat na oddziale polozniczym, a teraz asystowala doktor Baldwin przy porodach w domu. -Nie sadze, by to bylo konieczne - uznala Lisa, masujac palce dloni. -Cos sie dzieje? -Nic. Mam tylko troche sztywne dlonie, to wszystko. -Moze to na skutek zatrzymania wody. Sprawdze ci cisnienie. Heidi owinela mankiet cisnieniomierza wokol ramienia Lisy i przylozyla stetoskop do skory nad jej tetnica ramienna. Cisnienie - 90/65 - bylo nieco nizsze, niz powinno, ale w granicach normy dla pierwszej fazy porodu. Heidi zastanowila sie chwile, po czym uznala, ze nie ma sie czym denerwowac. Zapisala cisnienie w notesie i zapamietala, zeby ponownie je skontrolowac za dziesiec albo pietnascie minut. -Kto wygra pule? - spytala Lisa. -Chodzi o zaklad, ze dzis urodzisz? -Urodze dzisiaj. Mozesz na to liczyc. Kevin Dow, malarz, byl kolejnym mieszkancem Knowlton Street 313. W sumie w domu mieszkalo dziesiec osob. Wiekszosc z nich byla artystami albo pisarzami i nikt nie zarabial duzo pieniedzy. Swoj sposob zycia w tym domu okreslali jako komune, co oznaczalo, ze dzielili sie niemal wszystkim. Lisa, ktora sprzedawala ceramike wlasnego wyrobu i czasami odnawiala meble, mieszkala w poteznym budynku z dwuspadowym dachem od prawie trzech lat. Choc dwa razy spala z jednym z mezczyzn z komuny, byla pewna, ze dziecko nie jest jego, i dala mu to do zrozumienia juz na samym poczatku ciazy - ku jego wielkiej uldze. Tak naprawde, wcale sie dla niej nie liczylo, kto byl ojcem. Dziecko wycho sama. Jej syn bedzie rosl w atmosferze prostoty, milosci, cierpliwosci i wyrozumialosci oraz bez nacisku stawianych z gory oczekiwan. Wstala z pomoca Heidi i podeszla do okna. Jej prawe ramie bylo ciezkie i zmeczone. -Chcesz czegos? - spytala Heidi. Patrzac przez okno na wiewiorke, skaczaca z galezi na galaz, z ktorych wszystkie wygladaly na zbyt cienkie, by utrzymac jej ciezar. Lisa zaczela odruchowo pocierac bark. -Moze troche kakao? -Juz sie robi... Liso, dobrze sie czujesz? -Tak... oczywiscie. Chyba zaraz zacznie sie nastepny skurcz. Ile trwal tamten? -Piec minut i trzy sekundy. -Przy tym chyba postoje. Lisa pochylila tulow do przodu i oparla sie o parapet. Zaczela gleboko oddychac, zamknela oczy i sprobowala poslac strumien uwagi do swego wnetrza. Nic sie jednak nie wydarzylo - nie pojawily sie zadne obrazy, nie nadszedl spokoj. Bol trwal. Chyba za bardzo sie starala. Powinna byc skoncentrowana - tego uczyla doktor Baldwin -.skoncentrowana i przygotowana na kazdy skurcz. Po raz pierwszy poczula ziarno strachu. Moze dotychczas nie zdawala sobie sprawy z tego, jak zle moze byc? Moze nie byla odpowiednio przygotowana. Zazgrzytala zebami i wyprostowala nogi oraz ramiona. -Jak dlugo? - spytala. -Czterdziesci sekund... piecdziesiat... minuta... minuta dziesiec... Skurcz zaczal slabnac. -Minuta dwadziescia. Wszystko w porzadku? -Teraz tak. - Lisa odsunela sie od okna i usiadla na futonie. Czolo pokrywaly jej kropelki potu. - Ten byl mocny. Nie bylam przygotowana. Przelknela i poczula w ustach smak krwi. Poruszyla jezykiem i znalazla ranke, ktora przypadkowo sobie zrobila, zagryzajac skore wewnatrz policzka. Bol wywolany skurczem calkiem zniknal, ale dziwaczny dyskomfort w ramieniu i barku trwal. Heidi wyszla z pokoju; wrocila w chwili, gdy rozpoczynal sie kolejny skurcz. Lisa stwierdzila, ze dzieki pomocy Heidi i wlasnemu lepszemu przygotowaniu duchowemu udalo jej sie znacznie lepiej go zniesc. Heidi znow nalozyla jej mankiet i sprawdzila cisnienie. 88/50, tetno bylo slabiej slyszalne. -Uwazam, ze powimnysmy zadzwonic - powiedziala. -Cos nie tak? -Wszystko w porzadku, cisnienie masz dobre, mysle tylko, ze juz czas. -Chce, aby odbylo sie to idealnie. -Tak bedzie, Liso. Tak bedzie. Heidi pogladzila Lise po czole i poszla do telefonu w korytarzu. Spadek cisnienia byl minimalny, jesli jednak oznaczal poczatek porodu, chciala miec u boku doktor Baldwin. Po drugiej stronie ulicy, przed domem na Knowlton 316, Richard Pulasky kucal za samochodem i odkrecal z aparatu potezny teleobiektyw. Byl pewien, ze ma przynajmniej dwa dobre ujecia dziewczyny en face. Moze wiecej. Wyjal z kieszeni postrzepione zdjecie Lisy Grayson. Postac na zdjeciu nie do konca wygladala jak kobieta w oknie, ale podobienstwo bylo wystarczajace. To na pewno byla ona i jedynie to sie liczylo. Pol roku pracy wlasnie zwrocilo sie z nawiazka. Polowa prywatnych weszycieli w miescie starala sie odszukac dziewczyne, ale sukces odniosl Rickie Pulasky. Usmiechajac sie pod nosem, wslizgnal sie do samochodu przez drzwi pasazera. Przy odrobinie szczescia w ciagu tygodnia bedzie mial w kieszeni honorarium - pietnascie kawalkow. Rozdzial 2 Sarah przypiela rower do ramy metalowego lozka, stojacego pod sciana w pokoju, w ktorym na oddziale polozniczym przyjmowano zgloszenia telefoniczne. Przez pierwsze dwa lata rezydentury spedzila w ciasnym szescianie mniej wiecej tyle samo nocy, co we wlasnym mieszkaniu - i w ciagu ani jednej nie spala. Po przebraniu sie z kolarskich spodenek w obowiazujacy na oddziale bordowy kitel zatrzymala sie przed stojacym na komodzie poszczerbionym lustrem. Rzadko nakladala makijaz, ale na czesc Dnia Przemiany pomalowala usta jasnorozowa szminka. Potem - jak czesto przed rozpoczeciem dnia pracy - przez kilka chwil obserwowala sie w milczeniu. Regularne stosowanie podczas dziesieciu lat pobytu w Tajlandii kremu przeciwslonecznego bylo naprawde warte zachodu. Skora twarzy ciagle miala dobry tonus, widac bylo jedynie kilka piegow - na szczytach policzkow. W kacikach oczu potworzyly sie drobne zmarszczki, ale nie stanowily powodu do zmartwienia. Ciemne wlosy - przez wiekszosc zycia siegajace do polowy plecow - miala teraz krotko przyciete i jakby przyproszone drobnymi sladami siwizny. Stwierdzila, ze w sumie - biorac pod uwage dwa lata zle platnej pracy, harowy po sto godzin w tygodniu, bez wsparcia finansowego z zewnatrz - kobieta w lustrze trzymala sie znakomicie. Jak w poprzednich latach. Dzien przemiany w BCM zaczynal sie od kontynentalnego sniadania, po czym nastepowaly prezentacje dla personelu i rezydentow w wykonaniu prezesa zarzadu Glenna Parisa, kilku ordynatorow i jednego lub dwoch przedstawicieli rady nadzorczej. Obecny poczatek roznil sie od poprzednich tym, ze przy kazdym wejsciu do auli ochroniarze sprawdzali identyfikatory. Sarah dogonila Andrew Truscotta, gdy go kontrolowano. - Zamierzasz obserwowac przedstawienie z ostatniego rzedu? Truscott od lat zajmowal tam miejsce podczas wiekszosci konferencji. -Od czterech lat pod rzad ogladam slajdy starego z tej perspektywy i pomyslalem, ze moglbym sprobowac siasc blizej. -Zgoda - powiedziala i ruszyli stromymi schodami w dol amfiteatralnie ustawionych krzesel, w kierunku drugiego rzedu. - W naszym wieku powinnismy zaczac sie uczyc, jak radzic sobie ze starczowzrocznoscia i otoskleroza. Wiesz moze przypadkiem, dlaczego sa tu ochroniarze i sprawdzaja identyfikatory. Truscott chwile sie zastanawial. -Zaloze sie, ze szukaja wariatow - odparl. -Wariatow? -Ludzi, ktorzy zechcieliby przyjsc z nieprzymuszonej woli. -Bardzo smieszne. -Dziekuje. Nie mam najmniejszej watpliwosci, ze nasz nieustraszony przywodca wyjasni powod nasilonych dzialan zapewniajacych bezpieczenstwo... albo przed, albo tuz po dorocznej rekapitulacji historii naszej dostojnej instytucji. - Wysunal dolna szczeke w karykaturze Glenna Parisa. - W tysiac dziewiecset piecdziesiatym pierwszym roku, w piecdziesiatym roku istnienia, Bostonskie Centrum Medyczne przenioslo sie z centrum miasta na obrzeza w celu zajecia dziewieciu budynkow, ktore kiedys miescily Szpital Stanowy Suffolk, znany lepiej pod nazwa Domu dla Swirow. Choc przeprowadzka ta odbyla sie przed wieloma dziesiecioleciami, w dalszym ciagu kraza plotki, ze pozna noca duch Freddy'ego Kruegera myje rece, naklada rekawice chirurgiczne i krazy po naszych salach operacyjnych... -Andrew, co sie z toba dzieje? Chodzi o stanowisko naczelnego rezydenta? Obawiasz sie, ze go nie dostaniesz? -Nie sadze. - Sardoniczny smiech Truscotta byl niezbyt przekonujacy. - Jestem jedynie zly, ze moje zbyt skromne czeki wyplat podpisuje gosc, ktory losuje mozliwosc poddania sie zabiegowi chirurgii plastycznej, kaze rezydentom chodzic na roztrabiane wizyty domowe i zamontowal na porodowkach telewizje przemyslowa. -Dzieki losowaniu i wprowadzeniu rywalizacji zebral tysiace dolarow dotacji... prawdopodobnie setki tysiecy, a wiekszosc rodzin jestzachwycona mozliwoscia uczestniczenia w porodzie. Stalismy sie drugim co do popularnosci oddzialem polozniczym w miescie. Zanim Truscott odpowiedzial, Glenn Paris wystapil i postukal w mikrofon. Stu dwudziestu etatowych lekarzy, rezydentow, pielegniarek i czlonkow zarzadu zamilklo. Doktor medycyny Glenn Paris, prezes zarzadu Bostonskiego Centrum Medycznego, tryskal pewnoscia siebie i emanowal tym czyms, czym emanuja ludzie sukcesu. Mial tylko metr siedemdziesiat trzy wzrostu, ale wielu ludzi uznawalo go za wysokiego. Szczeke mial tak kanciasta, jak nalezalo sie spodziewac u czlonka wyzszych sfer, a sile spojrzenia uderzajaca. Pewien jego zwolennik oswiadczyl, ze jest mieszanka - w rownych czesciach - Vince'a Lombardiego, Alberta Schweitzera i I. T. Barnuma, z dorzucona do tego odrobina Donalda Trumpa. Axel Devlin stwierdzil kiedys, ze jest najbardziej przykra i niebezpieczna przypadloscia, ktora trafila sie Bostonowi od czasu panoszenia sie Brytyjczykow. Przed szescioma laty zdesperowana rada nadzorcza sciagnela Parisa z wielkiego szpitala w San Diego, szpitala, ktory udalo mu sie postawic na nogi w zadziwiajaco krotkim czasie. W zawartej umowie zastrzegl sobie pozostawienie mu wolnej reki przy zbieraniu funduszy i we wszystkich sprawach dotyczacych szpitala. Zagwarantowano mu hojne wynagrodzenie oraz premie zwiazane z zyskami szpitala i mozliwosc darmowego korzystania z luksusowego penthouse'u w Back Bay, darowanego kilka lat wczesniej szpitalowi przez wdziecznego pacjenta. Paris od poczatku rozpoczal zwawa kampanie, majaca zapewnic szpitalowi pozytywny, latwy do okreslenia wizerunek oraz doprowadzic do zamiany za wszelka cene deficytu na zysk. W pewien sposob odniosl sukces. Zawrotne dlugi szpitala przestaly rosnac, a nawet zaczely spadac. W tym samym czasie coraz silniejsze podkreslanie stosowania medycyny holistycznej i leczenia spersonifikowanego doprowadzilo do poprawy reputacji osrodka; szpital zyskiwal opinie miejsca, w ktorym dba sie o kazdego pacjenta. w wielu zakresach nie udalo sie jednak zmienic watpliwej reputacji BCM - zarowno w kregach akademickich, jak i w obiegowej opinii - a niektorzy czlonkowie zarzadu uwazali, ze niedlugo w szpitalu musza zostac wprowadzone nowe kierunki dzialania. -Witam, zolnierze - zaczal Paris. - Chcialbym powitac wszystkich na oficjalnym rozpoczeciu dziewiecdziesiatego roku istnienia szpitala. Celem naszego corocznego spotkania jest przedstawienie nowego personelu i udzielenie pomocy mlodym kolegom i kolezankom, aby poczuli sie u nas jak w domu. - Dal znak, by nowi rezydenci wstali, i zaczal klaskac. - Powinniscie wiedziec - powiedzial do nich - ze wasza grupa jest najbardziej dopasowana ze wszystkich grup rezydentow, ktorzy trafili do BCM od czasu wprowadzenia ogolnokrajowego programu dostosowawczego. Rozlegl sie kolejny aplauz. Kilku rezydentow niespokojnie przestepowalo z nogi na noge, najwyrazniej czekajac, kiedy pozwoli im sie usiasc. Paris, rozpromieniony tak, jakby prezentowal wlasne dzieci, nie pozwalal jednak na to. Informacja o duzej zgodnosci zainteresowan szpitala i mlodego narybku - polega to na tym, ze kazdy szpital robi liste oczekiwan, listy oczekiwan robia kandydaci na rezydentow, po czym komputer je porownuje - zostala dobrze rozpowszechniona, ale Paris nie nalezal do tych, ktorzy pozwoliliby wyrwac sobie z rak okazje wyduszenia maksimum efektu z tak pozadanego faktu. Truscott pochylil sie do Sarah. -Zauwaz, jak starannie nasz nieustraszony przywodca unika przyznania sie do tego, ze choc dopasowanie jest najlepsze w historii BCM, jest gorsze od wspolczynnika dostosowania kazdego z bostonskich szpitali akademickich. -Naprawde? -Blankenship sypnal sie w zeszlym tygodniu przy lunchu. Doktor Eli Blankenship, jeden z dyrektorow, byl w BCM szefem programu szkolenia rezydentow. To jego rozlegla wiedza z zakresu leczenia alternatywnego i przychylny stosunek do pragnienia Sarah, by stosowac techniki, ktore opanowala, przekonaly ja do umieszczenia BCM na pierwszym miejscu osrodkow, w ktorych chcialaby pracowac. W tamtym czasie zainteresowanie jej osoba wyrazilo kilka bardziej prestizowych szpitali - glownie z powodu wyjatkowego zyciorysu oraz wysokich wynikow w testach wiedzy lekarskiej. -Prosze siadac - rzucil w koncu Paris. -W tysiac dziewiecset piecdziesiatym pierwszym roku, w piecdziesiatym roku istnienia... - mruknal Truscott. -Zanim przejde dalej - ciagnal Paris - chcialbym powiedziec kilka slow o wzmocnionej ochronie, z ktora dzis rano wszyscy sie zetkneli. W zeszlym roku zbyt wiele informacji o dzialaniach szpitala trafilo do pewnych dziennikarzy oraz innych grup, ktore nie szczedzily wysilkow, by stworzyc niekorzystny i szkodzacy nam obraz Bostonskiego Centrum Medycznego. Niektore przecieki dotyczyly drobnych, codziennych pomylek... nie, wiekszosc z nich byla zbyt trywialna, by okreslac je mianem pomylek... powinienem byl powiedziec problemow wylaniajacych sie w trakcie opieki nad pacjentami; zdarzaja sie w kazdym szpitalu i nigdy nie mowi sie o nich publicznie. Inne dotyczyly wymiany zdan podczas spotkan personelu i na konferencjach. Zaczal piszczec pager Sarah, na ekraniku pojawila sie informacja, ze ma telefon z zewnatrz. Klnac pod nosem, ze nie moze sie dyskretnie wymknac i musi wstawac tuz przed Parisem, ruszyla do najblizszego telefonu. -Wszystkie szpitale konkuruja ze soba, aby utrzymac liczbe lozek i zapewnic rozsadny procent ich oblozenia - mowil dalej Paris. - Jak wiecie, walka o to jest czasami ostra. Szpitale o wielkosci i prestizu White Memorial reklamuja sie w branzowej ksiazce telefonicznej. Docieranie do opinii publicznej negatywnych informacji o BCM... zwlaszcza nieuzasadnionych... rani kazdego z nas. Od dzis na spotkania dotyczace spraw fachowych oraz posiedzenia personelu nie maja wstepu osoby nieupowaznione, a wszyscy ci... poza naszym rzecznikiem prasowym... ktorzy beda rozmawiac o sprawach szpitala z prasa, zostana poproszeni o rozwiazanie umowy o prace... Sarah przez kilkadziesiat sekund sluchala osoby, ktora do niej dzwonila, wydala kilka polecen, po czym wrocila na miejsce. -Jedna z moich domowych pacjentek zaczela rodzic - szepnela. - Ma jeszcze sporo czasu, ale troche za bardzo spadlo jej cisnienie. Mam nadzieje, ze ten cyrk zbytnio sie nie przedluzy. -Odbierasz samodzielnie porody w domu? - Truscott popatrzyl na nia ze zdziwieniem. -Nie, Andrew. Tylko wygladam na idiotke. Pojedzie ze mna doktor Snyder. To bedzie nasz drugi. Randall Snyder, ordynator oddzialu ginekologii i poloznictwa, siedzial na podium, tuz za Glennem Parisem. Kiedy Sarah kiwnela w jego kierunku glowa, zorientowala sie, ze Paris przerwal i uwaznie sie jej przyglada. -Przepraszam... - szepnela i spasowiala. -Dziekuje... - odpowiedzial Paris, bezglosnie poruszajac ustami. Odchrzaknal i wypil lyk wody. Cisza na sali byla dramatyczna. -Uwierzcie mi... - powiedzial w koncu - ta dywersja od wewnatrz to powazna, bardzo powazna sprawa. Jak wiecie, pewne "czynniki zewnetrzne" i kilka mocniejszych finansowo instytucji tylko czekaja, bysmy poszli na dno. Nasz osrodek jest bardzo atrakcyjny i ma cudowna lokalizacje. Przyjaciele, ci ludzie beda sie musieli otrzasnac z marzen, a ich przebudzenie bedzie nieprzyjemne. Od pewnego czasu negocjuje z bardzo dobrze sytuowana grupa filantropow, ktorych glownym celem dzialania jest poprawa opieki zdrowotnej. Jestesmy tuz przed zlozeniem podania o duza dotacje. Jezeli zostanie przyznana... a w obecnej chwili wszystko zdaje sie na najlepszej drodze... BCM uzyska stabilizacje finansowa i zdobedzie olbrzymi potencjal. Taki byl cel, jaki wyznaczylem sobie razem z wami szesc lat temu, a dzis z przyjemnoscia stwierdzam, ze jego osiagniecie jest mozliwe. Buchnal aplauz, ktory zaczal sie rozchodzic po auli, az ogarnal wszystkich obecnych - z Andrew wlacznie. -Oto duch walki - szepnela do niego Sarah. -Zaczynaly mi marznac rece - odparl Truscott. Glenn Paris znow sie rozpromienil. -Nie przestawajcie ze wzgledu na mnie - powiedzial, kiedy oklaski umilkly. -Przebiegly typ - szepnal Truscott tak cicho, by nie przebic sie przez smiech, ktory rozlegl sie po uwadze Parisa. - To trzeba mu przyznac. -Ale czyni cuda. -Glownie robi szum wokol siebie. -Zanim przedstawie siedzace za mna osoby, ze wzgledu na to, ze omawiamy kwestie zewnetrznej ingerencji w sprawy naszego szpitala, chcialbym powiedziec kilka slow o grupce demonstrantow, przez ktora czesc z was byla zmuszona przebic sie dzis rano. Niektorzy pracownicy dzialu technicznego prowadza w tej wlasnie chwili nielegalny strajk. Mamy uzasadnione powody do tego, by przypuszczac, ze zostal wszczety i jest wspierany przez ktoras z instytucji zainteresowanych naszym upadkiem. Dobrze mnie zrozumcie... nie powinnismy pozwolic im na uczestnictwo w procesie opieki nad pacjentem ani na prowadzenie jakiejkolwiek: dzialalnosci w murach tego szpitala. - Z emfaza walnal piescia I w mownice. - Mozecie byc pewni, ze im na to nie pozwolimy! Slowo "pozwolimy" jeszcze wibrowalo w powietrzu, kiedy w jakims przewodzie doszlo do przebicia, co spowodowalo, ze | glowny generator stanal. Natychmiast wlaczyl sie system awaryjny, dostarczajacy prad do sal operacyjnych, OjOMu i czesci izby przyjec, ale pozbawiony okien amfiteatr natychmiast pograzyl sie w kompletnej ciemnosci. Inauguracyjny program Dnia Przemiany zostal zakonczony. Rozdzial 3 Jezeli Sarah mialaby wymienic kogos, kto byl dla niej wzorem w trakcie zdobywania specjalizacji ginekologiczno polozniczej, bez wahania wymienilaby doktora Randalla Snydera. Od lagodnego sposobu mowienia po szare volvo - wszystko w tym czlowieku bylo ojcowskie i dodawalo otuchy. Byl gdzies w polowie miedzy piecdziesiatka a szescdziesiatka, ale prowadzil praktyke prywatna z entuzjazmem i poswieceniem. Kiedy w jego dziedzinie pojawiala sie nowa technika leczenia albo metoda terapii, byl jednym z pierwszych, ktory sie z nia zapoznawal. Jezeli nieubezpieczona pacjentka miala problemy z ciaza, przyjmowal ja prywatnie, nie wspominajac 0 platnosciach. Dzis wyrwal sie z okow terminarza zajec i wiozl Sarah do dzielnicy Jamajka llains. Mial jej tam asystowac przy odbieraniu porodu dwudziesto trzy letniej, nieubezpieczonej samotnej matki z przesadnym lekiem przed lekarzami i szpitalami. -Jak ty to robisz? - spytala Sarah. -Co? - Snyder sciszyl kantate Bacha, ktora rozbrzmiewala z kasety. -Praktykujesz medycyne tak, jak praktykujesz, a nie pozwalasz na to, aby praca pozarla ci zycie. Snyder stlumil usmiech. -Mozesz zdefiniowac slowo "praca"? -No, wiesz... staly nacisk kolegow i prawnikow, ingerencje towarzystw ubezpieczeniowych i rzadu, wplywajace na to, ile Wolno zadac za prace, gory papierzysk, ktore trzeba wypelniac, 1 staly strach, ze msciwy albo niezrownowazony pacjent poskarzy sie na ciebie lub poda cie do sadu... -Ach, o to chodzi... Sarah, nie na tym polega najwiekszy stres w naszej pracy. Mnie najbardziej drecza skomplikowane przypadki, ludzie z nieuleczalnymi chorobami, pacjenci, ktorzy umieraja mimo naszych wysilkow. -Ale medycyna taka jest. Reszta to... -To tez medycyna. To czesc zestawu. Uwierz mi... nie jestem spokojna maszyna, za jaka bierze mnie wielu ludzi, nie ide jednak do domu, zeby bic zone, bo nie wygralem na loterii albo nie udalo mi sie napisac bestsellera, ktory pozwoli uciec od zawodu. Radze sobie ze sprawami, o ktorych mowisz, poniewaz, z grubsza mowiac, ciagle kocham to, co robie, i czuje sie cholernie szczesliwy, ze dostalem szanse na robienie tego. Skad jednak takie pytanie? Masz jakies klopoty? -Nie mozna tego w zasadzie nazwac klopotami... skrec za nastepnym rogiem. -Jasne. Mowilas, ze to na Knowlton Street, tak? -Tak jest. -Znam droge. Kontynuuj. -Wiesz o tym, ze zanim poszlam na akademie, pracowalam w osrodku medycyny holistycznej? -Oczywiscie. Bylem na kilku twoich prezentacjach. Ciekawe rzeczy. Bardzo ciekawe. -Uczylam sie ziololecznictwa i akupunktury, lecz wydarzylo sie to i owo, w wyniku czego uznalam, ze chcialabym poszerzyc swoja wiedze. Wydarzylo sie to i owo. Dobre zlagodzenie. Sarah zastanawiala sie, czy nie przedstawic ze szczegolami ostatniej klotni z Peterem Ettingerem, szybko dotarlo jednak do niej, ze nie byl to czas ani miejsce na odkopywanie tego trupa. -Techniki, ktore stosowalismy w tym osrodku, mialy ograniczenia - kontynuowala. - Nie kwestionuje tego, ale w naszych dazeniach oraz sposobie dzialania... przynajmniej wiekszosci z nas... bylo cos niewinnego. Koncentrowalismy sie niemal wylacznie na tym, co mozemy zrobic dla naszych pacjentow. -I? -No coz... medycyna, ktora zajmuje sie obecnie, krazy tak samo czesto wokol dobra pacjenta, wokol pieniedzy i wokol odpowiedzialnosci karmej. Wydajemy miliony dolarow na malo wazne albo wrecz niepotrzebne badania tylko po to, by miec zabezpieczone tylki na wypadek, gdybysmy trafili do sadu. Agencje rzadowe, uwazajac, ze sluzy to oszczednosci, mowia nam, jak dlugo wolno trzymac w szpitalu pacjenta, w zaleznosci od choroby. Nikogo nie obchodzi, ze jedna czy druga starsza kobieta po wycieciu macicy pojdzie przedwczesnie do domu, potknie sie i zlamie sobie szyjke kosci udowej. Rozmawiamy jezykiem statystyk... tabel ubezpieczeniowych i procentow, nie mowimy o zywym czlowieku. -Sarah, jestes zbyt mloda, by byc az tak znudzona. -Doktorze, chcialabym, by istnialo cokolwiek, na co jestem zbyt mloda... cokolwiek... i dobrze wiesz, ze nie jestem znudzona. Uwazam, ze podjelam dobra decyzje, zostajac lekarzem, czasem tylko chcialabym, by ten zawod kryl w sobie cos wiecej, byl,... czystszy. Randali Snyder zachichotal. -Kazdy zna reklame mydla Ivory, gloszaca, ze jest ono czyste w dziewiecdziesieciu dziewieciu i czterech dziesiatych procenta - powiedzial i skrecil w Knowlton. - Nic, co dotyczy czlowieka, nie zbliza sie do tego poziomu... zwlaszcza w naszym zawodzie. Rozumiem jednak, co cie dreczy, i obiecuje, ze wkrotce pociagniemy te dyskusje, najchetniej przy kolacji u nas w domu. Jak na razie, chcialbym, zebys wiedziala, ze stajesz sie cholernie dobrym lekarzem... dokladnie takim, jakiego chcialbym miec za partnera w praktyce prywatnej. -Rany, dzieki... - Sarah nie umiala ukryc zaskoczenia, a moze zadowolenia. Po raz pierwszy uslyszala, ze Randall Snyder rozwazal mozliwosc wziecia wspolnika, nie wspominajac o tym, ze padlo jej nazwisko. -Odloz to na razie ad acta, jesli jednak zechcesz, za pare miesiecy usiadziemy i pogadamy o interesach - mowil dalej Snyder. - Nie ma nic zlego w krytycznym przyjrzeniu sie mniej atrakcyjnym stronom naszego zawodu, dopoki nie sparalizuje nas to, co ujrzymy. I, na Boga, nie stawiaj nikogo na piedestale, szczegolnie mnie. - Zatrzymal sie przy Ikrawezniku domu pod numerem 313. - A teraz, zanim wejdziemy, opisz mi w skrocie stan pacjentki, do ktorej idziemy. W czasie studiow Sarah chyba najwieksza wage wsrod wszelkich dzialan lekarza przywiazywano do zdobycia umiejetnosci zwiezlego, odpowiednio styl izowanego przedstawiania przypadku chorobowego. Kiedy byla studentka, czesto lezala w wannie, zapominajac o stygnieciu wody, i ze stoperem w reku kilkanascie razy powtarzala przygotowywane na nastepny dzien omowienie postaci choroby, by Wypadlo idealnie. Teraz technika ta stala sie czescia jej natury. -Lisa Summer, niezamezna artystka, lat dwadziescia trzy, ciaze dwie, zero porodow, spontaniczna aborcja trzy lata temu. OM dziesiec dwa. Druga ciaza, pacjentka dotychczas nie rodzila, raz poronila, ostatni okres dziewiec miesiecy temu. Randall Snyder kiwnal glowa, by Sarah kontynuowala. -Ciaza w kazdym zakresie bez anomalii. Pacjentka przybrala na wadze trzynascie i szesc dziesiatych kilograma przy wadze wyjsciowej czterdziesci osiem kilogramow. W czasie badania sprzed tygodnia plod znajdowal sie w pozycji szczytowej, glowa zablokowana, prawdopodobnie przednia czescia potylicy. Pomijajac choroby wieku dzieciecego. Lisa nie ma historii lekarskiej. Nie pali, pije okazjonalnie. Poza naturalnym preparatem prenatalnym zadnych lekow. -Ach tak... tajemnicza mieszanka doktor Baldwin. Kiedy opowiadalas o niej w zeszlym roku, bylem na konferencji wydzialowej. Chetnie dowiem sie wiecej. Kontynuuj. -Anamneza rodzinna skapa. Obecnie nie utrzymuje kontaktu z rodzicami, brak kontaktu z ojcem dziecka. -Ojej. -Prowadzi ja wykwalifikowana pielegniarka. Wyglada na to, ze w dziecinstwie Lisa miala zle doswiadczenia ze szpitalami i boi sie ich. -Stad porod w domu. -To jeden z powodow. Lisa jest... nie wiem, jak to dokladnie nazwac... bardzo tajemnicza, jesli chodzi o sprawy jej dotyczace, i nie ufa ludziom. -Nawet tobie? -Nie tak bardzo jak na poczatku, ale tak... nawet mnie. -No coz, wejdzmy wiec i sprobujmy to zmienic. Sarah wziela torbe z narzedziami i sprzetem potrzebnym do przyjecia porodu. -Jeszcze jedno - powiedziala. - Heidi, jej pomocnica porodowa, przekazala mi, ze cisnienie Lisy lekko spadlo i tetno jest w prawym ramieniu slabiej slyszalne niz w lewym. Ostatnie skurczowe wynosilo osiemdziesiat piec... w chwili gdy Glenn zaczynal mowe. Najwyzsze... kilka godzin temu... sto dziesiec. -Jakie wnioski? -Powiedzialabym, ze to dolny przedzial normy jak na te faze porodu. Kiedy Heidi telefonowala, stwierdzila, ze Lisa dobrze wyglada, prawdopodobnie wiec nic sie nie dzieje. Sarah zauwazyla w oczach Snydera troske i nagle dotarlo do niej, ze nie potraktowala omowienia przypadku dostatecznie powaznie. -Moze i jest to dolna granica normy - stwierdzil - lecz z mojego doswiadczenia wynika, ze w tej fazie niewiele pacjentek ma tego typu spadki cisnienia. -Chyba... powinnam byla wczesniej o tym powiedziec. -Nonsens. Jestem panikarzem z natury. Podejrzewam, ze masz racje, niskie cisnienie prawdopodobnie okaze sie skutkiem lekkiego odwodnienia. Wez narzedzia ginekologiczne, ja wezme reszte. Kiedy wysiadali z samochodu, uslyszeli syrene - przecznice obok przejezdzal jakis woz na sygnale. Po chwili zza rogu wypadl radiowoz na sygnale, skrecil z piskiem opon i gwaltownie hamujac, zatrzymal sie za volvo. Wyskoczyl z niego mundurowy policjant i nie zwracajac na nich uwagi, popedzil do drzwi wejsciowych. -Przepraszam! - zawolal za nim Snyder. - Jestem doktor Randall Snyder z Bostonskiego Centrum Medycznego. Co sie dzieje? -Nie mam pojecia, doktorze - odparl zdyszany policjant - ale swietnie sie sklada, ze pan tu jest. Telefonowano pod dziewiecset jedenascie, ze jest tu kobieta, ktora ma powazne klopoty i potrzebna jest karetka. Zaraz ktos powinien przyjechac. -Jak ta kobieta sie nazywa? - spytala Sarah, czujac, ze w klatce piersiowej nagle robi jej sie supel. Policjant kilka razy nacisnal dzwonek do drzwi, po czym zaczal stukac w szybe. -Summer - odpowiedzial. - Lisa Summer. ...najwiekszy stres w naszej pracy... skomplikowane przypadki, ludzie z nieuleczalnymi chorobami, pacjenci, ktorzy umieraja mimo wszelkich naszych wysilkow... Kiedy szla szerokimi schodami za policjantem w jej glowie dudnily slowa Snydera. Z gory dochodzily krzyki bolu i parskajacy kaszel Lisy. Zanim weszli do pokoju, poczula zapach krwi. Lisa lezala z rozlozonymi nogami na futonie i krwawila z nosa oraz ust. Przod szlafroka plamila jej zarowno swieza, jak i zasychajaca krew, ktora opryskala takze lozko, podloge i sciany. Znacznie bardziej niepokojacy byl jednak szklisty lek w oczach dziewczyny. W karierze lekarskiej Sarah dopiero kilka razy widziala taki wyraz oczu - ostatnio u piecdziesiecioletniej kobiety po operacji, ktora zaraz potem miala potezny zawal z nieodwracalnym zatrzymaniem akcji serca. -To sie zaczelo zaraz po tym, jak do pani dzwonilam - wyjasnila Heidi, kiedy Sarah i Randall Snyder nakladali rekawiczki, po czym uklekli obok Lisy, by ja zbadac. - Zadzwonilabym jeszcze raz, bylam jednak pewna, ze juz pani jedzie. Wszystko szlo dobrze... poza cisnieniem, o ktorym powiedzialam, i nagle Lisa zaczela sie skarzyc na silny bol w prawym ramieniu i dloni. W czasie jednego ze skurczow przygryzla sobie policzek. Poczatkowo krew tylko saczyla sie z ranki, potem nagle pojawilo sie jej duzo. Tuz przed pani przyjazdem zwymiotowala jasnoczerwona krwia. Krwiste wymiociny mogly pochodzic z nosa i gardla... co pani o tym sadzi? -Cisnienie sie utrzymuje? - spytala Sarah, wziela Lise za lewa reke i nalozyla jej mankiet cisnieniomierza, by dokonac kolejnego pomiaru. -Jeszcze troche spadlo. Skurczowe wynosi mniej wiecej osiemdziesiat. W prawym ramieniu nie slysze tetna. Sarah popatrzyla na prawa reke Lisy i natychmiast zrozumiala, dlaczego tak bylo. Snyder, ktory szukal pulsu przy nadgarstku, w tetnicy promieniowej, w zgieciu lokcia, w tetnicy ramiennej, tez widzial, co sie dzieje. Ramie - od lokcia po dlon - bylo ciemne i plamiste, palce ciemnoszare, opuszki palcow niemal czarne. Z jakiegos powodu tetnice i tetniczki dostarczajace krew do konczyny zostaly zablokowane. Doplyw krwi do lewej reki i nog Lisy tez wydawal sie zmniejszony, choc nie az w takim stopniu. -Ciagle osiemdziesiat - powiedziala Sarah. - Liso, wiem, ze sie boisz, postaraj sie jednak zachowac spokoj, my bedziemy stawiac diagnoze. To jest doktor, o ktorym opowiadalam, doktor Snyder. Jest moim szefem. Z daleka dolecialo do nich wycie syreny nadjezdzajacego ambulansu. -Cccco sie ze mna dzieje? - spytala Lisa, zarowno przestraszona, jak i zdziwiona. Sarah i jej przelozony wymienili spojrzenia. Choc diagnoza wymagala potwierdzenia laboratoryjnego, wiedziala, ze podejrzewa - tak jak ona - iz sa swiadkami szybkiego rozwijania sie DIC - rozsianego wykrzepiania wewnatrznaczyniowego - najdramatyczniej przebiegajacego i najbardziej przerazajacego ze wszystkich naglych przypadkow zakrzepicy. Sarah poprosila o szmatke i podala ja Lisie. -Wez to, Liso, i wydmuchaj nos tak mocno, jak tylko mozesz. Kiedy usuniemy duze zakrzepy, uciskanie nosa skuteczniej zatrzyma krwawienie. Lisa, ktora caly czas plula krwia do wiaderka, zrobila, co jej kazano. Srodek chustki natychmiast nasaczyl sie krwia, nie bylo w nich jednak zakrzepow. Najmniejszych,.Jeszcze bardziej uprawdopodabnialo to diagnoze: DIC. Z jakiegos powodu w krwiobiegu Lisy zaczely sie tworzyc liczne malenkie skrzepy. Krazace mikroskrzepy zlepialy sie w wieksze i zatykaly tetnice doprowadzajace krew do rak i nog, zagrazajac zyciu tkanek. Jeszcze bardziej zatrwazajaca od blokady krazenia jest predkosc, z jaka anormalne skrzepy zuzywaja czynniki niezbedne do normalnego krzepniecia krwi. Przy ich niedoborze jakiekolwiek krwawienie stanowi zagrozenie zycia. Przerazajaca mozliwoscia jest udar spowodowany wylewem krwi do mozgu. -Liso, za chwile ci powiem, co naszym zdaniem sie dzieje - stwierdzila Sarah. -Wody odeszly? Lisa pokrecila glowa. -Bardzo... sie... boje... - powiedziala z trudem. - Reka mnie dobija... -Rozumiem. Daj nam jeszcze chwile. Sarah popatrzyla na szefa. -Potrzebujemy karetki, wlewu dozylnego i niech w BCM czeka hematolog albo internista... najlepiej obaj -orzekl Snyder. W jego glosie byl zwykly spokoj, mine mial jednak ponura. Byl to drugi przypadek w ciagu niecalych trzech miesiecy, kiedy u rodzacej pacjentki BCM doszlo do DIC. Poprzednia - nie prowadzona ani przez Snydera, ani przez Sarah - zmarla na stole operacyjnym podczas rozpaczliwej proby ratowania dziecka za pomoca cesarskiego ciecia. Z powodu krwawienia do lozyska dziecko, do chwili gdy dalo sie je wyjac, doznalo powaznego uszkodzenia mozgu i zmarlo w pierwszym tygodniu zycia. Nie ustalono przyczyny DIC. -Liso, posluchaj mnie, sprobuj sie nie bac - powiedzial Snyder. - Uwazamy, ze z jakiegos powodu twoj uklad krzepniecia krwi nie dziala jak nalezy. Musimy jak najszybciej zawiezc cie do BCM. -Z jakiego? Co spowodowalo, ze krwawie? Dziecku nic sie nie stanie? -Bedziemy wiedziec wiecej o dziecku, kiedy podlaczymy urzadzenie monitorujace. Teraz wyraznie slysze jego tetno - powiedzial Snyder. -Briana - chrapliwie powiedziala Lisa. -Slucham? -Briana. Doktor Baldwin poslala mnie na usg. Bedzie mial na imie Brian. Syrena zblizajacego sie ambulansu zamilkla, co oznaczalo, ze prawdopodobnie zatrzymal sie przy krawezniku. -Liso, wiem, ze to nielatwe, ale im bardziej sie rozluznisz, tym wolniej bedzie plynac krew i tym wieksza bedziemy mieli szanse na zatamowanie krwawienia -powiedzial Snyder. - Chcesz, zebysmy do kogos zadzwonili? Do rodzicow? Brata albo siostry? Lisa chwile sie zastanowila, po czym pokrecila glowa. -Moja rodzina jest Heidi. -Dobrze. Sarah, moglabys zadzwonic do BCM...? Sarah? Sarah miala zamkniete oczy; opuszki trzeciego, czwartego i piatego palca przykladala do lewej tetnicy promieniowej Lisy, probujac zlokalizowac szesc rodzajow tetna, wykorzystywanych jedynie przez akupunkturzystow i praktykow tradycyjnej medycyny chinskiej. Lewe tetna odzwierciedlaja stan serca, watroby, nerek, jelita cienkiego, pecherzyka zolciowego i pecherza moczowego. Wielokrotnie, zwlaszcza u pacjentow z blizej nieokreslonymi, niespecyficznymi dolegliwosciami, ostrozna palpacja trzech tetn powierzchniowych i trzech glebokich na kazdym nadgarstku dawala wskazowki co do zrodla objawu i pomagala okreslic miejsca, w ktorych nalezy wkluwac igly akupunkturowe. -Przepraszam -powiedziala. Z powodu silnego pobudzenia Lisy oraz znaczacego zaburzenia przeplywu krwi badanie nic nie ujawnilo. Na skutek braku krazenia w prawym ramieniu analiza tetna po tej stronie nie miala sensu. - Zadzwonie do doktora Blankenshipa i poprosze, by czekal na nas z kims z hematologii. -Dziekuje. Do pokoju wpadli sanitariusze. Po krotkiej informacji Randalla Snydera polozyli Lise na noszach i zaczeli zakladac wlew dozylny do jej lewego ramienia. Sarah wyszla na korytarz, do telefonu. -Doktor Baldwin, prosze mnie nie zostawiac... - powiedziala blagalnie Lisa. -Zaraz wroce. -Niech pani powie, czy ja umre? Sarah zywila nadzieje, ze w jej glosie jest wiecej przekonania, niz faktycznie miala. -Liso, nie czas teraz na negatywne myslenie. Bardzo wazne, bys byla skoncentrowana i skupiona. Musisz stosowac wewnetrzna wizualizacje, nad ktora pracowalysmy. Uda ci sie? -Robilam ja, zanim... zanim to sie zaczelo. Raz zobaczylam szyjke macicy. Naprawde. -Wierze ci. To wspaniale. Musisz znow zaczac wizualizowac. Skoncentruj sie na obserwacji krwiobiegu i naczyn krwionosnych w rekach. To bardzo wazne. Pomoge ci, kiedy dojedziemy do BCM. Doktor Blankenship, internista, ktory sie toba zajmie, to wspanialy lekarz. Ide zadzwonic do niego. Bedzie na nas czekal razem z hematologiem. Wspolnie poradzimy sobie z tym problemem. -Obiecuje pani? Sarah odsunela z wilgotnego czola Lisy kosmyk wlosow. -Obiecuje. -Wlew dozylny zalozony - oznajmil jeden z sanitariuszy. - Mleczan Ringera dwiescie piecdziesiat mililitrow, Chce pan, by ja posadzic, doktorze? Snyder skinal glowa. -Sarah, moze ja zadzwonie, a ty pojedz z Lisa w karetce. Przywioze Heidi. Kiedy wychodzila z domu z sanitariuszami, robiac, co bylo wjej mocy, by powstrzymac krwawienie z ust i nosa Lisy Summer, Sarah probowala przypomniec sobie wszystkie szczegoly dotyczace poprzedniej pacjentki, u ktorej stwierdzono DIC. Normalny przebieg ciazy, normalny przebieg porodu az do ostatniej fazy, potem nagla katastrofalna zmiana w ukladzie krzepniecia krwi. Tak samo dzialo sie dzis. Gdy pomagala wsuwac Lise do karetki, jej glowe opanowala jedna mysl - identyczna z ta, ktora drazyla lekarzy tamtej kobiety: DLACZEGO? Rozdzial 4 Do dnia dzisiejszego uzywano szesciu z dziewieciu budynkow Szpitala Stanowego Suffolk, zakupionych przez Bostonskie Centrum Medyczne. Dwa z pozostalych zburzono i zrobiono na ich miejscu parkingi. Trzeci - rozpadajacy sie, pieciopietrowy gmach z wykutym w umieszczonej nad wejsciem betonowej plycie napisem CHILTON - oprozniono i zabito deskami mniej wiecej w czasie, gdy Sarah rozpoczela rezydenture. Pozostawal ciagle w tym stanie - niemy swiadek utrzymujacych sie finansowych trudnosci szpitala. Budynek Chiltona i garaze byly oddzielone od reszty szpitala szerokim, owalnym podjazdem. Wewnatrz petli miescil sie duzy trawiasty dziedziniec, na ktorym roslo kilkanascie krzewow i ustawiono moze z pol tuzina podplesnialych plastikowych ogrodowych stolow. Na "kampus", jak Glenn Paris nazwal ten teren, mogly wjezdzac jedynie samochody pracownikow administracji i ordynatorzy, ktorzy mieli wlasne miejsca parkingowe, oraz pojazdy zmierzajace do izby naglych wypadkow. Jazda z Knowlton Street do BCM, ulatwiana przez wycie syren radiowozu i ambulansu, trwala pietnascie minut. Sarah, ktora siedziala obok Lisy Summer z tylu podskakujacego pojazdu, slyszala, jak kierowca zapowiada przez radio, ze jest w drodze z pacjentka o priorytecie jeden. Wyobrazila sobie straznika, ktory, nagle napuszony poczuciem wagi tego, co robi, biegnie do bramy i zatrzymuje pozostaly ruch. Skurcze Lisy, ktore pojawialy sie teraz mniej wiecej co cztery minuty, byly nasilone i przedluzone. Delikatne badanie, jakie przeprowadzila Sarah, wykazalo, ze szyjka macicy jest rozszerzona jedynie na cztery centymetry, co oznaczalo, ze jeszcze daleko do rodzenia. Krwawienie z nosa i ust sie nasililo. Lewa reka i obie stopy byly jeszcze cieple, utrzymywal sie w nich przeplyw kapilarny, ale prawa reka byla od lokcia w dol blada i pozbawiona zycia. -Wytrzymaj jeszcze troche, Liso - powiedziala Sarah. - Jestesmy prawie na miejscu. Kiedy skrecili w droge dojazdowa do BCM, Sarah zrekapitulowala swoja wiedze na temat DIC. Poniewaz podczas studiow nie zetknela sie z ta choroba, jej wiadomosci pochodzily z jednego czy dwoch wykladow wysluchanych w akademii medycznej, kilku artykulow, ktore przeczytala na ten temat, oraz przypadkowego uczestnictwa w konferencji. DIC jest nie tyle osobna, specyficzna choroba, co rzadka komplikacja roznych urazow i patologii. Zabiegi chirurgiczne, wstrzas, rozlegle zakazenie, silny uraz, przedawkowanie lekow, dzialanie toksyn, gwaltowne oderwanie lozyska - wszystko to moglo spowodowac DIC. Stan predysponujacy sprawia, ze w pelni rozwinieta ta choroba jest w ponad polowie przypadkow smiertelna. Lisa Summer jednak nie doznala urazu ani nie byla chora. Byla zdrowa, mloda kobieta, u ktorej konczyla sie pozbawiona jakichkolwiek komplikacji ciaza. Moze to wcale nie bylo DIC? Kiedy zblizali sie do szpitala, syrena zamilkla. Sarah szybko sprawdzila Lisie cisnienie i zaczela w mysli przygotowywac przedstawienie przypadku doktorowi Blankenshipowi. Jej zadaniem bylo ukazanie faktow w sposob niezamacony przez wlasne poglady i staranne unikanie wlasnych odczuc diagnostycznych i innych sugestywnych stwierdzen. Do momentu potwierdzenia diagnozy zakladanie czegokolwiek i wykluczanie innych mozliwosci jest glupie i moze byc bardzo niebezpieczne. Jeden z profesorow podkreslil te zasade w bardzo dobitny sposob: "zakladanie to sranie po scianie". Eli Blankenship, byc moze najbystrzejszy umysl medyczny w calym szpitalu, polaczy informacje Sarah ze swoimi obserwacjami, po czym postawi wstepna diagnoze i zaproponuje leczenie. Jezeli nie da sie odwlec rozpoczecia terapii do chwili postawienia ostatecznego rozpoznania, beda musieli zaczac sie modlic i robic to, co wyda im sie najprawdopodobniejsza pomocna taktyka. W tym wypadku - na wlosku wisialy dwa ludzkie zycia - malo realne wydawalo sie to, by mogli czekac na wyniki badan laboratoryjnych. Na dodatek leczenie DIC moze miec bardzo powazne dzialania uboczne. Sarah doskonale zdawala sobie sprawe, ze dla Lisy Summer i lekarzy, pielegniarek i technikow, ktorzy beda walczyc o uratowanie zycia zarowno jej samej, jak i jej dziecka, dzien bedzie pieklem. Caly czas nad polem walki bedzie sie unosilo nieustepliwe, targajace dusze pytanie: DLACZEGO? Kiedy ambulans podjezdzal tylem do rampy izby naglych wypadkow, Sarah dostrzegla czekajacego przy drzwiach Elego Blankenshipa. Jak zwykle zaskoczyl ja jego wyglad. Gdyby go nie znala, a zostala zmuszona do okreslenia jego zawodu, typowalaby na bramkarza w knajpie, dokera albo operatora ciezkich maszyn. Dyrektor do spraw medycznych BCM byl zbudowany jak byk i choc nie mial nawet metra osiemdziesieciu wzrostu, jego klatka piersiowa i glowa byly potezne, przedzielone jedynie symbolicznie szyja. Pomijajac cienki wianuszek wlosow wokol glowy, byl lysy, brwi pod szerokim czolem wygladaly natomiast jak zarosla, a ramiona mial umiesnione niczym biblijny Ezaw. Choc rano gladko sie golil, jego policzki byly stale przyciemnione tak, jak u przecietnego mezczyzny wieczorem. Sposrod cech fizycznych jedynie oczy - bladoniebieskie, swidrujace - zdradzaly geniusz. Mial specjalizacje z chorob zakaznych, intensywnej opieki medycznej oraz interny, byl jednak szanowany takze jako liumanista, znawca szachow i brydza sportowego oraz znal sie swietnie na sztuce. Sposrod wykladowcow BCM nikt nie byl bardziej otwarty na poglady i metody dzialania studentow i rezydentow i nikt nie uczyl ich skuteczniej. Blankenship, juz w kitlu operacyjnym i rekawiczkach, podszedl do noszy, jeszcze zanim sanitariusze wysuneli je z samochodu, natychmiast ujal Lise za dlon i przedstawil sie. Sarah, ktora caly czas uciskala nos chorej, zorientowala sie od razu, ze od pierwszego dotkniecia dyrektor rozpoczal badanie i ocene sytuacji. Kiedy dotarli do sali A - jednej z glownych sal urazowych, Sarah niemal skonczyla opis przypadku chorobowego. Blankenship wezwal z laboratorium specjalistke od pobierania krwi oraz pielegniarke polozna z urzadzeniem monitorujacym plod. Skinieniem glowy nakazal im przystapienie do pracy. W tym momencie przez opaske z gazy, mocujaca wlew dozylny w ramieniu Lisy, zaczela sie przesaczac krew, Blankenship zauwazyl, co sie dzieje, twarz jednak nawet mu nie drgnela. -Liso, chcialbym cie poprosic o cierpliwosc - zaczal - i wybaczenie nam, ze nie informujemy cie na biezaco o tym, co robimy. W tej chwili dzieja sie w twoim organizmie rozne rzeczy naraz i obejmuja rozne twoje uklady. Za kilka sekund nie doliczysz sie pracujacych przy tobie lekarzy. Najwazniejszymi poza mna beda doktor Helen Stoddard, hematolog, i chirurg, doktor Andrew Truscott. Zadaniem hematologa bedzie zatrzymanie krwawienia, a chirurg bedzie odpowiedzialny za wlew dozylny dogladanie twojej reki, ktora nie otrzymuje wystarczajacej ilosci krwi. Beda n oczywiscie takze pomagac doktor Baldwin i doktor Snyder, ktorzy, jak tylko ustabilizujemy twoj stan, odbiora dziecko. -Czy dziecku nic sie nie stalo? - spytala Lisa. Blankenship popatrzyl na pielegniarke polozna, ktora kiwnela glowa w kierunku urzadzenia monitorujacego. Czynnosc serca plodu byla przyspieszona, co czesto jest wczesnym sygnalem zblizania sie klopotow. -Dziecko jest w sporym stresie - oznajmila. - Obserwujemy je bardzo uwaznie. W tym momencie na sale weszla pani doktor hematolog. Helen Stoddard, takze profesor, byla ordynatorem w innym szpitalu i czasami pracowala jako konsultant dla BCM. Jak lubila mowic, byla zdecydowana reprezentantka "starej szkoly" i otwarcie krytykowala "kumanie sie" BCM z "ludzmi z obrzeza", jak okreslala terapeutow stosujacych medycyne alternatywna. W trakcie jednego ze sponsorowanych przez szpital kursow byla uczestniczka panelu, na ktorym wypowiadano sie przeciwko stosowaniu jakichkolwiek technik niesprawdzonych metodami naukowymi. Blankenship i Sarah byli w stosunku do niej w opozycji, opowiadajac sie za stosowaniem okreslonych, empirycznie sprawdzonych metod - takich jak akupunktura czy lekarstwo - oraz za starannym naukowym badaniem zarowno tych, jak i innych. -Na czym stoimy, hm? - spytala Stoddard, rzucajac Sarah jedynie zdawkowe spojrzenie. -Badania w trakcie, zamowilismy dziesiec jednostek. -plytki i osocze tez? -Tyle, ile sie dalo. Helen Stoddard skonczyla szybkie badanie skory, ust i nasad paznokci Lisy. Gaza, otaczajaca rurke kroplowki, byla przesiaknieta krwia; krew skapywala z niej na przescieradlo noszy, a stamtad na podloge. Saczyla sie takze z miejsca naklucia zyly, skad pobrano krew do analizy. -Bez problemow z krzepliwoscia krwi w anamnezie? - spytala Blankenshipa. -Nie bylo zadnych. Stoddard chwile sie zastanowila. -Nie mozemy czekac na laboratorium. Mysle, ze podamy jej tyle krwi, plytek i osocza, ile sie da, i do tego heparyne. Na sale weszli Randall Snyder i Heidi Glassman - oboje nieco zdyszani. Chwile pozniej zjawil sie Andrew Truscott. Heidi zajela miejsce Sarah przy lozku, podczas gdy Truscott, Sarah i Snyder odsuneli sie pod drzwi. -Ma powazne klopoty - stwierdzila Sarah. Snyder spojrzal na urzadzenie monitorujace plod. -Dziecko tez - stwierdzil. - Zaczelas podawac pytocyne? -W karetce. Rozwarcie ma tylko piec centymetrow. -Jezu... Truscott szybko zbadal ramiona, dlonie i stopy Lisy. Potem, z robiaca wrazenie sprawnoscia, z predkoscia, z boku szyi wstrzyknal jej podskornie srodek znieczulajacy, wymacal palcami dwa kosciste wystepy i przez znieczulone miejsce wsunal wielkiej srednicy igle prosto do zyly szyjnej. Nastepnie wprowadzil przez igle cewnik i unieruchomil go. Uzyskano w ten sposob drugi, konieczny w tej sytuacji dostep dozylny. -Tak czy inaczej, moim zdaniem bedziemy musieli wziac ja na sale operacyjna z powodu reki - powiedzial, wrociwszy pod drzwi. - Ciagle jeszcze nie umiem sie wypowiedziec na temat lewej reki i stop. Bedziecie mogli zrobic cesarskie? Snyder podszedl do Helen Stoddard, zamienil z nia po cichu kilka slow, po czym wrocil na miejsce, krecac glowa. -Byc moze juz jestesmy w sytuacji wyboru miedzy dzieckiem a matka - szepnal. - Helen i inni postanowili, ze nie moga dluzej czekac na laboratoryjne potwierdzenie DIC. Podali heparyne. W obecnym stanie ich zdaniem dziewczyna nie ma szans na przezycie cesarki. Heparyna na DIC. Dla Sarah, ktorej praktyka chirurgiczna opierala sie na zasadzie: "opanowac krwawienie", metoda ta byla przerazajacym paradoksem: polegala na dozylnym podaniu silnego srodka przeciwkrzepliwego osobie, ktorej grozilo wykrwawienie sie na smierc. Sens podania leku polegal na tym, by rozpuscic patologiczne zakrzepy i przywrocic doplyw krwi do odkrwionych konczyn i narzadow wewnetrznych. Rownoczesnie ciagla transfuzja uzupelnialaby utrate krwi i czynniki krzepniecia. Bylo to balansowanie na krawedzi o wymiarach cyrkowych - az nazbyt czesto skazane na niepowodzenie. Sarah patrzyla na kobiete, ktora opiekowala sie przez ostatnie siedem miesiecy. Byla ledwie widoczna zza klebowiska pielegniarek, lekarzy i technikow. W ciagu kilku minut Andrew wniosl znaczacy wklad we wspolne wysilki, ona sama nie zrobila jednak jeszcze niczego. To prawda, ze zarowno on, jak i wszyscy inni aktorzy tego dramatu byli od niej starsi stazem. Lisa Summer Jednak wciaz byla jeszcze jej pacjentka. Pracowaly we dwie nad metodami, ktore mozna by wyprobowac i ktore moglyby pomoc - pod warunkiem ze Helen Stoddard i Eli Blankenship dadza im szanse. Przeprosila i pobiegla do sutereny, gdzie slabo oswietlone tunele laczyly wszystkie budynki BCM. Jej szafka znajdowala sie na trzecim pietrze Budynku Thayera, w ktorym na pierwszych trzech kondygnacjach miescily sie biura administracji, a na dwoch najwyzszych pokoje do spania dla personelu. Sarah wjechala na gore winda i po kilku minutach pedzila schodami w dol, po czym pognala tunelem z powrotem w kierunku sali naglych wypadkow. W rekach sciskala mahoniowe pudelko z iglami do akupunktury, ktore otrzymala w prezencie od doktora Louisa Hana. Tego urodzonego w Chinach chrzescijanskiego misjonarza poznala, gdy pracowala dla Korpusu Pokoju w wioskach Meo, na polnoc od tajlandzkiego miasta Chiang Mai. Do jego smierci, ktora nastapila trzy lata pozniej, byl jej nauczycielem azjatyckich metod leczenia. Napis na pudelku, elegancko wyrzezbiony po chinsku przez samego Hana, brzmial: LECZACA SILA BOGA TKWI W NAS WSZYSTKICH. Kiedy Sarah weszla na sale A, poczula, ze sytuacja sie pogorszyla. Z rurki wprowadzonej Lisie przez nos do zoladka splywal do umieszczonej na scianie butelki ssaka nieprzerwany strumyczek krwi. Cewnik w pecherzu moczowym tez byl czerwony. Randall Snyder, z twarza szara jak popiol, stal przed urzadzeniem monitorujacym. Tetno nieurodzonego dziecka Lisy spadlo ponizej poziomu niezbednego do utrzymania zycia. -Co sie dzieje? - spytala Sarah, stajac za nim. -Chyba je stracilismy - szepnal Snyder. - Moglibysmy natychmiast zrobic ciecie i moze zdazylibysmy z dzieckiem, ale Lisa by nie przezyla. -Wyjdzie z tego? -Nie wiem. Nie wyglada to dobrze. Sarah chwilke sie wahala, po czym podeszla do Helen Stoddard i Elego Blankenshipa. -Moglabym z panstwem porozmawiac? Przez chwile zdawalo jej sie, ze doktor Stoddard ja odprawi, potem jednak - byc moze przypominajac sobie, ze Sarah jest jedna z rezydentek, specjalnie wybranych przez Blankenshipa - hematolog przeszla pod sciane. Blankenship poszedl za nia. -Chcialabym sprobowac zatrzymac krwawienie Lisy - powiedziala Sarah. -A co, pani zdaniem, wlasnie probujemy zrobic? Sarah poczula, jak napinaja jej sie miesnie szczeki. Jeszcze nigdy nie narzucala sie nieproszona zadnemu rezydentowi ani specjaliscie ze swoimi umiejetnosciami i technikami. Lisa byla jednak jej pacjentka, a konwencjonalna terapia najwyrazniej nic nie dawala. -Doktor Stoddard, wiem, ze nie ma pani wielkiego szacunku dla metod alternatywnych - zaczela, starajac sie panowac nad glosem - ale chce tego samego co i pani. Chce, by Lisa z tego wyszla. Przez ostatnie piec albo nawet szesc miesiecy, kiedy przygotowywalysmy sie z nia do porodu w domu, pracowalysmy, stosujac autohipnoze i wizualizacje wewnetrzna. Uwazam, ze w obu zakresach zrobila duze postepy. -I? - Mina Stoddard byla lodowata. -W polaczeniu z akupunktura moze uda nam sie wykorzystac wlasne mozliwosci Lisy, by spowolnic krwawienie. Oczywiscie pod warunkiem, ze poda jej pani dosc protaminy do neutralizacji heparyny. -Slucham? -Jezeli uda nam sie na tyle spowolnic krwawienie, by zrobic cesarskie ciecie, bedzie pani mogla znow zaczac podawac heparyne w celu rozpuszczenia zakrzepow. -To absurdalne. Sarah wciagnela powietrze, zeby sie uspokoic. Przez cztery lata studiow oraz dwa specjalizacji nigdy nie miala tego typu sporu z profesorem. Teraz jednak nie mogla sie wycofac. -Doktor Stoddard, cisnienie Lisy spada, krwawienie sie nasila i byc moze juz jest za pozno dla dziecka. -Dlaczego, ty arogancka, ignorancka... -Sekunde, Helen - wtracil sie Blankenship. - Powiesz wszystko, co zechcesz, kiedy akcja ratunkowa sie skonczy, teraz jednak mamy w swoich rekach dziewczyne, ktorej zycie jest zagrozone, i tylko na niej powinnismy sie skoncentrowac. Doktor Baldwin ma racje. Heparyna nie pomoze, jedynie przyspieszy krwawienie tak, ze przestaniemy nadazac z przetaczaniem krwi. _ Jesli to zrobicie, rezygnuje z uczestnictwa w ratowaniu chorej - stwierdzila stanowczo Stoddard. _- Helen, jestes jednym z najlepszych znanych mi hematologow i jednym z najbardziej oddanych pacjentom lekarzy. Nie moge sobie wyobrazic, bys mogla przeciwstawic sie temu, co moze sie okazac najlepsze dla pacjenta. -Ale... -I w glebi serca doskonale wiesz, ze te kilka minut, w ktorych Sarah sprobuje zastosowac to, co umie, nie ma wielkiego znaczenia dla wyniku naszych dzialan. -Ale... cholera jasna, w porzadku. Kiedy jednak to sie zakonczy, to, niezaleznie od wyniku, albo ten szpital ustali jednoznaczna polityke wobec szarlatanerii medycznej, albo ja odejde. -Zrobimy to, Helen. Obiecuje. Zrobimy to. Sarah, jak mozemy ci pomoc? -Na poczatek podajcie Lisie protamine. -Helen? -Niech cie cholera, Eli. Dobrze, dobrze... to absurdalne... To kompletny idiotyzm... - mruczala pod nosem, zdecydowala sie jednak podac antidotum heparyny. -A teraz - dodala Sarah, czujac, ze jej tetno zaczyna gnac - zostawcie ze mna Heidi, odsuncie jak najwiecej ludzi od lozka i starajcie sie zachowywac jak najciszej. -Zalatwione. Cos jeszcze? -Tak. Prosze zgasic gorne swiatlo. Kiedy nastapil kolejny skurcz, Lisa krzyknela. Sarah poglaskala Ja po czole, po czym uklekla przy niej. -Liso, zamknij oczy i posluchaj mnie - powiedziala lagodnie. - Musimy zabrac sie do pracy. Na te wlasnie chwile przygotowywalysmy sie przez wszystkie sesje. Rozumiesz mnie...? Swietnie. Zacznijmy od prostych rzeczy... od scenek, dobrze? Wywoluj je w czasie skurczow. Pomoge ci. Heidi tez jest tutaj i tez ci pomoze. Chce, zebys miedzy skurczami koncentrowala sie na moim glosie i sprobowala wizualizowac to, co sie dzieje w twoim sercu i krwiobiegu. Wszystko porusza sie za szybko... duzo za szybko. Mozliwe, ze tworza sie zakrzepy i blokuja twoje naczynia krwionosne. Sprobuj sie odprezyc i tez je zobaczyc. Odprez sie teraz... rozluznij sie... Kiedy Sarah zajrzala do cienkiej, postrzepionej ksiazeczki, Heidi sZeptala Lisie do ucha. Upewniwszy sie, ze dobrze pamieta punkty akupunktury, ktore chciala pobudzic, wbila pierwsza igle, tuz pod lewym obojczykiem. Potem wklula w rozne miejsca piec stalowych igiel, jedna po drugiej, starajac sie dostosowac wymagana technike do faktu, ze Lisa miala bandaze i lezala na plecach. W sali zapadla upiorna cisza, przerywana jedynie stlumionym pomrukiem ssaka i cichym popiskiwaniem kardiomonitora. -Patrz... - uslyszala czyjs szept. - Krwawienie chyba oslablo. Sarah popatrzyla na butelke odsysacza. Rzeczywiscie strumien byl slabszy. -Liso, rozluznij sie - powtorzyla Sarah, tonem cieplym, lecz stanowczym. - Zwolnij prace serca... zwolnij przeplyw krwi... i rozluznij sie. Masz w sobie sile... Minela minuta. Potem nastepna. Lisa lezala bez ruchu, z zamknietymi oczami. Nastapil kolejny skurcz, w wyraznie widoczny sposob splatajac miesnie jej brzucha, nie poruszyla sie jednak, a jej twarz pozostala spokojna. -Sarah, tetno spadlo z dziewiecdziesieciu na piecdziesiat - powiedzial Blankenship. - Saczenie z wlewu dozylnego i naklucia zylnego chyba calkiem sie zatrzymalo. Randall, mozesz sie przygotowac? -Wszystko gotowe - odparl Snyder. - Anestezjolog czeka. Powiedz tylko slowo. Z sondy zoladkowej kapaly jedynie pojedyncze krople, saczenie spod bandazy ustalo. Sarah ostroznie wyjela szesc igiel. Przez dziesiec, pietnascie sekund nikt sie nie odzywal. -Wyjmujcie - powiedziala w koncu Sarah. Rozdzial 5 2 lipca Sarah kazala podniesc stol operacyjny o piec centymetrow i wkrecila w paraboliczne lampy nad ich glowami sterylne uchwyty. Troche piekly ja oczy - byla na nogach i intensywnie pracowala od dwudziestu czterech godzin, praktycznie przez ten czas nie drzemiac dluzej niz kilkanascie minut. Jej koncentracja - jak zawsze na sali operacyjnej - byla jednak niczym skalpel. Po ustawieniu promieni zacisnela palce na trzymanym w prawej dloni narzedziu i ulozyla je z dokladnoscia do dziesiatych milimetra, az poczula, ze stalo sie jej czescia. Lewa dlonia naciagnela skore nad gornym brzegiem owlosienia lonowego pacjentki, po czym jednym rownomiernym pociagnieciem otworzyla powloke brzuszna i zaczela oddzielac cienka, zoltawa warstwe podskornego tluszczu. Nastepnie opanowala kilka drobnych krwawien, zaciskajac je kleszczykami hemostatycznymi i dotykajac stalowego instrumentu urzadzeniem do elektrokauteryzacji. Na koniec przeciela otrzewna, ukazujac wybrzuszona, ciezarna macice. -Wszystko w porzadku? - spytala anestezjologa. -Pacjentka stabilna. -No to zaczynamy. Sarah zadrapala macice skalpelem, po czym zrobila w niej niewielkie naciecie. Wlozyla nastepnie do srodka palce wskazujace ' rozsunela na boki gruba warstwe miesni. Lekkim dotknieciem ostrza przeciela blone owodniowa. -Jestesmy w srodku - powiedziala, gdy plyn owodniowy zaczal wyplywac. - Poprosze ssak. Zasadniczym problemem byl teraz czas. Silne miesnie macicy mogly sie w kazdej chwili zacisnac, sprawiajac, ze przyjscie na swiat znajdujacego sie w niej dziecka przestanie byc prosta sprawa. Na dziesiec sekund oddech Sarah - a takze, jak sie jej wydawalo, serce - zatrzymalo sie. Wsunela dlon gleboko do miednicy pacjentki, szukajac nozek plodu i starajac sie jednoczesnie umiejscowic pepowine. Jej palce delikatnie objely patykowate nozki i wyciagnely je przez przeciecie. Po nogach pojawil sie korpus, a potem - delikatnie, bardzo delikatnie - wysunela ramionka i raczki. Na koniec Sarah polozyla dlon pod krucha jak skorupka jajka czaszka i pomogla jej wydostac sie przez otwor. Urodzil sie nowy czlowiek. Sarah szybko oczyscila nos i usta noworodka za pomoca koncowki ssaka. Chwile pozniej panujaca na sali porodowej pelna oczekiwania cisza zostala przerwana rozdzierajacym uszy wrzaskiem. Napiecie w pomieszczeniu natychmiast wyparowalo. -To dziewczynka, Kathy - powiedziala Sarah, troche zbyt obojetnym tonem. - Przepiekna dziewczynka. Gratulacje. Tato, jesli zechcesz podejsc do mnie, bedziesz mogl przeciac pepowine. Tata, ktory dopiero co ukonczyl szkole srednia, podszedl nerwowo, zrobil, co kazano, po czym szybko wrocil do wezglowia lozka, gdzie jego mlodziutka zona na zmiane to plakala, to smiala sie ze szczescia. Czujac, ze musi przelknac, nagle bowiem jej gardlo jakby zaczelo wypelniac cos nieprzyjemnego, Sarah podala doskonalego w kazdym calu noworodka pediatrze. Miala nadzieje, ze nikt na sali nie dostrzega, jak bliska jest placzu - nie bylyby to jednak lzy radosci, lecz smutku z powodu martwo urodzonego Briana Summera, mniej wiecej siedemnascie godzin temu. Dochodzila wlasnie szosta rano - poranek po niezwykle stresujacych godzinach, szalenczym dniu i zwariowanej nocy. Dwa normalne porody maciczne i teraz trzeci, cesarski, z przodowaniem posladkowym. Tuz po pierwszej po poludniu minionego dnia radosne podniecenie, spowodowane faktem, ze odegrala pierwszoplanowa role w spowolnieniu krwawienia Lisy Summer, ustapilo miejsca niesamowitemu smutkowi, wyniklemu z koniecznosci asystowania przy usunieciu z ciala matki martwego plodu, ktory zakonczyl zycie, zanim zdazyli dotrzec na sale porodowa. Tak samo jak dziecko poprzedniej pacjentki z DIC, maly Brian Summer zmarl z powodu silnego krwawienia w lozysku i przedwczesnego oddzielenia sie lozyska od sciany macicy. Gdyby przyszedl na swiat nawet pol godziny wczesniej, byc moze by przezyl. Okropny wybor zwiazany byl z ratowaniem Lisy, ktora, gdyby nie opozniono porodu, na sto procent wykrwawilaby sie na smierc. z nieznanym sobie poczuciem rozkojarzenia i obojetnosci Sarah obserwowala wlasne rece, ktore wyjely lozysko mlodej kobiety, po czym zaczely zaszywac naciecie. Decyzja, by ratowac zycie Lisy, byla prawidlowa, mimo to pogodzenie sie z efektem nikomu nie przyszlo latwo. Sarah przygotowywala sie do umieszczenia klamerek do zacisniecia skory, kiedy podeszla do niej pielegniarka z chirurgii. -Sarah, doktor Truscott chcial, bym ci przekazala, ze musieli wziac Lise Summer z powrotem na sale operacyjna - szepnela. O nie... pomyslala. -Powiedzieli ci, co sie dzieje? -Najwyrazniej srodki przeciwzakrzepowe i heparyna nie rozbily zakrzepow w jej ramieniu. Nie wiem dokladnie, co planuje doktor Truscott. -Dziekuje, Win. Przyjde najszybciej, jak bede mogla. Kathy, prawie skonczylismy. Pediatra dal mi wlasnie znak, ze z mala jest wszystko w porzadku. Ma dziewiec punktow na skali Apgar. Maksymalny wynik to dziesiec, ale dajemy go jedynie dzieciom, ktore zaraz po wyjsciu z brzucha umieja grac na skrzypcach. Zaraz przyniesie ci malenstwo. -Dziekuje, pani doktor. Bardzo pani dziekuje... Sarah przykleila umieszczony na ranie bandaz, odeszla od stolu i zaczela sciagac rekawiczki. -Wszyscy sie z toba cieszymy. Poszla na chirurgie. W trakcie krotkiej drogi zostala dwa razy zatrzymana - raz przez pielegniarke, potem przez rezydenta. Oboje gratulowali jej z okazji tego, co zrobila z Lisa. -Caly szpital o tym mowi - powiedzial rezydent. - Wielu osobom otworzyla pani oczy na mozliwosci kryjace sie w technikach niekonwencjonalnych. Mam specjalizacje z okulistyki z Akademii Osteopatii w Philly i nagle, po raz pierwszy, inni rezydenci zaczeli mnie pytac, czego sie uczylem, czego dotyczyly wyklady, ktorych nie mieli studenci o profilu akademickim. Ludzie, ktorzy tylko pozornie popieraja metody niekonwencjonalne, nagle sie nimi zainteresowali. Te slowa powinny ukoic serce Sarah, dzis jednak nie byly w stanie uwolnic jej od poczucia bezradnosci. Studia, wyposazenie Wartosci setek tysiecy dolarow i dziesiatki wysoko wykwalifikowanych ludzi okazaly sie niewystarczajace do uratowania zycia dziecka Lisy Summer. Nie byla to pierwsza sytuacja, w ktorej niemal wewnetrznie umierala z powodu straty nienarodzonych i nowo narodzonych dzieci; fakt, ze istoty ludzkie umieraja, jest podstawowa zasada medycyny; intelektualnie rozumiala te prawde, z jakiegos jednak powodu emocjonalnej reakcji na te akurat strate nie byla w stanie zmienic ani wiedza, ani logika. Przypomniala sobie swoj stary gabinet na pietrze Instytutu Ettingera; byl rownoczesnie gabinetem zabiegowym. W tamtych dniach wcale nie mniej angazowala sie w pomaganie ludziom, a jednak owczesny swiat spokojnych, nieskomplikowanych, bardzo osobistych kontaktow z pacjentami wydawal jej sie oddalony o lata swietlne. Roznica polegala glownie na stopniu, w jakim technika i nauka - niezaleznie jak je zdefiniowac - zdominowaly zachodnia medycyne. W szpitalu akademickim czasami (a teraz wlasnie tak bylo) czula sie, jakby zamienila latanie na paralotni na pilotowanie odrzutowca. Opuscila instytut Ettingera z powodu nieelastycznosci i, koniec koncow, pozbawionego tolerancji zachowania Petera Ettingera. Decyzja, by uzyskac dyplom lekarski, byla jednak spowodowana czyms znacznie glebszym: miala wrazenie, ze kiedy zostanie lekarzem, zniknie szereg ograniczen i wynikajacych z nich rozczarowan zawodowych. Niestety, mimo dysponowania najnowoczesniejszym sprzetem i znajomoscia najlepszych technik operacyjnych pozostale ograniczenia tak samo frustrowaly, frustracje zawodowe zas tak samo ja ograniczaly. W zespole chirurgicznym pracowaly aktualnie cztery kobiety zatrudnione na etatach i trzy rezydentki, a w szpitalu bylo tylko jedno pomieszczenie z szafkami dla chirurgow, przeznaczone wylacznie dla mezczyzn. Sarah zostawila bordowy kitel chirurgiczny w szafce w pomieszczeniu dla pielegniarek, wlozyla stroj w kolorze morskiej wody, zmienila tez oslonki na buty, czepek i maske. Minelo dwanascie godzin od chwili, gdy obserwowala, jak Andrew Truscott probowal udroznic tetnice zaopatrujace prawe ramie Lisy w krew. Celem tych dzialan bylo usuniecie jak najwiekszej liczby zakrzepow, z nadzieja, ze wprowadzenie do organizmu srodkow przeciwzakrzepowych dokona reszty. Najwyrazniej jednak nie przyniosly one pozadanych skutkow - konieczna byla powazniejsza interwencja. Sarah weszla na sale operacyjna przez lazienke. Lisa, ktora przebywala na tej sali po raz trzeci w ciagu niecalej doby, byla juz znieczulona i zaintubowana. Niska zaslonka, ustawiona w poprzek jej szyi, oddzielala anestezjologa od chirurgow. Po stronie "chirurgicznej" na ramieniu Lisy koncentrowali sie Andrew i jeszcze jeden chirurg. Przez chwile Sarah wydawalo sie, ze drugim chirurgiem jest ten sam naczyniowiec, ktory asystowal Andrew poprzednio, kiedy jednak operator przysunal sobie stoleczek i stanal na nim, by lepiej widziec, zorientowala sie, ze jest to Ken Browne, ordynator ortopedii. Dopiero wtedy Sarah dostrzegla lezace na tacy obok pielegniarki obciete przedramie z zakrzywionymi jak szpony palcami i zorientowala sie, ze Browne i Andrew wcale nie przeprowadzaja delikatnego zabiegu naczyniowego, lecz agresywnie przycinaja pozostalosci kosci promieniowej i lokciowej - czyli kosci przedramienia - konczac amputacje ponizej lokcia. Sarah poczula, ze jej miesnie wiotczeja. i po raz pierwszy w zyciu miala wrazenie, ze zemdleje. O Boze, nie... najpierw dziecko... a teraz to... Andrew podniosl glowe i popatrzyl na nia. -Wszystko w porzadku? - spytal. -Andrew, ona byla artystka. Garncarka. Jej rece byly... przepraszam. Po prostu sadzilam, ze wroci do zdrowia. -Prawdopodobnie teraz... ma... taka szanse - powiedzial z niejakim wahaniem Andrew. - Mnie tez jest przykro, ze trzeba bylo to zrobic, ale gangrena to gangrena. Nie bylo wyboru. -Rozumiem. Mimo tego stwierdzenia Sarah doskonale wiedziala, ze tak naprawde to nie ma pojecia, co stalo sie z Lisa Summer. Rozdzial 6 Oddzial intensywnej opieki medycznej mial dwanascie lozek i przez cala dobe byly tu pielegniarki -jedna na lozko albo jedna na dwa lozka. Rzadko sie zdarzalo, by zmiana minela bez wystapienia u kogos stanu zagrozenia zycia i choc - pomijajac chwile, kiedy chorego ratowano - na oddziale panowala atmosfera spokoju, nigdy nie bylo cicho. Przez cala dobe rozlegalo sie lekkie buczenie, posykiwanie i popiskiwanie urzadzen monitorujacych, pomp infuzyjnych i respiratorow, co troche przypominalo poszum dalekiego oceanu. To tutaj - znacznie bardziej niz na salach operacyjnych - rozgrywaly sie prawdziwe bitwy o zycie. Sarah zdecydowanie wolala sale operacyjna od nieprzerwanej, zmudnej i niewdziecznej opieki nad pacjentami w stanie zagrozenia zycia, bardzo jej sie jednak podobala panujaca na oddziale intensywnej opieki kolezenska atmosfera. Drugiego lipca o wpol do osmej rano zajetych bylo siedem lozek oddzialu. Wszystkie, czyli dwanascie, mialy byc zajete po zakonczeniu porannej zmiany na salach operacyjnych. Sarah, ktora z braku snu czula sie, jakby miala w oczach zwirek, siedziala na skraju lozka w boksie numer osiem i czekala, az Lisa Summer zostanie przywieziona z sali pooperacyjnej. Wiesci, jakie stamtad docieraly, byly - pomijajac oczywista sprawe - znakomite. Lisa przetrzymala zabieg bez wiekszego krwawienia, DIC szybko sie cofalo, a krazenie w nerkach i nogach oraz w pozostalej czesci ramienia zdawalo sie wracac do normy. Mozna bylo przypuszczac, ze w jakis dziwny sposob cesarskie ciecie spowodowalo ustapienie zaburzen krzepniecia. Zycie Lisy zostalo uratowane. Narzady brzuszne, zmysly oraz uklad nerwowy funkcjonowaly i bedzie w stanie chodzic. Z czasem nauczy sie lepiej uzywac lewej reki i poslugiwac proteza, ktora zastapi jej prawa. Moze nawet znajdzie jakis sposob, by moc wyrazac sie jako artystka. Jej psychika zacznie przepracowywac utrate dziecka i ktoregos dnia moze znow urodzi. Z czysto klinicznego punktu widzenia Sarah wiedziala, ze to wszystko jest prawda, mimo to nie byla w stanie zapomniec o tym, ze Lisa byla jej pacjentka i jeszcze niecale dwadziescia cztery godziny wczesniej z podnieceniem przygotowywala sie do porodu. -Wszystko w porzadku? Sarah przegladala wydruk zestawiajacy wyniki bardzo juz licznych badan laboratoryjnych, ktore przeprowadzono Lisie, i szukala jakiejs -jakiejkolwiek - wskazowki pomocnej w zrozumieniu przyczyn katastrofy. Zaskoczona podniosla glowe i ujrzala przed soba Alme Young, dlugoletnia pielegniarke z OIOMu. -Tak, jak najbardziej, dziekuje. Jestem tylko troche zmeczona. -Zrozumiale. Pani dziewczyna bedzie tu za kilka minut. Wlasnie dzwonili z pooperacyjnej. Wyglada na to, ze czuje sie calkiem niezle, oczywiscie biorac pod uwage sytuacje. -To swietnie. Wpatruje sie w te cyferki z nadzieja, ze nagle dostrzege cos, czego nie zauwazylam, i zrozumiem, co sie stalo. -Moze powinna pani raczej zamknac oczy i kilka minut sie przespac. -Obawiam sie, ze jesli tak zrobie, moje cialo moze uznac, ze nie musi sie czuc tak jak teraz, i bede zalatwiona do konca dnia. -Caly szpital mowi o tym, czego pani wczoraj dokonala. Dziewczyny z urazowki uwazaja, ze ta mala na sto procent by umarla, gdyby pani nie wkroczyla i nie przeciwstawila sie hematologowi. -Wiec dlaczego nie czuje sie lepiej, niz sie czuje, Almo? Starsza kobieta usiadla na skraju lozka. -Poniewaz jest pani dobrym lekarzem. Dlatego. Jest pani Wrazliwa. Obchodzi pania ludzkie cierpienie i bol... tak naprawde obchodzi. -Dziekuje. -Moge cos powiedziec? |- Oczywiscie. -Czasami wydaje mi sie jednak, ze pacjenci troche za bardzo pania obchodza. Traktuje pani wszystko, co sie z nimi dzieje, zbyt osobiscie. Na przyklad, zamiast odpoczac, siedzi pani tutaj i sleczy nad tymi wynikami. Przez ten oddzial przewinelo sie mnostwo rezydentow i pielegniarek i zauwazylam, ze ci najlepsi mieli jedna wspolna ceche... taki maly wylacznik, ktory umieli naciskac i pozwalal im w razie potrzeby zachowac stuprocentowa obiektywnosc. Ma pani wszystko, co potrzebne, aby byc wsrod najlepszych, ale czasami wydaje mi sie, ze za bardzo pozwala sie pani dolowac. -Tak uwazasz? -Tak. Tak samo uwaza kilka innych pielegniarek. Wie pani przeciez, ze naszym ulubionym sportem jest analiza psychologiczna rezydentow. Wszyscy naprawde pania lubimy, lecz tez sie o pania martwimy. Jest tak, jakby zawsze pani sadzila, ze powinna zrobic cos wiecej, i nie mogla sie pogodzic z tym, ze mozna zrobic tylko to, co jest wykonalne. Opinia pielegniarki wyzwolila strumien w wiekszosci niemilych wyobrazen i emocji, zwiazanych z Peterem Ettingerem. -Almo, nigdy nie bylam zbyt dobra w godzeniu sie z ograniczeniami. Tak naprawde, gdybym zawsze nie sadzila, ze moge zrobic dla pacjenta cos wiecej, prawdopodobnie nie zostalabym lekarzem. -Co ma pani na mysli? Sarah rozesmiala sie ze smutnym tonem w glosie. -Masz troche czasu? W oczach Almy Young pojawila sie troska. -Tak naprawde nie mam do przyjazdu Lisy nic do roboty. Sarah chwile sie zastanowila. Zawsze byla osoba lubiaca miec duzy zakres prywatnosci, a fragmentaryczne zycie, jakie prowadzila - internat szkoly sredniej na polnocy stanu i college'u na przedmiesciu Bostonu, osrodek Korpusu Pokoju w Tajlandii, zwiazek z Peterem i praca w Instytucie Ettingera, nastepnie studia na akademii medycznej we Wloszech, a teraz szpitalna rezydentura - wszystko to sprawialo, ze latwo bylo jej sie izolowac od nadmiaru cudzej ingerencji. W kazdym miejscu z kims zaczynala sie przyjaznic, ale zaden z tych zwiazkow - poza zwiazkiem z jej nauczycielem doktorem Louisem Hanem - nie byl na tyle silny, by przezyc kolejna przeprowadzke. Powoli stwierdzala, ze kiedy proszono ja, by powiedziala cos o sobie - nawet jesli miala na to ochote - po prostu tego nie robila. A moze nie byla w stanie? Ta kobieta, z ktora pracowala od ponad dwoch lat, wygladala jednak na rzetelnie zainteresowana tym, kim jest Sarah i jak reaguje na taka sytuacje, ktora sie jej przydarzyla. Moze nadszedl czas, by sie nieco otworzyc. -Kilka lat temu - powiedziala wreszcie - dokladnie mowiac, dziesiec, mieszkalam w gorach na polnocy Tajlandii i pomagalam budowac klinike, w ktorej nauczalam i rownoczesnie uczylam sie akupunktury oraz ziololecznictwa. Moim nauczycielem i przyjacielem byl tam pewien starszy mezczyzna. Byl kims w rodzaju ojca, ktorego nigdy nie mialam, niestety dosc nagle zmarl. Wkrotce w naszej wiosce pojawil sie ktos bardzo do niego podobny, tyle tylko ze znacznie mlodszy. Byl blyskotliwy i pelen fantazji, do tego interesowaly go te same zagadnienia co mnie. Kiedy sie poznalismy, byl slawny na caly swiat w wielu zakresach medycyny alternatywnej. No coz, w ciagu miesiaca bylam z powrotem w Stanach, razem z nim i jego corka, i pracowalam w jego instytucie... - Sarah zastanawiala sie, czy wymienic nazwisko Petera, uznala jednak, ze nie ma ku temu powodu. - Prawie trzy lata mieszkalam z nim i jego nastoletnia corka, ktora sprowadzil z Afryki, kiedy byla dzieckiem, i adoptowal. Przez te trzy lata bylam dla niej kims, kto w calym jej zyciu najbardziej przypominal matke. Choc... jak powiedzialam... pracowalismy z tym mezczyzna razem w jego instytucie, z jego punktu widzenia nie pracowalismy wspolnie, lecz pracowalam dla niego. Tuz zanim wydarzylo sie to, o czym zaraz opowiem, poprosil mnie o reke, niestety w naszym zyciu coraz bardziej wyplywala na wierzch jego ciemna strona... ogromne, nienasycone ego i przerazajacy mnie brak elastycznosci. -Niech pani opowiada dalej. -Mial pacjenta, rzezbiarza, ktorego doslownie wyleczyl z reumatoidalnego zapalenia stawow, zapalenia, ktore lekarze uznali za nieuleczalne. -Jak tego dokonal? -Zmienil mu diete, dal troche ziol, zastosowal kilka podobnych technik, jakich wczoraj uzylam z Lisa. Czlowiek zamienil sie z inwalidy w aktywnie uprawiajacego sport. -Niesamowite. -Dla nas nie bylo w tym nic niezwyklego. Medycyna alternatywna leczy wielu, naprawde bardzo wielu pacjentow, wobec ktorych medycyna klasyczna sie poddala. My, lekarze medycyny, w dalszym ciagu niewiele wiemy o mechanizmach chorobotworczych. Nasze mikroskopy robia sie coraz wieksze i wieksze i udaje nam sie ogladac coraz mniejsze i mniejsze rzeczy; przepisujemy penicyline, niewiele sie nad tym zastanawiajac, wciaz jednak nie wiemy, dlaczego osoba A ma zakazenia gardla, ktore leczymy, a osoba B - nie. W kazdym razie moj narzeczony wyjechal na miesiac i pozostawil swoich pacjentow pod moja opieka. Leczyl rzezbiarza z powodu bolow glowy... za pomoca ziol, akupunktury i manipulacji chiropraktycznych. Widzialam tego pacjenta kilkakrotnie i za kazdym coraz bardziej napawal mnie niepokojem. Twierdzil, ze bol glowy slabnie, a przynajmniej nie nasila sie, ale moim zdaniem jakos dziwnie chodzil. Uwierz albo i nie, lecz wydawalo mi sie takze, ze krzywo sie usmiecha. -Pachnie klopotami. -Tak tez sadzilam. Zadzwonilam do White Memorial i porozmawialam z neurologiem, ktory wyznaczyl mu wizyte na nastepny dzien na jedenasta rano. Moj przyjaciel mial wrocic wieczorem z Nepalu, uznalam jednak, ze pacjent musi zostac obejrzany przez neurologa, wszystko wiec zaaranzowalam. Moze brzmi to tak, jakby latwo mi to przyszlo, ale zapewniam cie, Almo, ze strasznie ze soba walczylam. Musialam przygotowac sie na wyjasnienie mojemu przyjacielowi, dlaczego wystapilam przeciwko wszystkiemu, w co wierzyl... Sarah nie przypominala sobie, by do tej pory podzielila sie z kimkolwiek tym, co dzialo sie podczas ostatniego, przerazajacego dnia z Peterem, ale Alma byla tak wspaniala sluchaczka, ze zwierzenie przyszlo jej z zadziwiajaca latwoscia. Choc opowiadala dosc szybko, wszystko, co opisywala, bylo jedynie skrawkami tego, co pamietala... Noc, ktora zakonczyla sie tak potworna meczarnia, zaczela sie magicznie. Peter spokojnie i uwaznie wysluchal jej relacji na temat rzezbiarza Lienry'ego McAllistera, a jego odpowiedz - ktorej tak bardzo sie bala - brzmiala, ogolnie mowiac, nastepujaco: Posluchaj, pozostawilem ci odpowiedzialnosc za instytut, poniewaz jestes osoba odpowiedzialna. Widzialas, co widzialas, podjelas decyzje i chceszja sfinalizowac. Co moze byc w tym zlego? Potem sie kochali - intensywnie, namietnie, tak jak na poczatku znajomosci. Sarah zdawala sobie sprawe, ze Peter sie przelamal - dla niej i dla dobra ich kruszacego sie zwiazku - i ze nie bylo to dla niego latwe. Naprawde byl przekonany o tym, ze konwencjonalna zachodnia medycyna tak bardzo zagubila sie w nauce, konkurencyjnej farmakologii oraz zdehumanizowanej technologii, ze czynila wiecej zla niz dobra. Nad biurkiem powiesil sobie nawet plakat z napisem: EFEKT JATROGENNY: SCHORZENIE ALBO ZRANIENIE SPOWODOWANE SLOWAMI ALBO DZIALANIAMI LEKARZA Mial doskonala okazje skrytykowania jej osadu, aby narzucic kolejny raz swaslawna opinie o lekarzach i ich metodach, a jednak z niej nie skorzystal. Sarah nie gorzej od Petera rozumiala cudowny potencjal kryjacy sie w relacji miedzy lekarzem a pacjentem. Diagnostyczna i terapeutyczna sila metod holistycznych budzila w niej nadzieje, lecz w odroznieniu od Petera nigdy nie traktowala medycyny tradycyjnej jako ostatniej i jedynej instancji. W koncu przezyla pekniecie wyrostka robaczkowego tylko dlatego, ze zawieziono ja samolotem do amerykanskiego szpitala wojskowego, gdzie poddano ja natychmiastowemu zabiegowi chirurgicznemu. Peter mial czterdziesci lat - dwanascie lat wiecej od niej. Roznica wieku, wysoki wzrost - mial metr dziewiecdziesiat trzy - niezwykly poped seksualny i sukces finansowy, wszystko to sprawialo, ze w zwiazku tym kazda podejmowana przez nia proba postawienia na swoim byla ogromnym wyzwaniem, a zajmowanie autorytatywnego stanowiska raczej marzeniem scietej glowy. Przynajmniej jednak Peter postanowil sluchac, a nie dzialac: probowal zrozumiec, ze jego metody dzialania nie musza byc jedyne. W nastepne przedpoludnie wzieli sobie wolne i duza czesc poranka spedzili na kochaniu sie. Kiedy Sarah zjawila sie w instytucie, gdzie czekalo ja cale popoludnie spotkan z pacjentami, czula sie znacznie bardziej pozytywnie nastawiona do zycia, niz bywalo ostatnimi czasy. O trzeciej po poludniu zaczela sie jednak dziwic, dlaczego neurolog z White Memorial do niej nie dzwoni. O tej porze powinny byc gotowe przynajmniej niektore wyniki badan McAllistera. Jezeli nie mylila sie co do tego, ze rozwijaja sie u niego zaburzenia motoryki, nalezalo zrobic tomografie i szereg innych badan, a lekarz obiecal zatelefonowac natychmiast po tym, jak dowie sie czegos istotnego. Minelo wpol do czwartej... czwarta... wpol do piatej. Przyjmujac kolejnych pacjentow, raz za razem spogladala na zegarek. Wreszcie, kiedy ostatni wyszedl, zadzwonila do White Memorial. -Panno Baldwin, sadzilem, ze pani o tym wie... - powiedzial neurolog. -Co wiem? - Nagle poczula niemily ucisk w gardle. -Kiedy zjawilem sie dzis rano w pracy, na mojej automatycznej sekretarce byla wiadomosc od pana McAllistera. Zadzwonil o... o dziesiatej wieczorem i przekazal, ze porozumial sie ze swoim doradca medycznym i niestety nie moze sie ze mna spotkac. Sadzilem, ze mianem doradcy okreslal pania. -Nie - odparla. - Obawiam sie, ze mial na mysli kogos innego. Dziekuje panu, doktorze. -Coz, przykro mi, ze nie moglem wiecej... Odlozyla sluchawke, zanim doktor skonczyl, i natychmiast ruszyla na sztywnych nogach do gabinetu Petera. Siedzial rozparty w fotelu, nogi polozyl na biurku. -Peter, dlaczego nie powiedziales mi wieczorem, ze dzwoniles do Henry'ego McAllistera? -Nie uwazalem, ze to az takie wazne. -Nie uwazales, ze to... az takie... wazne? Nie zdziwie sie, jezeli sie okaze, ze dostalam wrzodu w trakcie zastanawiania sie, czy przedstawic go neurologowi. -No wiec nie musisz sie wiecej zamartwiac. - Opuscil nogi na podloge. -Ale powiedziales, ze zrobilam to, co nalezy. -Zgadza sie. To, co nalezy, zrobilas dla siebie, lecz niekoniecznie dla Henry'ego. -Skad o tym wiesz? Jak mogles kazac mu odwolac wizyte, nawet go nie widzac?! -Po pierwsze, nie wierze, by istnialo cokolwiek, co moze zrobic lekarz medycyny, czego tak samo dobrze, a nawet lepiej, nie moga zrobic nasi ludzie. Doskonale o tym wiesz. Po drugie, wcale nie kazalem mu odwolywac wizyty. Powiedzialem mu, ze ma postapic wedlug wlasnej oceny i niezaleznie od decyzji, jaka podejmie, bede caly dzien do jego dyspozycji. Wystarczy, by zadzwonil i okreslil czas. -I zadzwonil? - Sarah czula, ze zaczelo jej pulsowac w skroniach. Miala ochote skoczyc przez biurko i zetrzec mu z twarzy samozadowolenie. - Zadzwonil?! Twarz Petera stezala. -Chyba... przy tym zamieszaniu, ktore tu dzis panowalo, zapomnialem sprawdzic. -Spojrzal na kartke z telefonami i polaczyl sie z recepcjonistka. Kiedy odkladal sluchawke, oznajmil: - Wyglada na to, ze nie czul takiej potrzeby. -Peter, kawal z ciebie skurwiela. Wiesz o tym? Obrocila sie na piecie i ruszyla szybkim krokiem do swojego gabinetu. -Hej, uspokoj sie, mala! - zawolal za nia. - Po co te nerwy? Historia choroby Henry'ego McAllistera lezala na jej biurku. Wybrala jego numer i kiedy po kilkunastu dzwonkach nikt nie podniosl sluchawki, zatelefonowala pod 911. Jezeli sie pomylila, wyjdzie na glupka, nie bylo jednak takiej mozliwosci, by nie zalatwila do konca tej sprawy. Po raz pierwszy od trzech lat miala wrazenie, ze reaguje na bardzo trudna sytuacje jak Sarah Baldwin, a nie jak marionetka w rekach Petera Ettingera. Peter wychodzil wlasnie ze swojego gabinetu, przemknela jednak obok niego, nawet sie nie odwracajac, zbiegla na dol schodami i wypadla na ulice. Wolal za nia, ale nie zwracala na to uwagi. McAllister mieszkal na Soutli Endzie, jakies dziesiec przecznic od instytutu. Przez chwile rozgladala sie za taksowka, potem jednak zagryzla zeby, zacisnela piesci i ruszyla biegiem przed siebie... -No i? - spytala Alma Young. -Przepraszam? -Co sie stalo z rzezbiarzem? Nie moze pani w takim momencie przerwac! -Wybacz mi... - powiedziala Sarah, nie do konca pewna, ile ze swoich mysli ujawnila. - No coz, gdybym w tej konkretnej sytuacji uznala, ze to, co zrobilam, bylo wszystkim, co sie dalo zrobic, mezczyzna ten prawdopodobnie by zmarl. Policja wylamala drzwi do jego mieszkania i znalezlismy go nieprzytomnego na podlodze. Dwie godziny pozniej lezal na sali operacyjnej w White Memorial. Okazalo sie, ze to guz zlosliwy... dokladnie biorac oponiak... w prawej czesci mozgu. Jak czasami sie zdarza, zaczal krwawic i w czaszce roslo cisnienie. -Dzieki Bogu, zdazyla pani dotrzec do niego na czas... - westchnela Alma, okazujac prawdziwa ulge, ze siedem lat temu los okazal sie laskawy dla nieznanego jej czlowieka. Sarah usmiechnela sie, widzac reakcje pielegniarki. -Pozwolono mi wejsc na sale i przygladac sie usuwaniu guza. To bylo niesamowite. Wtedy postanowilam zostac chirurgiem. Ostatecznie wybralam poloznictwo i ginekologie. -A tamten mezczyzna? Pani... przyjaciel? Sarah wzruszyla ramionami. |- Nastepnego dnia wyprowadzilam sie i od tamtej chwili nie rozmawialismy ze soba. - To ci historia... -I czesciowe wyjasnienie, dlaczego nigdy nie potrafie uznac, ze zrobilam dla pacjenta wszystko, co sie dalo. -Mozliwe, dalej jednak twierdze, ze lepiej bedzie, jesli pogodzi sie pani z tym, ze jest tylko czlowiekiem. Dzisiejsi lekarze maja ogromne mozliwosci, ciagle jednak nie sa Bogiem. Nigdy nim nie byli i nigdy nie beda. Jezeli nie pogodzi sie pani z tym, ze mimo wszelkich wysilkow niektore pani pacjentki straca dziecko, reke albo jedno i drugie, albo jeszcze gorzej, to predzej czy pozniej stres zacznie pania zjadac zywcem. -Wiem o tym. -Naprawde? -Naprawde. Alma Young wyciagnela rece i objela Sarah. -W takim razie, doktor Baldwin, nie chce, by zadreczala sie pani z tego powodu, ze okropna choroba, z ktorej powstaniem nie miala pani nic wspolnego, zabrala tej dziewczynie dziecko i reke. Chcialabym, by chwalila sie pani na caly glos tym, co zrobila pani wczoraj, aby uratowac jej zycie. To byla wielka sprawa dla tego szpitala i kazdy, komu zalezy na BCM, bedzie pial nad pania z zachwytu. Rozumiemy sie? Sarah zmusila sie do usmiechu. -Wedle rozkazu! Odsunely sie drzwi i sanitariusz z pielegniarka wwiezli Lise na lozku na kolkach. Kilka chwil pozniej zjawil sie Andrew Truscott. Na jego twarzy widac bylo slady nocy spedzonej na sali operacyjnej, malo kto by sie jednak domyslil, ze jest wlasnie druga dobe bez snu. Sarah znala to z wlasnego doswiadczenia i miala wrazenie, ze z kazdym rokiem pracy na chirurgii brak snu mial coraz mniejszy wplyw na jej organizm. -Jak ona sie czuje? - spytala. -Te amputacje nie sa najelegantsza chirurgia. Przykro mi, ze nie moglem zrobic nic innego. -Zarowno ty, jak i ja. Zaloze sie jednak, ze teraz bedzie z nia juz tylko lepiej. -A czego innego sie spodziewasz? Wyleczylas ja tymi swoimi igielkami. -Nonsens. - Jak czesto bywalo, Sarah nie byla pewna, czy sarkazm w tonie Andrew jest zartem, czy oznacza dezaprobate. -Drodzy lekarze! - zawolala Alma Young. - Czy ktores z Waszych Swiatobliwosci mogloby pomoc nam przeniesc te dziewczyne? -Juz pomagam - powiedziala Sarah. -To mile z twojej strony, droga kolezanko, poniewaz musze isc do piatki na konsultacje - powiedzial Truscott. - Moze spotkamy sie na kawie, powiedzmy za... godzine? Chcialbym ci zadac kilka pytan na temat wczorajszego pokazu magii. Almo, zlecenia dla naszej mlodej pacjentki sa wetkniete pod materac. Pani doktor Miesien bedzie asystowac. Z pomoca Sarah, Lisa zostala przeniesiona z lozka transportowego na lozko w boksie numer osiem. Potem Sarah sie wycofaja - Alma z inna pielegniarka zaczely podlaczac wlewy dozylne, kardiomonitor i cewnik z pecherza moczowego. -Teraz nalezy do pani - powiedziala w koncu Alma. Kiedy odeszla na tyle, ze nie mogla byc slyszana przez pacjentke, dodala: - To bedzie niezla zabawa... zwlaszcza ze dziewczyna nie ma ani pieniedzy, ani rodziny do pomocy... -Postaram sie jak najszybciej zalatwic jej pomoc z opieki spolecznej. -Moze warto sie tez zastanowic nad konsultacja psychiatryczna. Od chwili kiedy dowiedziala sie o dziecku, nie zamienila z nikim slowa. -Wiem. Dziekuje, Almo. To dobra sugestia. Sarah podeszla do wezglowia lozka. Lisa lezala bez ruchu i wpatrywala sie w sufit. Jej wargi, ciagle jeszcze poplamione zaschnieta krwia, byly spekane i opuchniete. Zabandazowane skrocone ramie wystawalo spod wylachmanionego przescieradla. Sarah zaczela do niej mowic, jednoczesnie ogladajac okolice cesarskiego ciecia. Lisa ani razu nie zareagowala. -Czesc, Liso, witaj na OjOMie... bardzo cie boli?... Kiedy bedzie cie bolalo, zawiadamiaj o tym pielegniarki. Nie musisz rozmawiac ze mna ani z nikim innym, poki nie nabierzesz na to ochoty... Powiem teraz kilka rzeczy i na razie sobie pojde. Wyglada na to, ze problemy z krwawieniem i zakrzepami zniknely i nie potrzebujesz transfuzji... - Sarah spojrzala w oczy chorej, by ocenic, czy rozumie, co sie do niej mowi, ale nie dostrzegla w nich iskry zycia. - Liso, musisz wiedziec, ze wszyscy czujemy sie okropnie z powodu tego, co sie stalo tobie i... - wciagnela gleboko powietrze, by sie uspokoic -...i Brianowi. Zrobimy wszystko, co mozliwe, bys mogla sobie z tym poradzic i dowiedziec sie, dlaczego doszlo do tego, do czego doszlo. Sprobuj byc silna... Sarah odczekala minute, lecz nie doczekala sie zadnej reakcji. Przeciagnela grzbietem dloni po policzku Lisy. -Niedlugo wroce, by sprawdzic, jak ci sie wiedzie. Musialo byc jakies wyjasnienie. Dwa tak podobne przypadki w jednym szpitalu, w tak krotkim odstepie. Odpowiedz musiala byc gdzies blisko. Sarah obiecala sobie w duchu, ze zrobi wszystko, aby ja odkryc. Odchodzac, popatrzyla przez ramie na lezaca w boksie numer osiem mloda artystke i sprobowala sobie wyobrazic, co mozna czuc, przezywajac taka nagla, niemozliwa do wyjasnienia tragedie. Wyszla z sali. Do spotkania z Andrew pozostaly jej trzy kwadranse, a musiala jeszcze zajrzec do kilkunastu pacjentek. -Dokad wychodzisz? -Po prostu wychodze. -"Po prostu wychodze" nigdy nie bylo odpowiedzia do przyjecia na to pytanie i nie jest do przyjecia takze dzis. -Tato, mam osiemnascie lat. Moi koledzy i kolezanki... -Nie jestes taka jak inni. Nie masz byc taka jak inne nastolatki. -Ale... -Jestes osiemnastolatka, ktora gra w polo, jezdzi na wakacje do Europy, na jesieni zostaniesz studentka Harvardu, a przede wszystkim jestes beneficjentka funduszu powierniczego, z ktorego dostaniesz dwadziescia milionow dolarow, kiedy skonczysz dwadziescia piec lat. Z tego powodu nie jestes i nigdy nie bedziesz taka jak inne dzieciaki. A wiec... z kim zamierzasz dzis sie spotkac? -Tato, prosze... -Z kim!!? Z tym prymitywnym Chuckiem, ktory, jak uwazasz, lubi cie z powodu twojej duszy i twojego charakteru? Uznano go za najprzystojniejszego chlopaka w klasie, wiec planuje robic kariere jako model i nawet nie mysli o pojsciu na studia. Zastanawialas sie choc przez chwile, dlaczego taki chlopak nagle zaczyna sie interesowac dziewczyna ze Stanhope Academy, dziewczyna, ktora nie tylko nie jest do niego w niczym podobna, ale na dodatek ma dwadziescia kilo nadwagi!? -Tato, przestan. Prosze... przestan. -Nie przestane. Z pewnych rzeczy musisz zdawac sobie sprawe. Ciagle o nich pamietac. Twoj wspanialy Chuckie to smiec. Niemal kazdy wieczor, kiedy nie uda ci sie do niego wymknac, spedza z cziphinderka Marcie Knuckle. Zdjecia, ktore moj czlowiek zrobil szczesliwej parce, leza na moim biurku. Masz ochote rzucic na nie okiem? -Kazales go sledzic?! -Oczywiscie. Jestem twoim ojcem. Moim zadaniem jest chronic e do chwili, az bedziesz miala dosc rozsadku i doswiadczenia, by chronic sie ma przed swiatem. -Jak mogles?! -Posluchaj, skarbie. Wiesz, ze cie kocham. Tego chlopaka interesuje tylko jedno: pieniadze. O to idzie gra. Im predzej sie tego dowiesz, tym lepiej. Jestes, kim jestes, i jedynie wtedy bedziesz mogla byc pewna, ze mezczyzna chce ciebie i wylacznie ciebie, kiedy bedzie mial wiecej pieniedzy niz ty. -Ty draniu! -Nie wolno ci tak do mnie mowic! -Ty draniu! Ty pieprzony draniu! Wszystko mi zrujnujesz! Wszystko! Nie... dotykaj mnie... Dotkniesz mnie, to przysiegam, ze nigdy wiecej mnie nie zobaczysz. -Idz do swojego pokoju. -A ty idz do diabla! -Wracaj! Natychmiast! -Idz do diabla! Pusc mnie! Powiedzialam, zebys mnie nie dotykal... cholera jasna, pusc mnie! Nienawidze cie! Nienawidze... -Liso, obudz sie! Jestem pielegniarka. Liso, nic zlego ci sie nie dzieje. Przestan krzyczec. O tak... juz lepiej... znacznie lepiej. Lisa Summer zamrugala i otworzyla oczy. Wszystko bylo zamazane. Powoli zaczela coraz wyrazniej dostrzegac zatroskana twarz pielegniarki. -Snilo ci sie cos koszmarnego - powiedziala Alma Young. - Narkoza czasami to powoduje. Lisa odwrocila wzrok i wbila go ponownie w sufit. -Potrzebujesz czegos? Moze dam ci lodu do possania? Albo cos przeciwbolowego? Jak wolisz. Jestem blisko, mozesz wolac, kiedy zechcesz. Alma Young nieco zasunela zaslonki po obu stronach lozka i wrocila do dyzurki. Lisa zaczela cicho plakac. -Tato... o tato... Sarah kupila sobie maslana buleczke i kawe i poszla do zarezerwowanej dla lekarzy czesci wielkiej kawiarni. Przy pokrytym laminatem stole gawedzilo dwoch specjalistow, pozostale cztery stoliki byly jednak wolne - nic dziwnego, biorac pod uwage fakt, ze byla to najgoretsza pora w szpitalu. Andrew spoznial sie juz piec minut, Sarah od dawna wiedziala, ze chirurdzy - jesli w ogole przychodza na umowione spotkania - zawsze sie spozniaja. Udalo jej sie odwiedzic trzy swoje pacjentki -jedna juz slyszala o tym, co jej sie udalo zrobic poprzedniego dnia. Tak jak przewidziala to Alma Young, dramatyczne i skuteczne zastosowanie przez Sarah niekonwencjonalnej metody bylo w szpitalu tematem numer jeden. W ciagu kilkuminutowego pobytu na oddziale odebrala telefon od dyrektora do spraw szkolenia, z prosba o zaprezentowanie stosowanych przez nia technik na specjalnym pokazie, oraz od sekretarki Glenna Parisa, ktora prosila, by Sarah po poludniu wpadla do jego gabinetu. Kiedy szla korytarzem, pielegniarki sciskaly jej dlon albo wyrzucaly w gore piesci w gescie triumfu, a naczelny rezydent na oddziale poloznictwa i ginekologii zaprosil ja na obiad, by dowiedziec sie z pierwszej reki o uratowaniu pacjentki. Sarah wlasnie sie zastanawiala, czy wypada usiasc z dala od stolika, przy ktorym rozmawiali dwaj lekarze, gdy zebrali swoje rzeczy i wstali. Jeden z nich, ogromnej wiedzy endokrynolog, Wittenberg, podszedl i podal jej reke. -George Wittenberg. -Wiem. Poznalismy sie w zeszlym roku na powitaniu Glenna Parisa. Metabolizm wapnia i choroby przytarczycy, zgadza sie? -Ma pani znakomita pamiec. -w aKademii medycznej czytalam kilka panskich artykulow dotyczacych projektu badawczego. Byly bardzo interesujace. -Hm... dziekuje. Przyszedlem pani pogratulowac, ale chetnie przyjme komplement. Slyszalem, ze dokonala pani wczoraj cudu. -Nad Lisa pracowalo wiele osob. Moja pomoc byla tylko jednym z dzialan, dzieki ktorym przezyla. Sarah musiala sie ugryzc w jezyk, aby nie wspomniec, ze "cud" z Lisa mial tez pewne ujemne skutki. -Dobrze powiedziane - stwierdzil Wittenberg. - Jezeli jednak szpitalne tam tamy sie nie myla, pani udzial mial decydujace znaczenie. Sprawa trafila zarowno na lamy "Heralda", jak i "Globe". Niezaleznie od tego, kto przekazuje Axelowi Devlinowi negatywne informacje na temat BCM, dzis sie nie popisal. Tak sie sklada, ze Devlin nasmarowal kolejny felieton pod haslem "zniszczyc BCM", wiec w porownaniu z artykulem na stronie trzeciej, w ktorym pisza o spotkaniu Wschodu z Zachodem, pozwalajacym w Bostonskim Centrum Medycznym ratowac ludzi, Devlin wychodzi na idiote, nie raczyl tego bowiem nawet zauwazyc. Czytala pani gazete? -Nie. Jeszcze nie mialam kiedy. -Prosze - powiedzial Wittenberg i podal jej swoj egzemplarz. - Juz przeczytalem. -Dziekuje. -Nie ma sprawy. Wie pani, nie jestem szczegolnym zwolennikiem Devlina, ale niezbyt lubie byc kojarzony z miejscem, w ktorym urzeduje hinduski spec od Ayurwedy, a w klinice ortopedycznej zatrudnia kregarza. Po tym jednak, co zrobila pani Wczoraj, postanowilem byc nieco mniej krytyczny i dowiedziec sie wiecej o medycynie alternatywnej. Uscisnal jej serdecznie dlon i odszedl. Sarah rozlozyla gazete na stole i przejrzala dosc sensacyjnie ujety, ale oparty na faktach reportaz na stronie trzeciej. Artykul w "Heraldzie", ktorego autor wypowiada sie pozytywnie o BCM... moze jednak zdarzaja sie cuda. Potem zlozyla gazete i otworzyla ja na stronie z felietonem Devlina. AKCEPTUJ ALBO PROTESTUJ Axel Devlin 2 lipca ...I znow pojawia sie Topor Axela, ktorego nie bylo przez kilka dni, ale czekal w gotowosci, by przyladowac kazdemu, kto zechcialby sie z nami zabawic. Dzis stare ostrze znow smiga w powietrzu i ponownie lupie w wasz i moj ulubiony osrodek leczniczy, Szpital Chrupiacego Batona, znany jako Bostonskie Centrum Medyczne. Prezes zarzadu szpitala, Glenn Paris, znany jako California Glenn, zaprezentowal wczoraj podczas zebrania z okazji dorocznej zmiany rezydentow swa najnowsza postawe. Osobom niezorientowanym wyjasniam, ze chodzi o dzien, w ktorym nowi rezydenci rozpoczynaja specjalizacje, a starzy awansujac kolejny stopien. Choc szpitalny szogun nie przedstawil zadnych tak spektakularnych (a raczej zenujacych) innowacji, jak losowanie kolejnosci wszczepiania implantow piersi czy darmowy dostep do kliniki krystalografii, oznajmil, ze nic nie powstrzyma powrotu jego szpitala na pierwsze pozycje w rankingach osrodkow akademickich. "Mozecie byc tego pewni!" - wykrzyczal. W tym jednak momencie - dokladnie w tym momencie - w szpitalu zabraklo pradu i zgasly wszystkie swiatla. Zrozumiales, co to znaczy, Glenn? Twoje podejscie moglo zadzialac w San Diego, ale tu, w Bostonie, lubimy, by lekarze postepowali wedlug podrecznika, a nie wedlug ukladu planet. -To nie do wiary... -Co jest nie do wiary? - Andrew Truscott postawil na stole talerz z ledwie scietymi jajkami i podejrzanie wygladajacymi kawalkami miesa i usiadl skosem przed Sarah. -Ten... ten zlosliwy, pozbawiony zasad... smiec. -Rozumiem, ze masz przed soba egzemplarz "Heralda". -Dlaczego Devlin tak sie na nas uparl? -Nie wiesz? -Chyba nie. -Piec lat temu... wiem o tym, poniewaz wlasnie tu wtedy zaczynalem... jego zona musiala poddac sie operacji pecherzyka zolciowego. Deviin chcial, zeby stalo sie to w White Memorial, ona wolala jednak Billa Gardnera i swieza, niby to wrazliwa atmosfere u nas. Dwa dni po operacji wykonanej reka Gardnera dostala poteznego zatoru plucnego i odjechala w mgnieniu oka. -To straszne, ale moglo sie przydarzyc kazdemu w kazdym szpitalu. -Prawdopodobnie tak wlasnie powiedzial Devlinowi adwokat zajmujacy sie sprawami dotyczacymi bledow w sztuce lekarskiej, zaczal sie wiec rewanzowac na swoj sposob. -Smutne. _ Nie wiem. Dla niektorych ludzi taka czy inna wendeta dziala terapeutycznie. "Nie wariuj - wyrownaj rachunki". Rzucanie sie na BCM w taki sposob, w jaki to robi, prawdopodobnie pomaga "lU zachowac rownowage. |- A jak, twoim zdaniem, zdobywa informacje? Ten artykul jest napisany tak, jakby siedzial w amfiteatrze w chwili, gdy zgaslo swiatlo. -Sarah, moze to cie szokuje, ale nie kazdy jest tak bardzo zakochany w tym szpitalu jak ty. Dosc jednak o Devlinie. Jestem spragniony wiedzy. -O czym? -Nie udawaj wstydliwej. Jestes w tej chwili gwiazda dnia i chce dokladnie wiedziec, co wczoraj zrobilas. Sarah usmiechnela sie. -To, co widziales. Jedynym sposobem, jaki przyszedl mi do glowy, bylo spowolnienie tetna i krazenia Lisy, z rownoczesnym mentalnym dzialaniem, majacym spowodowac zamkniecie krwawiacych miejsc w jej ciele. -Przepraszam, ze to mowie, ale nieco trudno prostemu czlowiekowi pojac, ze Lisa Summer sila wyobrazni zatrzymala tryskanie krwi ze swoich tetnic. -Pomijajac to, ze byles tego naocznym swiadkiem, Andrew. Dobry hipnotyzer moze powiedziec hipnotyzowanej osobie, ze zostanie dotknieta w ramie rozgrzanym pogrzebaczem, i kiedy dotknie jej gumka na olowku, osoba zahipnotyzowana zacznie wrzeszczec i natychmiast zrobi jej sie w dotknietym miejscu pecherz. Jak to wyjasnisz? Zasadniczym problemem jest to, czego zachodnich lekarzy nauczaja anatomowie i fizjolodzy o autonomicznym ukladzie nerwowym. Gdyby nauczali nas takze jogini albo akupunkturzysci, nasza wiedza na temat tego, nad czym ludzie moga, a nad czym nie moga panowac w swoim organizmie, bylaby calkiem inna. -Uwierz w swoje ograniczenia, a takie beda, tak? No, na pewno jestem pod wrazeniem. Moze uda ci sie poprosic panne Summer, by zajrzala do swojego wnetrza i powiedziala nam, co dokladnie sie wydarzylo? Przede wszystkim w jaki sposob sie to Wszystko zaczelo? Wie, ze nie jest pierwsza? -Chyba nie. -A powinna. Moze jesli sie dowie, ile miala szczescia, ze przezyla, poprawi to nieco jej nastroj. -Mamy bardzo duzo czasu na poprawianie jej nastroju. Wlasnie stracila dziecko i reke. Andrew... masz jakiekolwiek podejrzenia na temat tego, co sie moglo stac? Konsultowales kiedys tamta druga dziewczyne? -Nie. A ty? -Nie mam pojecia, co sie z nia dzialo, a kiedy ja przywieziono i zmarla, bylam na urlopie, widzialam ja jednak kiedys w klinice. -I? -Byla zdrowa, mloda kobieta z nieskomplikowana ciaza, jak Lisa. Przepisalam jej specyfik ziolowy, ktorego czesto uzywam, i zyczylam duzo szczescia przy porodzie. To byl jedyny raz, kiedy ja widzialam. -Specyfik ziolowy? -Tak jest. Niemal kazda kobieta w ciazy dostaje od swojego lekarza jakies witaminy. W naszej klinice polozniczej jest to standard. W gorskich wioskach Tajlandii, gdzie pracowalam, wszystkie ciezarne kobiety wzbogacaja diete, tyl ze uzupelnienie stanowia ziola: mieszanka pokruszonych korzeni i ziol, zaparzanych i wypijanych dwa razy w tygodniu jak herbata. Jedyne badanie, jakie przeprowadzono na tych kobietach, wykazalo, ze ich dzieci po urodzeniu sa ciezsze i mniejszy jest procent zgonow noworodkow niz w grupie kobiet, ktore rodzily w szpitalu akademickim w Chiang Mai. Uwierz mi, ze ludzie w wioskach Meo nie najlepiej sie zywia, a warunki higieniczne sa straszne. Uczestniczylam w tym badaniu razem z lekarzem z panstwowej sluzby zdrowia oraz specjalista ziololecznictwa, ktory nauczyl mnie wiekszosci tego, co wiem. -Ciekawe. -W rzeczy samej... ciekawe. Sarah z zapalem wykorzystywala okazje do opowiedzenia o badaniach w Tajlandii oraz swojej pracy z plemionami Meo i Akha. Byl to cudownie szczesliwy i spokojny czas w jej zyciu. Gdyby nie nagla smierc Louisa Hana i pojawienie sie Petera Ettingera, byc moze pracowalaby tam do dzis. -To znaczy, ze zamiast podawanych podczas ciazy witamin uzywasz mieszanki ziol? -Od chwili gdy udalo mi sie znalezc w miescie specjaliste w zakresie ziololecznictwa. Robi mi mieszanke. Kazdej kobiecie, z ktora rozmawiam w naszej klinice polozniczej, daje wybor: witaminy lub herbatka. Niektore biora jedno, inne drugie. Zapisuje wage przy porodzie oraz dane dotyczace rozwoju dziecka obu grup, ale liczby sa jeszcze zbyt male, by dostrzec jakas roznice. -Fascynujace. O jakich korzeniach i ziolach jest mowa?.- Znasz sie na ziololecznictwie? -Tylko jesli za taka znajomosc uznasz korzystanie z zestawu aromatyzowanych herbat. Dlatego chcialbym zostac oswiecony. -W takim razie dam ci ulotke rozdawana wszystkim kobietom, ktore widuje w klinice. Opisano w niej wszystkie dziewiec skladnikow oraz dzialanie kazdego z nich. -Arcydziegiel, dong quai, zywokost... - zaczal wyliczac Andrew. - Brzmi to dosc egzotycznie. -Nie do konca. Gdybysmy byli w Pekinie, kwas foliowy, beta karoten, tlenek miedziowy i wiele innych skladnikow naszych standardowych witamin dla ciezarnych uznano by za dziwaczne. -Rozumiem. Ten szpital jest jakby dla ciebie stworzony, prawda? -Wiem, ze masz kilka zastrzezen, ale uwazam, ze oferujemy pacjentom najlepsza opieke ze wszystkich szpitali w miescie. -Mozliwe. Z pewnoscia wkrotce staniemy sie wiodaca jednostka w leczeniu DIC w przebiegu ciazy. Zapiszczal pager Sarah. Miala zadzwonic pod wewnetrzny 2350. -Sala porodowa - powiedziala. - Musze isc. -Nie troszcz sie o tace. Odniose ja. -Dziekuje. Andrew, uwazasz, ze powinnismy powolac komisje, ktora zaczelaby badac oba przypadki? -Moim zdaniem to doskonaly pomysl. Jezeli sie zastanowic nad tym, czego powinno byc w tym szpitalu wiecej, to od razu narzuca sie odpowiedz. Komisji. -Mowie powaznie. Co prawda to nie epidemia ani nic w tym stylu, ale dwa tak podobne i niezwykle przypadki to sprawa warta przemyslenia. Wiele osob sie dziwi. No coz, musze odebrac porod. Porozmawiamy pozniej, dobrze? -Na pewno. Patrzyl za Sarah, az wyszla z kawiarni. Potem wyjal z kieszeni kitla koperte i postukal nia z namyslem o dlon. -Nie dwa przypadki, moja droga - mruknal. - Teraz juz trzy... Gabinet starszych rezydentow chirurgii miescil sie w pozbawionym okien, kwadratowym pomieszczeniu o boku dlugosci dwa i pol metra, ktore kiedys sluzylo Szpitalowi Stanowemu Suffolk jako magazyn szczotek. Koniecznosc korzystania z tego pomieszczenia - nie wspominajac juz o fakcie, ze uzytkowal go razem z dwoma innymi osobami - byla dla Andrew Truscotta upokorzeniem nie mniejszym niz pozostale, jakie musial wycierpiec jako pracownik Bostonskiego Centrum Medycznego. To powinien byc jego rok. Powinien byl zostac szefem rezydentow, a nastepnie dostac staly, dozywotni etat. Nie bylo uzasadnienia wybrania goscia, na ktorego sie zdecydowano zamiast niego. W zadnym normalnym szpitalu cos takiego nie mogloby sie zdarzyc. Po roku studiow podyplomowych w zachodniej Australii poznal amerykanska turystke, a nastepnie ozenil sie z nia i postanowil zamieszkac w Stanach. Spodziewal sie, ze beda tam lepsze mozliwosci pracy i prowadzenia badan - no i oczywiscie dochody. Bostonskie Centrum Medyczne nie bylo osrodkiem, ktory wybral na pierwszym miejscu na rezydenture, ale bez niezadowolenia przyjal oferte pracy ze strony Elego Blankenshipa. W sumie -| rozumowal - byl to bostonski szpital akademicki. Trzy miesiace po rozpoczeciu pierwszego roku specjalizacji z chirurgii w BCM Truscott zaczal dyskretnie szukac wolnych miejsc w programach rezydenckich innych szpitali. Poniewaz byly takie jedynie w watpliwych instytucjach o jeszcze mniejszym prestizu, zdecydowal sie pozostac. Nie cierpial Glenna Parisa i panujacej w BCM karnawalowej atmosfery. Nie lubil pracy w szpitalu, ktory tak bardzo bagatelizowal badania kliniczne, ze wielu pracownikow uczelnianych uwazalo to za cos w rodzaju zartu. Przede wszystkim zas mial zal o to, ze choc poswiecil centrum piec lat zycia, odmowiono mu awansu, poniewaz -jak wyrazil to jego ordynator: "byl nieelastyczny i za malo tolerancyjny". Nastepnie poinformowano go, ze szpital nie ma ani pieniedzy, ani pomieszczen na prowadzenie badan i gabinetow, by go zatrzymac po zakonczeniu jego rezydentury. Odrzucenie przez Szpital Chrupiacego Batona bylo hanba ostateczna. Teraz Andrew Truscott siedzial w malenkim gabinecie, popijal ze styropianowego kubka sok pomaranczowy i kolejny raz czytal list, przeslany mu przez ordynatora chirurgii. Byl datowany: 23 czerwca i zostal napisany w Biurze Patologa w Nowym Jorku. Dotyczyl prosby ordynatora chirurgii, by Andrew, jako przewodniczacy Komisji Zachorowalnosci i Smiertelnosci w Przypadkach Chirurgicznych, przyjrzal sie blizej sprawie i zalecil, jakie dzialania - jesli jakiekolwiek - powinien podjac oddzial. DROGI DOKTORZE Po pierwsze prosze wybaczyc opoznienie, z jakim wysylam panu ten list. Nasza agencje dotknely ograniczenia budzetu, ktore znacznie spowolnily prowadzenie koniecznych do zamkniecia przypadkuw badan laboratoryjnych i cytologicznych oraz dzialan biurokratycznych. Niestety tak sie sklada, ze liczba spraw, z ktorymi mamy do czynienia, stale rosnie. Przypadek, o ktorym chce panu napisac, dotyczy 24 letniej kobiety, Constanzy Hidalgo, ktora zginela w listopadzie zeszlego roku, prowadzac samochod, staranowany przez autobus. Szczegoly sprawy oraz wyniki badan przeprowadzonych przez moj wydzial sa zawarte w zalaczonych dokumentach, jak pan z pewnoscia zauwazy, wszystko wskazuje na to, ze w chwili smierci kobieta wlasnie rodzila. Nasze badania laboratoryjne i mikroskopowe pozwalaja przypuszczac, ze doszlo u niej do ostrego krwawienia - prawdopodobnie rozsianego wykrzepiania wewnatrznaczyniowego. Kilka miesiecy temu moj patolog uczestniczyl w krajowym sympozjum, w trakcie ktorego jeden z obecnych tam specjalistow wspomnial o przypadku DIC, ktore powiklalo porod z efektem smiertelnym. Tak sie zlozylo, ze pozniej rozmawiano o tym w mojej obecnosci. Zgon nastapil w szpitalu, w ktorym pan pracuje. Na podstawie kontaktu z rodzina pani Hidalgo dowiedzialem sie, ze takze pochodzila z Bostonu i byla prowadzona przez wasz oddzial polozniczej opieki domowej. Nie wiem, czy jest to zbieg okolicznosci, czy jakis trend. Prosze wykorzystac materialy w zamknietej kopercie i w sposob, w jaki pan sobie zyczy, informowac mnie o rozwoju sytuacji. DIC zdarza sie w pewnym odsetku ciaz, ale nie bez oczywistej przyczyny. Z powazaniem Dr med. MARYlN SILYERMAN Prof. patologii Andrew otworzyl koperte zawierajaca kopie historii choroby Constanzy Hidalgo. Dane siegaly wstecz az do jej dziecinstwa, nie zawieraly jednak informacji o jakimkolwiek znaczeniu medycznym. Zjawiala sie na wszystkie bez wyjatku badania ciazowe i nic w zapiskach klinicznych nie sugerowalo, ze czeka ja i jej dziecko katastrofa. Od chwili otrzymania listu Truscott przeczytal historie choroby wiele razy, studiowal ja jednak ponownie, bardzo uwaznie przesuwajac palcem po kazdej linijce tekstu. Zatrzymal sie przy krotkiej notatce z 10 sierpnia. Pacjentka czuje sie dobrze i w dalszym ciagu pracuje napol etatu jako kelnerka. Narzeka nieco na zmeczenie, nie stwierdza sie jednak obrzeku kostek, bolow brzucha, czestszego oddawania moczu, bolow glowy, nieostrego widzenia ani niecodziennego krwawienia. Bad. fiz.: objawy czynnosci zyciowych w normie, badanie kardiologiczne w normie, bez obrzekow, plod w 22 tyg. Odglosy serca plodu dobrze slyszalne, 140/ndn. Wrazenie ogolne: 22-tyg. ciaza maciczna. Plan: Pacjentka decyduje sie przejsc z multiwitaminy ciazowej na specyfik ziolowy. Wydano 3-mies. zapas i poinstruowano o przyjmowaniu. Powrot do kliniki: 4 tyg. Notatka byla podpisana: lek. med. S. Baldwin. Truscott otworzyl aktowke i wyjal zapiski sporzadzone na oddziale opieki domowej na temat Lisy Summer i Alethei Worthington - dwudziestodwuletniej kobiety, ktora zaczela rodzic rankiem 4 kwietnia. Wlasnie wtedy wystapily u niej objawy DIC Doslownie wykrwawila sie na smierc na sali porodowej. Podobnie jak Constanza Hidalgo, Alethea Worthington byla raz badana w klinice polozniczej przez Sarah. Tak jak Lisa Summer i Constanza Hidalgo, zdecydowala sie na przyjmowanie zaleconych przez Sarah specyfikow ziolowych. Truscott polozyl nogi na biurku i zaczal dumac. Bez watpienia byl to zbieg okolicznosci, ze kazda z trzech ofiar DIC przyjmowala preparat ziolowy Sarah. Podczas dwoch lat pracy w BCM doktor Baldwin zbadala dziesiatki - moze setki - pacjentek i wiekszosc z nich przeszla calkiem normalny porod. Mimo wszystko, poki nie uda sie ustalic jednoznacznej, konkretnej przyczyny wystapienia DIC, mozliwosc wykorzystania tego zbiegu okolicznosci do dalszego podkopania zaufania publicznego do BCM byla bardzo intrygujaca - zwlaszcza gdy dowie sie o tym Jeremy Mallon. Malo brakowalo, by Truscott uznal, ze nie warto wspominac o zgasnieciu swiatel w trakcie przemowy Glenna Parisa, powiedzial mu jednak o tym. Za posrednictwem Mallona informacja ta dotarla do adwokata reprezentujacego Zaklad Prywatnej Opieki Zdrowotnej Everwell, przez niego trafila do Axela Devlina. Dziennikarz o ostrym piorze zrobil reszte. Truscott otworzyl "Heralda". Nie wiedzial, ile Mallon zaplaci mu za historyjke o Dniu Przemiany, nalezalo sie jednak spodziewac czegos zblizonego do polowy miesiecznej pensji. Pieniadze byly oczywiscie milym dodatkiem, ale dla Truscotta znacznie bardziej liczylby sie list z Everwell, gwarantujacy mu staly etat, w razie gdyby ZPOZ Everwell przejal BCM. Mallon byl szczodry, ale z taka obietnica jeszcze nie wystapil. Byc moze sprawa z DIC pomoze Andrew wydebic od niego tego rodzaju zapewnienie na pismie. Truscott wyjal gauloisa ze srebrnej papierosnicy, ktora dostal od bylej narzeczonej, zapalil i wybral prywatny numer Mallona. -Czesc, Mallon, tu Truscott - zaczal. - Ciesze sie, ze tak szybko wykorzystales tasme dotyczaca Dnia Przemiany. Posluchaj teraz uwaznie: mam dla ciebie cos jeszcze. Cos naprawde dobrego... Nie. nie chce rozmawiac o tym przez telefon... Tak, tak bedzie doskonale. Bardzo dobrze. Jeszcze tylko jedno... obiecales mi list... Tak, dokladnie ten list. Bedziesz go mial ze soba, kiedy sie spotkamy?... To swietnie. Doskonale. Odlozyl sluchawke, zebral kserokopie dokumentacji medycznej i schowal papiery do aktowki. Ze wszystkich platnosci od Mallona ta zapowiadala sie na najslodsza. IMiewiele go ruszalo, ze ujawnienie faktow, ktore zamierzal przekazac, moglo sciagnac klopoty na glowe Sarah Baldwin. Jako chirurg miala takie same umiejetnosci i byla tak samo pewna siebie jak kazda inna kobieta, z ktora spotkal sie wsrod lekarskiej braci, rownoczesnie jednak reprezentowala wszystko, co go mierzilo w Bostonskim Centrum Medycznym. Teraz, po sprawie z Lisa Summer, nie bedzie sie dalo zyc ani z nia, ani z reszta dziwacznego elementu, zatrudnianego przez ten szpital. Nalezalo sie spodziewac, ze zarowno ona, jak i jej podobni beda sie wygrzewac w promieniach swojego sukcesu niczym stado nazartych baranow na sloncu. Byl idealny moment na sprowadzenie kilku deszczowych chmur. Poza tym ego Sarah bez trudu przezylo inne zlosliwosci, ktore zdradzil Mallonowi, a ktore dotyczyly wlasnie jej, wiec i z ta sytuacja sobie poradzi. Gra szla o upokorzenie Glenna Parisa i popsucie mu przedstawienia. Byl zraniony i oslabiony i jego byt wcale nie byl taki pewny. Idac do pracy, Andrew Truscott nucil pod nosem: Och, BCM ku krawedzi zbliza sie... Rozdzial 9 5 lipca Sarah nigdy nie lubila sie ubierac. Jak jej sie wydawalo, zwiazany z tym dyskomfort siegal niedzielnych porankow w Ryerton - bardziej wsi niz miasteczka w stanie Nowy Jork, gdzie sie wychowywala. Jej matka - prawdopodobnie chcac zatrzec stygmat nieslubnej corki, co niedziela spedzala niemal godzine, szykujac ja do kosciola. Sukienki Sarah byly doskonale wyprasowane, buty nieskazitelnie wyczyszczone. Zanim kazde pasmo wlosow znalazlo sie na swoim miejscu, Sarah byla zazwyczaj kilkakrotnie dokladnie szczotkowana. Zawsze - przynajmniej do chwili kiedy u matki zaczely sie pojawiac pierwsze objawy choroby Alzheimera -jej stroj wienczyla wielka, biala kokarda. Obecnie Sarah krecila sie i obracala przed lustrem w sypialni, probujac ocenic, jak wyglada w czwartym stroju, ktory przymierzala. Byla osma rano, za kwadrans miala przyjechac taksowka, ktora zawiezie ja do szpitala. Dwa dni temu - bez najmniejszej Watpliwosci z inspiracji Glenna Parisa i szpitalnego dzialu kontaktow z prasa - w obu miejscowych gazetach pojawily sie artykuly o tym, jak to w Bostonskim Centrum Medycznym polaczyly sily medycyna wschodnia i zachodnia, ratujac zycie mlodej kobiecie. Pozytywne publicity BCM mialo jednak krotki zywot. Nastepnego dnia w "heraldzie" pojawil sie, napisany przez anonimowego autora, artykulik. Na podstawie wiadomosci z niewymienionego, ale "wiarygodnego" zrodla donoszono, ze niezwykle, katastrofalne krwawienie, stanowiace powiklanie przypadku polozniczego, bylo trzecia tego typu komplikacja w BCM w ciagu ostatnich osmiu miesiecy. Wedlug informatora, w odroznieniu od Lisy Summer, pozostale dwie pacjentki zmarly. Glenn Paris natychmiast zareagowal i oglosil, ze 5 lipca o dziewiatej rano zwoluje konferencje prasowa. Poniewaz Dzien Niepodleglosci nie jest zbyt bogaty w wiadomosci, starannie przygotowane oswiadczenie Parisa zostalo omowione przez wszystkie bostonskie rozglosnie radiowe i telewizyjne. Oznajmil w nim, ze na konferencji prasowej wystapia doktorzy Randall Snyder i Eli Blankenship - ordynatorzy poloznictwa i interny BCM, oraz doktor Sarah Baldwin, rezydentka, ktora w tak wyjatkowy sposob przyczynila sie do uratowania Lisy Summer. Za dziesiec dziewiata, kiedy zadzwonil dzwonek, Sarah miala na sobie mokasyny, marszczona spodnice, bezowa bluzke, recznie haftowany birmanski pas i luzny turkusowy blezer. Glownym ustepstwem z jej strony, w zwiazku z oficjalnymi okolicznosciami, bylo wlozenie rajstop, co nigdy nie wydawalo jej sie wygodne - tym bardziej w lipcu. -Ide! - krzyknela do domofonu. Pospiesznie chwycila bogato zdobione, mosiezne kolczyki, ktore zrobil dla niej rzemieslnik z plemienia Akha, i wpiela je w uszy, zbiegajac ze schodow. Choc podziwiala Glenna Parisa, rola w organizowanym przez niego ekstrawaganckim przedstawieniu nie byla zbytnio w jej stylu. Doniesienie o trzecim przypadku DIC u pacjentki BCM wymagalo jednak ze strony szpitala szybkiej, uspokajajacej, a zarazem bogatej w informacje reakcji. Paris uznal, ze Sarah moze mu w tym pomoc. Sprawa, ktora w pierwszym przypadku wzbudzala ciekawosc, w drugim napawala troska, stala sie nagle przerazajacym priorytetem. Taksowkarz podwiozl ja do Budynku Thayera. Glenn Paris czekal juz w swoim gabinecie i serdecznie sie z nia przywital. Jak zwykle byl doskonale ubrany. Jego garnitur w kolorze mocnej opalenizny, blekitna jak niebo koszula i czerwony krawat sprawialy wrazenie dobranych przez dobrego krawca na uzytek telewizji. Wydawal sie nieco spiety, otaczala go jednak aura pewnosci siebie i energii, ktora rozbrajala i dodawala mu atrakcyjnosci. Aura ta bardzo przypominala te, ktora przyciagnela Sarah do Petera Ettingera. -Sarah, domyslasz sie moze, kto mogl przekazac te informacje "Heraldowi"? -Nie, panie dyrektorze. -Nikt, z kim rozmawialem, sie tego nie domysla. Ordynator chirurgii dostal z Biura Patologa Nowego Jorku list w sprawie Hidalgo i przeslal jego kopie na patologie, poloznictwo, hematologie, interne, do Komisji Zachorowalnosci i Smiertelnosci i... - niemal jakby na koniec sobie o tym przypomnial - do mnie. Najpierw przeczytalem o tej cholernej sprawie w gazecie, a dopiero potem w skierowanym do mnie liscie! Co mam na to powiedziec?! Kazda osoba, z ktora rozmawialem, dala kserokopie listu jednej albo dwom dalszym i zrobilo sie ich ze trzydziesci. Kazda z nich mogla udostepnic te informacje. Wszyscy twierdza, ze nie zdawali sobie sprawy, jakie to wazne. No coz. Sarah, znajde jednak lobuza! Niezaleznie od tego, kto to jest, tym razem posunal sie za daleko. Zapamietaj moje slowa: dostane go! -Na pewno, panie dyrektorze - powiedziala cicho Sarah. Choc rozumiala jego zlosc, trudno jej bylo ja zaakceptowac. Malo brakowalo, a powiedzialaby mu, ze, pomijajac zrodlo nowego przecieku i negatywne glosy prasowe, dzialo sie cos bardzo powaznego i przerazajacego. Bostonskie Centrum Medyczne ewidentnie stalo sie osrodkiem niemilych wydarzen. Kiedy wyszli z budynku od strony kampusu, dostrzegli duza grupe ludzi idacych w kierunku auli. Byli wsrod nich pracownicy szpitala i reporterzy, nawet ekipa telewizyjna. -Wyglada na to, ze bedziemy mieli spora frekwencje - stwierdzil Paris. - To swietnie. Musimy dac opinii publicznej do zrozumienia, ze panujemy nad sytuacja. Sprawa dotacji dla naszej fundacji wyglada niezle, ale pieniadze nie sa jeszcze zaklepane. Negatywna opinia moze nam sprawic sporo klopotow. -Rozmawial pan juz z kims z personelu medycznego? - spytala Sarah w nadziei, ze sprowadzi go na ziemie. -Od pojawienia sie tego artykulu niemal bez przerwy siedze z doktorem Blankenshipem. Mam przyjaciela w administracji Osrodkow Zwalczania Chorob Zakaznych w Atlancie i skontaktowalem z nim Elego. Twierdzi, ze sprobuje przyslac do nas kogos, aby... Paris przerwal w pol zdania i podniosl dlon, aby Sarah sie nie odezwala. Dal znak, by poszla za nim do pomieszczen opieki ambulatoryjnej. W niewielkiej odleglosci od nich, tuz przy rogu budynku, dobrze ubrany mezczyzna z aktowka w dloni rozmawial po cichu z jednym ze szpitalnych konserwatorow. Dwa dni wczesniej dziki strajk pracownikow dzialu technicznego zalamal sie na skutek grozby Parisa, ze wyrzuci z pracy kazda uczestniczaca w nim osobe. Natychmiast w calym szpitalu pojawily sie na scianach ulotki potepiajace jego dzialanie i choc wszyscy wrocili do pracy, ani jedna ulotka nie zostala zdjeta. -Zna pani tego goscia w garniturze? Sarah pokrecila glowa. Mezczyzna mial czterdziesci pare lat byl szczuply, jego fryzura byla ewidentnie natapirowana i mial charakterystyczny, orli nos. Nawet z odLeglosci piecdziesieciu metrow bez trudu dalo sie dostrzec bryLant w sygnecie na malym palcu Lewej dloni. -Powiedzialabym, ze to aLbo sprzedawca samochodow, aLbo adwokat - stwierdzila Sarah. -Tak naprawde to smiec - odparl Paris. - Jest adwokatem. Do tego lekarzem. -Jestem pod wrazeniem. -Nie ma potrzeby. Nazywa sie Mallon. Jeremy Mallon. Slyszala pani kiedys o nim? Nie? To dobrze. Glownie ugania sie za karetkami i bierze tez cos w rodzaju zaliczki od Everwella. Jesli sie nie myle, ma nawet troche ich akcji. Od miesiecy podejrzewalem, ze to wlasnie on kryje sie za niektorymi, jesli nie wszyskimi, naszymi klopotami. To male tete a tete, ktorego jestesmy swiadkami, dosc powaznie uzasadnia moje podejrzenia. Nagle Mallon ich dostrzegl. Jedno jego slowo wystarczylo, aby konserwator zaczal sie pospiesznie oddalac. Paris szybkim krokiem ruszyl w jego kierunku, Sarah szla tuz za nim. -Ty skurwysynu! - krzyknal Paris. - Wiedzialem, ze to twoja robota! -Nie mam pojecia, o czym pan mowi - odparl niezrazony napascia Mallon. - Poza tym ostrozniej bym dobieral slowa wypowiadane publicznie do ludzi. Nawet gdyby Paris nie wspomnial jej o tym mezczyznie, Sarah od razu by go znielubila. -Awaria pradu nie byla cholernym przypadkiem! - wrzasnal Paris. - Tak samo ten lewy strajk! Podejrzewalem, a teraz mam dowod! Mam nadzieje, ze dobrze zaplaciles temu gnojowi, adwokacino, bo wlasnie stracil prace! Paris na tyle podniosl glos, ze kilka osob zdazajacych do auli zatrzymalo sie i zaczelo obserwowac incydent. Nadchodzilo dwoch pracownikow administracji - jednego Sarah rozpoznala jako Colina Smitha, dyrektora finansowego szpitala. -Paris, strzelasz kula w plot - powiedzial Mallon. - Nie musze robic ci klopotow, sam doskonale je na siebie sciagasz. -Wynos sie z terenu szpitala! -Nic z tego. Zaraz ma sie odbyc konferencja prasowa i zamierzam wziac w niej udzial. Z fascynacja bede sie przygladal temu, jak krazysz na paluszkach wokol faktu, ze to miejsce staje sie umieralnia. __Dlaczego, ty smierdzacy... Pracownicy administracji staneli miedzy Parisem a Mallonem, zanim Paris zdazyl sie rzucic na przeciwnika. -Spokojnie, Glenn... -powiedzial Colin Smith. - Nie jest tego wart..- Masz sie wynosic z mojego szpitala! - zawyl Paris. -Coraz bardziej wygladasz i brzmisz jak tonacy - powiedzial Mallon, ktory nagle zaczal Sarah przypominac gada. - A jesli chodzi o "twoj" szpital, to ciesz sie nim, poki mozesz, nie sadze bowiem, by taki stan dlugo sie utrzymal. -Wynos sie stad! Tym razem Colin Smith musial przytrzymac swego szefa sila. -Wiesz co, Paris? Tak naprawde to mam znacznie ciekawsze rzeczy do roboty, niz kolejny raz sie przygladac, jak strzelasz sobie w stope. Zapoznam sie z najciekawszymi fragmentami tego przedstawienia w wieczornych wiadomosciach. - Nie czekajac na odpowiedz, Mallon odwrocil sie i wyszedl przez budynek ambulatorium. -Smiec... - ryknal Paris. -Uspokoj sie - powiedzial Smith. -Colin, nie dostana nas. Jezeli Everwell i ten szmaciarz chca przejac BCM, beda mnie musieli przedtem pogrzebac! -Nie dojdzie do tego, Glenn. Mamy asa w rekawie. Wiesz o tym i ja tez o tym wiem. Jego slowa mialy niezwykle lagodzacy wplyw na Parisa. Sarah widziala, jak miesnie twarzy dyrektora sie rozluzniaja. Otworzyl dlonie, w koncu nawet sie usmiechnal. -Masz racje, Colin. Stuprocentowa. Swietny z ciebie facet. Paris przeprosil Sarah za to, ze stracil panowanie nad soba, i przedstawil ja Smithowi i drugiemu mezczyznie, ktorego stanowisko mialo cos wspolnego z nadzorem nad szpitalna elektrownia. Potem poprosil, by poszli przodem. -Jesli sie nie domyslilas - powiedzial do Sarah - to asem, o ktorym mowii Colin, jest dotacja. Mamy ja dostac od Fundacji McGratha, wokol ktorej krazymy od prawie trzech lat. Prosze zachowac to jednak dla siebie... jak powiedzialem, nic nie zostalo Jeszcze podpisane, zaklepane i przekazane. Nie mam najmniejszej wapliwosci, ze gdyby ten smierdzacy Mallon wiedzial, o jak duza dotacje chodzi i od kogo ma nadejsc, zrobilby wszystko, bysmy jej nie dostali. -Prosze na mnie polegac. -Sprawa jest na ostrzu noza. Jezeli dostaniemy pieniadze wygramy, jezeli ich nie dostaniemy, przegramy, pule zas zbiora Mallon i Everwell. Proste. Kiedy doszli do budynku, w ktorym miescila sie aula, najpierw uslyszeli i zaraz potem zobaczyli smukly helikopter, ktory nadlatywal nad kampus, po czym elegancko wyladowal na ladowisku, na ktorego budowe Paris sie uparl, mieszczacym sie na dachu budynku chirurgii. -To ta osoba z CDC? - spytala Sarah. -Watpie. Nie wiem nawet, czy juz kogos wyslali. Bardziej prawdopodobne, ze to jakas szycha z telewizji chce wziac udzial w konferencji prasowej. -Albo ktorys z naszych pacjentow ma bogata rodzine lub przyjaciol. -Tez watpie. Kazalem sprawdzic kazde przyjecie do szpitala i gdyby byl tu pacjentem ktos warty wzmianki, to wiedzialbym na pewno. Chodzmy teraz i pokazmy im nasze przedstawienie. -Zrobie, co sie da. Willis Grayson, przypiety w fotelu obok pilota smiglowca typu Sikorsky S76, obserwowal rozciagajace sie pod nim Bostonskie Centrum Medyczne. Podniecenie, ktore czul w zwiazku z mozliwoscia ujrzenia po raz piervszy od pieciu lat swego jedynego dziecka, tlumila wscieklosc na tych, ktorzy sprawili, ze znalazlo sie w takim miejscu i w takim stanie zdrowia. Po powrocie z wyjazdu sluzbowego, w trakcie ktorego restrukturyzowal firme z Krzemowej Doliny, pod brama swej posiadlosci na Long Island natknal sie na detektywa o nazwisku Pulasky, ktory tam od dluzszego czasu koczowal. Detektyw mial ze soba zdjecia jego corki, pierwsze fotografie od dnia jej znikniecia, oraz egzemplarze obu bostonskich gazet. Choc opublikowane w nich artykuly nie zawieraly zdjec Lisy Summer, Pulasky zapewnil, ze pacjentka z Bostonskiego Centrum Medycznego i jego corka to jedna i ta sama osoba. Wizyta kilku bostonskich ludzi Graysona w Jamaica Plains, gdzie mieszkala Lisa, uwiarygodnila to, co twierdzil Pulasky. Po zaplaceniu informatorowi Grayson odbyl dwie rozmowy telefoniczne. Najpierw wezwal swojego pilota, potem kazal Benowi Harrisowi, osobistemu lekarzowi, odwolac umowione wizyty i przygotowac sie do natychmiastowego wylotu. Po niecalych dwoch godzinach byli na ladowisku smiglowcow na dachu jednego z budynkow BCM. -Nie gas silnika, Tim - powiedzial Grayson, wysiadajac. - Jezeli Lisa moze podrozowac, zabierzemy ja stad i natychmiast zawieziemy do naszego szpitala. - Pomogl wysiasc lekarzowi. - Tylko niczego przede mna nie ukrywaj, Ben. Pamietaj, ze jestes zobowiazany do lojalnosci wobec mnie, a nie tej kiszacej sie we wlasnym sosie medycznej zgrai, o ktorej musze ciagle czytac. Jezeli ktokolwiek cos spieprzyl w zakresie opieki nad Lisa, chce o tym wiedziec. Przez niemal wszystkie piecdziesiat cztery lata zycia Willisa Graysona napedzajaca go sila byla zlosc. Jako dziecko bral sile z bezradnej wscieklosci, kiedy lezal przywiazany do kolejnych szpitalnych lozek, a lekarze zmagali sie z jego zagrazajacymi zyciu napadami astmy. Gdy byl nastolatkiem, furia z powodu stalej nieobecnosci ojca przemyslowca i emocjonalnej niedostepnosci udzielajacej sie towarzysko matki objawiala sie kolejnymi aktami agresji, powodujac wyrzucenie z kilku prywatnych szkol. Wiele lat pozniej, kiedy wreszcie zostal dopuszczony do sanctinn sanctorum ojcowskiej firmy, jego rozpaczliwa, nieokielznana potrzeba wziecia odwetu kazala mu odebrac ojcu wladze i zmienic profil biznesu z produkcji na przejmowanie przedsiebiorstw. W ciagu niecalych dwudziestu lat jego osobisty majatek osiagnal niemal piecset milionow dolarow, ale on sam niewiele sie zmienil. Pokoj Lisy miescil sie na czwartym pietrze budynku, na ktorego dachu wyladowal smiglowiec. Choc ladowisko bylo nowoczesne, budynek wymagal odnowienia. Wystarczyla minuta, by Grayson zauwazyl nieoprozniony kosz na smieci, sciany wymagajace malowania, starszego pacjenta, przywiazanego do krzesla i pozostawionego bez nadzoru na korytarzu i wszechobecny zapach bedacy mieszanka brudu, potu i ludzkich odchodow. -To miejsce jest ostatnia dziura, Ben - stwierdzil. - Nie pojmuje tego. Moglaby sobie kupic szpital, a trafia do czegos takiego. Ludzie Graysona doniesli mu, ze Lisa lezy w pokoju piecset pietnascie. Majac za plecami swojego lekarza, Grayson przeszedl szybkim krokiem obok punktu, gdzie dyzurowaly pielegniarki, nie zwracajac najmniejszej uwagi na siedzaca tam i robiaca notatki pielegniarke. Krepa mloda kobieta, ktora plakietka identyfikowala jako piel, dypl., mgr. Janine Curtis, krzyknela za nimi: -Przepraszam! Moge w czyms pomoc? -Nie - odburknal Grayson. - Idziemy do pokoju piecset pietnascie. -Prosze sie zatrzymac! - zazadala. Grayson zesztywnial. Zrobil, co mu kazano, przy czym zaczal powoli zaciskac i otwierac dlonie. Stojacy za nim doktor Ben Harris glosno westchnal z ulga. -Lisa Summer naprawde nazywa sie Lisa Grayson - powiedzial Grayson z przesadna cierpliwoscia. - Jestem jej ojcem, a to jest jej prywatny lekarz, doktor Benjamin Haris. Mozemy isc dalej? Twarz pielegniarki pomarszczyla sie w namysle, zaraz jednak rysy dziewczyny sie wygladzily. -Odwiedziny zaczynaja sie o drugiej - stwierdzila. - Jesli jednak Lisa wyrazi zgode, moge zrobic vyjatek. Piesci Graysona znow sie zacisnely, tym razem pozostaly w tej pozycji. -Czy wie pani, kim jestem? -Slysze, kim pan twierdzi, ze jest. Prosze pana, nie chcialabym... -Ben, nie mam czasu na te wyglupy - warknal Grayson. - Zostan tu i wyjasnij tej kobiecie, kim jestem i dlaczego tu jestem. Jezeli bedzie robila jakies problemy, zadzwon do cholernego dyrektora tego nibyszpitala i wezwij go. Ja ide zobaczyc sie z Lisa. Ruszyl przed siebie, nie czekajac na odpowiedz. Jedna z tabliczek wsunietych w ramki przy drzwiach numer piecset pietnascie oznajmiala: L. SUMMER; drugie miejsce bylo puste. Willis Grayson zawahal sie. Czy dobrze zrobil, ze nie przyslal przedtem kwiatow ani nie zadzwonil? Jezeli - jak przypuszczal - ludzie nastawili ja przeciwko niemu, trudno bylo przewidziec, co mysli. Zdecydowal, ze jednak lepiej wejsc bez zapowiedzi. Po tym jak Charlie albo Chuck, czy jak tam ten dran sie nazywal, naklonil ja do ucieczki z domu, Grayson wydal dziesiatki tysiecy dolarow na odszukanie corki. Slad urywal sie w Miami, potem chloptys nagle wrocil do domu bez niej, nie majac zielonego pojecia, gdzie mogla sie podziac. Przez nastepne kilka miesiecy Grayson kazal go sledzic i sprawdzac jego poczte, nic to jednak nie dalo. W koncu gnojek oddryfowal na boczny tor, nie wiedzac nawet, jak blisko byl polamania obu nog albo i gorzej. Nie, pomyslal ze zloscia Grayson. Trzeba bedzie znacznie wiecej niz kilka kwiatkow. Zapukal delikatnie do drzwi, zaczekal, po czym ponownie zapukal. W koncu pchnal je. Mieszanina zapachow pudru i mleczka pielegnacyjnego, krochmalu i srodka odkazajacego byla znajoma i niemila. Nie byl w pokoju szpitalnym od wieczoru sprzed osmiu lat, kiedy siedzial z Lisa i trzymal za reke zone; zostala ostatecznie pokonana przez zlosliwy guz, z ktorym walczyla od ponad roku. Teraz jego corka siedziala nieruchomo w wysokim, wyscielanym fotelu i patrzyla tepo przez okno. Widok bandazy, okrywajacych to, co pozostalo z jej prawego ramienia, sprawil, ze Grayson poczul w gardle smak zolci. Obszedl fotel i usiadl na marmurowym parapecie. Lisa krotko na niego spojrzala, po czym zamknela oczy i odwrocila glowe. -Czesc, skarbie - powiedzial. - Tak sie ciesze, ze cie znalazlem. Bardzo za toba tesknilem. Zaczekal na jakas odpowiedz, z miny i ukladu barkow odczytal jednak, ze jej nie otrzyma. Niech beda przekleci, pomyslal, robiac z jej przyjaciol, wspollokatorek, kochankow i lekarzy - prawdziwych i wyimaginowanych - blizej nieokreslony obiekt nienawisci. Niech wszystkich pieklo pochlonie za to, ze cie do tego doprowadzili. -Przykro mi, wiem, przez co musialas przejsc - sprobowal ponownie. - Liso, prosze... porozmawiaj ze mna. Chce cie stad zabrac. Przylecial ze mna doktor Harris. Pamietasz go na pewno. Jest na korytarzu. Jego ludzie czekaja w domu w osrodku medycznym. Zbada cie i jezeli stwierdzi, ze mozna, zawieziemy cie tam w poltorej godziny. Tim czeka na dachu w helikopterze. Tez za toba tesknil, skarbie. Wszyscy za toba tesknili. Liso? Lisa caly czas patrzyla w innym kierunku. Grayson wstal i zaczal chodzic po pokoju, szukajac slow, ktore otworzylyby przed nim jej serce. Mial ochote wykrzyczec: Gdybys tylko mnie sluchala! Gdybys "nie posluchala, nic z tego by sie nie wydarzylo! -Wiem, ze jestes na mnie zla, ale wszystko da sie naprawic - powiedzial. - Naprawde jestes wszystkim, co mam, i zrobie wszystko, abys znow ze mna byla. Prosze cie... Liso... Wiem, ze zostalas zraniona, i chce ci pomoc sie zrewanzowac. Chce, zebys sie dowiedziala, dlaczego ta straszna rzecz ci sie przytrafila... I mojemu wnukowi... Jezeli ktos jest za to odpowiedzialny, chce byc mlotem, ktory w te osoby uderzy. Dobrze... dobrze... - Wzial gleboki wdech, aby sie uspokoic, i znow podszedl do okna. - Rozumiem, ze po tak dlugim czasie to moze nie byc dla ciebie latwe. Zatrzymam sie w "Bostonian", numer telefonu bedzie lezal na twoim stoliku. Zalatwie ci prywatna pielegniarke i poprosze Bena Harrisa, aby porozmawial z twoimi lekarzami. Prosze cie, moja mala... ko... kocham cie... Pozwol mi wrocic do swojego zycia. Zawahal sie, odwrocil i ruszyl do drzwi. -Wroc za jakis czas, tato - powiedziala nagle. Grayson stanal. Uslyszal to, czy tylko mu sie tak wydawalo? -Po poludniu - dodala. - O trzeciej. Obiecuje, ze wtedy z toba porozmawiam. Cichy, monotonny glos nie kryl w sobie ani zlosci, ani wybaczenia. Willis Grayson odwrocil sie i wbil w corke wzrok. Lisa siedziala bez ruchu i wygladala przez okno. -Dobrze - stwierdzil w koncu. - O trzeciej. Delikatnie pocalowal Lise w czubek glowy. Nie zareagowala. -Bede o trzeciej - szepnal. - Dziekuje, mala. Dziekuje... Wychodzac, stanal przy drzwiach i jeszcze raz popatrzyl na kikut, ktory kiedys byl jej reka. Ktos za to zaplaci... Rozdzial 10 Sarah weszla za Glennem Parisem glownym wejsciem do auli i podazyli ku scenie. Jedynie kilka ostatnich rzedow bylo pustych, ale ludzie ciagle naplywali. Kazda z trzech bostonskich stacji telewizyjnych, reprezentujacych trzy wielkie sieci, ustawila miedzy podium a pierwszym rzedem dla widzow reflektory, kamerzyste i reportera. Choc Sarah rzadko ogladala telewizje, rozpoznala dwoch komentatorow wiadomosci. Bylo oczywiste, ze perspektywa wybuchu fali rzadkiej choroby wzbudzala dosc spore zainteresowanie. Mownica, pokryta czerwonym aksamitem, byla zastawiona kilkunastoma mikrofonami. Za mownica stalo piec skladanych krzesel - trzy po lewej i dwa po prawej stronie. Randall Snyder i Eli Blankenship zajeli juz miejsca po lewej - przedzieleni pustym krzeslem. Paris dal znak Sarah, by na nim usiadla. Jezeli Paris sie denerwowal, ze nie dotarl przedstawiciel Osrodkow Zwalczania Chorob Zakaznych, nie widac tego bylo ani po jego minie, ani po zachowaniu. Przez chwile mierzyl sale wzrokiem, po czym zapial marynarke i podszedl do trojki lekarzy. -No coz, z pewnoscia nie da sie powiedziec, ze popadlismy w apatie - powiedzial cicho. - Gdyby zjawil sie ktos z CDC, przedstawienie byloby nieco bardziej dopiete, ale musimy sobie radzic z tym, co mamy. Zrobie kilka uwag wstepnych, po czym kolej na was. Eli, ty zaczniesz, Randall, przejmiesz paleczke po czym, Sarah, pani skonczy. Proponowalbym, by wasze oswiadczenia byly krotkie, uzupelniajcie fakty wraz z pojawianiem sie pytan, Radze wam jedynie, byscie pamietali, ze im mniej powiecie, tym trudniej bedzie przekrecic wasze slowa. Kazdemu z was ogranicze czas do dziesieciu minut... z pytaniami wlacznie. Jezeli na koniec wyda sie to sensowne, dam wamjeszcze kilka minut, i nie martwcie sie... wszyscy poradzicie sobie bez klopotu. Sarah zrozumiala, ze to "wszyscy" bylo skierowane bezposrednio do niej. -On to uwielbia, prawda? - powiedziala, kiedy Paris podszedl do mownicy. -Na to wyglada - odparl Blankenship. - Jest w tym bardzo dobry. Ty wygladasz nieco mizernie. Poradzisz sobie? -Zdawalo mi sie, ze tak, poki tu nie weszlam. Prosze popatrzec na ten motloch. Blankenship wyciagnal miesista reke i poklepal Sarah po ojcowsku po plecach. -Przypomnij sobie stare lekarskie porzekadlo - powiedzial. - Kazdy krwotok kiedys sie konczy. -To bardzo uspokajajace. Dziekuje bardzo. Wprowadzajace uwagi Parisa, bez korzystania z notatek i wyrecytowane bez jednego zajakniecia, nakreslily obraz instytucji poswiecajacej sie bezgranicznie ochronie zdrowia i walce o dobre samopoczucie obywateli Bostonu i nieustraszenie kroczacej do walki z problemami, ktore drecza opinie publiczna. -Jestesmy w scislym kontakcie z dzialem epidemiologii Osrodkow Zwalczania Chorob Zakaznych w Atlancie i obiecano nam przyslac jednego z najlepszych ludzi, aby pomogl prowadzic dochodzenie, ktore juz sami rozpoczelismy. Mialem nadzieje, ze uda mu sie uczestniczyc w tej konferencji prasowej... - wskazal na puste krzeslo - niestety nie bylo to mozliwe. Nastepnie zaznaczyl, ze wystapienie trzech przypadkow DIC moze okazac sie niczym wiecej niz zbiegiem okolicznosci, Bostonskie Centrum Medyczne postanowilo jednak zlapac byka za rogi i natychmiast rozpoczac dokladne dochodzenie - z rownoczesnym informowaniem opinii publicznej o biezacym rozwoju wydarzen. Sarah nie podobalo sie, ze Paris wspomnial o epidemiologu z CDC, choc przed chwila sam jej powiedzial, ze wcale nie wie, czy w ogole ktos stamtad sie zjawi. Uznala jednak to za niewinna przesade, w tych warunkach wrecz zrozumiala. Po prostu probowal rozwodnic jak najwiecej zarzutow. Kiedy przedstawial Elego Blankenshipa, sytuacja wygladala tak, jakby artykul z "Heralda" jeszcze wcale go nie zmusil do wylozenia kart. Przemowa dyrektora nieco podniosla Sarah na duchu i czula, ze jei napiecie troche sie zmniejszylo. Dopiero pod koniec formalistycznej wypowiedzi Blankenshipa poczula sie na tyle swobodnie, aby rozejrzec sie po widowni. Jezeli w auli bylo - jak kiedys slyszala - dwiescie piecdziesiat miejsc, to obecnych bylo przynajmniej dwiescie osob. Wielu sposrod sluchaczy bylo rezydentami i wykladowcami akademii medycznej - w tym Andrew Truscott, ktory zajal swoje zwykle miejsce w ostatnim rzedzie. Sadzac po wygladzie i strojach, znaczaca liczba ludzi przyszla jednak z miasta. Wsrod nich Sarah rozpoznala kobiete, ktora - tak jak Lise - przygotowywala do porodu w domu. Nietrudno bylo wyobrazic sobie, o czym mysli i czym sie zamartwia. Najciekawsza wydala jej sie jednak inna kobieta, siedzaca niedaleko Andrew. Byla Afrykanka w kazdym calu - dotyczylo to koloru skory, fryzury, stroju i bizuterii. Mimo oslepiajacego swiatla i sporej odleglosci Sarah dostrzegla jej urode. Wodzac wzrokiem po audytorium, zauwazyla, ze ta niezwykla mloda kobieta patrzy prosto na nia i caly czas sie usmiecha. Skads cie znam, tak? - pomyslala Sarah. Tylko skad? Blankenship opadl ciezko na krzeslo i buchnely oklaski. Sarah szeptem mu pogratulowala, choc tak byla zajeta obserwowaniem Murzynki, ze nie uslyszala ostatniej odpowiedzi Blankenshipa. Jak nalezalo sie spodziewac, Randall Snyder byl bardzo konkretny, a takze optymistyczny. Trzy przypadki DIC bez dwoch zdan niepokoily, lecz bez starannego zbadania okolicznosci, zwlaszcza sposobu postawienia diagnozy, bylo zbyt wczesnie nawet na probe laczenia ich w jedno. Jak na razie, wnioskowal, opinia publiczna powinna zachowac spokoj i zawierzyc, ze jego oddzial starannie przyjrzy sie wszystkim pacjentkom pod katem jakichkolwiek odchylen od normy, mogacych sugerowac podwyzszona podatnosc na niepozadane stany. Choc jego wystapienie nie bylo szczegolnie tresciwe, aplauz dla Snydera byl wyraznie glosniejszy niz dla Elego. Sarah musiala przyznac, ze zadzialala tu sila ojcowskiego wizerunku, i rownoczesnie przypomniala sobie, ze od osiemnastego roku zycia w niemal kazdych wyborach prezydenckich opowiadala sie za trescia programowa, a nie za ojcowskim wizerunkiem, i tylko raz glosowala na zwyciezce. Wreszcie nadeszla jej kolej. W celu przedstawienia sprawy w sposob uporzadkowany wydrukowala to, o czym chciala powiedziec, na pliku karteczek o wymiarach osiem na dwanascie centymetrow. Po pieciu minutach omowila wiekszosc punktow, caly czas jednak miala wrazenie, ze od sluchaczy dzieli ja przepasc. Zdawala sobie sprawe, ze, wbrew jej woli, to, co mowi, brzmi sztucznie i znacznie bardziej apodyktycznie i pompatycznie, nizby chciala. Najchetniej wykrzyczalaby: Halo, ludzie - to nie ja! Na tych sprawach naprawde mi zalezy! Bardzo chcialabym o nich mowic, ale Z wami, a nie DO was. Moze chodzmy do Arboretum Arnolda, rozlozmy na trawie pare kocow i zastanowmy sie nad tym, dlaczego ludzie choruja, co to znaczy byc chorym i co potrzeba, aby zyc w zdrowiu? Konczac uwagi formalne, podziekowala wszystkim za skupienie i poprosila o zadawanie pytan. W ulamku sekundy audytorium, ktore wygladalo na obojetne i wpol spiace, zamienilo sie w las machajacych rak. Sarah popatrzyla na Parisa, by dal jej wskazowke, czy chce stanac obok niej i wybierac pytajacych. Dyrektor jednak machnal reka i sie usmiechnal. Sarah wzruszyla ramionami, odwrocila sie w kierunku lasu rak i wskazala palcem. -Czy naprawde pani uwaza, ze krwawienie Lisy Summer zostalo zatrzymane dzieki akupunkturze i jej wyobrazeniom? Oczywiscie, ze tak uwazam, kretynie! -Mocno wierze, ze byly to czynniki, ktore do tego doprowadzily. Ale, jak powiedzialam, w tym samym czasie prowadzone byly inne dzialania. -Czy juz kiedys przedtem zatrzymala pani za pomoca tej techniki krwawienie? Moze gdyby pani jeszcze bardziej sie wysilila, pani slowa zabrzmialyby jeszcze bardziej protekcjonalnie... -Niespecyficznie, ale uczestniczylam w wielu operacjach, w ktorych znieczulano jedynie za pomoca akupunktury. Za kazdym razem krwawienie znacznie slablo. -Prosze nam powiedziec wiecej o pani drodze lekarskiej. Wspomniala pani, ze pracowala w osrodku holistycznym. Gdzie dokladnie? Glenn, czy czas juz sie skonczyl? -Tutaj, w Bostonie. Nazywal sie Instytut Ettingera. Annalee! Sarah z niedowierzaniem zwrocila glowe ku kobiecie w ostatnim rzedzie. Annalee Ettinger usmiechala sie do niej i machala. Minelo ponad siedem lat od chwili, gdy Sarah po raz ostatni widziala nastolatke, ktora Peter przywiozl z Mali jako dziewczynke i zaadoptowal. Lecz to nie uplyw czasu sprawil, ze jej nie rozpoznala. Kiedy Sarah wyprowadzila sie z mieszkania Back Bay, Annalee byla przemila i interesujaca pietnastolatka, miala jednak potezna nadwage i byla bardzo wstydliwa. Jej przemiana wygladala na cud. Twarz - z przepieknymi, wysokimi koscmi policzkowymi - wygladala jak wyrzezbiona. Sarah wystarczajaco dlugo sie jej przygladala, by miec pewnosc, ze nawiazaly kontakt. Annalee usmiechnela sie i skinela glowa. .- Ettinger... - kontynuowal pytajacy. - Czy to ten sam czlowiek, ktory reklamuje w telewizji taki dietetyczny proszek? -Nie wiem - odparla Sarah. - Poza obejrzeniem od czasu do czasu w pracy kawalka Ryzyka!, nie mam czasu na ogladanie telewizji. Nie kontaktowalam sie z panem Ettingerem od kilku lat. -To on! - wykrzyknela jakas kobieta. - To ten sam czlowiek! Biore ten jego srodek i schudlam juz dwanascie kilo! Jest fantastyczny! Sluchacze buchneli smiechem i Sarah zrozumiala, ze stracila panowanie nad wydarzeniami. Glenn Paris szybko podszedl do mownicy. -Doktor Baldwin, bardzo pani dziekujemy. Wskazal jej krzeslo i pozwolil sluchaczom klaskac dalej. Byc moze wynikalo to z nieco kontrowersyjnej wypowiedzi, moze z braku zdecydowanego zakonczenia, w kazdym razie Sarah miala wrazenie, ze reakcja sluchaczy na jej wystapienie byla grzeczna, ale nie entuzjastyczna. Jezeli Snyder zdobyl kilkadziesiat tysiecy dolarow nagrody i szanse na powrot jutro, by bronic mistrzostwa, a Eli Blankenship wygral kino domowe, to ona wygrala jedynie uscisk reki i plansze do gry w Ryzyko! Nieswiadoma majacych ja wesprzec posykiwan Blankenshipa i Snydera, Sarah wbila wzrok w miejsce na podlodze tuz obok butow Glenna Parisa i zaczela czekac na slowa, ktore posla wszystkich do domu. Jej prezentacja nie byla zachwycajaca, ale nie byla takze katastrofa. Najlepsze bylo to, ze sie skonczyla. W glowie Sarah krazyla teraz masa pytan - wartych siedmiu lat czekania - a odpowiedzi na nie znajdowaly sie w ostatnim rzedzie, razem z Annalee Ettinger. Glenn Paris zakonczyl konferencje obietnica, ze opinia publiczna bedzie informowana o rozwoju sytuacji. Na scene natychmiast wpadlo kilku dziennikarzy, przepychajac sie niegrzecznie lokciami, by zdobyc jak najkorzystniejsza pozycje przy mowcach. Sarah popatrzyla na Annalee, ktora zapewnila gestem, ze sie nie spieszy. Po jakims czasie tlumek pytajacych zaczal sie rozpraszac. Paris klepnal Sarah w plecy i wlasnie zamierzala odejsc, gdy podeszla starsza kobieta. Pod pacha miala gruba teczke, Sarah widziala ja podczas konferencji - w cieniu, w glebi sali. Kobieta niczym nie zwracala na siebie uwagi - byla niewysoka, ubrana konserwatywnie w prosta, ciemna spodnice i blezer. Jej krotkie wlosy ze starannie zrobiona trwala byly rowna mieszanka brazu i siwizny. Choc twarz miala w sobie cos przyjaznego i spokojnego, rysy niemal ginely za wielkimi, okraglymi okularami w rogowych oprawkach. Rozgladajac sie po sluchaczach, Sarah uznala ja za babcie z miasta, zbyt skromna, by przebic sie przez tlum do krzesel. -Doktor Baldwin, panie Paris - powiedziala. - Nazywam sie Rosa Suarez. Wymowa nazwiska byla wyraznie latynoska. -Tak, pani Suarez? - spytal Paris, niezdolny do usuniecia ze swego tonu akcentu zniecierpliwienia. - Czym mozemy sluzyc? Kobieta lagodnie sie usmiechnela. -Ten czlowiek z Osrodkow Zwalczania Chorob Zakaznych, o ktorym pan mowil... wysokiej klasy epidemiolog, ktorego panu obiecano? -Tak? - powiedzial Paris. - Co z nim? -No coz, to ja. Rozdzial 11 Park - piaszczysta oaza z kilkoma lawkami i mocno podniszczonymi urzadzeniami do zabaw dla dzieci - miescil sie kilka przecznic odBCM. Sarah zglosila dyzurnemu rezydentowi wyjscie i opuscila budynek z kobieta, ktora kiedys niemal zostala jej przybrana corka. Obecna Annalee Ettinger - szczuplejsza, pewna siebie i zaskakujaco swiatowa - niewiele przypominala wstydliwa i pulchna dziewczyne, z ktora Sarah przed tylu laty tak bardzo starala sie zaprzyjaznic. Od pierwszych, pelnych ostroznosci minut ich rozmowy Sarah czula miedzy nimi znacznie silniejsza wiez niz kiedykolwiek, gdy czesc rownania stanowil Peter. -Pisalam do ciebie z akademii - powiedziala Sarah, kiedy usiadly na lawce. - Dwa albo trzy razy. Nie odpisalas. Annalee kiwnela glowa. -Jakis rok po tym jak sie wyprowadzilas, szukalam czegos w biurku taty i znalazlam jeden z twoich listow, nie bylo jednak koperty ani adresu zwrotnego. Skopiowalam list i zachowalam go, nigdy jednak nie zapytalam o niego ojca. Bylam wtedy skoncentrowana na sobie gowniara i nie widzialam swiata poza wlasnymi problemami. Moze powinnam byla mocniej nacisnac i sprobowac nawiazac z toba kontakt, w sumie jednak... niezaleznie od powodow, jakie mialas... to ty nas opuscilas. W tamtych latach za malo nalezalo mi na kontakcie z toba, by sie dowiedziec wiecej. Glos miala gleboki i melodyjny, paznokcie idealnie wymanikiurowane i pomalowane blyszczacym karmazynem. Jezeli jako nastolatka zachowywala sie nieraz glupio, byla egocentryczna i niedojrzala, to teraz cechowala ja dojrzalosc daleko wykraczajaca Poza jej wiek biologiczny. Zapalila i gleboko sie zaciagnela. -Przepraszam, ze odeszlam tak, jak odeszlam, ale bylam bardzo rozzloszczona. Mimo wszystko nie moge zrozumiec, jak, Peter mogl ukrywac przed toba listy ode -Kiedy sobie poszlas, byl bardzo zraniony i wsciekly. Musze przyznac, ze ja tez... az do dnia, w ktorym znalazlam twoj list.__ Annalee wyjela z torebki paczke virginia slimow. Kiedy wystukiwala papierosa z paczki, zlote i srebrne bransoletki, ktorych miala na kazdym nadgarstku po jakies dziesiec, pobrzekiwaly. - Podejrzewam, ze nie palisz. -Juz od lat. -To dobrze. Zyskasz na zdrowiu, wciagnela dym. -W jednym z moich listow probowalam ci wyjasnic powody odejscia - powiedziala Sarah. - Boze... az boje sie pomyslec, jaka przedstawil ci wersje. -Moj ojciec jest wspanialym czlowiekiem, ma jednak pewne wady. Jedna z nich jest noszenie w sobie urazy. Wiedzialas, ze mniej wiecej rok po twoim odejsciu sie ozenil? Jezeli cos takiego w ogole jest mozliwe, to malzenstwo bylo typowym wzieciem rewanzu. Byla dosc ladna, w WASPowskim stylu i pochodzila z bogatej rodziny, ktorej przedstawiciele prawdopodobnie przybyli na Mayflower **. Jestem zaskoczona, ze nie przyslal ci zaproszenia. -Bardzo zabawne. Posluchaj: rozne sprawy tocza sie tak, jak maja sie toczyc. Naprawde w to wierze. Kochalam twego ojca w dziewiecdziesieciu pieciu procentach, ale pozostale piec procent dotyczylo spraw waZnych, z ktorymi nie moglabym wytrzymac do konca zycia. Nie wierze, ze istniala wielka szansa na to, by cos w tym zakresie sie zmienilo. Moim zdaniem to wspaniale, ze sie ozenil. -Nie sadze, pani doktor, by podzielal pani zdanie, ich malzenstwo trwalo tylko rok. -Rozumiem. A jaki mialyscie kontakt? -Biorac pod uwage to, ze bylam prawdopodobnie pierVSza czarna osoba, ktora przebywala w poblizu Carole, a dla niej nie pracowala, mysle, ze niezly. Nie widywalysmy sie czesto. Niedlugo po twoim odejsciu Peter poslal mnie do szkoly z internatem. To kolejny powod, ktory sprawil, ze nie staralam sie szukac ciebie. Bylam strasznie popaprana. Sam pomysl, by poslac mnie do szkoly, byl moze i niezly, ale czas zostal wybrany bez sensu. Wydaje mi sie, ze kiedy sprowadzal mnie z Mali, spodziewal sie, ze zostane kims innym... profesorem uniwersyteckim, muzykiem koncertowym czy kims w tym rodzaju. W kazdym razie wszystko dzialo sie tak, jakby stara Carole w jednej chwili byla, a w nastepnej... pUFFF! i znikla. -Kiedy zamknal instytut? -Niedlugo potem. Mieszkalismy jeszcze troche w Bostonie, pozniej zaczela sie sprawa z Xanadu. -Ach... marzenie Petera. Wiedzialam, ze ktoregos dnia je urzeczywistni. Xanadu - pierwsze z planowanej sieci osiedli mieszkalnych wysokiej klasy, majacych zapewniac dlugie i zdrowe zycie dzieki stosowaniu diety, cwiczen fizycznych, okreslonych zabiegow zwiazanych z porami roku, procedur antystresowych i medycyny holistycznej. Peter opowiadal o tej ambitnej koncepcji, odkad sie poznali, i przez lata, ktore wspolnie spedzili, jej omawianie i rozwazanie zajelo im niezliczone godziny. Gdy sie rozstali, Peter zaczal sie rozgladac za odpowiednim terenem i inwestorami, a nawet w holu instytutu w widocznym dobrze miejscu wystawil zamkniety w szklanej gablocie architektoniczny projekt prototypowego kompleksu. Twierdzil, ze budowa domow bedzie scisle nadzorowana, a wszystkie elementy konstrukcyjne beda zgodne ze starozytnymi zasadami zdrowia i harmonii, przypisywanymi hinduskim uzdrowicielom ayunvedyjskim. -Teraz sprawa lada chwila ostro ruszy z miejsca - powiedziala Annalee - przez jakis czas wszystko bylo jednak na ostrzu noza. W ktoryms momencie Peter mowil nawet o bankructwie. -I co sie stalo? -Proszek. -Jaki proszek? -Proszek, o ktorym byla mowa na waszej konferencji. O ile wiem, uratowal mu tylek. - Rozesmiala sie glosno. - Teraz, kiedy sie nad tym zastanowie, musze przyznac, ze to niezla rzecz... Ratuje Peterowi dupsko i pozwala mu sie mnie pozbyc! Co za produkt! -Nie rozumiem. -Ayurwedyjski Ziolowy System Odchudzania Xaiiadu. Hej, musialas o tym slyszec! -Dzis slyszalam o tym po raz pierwszy. Bylam bardzo skonfundowana, kiedy zaczeto o nim mowic na konferencji, a kazdy,,, poza mna... zdawal sie wiedziec, o co chodzi. -Powod jest taki, ze wszyscy obecni... poza toba... faktycznie wiedzieli, o co chodzi. Tak jak wiekszosc ludzi w tym kraju. Coz, Peter w ostatnim czasie tak czesto wystepuje w telewizji, promujac swoj wynalazek, ze az sie dziwie, ze go nie nominowano do Emmy. Nie ogladasz telewizji? -Nie mam czasu. Annaiee zdusila niedopalek i kilka sekund pozniej zapalila nastepnego papierosa. -No tak... wystepuje w programach, ktorym nadano przydomek "inforama". Sa skonstruowane jak reportaze... trvaja pol godziny, wystepuja w nich zaproszeni goscie, sa naszpikowane wstawkami filmowymi i tak dalej... ale w rzeczywistosci to reklamy. Nadaje sieje glownie poza godzinami duzej ogladalnosci... w nocy i w niedziele rano. I niech mnie diabli, zaczynaja przynosic niezla kase. Peter ma na scianach swego gabinetu wykresy pokazujace staly wzrost sprzedazy. Odkad zaczal kampanie kilka miesiecy temu, sprawa rozwija sie fenomenalnie. Nagle wielki zly wilk cofnal sie od drzwi do Xanadu. -A ten proszek w ogole dziala? - spytala Sarah. - Ciekawa jestem, jakie sa w nim ziola. -Jasne, pewnie, ze dziala. To nie Peter jednak wymyslil mieszanke. Jest dzielem doktora Singha, Nie jest lekarzem medycyny, lecz terapeuta ayurwedyjskim. Chyba wiesz, o co w tym chodzi. -Medycyny ayurwedyjskiej nauczano w Indiach na wieki przed urodzeniem sie Hipokratesa albo Galena. Jest sporo powodow, ktore sprawily, ze udalo jej sie tak dlugo utrzymac. -W kazdym razie wydaje mi sie, ze doktor Singh przyniosl proszek kilka lat temu do Petera i zaproponowal mu cos w rodzaju spolki. Nie znam szczegolow, ale jestem pewna, ze w umowie znalazl sie punkt, zgodnie z ktorym Peter mial zostac rzecznikiem firmy. Doktor Singh jest bardzo bystry, lecz nie jest najdynamiczniejszym i najbardziej fotogenicznym czlowiekiem, jakiego widzialam w zyciu. Slyszalas kiedys o nim? -Nie. Nigdy. -Ja tez wiele o nim nie wiem, w kazdym razie probowalam bez efektu jakichs stu, moze dwustu diet, aby zmienic swoj wyglad, gdy Peter spytal, czy nie chcialabym zostac jego swinka doswiadczalna i wyprobowac kuracji, zanim w nia zainwestuje. Efekt? - Wstala i okrecila sie wokol wlasnej osi, aby Sarah mogla sie przyjrzec. -Brawo. Nie masz problemow z utrzymaniem diety? -Jakiej diety? Po co mi dieta? Ci, ktorzy obejrzeli choc jedna inforame, wiedza, ze Ayurwedyjski System Odchudzania Xanadu nie namawia do diety, a jedynie zaleca umiarkowanie w jedzeniu i unikanie kilku zakazanych potraw. -Powiedz cos wiecej o umiarkowaniu - poprosila Sarah, coraz bardziej zachwycona ta kiedys tak ponura dziewczyna. -To jest najlepsza czesc. Na poczatku, kiedy zaczelam brac proszek, probowalam zachowywac umiar i tracilam wage. Po miesiacu albo dwoch, dlatego ze jestem, jaka jestem, zaczelam jesc jak prosiak. I dalej tracilam wage! To dopiero wzielo Petera. Czy to nie cos?! Sarah wstala i czule objela Annalee. -I to jak! - Przytrzymala Annalee za ramiona i cofnela sie, by popatrzec jej w oczy. - Annalee, zawsze uwazalam cie za kogos szczegolnego, kto mimo swoich problemow ma niezwykle mozliwosci. IMimo wszystko nie docenilam cie. Stalas sie kims naprawde pieknym i wspanialym. -Dzieki. Ty tez jestes niezwykla. Opisujac mnie, o czyms jednak zapomnialas. -Naprawde? Piekna... wspaniala... -I w ciazy. - Annalee dostrzegla cien, ktory przemknal po twarzy Sarah. - I szczesliwa - dodala szybko. - Bardzo szczesliwa. To dziecko urodzi sie niezaleznie od tego, co sie stanie, i chcialabym, bys to ty sprowadzila je na swiat. -Wspaniale! Dzieki, ze akurat mnie wybralas. Poprosze mojego ordynatora, zeby czekal w odwodzie. Annalee, naprawde, naprawde jestem podniecona! Jestes pewna co do ciazy? -Testowalam sie w Planowaniu Rodziny. Jezu, oni sa najlepsi na swiecie! Nie umieli bez wiekszej liczby badan okreslic, czy to czwarty, czy piaty miesiac, ale fakt jest jednoznaczny. Zawsze mialam dziwne miesiaczki, wiec dlatego tak pozno zaczelam podejrzewac, ze to moze byc ciaza. -Gratulacje. Zbadam cie i moze nawet zrobimy USG. Annalee, to bedzie swietna zabawa. -Wiem. Wlasnie zastanawialam sie, do kogo isc, kiedy przeczytalam o tobie w gazecie. Potem dowiedzialam sie z telewizji ? konferencji prasowej i powiedzialam mojemu chlopakowi, Taylorowi, ze pierwsze rece, ktore dotkna naszego dziecka, to beda rece Sarah Baldwin. -Taylor... podoba mi sie to imie. Powiedz cos o nim. Jak wyglada? Co robi? -Wyglada... wyglada jak Denzel Washington, ma tylek jak Wesley Snipes, a rusza sie jak Michael Jordan. -Jezu! -I jest muzykiem... swietnym. Gra na gitarze, na basie, nawet na trabce. -Rock and roll? -Skad! Jazz. Przez jakis czas spiewalam w jego zespole. Tak sie poznalismy. Proszek doktora Singha wywarl nieoczekiwany skutek nie tylko na Peterze. Chyba takze na mnie. Bylam m uniwerku w Massachusetts i dosc dobrze sobie radzilam na psychologii, ale moje zycie towarzyskie bylo raczej mizerne. Nagle zza zwalow tluszczu wychynela kobieta i chyba... jak ty bys powiedziala... stracilam nieco panowanie nad soba. -Zrozumiale. -Szybko trafilam na Zachodnie Wybrzeze, znalazlam sie w artystycznym towarzystwie, zaczelam spiewac i probowalam wystepowac w filmach. Zainteresowalo sie mna troche paru producentow, ale najbardziej chyba zalezalo im na moich cyckach. Potem spotkalam Taylora. Nazywa sie West. Natychmiast zaczelam porzadkowac swoje zycie. Taylor czesto wyjezdza na koncerty i nie spimy na pieniadzach, wiec kilka miesiecy temu przyjelam oferte Petera, by wrocic do domu i pomoc mu z Xanadu. -Co sadzi o zostaniu dziadkiem? -Hmmm... jeszcze... jeszcze nic nie wie. Dopiero pozna Taylora i w dalszym ciagu sadzi, ze w styczniu wracam na uczelnie. Sarah potrzebowala kilku sekund, by przelknac te wiadomosc. -Mam nadzieje, ze kiedys zrobisz dyplom - powiedziala w koncu - ale uwazam, ze powinnas mu powiedziec prawde. Zaufaj mu. -Rozpatrze to. -Poza tym i tak wkrotce zacznie sie zastanawiac, dlaczego jego wspanialy ayurwedyjski proszek zadzialal tak wybiorczo... mam na mysli dolna czesc twojego brzucha. -W tej sprawie na pewno masz racje. -Dzieki. Milo miec potwierdzenie, ze opanowalam kilka podstaw poloznictwa. Uwazam tez, ze jezeli ty zaufasz jemu, on latwiej pogodzi sie z tym, ze postanowilas sie widywac ze mna. Ten czas to czas wystarczajacy na zagojenie sie wiekszosci ran... Nawet jego. W koncu to sie i tak wkrotce wyda... podobnie jak sprawa z twoim brzuchem. -Jezeli tak sobie zyczysz, zrobie to. -Tak bym sobie zyczyla, lecz musisz dzialac zgodnie ze swoim wyczuciem. Jesli razem mieszkacie i pomaga ci finansowo... -Rozumiem. -Nie sadze tez, by cokolwiek zmienilo wyciaganie kwestii znikajacych listow, ktore pisalam do ciebie. -To juz prehistoria. -Dokladnie. Jezu... alez cie zagaduje. Myslisz, ze to efekt napiecia na mysl o perspektywie spotkania sie po tylu latach z twoim ojcem? -Powiem ci inaczej: obys w chwili przyjmowania naszego dziecka byla znacznie bardziej rozluzniona! - Annalee znow sie rozesmiala. Usmiech czynil jej twarz jeszcze ponetniejsza. -Popracuje nad tym. Chce ci jednak cos powiedziec. -Wal. -Jezeli mam zostac twoja lekarka, a chcesz dac dziecku maksimum szans na to, by urodzilo sie zdrowe, papierosy musza zniknac. Migdalowe oczy mlodej kobiety zwezily sie. -Nie moglabym zamiast nich zrezygnowac z czegos innego? Sarah pokrecila glowa. -To wazna sprawa. -W porzadku. Szlugi przechodza do historii. -Znakomicie. - Sarah popatrzyla na zegarek. - Musze teraz wracac do szpitala, jezeli jednak mnie odprowadzisz, chetnie opowiem ci... przynajmniej czesc mojej wersji... dlaczego odeszlam. -Nie musisz. Sarah wziela Annalee pod reke. -Wiem. Kiedy doszly pod brame kampusu BCM, Annalee obejmowala Sarah ramieniem i smutno krecila glowa. -Nic z tego, co powiedzialas, zbytnio mnie nie zaskakuje. Nie jest zlym czlowiekiem, jest jedynie czasami trudny. A jesli mowimy o niespodziankach, to prawdopodobnie wcale az tak bardzo cie nie zaskoczy, ze Henry McAllister jest Peterowi oddany, prawie zawsze bywal u nas na kolacji i projektuje wielka fontanne, ktora stanie na trawniku Xanadu od frontu. -Masz racje - odparla Sarah. - Nie zaskakuje mnie to. Zamilkla. Mimo ze odwiedzila McAllistera w szpitalu po operacji, nie dal do zrozumienia, ze wie, jaka Sarah odegrala role w ratowaniu jego zycia. Postanowila mu o tym nie mowic. Znala prawde sama dla siebie i to bylo najwazniejsze - a przynajmniej tak sie jej wtedy wydawalo. -No coz... - stwierdzila Annalee, najwyrazniej chcac zmienic temat. - Po pierwsze dla mnie samej, a po drugie dla dziecka w moim brzuchu bede przez najblizsze kilka miesiecy prowadzila idealne zycie. Koniec z paleniem, koniec z piciem, koniec z siedzeniem po nocy, koniec z batonami czekoladowymi i... mam tez przestac...? -Nie - odparla Sarah. - To mozesz robic niemal do samego konca. -W takim razie masz przed soba poczatek ciazy doskonalej. -Podrecznikowy przypadek. Jesli juz tu jestes, to moze od razu chodz do kliniki. Co o tym myslisz? Mozesz sie potem zarejestrowac jako pacjentka ambulatoryjna, a zanim pojdziesz do domu, zrobimy ci rutynowa analize krwi i moczu. Wystarczy mi czasu na krotkie badanie... sprawdzimy, czy wszystko jest w porzadku. Potem podeszlybysmy do mojej szafki, gdzie mam zapas preparatu ziolowego, ktory bierze wiele moich pacjentek. Powinnas od razu zaczac go przyjmowac. Oczywiscie, jezeli wolisz preparat naturalny od wyrobow przemyslu farmaceutycznego. -Przeciez w dalszym ciagu jestem nieodrodna coreczka mojego tatusia... a jezeli cos polecasz, zgadzam sie w ciemno. W koncu to ty jestes doktorem. Rosa Suarez wlozyla ostatnia sztuke ubrania do komody i postawila na stoliku przy lozku oprawione w ramki zdjecia meza Alberta, trzech corek i czworga wnukow. Pensjonat, ktory wybrala z dostarczonej przez wydzial listy, nie byl zbyt elegancki, ale wystarczajaco wygodny i znajdowal sie tak niedaleko Bostonskiego Centrum Medycznego, ze mozna tam bylo dojsc na piechote. Po niemal dwudziestu pieciu latach pracy w swoim zawodzie i przeprowadzeniu dziesiatek dochodzen w terenie rozpakowywanie sie bylo dla niej czyms tak dobrze znanym jak jej wlasna toga. To zadanie roznilo sie jednak od innych. Niezaleznie od tego, czy potrwa krotko czy dlugo, czy wyniki okaza sie istotne, czy niewazne -bedzie ostatnie w jej karierze, przed wyjazdem polozyla na biurku szefa podanie o zwolnienie i obiecala Albertowi, ze tym razem sie nie wycofa. W ten sposob wszyscy beda zadowoleni. Maz, siedemdziesieciolatek starszy od niej niemal o dziesiec lat, bedzie mogl jeszcze przez kilka lat cieszyc sie razem z nia emerytura. Wydzial bedzie mogl zatrudnic troche "swiezej krwi" i - co znacznie wazniejsze- zapomniec o kolezance, starszej pani, ktorej wielu kolegow z pracy przypisywalo sknocenie bardzo waznego dochodzenia. -Pani Suarez, sa dla pani dwie przesylki. Ciezkie! - zawolala z dolu gospodyni. -Niech pani podpisze, pani Frumanian, ale ich nie podnosi! To ksiazki. Zaraz po nie zejde. Przygotowujac sie do pracy w Bostonie, Rosa Suarez spedzila wiele godzin w bibliotece. Polozyla teczke z notatkami na lozku i wyjela plik kartek. Charakteryzowala ja starannosc i niezwykle zwracanie uwagi na szczegoly. Byly to niemal jej znaki firmowe - klucz do przez pewien czas nieprzerwanego pasma sukcesow. Nigdy jej to nie zawiodlo - nawet w San Francisco. Przysiegla sobie, ze i tym razem dzieki swemu podejsciu do pracy pozna prawde. Wiedziala doskonale, ze szef bronil sie rekami i nogami przed przekazaniem jej tego dochodzenia. Fiasko sprawy BART prawdopodobnie pozbawilo go awansu i od tego czasu stawal na glowie, aby zajmowala sie jedynie przesuwaniem papierow, robieniem bibliografii i porzadkowaniem kilometrow wydrukow komputerowych. W chwili telefonu z Bostonu byla jednak jedynym wolnym epidemiologiem, a tam umierali ludzie. Przebrala sie w szary dres, ktory dostala od corek na Boze Narodzenie, i poszla na dol waskimi schodami. Pani Frumanian stala niczym straznik nad dwoma kartonowymi pudlami i najwyrazniej czekala, by Rosa sprawdzila zawartosc. Byla to mila, pulchna kobieta, o twarzy pomarszczonej w sposob, ktory zdaniem Rosy czynil ja interesujaca. -Poradze sobie, pani Frumanian. Dziekuje bardzo. -Bzdura. Jestem od pani dwa razy wieksza i jest pani moim gosciem. Jezeli ma pani ksiazki do noszenia, ja tez mam ksiazki do noszenia. Jej silny akcent swiadczyl o pochodzeniu z Europy Wschodniej, Rosa nie umiala jednak okreslic kraju. Wyjetym z kieszeni fartucha nozem gospodyni rozciela sklejajaca kartony tasme. -Hematologia... Programowanie komputerow dla zaawansowanych... Rachunek rozniczkowy... Krzepniecie krwi... - Starsza kobieta czytala tytuly i kladla kolejne tomy na przedramie. Jej wymowa byla zaskakujaco prawidlowa. - Dwoch moich chlopcow ukonczylo uczelnie. W czasie wakacji stale przywozili ze soba podobne ksiazki, tyle ze ich nigdy nie czytali. -Podejrzewam, ze ja spedze sporo czasu na czytaniu. Rosa, najdelikatniej jak umiala, wypchnela gospodynie za drzwi. Jezeli miala pracowac, trzeba bylo ustalic pewne granice. Dostala szanse - ostatnia szanse - na okazanie sie zwyciezca i tym razem nie bedzie ufac nikomu. Nikomu. Rozdzial 12 Wilis Grayson sciskal pod pacha bukiet egzotycznych kwiatow o wartosci stu piecdziesieciu dolarow i wspinal sie po schodach na czwarte pietro budynku chirurgii. Od powrotu z wybrzeza drobne przeziebienie nie pozwalalo mu wchodzic do basenu, mile widziane bylo wiec nawet to drobne cwiczenie fizyczne. Rano opuscil szpital rozentuzjazmowany, bo Lisa obiecala z nim porozmawiac. Potem razem z Benem Harrisem spedzil godzine u doktora Randalla Snydera. Ginekolog wydawal sie dostatecznie przyzwoity fachowo, choc na pewno nie byl potega intelektualna. Na Benie wywarl wrazenie, co znacznie oslabilo wscieklosc Willisa na lekarzy, ktorzy opiekowali sie jego corka. Zlagodzilo to takze jego obawy co do Bostonskiego Centrum Medycznego. Opieka nad Lisa wydawala sie odpowiednia - zwlaszcza ze zarowno Snyder, jak i administracja szpitala caly czas sadzili, ze pacjentka nie ma czym zaplacic. Rozczarowywalo oczywiscie to, ze ani Snyder, ani nikt z reszty zespolu lekarskiego nie mieli zielonego pojecia, co moglo spowodowac u Lisy problem z obrazem krwi, lecz widac bylo, ze probowali dojsc do sedna sprawy. Grayson polecil Benowi Harrisowi dotrzec do najlepszych specjalistow, aby zajeli sie Lisa. Po poludniu planowal zlozyc wizyte pani ordynator oddzialu Rehabilitacji i fizykoterapii. Zamierzal ja taktownie poinformowac, ze choc docenia jej wysilki, doborem i zalozeniem protezy Lisy zaima sie specjalisci z nowojorskiego Instytutu Rehabilitacji Ruska. Na koniec - moze rano - sprobuje sie spotkac z rezydentka ginekolog, o ktorej twierdzono, ze miala najwiekszy wklad w uratowanie zycia Lisie. Jezeli Sarah Baldwin faktycznie odegrala taka role, jego ludzie dowiedza sie wiecej zarowno o niej samej, jak i o jej potrzebach i zaproponuja odpowiednia nagrode. Naenergetyzowany odzyskaniem panowania nad sytuacja, nad ktora utracil panowanie prawie piec lat temu, Willis Grayson szedl szybkim krokiem w kierunku sali piecset pietnascie. Kiedy stanal przed drzwiami, okazalo sie, ze oba miejsca na plakietke z nazwiskiem sa wolne. Zapukal raz i pchnal drzwi. Oba lozka byly swiezo poslane, pokoj pusty. -Co sie, do cholery... Tlumiac strach, zmieszanie i zlosc, Grayson sprawdzil obie metalowe szafki, nastepnie lazienke. Wszedzie bylo czysto i pusto, Po opuszczeniu rano pokoju Lisy sprobowal sprawic, by przeniesiono ja do jednoosobowego pokoju, a kiedy poinformowano go, ze wszystkie pokoje na pietrze sa dwuosobowe, dobitnie przekazal pielegniarce oddzialowej, ze zaplaci kazda sume za pozostawienie drugiego lozka pustego. Co sie, do cholery, stalo... Rzucil kwiaty na jedno z lozek i pobiegl do dyzurki pielegniarek. Janine Curtis, z ktora rozmawial rano, wygladala na przygotowana do konfrontacji. -Panno Curtis, co sie stalo z moja corka?! Wytrzymala jego spojrzenie. -Nic sie nie stalo - powiedziala z przesadna cierpliwoscia. - Czuje sie dobrze. Zostala przeniesiona do innego pokoju. -Ale umawialismy sie rano, ze zostanie tam, gdzie jest, i nikt inny nie bedzie z nia lezal. -Wiem, czego pan zadal, ale Lisa poprosila o przeniesienie i spelnilismy jej prosbe. -Gdzie jest? -Obawiam sie, ze nie moge panu powiedziec. -Panno Curtis, nie mam nastroju na przekomarzanki. -Po pierwsze PANJ Curtis, a po drugie to nie sa przekomarzanki. Panska corka jednoznacznie nam przekazala, ze nie zyczy sobie pana widziec. -Co?! -Powiedziala, ze jezeli chce pan z nia rozmawiac, niech pan sprobuje przyjsc ponownie jutro rano. Podejmie decyzje w zaleznosci od tego, jak sie bedzie czula. -Niech ja cholera! Kilka godzin temu kazala mi przyjsc o trzeciej po poludniu. Gdzie ona jest? -Panie Grayson, prosze sciszyc glos. Nasza pacjentka wydala nam jednoznaczne i bardzo okreslone polecenie i zamierzamy w stu procentach je spelnic. Proponowalabym, aby zrobil pan to, o co prosila, i wrocil jutro rano. -A ja bym proponowal, aby pani uwazala, z kim w ten sposob rozmawia. -Panie Grayson, dzis rano, gdy sie pan przedstawial, w stu procentach zrozumialam, kim pan jest, i powiem szczerze: jest mi to obojetne. Lisa jest dorosla i w pelni odpowiedzialna, jesli chodzi o decyzje dotyczace jej zycia. Jest takze nasza pacjentka. Wiele przeszla i zamierzam uszanowac wszelkie jej zyczenia. Usmiechnela sie chlodno i wrocila do pracy. Wsciekle wbil w nia wzrok i przez chwile sie zastanawial, czy nie przeszukac wszystkich sal na pietrze. Odwrocil sie jednak i odszedl szybkim krokiem. Pierwsze spotkanie Andrew Truscotta z adwokatem Jeremym Mallonem, do ktorego doszlo mniej wiecej dwa i pol roku wczesniej, odbylo sie na stadionie, podczas meczu druzyn Red Sox i Yankees. Zanim Glenn Paris zerwal umowe ZPOZ Everwell z BCM, instytucja ta uzywala pomieszczen szpitala do leczenia niewielkiej liczby pacjentow wymagajacych hospitalizacji. Co roku - dziekujac w ten sposob lekarzom -Eyerwell wynajmowal autobus, ladowal go piwem i zabieral caly personel szpitala na huczny biwak, a nastepnie do Fenway Parku. Mallon dowiedzial sie o plotkach dotyczacych rozczarowania Truscotta praca w BCM i zadbal o miejsce na meczu obok niego. Kiedy skonczyl sie trzeci trening, mieli juz wspolny szyfr, dotyczacy personelu szpitala i zarzadu, i ustalili, ze obaj nie lubia zarowno Glenna Parisa, jak i jego ekscentrycznych blazenstw. W trakcie piatego Truscott dal jednoznacznie do zrozumienia, ze nie jest niechetny dostarczaniu za okreslone gratyfikacje poufnych informacji o wewnetrznych sprawach szpitala, podczas siodmego wymienili sie telefonami i ustalili, ze powinni sie niedlugo ponownie spotkac. Teraz, bogatszy mniej wiecej o trzydziesci tysiecy dolarow, Andrew wpisal fikcyjne nazwisko do ksiegi gosci przy Federal laza 100 i jechal winda do znajdujacych sie na dwudziestym osmym pietrze biur kancelarii Wasserman i Mallon. Jego zwiazek z adwokatem byl chwiejny. Andrew ani nie lubil go, ani mu nie ufal, i choc Mallon byl zbyt sliski, aby sie deklarowac co do swoich zapatrywan, uwazal, ze te uczucia sa wzajemne. Oczywiscie obaj odnosili z kontaktu korzysci, a informacje, jakie Truscott mial tego dnia w aktowce, nalezaly do tych, ktore sprawia, ze wspolpraca bedzie kontynuowana. Mosiezne plakietki na mahoniowych drzwiach do firmy wymienialy czterech partnerow i mniej wiecej dwudziestu wspolpracownikow. Jeremy Mallon okazal sie jedynym, ktory byl adwokatem i lekarzem. Wielkie wnetrze z oszklona biblioteka i wielostanowiskowa recepcja zdobily oryginalne obrazy olejne, wsrod ktorych byly dziela Sargenta, O'Keeffe'a i maly Wyedi. Truscott zastanawial sie, ile zwyciestw i ugod w sprawach o popelnienie bledu lekarskiego bylo potrzebnych, aby stworzyc taka kolekcje. Zaraz po wejsciu na teren recepcji Andrew poczul zapach chinskiego jedzenia. Zatrzymal sie na krotko przed Sargentem i uderzajaco pieknym obrazem wspolczesnego realisty Scotta Pryora, a nastepnie podazyl za zapachem do gabinetu Mallona. Choc liczba rozrzuconych na tekowym biurku kartonow sugerowala maly bankiet, w srodku byl tylko Mallon. -Wchodz, Andy, wchodz. - Mallon dal znak paleczkami, by gosc usiadl. - Nie wiedzialem, co chcesz, wiec zamowilem wszystkiego po trochu. Andrew az sie skulil na dzwiek zdrobnienia swojego imienia, ktorego nigdy nie lubil. ANDY. Mimo saznistych sum, jakie dostawal, byl bardzo czujny w kontaktach z Mallonem - farciarzem, ktory cokolwiek robil, zdawal sie zawsze dazyc do jakiegos ukrytego, innego celu. Andrew byl przekonany, ze gdyby posluzylo to sprawom Mallona, adwokat zjadlby go z takim samym beznamietnym entuzjazmem, z jakim pochlanial kaczke po pekinsku. -W lodowce pod barkiem jest piwo, wino, wszystko, co chcesz. Wybacz mi, jezeli zanadto popedzam, ale Axel czeka na mnie z pisaniem felietonu, a w moim klubie jest przyjecie, na ktore zona kazala mi przyjsc. -Nie ma problemu. Moj klub. Choc Andrew nie czul sie najlepiej w obecnosci Mallona, podziwial jego potege i styl. Nie po raz pierwszy, odkad zaczeli sie spotykac, przeszlo mu przez mysl, jak by to bylo, gdyby kroczyl droga kariery prawniczej. Gdzies niedaleko stad, na mosieznej plakietce mogloby byc napisane: WASSERMAN, TRUSCOTT I MALLON. -Ogladales wieczorne wiadomosci? - spytal Mallon. -Nie, dopiero wyszedlem z pracy. .- Ten cholerny Paris trafil do wszystkich trzech stacji. Niedobrze mi sie robi na widok jego geby. -Co krazy, to dotrze, gdzie trzeba - powiedzial Andrew i poklepal aktowke. -Mam nadzieje, ze to, co masz, jest dobre, bo zaczyna nam brakowac czasu. -A co masz na mysli? -Dokladnie to, co powiedzialem. Konkurencja w sluzbie zdrowia robi sie z dnia na dzien ostrzejsza. Wielkie ryby polykaja male rybki. Nikt nie jest bezpieczny i kazdy ma lekka paranoje. W tej chwili Everwell jest w niezlej sytuacji, ale zaczyna im brakowac lozek i przestrzeni biurowej i uznali, ze nie moga juz zbyt dlugo czekac, az BCM pojdzie z torbami. Zastanawiaja sie nad innymi mozliwosciami, z ktorych najtansza bedzie o wiele milionow drozsza od kupienia spalonego BCM. O wiele milionow. Poza tym kazdy inny zakup da znacznie mniej miejsca i wyposazenia. Potrzebujemy tego szpitala. -Slyszalem plotki o duzych zwolnieniach, ktore planuje sie w BCM. Czy nie wskazuje to na pogarszanie sie sytuacji finansowej? -Andy, miedzy plotkami a faktami jest przepasc. Moze i ludzie plotkuja o zwolnieniach, lecz moj informator w BCM doniosl mi o rozpoczeciu dodatkowego naboru pracownikow. To nie wszystko. Od kilku lat mam dobry kontakt z kilkoma naprawde duzymi kredytodawcami szpitala, w tym z bankiem, ktory udzielil im pozyczki pod hipoteke. Ostatnio przekazano mi, ze Paris i jego doradca finansowy Colin Smith przestali sie skrobac z forsa. Nawet zaczeli splacac niektore rachunki. Moim zdaniem chodzi o te fundacje, o ktorej Paris mowil w przemowieniu. -Wtedy po raz pierwszy o niej uslyszalem. -I na pewno nie ujawnil nazwy? -Sluchales tasmy. -Chce miec nazwe tej fundacji, Andrew, i to szybko. Jak dowiemy sie, z kim mamy do czynienia, bedziemy mieli szanse na jakies dzialanie. Jezeli Parisowi i Smithowi uda sie wyciagnac ten szpital z dna, prawdopodobnie nigdy wiecej sie do niego nie dobierzemy. Nie zapominaj, o jaka stawke dla nas obu sie gra. -Jezeli zdobede dla ciebie te nazwe, oczekuje, ze choc drobna czesc z tych milionow, o ktorych wspomniales, trafi do mnie. - TrUscott sam byl zdziwiony, ze to wypowiedzial. Oczy Mallona blysnely. -Andrew, zrob sobie przysluge i nie probuj przykrecac nii sruby - powiedzial z mrozacym krew w zylach spokojem. - _ Rozumiemy sie? Przynies mi te nazwe i pozwol, ze wybiore nagrode dla ciebie. Obaj wiemy, ze nie masz przyszlosci w Szpitalu Chrupiacego Batona. Kropka. Musze ci przypominac, ze pomijajac kilka szpitali na zadupiu, rynek jest zapchany chirurgami? Mozesz sie zalozyc, ze tych paru nielicznych, ktorych sie jeszcze zatrudni na porzadnych etatach, bylo szefami rezydentow. Tego nigdy nie bedziesz mogl umiescic w swoim CV. Twoja przyszlosc jest przy nas, Andy... ty o tym wiesz i my o tym wiemy. Pomoz wiec nam i zdobadz dla mnie te nazwe. Truscott poczerwienial. Bez dwoch zdan w negocjacjach nie dorastal do piet Mallonowi - specowi od manipulacji i panowania nad ludzmi. Mogl jedynie wziac sie w garsc i sie od niego uczyc. Kiedys jego dzien na pewno nadejdzie. -Sprawa jasna - stwierdzil lakonicznie. -To swietnie. Co masz dla mnie w tej teczce? Andrew podal Mallonowi kartke, ktora dostal od Sarah, kserokopie historii chorob oraz kilka swoich notatek. -To dotyczy Sarah Baldwin. -Rozumiem. Kolejny ciern w naszym tylku. Ta baba stala sie ulubienica mediow. Andrew okiem wyobrazni widzial siedzaca przed nim w kawiarni Sarah - przyszla szefowa rezydentow ginekologii - z samozadowoleniem wyglaszajaca mu wyklad o sile dzialania terapii niekonwencjonalnej. -Twoj przyjaciel Devlin moze bedzie w stanie to zmienic - stwierdzil. Mallon popatrzyl na przygotowana przez Sarah ulotke. -Sangwinaria kanadyjska, liscie ksiezycowego smoka, Usypiacz sloni... To jakies ziola? -Dokladnie. Parzy sie je i pije jako cos w rodzaju herbatki. Jak widzisz, kazdy skladnik ma kilka nazw. Baldwin poleca je jako lepsze od standardowych preparatow zalecanych ciezarnym kobietom. Twierdzi, ze jakies przeprowadzone w dzungli badanie udowodnilo przewage tych ziol nad... jak to okresla... "przetworzonymi witaminami". -Fascynujace. Mow dalej, Andy. -Niemal wszyscy w BCM uwazaja, ze Summer jest drugim przypadkiem DIC w naszym szpitalu. To nieprawda. Jest trzecim - - Pchnal w kierunku Mallona list od nowojorskiego patologa. - Jak bez trudu zauwazysz na podstawie dokumentow szpitalnych, ktore skopiowalem, wszystkie trzy kobiety... z ktorych dwie zmarly, a jedna ciagle jeszcze przebywa w szpitalu... poza tym ze byly pacjentkami BCM, laczylo jeszcze jedno: wszystkie trzy wybraly herbatke Baldwin. Mina Mallona wyraznie mowila, ze dalsze wyjasnienia nie sa konieczne. -Czy przepisuje to jakikolwiek inny ginekolog? -Nie. -Skad wiec bierze ten srodek? -Od jakiegos zielarza w Chinatown. Chcesz, zebym sie dowiedzial od kogo? -Jak najbardziej. Dzis jednak z tym nie zdazymy. Po naszym spotkaniu wysle faks do Devlina i nie martw sie, nikt wiecej nie polozy reki na tych dokumentach. Myslisz, ze te ziola mogly wywolac krwawienie? -Same w sobie nie, znane sajednak przypadki... tak naprawde jest ich nawet duzo... alergii na okreslony zwiazek, powodujacych uwrazliwienie pacjenta na inne czynniki. -Podaj mi jakis. - Mallon przysunal sobie notatnik. -Niech sie zastanowie... szereg antybiotykow... prawdopodobnie najbardziej znanym jest tetracyklina... powoduje u okreslonych osob bardzo silna wrazliwosc na promienie sloneczne. Mechanizm tej reakcji nie jest do konca znany, w kazdym razie moze byc ona bardzo, naprawde bardzo powazna. Nie ma mozliwosci okreslenia z gory, ktore osoby sposrod bioracych tetracykline sie uwrazliwia... u wielu absolutnie nic sie nie dzieje... mowi sie wiec kazdemu, kto dostaje lek, zeby w czasie przyjmowania go wychodzic na slonce tylko w ubraniu. -Przypomnialem sobie teraz o tym. Zbadales ten spis? -Tylko go pobieznie przejrzalem. Nic z niego nie rozumiem. Probowalem sprawdzic kilka z zawartych w tym ziol. -I? -Bedzie sie tym musial zajac ktos, kto ma wiecej czasu ode mnie i dostep do lepszej biblioteki. Rozmaite nazwy... naukowe, Zachodnie, azjatyckie... powoduja, ze sprawa jest dosc skomplikowana. -Im bardziej to bedzie skomplikowane, tym lepiej - stwierdzil Mallon. - Pojawia sie liczne mozliwosci nieporozumien, problemy jezykowe, bledne listy przewozowe... -Niedostateczna kontrola dawkowania - dodal Andrew. - Zanieczyszczenie przez inne ziola lub pestycydy. -Strach pomyslec, zwlaszcza jesli ktores z tych ziol moze miec wplyw na krzepliwosc krwi. - Mallon zamilkl i, nieobecny duchem, przez kilkadziesiat sekund stukal w blat gumka. - No tak, wszystko mialoby wiekszy potencjal, gdybysmy wiedzieli wiecej o biologii - stwierdzil w koncu. - Zanim to jednak nastapi, sadze, ze Devlinowi uda sie wykorzystac to, co juz mamy. Ten material zapowiada sie niezle. Calkiem niezle, Andy. -Tez tak uwazam. -Jak wyglada twoj zwiazek z Sarah Baldwin? Truscott sie zastanowil. -Nic nas nie laczy - odparl po chwili. -W takim razie zrob wszystko, co w twojej mocy, aby dowiedziec sie na jej temat, ile sie da. Co tylko mozliwe. - Mallon wyjal z szuflady dwie koperty. - Nagroda za twoja lojalnosc i za te informacje - stwierdzil i podal mu jedna z nich. - A to jest list od dyrektora do spraw medycznych Everwell, o ktory prosiles. Zawarta w nim obietnica wiaze sie z zalozeniem, ze Everwell przejmie BCM. Nie bedzie przejecia, nie bedzie stanowiska. Jasne? -Jak najbardziej. -To dobrze. Lubie jasne sytuacje. Swietnie sobie radzisz, Andy. Naprawde swietnie. - Mallon wsunal otrzymane materialy do aktowki i zatrzasnal ja. - Chyba lepiej bedzie nie faksowac tego Devlinowi, lecz osobiscie mu to zawiezc. Przepraszam, jesli ci sie wydaje, ze cie popedzam, ale zona na mnie czeka... -Nie ma sprawy - stwierdzil Truscott i ruszyl do wyjscia. - Mam przynajmniej tygodniowe zaleglosci w spaniu i powinienem to troche nadrobic, zwlaszcza ze jutro rano spotykam sie z Wiliisem Graysonem. -Z TYM Wiliisem Graysonem? -Tak. Nie wspomnialem o tym? Boze, ale tepak ze mnie. Mialem zamiar ci o tym powiedziec, ale tak mnie zaabsorbowala sprawa... -O czym zamierzales mi powiedziec? -Dziewczyna, ktora przezyla DIC, ta, ktora lezy w naszym szpitalu... -To co? -Okazalo sie, ze to corka Graysona. -Slucham? -Nie znam calej historii, lecz wyglada na to, ze od lat zyje skromnie pod nazwiskiem Lisa Summer. Grayson przylecial dzis rano smiglowcem i poumawial sie z kazdym lekarzem, ktory mial jakis zwiazek z leczeniem jego corki. -Dlaczego? -Nie wiem. Podejrzewam, ze chce sie dowiedziec, co dokladnie sie wydarzylo. Mam sie z nim widziec o jedenastej. Mallon podrapal sie w podbrodek. -Wiesz, gdzie sie zatrzymal? -Grayson? Nie mam pojecia. -Niewazne. Moge sie dowiedziec. W jakim stanie jest jego corka? -Ma depresje jak cholera, z medycznego punktu widzenia jej stan jest jednak zadowalajacy. Ramie... to co z niego zostalo... goi sie dobrze. -I stracila dziecko? -Zgadza sie. -Wnuk Willisa Graysona... -Slucham? -Nic, nic. - Mallon nagle jakby zapomnial o obecnosci Andrew, zlapal sluchawke stojacego na najblizszym biurku telefonu, zadzwonil do Axela Devlina i przekazal, ze wkrotce pojawi sie u niego goniec ze "specjalna przesylka". Potem wybral kolejny numer. - Z kim mowie? Z Brigitte? O, Luanne... co slychac? Jeremy Mallon przy aparacie... Swietnie, po prostu swietnie, dziekuje. Wiesz o przyjeciu, tak? Tak, dokladnie, jest tam wlasnie pani Mallon i czeka na mnie. Moglabys ja odnalezc i przekazac, ze przyjde pozno? Powiedz jej, ze jezeli nie zjawie sie do dziesiatej. Wcale mnie nie bedzie. Zrozumialas?... Dziekuje, Luanne. Bardzo ci dziekuje. Zadzwonie jeszcze w tym tygodniu. - Odlozyl sluchawke. - Mysle, ze Mary Ellen nie wyrzuci za burte siedemnastu lat malzenstwa z powodu jednej nieobecnosci na przyjeciu... - powiedzial bardziej do siebie niz do Truscotta. - Posluchaj, Andy: zostaje tutaj, musze zadzwonic. Trafisz sam do wyjscia? -Oczywiscie. Bedziesz probowal skontaktowac sie z Graysonem? -Gosc ma na pewno kupe adwokatow, watpie jednak, by ktorys mial lekarskie wyksztalcenie. Tacy jak Grayson zawsze chca miec tylko to, co najlepsze. Musze znalezc jakis sposob na Poinformowanie go, kto jest najlepszy w tym zakresie dzialan prawnych. Uwazaj na siebie. Nie czekajac na wyjscie Truscotta, wrocil do swojego biurka. AKCEPTUJ ALBO PROTESTUJ Axel Devlin 6 lipca Miejsce akcji: Szpital Chrupiacego Batona, znany jako Bostonskie Centrum Medyczne (BCM). Podczas konferencji prasowej, w ktorej uczestniczyl niemal kazdy, kto ma mikrofon, Glenn Paris, znany jako Kalifornijskie Marzenie, poinformowal opinie publiczna o najnowszych troskach dreczacych jego kiedys dostojna instytucje lecznicza. Wyglada na to, ze wsrod pacjentek oddzialu ginekologicznego BCM - znane sa nam TRZY PRZYPADKI ~ doszlo do pojawienia sie straszliwej choroby krwawiennej, zwanej DIC. Jedna z biedaczek stracila w efekcie ramie, pozostale dwie - zycie. Nienarodzone dzieci wszystkich tych kobiet zmarly, zanim udalo sieje sprowadzic na swiat. PIEC ZGONOW; JEDNO KALECTWO. To powazna sprawa, moi drodzy. Powazna i przerazajaca jak cholera. Paris, zawsze przykladajacy wielka wage do wizerunku, odegral wczoraj gladkie i zgrabne przedstawienie, ktorego celem bylo zlagodzenie niepokoju opinii publicznej, wyniklego z naglej epidemii smiercionosnej choroby. Wybrani lekarze przedstawili wyjasnienia z punktu widzenia medycyny, Paris obiecal przeprowadzenie natychmiastowego dochodzenia przez wydzial epidemiologii Osrodkow Zwalczania Chorob Zakaznych w Atlancie, a na koniec lek. med. Sarah Baldwin - zielarka, akupunkturzystka i ginekolog - wyjasnila, w jaki sposob "skoczyla" na pomoc z wiernymi iglami do akupunktury w dloni, aby ratowac zycie ostatniej ofiary DIC. Okazuje sie jednak, ze ani doktor Baldwin, ani pan Paris nie raczyli sie podzielic z opinia publicznajedna informacja o tym, co laczylo wszystkie trzy kobiety, ktore zapadly na DIC. Wszystkie przyjmowaly SPECJALNY SPECYFIK CIAZOWY, spreparowany osobiscie przez doktor Baldwin. Jest on sporzadzony z dziewieciu ziol i korzeni o takich nazwach, jak Ksiezycowy smok czy Usypiacz sloni. Dobra pani doktor poleca preparat wszystkim swoim pacjentkom zamiast wyprobowanych i wiarygodnych (oraz sprawdzonych przez FDA) witamin ciazowych. Dwie sposrod pacjentek przyjmujacych ten SPECJALNY PREPARAT CIAZOWY nie zyja, a trzecia jest okaleczona. Zbieg okolicznosci?! Przedstawilem te sprawe zaprzyjaznionemu farmaceucie i ciagle jeszcze probuje zetrzec mu z twarzy zdziwiona mine. Otrzymal liste ziol zawartych w eliksirze doktor Baldwin i obiecal przeprowadzic dla nas kilka badan. Do ich zakonczenia nawet on nie bedzie jednak w stanie odpowiedziec na szereg pytan: Skad pochodza te ziola i korzenie? Kto bada, czy nie saskazone?! Kto bada sklad preparatu? To niesamowite, co moze sie dziac, jezeli zakladowi leczniczemu pozwoli sie coraz bardziej oddalac od glownego nurtu ogolnie uznanej opieki medycznej. Badzcie czujni... i nie mowcie potem, ze stary Machacz Toporem was nie ostrzegal... Rozdzial 13 6 lipca Sarah stala w sali operacyjnej pod lampa emitujaca bialoniebieskie swiatlo o barwie arktycznego lodu. Na galerii obserwacyjnej siedzieli i obserwowali ja chyba wszyscy, z ktorymi miala kontakt w czasie pelnego wydarzen weekendu. Przyjmowala porod za pomoca cesarskiego ciecia. -Jaka szkoda, pani dziecko nie zyje - powiedziala do pacjentki, ktorej twarz byla zakryta przescieradlem. Odwrocila sie do galerii i uklonila sie. - Wielka szkoda, prosze panstwa. Jej dziecko nie zyje. Jaka szkoda... Glenn Paris usmiechal sie do niej przyzwalajaco, tak samo rozpromienieni byli Randall Snyder i Annalee Ettinger. Alma Young - ubrana w stroj pielegniarki - klaskala i posylala jej calusy. Kilku dziennikarzy sposrod obecnych na konferencji prasowej unioslo kciuk w gescie aprobaty, kilku fotografow blysnelo fleszem. Zaczerwienila sie i jednym szarpnieciem sciagnela przescieradlo, pod ktorym lezala ona sama. Zamiast oczu miala krwawe zaglebienia, usta zas otwarte w niemym krzyku smierci. Sarah obudzila sie z krzykiem, oblana zimnym potem. Dochodzilo wpol do piatej rano. Drzac, wstala z lozka i wlozyla szlafrok. Zrobila sobie herbate i zaczela napuszczac goraca wode do wanny. Przerazala ja nie tylko tresc snu, ale takze fakt, ze jej sie przysnil. W mlodosci przez wiele lat byla niewolnica wszelkiego rodzaju koszmarow sennych. Staly scenariusz - powracajacy nieraz dwa, nawet trzy razy w tygodniu - ukazywal ja zwiazana, zakneblowana i kompletnie bezradna. Ten zasadniczy watek rozwijal sie roznie - dzgano ja nozem, bito, duszono, zrzucano z duzej wysokosci, topiono w morzu. Nigdy nie widziala w snach twarzy dreczacej osoby, nie miala jednak najmniejszej watpliwosci, ze jest to mezczyzna. Czasami -choc rzadko - przypalal ja papierosem. Bywaly okresy, kiedy koszmary tak bardzo ja meczyly, tak zdominowaly jej zycie, ze najchetniej po prostu nie chodzilaby spac. Majac dwadziescia kilka lat, powodowana sugestia zatroskanego nauczyciela, zaczela chodzic na psychoterapie. Dla pani psycholog bylo jasne, ze przyczyna horroru bylo jakies wydarzenie w zyciu Sarah - jednorazowe albo wielokrotne. Terapeutka robila, co mogla, by odkryc przyczyne, lecz matka Sarah, ktora coraz bardziej popadala w demencje, nie byla w stanie dostarczyc wielu uzytecznych informacji. Psycholog poslala Sarah na kilka sesji hipnozy, raz nawet zawiozla ja do Syracuse, na konsultacje w uniwersyteckim osrodku zdrowia. Nic nie pomagalo - Sarah po prostu nie byla w stanie nawiazac kontaktu z jakimkolwiek wydarzeniem w dziecinstwie, ktore mogloby stac sie ogniskiem zapalnym tak dziwacznych i obezwladniajacych fantazji. W czasie studiow dreczace sny staly sie rzadsze, choc nie mniej przerazajace. Sarah poszla na kolejna psychoterapie i cykl sesji hipnozy, zgodzila sie nawet brac lek stworzony zdaniem jej lekarza do zmiany neurologicznych wzorcow snu. Zamiast poprawic sen, lek pogorszyl jej srednia ocen. Wreszcie nadszedl spokoj. Rozwiazanie przyniesli prosci ludzie z gor, dla ktorych objechala pol swiata. We wsi u stop gor Luang Chiang Dao, kilka kilometrow od granicy z Birma, doktor Louis Han oddal ja w rece uzdrowiciela - pomarszczonego, mocno Zgarbionego mezczyzny, ktory zdaniem Hana mial ponad sto dziesiec lat. Uzdrowiciel, poslugujacy sie dialektem mandarynskim, ktorego Sarah nie rozumiala, korzystal z pomocy Hana jako tlumacza. Uwazal, ze nieistotne jest, czy koszmary senne sa wynikiem Wydarzen z przeszlosci, czy takich, ktore jeszcze sie nie zdarzyly. Liczy sie jedynie to, ze Sarah nie ma spokoju w czasie snu. Jej dzienny duch przewodni pozostaje caly czas z nia zwiazany, 3 wycienczajace sny nie sa niczym innym jak zloscia ducha 'niezadowolonego z zatrzymywania na sile i wyrazem zadania zerwania w nocy laczacych ich wiezow, by moc odpoczac i sie odnowic. Zdaniem starca Sarah potrzebowala tylko jednej rzeczy, zeby pozbyc sie koszmarow sennych: spedzenia na koniec kazdego dnia kilku minut w spokoju i kontemplacji, w trakcie ktorych najpierw sciskalaby swego ducha przewodniego, a nastepnie go puszczala. Nawet Louis Han nie znal skladu herbatki, ktora uzdrowiciel zaparzyl dla niej tego wieczoru, Sarah bez obaw ja jednak wypila i wkrotce zasnela. Kiedy obudzila sie po dwoch dobach, czula, ze ma w sobie dziennego ducha - pieknego, snieznobialego labedzia. Od tego czasu co wieczor medytowala przed snem, nieraz widzac przy tym, jak bialy labedz odlatuje. Jej dni -nawet te najbardziej meczace - zaczely sie konczyc spokojnie, a wyrazne jak film koszmary, z ktorymi nie mogla sobie poradzic, nie pojawily sie wiecej. Do dzis. O tak wczesnej porze w rurach jej budynku bylo duzo cieplej wody - za kilka godzin nie wystarczy jej nawet na skromny prysznic. Sarah dolewala goracej wody do wanny cienkim, ale nieprzerwanym strumieniem, az uznala, ze drzenie zniknelo na dobre. Wszystko, co sie wydarza, ma SwoJa przyczyne, przypomniala sobie czesto powtarzana maksyme. Wiara w nia stanowila jeden z fundamentow, na ktorych zbudowala swoje zycie. Wszystko, co sie dzieje, jest dla nas nauka albo ma skierowac nas w nowa, wazniejsza strone. Kiedy skonczyla sie wycierac i wlozyla szlafrok, informacja, ktora zawieral nocny koszmar - tak naprawde to dwie informacje - byla dla niej dosc jasna. Po pierwsze - bylo to zrozumiale, ale nie calkiem do przyjecia - pozwolila, aby wymagania zawodowe wygraly z zyciem pozazawodowym. Czas, ktory poswiecala na medytacje i refleksje, coraz bardziej sie skracal i stal nieefektywny. Stracila kontakt ze swoim duchowym ja. Coraz mniej uwagi zwracala na Sarah i w coraz wiekszym zakresie wierzyla w to, ze pomaganie innym dostarczy jej dosc sil, by radzic sobie z kolejnymi dniami. Koszmar nocny dowodzil, ze tak nie jest. Informowal ja takze o czyms innym: dosc wystepow na "wielkiej scenie". Wyklady dla studentow i rezydentow to jedno, a bycie zrodlem wiadomosci prasowych i telewizyjnych to cos innego. Postanowila, ze wraca do podstaw i swych zasadniczych zajec. Koniec z kamerami i wywiadami. Podeszla do okna. Matowe, szare niebo rozswietlaly pierwsze promienie swiatla, odbijajace sie w mgielce deszczu. Koszmar nocny przyniosl jeszcze jedno: daljej nieco dodatkowego czasu przed pojsciem do pracy. Czasu na koncentracje, odzyskanie perspektywy. Postanowila, ze od tego dnia - poza dyzurami w szpitalu -bedzie codziennie ustawiac zegarek dwadziescia minut wczesniej. Wlaczyla kasete z odglosami oceanu, polozyla na podlodze wielka poduszke i usiadla na niej w pozycji lotosu. Pozwol robic mi dzis to, co nalezy, pomyslala, uspokajajac sie kilkoma glebokimi oddechami. Dla moich pacjentow i dla mnie... pozwol mi robic to, co trzeba... Jej oddech spowolnial i splycil sie. Napiecie miesni zaczelo znikac. Mysli rozpraszaly sie i coraz mniej przeszkadzaly. W tym momencie zadzwonil telefon. Po piatym dzwonku bylo jasne, ze zapomniala wlaczyc automatyczna sekretarke, po dziesiatym, ze dzwoniacy byl zdeterminowany albo mial problemy. Stawiajac sto do jednego, ze to pomylka lub -jeszcze gorzej -jakis wariat, Sarah podpelzla do telefonu. -Halo? - powiedziala, odchrzakujac. -Doktor Baldwin? -Slucham? -Doktor Baldwin, nazywam sie Rick liochkiss. Pracuje dla Associated Press i bylem wczoraj na konferencji prasowej z pani udzialem. -To niezwykle bezmyslne i niegrzeczne, by dzwonic o tej porze. - Zastanowila sie, czy po prostu nie odlozyc sluchawki. - Czego pan chce? -Na poczatek interesowalby mnie pani komentarz dotyczacy oskarzen, jakie Axel Devlin wysunal wobec pani w swoim dzisiejszym felietonie... Lisa Grayson siedziala przed lusterkiem i probowala cos zrobic z wlosami. Za pare minut jej ojciec mial zlozyc kolejna - trzecia- wizyte w szpitalu. Tym razem zamierzala sie z nim zobaczyc. Podjela te decyzje poprzedniego wieczoru, lecz przed godzina goniec przyniosl zloty naszyjnik z wygrawerowanym jej imieniem; zamiast kropli nad "i" byl brylant. Gdyby na tym sie skonczylo - innymi slowy ojciec w dalszym ciagu nie staral sie zrozumiec, kim ona jest i co sie dla niej liczy - prawdopodobnie znow by go odeslala, do prezentu byla jednak dolaczona notatka. Napisal ja na papierze listowym, ktory matka Zamowila wiele lat temu - z rycina Stony Hill, ich domu. Lisa odlozyla szczotke i przyjrzala sie rysunkowi. Ciekawe, czy jej pokoj zostal przemeblowany. Kolejny raz przeczytala slowa ojca. DROGA LISO Wiem, ze jestes na mnie zla za rzeczy, ktore zrobilem i Cie zranily. Przepraszam, bardzo przepraszam za to, ze nie poswiecilem wiecej czasu, by Cie lepiej zrozumiec. Potrzebuje Ciebie. Wybacz mi i wroc do mojego zycia. Obiecuje, ze tym razem wszystko bedzie sie odbywac na Twoich zasadach. Kocham Cie TATA Przepraszam. Piec lat. Oboje stracili po piec lat zycia. Jezeli on naprawde zrozumial, ze to byly jedyne slowa, ktore chciala uslyszec... Przepraszam... potrzebuje Ciebie. Lisa dotknela bandaza na kikucie. Teraz ona tez go potrzebowala. Moze zawsze go potrzebowala? Dumanie przerwal dzwonek telefonu. -Halo? -Liso, tu Janine z dyzurki pielegniarek. Jest tu znow twoj ojciec. -To dobrze. Czas sie z nim zobaczyc. Moglabys go przyslac? Kiedy Wiljis Grayson zapukal i wszedl do jej pokoju, Lisa stala naprzeciwko drzwi. W jednym reku trzymal roze, w drugim gazete. Przez chwile stal w otwartych drzwiach i staral sie wyczuc jej nastroj, potem rzucil gazete i kwiat na lozko i podszedl, by objac corke. -Nie masz pojecia, jak bardzo bez ciebie cierpialem. -Tato, napisales, ze bardzo ci przykro za sposob, w jaki mnie traktowales, i za to, ze mnie odepchnales. Wystarczylo, bys to tylko powiedzial. -Chce, zebys pojechala ze mna do domu. Jeszcze dzis. -Chyba nie zdaza mnie tak szybko wypisac. -Jesli kazesz, zrobia to jeszcze dzis. Rozmawialem juz z doktorami Snyderem i Blankenshipem. Obraz twojej krwi wrocil do normy, a szwy mozemy ci zdjac w naszym szpitalu. -Co z moim pokojem? -W Stony Hill? -Tak. -Dlaczego... jest, jaki byl. Wyglada tak samo jak w dniu, w ktorym... jest taki jak zawsze. Zamierzasz przyjechac? -Musze spakowac w domu kilka rzeczy i chce sie pozegnac z wspolmieszkankami. -Pomozemy ci z Timem - powiedzial z podnieceniem Grayson. - Twoja przyjaciolka bedzie u nas zawsze mile widziana i bedzie mogla zostac tak dlugo, jak sobie zazyczy. Rozmawialem z niil kilka razy. To bardzo mila osoba. -Mozemy natychmiast stad odejsc? -Zawiadomimy pielegniarki i natychmiast po tym, jak twoi lekarze zajrza na oddzial i wypisza zlecenie, mozemy znikac. -Chcialabym przed odejsciem zobaczyc sie z doktor Baldwin. Twarz Graysona stezala. -Liso, moglabys na chwile usiasc? Musimy o czyms porozmawiac. Podal jej "Heralda", zlozonego tak, by felieton Axela Devlina byl na wierzchu. -Dwie kobiety zmarly? To prawda? -Obawiam sie, ze tak. Bralas te ziola? -Co tydzien. Pod koniec dwa razy w tygodniu. Obie kobiety tez je braly, tak? Grayson skinal glowa. -Liso, na zewnatrz stoi dwoch ludzi, z ktorymi chcialbym, bys porozmawiala. To adwokaci. Chce, by nas reprezentowali. -Reprezentowali nas? Grayson wskazal na jej bandaz. -Jezeli ktos, ktokolwiek, jest odpowiedzialny za to, a takze za to, co... co sie stalo z moim wnukiem, twoim synem, chce, by zaplacil tak samo drogo, jak ty zaplacilas. -Ale doktor Baldwin... -Liso, nie twierdze, ze to ona jest odpowiedzialna... czy ktokolwiek inny. Chce tylko, bys porozmawiala z tymi dzentelmenami. -Ale... -Skarbie, od tego czegos zmarly dwie kobiety i ich dzieci. Musimy przebadac sprawe. Dla nich, dla ciebie, a szczegolnie dla tych, ktore moga byc nastepne. -Jesli obiecasz, ze nie stanie sie nic bez mojej zgody... -Obiecuje. -Tato, mowie powaznie. -Nie stanie sie nic, na co nie wyrazisz zgody. Porozmawiasz teraz z tymi ludzmi? -Jezeli bardzo ci na tym zalezy. -Zalezy mi. Grayson podszedl do drzwi i dal znak. Po chwili do srodka weszlo dwoch mezczyzn z aktowkami w dloniach. Jeden mial nadwage, drugi byl chudy i kanciasty, mial twarde, szare oczy. -Panna Lisa Grayson - powiedzial z duma jej ojciec i wskazal na tezszego z mezczyzn. - To jest Gabe Priest. Jego firma prowadzi sporo naszych interesow na Long Island. Adwokat podszedl do Lisy i zaczal podawac jej prawa reke, kiedy sie zorientowal, co robi. Natychmiast cofnal sie o krok, -A ten pan bedzie sie zajmowal naszymi sprawami w Bostonie - powiedzial Grayson i wskazal na drugiego z przybylych, dajac mu znak, by podszedl. - Liso, chcialbym, bys poznala pana Jeremy'ego Mallona. Rozdzial 14 Pietnascie po pierwszej po poludniu Sarah po raz pierwszy w swoim zawodowym zyciu poprosila na sali operacyjnej, by ja zastapiono. Podwiazanie jajowodu za pomoca laparoskopu bylo zabiegiem dosc prostym, do tego miala wielka ochote go przeprowadzic, poranek byl jednak lancuchem konferencji, wyjasnien, rozmow telefonicznych i kolejnych rozmow telefonicznych. Bez wzgledu na to, jak bardzo sie starala, nie byla w stanie sie skoncentrowac na tyle, by czuc sie na sali operacyjnej swobodnie. Dla lekarza, ktorego rozpraszaja powazne problemy - zawodowe albo osobiste - nie ma gorszego ani bardziej niebezpiecznego miejsca od szpitala. Sarah nieraz slyszala to stwierdzenie na obowiazkowych wykladach, na ktorych omawiano zagadnienia minimalizacji ryzyka zawodowego oraz problematyke odpowiedzialnosci zawodowej, nigdyjednak nie poczula jego znaczenia na wlasnej skorze. Jeden z wykladowcow ujal to tak, ze w najlepszym wypadku, ryzyko popelnienia powaznej pomylki jest niczym kruk, ktory nieustannie siedzi na ramieniu lekarza i karmi sie jego zmeczeniem, brakiem czasu, rutyna i utrata koncentracji. Rozpadajace sie malzenstwo, problemy finansowe, alkohol, narkotyki albo wszelkiego rodzaju zarzuty o niedociagniecia zawodowe jeszcze zwiekszaja istniejace ryzyko. Chwilowe rozkojarzenie, pominiecie przecinka przy ordynowaniu lekow, niezauwazenie zmiany w wynikach ktoregos z badan laboratoryjnych - mozliwosci katastrofy w instytucji zajmujacej sie opieka zdrowotna byly nieskonczone i czesto bardzo dobrze Zakamuflowane. Jesli lekarz bedzie chirurgiem, myslala Sarah, ktorego dreczy niepokoj, ze Jego problemy moga zostac publicznie ujawnione, to kruk wykladowcy natychmiast zamieni sie w weza. Wziela filizanke herbaty, poszla do pustego pokoju na pietrze, gdzie miescily sie kwatery sypialne rezydentow, i polozyla sie, probujac usunac tepy bol glowy. Po telefonie od dziennikarza z Associated Press, ktory przerwal jej medytacje o wpol do szostej rano, odebrala trzy nastepne - tez od reporterow, ktorzy chcieli sie dowiedziec, co sadzi o felietonie Axela Devlina. Po dziesiatym: "Bez komentarza" i czwartym: "Prosze wiecej do mnie nie dzwonic", wylaczyla telefon. Krotka proba powrotu do medytacji okazala sie bezowocna. Zdecydowala sie w koncu wlozyc na kombinezon ze spandexu zolta nieprzemakalna kurtke i w drobnym deszczu pojechala na rowerze do sklepiku na koncu ulicy. W srodku bylo trzech klientow. Sarah miala wrazenie, ze robi cos zakazanego, zaplacila za kawe i paczka, potem, jakby nigdy nic - za "Heralda". Wyszla, schowala sie we wnece i przejrzala, a potem bardzo dokladnie przeczytala proze Axela Devlina. Felieton bardzo ja wzburzyl, nie tyle jednak z powodu tresci, co bezczelnych przekrecen i ewidentnego zamiaru zrobienia jak najwiekszej krzywdy. To, co napisal Devlin, bylo w zasadzie zgodne z faktami: wszystkie trzy ofiary DIC byly ambulatoryjnie konsultowane przez Sarah i wszystkie zdecydowaly sie na zestaw ziolowy, ale przyczyna ich krwawienia nie miala z ta decyzja najmniejszego zwiazku. Ziola byly w stu procentach zgodne z mieszanka, ktorej przewaga nad preparatem syntetycznym zostala udowodniona w badaniu naukowym. Miala kopie artykulu, w ktorym zostalo to opisane - opublikowanego po angielsku w jednym z najbardziej prestizowych azjatyckich czasopism naukowych - i mogla przedstawic je na kazda prosbe. Za zawartosc i czystosc ziolowej mieszanki gwarantowal Kwong Tian Wen, jeden znajstarszych, najbardziej doswiadczonych i najbardziej uznanych zielarzy na polnocnym wschodzie. Bez trudu daloby sie dowiesc, ze czystosc jego produktow jest rowna, a moze nawet przewyzsza czystosc preparatow wytwarzanych przez firmy farmaceutyczne - zwlaszcza dotyczy to gencrykow. Odkad regulacje rzadowe zaczely wymagac wszedzie, gdzie tylko sie dalo, substytutow gencrycznych, od czasu do czasu zdarzalo sie, ze roznym pozbawionym skrupulow firmom zarzucano rozprowadzanie lekow nieodpowiadajacych wymaganym standardom. Wielokrotnie nizsza wartosc mialy zwiazki o znaczeniu dla zycia pacjentow, kary zas, jakie nakladano na firmy, najczesciej konczyly sie na naganie i drobnym klapsie. Sarah z przyjemnoscia doprowadzilaby do ujawniania takich zjawisk, tyle ze Devlin nie dzialal uczciwie. Wystarczylo, by poprosil ja o wyjasnienie - zamiast tego teraz bedzie musiala wystapic na konferencji prasowej, by jasno i wyczerpujaco odpowiedziec na jego zarzuty. W trakcie poranka, ktory wlasnie minal, atmosfera wokol niej nie miala nic wspolnego z poklepywaniami i gratulacjami po zabiegu wykonanym Lisie Summer. Kiedy zjawila sie na oddziale ginekologiczno polozniczym, by pojsc na obchod, wszedzie lezaly egzemplarze "Heralda" - w dyzurce pielegniarek, przy lozkach pacjentow, nawet w lazience dla personelu. Wiele pielegniarek niemal promieniowalo wobec niej chlodem, za plecami slyszala szepty, katem oka dostrzegala niezbyt mile gesty. Nikt jednak nie wspomnial wprost o artykule - nikt poza ordynatorem, dyrektorem do spraw personalnych, dyrektorem administracyjnym i rzecznikiem prasowym szpitala. W poludnie udalo jej sie wyrwac z tego domu wariatow i pojsc do Lisy. Jezeli ktokolwiek zaslugiwal na wyjasnienia obalajace oszczerstwa Devlina, byla to wlasnie ona. Pusty pokoj, sprzatniety i czekajacy na nastepna pacjentke, byl niepokojacy - nie bardziej jednak od informacji, ze Lisa opuscila szpital razem z ojcem niecaly kwadrans temu, nie probujac nawet zadzwonic do Sarah. Nie zostawila zadnej wiadomosci. Zaczekala jedynie na zlecenie wypisu, ktore wydal Randall Snyder, i poszla sobie. Godzine pozniej Sarah poprosila kogos o zastepstwo przy zabiegu laparoskopowym. O wpol do trzeciej krotka drzemka i trzy aspiryny zmniejszyly Ucisk w glowie. Polozyla "Heralda" na metalowym stoliku i wyjela z szuflady papier do pisania. Zawsze byla wojownikiem, ale w niedawnej przeszlosci dwa razy postanowila, ze nie bedzie uszlachetniac pisaniny Devlina na jej temat jakakolwiek odpowiedzia. Tym razem jednak nie moglo byc mowy o tym, by odwrocila sie plecami do jego ataku. Przedstawi i potwierdzi swoje kwalifikacje i nie przestanie dzialac, dopoki nie ujawni jego destrukcyjnych, nieodpowiedzialnych metod dziennikarskich. W Wellesley bardzo chwalono jej prace dyplomowa z antropologii, za ktora dostala wyroznienie - zarowno za tresc, jak i za styl. Nie bylo powodu, dla ktorego sama nie moglaby napisac wstepnej wersji oswiadczenia dla prasy, przywolujacego Devlina do porzadku i rownoczesnie dobitnie podkreslajacego wartosc okreslonych terapii ziolowych. Po raz kolejny starannie przeczytala felieton, tym razem podkreslajac kluczowe slowa i frazy. Choc nie mialo to zasadniczego znaczenia, przydaloby sie poznanie zrodla, z ktorego Devlin czerpal informacje. Glenn Paris mowil o wyniszczajacych ich firme przeciekach dotyczacych wewnetrznych spraw szpitala, a nawet zagrozil "zniszczeniem" tego, kto jest za to odpowiedzialny. Czy felieton, ktory miala przed soba, byl wynikiem kolejnego przecieku z tej serii, czy ktos probowal zniszczyc jedynie ja? Specjalny preparat ciazowy... dziewieciu ziol i korzeni... Ksiezycowy smok... Usypiacz sloni... Czyzby ktoras z jej pacjentek poszla do Devlina z rozdawana przez nia ulotka? Bez sensu. Nigdy nie ukrywala ani faktu istnienia preparatu, ani jego skladu i nikt - nawet Devlin - szczegolnie sie nim nie interesowal. Do dzis. Dwie sposrod pacjentek... nie zyja, a trzecia jest okaleczona... Zamyslona Sarah wodzila dlugopisem po kartce. Kto wiedzial, ze konsultowala w klinice kazda z trzech ofiar? Kto mial dostep do ich historii chorob? Czy Devlin zaufalby komus, kto nie jest lekarzem? Skad pochodza te ziola i korzenie, Kto bada, czy nie sa skazone!? Kto bada sklad preparatu? Nawet ton pytan Devlina byl profesjonalny. Ktos dostarczyl mu gotowych sformulowan. Ktos, kto niemal na pewno byl lekarzem. Sarah na kilka minut zamknela oczy i zaczela przeszukiwac wspomnienia, przeczesywala fakty i mozliwosci. -Nie... - szepnela w koncu. - O nie... Rzucila dlugopisem o sciane, zlapala kitel i wypadla z pokoju. -Dlaczego, Andrew!? - zawyla, zbiegajac schodami. - Na litosc boska, dlaczego!? -Dla pieniedzy. To oczywiste - odparl Truscott. Sarah huknela piescia w egzemplarz "Heralda", prosto w narysowana podobizne Axela Devlina. -Andrew, wiem, ze nie lubisz Glenna i tego miejsca, ale od dwoch lat jestesmy przyjaciolmi. Mogles mi zrobic cos takiego dla pieniedzy? -Nie dla pieniedzy, kochana, dla mnostwa pieniedzy. A jezeli chodzi o przyjazn, to ostatni przyjaciel, jakiego pamietam, ukradl mi w czwartej klasie rower i dal go dziewczynie, ktora mu sie podobala. |- Andrew... .- Poradzisz sobie, mala. Jestes prawdopodobnie najbardziej kompetentna kobieta, jaka znam. Nie zapominaj, ze nie istnieje cos takiego jak zla slawa. Istnieje tylko slawa. Ten artykul wzbudzi publiczne zainteresowanie twoja osoba. -To bzdura i doskonale o tym wiesz. Kto ci placil? Devlin? Eyerwell? -Tak naprawde to nie twoj interes, kto mi placil. Poza tym nie minalem sie nijak z prawda... ani o tobie, ani o tym szpitalu. Konsultowalas wszystkie trzy kobiety i dalas im swoj eliksir. -Przed przekazaniem informacji komus takiemu jak Devlin mogles przynajmniej zadac sobie nieco trudu i porozmawiac ze mna albo przeczytac wyniki badan dotyczace preparatu. Doskonale wiesz, ze to, co zrobiles... sposob, w jaki to zrobiles... jest nie w porzadku. Nie mozesz przynajmniej tego przyznac? -Cos ci powiem - stwierdzil Truscott z nagla gwaltownoscia. - Przyznam, ze to, co zrobilem, bylo nie w porzadku, jezeli ty przyznasz, ze od chwili pojawien sie tutaj irytowalas ludzi swoim swietojebliwym podejsciem do niedociagniec bezdusznosci w dzialaniu nieszczesnych, ograniczonych lekarzy akademickich. Chodzisz z nadeta mina, obnoszac sie z wlasnym przeswiadczeniem, gdybyscie znali wszystkie wielkie tajemnice ktore ja znam i gdybyscie byli tak doskonalymi lekarzami jak ja, ktore niemal kazdego tu przeraza. -Ale... -Pozwol mi skonczyc! Moze wydaje ci sie, ze pomagasz nam stawac sie lepszymi lekarzami, lecz nawet tutaj... nawet w Szpitalu Chrupiacego Batona, gdzie uchodzi niemal wszystko... jestes uznawana za czubka. Kobiety uwazaja, ze nie jestes wystarczajaco profesjonalna, a mezczyzni sa przez ciebie tak zastraszeni, ze omijaja cie, jak kapitanowie statkow omijaja gory lodowe. Zanim wiec mnie zaatakujesz, przyjrzyj sie sobie. Sarah byla niebezpiecznie blisko lez. Zostala przez tego czlowieka skrzywdzona, jednoznacznie skrzywdzona, na dodatek udalo mu sie zepchnac ja do defensywy. Przez dwa lata pracy w BCM miala wrazenie, ze wszyscy pracownicy szanuja ja i akceptuja - Zarowno kobiety, jak i mezczyzni. Wiele osob - na przyklad Alma Young - wrecz mowilo jej o tym wprost. Nalezala do tych rezydentow, ktorzy mogli sie pochwalic najlepszymi ocenami. po dwudziestu latach praktyki prywatnej Randall Snyder zastanawial sie, czy przyjac ja na wspolnika. Dlaczego pozwala temu... temu klonowi Petera Ettingeia, by tak ja traktowal? Zagryzla warge, az nabrala pewnosci, ze sie nie rozplacze potem szybkim ruchem zlapala "Heralda" i skierowala sie do wyjscia. -Dokad idziesz? - spytal Truscott. -Wracam do pracy. -Co zamierzasz z tym zrobic? -Jezeli masz na mysli, czy pojde do Glenna, to odpowiedz brzmi: nie wiem. -Nie wywala mnie. Jezeli nie beda mieli jednoznacznych dowodow. -Andrew - rzucila, nie odwracajac sie - w tej chwili mam dzieki temu, co zrobiles, wazniejsze sprawy na glowie niz zastanawianie sie, czy cie wywala, czy nie. Rozdzial 15 7 lipca Silownia - umieszczona w wielkim pomieszczeniu z przeszklonym dachem na tylach Wielkiego Domu - byla urzadzona nie gorzej od wiekszosci klubow. Annalee Ettinger nie podchodzila co prawda tak fanatycznie do cwiczen fizycznych jak jej ojciec, ale cwiczyla niemal codziennie. Silownie wyposazono w atlas wielofunkcyjny, sztangi, symulator schodow, bieznie, symulator nart, basen z regulowanym przeplywem wody do plywania pod prad, porecz baletowa z lustrami, mate do skokow gimnastycznych i saune. Peter wlasnie skonczyl trening z trenerem i cwiczyl dodatkowo ze sztanga. Annalee udawala, ze cwiczy na atlasie i czekala na odpowiedni moment do rozpoczecia rozmowy. Choc nie bala sie ojca, jak jeszcze kilka lat temu, nie czula sie w jego obecnosci swobodnie. Znala go na tyle dobrze, by moc w wiekszosci sytuacji przewidziec jego reakcje, nie miala jednak zielonego pojecia, jak sie zachowa, dowiedziawszy sie tego, co wlasnie zamierzala mu wyjawic. Popatrzyla na niego i jak zawsze - byla pelna podziwu. W wieku czterdziestu osmiu lat mial cialo trzydziestolatka. Od dawna pracowal niemal obsesyjnie nad sila i elastycznoscia, a dla zachowania rownowagi oraz poprawy koncentracji codziennie cwiczyl przez czterdziesci minut tai chi. Zarowno w zyciu zawodovym, jak i prywatnym nie zwykl przegrywac ani nie okazywal slabosci. Jak potraktuje decyzje, ktora podjela jego corka? Kiedy przywiozl Annalee z Mali, miala niecale dwa lata. W podaniu o adopcje nie ukrywal, ze uratowal jej zycie. Jej matka zmarla na czerwonke i bez niego dziewczynka nie mialaby duzej szansy na przezycie. -Najchetniej zabralbym ze soba wszystkie osierocone dzieci z twojej wioski - powtarzal jej nieraz. - Nie bylo to jednak mozliwe, rozwazylem wiec dziesiatki argumentow dotyczacych dziesiatek dzieci i w koncu wybralem ciebie, poniewaz mnie nie odstepowalas. Od samego poczatku obowiazywaly ja takie same jak i jego standardy wyznaczajace osiagniecia i sukces. Nie bylo to moze uczciwe, ale innych nie znal. Kiedy chodzila do szkoly, zrodlem stalych zmartwien Petera byla jej nadwaga i brak zainteresowan. Choc zawsze czula sie osadzana - i czesto wydawalo jej sie, ze nie dorasta do jego oczekiwan - nigdy nie miala watpliwosci, ze mu na niej zalezy. Przez dwadziescia lat ich znajomosci spotykal sie z wieloma kobietami, z dwoma mieszkal, a z jedna sie ozenil, nigdy jednak nie dal odczuc Annalee, ze jest dla niego na drugim miejscu. Teraz, mimo wielu lat buntu i obojetnosci z jej strony, przyjal ja do domu, zadbal o nia i uczynil czescia Xanadu - jego marzenia. Holistyczna Wspolnota Zdrowia Xanadu powstawala na stu piecdziesieciu akrach mieszanych ziem uprawnych i lasow, poprzecinanych wiekowymi kamiennymi murami. Wielki Dom - chaotyczna, trzynastopokojowa budowla - powstala w tysiac osiemset trzydziestym siodmym roku. Kiedy Peter kupil nieruchomosc, dom byl w tak zlym stanie, ze czesc architektow uwazala, iz jest nie do odrestaurowania. Udowodnil, ze nie mieli racji. Teraz dom mial trzymetrowej wysokosci pokoje i fasade nieodbiegajaca od oryginalu i stal sie pokazowym miejscem - centrum Xanadu. Peter dal Annalee maly gabinet na parterze i uczynil ja zastepca dyrektora do spraw marketingu i kontaktow z prasa. Postanowili - w zasadzie to on postanowil -ze kiedy wroci w styczniu na studia, zmieni kierunek i zacznie studiowac marketing. Poltora roku pozniej powinna byc gotowa do obrony magisterium z zarzadzania. Rownolegle ze studiami - zwlaszcza w lecie i podczas ferii uniwersyteckich - zwiekszalaby swa role w Xanadu. Teraz - tak czy inaczej - ten starannie zbudowany plan musial sie zmienic. -Tato, swietnie wygladasz! Naprawde super. Peter cwiczyl z trzykilowymi hantlami w kazdej dloni. Jego czolo i przyciete tuz przy skorze siwe wlosy blyszczaly adekwatnym do wysilku potem. Doskonale pocenie sie, pomyslala. To jest to. Oto skrocona definicja Petera Ettingera. -Ciesz sie mlodoscia, poki czas - odparl, nie zwalniajac ruchow. - To sie robi z kazdym rokiem trudniejsze. Konczysz? -Tak, nie czuje sie dzis najlepiej... Komentarz ten spowodowal gwaltowne zakonczenie cwiczenia przez Petera. -Jesli o tym wspominasz, to od kilku dni obserwuje, ze nie wygladasz najlepiej. Nonsens, pomyslala. Jezeli widzieli sie w ciagu minionego tygodnia piec minut, to duzo. Nie musisz mi imponowac, Peter. Uwierz mi, i tak mi imponujesz. -Jestem nieco wychudzona, co? -Tak. W rzeczy samej. - Popatrzyl na jej delikatna, hebanowa twarz. - Bardzo dowcipne... Annalee przypomniala sobie, ze poczucie humoru jej ojca bylo znacznie mniej rozwiniete od jego innych cech. Bedzie musiala sie pilnowac w czasie tej rozmowy. Przeciagnela dlugie, smukle cialo, ciekawa, czy zauwazyl nieduza, niska wypuklosc jej brzucha. -Boli mnie nieco brzuch - powiedziala. -Moze napij sie herbaty zenszeniowej. Popatrzyl na koparke podazajaca z hukiem w kierunku jeziora, nad ktorym powstawal amfiteatr. -I mam lekkie wzdecie. -W takim razie nalezaloby do niej dodac nieco kory jabloni i szafranu. -I... i od... pieciu miesiecy nie mialam okresu. Peter wyraznie zesztywnial i powoli sie do niej odwrocil. -Od ilu? -Od pieciu. Zmruzyl oczy. -Czy mam w takim razie zakladac, ze jestes w ciazy? Annalee slabo sie usmiechnela. -Byloby to zasadne zalozenie. -West? Muzyk? -Tak. Tato, jesli zapomniales, ma na imie Taylor. -Jestes pewna? -Ze nazywa sie Taylor? -Nie, o ciazy. Annalee przyjrzala sie ojcu, probujac wywnioskowac z jego niiny i tonu glosu, co mysli i czuje. Uznala, ze sygnaly sa zachecajace. -Jestem pewna. Zrobilam test. Zanim zadasz nastepne pytanie chcialabym ci powiedziec, ze jestem z tego powodu bardzo szczesliwa i podniecona. -To milo. -Nie badz nonszalancki. Peter nalozyl luzny frotowy podkoszulek. Annalee zdawala sobie sprawe, ze mysli nad implikacjami tego, co uslyszal. Wyraznie bylo widac, ze nie jest zadowolony, ale to nie zaskakiwalo jej. Zadowalalo go niewiele rzeczy, ktorych nie zainicjowal ani nie kontrolowal. -A Taylor? - spytal. -W dalszym ciagu bedzie jezdzil z zespolem. Predzej czy pozniej wezmiemy jednak slub. Peter zlapal pieciokilowa hantle i mechanicznie wykonal z nia po dziesiec powtorzen cwiczenia bicepsu -najpierw jedna, potem druga reka. -Kochasz go? - spytal niespodziewanie. Pytanie zaskoczylo Annalee, zwlaszcza ze nadeszlo bez wypytywania o jego zarobki i przyszle dochody. -Tak... oczywiscie. Bardzo go kocham. -I podchodzi powaznie do muzyki? -Bardzo. Annalee nie mogla uwierzyc w jego slowa. Przez lata sadzila, ze ta cecha ojca jest zarezerwowana jedynie dla placacych pacjentow. -Mam przyjaciela... w zasadzie pacjenta... wiceprezesa w Blue Note Records. Znasz te firme? -Najlepsi producenci jazzowi w branzy. -Moge zalatwic zespolowi Taylora przesluchanie. -To byloby cudowne. - Po slubie. -To przypomina. -A jezeli moj przyjaciel powie, ze sa wystarczajaco dobrzy, sfinansuje produkcje ich albumu. -Rozumiem. -Pod warunkiem ze oboje razem z dzieckiem zamieszkacie w Xanadu, do chwili az bedziecie samodzielni finansowo. -To bardzo szczodra oferta. -Annalee, jestes moim jedynym dzieckiem. Chce, bys miala dobre zycie. -Rozumiem - powiedziala, ciagle mocno zaskoczona i nieco zdezorientowana jego reakcja. - Nie moge z gory na sto procent zapewnic, ze Taylor zgodzi sie na twoje warunki, ale sadze, ze tak bedzie. -Ja tez tak sadze. No i oczywiscie chcialbym, aby dziecko przyszlo na swiat w Xanadu. Zdobedziemy dla ciebie najlepsze akuszerki swiata. -Ale... ale juz prawie postanowilam, ze chcialabym urodzic w szpitalu, z pomoca ginekologa. -Tak? Annalee miala powazne podejrzenia, ze ojciec sie domysla, co nastapi. -Juz sie z jedna widzialam. Zgodzila sie przyjac mnie jako pacjentke. -Kobieta? Annalee westchnela. -Sarah. Sarah Baldwin. Widzialam sie z nia w szpitalu. Wybuch, ktorego sie spodziewala, nie nastapil. -Wiem - powiedzial krotko. -Slucham? -Widzialem cie w wiadomosciach wsrod publicznosci. Twierdzenie, ze wybijalas sie z tlumu, byloby dla ciebie niesprawiedliwe. -Dlaczego nic nie powiedziales? -Wlasnie cos mowie. Teraz, kiedy wiem, po co tam poszlas, mowie nawet sporo. Nie chce, aby moj wnuk przyszedl na swiat w jakims zawiiusowanym, cuchnacym srodkami do odkazania, popelniajacym bledy szpitalu. Zwlaszcza nie z pomoca Sarah Baldwin. -Ale... -Annalee, na lawce lezy wczorajszy "Herald" i dzisiejszy "Globe". W obu gazetach sa artykuly o Sarah. Zakladam, ze ich nie czytalas ani nie ogladalas wiadomosci. W przeciwnym razie najprawdopodobniej bys o tym wspomniala. Czekal cierpliwie, az przejrzala gazety. -Dala ci te ziola? - spytal w koncu. -Tak. Sadzilam... sadzilam, ze to zaakceptujesz. |- Nie ma niczego w wykonaniu Sarah Baldwin, co moglbym zaakceptowac... moze poza porzuceniem przez nia destrukcyjnych wysilkow w kierunku polaczenia medycyny i leczenia. -Ale... -Annalee, dzis o drugiej ma przyjsc do mnie kilku ludzi Sadze, ze powinnas byc obecna na tym spotkaniu. -Kto to bedzie? -O drugiej. W moim gabinecie. I prosze: ani slowa na ten temat Sarah Baldwin, przynajmniej dopoki nie uslyszysz, co ci ludzie maja do powiedzenia. Zgoda? Annalee ze zdziwieniem patrzyla, jak wiele bolu i zlosci widac na jego twarzy. Wiedziala, ze odchodzac, Sarah go zranila, az do tej chwili nie miala jednak pojecia jak bardzo. -Zgoda - powiedziala w koncu. Rozdzial 16 8 lipca Lydia Pendergast zgiela sie w pasie i powoli, bardzo powoli, wyciagnela dlonie ku podlodze. Wszyscy stojacy obok lozka do badan - Sarah Baldwin, kregarz Zachary Rimmer i pielegniarka z osrodka walki z bolem - obserwowali ja wyczekujaco. -W dol i w dol, i nie wiadomo, gdzie sie zatrzyma - powiedziala Lydia. Byla zwawa siedemdziesieciolatka, ktora jakis czas temu praktycznie przykuly do lozka bol i sztywnosc w dolnej czesci plecow. Wielu ortopedow i neurochirurgow uznalo, ze powodem jej dolegliwosci sa ostrogi, powstale w wyniku zwyrodnieniowego zapalenia stawow. Uznali, ze nie moga operowac z powodu braku pewnosci co do efektu zabiegu korekcyjnego, wieku pacjentki oraz zaawansowania choroby. Na koniec jeden z lekarzy wyslal chora do osrodka zwalczania bolu BCM - multidyscyplinarnej kliniki, ktora stawala sie coraz bardziej znana i szanowana na polnocnym zachodzie. Tuz po rozpoczeciu pracy w szpitalu Sarah zaoferowala osrodkowi swe umiejetnosci z zakresu akupunktury. Zazwyczaj udawalo jej sie pracowac tam pol dnia w tygodniu. Palec Lydii dotknal kafelka na podlodze. -TA DA! - zawolala, nie prostujac sie. - W porzadku. Doktor Baldwin... teraz dodatek dla pani. Lekko przesunela stope i pochylala sie dalej, az polozyla plasko na podlodze cala dlon. Zatrzymala sie, by Sarah mogla zrobic zdjecie antycznym polaroidem, bedacym wlasnoscia kliniki. Potem, przy aplauzie siedzacych na galerii widzow, wyprostowala sie i uklonila. Niech Bog pania blogoslawi... niech Bog Was wszystkich blogoslawi... Kiedy Sarah szla schodami w gore, by schowac w szafce na trzecim pietrze Budynku Thayera pudelko z iglami do akupunktury, ktore niosla ze soba, w glowie odbijaly jej sie echem slowa Lydii Pendergast. Sukces terapeutyczny; wdzieczna pacjentka; praca do wykonania. Dzien wygladal niemal jak zwykly dzien - zwlaszcza wporownaniu z dwoma poprzednimi. Wielu pracownikow szpitala zachowywalo sie wobec niej w sposob wyraznie chlodny i choc bylo to nieprzyjemne, na pewno dalo sie wytrzymac. Kilka razy byla bliska zalamania i wtedy ktos inny mowil cos milego albo dodajacego otuchy, inaczej jednak bylo z irytujaca, wytrwala i pozbawiona jakichkolwiek skrupulow prasa. W domu przestala odbierac telefony, a z telefonistkami w szpitalu umowila sie, ze beda starannie selekcjonowac pragnace rozmawiac z nia osoby. Nie bylo to wcale zabawne, wiedziala jednak, ze - tak jak wszystko inne - i ta sytuacja minie. Sarah otworzyla szafke. Kiedy rozsunely sie drzwi windy, byla zaslonieta. Wysiadl z niej Andrew Truscott i poszedl szybkim krokiem do pokoju czterysta dwadziescia jeden -jednego z pomieszczen sypialnych, z ktorego Sarah czesto korzystala. Wydalo jej sie dziwne, ze choc nadchodzila pora lunchu, Andrew zamierza sobie zrobic przerwe. Moze chcial sie chwile przespac, aby pozbyc sie bolu glowy. Usmiechnela sie na te mysl. Na pewno nie bolala go glowa ze strachu, co powie na jego zachowanie Glenn Paris. Kilka godzin po ich rozmowie w gabinecie Andrew postanowila nie skladac na niego doniesienia i przekazala mu swa decyzje nastepnego dnia. Nie oczekiwala podziekowan, jego reakcja wcale jej wiec nie rozczarowala. -Rob, co chcesz - stwierdzil zjadliwie. - Nie masz dowodow, a biorac pod uwage twoja obecna sytuacje w tym szpitalu, watpie, aby Paris albo ktokolwiek skupil sie na tym, co masz do powiedzenia. Truscott mial racje. Miala dosc problemow bez rozpoczynania bitwy, w ktorej liczyloby sie jej slowo przeciwko slowu nienagannie sie zachowujacego, stosownego w kazdym calu starszego rezydenta chirurga. Nie to bylo jednak decydujacym argumentem, donioslaby na niego, gdyby uwazala, ze cos to pomoze. Jezeli przecieki sie powtorza, nie bedzie miala wyjscia. Wlasnie zamierzala zamknac szafke, kiedy drzwi windy ponownie sie otworzyly. Tym razem wysiadla z niej Margie Vates, pediatra. Byla matka dwojki dzieci i zona przemilego czlowieka, ktory prowadzil szpitalne biuro spraw socjalnych. Bystra i atrakcyjna, rownoczesnie byla niepewna siebie i strasznie lubila flirtowac. Stojac za drzwiami szafki, Sarah patrzyla, jak Margie poprawia biala spodnice, sprawdza swoj wyglad w wiszacym na scianie lustrze, cicho puka do drzwi pokoju czterysta dwadziescia jeden i wslizguje sie do srodka. Andrew Truscott i Margie Vates! Po chwili namyslu Sarah stwierdzila, ze w zasadzie nie jest to zbyt zaskakujace, cicho zamknela szafke i ruszyla w kierunku pobliskich schodow. Andrew rzadko mowil o swojej zonie i dziecku, a od czasu do czasu pojawialy sie kolejne plotki laczace Margie z kolejnym lekarzem BCM. Oboje mieli wielkie ego i duza potrzebe akceptacji. Ich schadzka - choc obserwowanie tego faktu bylo malo przyjemne - wydawala sie logiczna. W kafejce Sarah wziela kanapke z tunczykiem, chipsy i sok ananasowy i wyszla z jedzeniem na zewnatrz, zmierzajac do jednego ze stojacych na dworze stolikow. Najpierw przyznal sie do nielojalnosci wobec szpitala, a teraz Margie Vates... w ciagu kilku ostatnich dni jej opinia o Andrew spadla na leb na szyje. Sarah szybko zjadla i wrocila do szpitala przez budynek chirurgii. Przez glosniki wywolywano Andrew Truscotta - mial sie stawic jak najszybciej w sali dwiescie dwadziescia siedem. Korytarzem biegl chirurg z pierwszego roku rezydentury - Bruce Lonegan. Minal Sarah i pognal schodami w gore. -Bruce, co sie dzieje? -Nie wiem! - odkrzyknal podniecony. - Chyba pekniecie ttb. "Ttb" - tetniak aorty brzusznej. Pekniecie takiego tetniaka jest jednym z najgrozniejszych stanow zagrozenia zycia i wymaga natychmiastowej interwencji chirurgicznej. Nawet gdyby miala pilne obowiazki - a przez najblizsza godzine nie planowala nic Waznego - Sarah zareagowalaby na tego typu wezwanie o pomoc. Poza tym, pomyslala zlosliwie, ze w tej wlasnie chwili Andrew Truscott moze nie byc w najlepszej formie do przeprowadzenia zabiegu chirurgicznego w naglym przypadku. W sali dwiescie dwadziescia siedem panowalo wczesne stadium zorganizowanego chaosu, jaki zawsze towarzyszy sytuacjom kryzysowym w szpitalu prowadzacym szkolenia mlodych kadr. Bruce Lonegan i inny rezydent chirurg skakali wokol starszego pana znajdujacego sie w ewidentnie ciezkim stanie. Byl polprzytomny wil sie i jeczal. -Zamow na cito dziesiec jednostek krwi i zawiadom blok operacyjny, zeby sie przygotowali! - krzyknal Lonegan. - Art, wkluj sie do tetnicy! Niech ktos sprobuje zmierzyc cisnienie! Jasna cholera, gdzie jest Andrew!? -W czym moge pomoc? - spytala Sarah, kiedy z glosnika nad ich glowami ponownie rozleglo sie wezwanie Truscotta. -Ten gosc to pacjent Andrew - odparl Lonegan. - Wyszedl trzy albo cztery dni temu na... w celu usuniecia tetniaka. Zabieg byl planowany wczesniej, ale pojawila sie niewydolnosc krazenia, wiec kardiolodzy poprosili, abysmy przelozyli zabieg do czasu, az sytuacja sie unormuje. Mial byc operowany jutro. Przed chwiia weszla do niego pielegniarka i zastala go w takim stanie. Bardzo spadlo mu cisnienie, jest nieprzytomny. Brzuch jest napiety, musi mu sie przesaczac tetniak. Cholera jasna, wzywaja Andrew tylko przez glosniki czy tez przez pager? Sarah przypomniala sobie, ze na pietrze, gdzie znajduja sie pokoje sypialne, nie ma glosnikow, a Andrew najprawdopodobniej nie podal telefonistce numeru pokoju, w ktorym bedzie. Jezeli wylaczyl pager, nie zostanie zawiadomiony. Nikt poza mna nie wie, gdzie teraz jest. Podniosla sluchawke stojacego przy lozku telefonu i zasugerowala telefonistce, aby zadzwonila do pokoju czterysta dwadziescia jeden. -Jesli doktor Truscott nie podniesie, prosze mnie natychmiast zawiadomic - poprosila. Do Lonegana i jego kolegi dolaczyl ktos z interny, bylo jednak jasne, ze pacjent przegrywa walke z czasem. Lonegan pracowal na chirurgii dopiero od tygodnia. Bez doswiadczonego chirurga naczyniowego stal na straconej pozycji i zdawal sobie z tego sprawe. -Moze Andrew ma wylaczony pager - powiedziala Sarah, uswiadamiajac sobie, ze do chwili przybycia starszego stazem lekarza albo chirurga musi przejac kierowanie akcja. - Powiedzialam telefonistce, jak ma probowac go zlapac, przez ten czas zalozcie mu wlewy, podajcie troche plynow, sprobujcie stetoskopem dopplerowskim zbadac cisnienie, zalozcie cewnik i kazcie przygotowac sale operacyjna. Dlaczego on tak podryguje? -Cisnienie jest gora szescdziesiat. Dlatego. Choc internista mogl miec racje, wyjasnienie to nie zadowolilo Sarah. Widziala wielu pacjentow we wstrzasie, niektorych w stanie, ktory przypominal atak padaczki, ale w tym wypadku bylo cos nego. Dyskretnie, ale starannie sprawdzila choremu tetna akupunkturowe. Kilka nich bylo slabych i nitkowatych. Miala za malo doswiadczenia, aby dokladnie enic znaczenie tego faktu, czula jednak, ze cokolwiek sie tu dzialo, bylo ogolniejsze od przeciekajacej tetnicy. Moze mieli do czynienia z jakims zaburzeniem metabolizmu? Pielegniarka wlasnie skonczyla pobierac krew. Sarah odciagnela ja na bok. -Niech laboratorium zrobi pelne badanie skladu chemicznego. Jak najszybciej. Zwlaszcza niech ustala poziom elektrolitow, cukru, wapnia, fosforu i magnezu. Zadzwonil telefon przy lozku. Sarah capnela sluchawke, chwile sluchala, po czym ja odlozyla. -Doktor Truscott zaraz tu bedzie - powiedziala. Do przybycia Andrew minelo niemal piec minut. Kiedy wpadl do sali, przy pacjencie byl juz anestezjolog, choremu podawano krew, a na korytarzu czekal transport, by przewiezc starszego pana na sale operacyjna. Zadzwoniono takze do jego rodziny i poinformowano o pogorszeniu sie sytuacji. Zabieg w tych okolicznosciach znacznie zmniejszal szanse na przezycie. -Przepraszam wszystkich - powiedzial Truscott, natychmiast przejmujac "dowodzenie". - Moj cholerny pager wysiadl. Calkowicie ignorujac Sarah, szybko dokonal oceny stanu pacjenta i zlecil przewiezienie go na sale operacyjna. Potem kazal opowiedziec, co sie stalo; lekarz zlozyl nerwowe, nieco nieskladne sprawozdanie. -Na bloku operacyjnym czekaja gotowi - zakonczyl Lonegan. - Krew poszla na chemie i proby krzyzowe. -Swietnie, chlopcze, bardzo dobrze - rzucil krotko Truscott, rownoczesnie osluchujac brzuch pacjenta za pomoca stetoskopu - bo zaczniemy go kroic, zanim doliczysz do trzech. Do sali wpadli noszowi i zaczeli przenosic pacjenta na lozko na kolkach. Dopiero wtedy Truscott odwrocil sie do Sarah. -A co pania tu sprowadza, pani doktor? Czy poza wszystkimi innymi problemami ten czlowiek ma tez cos ginekologicznego? Jedna z pielegniarek glosno sie rozesmiala. Sarah uspokoila sie, powtarzajac sobie, ze Truscott za malo sie dla niej liczy, aby dala mu sie zdenerwowac. -Pomyslalam sobie, ze moze jestes nieco zmeczony i moze ci sie przydac pomoc - odparla. - Wiedzialam, ze... hm... odpoczywasz w pokoju czterysta dwadziescia jeden. Kiedy tam wchodziles, stalam akurat przy swojej szafce. Dlatego telefonistka sie dowiedziala, gdzie po ciebie dzwonic. Truscott zbladl. Kaciki jego warg wykrzywily sie. -Dziekuje... bardzo... - wydusil. - Jestes dla mnie ostatnio niezwykle uprzejma... -Nie przywiazuj do tego wielkiej wagi - odparla Sarah, patrzac mu prosto w oczy. Sanitariusze ulozyli pacjenta na lozku. Machnieciem reki Truscott kazal im pedzic do sali operacyjnej. W kilka sekund pokoj opustoszal, poza Sarah i jedna pielegniarka wszyscy wyszli. Podloga - zarzucona zakrwawionymi platami gazy i papierowymi opakowaniami, plastikowymi oslonkami igiel, gumowymi rekawiczkami, butelkami po rurkach do wlewow i tak dalej - wygladala jak pobojowisko. Sarah nalozyla rekawiczki i zaczela sprzatac. -Zajme sie tym - powiedziala pielegniarka. -Jest pani lepiej w tym ode mnie przeszkolona? Pielegniarka usmiechnela sie. -Dziekuje. W tym momencie do sali wpadla dziewczyna z wydrukiem komputerowym w reku. -Gdzie sa wszyscy? - spytala zadyszana. -Poszli na blok operacyjny. Dlaczego pani pyta? Pielegniarka podala Sarah wydruk. -MIa poziom magnezu zero koma cztery - powiedziala. - Kierowniczka kazala przekazac, ze sprawdzala dwa razy i... Sarah juz jednak nie sluchala. Popatrzyla na telefon, zmienila jednak zdanie i wybiegla na korytarz. Poziom magnezu 0,4 - znacznie ponizej normy - wyjasnial stan kliniczny pacjenta. Tak niski poziom magnezu zawsze zagraza zyciu, a jesli sie go nie podwyzszy przed rozpoczeciem zabiegu, skonczy sie on dla chorego smiertelnie. Sarah podejrzewala, ze tak silny spadek poziomu magnezu wynikal ze zlego znoszenia intensywnej kuracji diuretycznej, ktora zastosowano w celu usuniecia niewydolnosci krazenia. "objaw.lATROGENNY: SCHORZENIE ALBO URAZ, SPOWODOWANE SLOWAMI ALBO DZIALANIAMI LEKARZA. Sarah "wlaczyla" tablice swietlna, ktora kiedys wisiala nad biurkiem Petera Ettingera. Wszystko wskazywalo na to, ze nagle pogorszenie sie stanu pacjenta nie bylo spowodowane choroba. a leczeniem - srodkami moczopednymi, a nie tetniakiem. Dotarla do drzwi bloku operacyjnego w chwili, gdy lozko na kolkach wjezdzalo do jednej z sal. - Andrew, zaczekaj! Nie minelo pol godziny, jak starszy pan zareagowal na wlew z magnezem i sie obudzil. Do przejscia przed rokiem na emeryture Terence Cooper byl dosc znanym szkutnikiem. Smial sie w sposob nieco przypominajacy gdakanie i mial wspanialy, bezzebny usmiech. Zaraz po ujrzeniu Sarah zaprosil ja na randke, zapewniajac, ze jego zona nie bedzie mu tego miala zbytnio za zle, -Pani Cooper stale mi mowi, zebym probowal nowych rzeczy. Sarah pozwolila uscisnac sobie reke, po czym odwrocila sie, by wyjsc. Dopiero wtedy Andrew sie do niej odezwal. Stanal miedzy nia a drzwiami. -Moge wyjasnic sprawe pokoju czterysta dwadziescia jeden - powiedzial. -Wcale mnie to nie interesuje - odparla. - Poza tym ze po zejsciu na dol moglbys byc uwazniejszy. Gdybys nie... spal, podejrzewam, ze przed wzieciem go na sale sprawdzilbys chemie. -Chyba masz racje. -To swietnie - rzucila Sarah, minela Truscotta i wyszla na korytarz. - Uwielbiam miec racje. -Dzieki za uratowanie mi tylka - zawolal za nia. - Jestes swietnym lekarzem! Sarah ulozyla sobie w glowie odpowiedz, pokrecila jednak tylko glowa i szla dalej. W chwili gdy dotarla na oddzial ginekologicznopolozniczy, zabrzeczal jej pager. Oddzwonila, spodziewajac sie uslyszec glos Andrew, lecz nie miala ochoty na naprawianie z nim stosunkow. Odebral jednak ktos inny: Annalee Ettinger. Sarah siedziala na skraju lozka w niewielkim pokoiku dla rezydentow i ze smutkiem sluchala relacji o tym, jak zachowal sie jej ojciec. -Nie wiem, co bardziej go zdenerwowalo... to, ze poszlam do osrodka akademickiego, czy to, ze spotkalam sie z toba-powiedziala Annalee. -W tym rownaniu jestem najmniej waznym elementem. Znam ginekolog w Worcesterze, ktora z przyjemnoscia przeprowadzi ci porod w domu. -Peter uparl sie, zeby nie bylo zadnych lekarzy. Jedynie polozne. Mowil wrecz o sprowadzeniu kogos z Mali. -Jak ty sie z tym wszystkim czujesz? -Zal mi ciebie po tym, co powypisywano na twoj temat w prasie, nijak to jednak nie wplynelo na moja opinie. -To dobrze. -To samo dotyczy obietnic Petera... pieniadze, nagranie dla Taylora i tak dalej. Niezaleznie jednak od tego, jak bardzo sie staram, nie moge zapomniec o tym, co Peter dla mnie zrobil... od samego poczatku. -Rozumiem. -Wiem, ze nie jest idealem, ale... -Annalee, nie musisz sie tlumaczyc. Rozumiem cie. Jestes zdrowa mloda kobieta, do tego w znakomitej formie. Nie mam powodow przypuszczac, by pojawily sie jakiekolwiek problemy. Przesle ci adres tej ginekolog z Worcesteru... ot tak, na wszelki wypadek, gdybys chciala jakiejkolwiek pomocy. -Dzieki, ze starasz sie mi wszystko ulatwic. -Nonsens. Zapadla dluga chwila niezrecznej ciszy. -Sarah... jest jeszcze cos - powiedziala w koncu Annalee. - Peter chcial, zebym wziela udzial w pewnym spotkaniu... -Mow dalej. -Bylo czterech ludzi i Peter. Chcieli, aby zbadal sklad preparatu ziolowego, ktory podajesz, i sprawdzil kogos, kto nazywa sie Kwang albo Kwok czy jakos tak... wiesz, o kogo chodzi? Sarah poczula zamet w glowie. -Tak, wiem. Co to byli za ludzie? -Dwa garnitury z Nowego Jorku. Prawnicy. Byl z nimi William Grayson, ojciec dziewczyny, ktora uratowalas. Musi byc wielka szycha, bo Peter skakal wokol niego jak szczeniak. Zachowywal sie tak, jakbym powinna wiedziec, kim jest, ale nie znam go. -A czwarta osoba? - Dlon, ktora Sarah trzymala sluchawke, byla lodowata. -Kolejny prawnik. Bardziej sliski od pozostalych dwoch, jesli rozumiesz, co mam na mysli. Nazywa sie Mallon. -Niestety jego tez znam. -Sarah, Peter powiedzial o tobie kilka dosc niemilych rzeczy. Chyba mowil je z mojego powodu. Powiedzial na przyklad, ze nigdy nie bylas tak dobra zielarka ani akupunkturzystka, za jaka sie uwazasz. Malo brakowalo, a kazalabym mu przestac albo bym wyszla, nie moglam jednak zrobic ani jednego, ani drugiego. Przepraszam... -Annalee, nie przepraszaj. Rob to, co uwazasz za sluszne, i badz ze mna w kontakcie. Jestem ci bardzo wdzieczna, ze zadzwonilas. -Naprawde przepraszam... Sarah odlozyla sluchawke. Obawiala sie, ze jesli jeszcze cos powie, to sie rozplacze, a Annalee nie potrzebowala dodatkowego stresu. Jakie to szalone... kiedy byli razem - razem pracowali i tworzyli pare - Peter mowil zarowno jej, jak kazdemu, kto mial ochote tego sluchac, ze jest jedna z najlepszych specjalistek ziololecznictwa i akupunkturzystka w Ameryce, a teraz nagle... byla nieudolna oszustka. Poprawila poduszke pod glowa i bezmyslnie wbila wzrok w sufit. Prawda byla taka, ze zostajac lekarzem medycyny, probujac polaczyc najlepsze osiagniecia obu sztuk leczenia - wschodniej i zachodniej - stala sie zagrozeniem dla fachowcow po obu stronach barykady. To, ze obaj atakujacy ja ludzie - Andrew i Peter - byli mezczyznami, nie musialo miec znaczenia, podejrzewala jednak, ze ma. Przez kilka minut - otoczona kokonem samotnosci i odrzucenia - plakala. Nie potrwalo jednak dlugo, jak stwierdzila, ze poczucie winy przechodzi w zlosc. Poza nadepnieciem na rozdete ego dwoch mezczyzn nie zrobila nic zlego. Jesli chca walczyc, niech im bedzie. Podniosla sie i nadala wiadomosc dla Elego Blankenshipa. Oddzwonil po minucie. -Doktorze Blankenship - zaczela. - Nie wiem dokladnie, z kim powinnam porozmawiac ani co mam robic, ale chcialabym sie jak najszybciej z panem spotkac. Wydaje mi sie, ze ktos chce mnie zaskarzyc. Rozdzial 17 20 lipca Sarah wiedziala, ze bywaly juz w jej zyciu chwile, gdy byla tak podejrzliwa i czula sie tak skrepowana jak dzis, nie umialaby jednak powiedziec, kiedy to bylo. Sala posiedzen zarzadu imienia Milsapa w BCM byla dluga i dosc waska, wylozona puszystym wschodnim dywanem. Siegajace od podlogi do sufitu okna ukazywaly widok na centrum miasta, a wielki orzechowy stol otaczalo dwadziescia krzesel z wysokimi oparciami, obitych skora w kolorze byczej krwi. Choc Sarah jeszcze nigdy tu nie byla, slyszala o tym pomieszczeniu - glownie z ust lekarzy, ktorzy narzekali, opowiadajac, jakich to sprzetow medycznych postanowil nie kupic Glenn Paris, aby mozna bylo wyposazyc to wnetrze. Przy jednym koncu stolu siedzialo pieciu mezczyzn - Paris, doktorzy Snyder i Blankenship, dyrektor do spraw finansowych Colin Smith oraz afektowany adwokat Arnold Hayden. Popijali drinki, nalewane z butelek wyjetych z wylozonego lustrami barku, i przyjaznie gawedzili. Sarah chodzila obok drugiego konca stolu, na zmiane to wygladajac przez okna na zwiewany silnymi podmuchami deszcz, to spogladajac na zegarek. List przyslany kilka dni temu przez mecenasa Jeremy'ego Mallona do firmy, w ktorej Sarah byla ubezpieczona - Mutual Medical Protective Organization - uczynil sprawe oficjalna. Sarah zostala oskarzona o dzialanie niezgodne z wymogami sztuki lekarskiej w wypadku Lisy Grayson. Dwa dni pozniej inspektor do spraw rozpatrywania roszczen w MMPO przydzielil do jej sprawy adwokata Matthew Danielsa. Majace sie zaraz rozpoczac spotkanie zostalo zwolane na jego zadanie. Sarah niemal przez godzine rozmawiala ze swoim nowym adwokatem przez telefon, w wyniku rozmowy nie dowiedziala sie jednak o nim niczego poza tym, ze pochodzi z poludnia i jest bardzo oszczedny w slowach. Podejrzewala, ze jego obraz, jaki sobie stworzyla, byl bardziej wynikiem tkwiacego gdzies w jej glowie hollywoodzkiego stereotypu lysiejacego, otylego, pocacego sie prawnika, niz tego, co mowil. -Sarah! - zawolal Paris. - Chodz tu do nas i wypij kieliszek tego chablis! Robimy sie nerwowi od samego patrzenia, jak krazysz niespokojnie w te i z powrotem. Sarah zawahala sie, postanowila jednak isc po linii najmniejszego oporu i przyjela oferte. Podobnie jak obaj ordynatorzy, od chwili wysuniecia wobec niej oskarzenia Paris zachowywal sie kordialnie, byla jednak pewna, ze kazdy z nich ma swoje watpliwosci. -Ciekawe, dlaczego ten Daniels chcial, abysmy zebrali sie w szpitalu, a nie u niego w kancelarii - niemal wyplul Arnold Hayden. - Nieodpowiednio. Bardzo nieodpowiednio. -Arnold, slyszales cos kiedys o nim? - spytal Smith. -Nie. Zaczalem sprawdzac, ale daleko nie zaszedlem. Ma dyplom prawa z Essex. -Harvard to to nie jest. -Nawet nie uczelnia prawnicza - poprawil Hayden zlosliwie. - Pracuje w kancelarii Daniels, Hannigan i Goldstein. Nigdy o niej nie slyszalem, lecz ktos zbiera dla mnie informacje. -Jestem pewna, ze firma ubezpieczeniowa nie przydzielilaby do mojej sprawy kogos, kto nie jest dobry - powiedziala Sarah. - To ich pieniadze. Poza tym chyba nie potrzeba Clarence'a Darrowa, by udowodnic, ze nie postepowalam wbrew sztuce lekarskiej. Mallon opiera oskarzenie wylacznie na tym, ze trzy kobiety braly moj preparat. Mozemy przedstawic mnostwo innych, ktore tez go braly i urodzily bez jakichkolwiek komplikacji. -To prawda - stwierdzil Blankenship. - Aby zamknac krag, potrzebujemy zachorowania na DIC o podobnych objawach, ale dotyczacego kobiety, ktora nigdy nie brala niczego innego jak standardowe witaminy ciazowe. -Wolalabym, zeby uznano mnie za winna, niz przyczynic sie do tego, by choc jeszcze jedna kobieta musiala przez to przechodzic. -Naturalnie. Jak najbardziej. To oczywiste, ze wszyscy uwazamy tak samo, jesli jednak cos takiego mialoby sie przydarzyc... albo gdzies sie przydarzylo... na pewno zarowno ty, jak i twoja mikstura bylybyscie poza podejrzeniem. Sarah popatrzyla na zegarek i znow zaczela chodzic. Matthew Daniels spoznil sie juz piec minut. Jego przybycie sprawiloby, ze grupa skladalaby sie z dwoch prawnikow, dwoch profesorow medycyny, dwoch dyrektorow szpitala i jej. To, ze znalazla sie w grupie jako jedyna kobieta, w znacznym stopniu neutralizowal fakt, ze byla dyplomowanym lekarzem medycyny, nic jednak nie rownowazylo jej zaklopotania tym, ze byla osoba oskarzona. Prawde mowiac, lepiej by sie czula, gdyby niechcacy wpadla na obrzadek inicjacyjny ekskluzywnego studenckiego bractwa. Byloby jej znacznie latwiej, gdyby przyszla z nia Rosa Suarez, epidemiolog nie dala sie jednak namowic, twierdzac, ze najlepiej bedzie, jesli pozostanie z dala od polityki szpitala i rzadzacych nim ludzi. Od pojawienia sie na scenie Suarez zdawala sie mieszkac w BCM. Sarah widywala ja w najrozniejszych porach - przemierzajaca korytarze z kserokopiami dokumentow, schowana za stertami grubych tomiszczy w bibliotece, robiaca notatki w archiwum czy rozmawiajaca z pracownikami. Na samym poczatku dochodzenia przesluchiwala bardzo dlugo Sarah, potem przeprowadzila z nia kilka dodatkowych, krotkich rozmow. Choc niechetnie mowila o czymkolwiek, co nie mialo zwiazku z jej zadaniem, ujawnila, ze miala w Georgii meza imieniem Alberto i zadnej rodziny ani przyjaciol w Bostonie. Sarah zaprosila ja na kolacje, Suarez jednak grzecznie odmowila. Choc mowila cicho i lagodnie i na pewno nie byla agresywna, Sarah bez trudu dostrzegla jej inteligencje i determinacje. -Sarah - powiedzial Paris. - Sporzadzilas liste skladnikow swojej mieszanki? -Liste tak, ale bez wyjasnien dotyczacych poszczegolnych skladnikow. Zrobila to Rosa Suarez. Zamierza uzupelnic te informacje, kiedy bedzie miala okazje przeprowadzic kilka badan. -Wlasnie ja ma. Coz za dociekliwa kobieta! Moglaby mnie tylko lepiej informowac o tym, co sie dzieje. Mam wrazenie, ze nie bardzo mnie lubi, choc nie mam pojecia dlaczego. Pozwolilem jej poruszac sie bez ograniczen po szpitalu. Wiadomo, czy cos odkryla? -"Pozyczyla" jedna z moich laborantek i w moim zapasowym laboratorium zaczela cos hodowac - powiedzial Blankenship. - Sarah, zgadzam sie z Glennem. Pani Suarez jest bardzo kompetentna, ale tez bardzo skryta. Podejrzewam mimo wszystko, ze tak czy inaczej dotrze do sedna calej tej sprawy. -Co sprawiloby, ze sens tego spotkania oraz zatrudnienie twojego spoznionego adwokata okazalyby sie watpliwe... -Spozniac sie na zwolane przez siebie spotkanie... -jeknal Arnold Hayden. - Nieodpowiednio. Bardzo nieodpowiednio. Jakby na komende, drzwi sie otworzyly i pojawil sie w nich Matt Daniels. Stojac na korytarzu, otrzasal z wody parasol i plaszcz przeciwdeszczowy. Kiedy sie odwrocil, Sarah z przyjemnoscia musiala przyznac, ze jej wyobrazenie o nim nie moglo byc dalsze prawdy. Byl wysoki i dobrze zbudowany, mial kanciasta, ogorzala twarz. Byl tez przemoczony do nitki. -Daniels. Matt Daniels - powiedzial i zaczal suszyc czolo i ciemne wlosy chusteczka, jeszcze bardziej mokra od reszty jego ubrania. - Przepraszam, ze sie spoznilem. Zlapalem gume. Z wlasnej winy. Zrobilem dzis tyle glupot, ze nawet gdybym byl papiezem, powinno sie mnie wyklac. Jego akcent byl wyrazny, ale nie tak silny, jak zapamietala Sarah. Fale, jakie od niego emanowaly w jej kierunku, byly bez wyjatku pozytywne - zwlaszcza te, ktorymi informowal ja, ze jest w tym zgromadzeniu tak samo nie na miejscu jak ona. Podszedl do najblizszego mezczyzny, by podac mu reke - przypadkiem okazal sie nim Randall Snyder. Kiedy stalo sie jasne, ze ordynator poloznictwa i ginekologii woli pozostac suchy, adwokat cofnal sie i jedynie skinal glowa. Nieodpowiednio, pomyslala Sarah z zadowoleniem. Bardzo nieodpowiednio. Daniels okrazyl stol, aby znalezc puste krzeslo, postawil aktowke na blacie i starl z niej wode rekawem sportowej marynarki. Jesli uswiadamial sobie rozbawione i pelne niewiary miny na twarzach piatki mezczyzn obok niego, nie okazal tego. -Panie Daniels, nazywam sie Sarah Baldwin - powiedziala Sarah. Wyciagnela reke na powitanie, jej dlon zniknela w jego dloni. -Matt. Matt wystarczy. Zaczela mu przedstawiac obecnych, przy Haydenie pamiec ja jednak zawiodla. -No tak, chcialbym jeszcze raz panstwa przeprosic i podziekowac za przybycie w tak niemily wieczor - powiedzial Daniels, kiedy dosc zirytowany Hayden sie przedstawil. - Naszym adwersarzem w tej sprawie jest Jeremy Mallon i postanowilem zwolac spotkanie po mojej rozmowie z nim dzis rano. Jak z pewnoscia panstwo wiecie, jest zdecydowany rozdmuchac sprawe. Nikt nie zaoponowal. Sarah dostrzegla, jak obecni wymienili sie spojrzeniami, bez trudu odczytujac ich mysli. Ze slow Glenna Parisa wynikalo, ze w kregach prawnikow zajmujacych sie bledami w sztuce lekarskiej Mallon byl legenda. -Panie Daniels, czy wie pan, kim jest Jeremy Mallon? - spytal Arnold Hayden. Oho, pomyslala Sarah. A wiec to tak... -Hm, coz, w zasadzie to nie, prosze pana. Nie wiem. -Panie Daniels... - kontynuowal prawnik. Odchrzaknal. - Zanim zaczniemy, chetnie dowiedzielibysmy sie nieco o panskich doswiadczeniach w zakresie spraw dotyczacych bledow w sztuce lekarskiej. Do tej pory nasz szpital nigdy nie byl z tego powodu skarzony, mamy jednak wszelkie podstawy zakladac, ze jesli Sarah przegra, to do tego dojdzie. I zrobia to nie tylko Graysonowie, ale takze rodziny pozostalych kobiet. Co gorsza, bedziemy musieli zniesc lanie ze strony prasy. Mam wiec nadzieje, ze nie uzna pan mojego pytania za arogancje. -Skadze znowu, panie Hayden - powiedzial obojetnym tonem Daniels. - Dlaczego mialbym, nie wyglada pan wcale na aroganckiego. Odpowiedz na panskie pytanie brzmi: bronilem tylko jednego lekarza oskarzonego o blad w sztuce lekarskiej. Byl dentysta. Kobieta oskarzyla go o to, ze jej bole glowy sa spowodowane wyrwaniem dodatkowego zeba trzonowego, co spowodowalo, ze popsul sie jej zgryz. Doprowadzilismy do procesu i wygralem sprawe. -To bardzo uspokajajace - odparl niezbyt grzecznym tonem Hayden. - Wie pan moze, dlaczego MMPO akurat pana wybralo do prowadzenia tej sprawy? -Jesli mam byc szczery, tez sie nad tym zastanawialem, choc nie kryje, ze bardzo mi to pochlebia. Jestem na ich liscie adwokatow juz od dwoch lat i po raz pierwszy przekazali mi sprawe. -To wspaniale, wprost cudownie! - wybuchnal Paris. - Panie Daniels, nie chce, aby zabrzmialo to niegrzecznie, ale gra idzie o wielka stawke. Panski przeciwnik... Jeremy Mallon... postawil sobie za cel doprowadzenie tego szpitala do upadku. Jest w tym, co robi, cholernie dobry Mam na mysli skarzenie lekarzy. Nie sadzi pan, ze powinnismy zadzwonic do MMPO i poprosic o przydzielenie do tej sprawy innej kancelarii? Sarah obserwowala, jak Daniels zastanawia sie nad odpowiedzia. Jezeli atak z dwoch flank wywarl na nim wrazenie, jego mina tego nie zdradzala, co przypominalo jej Fessa Parkera w roli Davy'ego Crocketta, zastanawiajacego sie nad tym, czy stanac do obrony Alamo. Jego mina byla bardzo powazna, ale w blekitnych oczach kryla sie iskra - buntowniczy ogieniek - ktory (byla tego pewna) tylko ona widziala. -No coz... - powiedzial w koncu Daniels - z wielu powodow bym tego nie chcial, ale poniewaz panowie poruszyli temat, powinnismy rozwazyc za i przeciw. -To dobrze - rzucil Paris. -Jednakze chcialbym zwrocic uwage na kilka szczegolow - dodal Matt. - Po pierwsze doktor Baldwin jest moja klientka i to, czy zostane, czy odejde, zalezy tylko i wylacznie od niej, I odemnie, po rozmowie z nia co nieco przeczytalem i pogawedzilem sobie z kilkoma osobami. Mallon czy nie Mallon, uwazam, ze moge ja dobrze bronic. -Jak moze pan mowic cos takiego, nie majac zadnego doswiadczenia w tej dziedzinie? - spytal Hayden. -Poniewaz prawo jest prawem, panie Hayden, a ciagle jestem na tyle naiwny, ze proces sadowy kojarzy mi sie z odkrywaniem prawdy. A docieranie do prawdy bylo czyms, co zawsze lubilem. Glenn Paris popatrzyl na Sarah. -Sarah, naszym zdaniem lepiej byloby, gdyby doradzal ci i bronil cie ktos bardziej... jak mam to powiedziec... doswiadczony od pana Danielsa. Ma jednak racje... ty jestes klientka. Decyzja nalezy do ciebie. Sarah popatrzyla na Danielsa, ktory chlodno wytrzymal jej spojrzenie. Dawac tego Santa Anne, panie Travis. Nigdzie sie nie wybieram. -No coz, panie Paris, jesli wolno mi zdecydowac bez narazenia sie na utrate pracy, to mam wrazenie, ze jezeli pan Daniels bedzie sie w sadzie zachowywal podobnie jak tutaj, to jestem w dosc dobrych rekach. Panie Daniels... Matt... jestem pewna, ze jezeli bedzie pan musial skorzystac z pomocy pana Haydena albo innego prawnika BCM, to pan to zrobi, tak? -Oczywiscie. -W takim razie, panie Paris, ten czlowiek moze mnie reprezentowac. -Dobry Boze! - wykrzyknal nagle Eli Blankenship. - Chyba wlasnie sobie przypomnialem, kim jest nasz pan Daniels! Prosze powiedziec, czy mam racje, Matt. Koniec dziewiatej rundy, bez autow, bazy zapakowane, trzy i zero na palkarza z Toronto... -Tak, tak... - powiedzial Matt nieco niecierpliwie. - To bylem ja. Dziekuje, ze pan pamieta, ale to dawna historia. -Co pamieta? - spytala Sarah. -Dziewiec rzutow, dziewiec trafionych, trzy auty, koniec meczu - powiedzial Blankenship. - Jedna z najwspanialszych w historii krotkich akcji rewanzowych. Kiedy uslyszalem nazwisko, od razu wydalo mi sie znajome. -Jestem pewien, ze troche zwiodl pana z tropu ten "Matt" - powiedzial Daniels znacznie grzeczniej. - Niewielu pamieta, ze mam prawdziwe imie. -Hej, moze mi ktos wyjasnic, o co chodzi? To ja jestem oskarzona! -Obawiam sie, ze tez nic nie rozumiem - powiedzial Paris. -Czarny Kot Daniels - wyjasnil Blankenship. - Dziesiec lat jako rezerwowy miotacz w druzynie Red Sox. -Dwanascie - poprawil Daniels. - Jesli jednak nie mieliby panstwo nic przeciwko temu, aby wrocic do... -Dlaczego czarny kot? - spytal Paris. Daniels westchnal. -Doktor Baldwin... Sarah... naprawde mi przykro za to zamieszanie. Wyobrazam sobie, ze cala sytuacja musi byc dla pani przerazajaca. Siedziec tu, podczas gdy powatpiewa sie w moje kwalifikacje, a terazjeszcze ta gadka o baseballu... to na pewno niczemu nie sluzy. -Nic mi nie jest - odparla Sarah. - Poza tym tez chetnie sie dowiem. -No dobrze. Panie Paris, moj przydomek jest wynikiem licznych zabobonow, w ktore wierzylem, grajac. -Wchodzac do gry, stawal pan zawsze najpierv na pierwszej bazie - powiedzial Blankenship. - Nigdy nie siadal pan w miejscu, gdzie rozgrzewaja sie rezerwowi zawodnicy. Nigdy pan nie rzucal, nie bedac obwiazany w pasie czerwona tasiemka. -Niebieska - poprawil Matt. - Zna sie pan na baseballu. -Oczywiscie, niebieska. W dalszym ciagu pan taki jest? Znaczy sie... przesadny? -Hm... ee... jesli o to panu chodzi, to w dalszym ciagu przywiazuje wage do rytualow i wierze w szczescie, ale zapewniam, nie przeszkadza mi to. Kiedy jestem na sali sadowej, tasiemke wiaze na pasku od strony plecow, aby zaslaniala ja marynarka. Moze jednak przeszlibysmy teraz do sedna. Jak elokwentnie zauwazyl pan Paris, gra idzie o duza stawke. Niestety wszystko wskazuje na to, ze nasz szacowny adwersarz zyskal nad nami nieco przewagi. -Co ma pan na mysli? - spytal Paris. Daniels wyjal z aktowki notatki. -Sarah, mezczyzna, ktory zaopatruje pania w ziola i korzenie... nazywa sie Kwong? -Zgadza sie. Kwong Tian Wen. -No coz, dzis po poludniu pan Mallon uzyskal ex parte nakaz zamkniecia sklepu pana Kwonga. Jutro rano o osmej bedzie tam z chemikiem, przedstawicielem biura szeryfa i Bog wie kim jeszcze. Zamierza pobrac probki znajdujacych sie tam substancji i rozpoczac procedure dowodowa. -Moze pan to zablokowac? - spytal Paris. -Niech na to pytanie odpowie pan Hayden. -Nie w tej chwili, Glenn - powiedzial Hayden. - Zostalismy wymanewrowani. Doktor Baldwin, jak Mallon mogl tak szybko poznac nazwisko tego czlowieka? -Przychodzi mi do glowy kilka mozliwosci. -No i? - powiedzial Paris. -Zanim wymienie jakiekolwiek nazwiska, chcialabym sprawdzic kilka rzeczy. Ufam panu Kwongowi bez zastrzezen... jest jednym z najlepszych fachowcow w swojej dziedzinie. Im szybciej Mallon zrobi swoje, tym szybciej zrozumie, ze nie ma powodow do wysuwania oskarzen. -Moim zdaniem przy przeszukaniu sklepu pana Kwonga powinien byc obecny ktos ze szpitala - stwierdzil Daniels. - Spotkamy sie jutro pod tym adresem. - Przesunal w strone Haydena kopie nakazu sadowego. -Nie moge - odparl prawnik. - Bede w tym czasie w sadzie. -Eli, a ty? - spytal Paris. - Bylbys doskonalym reprezentantem szpitala. -Chyba moge sie tam wybrac. -Doskonale. Dostaniesz dodatkowy deser. Musimy miec nadzieje, ze Sarah sie nie myJi. Panie Daniels, chyba juz pan rozumie co mamy na mysli, mowiac o tym, ze Mallon jest grozny? Prowadzil dziesiatki... moze nawet setki... spraw o popelnienie bledu w sztuce lekarskiej. Ma mnostwo ludzi do pomocy i nie odpusci absolutnie niczego. -To fakt, nie wyglada na osobe, ktora mozna zjesc na sniadanie - przyznal Daniels. -Moze moglby pan wlaczyc w te sprawe swoich partnerow? - spytal Hayden. - Czy panowie Hannigan albo Goldstein maja w tym zakresie jakies doswiadczenie? Cholera jasna, pomyslala Sarah. Nigdy mu nie odpuszcza? -Ciesze sie, ze poruszyl pan ten temat - stwierdzil Daniels. -A wiec maja doswiadczenie w sprawach, w ktorych oskarza sie lekarza o blad w sztuce - skwitowal to Hayden. - To swietnie. W tym biznesie wspolpraca jest podstawa. -No coz, nie do konca tak jest. Billy Hannigan nigdy nie lubil byc adwokatem, ale zona nie pozwalala mu robic nic innego. W zeszlym roku uciekla z innym adwokatem, a wtedy on po prostu wyjechal. Kiedy ostatni raz o nim slyszalem, pracowal podobno jako dyskdzokej w stacji radiowej w Lake Placid. -A Goldstein? Daniels podrapal sie po brodzie, po czym westchnal. -Coz... prawda jest taka, ze Goldstein to wymysl Billy'ego. Zanim do niego dolaczylem, nazywal swoja kancelarie Hannigan i Goldstein... chyba po to, aby sciagac zydowskich klientow. Papier firmowy juz zmienilem, takze w naglowku jest tylko moje nazwisko, ale ciagle zapominam zmienic nasze ogloszenie w ksiazce branzowej. -To bardzo nieodpowiednie postepowanie - stwierdzil Hayden. - Naprawde wielce nieodpowiednie. -Sarah - powiedzial Paris. - Uwazam, ze tego typu kamuflaz pozwala ci ponownie rozwazyc swoja decyzje. -Panie Paris, kamuflaz to chyba zbyt mocne slowo. Moim zdaniem nie bylo tu proby ukrycia prawdy. Sadze, ze poradzimy sobie z pomoca pana Danielsa... nawet bez pana Goldsteina. -Bardzo dziekuje - powiedzial Daniels. - Jesli wiec stoimy wszyscy w tym samym narozniku, powinnismy moze zaczac przygotowywac obrone. Jutro o osmej rano zaczyna sie runda pierwsza. Na tym zakonczmy. -Bardzo nieodpowiednio... - rozleglo sie westchniecie. Rozdzial 18 Pomijajac pracownice nocnej zmiany. Rosa Suarez byla w archiwum sama. Zblizalo sie wpol do jedenastej, a od poludnia nic nie jadla. Plecy i kark bolaly ja od pochylania sie nad biurkiem, w pewnym sensie jednak niewygoda miala w sobie cos przyjemnego. Minely ponad dwa lata od czasu, kiedy ostatni raz mogla poswiecac dlugie godziny na prowadzenie dochodzenia - dwa lata od wykonywania pracy stanowiacej powazne wyzwanie. Wstepna faza dociekan miala zostac zakonczona tego wieczoru. Zarowno Alberto, jak i jej szef z niecierpliwoscia wyczekiwali powrotu Rosy do Atlanty. Niestety ani jeden, ani drugi nie bedzie zadowolony z tego, co miala im do powiedzenia. Jak na razie, nie udalo jej sie wyjasnic, skad wziely sie dziwaczne przypadki DIC, lecz dwie rzeczy byly jasne. Z czysto statystycznego punktu widzenia ni byl to zbieg okolicznosci. Tak samo pewne bylo to, ze dopoki nie ustali sie nie usunie przyczyny tragedii, wystapia kolejne przypadki choroby. Czekalo ja dokladne przeczesanie baz danych CDC, przejrzenie ich kombinacji oraz sprawdzenie kilku wstepnych wynikow hodowli kultur bakteryjnych. Potem bedzie musiala najprawdopodobniej wrocic do Bostonu. Udalo jej sie porownac wlasciwosci fizyczne wszystkich trzech kobiet oraz sprawdzic pewne dane demograficzne - niektore zwiazki byly prawdopodobnie znaczace, inne zbyt niejasne, aby brac je powaznie. Wszystkie trzy kobiety mialy grupe krwi A plus i mieszkaly niecale piec kilometrow od szpitala. Wszystkie od przynajmniej czterech lat byly pacjentkami Bostonskiego Centrum Medycznego i kazda byla juz raz w ciazy. Jesli chodzi o mniej logiczne powiazania, to wszystkie trzy urodzily sie w kwietniu (choc w roznych latach), byly pierwszymi dziecmi swoich rodzicow i skonczyly edukacje na szkole sredniej. Byly praworeczne i mialy brazowe oczy. Nalezalo zebrac znacznie wiecej danych, lecz w tej fazie badan najbardziej niepokojacym czynnikiem byl preparat ciazowy, podany wszystkim trzem kobietom przez Sarah Baldwin. Botanik ze Smithsonian Institution oraz przyjaciel z MEmory University dostarczyli kilka wstepnych danych dotyczacych dziewieciu skladnikow specyfiku, konieczna byla jednak dokladna analiza biochemiczna. Instynkt podpowiadal Rosie, ze choc kazdy ze skladnikow specyfiku ziolowego mogl byc czynnikiem pobocznym, bioracym udzial w rozwijaniu sie zagrazajacej zdrowiu reakcji biologicznej, to same w sobie byly niegrozne. Narzedziem jej profesji nie byl jednak instynkt - wazne byly liczby i prawdopodobienstwa. -Ramono, przepraszam! - zawolala do archiwistki siedzacej za biurkiem po drugiej stronie sterty akt. - Czy to wszystkie akta dotyczace grupy, ktora badam? -Dane z siedmiu lat, dotyczace kobiet, ktore rodzily w tym szpitalu i albo w trakcie porodu, albo po nim mialy transfuzje. Dostala pani wszystkie teczki. Pani Suarez, wie pani, ze od chwili przybycia do BCM spedzila tu pani wiecej czasu niz wszyscy pracownicy szpitala razem wzieci? -Zaloze sie, ze masz racje, dzis bedzie to jednak moj ostatni pobyt tutaj... przynajmniej na jakis czas. Jutro wracam do... Rosa przervala w pol zdania i wbila wzrok w lezaca przed nia teczke. Byly to dokumenty dotyczace Alelhei Worthington, drugiego przypadku DIC. Juz kilka razy czytala slowo po slowie na kazdej kartce - tak samo jak przeanalizowala akta Constanzy Hidalgo i Lisy Summer. Teraz jednak jej uwage zwrocilo cos innego. -Pani Suarez... wszystko w porzadku? -Tak, tak, jak najbardziej, moja droga! Ramono, masz przypadkiem nozyk albo pilniczek do paznokci? -Mam w torbie szwajcarski scyzoryk oficerski, wiec chyba znajdzie sie i jedno, no wiesz. -Summer i Hidalgo. Oczywiscie. -Dziekuje, moja droga. Uzywajac okularow jako szkla powiekszajacego. Rosa przyjrzala sie miejscu, w ktorym jeden z dwoch elastycznych paskow metalu spinal kartki. Tam gdzie metalowy was przechodzil przez dziurki w kartkach, wystawaly poszarpane kawaleczki papieru. Rosa zaznaczyla kartki po obu stronach wystajacych fragmencikow i ostroznie poluzowala zapiecie. Przesunela ostrze szwajcarskiego scyzoryka miedzy kartkami i na stol wypadly dwa malenkie kawaleczki papieru. Delikatnie wlozyla oba kawalki do koperty, po czym upewnila sie, ze podobne skrawki papieru tkwia przy drugim metalowym wasie. Zostawila je na miejscu i zacisnela mocowanie kartek tak, jak bylo przedtem. To, co odlozyla, dowodzilo niemal ze stuprocentowa pewnoscia, ze z akt wyrwano kartki - prawdopodobnie dwie. Znalezienie identycznych sladow ingerencji w teczce Constanzy Hidalgo zajelo jej niemal dziesiec minut. Skrawki papieru swiadczyly o usunieciu przynajmniej dwoch, a byc moze nawet trzech kartek. Najgrubsza teczke miala Lisa Summer. Zanim Rosa upewnila sie, ze z jej dokumentacji nic nie usuwano, dochodzila jedenasta. Polozyla teczki w stosik i po raz pierwszy od dwoch godzin wstala i przeciagnela sie. Trudno bylo ocenic znaczenie odkrycia; mimo ze akta Summer wygladaly na nietkniete, fakt, ze dwie z trzech teczek ofiar DIC zniszczono, byl istotny. Co do tego nie miala watpliwosci. Na dworze przestalo lac i na czarnym jak aksamit niebie pojawilo sie kilka bladych gwiazd. Nagly zwrot sytuacji sprawil, ze Rosa poczula przyplyw nowej energii. Jakas jej czesc domagala sie, by - tak jak czesto to robila - nie kladla sie spac, lecz usilowala rozwiklac zagadki, az pojawia sie odpowiedzi, miala juz jednak szescdziesiat lat i trudno bylo przewidziec, w jakim stopniu czulaby sie wyczerpana. Biorac pod uwage to, ze bedzie miala pracowity dzien w Atlancie, musiala przed porannym lotem przespac sie choc kilka godzin. Dokuczala jej rozpaczliwa potrzeba podzielenia sie z kims tym, co odkryla - z kimkolwiek, kto zechcialby jej wysluchac i powiedziec, co o tym mysli. Werbalizacja chodzacych po glowie pomyslow i ciagow logicznych byla kiedys dla niej bezcennym narzedziem, lecz rany spowodowane sprawa BART - sprawa sprzed dwoch lat - ciagle jeszcze byly bolesne. Ow utrzymujacy sie bol przypominal jej raz za razem, by jak najmniej ufac ludziom. Rosa zebrala swoje rzeczy, podziekowala archiwistce i obiecala niedlugo wrocic. Wyszla z budynku od strony kampusu. Dwie kobiety umarly z powodu tajemniczej komplikacji zdrowotnej i w obu wypadkach zmanipulowano opis historii choroby... Rosa zaczela szukac jakiegos niewinnego wyjasnienia, nic jednak nie przychodzilo jej do glowy. To, co zaczelo sie jako fascynujaca epidemiologiczna ukladanka, nagle zamienilo sie w ponura sprawe. Sarah podala reke kazdemu z pieciu przedstawicieli BCM i podziekowala wszystkim gotowosc niesienia pomocy. Spotkanie, ktore zaczelo sie w atmosferze napiecia konfrontacji, okazalo sie w koncu bardzo owocne. Wszyscy zgadzali sie co do tego, ze kluczem do szybkiego zneutralizowania oskarzenia, ktore wysunal Grayson, jest znalezienie identycznego przypadku DIC u pacjentki w koncowej fazie ciazy - w BCM albo dowolnym szpitalu - ktora nigdy nie miala do czynienia z Sarah. W zwiazku z sugestia Matta Daiiielsa, Paris i Snyder zobowiazali sie nawiazac kontakt z kolegami w calym kraju, a Blankenship postanowil przesledzic literature fachowa. Arnold Hayden obiecal, ze pozostanie w bliskim kontakcie z Danielsem, a Colin Smith zapewnil, ze wszystkie wydatki, poniesione przez Haydena albo jego podwladnych, zostana pokryte z funduszy szpitala. Na koniec ustalono, ze uczestnicy spotkania beda prezentowac jednolite poglady wobec Jeremy'ego Mallona i prasy. Dopoki Sarah Baldwin nie udowodni sie jakiejkolwiek winy, beda ja uwazac za niewinna. Aby okazac swe wsparcie, nastepnego poranka Eli Blankenship mial towarzyszyc Sarah i Mattowi podczas przeszukania sklepu chinskiego zielarza. -Dobra robota - powiedziala Sarah do Matta, kiedy bral parasol i plaszcz. - Udalo sie panu rozwiazac bardzo trudna sytuacje z powsciagliwoscia i klasa. -Nonsens. Gdyby nie rzucila mi pani kilku pilek, wylecialbym z gry. -Nie jestem zbyt dobra w slangu baseballowym, ale jesli sie nie myle, to wypada sie z gry, kiedy przeciwnikowi uda sie dobrze rzucic kilka pilek... Po raz pierwszy usmiech Matta byl spontaniczny i niekontrolowany. Sarah natychmiast uzupelnila liste wlasciwosci, ktorymi ujal ja ten mezczyzna. -W dalszym ciagu nie mam pojecia, dlaczego inspektor w MMPO przydzielil mnie do tej sprawy, ale ciesze sie, ze to zrobil. Nie jestem tak gladki jak wiekszosc kolegow, przeciwko ktorym staje, lecz prosze sie nie martwic... umiem walczyc przetrwac. Zawsze wykonuje prace domowe i, na szczescie, jestem bystrzejszy, n na to wygladam. -Nie martwie sie. Naprawde. Poza tym mam nadzieje, ze po jutrzejszym dniu bedziemy mogli swietowac najszybciej wygrana sprawe w panskiej karierze. Niech mi pan powie jedno; jak udalo sie panu grac w baseball i rownoczesnie skonczyc studia prawnicze? -No coz... bylem zawodnikiem rezerwowym. Jako miotacz zawsze dobrze panowalem nad pilka, ale okazalem sie za malo blyskotliwy, aby wspiac sie na szczyty. Po drugim roku w pierwszej lidze w prasie zaczeto wytykac mi bledy... moje pilki lecialy za wolno albo nieidealnym torem... oznajmiajac, ze wladze klubu nie zechca mnie i nie utrzymam sie przez nastepny rok. W ktoryms momencie tyle sie naczytalem uwlaczajacych mi artykulow, ze postanowilem miec cos w rezerwie. Zaczalem studiowac miedzy sezonami i osiem lat pozniej zrobilem dyplom. Z Red SoxaiTii bylem kilka lat w Lidze Narodowej... tak samo z Exposami... a takze z Pawtuckett w Lidze Miedzynarodowej, a kiedy zostalem prawnikiem, jeszcze przez rok rzucalem dla druzyny z pierwszej ligi. -To niesamowite! -Poprawka. To efekt dwoch kroliczych lap, egipskiego amuletu sprzed dwoch tysiecy lat i slawetnej niebieskiej tasiemki, o ktorej mowil doktor Blankenship. No i kilkunastu innych rytuaow. -Naprawde wierzy pan w takie rzeczy? -Parafrazujac to, co Mark Twain powiedzial kiedys o Bogu, powiem, ze postanowilem wierzyc w to, na wypadek gdyby mialo sie okazac, ze cos w tym jest. -Przesadny adwokat, ktory cytuje Marka Twaina i gra w pierwszej lidze w baseball... trudno pana nazwac przecietniakiem. -Pania tez. Jezu, prawie jedenasta! Obiecalem opiekunce do dziecka, ze wroce! -Opiekunce do dziecka? Choc ich stosunek byl czysto zawodowy i Sarah wiedziala, ze z powodow etycznych Matt musi sie tego trzymac, wiadomosc, ze jest zonaty, rozczarowala ja. -Mam dwunastoletniego syna. Nazywa sie Harry. Przez wiekszosc roku mieszka z matka. -Rozumiem. - No coz, to spotykamy sie jutro rano u pana Kwonga? -Jesli uda sie panu trafic. -Mijalem juz to miejsce. Jak mowilem, zawsze staram sie odrabiac prace domowe. Jade na Brookline... podwiezc gdzies pania? -Dziekuje, ale mieszkam na North Endzie i mam w szpitalu rower. Przestalo padac, a jazda zaraz po burzy jest czysta przyjemnoscia. Matt wyciagnal reke, by sie pozegnac. Ich spojrzenia sie spotkaly i na krotka chwile cos miedzy nimi zaiskrzylo. Sarah natychmiast odwrocila glowe. -Prosze sie nie martwic - powiedzial Matt. - Poradzimy sobie. -Jestem tego pewna. Jeszcze tylko jedno pytanie. Zanim pan przyszedl, Hayden stwierdzil, ze wiekszosc adwokatow zorganizowalaby wstepne spotkanie w swoim biurze. Dlaczego tak pan nie zrobil? Matt wlozyl plaszcz, w jedna dlon wzial aktowke, w druga parasol. -Prawda jest taka, ze chcialem zrobic dobre wrazenie na Glennie Parisie i jego ekipie, zwlaszcza jednak na pani, a moje biuro nie nalezy do najwiekszych i najelegantszych w miescie. -Rozumiem. -A co gorsza, moj cholerny partner, pan Goldstein, za nic nie chce sprzatac. Nastepnym razem moze zaryzykuje i sie pani pochwale. Teraz jednak prosze sie przespac... mamy jutro ciezki dzien. Sarah patrzyla, jak jej adwokat idzie do windy. Wszelkie obawy dotyczace nastepnego dnia i spotkania w sklepie Kwong Tian Wena nie liczyly sie, bo juz za dziewiec i pol godziny znow zobaczy swojego adwokata. -Skonczyli panstwo? Zgarbiona sprzataczka od godziny jezdzila odkurzaczem po korytarzu, czekajac, az bedzie mogla wejsc do sali Milsapa. -Tak, oczywiscie. -Nie ma sprawy, nie ma sprawy. Przystojny z niego chlopak...! bardzo przystojny. - Oczy starej kobiety migotaly. -Wie pani co? To samo sobie pomyslalam, ale chyba domyslila sie pani tego. -Wiesz, dziecko, patrzylam nie tylko na niego... patrzylam czesciej na ciebie... Wdychajac slodkie, czyste letnie powietrze, Sarah wyszla z budynku od strony kampusu i zaczela isc w kierunku miejsca, gdzie przypiela lancuchem swoj rower. Teren byl jasno oswietlony i dobrze patrolowany i choc od czasu do czasu pojawialy sie informacje o natarczywych zachowaniach wobec kobiet -jedna zostala napadnieta i okradziona - rozlegly plac nie wywolywal w Sarah poczucia zagrozenia. Administratorzy terenu w regularnych odstepach umieszczali notatki z zadaniem, aby zostawiac rowery wylacznie w przeznaczonych do tego miejscach, poniewaz jednak znajdowaly sie one poza kampusem, pracownicy techniczni i pielegniarki, pozostajacy w szpitalu po zapadnieciu zmroku, nie zwazali na to i przypinali rowery do zelaznych balustrad schodow znajdujacych sie przed wieloma wejsciami do budynkow. Sarah przypiela swoj rower do niskiej, stalowej balustrady przy bocznym wejsciu do budynku chirurgii. Miejsce wydawalo jej sie bardzo przydatne jako schowek na rower i uzywala go juz wielokrotnie. Kiedy wyszla zza rogu, zdziwila ja ciemnosc. Swiatlo nad wejsciem sie nie palilo - nie pamietala, by kiedykolwiek wczesniej to sie zdarzylo. Probowala przebic wzrokiem mrok i zrobila ostrozny krok... potem jeszcze jeden. Mezczyzna stal z lewej strony, mocno przytulal sie do sciany. Czujac czyjas obecnosc, Sarah zamarla. Zmruzyla oczy i zamrugala, niestety jej wzrok nie zaadaptowal sie jeszcze na tyle, by mogl przeniknac ciemnosc. Bylo bardzo cicho. Sarah wysilala sie, aby uslyszec oddech albo jakis ruch. Cos tu bylo... blisko. Przeniosla ciezar na prawa noge, aby w kazdej chwili moc sie odepchbac i rzucic do ucieczki. -Wiem, ze tu jestes. Czego chcesz? - uslyszala nagle wlasny glos. Minelo piec nieskonczenie dlugich sekund... dziesiec. -Nniech pppapani nnnie uucieka - powiedzial mezczyzna szarpanym szeptem. Sarah odruchowo cofnela sie, rownoczesnie jednak odwrocila sie w strone, z ktorej dobiegal glos. Mezczyzna, widoczny teraz jako kontur, wyszedl z cienia. Nie byl wiele wyzszy od Sarah i wydawal sie bardzo szczuply. Ledwie dalo sie dostrzec kontury jego twarzy. -Ppani dododoktor Baldwin... chchchodze za papaniaod kilku dni. Mmuusze z ppania porozma... -Sarah, to pani? Sarah zawirowala na piecie. Niecale piec metrow od niej stala Rosa Suarez, odwrocona tak, ze widziala Sarah, ale nie widziala mezczyzny. Uslyszawszy glos Rosy, mezczyzna zaczal uciekac. Pochylil nisko glowe i przebiegl obok niej, potracajac ja i niemal przewracajac. -Stoj! - krzyknela Sarah. Mezczyzna przecinal juz trawnik i biegl w kierunku frontowej bramy. Z walacym sercem Sarah podeszla do Rosy. -Nic pani nie jest? -Nie, wszystko w porzadku. - Rosa ciezko oddychala i patrzyla w kierunku, w ktorym pobiegl mezczyzna. Poklepala sie po piersi. - Kto to byl? -Nie mam pojecia. Znal moje nazwisko i powiedzial, ze musi ze mna porozmawiac. Kiedy pani zawolala, uciekl. -Dziwne. -Strasznie sie jakal. Powiedzial, ze chodzi za mna od kilku dni. Ale teraz wydaje mi sie, ze chyba go juz kiedys widzialam. Jezdzi zagranicznym niebieskim samochodem... chyba honda. Boze, jakie to bylo dziwaczne... nie moge uwierzyc, ze nie rzucilam sie do ucieczki. Cala sie trzese. Rosa ujela dlonie Sarah w swoje. Niemal natychmiast drzenie oslablo. Po chwili Sarah odpiela rower. Obie kobiety ruszyly powoli w kierunku glownej bramy - Sarah prowadzila rower -Przepraszam, ze nie moglam pani pomoc na dzisiejszym spotkaniu - odezwala sie po chwili Rose. - Jak poszlo? -Chyba dosc dobrze. Adwokat Lisy ma nakaz przeszukania jutro sklepu mojego dostawcy ziol i pobrania probek. -Martwi sie pani tym? -Tak naprawde to sie z tego ciesze. Im predzej zbadaja skladniki, tym szybciej adwokat zrozumie, ze nie zrobilam nic zlego. Rosa zatrzymala sie i popatrzyla na Sarah. Bylo jasne, ze chodzi jej cos po glowie - cos, o czym chcialaby porozmawiac. -Sarah, cieszylabym sie, gdyby odprowadzila mnie pani do domu - powiedziala w koncu. - Moj pensjonat jest zaraz za rogiem. Chcialabym pani wyjasnic, dlaczego postanowilam nie przedstawiac na waszym dzisiejszym spotkaniu moich ustalen i opinii. -Nie ma takiej potrzeby. -Niepokoi mnie to, ze byla pani sledzona. Uwazam, ze to, co odkrylam, moze byc bardzo wazne... zwlaszcza jesli to, co wlasnie sie pani przydarzylo, ma jakikolwiek zwiazek ze sprawa. -Prosze mowic dalej. -Chcialabym zaczac od tego, ze w mojej ojczyznie, na Kubie, bylam lekarka... Sarah z wytezona uwaga sluchala zwiezlego, ale wymownego streszczenia zyciorysu Rosy. Po emigracji z Kuby z powodow politycznych Rosa - ledwie znajac angielski -przeszla przez kilka obozow dla uchodzcow i po jakims czasie musiala pogodzic sie z tym, ze nie ma sposobu, by udalo jej sie udokumentowac swe wyksztalcenie oraz dyplom lekarza. Po kilku zatrudnieniach w dosc "czarnych" zawodach udalo jej sie zdobyc prosta prace urzednicza w CDC, Jej maz - w ojczyznie poeta i nauczyciel - pracowal w introligatorni, gdzie dotrwal do emerytury, na ktora przeszedl przed kilkoma laty. Bystry umysl i doswiadczenie medyczne Rosy sprawily, ze stosunkowo szybko otrzymala stanowisko epidemiologa. Sarah slyszala o kilku jej sukcesach - o glownej roli, jaka odegrala w wysledzeniu zrodla wybuchu choroby legionistow w Filadelfii i o odkryciu zwiazku miedzy liczba zgonow z powodu bialaczki w jednym z teksanskich hrabstw a zatrutym przez odpady promieniotworcze strumieniem. U szczytu swietnej kariery Rosa zostala przydzielona do zbadania doniesien o niezwyklym zakazeniu bakteryjnym, ktore zaczelo sie pojawiac w roznych - geograficznie wydzielonych - miejscach w San Francisco. Nieznany zarazek zdazyl do czasu rozpoczecia dochodzenia zabic kilka osob o oslabionym ukladzie odpornosciowym oraz cierpiacych na inne dolegliwosci zdrowotne. Zbierane przez niemal rok dane, bedace wynikiem tysiecy wywiadow oraz hodowli bakteryjnych, jednoznacznie wskazywaly winnego: Armie Stanow Zjednoczonych. Na podstawie swoich dociekan Rosa uwazala, ze w celu zbadania pewnych zalozen prowadzenia walki biologicznej i teorii o mechanice pradow powietrza wojsko uzywa biologicznie nieaktywnego markera bakteryjnego w tunelach BART, czyli Bay Arena Rapid Transit. Ze wzgledu na delikatna nature oskarzenia Rosa nie ujawniala swoich odkryc, dopoki zebrane przez nia materialy nie pozwalaly na jednoznaczna interpretacje. Niestety w ktoryms momencie powiedziala o nich nieodpowiedniej osobie. Do sprawdzenia jej wnioskow kongres wyznaczyl doborowy zespol, zlozony z najlepszych w kraju epidemiologow i specjalistow chorob zakaznych. Komisja stwierdzila, ze w licznych wnioskach Rosy brakuje najwazniejszych danych, a przygotowane przez nia programy komputerowe nie chcialy dzialac albo dzialaly bardzo slabo, rachunek prawdopodobienstwa nie potwierdzal hipotez technicy laboratoryjni nie otrzymali probek, ktore - jak bila sie w piersi - wysylala. Na koniec - co bylo najbardziej haniebne - jeden z czlonkow komisji bez wiekszego trudu odnalazl zrodlo zakazenia: wysypisko smieci na obrzezu miasta. Dyrektorzy prywatnego laboratorium, odpowiedzialni za omylkowe przyjecie skazonego materialu, bez naciskow przyznali sie do bledu. Zostali skazani, lecz wkrotce - czego Rosa dowiedziala sie swoimi sposobami - otrzymali wielkie zlecenie wojskowe. -Tak wiec wysypisko oczyszczono i liczba zakazen zaczela spadac - powiedziala Rosa. - Mnie, ze tak powiem, odsunieto na boczny tor, a to dochodzenie przydzielono mi tylko dlatego, ze nikt inny nie byl akurat wolny. -Dopuszczono sie sabotazu. Nie moge w to uwierzyc. Przepraszam... wierze. -Moze wiec rozumie pani teraz, dlaczego chcialam zachowac dystans wobec wszystkich osob zwiazanych z ta sprawa... z pania wlacznie. -Roso, prosze sie tym nie przejmowac. Musi pani wykonywac swoja prace. -Jutro rano wracam na jakis czas do Atlanty. Moje dochodzenie jest dopiero w fazie poczatkowej, natknelam sie jednak na kilka spraw, ktore nie daja mi spokoju, i chcialam pania ostrzec. -Ostrzec mnie? Nie chodzi o to, o czym pani mysli - powiedziala Rosa i poklepala Sarah po mieniu. - Tak naprawde to chcialam pani od kilku dni powiedziec, ze wstepne wyniki badan wskazuja na to, iz mamy do czynienia raczej z jakims rodzajem infekcji, a nie z toksyna albo trucizna. Nie chcialam... nie chcialam jednak z nikim o tym rozmawiac. Doszly do zdobionego wiktorianskimi sztukateriami budynku, w ktorym Rosa sie zatrzymala. -Przed czym wiec chce mnie pani ostrzec? -Sarah, jestes osoba, ktora bardzo dba o innych. W twoim zawodzie to wazna cecha. Widze, jak cierpisz z powodu oskarzen, ktore przeciwko tobie wysunieto. Nie chce w tej chwili mowic o szczegolach, mam jednak powody uwazac, ze ktos moze starac sie o to, bym nie odkryla prawdy. Zakladajac, ze ta osoba nie jest pani... a takie zalozenie postanowilam zrobic... powinna byc pani ostrozna przy wyborze osob, z ktorymi bedzie pani rozmawiac i ktorym zechce pani zaufac. -Ale... -Sarah, prosze nie protestowac. Juz ujawnienie tego, co powiedzialam, bylo dla mnie trudne. Kiedy uznam, ze bedzie to odpowiednie, powiem pani wiecej. Czeka mnie teraz wiele pracy, a pani musi przygotowac sie do obrony. Sarah westchnela. -Pani zalozenie jest prawidlowe. Nie jestem osoba, ktora chcialaby ukryc prawde. Rosa znow poklepala ja po ramieniu. -Wiem, moja droga. Prosze o cierpliwosc wobec mnie i niech pani zachowuje wielka, naprawde wielka ostroznosc. Sarah zaczekala, az starsza pani weszla do srodka, po czym powoli popedalowala w kierunku centrum. Przez jakis czas pracowala nad oczyszczeniem umyslu. Kiedy uznala, ze nic z tego nie wyjdzie, skoncentrowala sie na mysleniu o swoim nowym adwokacie i dziwnym, jakajacym sie czlowieczku. Za kazdym jednak razem jej mysli zaczynaly krazyc wokol tajemniczego ostrzezenia Rosy Suarez. Prosze o cierpliwosc wobec mnie i niech pani zachowuje wielka, naprawde wielka ostroznosc. Jezeli pani epidemiolog zamierzala ja przestraszyc, znakomicie jej sie to udalo. Rozdzial 19 21 lipca Sklep zielarski Kwonga Tian Wena zajmowal parter i piwnice mocno zniszczonej, trzypietrowej ceglanej kamienicy. Sarah bardziej niz zwykle zajela sie swoim wygladem i doborem stroju, wyszla z domu pietnascie po siodmej i przeszla kilka kilometrow z North Endu do Chinatown na piechote. Czula pewna obawe przed spotkaniem z Jeremym Mallonem i ciagle jeszcze nie mogla zapomniec o spotkaniu z dziwacznym jakala i ostrzezeniu Rosy Suarez. Poranek byl jednak jasny, powietrze niezwykle przejrzyste a jej nastroj znacznie sie poprawil - nareszcie zostanie usuniety cien, ktory zawisl nad ziolowym preparatem, a poza tym zobaczy sie ze swoim adwokatem. Znala Kwonga z lat pracy w Instytucie Ettingera, a po ukonczeniu akademii medycznej odszukala go przy pomocy kilku znajomych z bostonskiej wspolnoty terapeutow holistycznych. Chociaz w tym kregu bardzo go szanowano, mimo to przed podjeciem wspolpracy Sarah dwa razy z nim rozmawiala, Prawie nie mowil po angielsku, ale kiedys doskonaly chinski Sarah okazal sie jeszcze na tyle dobry, ze mogli robic interesy. Kiedy potrzebowal tlumacza, Kwong walil laska w sufit albo w rure wodociagowa i w ciagu minuty lub dwoch zjawial sie ktorys z jego urodzonych w Ameryce wnukow. Sarah podziwiala wiedze Kwonga i pociagala ja wiecznie optymistyczna postawa tego mezczyzny. Oczywiscie dostrzegala w nim wiele uderzajacych podobienstw - fizycznych i metafizycznych - z Louisem Hanem. Nic na to nie mogla poradzic - wierzyla, ze spotkanie z Kwongiem daje jej namiastke kontaktu z kims, kim bylby jej nauczyciel, gdyby dozyl siedemdziesiatki. Poczatkowo Sarah odbierala ziola osobiscie, potem jednak, kiedy zwiekszyly sie wymagania szkolenia specjalizacyjnego, zaczeto jej dostarczac preparat. Teraz - byc moze po raz pierwszy - dotarlo do niej, jak bardzo tesknila za wizytami w sklepie, pomyslala ze smutkiem, ze rozluznienie kontaktow z Kwongiem to kolejny punkt na liscie ofiar jej praktyki lekarskiej. Sklep miescil sie przy waskiej uliczce, w zasadzie zaulku odchodzacym od Kneeland. Kiedy Sarah wyszla zza rogu, ujrzala starszego pana oraz Debbie, jedna z jego wnuczek. Stali na zewnatrz budynku, co wydawalo sie dziwne, zaraz jednak ujrzala zolta tasme, przylepiona na krzyz na drzwiach i na oknach. Mysl o upokorzeniu i zdziwieniu Kwonga, kiedy jakis zastepca szeryfa albo konstabl pojawil sie z nakazem sadowym zamkniecia lokalu, byla bardzo bolesna. -Dzien dobry, panie Kwong - powiedziala Sarah po kantonsku. - Czesc Debbie. Przepraszam z powodu tego... - Wskazala w kierunku tasm. Kwong machnal sekata dlonia, dajac znak, ze nie ma za co przepraszac, Sarah widziala jednak, ze jest zdenerwowany. Nagle dotarlo do niej, ze minal juz chyba rok, odkad ostatni raz sie widzieli. Siwa kozia brodka byla nieuczesana i pod dolna warga poplamiona nikotyna. Stroj z niebieskiego jedwabiu - prawdopodobnie ten sam, w ktorym zawsze go widywala - byl postrzepiony i mial popekane szwy. Czyzby Kwong tak bardzo sie zestarzal? A moze przedtem patrzyla na niego mlodszymi, naiwniejszymi oczami? -Mezczyzna caly czas pilnuje sklepu, odkad zalozyli te tasmy - wyjasnila Debbie. - Chodzi od alejki do drzwi i od drzwi do alejki. Mowi, ze chce zadbac o to, aby nikt niczym w srodku nie manipulowal. Co ma na mysli? -Nic waznego, Debbie. Wszystko wroci do normy, zanim zdazysz mrugnac okiem. Naprawde bardzo mi przykro, ze musicie z dziadkiem przez to wszystko przechodzic. Kruchosc starszego pana byla uderzajaca. Sarah modlila sie, by Mallon i jego ludzie po prostu wzieli potrzebne im probki i poszli sobie. Jezeli beda w jakikolwiek sposob zastraszac Kwonga, Matt bedzie musial za wszelka cene go bronic. Wlasnie zamierzala, korzystajac z pomocy Debbie, wyjasniac Kwongowi sytuacje, kiedy w glebi uliczki pojawil sie adwokat. Razem z nim szedl Eli Blankenship - energicznie gestykulowal, jakby dyskutowali na szczegolnie trudny temat. Sarah bardzo sie cieszyla, ze ma go u swego boku - nie bylo w BCM czlowieka o bystrzejszym umysle i bardziej imponujacej prezencji. Matt byl co prawda wysoki i dobrze zbudowany, ale przy profesorze wygladal jak drobny chlopaczek. Przedstawila ich sobie z pomoca Debbie. Bylo oczywiste, ze zielarza interesuje tylko jedno - aby obaj dali mu swiety spokoj. Matt natychmiast poprosil Sarah i Blankenshipa na strone. -Czy ten czlowiek wie, co sie dzieje? Sarah wzruszyla ramionami. -W glowie ma jeszcze wszystko po kolei - powiedziala. - Podejrzewam, ze dosc dobrze wie, co sie dzieje, nie jestem jednak pewna, czy kojarzy, ze to wszystko nie jest zwiazane z nim, lecz ze mna. -Wyglada, jakby zbyt wiele czasu spedzal z fajka do opium w ustach. -No to co? Opium jest czescia jego kultury. Nie podejrzewasz, gdzie moze byc Mallon? -Nie, choc spodziewalem sie, ze sie spozni. Denerwowanie i irytowanie przeciwnika to stara prawnicza sztuczka. Utrzymala sie przez wieki glownie dlatego, ze dziala. - Dal znak, aby wrocili do starca i dziewczynki. - Debbie - powiedzial grzecznie - przepros dziadka za to, ze naduzywamy jego uprzejmosci, i obiecaj mu, ze zrekompensujemy niewygody. Dziewczynka - ubrana w dzinsy i bawelniana bluze - wygladala na trzynastolatke. Miala gladka twarz i krotkie czarne wlosy. Sarah zamierzala powiedziec Mattowi, aby uzywal latwiejszych pojec niz "naduzywac uprzejmosci" i "rekompensowac niewygody", kiedy dziewczynka z szybkoscia karabinu maszynowego zaczela tlumaczyc. Starszy pan jedynie burknal i machnal reka. -Mowi, ze sluzyc wam, to dla niego przyjemnosc, i nie musicie mu nic placic - wyjasnila Debbie. W tym momencie w alejke wjechala dluga limuzyna. Sarah odwrocila sie do Kwonga, aby uspokoic go, ze przybysze nie sa grozni. -Ten tlusty to szeryf Mooney - powiedzial Matt do Elego - a ten wysoki... czy to nie gosc z telewizyjnych programow o odchudzaniu? Sarah cicho jeknela i przyjrzala sie lincolnowi. Miedzy Mallonem i szeryfem stal Peter Ettinger - wyprostowany, jakby polknal kij od szczotki, wyzszy od nich przynajmniej o glowe. Przeszywal wzrokiem uliczke na calej dlugosci i wpatrywal sie prosto w Sarah. -Ty draniu... - mruknela pod nosem. To on musial byc "swiadkiem ekspertem" Mallona. Delikatnie dotknela Kwonga, ktory zrobil mine swiadczaca o sporej dezorientacji. Cofnela sie i obserwowala, jak dwie grupki mezczyzn - niczym przeciwnicy w jakiejs makabrycznej konkurencji sportowej - podchodza do siebie i zaczynaja sie sobie przedstawiac. Chwila gdy Matt wyciagnal reke do Petera, zapadla jej gleboko w pamiec. Szeryf hrabstwa, dyrektor do spraw medycznych BCM, Peter, Matt, zdezorientowany stary Chinczyk, rozwinieta nad wiek nastolatka. Cala sprawa nagle nabierala karnawalowej atmosfery. Za kilka minut, kiedy cala osemka wejdzie do srodka sklepu, wszystko na pewno stanie sie jeszcze dziwniejsze. Sklep Kwonga byl przedziwnym labiryntem i nie mial jednoznacznych przejsc. Osiem osob sprawi, ze raczej na pewno przekroczona zostanie granica mozliwosci wnetrza. Matt przyprowadzil przeciwnikow do miejsca, gdzie stala Sarah. Peter pozwolil, by go jej przedstawiono. Wyciagnal reke, ale Sarah nie podala mu swojej. -No prosze - powiedzial. - Wyglada na to, ze wpakowalismy sie w niezle klopoty... - Jego mina byla bardzo podobna do tej, ktora mial owego straszliwego ostatniego dnia w swoim gabinecie. -Wyglada tez na to, ze stalismy sie jeszcze bardziej wladczy i niemili, niz bylismy - odparla. Nie masz do czynienia z dzieckiem patrzacym na swiat rozszerzonymi oczami, przywiezionym z dzungli, Peter. Jesli rwiesz sie do walki, to sie nie rozczarujesz. -Znacie sie? - spytal Matt. -Doktor Baldwin kiedys cos dla mnie robila - szybko powiedzial Ettinger. -"Ciezko harowala", byloby lepszym okresleniem. Nie jestem z tego dumna, ale zanim sie obudzilam i przeskoczylam przez mur, zylismy ze soba przez trzy lata. -Zyliscie ze soba!? - wykrzyknal Matt. - Mallon, co to ma znaczyc!? Przez sekunde albo dwie, zanim Mallon odpowiedzial, Sarah Wyraznie widziala w jego oczach zdziwienie. Peter ukryl to przed nim! Dran tak bardzo chcial sie na niej zemscic, ze nie powiedzial slowa o ich wspolnej przeszlosci! -Peter... ee... pan Ettinger tylko pomaga nam przygotowac sprawe... - powiedzial dosc agresywnie Mallon. - Nie... nie zamierzalismy wzywac go na swiadka do sadu. Pelni jedynie funkcje doradcza. -Sadzilem, ze stac pana na cos wiecej niz powierzenie roli rzeczoznawcy odrzuconemu kawalerowi - oswiadczyl Matt.__ Nie lubie, jesli az tak bardzo ulatwia mi sie sprawe. Mozemy wejsc do srodka i zalatwic co trzeba? Mallon nie odpowiedzial, po jego minie widac bylo jednak, ze Matt upuscil mu krwi - jesli nawet byla to tylko kropla lub dwie. -Niezly ruch - szepnela do niego Sarah. - Teraz niech pan tylko zadba, zeby Mallon nie zrewanzowal sie na panu Kwongu. Przecieto zolte plastikowe tasmy i przedstawiciele stron - prowadzeni przez pana Kwonga i jego wnuczke - zaczeli wchodzic do sklepu. Carihale de Baldwina, pomyslala Sarah. Szeryf Mooney - mistrz ceremonii w bialym garniturze z kory. Jeremy Mallon - waz i galaiit w jednym ciele. Eli Blankenship bez lamparciej skory, niemal rozpychajacy framuge drzwi. Peter Ettinger - czlowiek szczudlo, pochylajacy sie, aby wejsc do srodka. Carmyale de Bealdwina. Kiedy znalezli sie w srodku, Sarah z satysfakcja zauwazyla, ze wystajace krokwie powoduja, ze czlowiek szczudlo musi byc stale pochylony. Sklep byl bardziej zagracony i pachnial mocniej, niz Sarah pamietala. Wszedzie byly lodygi dzikich roslin i zasuszonych kwiatow, powtykane miedzy beczulki korzeni, maki, ryzu i lisci. Stary kontuar ze szklanym frontem i polki pod sciana byly zastawione slojami o najrozniejszych wielkosciach, ksztaltach i zawartosciach. W jednym znajdowaly sie pociete na kawalki skorpiony, w innym duze pszczoly, jeszcze innym wegorz w plynie konserwujacym. Na niektorych slojach byly kartki z napisami po chinsku, ale wiekszosci nieoznakowano. W kacie lezaly dwa zaspane, nieco wyliniale, dlugowlose koty - jeden calkiem bialy, drugi czarny jak sadza. Posrodku balaganu, niczym totem albo wykrzyknik, stal dobrze zaopatrzony, druciany regal z wyrobami do pielegnacji stop firmy Dr Scholl. -Nie sadze, by sprowadzenie tu lawy przysieglych nam pomoglo - szepnal Blankenship. -Miejmy nadzieje, ze do tego nie dojdzie - odparla Sarah. -No wiec, drogi kolego, jak zamierza pan dzialac? - spytal Matt. Mallon, najwyrazniej nieswiadom tego, ze opiera sie plecami garnituru od Armaniego o gruby, zakurzony pek wysuszonych slonecznikow, teatralnie - powoli i pogardliwie - rozejrzal sie po wnetrzu. Bylo jasne, ze juz sie otrzasnal. - Mamy liste skladnikow preparatu stosowanego przez doktor Baldwin - powiedzial w koncu. - Bedziemy po kolei prosic o dostarczenie ich nam. Jesli zajdzie taka potrzeba, wnuczka pana Kwonga bedzie tlumaczyc. Probki kazdej substancji zostana umieszczone w dwoch, opisanych zgodnie z obowiazujaca procedura, torebkach na dowody. Pierwsza torebke bedzie zamykal szeryf Mooney, zamkniecie podpisze pan albo doktor Baldwin. Zawartosc drugiej torebki zostanie zbadana przez pana Ettingera, ktory sporzadzi wszelkie notatki, jakie uzna za stosowne. Jeszcze dzis, w godzinach pozniejszych, zacznie razem z zespolem botanikow i chemikow naukowo okreslac kazdy skladnik. Czy wyraza pan zgode na te procedure, mecenasie? -Sarah, Eli, nie macie nic przeciwko temu? -Jako przedstawiciel Bostonskiego Centnara Medycznego tez chcialbym zbadac kazdy skladnik - powiedzial Blankenship. -Zna sie pan na ziololecznictwie? - spytala Sarah. -Tak, nieco. Jego polusmiech sugerowal, ze, podobnie jak w wielu innych dziedzinach, to co Blankenship okreslal mianem "nieco", czynilo z niego niezlej klasy eksperta. Sarah poprosila Blankenshipa i Matta, aby podeszli blizej. -Jest cos, co powinnam wyjasnic - powiedziala. -Nam czy wszystkim? -Wszystkim. - Odchrzaknela, by usunac nerwowosc z glosu. -Badz bardzo ostrozna - ostrzegl Blankenship. - Pamietaj... to przeciwnik. -Rozumiem. Panie Mallon, zanim pan zacznie dzialac, chcialabym wyjasnic, ze sklad mikstury przywiozlam z Azji Poludniowo Wschodniej. Zostal napisany po chinsku przez wybitnego zielarza i uzdrawiacza. Mam przy sobie kopie tej wersji. Z niej wlasnie korzystal pan Kwong, by przygotowac herbatke, ktora przepisuje. Niektore angielskie nazwy na wykazie, ktory pan ma... udostepnionym moim pacjentkom... to wedlug mnie okreslenia najbardziej odpowiadajace nazwom korzeni i ziol, jakich uzywa. -Dopoki na obu listach substancje sa wymieniane w tej samej kolejnosci i przyzna pani wraz z panem Kwongiem, ze to, co wkladamy do torebek, jest identyczne z tym, co podala pani Lisie Grayson, nie beda mnie interesowac nazwy. W odpowiednim czasie pan Ettinger wraz ze swoimi wspolpracownikami przedstawi nam nazwy naukowe i sklad chemiczny. Poprosze jednak o kopie listy po chinsku. Debbie przetlumaczyla dziadkowi, co postanowiono, i podala mu wykaz. Sarah byla pewna, ze starszy pan zna na pamiec sklad mikstury, ujawnianie tego przed Mallonem nie posluzyloby jednak jej sprawie. -No to swietnie - powiedzial Mallon. - Numer jeden to pseudozenszen orientalny. -Panax pseitdoginseiig - szepnal pod nosem Blankenship. Debbie poprosila dziadka, aby wyjal wymieniona rosline. Zielarz nieco niecierpliwie kiwnal glowa, ledwie rzucil okiem na liste i spod kontuaru wyciagnal wielki sloj z zasuszonymi kawalkami w srodku. Za pomoca metalowej lopatki noszacej oznaki wieloletniego uzycia nasypal troche suszu do dwoch plastikowych torebek. Na jednej z nich Sarah poswiadczyla podpisem autentycznosc i podala torebke Mattowi, on zas przekazal ja szeryfowi. Druga torebka trafila najpierw do Blankenshipa, potem do Petera. Blankenship potrzebowal jedynie chwili, by spojrzec na zawartosc, Peter powachal probke, wzial odrobine na jezyk i roztarl nieco substancji miedzy palcami. Po kilku hmm...mmm...hmmm, ktore zdaniem Sarah sluzyly jedynie zirytowaniu jej, wlozyl probke numer jeden do teczki. Drugi specyfik - pomarszczony korzen - zostal potraktowany tak samo, takze trzeci, ktory na liscie Sarah nosil nazwe Ksiezycom' smok. -Tak naprawde to wiory kory drzewa medarah - wyjasnila Sarah. - Jest endemiczne na Jawie, wystepuje jednak takze w poludniowych Chinach. Wspaniale na zaburzenia wewnetrzne i zoladkowe. Doskonale wplywa na poranne mdlosci. Zauwazyla, ze stojacy przy przeciwleglym koncu lady szeryf Mooney zaczal sie uwaznie przygladac zawartosci jednego ze szklanych slojow. Stal na najwyzszej polce, za kilkoma wiekszymi pojemnikami. Sarah wytezyla wzrok, aby dostrzec, co tez tak bardzo ciekawilo stroza prawa, i dac znac Mattowi, kiedy Kwong zaczal dziko machac rekami i wrzeszczec. -Nie! Nie! Nie! - zawyl, a jego twarz byla mieszanina zlosci i zaskoczenia. - Nie, nie, nie!!! Zachowywal sie niemal histerycznie. Zlapal sie wnuczki i gestykulowal w kierunku dwudziestolitrowego sloja, z ktorego wlasnie mial wyjac probke czwartego skladnika mieszanki. Sarah nigdy przedtem nie slyszala, zeby stary Chinczyk tak podnosil glos, ale przestraszone, sfrustrowane spojrzenie znala doskonale. Czesto widywala taki wyraz oczu u matki, kiedy choroba Alzheimera nieublaganie postepowala. Cos poszlo nie tak... stalo sie cos bardzo zlego. Rozdzial 20 -Debbie, co sie dzieje? Dziewczynka, ktora bezskutecznie probowala uspokoic dziadka, jedynie pokrecila glowa. Sarah wziela nieduze krzeselko i pomogla posadzic na nim starszego pana. Kwong w dalszym ciagu - choc znacznie mniej energicznie - mowil do Debbie i pozostalych po kantonsku, wyrzucajac slowa z szybkoscia karabinu maszynowego. Sarah uklekla obok niego i gladzila go po reku, az zaczal sie uspokajac. - Nie wiem, co sie stalo - powiedziala Debbie. - Wyjmowal ziola i wkladal je do torebek i wszystko bylo w porzadku. Nagle wyjal kawalek ze sloja, powachal go i zaczal krzyczec. Bardzo sie o niego boje. Nie czuje sie dobrze. Twarz Kwonga - juz na poczatku dosc ziemista - zrobila sie jeszcze bledsza. Sarah odruchowo zbadala tetno promieniste przy nadgarstku. Przez chwile zdawalo sie jej, ze serce dziko mu wali, potem jednak zauwazyla, ze to wali jej wlasny puls, ktory czula w opuszce palca. Choc znaczenie takiego obrotu wydarzen nie zostalo jeszcze przeanalizowane przez jej umysl, osrodkowy uklad nerwowy najwyrazniej juz tego dokonal. Zdziwienie... ewidentna pomylka... reakcja histeryczna. Nigdy by sie tego nie spodziewala po swoim zielarzu. Z drugiej strony, Kwong, ktorego pamietala, byl kims calkiem innym. -Doktorze Blankenship, uwaza pan, ze nic mu nie jest? - spytala. -A tobie? - odpowiedzial szeptem. Sarah zagryzla dolna warge i skinela glowa. -Nie moge uwierzyc, ze to sie dzieje naprawde... -powiedziala. -Co tu sie dzieje? - spytal glosno Mallon. -Dostal jakiegos ataku... to sie dzieje! - niemal krzyknela Sarah. Wziela gleboki wdech, aby sie uspokoic. - Przepraszam. Mie chcialam na pana naskakiwac. Musze porozmawiac z panem i sadze, ze doktor Blankenship powinien zbadac pana Kwonga. Mallon odszedl kilka krokow, by Sarah mogla porozmawiac ze swoim adwokatem. Eli Blankenship zajal sie Kwongiem - dotknal jego tetnicy szyjnej, zbadal uderzenie koniuszkowe serca, obejrzal zrenice i nasady paznokci i ocenil ruch klatki piersiowej przy wydechu. -Prosze panstwa, sytuacja jest taka - powiedzial Matt po wysluchaniu Sarah - czwarte ziolo na liscie powinno byc czyms w rodzaju rumianku, a pan Kwong najwyrazniej sie zdenerwowal, gdyz zawartosc sloja okazala sie inna. -A co to jest? - rzucil Mallon energicznie, niczym atakujacy rekin. - Jest na liscie? Debbie, spytaj go, co to za roslina. Spytaj, czy dodal jej do mieszanki, ktora dal doktor Baldwin. -Debbie, nie rob tego - wtracil sie Matt. - Jezu, Mallon, co sie z panem dzieje? Eli, w jakim on jest stanie? -Niestety nie mam stetoskopu - odparl Blankenship. - Mysle, ze nic mu nie jest, ale nie mam ostatecznej pewnosci. Kwong byl znacznie spokojniejszy, choc nie mniej zdziwiony. Siedzial, opierajac dlonie na kolanach, wpatrywal sie w sloj i krecil glowa. -Debbie, czy twoja mama jest w domu? - spytala Sarah. - Chyba powinnismy zaprowadzic go na gore i dac mu sie polozyc. -W domu nie ma nikogo - odparla dziewczynka. - Ale moglabym go przypilnowac. Moze dalabym mu troche chinskiego wina. Uwielbia je. -Sekunde! - rzucil Mallon. - Chce otrzymac odpowiedz na moje pytanie. -Wypchaj sie, mecenasie - warknal Matt. - To przedstawienie jest skonczone. Peter, ktory przez ten czas kontynuowal badanie ziola, odchrzaknal, aby sciagnac na siebie uwage. -Moze sie myle - powiedzial tonem, sugerujacym, ze dobrze wie, co mowi - ale moim zdaniem jest to ziolo znane jako iwni. Naukowa nazwa brzmi: Moriula citrifolia. Uzywa sie go na wyspach Pacyfiku w postaci okladu do powstrzymywania krwawien, a w postaci naparu do uregulowania krwawienia miesiaczkowego i oslabienia zbyt silnych krwawien wewnetrznych. Bardzo skuteczne. Bardzo silne. Wniosek wyplywajacy z tego stwierdzenia -jezeli bylo prawidlowe - zrozumieli wszyscy: ziolo o silnym dzialaniu na krzepniecie krwi zostalo omylkowo wprowadzone przez Kwonga do mieszanki zamiast rumianku. Przez chwile wszyscy zdawali sie mowic naraz: Mallon poganial Petera, aby jak najszybciej zrobil analize biologiczna i chemiczna, Matt kazal Mallonowi milczec, Blankenship uspokajal Kwonga i pytal go, czy czuje sie wystarczajaco dobrze, aby kontynuowac, Sarah pytala Debbie, czy umialaby znalezc lekarstwa dziadka, zeby mogli sie zorientowac, na co choruje Zamieszanie i halas przerwal szeryf Mooney. -Przepraszam wszystkich - powiedzial glosno. - Mam spotkanie i musze niedlugo wracac do biura, zanim jednak wyjde, obawiam sie, panie Kwong, ze bedzie mi pan musial jeszcze cos wyjasnic. - Odwrocil sie do Blankenshipa. - Doktorze, czy pan Kwong jest na tyle zdrowy, by mogl mi podac ten sloj z gornej polki? Ten z brazowym proszkiem? Z tylu, z samego konca polki? -Podejrzewam, ze jesli to wazne, to... -Chwileczke! - przerwal Matt. - Szeryfie Mooney, co pan robi? Nie ma pan prawa szykanowac tego czlowieka! Mooney, ktoremu z piec centymetrow brzucha zwisalo za pasek, zaczal machac paluchem na adwokata. -Poznalismy sie dopiero dzis, Matt, ale od razu mialem wrazenie, ze pana znam -powiedzial. - Lubilem patrzec, jak pan rzuca. Ogladalem ten slawny mecz z Toronto, nie musze jednak wysluchiwac, co mam prawo robic, a czego nie. -Lecz... -Zwlaszcza ze sie pan myli. - Wyjal z wewnetrznej kieszeni jakis dokument i podal go adwokatowi. - Ten nakaz zostal wydany wczoraj wieczorem przez sedziego Johna O'Briena i daje nam prawo wkroczenia do tego lokalu i wziecia wszelkich probek. -Wydany na jakiej podstawie? -Na podstawie telefonu w sprawie tego czlowieka... goraca linia narkotykowa. Zdobylem nakaz na wszelki wypadek, nie zamierzalem go uzywac az do chwili, gdy dowiem sie czegos o wlascicielu tego lokalu. Tak sie jednak sklada, ze pracowalem dla DEA i kiedy widze opium, natychmiast je poznaje. A moim zdaniem dokladnie to jest w tym sloju. Angielski slownik Kwonga, choc bardzo skapy, obejmowal jednak slowo "opium". Jego podniecenie natychmiast znow zaczelo narastac. -Opium nie! Nie moje! - krzyczal, przeplatajac protesty po angielsku kanonada slow po kantonsku. Na jego twarzy malowalo sie nie tylko zdziwienie, ale takze przerazenie. -Mooney, cholera jasna! Nie widzi pan, ze czlowiek nie jest w formie na takie zabawy? -Mloda damo, moglabys poprosic dziadka, aby podal mi ten sloj? - nalegal szeryf. Matt zlapal sloj z polki i walnal nim o kontuar. -Tak bardzo pozada pan tego sloika? Prosze, oto on! Co z pana za policjant... dreczyc w taki sposob starca na oczach dziecka? -Dla kogos, kto nie lubi handlarzy narkotykow, nie liczy sie ich wiek. W tym momencie Kwong, ktory wrzeszczal i machal patykowatymi ramionami jak szalony, nagle zamarl. Jego oddech stal sie ciezki i pochrapujacy, twarz natychmiast pociemniala. -Dziadku! Sarah i Eli zrozumieli, co sie dzieje. Ostry obrzek pluc - niewydolnosc serca, niemal na pewno w wyniku zawalu. Szybko polozyli Kwonga na podlodze. Usilnie probowal zlapac powietrze, w wyraznie slyszalny sposob rzezil, oddychal przynajmniej dwa razy szybciej niz normalnie i walczyl, by nie polozono go na plecach. -Wezwijcie karetke - powiedzial Blankenship w przestrzen. - Sarah, mozesz sie z nim porozumiec? -Troche. -Stan wiec za nim i zrob co mozesz, aby go uspokoic. Musimy zyskac nieco czasu, az zjawia sie ratownicy z tlenem i morfina. Sarah zaczela wycierac staremu czlowiekowi czolo i twarz. Silnie sie pocil. Szeptala mu do ucha i masowala po plecach. Tlen i morfina, myslala. Tlen i morfina... -Doktorze Blankenship... -powiedziala w ktoryms momencie. - Opium. Profesor natychmiast zrozumial. Ostra niewydolnosc serca - nawet spowodowana zawalem - czesto w znakomity sposob reaguje na silne, narkotyczne uspokojenie. Morfina jest w tym stanie jedna z terapii z wyboru. A morfina jest, jak wiadomo, pochodna opium... -Jestesmy pewni, co jest w tym sloju? Sarah znow wytarla czolo Kwonga. Kolor jego skory byl upiorny. Wydawalo sie bardzo prawdopodobne, ze obrzek pluc zamieni sie przed przybyciem ratownikow w zatrzymanie pracy serca. -Debbie, chodz tu szybko! - powiedziala. - Nie boj sie. Potrzebujemy twojej pomocy. Spytaj dziadka, czy w tym sloju rzeczywiscie jest opium. Powiedz mu, ze to bardzo, bardzo wazne. Dziewczynka nie poruszyla sie. -Debbie, prosze cie... - blagala Sarah. - To moze uratowac mu zycie. Musimy wiedziec. Zapytaj go. -Nie musze pytac. To jest opium. Jego opium. Wszyscy w rodzinie wiedza: pali je z przyjaciolmi. Od dawna tego jednak nie robil. Poza tym zawsze trzymal je zamkniete na dole. Nie wiem, jak ten sloj trafil na te polke. -Dziekuje, Debbie - powiedziala Sarah. - Dobrze zrobilas, ze nam powiedzialas. Nie martw sie. Eli Blankenship wkladal juz krysztalki pod jezyk starego Chinczyka. Sarah znow sie nim zajela - uspokajala go, wycierala spocona twarz. Po minucie Blankenship podal nastepna dawke. -Ty praktykowalas w dzungli - powiedzial. - Dla starego zwierza szpitalnego jak ja podawanie tego typu lekarstw jest nieco przerazajace. Oddech Kwonga robil sie jednak wyraznie wolniejszy i poprawil mu sie kolor skory. W dalszym ciagu walczyl o kazdy lyk powietrza, ale smiertelny strach w jego oczach znikal. -Puls zwalnia, robi sie mocniejszy - powiedziala Sarah z podnieceniem. Po raz pierwszy od rozpoczecia kryzysu popatrzyla na Matta. -Niezla robota - poruszyl bezglosnie ustami. Kiedy zjawili sie sanitariusze, Eli zdazyl podac trzecia porcje opium i Kwong nie byl juz in extremis. Po kilku minutach, w trakcie ktorych prawnicy obu stron obserwowali wydarzenia w milczacej fascynacji, sanitariusze przypieli nowy ladunek do noszy, podlaczyli tlen, wlewy dozylne i podali leki. Akcja kierowal Eli Blankenship. Choc sytuacja wydawala sie opanowana, nalegal, aby pozwolono mu pojechac z Kwongiem do szpitala. Wsadzono starca do karetki i Blankenship - z zadziwiajaca gracja - wskoczyl do srodka za noszami. Kiwnal na pozegnanie Sarah, uniosl do niej kciuk i odjechali. Jeremy Mallon mamrotal cos do Matta o "byciu w kontakcie" i wyprowadzil ze sklepu swoich dwoch towarzyszy. Debbie pobiegla na gore, by zostawic matce kartke, ze ma przyjechac do White Memorial. Sarah, nagle blada nie mniej niz byl Kwong w najgorszej chwili, opadla na krzeslo. Matt przyniosl jej szklanke wody. -Wykonala pani zadziwiajaca robote - powiedzial. -Ciesze sie, ze byl z nami doktor Blankenship. Jest mistrzem. -Ale to pani wpadla na pomysl podania opium. Starszy pan wyjdzie z tego? -Nie wiem. Jest taki... taki kruchy. Jakby od ostatniego razu, kiedy sie widzielismy, zrobil sie nagle bardzo stary. -Wtedy byl nieco inny? -Calkiem inny. Ma klopoty, prawda? -To zalezy. Sadzi pani, ze Kwong caly czas dawal pani nie to, co trzeba? -Nie wiem. Nie mam pojecia, co sadzic. -Jesli o mnie chodzi, czuje smrod. Co to opium robilo na polce? -Moze HanWen zglupial na starosc. Jesli tak, mogl tak samo dobrze postawic sloj na wystawie. -Nie kupuje tego. Przynajmniej nie teraz. A anonimowy telefon, goraca linia narkotykowa? Nie badzmy naiwni. -A co z ziolem no i jesli Jesli Peter ma racje, a sadze, ze ma, jak to pan wyjasni? -Nie wiem. Moze staruszek cos spapral, moze to jest czyste, ale kawalek z opium jest za oczywisty, Zbyt im pasuje. -Nie ma pan jednak pomyslu, jak udowodnic, ze Tian Wen zostal wrobiony, prawda? Jesli zostal. -Nie mam. -Mnie tez nic nie przychodzi do glowy. -No coz, wyglada na to, ze czeka nas troche ciezkiej pracy - stwierdzil Matt ponuro. - Ciezkiej pracy nigdy sie jednak nie balem. Poradzimy sobie. W tym momencie wstal dlugowlosy, czarny kot Kwonga, podreptal do Matta i usiadl mu na stopach. Rozdzial 21 Kula skrecila w prawo i dudniac, mknela po torze, dwa centymetry od rynienki bocznej - znacznie blizej, niz zyczylby sobie tego Leo Durbansky. Dziesieciu mezczyzn - pieciu z jego od lat ostatniej druzyny Komisariatu Czwartego i pieciu z Dorchesteru, odwieczni mistrzowie Ligi Policji i Strazy Pozarnej - wstrzymalo oddech, kiedy boczna rotacja sprawila, ze kula zaczela sie kierowac ku miejscu miedzy jedynka a trojka. Dotarcie do kregli zdawalo sie trwac wiecznosc. -Zasuwaj... - szepnal Leo. - Zasuwaj, mala, zasuwaj... Leo nie mogl sie pozbyc wrazenia, ze sytuacja byla jak artykul rodem z "Wielkiego Swiata Sportu": ostatnia kula ostatniego meczu sezonu, stawka jest mistrzostwo, naprzeciwko Tych, Ktorzy Zawsze Wygrywaja stoja Ci, Ktorzy Nigdy Nie Wygrywaja, a Leo Durbansky, ktorego przecietna wynosi sto piecdziesiat, nagle rozgrywa mecz zycia. Robi dwa razy czterdziesci piec, dwa razy szescdziesiat osiem a teraz, byc moze... byc moze... zrobi... Kasztanowa kula Lea zalomotala z ogromna sila, przewracajac dziewiec kregli niczym wystrzelony z haubicy pocisk. Dziesiaty pozostal jednak w pionie, bujajac sie na boki niczym serce metronomu. Paru kolegow z druzyny jeknelo. Ktos poklepal Lea po ramieniu. Nagle, nie wiadomo dlaczego, na tor wypadl jeden z przewroconych kregli i powoli, wirujac jak na bardzo zwolnionym filmie, zaczal po niej tanczyc. Czlonkowie obu druzyn zamarli. Kregiel, ktory nie zamierzal sluchac praw fizyki, tracil dziesiatke. Chwila byla odpowiednia, gwiazdy staly jak nalezy i dziesiatka - trafiona w momencie gdy byla lekko odchylona na bok - wychylila sie poza punkt ciezkosci, przez trwajaca wiecznosc kpila sobie z obserwujacych ja ludzi, po czym poleciala na bok. Wrzask i aplauz przekroczyly wszelkie wyobrazenia Lea. Byl od dwudziestu dwoch lat weteranem patrolowania ulic, ktory przez niinione dwa dziesieciolecia nie zrobil niczego, by sie zhanbic, ale takze niewiele, aby sie czyms wyroznic, a teraz bylo jasne, ze jego nazwisko i wyczyn zostana zapamietane na zawsze. Mack Peebles obiecal, ze napisze o jego wyczynie do "Sports Illustrated", do rubryki Twarze z tlumu, a Joey KeiTigan wspomnial o telefonie do swojego kuzyna, ktory pisal o sporcie dla "Heralda". Nawet chlopcy z Dorchesteru postawili mu piwo. Kiedy postanowil isc do domu, bylo juz po jedenastej. Niedlugo po meczu dzwonil do Jo, opowiedzial jej o niesamowitym wieczorze i wspomnial, zeby nie czekala. Moze jednak bedzie czekala. Moze? Noc byla chlodna i bezksiezycowa, a wiedzac, ze mogl wypic o piwo za duzo, jechal znacznie ostrozniej niz zwykle. Gdyby jedynie odrobine mocniej przycisnal pedal gazu, najprawdopodobniej nie zauwazylby ruchu w ciemnym wejsciu do piwnicy po prawej stronie ulicy. Leo wcisnal hamulec i odruchowo zgasil swiatla. Niewysokimi schodkami wychodzil na poziom ulicy mezczyzna, popychany przez drugiego mezczyzne. Napastnik - blondyn - byl mniej wiecej o pol glowy wyzszy od swej ofiary, a prawa reke trzymal w kieszeni wiatrowki w taki sposob, ze nie moglo byc najmniejszej watpliwosci, ze ma tam bron. Leo zgasil silnik, otworzyl schowek i wyjal sluzbowy rewolwer. Gdyby jechal radiowozem, musialby postapic zgodnie z przepisami i natychmiast zazadac wsparcia, ale w prywatnym samochodzie nie mial radia, jego osobisty regulamin nakazywal zas odpowiednie - ostrozne - dzialania. Nie wiadomo, co by zrobil kiedy indziej, ale ten wieczor byl zaczarowany. Sprawdzil bebenek rewolweru i przygladal sie uwaznie, jak nizszy mezczyzna jest wpychany - jego glowa wyladowala na podlodze, a kolana na tylnej kanapie - do czarnego albo ciemnogranatowego, dosc nowego oldsmobila. Po wepchnieciu do samochodu ofiara byla praktycznie bezradna i latwa do pilnowania. Moglo to sugerowac, ze napastnik jest zawodowcem. Leo zwilzyl wargi. Jadac przez South End, a nastepnie wjezdzajac na droge szybkiego ruchu, powtorzyl pod nosem numery rejestracyjne oldsmobila. Mial suche usta i wilgotne dlonie. Wbrew wlasnej woli i dosc nieadekwatnie do sytuacji wciaz na nowo przezywal chwile swego triumfu w Beantown Lines. Toczaca sie kula brzmiala w jego glowie jak crescendo kotlow, a jej uderzenie w kregle niczym eksplozja miny przeciwpiechotnej. Kiedy przejezdzali przez most Neponset, ujrzal przez tylna szybe jadacego przed nim samochodu jakis ruch i przez chwile zastanawial sie, czy gosc na podlodze nie dostal wlasnie w czape. Wzruszyl ramionami. Jesli doszlo do morderstwa, nic na to nie poradzi, jesli jednak nie, oznaczalo to, ze ta magiczna noc przygotowala dla Lea Durbansky'ego znacznie wiecej niz nagrode za gre w kregle. Leo wlasnie wyobrazal sobie, jak dumna bedzie zona z wymienienia go w raporcie dziennym, gdy oldsmobil skrecil i wjechal w slabo oswietlona, rzadko zabudowana uliczke. Zwolnil i pozwolil samochodowi przed soba kawalek odjechac. Nie bylby to pierwszy trup wyrzucany w tej okolicy, los chcial jednak tym razem, aby sprawy odbyly sie inaczej. Mundur Lea lezal zlozony na tylnym siedzeniu. Nie spuszczajac oczu ze sciganej zwierzyny, siegnal za siebie po kajdanki i wsunal je do kieszeni. Reflektory oldsmobila zgasly na tle poswiaty tworzonej przez swiatla miasta, bez trudu dalo sie jednak dostrzec jego kontury. Stal przed wypalonym budynkiem. Leo widzial kilka drog, ktorymi moglby niewidziany zblizyc sie do samochodu porywacza. W srodku oldsmobila zapalilo sie na chwile swiatlo - zabojca otworzyl drzwi i wysiadl. Moze to wcale nie jakis wielki profesjonalista, pomyslal Leo. Dobry zawodowiec nigdy by nie pozwolil na to, aby w trakcie roboty zapalila sie lampka kabiny. Sam wyciagnal reke i ustawil przelacznik lampki w takiej pozycji, aby sie nie wlaczyla. Delikatnie otvorzyl drzwi, wysunal sie na zewnatrz i natychmiast przyklakl na jedno kolano. Slyszal dwa meskie glosy, z tej odleglosci jednak nie byl w stanie rozroznic slow. Aby sie dowiedziec, w jaki sposob zabojstwo zostanie wykonane, musial jak najszybciej zblizyc sie do napastnika i jego ofiary. Bulgotalo mu w zoladku. Do gardla podchodzil nieprzyjemny smak mieszanki piwa i zolci. Ostroznie, nakazal sobie. Zachowaj taki sam spokoj jak w kregielni, to zaraz przyszpilisz tego drania... Chwycil mocno rewolwer, przycisnal palec do spustu i w kilkanascie sekund zblizyl sie do obu mezczyzn o trzydziesci metrow. -Pppmoszszsze, nnniech pppan tttego niinie robi. Nininikomu nie zagrazam. -Masz minute, by powiedziec mi, komu sie wygadales. Masz szescdziesiat sekund... jeszcze piecdziesiat... -Ppprnoszsze... proszszsze... Ofiara, z trudem wyjakujaca kazde niemal slowo, kleczala, jeczala i chlipala. Leo podpelzl do rogu rozpadajacego sie plotu. Byl oddalony od miejsca zbrodni o mniej wiecej piecdziesiat metrow i zalowal jak cholera, ze nie wozi w taurusie reflektora. W aktualnej sytuacji mial minimalna przewage, gdyby jednak zaswiecil blondynowi w oczy z mocnej latarki, sprawa bylaby calkiem inna. Przysunal sie ze dwa metry blizej. Potem jeszcze dwa. -Czas minal - powiedzial zabojca. -Stoj! - wrzasnal Leo. Serce walilo mu jak szalone. - Nie ruszaj sie! Nawet nie probuj... Blondyn przekrecil glowe nie wiecej jak o kilka milimetrow, jakims sposobem Leo zrozumial jednak, ze nie podda sie bez walki. Kiedy palec Lea zaczal pociagac za spust, zabojca zanurkowal w bok, przekrecajac sie w czasie lotu w powietrzu. Leo strzelil tuz przed pojawieniem u wylotu lufy zabojcy jasnego plomyka. Odglos strzalu przeciwnika niemal zlal sie z okrzykiem bolu. Mam cie! - pomyslal Leo. Mam cie! Zabojca ciezko upadl, zlapal sie za noge i zaczal sie rzucac na boki. Jego jakajaca sie ofiara szybko wstala i rzucila sie do ucieczki. Kiedy mezczyzna zniknal w ciemnosci, Leo uznal, ze to pewnie jakis miejscowy lachudra, ktorym nie warto sie zajmowac; to, co zapewni mu nagrode - tytuly w gazetach i wymienienie z nazwiska w raporcie - lezalo przed nim, wijac sie z bolu na ziemi. Prawdopodobnie poszukiwany, pomyslal. Moze jest nawet na ktorejs z waznych list. -Teraz sluchaj, dupku. Lez na miejscu i sie nie ruszaj! Jestem z policji! Leo wykrzyczal te slowa, nic jednak nie uslyszal. Zakrecilo mu sie w glowie... wszystko jakby sie oddalilo... dostal mdlosci. Nagle poczul klucie po prawej stronie szyi - tuz za uchem. Siegnal tam reka i dlon oraz przedramie zalala mu krew. Zawroty glowy i mdlosci nasilaly sie. Leo opadl na kolano. Bardzo powoli przewrocil sie na bok. Ostatnim dzwiekiem, jaki uslyszal Leo Durbansky, byl niesamowity loskot tysiaca kul do kregli, pedzacych po tysiacu torow i uderzajacych prosto w tysiac miejsc. Rozdzial 22 29 sierpnia Tuz po dwunastej w poludnie Sarah minela Public Garden i wyszla na Boston Common, gdzie byla umowiona z Mattem. Dzien, ktory juz o swicie zapowiadal sie na goracy, zrobil sie parny. Na trawie pod rozlozystymi, dajacymi duzo cienia drzewami jedli lunch biznesmeni w koszulach z krotkimi rekawami. Wszyscy mieli poluzowane krawaty i przy kazdym lezala starannie ulozona marynarka. Na wielkiej polanie, na ktorej swego czasu musztrowano zolnierzy szykujacych sie do wojny o niepodleglosc, rozmawialy ze soba grupki matek w szortach i kusych topach, a po bujnej letniej trawie szalaly ich dzieciaki. Sarah najchetniej wyciagnelaby sie na ziemi i odpoczela. Albo spotkalaby sie z Mattem na pikniku, zjadla z nim kilka sandwiczy z indykiem i pesto od Nicole, po czym poszla na relaksujacy spacer po Charles. Prawde mowiac, niemal wszystko byloby lepsze od tego, co ja czekalo. O pierwszej mieli sie z Mattem stawic w sali na pierwszym pietrze budynku Sadu Najwyzszego Hrabstwa Sufibik - przed trybunalem zajmujacym sie pomylkami lekarskimi. Matt, ktory w ostatnich latach trzy razy uczestniczyl w posiedzeniach tego trybunalu, wyjasnil jej kilka szczegolow proceduralnych, wlacznie z tym, ze moglaby sie wcale nie zjawic. objasnil, ze oskarzani lekarze rzadko decyduja sie na osobista obecnosc na procesie, zwlaszcza jesli - tak jak dzis - istnieje spore prawdopodobienstwo, ze wyrok bedzie dla nich niekorzystny. Poniewaz mogla sobie dogodnie ustalic godziny przyjmowania pacjentow ambulatoryjnych i miala niemal chorobliwa potrzebe bezposredniego uczestniczenia w prawniczej bitwie o zachowanie dobrego imienia, wiec nie brala absolutnie pod uwage mozliwosci takiej decyzji. System trybunalowy, zainicjowany w Indianie, a nastepnie przejety przez Massachusetts, powstal po to, zeby odstraszyc przed oskarzaniem lekarzy z blahych powodow. Wierzono, ze tego rodzaju procedura zmniejszy ktoregos dnia horrendalne skladki ubezpieczeniowe, powodujace, ze lekarze przestaja prowadzic praktyki kliniczne. Skladki te oraz oplaty dodatkowe, takze zalegle, siegajace w wypadku niektorych specjalistow do stu tysiecy dolarow rocznie, byly glowna przyczyna rosnacej spirali kosztow opieki zdrowotnej. Aby otrzymac licencje, obowiazkowe bylo odpowiednie zabezpieczenie finansowe, w efekcie czego lekarze chcacy pracowac w stanie Massachusetts musieli stale zwiekszac liczbe pacjentow i zlecac coraz wiecej "obronnych" badan laboratoryjnych. Jak wyjasnil Matt, zadaniem trybunalu skladajacego sie z sedziego, prokuratora i lekarza o tej samej specjalnosci co oskarzony nie bylo ustalenie winy albo niewinnosci. Mial jedynie odpowiedziec na pytanie, czy przy zalozeniu, ze zarzuty Lisy Grayson sa prawdziwe, doszlo do popelnienia bledu w sztuce lekarskiej. Ujmujac to w jezyku prawniczym, chodzilo o ustalenie, czy oskarzenie wysuwane przez Lise Grayson i jej adwokatow jest oparte na domniemaniu faktycznym. -Trybunal znacznie czesciej wypowiada sie na korzysc powoda niz oskarzonego, ale nawet w sytuacjach, w ktorych powod przegral w trybunale, moze dojsc do procesu w zwyklym sadzie po zlozeniu kaucji... w Massachusetts wynosi ona szesc tysiecy dolarow... pokrywajacej koszty procesu i honorarium adwokata - wyjasnil Matt. - Jesli sedzia uzna, ze powod nie jest w stanie zlozyc kaucji, moze od niej odstapic. Jesli chodzi o Graysonow, raczej nie ma takiej obawy. Od trawnika odbila sie wysluzona, poplamiona na zielono pilka do baseballu i przetoczyla sie po chodniku tuz przed nogami Sarah. Podniosla ja i z poteznym zamachem odrzucila goniacemu ja nastolatkowi. Chlopak, Latynos, odruchowo zlapal pilke w rekawice i wstydliwie usmiechnal sie do niej spod daszka czapki z logo Red Soxow. -Niezla reka jak na dziewczyne, co Ricky? - zawolal Matt. Pomachal do Sarah przez trawnik, zostawil grupe chlopakow, z ktorymi gral, i ruszyl w jej strone. Mial na sobie adidasy, podkoszulek ze znakiem graficznym Greenpeace i spodnie od dresu. Mowiac, gestykulowal rekawica, jakby byla czescia jego dloni. -Ricky, ladnie zlapales - powiedzial, mijajac chlopaka. - Chwyt miedzy palcem wskazujacym a srodkowym zaczyna ci wychodzic. Czesc, moze zobaczymy sie jutro. -Sprytny chlopak - powiedziala Sarah. -To przestepca - odparl Matt. - Nie, zartowalem, choc no... nie do konca. Te dzieciaki to czlonkowie gangu. Los Muchachos. Kilka lat temu sad przydzielil mi obrone dwoch z nich. Na szczescie nie bylo to nic powaznego, w kazdym razie pokazalem im kilka wycinkow z gazet na moj temat... oczywiscie tylko tych z dobrymi opiniami... i zostalismy czyms w rodzaju kumpli. Teraz caly gang gra w pilke, a paru pracuje z mlodszymi dzieciakami. Ricky zmontowal nawet druzyne szkolna. Ma talent. -I to wszystko twoja zasluga? -Skadze! Ich. Ja tylko im powiedzialem, ze nie ma nic zlego w waleniu w pilke zamiast w czyjas glowe. W przyszlym tygodniu Ricky'emu konczy sie zawieszenie. Jakis czas temu zdobylem dwa bilety w lozy na mecz Soxow z Baltimore i chcialem isc z Harym... to moj syn... ale musial wracac do domu, do szkoly letniej, wiec wezme Ricky'ego. Miala to byc niespodzianka, ale powiedzialem mu. Nie za bardzo umiem robic niespodzianki. -Gdzie mieszka Harry? Cien smutku przemknal po twarzy Matta. -W Kalifornii. Ton, jakim to powiedzial, zniechecal do zadawania dalszych pytan. Po kilku minutach niezrecznej ciszy Matt lekko sie usmiechnal i skinal glowa w kierunku dalszego konca Common. -Moje biuro jest tam. Sarah ucieszyla sie, ze przestana rozmawiac o niemilych dla niego sprawach, i ruszyli. Garnitur mial w pracy- na czwartym pietrze przebudowanego domu mieszkalnego z brazowego kamienia. Sarah juz przy wejsciu stwierdzila, ze trzypokojowy apartament nie jest ani tak brzydki, ani zagracony, jak to przedstawil. -Wszystko jest wzgledne - odparl. - Niestety w moim biznesie adwokatow jest wiecej niz szaranczy i liczy sie wizerunek. Kiedys zabiore cie do Jeremy'ego Mallona, to zobaczysz, jakie on ma biuro. -Oszczedz mi tego. Przedstawil ja swojej sekretarce - milej kobiecie o matczynym wygladzie i imieniu Ruth. Sarah wiedziala, ze kobieta pali sie do rozmowy, jeszcze zanim otworzyla usta. -Pan Daniels jest wspanialym czlowiekiem - zaczela zaraz po tym, jak Matt poszedl sie przebrac. -Na takiego wyglada. -Jest tez znakomitym prawnikiem. I swietnym ojcem. Mowi, ze jest pani najwazniejszym klientem, jakiego mial kiedykolwiek. Zawsze ciezko pracuje, ale jeszcze nie widzialam, by jakiejs sprawie poswiecal tyle czasu. -To uspokajajace. Sarah usmiechnela sie niewyraznie i popatrzyla na waski stolik do kawy w poszukiwaniu jakiegos czasopisma. Skonczylo sie na czteromiesiecznym egzemplarzu "Consumers Report" z pozaginanymi rogami kartek. Niestety informacja, ktora chciala w ten sposob przekazac Ruth, nie zostala odebrana. -Zostaje, kiedy wychodze wieczorem - paplala dalej - i juz jest, kiedy przychodze rano. Kobieta, z ktora sie ostatnio spotykal, nie mogla pojac, jak wazne jest dla niego rozwijanie kancelarii po tym, co sie stalo z Harym i tak dalej. Zerwala z nim chyba dlatego, ze nie poswiecal jej dosc uwagi. I tak jej nie lubilam. Zbyt snobistyczna, jesli rozumie pani, co mam na mysli. Pan Daniels zasluguje na kogos lepszego. Nagle Sarah poczula, ze nie wie, czy bardziej wolalaby poprosic kobiete, by przestala opowiadac jej tak osobiste rzeczy o szefie, czy zaczac wypytywac ja o dalsze szczegoly, Postanowila pojsc posrednia droga. -Co sie stalo z Harrym? - spytala, przypominajac sobie smutek na twarzy Matta i podejrzewajac najgorsze. -Nie chodzi o Harry'ego, ale o byla zone pana Danielsa. Kilka lat temu praktycznie porwala chlopaka i przeniosla sie do Kalifornii. Do Los Angeles. Pan Daniels walczyl z nia w sadzie, lecz nic nie wskoral... choc wszyscy wiedza, ze jego byla naduzywa alkoholu, a on bylby znacznie lepszym rodzicem dla chlopaka. -To bardzo smutne. -Istotnie. Tak mu zalezy na chlopaku, ze niczego tej kobiecie nie odmowi. Prywatna szkola. Szkola letnia. Dodatkowe pieniadze na ubrania. Koszty jego przylotow tutaj i z powrotem, kiedy raczy pozwolic mu sie widziec z synem. Wypisuje sporo czekow, wiec wiem, ile placi za te loty. Mysle, ze to dlatego pani sprawa jest dla niego taka wazna. Jesli dobrze sobie poradzi, firma ubezpieczeniowa prawdopodobnie zacznie mu przysylac wiecej spraw. Przepraszam... nie gadam zbyt wiele? Pan Daniels stale mnie strofuje za to, ze zagaduje klientow, prawda jest jednak taka, ze gdyby bylo ich wiecej, mowilabym mniej... jesli rozumie pani, co mam na mysli. Sarah zastanowila sie, jak dlugo musialaby znac swego lakonicznego adwokata, aby sie dowiedziec tylu osobistych rzeczy na jego temat, ile dowiedziala sie po trzech minutach kontaktu z sekretarka. Zanim skonczyla mysl, zaskrzeczal prastary interkom na biurku Ruth. -Sarah, przepraszam, ze to trwa tyle czasu - powiedzial Matt. - Zadzwonilem do klienta w pewnej drobnej sprawie i nie chce mnie puscic. To juz dlugo nie potrwa. Ruth, przestan robic to, co robisz, i zabaw naszego goscia. Nie chcemy, aby pomyslal, ze jestesmy jedna z tych nadetych firm, odnoszacych sie z rezerwa do klienta. Budynek Sadu Najwyzszego Hrabstwa Suffolk, wielki granitowy grzmot, znajdowal sie nieopodal biura Matta - piec minut spacerem. -Mam nadzieje, ze nie spodziewa sie pani czegos w stylu Perry'ego Masona - powiedzial, gdy czekali na swiatlach przy Washington Street. - Mallon nalozy dzis twarde rekawice i bedzie bebnil w nas bezlitosnie... pisemnymi oswiadczeniami, skladanymi pod przysiega, listami od ekspertow, artykulami naukowymi. Kiedy skonczy, uraczymy trybunal argumentami niewiele rozniacymi sie od twierdzen, ze matka Mallona nosi wojskowe buty. To bedzie nasza pierwsza bitwa, tyle tylko ze oni maja karabiny, a my nie, nie bedzie wiec zbyt przyjemna. Niech pani jednak nie zapomni, ze to jedynie przygrywka. -Brzmi to okropnie. -Prosze sie nie martwic, mamy szanse. Prosze nie dac sie wytracic z rownowagi po tym, co pani uslyszy. Jak juz pani raz powiedziano w sklepie pana Kwonga, ci ludzie nie sa pani przyjaciolmi. A tak na marginesie, widzialem sie z nim wczoraj. -Z Tian Wenem. -Tak. Bylem u niego kilka razy. Zrezygnowalem z bronienia go z powodu konfliktu interesow w zwiazku z pani sprawa, ale zalatwilem mu Angele Case. Jest znakomitym adwokatem. Naprawde lubie starego. Wspomnial, ze odkad wyszedl ze szpitala, ani razu go pani nie odwiedzila. -Nie chcialam isc do niego ze wzgledu na zamieszanie wokol twojej osoby. Jest przemilym starszym panem i bardzo mi przykro z tego powodu, ze zachorowal i oskarzono go o przechowywanie opium, prawda jest jednak taka, ze jestem tez zla. To bylo jego opium; nie zaprzeczyl. -Zgadza sie, jesli jednak dobrze pamietam, to pani powiedziala mi kiedys, ze palenie przez niego opium jest sprawa kulturowa, a nie kryminalna. Zaprzecza, ze trzymal opium w sklepie, i caly czas utrzymuje, ze gdyby nawet wypalil piecdziesiat fajek, nie pomylilby opium z rumiankiem... -Ale pomylil. Zrzucanie z siebie odpowiedzialnosci nie zmieni rzeczywistosci. Matt, palilam opium kilka razy, kiedy bylam w Tajlandii, i wiem, co moze zrobic z czlowiekiem. Jest bardzo prawdopodobne, ze Tian Wen spieprzyl sprawe z powodu beztroski, wieku, opium albo jakiejs kombinacji tych czynnikow, a wskutek jego bledow... pomylek w trakcie przygotowania mieszanki... zgineli ludzie. -Nie kupuje tego. -Nie dziwie sie. Jest pan moim adwokatem, ale dopoki nie zdobedzie pan dowodu, ze go wrobiono... wraz ze wskazaniem kto i dlaczego... bede uwazala, ze byc moze to wlasnie on jest odpowiedzialny za to, co sie stalo z tymi kobietami. Ja jestem wspolodpowiedzialna, poniewaz zdecydowalam sie skorzystac z jego pomocy. Wyszli zza rogu pasazu handlowego, naprzeciwko Sadu Najwyzszego. Ujrzeli przed soba grupke moze dwudziestu demonstrantow. Samotny mundurowy policjant powstrzymywal ich od wejscia na schody. Z boku ekipa Kanalu 7 robila wywiad z jednym z demonstrantow - wychudzonym, brodatym mezczyzna w siegajacym ziemi, purpurowym plaszczu z kapturem. -Nie podoba mi sie to - mruknal Matt, zatrzymujac sie, by ocenic sytuacje. -O co tu chodzi? - spytala Sarah. -Jesli sie nie myle, o pania. Czytala pani rano "Heralda"? Sarah pokrecila glowa. -Bylam o siodmej w klinice i ledwie zdazylam napic sie kawy. Tylko niech pan nie mowi, ze znow udalo mi sie trafic na lamy gazety. -Pani oraz pani szpitalowi. Na czwartej stronie jest artykul o dotacji, ktora BCM dostalo niedawno na budowe ogromnego osrodka, w ktorym badano by w naukowy sposob pewne aspekty medycyny alternatywnej. Macie Budynek Chiltona? -Budynek Chiltona. Jest zamkniety i zabity deskami. Za kilka miesiecy ma zostac zburzony, a na jego miejscu powstanie nowy osrodek. Ale to stara sprawa... wszyscy w BCM wiedza o niej od tygodni. -Dla "Heralda" to nowina. Zaraz obok tego artykulu, na stronie piatej, jest informacja, ze ma pani dzis stanac przed trybunalem orzekajacym w sprawach dotyczacych bledow w sztuce lekarskiej. Wspomina o tym takze Axel Devlin. "Poczatek konca doktor Platek", tak to mniej wiecej okresla. Zadzwonilo do mojego biura kilka osob... chodzilo im o szczegoly. Nic nikomu nie powiedzialem, ale Ruth uwaza, ze ktos zamierzal zorganizowac popierajaca pania demonstracje. To musi byc to. -O nie... -Jesli nie ustali sie tego wczesniej, nie ma mozliwosci dostania sie do budynku tylnym wejsciem. Chyba nie mamy wyboru i musimy stawic temu czolo. Jako pani adwokat radze, aby przez najblizsze kilka minut ograniczyla pani swoje slownictwo do: "Dziekuje" i "Bez komentarza". Zgoda? Demonstrantami byli glownie przedstawiciele najrozniejszych specjalnosci medycyny alternatywnej. Sarah czesc z nich rozpoznala, na przyklad wysokiego chiropraktyka i akupunkturzyste, ktory kiedys zajmowal stanowisko profesora zwyczajnego w Pekinie. Zjawily sie takze trzy kobiety, ktore przyjmowaly preparat Sarah, przeszly normalnie ciaze i urodzily bez komplikacji. Dwie z tych kobiet przyniosly swe dzieci w nosilkach na plecach. Kiedy Sarah i Matt sie zblizyli, grupa zaczela klaskac. -Trzymaj sie! - krzyknal ktos. -Powodzenia, pani doktor! Jestesmy z pania - zawolalaf kobieta. Niosla recznie robiony transparent z napisem: ALTERNATYWNI TERAPEUCI NAPRAWDE DBAJA O PACJENTA Osobnik w purpurowym plaszczu przerval wywiad dla Kanalu 7 i podszedl szybkim krokiem, wyciagajac przy tym reke. -Doktor Misza Korkopowicz, leczenie energia i szamanizm - przedstawil sie. - Jestesmy z pania, doktor Baldwin. Dzieki pani nasze szeregi zaciesnily sie jak nigdy dotad. -Dziekuje... -mruknela Sarah, zaraz jednak Matt pociagnal ja w gore schodami. -Matt, to bardzo dziwne i trudne dla mnie. Czesc z tych ludzi szanuje jako uzdrowicieli, ale niektorzy, jak na przyklad ten Misza, to szarlatani. Kiedy wchodzili do budynku, Matt spojrzal za siebie. -Podobnie by bylo, gdyby to byli lekarze, prawda? -Spojrzmy, co tu mamy, i jak zamierzamy udowodnic zasadnosc naszego powodztwa... Jeremy Mallon krotko popatrzyl w notatki i zaczal powoli spacerowac przed trybunalem. Dwaj siedzacy za stolem dla powodow adwokaci uwaznie go obserwowali -jeden byl mniej wiecej w wieku Mallona, drugi nieco starszy. -Adwokaci Graysona - szepnal Matt. Skinal glowa w kierunku sali sadowej, ktora w chwili ich przybycia byla niemal pusta. Teraz czesc miejsc zajmowali demonstranci sprzed gmachu, a miedzy fotelami przeciskal sie wlasnie Willis Grayson z czteroosobowym orszakiem. Zanim Sarah zdazyla odwrocic wzrok, odnalazly ja jego zimne szare oczy. Kryjaca sie w nich sila i zlosc sprawily, ze Sarah zadrzala. Kiedy znow popatrzyla na Mallona, natychmiast pomyslala o Lisie - jak sie czuje i czy zaproponowano jej uczestnictwo w procesie. Nalezaca do skladu trybunalu lekarka - Rita Dunleavy, ginekolog z Harvardu - i prokurator, lysiejacy, pomarszczony mezczyzna o nazwisku Keefe, siedzieli obok sedziego Judaha Landa, ktory zdaniem Matta byl nieprzejednanym weteranem walki o sprawiedliwosc i spedzil ponad dwadziescia piec lat na lawie sedziowskiej. Wstepne uwagi Mallona zawieraly takie slowa jak: "niebezpieczne", "lekkomyslne", "nieodpowiedzialne", "niedbale", "aroganckie", "niskiej jakosci", "nieudane" i "fatalne". Twierdzil, iz Sarah przepisywala potencjalnie silna mieszanke lekow pacjentkom znajdujacym sie w stanie zwiekszonej wrazliwosci organizmu przygotowujacego sie do porodu. -Biorac pod uwage brak kontroli nad lekami ziolowymi - mowil - miedzy gleba w Azji Poludniowo Wschodniej a krwiobiegiem kobiety w Bostonie istnieje mnostwo etapow posrednich, na ktorych cos moze sie popsuc. Wnioskujemy dzis o zapoznanie sie z listami dwoch specjalistow - ginekologa, doktora Raymonda Gorfinkle'a, i niebedacego lekarzem zielarza, pana Harolda Linga. Wynika z nich, ze przepisujac pacjentkom ziolowy preparat zamiast witamin ciazowych, doktor Baldwin wykroczyla poza granice standardowej praktyki medycznej, a w sposobie przygotowania i podawania tegoz preparatu wykroczyla poza standardy praktyk terapii holistycznych. Zwlaszcza list pana Linga kwestionuje kompetencje zielarza, ktory zalecil zestaw ziol, a nastepnie sporzadzil specyfik przepisywany przez doktor Baldwin. Nastepnie Mallon przeczytal wszystkim oba krytyczne listy. Gorfinkle, ginekolog z West Roxbury, podkreslal, ze w trakcie ponad trzydziestu lat praktyki widzial wszelkie mozliwe rodzaje rytualow i obrzadkow, do ktorych uciekaly sie pacjentki. Niektore z nich wydawaly mu sie bardzo niezdrowe, inne nieszkodliwe, nigdy jednak nie spotkal sie z czyms powaznie odbiegajacym od standardow medycznych i zlecanym przez lekarza. Jego zdaniem, podawanie w latach dziewiecdziesiatych dwudziestego wieku, w Bostonie w stanie Massachusetts, ziol zamiast zaaprobowanych przez FDA witamin ciazowych stanowi dzialanie medyczne o zanizonym standardzie. Ling, zielarz z nowojorskiego Chinatown, byl nie mniej krytyczny. Napisal, ze leki ziolowe maja racje bytu przy dzialaniach sluzacych utrzymaniu zdrowia, ale i wtedy tylko w niewielkich ilosciach oraz przy przygotowywaniu ich przez renomowanego, odpowiedzialnego zielarza. Jego zdaniem Kwong Tian Wen - znany z tego, ze zazyva opium - nie jest ani renomowany, ani odpowiedzialny. Poza tym - ziolo w sloju, w ktorym wedlug Kwonga powinien byc rumianek - moglo spowodowac problemy z krzepliwoscia krwi. -Ling jest jednym z najstarszych przyjaciol Petera - szepnela Sarah - a Gorfinkle to wynajety pistolet. Robi majatek, zeznajac przeciwko innym lekarzom. -Nie jestem zaskoczony. Moja zona na pewno z przyjemnoscia zrobilaby mi to samo, co Ettinger robi pani. -Panie Daniels - powiedzial sedzia Land tonem sugerujacym, ze wolalby, aby Matt sie wcale nie odzywal - ma pan piec minut na przedstawienie swoich argumentow. Na obecnym etapie nie zostana rozpatrzone listy od ekspertow, gdyby chcial pan takie przedstawic, ani inne dowody. -Wiem, Wysoki Sadzie. Dziekuje bardzo. - Do Sarah szepnal: - Niech pani poslucha: nie chce powiedziec nic, co pozwoliloby Mallonowi sie zorientowac, ktora czesc jego argumentacji chcemy obalic. W obecnych okolicznosciach nie wiem, w jaki sposob moglibysmy wygrac te sprawe, na razie zrobie wiec tylko tyle, zebysmy sie sami nie zranili. -Rozumiem - powiedziala Sarah, choc wcale nie byla tego pewna. -Wysoki Sadzie, doktor Dunleavy, panie Keefe - zaczal Matt, starajac sie nie kopiowac techniki chodzenia swego poprzednika i wplatajac w sposob mowienia jedynie lekki akcent. - Zajmujemy sie dzis sprawa, ktora przez mojego kolege, pana Mallona, zostala przedstawiona jako przypadek oparty na domniemaniu faktycznym. Zamiast faktow pokazano nam jednak jedynie zaslone dymna. Czego zabraklo? Co probuje pan Mallon ukryc za zaslona dymna? Wydaje mi sie, ze dostrzegacie to panstwo tak samo wyraznie jak ja. Pan Mallon probuje ukryc fakt, iz nie ma zadnego dowodu na to, ze jakiekolwiek dzialania podjete lub zaniechane przez doktor Sarah Baldwin maja zwiazek z wystapieniem u Lisy Grayson DIC. Uczciwie mowiac, jestem zaskoczony, ze dysponujac tak malo solidnym materialem, pan Mallon zdecydowal sie na przekazanie tej sprawy do trybunalu. Uslyszelismy, co doktor Gorfinkle ma do powiedzenia o tym, ze "nie powinno sie bylo", a pan Ling na temat "mozliwe, ze mogloby", sa to jednak niewiele znaczace spekulacje. Nie uslyszelismy argumentow naukowych, ani jednego fachowego okreslenia, ktore wskazywaloby nieprawidlowe decyzje zaangazowanej, oddanej pacjentom lekarki i precyzowalo, z powodu... z powodu!... ktorych przypisywanych jej dzialan doszlo do martwicy plodu i powaznego inwalidztwa matki. Nie przedstawiwszy takiej fachowej opinii, panu Mallonowi nie udalo sie dowiesc, ze powodztwo opiera sie na domniemaniu faktycznym. Na tej podstawie wnioskuje o oddalenie oskarzenia. -Brawo - szepnela Sarah, kiedy Matt usiadl. - Brawo. -Gowno prawda - odszepnal. -Slucham'.'' -To ja stawiam zaslone dymna, a po minach czlonkow trybunalu widac bez trudu, ze to dostrzegaja. Mallon zrobil wiecej, niz musial, by wygrac. Sedzia podziekowal uczestnikom, obiecal oglosic decyzje w ciagu godziny i zamknal posiedzenie. Kiedy wychodzili z sadu, Matt sie nie odzywal. Milczal tez przez spora czesc drogi do biura. -No i co? - spytala w koncu Sarah. -w zwiazku z czym? -Co pan sadzi? -Na jaki temat? - Sprawial wrazenie zaskoczonego i rozkojarzonego. -Na temat tego, co sie wlasnie odbylo. -Sadze, ze przegralismy. -I co z tego? Przepowiedzial pan to przed wejsciem na sale. -Nie zmienia to faktu, ze zle sie z tym czuje. Niezle nam przylozyli, a Mallon nawet sie przy tym nie spocil. - Opadl na stojaca na chodniku lawke. - Niech mnie pani poslucha: martwe noworodki i okaleczone matki sprawiaja, ze lawy przysieglych ogarnia zlosc. Nie wiem, w jakim stopniu Mallon jest w stanie powiazac ziola pana Kwonga z DIC Lisy Grayson ani czy sedzia pozwoli mu przedstawic pozostale dwa przypadki DIC, podejrzewam jednak, ze wykorzystujac to, iz Kwonga aresztowano za wykroczenie zwiazane z narkotykami, a nastepnie zapraszajac do zlozenia zeznan krucha, ladna, jednoreczna Lise, uda mu sie wytworzyc nastroj emocjonalny, ktory sprawi, ze lawa przysieglych na nas przerzuci ciezar przedstawienia dowodow. W takiej sytuacji nie chce sie znalezc zaden obronca. W postawie Matta bylo cos nerwowego, w jego oczach i okolicy szczeki dalo sie dostrzec napiecie, ktorego Sarah dotychczas u niego nie widziala. -Moze powinien pan od razu przejsc do sedna? Popatrzyl na nia zaskoczony, ze tak szybko i precyzyjnie go przejrzala. -Sedno jest takie, ze istnieje opcja, ktorej nie omawialem z pania, a ktora powinnismy teraz powaznie rozwazyc. -To znaczy? "Czarny Kot" Daniels zagryzl dolna warge i zaczal przesuwac obcasem lezacy na chodniku niedopalek. -Zrezygnowac. Rozdzial 23 Zblizala sie do trzyrodzinnego domu stojacego przy slepej uliczce w podupadajacej dzielnicy Dorchester. Bardzo by mu sie przydaly nowe dachowki, studzienki kanalizacyjne i malowanie. Niosac ciezka aktowke. Rosa Suarez powoli szla prowadzaca do frontowych drzwi sciezka. W zasadzie konczyla zbieranie faktow, jak na razie nie pojawilo sie jednak nic, co mogloby wyjasnic pojawienie sie w Bostonskim Centrum Medycznym trzech przypadkow DIC. Na jej prosbe CDC rozeslalo do setek szpitali listy z zapytaniami o podobne doswiadczenia. Niestety wszystkie zgloszone przypadki mialy logiczne, "klasyczne" przyczyny - takie jak: abruptio placeutae, toksemia czy ogarniajace caly organizm zakazenie. W nadziei, ze dostrzeze cos, czego nie udalo jej sie dostrzec za pierwszym razem, Rosa postanowila powtorzyc niektore etapy dochodzenia. Zabierala sie wlasnie do przeprowadzenia kolejnych rozmow z rodzinami obu zmarlych kobiet, w polowie tygodnia chciala odbyc rozmowe z Lisa Grayson. Rownoczesnie planowala na rozne sposoby sprawdzac posiewy, ktorych miala mnostwo. Choc jej bezposredni przelozony w zasadzie nie powiedzial niczego wprost, pojawil sie pierwszy sygnal niecierpliwosci - krotka notatka sluzbowa. Informowal w niej. ze doktor Wayne Werner, starszy epidemiolog, konczy prowadzone przez siebie aktualnie dochodzenie i za trzy lub cztery tygodnie bedzie mogl Zostac przydzielony do nowego zadania. Kazda osoba z wydzialu, ktora przewiduje, iz bedzie potrzebowala jego pomocy, ma zlozyc w terminie dwutygodniowym pisemny wniosek w tej sprawie. Rosa wiedziala, ze w najlepszym razie notatka jest skierowanym do niej zadaniem o przedstawienie jakiejs prawdopodobnej hipotezy, a w najgorszym - ostrzezeniem, ze wkrotce zostanie zastapiona. Nazwisko topornie napisane nad skrzynka pocztowa mieszkania na parterze brzmialo BARAHONA. Fredy Barahona, robotnik, nie wychodzil juz z domu z powodu schorzenia kregoslupa. Jego zona Maria pracowala na nocnej zmianie w fabryce obuwia sportowego..Jej corka z pierwszego malzenstwa -jedyna, jaka bylo jej pisane splodzic - byla Constanza Hidalgo. Rosa wyraznie czula zmeczenie intensywnym sledztwem. ktore trwalo juz prawie dwa miesiace. Schudla, po raz pierwszy od kilku lat poklocila sie z mezem i w kaciku oka pojawil sie irytujacy tik, byla jednak wystarczajaco przestraszona i zdeterminowana, by pracowac mimo wszelkich trudnosci. Rozpaczliwie pragnela odejsc na emeryture jako zwyciezca, znacznie wazniejsze bylo jednak to, ze chciala zapobiec zblizajacej sie - byla o tym przekonana - katastrofie. Ktos z rozmyslem wyrwal kartki z historii chorob przynajmniej dwoch z trzech pacjentek z DIC, sledzono i raz nawet zaczepiono Sarah Baldwin, a skrupulatne techniki badawcze, ktore tak wiernie sluzyly Rosie przez lata, nie przyniosly zadnego rezultatu, Rosa miala wrazenie, ze krazy wokol tykajacej bomby zegarowej, nie majac najmniejszego pojecia, jak ja rozbroic. W tej fazie dochodzenia pewne wydawalo jej sie jedynie przeswiadczenie, ze dopoki nie uzyska -i to szybko - odpowiedzi, umra kolejne kobiety i ich nienarodzone dzieci. Maria Brahona byla pulchna, spracowana kobieta, ktora w pewnym okresie swego zycia mogla byc nawet dosc atrakcyjna. Udawala radosna, ale w jej oczach bylo widac bol z powodu utraty jedynego dziecka. Podczas pierwszej rozmowy z Rosa zaczela plakac, natychmiast jednak wziela sie w garsc, przeprosila i odpowiadala dalej na pytania. Teraz (jej maz drzemal po drugiej stronie pokoju na zdezelowanej lezance) podala Rosie herbate i ponownie mowila o Connie. Choc jej angielski byl wystarczajaco dobry, wyrazna ulge sprawialo jej, ze moze rozmawiac po hiszpansku. -W samochodzie znaleziono narkotyki - mowila. - Powiedziano nam, ze Connie miala we krwi marihuane, ale nie wierze w to. Byla szczesliwa. Dobra. I tak bardzo, bardzo piekna. Jej jedynym przestepstwem bylo to, ze zakochala sie w tym draniu Billym Molinarze. Prosze, pani Suarez... prosze. Przepraszam, ze zaklelam. -Nie musi pani przepraszac, pani Barahona. -Byla taka piekna... gdyby pani ja widziala... kiedy szla, mezczyzni zatrzymywali sie na ulicy. Wybralismy juz imie dla jej chlopca. Giullenno. Choc pewnie wolano by go Billy, Connie zamierzala dac mu imie w jezyku hiszpanskim. Tak samo jak podczas pierwszej rozmowy, Maria Barahona chwilami mowila bez ladu i skladu. Znow byla bliska placzu i Rosa dosc rozpaczliwie wpadla jej w slowo. -Prosze pani, kilka lat temu... od trzech do pieciu... pani corka byla z jakiegos powodu leczona w Bostonskim Centrum Medycznym. Wie pani, o co chodzilo? Kiedy pani Barahona skoncentrowala sie na pytaniu Rosy, z jej twarzy zniknela czesc cierpienia. -Niczego... niczego takiego nie pamietam. Miewala bole glowy i czasami problemy z zoladkiem, zwlaszcza... hm, rozumie pani, podczas comiesiecznych przypadlosci, ale nie bylo to nic, co nie przeszloby po wzieciu lekarstwa. Zawsze bardzo ufala lekarzom z Bostonskiego Centrum. Jesli kazali jej wziac jakas tabletke cztery minuty po czwartej, moja Consfanza siadala i patrzyla na zegarek az do trzy po czwartej. A wiec kolejny slepy zaulek. Rosa wbila wzrok w podloge i probowala wyobrazic sobie przerazenie, jakie narastalo w Connie Hidalgo w ostatnich godzinach zycia. Czy istniala jakas droga do poznania prawdy? Czego jeszcze powinna sprobowac? -Pani Barahona... Mario... wiem. ze Connie mieszkala z Billym Molinarem - powiedziala w koncu. - Kiedy ostatecznie wyprowadzila sie z domu? -Planowali slub - powiedziala Maria, wyraznie zazenowana. - Wiele nocy spedzala u nas. Wiele. -Niech sie pani nie gniewa, nie zamierzalam niczego sugerowac, zastanawialam sie tylko, czy w pokoju sa jeszcze jej rzeczy. To wszystko. Jesli tak i nie mialaby pani nic przeciwko temu, chetnie rzucilabym na nie okiem. -O! Oczywiscie. Jesli uwaza pani, ze mogloby to w czyms pomoc, moze pani ogladac, co tylko pani zechce. Jej pokoj jest w glebi, po prawej. Niczego nie zmienialam. Jesli nie ma pani nic przeciwko temu, chetnie zaczelabym jednak robic kolacje. Rozumie pani... pracuje na nocnej zmianie. -Wiem - odparla Rosa i popatrzyla na Fredy'ego Barahone, ktoremu bardzo przydaloby sie golenie. Od chwili jej przybycia praktycznie nawet nie drgnal. Rosa byla ciekawa, czy kiedykolwiek w zyciu zrobil wlasnorecznie jakis posilek, i natychmiast przyszla jej do glowy mysl, jakie sama ma wielkie szczescie, iz udalo jej sie spedzic czterdziesci lat malzenstwa z Albertem Suarezem. - Dziekuje, Mario, poradze sobie. Sypialnia Connie Hidalgo zdradzala, iz byla ona kobieta, ktora nigdy nie przestala byc dziewczynka. Komoda i lozko - pomalowane prawdopodobnie przez sama Connie - byly biale z rozowymi akcentami. Poszewki na poduszki (tez rozowe), mialy falbanki i recznie namalowano na nich niedzwiadki i baloniki. Wszedzie staly pluszowe zwierzeta - bylo ich ze sto. Zebry i slonie, niedzwiedzie i malpy, koty i najrozniejsze psy. Sciany niemal calkiem pokrywaly plakaty ukazujace romantyczne wyspy i rozswietlone wielkie miasta. Rosa musiala przelknac, by pozbyc sie goryczy smutku w ustach. Co prawda patolog stwierdzil we krwi Connie obecnosc marihuany, ale Rosa byla pewna, ze dziewczyna stalaby sie kochajaca, oddana dziecku matka. Rosa wziela do reki stojace na komodzie zdjecie i uniosla zaslone w oknie, aby lepiej mu sie przyjrzec. Byla na nim Connie - jeszcze bardziej emanujaca pelnia zycia niz na zdjeciu z gazety, ktore Rosa miala w swoich aktach - ramie w ramie ze smaglym, przystojnym, usmiechajacym sie z pewnoscia siebie mlodziencem. Musial to byc Billy Molinaro. Zdjecie zrobiono na pokladzie jakiejs lodzi, prawdopodobnie widokowej. Z tylu wznosila sie charakterystyczna panorama Manhattanu. Connie - o skorze koloru miedzi, szczupla i z nie byle jakim biustem - byla zachwycajaca. Nie bardzo wiedzac, czego wlasciwie szuka. Rosa najpierw zajrzala do szuflad komody, a nastepnie przejrzala zawartosc niewielkiej biblioteczki. Staly tam kieszonkowe wydania romansidel i nieoddane ksiazki z bibliotek. Nie bylo albumu z fotografiami ani wycinkami prasowymi, byl jednak rocznik - "Miecz i Roza" - Saint Ceciha's High School. Bylo to niskobudzetowe wydawnictwo - mocno rozniace sie od drukowanych na blyszczacym papierze, calkowicie kolorowych egzemplarzy z innych szkol, na przyklad tych, do ktorych chodzily jej corki. Zaczela przegladac kartki i czarno biale zdjecia, szukajac fotografii Connie. Za pierwszym razem nie znalazla jej, nie bylo tez zbyt wielu wpisow od kolegow i kolezanek z klasy. Te, ktore znalazly sie w srodku, nie byly zbyt wylewne: Wszystkiego najlepszego wspanialej kolezance... Nie znalismy sie zbyt dobrze, ale mam nadzieje, ze poszczesci Ci sie w zyciu... Wszystkiego najlepszego od kolezanki z lekcji laciny... Rosa znow popatrzyla na promieniejaca, zmyslowa kobiete plynaca statkiem wycieczkowym z pelnym fantazji mlodym mezczyzna, ktory mial zostac jej mezem. Chlodne pozdrowienia od szkolnych kolegow i kolezanek nijak do niej nie pasowaly. Rosa przerzucila kartki, by obejrzec znajdujace sie na koncu zdjecia klasowe. W roczniku klasy jej corek umieszczano na kazdej stronie cztery spore kolorowe portrety, a "Miecz i Roza" miala na stronie po dziesiec zdjec czarno bialych. Pod kazdym - miniaturowa czcionka - znajdowalo sie streszczenie osiagniec ucznia z lat pobytu w szkole swietej Cecylii. Constanza Hidalgo pracowala w kawiarni i byla czlonkiem klubu sztuki kulinarnej. Nie bylo slowa o udzielaniu sie w zespole muzycznym, kolku artystycznym czy sekcji sportowej. Rosa wbila wzrok w zdjecie Connie. Nawet uwzgledniajac fakt, ze portret byl nieco nieostry. Rosa watpila, czy sama z siebie rozpoznalaby na nim Connie. Znow popatrzyla na zdjecie ze statku. Dziewczyna z rocznika byla ta sama, ktora towarzyszyla mlodemu mezczyznie... choc wlasciwie byl to ktos inny. Usta te same, oczy tez, nie bylo w nich jednak spojrzenia widocznego w oczach z nowszego zdjecia. Twarz z rocznika byla znacznie bardziej okragla i mniej ciekawa. Jakby ktos wzial noz do obierania i sciagnal z twarzy mlodszej Connie bylejakosc. Rosa odlozyla rocznik i zaczela dalej badac pokoj. W biblioteczce i na podlodze nie znalazla nic ciekawego. Otworzyla nieduza szafe. Byly tu dwie sukienki ciazowe, kilka eleganckich garsonek i sukienek (numer szesc) i kilkanascie par butow. Jesli to, co znajdowalo sie w szafie, bylo ta czescia garderoby, ktorej Connie postanowila nie przenosic do mieszkania Billy'ego Molinara, bez wahania mozna by umiescic byla pracownice szkolnej kafejki i czlonkinie klubu gotowania na liscie kandydatek do tytulu najlepiej ubranej kobiety w miescie. Dno szafy - podobnie jak wiekszosc pokoju - bylo zaslane pluszowymi zwierzetami. Rosa nie miala pojecia, co zwrocilo jej uwage i jaki rodzaj wyczucia kazal jej sie schylic i odsunac sterte na bok, w kazdym razie pod niedzwiedziami, lampartami snieznymi i tukanami lezalo pudelko po butach, przewiazane kilkoma gun)kami. W srodku znajdowal sie pamietnik. Matt wywolal entuzjazm sekretarki, dal jej bowiem do konca dnia wolne. Podzielili sie z Sarah kanapka z mielonka i frytkami. ktore kupili w Gold's i przez dluzszy czas rozmawiali o samych niewaznych rzeczach. -Musi pani zaraz wracac do szpitala? - spytal, nalewajac kawe zaparzona w noszacej slady dlugiego uzywania maszynce do kawy. -Musze wypisac kilka pacjentek i przekazac je koledze zajmujacemu sie opieka ambulatoryjna, sporzadzic pare dokumentow i zabrac rower, ale moge jeszcze chwile zostac. -To swietnie. Powinnismy omowic kilka spraw. -Na przyklad rezygnacje? -Na przyklad dokladnie okreslic, z kim wlasciwie walczymy i jak dzialaja firmy ubezpieczajace lekarzy na wypadek popelnienia bledu w sztuce lekarskiej, takie na przyklad jak MMPO. Slady napiecia, w ciagu ostatnich szesciu tygodni narastajacego u jej adwokata, zdawaly sie na trwale wyryte na jego czole. Kiedy spotkali sie po raz pierwszy, jej niewinnosc - o ktorej udowodnienie mial walczyc - wydawala sie oczywista, jednoznaczna. A teraz? Popijala kawe i poprosila, by kontynuowal. -Po pierwsze chcialbym, aby wiedziala pani, ze moim zdaniem w tej sprawie cos smierdzi. Wiem, ze moze trudno pani w to uwierzyc, ale uwazam, ze ktos wrobil Kwong Tian Wena, aby wygladalo, ze to on... a z nim pani... jest odpowiedzialny za trzy przypadki DiC. -W obecnej sytuacji nie mamy jednak zadnego dowodu na to, ze to nie myjestesmy winni. Mamy jedynie slowo Kwong Tian Wena. -I slowo jego rodziny. Mozemy oprzec obrone na zalozeniu, ze ktos stara sie o to, aby przypisac pani wine. Nie osiagniemy jednak celu, nie przedstawiajac, kto to robi i dlaczego. -Co oznacza, ze przegramy. -Sarah, naprawde musimy sie z tym liczyc. - Zamilkl. Mial zacisniete piesci. -Zaraz, zaraz! To nie pan mi mowil, ze w wiekszosci wypadkow naszemu systemowi prawnemu udaje sie trafnie okreslic, co jest prawda, a co nie? -"W wiekszosci wypadkow" nie oznacza zawsze, w tej sprawie zas sytuacja jest naprawde skomplikowana. Tian Wen bywa w kiepskim stanie umyslowym i moge probowac uzyskac od lekarza zwolnienie go z koniecznosci skladania zeznan, liczenie na to jest jednak dosc ryzykowne, bo jego stan ogolny sie poprawil i jesli nawet sad przychyli sie do naszego wniosku, Mallon moze go zechciec przesluchac w domu. Tak czy owak, przysiegli przyjrza mu sie... jak to sie mowi w ich slangu... blisko i osobiscie. -Jak Mallon wytlumaczy, ze tak wiele kobiet pilo herbatke ziolowa i nic im sie nie stalo? -Podejrzewam, ze zna pani odpowiedz na to pytanie. -Chce pan powiedziec, ze po prostu stwierdzi, iz Tian Wen zle sporzadzil tylko kilka porcji mieszanki? -Albo ze nieodpowiednie ziolo lub ziola z jakichs powodow zadzialaly u czesci kobiet, a u pozostalych nie zadzialaly. W obecnej sytuacji wystarczy, ze przedstawi wersje sprawiajaca wrazenie racjonalnej... nie bedzie wcale musiala miec zwiazku z prawda. Trzeba wziac pod uwage, ze on bedzie mial u swego boku Lise Grayson, a my Tian Wena, przysiegli zas moga sadzic, iz rozpatruja skarge nie przeciwko ludziom z krwi i kosci, lecz superbogatym towarzystwom ubezpieczeniowym, wiec obawiam sie, ze moze sie skonczyc na tym, ze my bedziemy musieli udowodnic niewinnosc. Juz widze Mallona. - Wzial do reki pilke baseballowa i rekawice i zaczal chodzic po gabinecie. Uderzajac pilka o rekawice, rozpoczal przemowe: - Ta sliczna mloda artystka z dwiema zdrowymi rekami i zdrowym dzieckiem w lonie oddala sie z ufnoscia i wiara w rece doktor Sarah Baldwin. Doktor Baldwin zrobila z ta sliczna, mloda artystka cos niecodziennego i nieprzepisowego... cos, co daleko wykraczalo poza normy przyjete w spolecznosci lekarskiej, i nagle sliczna, mloda artystka traci dziecko i prawa reke. Poniewaz w trakcie ciazy naszej slicznej, mlodej artystki nie wydarzylo sie nic innego, doktor Baldwin powinna udowodnic sadowi, ze to nie ona jest winna tragedii. -Brzmi okropnie. -W terminologii prawniczej ta drobna manipulacja na koncu nazywa sie res ipse loguitor... sprawa albo czyn przemawiaja same za siebie. To lufa prawniczej broni, w ktora nie lubi patrzec zaden adwokat, uzywa sie jej jednak czasami... glownie podczas procesow, ktorych przedmiotem jest blad w sztuce lekarskiej. -Sadzilam, ze mozna uwazac mnie za niewinna, dopoki nie udowodni mi sie winy. -Jesli Mallon nakloni sedziego do przyjecia res ipse loguitor, nam zas nie uda sie udowodnic, ze to nie z naszej winy doszlo do tragedii, jestesmy ugotowani. Wiecej, jesli przegramy, z niemal stuprocentowa pewnoscia nalezy oczekiwac, ze kolejne dwie rodziny siegna po to, co pozostalo z pani ubezpieczenia, co pani posiada lub moglaby kiedykolwiek posiadac. - Zatrzymal sie i opadl na krzeslo. -Co powinnam, pana zdaniem, zrobic? -Zanim na to odpowiem, chcialbym, aby wiedziala pani jeszcze jedno. Ma to zwiazek z Willisem Graysonem. Niemal od poczatku sprawy cos mnie dreczylo, a dzis, kiedy go ujrzalem w otoczeniu armii prawnikow, chyba zrozumialem, o co chodzi, Sarah, on nie tylko chce sprawic, by pani przegrala sprawe, on chce pania zniszczyc. -Nie... nie rozumiem - stwierdzila, czujac nagle zimno na plecach. -Jesli sie nie myle, Grayson ma wiecej pieniedzy niz Bog dusz w swej owczarni, tak? -Tak sadze. -Bez dwoch zdan nie mialby nic przeciwko temu, aby dostac szescdziesiat procent z przyznanego przez lawe przysieglych duzego odszkodowania, prawdopodobnie nie siegaloby to jednak dochodow, jakie uzyskuje z odsetek od lokat kapitalowych. Mowiac inaczej, Mallonowi chodzi o pieniadze i przylozenie pani szpitalowi, a Graysonowi o to, aby pani... lub osoba odpowiedzialna za tragedie jego corki... zostala na dlugo wycofana z obiegu. -To nie do wiary. Willis Grayson prowadzacy krucjate, ktora ma mnie zniszczyc... to szalone, kompletnie zwariowane. Chce pan wiedziec, co jest w tym wszystkim jeszcze bardziej zwariowane? Najbardziej zwariowane ze wszystkiego? Nie do konca wiem, czy jego dzialanie jest uzasadnione, czy nie. -Mowilem pani, jakie jest moje zdanie na ten temat. -Mowil pan. Co powinnam robic dalej? -Mozemy sprobowac uzyskac jakas ugode... bez przyznawania sie do winy. Nie jestem pewien, czy uda mi sie naklonic do tego MMPO, Mallona albo Graysona, ale nigdy nic nie wiadomo. To cos w rodzaju "meksykanskich zapasow"... pata, w ktorym my twierdzimy, ze wygralibysmy sprawe, ale honoraria adwokackie przekroczylyby sume ugody, a druga strona twierdzi, ze MMPO zaplacilo mimo nieprzyznania sie do winy, co implikuje, iz mieli racje, skladajac pozew. Konczymy wymiane retorycznych figur i wszyscy zyja dalej. Nim czlowiek zdazy sie zorientowac, fale zamieraja i wielki staw znow jest spokojny. -Mozemy to osiagnac? -Mozemy sprobowac. -Uwaza pan, ze powinnismy. Matt zlozyl dlonie czubkami palcow i spojrzal w okno. Zmarszczki przecinajace jego czolo poglebily sie. -Jesli sie zgodza, odpowiedz brzmi "tak" - powiedzial w koncu. - Tak, uwazam, ze powinnismy to zrobic. -Musze to przemyslec. Ile mamy czasu? -Moze tydzien. Jesli pani na tym zalezy, moze nieco wiecej. -Dziekuje. Byla rozkojarzona, czula sie niemal chora i nagle poczula wielkie zmeczenie. Kwong Tian Wen... Matt... Lisa... Willis Grayson... szpital... cholerny Peter... oskarzenie o przestepstwo kryminalne... kolejne pozwy... jak to mozliwe, ze ta sprawa jeszcze tak niedawno wydawala sie prosta? Odstawila filizanke i wstala, by wyjsc. -Odwioze pania do szpitala. -Nie trzeba. -Sarah... z przyjemnoscia pania odwioze. Bardzo bym chcial... Odwrocila sie, by na niego popatrzec, ale szybko spojrzal w bok i zaczal pakowac dokumenty do teczki. Z przyjemnoscia pania odwioze... bardzo bym chcial... Naprawde to powiedzial? -Propozycja przyjeta - stwierdzila. Kiedy w slimaczym tempie oddalali sie od centrum, Matt skoncentrowal wzrok na jadacym przed nimi samochodzie. Sarah nigdy by nie pomyslala, ze moze byc zadowolona z korkow na ulicach, ale to, co dotychczas bylo niemozliwe, stalo sie prawda. Jazda z biura Matta do BCM normalnie zajmowala kwadrans, teraz trwala czterdziesci minut. Pomijajac kilka zdan o sprawach niezwiazanych z procesem, milczeli. Kiedy mowila, patrzyla prosto na niego, a gdy milczeli, obserwowala go katem oka. Okolicznosci byly najgorsze z mozliwych - zadurzenie sie w adwokacie, ktory mial ja wlasnie bronic w sprawie o blad w sztuce lekarskiej, nie bylo najmadrzejsza rzecza na swiecie, a wlasnie to sie w tej chwili dzialo. Nie widziala sposobu, w jaki moglaby temu zapobiec. Choc do tej pory tego nawet nie zasugerowal, czula, ze Matt jest nia zainteresowany, etyka zawodowa nie pozwalala mu jednak postepowac zgodnie z emocjami czy chocby je wyrazic. Moze gdyby doszlo do ugody z przeciwnikiem, przeszkody przestalyby byc bariera i mogliby zaczac sie lepiej poznawac, a moze nawet zakochac... Przed podjeciem decyzji w kwestii ugody Sarah musiala sie czegos dowiedziec. -Matt, niech mi pan powie jedna rzecz. Co by pan zrobil, gdyby mogl pan rozegrac te sprawe wedle wlasnej woli, tak aby miec z niej jak najwiecej zysku dla siebie? Uwaznie na nia popatrzyl. -Dziwne pytanie. Co ma pani na mysli, mowiac: "jak najwiecej zysku dla siebie"? -No, wie pan... sprawy finansowe, rozwoj kariery. Zanim zadala to pytanie, zastanawiala sie, czy podzielic sie z nim swoim wrazeniem na temat Ruth. Kobieta byla jej zdaniem zbyt rozgadana i byc moze wrecz stanowila dla niego zawodowe zagrozenie, ale rozmowa o tym wydawala sie nieco pochopna. Przez chwile obawiala sie, ze Matt podejrzewa, iz wie o nim wiecej, niz sam ujawnil. -No coz... - stwierdzil w koncu. - Obawiam sie, ze gdyby uszeregowac hipotetyczne opcje, to najbardziej pozadana bylaby sadowa walka typu "wszystkie chwyty dozwolone", stoczona z Mallonem i zakonczona naszym sukcesem; spowodowalaby wrzawe w mediach, zyskalbym ogromne honorarium, a pani uniewinnienie. -A najmniej pozadana? -Wedlug tego samego scenariusza, ale z nasza przegrana. Bylbym w efekcie raczej skonczony jako specjalista od obrony osob oskarzonych o blad w sztuce lekarskiej, nie wspominajac o szansie na uzyskanie dobrych referencji. W naszym biznesie wszyscy wiedza, ktory adwokat wygrywa, a ktory nie, i nikt nie stawia na przegranego. -Czy dlatego zaleca pan ugode? Wcisnal z calej sily hamulec i wbil w nia wzrok. Chyba nie slyszal wscieklego trabienia za nimi. -Tak pani uwaza? -Prosze sie nie obrazac. Nie uwazam tak i nie to mialam na mysli... cholera, Matt... chyba sama nie wiem, co chce powiedziec. Po prostu zalezy mi na tym, by to wszystko sie skonczylo. Jego mina natychmiast zlagodniala. Ujal ja za reke. Ruszyl i podjechal do kraweznika. -Sarah, gdybym uwazal, ze to nam pomoze, dalbym sobie wbic drzazgi pod paznokcie. Pracowalem jak szalony, przyjrzalem sie sprawie z kazdej strony, a ciagle wpadam w slepe uliczki. Jesli zbyt mocno naciskam w kwestii ugody, to prawdopodobnie dlatego, ze dzis po raz pierwszy poczulem, co sie szykuje, jesli jednak jest pani na to zdecydowana albo druga strona nie zgodzi sie na ugode, jestem gotow walczyc. Prawdopodobnie nie wie pani zbyt wiele o rezerwowych miotaczach, ale najogolniej mowiac, nie maja w mozgu pola, ktore zwyklym ludziom sygnalizuje, ze istnieje uzasadniony powod, by zaczac sie czegos bac. Sugestia ugody to moim zdaniem wyjscie najlepsze dla pani. Byc moze to wyjscie okaze sie takze najlepsze dla mnie, ale jesli tak sie stanie, bedzie to dzielem przypadku. Niech sie pani nad tym wyjsciem dobrze zastanowi. Ta sprawa jeszcze sienie zaczela, a juz narobila wiecej szumu niz wiekszosc innych procesow, i jesli pojdziemy do sadu, zostanie pani pierWszoplanowa aktorka, zmuszona do wystepu na cyrkowej arenie, jakiej sobie pani nie wyobraza. Axel Devlin okaze sie wtedy jedynie jednym z pani problemow. -Rozumiem i przepraszam za to, co powiedzialam. Zawiadomie pana natychmiast po podjeciu decyzji. Skinal glowa i wlaczyl sie ponownie do ruchu. -Prosze sie nie martwic - stwierdzil. - Tak czy inaczej, sprawy sie ureguluja. Niewazne, co sie stanie... -Tak? - Mow, Matt, ponaglala go w mysli. Powiedz mi, ze niewazne, co sie stanie, bedziemy walczyc razem. Powiedz mi, ze jestes szczesliwy, bo mnie poznales... -Chcialem... eee... by pani wiedziala, ze stuprocentowo stoje po pani stronie. Dwie minuty pozniej zatrzymal sie przy glownym wjezdzie do BCM. Sarah podziekowala za podwiezienie i przez chwile dumala, czy nie ujawnic tego, co czuje, postanowila sie jednak odwrocic i odejsc. Mial juz dosc spraw na glowie. Jesli zle odczytala jego zachowanie, tylko spowodowalaby wiekszy stres. Weszla na teren kampusu przez bramke strzezona przez ochroniarzy i poszla w kierunku budynku chirurgii, przy ktorym zostawila rower. Krotka przejazdzka przez arboretum bedzie znakomitym odpoczynkiem przed juz zbyt dlugo odkladana nasiadowka przy dyktafonie. Ugoda czy walka? Po glowie gnalo jej tysiac mysli. Szla rozkojarzona i dopiero kilka metrow przed budynkiem zorientowala sie, co sie stalo. Rower ubabrany byl jaskrawoczerwona emalia. Do siodelka ktos przywiazal szmaciana lalke, ktora tez oblano czerwona farba. Jedno ramie lalki bylo oderwane i rzucone na ziemie. Brzuch rozpruty. Do piersi przypieta byla kartka z bazgrolem: KONOWAL ZABOJCA Sarah probowala zachowac spokoj, po policzkach poplynely jej jednak lzy i pognala do budynku chirurgii. Zadzwonila do ochrony, zaraz potem do Matta. -Prosze o telefon do szpitala - nagrala sie na automatycznej sekretarce. - Musimy sie jak najszybciej zobaczyc. Podjelam decyzje, co robimy. Rozdzial 24 -Hodowle zniszczone! Wszystkie! Nigdy przedtem cos takiego sie nie zdarzylo. Nigdy! Zdenerwowany technik laboratoryjny, bystry mlodzieniec o nazwisku Chris Hall, krecil z niewiara glowa. Choc prawdopodobnie Rosa byla z ich dwojga bardziej zrozpaczona, pocieszajaco klepala go po ramieniu. -Kiedy sprawdzal je pan ostatnio? -Wczoraj po poludniu. Przechodze miedzy inkubatorami codziennie. Nie tylko pani material zostal zniszczony. Wniwecz pojda dziesiatlii eksperymentow i innych hodowli. Boze, nie moge w to uwierzyc! Doktor Wheelock, doktor Caro, doktor Blankenship... wszyscy sie wsciekna. Wczoraj zmienialem podloze i wszystko, co wyrzucalem, bylo idealne, krysztalowo czyste. To, co umiescilem, musialo byc z jakiegos powodu zakazone cytotoksyna. -Bywa, Chris. Takie rzeczy sie zdarzaja. Kazdy, kto ma jakiekolwiek pojecie o mikrobiologii, rozumie to, zwlaszcza ci, ktorzy mieli do czynienia z hodowlami tkanek. - W odroznieniu od bakterii, ktore hodowano w laboratorium na agarze odzywczym, majacym konsystencje ciala stalego, wirusy mozna hodowac jedynie na zywych, mnozacych sie tkankach. - Pokaz mi laboratorium, ktore nigdy nie mialo problemow z zanieczyszczeniem hodowli tkankowych, to uznam, ze laboratorium takie nigdy niczego nie zrobilo. Nie masz zamrozonych probek? -Pare. -Cos z tego, co ci dalam? -Watpie. Doktor Suarez, tak mi przykro... naprawde. -Przepraszaj, jesli zrobiles to z rozmyslem, a jesli nie, doprowadz laboratorium do porzadku i sie nie martw. Poradzimy sobie. Uznala, ze nie ma sensu dokladac laborantowi, sama jednak czula, jak z kazda sekunda coraz bardziej dreczy ja pulsujacy bol glowy, spowodowany zmeczeniem i rozczarowaniem. Choc nie zamierzala tego ujawniac Chrisowi Hallowi, niezaleznie od tego, co sie stalo, strata rozpoczetych hodowli nie byla az tak katastrofalna, jak mozna by sie spodziewac, gdyz z powodu sprawy BART z niemal paranoidalna starannoscia kopiowala wszystko, co robila - nawet najtrywialniejsze prace. Duplikaty kazdej probki poslala Kenowi Mulhollandowi, staremu przyjacielowi z laboratorium CDC w Atlancie. Podczas ostatniego sprawdzianu - mniej wiecej tydzien temu - nie znalazl niczego. -Mam nadzieje, ze inni beda tak samo wyrozumiali jak pani. -Jestem tego pewna. Masz ksiege hodowli, ktore dla mnie robiles? Podal jej standardowy, oprawny w tekture notes laboratoryjny z napisem na okladce: R. SUAREZ. Rosa otworzyla aktowke i polozyla notes na pamietniku Connie Hidalgo. Zamierzala zabrac sie do czytania po tylenolu i krotkiej drzemce. -Wspomnialem o tym, ze w paru pani buteleczkach zaczynalo cos sie dziac? -Nie, nie wspominales. -Probki te zaznaczylem w ksiedze gwiazdkami na marginesach, zeby czesciej je sprawdzac. Nie bylo to nic konkretnego, jedynie lekkie poszarpania platka z tkanka, jakie sie obserwuje we wczesnych fazach zakazenia. Tego rodzaju zmiany pojawiaja sie, gdy w komorkach tkanki zaczyna brakowac gazu... na tej podstawie wiemy, kiedy trzeba rozmrozic kolejna partie. -Dziekuje, Chris. Gdy wroce do siebie, sprawdze kody i zobacze, jakie probki byly w tych buteleczkach. -Jesli zaczynalo cos rosnac... w co mocno watpie... byl to najwolniej rosnacy wirus, z jakim mialem do czynienia w zyciu. -Prawdopodobnie nic sie nie dzialo, ale dziekuje, ze mi o tym powiedziales. Dzieki tez za chec wspolpracy. Zostawie doktorowi Blankenshipowi notatke i powiem mu o twoim pozytywnym nastawieniu. -Dziekuje bardzo. Po tej katastrofie przyda mi sie kazda pomoc. Rosa wyszukala w glebinach torebki dwa tylenole, popila je ciepla woda z jednego z wszechobecnych w szpitalu "zrodelek" i wyszla z budynku. Parne popoludniowe goraco, ktore bilo od asfaltu i pni drzew, przypominalo jej dom. Przypominalo jej jednak takze, ze nikt - szef, maz, dzieci - nie chcial, aby wracala do Bostonu. Nikt poza nia tego nie chcial. Mimo wszystko - wbrew zanieczyszczeniu hodowli tkankowych - czula, ze moze, byc moze, ciezka praca wreszcie sie oplaci. Dotychczas nieprzejrzany pamietnik i ksiazka laboratoryjna, zawierajaca opisy prawdopodobnie pozytywnych hodowli. Nie bylo to wiele, ale na pewno wiecej, niz miala kilka godzin temu. Kiedy dotarla do pensjonatu, jej sukienka pod pachami i przy dekolcie byla przemoczona. Obowiazkowa konwersacje z pania Frumanian, obejmujaca sprawozdanie z postepow, odbyla, udzielajac jeszcze bardziej skapych odpowiedzi niz zwykle. Szybko poszla na gore, wdzieczna, ze gospodyni nie zabrala jej stojacego na oknie malego wentylatora. Po przebraniu sie w szorty i bawelniany podkoszulek sprawdzila, przy ktorych hodowlach Chris rall postawil krzyzyk. Byly dwie - 172A i 172B - obie na podlozu z fibroblastow. Klucz kodowy, schowany w jednym z podrecznikow, identyfikowal zrodlo obu probek jako surowice pobrana z tego, co pozostalo z procesu krwiotworczego Lisy Grayson. Rosa przejrzala reszte notatnika, po czym zadzwonila do Atlanty, do Kena Mulhollanda. Wirusolog przekazal jej, ze w zadnej z probek, ktore mu przyslala, nie udalo sie niczego wyhodowac - ani w fibroblastach, ani w zadnych innych komorkach. Slepy zaulek. Rosa ulozyla wysoko stopy, zamknela oczy i sprobowala sie zdrzemnac. Po dziesieciu minutach zrezygnowala. Bedzie miala mnostwo czasu na spanie, kiedy afera zostanie rozwiklana. Polozyla przy lozku notes i dlugopis, nasunela okulary na ciagle jeszcze zaczerwieniony nos i otworzyla pamietnik Constanzy Hidalgo. Obejmowal on okres pieciu lat, a notatki byly prowadzone niemal codziennie. Niektore zawieraly jedynie kilka slow, a niektore skladaly sie z zapisanych na maszynie kartek, podpietych pod odpowiednia date. Wymieniajac osoby, poslugiwala sie inicjalami lub tajemniczymi skrotami. Niemal na kazdej kartce bylo cos narysowane - w wiekszosci twarze... male, niezle szkice. Zapiski zaczynaly sie w dniu siedemnastych urodzin Connie i konczyly tuz przed dwudziestymi drugimi. Ton pierwszego wpisu sugerowal, ze pamietnik, ktory miala w reku Rosa, poprzedzal inny tomik. Niemal od pierwszej strony Rosa znalazla sie w smutnym zyciu i pasmie pelnych bolu fantazji niesmialej, zle wyedukowanej dziewczyny, mieszkajacej z matka, ktora nie miala dla niej wiele czasu, i ojczymem dotykajacym jej za czesto i nazbyt intymnie. W miare czytania w Rosie narastalo przeswiadczenie, ze nalezy za wszelka cene ukryc pamietnik przed Maria Barahona. Connie jakos udalo sie odeprzec wiekszosc awansow Fredy'ego Barahony, a mniej wiecej po ukonczeniu dwudziestu lat przestala o nich wspominac. Jesli Maria o niczym nie wiedziala za zycia Connie, nie bylo sensu skazywac jej teraz na cierpienie z powodu odkrycia tak nieprzyjemnej sprawy. Od czasu do czasu pojawialy sie informacje o wizytach w roznych klinikach Bostonskiego Centrum Medycznego. Tak jak mowila Maria Barahona, chodzilo glownie o zapalenie gardla i bole glowy. W wieku osiemnastu lat Connie zachorowala na rzezaczke. Leczono ja na oddziale naglych wypadkow, a zostala zarazona przez kogos o inicjalach T.G., mezczyzne, ktory "klamal, mowiac, ze mnie kocha, a wiedzialam, ze klamie. No coz, poki to trwalo, bylo fajnie, zebracy zas nie moga byc wybrancami". Rosa zaczynala odczuwac coraz wieksze zmeczenie i wlasnie zamierzala odlozyc pamietnik, kiedy natrafila na kolejny wpis dotyczacy wizyty w BCM, kiedy Connie skonczyla dziewietnascie lat, zanotowana zostala Wizyta w BCM z powodu bolu glowy. Dziwny maly doktor... przyszedl do mnie doktor S., chyba Arab... cos w tym stylu. Stwierdzil, ze nie musze byc juz dluzej gruba. Powiedzialam mu, ze diety nic mi nie daja, na co odparl, ze wcale nie bede sie musiala glodzic. Chce mnie zobaczyc za tydzien. Chyba nie pojde. A moze pojde? Jest dosc mily. Nagle Rosa sie obudzila. Nastapily liczne wizyty u doktora S. Kilka razy Connie wspominala o "dietetycznym proszku", a najwieksze wrazenie robilo to, ze rzeczywiscie ubywalo jej na wadze. W ciagu czterech miesiecy Connie Hidalgo stracila dwadziescia piec kilogramow, a w sumie - po pol roku - trzydziesci; wazyla wtedy czterdziesci dziewiec kilogramow. Tak wielka zmiana robila wrazenie. Rose znacznie bardziej zaintrygowalo jednak to, ze dzien, w ktorym Connie rozpoczela kuracje u doktora S., byl tym samym dniem, spod ktorego zaczeto wyrywac kartki z jej historii choroby. We wpisach, ktore pozostawiono, nie bylo jakiejkolwiek wzmianki o tym, ze odwiedziny u doktora S. - ktokolwiek to byl - mogly miec jakis zwiazek z jej gwaltowna smiercia. Rosa byla jednak pewna, ze jesli taki zwiazek istnial, ustali go. Przebijala sie przez reszte pamietnika, gdy z Atlanty zadzwonil Ken Mulholland. -Roso, mam nadzieje, ze cie nie obudzilem. Kiedy rozmawialismy, sprawialas wrazenie wykonczonej. -Bylam, ale sie ozywilam. Wiesz, jak to bywa z kobietami... w jednej chwili jestesmy bez sil, zaraz potem tryskamy energia. -Wszyscy powinnismy sie tak starzec jak ty. Posluchaj mnie, po naszej rozmowie poszedlem do laboratorium i przejrzalem kilka probek, o ktorych wspomnialas. W jednej z nich... tylko jednej... plywa dziwny fragment DNA. Moj technik sprawdza ja dokladnie. Mozliwe, ze to twor wirusowy, ale hodowla tkankowa wydaje sie czysta, a przy tak malej ilosci materialu trudno dokladnie sie wypowiadac. Moglabys dostarczyc mi jeszcze jakies probki? -Moze od tej samej pacjentki, ale w chwili uzyskiwania surowicy byla chora, a teraz wyzdrowiala. -Rozumiem. -Posluchaj, sprobuje zdobyc surowice ozdrowienca, nie mam jednak pewnosci, ze mi sie uda. Pacjentka, o ktora chodzi, skarzy jednego z lekarzy szpitala o popelnienie bledu w sztuce lekarskiej i w obecnej chwili moze sie nie bardzo palic do wspolpracy. -A co z pozostalymi dwiema pacjentkami? -Obie nie zyja. -Nie ma innych przypadkow? -Nie ma. - Rosa zawahala sie. - Przynajmniej na razie. Kiedy Matt oddzwonil, Sarah byla juz w domu - lezala zwinieta na kanapie, ubrana w najwygodniejsze, podarte dzinsy i pila drugi kieliszek chardonnay. Zlozyla zeznania ochronie szpitala i policji i zostawila notatke Glennowi Parisowi, ktory byl na jakims spotkaniu. Zglosila wyjscie rezydentowi i dala sie podwiezc do domu sekretarce oddzialu ginekologiczno polozniczego. -Kto mogl to zrobic? Masz jakis pomysl? - spytal Matt, gdy opowiedziala mu, co sie stalo w ciagu ostatnich godzin. -Nie wiem. Kazdy. Te trzy dziewczyny mialy przyjaciol i rodziny. Po swiecie kreci sie mnostwo wariatow, ktorzy ogladaja w telewizji wiadomosci i natychmiast postanawiaja zostac krzyzowcami. Nie jestem cyniczna, ale wiem, ze ludzie umieja byc paskudni. -Potwierdzam. Powiedzialas, ze podjelas decyzje. Chcesz mi ja przekazac telefonicznie czy osobiscie? Sarah zywila nadzieje, ze Matt zada to pytanie, i miala przygotowana odpowiedz. -Mialbys ochote do mnie przyjechac? Lubie gotowac, a zupelnie brak mi na to czasu. Mam w domu dosc produktow, aby przygotowac posilek... pod warunkiem, ze nie jestes zbyt wybredny. Przy okazji, nie dokoncze sama butelki wina. -Zalatwione. Bede za pol godziny. Moglbym uslyszec jakas wskazowke co do podjetej decyzji? -Wiecej niz wskazowke. Postanowilam, ze pod zadnym pozorem nie moge dopuscic do ugodowego zalatwienia sprawy. -Kiedy sie rozstawalismy, sadzilam, ze wiem, co mam robic - powiedziala Sarah. -A kiedy zobaczylam, co zrobili z moim rowerem, bylam stuprocentowo pewna. Siedzieli na kanapie, pili kawe bezkofeinowa i jedli resztki ciasta, ktore upiekla z mrozonki znalezionej w czelusciach zamrazarki. Kolacja - nalesniki z kurczakiem i grzybami oraz smazone krotko na tluszczu warzywa - zostala przyjeta dosc wyrozumiale, mimo to Sarah wcale nie byla tak odprezona, jak by chciala. Powodem byl przede wszystkim incydent w szpitalu, ale takze to, ze Matt byl pierwszym mezczyzna, ktorego goscila u siebie od niemal dwoch lat. -Zrobimy wszystko, cokolwiek powiesz. Jesli nie podobalo mu sie, ze podjela decyzje niezgodna z jego zaleceniem, dobrze to ukrywal. -Matt, przeraza mnie to, co moze sie wydarzyc w sadzie, ale ugoda bez jakichkolwiek wnioskow nie doprowadzi do powstrzymania ludzi z czerwona farba, a nie zamierzam spedzac zycia na uciekaniu przed nimi ani na odpieraniu ich atakow. Jesli jestem niewinna, musza sie o tym dowiedziec, a jesli jestem winna, to ja musze sie o tym dowiedziec. Uwierz mi, nie rozpadne sie, jezeli nawet wydarzy sie cos najgorszego, jezeli Willis Grayson dopnie swego i pojde do wiezienia. Wierze w sile wyzsza i wierze w to, ze ma wobec mnie konkretny zamiar. Na tym stoisz. -Na tym stoje. Podejrzewalem, ze zdecydujesz sie walczyc, i musze przyznac, ze jak tylko wysiadlas z samochodu, zaczalem planowac terminy skladania oswiadczen pod przysiega. Na pierwszy ogien pojdzie twoj stary przyjaciel Ettinger. Moge obiecac jedno: niech Mallon szykuje sie na walke jak cholera. -Ciesze sie, ze mnie reprezentujesz. -Jest jednak pewien problem. Musisz mi pomoc go rozwiazac. -O co chodzi? Bylo mu wyraznie nieswojo. Chwile sie powiercil, po czym odwrocil sie do niej i ujal ja za rece. -Sarah, nie mozemy pozwolic na to, by cokolwiek sie miedzy nami wydarzylo... przynajmniej do zakonczenia tej sprawy. Chcialem... cholera, nawet nie wiem, co chcialbym powiedziec. Musisz przestac tak na mnie patrzec. Splotla palce z jego palcami. Twarz Matta - przemila, wspaniala twarz - mowila wszystko, co Sarah chciala wiedziec o jego uczuciach wzgledem niej. -Chcialabym ci pomoc, ale nie umiem panowac nad tym, co czuje i jak na kogos patrze. Tak jak ty nie umiesz zapanowac nad sposobem, w jaki teraz mi sie przygladasz. Powoli przeciagnela jezykiem po wargach. Matt rozpial kolnierzyk. -Sarah, musisz przestac tak robic, zanim sie calkiem rozplyne - powiedzial. - Posluchaj, pracuje dziewiecdziesiat godzin w tygodniu, jestem samotny jak cholera i prawda jest taka, ze zaczynam myslec o tobie na okraglo, jesli jednak mam dalej byc twoim adwokatem, nie jest to dobry pomysl. Nawiazywanie zwiazkow uczuciowych z klientami jest niewskazane, poniewaz zaburza to obiektywizm spojrzenia. W niektorych stanach jest to wrecz uregulowane prawnie. Niedlugo moze tak samo byc w Massachusetts. -Rozumiem. -Wiec pomozesz mi? Przynajmniej na razie. Nie mam zbyt silnej woli. -Zastanowie sie nad tym, pamietaj jednak, ze jestem juz duza dziewczynka, umiem w miare dobrze o siebie zadbac i niezaleznie od tego, co sie stanie, nie zamierzam skarzyc sie na ciebie do adwokatury. Poza tym czyz to nie wspaniale dla klienta, ze broni go adwokat, ktory nieustannie o nim mysli? -Sarah, to nie zarty. W twojej sprawie trzeba podejmowac wiele decyzji. Mnostwo. Dzis podjelas decyzje sama, ale przy innych bedziesz potrzebowala obiektywnego, beznamietnego adwokata. Jesli zaczne byc zbyt zaabsorbowany toba, bede musial zrezygnowac. -Zaabsorbowany... mna... jak ladnie to brzmi... Matt, przepraszam, nie badz na mnie zly. Doskonale cie rozumiem. Naprawde. Nie chce sprawiac ci klopotow. Jestem pewna, ze jesli potrzebna ci bedzie pomoc, ktos taki sie znajdzie. Ufam w tym zakresie twojej ocenie... i swojej. Moja sprawa jest oczywiscie wazna, ale tylko z punktu widzenia kogos, kto przez kilka ostatnich lat spedzil zbyt wiele czasu ze stetoskopem w reku. Wziela go za rece. Ich oczy sie spotkaly. Tym razem Matt nie probowal odwrocic glowy. Sarah poczula, ze robi jej sie sucho w ustach. Ile czasu minelo od ostatniego razu, kiedy czula sie tak z mezczyzna? Powoli zamknela oczy, jej rece przesunely sie w gore jego ramion i zaczela sie do niego przysuwac. Czula, jak Matt pochyla glowe, a jego usta sie przyblizaja. Rozlegl sie dzwonek telefonu. Napiecie natychmiast opadlo. Matt glupawo sie usmiechnal, opuscil rece i odsunal sie. -Mam automatyczna sekretarke - powiedziala. Najchetniej wyrwalaby telefon ze sciany. -Nie ma sprawy. Odbierz. Prosze cie, podnies. Glosu, ktory rozlegl sie w sluchawce, nie slyszala od poltora miesiaca. -Sarah, mowi Andrew Truscott. Jesli zamierzasz odlozyc... nie rob tego! Cholera, pomyslala i zakryla dlonia mikrofon. -To Andrew Truscott... - szepnela do Matta. - Chirurg, o ktorym ci mowilam... Tak, Andrew? - powiedziala do sluchawki przesadnie chlodno. - Czego chcesz? -Bylas bardzo delikatna, nie robiac mi klopotow z Parisem - zaczal. - Takze w sposobie, w jaki potraktowalas... te druga sprawe. -Dzwonisz, aby mi to powiedziec? -Paris wlasnie zaproponowal mi bardzo dobre stanowisko w BCM, wraz z katedra dydaktyczna w akademii medycznej i wlasnym laboratorium w nowym centrum... tym, ktore ma powstac na miejscu Budynku Chiltona. Planuje prowadzenie tam naprawde podniecajacych programow badawczych. Wszystko wskazuje na to, ze dzieki jego metodom szpital w koncu wyszedl z zapasci finansowej. -Nie zamierzam ci gratulowac. -Gdybys mu sie na mnie poskarzyla, moja kandydatura byc moze nigdy by nie przeszla. -Dzwonisz, by mi to powiedziec? -Nie. Sarah... posluchaj mnie, nie wiem, jak dlugo on jeszcze u nas zostanie. Dzieje sie w tej chwili cos, co ma zwiazek z toba, a chce ci pomoc. Naprawde. -Nie rozumiem. -Jestem w tej chwili w Chinatown. Jadlem kolacje z przyjacielem z Australii, w miejscu, ktore nazywa sie Szechuan Terrace przy Hudson Street. Moj przyjaciel musial wracac do hotelu, a kiedy wyszedl, zostalem jeszcze na drinka. Wtedy przy sasiednim stoliku ktos wymienil twoje nazwisko... wspomnial o tym, jak zachowywalas sie w sadzie i jak latwo bylo zamienic cos w sklepie zielarza. Wyrazil sie, ze z radoscia zalatwil twoj tylek i tylek Kwonga. Sarah poczula, ze zaczyna jej walic serce. Cala sie napiela. -Gdzie ten czlowiek jest teraz? -Tu, na sali, po drugiej stronie. Dalem kasjerce dwadziescia dolarow i podala mi jego nazwisko. Facet nazywa sie Tommy Szeto. - Andrew przeliterowal. - Znasz go? -Nie. Pierwszy raz slysze to nazwisko. -Jest z dwoma ludzmi. Kasjerka chyba ich sie troche boi. Twierdzi, ze nie wie, gdzie ten Szeto mieszka i... cholera, Sarah, chyba wychodza. Pojde za nimi. Spotkajmy sie tu za trzy kwadranse albo za godzine. Szechuan Terrace. Hudson Street. Do zobaczenia. Zaufaj mi... przyjdz... Sarah przez dziesiec sekund sluchala sygnalu, po czym odlozyla sluchawke. Poltora miesiaca nie dawal znaku zycia, nie wspominajac o przeprosinach, a teraz cos takiego... Matt z zaciekawieniem przygladal sie jej. Nie miala powodu wierzyc Truscottowi, nie byla jednak w stanie okreslic zadnego ukrytego motywu, jaki moglby miec, dzwoniac do niej. Jesli to, co powiedzial, bylo prawda i mogl wszystko udowodnic, miala podstawy przypuszczac, ze wszystko w jej zyciu obraca sie ku lepszemu. -Powiedzial, ze telefonuje z restauracji w Chinatown, ze obok siedzial czlowiek, ktory zamienil ziola w sklepie Kwonga i mowil o tym. Chce sie tam ze mna spotkac za mniej wiecej godzine. Pojedziesz ze mna? -Oczywiscie. Wierzysz mu? -Czy to wazne? Chce, by ta sprawa sie skonczyla. Bardzo mi na tym zalezy. Objal ja i mocno uscisnal. -Mnie tez. Rozdzial 25 -Musza tu serwowac niesamowite jedzenie, bo, sadzac po panujacej atmosferze, dlugo by sie nie utrzymali - powiedzial Matt. Najtrafniejszym opisem Szechuan Terrace bylo slowo: "plastikowy". Z sufitow zwisaly plastikowe latarnie, na stolach lezaly plastikowe obrusy, na scianach wisialy plastikowe chinskie plaskorzezby. Nawet boksy - zrobione z czerwonego plastiku - byly przedzielone plastikowymi zaslonkami. Sarah i Matt poszli do Chinatown na piechote. Mimo ze znacznie sie ochlodzilo, a na wschodzie widac bylo raz za razem blyskawice, bryza byla jednak przyjemna i miasto tetnilo zyciem. Dochodzilo wpol do dziesiatej, wnetrze lokalu okazalo sie zapelnione w jednej czwartej. Wiekszosc klientow byla pochodzenia azjatyckiego. -Tez myslisz, ze miara jakosci chinskiej restauracji jest liczba jedzacych w niej Chinczykow? - spytala szeptem Sarah. -Oczywiscie. Kazdy tak uwaza. -Sadzilam tak, zanim spedzilam kilka lat na Dalekim Wschodzie. W rzeczywistosci jest tyle samo Azjatow gustujacych w zlej chinskiej kuchni, co Amerykanow uwielbiajacych zle zachodnie potrawy. To tylko sprawa czasu, az ktos otworzy w Pekinie budke z MeSaigonkami. Matt usiadl przy dlugim, mahoniowym barze, a Sarah nonszalancko przeszla miedzy boksami i wrocila do niego. -Ani widu Andrew - stwierdzila i usiadla obok Matta, na pokrytym plastikiem stolku. -Jesli dobrze opisalas Truscotta, to wolta o sto osiemdziesiat stopni wydaje sie dosc dziwna. -Niekoniecznie. Andrew wie, ze moglam narobic mu w szpitalu mnostwo klopotow, a nie zrobilam tego. Niedawno zauwazylam tez, ze przeoczyl odbiegajacy od normy wynik badania laboratoryjnego; pacjent moglby mu umrzec na stole, poza tym... jaki mamy wybor? Ten Tommy Szeto moze byc kluczem do wszystkiego. Za dziesiec dziesiata Sarah poszla do kasjera, ktory po krotkiej rozmowie z kelnerkami stwierdzil, ze tego wieczoru nie bylo w lokalu nikogo, kto by odpowiadal rysopisowi Andrew Truscotta. Dodal jednak, ze bylo bardzo duzo gosci. Na dzwiek nazwiska Tommy'ego Szeto w ciemnych oczach kasjera blysnal ognik swiadczacy o tym, ze nie jest mu ono obce, zaprzeczyl jednak, by kogos takiego znal. -Nikt tu nie pamieta Andrew, wydaje mi sie jednak, ze kasjer zna Szeto - szepnela Sarah do Matta. - Twierdzi, ze nie zna go, ale zdradzaja go oczy. -Wiec gdzie jest Andrew? -Nie wiem, mam jednak pod splotem slonecznym niemile odczucie. Zaczekajmy jeszcze dziesiec minut. -Wpadlem na lepszy pomysl. Matt poszedl do automatu wiszacego w wejsciu i zaczal wertowac ksiazke telefoniczna. Z miejsca, w ktorym stanal, widac bylo kazda osobe wychodzaca z jakiegokolwiek boksu, a wiec Andrew widzialby wychodzacego Szeto. Intuicja podpowiadala Sarah, ze Truscott naprawde podsluchal rozmowe, ktorej tresc jej przekazal, jesli jednak tak bylo, to gdzie sie podzial? -Sze kreska to? Tak wymawia sie to nazwisko? - spytal Matt po powrocie do stolika. -Tak powiedzial Andrew. -W ksiazce jest kilka takich nazwisk, ale nie towarzyszy im imie Tommy. -Nie zaskakuje mnie to. -Znam goscia z Chinatown, nazywa sie Benny Hsing, a w ksiazce jest niejaki Bennett Hsing. -I co? -Byl pracownikiem klubu u Soxow, ale wyrzucono go z pracy. Mieszal sie do wszystkich spraw i nie umial utrzymac jezyka za zebami. Jesli ten Szeto jest czyms wiecej niz wytworem wyobrazni Truscotta, Benny bedzie go znal. -Gdzie mieszka? -Przy Regal Street. Kilka przecznic stad. -Bedzie chcial z toba rozmawiac? -Moze zechce. Dosc mnie lubil. Moje zycie bylo takie nudne, ze nie wplatal sie w klopoty, rozpowszechniajac plotki o mnie. Nikt by nie uwierzyl, ze robie cos niezwyklego, dal mi wiec spokoj. Poza tym kiedy Steve Matz oskarzyl go o kradziez zlotego lancucha na szyje i sprawil, ze wywalono go z roboty, staralem sie podkreslic, ze z prawnego punktu widzenia... bez naocznego swiadka i bez przedstawienia przywlaszczonego przedmiotu... Matz nie bardzo ma go o co oskarzyc. -To dlaczego wyrzucono Benny'ego? -Bylem wtedy studentem drugiego roku, do tego niezbyt pilnym, a druzyna zawdzieczala Matzowi najwiecej wygranych pilek, strikeoutow i punktow z biegu, bez bledu przeciwnika. Dopoki tak gral, mogl doprowadzic do wyrzucenia niemal kazdej osoby z klubu. -Moze najpierw zadzwonmy? -Benny nigdy nie nadstawil za kogos karku, wiec moze trudniej mu bedzie -Hm... myslalam, ze pani wie - powiedziala Claire. - W koncu jestescie z Andrew przyjaciolmi... -O czym? -Jestesmy w separacji. Andrew wyprowadzil sie jakies poltora miesiaca temu. Mieszka w apartamencie niedaleko szpitala. Jesli pani chce, moge podac numer telefonu. -Claire, tak mi przykro... -Dziekuje za wspolczucie, ale jakos sobie radzimy - W ostatnich latach i tak mialam wrazenie, ze poslubil szpital, a teraz zwiazal sie z nowa kobieta. Nie powiedzial z kim. Nie wiem, czy mi pani uwierzy, ale dopuszczalam mysl, ze z pania. -Nic z tych rzeczy. Tak naprawde nie rozmawialismy od kilku tygodni. Sarah zapisala nowy numer Andrew i wybrala go. Nie podniesiono sluchawki. Regal Street znajdowala sie niedaleko od Combat Zone, kiedys kwitnacej dzielnicy czerwonych latarni. Dzielily ich od niej ponad trzy przecznice, ktore przeszli w siapiacym deszczu i w towarzystwie dalekich grzmotow. Dom Benny'ego Hsinga okazal sie niezbyt zapraszajaca kamienica z cegly, w bramie smierdzialo moczem, a domofon mial zbyt wiele guzikow, jak na wielkosc budynku. Przy jednym z nich znalezli nazwisko Hsing. Po dwoch buczeniach pojawil sie u szczytu schodow prowadzacych na pierwsze pietro, popatrzyl na nich z gory i podszedl do drzwi. -Kot! - wykrzyknal. - Zawsze jestes milym widokiem dla moich zmeczonych oczu! -Mowil szybko i urywal koncowki, co stanowilo ostry kontrast z przeciaganiem slow przez Matta. -Czesc, Benny! Co slychac? Benny... to jest Sarah Baldwin. Masz chwile czasu? -Dla ciebie? Dla Czarnego Kota? Oczywiscie, jasne. Wchodzcie. Wchodzcie. Benny byl brzuchatym, lysiejacym mezczyzna, mial popsute zeby, nieszczery usmiech, poplamione spodnie i podkoszulek i cuchnal tytoniem, potem i piwem. Sarah uznala, ze zapewne zmienil sie na gorsze od czasu, gdy pracowal dla Red Soxow, nie musiala jednak zbytnio wysilac wyobrazni, by ujrzec, jak kradnie komus zloty lancuch. -Zona spi - powiedzial Benny, wskazujac na drzwi sypialni, po czym poprowadzil ich do kanapy przykrytej brazowym wojskowym kocem. - Podac wam cos? Piwo? Cole? Jezu. Kot, co za przypadek... niedawno ogladalem mecz Soxow z Detroit i myslalem, no wiesz, o dawnych czasach. Droga pani, ten facet obok pani byl kiedys cholernie dobrym miotaczem. Swietnym jak cholera. -Tak slyszalam. -Do tego lebskim. Mowie pani, malo bylo bardziej lebskich. Kot, jestes teraz papuga, prawda? -Tak, Benny. Potrzebujemy twojej pomocy. -Mojej pomocy? -Szukamy kogos. Nazywa sie Szeto. Tommy Szeto. Benny gwaltownie odwrocil sie do Sarah i wyciagnal ku niej gruby paluch. -Lekarka! To pani! Lekarka Kwong Tian Wena! Jezu, przepraszam pania, ze tak mowie, ale wyglada pani znacznie ladniej niz na zdjeciu, ktore wydrukowali w gazecie. -Dziekuje... -Kwong twierdzi, ze ktos go wrobil - przerwal jej Matt. - Przysiega, ze ktos grzebal w jego ziolach w sklepie, przyniosl z piwnicy opium i wlozyl je do sloja na polce. Slyszales cos na ten temat? -Czarny Kot Daniels... w moim domu. Masz u mnie dlug, Kocie. Byles jedyna osoba, ktora stanela po mojej stronie, kiedy dobral sie do mnie ten dran Matz. Jedyna. Odkad mnie wywalili, nie najlepiej mi sie wiedzie. Naprawde kiepsko. Powiodl dlonia wokol siebie, ukazujac nedzne mieszkanie. Matt wyciagnal portfel i polozyl na stole dwie dwudziestki. -To wazne, Benny - powiedzial. Benny patrzyl na pieniadze z pogarda. -Nie wiem zbyt wiele - stwierdzil. - Tak naprawde to nie wiem nic. -Benny, nie mam przy sobie wiecej gotowki. Uwierz mi. Nie... chwileczke! - Siegnal ponownie do portfela i wyciagnal dwa bilety, delikatnie, jakby byly zrobione z bezcennego krysztalu. - To dwa bilety w pierwszych rzedach, na mecz Soxow z Orioles w przyszlym tygodniu. Zaraz za pierwsza baza. Powiedz nam to, co chcemy wiedziec o Tommym Szeto, a czterdziestak i bilety sa twoje. Sarah otworzyla usta, by zaprotestowac przeciw takiemu wyrzeczeniu ze strony Matta, adwokat zastopowal ja jednak szybkim spojrzeniem. Benny wpatrywal sie chciwie w bilety. -Wiesz, jak dawno nie bylem na meczu? -W przyszlym tygodniu mozesz byc na stadionie. Powiedz nam, co wiesz o Tommym Szeto, i gdzie moge go znalezc. -Kocie, slyszalem jedynie plotki. Tylko plotki. Szeto nie jest milym facetem. Absolutnie. Jesli sie dowie, ze powiedzialem komus o nim, zacznie sprzedawac moje cialo po kawalku. Jest z tong, jesli rozumiesz, co mam na mysli. -Nalezy do gangu? -Tong to nie gang. Kocie. Gangi moga dzialac, jesli tong im pozwoli. -Mow dalej. -Kraza plotki... tylko plotki... ze Szeto dostal mase kasy za narobienie Kwongowi kolo dupy. Naprawde mase kasy. -Wiedzialem - szepnal Matt. -Od kogo? - spytala Sarah, nagle skonsternowana i rownoczesnie przestraszona. Benny Hsing wzruszyl ramionami i pokrecil glowa. -Gdzie mozna go znalezc'.' - spytal Matt. -Pojawia sie i znika. Jest czesto w Nowym Jorku. Wiesz... tam, gdzie wplywaja statki. Ma tam rozne kobiety, ale czesto grywa w pokera u Maurice'a Fanga. Benny patrzyl pozadliwie na pieniadze i bilety, Matt nie wykonywal jednak zadnego ruchu, by mu je podsunac. -Gdzie to jest? -Kocie, prosze... jesli Szeto dowie sie, ze cokolwiek sypnalem, jestem trupem. -Nic sie nie dowie. Gdzie to jest? Benny jeszcze sie wahal, po czym napisal adres na odwrocie koperty. -Pierwsze pietro. Zielone drzwi. Poker co noc do piatej rano, potem na nowo od dziesiatej rano. Maurice jest okej, ale to kumpel Szeto. Szeto to waz. Powinniscie byc ostrozni. -Bedziemy. Po czym poznam Szeto? Henry przeciagnal palcem po twarzy - od kacika oka do kacika ust. -Wielka blizna. Chyba od noza. Matt odsunal sie od pieniedzy i biletow i Benny capnal je jednym ruchem. Poszedl potem szybkim krokiem do sypialni i wrocil z pilka baseballowa. -Masz, Kocie - powiedzial. - Byles dla mnie dobry. Zawsze. Gdy rzuciles te pilke w meczu z Toronto, wygralismy lige. Pamietasz? Nieraz malo brakowalo, bym ja sprzedal, za kazdym jednak razem mowilem sobie, ze to twoja pilka i kiedys ci ja oddam. -To bardzo mile z twojej strony, Benny. Dzieki. Matt kilka razy uderzyl pilka o dlon, po czym schowal ja do kieszeni. -Naprawde uwazaj z Szeto - powtorzyl Benny. - Uwazaj i nie wspominaj o mnie. Zycze szczescia, prosze pani. Sarah podziekowala i zeszli zle oswietlonymi schodami do smierdzacej bramy. Deszcz nasilil sie, mocniej wialo. -Chodzmy do kawiarni na rogu zastanowic sie, co dalej. Sarah wskazala na najblizsze otoczenie i zatkala nos. -Zrobie wszystko, by tylko stad wyjsc. To bylo mile z jego strony, nie sadzisz? -Co? -Ze dal ci pilke. -Aha. Pomijajac fakt, ze mam w domu pilke z tamtego meczu. Ciagle lalo, choc burza przeszla. Po kawie i szarlotce Sarah i Matt wyszli z kawiarenki i przebiegajac od bramy do bramy, dotarli do bankomatu Banku Bostonskiego. Rozpatrzyli i odrzucili wszelkie mozliwe wyjscia z sytuacji i w koncu wrocili do pierwszego pomyslu: znajda Tommy'ego Szeto i w jakis sposob wyciagna od niego, kto go zatrudnil i dlaczego. Zdecydowali, ze zastosuja wszelkie dostepne srodki, by osiagnac cel - prosbe, grozbe lub przekupstwo, a jesli trzeba bedzie, nawet odrobine przemocy. Sarah przestala watpic, ze to Tommy Szeto podmienil ziola w sklepie Kwong Tian Wena. Pogodzila sie z mysla, ze ktos chcial zrujnowac starego albo zniszczyc jej kariere zawodowa - prawdopodobnie jedno i drugie. Szansa na zatrzymanie tego typu gangstera jak Szeto na tak dlugo, by go oficjalnie przesluchac, byla niewielka - mniej wiecej taka sama jak szansa na zainteresowanie sprawa wymiaru sprawiedliwosci. Jakkolwiek by na to patrzec, nie bylo dobrego wyjscia. Musieli znalezc Szeto, zanim sie dowie, ze go szukaja, i zniknie. Proste. Bankomat dal im tylko dwiescie piecdziesiat dolarow, Matt uznal jednak, ze moze to wynikac z ustalonego przez bank dziennego limitu wyplat. Rozpryskujac fontanny wody, pobiegli do znajdujacego sie cztery przecznice dalej domu, w ktorym mial sie odbywac conocny poker. Nie znalezli odpowiedzi na pytanie, co moglo sie stac z Andrew Truscottem, i dreczylo ich to. Postanowili - zdajac sobie sprawe, ze byl to jedynie szczatkowy plan - ze beda sie zachowywac tak, jakby mieli oficjalna sprawe do Szeto - na przyklad chcieli mu oddac pieniadze. -A jesli nie polknie haczyka? - spytala Sarah. -To przejdziemy do planu B, choc nie bardzo wiem, na czym polega. Koniec koncow wszystko moze zalezec od tego, ktory z nas jest potezniej zbudowany. -Albo lepiej uzbrojony. Dwupietrowy, rozpadajacy sie budynek stal przy waskiej uliczce, jedna przecznice od sklepu Kwonga. Frontowymi drzwiami wchodzilo sie do holu, zarzuconego smieciowymi przesylkami i oswietlonego nie lepiej niz wejscie do kamienicy przy Regal Street. Zielone drzwi, pomalowane blyszczaca farba, znajdowaly sie u szczytu schodow prowadzacych na pierwsze pietro. Dolatywala zza nich muzyka smyczkowa i piskliwy, kobiecy spiew. -Pamietaj o tym, by wygladac tak, jakbys wiedziala, co robisz - szepnal Matt do Sarah, zanim zapukal. Drzwi uchylily sie - tylko na tyle, ze w szparze dalo sie zauwazyc jedynie pasek twarzy i otoczone pomarszczona skora oko. -Czego chcecie? Glos byl ponury i niecierpliwy. -Nazywam sie Matt Daniels, - Matt machnal wizytowka i szybko ja schowal. - Jestem adwokatem z kancelarii Hannigan, Daniels i Chung. Jesli Maurice Fang to pan, musze z panem porozmawiac. -O czym? -O pieniadzach naleznych jednemu z pana klientow. Chodzi o duza sume. Panie Fang... wiem, ze gra sie tutaj w karty i nie interesuje mnie to, nie zwyklem jednak robic interesow na korytarzu. Mozemy wejsc? Jest juz pozno i naprawde chcialbym zakonczyc te sprawe i isc sie przespac. Przysluchujac sie temu przedstawieniu, Sarah - niewidoczna zza drzwi - kiwnela z uznaniem glowa. Po kilku sekundach sztaba w drzwiach odsunela sie i zielone drzwi stanely otworem. Mieszkanie Maurice'a Fanga bylo znacznie lepiej urzadzone od mieszkania Benny'ego Hsinga, unosilo sie tu jednak znacznie wiecej dymu. Zza drzwi pokoju w glebi holu wyplywala gesta, niebieska chmura. -Kogo szukacie? - spytal Fang. Byl nadzwyczaj chudy i drobny, mogl miec jakies szescdziesiat lat i byl ubrany w czarna koszule z grubym, bialym krawatem. Pierwsze wrazenie Sarah bylo nastepujace: czyjs dziadek probujacy udawac Nathana Detroita. Matt natychmiast tak sie przesunal, by znalezc sie miedzy Fangiem a zadymionym pokojem. -Jak powiedzialem, jestem adwokatem. To moja asystentka, panna Shaip. Zajmujemy sie przeniesieniem praw wlasnosci pewnej nieruchomosci i szukamy pana Szeto. Ma na imie Tommy. Jestem upowazniony do przekazania z gory do piecdziesieciu dolarow za informacje, ktora pomoze mi go znalezc, abym mogl sie zajac zlecona mi sprawa. Szukamy go caly dzien i ktos nam zasugerowal, bysmy poszukali tutaj. -Kto? -Panie Fang, jestem prawnikiem i ten, kto to zrobil, zrobil to w zaufaniu. Dzieki temu nikt nie musi sie o nic martwic. Z panem wlacznie. -Pokaz piecdziesiataka. Fang wzial banknoty i kazal Mattowi i Sarah zaczekac w salonie, po czym poszedl do pokoju karcianego. Matt pozostal tam, gdzie rozmawiali, Sarah przyblizyla sie do niego. Po minucie Fang wrocil i wyciagnal reke z pieniedzmi. -Nikt nie zna zadnego Szeto. Hej, czekaj pan! Matt wlasnie go minal i skierowal sie do pokoju gry. -Spytam sam - stwierdzil. - Mielismy naprawde ciezki dzien. Kiedy Sarah ruszyla za Mattem, natychmiast zauwazyla, ze jednym z grajacych w karty Chinczykow jest Szeto. Byl szczuply i niezdrowo blady, mial malpie rysy, cienki jak olowek wasik i rzucajaca sie w oczy blizne, przebiegajaca dokladnie tak, jak powiedzial Benny. Maurice Fang sprobowal wyciagnac Matta z pokoju, zostal jednak bez trudu odepchniety na bok. -Nie wiem, czy ktorys z panow jest Tommym Szeto, ale musze z nim porozmawiac o czekajacych go pieniadzach - sklamal. - Duzych pieniadzach. Mezczyzni przy stole wpatrywali sie w niego bez slowa. Nikt sie nie poruszyl. -Widzisz pan? - zaprotestowal Fang. - Widzisz pan? Wynoscie sie teraz! Matt popatrzyl na Sarah. Oboje doskonale wiedzieli, ze nie dostana drugiej szansy. Szeto najwyrazniej nie kupil wersji Matta. -Chyba przejdziemy do planu B - szepnal przez ramie Matt. Rozejrzal sie wokol siebie, po czym podszedl do Szeto i zlapal zaskoczonego Chinczyka za reke. -Milo pana spotkac, panie Szeto. Naprawde milo. Zanim Szeto zdazyl zareagowac, Matt pociagnal go w gore, wykrecil mu reke na plecy, a wolnym ramieniem otoczyl jego szyje i zacisnal chwyt. -Ccco... jjesst... - wycharczal Chinczyk. -Nic ci nie zrobie, Tommy - powiedzial Matt i wyciagnal wieznia na korytarz - ale musimy pogadac. - Zacisnal mocniej ramie. - Rozumiesz mnie? Szeto skinal glowa. Matt trzymal go mocno. Odwrocil Chinczyka twarza do Sarah. -Wiesz, kim ona jest? Wiesz? Szeto probowal walczyc, ale szybko zrezygnowal. Byl przynajmniej pietnascie centymetrow nizszy od Matta i dwadziescia piec kilogramow lzejszy. -Pusc... mnie... -Wiesz, kto to jest? -Wiem. -I po co przyszlismy? -Tak... wiem. Pusc... Matt poluzowal chwyt, a wtedy Szeto z niezwykla predkoscia wyrwal reke, grzbietem dloni uderzyl Matta w twarz i z calej sily kopnal go kolanem w krocze. Matt jeknal z bolu i padl ciezko na sciane. Szeto zamierzal powtorzyc cios, ale Matt zdazyl sie pozbierac. Gangster wrzasnal cos po chinsku do Maurice'a Fanga, pognal do okna na koncu korytarza i wyskoczyl na schody pozarowe. Matt - oczy szklily mu sie i lzawily, z kacika ust sciekala krew - rzucil sie za nim. Sarah biegla niemal rowno z nim. Szeto zniknal ze schodow pozarowych i po chwili uslyszeli okrzyk bolu. -Zranil sie - powiedzial Matt, patrzac w dol, na deszcz. - Zlapiemy go. Nie czekajac na odpowiedz, wyszedl na sliska, zebrowana metalowa konstrukcje. W ciagu kilku sekund Sarah stala obok niego. -Pierdol sie, pojebie! - wrzasnal za nimi Maurice Fang. Szeto, najwyrazniej nie mogac zejsc, skoczyl na dol. Byl jakies dwadziescia metrow od nich i ciezko kustykajac, uciekal w kierunku sasiedniego zaulka. -Musimy sie spieszyc - powiedzial Matt, uklakl i zwolnil zaczep schodkow. -Nic ci sie nie stalo? - spytala Sarah, kiedy zeszli na blotnista, zle wybrukowana uliczke. -Potem! - rzucil. - Chodz! Sarah popedzila za Mattem, rozpryskujac fontanny wody z blotnistych kaluz. Dogonila go tuz przed skretem w sasiedni zaulek. Staly wzdluz niego pojemniki na smieci i pelne odpadkow kartonowe pudla, latarnie byly niezapalone. Wpatrywali sie w deszcz i ciemnosc, nikogo jednak nie mogli dostrzec. -Co Szeto krzyknal do Maurice'a? - spytal Matt. - Zrozumialas? -Nie jestem pewna. Chyba: "zawolaj Guo Minga" albo cos podobnego. Szli ostroznie uliczka. Tommy Szeto mogl sie ukryc w wielu miejscach i czekac, by ich zaatakowac. Nagle uliczke zalalo jaskrawe swiatlo blyskawicy i po chwili gruchnal grzmot. Nie minelo wiele czasu, jak znow blysnelo. -Tam! - wrzasnal Matt, wskazujac przed siebie. Dostrzegl cien Szeto, ktory sunal wzdluz budynku ku przeciwleglemu koncowi uliczki. Kiedy uslyszal krzyk Matta, rzucil sie do ucieczki. Pognali za nim i po chwili wbiegli na tory tramwajowe, prowadzace do wielkiej Stacji Poludniowej. Szeto dokustykal do pustego skladu i zniknal miedzy dwoma wagonami. Matt - bardzo juz zmeczony - biegl kawalek za nim, Sarah - majaca wyraznie lepsza kondycje - podazala w odstepie kilku krokow. Kiedy przeszli miedzy wagonami, zamarli. Szeto byl oddalony od nich moze o pietnascie metrow, przestal jednak biec i odwrocil sie. Obok niego stalo jeszcze trzech ludzi - dwaj Azjaci - w tym jeden z bronia w reku, i... Andrew Truscott. -Jezu... - mruknal Matt. -Matt, to Andrew... - szepnela Sarah, mruzac oczy. -Tak podejrzewalem - odparl Matt. -Andrew... co ty wyprawiasz?! - krzyknela Sarah. - Co tu sie dzieje? -Zapraszam do nas! - krzyknal Szeto, przekrzykujac loskot tramwajow. - Powoli! Guo Mingjest doskonalym strzelcem. Nie kazcie mu sie wykazywac umiejetnosciami! -Andrew, co tu sie dzieje? -Nie widzisz? - powiedzial Matt. - Schowaj sie za mnie i idz w strone wagonow. Szybko... Sarah nic nie rozumiala, zrobila jednak to, co kazal. -Jeszcze jeden krok i oboje jestescie martwi! - ostrzegl Szeto. - Tak jak wasz przyjaciel! - Mezczyzni stojacy po obu stronach Andrew odsuneli sie i martwe cialo zwalilo sie na tory. - Guo Ming, zabij ich - spokojnie powiedzial Szeto. -Sarah, biegnij! - zawolal Matt, kiedy Szeto wylonil sie zza swoich ludzi. Matt trzymal dlon w kieszeni, mocno zacisnieta na pilce. Plynnym ruchem wyjal reke z kieszeni, zrobil krok do przodu i rzucil. Czlowiek z bronia, oddalony od niego nie wiecej niz o dziesiec metrow, potrzebowal sekundy, by pojac, co sie dzieje, ale okazalo sie to - jak dla niego - o sekunde za dlugo. Mocna, rzucona z rotacja pilka, trafila go prosto w krtan, tuz nad obojczykiem. Rewolwer wystrzelil w powietrze i upadl na zwir. Mezczyzne szarpnelo do tylu, jakby kopnal go mul, padl jak wor na ziemie i zaczal cicho jeczec. Sarah przeciskala sie miedzy wagonami. -Uciekaj, Sarah! - znow zawolal Matt, biegnac za nia. - Z powrotem do zaulka! Przecieli ulice i kiedy odwrocili sie u wylotu uliczki, zobaczyli, jak Szeto i jego ludzie wychodza spomiedzy wagonow. Rewolwer w dloni gangstera blysnal i cegla nad glowa Sarah rozprysnela sie na kawalki. Matt zlapal ja za reke i pociagnal ku ziemi. Rzucili sie do dalszej ucieczki. Rozdzial 26 -Widzisz ich? - spytala Sarah. Kulili sie za samochodem zaparkowanym na jakiejs ciemnej ulicy. Zblizala sie polnoc, bezlitosna, klujaca ulewa caly czas dreczyla swiat. Matt popatrzyl przez okna samochodu. -Sa po drugiej stronie ulicy - szepnal. - Ten drugi nie chce chyba wybierac sie zbyt daleko bez Szeto, a Szeto nie bardzo moze chodzic ze zraniona noga. Chyba moglibysmy im uciec. -Wiesz, gdzie jestesmy? -Nie do konca, ale centrum musi byc tam. Sarah ostroznie sie uniosla i zobaczyla dwojke bandytow. Nie wydawalo sie, by im sie szczegolnie spieszylo. -To wariaci! Zabili Andrew! Matt, boje sie! Nie moge przestac sie trzasc. -To znaczy, ze bedziesz musiala dowodzic, bo jestem w gorszym stanie. Posluchaj, Szeto ledwie moze sie poruszac. - Rozejrzal sie po ulicy. - Tamten zaulek... biegniemy do niego, po czym sprobujemy dostac sie na Stuart Street... a przynajmniej gdzies, gdzie sa ludzie. Zgoda? -Matt, zobacz! Tam gdzie jeszcze przed chwila bylo dwoch ludzi, teraz stalo czterech. Nowa para wyszla zza plecow Szeto i rozgladala sie po ulicy. Jeden z nich mial bron, drugi mowil do walkietalkie albo. telefonu komorkowego. Obaj przybysze wygladali na wypoczetych| i bardzo wysportowanych. -Jezu, sa jak wojsko... -Tong. Pamietasz, co mowil o nich Benny? -Musimy sie stad wydostac. -Jezu, Matt... sa chyba kolejni... Faktycznie - trzech nowych bandytow pojawilo sie na koncu ulicy. -Nasza jedyna droga ucieczki jest teraz tamta alejka. Musimy sie tam dostac. Trzymaj glowe nisko, az znajdziemy sie za rogiem, potem gnaj, ile sil w nogach. Gotowa? -Tak. -Sarah... naprawde mi na tobie zalezy. Chodz, zakonczmy to! Nisko pochyleni, zaczeli sie powoli wycofywac. Aby zachowac rownowage, trzymali dlonie na asfalcie. -Teraz! - powiedzial w koncu Matt. Obrocili sie na piecie i pognali uliczka. Jeden z przesladowcow wrzasnal za ich plecami i w chwile pozniej rozlegly sie trzasniecia dwoch strzalow. -Trzymaj sie nisko! - zawolal Matt. - Nie przystawaj! Zaulek byl waski i pelen smieci. Przebiegajac, Matt przewrocil pojemnik z odpadkami, potem drugi. -Na prawo! - krzyknela Sarah i wskazala palcem do przodu. Na koncu zaulka pojawilo sie dwoch nastepnych mezczyzn. Nagle Chinatown - obejmujace gora kilkanascie kwartalow blokow - stalo sie nieskonczenie wielkie. Reagujac na polecenie Sarah, Matt skrecil w waska przestrzen miedzy dwoma budynkami, poslizgnal sie, upadl, wstal i pobiegl dalej. -Mnoza sie... jak... kroliki - wydyszal. - Sarah, nie wiem, czy uda nam sie stad wydostac. Chyba musimy znalezc jakas kryjowke. Sarah byla w tej chwili z nich obojga wyraznie szybsza. Kiedy dotarli do skrzyzowania, wyprzedzala Matta o trzy metry. Zwolnila i spojrzala w prawo. Kilka metrow od nich dostrzegla wejscie do kina. Bylo ewidentnie nieczynne i zabito je deskami, ale na froncie wisialy podarte plakaty, reklamujace chinskie filmy. Byl nawet plakat, na ktorym Humphrey Bogart i Katherine Hepbum prowadzili "Afrykanska Krolowa". -Matt... - westchnela, wskazujac na drzwi. - Mozesz je otworzyc? Uderzyl raz ramieniem, po czym sie cofnal i wylamal drzwi jednym poteznym kopnieciem. Wslizgneli sie do srodka i szybko zamkneli drzwi. W holu bylo dosc ciemno, rozjasnial go jedynie poblask swiatla lamp ulicznych, wpadajacy przez dwa nieduze okienka, umieszczone wysoko na jednej ze scian. Poza mocno zniszczona wykladzina dywanowa nie bylo zadnego wyposazenia. Choc kino wydawalo sie nieodwiedzane prawdopodobnie od kilku lat, Sarah bez trudu wyczula zapach prazonej kukurydzy, ktora tu robiono i sprzedawano. Trzymajac sie za rece, weszli na sale. Tak samo jak w holu tutaj rowniez bylo - tuz przy suficie - kilka waskich okienek, ktore musiano zaslaniac podczas projekcji. Przez okienka wpadalo tyle swiatla, ze dalo sie dostrzec kontury proscenium. Siedzenia - z wyjatkiem kilku bardzo zniszczonych - wymontowano i wyniesiono. -Prawdopodobnie sala pochodzi z okresu swietnosci wodewilow - stwierdzil Matt. -Musimy znalezc kryjowke albo boczne drzwi i szybko stad znikac. Sarah wskoczyla na scene. -Matt, popatrz tutaj! - szepnela. Na scianie, z boku sceny, z sufitu zwisala stalowa drabinka, ktorej dolny koniec byl jedynie kilka centymetrow nad podloga. Prowadzila na waski, podwieszony pod sufitem pomost, biegnacy jakies siedem, osiem metrow nad ich glowami, ledwie widoczny w mroku. Nie czekajac, Sarah wziela ze sterty pod sciana pikowana mate, jakiej uzywa sie do przeprowadzek, i zaczela sie wspinac na gore. -Jest mocna! - zawolala po chwili. - Chodz! Kilka sekund pozniej drzwi do holu otworzyly sie z trzaskiem. Z ulicy dolecialy glosy. Matt popatrzyl w gore, nie byl jednak w stanie dostrzec Sarah. Zarzucil na ramie dwie nastepne maty do przeprowadzek i blyskawicznie zaczal sie wspinac. Metalowy pomost - szeroki na metr, zwisajacy z sufitu na metalowych pretach - byl dosc masywnie zbudowany. Matt rozlozyl jedna z mat obok maty Sarah, a druga zwinal, robiac prowizoryczna poduszke. Material byl wilgotny i zalatywal stechlizna, ale w stanie, w jakim sie znajdowali - przerazeni i przemoczeni do nitki - przekroczyli granice, za ktora przestaje sie odczuwac niewygode. Matt polozyl sie obok Sarah i wciagnal nogi na pomost w chwili, gdy bandyci weszli do kina. -Widzisz cos? - szepnela Sarah, niemal przykladajac usta do ucha Matta. Matt pokrecil glowa i polozyl sie na plecach, modlac sie, by byli niewidoczni dla mezczyzn na dole. Intruzi - bylo ich chyba dwoch - paplali po chinsku, lecz w glosach nie czulo sie pospiechu. Po minucie, moze dwoch, obeszli kino, po czym poszli sobie. Drzwi wejsciowe otworzyly sie, a potem zamknely. Naprawde opuscili kino? Sarah otworzyla usta, by cos powiedziec, ale Matt przylozyl jej palec do warg, nakazujac cisze, i mocniej przyciagnal ja do siebie. Minelo piec minut i w ciemnosci rozleglo sie odchrzakniecie i ciche kaszlniecie. -Wiedzialem... - szepnal Matt. W tym momencie drzwi wejsciowe jeszcze raz trzasnely. Kilku nowych ludzi zaczelo rozmawiac z gangsterem, ktorego zostawiono na strazy. Nagle ciemne, stechle powietrze przecial strumien jaskrawego swiatla. -Cholera... Matt nie tyle wypowiedzial to slowo, co przedstawil je mimicznie. Sarah jeszcze mocniej sie do niego przytulila. Rozpaczliwie probowala zrozumiec mowione po chinsku zdania, udawalo jej sie jednak wychwycic jedynie pojedyncze slowa i tylko czasami jakis zwrot. Mimo to bylo jasne, ze Tommy Szeto jest zarowno wsciekly, jak i przerazony. Wszystko wskazywalo na to, ze komus - ani razu nie padlo nazwisko, ktore by rozpoznala - bardzo sie nie spodoba, gdyby Sarah i Mattowi udalo sie uciec i zaczeliby mowic. Ten, ktory zdolalby ich odnalezc, mogl sie spodziewac nagrody. Probujac sie nie ruszac nawet przy oddychaniu, patrzyli, jak plamy swiatla poruszaja sie po suficie i omiataja pomost - z pewnoscia oswietlaly takze spody mat, na ktorych lezeli. Matt z podziwem uznal, ze wziecie ich na gore bylo ze strony Sarah genialnym posunieciem. Byl ciekaw, jak ich gniazdko wyglada z dolu. Prawdopodobnie wcale nie przypomina kryJowki. Jesli uda im sie wyjsc calo z tego kina, bedzie musial w szczegolny sposob podziekowac Sarah... Jesli. Swiatla i glosy w dole zblizyly sie do sceny. Promien przebil sie przez kratownice pomostu, potem nastepny. Swiatla przesunely sie wzdluz konstrukcji i wrocily. Sarah poczula, ze zaczyna drzec. Prawdopodobnie czujac jej ruch, Matt lekko odwrocil glowe i przycisnal usta do jej czola. W tym momencie jeden z mezczyzn w dole zlapal za drabine, metalowa konstrukcja zatrzesla sie. Kiedy wszedl na pierwszy szczebel, pochylila sie. Usta Matta mocniej przywarly do czola Sarah. Mezczyzna zrobil drugi krok w gore, potem trzeci. Nagle pomost sie uniosl i silnie zabujal - mezczyzna odepchnal sie od drabiny i zeskoczyl na scene. -Nic nie ma - powiedzial. Promienie latarek - przynajmniej te, ktore widac bylo z gory - zaczely sie przesuwac po innych czesciach sali. Uciekinierzy - przemoczeni i wycienczeni - walczyli z potrzeba poruszenia sie. Mrowily ich konczyny, miesnie zaczynaly dostawac skurczow. Dlonie i stopy przeszywalo zimno. Obejmowali sie mocno, by sie nie poruszyc ani nie jeknac - byli razem, ale bardzo od siebie oddaleni. Poszukiwania trwaly jeszcze mniej wiecej pol godziny. Tommy Szeto wyszedl wczesniej, ale jego ludzie bardzo dokladnie przeczesywali teren. Dwa razy otwarto i zamknieto drzwi wejsciowe. W koncu zapadla cisza. Sarah zaczela zmieniac pozycje, lecz Matt powstrzymal ja. -Sa tu jeszcze - szepnal niemal bezglosnie. - Nie ruszaj sie. Lekko odwrocil glowe i nagle jego wargi dotknely jej warg. Gdzies z ciemnosci w dole dobiegl szelest ubrania i uslyszeli ciche chrzakniecie. Nie majac ochoty - ani odwagi - oderwac ust od warg Matta, Sarah przesunela reke w gore, az dotknela jego szyi. Lezeli tak przez nastepne dwie godziny - z zamknietymi oczami i zsynchronizowanym oddechem. Pilnujacy kina mezczyzna mniej wiecej co kwadrans ruszal sie albo robil jakis halas. Wreszcie - po bolesnej wiecznosci - wlaczyl walkietalkie i zaczal mowic po chinsku. -Chce isc - szepnela Sarah. Chinczyk przeciagnal sie i steknal. Poczlapal w glab sali. Znow otworzyly sie i zamknely drzwi. Potem zapadla cisza. -Co sadzisz? - spytal Matt. -Chyba nas nie znalezli. -Moim zdaniem poszedl. -Matt, nie moge przestac myslec o Andrew. Nie ruszaj sie jeszcze. Odwrocil glowe tak, ze ich usta znow sie zetknely. -Jesli nalegasz... O wpol do szostej rano zamglone swiatlo nowego poranka zaczelo rozjasniac wnetrze kina. Skuleni na zardzewialym pomoscie, Sarah i Matt poruszali sie nieznacznie tylko po to, aby nie sparalizowalo im konczyn. Nie przestali sie jednak obejmowac i nie rozmawiali. Jedno z nich - a moze nawet oboje - prawdopodobnie przez jakis czas spalo, choc nie byli tego pewni. Matt przesunal dlonie tak, ze objal twarz Sarah i pocalowal ja delikatnie w oczy. -Bylas niesamowicie dzielna - powiedzial. - Popelnilem wielkie glupstwo, chcac bawic sie z tym draniem w komandosa. -Naprawde sobie poszli? Matt powoli i ostroznie usiadl, po czym popatrzyl miedzy elementami kratownicy pomostu. -Nie wiem, co sie dzieje w holu, ale sala jest pusta. Mysle, ze powinnismy jednak poczekac z wyjsciem do jakiejs dziewiatej. Im wiecej ludzi bedzie na ulicach, tym wieksza szansa na dotarcie do domow. Uczciwie powiem, ze gdybym byl Tommym Szeto, juz bylbym w drodze do jakiegos dalekiego miejsca. -Biedny Andrew... naprawde probowal mi pomoc. -Moze zrobil to, aby odzyskac miejsce w niebie - stwierdzil Matt. - Biorac pod uwage, jak skonczyl, chyba bedziesz musiala przyznac, ze zachowal sie cholernie szlachetnie. Ciekawe, czy zdazyl sie dowiedziec, kto zaplacil Szeto. Masz jakis pomysl? -Nie. Ani kto, ani dlaczego. Teraz jednak wiemy cos waznego. -To, ze ktos za wszelka cene probuje wykazac, ze ty jestes winna spowodowania przypadkow DIC. -Nie jest to oczywiscie dowod, ze Tian Wen i ja jestesmy niewinni, wyglada jednak na to, ze ktos tak uwaza. Kiedy sie stad wydostaniemy, mozemy probowac dowiedziec sie, kto to jest. Najpierw jednak pojde porozmawiac z Claire Truscott. -Wydawalo mi sie, ze mowilas, iz Andrew od niej odszedl. -W dalszym ciagu jest ojcem ich dziecka. Chce jej pomoc we wszelki mozliwy sposob... teraz i w przyszlosci. Matt popatrzyl na zegarek. -Dwie godziny. Moze dwie i pol. Chyba powinnismy zostac na gorze i zachowywac sie bardzo cicho. -Tez tak sadze. Usmiechnela sie i lekko go pocalowala. Wsunal jej reke z tylu pod bluzke i zaczal masowac plecy. -Nie jest to dokladnie ta podkoldrowa sytuacja, o ktorej fantazjowalem - stwierdzil. -A ja myslalam, ze specjalnie zaaranzowales te noc, wiedzac, ze gustuje w niezwyklych przygodach. -Obiecaj, ze nie zglosisz moich niecnych czynow do adwokatury. -Jesli obiecasz, ze nie zrezygnujesz ze mnie jako klientki. Znow go pocalowala, tym razem nieco namietniej, badajac jezykiem wnetrze jego ust. Siegnela w dol, poluzowala pasek jego spodni, po czym zaczela go delikatnie glaskac. -Byles w nocy bardzo macho, Kocie... - szepnela. - Ten tchorz nic zlego ci nie zrobil? -Nie przypominam sobie - odparl, patrzac na nia rozszerzonymi oczami. - Moze troche... o tak... to, co robisz, naprawde pomaga... naprawde... Ponownie sie do niego usmiechnela. Nocny horror, ktory wlasnie minal, kazal jej myslec o przyszlosci oraz o mezczyznie, ktorego lagodne oczy sie w nia wpatrywaly. -To dopiero poczatek... - szepnela. - Pamietaj, ze jestem lekarzem. Kiedy uznam, ze to uzasadnione z klinicznego punktu widzenia, pocaluje i bedzie lepiej... Rozdzial 27 9 pazdziernika -Skalpel... prosze gabke... przygotowac wziernik... No i jak, Kristen? Czujesz cos? Doskonale, to znakomicie... Chcesz w dalszym ciagu ogladac wszystko na monitorze?... Dobrze. Dzialamy dalej... Mloda kobieta na stole operacyjnym, matka trojga dzieci, blagala o podanie jej zamiast narkozy znieczulenia miejscowego. Choc norma byla narkoza, Sarah wyrazila zgode na zmiane procedury. Pierwsze podwiazanie jajnikow za pomoca laparoskopii robila pod koniec pierwszego roku rezydentury i wszystko poszlo jak po masle - podobnie nastepne dwadziescia czy dwadziescia piec takich samych zabiegow, w ktorych w trzech przypadkach wykorzystala znieczulenie lokalne, polaczone z podaniem silnych srodkow uspokajajacych. Byla naprawde dobrym chirurgiem - technicznie i klinicznie jednym z najlepszych, jesli nie najlepszym wsrod tych, ktorzy przeszli identyczny proces szkoleniowy. Dlaczego jej szpitalne zycie zamienilo sie w takie pieklo? -W porzadku, Kristen. Patrzysz teraz na swe wnetrze. Na czubku tego laparoskopu jest malenkie, ale silne swiatelko. Po prawej stronie lampki znajduje sie swiatlowod, ktory zbiera swiatlo i sprawia, ze moze poruszac sie po zakretach. Swiatlowod transmituje obrazy do tego okularu i na monitor. W tej chwili gwiazda ekranu jest twoj lewy jajnik... ta malenka rozowa plamka na srodku! Niesamowite, co? Technika swiatlowodowa. Sarah czasami zastanawiala sie, kto jest autorem tego zadziwiajacego, rewolucyjnego wynalazku. Dzieki niemu nie tylko zmienila sie swiatowa komunikacja, ale przesunely sie takze granice chirurgii - prawdopodobnie zaden pojedynczy wynalazek od momentu stworzenia znieczulenia nie spowodowal wiekszego postepu. Czy zycie odpowiednio wynagrodzilo autora? Stal sie bogaty? Byl pogodzony ze swiatem, czy moze spory z kolegami, choroba albo czyjes machinacje sprawily, ze zycie stalo sie dla niego ciezkie? Przez malenkie naciecie tuz nad lonem Kristen wsunela do srodka dwubiegunowy instrument do przyzegania, i patrzac przez laparoskop, przeprowadzila jego koncowki wokol waskiego jajowodu. Nastepnie przesunela koncowki wzdluz jajnika - od miejsca, gdzie laczyl sie z macica - do postrzepionego konca tuz przy jajniku. -Wszystko gra, Kristen, twoj jajowod jest calkowicie czysty. Za chwile zlapie go szczypczykami na koncu przyzegacza i zamkne za pomoca temperatury. Jesli chcesz w dalszym ciagu patrzec, zobaczysz prawdopodobnie, jak komorki tkanki tluszczowej sie gotuja i pekaja. Potem... abys w przyszlosci nie musiala zmieniac danych w zeznaniu podatkowym z powodu powiekszenia sie rodziny... zrobimy to samo w jeszcze jednym miejscu, troche blizej macicy. Przyzegania spowoduja obumarcie nerwow czuciowych, biegnacych wzdluz jajowodu, nie bedziesz wiec czula duzego bolu... jesli w ogole go poczujesz... Ktore zrobimy... po tym jak skonczymy... uzyte odruchowo zwroty brzmialy dziwnie, pasowaly do samopoczucia Sarah. Popatrzyla na pielegniarki. Zazwyczaj bardzo lubily z nia pracowac - zawsze rozmawialy i dowcipkowaly podczas zabiegow, teraz jednak, choc trudno bylo powiedziec dlaczego, pojawil sie miedzy nimi dystans. Sarah i Matt zglosili zabojstwo Andrew na policji, ale przydzielony do sprawy detektyw nie odnalazl jego ciala ani nie udalo mu sie stwierdzic czegokolwiek, co dowodziloby popelnienia przestepstwa. Nie odnalazl Tommy'ego Szeto ani zadnego swiadka, gotowego potwierdzic cokolwiek z zeznan jej i Matta. Sprawa o popelnienie bledu w sztuce lekarskiej przeciwko Sarah postepowala, a z powodu niczym nieudowodnionej relacji z wypadkow w nocy w Chinatown w dalszym ciagu jej osoba sciagala spore zainteresowanie mediow. Po szpitalu krazylo poczta pantoflowa sporo plotek. Jedna z nich glosila, ze Andrew zostawil zone dla Sarah, po czym - kiedy Sarah rzucila go dla nowego mezczyzny - wyjechal do Australii. Wedlug innej zas Sarah miala zabic Andrew w trakcie sporu, jaki mieli jako kochankowie, a potem wymyslila legende o chinskim gangu, w razie gdyby kiedys znaleziono jego cialo. Swiadomosc, ze nie ma jakiejkolwiek mozliwosci przekonania watpiacych w nia ludzi, byla strasznie frustrujaca. Jesli chodzi o Sarah i BCM, ton prasy zmienil sie z destrukcyjnego na brutalny. W "Globe" opublikowano wstretny list autorstwa prezesa Stowarzyszenia Sasiedztwa Chinskiego. Okreslono w nim oskarzenia Sarah dotyczace tongs i zastosowanej wobec niej przemocy jako obrazliwe dla mieszkajacej w Chinatown spolecznosci. W licznych publikacjach i programach radiowych zakwestionowano jej motywy, moralnosc, a nawet zdrowie psychiczne. Najgorsze bylo to, ze nic sie nie zmienilo. Absolutnie nic. W rozpaczliwej probie oczyszczenia nazwiska Sarah - i nagle zachwianej wlasnej reputacji - Matt zatrudnil prywatnego detektywa. Po ponad trzech tygodniach poszukiwan i zainkasowaniu przeszlo dwoch tysiecy dolarow honorarium detektyw stwierdzil jedynie, ze Tommy Szeto wyjechal z Bostonu, a prawdopodobnie takze z kraju. Nikt, z kim rozmawial w Chinatown, nic nie wiedzial o doktorze Andrew Truscotcie. -No i po wszystkim, Kristen. Jeszcze tylko kilka plastrow i mozesz jechac na sale - powiedziala Sarah. - Dziekuje wszystkim. Dziekuje bardzo. Padlo kilka mrukniec, nikt jednak glosno nie pochwalil zabiegu, ktory zostal doskonale wykonany. Sarah sciagnela rekawiczki i poszla do przebieralni dla pielegniarek. Czula sie izolowana i chcialo jej sie plakac. Mimo wszystko ciagle zalezalo jej na pracy i odkryciu prawdy - zwlaszcza od smierci Andrew - bylo jednak dosc watpliwe, ze kiedys jeszcze poczuje sie dobrze w BCM. Znalezienie sie na piedestale - a dotyczy to wiekszosci lekarzy - sprawia, ze czlowiek staje sie latwym celem. Sarah nigdy by nie przypuszczala, jak krucha moze byc reputacja lekarza i szacunek do niego jako do fachowca. Niezwykle bolesne bylo stwierdzenie, ze ponad dwa lata dobrej pracy bez jakiegokolwiek bledu - z braniem bez szemrania dodatkowych dyzurow i pomaganiem zawsze, kiedy to bylo konieczne - nie wystarczyly do zrownowazenia bezpodstawnych plotek i insynuacji. Przebrala sie w czyste ubranie, wlozyla swoj kitel i wyszla. Zatrzymala sie w punkcie pocztowym, by sprawdzic, czy sa dla niej jakies przesylki. Miedzy raportami i pisemnymi transkryptami tego, co przy operacji kazdy chirurg ma obowiazek nagrac na tasme magnetofonowa, byla pozostawiona rano notka od Rosy Suarez, ktora prosila o kontakt. Byl tez list od prezesa zarzadu szpitala - zaopatrzony w drukowana z komputera naklejke. Koperta wygladala tak samo jak wiele podobnych, otrzymywanych z zaproszeniem na herbatke personelu i zarzadu czy informujacych o kursie majacym zaktualizowac stan jej wiedzy. Tym razem jednak koperta nie zawierala zwyklego materialu. Tekst - podpisany przez jakas maszynistke z upowaznienia prezesa zarzadu - grzecznie informowal Sarah, ze z powodu otaczajacej ja i jej przyszlosc niepewnosci zlozona z profesjonalistow podkomisja zarzadu zazadala od ordynatora oddzialu ginekologii i poloznictwa, doktora Randalla Snydera, przedstawienia alternatywnej rekomendacji na stanowisko naczelnego rezydenta. -Cholera! - Sarah wsunela list do kieszeni kitla i walnela piescia w lade. -Co, cholera? Usmiechal sie do niej Eli Blankenship, ktorego lysina blyszczala w jaskrawym jarzeniowym swietle. Jego obecnosc natychmiast zlagodzila zlosc Sarah. Od poczatku gehenny dyrektor do spraw medycznych mial dla niej zawsze jakies dobre slowo - emanowal optymizmem i dodawal otuchy, analizowal jej problemy, wykorzystujac w pelni swoj niesamowity intelekt. Powiedzial jej na przyklad, ze nie ma najmniejszej watpliwosci, iz to, co mowila z Mattem o Tommym Szeto i Andrew Truscotcie, jest w stu procentach prawda. Jego zdaniem tak samo uwazalby kazdy prawdziwy znawca tajemnic, DIC. relacja byla zbyt fantastyczna i zbyt niedopracowana w szczegolach, by mogla byc czyms innym niz faktograficzna relacja. -Dzien dobry, doktorze - odezwal sie pracownik punktu pocztowego, podajac mu wielki plik komunikatow, raportow z laboratorium, czasopism i gazet. -Dzien dobry. Tate. Jak malzonka? -Dzieki panu swietnie jej sie wiedzie. Blankenship usmiechnal sie z zadowoleniem i podszedl z Sarah do okna. -Co sie dzieje? - spytal. Wyjela list od zarzadu i podala mu go. Przeczytal go w kilka sekund. -To absurdalne! - wykrzyknal. - Rob McCormick i te baby z zarzadu spedzaja tyle czasu na przejmowaniu sie pozorami, ze nie dostrzegaja prawdziwych osiagniec. Ergo, sami tez ich nie maja. Idioci. Sarah, nie bylem umowiony z toba i twoim adwokatem? -Byl pan. Jutro po poludniu. -Obiecuje, ze do tego czasu zdaze porozmawiac z McCormickiem. Nie moge ci zagwarantowac, ze zmieni stanowisko, ale kiedy musze, umiem byc bardzo przekonywujacy. Obiecuje ci tez, ze napisze dluzszy artykul o DIC. Stalem sie w tej dziedzinie niezlym ekspertem i jestem dosc mocno przekonany, ze przyczyna calego zamieszania jest cos znacznie powazniejszego niz nieodpowiedni skladnik w twoim suplemencie, i przysiegam, ze dowiemy sie co. - Patrzyl w jej wypelnione zloscia i rozpacza oczy. - Sarah, nie mozesz pozwolic, aby ta sprawa cie zlamala. Masz w tym szpitalu znacznie wiecej wsparcia, niz sadzisz... moim zdaniem... takze ze strony doktora Snydera. Bylbym zaskoczony, gdyby sie okazalo, ze ma cos wspolnego z tym listem. -Musi miec. Jeszcze kilka miesiecy temu zaproponowal, bym zostala jego wspolniczka, a teraz jest tak chlodny i formalny, ze bardziej sie nie da. Mam wrazenie, ze wiekszosc ludzi tutaj... wsrod nich doktor Snyder... bylaby najszczesliwsza, gdybym zrezygnowala i uciekla. -Ale nie zrobisz tego? -Nie, doktorze, nie zrobie tego. Nie zamierzam uciekac, poniewaz bez wzgledu na to, co uwaza wiekszosc, nie mam sobie nic do zarzucenia... ani w sprawie choroby tych trzech kobiet, ani w wypadku Andrew. Dla dodania otuchy Blankenship objal ja ramieniem. -Dowiemy sie, jakie jest sedno sprawy - stwierdzil z przekonaniem. - Dowiemy sie, co zaszkodzilo tym kobietom, a takze ustalimy, kto odpowiada za smierc Andrew Truscotta. Sarah, wkrotce nastapi przelom. Czuje to w trzewiach. - Poklepal sie po brzuchu, ktorego nie powstydzilby sie zawodnik sumo. - A tak sie sklada, ze nie sa najwrazliwszym miejscem w moim ciele. Teraz zrobie, co w mojej mocy, aby nikt w tym szpitalu nie podejmowal zadnych dzialan przeciwko tobie na podstawie wiary w cos, co ich zdaniem mogloby byc zgodne z prawda. -Dziekuje. Dziekuje za wszystko. -Nie ma za co. Zobaczymy sie jutro wieczorem... licze na to, ze bede mial dla ciebie dobre wiadomosci od tego cholernego zarzadu. Dokad teraz sie wybierasz? -Chce zadzwonic do Rosy Suarez. Najwyrazniej cos znalazla, o czym chce mi powiedziec. -Opowiesz mi o tym jutro. A moze uda ci sie namowic nasza tajemnicza pania epidemiolog, by przyszla na nasze spotkanie i sama o wszystkim powiedziala. -Moze - odparla Sarah, czujac, ze od tygodni nie byla tak skupiona i zdecydowana. - Moze ja namowie. -Roso, co to znaczy, ze odsunieto pania od sledztwa? Sarah siedziala na stolku u stop lozka Rosy Suarez i wpatrywala sie w nia z niewiara. -Juz kiedys mowilam, ze nieczesto mam z moim szefem takie same poglady. -Chodzi o to dochodzenie w San Francisco? -Dokladnie. -Ale ktos przeciez pozmienial pani dane! -On tak nie uwaza, w kazdym razie wytknal mi brak postepow oraz podkreslil, ze nie wystapily kolejne przypadki DIC i do chwili przejscia na emeryture za cztery miesiace mam siedziec w bibliotece. Nie przewiduje zastapienia mnie w tym sledztwie nowym pracownikiem. -To straszne. - Sarah czula, jak w piersiach zawiazuje jej sie supel przerazenia. Miala nadzieje... gleboko w to wierzyla... ze ta niezwykla, pracowita, mala kobieta w jakis sposob rozwikla zagadke, ktora zagrazala jej karierze. - Po tym, co mi pani mowila, naprawde mialam nadzieje na przelom, a teraz pani wyjezdza. Jest mi... Rosa Suarez przerwala jej gestem dloni. Usiadla na skraju lozka, tak by miec oczy na poziomie oczu Sarah. -Nastapil przelom i zapewniam pania, ze nie wyjade - oswiadczyla. -Ale... -Mam mniej wiecej poltora miesiaca niewykorzystanego urlopu zdrowotnego, wiec oficjalnie jestem na zwolnieniu i wracam do zdrowia po wypadnieciu dysku. Zaprzyjazniony ortopeda, ktory byl mi winien przysluge, okazal sie tak uprzejmy i sporzadzil odpowiednia dokumentacje. Rozbujany wskaznik nastroju Sarah nieco sie podniosl. -Dziekuje pani... - powiedziala, wyraznie ochryplym glosem. - Dziekuje, ze pani nie rezygnuje, lecz musze przyznac, ze nie rozumiem tego. Jak pani wydzial moze przerywac dochodzenie, w ktorym doszlo do decydujacego przelomu? -Poniewaz nic o nim nie wie - odparla Rosa z usmiechem. - I nie dowie sie, dopoki sprawa nie bedzie stuprocentowo pewna i dwa razy potwierdzona. Czuje, ze choc w te sprawe nie jest... tak jak to bylo w San Francisco... zamieszana Armia Stanow Zjednoczonych, to moga z nia miec do czynienia potezne i bogate sily. -To znaczy? -Problem, z jakim sie pani spotkala, byl dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, nie stwierdzono ani jednego przypadku DIC, z ktorym nie bylaby pani zwiazana, po drugie, w zadnym z trzech przypadkow nie stwierdzono innego wspolnego czynnika ryzyka poza pani preparatem ziolowym. -Jak na razie rozumiem. -Po wpadnieciu w liczne slepe zaulki odkrylam jednak inny czynnik, laczacy wszystkie trzy przypadki DIC. -Mianowicie? - z podnieceniem spytala Sarah. -Mianowicie wage. Przez ponad kwadrans Rosa opisywala swe wysilki, ktore zakonczyly sie znalezieniem pamietnika Constanzy Hidalgo oraz odkryciem, jak niesamowicie wiele stracila kilogramow... dzieki jakiemus proszkowi otrzymanemu od lekarza z BCM, "obcokrajowca", opisywanego w pamietniku jako "dr S.". -Z ta informacja w zanadrzu, przesledzilam jeszcze raz przeszlosc Alethei Worthington i Lisy Summer. Zajelo mi to znacznie wiecej czasu, nizbym chciala, glownie dlatego, ze rodzina Alethei Worthington praktycznie nie istnieje, a Lisy i jej ojca nie bylo w kraju przez prawie caly miniony miesiac. Mimo wszystko dowiedzialam sie intrygujacych rzeczy. Alethea miala kiedys straszliwe klopoty z waga. Jeden z sasiadow powiedzial mi, ze wazyla ponad sto kilo. Zrobilam z jej albumu szkolnego kilka kserokopii. Prosze, oto Alethea... jak widac, byla dosc spora. -Wiadomo, czy brala ten sam preparat odchudzajacy co Connie? -Nie do konca, udalo mi sie jednak ustalic, ze schudla prawie cztery i pol roku temu... mniej wiecej w tym samym czasie co Connie. Strony obejmujace ten okres zostaly wyrwane z prowadzonych w BCM historii chorob obu dziewczyn. -I nikomu pani o tym nie mowila? Rosa pokrecila glowa. -Po wydarzeniach w San Francisco nielatwo mi przyszlo podzielic sie tymi informacjami nawet z pania - stwierdzila. - Wiem jednak, ile pani wycierpiala, i choc nie bardzo znam sie na rozpoznawaniu, komu mozna ufac, pani ufam. -Dziekuje. Boze, tak bardzo pani dziekuje... Blankenship mial racje. Przelom byl bliski. -Jest cos jeszcze - powiedziala Rosa. - Znacznie wiecej. -Lisa? -Dokladnie. Nie rozmawialam z nia bezposrednio, ale bylam kilka razy w domu, w ktorym mieszkala w Bostonie. Jej wspollokatorzy byli podejrzliwi... szczegolnie z powodu powodztwa przeciwko pani, ale w koncu pomogli. Dali mi te zdjecia. Na gorze sa ujecia z okresu zaraz po przeprowadzce, ostatnie sa nowsze. -Schudla ze dwadziescia kilogramow! -Nieco ponad trzydziesci. W domu mieszkal tylko jeden mezczyzna, ktory byl tam, kiedy cztery i pol roku temu stracila na wadze, lecz jest pewien, ze udalo jej sie to dzieki jakiemus proszkowi. Okres sie zgadza, prawdopodobnie chodzi o ten sam proszek. Sarah, nie mamy do czynienia ze zbiegiem okolicznosci. Jestem o tym przekonana. -Sprawdzala pani, czy w historii Lisy tez brakuje kartek? -Nie ma dowodu, by cokolwiek usunieto, to jednak o niczym nie swiadczy. Nie ma ani jednego wpisu z calego roku. -Roso, to naprawde jest przelom! Ma pani pojecie, kim moze byc ten doktor S.? -Domyslam sie. Pamietnik Constanzy Hidalgo sugeruje, ze to mezczyzna, prawdopodobnie nieamerykanskiego pochodzenia. Dodalam do tego rownania okres, w ktorym podawano ten fantastyczny proszek, i inicjal "S". Nastepnie sprawdzilam liste pracownikow. - Chwile pogrzebala w aktowce, po czym wyciagnela notes. - Zakladajac, ze wszystkie parametry, ktore wybralam, sa prawidlowe, mamy trzech dobrych kandydatow. Nie bardzo wiedzialam, co zrobic z opinia, ze mezczyzna byl "obcokrajowcem". Constanza nie byla tego zbyt pewna. Pierwsza osoba z listy do dzis pracuje w BCM, pozostali dwaj zwolnili sie kilka lat temu. Podala Sarah notes. -Lek. med. Gilberto Santiago... lek. med., dr. fil. Sun Soon... dr med. (ayurw.) Praraod Singh - przeczytala Sarah. - Zadne z tych nazwisk nic mi nie mowi. Nawet Santiago. -Co moze znaczyc stopien naukowy ostatniego lekarza? - spytala Rosa. -prawdopodobnie doktor medycyny ayurwedyjskiej. To prastary hinduski system leczniczy... - Glos Sarah zamarl. -Co sie stalo? Wygladasz, jakbys wlasnie ujrzala ducha. Sarah powoli podniosla glowe i popatrzyla Rosie w oczy. -Byc moze wlasnie ujrzalam prawde. Musze zadzwonic., -Prosze skorzystac z mojego telefonu. Jesli to miedzymiastowa, moze pani skorzystac z mojej sluzbowej karty kredytowej. Zanim ktos sie polapie, ze pracownica znajdujaca sie na zwolnieniu lekarskim w Atlancie dzwonila z Bostonu, dawno bede na emeryturze. Jedyna rzecza, jaka Sarah mogla zrobic, aby skontaktowac sie z Annalee Ettinger, bylo pozostawienie jej pilnej wiadomosci u telefonistki w Xanadu. Nie podala swego nazwiska, ale nazwisko Rosy, i kilkakrotnie podkreslila wage sytuacji. -Wyglada na to, ze teraz pani kolej na wyjasnienia - powiedziala Rosa, kiedy Sarah odlozyla sluchawke. Choc sama nie wiedziala zbyt wiele, Sarah przekazala swoje informacje o Pramodzie Singliu i Ayurwedyjskim Ziolowym Systemie Odchudzajacym. Przedstawila Petera Ettingera, najkorzystniej jak umiala. Rosa natychmiast jednak doslyszala, z jakim napieciem w glosie o nim opowiada. -Na mnie robi wrazenie klasycznego megalomana - stwierdzila. -Od poczatku wiedzialam, ze nie jest mu obca pycha, ale przede wszystkim dostrzegalam w nim wizjonerstwo. -Z moich doswiadczen wynika, ze zarowno jedno, jak i drugie czesto prowadzi prosto wlasnie do megalomanii. Kiedy zadzwonil telefon, Sarah odruchowo siegnela po sluchawke. -Mowie z pania doktor Rosa Suarez? Natychmiast rozpoznala glos Annalee. -Annalee, to ja, Sarah. Co slychac? -Hej, coz za niespodzianka! Dzieki tobie u nas obojga wszystko idzie swietnie. Male zaczyna tesknic za wielkim skokiem. -Ile jeszcze zostalo? -Szesc, siedem tygodni. Jesli o mnie chodzi, mogloby to byc jednak juz jutro. Peter sprowadzil z Mali dwie akuszerki, ktore nie odstepuja mnie na krok. Poniewaz nie maja nic innego do roboty, stale tylko gotuja, sprzataja i wpadaja jedna na druga. -Annalee, taka jestem podniecona... -Aha. Tym razem Peter przerasta siebie. Powiedz mi teraz, o jaka to niecierpiaca zwloki sprawe chodzi i kim jest Rosa Suarez. -Tak naprawde to doktor Suarez. Jest obok mnie. Badala... badala dla rzadu programy odchudzajace i opowiedzialam jej o kuracji Petera i o doktorze Singhu. -Zbieraja forse szuflami. Peter otworzyl w dotychczasowym punkcie sprzedazy calkiem nowy plac zaladunkowy. Przynajmniej dwudziestu ludzi zajmuje sie wylacznie pakowaniem towaru i wysylka. Wyglada na to, ze pol Ameryki ma nadwage i oglada w nocy telewizje, a kazdy... jak wyraza sie Peter... chce podazyc wyzsza sciezka ku szczuplej sylwetce. -Annalee, czy wiesz, jak moglybysmy sie skontaktowac z doktorem Singhiem? -Nie. Przyjezdza co kilka tygodni z nowa dostawa kapsulek z witaminami, ale praktycznie go nie widuje. Moge spytac Petera, nie mowiac mu, ze chodzi o spotkanie z toba. Jest wsciekly, ze twoj adwokat kazal mu zeznawac. -Niezle... posluchaj, Annalee, nie sciagnij sobie przeze mnie klopotow na glowe, bardzo by nam jednak pomoglo, gdybysmy mogly porozmawiac z doktorem Singhiem. -Zobacze, co da sie zrobic. To wszystko? -Moglabys przyslac mi troche tego proszku? -Chcesz powiedziec, ze nie zamierzasz placic czterdziesci dziewiec dziewiecdziesiat piec czekiem albo karta znaczacej firmy kredytowej i wolisz uniknac trzech do szesciu tygodni czekania na dostawe... przepraszamy, ze nie mozna placic przy odbiorze gotowka? Chyba moge ci pomoc w tym zakresie. Sarah podala Annalee adres Rosy, podziekowala i na koniec jeszcze raz bardzo poprosila przyjaciolke, by za zadna cene nie popadla w jakikolwiek konflikt z ojcem. Potem usiadla i wbila wzrok w jesienne kolory za oknem. -Roso, naprawde pani sadzi, ze ten proszek na odchudzanie moze miec zwiazek z przypadkami DIC? -Zakladajac, ze fakty, jakimi dysponujemy, sa prawdziwe, jest to tak samo prawdopodobne jak to, ze spowodowala je twoja mieszanka ziolowa. -Nie widze w tym odrobiny logiki. -Jest tak, poniewaz fakty, ktorymi dysponujemy, nie sa kompletne. Chetnie zobaczylabym ktoras z "reklam edukacyjnych", o ktorych pani mowila. -Zajme sie tym. Moj adwokat ma paru znajomych w telewizji. Moze uda mu sie zdobyc kasete na jutro... mamy wieczorem kolejne spotkanie w wiekszym gronie, na ktorym chcemy omawiac postepy przygotowan do procesu. Moze pani przyjdzie? -Nie myslalam o tym, ale ze wzgledu na to, ze nie uczestnicze teraz oficjalnie w sprawie, chyba przyjde. Zwlaszcza ze jedna z atrakcji wieczoru bedzie tak dobry film. Szczegolnie w kontekscie tego, co mi pani powiedziala i co wychwycilam z pani rozmowy telefonicznej... stawka wlasnie wzrosla. -Nie rozumiem. -Pani przyjaciolka Annalee tez brala ten proszek, prawda? -Brala. -i za kilka tygodni rodzi. -Nie pomyslalam o tym... -Biorac pod uwage wszystko, nad czym musiala pani myslec w ciagu ostatniej godziny... nic dziwnego. Na szczescie mamy nieco czasu. Niezbyt wiele, ale mamy. Spotkamy sie jutro wieczorem u pani adwokata. Sarah mocno i dlugo uscisnela Rose i obiecala, ze nikomu nic nie powie o tym, czego sie wlasnie dowiedziala, po czym zbiegla na dol schodami i wrocila do BCM. Byla na krzywej wznoszacej, od dawna nie czula sie tak podniecona i naenergetyzowana. Rosa usiadla po turecku na lozku i zaczela analizowac nowe informacje. Sarah miala racje - wiazanie zachorowania na DIC z krotkoterminowym przyjmowaniem przed kilku laty sproszkowanych ziol nie mialo zbytniego sensu... na razie. Nie wiazalo sie to takze w jakikolwiek sposob z faktem znikniecia kartek z historii chorob. Rysujac w notesie nieskoordynowane linie i strzalki, Rosa probowala poukladac dane, po jakims czasie poczula jednak, ze traci koncentracje. Wycienczona, opadla na poduszke. Wszystko bylo nieuchwytne. Wszystko. Czula sie tak, jakby kazano jej ukladac puzzle z galarety. Jej najwiekszym marzeniem bylo zamkniecie akt i udanie sie na spoczynek, zamiast tego jednak zadzwonila do Kena Mulhollanda w laboratorium CDC. -Czesc Roso! Jak plecy? Sam dzwiek jego glosu wywolal na jej ustach usmiech. Ze wszystkich kolegow z pracy jedynie Ken wiedzial, gdzie Rosa faktycznie przebywa i w jaki sposob zdobyla wolne dni. -Dzieki Bogu codziennie gorzej - odparla. - Masz cos dla mnie? -Tak i nie. Nie wiem, jak maja sie sprawy miedzy toba a twoim szefem, ale dostalismy oficjalna notatke, ze twoje dochodzenie zostalo zamkniete. Nikt wydziale nie ma mu poswiecac czasu. Szef mojego dzialu byl u mnie w tej sp osobiscie, wiedzial bowiem, ze ci pomagalem, i... eee... dostalem jednoznaczne polecenie. -To znaczy, ze zostales ostrzezony. Mojemu szefowi naprawde wiec zalezy, bym poniosla porazke. Przykro mi, Ken. Nie ryzykuj, choc musze powiedziec, ze potrzebuje twojej pomocy. -Z checia sluze pomoca. Nie jestes jedyna osoba, ktora moze zachorowac. Jesli bedzie trzeba, zachoruje na grype i przyjade ci pomoc na miejscu. Mowilas, ze masz dostep do sprzetu, tak? -Nie takiego jak twoj, ale mam. Do laboratorium z technikiem. Masz cos nowego -Mamy dosc faktow, by stwierdzic, ze w chwili ostatniego pobrania krwi, w lipcu, twoja dziewczyna miala jakiegos wirusa DNA, niestety jest ich za malo do sklasyfikowania albo okreslenia typu. Niczego wiecej sie nie dowiemy, bo nasza ostatnia probka zostala zuzyta. Jesli chcesz sie dowiedziec czegos wiecej, potrzebne jest osocze. -Wiec trzeba bedzie je w jakis sposob zdobyc... -Musze tez znac nazwisko i numer twojego technika. Mozliwe, ze bede musial prosic go o zajecie sie hodowla. -Zrobie wszystko, co w mojej mocy. -To wazna sprawa, prawda? -Ken, siedze tu na szczycie wulkanu i moge ci przysiac, ze wkrotce... bardzo niedlugo... wybuchnie. Rozdzial 28 10 pazdziernika -Nazywam sie Johnny Norman i mowie do Panstwa z Television City. Chcialbym zapytac wszystkich... obecne w studiu osoby i miliony telewidzow przy odbiornikach: jestescie gotowi zmienic swe zycie na lepsze?! -Tak! -Jestescie gotowi zlapac szczescie za nogi i nie puszczac go?! -Tak! -Jestescie gotowi podazac Wyzsza Sciezka ku Szczuplej Sylwetce i Zdrowiu? -Tak! -Nieco glosniej, prosze. Nie slysze was. -TAK!!! -No to swietnie! Znalezliscie sie w odpowiednim miejscu, wiec zaczynajmy. Najwyzszy czas znow pozdrowic naszego trenera z High Road... czlowieka, ktory doprowadzil swoj klub do dwoch Superpucharow, ale nie umial oderwac sie od pucharkow z lodami. Przeslijmy wielkie, odchudzajace za pomoca ziol pozdrowienie trenerowi Tomowi "Niedzwiedziowi" Griswoldowi! Na scene wbiegl wysoki, kanciasty na twarzy i smukly jak mlode drzewko trener Tom Griswold. Klaskal, jakby byl w trakcie swego slawnego "kazania w przerwie". Wypelniajacy poczekalnie gabinetu Matta ludzie obserwowali material reklamowy, z niemal chorobliwa fascynacja wysluchujac zyciorysu Griswolda, ilustrowanego zadziwiajacymi obrazami, ktore demonstrowaly rozwoj jego kariery, ukazywaly coraz wiekszy szacunek, jakim go darzono, i uwidacznialy stale zwiekszanie sie obwodu jego brzucha. -Mialem w banku wiecej pieniedzy, niz chcialbym wydac, kochajaca rodzine, robilem kariere jako komentator i wazylem sto trzydziesci kilogramow, przez co lekarze byli przekonani, ze nie przezyje nastepnych kilku miesiecy. Z poczatku spokojnie mi poradzili, abym schudl. Potem zaczeli troche bardziej grozic. Powiedzieli, ze jesli nie strace na wadze, moge sobie darowac kupowanie niedojrzalych owocow. (Wybuch smiechu na sali). No coz... popatrzcie na mnie teraz! Zawirowal w pelnym gracji piruecie, zachwycone audytorium na sali wybuchnelo glosnym aplauzem. -Zadziwiajace... - mruknal Glenn Paris. -Ameryka... - stwierdzil Eli Blankenship. - Kraj, w ktorym nigdy sie nie jest zbyt bogatym albo zbyt szczuplym. -A teraz, Johnny... - ciagnal trener - zanim ujrzymy czlowieka, ktoremu Ameryka zawdziecza to zadziwiajace odkrycie, podaj nam aktualna liczbe. Ekran wypelnila olbrzymia, jaskrawo oswietlona tablica z szeregiem pustych pol, ktore zdawaly sie czekac na oznajmienie przez Johnny'ego Normana wspanialej wiesci. -W porzadku, trenerze. Zaczynamy. Na dzien dzisiejszy liczba ludzi w naszym kraju i na calym swiecie, tych, ktorzy dolaczyli do naszej Wyzszej Sciezki ku Szczuplej Sylwetce i Zdrowiu, wynosi piecset siedemdziesiat jeden tysiecy szescset dziewietnascie! (Potezny aplauz). -Po czterdziesci dziewiec dziewiecdziesiat piec za sztuke - stwierdzil adwokat Arnold Hayden. - Niesamowite. Od kiedy to rozprowadzaja? -Od mniej wiecej pol roku - powiedzial Matt. -Nie zapominaj, Arnoldzie - wlaczyl sie do rozmowy Colin Smith- ze wszystko wskazuje na to, iz to dziala. Naprawde. Nie zaplacilbys piecdziesieciu dolarow, by pozbyc sie tej swojej opony... zwlaszcza gdybys nie musial sie w tym celu zadreczac dietami? -Dziekuje, John - powiedzial trener Griswold. - Chcialbym teraz wszystkich przedstawic czlowiekowi, ktory dal mi kilka lat zycia, nie wspominajac o tym, co zrobil dla mojej gry w tenisa i, o czym szybko opowie wam moja piekna zona Sherry, mojego zycia milosnego. - Nastapilo kilka podnieconych "och!". - Najpierw jednak posluchajmy piosenki w wykonaniu jednej z prawdziwych cor Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego. Betty Wilson, gwiazda Broadwayu, niegdys o wadze ponad stu kilogramow, bedzie pierwsza osoba, ktora opowie wam o tym, jak bardzo nienawidzila patrzec w lustro. Dzis w dalszym ciagu jest gwiazda, popatrzcie jednak na to, co sama codziennie oglada w lustrze... - Rozlegly sie gwizdniecia i okrzyki, przeznaczone dla piosenkarki, ktorej wyszywana niebieskimi cekinami tunika w rozmiarze numer szesc zdawala sie namalowana na idealnie ksztaltnym ciele). - Panie i panowie, tytulowa piosenke z najnowszego przedstawienia Broadwayu zaspiewa Betty Wilson! Matt przewinal tasme na szybkim podgladzie, a kiedy to robil, obecni widzowie pomrukiwali, wyrazajac niewiare albo zachwyt, ktory ledwie przechodzil im przez gardlo. Po piosence i kolejnych dwoch minutach lepkiej od slodyczy przemowy, trener - przy zywiolowej owacji ludzi w studio - przyprowadzil na scene Petera Ettingera. Sarah poczula, jak na jego widok tezeja jej miesnie szczeki, lecz nawet ona musiala przyznac, ze choc w roznych okolicznosciach wygladal na wiekszego, niz byl w rzeczywistosci, w telewizji wydawal sie jeszcze bardziej imponujacy. Z wdziekiem zyrafy kroczyl z jednego konca sceny na drugi i recytowal zapisana ze wszystkimi szczegolami historie odkrycia przez siebie w New Delhi doktora Pramoda Singha oraz jego zachwycajacego Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego. Nastepnie oswiadczenia zlozylo kilku starannie dobranych klientow, ktorzy doznali niepowodzen z najrozniejszymi innymi metodami pozbywania sie nadwagi. Ich poruszajace wyrazy uznania byly przeplatane wstepem do medycyny ayurwedyjskiej, w ktorym przedstawiona zostala jej historia trwajaca wiele tysiecy lat. Metoda powstawala w czasach, z ktorych pochodza pierwsze zapisy historyczne czlowieka, przeszla przez liczne okresy zachwytu i niecheci i w niewiarygodny sposob odrodzila sie w latach osiemdziesiatych i dziewiecdziesiatych dwudziestego wieku. Na koniec - na tle obrazow z Indii - kilka slow powiedzial sam Pramod Singh. Oznajmil, ze ziola, z ktorych sklada sie mieszanka, to jedynie czesc sukcesu - choc trzeba przyznac, ze najwazniejsza. -Uzywaj naszego proszku w odpowiedni sposob, jedz z umiarem, unikaj pieciu zakazanych potraw - mowil lytmicznie, niemal spiewnie - a niezaleznie od tego, co bedziesz poza tym robic, stracisz na wadze tyle, ile chcesz. Medytuj piec minut dziennie, stosuj sie do podstawowych zasad Ayurwedy, przedstawionych w podreczniku, a poza odzyskaniem szczuplosci poznasz wiele nowych swobod. Poznasz, czym jest wolny duch. Przepraszam, ze nie moge byc z wami osobiscie, ale musze nadzorowac zbior dwunastu najwazniejszych, naturalnych skladnikow naszego proszku. Juz sie nie moge doczekac spotkania z wami za kilka tygodni. A teraz niech znow mowi doktor Peter Ettinger. -Doktor czego? - spytal Matt i zatrzymal tasme. -Peter Ettinger ma kilka doktoratow, przyznanych przez rozne instytuty, lecz watpie, czy ma tytul doktora medycyny, uzyskany na konwencjonalnej akademii medycznej. -Pani ton kaze zakladac, ze nie bardzo go pani lubi - powiedzial Colin Smith. -Dla mnie to on jest nadetym dupkiem - stwierdzil Glenn Paris. Sarah usmiechnela sie pod nosem, byla bowiem niemal pewna, ze Peter takimi samymi slowami opisalby Parisa. -No coz - powiedzial Matt - chyba powinnismy zaczynac. Ja juz powiedzialem swoje, podkreslajac, ze koszmarna noc, ktora przezylismy z Sarah w Chinatown, byla zdarzeniem faktycznym, a choc plotki kraza... brak ciala i tak dalej, Andrew Truscott nie zyje. Policja nie odkryla nic nowego, tak samo zatrudniony przeze mnie prywatny detektyw, mimo ze jest bardzo dobry Nie zrezygnowalismy z udowodnienia, ze nasza opowiesc jest prawdziwa, ale nie bardzo mamy tez pomysl, jak w tej sprawie dzialac dalej. Ktos chcialby cos zaproponowac? No tak... jesli nie ma zadnych pytan, proponuje przejsc do dalszych punktow programu. Jak na razie Jeremy Mallon wygrywa na calej linii, a my tylko sie bronimy. Mam nadzieje, ze jutro... po formalnym przesluchaniu Petera Ettingera... sytuacja sie zmieni. Zanim puszcze dalej tasme, pani Suarez przedstawi w ogolnym zarysie, na czym bedziemy probowali go przyszpilic. Mam nadzieje, ze zechce powiedziec kilka szczegolow. Najpierw jednak poprosze o glos doktorow Snydera i Blankenshipa... w dowolnej kolejnosci. Sarah na ulamek sekundy udalo sie spojrzec Mattowi w oczy. Byl pewny siebie i panowal nad przebiegiem spotkania. Jakiz zrobil postep od chwili pojawienia sie w Sali Milsapa w BCM... Jakze marzyla o dniu, w ktorym beda mogli byc oficjalnie przyjaciolmi i kochankami, dniu, w ktorym Willis Grayson, jego zlosc i jego adwokaci beda sprawa przeszlosci. -Chyba ja zaczne - powiedzial Randall Snyder. - To, co mam do powiedzenia, nie zajmie duzo czasu. - Odkaszlnal. - Poprosilem Amerykanskie Kolegium Poloznictwa i Ginekologii o wyslanie do ordynatorow wszystkich oddzialow ginekologicznych w kraju listow z prosba o informacje na temat przypadkow DIC podczas ciazy i porodu, o niewyjasnionym pochodzeniu. Jak na razie nie zgloszono ani jednego przypadku, w ktorym nie wystapil choc jeden czynnik predysponujacy: ahniptio placentae, infekcja, toksemia, niedokrwistosc sierpowatokrwinkowa, smierc plodu in utero. Ani jednego. Sarah... musze powiedziec, ze po wyslaniu tylu listow i dziesiatkach telefonow niezgloszenie nawet jednego przypadku DIC, choroby, ktora rozwinela sie bez przyjmowania ordynowanej przez ciebie herbatki ziolowej, pozostaje dla mnie bardzo niepokojace i... jesli moge sie tak wyrazic... bardzo obciazajace. -Dziekuje - chlodno oswiadczyl Matt. - Moze pan mowic, co pan chce, ale jest ewidentne, ze ktos podjal wielki wysilek i spowodowal mnostwo bolu, by mieszanka ziolowa sprawiala wrazenie czynnika odpowiedzialnego za DIC. Fakt ten znacznie bardziej niz wszystko inne sugeruje, ze odpowiedzialnosc lezy gdzie indziej. Doktorze Blankenship? Dyrektor do spraw medycznych z namyslem postukal olowkiem o wnetrze dloni, po czym podniosl plik papierow, ktore polozyl przed spotkaniem na podlodze obok swego krzesla. -No coz... zgodnie z moim zadaniem mialem zostac jednym z najlepszych na swiecie specjalistow z zakresu rozsianej koagulopatii wewnatrznaczyniowej. Okazalo sie, ze nie jest to tak skromne zadanie, jak poczatkowo myslalem. Odkrylem, ze wszyscy zajmujacy sie krzepliwoscia wiedza, kiedy maja do czynienia z DIC, ale nie maja pojecia dlaczego. Popularniejsza nazwa DIC brzmi "koagulopatia ze zuzycia czynnikow krzepliwosci", poniewaz podczas jej trwania wszystkie czynniki krzepliwosci krwi ulegaja zniszczeniu... gina we wnetrzu niewielkich, nienaturalnych skrzeplin. W swej najgorszej postaci DIC niemal zawsze konczy sie smiercia i fakt ten sprawia, ze uratowanie przez oskarzona Sarah zycia powodce Lisie jest tym bardziej godne podziwu. Pacjenci, u ktorych dojdzie do tak nasilonego DIC, jakie rozwinelo sie u powodki, po prostu umieraja. Czy zeznalbym to, stojac na miejscu dla swiadkow, panie Daniels? Moze pan byc tego pewien. - Ton Blankenshipa, dotychczas chlodny, nagle zrobil sie dramatyczny. - Jesli mam byc szczery, to powiem, ze zrobilbym wszystko, co mojej mocy, by pomoc Sarah. Ta sprawa bardzo mnie dreczy i tak samo dreczy brak pomocy ze strony naszego szpitala. Kilka miesiecy temu, kiedy spotkalismy sie po raz pierwszy, obiecalismy zarowno jej, jak i sobie, ze zaprezentujemy wspolny front i bedziemy traktowac Sarah jako niewinna, dopoki nie zostanie udowodnione... udowodnione!... co innego. Randall, Glenn, rozmawialem z Robem McCormickiem o liscie, ktory rozeslal, zadajac w przyszlym roku zastapienia Sarah na stanowisku glownego rezydenta na oddziale ginekologii. Powiedzial, ze chetnie wycofa sie na razie z tego pomyslu, jesli wy dwaj uwazacie, ze nalezy tak zrobic. -Eli... - przerwal mu Paris - nie jest teraz raczej czas ani miejsce na... -Glenn, przepraszam cie bardzo. Nie chce zaczynac wojny ani zenowac Sarah, jesli jednak staniemy jednym frontem, jak ustalilismy, McCormick bedzie musial sie wycofac. Jasne? Paris byl wyraznie oburzony. Nie chodzilo o to, czy zgadzal sie, czy nie z postulatem Blankenshipa - nie lubil, jesli w jakimkolwiek zakresie mowilo mu sie, co ma robic. Po dlugiej przerwie, w trakcie ktorej wzial sie w garsc, usmiechnal sie i skinal glowa. -Masz racje, Eli. Nie wiem, skad u Roba ten pomysl, ale zadzwonie jutro do niego i wybije mu go z glowy. -Znakomicie. Randall? -Nie mam nic przeciwko temu - bez entuzjazmu stwierdzil Snyder. -W takim razie jedziemy dalej - stwierdzil Blankenship. - Jest pewna kategoria przyczyn DIC, o ktorej chyba warto wspomniec, a sa to trucizny. Wstrzykniecie naturalnie wystepujacego czynnika krzepliwosci krwi, trombiny, moze spowodowac obraz chorobowy typu DIC, tak samo podanie okreslonych jadow zmij. -Mokasynow? - spytal Matt. -Nie. Grzechotnikow. -Nie wierze, by doustne podanie ktoregos z tych zwiazkow moglo komukolwiek zaszkodzic - stwierdzila Sarah. - Kiedy zaczelo sie DIC, Lisa byla w domu. Watpie, by dostala jakikolwiek zastrzyk. -Albo zostala ukaszona przez weza - dodal glupkowato Arnold Hayden. Nikt sie nie rozesmial. -Jak powiedzialem, o dzialaniu trucizn wspomnialem jedynie dla pelnosci obrazu -odparl Blankenship. - Musimy brac pod uwage, ze istnieje toksyna, ktora przyjeta doustnie, powoduje DIC. Moze ktos znalazl sie w jej posiadaniu i msci sie na naszym szpitalu albo oddziale ginekologii. W obecnym stadium nie da sie tego wykluczyc. -Tylko tego jeszcze nam brakowalo... - jeknal Glenn Paris. - Szalenca... -Ktos ma jakies pytania? - spytal Matt. - Nie? W takim razie, Roso, moze bylaby pani uprzejma przedstawic nam pare szczegolow dotyczacych postepow pani dochodzenia. Moglaby pani strescic dotychczasowe wnioski? Wczesnym popoludniem Sarah ponad godzine rozmawiala z Rosa. Epidemiolog byla miedzy mlotem a kowadlem; z jednej strony konieczne bylo, aby ci, ktorzy mogli w jakis sposob pomoc Sarah, mieli wszystkie informacje i mogli na ich podstawie poszukiwac rozwiazan, a z drugiej -przezyla na wlasnej skorze, jak zabojcze moze byc ujawnianie szczegolow dochodzenia przed jego zakonczeniem. Wiedziala, ze dopoki wyniki nie zostana sprawdzone, ponownie zweryfikowane i zamkniete, bedzie sie czuc nieswojo, przekazujac komukolwiek szczegoly swojej pracy. W koncu tak naprawde nie ustalily nic poza tym, ze Rosa wezmie udzial w spotkaniu i ujawni tyle danych oraz swoich przypuszczen, ile uzna za stosowne. Nic wiecej. -Na poczatek musze podkreslic to, o czym przed chwila mowil doktor Snyder - zaczela Rosa. - Zwiazek miedzy przyjmowaniem ziol podawanych przez Sarah a pojawieniem sie wszystkich trzech przypadkow DIC jest pewny, choc nie umiemy jeszcze okreslic, czy jest znaczacy w naukowym rozumieniu tego slowa. Musze tu dodac, ze zarowno moje doswiadczenie laboratoryJne, jak i wyniki prac badawczych przemawiaja przeciwko istnieniu bezposredniego toksycznego zwiazku miedzy DIC a przyjmowaniem jakiegokolwiek ziola. Znacznie bardziej prawdopodobna bylaby alergia na ktorys ze skladnikow albo zanieczyszczenie go jakas toksyna, co do obu tych ewentualnosci mam jednak duze zastrzezenia. Popieram takze zdanie moich przedmowcow, ze znalezienie chocby jednego przypadku DIC u osoby, ktora nie przyjmowala specyfiku doktor Baldwin, jednoznacznie uwolniloby ja od zarzutow. -Sadzi pani, ze mozna jakos wykorzystac sprawe tych ayurwedyjskich produktow odchudzajacych? - spytal Paris. -Mialam nadzieje, ze pan nam w tym zakresie pomoze, panie Paris. Co wie pan o Pramodzie Singhu? -Tak naprawde to niewiele. Szesc lat temu, kiedy zaczalem pracowac w BCM, postanowilem poszerzyc dzialalnosc naszego szpitala o rozne aspekty tak zwanej medycyny holistycznej. Szukalem dla BCM okreslonej tozsamosci... czegos, co sprawi, ze ludzie beda chcieli do nas przychodzic. Pramod Singh byl wtedy bardzo szanowanym lekarzem medycyny ayurwedyjskiej, jakos dowiedzial sie o naszych planach i skontaktowal sie ze mna. Dalem mu pensje i przez niemal dwa lata pracowal w naszym dziale opieki ambulatoryjnej. Potem po prostu sie zwolnil. Bez zapowiedzi. Bez listu wyjasniajacego motywy tego kroku. Przekazujac jedynie jednozdaniowa notke. Nastepny raz widzialem go na jednej z tych idiotycznych reklamowek. Kiedy go zatrudnialem, mialem nadzieje, ze zostanie wlaczony w bardziej rozwinieta forme medycyny holistycznej w naszym szpitalu, ale do chwili otrzymania dotacji od Fundacji McGratha mielismy tak kiepska sytuacje finansowa, ze nie bylem mu w stanie czegokolwiek zagwarantowac. Jesli juz przy tym jestesmy... zapraszam wszystkich na wyburzenie Budynku Chiltona pod koniec miesiaca. Bedzie to rownoczesnie poczatek najwiekszego programu rozbudowy w historii BCM. Tuz przed Wielkim Wybuchem stawiam szampana. Mam takze nadzieje, ze niektorzy z was zechca uczestniczyc w loterii, ktora prowadzimy, a ktorej glowna nagroda jest mozliwosc uruchomienia dzwigni, ktora wyzwoli wybuch. Jesli wolno mi to tak okreslic... okazja, ktora zdarza sie raz w zyciu. -Czy ktos z panstwa wie moze, czy podczas pracy w BCM doktor Singh stosowal swoj proszek odchudzajacy? - spytala Rosa, ignorujac bombastyczna gadke Parisa. -Moglibyscie panstwo o to popytac? -Uwaza pani, ze ten produkt ma jakis zwiazek z przypadkami DIC? - spytal Snyder. -Doktorze Snyder, ja sie zazwyczaj obracam w kregu prawdopodobienstw. Im czesciej jakis zwiazek wystepuje, tym prawdopodobniejsze, ze jest statystycznie istotny, a do szeregu wspolnych cech naszych trzech przypadkow zapewne mozemy dodac kontakt... przed czterema lub piecioma laty... z doktorem Singhiem i jego preparatem. Nie zapominajmy, ze... jak wyjasnil nam wlasnie pan Paris... swiadomie stworzono wyjatkowy osrodek, w ktorym powstawaly takie produkty, jak proszek doktora Singha czy specyfik ziolowy doktor Sarah, moze sie wiec okazac, ze najbardziej laczy wszystkie trzy kobiety, ktorymi sie zajmujemy, to, ze zdecydowaly sie poddac opiece BCM. -Tego nam tylko brakowalo! - wykrzyknal Paris. - Roso, chyba nie zamierza pani czegokolwiek z tego przekazac prasie? Rosa usmiechnela sie. -Naklonienie mnie do ujawnienia tego, co powiedzialam, nawet w tym gronie, kosztowalo doktor Baldwin sporo wysilku. Nie zamierzam przedstawiac moich wnioskow szerszemu gremium, przynajmniej nie w tej chwili. -Prosze panstwa! - stwierdzil Matt. - Jesli nie ma innych spraw, uznajmy spotkanie za zakonczone i zabieram sie do przygotowania naszej pierwszej ofensywy. Arnoldzie, przesluchanie Ettingera odbedzie sie o jedenastej w biurze Mallona. Zapraszam. -Moze przyjde - odparl adwokat. -Daj im popalic, Daniels - stwierdzil Paris. Uczestnicy spotkania zaczeli sie rozchodzic - w koncu pozostali jedynie Matt, Sarah i Rosa. -Chyba poszlo dobrze'.'' - powiedziala Sarah. -Daj spokoj. Nie posunelismy sie wlasciwie nawet o krok. - Matt chodzil przy oknie, zaciskajac piesci ze zlosci. - Brakuje fragmentow historii chorob, zaplacono chinskim gangsterom, aby wrobili ciebie i bezradnego starego czlowieka, sledzi cie jakis nerwowy, maly, jakajacy sie swir. Ktos gdzies wie, co tu sie dzieje, a mnie robi sie niedobrze na mysl, ze nie jestem to ja, i coraz bardziej mnie to meczy. -Moze bede mogla troche pomoc - powiedziala Rosa. -Slucham? - Matt gwaltownie sie zatrzymal. -Jest jeszcze cos, o czym nikomu nie wspominalam. Postanowilam podzielic sie tym z wami... ale z nikim innym. Prosze nikomu nie ujawniac tego, co zaraz powiem. Matt popatrzyl na Sarah. -Ma pani nasze slowo. -W chwili gdy nastapil kryzys. Lisa Grayson miala we krwi wirusa DNA. Moj laborant nie umie go dokladnie okreslic, wie jednak, ze nie jest on czyms zwyklym. Do dokladnego zbadania potrzebuje wiecej osocza krwi Lisy. -Choc nie ma u niej symptomow DIC? -Wezmie wszystko, co dostanie. Jesli hodowla bakteryjna nic nie wykaze, poszuka przeciwcial i sprawdzi, czy mozna odkryc cos ta droga. Zna sie doskonale na swojej pracy, obawiam sie jednak, ze nie dotrzemy do Lisy z ominieciem jej adwokata. -Moze w takim razie, zanim zaatakujemy Ettingera, powinnismy porozmawiac z tym adwokatem - stwierdzil Matt. -Sprawa jest bardzo wazna - powiedziala Rosa. - Nie wierze, ze za to, co sie stalo, odpowiedzialny jest sam proszek odchudzajacy ani sam specyfik ziolowy. Oba preparaty moga grac jakas role, ale sensowniejsze wydaje sie zakazenie. Mam okropne wrazenie, ze jesli wkrotce nie dotrzemy do sedna sprawy, umra kolejne kobiety. Osiemdziesiat kilometrow na zachod, na lozku z baldachimem lezala Annalee Ettinger w ramionach swego narzeczonego Taylora. -Tay, znow cos drgnelo. Dotknij tutaj. Jestem gotowa przysiac, ze mam skurcze. Rozdzial 29 11 pazdziernika Nie bylo uprzejmego przedstawiania sie, kulturalnego podawania sobie rak. Bitwa rozpoczela sie zaraz po tym, jak przeciwnicy sie zjawili i usiedli przy wielkim stole konferencyjnym w bibliotece kancelarii Mallona, ledwie pani stenograf rozlozyla swoja maszyne i zdazyla rozluznic palce. Poniewaz nie bylo sedziego, Sarah zastanawiala sie, jak obrzydliwie moze sie wszystko potoczyc. -Panskie pelne nazwisko? - zapytal Matt po podaniu do protokolu godziny, daty, miejsca spotkania, listy obecnych i celu, w ktorym sie wszyscy zebrali. -Peter David Ettinger. -Zawod? -Jestem antropologiem i uzdrowicielem. -Panskie wyksztalcenie? -Mam dyplom ukonczenia Reed College i magisterium Uniwersytetu Stanu Michigan... oba z antropologii, oba z wyroznieniem. -W reklamach telewizyjnych panskiego produktu majacego sluzyc odchudzaniu czesto jest pan ohreslany jako "doktor". Ma pan taki stopien naukowy? -Zostalem doktorem honoris causa Wyzszej Szkoly Chiropraktyki w Holbrook, w zwiazku z osiagnieciami w ziololecznictwie, i kilku innych uczelni. -Zrobil pan doktorat z filozofii? -Nie. -A jest pan doktorem medycyny? -Oczywiscie, ze nie. -Jakie jest panskie obecne stanowisko? -Jestem dyrektorem wykonawczym Holistycznej Wspolnoty Zdrowia Xanadu oraz przewodniczacym Korporacji Xanadu. -Co dokladnie robi ta korporacja? -Produkujemy i rozprowadzamy Ayurwedyjski Ziolowy System Odchudzajacy. Matt przed spotkaniem wyjasnil Sarah, ze klucz do skutecznego przesluchania swiadka jest taki sam jak w wypadku wziecia kogos w krzyzowy ogien pytan na sali sadowej - nie zadaje sie pytan, na ktore nie zna sie odpowiedzi. Niestety - dodal zaraz - na jedyne istotne pytanie, ktore zamierzal zadac Peterowi Ettingerowi, nie znal odpowiedzi. Sarah wpatrywala sie w swoje dlonie, ktore ciasno splotla i polozyla na stole. Miala nadzieje, ze Peter nie dostrzeze, jak mocno je zacisnela. Kiedy przyjechala do Bostonu, myslala nawet o tym, by nawiazac z nim kontakty czysto zawodowe albo kolezenskie, teraz jednak ledwie byla w stanie na niego patrzec. Nigdy nie zrobila mu nic zlosliwego, zalezalo jej jedynie na takim zyciu, by nie miec z nim nic wspolnego. Ani razu nie potepila go publicznie, nie wyslala mu ani jednego niemilego listu, nie opublikowala zadnego demaskatorskiego artykulu, nie zazadala jakiejkolwiek rekompensaty za korzysci, jakie odniosl zawodowo dzieki byciu z nia, a mimo wszystko pomagal montowac przeciwko niej oskarzenie, ktore nie tylko moglo ja pognebic zawodowo, ale wrecz spowodowac, ze zostanie wtracona do wiezienia. -Powiedzial pan, panie Ettinger, ze jest uzdrowicielem... przepraszam, woli pan, by zadajac pytania uzywac slowa "pan" czy "doktor"? -Wszystko jedno. Moze byc "pan". -Mecenasie, prosze nie byc napastliwym wobec swiadka - wtracil Jeremy Mallon obojetnym tonem, choc bylo to wyrazne ostrzezenie. - Ani w slowach, ani w sposobie mowienia. Zrobi pan to, a przesluchanie skonczy sie szybciej, niz sie panu marzylo. -Panie Mallon, prosze mi nie grozic - skontrowal Matt. Sarah miala wrazenie, ze specjalnie podkreslil przy tym swoj akcent z Missisipi. - Sam pan osiodlal tego mula kilka miesiecy temu, w sklepie starego, chorego czlowieka, wiec badz pan... wraz ze sztabem swoich ekspertow... gotow go ujezdzic. Siedzaca w rogu sali stenografka beznamietnie szeptala wypowiadane na sali slowa do oslonietego specjalna obudowa mikrofonu, rownoczesnie piszac stenogram na maszynie. Arnold Hayden, ktory siedzial po prawej rece Matta, skinal glowa, dajac do zrozumienia, ze riposta byla uzasadniona i odpowiednia. Siedzacy naprzeciwko Haydena asystenci Mallona szepneli cos Mallonowi do ucha. Sarah ukradkiem popatrzyla na Petera; jego twarz wygladala jednak jak pozbawiona emocji maska. Wszystko wskazywalo na pulapki w pulapkach, ukrytych w pulapkach. Gdyby od tego procesu nie zalezalo jej zycie zawodowe i styl bycia, przygladalaby sie mu z najwyzsza fascynacja. Dzien zaczal sie kontrowersyjnie - na godzine przed przesluchaniem. Mallon bez jakichkolwiek wyjasnien odmowil wyrazenia zgody na pobranie krwi jego klientce - Lisie Grayson - i stwierdzil, ze ani Matt, ani Sarah, ani Rosa Suarez ani ktokolwiek inny, kto nie uzyska jego zgody, nie ma prawa sie z nia kontaktowac. Matt przyjal to pozornie obojetnie i zdecydowal sie nie zarzucac czegokolwiek Ayurwedyjskiemu Ziolowemu Systemowi Odchudzajacemu, dla Sarah bylo jednak jasne, ze zanim spotkanie sie skonczy, zlota zyla Petera zostanie zaatakowana. Arnold Hayden byl z nimi od samego rana. Sarah z przyjemnoscia stwierdzila, iz nieuzasadnione okazalo sie jej pierwsze wrazenie, w ktorym doszla do wniosku, ze pod bardzo reprezentacyjnym wygladem niewiele sie kryje fachowosci. Przenikliwosc Haydena byla bez dwoch zdan bardzo przydatna Mattowi, a jego styl bycia bardzo ja sama uspokajal. Teraz - w walce - obecnosc i postawa Haydena dodawaly pytaniom Matta wiarygodnosci i sily. Bylo jeszcze cos, co uzasadnialo obecnosc szpitalnego prawnika - mozliwosc udzielenia pomocy, gdyby w jakikolwiek sposob objawil sie ograniczony obiektywizm Matta. Nie chcial rezygnowac ani z Sarah, ani z bronienia jej i proszac Haydena o pomoc, dokladnie o tym myslal. Choc nie ujawnil, jak daleko zaszla jego znajomosc z klientka, podejrzewal, ze szpitalny prawnik sporo sie domysla. -Znakomicie, panie Ettinger, wrocmy do sedna - powiedzial Matt. - Moglby nam pan przedstawic swoja definicje uzdrowiciela? Przez nastepne poltorej godziny Matt zadawal, przeformulowywal i znow zadawal pytania majace nie tyle dotknac jakiegos prawnie istotnego zagadnienia, co raczej wypelnic luki i nadac okreslony ton przesluchaniu. Strategia, jaka ustalili we troje przed spotkaniem, miala doprowadzic do tego, aby w koncu Peter przyznal, ze sposob, na jaki Sarah dobierala i przepisywala ziola, nie rozni sie od metody, ktora stosuje sam. Gdyby sie do tego przyznal, automatycznie stalby sie bieglym, ktorego moglaby wykorzystac obrona. Wtedy Matt zaczalby rozkladac na czynniki pierwsze zwiazki miedzy Ettingerem, Ayurwedyjskim Ziolowym Systemem Odchudzajacym i Pramodem Singhiem. -Kiedy dojde do tego punktu, pomacham tym - powiedzial Matt rano, unoszac w dloni egipski amulet. - Jaka ma szanse przeciwko dwom tysiacom lat czarnej magii? Po uplywie poltorej godziny zrobili przerwe, w trakcie ktorej jedna z pracownic Mallona przyniosla kawe. -Matt, moze powinienes zamienic sie filizankami z Jeremym - szepnela Sarah. - Kto wie, co mogl ci wsypac do kawy. -Bzdura - odparl. - Boi sie mnie tak samo, jak glodny lew gorski balby sie zajaczka wielkanocnego. Zamordowanie mnie to ostatnia rzecz, jaka chcialby teraz zrobic. Bardzo dobrze sie mna bawi, zaraz jednak nieco przykrece jego ekspertowi srube. Wskaznikiem tego, w jakim stopniu mi sie to udaje, bedzie czestotliwosc i glosnosc, z jaka Mallon zacznie zglaszac sprzeciwy. Arnoldzie, masz jakies propozycje? -Tak naprawde to zadnych. Moim zdaniem nadszedl czas, by ustalic kilka szczegolow dotyczacych pana Singha. Jak na razie sposob, w jaki postepujesz, robi na mnie wrazenie. -Dziekuje. Milo z twojej strony, ze cos takiego mowisz... zwlaszcza biorac pod uwage to, ze jak na razie niczego nie osiagnalem, -To, co robisz, nazywa sie w sporcie "oslabiajacymi ciosami na korpus". Malo kto zwraca na nie uwage, ale zawsze poprzedzaja ciosy w glowe. Swietnie sobie radzisz. - Poklepal Matta po ramieniu. Po chwili przesluchanie wznowiono. -Znakomicie, panie Ettinger - zaczal Matt - chcialbym przez chwile porozmawiac o panskim Ayurwedyjskim Ziolowym Systemie Odchudzajacym. -Dlaczego? - spytal Mallon. -Przedstawil pan swiadka jako eksperta. Probuje udokumentowac jego kompetencje. -Peter, nie widze, jakie znaczenie dla sprawy ma miec ten kierunek zadawania pytan. Jesli nie chcesz odpowiadac na dalsze pytania w tym kontekscie, nie widze powodu, dla ktorego mialbys to robic. -Ja widze ku temu dwa powody, panie Ettinger - powiedzial | Matt spokojnie, ale z naciskiem. - Po pierwsze, jesli odmowi pan odpowiedzi, obiecuje, ze zanim jeszcze dzis zajdzie slonce, bede rozmawial z sedzia, proszac go o nakaz zmuszajacy pana do odpowiedzi. A po drugie... - popatrzyl na Sarah, potem na Mallona, w koncu starannie wystudiowanym ruchem przekrecil glowe i popatrzyl na Ettingera - po drugie mam powody do... nie!...mam dowody, ze Lisa Grayson przyjmowala przed nieudanym porodem panski ziolowy produkt odchudzajacy, podobnie jak preparat ziolowy Sarah Baldwin. -Ale... -Powiedzialem: "dowody". -Chwileczke! - warknal Mallon. - Peter, poczekaj chwile. Nie odpowiadaj. Panie Daniels, nie zamierzam polknac tego haczyka, ale poniewaz to, co pan twierdzi, jest dla mnie nowa informacja, zanim bedziemy kontynuowac, chetnie porozmawialbym z panem Ettingerem na osobnosci. -Prosze bardzo. Arnold Hayden odwrocil sie od Mallona i przylozyl sobie piesc do policzka. Chwila, jaka Matt wybral na cios, oraz technika uderzenia okazaly sie perfekcyjne. Pierwszy cios w glowe wydawal sie idealny. Sarah patrzyla, jak jej byly kochanek prostuje wielkie cialo. Spojrzal na nia - mial sciagnieta twarz, byl wyraznie wsciekly. Przez chwile wygladal tak, jakby mial zrobic obsceniczny gest. Poruszyla ustami, ukladajac je w slowo "dorosnij". Na szczescie nie zrozumiala, co w ten sam sposob odpowiedzial. -Swietnie - stwierdzil Mallon, kiedy wrocili. - Nie tylko zgadzam sie, by pan Ettinger odpowiadal na zadawane w tym duchu pytania, ale popieram to. - Byl zadowolony, jego zachowanie emanowalo pewnoscia siebie. Zbytnia pewnoscia siebie. Sarah probowala sie domyslic, co bylo powodem takiej reakcji. -Panie Ettinger, jak pan poznal Pramoda Singha? - spytal Matt. -Kilka lat temu, kiedy pracowal w Bostonskim Centrum Medycznym, przeprowadzilismy kilka wspolnych szkolen. Opowiedzial mi o zasadach prastarego ayurwedyjskiego systemu dietetycznego i ziolach, ktore z duzym efektem stosuje u swoich pacjentow chcacych schudnac. -Czy Lisa Summer byla jedna z jego pacjentek? - Nie wiem. -Constanza Hidalgo?! - Nie... -Peter, zatrzymaj sie! - rzucil Mallon. - Panie Daniels prosze sie trzymac tematu i pacjentki, ktorej sprawa dotyczy. -Panie Ettinger, czy Pramod Singli chcial sprzedawac swoj produkt ogolowi spoleczenstwa? -Chcial. -Z panem jako rzecznikiem sprawy... pierwszoplanowa figura? -Miedzy innymi. -I tak, w ramach rozszerzania prowadzonego przez kazdego z was biznesu opartego na Ayurwedzie, zawarliscie umowe. -Sprzeciw z powodu napastliwej formy pytania - przerwal Mallon. - Nie odpowiadaj, Peter. -Panie Ettinger, z czego dokladnie sklada sie wasz produkt? -Z szeregu ziol, roslin i korzeni. Dokladnie mowiac, z dwunastu skladnikow. Doktor Singh zdobywa je w Indiach i innych krajach Dalekiego Wschodu i przysyla mi je. Mamy linie produkcyjna, na ktorej wystepujace w naturze produkty sa mieszane z proszkiem bialkowym, tworzac pelnowartosciowy preparat, zastepujacy srodki odzywcze i zmniejszajacy apetyt. -Ale nie macie naukowego potwierdzenia skladu produktu? Ettinger popatrzyl na Jeremy'ego Mallona. Kiedy znow odwrocil sie do Matta, usmiechal sie z pewnoscia siebie. -W odroznieniu od preparatu doktor Baldwin mamy pelne potwierdzenie naukowe... analize przeprowadzona przez FDA oraz aprobate produktu. Zazadalem tego, zanim pozwolilem uzyc nazwy Xanadu, i nalegamy na biezace powtarzanie testow. Kolejny cios w glowe, tym razem jednak ze strony powodztwa. Matt zaczal przegladac notatki. Formulowal w glowie nastepne pytanie, Sarah wyraznie czula, jak walczy o panowanie nad nerwami. -Ten zaklad produkcyjno pakujacy - powiedzial w koncu - znajduje sie na terenie Wspolnoty Xanadu? -Tak. -Wysylka tez? -W oddzielnym budynku, ale tak, tez sie tam znajduje. Tak, wysylamy z terenu Xanadu. -Panie Ettinger, jak wielka fure pieniedzy zarabiacie na tym proszku? -Sprzeciw! - zawyl Mallon. - Peter, nie odpowiadaj. Panie Daniels, forma i tresc tego pytania to amatorszczyzna... w jezyku baseballowym, ktory moze lepiej pan rozumie, nazywa sie to "liga z zadupia". Do tej chwili bralem poprawke na to, ze... pomijajac zle naprostowany zab trzonowy albo cos w tym stylu... jest to pana pierwsza sprawa dotyczaca bledu w sztuce lekarskiej, lecz na pytania jak to, ktore pan zadal, nie zamierzam sie jednak godzic. Policzki Matta spurpurowialy. Pod stolem Sarah poklepala go delikatnie po udzie. -Spokojnie - szepnela. Matt uspokoil sie dlugim, glebokim oddechem. -Panie Ettinger, prosze pokrotce opisac, co sie dzieje w tej panskiej fabryczce. -To bardzo proste - odparl Peter Ettinger, jakby mowil do trzecioklasisty. - Surowe rosliny i korzenie wjezdzaja do hali, sa dokladnie myte, sprawdzane i sterylizowane za pomoca wysokiej temperatury albo swiatla ultrafioletowego. Nastepnie sa kruszone lub proszkowane, mieszane w proporcjach zgodnych ze starozytnym ayurwedyjskim przepisem, a potem laczone z przygotowana fabrycznie baza bialkowa. Na koniec mieszanka jest ponownie sterylizowana i pakowana. -A potem wysylana? -Ostateczny, kierowany do wysylki produkt sklada sie z czteromiesiecznej dawki preparatu, podrecznika Ayurwedy i zasad diety ayurwedyjskiej oraz zestawu witamin. -Witamin? Matt wyraznie sie ozywil na to slowo. -Tak, witamin. -Witamin ziolowych'.' Takich jak u doktor Baldwin? Peter znow sie z zadowoleniem usmiechnal. -Raczej nie. - Jego glos byl kwasny jak ocet. - Specyfik doktor Baldwin to preparat pomyslu doktor Baldwin, a nasz to czyste witaminy... standardowe, dopuszczone przez FDA multiwitaminy, produkowane przez Huron Pharmaceuticals. Zapal Matta zgasl. -Pigulki? - spytal. -Kapsulki zelowe. Codziennie rozpuszcza siejednaw koktajlu odchudzajacym. Jeremy Mallon teatralnie ziewnal. -Panie Daniels... prosze. Panska wyprawa rybacka wpadla na mielizne i dobrze pan o tym wie. Pan Ettinger byl dla pana znacznie bardziej cierpliwy, niz trzeba. Znacznie bardziej tolerancyjny, niz ja bylbym na jego miejscu. -Panie Ettinger, czy jestescie z panem Singhiem wspolnikami? - spytal Matt, ignorujac protest Mallona. -Jestesmy. -Jak moglbym znalezc tego czlowieka... panskiego wspolnika, ayurwedyjskiego zielarza? -Dosc tego! - warknal Mallon. -Nie ma sprawy - powiedzial Ettinger. - Prawda jest taka, ze Pramod spedza obecnie wiekszosc czasu w Indiach, do tego glownie podrozujac. Kontaktuje sie z nim przez biuro American Express w New Delhi. Jesli zyczy pan sobie poznac adres, kaze sekretarce go panu przeslac. -Dosc tego - powtorzyl Mallon. - Albo zacznie pan pytac o inne sprawy, albo koniec przesluchania. -W zasadzie skonczylem, chce tylko cos panom powiedziec - stwierdzil Matt. - Poza protokolem. -Evelyn, skonczylismy. Dziekuje bardzo. - Mallon szeptal ze swoimi asystentami, az stenografka wyszla. - No, mow pan. -Choc o tym nie wspomnielismy i zamierzam zadbac o to, aby nie stalo sie to przedmiotem tej sprawy, wszyscy wiemy, ze poza Lisa Grayson jeszcze dwie kobiety zachorowaly na DIC. -I co z tego? -Powiedzialem, ze dysponujemy dowodami, iz Lisa Grayson byla kilka lat temu leczona przez doktora Singha za pomoca srodka, ktory moim zdaniem jest identyczny z Ayurwedyjskim Ziolowym Systemem Odchudzajacym. Mamy dowody, ze pozostale dwie ofiary DIC stracily duzo na wadze, takze za pomoca tego preparatu. -Co?! - krzyknal Ettinger. Spodziewajac sie, ze Matt powie to, co powiedzial, Sarah obserwowala Petera uwaznie. Jego zaskoczenie wygladalo na autentyczne. Od razu przypomniala sobie jednak, ze juz nieraz dala mu sie nabrac. -Spokojnie, Peter - powiedzial Mallon. - Ten czlowiek od rana gra przegranymi kartami. To tylko blef, ktory ma nas przestraszyc. -To nie jest blef - odezwala sie Sarah. -Chcialbym zobaczyc te wasze tak zwane dowody - stwierdzil Mallon. -A my chcielibysmy dostac probke krwi Lisy Grayson - ze zloscia odparowala Sarah. -Dziekuje panstwu bardzo, spotkanie skonczone - oznajmil Mallon. Wrzucil dokumenty do aktowki, niemal sila postawil Petera Ettingera na nogi i popchnal go do drzwi. -To nie jest zabawa - powiedzial Matt. - Tu chodzi o ludzkie zycie. Nie dba pan o to? -Pieprz sie - odwarknal Mallon. -Peter, to bardzo wazne... - powiedziala blagalnie Sarah. - Pamietaj, ze Annalee tez brala wasz preparat. -Ale nie brala twoich falszywych ziol. Trzymaj sie od niej z daleka, to nic sie jej nie stanie. Jego zjadliwosc niemal sprawila, ze Sarah skoczylaby na niego. Zamiast tego slodko sie usmiechnela. -Peter? -Slucham? -Nie mow mi, co mam robic. Rozdzial 30 17 pazdziernika Jesien na Long Island byla tego roku przepiekna. Lisa Summer, ubrana w turkusowy dres, przebiegla tunelem polyskujacych lisci, wbiegla wznoszaca sie poltora kilometra Kenneshaw Road i znalazla sie na plaskiej, zwirowanej plaszczyznie, prowadzacej z powrotem do Stony Hill. Pocila sie, ale nie za bardzo - zwlaszcza uwzgledniajac to, ze gdy dobiegnie do domu, skonczy swoj pierwszy w zyciu polmaraton! Fantastycznie! - pomyslala. Dwadziescia jeden kilometrow dla kobiety, ktora jeszcze nie tak dawno uwazala, ze granica jej mozliwosci to szybki spacer do sklepu na rogu. -Duzo jak cholera... duzo jak cholera... Spiewala slowa w stylu kolysanki, dokladnie w rytmie krokow. Maraton Bostonski mial sie odbyc w polowie kwietnia - bedzie wtedy gotowa. Jej fizykoterapeuta znal organizatorow biegu i jesli Lisie udaloby sie przebiec czterdziesci dwa kilometry z hakiem w czasie nieprzekraczajacym czterech i pol godziny, obiecal zajac sie tym, aby odstapiono od koniecznosci przedstawiania potwierdzonego wyniku z biegu maratonskiego, co bylo konieczne doj uzyskania pozwolenia na start i oficjalnego numeru. -Ale ona biega... ale ona biega... Z czola wpadlo jej do oczu kilka kropel potu. Nieco zwolnila', i wsadzila prawa reke do kieszeni kurtki. Piesc - pomyslala. Piesc! Mioelektryczna reka Otto Bocha byla niezwykla, lecz nie miala czucia. Aby nakazac protezie, by zrobila to, co trzeba. Lisa musiala wykorzystywac inne informacje. Tak wiec najpierw poczula znane jej juz napiecie wokol lokcia. Tam wlasnie wszczepiono elektrody... w tym, co pozostalo ze zginaczy przedramienia. Po chwili poczula twardosc zamknietej piesci, przyciskajacej sie do boku od strony kieszeni. -Rusz sie, falszywa reko... - szepnela, dyszac w szybkim rytmie. - Rob, co do ciebie nalezy. Wyjela reke z kieszeni i bez patrzenia wiedziala, ze palce zaciskaja sie wokol zwinietej w kulke chustki. -Nie takie to latwe, reko - powiedziala, wycierajac czolo. - Nie takie latwe... W ciagu dwoch miesiecy, odkad dostala proteze, dokonala wielkich postepow. Fizykoterapeuta i protetyk obiecali jej, ze z czasem bedzie w stanie podniesc slupek popiolu z papierosa bez zgniecenia go. Ze bedzie w stanie cos zlapac i nikt nie bedzie mogl jej tego odebrac! Bioniczna Kobieta! Oczywiscie byly tez granice mozliwosci protezy. Zdecydowala sie na mniej rzucajacasie w oczy "kosmetyczna skore", rezygnujac z bardziej funkcjonalnych i latwiejszych w utrzymaniu metalowych szczypiec, ale, generalnie biorac, sztuczna dlon znacznie przekraczala jej oczekiwania. Poza tym koncentracja na nauce uzywania protezy bardzo pomogla jej zwalczyc depresje. W dalszym ciagu bardzo tesknila za dzieckiem i wiele razy w ciagu dnia myslala o tym, jak wygladaloby jej zycie z malenstwem, w jakis jednak sposob wiedziala, ze to, co przeszla, bylo punktem zwrotnym w jej zyciu. Konfrontacja z tragedia, starania o poradzenie sobie z bolem i zaloba - wszystko to sprawilo, ze rozwinela sie w zakresach, w ktorych nic sie u niej nie dzialo od dnia ucieczki z domu rodzinnego. Do tego, oczywiscie, dochodzil ojciec. Przemiana w zachowaniu Wilhsa Graysona, w ciagu kilku miesiecy od jej powrotu do Stony Hill, byla - jesli cos takiego moglo w ogole istniec - jeszcze bardziej zadziwiajaca od tego, co stalo sie z Lisa. Zrobil sie lagodniejszy niz kiedykolwiek, znacznie nmiej kontrolowal i znacznie chetniej sluchal, na dodatek rezygnowal ze swoich zajec, aby przebywac z corka. Nigdy nie sadzila, ze ojciec potrafi sie zmienic, a jednak to nastapilo! Przebiegla przez waski mostek przy zwirowej drodze prowadzacej do domu. Monitorowana przez kamery brama byla zamknieta, ale waska furtka otwarta. Zostalo jej jeszcze szescset piecdziesiat metrow. Miesnie nog bolaly, lecz wiedziala, ze uda jej sie dobiec do konca. Nie bylo co do tego najmniejszej watpliwosci. -Panno Grayson! - zawolal ktos za jej plecami. Lisa zatrzymala sie i odwrocila, truchtala w miejscu, by nie wypasc z rytmu. Zza drzewa wyszedl mlody mezczyzna w szarym mundurze. Pod pacha mial koperte z nadrukiem Federal Express. -Prosze przyniesc nam to do domu - powiedziala, zastanawiajac sie, gdzie mezczyzna zostawil furgonetke. Stala tak, aby zachowac bezpieczna odleglosc. - Chce dokonczyc bieg. -Nie moge! - rzucil pospiesznie. - Zaplacono mi, abym dostarczyl to pani osobiscie. Trzeci dzien probuje pania zlapac. Jesli patrol pani ojca znow mnie dorwie, zrobia mi krzywde, a wroca tu za chwile. Musimy sie pospieszyc. Lisa ze zdziwieniem popatrzyla na zegarek, zastanowila sie i zatrzymala w miejscu. -Dobrze, co to za list? - Caly czas stala mniej wiecej dwadziescia metrow od mezczyzny, -Nie wiem. Zaplacono mi jedynie za dostarczenie go osobiscie do pani rak. To wszystko. Prosze... slysze samochod. -Prosze polozyc koperte na ziemi i odejsc! Mlody czlowiek chwile sie wahal, po czym polozyl koperte na trawie. -Prosze nie pozwolic sobie tego odebrac - powiedzial, po czym odwrocil sie na piecie i rzucil do ucieczki. Od strony domu faktycznie slychac bylo odglos nadjezdzajacego samochodu. Lisa zlapala koperte i pobiegla droga, az dotarla do kepy krzewow na tyle gestej, by dalo sie dobrze w niej schowac. Z ukrycia, glosno dyszac, obserwowala przejezdzajacych powoli dwoch ochroniarzy ojca. Kiedy odglos silnika ucichl oddali, odpoczela na tyle, by moc rozerwac opakowanie, w ktorym Federal Exp umiescil przesylke. Znajdujaca sie w srodku koperta byla biala, nie miala zadnego nadruku, jedynie, najwyrazniej damska reka, starannie napisane nazwisko adresata: LISA GRAYSON. Notatke w kopercie sporzadzono na komputerze. DROGA LISO Mezczyzna, ktory dostarczyl Pani przesylke, nie pracuje dla Federal Express. Zatrudnilam go w nadziei, ze uda mu sie znalezc sposob, by dostarczyc Pani ten list. Nazywam sie Rosa Suarez, byc moze pamieta mnie Pani. Jestem epidemiologiem przydzielonym do zbadania przypadkow DIC w Bostonskim Centrum Medycznym. Potrzebuje Pani pomocy, nie bylam jednak w stanie skontaktowac sie z Pania telefonicznie i listownie. Po pozostawieniu szeregu wiadomosci na Pani automatycznej sekretarce dowiedzialam sie, ze zmieniony zostal Pani numer domowy, a nowy jest nie do zdobycia - przynajmniej dla mnie. Dwa listy polecone, ktore wyslalam, poczta uznala za dostarczone, a ich przyjecie potwierdzone w Pani imieniu. Byc moze otrzymala je Pani, ale mam pewne watpliwosci. Nie sadze, aby Pani ojciec albo adwokat chcieli uslyszec to, co mam do powiedzenia, i odpowiedziec na to, o co musze Pania zapytac... -Pan Daniels? -Tak. -Phelps przy aparacie, Roger Phelps. Ciesze sie, ze udalo mi sie pana zlapac. A Ja nie - pomyslal Matt. Byc moze zawdzieczal inspektorowi do spraw rozpatrywania roszczen MMPO przydzial do sprawy Sarah, ale bylo cos w zachowaniu tego czlowieczka - w jego mowie, moze w oczach - co sprawialo, ze Matt czul sie nieswojo. -Tak, panie Phelps? Czym moge sluzyc? Na biurku Matta pietrzyly sie tomy raportow z badan naukowych, prawnicze ksiegi i kserokopie szpitalnych historii chorob. W ciagu najblizszych dwoch tygodni Matt zamierzal przesluchac dwoch swiadkow Mallona, powolanych przez niego jako bieglych, oraz Lise Grayson. Mallon planowal w tym samym czasie dobrac sie do Sarah i Kwong Tian Wena. Jak na razie nie mial od niego zadnego sygnalu po burzliwym zakonczeniu przesluchania Petera Ettingera. Mallon nie odezwal sie ani slowem. Matt mial nadzieje, ze jego przeciwnik zaproponuje przynajmniej zawieszenie sprawy do momentu, az zbadane zostana zarzuty dotyczace preparatu odchudzajacego Ettingera, nic takiego jednak nie nastapilo. Wszystko wskazywalo na to, ze niezaleznie od pojawiania sie nowych faktow, Mallon jest odporny na wszelkie rewelacje. -Panie Daniels, po pierwsze chcialem podziekowac za informowanie mnie na biezaco o rozwoju wypadkow w sprawie Baldwin - powiedzial Phelps. - Bardzo nam to ulatwilo analize sytuacji i podjecie decyzji, jak dzialac dalej. -Decyzji? -Tak, panie Daniels. Po starannym wywazeniu wszystkich aspektow sprawy postanowilismy isc na ugode. -Slucham? -Zrobil pan swietna robote i moge pana zapewnic, ze w przyszlosci bedzie pan czesto proszony o... -Panie Phelps, prosze mi wybaczyc, ale nie rozumiem. -Czego pan nie rozumie? Policzylismy koszty kontynuacji procesu, prawdopodobnie przegranego, i potencjalna sume odszkodowania, jaka moglaby przyznac lawa przysieglych. W efekcie postanowilismy podjac probe ugody, ustalilismy sume, przedstawilismy ja Mallonowi i zaakceptowal ja w imieniu swojego klienta. Oczywiscie jednym z warunkow ugody jest nieobarczenie wina doktor Baldwin. Matt z niewiara wpatrywal sie w telefon. -Panie Phelps... -powiedzial w koncu tak obojetnym tonem, na jaki bylo go stac -Sarah Baldwin nie jest winna popelnienia jakiegokolwiek bledu w sztuce lekarskiej. W ostatnich dniach sporo sie wydarzylo... waznych rzeczy... i wygramy te sprawe. -Wiem, chodzi o ten chinski gang. Przykro mi, panie Daniels, ale to tez bralismy pod uwage. Tak jak sprawy stoja, sad wyslucha jedynie nieszczesnego starca i... -Na ile sie ugodziliscie? -Panie Daniels, nie ma powodu sie denerwowac. -Na ile? -Na dwiescie tysiecy. -I Grayson sie zgodzil? -Najwyrazniej. -Panie Phelps, Willis Grayson trzyma takie sumy w puszce na herbatniki. Byl zdecydowany wsadzic pania doktor Baldwin do wiezienia. Chce dobrac jej sie do skory. Dlaczego mialby isc na ugode, jesli ma wygrana sprawe? -Panie Daniels... prosze... nie dzwonie, by sie klocic. Decyzja zostala podjeta. -A pozostale dwie kobiety? Co bedzie, jesli ich rodziny sie dowiedza? -Gdyby do tego doszlo, zajmiemy sie i nimi. Jesli nie ma pan wiecej pytan... -Doktor Baldwin moze sie nie zgodzic na ugode. -W takim wypadku bedzie musiala pokryc wszystkie wydatki oraz ewentualne odszkodowanie. Dlaczego mialaby sie nie zgodzic? -Poniewaz jest niewinna... dlatego! -Panie Daniels, wiem o pana zwiazku z pania Baldwin. Jesli namowi pan ja na kontynuacje procesu i wezmie jakiekolwiek honorarium, uznam to za powazne naruszenie kodeksu etycznego. -Co pan wie o etyce prawniczej? -Prosze pana, jestem adwokatem i czlonkiem rady adwokackiej. Mam nadzieje, ze sie jasno wyrazilem. Jesli chodzi o Mutual Medical Protective Organization, ta sprawa jest zamknieta. W ciagu dwudziestu trzech lat pracy jako epidemiolog rzadowy Rosa spotkala sie z sekretarzami stanu, gubernatorami i dwoma wiceprezydentami, miala szefa, ktory najchetniej by ja ukrzyzowal i patrzyla prosto w twarz czlonkom podkomisji Kongresu, badajacej zarzuty w sprawie BART, nigdy jednak nie czula sie tak zaszczuta, jeszcze nigdy nie musiala tak dobierac slow jak dzis, podczas rozmowy z Willisem Graysonem. Helikopter Korporacji WNG przylecial po nia na dach budynku oddzialu chirurgicznego BCM i zaraz po starcie wykonal eleganckie zakole nad rozswietlanym migoczacymi swiatlami centrum Bostonu, po czym skierowal sie na poludnie, na Long Island. Maszyna byla obszerniejsza w srodku i znacznie cichsza, niz Rosa sie obawiala. Pilot i drugi mezczyzna byli oddzieleni od kabiny dzwiekoszczelna szyba. Poza Rosa w obitym pluszem wnetrzu znajdowal sie jeszcze tylko jeden pasazer: Willis Grayson. Chlodne zachowanie i wrogie spojrzenie wyraznie podkreslaly, ze pomysl sprowadzenia jej helikopterem z Bostonu do Nowego Jorku, a nastepnie odwiezienia z powrotem - tylko po to, aby pobrac krew Lisie - nie zrodzil sie w jego glowie. Kiedy czlowiek z obslugi pomagal Rosie wsiasc do kabiny, Grayson krotko skinal glowa. Chociaz pomogl jej przed startem zapiac pas, odezwal sie dopiero wtedy, gdy zdazyli doleciec nad Providence. -Nie rozumiem, dlaczego uparla sie pani pobrac Lisie probke krwi osobiscie, jesli moze to zrobic masa innych ludzi - powiedzial po kilku zdaniach nibyuprzejmej konwersacji. -Nauczylam sie w mojej pracy, ze w sytuacjach krytycznych nie moge ufac w pelni niczemu, czego nie zrobilam osobiscie. Grayson ironicznie sie usmiechnal. -Swiadomoscia tego przerasta pani ponad dziewiecdziesiat procent moich menedzerow. Nie wyglada pani na zrelaksowana, boi sie pani latac? -Nie. -Mnie sie pani boi? Wzruszyla ramionami. -Jest pan bardzo bogaty, ma pan wielka wladze i nie jest pan osoba budzaca zaufanie. -Nie przywyklem sluchac, co mam robic, pani Suarez, a teraz, z powodu numeru z listem i falszywym pracownikiem Federal Express, corka wydaje mi rozkazy jak pieciogwiazdkowy general. Nie mam wyboru i musze robic wszystko, co chce, bo inaczej ryzykuje, ze znow ja strace. -Panie Grayson, to pan nie pozostawil mi wyboru. Pan podpisal odbior listow adresowanych do Lisy i pan zmienil jej numer telefonu, abym nie mogla sie z nia skontaktowac. -Teraz jednak dalem pani jej nowy numer i obiecalem wspolpracowac z pania, jak tylko sobie pani zazyczy. -Lisa na pewno doceni panskie dobre checi. -Mam nadzieje. Ma pani dzieci, pani Suarez? -Trzy corki. -Gdyby ktos zrobil ktorejs z nich krzywde, z pewnoscia chcialaby pani taka osobe ukarac. -Zrobilabym co w mojej mocy, aby wykorzystac w tym kierunku wszelkie mozliwosci, jakie przewiduje prawo. Jesli to ma pan na mysli. -Czasami dzialam bardziej bezposrednio, ale dzis na przyklad dzwonil moj adwokat i zalecil mi, abym przyjal wysunieta przez towarzystwo ubezpieczeniowe oferte ugody z doktor Baldwin... bez orzekania o winie. Uznal, iz w kontekscie swiezo ujawnionego faktu, ze Lisa brala srodek odchudzajacy, mozemy nie byc w stanie przekonac lawy przysieglych o winie doktor Baldwin. Ja w kazdym razie jestem przekonany, ze to ona jest odpowiedzialna za kalectwo mojej corki i za smierc mojego wnuka. -Z pewnoscia ma pan prawo do takiej opinii. -Moja corka nie podziela tego w stu procentach. -Opierajac sie na ustalonych aktualnie faktach, nie sadze, by nalezalo sie zbytnio usztywniac w pogladach. -Pani Suarez, co wlasciwie pani wie? Teraz Rosa sieusmiechnela. Popatrzyla na przemykajace kilkaset metrow nizej swiatla. -Panie Grayson, gorzkie doswiadczenia nauczyly mnie, ze niemadrze jest omawiac szczegoly nieskonczonego dochodzenia z kimkolwiek, jesli nie jest to absolutnie nie do unikniecia. -No tak. Pani katastrofa w San Francisco... Rosa gwaltownie sie ku niemu odwrocila. -Pan nalezy do tego typu ludzi, przed ktorymi nauczylam sie chronic. Nie lubie, jak sie mnie sprawdza, panie Grayson. Sam fakt, ze zaczal pan to robic, mogl zagrozic mojej pracy. -Zapewniam, ze moi ludzie sa mistrzami w dyskretnym prowadzeniu dochodzen. Maja wielkie doswiadczenie w tym zakresie. -Nie watpie. Jesli naprawde sa tacy dobrzy, chyba poznal mnie pan na tyle, ze doskonale pan rozumie, jak malo sensu ma dalsze prowadzenie tej dyskusji. -Wiem, ze pani bezposredni przelozony bylby wsciekly, dowiedziawszy sie, iz dysk przestal pani dokuczac, a jednak nie zechciala go pani o tym powiadomic. Rosa wbijala wzrok w Graysona. Jej policzki plonely. -Panie Grayson, widze, ze zasluguje pan w pelni na krazaca o panu opinie. Jesli chce pan zwalic potege swojego imperium na glowe szescdziesiecioletniej kobiety... prosze bardzo. Zapewniam, ze istnieje na swiecie niewiele klopotow, ktorych nie probowano mi sprawic, niech pan jednak nie zapomina, ze i ja moge panu przysporzyc trosk. Willis Grayson przez chwile sie jej przygladal. Nagle rozesmial sie, wyciagnal reke i poklepal Rose po ramieniu. -Pani Suarez... kiedy skonczy pani to dochodzenie i odejdzie ze sluzby panstwowej, moze zastanowi sie pani nad praca u mnie? Rozdzial 31 25 pazdziernika Byl kwadrans po osmej. Sarah wjechala pozyczonym accordem na pas zjazdowy i metr po metrze zaczela wjezdzac do tunelu Williama Callahana. -Ovelas - powiedziala Rosa, wskazujac na kierowcow o ponurych twarzach, walczacych o kazdy metr miejsca w strumieniu pojazdow. - Barany. -Robi to szczegolne wrazenie, jesli wezmie sie pod uwage, ze glowny strumien ruchu idzie w przeciwnym kierunku. Jechaly z Rosa na lotnisko po Kena Mulhollanda. Pracujac nad osoczem krwi Lisy Grayson, wirusolog CDC cos odkryl, ale nacisk, jaki na niego wywierano, tak sie nasilil, ze musial przekazac szefowi Rosy Suarez wszystkie szczegoly dotyczace bostonskiego sledztwa i przestac pomagac jej,w jakikolwiek sposob. -W tej sprawie jest zbyt wiele egocentrycznych zawilosci - stwierdzila Rosa. - Moj szef chce isc do grobu, wierzac w to, ze zrujnowalam mu kariere. Jestem szczerze przekonana, ze wolalby, aby sprawa sie nie wyjasnila, nie zalezy mu na odkryciu prawdy. Ken jest dosc odporny na kopniaki ze strony przelozonych, ale nie chce spowodowac jakichkolwiek klopotow. Ma zone i dwojke malych dzieci i utrzymuje ich sam. Dlatego ublagalam go, abysmy jak najwiecej robili tutaj, na miejscu. Uczestniczyl w czesci mojego nieszczesnego dochodzenia w sprawie BART, niektore raporty z hodowli, ktore pozmieniano, pochodzily z jego wydzialu, i od tego czasu ma podobnie jak ja niewiele zaufania do prowadzonej w naszej firmie polityki. Wzial urlop, by do nas przyleciec. Zorganizowal wspolprace z kolega, ktory siedzi przy komputerze gdzies w Atlancie... za pomoca modemu wejda do bazy danych i urzadzen elektronicznych w jego laboratorium. Bedzie pracowal na wydzialowych komputerach, ale z odleglego miejsca. -I potrzebuje od nas jedynie pokoju z komputerem kompatybilnym z IBM? -I modemu. -No to mamy wszystko, co trzeba. Glenn Paris udostepnil nam gabinet w dziale przetwarzania informacji. -Bez zadawania pytan? -Bez zadawania pytan. Roso, uwazasz, ze sprawa jest istotna? -Przez caly czas sadzilam, ze najbardziej prawdopodobnym... choc nie jedynym... wyjasnieniem pojawienia sie DIC, jest jakas infekcja, odpowiem wiec: tak, uwazam, ze dzisiejszy dzien moze sie okazac bardzo interesujacy i pelen wydarzen. Tydzien, ktory wlasnie minal, tez byl pelen wydarzen. Zaczal sie od zaskakujacej decyzji Mutual Medical Protective Organization, by zawrzec ugode. Potem Rosa Suarez poleciala na Long Island, by pobrac krew Lisie Grayson. Wreszcie - poprzedniego dnia - Sarah wyslala do MMPO list, w ktorym oficjalnie poinformowala, ze nie godzi sie na ugode w wysokosci dwustu tysiecy dolarow bez orzekania o winie. Oznajmiala, ze albo powodztwo przeciwko niej zostanie calkowicie odrzucone, albo bedzie sie procesowac na wlasny koszt. Nie bedzie zadnej ugody pozasadowej. Wjechala na zjazd prowadzacy na lotnisko. Poranne chmury zaczynaly sie rozwiewac. Dzien, w ciagu ktorego temperatury mialy osiagnac nieco ponad dwadziescia stopni, zapowiadal sie rewelacyjnie. Sarah powinna zalatwic kilka spraw w klinice i popracowac w bibliotece, nie byla jednak wyznaczona do zadnego zabiegu, postanowila wiec jak najwiecej czasu spedzic z Rosa i wirusologiem. -Mamy jeszcze piec minut - powiedziala Sarah, zatrzymujac sie na poziomie, gdzie wysiadali pasazerowie Delty. - Zatrzymam sie tutaj. Mam nadzieje, ze nie bedzie musial czekac na bagaz. -Chyba nie powinien. Ma zarezerwowany powrot za dziesiec czwarta. Rosa pobiegla do terminalu. Wkrotce potem pojawila sie znowu, trzymana pod ramie przez radosnego, irumianego na twarzy osobnika, ktorego wzrost znacznie odbiegal od przecietnego, a przy niej wygladal na olbrzyma. Z kacika ust zwisala mu zakrzywiona fajka z pianki morskiej i w sumie wygladal nie jak naukowiec a jak burmistrz bawarskiego miasteczka. Kiedy przejechali tunel Sumnera i znalezli sie z powrotem w miescie, Sarah wiedziala juz dlaczego Rosa mowila o zawodowym poswieceniu Kena Mulhollanda z podziwem graniczacym z zachwytem. -We krwi tvojej pani nie ma zbyt wiele naszego malego wirusowego przyjaciela, ale jest tam na pewno. Zyje i kopie - stwierdzil z akcentem wskazujacym na srodkowy zachod. - Na razie, zanim wymyslimy cos bardziej naukowego, mowimy na niego "George". Choc wcale nie byloby nieprawidlowo nazywac go "Georgia". Pierwszy dowod, jaki uzyskalismy, byl posredniej natury... przeciwcialo antywirusowe, niepasujace do niczego, co znajduje sie w katalogach. Mamy teraz pare zdjec naszego kolezki, zrobionych pod mikroskopem elektronicznym. Przystojniak. Bohater przedpoludniowego seansu. Moglby sie zmiescic w grupie adenowirusow. Dzis zajmiemy sie dokonczeniem rozkladu na czynniki pierwsze jego DNA, juz teraz jest jednak pewne, ze jego sekwencja DNA jest identyczna z sekwencja z poprzedniej probki osocza Lisy Grayson. Kiedy dotrzemy do szpitala, doktor Baldwin? -Za dziesiec minut. Moze mniej. Jesli jednak zwraca sie do mnie osoba, ktorej jestem winna tak wielka wdziecznosc, to bede sie upierac przy Sarah. -No wiec, Sarah, i ty. Roso... moze wykorzystajmy czas jazdy i przedstawie wam, z czym tak naprawde mamy do czynienia i co sprobujemy dzis osiagnac. Ciesze sie, ze zdecydowalem sie popracowac tutaj, bo bedzie mi znacznie latwiej dzialac, majac swiadomosc, ze nikt nie zaglada mi przez ramie. Odlaczylem monitor komputera w naszym laboratorium, modem jest schowany pod sterta papierow. Moj szef... a raczej twoj. Roso... moze stac metr od biurka i nie bedzie mial pojecia, ze wyciekaja dane. -Dziekuje, ze zechcial pan narazic sie na tyle trudnosci - powiedziala Sarah. -To zwykla ostroznosc. Rosa jest gwiazda i sadze, ze nadszedl czas, aby poza mna dowiedzialo sie o tym jeszcze kilka osob. A wiec, nie ma najmniejszej watpliwosci, ze Lisa Grayson ma jakiegos rodzaju infekcje wirusowa o ukrytym obrazie. -To jakis nietypowy wirus? - spytala Rosa. Mulholland pokrecil glowa. -Dosc. Kiedy podlaczymy wasz komputer, zaraz sie zabierzemy do dokonczenia analizy DNA George'a, ale juz teraz moge powiedziec, ze nie spotkalem sie z niczym takim w zadnym pismiennictwie. Moze to oczywiscie byc cos wystepujacego w naturze, nam nieznanego, choc watpie. Predzej bym stawial na sztuczny wytwor ludzkich rak. Przy odrobinie szczescia dowiemy sie tego do obiadu. -I co potem? - spytala Sarah. -Jesli zakonczymy sekwencjonowanie DNA i w dalszym ciagu bedziemy uwazac, ze to raczej twor czlowieka, a nie Boga, chyba nadejdzie czas na przyspieszony kurs dotyczacy sprawy Diamond przeciwko Chakrabarty. -Co to znaczy? Wirusolog z szacunkiem skinal glowa w kierunku Rosy. -Hm... chodzi o glodne bakterie, zjadajace rozlana rope naftowa. Podejrzewam, ze jesli dojdziemy do tego etapu, Rosa wszystko pani wyjasni, ona to bowiem nas z tym tematem zapoznala. Zanim jednak bedzie mozna wykorzystac sprawe Diamond przeciwko Chakrabarty, musimy zdobyc szczegolowy biochemiczny obraz George'a. Sarah zatrzymala sie przed brama BCM. -Chcemy tylko cos zostawic, Joe - sklamala straznikowi. - Wrocimy za pol godziny, moze nawet mniej. Znalezienie miejsca do parkowania na terenie kampusu nigdy nie bylo wielkim problemem, ale przejazd przez brame zazwyczaj wymagal przebieglosci i pomyslowosci. Tego dnia Sarah sprzyjalo szczescie. Znalazla wolne miejsce do parkowania zaraz za Budynkiem Thayera. -Witamy w Bostonskim Centrum Medycznym, doktorze Mulholland. Po drugiej stronie kampusu robotnicy ustawiali barierki wokol przestarzalego, rozpadajacego sie Budynku Chiltona. -To ten budynek do wyburzenia? - spytala Rosa. -O ile dobrze zrozumialam, ma sie zapasc w sobie - odparla Sarah. - W najblizsza sobote. Komunikat prasowy szpitala podaje, ze specjalista, ktory sie tego podjal, jest najlepszy w swoim fachu na swiecie. Twierdzi, ze za barierki nie spadnie ani jedna cegla. -Bedzie niezle przedstawienie - stwierdzil Mulholland. -Niemal wszystko, co sie tutaj dzieje, to wielkie przedstawienie. Glownym tworca tej atmosfery jest Glenn Faris, prezes zarzadu, ten, ktory udostepnia nam dzis komputer. Tym razem kazal nawet zbudowac trybuny. Zbiera tez pieniadze, robiac loterie o prawo do nacisniecia przycisku urzadzenia, ktore spowoduje eksplozje. Osobiscie kupilam piec losow. -Brzmi bardzo podniecajaco - stwierdzila Rosa. - Jesli bede wtedy jeszcze w okolicy, moze do ciebie dolacze. O polnocy byli bliscy identyfikacji stworzonego przez czlowieka, rekombinowanego wirusa DNA, ktorego Mulholland nazwal George. Poza pieciominutowa przerwa na przeciagniecie sie i wyprawe do toalety wirusolog nie ruszyl sie sprzed ekranu. Rosa Suarez siedziala po jego prawej rece; byla nie mniej zaaferowana dopelniajaca sie ukladanka. Za pomoca kalkulatora obliczala rozne ewentualnosci i robila notatki w bloku z zoltymi kartkami, jakich uzywaja adwokaci. Sarah, ktora czasami czula sie jak piate kolo u wozu, wychodzila i wracala, kilka razy poszla do kliniki odwiedzic swoich pacjentow, probowala takze cos przeczytac w zwiazku z artykulem, ktory pisala. Za kazdym razem wracala do malego gabinetu z kawa albo cola i herbatnikami. Rosa za kazdym razem grzecznie odmawiala poczestunku, ktory za kazdym razem pochlanial Mulholland, nawet nie odrywajac oczu od ekranu, by spojrzec, co je. Byl mlodszy od Rosy o mniej wiecej dwadziescia lat, ale od razu bylo widac, ze oboje uwielbiaja ze soba pracowac. Sarah oceniala, ze ich wspolny iloraz inteligencji wynosi jakies trzysta. Moze nawet wiecej. Poczula uklucie zlosci na mysl o ludziach, ktorzy mieli czelnosc, byli na tyle aroganccy i pozbawieni moralnosci, by spaprac wyniki prowadzonych przez Rose i Mulhollanda badan w sprawie BART. -No to jest - stwierdzil w koncu Mulholland, nie odrywajac wzroku od ekranu - nastepna sekwencja: A T, A T, C G, A T. A T: adenina i tymina; CG: cytozyna i guanina. Pary tworzacych DNA nukleotydow. Z kursow w akademii medycznej Sarah pamietala co nieco o strukturze, funkcji i replikacji DNA, ale przebywajaca z nia para - pracujaca razem z biochemikiem z Atlanty - poruszala sie na wyzynach tematu. Siedzaca po drugiej stronie modemowego polaczenia specjalistka z Atlanty - niejaka Molly - uzyla specyficznych enzymow do pociecia wirusa na malenkie segmenty. Segmenty te identyfikowano, a nastepnie komputer sekwencjonowal je w celu odtworzenia zlozonej, trojwymiarowej struktury podwojnej helisy DNA, tworzacej - najogolniej mowiac - wirusa. Po kazdej nowej porcji danych Mulholland i Rosa robili przerwe, aby uzupelnic model, ktory tworzyli na ekranie, a potem porownac wynik z katalogiem znanych wirusow. Sarah patrzyla znad kanapki z kielbasa, jak Ken Mulholland dyktuje Rosie ostatnia sekwencje fosfatow i deoksyrybozy. To wszystko, co napisala, Ken. To, co masz, to caly George. Skonczylam... i umieram z glodu. Powodzenia Molly Wiadomosc na ekranie zniknela po chwili, zastapiona rysunkiem Gary'ego Larsona, na ktorym dwoch zwariowanych naukowcow patrzylo przez mikroskop, sami znajdujac sie pod wielkim obiektywem gigantycznego mikroskopu. Rosa przysunela sobie klawiature i zajela sie ostatnim porownaniem wirusa z wszelkimi innymi, znanymi nauce. Po kilku minutach pokrecila glowa. -Nie ma go. Mulholland potarl oczy i odwrocil sie wraz z fotelem do Sarah. -George jest jakims gatunkiem adenowirusa, ale pododawano mu elementy. -Jest zmanipulowany za pomoca inzynierii genetycznej - dodala Rosa. - No es de Dios. Nie jest tworem boskim. Pytanie, jakie sie teraz nasuwa, brzmi: kto go stworzyl i czy George ma cos wspolnego z DIC? -Diamond przeciwko... - Sarah probowala sobie przypomniec drugie nazwisko, ale Mulholland ja uprzedzil. -Chakrabarty. Roso, chcesz wyjasnic? -Nie. Ty powiedz. -Jest zbyt skromna - stwierdzil Mulholland. - Jak chcesz. D przeciwko C to proces wyznaczajacy zasady postepowania w wypadku patentowania nowych form zycia. Ananda Chakrabarty byl mikrobiologiem i pracowal w General Electric. Na poczatku lat siedemdziesiatych dokonal genetycznej manipulacji wystepujacej w przyrodzie bakterii Pseudomonas aeniginosa. Powstaly wwyniku ingerencji zarazek byl w stanie spozywac i trawic szereg weglowodorow wystepujacych w ropie naftowej, przerywac wiazania chemiczne i w ten sposob zamieniac niebezpieczne odpady w karme dla ryb. Odkrycie moglo byc warte kilkaset milionow dolarow, ale Amerykanski Urzad Patentowy odmowil wynalazcy opatentowania bestii. W latach osiemdziesiatych Sad Najwyzszy zmienil decyzje, uznajac w zasadzie, ze nie ma roznicy miedzy skonstruowaniem lepszej pulapki na myszy a stworzeniem kolejnego mutanta. -Jak moze to nam pomoc? -Mozliwe, ze wcale nam nie pomoze, ale jest pewna szansa - odparl Mulholland. -W tym momencie pojawia sie Rosa. Poniewaz jak grzyby po deszczu wyrastaly firmy chcace sie zajmowac inzynieria genetyczna, wiec z duzym prawdopodobienstwem nalezalo sie spodziewac wybuchu epidemii spowodowanej zmutowanymi zarazkami. Znany z literatur wirus Andromeda pochodzil z kosmosu, teraz jednak nie trzeba szukac klopotow az tak daleko, tak wiec Rosa dogadala sie z urzedem patentowym, ze bedzie dzielil sie z nami informacjami w tym zakresie. Za kazdym razem, kiedy opatentowana zostaje nowa forma zycia, dowiadujemy sie o tym. -Prawo nakazuje, aby opis patentu byl na tyle dokladny, by dalo sie zidentyfikowac nowa forme zycia i zreprodukowac ja przez fachowca w warunkach laboratoryjnych - wyjasnila Rosa. - Obecnie wiekszosc fimi zajmujacych sie inzynieria genetyczna wspolpracuje bezposrednio z nami, przekazujac opisy nowych mikrobow, czesto nawet informuja nas o wszystkim w trakcie prac rozwojowych, bysmy jak najszybciej mieli kompletne dane w naszych bazach. -Zdumiewajace - stwierdzila Sarah. - Tak wiec mozecie teraz zajrzec do bazy danych w Atlancie i stwierdzic, czy istnieje wirus, ktory znalezliscie? Duzo macie skatalogowanych form zycia? -Nie uwierzylabys jak wiele. -Chcecie sobie przedtem zrobic przerwe? Na dojechanie na lotnisko bedziemy potrzebowali przynajmniej godziny - powiedziala Sarah. -W takim razie zjem na pokladzie - odparl wirusolog. - Czy juz jadlem? Niewazne. Dzieki temu, ze cudem udalo nam sie przekonac Wuja Sama, aby wydal na nasza zabawke mase pieniedzy, nie powinno to potrwac zbyt dlugo. Roso, bedziesz czynic honory? -Seria mi placer - odparla Rosa. - Sarah, zaczniemy od najwiekszego podobienstwa, czyli od zastosowanego pierwotnie wirusa. Napisala na ekranie: Adenowirus i wcisnela ENTER. -Potem bedziemy sie przebijac do coraz drobniejszych szczegolow. Jesli znajdziemy jakies podobienstwo, gra sie zakonczy. Najprawdopodobniej komputer moglby wszystko przeprowadzic sam, ale uwielbiam te przygode. -Uwielbia te przygode - powiedzial niczym echo Mulholland. Kawalek po kawalku Rosa wpisala sekwencje DNA George'a i poprosila baze danych w Atlancie o porownanie. Sarah byla naprawde zaskoczona, z iloma rekombinowanymi wirusami dokonywano porownania. A inzynieria genetyczna byla dopiero w powijakach! Liczba wchodzacych w rachube wirusow blyskawicznie malala. -No dobrze... - mruknela Rosa. - Nastepna porcja danych powinna oddzielic mezczyzne od chlopcow. Wpisala kolejna sekwencje George'a i po sekundzie albo dwoch na ekranie pojawil sie napis: Brak odpowiednika -Cholera jasna... - szepnela Rosa. Ledwie skonczyla, na ekranie pojawil sie kolejny napis: Mozliwy blad literowy - sprawdz prawidlowosc wpisu albo powtorz procedure -Musimy znalezc te programistke i dac jej podwyzke - stwierdzil Mulholland. -Nigdy nie umialam pisac na klawiaturze - mruknela Rosa, sprawdzila notatki, po czym znow wpisala sekwencje DNA. - Nastepnym razem kaze wszystko robic komputerowi. Nie minelo dziesiec sekund, a na ekranie zaczely sie pojawiac informacje. Nieznany pasuje do numeru dostepu ACX9934452; prawdopodobienstwo zgodnosci: 100%. Aby kontynuowac, wpisz numer dostepu i swoje haslo dostepu. -Trafiony zatopiony - stwierdzila Rosa. Zrobila, czego zadal komputer centralny. Niemal natychmiast George otrzymal nowe imie i nowy dom. CRV113 - BIOVir Corporation, 4256 New Park, Cambridge, MA 02141, (617) 445-1500; Patent USA 5 665 297; RDV332,210 (1984). Adenowirus powiazany genami wytwarzajacymi trombine -tromboplastyne. Potencjalne zastosowanie: szybkie gojenie sie ran, hemostaza. Brak dalszych informacji. Rosa popatrzyla na Sarah. Mina pani epidemiolog byla jednoczesnie triumfujaca i ponura. -Trombina - powiedziala. - Jesli mnie pamiec nie myli, jest to czynnik numer dwa w kaskadzie krzepniecia krwi. -Tromboplastyna tez jest czynnikiem krzepniecia krwi - powiedziala Sarah z podnieceniem. - Roso, to jest to! Wiem, ze sie nie myle! Rosa wybierala juz numer do firmy BlOVir. -Bulka z maslem - powiedziala, odlozywszy sluchawke po krotkiej rozmowie. - Jestem jutro na dziesiata rano umowiona z doktorem Dimitrim Athanpulosem, prezesem BIOVir Corporation. -Chetnie poszlabym tam z toba, ale mam zabieg i dyzur pod telefonem - stwierdzila Sarah. -Na szczescie ja nie mam takich obowiazkow, a zonie i dzieciakom przyda sie nieco odpoczynku ode mnie - stwierdzil Mulholland. - W zyciu nie zrezygnuje z uczestnictwa w czyms takim. Czy twoja gospodyni ma goscinny pokoj? - Jesli nie ma - oznajmila Rosa - to moje lozko jest podwojne. Rozdzial 32 w kwestii przyszlosci zawodowej "Czarny Kot" Daniels kroczyl po cienkim lodzie i doskonale zdawal sobie z tego sprawe. Sarah odrzucila decyzje Rogera Phelpsa MMPO, z propozycja ugody. Stwierdzila, ze albo powodztwo zrezygnuje ze wszystkich stawianych jej zarzutow i nie zostana wyplacone pieniadze za wyrazenie zgody na ugode, albo bedzie sie procesowac za wlasne pieniadze. Matt zdecydowal sie dalej ja reprezentowac mimo rozwijajacej sie z dnia na dzien milosci do klientki. Przyznal sie wreszcie wobec samego siebie, ze najchetniej widzialby sprawe juz zakonczona. W glebi duszy zalowal, ze Sarah nie powiedziala: "Zaplaccie mu. Zaplaccie czlowiekowi dwiescie tysiecy i zamknijcie caly teatrzyk. Chcialabym poswiecic troche czasu na poznanie tego faceta i miec z glowy proces". Plastikowa kula do przepowiadania przyszlosci, lezaca na jego biurku, sluzyla glownie jako przycisk do papierow. Dostal ja w prezencie od Harry'ego na Dzien Ojca kilka lat temu. Praktyczna czesc jego umyslu mowila mu, ze jest to tylko zabawka - napelniony woda kawal plastiku, w ktorego srodku plywa osmiobok. Produkowano ten gadzet od lat i sprzedano go w milionach egzemplarzy i nie bylo mozliwosci, aby akurat ten mial wieksza moc jasnowidzenia niz ktorykolwiek z pozostalych egzemplarzy, ktore opuscily fabryke. - Wygramy? - spytal, trzymajac kule w dloni. Pomyslal sobie, ze gdyby ktokolwiek wiedzial, ile waznych decyzji podjal po konsultacji z plastikowa kula, prawdopodobnie zostalby juz dawno wykluczony z grona adwokatow. Zapytaj pozniej jeszcze raz, mowila kula. Jak nalezalo sie spodziewac, Roger Phelps byl wsciekly, ze Sarah odrzucila oferte ugody i zdecydowala sie procesowac dalej. Matt doskonale wiedzial, ze jej opor wywolal w MMPO watpliwosci co do sensu wydania dwustu tysiecy dolarow, ktore Phelps polecil im poswiecic dla sprawy. Watpliwosci te utrzymaja sie z pewnoscia przez kilka najblizszych miesiecy - albo lat, co zalezalo od momentu rozpoczecia sie procesu. Jesli w jego wyniku Sarah przegra i bedzie musiala zaplacic wielkie odszkodowanie, Phelps stanie sie bohaterem dnia, jesli jednak Sarah wygra, dla wszystkich okaze sie jasne, ze chcial zmarnowac dwiescie kawalkow, a nawet dla kogos z jego charakterem i arogancja bylby to twardy orzech do zgryzienia. Matt uswiadamial sobie rowniez to, ze sam gra o stawke wcale nie mniejsza od Phelpsa. Na poczatek bedzie musial wystawiac Sarah rachunki - aby zachowac pozory, w razie gdyby zaczeto kwestionowac jego motywy i etyke. Jesli przegraja, bedzie mozna go oskarzyc o naklonienie Sarah do kontynuacji procesu w celu wyciagania od niej pieniedzy, a jesli wygraja, najlepsza rzecza, z jaka mogl miec nadzieje sie wywinac, bedzie troche pozytywnych glosow w prasie. Praktycznie biorac, caly ostatni jego dochod pochodzil z tej sprawy. Bylo oczywiscie jasne, ze bez wzgledu na to czy wygraja, czy przegraja, to jego ostatnia sprawa od MMPO - najbogatszej w stanie firmy ubezpieczeniowej. Z powodu uporu Phelpsa w kwestii ugody to, co zaczelo sie dla Matta jako szansa na wielki przelom zawodowy, okazalo sie przepascia. Zlapal energicznym ruchem rekawice i pilke i zaczal maszerowac po gabinecie. Poniewaz mial praktycznie do konca wykorzystane limity na kartach kredytowych, a wiekszosc czasu spedzal nad sprawa Sarah, zakup biletu dla Hary'ego, by mogl poleciec na wschod na Swieto Dziekczynienia albo Boze Narodzenie, wiazal sie z niezla gimnastyka. Gdyby zostawiono go w spokoju, prawdopodobnie moglby wygrac sprawe Sarah i troche zarabiac na innych przypadkach. Dlaczego, do diabla, Phelps nie zostawil go w spokoju?! Przeciez jego honorarium pozostaloby znaczaco ponizej dwustu tysiecy dolarow, a powodztwo Mallona powoli sie kruszylo. Dlaczego Phelps tego nie dostrzegl? Powoli zaczelo mu switac, ze cos w calej tej sprawie smierdzi. Niestety nie umial dokladnie okreslic co. Jak Phelps mogl zakladac, ze rodziny Alether Worthington i Constanzy Hidalgo nie zazadaja podobnych sum? Nalezalo uznac niemal za pewnik, ze to zrobia, tak wiec koszt decyzji Phelpsa nie wynosil dwiescie, ale szescset tysiecy. Biorac pod uwage, ze powoli rozwijala sie sensowna linia obrony, a takze to, co odkryla Rosa Suarez, zaoferowanie szesciuset tysiecy dolarow bylo poteznym wotum nieufnosci. Cos w tym wszystkim bylo nie tak. Maszerowal przez piec minut, uderzajac pilka o wnetrze dloni. Ciagle nie byl w stanie jasno okreslic zrodla swego niepokoju - bylo to cos w rodzaju krazacej mu po glowie myslowej mgielki. Kolejny raz przeanalizowal przebieg przesluchania Petera Ettingera. Wiele godzin - praktycznie wiekszosc godzin pracy w minionym tygodniu - spedzil na czytaniu i powtornym czytaniu grubego na piec centymetrow dokumentu. Sporo tekstu znal juz na pamiec. Moze tak naprawde nie dreczylo go zachowanie Rogera Phelpsa, lecz cos, co powiedzial Ettinger... Uderzenia pilki o rekawice byly glosne jak wystrzaly z rewolweru. Wnetrze dloni zaczynalo bolec. Rytual, jaki zawsze stosowal do rozwiazywania problemow, zaczynal grozic peknieciem kosci dloni, przerwanie go nie wchodzilo jednak w rachube. "Czarny Kot" Daniels nigdy nie przerywal swych rytualow, dopoki calkiem nie zawodzily. Bedzie musial wsadzic sobie w rekawice gabke - jak robil, gdy gral z Rickym i chlopakami. Lepiej byloby oczywiscie, gdyby udalo mu sie wziac w garsc i uderzac nieco slabiej. Co go tak bardzo dreczylo? Niezwykly uklad slow w ktorejs z odpowiedzi Ettingera? Odwolanie sie do czegos nietypowego? Co to bylo... Zaskrzeczal interkom. -Panie Daniels, wychodze - powiedziala Ruth. - Pamieta pan, umawialismy sie, ze moge wyjsc wczesniej. -Nie, zapomnialem, ale nie ma sprawy. Idz. Na pewno mowilas o tym. Baw sie dobrze. Ruth stanowila kolejny problem, ktory trzeba bedzie rozwiazac. Pracowala dla niego od pierwszego dnia istnienia kancelarii i uwazal, ze powinien byc wobec niej lojalny, nie zrobila jednak nic, aby przestac paplac na kazdy mozliwy temat z klientami. Oddzwiek, jaki w zwiazku z tym docieral od niektorych, bywal zenujacy. Poza tym w obecnej sytuacji moglo sie okazac, ze bedzie musial wybierac miedzy zaplaceniem jej pensji a kupnem biletu dla Harry'ego. Niech cie cholera. Phelps! -Panie Daniels, co mial pan na mysli, mowiac, bym sie dobrze bawila? Jestem umowiona u dentysty. Nikt nie bawi sie dobrze u... -Ruth, mam! -Slucham? -Dentysta! O to chodzi! To mnie dreczylo. Daj sobie podwyzke... nie raczej wez sobie wolny dzien. Sekretarka ze zdziwieniem wymamrotala podziekowanie, Matt jednak tego nie slyszal. Rzucil rekawice i pilke na krzeslo i zaczal przegladac stenogram przesluchania. Tym razem nie szukal wypowiedzi Petera Ettingera, lecz Mallona. Znalezienie odpowiedniego miejsca zajelo mu dwadziescia minut, ale bylo warto. D.: Wysylka tez? E.: W oddzielnym budynku, ale tak, tez sie tam znajduje. Tak, wysylamy z terenu Xanadu. D.: Panie Ettinger; jak wielka fure pieniedzy zarabiacie na tym proszku? E.: Sprzeciw. Peter, nie odpowiadaj. Panie Daniels, forma i tresc tego pytania to amatorszczyzna... w jezyku baseballowym, ktory moze lepiej pan rozumie, nazywa sie to: " liga z zadupia". Do tej chwili bralem poprawke na to, ze... pomijajac zle naprostowany zab trzonowy albo cos w tym stylu... jest to pana pierwsza sprawa dotyczaca bledu w sztuce lekarskiej... Matt wzial zolty flamaster i zakreslil slowa Mallona. Jakim sposobem jego przeciwnik mogl wiedziec, ze dotychczas prowadzil jedna sprawe o blad w sztuce lekarskiej, a ponadto byc zorientowanym, o co w niej chodzilo? Istniala tylko jedna odpowiedz na to pytanie. Matt wzial sluchawke i zadzwonil do Mutual Medical Protective Organization. -Poprosze z panem Phelpsem. Mowi adwokat Matt Daniels... Phelps, niech pan poslucha... rozmawialem z Sarah Baldwin i jest gotowa zmienic stanowisko w sprawie ugody. Moze bysmy porozmawiali o tym we dwoch jutro z samego rana? O osmej, w moim biurze? Doskonale, Roger... wspaniale. Wszystkim chyba ulzy, jesli wreszcie wyjasnimy niektore kwestie. - Odlozyl sluchawke i dodal do siebie: - A w pierwszym rzedzie dowiemy sie, dlaczego wlasnie mnie wyznaczyles do tego procesu... Matt znowu wzial do reki plastikowa kule. -Czyzbym byl durniem dziesieciolecia, nie zauwazywszy, co ze mna wyprawiaja? - spytal na glos. Odpowiedz brzmiala jednoznacznie: TAK! CRV113 - obecnosc we krvi Lisy Grayson w chwili wystapienia DIC oraz trzy i pol miesiaca pozniej. Sarah siedziala w dyzurce pielegniarek na oddziale ginekologii i poloznictwa i napisala w notesie: CRV113. CRV113 - sztuczny wirus wyprodukowany wiele lat temu w laboratorium w Cambridge. Musiala pojsc na obchod i uzupelnic opisy historii chorob, ale odkrycie wirusa sprawialo, ze nie byla w stanie na niczym innym sie skoncentrowac. Pielegniarki w dalszym ciagu staraly sie jej unikac. Doskonale zdawala sobie sprawe z ich chlodu - zawsze zle to na nia wplywalo - dzis jednak nie odczuwala tego tak bolesnie. Kawalki wreszcie zaczynaly sie ukladac w calosc. Zblizal sie koniec koszmaru. CRV113 - stworzony w celu przyspieszania krzepniecia krvi. Zakazenie czyms takim musialo byc odpowiedzialne za rozwiniecie sie DIC u Lisy. -Doktor Baldwin... Pielegniarka, ktora sie do niej odezwala, Joanne Delbanco, byla mniej wiecej w wieku Sarah. Swego czasu mialy niezly kontakt, raz nawet poszly we dwie na kolacje, teraz jednak nie zamienialy ze soba ani jednego "zbednego" slowa. Kolejna ofiara CRV113. -O, czesc, Joanne! - powiedziala Sarah z przesadna przyjacielskoscia. -Doktor Baldwin, ma pani goscia. Kobieta. Koniecznie chciala sie z pania zobaczyc, jest bardzo zdenerwowana. Zaprowadzilam ja do dyzurki. Nie chciala powiedziec, o co chodzi. -Dziekuje... - pielegniarka odwrocila sie i zaczela odchodzic -...ci... Dyzurka lekarska znajdowala sie w koncu korytarza. Idac szybkim krokiem w jej kierunku, Sarah przerzucila w myslach liste kobiet, ktore moglyby zechciec ja nagle odwiedzic. Nie znajdowala sie na niej Annalee Ettinger. -Boze, jak sie ciesze, ze jestes - zaczela Annalee. Lezala na waskiej kozetce, ubrana w koszule nocna i pikowany szlafrok. Podciagnela wysoko kolana. Na policzkach blyszczaly jej slady po struzkach lez. Sarah usiadla obok niej i odruchowo polozyla dlon na ciezarnym brzuchu Annalee. Nawet przez szlafrok czula silny, nieregularny skurcz macicy. -sciskaj mnie za reke, az przejdzie - powiedziala. - Nie | boj sie, Annalee. Wszystko bedzie dobrze. Minela niemal minuta, zanim skurcz w brzuchu Annalee zaczal slabnac. W tym czasie Sarah obliczala - za punkt wyjscia biorac konferencje prasowa z piatego lipca - w jakim stadium ciazy jest jej przyjaciolka. Uznala, ze w trzydziestym trzecim, moze trzydziestym czwartym tygodniu. -Jak czesto masz skurcze? -Co osiem, moze dziewiec minut. Pojawialy sie sporadycznie od tygodni, ale teraz wystepuja regularnie od dwunastu godzin. -Wody odeszly? -Nie. -Goraczka, dreszcze? -Nie. -Jakies krwawienia? -Nie. -Gdzie jest Taylor? -Nie uwierzysz... w Afryce Wschodniej. Zespol przedluzyl tournee o dwa tygodnie. Nie wiem dokladnie, gdzie sa dzis. Z powodu tych skurczow chcial odwolac wyjazd i zostac w domu, ale kazalam mu jechac. Glupio postanowilam. -Rozluznij sie, Annalee. Nie miej do siebie pretensji. Nic zlego nie zrobilas. Co z Peterem? -On... nie wie, gdzie jestem. Odmowil przywiezienia mnie do szpitala, choc powiedzialam mu, ze jest za wczesnie na porod. Skonczylo sie na tym, ze zadzwonilam do przyjaciolki i ucieklam przez okno. Czekala juz na ulicy i przywiozla mnie tutaj. Sarah, Peter oszalal. - Jej oczy wypelnily sie lzami. - W domu siedza dwie akuszerki, ktore sprowadzil z Mali, i daly mi jakis napar, ktory mial zahamowac porod. Raz wymienilam twoje nazwisko i wybuchnal jak szaleniec. Powiedzial, ze jesli sie z toba z jakiegokolwiek powodu spotkam, moge nie wracac do domu. Sarah wziela lkajaca, przerazona dziewczyne w ramiona. -Annalee, nie mysl o Peterze ani o niczym innym. Mysl tylko o dziecku. Zdecydowanie zaczal sie porod, a jest na to jakies szesc, siedem tygodni za wczesnie. Musimy zadbac o przyjecie dziecka, lecz nie jest to sytuacja kryzysowa. Najlepiej by bylo, gdyby udalo nam sie namowic dziecko na pozostanie jeszcze przez kilka tygodni tam, gdzie jest. -Co mam zrobic? Mozesz powstrzymac porod? Nie jestem ubezpieczona, Peter placil za... Sarah, chyba nadchodzi kolejny skurcz... -W porzadku, Annalee, spokojnie... - szepnela Sarah i poglaskala przyjaciolke po czole. - Poprosze o jeden skurcz i jedno pytanie na raz. Popatrzyla na zegarek. Szesc i pol minuty od ostatniego skurczu. Tym razem - byc moze pod uspokajajacym wplywem Sarah, Annalee zamknela oczy i spokojnie oddychala, czekajac, az skurcz przejdzie. -Annalee, nie martw sie ubezpieczeniem. Niczym sie nie martw. Kaze cie przyjac, przysle ci kogos z naszego oddzialu. Moze uda mi sie nawet sciagnac szefa. Nazywa sie Snyder. -Co zrobi'.' -Podejrzewam, ze podlaczy cie pod kroplowke i poda leki, ktore zahamuja skurcze i przedluza ciaze. Ostateczna decyzja bedzie zalezala od wynikow badan. Mamy sposoby okreslenia nie tylko twojego stanu, ale takze stanu rozwoju dziecka... konkretnie, w jakim stopniu ma wyksztalcone pluca. Stan rozwoju pluc dziecka jest czynnikiem decydujacym o tym, czy mozna pozwolic kobiecie urodzic przed czasem. -Mozecie okreslic stan rozwoju pluc dziecka w moim brzuchu'.'' -Mozemy. Udaje nam sie to nawet calkiem niezle. Annalee podciagnela sie wyzej i objela Sarah za szyje. -Wiedzialam, ze powinnam do ciebie przyjechac. Wiedzialam... Sarah zadzwonila na centrale i polecila wezwac Randalla Snydera. Nastepnie zadzwonila do izby przyjec i poprosila, aby ktos stamtad zjawil sie na ginekologii. Na koniec zajela sie osluchiwaniem serca plodu. -Dziecko jest w swietnej formie - powiedziala po chwili. - W idealnej. -To wspaniale. Czuje, jak kopie. Sarah, nie dzwon do Petera. -Dzieciaku, przeciez pracuje dla ciebie, a to oznacza, ze ty wydajesz polecenia. Mimo wszystko zastanowilabym sie na twoim miejscu, czy nie nalezaloby go jakos zawiadomic, ze wszystko z toba w porzadku. Nie musisz mowic, gdzie jestes. Bardzo cie kocha... to mnie nie znosi. -Jego problem. Wiesz, kiedy rozmawialas przed chwila przez telefon, przygladalam ci sie i myslalam o tym, jak wspaniale rzeczy umiesz robic, i przypomnialam sobie, jaka bylas, kiedy u nas zamieszkalas. -I co? -Okreslmy to tak, ze pokonalas dluga droge. Cholernie dluga... Sarah znow objela Annalee. Pomijajac niezbyt wydatny brzuch i powiekszone piersi, na jej ciele nie bylo praktycznie zadnego wybrzuszenia, zadnej luznej skory, warstwy tluszczu - niczego. -Annalee, ty tez jestes czlonkinia Klubu Dlugiej Drogi - powiedziala, starajac sie z calej sily ukryc niepokoj. - Jeszcze jedno... kiedy bralas ten preparat odchudzajacy i ile czasu to trwalo? -Mniej wiecej cztery lata temu, przez jakies trzy miesiace. Doktor Singh przetestowal juz wtedy preparat na probce ochotnikow, Peter uznal jednak, ze zanim zgodzi sie na laczenie jego nazwiska z proszkiem, chce go sprawdzic na dziesieciu albo dwunastu osobach, ktore zna. Wszyscy razem schudlismy z pol tony. Dlaczego pytasz? Cos jest z tym srodkiem nie tak? -Nie, jedynie glosno myslalam. Nie ma w nim nic zlego. Absolutnie. -Mam nadzieje, bo biorac pod uwage liczby, ktore ostatnio ogladalam, od chwili rozpoczecia intensywnego marketingu przed siedmioma miesiacami zrobilo to samo kilkaset tysiecy ludzi. -Wiem - odparla Sarah, ktorej przed oczami stanal obraz chirurgicznego pojemnika z nierdzewnej stali, w ktorym lezy poczerniala, obcieta reka mlodej kobiety. - Wiem. Rozdzial 33 26 pazdziernika Kiedy Matt przyjechal do swojego biura pietnascie po siodmej, czul przyplyw nervowej energii, podobnej do tej, ktora budzila sie w nim w dniach meczow. Przed wyjazdem do pracy przebiegl piec kilometrow - byl to element treningu, jaki sobie narzucil po tym, jak Sarah bila go na glowe, kiedy biegali po Chinatown. Przeczytal takze kilka artykulow w "Globe" i dzial sportowy "Heralda", a takze przez kwadrans gral w baseball przy komputerze - wersja firmy Nintendo byla niezwykle realistyczna i byl zdecydowany choc raz w zyciu wygrac z Harrym. Po czterech zmudnych, otumaniajacych miesiacach elementy niezrozumialej ukladanki pod tytulem "Grayson przeciwko Baldwin" zaczynaly sie powoli laczyc w calosc. Rosa Suarez i wirusolog z CDC zidentyfikowali genetycznie zmanipulowany wirus, krazacy w krwiobiegu Lisy Grayson, i wytropili zrodlo jego pochodzenia - firme po drugiej stronie rzeki, w Cambridge. Wirus, okreslony przez Korporacje BIoVir mianem CRV113, zostal stworzony do przyspieszania krzepniecia krwi i leczenia ran. Za kilka godzin Rosa i Mulholland mieli umowione spotkanie z dyrektorem laboratorium. Moglo sie oczywiscie okazac, ze twor BIOViru nie ma zwiazku z DIC Lisy Grayson, ale biorac pod uwage jego przeznaczenie, mozliwosc taka wydawala sie malo prawdopodobna. Przy odrobinie szczescia jeszcze w tej godzinie swe miejsce w ukladance mogl znalezc kolejny fragment. Matt odrobil wszystkie lekcje, na ktore starczylo mu czasu, i w mysli kilka razy przecwiczyl scenariusz. Nadszedl czas na przedstawienie. Jesli Matt nie strzelal kula w plot, Roger Phelps mial dwie piety achillesowe: arogancje i chciwosc. Sztuka bedzie polegala na odslonieciu obu slabych punktow albo przynajmniej jednego z nich bez wzbudzenia jego podejrzen. Gdyby sie to nie udalo, trzeba bedzie przejsc do planu B - frontalnego ataku, jaki Matt zastosowal z maestria wobec Tommy'ego Szeto. Na wspomnienie tamtej chwili az go zabolalo w kroczu. Wlasnie nerwowo siegal po rekawice i pilke, gdy cicho zapukano i do przedsionka wszedl Phelps. -Daniels? -Jestem tutaj. Wejdz, Roger. Inspektor mial na sobie trzyczesciowy garnitur Przez chwile stal przy drzwiach, udal, ze puka, po czym wszedl do gabinetu. Matt doskonale zdawal sobie sprawe, ze mimo gogusiowatego wygladu Phelps jest wyrachowany i inteligentny i nalezy byc bardzo ostroznym podczas rozmowy z nim. Zaproponowal kawe i wskazal krzeslo przed biurkiem. -No wiec... - zaczal Phelps - mamy zmiane nastroju, tak? -Doktor Baldwin troche przestraszyla perspektywa stawania przed sadem. -Moze pan mowic Sarah. Dotarly do mnie plotki, ze znacie sie... wystarczajaco dobrze, aby mowic sobie po imieniu. -Roger, co, do diabla, mam odpowiedziec na taka uwage? -Nic. Jest atrakcyjna... chociaz chlopczyca. Nie potepialbym pana, gdyby pan z nia krecil. Od startu okazuje, kto tu rzadzi i panuje nad sytuacja - pomyslal Matt. Facet jest dobry. Cholernie dobry, -Prawde mowiac, Roger, przeszlo mi to przez glowe, ale, prosze mi uwierzyc, nic sie w tym zakresie nie stanie przed zamknieciem sprawy. -Bystre. Czy to dlatego chce pan ugody? -Moze. Jak mowilem, naprawde uwazam, ze moglibysmy wygrac. -Z naszej strony nie jestesmy tego az tak pewni. Mloda, ladna kobieta z martwym niemowlakiem i kikutem ramienia to cholernie przekonujacy argument dla lawy przysieglych, a kiedy lawa decyduje na korzysc powodztwa, wyznacza duze sumy. -Rozumiem. -Ciesze sie. No to co ma pan do zaoferowania? -W imieniu mojej klientki jestem gotow zaakceptowac panska oferte ugody bez orzekania o winie, martwi mnie jednak nieco pewien zwiazany z tym procesem problem. Chodzi o moja reputacje. Media dosc mocno roztrabily sprawe Grayson przeciwko Baldwin i jeslibym wygral, prawdopodobnie bylbym na kilka lat z gory ustawiony zawodowo... jezeli nie dzieki zleceniom z MMPO, to na pewno zglosiliby sie inni ubezpieczyciele albo sami klienci. Kazdy wie, ze na oskarzaniu lekarzy mozna znacznie lepiej zarobic niz na ich bronieniu. -I co? -Potrzebowalbym od pana gwarancji, ze bedzie mnie pan polecal. Moze pana firma moglaby mi dac jakas zaliczke? -Panie Daniels, dobrze pan przeciez wie, ze nie robimy takich rzeczy. -Kiedys zawsze jest pierwszy raz. Prosze mi uwierzyc... za odpowiednia sume moge byc tak dobry albo tak kiepski, jak pan sobie tylko zazyczy. Uwaga ta - rzucona mimochodem - najwyrazniej tracila czula strune. Phelps zbladl, zaraz jednak odzyskal rownowage. -Chyba najlepiej bedzie, jesli na tym pan skonczy-powiedzial. Matt odsunal sie od biurka i gestem wyrazajacym zmeczenie potarl oczy. -Roger... potrzebuje panskiej pomocy. Niezle trzese sie ze strachu, mowiac panu cos takiego, ale mam problemy finansowe... dosc powazne. -Sadzilem, ze byl pan wielkim gwiazdorem baseballu. -Nigdy nie bylem wsrod najlepszych, poza tym kilka lat temu namowiono mnie na stuprocentowo dochodowy interes z nieruchomosciami i... no coz, nie wypalil. Wie pan, jak to jest. Teraz mam jeszcze plynnosc, lecz ledwo ledwo. Jak powiedzialem, potrzebuje panskiej pomocy. -Przykro mi. Nic sie nie da zrobic. Nie dam zaliczki, lecz... bede o panu myslal przy nastepnych sprawach. Matt widzial w oczach Phelpsa podejrzliwosc. Nielatwo bylo mu podstawic noge. -Wie pan co? - powiedzial w koncu Matt. - Jest pewne pytanie, ktore ciagle sobie zadaje. Brzmi ono: "Dlaczego wlasciwie Roger Phelps powierzyl ci te sprawe?". Zwlaszcza ze mialem zmierzyc sie z Mallonem, mistrzem w zakresie oskarzen o blad w sztuce lekarskiej. Dlaczego? W koncu... ciagle nie umialem sie domyslic przyczyny, a pytanie nie chcialo zniknac... zaczalem to i owo sprawdzac. Wiedzial pan, ze Jeremy Mallon ma wieksze doswiadczenie niz jakikolwiek inny bostonski adwokat, specjalizujacy sie w sprawach o popelnienie bledu w sztuce lekarskiej? Tak jakby nie znal slowa "ugoda". -Teraz chce isc na ugode. -Wie pan, czego jeszcze sie dowiedzialem? - ciagnal Matt, nie reagujac na slowa Phelpsa. Mial nadzieje, ze jesli bedzie mowil wystarczajaco szybko i odpowiednio autorytatywnie, Phelpsowi nie przyjdzie do glowy, ze gra va bangue. -Dowiedzialem sie, ze ani jeden adwokat, ktory wystepowal przeciwko Mallonowi w tego rodzaju sprawach, nie mial wiecej doswiadczenia ode mnie. Ani jeden! Rozumie pan teraz, co mam na mysli, mowiac, ze moge byc tak slaby, jak tylko pan sobie zazyczy. Roger, nie chce procentu od przyznanych przez lawe przysieglych odszkodowan ani niczego w tym stylu. Nie jestem chciwy. Zaliczka wystarczy. Jakas gwarancja, ze interes bedzie sie toczyl tak, bym nie byl stratny. -Daniels, nie podobaja mi sie takie insynuacje, poza tym wszystko, co pan mowi, to kompletny nonsens. Mallon wlasnie zamierza zawrzec ugode. -Bo inaczej by przegral - powiedzial Matt z lodowatym spokojem. - Wie o tym i pan o tym wie. Roger, niech sie pan zastanowi, nie chce pana ukrzyzowac, chce z panem pracowac. Potrzebuje wspolpracy z panem. Phelps przez chwile mu sie przygladal, wyraznie rozpatrywal| argumenty za i przeciw. W koncu sie odezwal: -Idz pan do diabla. A niech cie cholera... pomyslal Matt. Nie pozostawalo nic innego, jak przejsc do planu B. Wstal, wsunal dlon w rekawice, i zaczal lekko uderzac o nia pilka. -Dowody szybko sie znajda, Roger. Kazda komisja nadzorcza z adwokatury, ktorej czlonkowie beda umieli zliczyc do trzech, doda kilka faktow i wskaze na pana. - Zaczal mocniej uderzac pilka. - Ile procent z przyznanych przez lawe przysieglych odszkodowan Mallon panu oddaje? Pietnascie procent? -Daniels, oszalal pan. -Dwadziescia? Dwadziescia piec? Mallon wiedzial o dentyscie... mojej jedynej dotychczas tego rodzaju sprawie. Wspominalem o niej kilku ludziom ze szpitala, ale nienawidza Mallona jak psa i nie ma takiej mozliwosci, zeby mu o tym powiedzieli. Pan to zrobil. Mallon potrzebowal kolejnego pacana, przeciwko ktoremu wystepujac, moglby wywalczyc ktores z rzedu wysokie odszkodowanie, i dal mu pan mnie na pozarcie. Matt odwrocil sie plecami do inspektora do spraw rozpatrywania roszczen. Improwizowal, ale nie mialo to wiekszego znaczenia. -Nie ma pan na to zadnego dowodu. Ani grama... Matt zawirowal na palcach stopy i bez wahania rzucil pilke w strone Phelpsa. Inspektor nie mial czasu na jakakolwiek reakcje. Pilka przemknela obok jego glowy, moze piec centymetrow od ucha, i roztrzaskala szklo oslaniajace plakat z widokiem Bostonu noca. Kiedy Phelps padl na dywan, odbita od sciany pilka wracala juz w kierunku Matta. -Jezu! - zawyl. - Oszalal pan! -Na szczescie jeszcze umiem dokladnie rzucac. Matt zlapal pilke w gola dlon i plynnym ruchem odrzucil ja w kierunku krzesla, na ktorym jeszcze przed chwila siedzial Phelps. Oparcie z wisniowego drewna rozlupalo sie, jakby zrobione bylo z drzewa balsy. -No, Roger, ile Mallon panu placi? Phelps probowal wstac, Matt pchnal go jednak z powrotem na podloge. Zlapal pilke i zaczal sie cofac. Inspektor chowal sie za biurkiem. -Te rzuty to moja specjalnosc, Roger, lecz obiecuje, ze bede rzucal, dopoki nie trafie albo az zabraknie mi mebli. Sprobowal pan zrobic ze mnie kolejna ofiare, niestety tym razem nie wyszlo. W zamian za to chce wejsc w uklad. Chce zostac kawalkiem tego milego oszustwa, ktore prowadzicie z Mallonem. -Idz do diabla! -Jak pan chce. Teraz chyba rzuce z pelnym zamachem. Rezerwowi miotacze... jak ja... rzadko tak rzucaja, troche cwiczen zawsze sie przydaje. Poza tym po co mi ten przycisk do papierow tuz przy panskiej glowie? -Oszalales, czlowieku!!! -No to prosze... idziemy na remis, kochani! Koniec dziewiatej rundy. Bazy zajete, dwa auty. Oto jak Daniels rzuca z pelnym rozmachem... -Zaczekaj! -Nie ruszaj sie, Rog. - Matt zamarl w pol ruchu, z pilka na wysokosci barku. - Mow! -Juz mowie! Ma pan racje. Mam z Mallonem uklad. Mowi mi, kiedy ma dobra sprawe, i wyznaczam... eee... -Powiedz, Roger, "wyznaczam nieudacznika". -Niedoswiadczonego adwokata. -Potem odmawiasz pojscia na ugode i nalegasz na proces z lawa przysieglych. Pieknie, Roger, po prostu pieknie. Mallon przegral ktorys z tych procesow? -Nie. -Do dzis. Ile dostajesz? -Nic twoj interes. Moge wstac? -Drodzy kibice, atmosfera jest tak gesta, ze mozna by kroic powietrze nozem - powiedzial Matt, nasladujac glos stadionowego sprawozdawcy. - Kolejne przejscie to punkt. Uderzenie palkarza to punkt. Biegacze przesuwaja sie o kilka krokow... Daniels zaraz rzuci... -Jedna trzecia z jego czterdziestu procent. Matt opuscil rekawice. -Troche sie uzbiera. Phelps wstal i starannie zaczal strzepywac z ubrania drzazgi i okruchy szkla. -Posluchaj... - powiedzial, caly czas hiperwentylujac - chcesz wejsc w uklad, to wejdziesz. Daj mi tylko kilka dni na dopracowanie szczegolow. Matt wyjal dlon z rekawicy. -Slowo? -Tak, tak. Masz moje slowo. Jestes kompletnym wariatem, wiesz o tym? -Chce miec cos od ciebie w ciagu tygodnia. -Nie martw sie. -Nie mam powodu. Phelps zaczal sie wycofywac do drzwi. -Naprawde - wydukal. - Nie ma sie czym denerwowac. -Roger, moze zaczalbys od zapchania mi geby czescia sumy z tej ugody? Proponujesz dwiescie tysiecy, istnieje duze prawdopodobienstwo, ze Mallon bedzie reprezentowal pozostale dwie rodziny i uzyska takie same kwoty, co wiec powiesz na polowe z twojej jednej trzeciej z czterdziestu procent Mallona? To by bylo... chwileczke... czterdziesci tysiecy. Niezle, jak na tepego ciolka, co? -Pewnie, jasne... kiedy sprawy zostana zamkniete. Teraz daj mi tylko stad wyjsc... -Prosze bardzo. -Ot tak? -Ot tak. Ufam ci; jak mowisz, ze jestesmy dogadani, to jestesmy dogadani. - Matt czekal, az Phelps otworzy drzwi i w ostatniej chwili dodal; - Oczywiscie, bede ci musial doliczyc dwa dolary i dziewiecdziesiat osiem centow za pamiatkowa kopie tasmy. Usmiechajac sie, rozchylil marynarke. Przy pasku mial minimagnetofon - tuz obok zajeczej lapy i waskiej, blekitnej kokardki. Doktor Dimitri Athanoulos, prezes BIOViru, kordialnie przywital Rose Suarez i Kena Mulhollanda. Jego gabinet z widokiem na rzeke znajdowal sie na trzecim pietrze dosc starego budynku - typowego pokazowego, majacego swiadczyc o rozwoju techniki budowlanej gmachu z cegly i szkla z lat osiemdziesiatych dwudziestego wieku. Prezes, ktorego Rosa oszacowala na piecdziesiat pare lat, byl przystojny i bardzo kulturalny. Jego geste, sfalowane wlosy nabraly koloru kitla laboratoryjnego. -Pracujecie panstwo oboje w Osrodkach Zwalczania Chorob Zakaznych? - zaczal. -Tak - odpowiedziala Rosa. - Jestem epidemiologiem, Ken mikrobiologiem. -Jesli sie nie myle, wirusologiem. -Niektorzy tak by to okreslili. -Z Duke. -To bylo dwanascie lat temu - odparl Mulholland, wyraznie zaskoczony. -Jesli dobrze pamietam, przeprowadzil pan znakomite badania dotyczace zakazenia bakteriofagami wirusa tytoniu. -Jeszcze troche poglaska pan moje ego i sie rozpuszcze - odparl Mulholland. -Sam jestem z wyksztalcenia biochemikiem, ze specjalnoscia DNA, zawsze jednak interesowalem sie wirusami... bakteriofagami - powiedzial Athanoulos. - Przez trzy lata, od ukonczenia akademii do objecia tutaj stanowiska, dosc intensywnie rozwijalem swoje zainteresowania w tym zakresie, niestety... jak to powiedziec... w dosc utajniony sposob. Rosa, widzac, jak szybko obaj mezczyzni nawiazuja kontakt, doszla do wniosku, ze niezaleznie od oglady dyrektora BIOViru, znacznie powazniej traktuje on mezczyzn niz kobiety. Decyzja Kena, aby pozostac na noc, mogla sie okazac kluczem do kolejnego przelomu w sledztwie. Przez nastepne minuty siedziala wiec cierpliwie i nie odzywajac sie slowem, sledzila pogawedke dwoch naukowcow o ciekawostkach zwiazanych z ich zainteresowaniami. W koncu sie wyprostowala i odchrzaknela. Athanoulos natychmiast zrozumial aluzje. -No tak... - powiedzial -jak BIOVir moze pomoc naszym przyjaciolom w Atlancie? -Jestem od kilku miesiecy w Bostonie, gdzie prowadze sledztwo w sprawie trzech niewyjasnionych przypadkow ginekologicznych, ktore zdarzyly sie w Bostonskim Centrum Medycznym - odparla Rosa. -Chodzi o lekarke, ktora podala pacjentkom toksyczne ziola, tak? -La potentia de las prensa - westchnela Rosa. - Wladza prasy. Panie doktorze, wbrew temu, co przeczytal pan wraz z milionami czytelnikow w gazecie, nie wyglada na to, by te ziola odegraly zasadnicza role w tym dramacie... aczkolwiek musze przyznac, ze ewentualnosc taka nie zostala jeszcze wykluczona. Ken, chcialbys strescic panu wyniki swoich dotychczasowych badan? -Dimitri - powiedzial Mulholland - Rosa jest przesadnie skromna, ale to ona wykonala piekielna robote przy analizie tych przypadkow. Przez lata byla najlepszym inspektorem terenowym CDC. -Prosze kontynuowac. -Przyslala mi probke osocza jednej z ofiar DIC... tej, ktora przezyla. Przeprowadzilismy hodowle wirusow i zidentyfikowalismy antyciala wskazujace na zapalenie. Wczoraj skonczylismy sekwencjonowac DNA zarazka. Jego sklad okazal sie zgodny z wirusem stworzonym w panskim laboratorium. Grube brwi Athanoulosa uniosly sie. Mulholland podal mu wydruk z opisem CRV113 i dyrektor laboratorium szybko go przejrzal. -Przejdzmy do dzialu malp naczelnych - powiedzial. - Pierwszy raz slysze o takim wirusie. Data patentu dotyczy okresu, zanim pojawilem sie tutaj, ale moim zdaniem, jesli mielismy do czynienia z takim tworem jak CRV113, to przestalismy sie nim zajmowac. Jestem pewien, ze obecnie go nie wytwarzamy. Od chwili objecia przeze mnie stanowiska koncentrujemy sie na wirusach produkujacy ch gamma globuliny i okreslone hormony. Czegos takiego jak CRV113 na pewno nie produkujemy. Cletus Collins jest szefem dzialu malp od momentu otwarcia BIOViru w latach osiemdziesiatych i jesli ktokolwiek bedzie cos wiedzial o CRV113, to na pewno on. Pojechali winda do podziemi. Rosa poczula zapach zwierzat, jeszcze zanim otworzyly sie drzwi. Sciany wyciszonego korytarza zostaly zrobione ze szkla - na pierwszy rzut oka widac bylo, ze grubego. Za szybami staly dlugie szeregi klatek, praktycznie w kazdej znajdowala sie malpa. Podloge sprzatal zgarbiony, stary mezczyzna. Athanoulos postukal w szklo. -Gdzie jest Clete? - spytal. Starszy pan wysilal sie, by odczytac pytanie z warg dyrektora, i po chwili usmiechnal sie. Wskazal palcem w glab korytarza i poruszyl ustami, jakby mowil: "w rekreacyjnym". Athanoulos otworzyl drzwi na koncu korytarza i we troje weszli do szklanej klatki o wysokosci mniej wiecej trzech metrow i powierzchni poltora na poltora. Klatka znajdowala sie w ogromnym pomieszczeniu, wysokim na dwa pietra i wypelnionym zabawkami, linami, pniami drzew oraz poreczami do wspinania sie. Posrodku pomieszczenia stal Cletus Collins - dosc dobrze wyrosniety szympans siedzial mu na plecach, drugi - mniejszy - uczepil sie jego nogi. Rosa doszla do wniosku, ze z powodu charakterystycznej budowy ciala i rysow Collins bez trudu moglby zostac uznany za ktoregos ze swoich podopiecznych. Ken Mulholland najwyrazniej zauwazyl to samo. -Zadziwiajace... - mruknal pod nosem. -W rzeczy samej - zgodzil sie Athanoulos. -Jestem zaskoczony, ze pozwala mu pan sie tak bardzo zblizac do malp. -Z powodu wirusow, ktorych sa nosicielami? Zapewniam pana, Kenneth, ze po tylu latach ma w sobie wszystkie te wirusy. - Pochylil sie do mikrofonu w scianie i powiedzial: - Clete, moglibysmy cie na chwile prosic? Mezczyzna uwolnil sie od zwierzat i podszedl do nich. Gdy Athanoulos przedstawil gosci z Atlanty, na twarzy nadzorcy pojawil sie niepokoj. -Traktujemy nasze zwierzeta dobrze, bardzo dobrze - powiedzial z akcentem ze srodkowego zachodu, znacznie wyrazniejszym od akcentu Mulhollanda. - Codziennie z nimi cwiczymy. Dbam o nie, jakby byly moja rodzina. Naprawde! -Panie Collins, nie jestesmy przedstawicielami zadnej organizacji dbajacej o prawa zwierzat - powiedziala Rosa. - Chcemy sie dowiedziec czegos o badaniach, ktore prowadzono tu kilka lat temu z uzyciem wirusa zakodowanego jako CRV113. Mial zwiazek ze... -Skrzepami. Znam to badanie. -Istnieja jakies dokumenty na ten temat? - spytal Athanoulos. -Kto wie? Powinny byc. Przynajmniej zapiski o zwierzetach. Prawdopodobnie w starej metalowej szafie w archiwum przy bojlerowni. -Nie wiedzialem nawet, ze istnieje takie archiwum. -Przerwane projekty, w wiekszosci. Nikt sie nimi nie interesowal. -Ja sie interesuje. Moglbys nas tam zaprowadzic, Clete? -Pewnie. Zaczekajcie w zewnetrznym korytarzu, pozamykam kolezkow w klatkach. Drapia po twarzy i gryza wszystkich poza mna i starym Stanem od klatek. Trojka naukowcow obserwowala zza szklanej oslony, jak Clete prowadzi dwie malpy do klatek i zamyka je. Rosa moglaby przysiac, ze zanim jedna z nich zlazla Collinsowi z karku, pocalowala go w policzek. -Lubilem Fezlera - powiedzial Collins, kiedy szli do zapomnianego archiwum - ale nienawidzilem tych cholernych eksperymentow, ktore robil z moimi malpami. Na pewno nie jestescie z zadnej firmy zajmujacej sie prawami zwierzat? Naprawde dobrze dbam o naszych kolezkow. Naprawde. Zle sie czuje, kiedy... no wiecie... nie wyrabiaja sie. -Prosze sie o nic takiego nie martwic - powiedziala Rosa. - Kto to jest Fezler? Collins zaczal przerzucac klucze na kolku, na ktorym moglo ich byc ze sto. Znalazl odpowiedni za druga proba. -Warren Fezler. CRV sto trzynascie byl jednym z jego projektow. Wyhodowal w sumie kilkanascie wirusow. O ile wiem, zaden nie zadzialal jak trzeba. Szkoda, ze jego robota nie polegala na zabijaniu malp... zrobilby wtedy kariere. Chrapliwy smiech Collinsa przerwal atak kaszlu. Rosa odruchowo cofnela sie o krok. Ciekawe, ile chorob nabawil sie przez te lata pracy. Wcisnal klawisz w scianie i zapalilo sie swiatlo, ukazujac niewielki, betonowy pokoik, w ktorym stalo szesc metalowych szafek na akta. -Fezler nie byl zbyt dobry w robieniu dokumentacji, ale pracowal jak szatan. W weekendy. Siedzial do drugiej w nocy. W wakacje. Dla starego Warena czas sie nie liczyl. -Jestem tu tylko dyrektorem... - mruknal Athanoulos, wyraznie skonsternowany. -Dlaczego mialbym wiedziec, ze to pomieszczenie istnieje? Albo o tym, ze zatrudnialismy kiedys zabojce malp o nazwisku Fezler? -Co sie dzialo z malpami? - spytala Rosa, kiedy Collins jednym ze swoich kluczy otworzyl szafke na akta. -Po prostu chorowaly i zdychaly. Fezler przedtem je znieczulal, w dziwny sposob nacinal skalpelem i sciagal troche krwi. Potem obserwowal, jak szybko i dokladnie goja sie rany. - Przejrzal jedna z szuflad, nic tam jednak nie znalazl i przeszedl do nastepnej. - Na pewno nie jestescie z zadnej swiranckiej grupy ochrony zwierzat? -Nie - odparla Rosa. -W zasadzie nie umiem powiedziec, co sie dzialo z malpami. Po prostu sie kurczyly i zdychaly. Nie bylo to jednak efektem specjalnych dzialan, to wiem na pewno. - Przeszukal druga szuflade i przeszedl do trzeciej. - Fezler lubil malpy. One tez go lubily. Byl jedynym poza mna i Stanem, ktorego polubily. Zawsze kiedy byl z nimi w rekreacyjnym, wkladal ochronne ubranie, ale, jesli dobrze pamietam... bez wzgledu na ubranie... ani razu go nie ugryzly. Ani razu. Bawily sie z nim jak ze mna. Lubily podskakiwac mu na brzuchu. A powiem wam... mial bebech jak sie patrzy. Moze dla szympansow bylo to jak chodzenie po ksiezycu'.' Jego smiech ponownie zamienil sie w kaszel. -Jakies klopoty? - spytal Athanoulos, ciagle jeszcze poirytowany, a teraz dodatkowo niecierpliwy. -Nie ma teczek. Tu na gorze napisano, ze powinny byc. Na dodatek z moim charakterem pisma. -Moga byc gdzie indziej? -Jesli pan tak sadzi, to mnie pan nie zna. Sprawdze... zajmie to nieco czasu, ale sprawdze. -Prosze to zrobic - powiedzial Athanoulos. - Popytam o tego Fezlera kolegow i technikow z laboratorium. -Prosze tez popytac personel nizszy - poprosila Rosa. - Clete, wie pan, kiedy Warren Fezler odszedl z BIOViru? -Powiedzialbym, ze przynajmniej szesc lat temu. Moze wiecej. Nie wiem dokladnie dlaczego. Moim zdaniem zachorowal. -Czemu pan tak sadzi? -Nie jestem pewien. - Clete podrapal sie w brode w sposob, w jaki moglaby to zrobic malpa. - W ciagu krotkiego czasu z grubasa pozostala prawie skora i kosci. Moim zdaniem dlatego odszedl. Szympansy przestaly na nim skakac, bo nie bylo na czym. Rosa i Mulholland wymienili szybkie spojrzenia. Poprzedniego wieczoru pokazala mu pamietnik Constanzy Hidalgo i podzielila sie z nim wiadomoscia, ze hidalgo, Alethea Worthington oraz Lisa Grayson bardzo schudly. -Dowiem sie wszystkiego, co bedzie mozliwe, o tym kurczacym sie czlowieku i jego pracy - stwierdzil Athanoulos, gdy po wyjsciu z archiwum szli korytarzem. - I jak najszybciej skontaktuje sie z panstwem. -Bedziemy bardzo wdzieczni - powiedziala Rosa, byla jednak myslami gdzie indziej. Analizowala fakty i w ktoryms momencie jej oczy gwaltownie sie zwezily. Kiedy doszli do wind, zatrzymala sie, szybko odwrocila i krzyknela do Cletusa Collinsa: -Clete, czy pamieta pan jeszcze cos niezwyklego w Warrenie Fezlerze? Jakas nietypowa ceche? -Nie bardzo rozumiem... - Nadzorca malp nagle szeroko sie rozpromienil. - No jasne! Chyba wiem, co ma pani na mysli. Smiesznie gadal. Nie umial dobrze wypowiadac slow... zwlaszcza kiedy sie zdenerwowal albo cos w tym stylu. On... nie pamietam, jak to sie nazywa, ale wie pani... -Wiem, Clete. Jakal sie, tak? -O tak, dokladnie. Jakal sie. Zacinal sie jak Swinka Porky. Rozdzial 34 27 pazdziernika -To jedna z sal porodowych na naszym oddziale - powiedziala Sarah. - Dla kobiet, ktore sobie tego zycza i u ktorych nie ma zagrozenia komplikacjami, mamy takze nieco mniej formalna sale. Pokaze ja panstwu pozniej. Trojka studentow trzeciego roku przestepowala z nogi na noge i nerwowo lustrowala sprzet monitorujacy, blyszczace urzadzenie do znieczulania i stol do rodzenia. Przed zakonczeniem dziesieciotygodniowego stazu na oddziale ginekologiczno polozniczym kazdy z nich bedzie musial samodzielnie odebrac porod, od poczatku do konca, a byc moze nawet kilka. Poniewaz obowiazujacy w BCM rotacyjny system stazowy pozwalal przyszlemu lekarzowi na wiekszy kontakt z konkretnymi przypadkami klinicznymi niz w wiekszosci pozostalych szpitali, dlatego odbywanie stazu w BCM stalo sie bardzo popularne. Jednym z obowiazkow Sarah jako przyszlego szefa rezydentow na oddziale miala byc opieka nad studentami. -Czy ktos ma w tej chwili jakies pytania? - spytala. -Odbieracie porody w domu? -Tak. Zajmuje sie tym dwoje rezydentow, a w razie pojawienia sie jakichs problemow pomagaja im lekarze etatowi. Nie bylo sensu dodawac, ze jedna z tych osob byla ona, ale zostala poproszona przez naczelnego rezydenta, aby zrezygnowala z tej formy pracy do chwili wyjasnienia wysunietych pod jej adresem oskarzen. -Slyszalem o pani metodach pracy, a jestem zainteresowany terapiami niekonwencjonalnymi - odezwal sie drugi student. - Uczy pani akupunktury? -Dotychczas nie mialam niestety czasu na prowadzenie kursow, jesli jednak jest pan tym zainteresowany, zapraszam do naszej kliniki bolu. Pozniej przekaze panstwu moj rozklad zajec. Jeszcze cos, zanim przejdziemy do oddzialu opieki ambulatoryjnej? -Tak - powiedzial trzeci student, patrzac w glab korytarza. - Ten mezczyzna, ktory wlasnie wyszedl z jednego z tamtych pokoi... czy to ten sam, ktory zajmuje sie odchudzaniem za pomoca ziol? Sarah gwaltownie sie odwrocila. Peter Ettinger wlasnie wyszedl z pokoju Annalee i kroczyl wielkimi krokami w jej strone. Przycisniete do ud dlonie mial zwiniete w piesci, twarz purpurowa i tak sciagnieta wsciekloscia, ze wygladal jak szczerzacy sie lampart. Studenci jak jeden maz cofneli sie o krok. Sarah zmusila sie do pozostania na miejscu. -Dlaczego do mnie nie zadzwonilas?! - warknal Peter. - Dlaczego musze szukac mojej corki po calym miescie'.'' -Jesli chcesz ze mna rozmawiac, zapraszam do gabinetu. -Nie ma potrzeby o czymkolwiek rozmawiac. Chce, aby moja corka zostala natychmiast wypuszczona z tej... tej marnej namiastki szpitala. Czym ja, do diabla, szpikujesz? -Peter, prosze... chodzmy gdzies, gdzie bedziemy mogli usiasc i porozmawiac jak dorosli ludzie. Ettinger popatrzyl na studentow, ktorych plakietki identyfikowaly jako zoltodziobow z trzeciego roku. -Dlaczego? - spytal wyniosle. - Obawiasz sie, ze te medycznie dziewicze umysly moglyby zostac splamione, gdyby sie dowiedzialy, co wyprawiasz z pacjentkami? Powiedz im, o co wlasciwie chodzi. Powiedz im dokladnie, co wlewasz w cialo mojej corki. No mow! Chetnie poslucham. Sarah zagryzla dolna warge i zastanawiala sie, jak wybrnac z tej sytuacji. Nie miala szansy na udane starcie z kims tak impulsywnym, wscieklym i charyzmatycznym jak Peter. Jego odraza do konwencjonalnej medycyny sprawila, ze szlifowal swoje argumenty w trakcie niezliczonych prezentacji i dyskusji, a teraz zapedzil ja w kozi rog. Kilka metrow dalej dwie pielegniarki zatrzymaly sie, by popatrzec na widowisko. Albo rozpoznaly Petera, albo wyczuwaly niepewnosc Sarah, w kazdym razie nie robily nic, by zainterweniowac. Sarah wziela gleboki, uspokajajacy oddech i odwrocila sie do studentow. Chcesz walki, Peter? No to bedziesz ja mial. -Corka pana Ettingera, Annalee, to dwudziestotrzyletnia/iara jeden, gravida zero - powiedziala obojetnym glosem. - Oznacza to, ze jest to jej pierwsza ciaza. D.o.m... data ostatniej menstruacji... nieznana, badanie USG oraz inne badania wskazuja jednak na to, ze jest w trzydziestym czwartym tygodniu ciazy. Plod jest zenski, ma szacunkowo dwa tysiace czterysta gramow. Annalee zostala przyjeta na nasz oddzial przedwczoraj, w trakcie przedwczesnego porodu, ze skurczami nastepujacymi w okresach od pietnastu do siedmiu minut. Blony sa nieuszkodzone, szyjka macicy zamknieta i nietoksyczna, to znaczy, ze nie stwierdzono objawow zakazenia. Funkcja owodni, wykonana wczoraj, wykazala stezenie czynnikow powierzchniowo czynnych plodu nieco ponizej normalnego. Oznacza to, ze gdyby teraz zaczela rodzic, pluca plodu powinny to przejsc w dobrym stanie. Ale kazdy dzien spedzony in utero daje mu wieksza szanse. - Odwrocila sie nieco w strone Petera, szczesliwa, ze pozwolil jej dojsc tak daleko, nie przerywajac. - Jej osobistym lekarzem jest doktor Snyder, ordynator oddzialu polozniczo ginekologicznego. Probuje zatrzymac akcje terbutalina, agonista betaadrenergicznym. Jak na razie pacjentka reaguje dosc dobrze, choc regularne skurcze macicy utrzymuja sie. A teraz, panie Ettinger, jesli pan pozwoli, musimy isc na oddzial opieki ambulatoryjnej. Doktor Snyder jest na terenie szpitala i jesli ma pan jeszcze pytania, proponuje skontaktowac sie z nim. -Wezwalem karetke - odparl Ettinger. - Omowilem sytuacje z corka i zyczy sobie natychmiast opuscic szpital. Jestem w trakcie organizowania dla niej badan w White Memorial, po ktorych wrocimy do domu. Sarah zatkalo. -Nie wierze, ze sie zgodzila. -Jesli chcesz, spytaj ja sama. Agonisci betaadrenergiczni... dobre sobie. - Patrzyl na studentow z pogarda. - Lekarskie podreczniki ani wasze modne badania nie daja zadnej odpowiedzi... kryje sie ona w umyslach i duszach waszych pacjentow. Nie zamykajcie swoich umyslow przed ta wiedza, to po jakims czasie kariery zawodowej zrozumiecie, co mam na mysli. Pewnego dnia, kiedy wasz przelozony kaze wam podac pacjentowi lek, do ktorego uzywania przekonal go przedstawiciel handlowy tej czy innej firmy farmaceutycznej, odwrocicie sie do niego i zadacie proste pytanie: "dlaczego?". -Panie Ettinger, kontakt z panskimi pogladami dotyczacymi ich przyszlego zawodu jest dla tych studentow na pewno wielka przyjemnoscia, ale mnie prosze wybaczyc - powiedziala Sarah, walczac z poczuciem rozpaczy. - Ide do Annalee. Sama. Jesli mi pan w tym przeszkodzi, wezwe ochrone. -Bardzo prosze - odparl zadowolony z siebie Ettinger. - Watpie, by kolejny raz udalo ci sie zmienic jej zdanie. Kiedy zaspokoisz ciekawosc i bedziesz pewna, ze chce opuscic to miejsce, prosze o natychmiastowe dostarczenie mi wypisu. Studenci wymieniali sie zdziwionymi, pelnymi zazenowania, spojrzeniami. Sarah byla zaskoczona pewnoscia siebie Ettingera. Byla ciekawa, co powiedzial Annalee... cojej obiecal... by zgodzila sie opuscic BCM. Musial naprawde wytoczyc powazne argumenty, inaczej... W tym momencie Annalee Ettinger zaczela krzyczec. -O moj Boze! Ratunku! Boze, pomocy! Pomozcie mi!!! Pielegniarki, Sarah i Ettinger pomkneli w kierunku pokoju Aimalee jak jedna sfora, studenci byli metr za nimi. Caly korytarz przepelnial piskliwy wrzask Amialee. Sarah pierwsza znalazla sie na sali. Annalee lezala na boku, kopiac nogami i zalosnie zawodzac. Wlew dozylny byl wyrwany, a plynaca z przedramienia krew nasaczala przescieradlo, rozlewajac sie po nim coraz wiekszym purpurowym kregiem. -Moje rece! - wyla Annalee. - Strasznie bola! Obie! -Wezwac doktora Snydera - polecila natychmiast Sarah. Szybko nalozyla rekawiczki, chwycila recznik i przycisnela go do miejsca, skad z zyly wysunela sie igla. Probowala utrzymac Annalee na boku, aby ciezka, wypelniona plynem macica nie uciskala glownej tetnicy i zyl w brzuchu. -Susie, przygotuj nowa igle - powiedziala Sarah z wymuszonym spokojem. - Mleczan Ringera. Duza rurka. -Co tu sie dzieje? - spytal Ettinger. - Co sie dzieje z jej rekoma? -Moje rece... moje rece... -jeczala Annalee. Cialo pod paznokciami Annalee - nasady paznokci - robilo sie ciemne. Palce byly jeszcze ruchome, ale chora rozczapierzala je w obronny, szponiasty sposob. Sarah sprawdzila tetno w tetnicach promieniowych - bylo slabe, ale wyczuwalne na obu nadgarstkach. -Doktor Snyder wlasnie dzwonil - powiedziala zdyszana pielegniarka. - Idzie do nas. Tak samo ktos z laboratorium. Kazal przygotowac piecdziesiat mililitrow demerolu i piecdziesiat vistarilu i powiedzial, ze jesli nie krwawi aktywnie, podac domiesniowo. Jesli krwawi, to trzydziesci piec demerolu dozylnie. Zaraz bedzie monitor plodu. Z nozdrza Annalee zaczela cieknac waska struzka krwi. -Wklujmy nowa igle - powiedziala ponuro Sarah. - Prosze zmierzyc temperature. Wydaje mi sie rozpalona. Bardzo rozpalona. -Zadam informacji o tym, co sie tutaj dzieje! - powiedzial podniesionym glosem Peter. Sarah wbila w niego wzrok. -Jest chora. Nawet ty mozesz to dostrzec. Peter, byles u niej przed chwila, nie widziales, ze dzieje sie cos zlego? -Chyba... eee... cos... cos mowila o tym, ze boli jaglowa i ma ciezkie rece. -To wszystko? - z irytacja powiedziala Sarah. - Wyjdz teraz na korytarz i pozwol nam pracowac. -Chce, zeby znalazl sie przy niej jej osobisty lekarz! -Susie, moglabys wezwac ochrone i... -Juz ide, juz ide. Ale nie oddale sie stad. I bede uwaznie sluchal, co tu sie dzieje... -Przepraszam, ze ze mnie taka plaksa... - wyjeczala Annalee - ale to tak boli... Przez nastepne minuty napiecie roslo. Przywieziono monitor plodu, przyszla jeszcze jedna pielegniarka, zaraz potem szefowa zmiany pielegniarek i specjalista od upustow krwi. Ktoras z pielegniarek oznajmila glosno, ze temperatura rektalna wynosi 39,9''C. Jeki Annalee mogly wytracic z rownowagi - przypominaly skrobanie stoma nowymi kawalkami kredy po stu tablicach. Napiecie w pomieszczeniu sprawialo, ze powietrze wydawalo sie naladowane elektrycznoscia. Obecni nie tylko zdawali sobie sprawe, ze z mloda pacjentka dzieje sie cos bardzo zlego, ale takze doskonale pamietali trzy inne - niemal identyczne - przypadki. Sarah i pielegniarki nie byly w stanie powstrzymac Annalee od wiercenia sie na wszystkie strony, ale dzieki swojemu spokojowi, wspolnemu dzialaniu i umiejetnosciom udalo im sie wprowadzic w zyle chorej gruba rurke. Przed podlaczeniem wlewu z mleczanem Ringera Sarah pobrala spora probowke krwi do analizy w laboratorium. Uniknela w ten sposob jeszcze jednego uklucia - miejsca potencjalnego krwawienia, o ktore trzeba by sie troszczyc. Uspokajajacy, przeciwbolowy demerol podano w chwili, gdy na sale wpadl Randall Snyder. Blyskawicznie sie rozejrzal, by zorientowac sie w sytuacji. -O nie... - szepnal, za glosno jednak, by nie zostac uslyszanym. -Widzialam sie z nia czterdziesci piec minut temu i wszystko bylo w porzadku - powiedziala Sarah. - Jest tu jej ojciec. Czeka na korytarzu. -Wiem. Widzialem go. -Byl u niej przed pietnastoma minutami. Skarzyla sie na bol glowy i ciezkosc rak. Nagle zaczela krzyczec. Probki wyslalam do laboratorium. Zamowilam cztery jednostki masy erytrocytarnej. -Zwiekszmy do osmiu. Rany, ona plonie. - W glosie Snydera slychac bylo nieskrywany i nietypowy dla niego lek. -Rektalnie ma trzydziesci dziewiec koma dziewiec - powiedziala Sarah. - Przed chwila mierzylismy. -Zawiadomilem doktora Blankenshipa. Powinien tu byc lada chwila. -Swietnie. Annalee... posluchaj mnie... sprobuj jeszcze chwile wytrzymac. Dalismy ci srodek przeciwbolowy, zaraz lepiej sie poczujesz. Sarah znow wytarla chorej czolo i struzke krwi spod nosa. Czerwona smuga natychmiast ponownie sie pojawila. -Przepraszam, ze zachowuje sie jak dziecko, ale rece mnie dobijaja - wychlipala Annalee. - Teraz zaczynaja tez bolec nogi. Co sie ze mna dzieje? -Jeszcze nie wiemy - powiedziala Sarah - przestan jednak przepraszac. Jestes bardzo dzielna. Juz idzie do nas internista. -Sarah... czy ona brala witaminy ciazowe? - zapytal Snyder. Sarah pokrecila glowa. -Nie, lecz brala to, o czym napisalam w karcie przyjecia - powiedziala cicho. -Cztery lata temu. Annalee zaczela lepiej oddychac. Obrocila sie na plecy. Zwezone zrenice swiadczyly o tym, ze demerol zaczal dzialac. -Tak samo bylo z pozostalymi kobietami? - spytala. - Z tymi, ktore umarly. -Nie wiemy tego - odparl Snyder. - Annalee, zrobimy wszystko, aby powstrzymac to, co sie z toba dzieje. Obserwujemy tez dziecko. Jesli pojawi sie najmniejszy niepokojacy sygnal, odbierzemy je za pomoca cesarskiego ciecia. - Popatrzyl na monitor. - Czy ktos moglby jeszcze raz zadzwonic do doktora Blankenshipa? Minelo nie wiecej niz kilka sekund i zjawil sie Eli Blankenship. -Co na korytarzu robi Ettinger? - spytal. -Annalee jest jego corka - wyjasnila Sarah. - Annalee, to jest doktor Blankenship, nasz lekarz naczelny. -Poznalismy sie juz - odparl Blankenship. - Prawde mowiac, widzielismy sie niedawno. Annalee uczestniczy w badaniu, w ramach ktorego od kazdej nowo przyjetej pacjentki na oddzial ginekologiczny codziennie pobieramy i badamy krew. Barnes to pani nazwisko po mezu? Annalee pokrecila glowa. -Wybralismy to nazwisko, poniewaz jej ojciec nie akceptuje szpitali - wyjasnila Sarah. - Zwlaszcza naszego. Annalee nie chciala, by ja znalazl. Jakos mu sie to jednak udalo. -I uwaznie obserwuje, co tu sie dzieje - zadudnil od wejscia Peter Ettinger. -Prosze nie wchodzic nam w droge! - rzucil Eli i zajal sie pacjentka. -Peter, prosze cie... - odezwala sie blagalnie Annalee. - Rob, co ci kaza. Lek zaczal dzialac. Rece mniej mnie bola. -Dziekuje, ze mu to pani powiedziala - zwrocil sie do niej Blankenship. - Obiecuje, ze kiedy tylko stwierdze, co sie dzieje, wyjde i porozmawiam z nim. Nagle z drugiej dziurki nosa Annalee pociekla krew. -Cholera... - szepnal Snyder - Eli? -Tylenol rektalnie, wlew na maksymalnej predkosci, zadbac o to, aby laboratorium robilo wszystko na cito - wyterkotal jak karabin maszynowy Blankenship. - Co minute sprawdzac tetno i tetno promieniowe, jak najszybciej dostarczyc dwie jednostki i dziesiec jednostek plytek. Nie chce stracic dystansu, i prosze sie dowiedziec, kto ma dyzur na hematologii. Dal pielegniarce znak, by zajela miejsce Sarah przy chorej, i trojka lekarzy - Blankenship, Snyder i Sarah - odeszla pod przeciwlegla sciane. Trojka studentow wybaluszala oczy i stala nieopodal - nieruchomo jak dziwaczny, przycisniety maksymalnie do sciany pomnik. Sarah nie poprosila ich ani o udzial w akcji ratunkowej, ani o wyjscie. -Nie rodzi jak poprzednie - powiedzial Blankenship - ale jej stan pogarsza sie znacznie szybciej. -Nie pamietam, aby tamte mialy goraczke - powiedziala Sarah. -Nie mialy. -Mimo to wyglada na DIC., - Zgadzam sie. -Wiesz co, Sarah? - powiedzial Snyder. - Jesli laboratorium to potwierdzi, mamy do czynienia z przypadkiem, o ktorym mowila Rosa Suarez. Zostaniesz ostatecznie uwolniona od zarzutow. Malo brakowalo, a Sarah ostro skrytykowalaby go za taka uwage akurat w tym momencie, zaraz jednak przypomniala sobie, ze Annalee nie byla jego znajoma, a oskarzenia, jakie wysunieto wobec niej, mocno wstrzasnely jego oddzialem. -Sklamalabym, twierdzac, ze nie przyszlo mi to do glowy - odparla. - Bardziej jednak martwi mnie w tej chwili Annalee. Moim zdaniem musimy szybko ciac. Pamietacie, jak w czasie akcji porodowej poprawil sie stan Lisy? -Co ty na to, Randall? - spytal Blankenship. -W tej chwili jest zbyt niestabilna, bysmy mogli wchodzic do srodka. Moim zdaniem, poniewaz mamy do czynienia z wczesniakiem, a takze z powodu lekow, ktore dostawala w celu powstrzymania akcji porodowej, powinnismy najpierw zajac sie opanowaniem krwawienia i doprowadzic do prawidlowego krzepniecia krwi. -Zgadzam sie - powiedzial Blankenship. Sarah doskonale zdawala sobie sprawe, ze w dyskusji miedzy dwoma profesorami medycyny jej opinia liczy sie jedynie w tych punktach, w ktorych jest zgodna z ich opiniami, a w tym wypadku jej zdanie znacznie sie roznilo od pogladow obu kolegow. Cesarskie ciecie - choc nie wiadomo z jakiego powodu - znaczaco pomoglo Lisie Summer. Przeprosila i wrocila do Annalee. Demerol wyraznie uspokoil chora, lecz w dalszym ciagu bardzo sie pocila, a krwawienie z nosa i z miejsca poprzedniego wklucia dozylnego jeszcze sie nasililo. Nasady paznokci dloni i stop byly tak samo ciemne jak u Lisy, Sarah nie mogla sie jednak pozbyc wrazenia, ze pozostale objawy wystepujace u Annalee i Lisy byly zasadniczo odmienne. Pierwsza roznica byla goraczka - ani Lisa, ani druga leczona w szpitalu pacjentka nie mialy podwyzszonej, choc przy DIC mialo prawo do tego dojsc. Druga sprawa bylo zauwazajace tempo, w jakim u Annalee rozwijaly sie objawy. Po trzecie - puls w punktach akupunktury wydawal sie niezwykle slaby. Sarah probowala wyjasnic nietypowy przebieg schorzenia zmianami w przeplywie krwi, ale intuicja mowila jej, ze jest jeszcze cos - cos o decydujacym znaczeniu -czego nie umie dostrzec. Bez wzgledu na to, co to bylo - prawdopodobnie jakas toksyna systemowa - najwyrazniej oddzialywalo na kazdy narzad Annalee. Wrocila do obu ordynatorow i wzruszyla ramionami. -Masz jej cos do zaoferowania? - spytal Snyder -Nie wiem. Moge sprobowac zrobic to, co robilam z Lisa, ale nie mam pewnosci, czy to pomoze. Snyder popatrzyl na monitor -Eli, kazalem byc w gotowosci anestezjologowi i pediatrze, zanim jednak zaczniemy ciecie, chcialbym, bysmy wykorzystali inne mozliwosci. Przybiegl technik i podal Blankenshipowi wydruk komputerowy. -Dane dotyczace krzepniecia krwi sa niemal identyczne z wynikami Lisy Summer - powiedzial Blankenship po chwili. - A wiec mamy niemal pewnosc, ze to DIC. Bedziemy musieli podac heparyne. Sarah... dam ci dziesiec minut, jesli stan sie nie pogorszy, nawet pietnascie. -Niczego nie moge obiecac, lecz zrobie, co w mojej mocy - odparla Sarah. - Niech ktos porozmawia z jej ojcem i powie mu, co sie dzieje. Wypadla z sali, pedem minela Petera i wybiegla z oddzialu. Od miesiecy miala nadzieje, ze Rosa mylila sie, twierdzac, iz widza jedynie czubek gory lodowej, i modlila sie, by skonczylo sie ogladanie makabrycznych, zlosliwych komplikacji porodu, teraz jednak okazalo sie, ze gra idzie o zycie Annalee Ettinger i jej corki. Poniewaz Sarah bardzo dokladnie przeanalizowala poprzednie przypadki, nasuwaly jej sie konkretne pytania. Dlaczego wysoka goraczka? Dlaczego niezwykly schemat pulsu w dwunastu punktach akupunktury? Dlaczego tak szybkie nasilenie objawow? Popedzila tunelem do Budynku Thayera, minela winde i przebiegla schodami piec pieter, do swojej szafki. -Dwa obroty w prawo... zatrzymac na trojce... w lewo do czterdziestki... Jak zwykle, Sarah otwierajac szyfrowy zamek, mruczala pod nosem kombinacje cyfr. Kiedy pokretlo bylo w polowie drogi do czterdziestki, lekko sie zacielo i chcac je uwolnic, Sarah szarpnela nieco zbyt mocno, przez co kropka na metalowej tarczy przesunela sie za daleko w lewo, Sarah glosno zaklela. Nawet podczas najbardziej wymagajacych sytuacji na sali operacyjnej dlonie zawsze byly jej najelastyczniejszymi, najposluszniejszymi sprzymierzencami, teraz jednak - kiedy Annalee znalazla sie w tak wielkiej potrzebie - zesztywnialy i zrobily sie twarde jak zmarznieta plastelina. Wlasnie zamierzala zaczac obracac pokretlem od nowa, gdy ujrzala na metalowych drzwiczkach zadrapania - tuz obok zamka. Pociagnela za klamke i kiedy drzwiczki sie otworzyly, w uszach glosno zalomotal jej puls. Lakierowane mahoniowe pudelko z iglami do akupunktury zniknelo, tak samo elektrostymulator, ktory przypadkiem do niego dopiela. Na miejscu skradzionych przedmiotow lezalo zamkniete pudelko z logo Federal Express, zaadresowane na jej nazwisko. Na pudelku lezala mala brazowa torebka. Drzacymi dlonmi Sarah siegnela do torebki. Wyjela z niej szklana fiolke i recepte. Fiolka byla pusta, ale naklejka jednoznacznie wyjasniala, co sie dzieje. Dawala takze odpowiedz na dreczace pytania na temat stanu Annalee. JAD KROTALINOWY (MIESZANKA) WYLACZNIE DO CELOW BADAWCZYCH UWAGA: SILNIE TRUJACE PRZY PODAWANIU ZABEZPIECZYC DOSTEP DO ANTYTOKSYNY I KONTROLOWAC PROCEDURE Recepta zostala zrealizowana przez firme z Houston, zaopatrujaca wysylkowo laboratoria w preparaty, i byla wystawiona na jej nazwisko. Sarah wrzucila do kieszeni kitla pusta fiolke i rozerwala paczke. Nie miala watpliwosci, co zawiera. Nie pomylila sie - w srodku bylo dwadziescia ampulek poliwalentnej antytoksyny laotaliny. Wstrzasnieta do glebi, stala bez ruchu przy szafce, w slabo oswietlonym korytarzu. W kieszeni miala bez najmniejszej watpliwosci pozostalosc po srodku, ktory spowodowal piekielny stan, stanowiacy bezposrednie zagrozenie zycia Annalee, a w rekach trzymala lek. Oczywiscie nikt jej nie uwierzy, ze ten, kto podal Annalee trucizne, umiescil nastepnie w jej szafce zarowno pusta fiolke, jak i antytoksyne. Opowiesc o smierci Andrew Truscotta mocno nadszarpnela jej wiarygodnosc w BCM, ale jesli sprobuje opowiedziec, co znalazla w szafce, wszyscy uznaja ja za niezrownowazona. Zapewne zaloza, ze Sarah wstrzyknela Annalee jad grzechotnika, by spowodowac wywolany porodem DIC, niemajacy zwiazku z przepisywanym przez nia preparatem ziolowym. To, ze Annalee byla jej przyjaciolka, nie wywrze na nikim wrazenia - zwlaszcza po tym jak Peter przedstawi swoja wersje wydarzen. Pojawi sie oczywiscie pytanie, dlaczego Sarah podala antidotum. Czesc ludzi uzna z pewnoscia, ze zamierzala stworzyc dramat, niezagrazajacy jednak zyciu pacjentki, niestety zapedzila sie za daleko. Kiedy sprawy zaczely brac zly dla Annalee obrot, zdecydowala sie ja uratowac, przedstawiajac wyssana z palca wersje, ze znalazla lek w szafce. Inni uznaja prawdopodobnie, ze poczatkowo nie interesowalo ja, co sie stanie z Amialee, obserwujac jednak jej straszliwe cierpienia, nagle postanowila okazac sie ludzka. Przedstawiciele obu grup beda sie spierac o niuanse, dla wszystkich bedzie jednak istniec tylko jedno logiczne wyjasnienie cudownego odkrycia przez Sarah - do tego za piec dwunasta - zarowno powodu, jak i leku dla Annalee: to wlasnie Sarah podala trucizne. Nikt o odrobinie zdrowego rozsadku nie mial prawa uwazac inaczej. Przez chwile w glowie zaswitala jej mysl, aby po prostu pozbyc sie pustej fiolki i paczki z antidotum. Mogla powiedziec, ze wlamano sie do jej szafki i skradziono igly do akupunktury i nikt poza tym, kto ja wrobil, nie wiedzialby, ze prawda jest inna. Przy pewnej dozie szczescia i agresywnym leczeniu Annalee i jej dziecko - a przynajmniej jedno z nich - mialo szanse na przezycie, a jak powiedzial Randall Snyder, pojawienie sie DIC niezwiazanego z ziolowym preparatem radykalnie zmieniloby jej sytuacje. Gdy Sarah sobie to uswiadomila, zbiegala schodami po trzy stopnie w dol, trzymajac cenne pudelko z logo FedExu pod pacha, jak pilke futbolowa. Kiedy wpadla do sali, w ktorej lezala Annalee, sceneria nie zmienila sie, tyle ze teraz do obecnych dolaczyla jeszcze hematolog Helen Stoddard. Rozmawiala z Elim Blankenshipem i Randallem Snyderem. Na jej widok Sarah jeknela. Od dnia, w ktorym poklocily sie nad lozkiem Lisy Grayson, mijaly sie na korytarzach i siadaly blisko siebie na konferencjach, nie zamienily jednak ze soba ani slowa. No coz, doktor Stoddard, pomyslala Sarah, podchodzac do trojki lekarzy. Jesli juz przedtem uwazalas, ze jestem konowalem, to teraz pewnie pomyslisz sobie, ze kompletnie zwariowalam. Do tego nabralam morderczych sklonnosci! -Musimy porozmawiac - szepnela, wskazujac na jedyne puste miejsce w rogu pokoju. -O, tylko nie to... - powiedziala Stoddard. - Eli, zdawalo mi sie, ze obiecales... -Helen, ucisz sie albo wyjdz! - rzucil ostro Blankenship w nietypowy dla siebie sposob. - Dziewczyna ma powazne klopoty i musimy zrobic wszystko, co sie da, aby uratowac jej zycie. -Co sie dzieje? - spytal Snyder. - Dacie jej wreszcie te heparyne? -Juz podaje - podjela ostateczna decyzje Helen Stoddard. -Chyba lepiej bedzie, jesli najpierw mnie wysluchacie - stwierdzila Sarah. Szybko opowiedziala o znalezisku w szafce i pokazala trojce lekarzy zawartosc dostarczonej przez FedEx paczki. -Niepokoila mnie wysoka goraczka Annalee, predkosc roZwijania sie objawow i schemat pulsu w dwunastu punktach akupunktury. Zatrucie krotalina wyjasnialoby wszystkie te zjawiska. -Kompletnie pani oszalala - stwierdzila Helen Stoddard. - Ktos z rozmyslem wlozyl to pani do szafki? Sadzi pani, ze uwierzymy w takie bajki? -Helen, do jasnej cholery! - przerwal jej Eli. - Moglabys choc raz posluchac? Lekarka wbila w niego zdumiony wzrok, potem popatrzyla na Sarah. Nagle obrocila sie na piecie i wybiegla z sali. Chwile pozniej jak bomba wpadl do srodka Peter Ettinger. -Co tu sie, do diabla, dzieje? Dlaczego hematolog wyszla w taki sposob? Eli ruszyl ku niemu, ale Sarah zatrzymala profesora ruchem dloni. -Doktorze Blankenship, niech pan sekunde zaczeka. Wiem, jak wazna jest Annalee dla Petera, i zdaje sobie sprawe, jak bardzo niepokoi sie tym, co sie dzieje. Prosze mi pozwolic chwile z nia porozmawiac. - Podeszla do chorej, szepnela jej kilka slow do ucha, po czym wrocila do trojki mezczyzn. - Powiedziala, ze nie ma nic przeciwko temu, aby zostal. -Niech bedzie - burknal Blankenship. - Ale jedno destrukcyjne slowo, Ettinger, i juz pana tu nie bedzie! -Peter, Annalee zostala zatruta - zaczela wyjasnienia Sarah. - Ktos wstrzyknal jej... albo przez rurke z wlewem dozylnym, albo dodajac do butelki z kroplowka... jad krotalinowy. Za malo sie znam na truciznach, aby moc okreslic, wjaki dokladnie sposob i kiedy to zrobiono, jestem jednak stuprocentowo pewna tego, co mowie. Sprawa najwyzszej wagi jest teraz jak najszybsze podanie jej antidotum. -To chore... - mruknal Ettinger. -Poza tym skad wiadomo, ze w tych ampulkach faktycznie jest antidotum? - spytal Randall Snyder. -No coz, po pierwsze sa fabrycznie zamkniete. Po drugie, gdyby nie zawieraly antidotum, nie byloby sensu przekazywac mi tej paczki. -Jesli ktokolwiek ci ja faktycznie przekazal - stwierdzil Peter -Doktorze Blankenship, czy zna pan jakies efekty uboczne antidotum? - spytala Sarah, ignorujac Ettingera. -Reakcja alergiczna na bedace skladnikiem preparatu osocze konskie. Nic innego nie przychodzi mi do glowy. -Poradzimy sobie z tym. -Chcialbym przedtem zobaczyc ulotke z opakowania. Randall Snyder znow patrzyl na monitor. -Eli, dziecku nieco spadlo tetno. Musisz podjac decyzje. -Zatrucie krotalina... - prychnal Ettinger. - Sarah, naprawde zwariowalas. -Ettinger, juz cos na ten temat mowilem - powiedzial ostrzegawczo Blankenship, patrzac na wyzszego od siebie mezczyzne spod gestych brwi. - Albo stajesz pan po drugiej stronie lozka, albo sie pan wynos! Peter chwile sie wahal, po czym powoli poszedl, dokad mu kazano. Eli szybko przejrzal ulotke, a potem zaczal sciagac zawartosc wszystkich dziesieciu ampulek do wielkiej strzykawki. Sarah wyjasnila Annalee sytuacje. Blankenship wsunal igle strzykawki do zatkanego gumowa zatyczka odgalezienia rurki, przez ktora do zyl chorej splywaly leki, i powoli zaczal wstrzykiwac metny plyn do krwiobiegu. Reakcja na antidotum byla niesamowita. Nie minelo piec minut, jak Annalee stwierdzila, ze silny bol w jej nogach zaczyna slabnac. Dwadziescia szesc minut po zastrzyku krwawienie z nosa i miejsc wkluc calkowicie ustapilo. Wczesnym popoludniem goraczka spadla, a niemal wszystkie parametry krwi oraz wyniki innych badan laboratoryjnych wrocily do normy. Szesc godzin po podaniu antidotum Glenn Paris zwolal nadzwyczajne posiedzenie komisji wykonawczych zarzadu oraz personelu. Po wysluchaniu relacji Randalla Snydera, Elego Blankenshipa, Helen Stoddard oraz pielegniarek poloznych uczestnicy spotkania jednoglosnie postanowili skierowac Sarah Baldwin na natychmiastowy, nieokreslonej dlugosci, platny urlop do chwili, az dokladnie wyjasnione zostana szczegoly jej udzialu w przypadku chorobowym Annalee Ettinger. Zanim ostatecznie zidentyfikowano cialo, lezalo trzy dni w kostnicy biura patologa stanowego. Dokladnie mowiac, okreslenie "cialo" nie bylo zbyt adekwatne -lepsze byloby slowo "szkielet". Zwloki zostaly wylowione tydzien wczesniej przez zaloge trawlera, lowiaca ryby w odleglosci stu paru kilometrow od wybrzezy Massachusetts - razem z kilkuset kilogramami lupacza. Na szkielecie nie bylo skrawka ubrania, nie bylo tez grama ciala - poza koscmi pozostalo na nim troche chrzastek w okolicy zeber i w kilku stawach. Patolog byl jednak w stanie okreslic, ze smierc nastapila w ciagu ostatniego pol roku. Nie mial tez najmniejszych problemow, by stwierdzic, ze czlowiek, ktorego resztki wylowiono, padl ofiara zabojstwa. Dowodem na to bylo pekniecie z przemieszczeniem dwoch kregow szyjnych; wyglad fragmentow kosci swiadczyl o uzyciu brutalnej sily. Liny i ciezarki, jakie stosuja nurkowie, wiszace u konczyn szkieletu, rozwiewaly ostatnie watpliwosci. Patolog jeszcze tylko musial do konca sprawdzic rentgeny uzebienia, przyslane przez bostonska policje. Ekspert stomatolog jednoznacznie stwierdzil, ze sa identyczne ze zdjeciami zrobionymi szkieletowi. Patolog potwierdzil uwagi swego poprzednika, nagrywajac je na tasme minidyktafonu, po czym zadzwonil do bostonskiego detektywa, ktory przyslal mu rentgeny. -Chyba moze pan sie skontaktowac z rodzina zaginionego i przekazac, ze ten czlowiek juz nie jest zaginiony - powiedzial patolog. - Niestety doktor Truscott juz nigdy nie zrobi zadnej operacji. Rozdzial 35 Pani Annie Frumanian zapukala do drzwi Rosy wczesnym popoludniem. -Dzwoni z Atlanty ten przeuroczy pan Mulholland - zaswiergotala. Mulholland, ktory polecial do domu tuz po wizycie w BIOVirze, spedzil w jej pensjonacie jedna noc. Miewal ogromne trudnosci z zasypianiem, wiec z punktu zdobyl sympatie pani Frumanian, siedzac z nia grubo po polnocy i wysluchujac historii jej zycia. Opowiadal potem Rosie, ze zaden proszek nasenny nigdy tak dobrze na niego nie zadzialal, jak jej paplanina. -Ken, znalazles cos? - spytala Rosa, kiedy stukniecie w sluchawce poinformowalo ja, ze gospodyni sie rozlaczyla. -Jak na razie... najlepsze co mamy, to adres sprzed trzech lat - powiedzial wirusolog. - Jesli znajdziesz pana Fezlera, mozesz mu powiedziec... zakladajac oczywiscie, ze numer ubezpieczeniowy, z ktorego korzystalismy, jest prawidlowy... ze nieumyslnie zawiadomilismy urzad skarbowy o tym, ze od czterech lat nie wypelnil deklaracji podatkowej. Z dosc duzym prawdopodobienstwem to wlasnie Fezler, tworca wirusa CRV113, byl tym dziwacznym, jakajacym sie czlowieczkiem, ktory probowal nawiazac kontakt z Sarah. Choc najstarsi pracownicy BIOViru pamietali, ze pracowal z nimi przynajmniej przez piec lat, nikt nic nie wiedzial o jego zyciu osobistym i nie istnialy jakiekolwiek dokumenty, dotyczace jego zatrudnienia w firmie. W wyniku krotkiego sledztwa Mulholland i Rosa Suarez doszli do wniosku, ze Fezler byl samotnikiem, cechowala go blyskotliwa inteligencja, mial ogromna nadwage i mogl byc tuz przed piecdziesiatka albo tuz po piecdziesiatce. Pracujac w BIOVirze, stracil bardzo duzo kilogramow oraz ogromna liczbe malp. I Ku konsternacji nadzorcy malp, Cletusa Collinsa, dotyczaca zmarlych zwierzat dokumentacja zniknela tak samo jak akta osobowe Fezlera. To Mulholland wpadl na pomysl, aby do znalezienia go uzyc sieci FASTFIND. Siec ta zostala stworzona w tysiac dziewiecset osiemdziesiatym pierwszym roku przez mianowana przez prezydenta tajna komisje w celu odnajdywania osob poszukiwanych przez rzad. Instalacja sieci kosztowala dwanascie milionow dolarow, ale juz wpierwszym roku jej uzytkowania poborcy podatkowi uzyskali wiecej od znalezionych dzieki niej nieuczciwych podatnikow. Siec dzialala na zasadzie bardzo szybkiego kojarzenia informacji urzedu skarbowego, FBI, wojska, policji, urzedow zajmujacych sie ubezpieczeniami spolecznymi, biur paszportowych, urzedow zatrudnienia, urzedow wydajacych prawa jazdy i kilkudziesieciu krajowych list adresowych. W wydziale epidemiologicznym niejednokrotnie korzystano z tego systemu, by zlokalizowac osoby, ktore mialy kontakt z zakazeniami i niebezpiecznymi toksynami. -Adres Fezlera, do ktorego dotarlem, odsyla nas do miejsca o nazwie Brookhne - powiedzial Mulholland. -Wiem, gdzie to jest. -Beech trzysta trzydziesci jeden, mieszkania dwa f. Rosa zapisala adres i znalazla go na planie miasta. -Mam go - powiedziala. - Kolejna podroz taksowka. Nie wiem, co mnie bardziej przeraza podczas jazd tutejszymi taksowkami... taryfa czy kierowcy. Moze powinnam wypozyczyc samochod. -Albo od kogos pozyczyc. Pamietaj, ze jestes na urlopie zdrowotnym i Wuj Sam nie zwroci ci kosztow wypozyczenia samochodu. Roso, jest jeszcze jedna ciekawa rzecz. Kiedy bylem w Bostonie, jeden z moich ludzi zrobil jeszcze kilka badan osocza krwi Lisy. Mamy nieco podwyzszone wartosci interferonu. -Interferonu? Rosa potrzebowala kilku chwil, aby to przeanalizowac. Interferon - wytwarzane przez organizm bialko o dzialaniu antywirusowym - byl dobrze znany i dokladnie zbadany, ale jeszcze nie za bardzo rozumiano mechanizm jego dzialania. W wysokich dawkach mial zdecydowanie dzialanie przeciwrakowe. W mniejszych dawkach -wytwarzanych przez ludzki organizm - niemal na pewno odgrywal istotna role w zapobieganiu takim chronicznym infekcjom wirusowym, jak opryszczka czy ospa wietrzna. -Ken, przedstaw mi swoje przemyslenia na ten temat. -Hm... tak jak ja to widze, Lisa zostala zakazona CRV sto trzynascie w sposob niedajacy objawow infekcji. Rozrost wirusa jest hamowany przez interferon w organizmie, przeciwciala albo jedno i drugie. Cos w rodzaju biologicznego pata. Podejrzewam, ze w organizmach wielu ludzi tli sie mnostwo tego typu infekcji wirusowych. Niektore prawdopodobnie powoduja okreslone postacie raka. W kazdym razie u niej tli sie zakazenie CRV sto trzynascie i ani sie nie polepsza, ani nie pogarsza. W ktoryms momencie dodatkowy czynnik stresujacy niszczy te delikatna rownowage... -Jak na przyklad porod. -I BUM! Wirus zdobywa przewage. -No i zaczyna coraz intensywniej robic to, co kaze mu DNA. W wypadku Lisy w nieodpowiedni sposob uruchamia procesy krzepniecia krwi. -Wlasnie. Po ustapieniu stresu organizm magazynuje wiecej interferonu i przeciwcial i rownowaga powraca. -Wirus nigdy nie przegrywa? -Moze tak sie zdarzac, ktoz jednak wie, jak czesto? Model opryszczki, ktory znamy najlepiej, sugeruje, ze bardzo czesto wygrywa. Moze to poswiadczyc kazdy, komu ciagle wyskakuje "zimno" na wargach. Chroniczne zakazenia wirusowe sa jeszcze zbyt malo poznane, bysmy mogli dokladnie wiedziec, jak przebiegaja. -Ken, wszystko zaczyna sie ukladac w calosc. -Moze. Mimo wszystko jest jeszcze masa pytan. -Tylko ze teraz wiemy, kto moze znac na nie odpowiedzi. -Zero trzynascie trzydziesci dwa zero osiemset osiemdziesiat piec. -Zero trzynascie trzydziesci dwa zero osiemset osiemdziesiat piec - powtorzyla Rosa. -Matt Daniels do pana Mallona - oznajmil Matt. Popatrzyl nad glowa recepcjonistki, przez oszklona biblioteke, w kierunku Portu Bostonskiego. Kilka lat temu wyslal do kancelarii Wasserman i Mallon aplikacje o przyjecie do pracy i zaproszono go na rozmowe z jednym z mlodszych wspolnikow, ktory na dzien dobry wyciagnal pilke, by Matt zlozyl na niej autograf, a podczas trwajacej dwadziescia dwie minuty rozmowy zadal moze dwa pytania niezwiazane ze sportem. Mezczyzna, ktorego nazwiska Matt nie pamietal, nawet sie nie trudzil, by oswiadczyc, ze podanie zostanie wziete powaznie pod uwage. Matt nie musial wyjasniac Mallonowi, dlaczego chce sie z nim spotkac - Roger Phelps zrobil to za niego. Majac do wyboru miejsce spotkania, wybral kancelarie Mallona - byc moze uznajac to za wielkopanski, ironiczny gest wobec rozmawiajacego z nim kilka lat temu, zaklamanego wspolnika. Byl oczywiscie takze troche bardziej przyziemny powod - w jego wlasnym gabinecie jeszcze nie posprzatano porozbijanego szkla i nie wyniesiono poniszczonych mebli. -Pan Mallon moze teraz pana przyjac - powiedziala z przesadnie brytyjskim akcentem recepcjonistka. -No prosze... - mruknal pod nosem Matt, zastanawiajac sie, czy w ogloszeniu informujacym, ze kancelaria chcialaby zatrudnic sekretarke, Mallon i jego kumple napisali, ze jednym z wymogow jest brytyjski akcent. Jeremy Mallon, ktory wyszedl mu na spotkanie, byl jedna z gorszych wersji zwykle bardzo eleganckiego adwokata. Twarz mial sciagnieta i blada, zaczerwienione oczy otaczaly szare kregi. Unosil sie wokol niego ciezki zapach plynu do plukania ust i Matt uznal, ze wieksza czesc nocy Mallon spedzil, pijac. -Teraz tez jestes okablowany? - spytal Mallon po zamknieciu drzwi. -Dlaczego mialbym sie meczyc? Juz mam tasme, ktorej potrzebowalem. -Aby ja dostac, groziles Phelpsowi. Uderzyles go w glowe pilka baseballowa. -Jeremy, gdybym z dwoch albo trzech metrow naprawde przylozyl sie do rzutu, nagroda Rogera bylaby pierwsza baza i lozko na oddziale intensywnej terapii. -Skad mam wiedziec, ze magnetofon dzialal? Moze na tasmie nic nie ma? Matt smutno sie usmiechnal. -Nigdy nie przestajesz byc adwokatem... ale po pierwsze, to nieistotne, czy cokolwiek jest na tasmie, czy nie. Wystarczy, ze dowolnemu inspektorowi nadzoru z ramienia adwokatury wskaze sie odpowiedni kierunek dochodzenia, nie trzeba bedzie zadnego wybitnego umyslu, aby sie domyslil, co jest grane. Po drugie, nie przyszedlem cie szantazowac. Chce, aby oskarzenie przeciwko mojej klientce raz na zawsze zniknelo z powierzchni ziemi. -Zalatwione - szybko powiedzial Mallon. -Mowisz w imieniu Graysonow? -Mozesz tak zakladac. -Chce tez dokladnie wiedziec, co spowodowalo, ze kazales Phelpsowi zawrzec ugode. -Byc moze moglbym to ujawnic, ale wolalbym to zrobic po tym, jak dojdziemy do jakiegos porozumienia. -Na przyklad? -Na przyklad... powiedzmy, ze w mojej kancelarii jest wolne stanowisko. Zechcesz je objac, jest twoje. Mlodszy wspolnik przez dwa lata, potem na pelnych prawach. Na poczatek zagwarantowane rocznie sto piecdziesiat. -Tysiecy? -Oczywiscie. - Wyjal z biurka dokument. - Przygotowalem umowe. Z gwarancja pensji. Ja juz podpisalem. Podpisz na dole, a za pol godziny twoje nazwisko zostanie umieszczone na odpowiednich drzwiach. Matt przejrzal dwukartkowy dokument. Byl zatytulowany prosto: UMOWA, tytul mogl jednak tak samo dobrze brzmiec; ZABEZPIECZENIE PRZYSZLOSCI. Pomyslal o Harrym i o tym, co takie dochody znaczylyby dla nich obu w jego obecnej sytuacji zyciowej. -Zachowujesz sie jak pokerzysta - powiedzial Mallon. Matt zlozyl umowe i wsunal dokument do wewnetrznej kieszeni marynarki. -Musze sie nad tym zastanowic - powiedzial. - Teraz powiedz mi, dlaczego zaproponowales w sprawie Baldwin ugode. -Bo zaczynales wygrywac. Dlatego. -Bzdura. - Matt wstal, jakby zamierzal wyjsc. -Chwileczke, zaczekaj! Moglbys sie troche uspokoic? Matt stal bez ruchu przed fotelem. -W porzadku - powiedzial Mallon. - Przyznam... wszystko moze sie jeszcze roznie rozstrzygnac, ale stales sie za mocny. Duzo za mocny. Dostrzeglem, ze popelnilem blad, przygotowujac sie do sprawy. -Jaki? -Moglbys usiasc? Dziekuje. Pod zadnym pozorem nie powinienem byl w jakimkolwiek zakresie korzystac z pomocy tego wariata na punkcie swego ja... Ettingera. To, ze do niego zadzwonilem, bylo wypadkiem przy pracy. Tak czesto pokazywal sie w telewizji, ze sadzilem, iz jest potega medycyny holistycznej. -Bo jest. -Nie, Matt. Jest klamca. Do tego msciwym klamca. Dopiero po wizycie u tego Chinczyka przyznal sie, ze on i twoja klientka byli przez trzy lata kochankami. Stwierdzil, ze nie uwazal sprawy za wystarczajaco istotna, by o niej wspominac. Nieistotny fakt, dobre sobie! Wariat! Moim zdaniem raczyl zostac czlonkiem zespolu przede wszystkim po to, by wyrownac z ta Baldwin rachunki. Kogo obchodzi, ze przez te blahostke sprzed lat facet staje sie dla mnie tak samo przydatny jak betonowe trampki? Nastepnie zapomina mi powiedziec, ze ten jego jebany dietetyczny proszek zostal wymyslony przez goscia, ktory przypadkiem pracowal kilka lat w Bostonskim Centrum Medycznym. -Pramod Singh? -Tak, Pramod Singh. Ten Ettinger jest cudowny, Matt. Po prostu cudowny. -Co wiesz o proszku? -Nie rozumiem pytania. Nic o nim nie wiem. Matt znow wstal. -No dobrze, dobrze... - Mallon machnal reka, by Matt usiadl. - Skad ten Phelps cie w ogole wytrzasnal? Ze smietnika w poludniowym Chicago'.'' -Nie docenil mnie. -Tez tak sadze. O tym proszku Ettingera wiem jedynie to... naprawde!... ze cos dziwnego dzieje sie z pieniedzmi, ktore przysylaja naiwniacy. -Mow dalej. -Po tym jak podczas przesluchania Ettingera zapytales o proszek, poprosilem, by wszystko mi o nim opowiedzial. Oczywiscie nie zrobil tego, ale w koncu wcale nie oczekiwalem, ze to uczyni. Pieprzony egomaniak. Zaczalem wiec sprawdzac to i owo na wlasna reke. Skierowalem do sprawy paru moich najlepszych ludzi. Jesli wierzyc rysunkom na scianach gabinetu Ettingera i liczbom palet wytaczajacych sie dzien w dzien z produkcji, obrot tym proszkiem wystrzeliwuje w gore jak prom kosmiczny. W tej chwili wplywa tygodniowo dziesiec tysiecy zamowien, a ich liczba rosnie. Miesiecznie daje to cztery miliony zielonych. -I co? -Nie ma tych pieniedzy. -Slucham? -W calym kraju pokazywano w telewizji te jego przedstawienia, ale adresy, pod ktore nalezy wysylac czeki i numery telefonow, pod ktorymi nalezy skladac zamowienia, sa rozne dla roznych regionow. Jest ich przynajmniej osiem. W Los Angeles, Chicago, Nowym Jorku, na Florydzie... Jakims sposobem wszystkie zamowienia trafiaja do domu Ettingera w Hillsborough... do tego Xanadu, ale pieniadze rozchodza sie na boki. -Wyjasnij. -Zakladam, ze przyjmiesz nasza oferte. -Mozesz tak spokojnie myslec. Opowiedz o pieniadzach. -Poruszaja sie szybciej od kulki w ruletce. W kazdym regionie ma biuro... czyli jest ich osiem. Przynajmniej o tylu wiem, moze jest ich wiecej. Pieniadze sa skladane do depozytu w ktoryms z lokalnych bankow, po czym przesylane telegraficznie do innego banku. Na koniec laduja w bankach na Karaibach i w Europie... przynajmniej w dwunastu. Wtedy zaczynaja wracac do Ettingera, ale udalo mi sie ustalic, ze jest ich juz znacznie mniej. Wyglada to tak, jakby Ettinger byl w calej tej zabawie mlodszym wspolnikiem. Nie mamy dosc pieniedzy, aby przekupic wszystkich niezbednych bankierow i dowiedziec sie, jak Ettinger, Singh, czy kto tam jeszcze, zorganizowali te pralnie, ani tego, gdzie jest reszta pieniedzy. Jedna wazna dla nas rzecz wyszla jednak na swiatlo dzienne... naprawde bardzo wazna... Poza pieniedzmi za proszek Fundacja Xanadu dostala duze wsparcie od niejakiego T. J. McGratha. Przynajmniej milion dolarow. -Ico? -A Szpital Chrupiacego Batona... no wiesz, BCM... uniknal bankructwa dzieki wielkiej dotacji z Fundacji McGratha. Do zeszlego tygodnia ten przeklety Paris ukrywal nazwe darczyncy, jakby byla to kombinacja do jego domowego sejfu. W sobote zamierza wysadzic stojacy na terenie szpitalnym stary budynek i zaczac budowe nowego osrodka badawczego. Zaplaci za te ekstrawagancje pieniedzmi McGratha. Przypadek'.'' -Nie wyglada na to. -Zarowno Ettinger, jak i BCM tluka kase na proszku, na dodatek proszek stworzyl i przebadal lekarz, ktory byl zatrudniony w BCM. Moim zdaniem, kiedy wreszcie sie dowiemy, co tu wlasciwie jest grane, bedziemy mogli raz na zawsze wywalic z interesu Glenna Parisa i jego zbieranine. Wiesz, jaka premia czeka nas od Everwella, jesli uda nam sie tego dokonac? Umiesz wypowiedziec slowo,Jacht"? Matt szeroko sie usmiechnal. -Zawsze bylem dobry w literowaniu - odparl. - To naprawde wszystko, co wiesz o proszku? -Jak na razie tak, ale moi ludzie caly czas pracuja nad sprawa. Kiedy moge sie spodziewac zwrotu podpisanej umowy? -Do jutra. Obiecuje. -Znakomicie. Nie mozemy sie doczekac, kiedy znajdziesz sie z nami na jednym wozku. -Doskonale pasujacy do sytuacji zwrot. - Niestety Mattowi nie udalo sie uniknac uscisniecia Mallonowi reki. - Czesc! - rzucil recepcjonistce, wychodzac. Opuscil pelna pluszu kancelarie i po niecalych dwustu metrach natknal sie na starego kloszarda, pchajacego przed soba wozek pelen pekatych reklamowek, pustych butelek i innych smieci. -Dzien dobry - powiedzial Matt, podajac dziadkowi piec dolarow. - Jak leci? -Nie narzekam, szefie. Nie narzekam - odparl zapytany z szerokim usmiechem. Na glowie mial zawiazana czerwona bandane, a szyje chronila mu zwinieta zielona, plastikowa torba, zawiazana z przodu na fantazyjny supel. Poza nowym krawatem przydalby mu sie na pewno dentysta. -Jak sie pan nazywa? - spytal Matt. -Siggins. Alfie Siggins. -No i coz, panie Siggins, mam dla pana dobre wiesci. - Matt wyjal z kieszeni umowe, ktora dostal od Mallona, przekreslil swoje nazwisko, wpisal nazwisko Alfiego i pomogl mu podpisac dokument. - Widzi pan tamten budynek? Numer sto? Niech pan wjedzie na dwudzieste osme pietro, pokaze recepcjonistce te umowe i powie, ze jest pan nowym wspolnikiem pana Mallona. Jesli ochroniarz bedzie chcial pana zatrzymac, prosze mu pokazac papier. Jesli zechce odkupic, niech go pan odsprzeda, lecz nie za tanio. -Co mam do stracenia, szefie? -Nie masz nic do stracenia. Alfie. Kompletnie nic. Wez na szczescie te krolicza lape. Masz farta. Matt patrzyl, jak mezczyzna z wozkiem wchodzi do budynku przy Federal Plaza 100, po czym ruszyl do samochodu. W ciagu doby tasma z glosem Phelpsa znajdzie sie w rekach Komisji Nadzoru Adwokatury, teraz nadszedl czas na powiadomienie Sarah, ze dzieki powolanemu przez powoda ekspertowi przestala byc oskarzona. Potem - jesli byla pod telefonem - poprosi, by zgodzila sie swietowac zwyciestwo, spacerujac z nim i trzymajac sie publicznie za rece. Mniej wiecej w tym samym czasie Sarah zostala wezwana do gabinetu Glenna Parisa, gdzie ja poinformowano, ze do chwili zmiany decyzji nie jest juz lekarzem rezydentem w Bostonskim Centrum Medycznym. Decyzja polaczonych komisji wykonawczych nie byla dla niej zaskoczeniem, przyjela ja wiec bardzo spokojnie. Tak naprawde jej wycienczenie przekroczylo granice, za ktora przestaje sie cokolwiek odczuwac. Zostala pobita przez nieznanego przeciwnika, ktory zniszczyl ja systematycznym, metodycznym dzialaniem. Trudno bylo oczekiwac, by po ostatnim akcie starannie wyrezyserowanego ataku nie odsuneli sie od niej ostatni wierzacy w jej niewinnosc pracownicy BCM. Jedynym miejscem, do ktorego mogla jeszcze isc, byl dom. Zadzwoni do Matta pozniej... on na pewno zrozumie, ze znow ja wrobiono. Moze. Postanowila, ze przed spakowaniem rzeczy z szafki pojdzie jeszcze ostatni raz zobaczyc sie z Annalee, niestety stojacy przy wejsciu na oddzial uzbrojony straznik stanowczo i wcale nie tak grzecznie jej tego zakazal. Wrocila wiec do dyzurki pielegniarek i napisala Annalee liscik, w ktorym zapewniala, ze jest niewinna i, najlepiej jak umiala, wyjasniala, co im obu robiono. Po skonczeniu listu zaczela szukac koperty, nie mogla jednak zadnej znalezc. Ktoras z pielegniarek jej pomogla. Sarah wziela koperte w dlon i wlasnie zamierzala podziekowac, gdy dostrzegla, ze jest na niej jakis napis. Byl sporzadzony na maszynie, a brzmial: DR SARAH BALDWIN. -Wlasnie zostawila to dla pani rozowa dama - powiedziala pielegniarka, majac na mysli jedna z ubranych w lososiowe kurtki wolontariuszek. Zanim Sarah zdazyla podziekowac, pielegniarka odwrocila sie i odeszla. JESLI INTERESUiE SIE PANI ZATRUCIEM JADEM gRZECHOTNIKA, PROSZE ISC DO SALI 512 W THAYERZE. ZADZWONIE TAM PUNKT SZOSTA. ZANIM DOWIE SIE PANI. CO MAM DO POWIEDZENIA, PROSZE NIKOMU O NICZYM NIE MOWIC. ZOSTALA PANI WROBIONA. List byl tez napisany na maszynie, bez podpisu. Sarah popatrzyla na zegarek. Byla za piec szosta. Zlozyla otrzymany list razem z listem do Annalee i wsunela obie kartki do kieszeni, po czym pobiegla tunelem do Budynku Thayera i wsiadla do windy. Pokoj piecset dwanascie znajdowal sie na samym koncu korytarza. Kiedy stanela przed drzwiami, byla punkt szosta. W srodku wlasnie dzwonil telefon. Nie pukajac, Sarah wpadla do pokoju i podbiegla do telefonu. Kiedy do niego dotarla, drzwi sie zatrzasnely i natychmiast zapadla calkowita ciemnosc. Zanim zdazyla cokolwiek zrobic, od tylu zarzucono jej na glowe koc i pchnieto twarza do przodu na lozko. Krzyknela i sprobowala sie bronic, ale koc i ciezar napastnika niemal calkowicie ja unieruchamialy. -Nie! Lezacy na niej mezczyzna mocno przyciskal biodra do jej posladkow. Zlapal pelna garsc jej wlosow i wbil twarz w poduszke. Chwile pozniej poczula ostre uklucie z tylu glowy. -Nie! - krzyknela ponownie. - Nie... Miekka poduszka tlumila krzyk. Po kilku sekundach Sarah ogarnela fala mdlosci i poczula zawroty glowy. Rece i nogi zaczely jej gwaltownie drzec, oddech zrobil sie ciezki. Choc nie musial jej juz trzymac, mezczyzna w dalszym ciagu na niej lezal. Byla bezradna i coraz bardziej przegrywala bitwe o zachowanie przytomnosci - bitwe o zycie. -Prosze... - wyjeczala, - Nie... Mysli odplywaly, ciemnosc robila sie coraz ciezsza. Jeszcze przez kilka sekund slyszala bulgoczacy dzwiek rozpaczliwego wciagania powietrza w pluca, potem i ten odglos zamilkl. Wszechogarniajaca ciemnosc bezlitosnie ja pozerala. Nagle - laskawie - przerazenie zniknelo. Rozdzial 36 Kiedy Rosa Suarez ponownie dojechala do apartamentowca, w ktorym jeszcze mniej wiecej dwa lata temu mieszkal Warren Fezler, dochodzila szosta. Rozmawiala juz ze wszystkimi mieszkancami, ktorzy zareagowali na jej dzwonek, po czym wrocila do BIOViru, by sprawdzic, czy nie ma tam jeszcze kogos, kogo dotychczas przeoczyli, a kto moglby cos dodac do nielicznych szczegolow na temat poszukiwanego. Najogolniej mowiac, jej wysilki okazaly sie bezowocne. Zdaniem niewielu sasiadow, z ktorymi udalo sie Rosie porozmawiac, Fezler byl cichym, nierzucajacym sie w oczy mieszkancem i ktoregos dnia po prostu nie przyszedl wiecej do domu. Meble z jego mieszkania przeslano do magazynu i po jakims czasie sprzedano na aukcji. Sekretarka w agencji wynajmu przysiegala, ze przynajmniej przez piec lat po wyprowadzeniu sie lokatora nie wyrzuca sie podan o wynajecie mieszkania, ale takze i w tym zakresie Warren Fezler okazal sie wyjatkiem. Rosa popatrzyla na budynek. Byla pora kolacji. Moze byli teraz w domu ci, ktorzy w trakcie jej pierwszej wizyty nie zareagowali na dzwonek. Moze ktos, z kim rozmawiala, cos sobie przypomnial. Dokladnosc marki Suarez wymagala dalszego przycisniecia sasiadow i bylo jasne, ze zanim uzna dzien za przepracowany, Rosa jeszcze raz ich zaatakuje, teraz jednak nie miala wielkiej ochoty na wydzwanianie; spacerowala pod domem i zastanawiala sie nad innymi mozliwosciami. Szczegoly, pomyslala, idac ulica. Zastanow sie nad jego osobowoscia... mysl o Warrenie Fezlerze. Prawie minela nieduzy, ale lepszej klasy sklep. Powietrze wokol wypelnial zapach swiezego chleba, cietych kwiatow i owocow. Jedzenie! Sadzac z opisu, Fezler wazyl przed zadziwiajaca przemiana dobrze ponad sto kilogramow i prawdopodobnie jedzenie znajdowalo sie w epicentrum jego zycia. A jesli tak bylo, ekwiwalentem knajpy mogl byc dla niego znajdujacy sie niecala przecznice od jego mieszkania sklep delikatesowy. Rosa zaczela od kasjerek i po kolei przebila sie przez reszte sprzedawcow. Przy czwartej osobie - starszym panu w dziale miesnym - trafila w dziesiatke. -Pewnie, ze znam Warrena - odparl mezczyzna. - Byl najmilszym facetem, jaki do nas przychodzil. Przeuprzejmy. Nigdy wiele nie mowil... wie pani, mial ten problem z mowa... ale oddalby czlowiekowi ostatnia koszule. -Byl u was niedawno? -Od pewnego czasu nie przychodzi. Od jakichs kilku miesiecy. Ostatni raz byl chyba w lecie. Kilka miesiecy. Fezler wyprowadzil sie z mieszkania mniej wiecej dwa lata temu, a w dalszym ciagu zjawial sie w tym sklepie... -Domysla sie pan, dlaczego przestal u was robic zakupy, albo wie, gdzie moglabym go znalezc? -Nie, ale moze wie to pani Richardson. Przemila staruszka. Niewiele widzi, nie bardzo moze chodzic, chyba nie ma rodziny. Warren nosil jej jedzenie, zeby zaoszczedzila pare groszy na dostawach, a odkad przestal przychodzic, my dostarczamy jej jedzenie. Biedna kobieta... trzy dolce za torbe boli kogos takiego jak ona. -Strzal w dziesiatke! - powiedziala Rosa. Kwadrans pozniej parzyla herbate i porzadkowala kuchnie Elsie Richardson. Stara panna, ktora musiala skonczyc dziewiecdziesiatke - prawdopodobnie dawno temu - mieszkala w zagraconym dwupokojowym mieszkaniu w suterenie, razem z trzema kotami, mniej wiecej w tym samym wieku, co ona. Poruszala sie straszliwie wolno, co i tak bylo dla niej wysilkiem przy opuchnietych stopach i kostkach, a widziala tylko tyle, zeby jako tako orientowac sie w mieszkaniu. Jakos sobie radzila, w czym z pewnoscia pomagal jej niezly stan umyslu, przyprawiony zaskakujacym dowcipem. -"Panna", nie "pani" - poprawila Rose. - Czekalam, aby wyjsc za mezczyzne, ktory bylby cwanszy ode mnie, nikt taki sie jednak nie pojawil... przed panem Fezlerem. Milo slyszec, ze dobrze sie miewa. Nie dzwonil od tygodni. -Nie wiem, jak sie miewa, panno Richardson. Probuje go znalezc. -Dla mnie odrobine cytryny i cukru, moja droga. Cytryna jest na gornej polce w lodowce. Z lewej strony. Wiem, gdzie jest cytryna, ale nie mam pojecia, gdzie jest pan Fezler. Nic mi nie powiedzial, choc to taki grzeczny czlowiek. Wie pani, jak sie poznalismy? Upadlam tuz przed sklepem, a on pomogl mi wstac i otrzepal mnie. Wtedy ostatni raz musialam wychodzic do sklepu. Szesc dolarow tygodniowo. To mnie uratowalo... nie mowiac o pieniadzach, ktore mi dawal. Probowalam odmawiac, ale i tak je zostawial. -Wyglada na dobrego czlowieka - powiedziala Rosa, myslac rownoczesnie o opisach straszliwych cierpien kobiet, ktore zmarly na DIC. - Panno Richardson, czy jest takie miejsce, gdzie moglby sie udac, gdyby mial jakies problemy? Mial przyjaciol albo krewnych? -Nie przypominam sobie... zaraz, chwileczke! Mial siostre... Mary Nie, nie Mary... Martha! "Moja siostra Martha". Caly czas tak o niej mowil. Nie moge uwierzyc, ze o tym zapomnialam. Tak bardzo przepraszam... -Doskonale sobie pani radzi, panno Richardson - powiedziala Rosa i polozyla na talerzu staruszki herbatnik. - Jak sie nazywala siostra pana Fezlera? -Nie, obawiam sie, ze nie... - nagle sie rozpromienila. - Kalendarz! -Jaki kalendarz? -Pan Fezler powiedzial, ze jest z mieszkania jego siostry. Dal mi go, poniewaz ma wielkie cyfry. Nawet mi go powiesil. Niestety wcale z niego nie korzystam. Jest tam, moja droga. Wskazala na drzwi do sypialni. Wiszacy na bocznej scianie kalendarz mial jedno zdjecie - piersiastej blondynki. Byla skapo odziana w obcisly kombinezon z krotko obcietymi nogawkami i trzymala w reku kanister z benzyna. Na kalendarzu byl napis: NAPRAWA SAMOCHODOW I LODZI MOTOROWYCH FEZLER WLASC. MARTHA FEZLER SPECJALIZACJA - MERCRUISER Warsztat (adres byl umieszczony na samym dole) miescil sie w Gloucester, miasteczku polozonym mniej wiecej piecdziesiat kilometrow na polnoc od Bostonu. Rosa zapisala adres i numer telefonu, troche uporzadkowala rzeczy w sypialni, objela na pozegnanie Elsie Richardson, dala jej dwadziescia dolarow i wrocila do swego pensjonatu. Jesli Martha Fezler nie ukrywala brata, musiala wiedziec, gdzie przebywa. Intuicja jednoznacznie jej to podpowiadala. Rosa poszla na najblizszy postoj taksowek. Czula wielka ulge. Wkrotce, juz bardzo niedlugo, jej kariera epidemiologa sie skonczy, najpierw jednak pochowa ducha BART. -Rutli, tu lVIatt. Przepraszam, ze dzwonie do ciebie do domu. -Nie ma problemu. Jak poszlo z Mallonem? -Wycofaja oskarzenie. -To wspaniale! Cudownie. Gratulacje! -Dzieki, Rutli. Jestem teraz w BCM, ale nigdzie nie moge znalezc Sarah. Mialas od niej jakas wiadomosc? -Tak. Dzwonila tuz przed moim wyjsciem, jakas godzine temu. Polozylam wiadomosc na biurku. Mowila, ze nie bedzie w nocy dyzurowac, zostanie w szpitalu do szostej i jedzie do domu. Sprawiala wrazenie zdenerwowanej. -Na podstawie tego, co wiem, miala prawo. Dzieki, Ruth. Do zobaczenia jutro. Dziekuje tez, ze zalatwilas mi posprzatanie biura. -Moge cos jeszcze dla ciebie zrobic? -Nie. Wlaczylas automatyczna sekretarke? -Zawsze to robie wieczorem, panie Daniels. -Wiem, przepraszam. Dobranoc, Rutli. Do jutra. Matt odlozyl sluchawke i rozejrzal sie po pelnym ludzi holu. Bylo wpol do siodmej. Sarah powiedziala, ze zamierza wyjsc ze szpitala o szostej, ale jej nowy rower byl przypiety na zewnatrz. Nie odpowiedziala na wezwanie przez pager ani na dwa wezwania przez szpitalny system naglasniajacy. Telefon do jej mieszkania zaktywizowal jedynie automatyczna sekretarke, na ktorej nie zostawila wiadomosci. Wydarzylo sie cos bardzo nieprzyjemnego, dotyczacego Sarah i jednej z pacjentek -tyle Mattowi udalo sie dowiedziec, nikt w szpitalu nie palil sie jednak do ujawnienia mu szczegolow. Wnioskowal, ze w efekcie poproszono ja o natychmiastowe wziecie urlopu. Glenn Paris, do ktorego Matt wybral sie po informacje, byl na jakims pilnie zwolanym posiedzeniu. Znacznie bardziej zaniepokojony niz jeszcze kilka minut wczesniej, Matt znow udal sie do jego gabinetu. -Pan Paris dzwoni - oznajmila sekretarka. -Prosze sie wlaczyc do rozmowy i powiedziec, ze przyszedl Matt Daniels, a sprawa jest bardzo pilna. -Ale... -Niech pani zrobi to, o co prosze, albo sam to zrobie. Po niecalej minucie Matt zostal poproszony do gabinetu Parisa. -Chyba nie wierzy pan w to, by mogla cos takiego uczynic! - wykrzyknal Matt, kiedy Paris strescil mu wydarzenia zwiazane z Annalee Ettinger. - Mallon i Graysonowie wycofali oskarzenie! Nic to panu nie mowi? -Wiem tylko tyle, ze przez ostatnie szesc miesiecy szpital mial wiecej negatywnych opinii w mediach niz przez poprzednie szesc lat, a panska klientka ma zwiazek z prawie kazda z nich. Musielismy udzielic jej urlopu do chwili, az kurz osiadzie i poustalamy, co wlasciwie sie stalo. -A to jeszcze nie jest jasne? Zostala wrobiona! -Mam nadzieje, ze tak. Lubie ja, Daniels. Naprawde, ale w obecnej sytuacji musimy podejmowac dzialania, majac na |: uwadze przede wszystkim interes Bostonskiego Centrum Medycznego i naszych pacjentow. Spora liczba osob sposrod personelu i z zarzadu uwaza, ze Sarah to bardzo chora i niebezpieczna osoba. -To kompletny nonsens! -Mam taka nadzieje, niestety w tym momencie niczego nie moge... ani nie chce... zrobic. -Niech pan poslucha. Sarah przez ostatnia godzine nie zareagowala na wezwania przez pager. Ma pan jakis pomysl, gdzie moze byc? -Nie. -Popelnil pan blad. -Jak powiedzialem, mam nadzieje - odparl Paris. Matt szedl juz do drzwi. Po chwili jeszcze raz odsluchal automatyczna sekretarke w swoim mieszkaniu i zostawil kolejna wiadomosc na sekretarce Sarah. Potem zadzwonil do centrali telefonicznej szpitala i poprosil o jeszcze jedno wezwanie za pomoca pagera i szpitalnego systemu naglasniajacego. -Niech mi pani powie, co sie robi, jesli nie mozna nawiazac kontaktu z rezydentami, ktorzy powinni byc na dyzurze. -To sie bardzo rzadko zdarza. -Ale jesli? -Nasze pagery maja okienko, w ktorym ukazuje sie komunikat, mozna jednak takze wlaczyc im glos. Robi sie to, jesli lekarz jest wzywany i nie reaguje, ma popsuty pager albo spi w ktoryms z pokoi sluzbowych. Nie mozemy uzywac naglasniania, bo w tych pomieszczeniach go nie ma. Wtedy dzwonimy. -Gdzie sa te pokoje? Moze pani tam zadzwonic? -W Budynku Thayera. Na czwartym i piatym pietrze. Nie moge zadzwonic do kazdego pokoju... jest ich ponad dwadziescia. -Tak na wszelki wypadek, moglaby pani co pare minut wzywac doktor Baldwin przez pager? W trybie glosnym. To bardzo, bardzo wazne! Jesli oddzwoni, prosze przekazac, ze jej szukam. Za pare minut skontaktuje sie z pania. Dziekuje... dziekuje bardzo... Poszla na spacer albo spi w ktoryms z pokoi lekarskich, przekonywal sie Matt, idac do Budynku Thayera. Obie mozliwosci sa bardzo prawdopodobne. Zdenerwowala sie tym, co sie stalo. Drzemka albo dlugi spacer... ja bym tak zrobil... moze wiec ona tez... Chodzil od pokoju do pokoju - pukal do drzwi, po czym probowal przekrecac galke. Wiekszosc malenkich pokoikow byla otwarta i pusta, dwa pokoje byly zamkniete, ale na pukanie odezwaly sie zaspane glosy. Nastepny pokoj tez byl zajety, ale nie zamkniety. Znajdujaca sie w srodku osoba byla ubrana, lezala z twarza wcisnieta w poduszke na waskim lozku, z szeroko rozrzuconymi rekami i tak gleboko spala, ze gdy Matt zapukal i wszedl, ledwie drgnela. Sam tego chciales, pomyslal Matt, patrzac na wycienczonego mlodego lekarza. Zamknal drzwi ze zbedna ostroznoscia i poszedl na piate pietro. Szoste albo siodme drzwi, ktore probowal otworzyc, byly zamkniete. Zapukal i zaczal czekac na zaspana reakcje. Nie bylo zadnej odpowiedzi. Matt znow zapukal - tym razem nieco mocniej. Jedynie wspomnienie spiacego pietro nizej jak kamien mlodego lekarza powstrzymywalo go przed wylamaniem drzwi. Postanowil sprawdzic pozostale pokoje, wrocic do tych drzwi i zalomotac jeszcze mocniej. Kiedy odwracal sie, by odejsc, zza drzwi dolecialo wezwanie przez pager. -Doktor Baldwin, doktor Sarah Baldwin! Prosze natychmiast zadzwonic do centrali. Doktor Baldwin! Doktor Sarah Baldwin! Centrala wzywa. -Sarah! - wrzasnal Matt i z calej sily kopnal w dol drzwi. Loskot, glosny jak wystrzal, odbil sie echem po pustym korytarzu. - Sarah! Matt cofnal sie i wbil obcas w srodek drzwi. Drewno peklo. Drugi kopniak na tyle powiekszyl otwor, ze dalo sie zajrzec do slabo oswietlonego pomieszczenia. Sarah lezala bez ruchu na lozku. Obok niej stal stojak do podawania kroplowek, wisial na nim worek, z ktorego do jej przedramienia splywal plyn, Matt wsadzil reke do srodka i otworzyl drzwi. Sarah byla ciepla, ale bardzo blada. Nie oddychala. Znalazl zamkniecie rurki i zablokowal podawanie plynu. Zawolal Sarah po imieniu i sprawdzil tetno na szyi oraz na przegubie dloni. Nic nie wyczul. Odchylil jej glowe do tylu, zacisnal nos i zrobil kilka oddechow usta usta. Po trzecim wydalo mu sie, ze drgnela jej szczeka. Znow zawolal jej imie. Odruchowo klepnal ja ostro w twarz. Zareagowala pojedynczym, chrapliwym wdechem. Ponownie ja uderzyl i znow wciagnela powietrze. Przerazony jak jeszcze nigdy w zyciu, Matt zlapal sluchawke i zadzwonil do centrali. -Znalazlem doktor Baldwin... - wydyszal. - Ma zatrzymana prace serca. Piate pietro, Budynek Thayera. Prosze przyslac zespol! Rozdzial 37 28 pazdziernika Koszmar rozwijal sie wewnatrz koszmaru. Na jakims poziomie umyslu Sarah probowala uwierzyc w to, pamietac, ze jako nastolatka zawsze sie budzila i zawsze byla w lozku bezpieczna. Teraz jednak nie mogla poradzic sobie z myslami, zupelnie nic nie mogla zrobic ze swoim cialem, przerwac poczucia bezradnosci, bolu, narastajacego przerazenia. Tak jak w niezliczonych snach z wczesnej mlodosci, brutalne rece przytrzymaly ja na plecach, po czym przywiazaly. Probowala sie uwolnic, az zaczely ja potwornie bolec rece i nogi, ale peta byly jak ze stali. Grube, silne palce zaczely wpychac jej miedzy zeby watowany material. Probowala wypychac go jezykiem. Gwaltownie szarpala glowa na boki, lecz knebel wsuwal sie coraz glebiej, zapelnial tylna czesc jamy ustnej i dusil. Sarah probowala wciagnac powietrze przez obrzekniete, zwezone nozdrza, ale z kazda chwila jej wysilki slably. Modlila sie o utrate przytomnosci, nawet o smierc, do jej pluc docieralo jednak troche powietrza - wystarczajaco duzo, by przedluzac agonie. Prosze, pozwolcie mi umrzec... pozwolcie mi zasnac i umrzec... -Sarah, skarbie... posluchaj mnie... to ja, Matt. Sprobuj lezec spokojnie i sluchaj mnie. Tak jest... tak juz lepiej. Mozesz nie otwierac oczu, ale sluchaj mnie. Sarah, jestes podlaczona do respiratora. Masz w nosie jedna rurke, druga w gardle, pomagaja ci oddychac. Trzeba cie tez bylo przywiazac. Jesli mnie zrozumialas, scisnij moja dlon... tak... o tak... dobrze... Probuj zachowac spokoj. Pojde powiedziec pielegniarce, ze sie obudzilas. Sarah poczula, jak wielka dlon Matta sciska jej dlon, a potem odszedl. Probowala oddzielic koszmar od koszmaru. Przypominala sobie fragmenty tego, co sie wydarzylo. Im bardziej wracala jej swiadomosc, tym bardziej dokuczala dotchawicza rura do oddychania i nasilalo sie przerazenie, ze zaraz zabraknie jej powietrza. Slyszala, jak respirator galopuje i warczy, probujac pokonac jej samodzielne oddechy. Musiano go ustawic na automatyczne oddychanie, a nie na wspieranie oddychania - mial oddychac za nia, nie z nia. Zwolnij... nakazywala sobie blagalnie. nie walcz... przypomnij sobie, co sama mawiasz pacjentom pod respiratorem... rozluznij sie... podazaj za maszyna... odprez sie i podazaj za maszyna. Medytuj. Odnajdz labedzia. Odnajdz swego ducha. Znajdz swego ducha i patrz, jak wzlatuje... -Sarah, slyszysz mnie? Sarah, otworz oczy! To ja, Alma. Alma Young, Swietnie... tak jest... Oslepiona ukluciem swiatla, Sarah zamrugala. Powoli obraz przed jej oczami robil sie wyrazny. Pielegniarka z chirurgicznego oddzialu intensywnej terapii patrzyla na nia z troska. -Na OjOMie nie bylo miejsc - powiedziala - ale i tak wolelismy miec pania tutaj, a doktor Blankenship sie zgodzil. Jedna z pielegniarek zadzwonila do mnie i przekazala, co sie stalo, wiec przyszlam, by sie pania szczegolnie zajac. Rozumie mnie pani? Tak? To swietnie. Odepne pani rece, ale prosze nie dotykac rury dotchawiczej. Jasne? To swietnie. Sarah cierpliwie czekala na poluzowanie i zdjecie szerokich, skorzanych pasow, ktore krepowaly jej nadgarstki. Pulsujacy bol glowy slabl. Calkiem sie juz przebudzila i blyskawicznie odzyskiwala panowanie nad swoim cialem. Ktos probowal ja zabic! Ktos wstrzyknal jej w tyl glowy jakis bardzo silny i szybko dzialajacy srodek! W efekcie byla teraz podlaczona do respiratora. Wszyscy uniwersyteccy psychologowie i psychiatrzy mylili sie! Nawracajace sny, ktore kiedys tak ja dreczyly i niszczyly jej zycie, nie byly znieksztalconym przypomnieniem strasznego wydarzenia z przeszlosci, ale raczej przepowiednia - tak jak podejrzewal tajski uzdrowiciel Louisa Hana. Sny przygotowywaly ja do tej wlasnie walki - walki o zycie - i przezyla. Przedtem w Chinatown, teraz na OjOMie. Dzieki tym straszliwym koszmarom wytrzymala atak zla, ktore probowalo ja zmiazdzyc. Na wszystko jest odpowiednia pora i odpowiedni czas na osiagniecie kazdego celu... Sarah posciskala chwile dlon, by poprawic krazenie krwi, po czym uniosla reke i wskazala na rure dotchawicza. -Wiem, wiem - powiedziala Alma. - Jak tylko dostaniemy wyniki badan gazometrycznych krwi, zadzwonie na anestezjologie i do doktora Blankenshipa i zobaczymy, czy da sie to wyjac. Wszystko na razie gra? To swietnie. Przelaczylam respirator na wspomaganie, moze wiec pani oddychac tak, jak ma pani ochote. Na pewno wszystko w porzadku? Sarah, chcialabym tylko powiedziec, ze bez wzgledu na to, co sie dzieje, jesli sie pozwoli... wszystko minie. Nigdy nie ma koniecznosci robienia tego, co wydaje sie nam przymusem. Porozmawiamy o tym pozniej, teraz cieszmy sie, ze wraca pani do formy. Po chwili zjawil sie ktos, kto z wklucia do tetnicy promieniowej pobral jej krew do analizy. Przez nastepne pol godziny, koniecznej do wykonania analiz, byl przy niej Matt, robil, co mogl, by ja uspokajac, i opowiadal, co wlasciwie sie wydarzylo. -Podano ci we wlewie morfine. Puste ampulki lezaly na podlodze. Doktor Blankenship uwaza, ze znalezlismy cie w ostatniej chwili. Nie wiem, co dal ci zespol ratujacy, ale zadzialalo to szybko i skutecznie. Przebudzilas sie juz kilka godzin temu, ale pielegniarki podawaly ci jakies srodki, zeby utrzymac cie przy respiratorze. Pudelko z iglami do akupunktury, ktore ci ukradziono, lezalo na stole w pokoju, gdzie cie znalezlismy, razem z ampulka jadu grzechotnika i niepodpisana notka na recepcie, ze slowem PRZEPRASZAM. Drzwi pokoju byly zaryglowane od srodka i jak na razie jedynie ja uwazam, ze nie byla to proba samobojcza. Mam racje? Sarah scisnela go za reke i, najenergiczniej jak mogla, pokiwala glowa. -Wiedzialem... - szepnal Matt. - Przynajmniej od trzech... o nie... od czterech miesiecy! Zadna kobieta, z ktora bylem, nie probowala sie zabijac. Jesli sadzisz, ze to dobry dowcip, scisnij moja dlon. Rozumiem... Posluchaj, w ciagu ostatnich kilku godzin wydarzylo sie pare niesamowitych rzeczy w zwiazku z tym ayurwedyjskim proszkiem, miedzy innymi to, ze Mallon wybiera sie do Graysonow i ma im powiedziec, ze wycofuja sprawe przeciwko tobie. Nie "godza sie", ale "wycofiija sprawe". Szczegoly opowiem ci pozniej. Rosa mowila ci, ze znalazla goscia, ktory wyhodowal tego wirusa? Jakala. Nie powiedziala ani tobie, ani nikomu innemu jego nazwiska. Rosa uwaza, ze wie, gdzie sie ukrywa. Probowala dzwonic do ciebie do domu i do szpitala, zeby uaktualnic twoja wiedze, w koncu jedna z pielegniarek powiedziala jej, co sie stalo i gdzie jestes, i byla u ciebie wczoraj wieczorem, okolo jedenastej. Wrocila jeszcze raz o drugiej w nocy. Naprawde sie o ciebie troszczy. Bylbym zaskoczony, gdyby sie okazalo, ze spala dluzej ode mnie. Nie chciala powiedziec, kim dokladnie jest czlowiek od wirusa, lecz chce dzis do niego pojechac. Eli zalatwil jej szpitalny samochod, nie zadawal zadnych pytan... No, teraz sie trzymaj... idzie Alma i chyba przyprowadzila ze soba anestezjologa. Wiesci z laboratorium byly znakomite. Zawartosc tlenu i dwutlenku wegla we krwi Sarah byly wystarczajaco dobre do rezygnacji ze wspomagania oddychania. Po odessaniu wydzieliny z tchawicy i wyjeciu rury dotchawiczej Sarah miala tylko jedno zyczenie: aby juz nigdy wiecej w zyciu tego nie przechodzic. Plula i walczyla z checia zwymiotowania, potem chwycil ja spazmatyczny kaszel. Znow jednak pomogl jej Matt - uspokajal, glaskal po ramieniu, nawet pocalowal w czolo. -Uwazaj, zeby cie nie wyrzucili z adwokatury - wycharczala, kiedy kaszel w koncu ustal. -Przeciez ci mowilem, wycofuja sprawe. Juz nie bede twoim adwokatem. Mozemy sie publicznie ujawnic. Tak naprawde to wynajalem na dzisiejsze popoludnie furgonetke z glosnikami, ktora bedzie jezdzic po ulicach Bostonu, oglaszac ludziom, ze cie kocham, i oznajmiac, ze dotrzemy do sedna tej sprawy. -Ja tez cie kocham. Naprawde. Ktora godzina? -Szosta. Kilka minut po. -Jezu... dwanascie godzin zycia zniknelo w mgnieniu oka. -Nie zapominaj, ze mogly to byc ostatnie jego godziny. Sarah nie zdazyla odpowiedziec, bo przerwalo jej uprzejme kaszlniecie. U stop jej lozka stal pomarszczony, siwiejacy mezczyzna w przypinanym na gumke czerwonym krawacie. Trzymal w rekach zlozona z luznych kartek historie choroby Sarah i czytal przez okulary, jakie nosil chyba Benjamin Franklin. Choc nigdy przedtem go nie widziala, Sarah bez pudla odgadla specjalnosc przybysza. -Nazywam sie Goldschmidt i jestem psychiatra- przedstawil sie. - Jesli pozwoli nam pan na kilka minut... -To jest Matt Daniels - wyjasnila Sarah. - Jest moim... adwokatem. Goldschmidt przez chwile przygladal sie Mattowi. -Wiec niech zostanie - powiedzial w koncu. - Jesli nie ma pani nic przeciwko temu. -Poprosze - powiedziala chrapliwie. -Znakomicie... wiem, ze wiele pani przeszla i wlasnie wyjeto pani rurke dotchawicza, bede sie wiec streszczal. - Zwilzyl waskie, niebieskawe wargi jezykiem. - Doktor Baldwin, prosze mi powiedziec, czy przed wczorajszym wieczorem probowala pani zrobic sobie kiedys krzywde? Oczy Sarah blysnely. Popatrzyla na Matta, ktory dal znak, aby sie nie denerwowala. -Odpowiedz brzmi: nie, ale wczorajszego wieczoru tez nie probowalam zrobic sobie krzywdy. Doktorze Goldschmidt, ktos probowal mnie zabic, a zrobil to tak, by wygladalo na samobojstwo. -Rozumiem - powiedzial Goldschmidt i zapisal cos na karcie. - Jak wytlumaczy pani, ze drzwi byly zamkniete od srodka? -Ktos mial klucz. -Moze, ale powiedziano mi, ze kluczy do tych pokoi nie maja nawet sprzataczki ani konserwatorzy. -Nie probowalam sie zabic. -Doktor Baldwin, chce pani tylko pomoc. -Wiec prosze pozwolic mi isc do domu. -Dobrze pani wie, ze nie moge. -Dlaczego? - wtracil sie Matt. -Sprawa pani doktor Baldwin zostala mi przydzielona przez doktora Blankenshipa, poniewaz polityka szpitala wymaga przy kazdej probie samobojczej konsultacji psychiatrycznej, a na naszym oddziale wlasnie ja mam dzis dyzur. Obecna diagnoza doktor Baldwin brzmi... - przeczytal z karty - "przedawkowanie narkotykow, proba samobojcza". Mam zarowno mozliwosci prawne, jak i obowiazek hospitalizowania doktor Baldwin na zamknietym oddziale psychiatrycznym do chwili, az uzyskam pewnosc, ze nie stanowi zagrozenia ani dla siebie, ani dla otoczenia. Jako adwokat z pewnoscia dostrzega pan sens takiego dzialania. -Oczywiscie. Matt przeanalizowal wszystkie sprawy, ktore planowal zalatwic tego dnia, by wyjasnic powiazania miedzy Peterem Ettingerem, Fundacja McGratha i Bostonskim Centrum Medycznym. Gdzie w tej chwili Sarah mogla byc bezpieczniejsza niz na zamknietym oddziale psychiatrycznym? -Sarah... uwazam, ze powinnas sie zgodzic z doktorem - powiedzial. - Przynajmniej na razie. Jesli psychiatra doceni! wsparcie, nie okazal tego. Jego napieta twarz nawet nie drgnela. Wlasnie chcial cos powiedziec, kiedy zjawil sie Eli Blankenship. -Dzieki, ze zjawiles sie tak szybko, Mel - powiedzial. - Sarah... wszystko w porzadku'? -Z kazda sekunda czuje sie lepiej. Prosze tylko powiedziec doktorowi Goldschmidtowi, ze nie zwariowalam i nie probowalam sie zabic. -"Nikt nie powiedzial, ze zwariowalas. -Ktos wstrzyknal mi cos z tylu glowy, tuz nad granica wlosow, i upozorowal wszystko na samobojstwo. Blankenship obejrzal jej potylice, swiecac sobie dlugopisem latarka. -Nic nie widac - stwierdzil w koncu. -Igla byla bardzo cienka. Dwudziestkadziewiatka albo jeszcze mniejsza. Jesli trzeba, obetnijcie mi wlosy. "Wklucie na pewno sie znajdzie. -Sarah... prosze cie. Badz cierpliwa i daj nam robic swoje. Alma mowi, ze masz czyste pluca, a objawy czynnosci zyciowych stabilne. Za godzine lub dwie, kiedy stanie sie pewne, ze nie dostaniesz skurczu krtani, chcialbym cie przeniesc na oddzial doktora Goldschmidta. Kiedy zaczna sie operacje, beda tu potrzebowali kazdego lozka. -Dokad mnie zabiora? -Jedynym miejscem, w ktorym mozesz pozostac w tym szpitalu, jest Underwood Szesc. -Matt, nie pozwol na to. To oddzial zamkniety. -Sarah, to nie potrwa dlugo. Po tym, co stalo sie wczoraj, balbym sie o ciebie, gdybys byla gdziekolwiek indziej. Musze zalatwic kilka spraw, spotkac sie z paroma osobami i wyjasnic pewne szczegoly dotyczace proszku, idz tam na jeden dzien, potem zobaczymy, co sie da zrobic. -Pod moimi wlosami jest gdzies slad po ukluciu, czlowiek, ktory probowal mnie zabic, cos mi tam wstrzyknal... -Doktor Baldwin... przykro mi, jesli ma pani cos przeciwko psychiatrom albo nie ufa mi osobiscie, ale naprawde chce pani pomoc - powiedzial Goldschmidt. - Jest jednak wpol do siodmej rano, prawie cala noc nie spalem i czeka mnie wiele godzin spotkan z pacjentami i konsultacji. Prosze nie komplikowac tej sytuacji jeszcze bardziej. -Sarah, moja intuicja mowi mi, ze nic ci nie jest i mowisz prawde, ale w tej chwili nic innego nie mozemy zrobic - dodal Blankenship. - Cos ci powiem, dwadziescia cztery godziny obserwacji i zrobie wszystko, co w mojej mocy, aby przekonac doktora Goldschmidta i reszte jego zespolu do wypisania cie ze szpitala. Obiecuje. Sarah przyjrzala sie zdeterminowanym minom trzech mezczyzn i - choc z niechecia -zgodzila sie na przeniesienie. Psychiatra zrobil krotka notatke w historii choroby i obiecal zjawic sie u niej, kiedy tylko bedzie mial przerwe. Badanie wstepne na nowym oddziale mial przeprowadzic jeden z rezydentow. -Nie moge sie doczekac - stwierdzila Sarah. Zolte, plastikowe policyjne tasmy, rozpiete na drzwiach do pokoju piecset dwanascie w Budynku Thayera, niczym sie nie roznily od tych, ktorych uzyto w sklepie Kwong Tian Wena. Drzwi - z wylamanym srodkowym panelem - zamknieto. Matt sprawdzil, czy nikt go nie obserwuje, po czym poluzowal tasmy i wszedl do srodka. Stojak do kroplowek zostawiono, zabrano jednak plastikowa butelke z plynem do wlewow i lakierowane pudelko Sarah z iglami do akupunktury. Nie bylo sladow swiadczacych o tym, ze szukano w pokoju odciskow palcow. Nie bylo ani szafy ani jakiegokolwiek miejsca na ukrycie sie, a jednak komus udalo sie znalezc sposob, by zamknac drzwi od srodka i wyjsc. Matt przyjrzal sie zamkowi w drzwiach - nie roznil sie od innych w pomieszczeniach na tym pietrze. Ktokolwiek zaatakowal Sarah, mogl bez trudu wezwac slusarza i dorobic klucz, malo jednak prawdopodobne, aby choc jako tako profesjonalny zabojca chcial miec takiego swiadka. Matt podszedl do sciany z oknami. Dwa stare drewniane skrzydla byly niemal matowe od zbierajacego sie przez miesiace, moze wrecz przez lata brudu. Na zewnatrz widac bylo budynki - najblizszy stal w odleglosci przynajmniej stu piecdziesieciu metrow. Znajdujace sie w oscieznicach otwory po srubach wskazywaly na to, ze kiedys okna mialy zasuwy, ale ich naprawa znalazla sie w BCM prawdopodobnie zbyt nisko na liscie konserwatorskiej. Poza tym pomieszczenie na czwartym pietrze nie bardzo wymagalo zabezpieczen przed wejsciem z zewnatrz. Matt popatrzyl w dol. Mniej wiecej metr pod parapetem zewnetrznym biegl wzdluz budynku kryty lupkiem daszek oslaniajacy balkon trzeciego pietra. Byl niewiele pochylony, niemal poziomy. Matt otworzyl okno i wyszedl na zewnatrz. Zmuszal sie, by nie patrzec w dol, i ruszyl powoli, zagladajac do kolejnych pokoi, az natknal sie na pusty. Tak samo jak w pokoju piecset dwanascie, okno nie bylo zaryglowane. Chwile pozniej stal na pustym korytarzu. -To by bylo na tyle, jesli chodzi o te tajemnice - stwierdzil. Byc moze jego odkrycie - polaczone z protestami Sarah - wystarczy, by ja wypuszczono z oddzialu, w jej interesie bylo jednak spedzenie przynajmniej dzisiejszego dnia w bezpiecznym miejscu, zwlaszcza ze nie chcial sie o nia zamartwiac. Brakowalo mu jeszcze wielu odpowiedzi w sprawie Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego, teraz jednak mial przynajmniej konkretne pytania. Mial takze w glowie liste osob, ktore moglyby pomoc wypelnic luki w jego przypuszczeniach - na pierwszym miejscu znajdowal sie szpitalny ksiegowy Colin Smith. Zamknal oklejone zolta tasma drzwi i ruszyl szybkim krokiem ku wyjsciu. Rozdzial 38 -Sarah,jestes pewna, ze Paris mowil ci o Fundacji McGratha? -Jestem. Od roku albo nawet i dluzej mowil o mozliwosci otrzymania od nich dotacji. Sam z tym wyszedl... Ujal to tak, ze ma nadzieje, iz pieniadze pomoga wydostac sie BCM z dolka. Wydaje mi sie, ze takze Colin Smith o tym wspominal. Jesli na widoku jest tak duzo pieniedzy, dyrektor do spraw finansowych powinien moim zdaniem o nich wiedziec. Moze Glenn, Peter i on cos razem kreca, a moze zanim szpital dostanie swoje, on sciaga czesc dla siebie? -Zapytam. Jest numero uno na mojej dzisiejszej liscie. -Matt, posluchaj mnie. Czuje sie dobrze i moge sama o siebie zadbac. Nie chce isc do wariatkowa. Poza tym Peter tkwi w tym wszystkim, az po te swoje wszechwiedzace, egoistyczne brwi, i chce pomoc go przyszpilic. Zblizalo sie wpol do dziesiatej rano i wlasnie zawiadomiono Sarah, ze transport -i ochrona -jest juz w drodze, by przeniesc ja na oddzial psychiatryczny. -Sarah, wiem, ze tego ode mnie chcesz, ale prawda jest taka, ze przeszlas przez pieklo. Dopiero kilka godzin temu odlaczono cie od respiratora, a nigdy dotad nie widzialem cie takiej zmeczonej. Jesli nie pojdziesz na psychiatrie dobrowolnie, Goldschmidt wysle cie tamprzymusowo. Dopoki uwaza, ze chcialas popelnic samobojstwo, nie ma wielkiego wyboru. Nie wolno nam zapomniec o jeszcze jednej rzeczy. Poniewaz oboje wiemy, ze nie byla to proba samobojcza, wiemy rownoczesnie, ze ktos probowal cie zamordowac. -Mala poprawka - powiedziala Sarah. Jej glos byl jeszcze dosc chrapliwy. - Ktos wyrezyserowal przedstawienie majace wygladac jak moje samobojstwo. Temu posluzylo podanie Annalee trucizny. Nie dostrzegasz tego? Atak na mnie mial wygladac jak samobojstwo na skutek poczucia winy za spowodowanie trzech przypadkow DIC oraz podanie trucizny Annalee. Zabicie mnie w inny sposob uwolniloby moja osobe od podejrzen. Celujemy w kogos, komu puszczaja nerwy... moze to byc Peter, Glenn, doktor Singh. Moze wspoldziala tu kilka osob. Nie mam pojecia, ale zblizamy sie do prawdy. Proba wrobienia mnie byla desperackim ruchem i musimy dotrzec do sedna sprawy, zanim ow ktos zaatakuje ponownie. Moge pomoc, Matt, naprawde. -Wiem, ale nic nie poradze w tej sytuacji. Pomysl zatrzymania cie na oddziale zamknietym nie podoba mi sie tak samo jak tobie, lecz przez dobe musimy sie z tym pogodzic. Nawet gdybysmy mogli cie stamtad zabrac, niepokoilbym sie o ciebie. Zanim pojechalem do twojego mieszkania po rzeczy, rozmawialem z Rosa i Elim i obiecali dolozyc wszelkich staran, abysmy sie jak najszybciej dowiedzieli, kto za tym wszystkim stoi. Mamy dzis mase spraw do zalatwienia, wiec wytrzymaj ten jeden dzien. Obiecuje, ze jutro wykorzystam wszystko, co mamy, aby cie wydostac. Krotkie spotkanie z Blankenshipem bylo bardzo owocne. Matt przedstawil przebieg spotkania z Mallonem oraz jego poglad, ze Peter Ettinger i Glenn Paris sa w jakis sposob ze soba powiazani przez Fundacje McGratha i Ayurwedyjski Ziolowy System Odchudzajacy. Blankenship orientowal sie, ze Fundacja McGratha ma siedzibe w Nowym Jorku, a jej szefowie nawiazali pierwszy kontakt z Glennem Parisem i Colinem Smithem jakies cztery, moze piec lat temu. Nie widzial dokumentow, jakie Paris zlozyl w agencji, ani nie znal warunkow przyznania dotacji, wiedzial tylko, ze w gre wchodzilo kilka milionow dolarow. Obiecal zajac sie ustaleniem szczegolow dotyczacych siedziby i struktury fundacji, potwierdzil takze, ze szpital pozyczy Rosie obiecany samochod. Ostrozna pani epidemiolog wolala nie odkrywac kart, nie chwalila sie, dokad zamierza jechac ani kogo szuka, stwierdzila jedynie, ze nie jest do konca pewna, czy dobrze ustalila miejsce pobytu szukanego osobnika. Doszli do wniosku, ze Matt najpierw porozmawia z Colinem Smithem, potem z Peterem Ettingerem, na koncu z Glennem Parisem. Zdaniem Blankenshipa Smith powinien sie okazac najlatwiejszy do zlamania. Gdyby "pekl", bedzie mozna wykorzystac poszczegolnych uczestnikow spisku przeciwko sobie. Oczywiscie, dodal Matt, jesli to podejscie zawiedzie, pozostawal stary dobry plan B - frontalny atak. -Przyjechal transport - oznajmila jedna z pielegniarek. Matt zaciagnal dokladniej zaslonke i czekal na zewnatrz, podczas gdy Sarah przebierala sie w dzinsy i bawelniana bluze, ktore przyniosl jej z domu. -Jestem gotowa - powiedziala w koncu. - Jak zawsze. Kiedy sanitariusz podjezdzal do lozka Sarah wozkiem, ochroniarz odsunal sie - moze z szacunku, moze z zazenowania - i cofnal o kilka krokow. -Odwiedziny sa w Underwood Szesc od szostej do osmej - powiedzial Matt. - Sprawdzilem. -To wszystko? Tylko dwie godziny? Matt ujal Sarah za reke. -Mlodsi mezczyzni potrzebuja dni na to, czego my, bardziej doswiadczeni, jestesmy w stanie dokonac w dwie godziny - oswiadczyl. - Badz silna, dobrze? Sarah z wahaniem zsunela sie z lozka na wozek. -Nie martw sie o mnie, nic mi nie bedzie. Najwazniejsze, zebys nie pozwolil im trzymac mnie u siebie dluzej niz jeden dzien. Podobno kuchnia na psychiatrii jest doskonala. - Wskazala na wyjscie. - No, to jedziemy, Jeeves. Oddzial psychiatryczny byl swiezo odmalowany i nowo wyposazony. W kazdej sali chorych znajdowaly sie dwa lozka, wyjatkiem okazalo sie pomieszczenie tuz przy dyzurce pielegniarek. Nie bylo tam mebli, jedynie goly materac na podlodze, a sciany wylozono gruba warstwa watowanego materialu, przez co po wygladalo jak znany z niejednego filmu pokoj dla rzucajacych sie w szale wariatow. Dopiero po dwoch godzinach pobytu na oddziale Sarah zorientowala sie, ze w jej pokoju zaslony w oknach znajduja sie miedzy szybami, a w drzwiach nie ma od wewnatrz klamek. Pomijajac krotka wizyte lekarska, w trakcie ktorej rezydent pobieznie ja zbadal z uzyciem stetoskopu, latarki piora i oftalmoskopu, ale najwyrazniej nie mial ochoty gdziekolwiek dotknac jej reka, pozostawiono ja sama sobie. Drugie lozko w pokoju bylo - przynajmniej na razie - wolne. Sarah polozyla sie i zaczela czytac artykul z ginekologii, lecz nie mogla sie skoncentrowac. Zabrala sie do kryminalu Sue Grafton, ale i to jej nie szlo. W koncu, kiedy nie byla w stanie czytac nawet czasopisma z poradami domowymi, wyszla z pokoju i dolaczyla do grupki ludzi siedzacych bez celu w holu. -Za pietnascie minut zebranie spolecznosci! - zawolala po chwili radosnie jakas kobieta. - Tutaj, w holu! Udzial obowiazkowy! Sarah obojetnie wygladala przez okno. Bylo z niego widac kampus BCM. Grzejace przez szybejesienne slonce, niechlodzone najmniejszym wietrzykiem, wydawalo sie tak gorace, ze mozna by piec na nim chleb. Daleko w dole, na skraju szerokiej, zarosnietej trawa laki, robotnicy konczyli stawiac trybuny - mialy z dziesiec poziomow siedzen, wienczylo je podium z mownica. Po bokach trybun zamontowano na slupach glosniki. Do Sarah nie bardzo docieral sens tworzenia tej konstrukcji, po chwili jednak, kiedy powedrowala wzrokiem po terenie kampusu, sprawa stala sie jasna. Znajdujacy sie na przeciwleglym koncu Budynek Chiltona byl terenem goraczkowej aktywnosci. Nagle przypomniala sobie, ze jest piatek, dwudziesty osmy pazdziernika. Dzien przed wyburzeniem Budynku Chiltona. Odkad Sarah pamietala, olbrzymie, stare szkaradzienstwo bylo zabite deskami, a trawe wokol niego pielegnowano znacznie mniej starannie niz na pozostalym terenie. Jutro, po kilku efektownych sekundach, rozpadajaca sie budowla przestanie istniec. Z Underwood Szesc bedzie doskonaly widok na akt wyburzania - prawdopodobnie jedynie tego bedzie mozna pozazdroscic przebywajacym tu pacjentom. Na parapecie lezala obdrapana, stara lornetka, ktora jednak okazala sie nadzwyczaj dobra. Budynek Chiltona otaczaly dwa koncentrycznie ustawione szeregi niebieskich konstrukcji, przypominajacych do zludzenia kozly do pilowania drewna. Pospinano ze soba wielkie plachty, ktorymi oslonieto pobliskie garaze. Grupka ludzi w helmach z blyszczacego aluminium zazarcie dyskutowala, wskazujac raz za razem na skazany na zaglade budynek, ale wiekszosc robotnikow zajmowala sie chowaniem sprzetu. Najwyrazniej skonczono przygotowania do wysadzenia, a ladunki znajdowaly sie w przewidzianych miejscach. Sarah byla ciekawa, czy w jutrzejszej ceremonii wezma udzial przedstawiciele Fundacji McGratha. Nagle jej uwage zwrocila biala furgonetka oddalajaca sie od czesci budynku, przy ktorej nie znajdowal sie zaden robotnik. Przez nikogo nieniepokojona, powoli przejechala przez luke w barierkach i zaczela sie oddalac. Przez lornetke bez trudu dalo sie odczytac namalowane na jej boku czerwone litery. HURON PHARMACEUTICALS. Ten sam napis - sporzadzony mniejszymi literami - widnial na drzwiach samochodu. Obraz furgonetki z czyms kojarzyl sie Sarah... ale z czym? -Spolecznosc... mowie do wszystkich - powtorzyl monotonnie kobiecy glos. - Uczestnictwo obowiazkowe. Zadnych wymowek. Zaczynamy! Huron Pharmaceuticals, dumala Sarah, wybierajac miejsce, ktore wydalo jej sie najmniej widoczne. Gdzie spotkala sie z ta nazwa? Gdzie to bylo? -Uwaga wszyscy! - powiedziala prowadzaca do mniej wiecej dwudziestu pacjentow oddzialu zamknietego. - Sa dzis z nami dwie nowe osoby, mysle wiec, ze najlepiej bedzie, jesli zaczniemy od przedstawienia sie po imieniu. Ja mam na imie Cecily i jestem jedna z terapeutek Underwood Szesc. -Marvin - powiedzial siedzacy obok niej wyniszczony, starszy Murzyn. -Lynn. -Ja jestem Nancy. Nigdy nie mowcie mi Nan. -Pete... Peter! Sarah nie slyszala kolejnych imion i kiedy przyszla na nia kolej, by sie przedstawic, trzeba ja bylo wybic z zamyslenia. Nagle przypomniala sobie, skad zna nazwe "Huron Pharmaceuticals". ...standardowe, dopuszczone przez FDA multiwitaminy, produkowane przez Huron Pharmaceuticals. Peter Ettinger tak wlasnie mowil w trakcie przesluchania. Sarah byla tego na sto procent pewna. W jej uszach brzmial jego glos, przed oczami miala zadowolony usmieszek, w jaki ulozyl usta, kiedy wypowiadal te slowa. Najpierw Fundacja McGratha, a teraz Huron Pharmaceuticals. Dwa bezposrednie polaczenia miedzy Peterem Ettingerem, Ayurwedyjskim Ziolowym Systemem Odchudzajacym a Bostonskim Centrum Medycznym. Przypadek? Sarah mocno zacisnela w piesci lezace na kolanach dlonie. Niech go jasna cholera! - pomyslala. -No dobrze, Sarah - powiedziala Cecily. - Jesli nie chcesz dzis nic o sobie mowic, rozumiemy to, musze ci jednak powiedziec, ze nie podoba nam sie, jak ktos klnie podczas zebrania spolecznosci... Rozdzial 39 Zblizalo sie poludnie i ruch centralna arteria miasta w kierunku poludniowym - od centrum - byl dosc slaby. Matt, pamietajac jednak o typowej dla bostonskich kierowcow msciwosci, trzymal sie srodkowego pasa, aby nikogo, bron Boze, nie urazic. Sekretarka Colina Smitha przekazala mu, ze szefa nie bedzie w szpitalu do konca dnia. Jako zapalony zeglarz kazde piatkowe popoludnie - od polowy marca do poczatku listopada - spedzal na swej lodzi. Dodala jednak, ze spotkanie, w ktorym uczestniczyl, przeciagnelo sie i wyszedl ze szpitala dopiero dwadziescia minut temu. Jesli Matt ma naprawde wazna sprawe, moze sprobowac zadzwonic do South Boston Yacht Club. Zamiast dzwonic, Matt postanowil pojawic sie w porcie bez zapowiedzi. Znal droge, byl tam bowiem kilka razy, gdy nalezal do druzyny Red Sox, a Colin Smith -typowy ksiegowy - wygladal na czlowieka, ktory nie bardzo radzi sobie z niespodziankami. W szpitalu, przed pojsciem do Smitha, Matt wstapil do Blankenshipa. Dyrektor do spraw medycznych probowal poszukac cos na temat Fundacji McGratha w nowojorskim biurze informacyjnym, lecz niczego nie znalazl. Nie bylo to zaskakujace - bez najmniejszej watpliwosci fundacja zostala zalozona kilka lat temu w celu zapewnienia odpowiednich warunkow do prania pieniedzy ze sprzedazy Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego. Ten, kto ja uruchomil, mial zarowno wielki dar przewidywania, jak i doskonale rozumial amerykanskie dazenie do latwego i przyjemnego odchudzania sie. Przy odpowiednim marketingu kazdy produkt odchudzajacy, ktory nie wymaga zachowania diety - niezaleznie od skutecznosci - jest w Ameryce zlota zyla. Dodatkowym atutem Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego byl fakt, ze preparat najwyrazniej byl skuteczny. Zdaniem Matta ziolowy proszek zostal wprowadzony na rynek - prawdopodobnie takze wynaleziony - w BCM przez tajemniczego hinduskiego znawce Ayurwedy, Pramoda Singha. Mniej wiecej cztery i pol roku wczesniej Singh testowal srodek - z dosc dobrym rezultatem - na przynajmniej trzech osobach: Alethei Wortliington, Constanzy Hidalgo i Lisie Summer. Prawdopodobnie obiektow testowych bylo wiecej, na szczescie zadna z kobiet nie zaszla w ciaze i nie rodzila. W ktoryms momencie Singh polaczyl sily z Ettingerem, a nastepnie z firma zajmujaca sie marketingiem nowych produktow, rozumiejaca sile telewizyjnych programow reklamowo informacyjnych. Nawet krol Midas nie moglby bardziej skutecznie zamienic ziol w zloto. Obecnie czesc wplywow ze sprzedazy produktu trafiala do kasy szpitala byc moze w ramach zaplaty za prace w pierwszej fazie tworzenia preparatu. Kolejne sumy zasilaly Xanadu i ettingerowskie imperium leczenia holistycznego. Co sie jednak dzialo z reszta pieniedzy? Z informacji uzyskanych przez agentow Mallona wynikalo, ze sumy przekazywane do Xanadu i BCM to tylko nieznaczny ulamek tego, co uzyskiwano ze sprzedazy proszku. Bylo prawdopodobne, ze Colin Smith wcale nie ma pelnego obrazu tego, co sie dzieje, cos jednak musial wiedziec. South Boston Yacht Club od wielu dziesiecioleci najwazniejsze miejsce spotkan wlascicieli lodzi, byl byle jak zbudowanym, dwupietrowym budynkiem na palach, ktorego sciany i dach pokryto gontem. Choc siedziba klubu byla z daleka widoczna -zarowno z autostrady, jak i z wody- okazalo sie, ze trudniej sie tam dostac niz na finalowy mecz Celtics. Od budynku odchodzily liczne kanaly, przez co wygladal tak, jakby byl ustawiony w centrum kola ze szprychami. W lecie zajete bylo kazde cumowisko z kilkuset przygotowanych wzdluz kanalow, a nawet teraz - pod koniec sezonu - na wodzie stalo sporo jachtow. Zwirowany parking jachtklubu byl otoczony plotem, dostepu do niego bronila budka wartownika. Matt podal ochroniarzowi dziesiec dolarow, by moc bez zapowiedzi spotkac sie ze swoim starym kumplem z klasy, Colinem Smithem, i zrobic mu niespodzianke. Idac za rada wartownika, Matt zaparkowal tuz za rogiem budynku i zszedl do portu opadajacymi stromo w dol schodkami. Jacht Colina Smitha - Red Ink - mial stac na zewnetrznym koncu "szprychy" numer piec - trzydziestostopowy jednomasztowiec o ciemnoczerwonym kadlubie, zdaniem wartownika, najladniejszy jacht w klubie. Kiedy Mat sie zblizal, Smith sztauowal na dziobie liny i byl najwyrazniej sam. Mina, jaka zrobil na widok przybysza, nie wyrazala zadowolenia. -Daniels... - powiedzial, otrzepal dlonie o spodnie i podejrzliwie przygladal sie Mattowi. - Co tu pana sprowadza? -Interesy. -Ze mna? -Moglibysmy usiasc na dwie minuty? |- Ale nie dluzej. - Wskazal Mattowi, by wszedl do kokpitu. - To najladniejszy dzien od tygodni. Jest juz pozno, a chcialbym jeszcze poplywac. -Moze pan plywac na tym jachcie sam? -Z zamknietymi oczami. -Jestem pod wrazeniem. Colin, czytal pan rano gazete? -Chodzi panu o znalezienie ciala Truscotta? -Tego, co z niego zostalo. -Co to ma wspolnego ze mna? -Moze sporo. Razem z Sarah Baldwin twierdzilem od dawna, ze Truscotta zamordowano, ale nikt nam nie wierzyl. Teraz beda musieli. Od dnia, w ktorym Sarah zostala oskarzona przez Willisa Graysona, ktos robil, co mogl, aby uznac ja za winna spowodowania przypadkow DIC, a Truscotta zamordowano, kiedy probowal dowiesc, ze ja wrobiono. Zeszlego wieczoru ktos usilowal zamordowac Sarah Baldwin i upozorowal samobojstwo. Jesli mam byc szczery, uwazam, ze jest pan w to wszystko zamieszany. -Pan oszalal. -Moim zdaniem albo sam pan wszystko zrobil, albo wie pan, kto jest odpowiedzialny. Smith wstal i zaczal odplatywac jedna z cum dziobowych. -Niech pan sobie wezwie karetke - powiedzial. -Co pan powie na haslo "Fundacja McGratha"? Dlaczego przekazuja pieniadze szpitalowi, rownoczesnie przekazujac pieniadze Peterowi Ettingerowi. Kto zaczal te dzialalnosc? Kto tak naprawde sie na niej bogaci? Dyrektor skonczyl odwiazywac pierwsza cume i zabral sie do odwiazywania nastepnej. Matt probowal doszukac sie na jego twarzy sladow zlosci, widzial jednak tylko strach i roztargnienie - mina Smitha w niczym nie kojarzyla sie z wygladem czlowieka, ktory swiadomie uczestniczyl w morderstwie. -Wyplywam, Daniels - stwierdzil po chwili. - Jesli chce mnie pan o cos oskarzyc, powinien pan porozmawiac z policja albo innym adwokatem... nie ze mna. Cholera, tylko nie znowu plan B... westchnal Matt w duchu. Zlapal Smitha za przod koszuli i pociagnal go gwaltownie w gore. Ognik leku w oczach dyrektora zajasnial mocniej. -Posluchaj mnie, i to dokladnie, czlowieku... - wysyczal Matt przez zacisniete zeby. Podciagnal nizszego od siebie Smitha, az ten stanal na czubkach palcow. - Ten pieprzony proszek, na ktorym wszyscy sie bogacicie, zabija ludzi! Zabija! Mlode kobiety, ich dzieci i Bog wie kogo jeszcze. Moze ty o tym nie wiesz, ale twoi kumple, z ktorymi wspoldzialasz, na pewno o tym wiedza. Ktos ma gdzies to, czy ktos umiera, czy nie... dopoki plynie szeroki strumien szmalu. Rozumiemy sie? Ogorzala twarz Smitha zbladla jak kreda. -Prosze... mnie... puscic... - powiedzial chrapliwie. Matt poluzowal chwyt, po chwili puscil Smitha. -Z kazda chwila, kiedy trzyma pan gebe na klodke, staje sie pan brudniejszy i brudniejszy. Nie uwazam, ze akurat pan jest bezposrednio winien smierci tych kobiet... jadac tutaj, bralem taka mozliwosc pod uwage, ale teraz widze, ze tak nie jest. Prawde powiedziawszy, jest pan moim zdaniem dosc przyzwoitym facetem. -Bo jestem. Prosze mnie teraz zostawic. Matt podal swoja wizytowke. -To robota Parisa, prawda? Glenna showmana Parisa i doktora Singha, tak? -Idz pan stad. -Moze nie wiedzial pan dotychczas, ze od tego proszku sie umiera - stwierdzil Matt i zszedl na pomost. - Teraz pan wie, uwazam wiec pana za osobe wspolodpowiedzialna za to, co sie od tej chwili wydarzy. Pan siedzi cicho, dalej umieraja matki i ich dzieci, wina jest panska. Jasne? Jezeli zmieni pan zdanie w sprawie dalszego milczenia, prosze do mnie zadzwonic. Zycze milego plywania. Nie czekajac na odpowiedz, Matt odwrocil sie i zaczal szybkim krokiem odchodzic. Przeszedl dwadziescia metrow, kiedy silnik Red Ink ozyl. Matt zwolnil, nie odwracal sie jednak. Patrzyl przed siebie, lecz cala uwage koncentrowal na czlowieku za plecami. Szybciej, ponaglal ksiegowego w mysli. Byl pewien, ze przebil sie przez jego maske, ale nie byl pewien, czy wystarczajaco gleboko. Krzyknij za mna, Colin. Zawolaj cos! -Daniels, niech pan zaczeka! -Tak? Matt odwrocil sie i zrobil krok w kierunku Red Ink, kiedy jacht eksplodowal. Byl to gwaltowny, goracy, wzmocniony przez olej napedowy wybuch, ktorego nie mogl przezyc zaden zywy organizm. Matt odruchowo rzucil sie na chropawe deski pomostu. Po chwili wokol niego i do wody zaczely spadac rozzarzone kawalki wraka. Woda syczala. Kilka sekund pozniej eksplodowal takze stojacy obok zaglowki Smitha jacht motorowy, niszczac do konca ostatnie, najblizsze morza, dziesiec metrow nabrzeza. Wypadek? Bomba podlaczona do zaplonu? Zdalnie detonowany ladunek? Matt wstal i otrzepal sie. Podszedl do dymiacego skraju nabrzeza, upewnil sie, czy nie ma jakiegos sladu Colina Smitha, po czym odwrocil sie w kierunku klubowego budynku. W jego strone bieglo szesc albo siedem osob. Popatrzyl nad glowami ludzi dalej -na parking. Wyjezdzal z niego wlasnie jasnozielony jaguar XJS. Kiedy gwaltownie przyspieszyl, biorac zakret, spod jego kol wyprysnal piach i zwir. Nie dalo sie dostrzec numerow rejestracyjnych. -Zaraz wracam! - sklamal Matt, mijajac nadbiegajacych mezczyzn. Z nisko opuszczona glowa wbiegl zboczem na poziom parkingu. Jego jednoroczny legacy byl cholernie szybki, ale jaguar mial przyspieszenie, moc i naprawde wielka przewage na starcie. Jesli kierowcy udaloby sie dotrzec do autostrady, nie bedzie mozna sie zorientowac, czy skrecil na polnoc, czy na poludnie. Wszystko wskazywalo na to, ze tak sie stanie. Matt sklal sie w mysli za nawyk ciaglego wlaczania systemu zabezpieczajacego samochod przed kradzieza. Wylaczyl zabezpieczenie, po czym kilka cennych sekund stracil na manipulowaniu kluczykiem w stacyjce. Wyrzucajac spod tylnych kol fontanne kurzu i zwiru, wyprysnal w koncu naprzod, minal zdziwionego wartownika i pomknal droga dojazdowa. Nigdzie nie bylo widac jaguara. Rozpoczelo sie zgadywanie. Pierwszy wybor byl prosty: w lewo na asfaltowke i szybko do autostrady. Matt wszedl poslizgiem w pierwszy zakret, nastepny scial, jadac po trawniku. Silnik subaru, zazwyczaj bardzo cichy, wyl, probujac poradzic sobie z brutalnym przerzucaniem z jedynki na piatke i z powrotem, i znow na najwyzszy bieg. Jaguara nie bylo widac. Skrec wprawo. Jedz do autostrady. Po lewej stronie, nad drzewami, widac bylo wznoszona coraz wyzej przez bryze od ladu chmure czarnego dymu... te sama bryze, ktora miala jeszcze tak niedawno wypelnic zagiel lodzi Colina Smitha. -O Boze... -jeknal Matt, coraz bardziej docieralo bowiem do niego, czego wlasciwie stal sie swiadkiem. Autostrada byla tuz tuz, pogon miala sie ku koncowi. Matt nagle katem oka dostrzegl jaguara. Wjezdzal wlasnie na estakade prowadzaca na ten pas autostrady, ktory wiodl na polnoc, ku centrum miasta. Kiedy Matt - mijajac kilka samochodow i zajezdzajac droge ciezarowce - znalazl sie na autostradzie, XJS znow zniknal. Z ogromna predkoscia minal najpierw jeden zjazd, potem drugi. Teraz mogl juz tylko jechac dalej na polnoc i modlic sie, ze uciekinier jest na tej samej drodze co on. Kiedy zblizal sie do zjazdu przy Massachusetts Avenue, tuz za ktorym zaczynal sie tunel przy South Station, samochody zaczely zwalniac, a odleglosci miedzy nimi gwaltownie malec. Klasyczny korek na glownej arterii miasta w srodku dnia. Pogon nalezalo uznac za zakonczona. Matt walnal piescia w kierownice. Bedzie musial teraz poswiecac czas na odszukanie wlasciciela tak charakterystycznego jaguara. To trudne, choc na pewno nie niemoz... Znow zobaczyl jaguara. Byl mniej wiecej sto metrow w przodzie, dwa - kompletnie zapchane - pasy obok. Niestety wlasnie oddalal sie od klebowiska samochodow i zaczynal wjezdzac na dlugi, zakrecajacy zjazd na Massachusetts Turnpike. Matt zaczal trabic i do kazdego, kto w jego kierunku spojrzal, krzyczec: "Nagly wypadek!". Wielu ludzi nawet nie raczylo odwrocic glowy. Centymetr po centymetrze, przesuwal sie najpierw na sasiedni pas, potem na nastepny. Po drodze pokazano mu wiele obscenicznych gestow, z ktorych czesci dotychczas nigdy nie widzial. Wjechal na zjazd, piszczac oponami, na granicy przyczepnosci samochodu, a kiedy znalazl sie na drugiej nitce autostrady, mial na liczniku prawie sto kilometrow na godzine. Jaguar znow byl niewidoczny, tym razem Matt czul sie jednak znacznie bardziej rozluzniony. Zjazd przy Back Bay byl niecale dwa kilometry dalej i jezeli kierowca jaguara tam sie kierowal, nic na to sie nie da poradzic, jesli jednak nie - zbliza ich kasy przy CambridgeyAlston. Okazalo sie, ze scigany pokazal mu sie znacznie pozniej - kilka kilometrow za Alston, niedaleko kas przy Newton, na Route 128. Chyba pisane mi bylo znalezienie go. Matt wygodniej usiadl, zwolnil i podjechal do kasy wydajacej automatycznie bilety, osiem, moze dziewiec samochodow za jaguarem. Sztuka polegala teraz na tym, aby dotrzec do miejsca przeznaczenia kierowcy, nie bedac widzianym. Przez rok planowal zamontowac sobie w samochodzie telefon i teraz - jak zwykle, dzien za pozno - stwierdzil, ze to zrobi. Rozmowa z policja poinformowalaby kogo trzeba, ze bomba na Red Ink zostala zdetonowana przez radio. Jak na razie Matt mial oczywiscie szanse na zdobycie detonatora - pod warunkiem ze kierowca jaguara czul sie bezkarny i nie wpadnie na pomysl, by pozbyc sie urzadzenia. Jaguar zjechal pierwszym zjazdem na wschod od Worchesteru. Poruszajac sie bez widocznego pospiechu, wjezdzal coraz glebiej w pagorkowaty, piekny wiejski teren polnocno srodkowego Massachusetts. Poniewaz Matt trzymal sie z daleka, nie mial jeszcze okazji rzucic okiem na kierowce, z kazdym przejechanym kilometrem stawalo sie to jednak coraz mniej istotne. Kilkanascie kilometrow przed nimi znajdowalo sie Hillsborough, siedziba Xanadu i matecznik Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego, a jesli Matt nie strzelal kula w plot, mezczyzna w jasnozielonym jaguarze mial dwa metry wzrostu, szope siwych wlosow i ego wielkosci Grenlandii. XANADU KILOMETR DO WJAZDU EKSKLUZYWNE OSIEDLE MIESZKANIOWE UWZGLEDNIAJACE LECZNICZE ZASADY AYURWEDY ZYJ DUCHOWO... ZYJ DLUZEJ... MIESZKAJ TUTAJ DOMY OD 450 000 $ Na wielkim bilboardzie - z eleganckim widokiem, na tle ktorego wstawalo sloncenad himalajami - znajdowal sie takze numer telefonu, pod ktory nalezalo zadzwonic, by umowic sie na rozmowe i wstepne oprowadzanie. Kiedy jaguar - jak sadzil Matt - z Peterem Ettingerem za kierownica, jechal pusta, swiezo wyasfaltowana droga w kierunku bramy wjazdowej, Matt zatrzymal sie przy bilboardzie. Za droga ciagnelo sie ogrodzenie z niesamowicie grubego lancucha, otaczajace narozny kraniec Xanadu. Xanadu... Mattowi nazwa ta kojarzyla sie z mistyczna, magiczna kraina z jakiegos poematu, ktory musial kiedys czytac i analizowac i ktory najwyrazniej zapamietal. w Kanadu kiedys Kubla Khan Palac rozkoszy kazal wzniesc... Oczami wyobrazni widzial te slowa napisane na szkolnej tablicy rownym, nauczycielskim pismem. Milton? Wordsworth? Moze Coleridge. Nie umial sobie przypomniec autora ani dalszych czesci wiersza, bez trudu jednak mogl sobie wyobrazic Petera Ettingera jako Kuble Khana. Matt zastanawial sie nad dalszym dzialaniem, kiedy uslyszal nadjezdzajacy samochod - z tego samego kierunku, z jakiego i on, i Ettinger tez przed chwila sie zjawili. Kucnal obok subaru i zaczal udawac, ze oglada przednie kolo. Po kilku sekundach tuz obok - droga prostopadla do tej, ktora wybral Ettinger - przemknela biala furgonetka. Poniewaz Matt znal niemal na pamiec wypowiedzi z przesluchania Ettingera, jego uwage od razu zwrocil napis na jej boku i drzwiach. Firma Huron Pharmaceuticals produkowala kapsulki witaminowe, dolaczane do ayurwedyjskiego proszku odchudzajacego. Jesli furgonetka cos wlasnie dostarczala, a bilboard wskazywal glowny wjazd, musial byc jeszcze inny dostep do Xanadu. Matt wsiadl do samochodu i pojechal za furgonetka. Mniej wiecej po kilometrze zobaczyl odchodzaca w prawo swiezo wyasfaltowana droge oraz ogrodzenie z lancucha. Zachowujac bezpieczna odleglosc, Matt jechal za furgonetka, az skrecila w polna droge, najwyrazniej przecinajaca ogrodzenie i wchodzaca na teren wielkiej posiadlosci. Matt znalazl malo uzywana drozke, zostawil subaru w bezpiecznym miejscu i pobiegl tam, gdzie furgonetka skrecila w polna droge. Brama w ogrodzeniu znajdowala sie mniej wiecej trzydziesci metrow od skretu i - co nie zaskakiwalo - nie byla zamknieta. Dostawca z Hurona najwyrazniej zamierzal zaraz wracac. Matt wszedl na teren Xanadu. Przez mniej wiecej sto metrow droga biegla gestym lasem. Drzewa i krzewy tracily liscie, ale poniewaz jesien byla szczegolnie lagodna, galezie wcale jeszcze nie byly nagie. Las konczyl sie nagle rozlegla plaszczyzna wsrod wzgorz. Naprzeciwko miejsca, w ktorym przycupnal Matt, znajdowalo sie ogromne jezioro - jego brzegi musialy zostac urzadzone bardzo niedawno temu, a samo jezioro bylo najwyrazniej dzielem rak ludzkich. Wzdluz przeciwleglego brzegu staly nowe, okazale domy. Czesc z nich wygladala na wykonczone i zamieszkane, czesc na niewykonczone. WXanadu kiedys Kubki Khan... Furgonetka z Huron Pharmaceuticals stala zaparkowana za kompleksem niskich, pobielonych wapnem budynkow, znajdujacych sie w zarosnietym lasem zaglebieniu po lewej rece Matta. Po prawej stronie - w odleglosci mniej wiecej dwustu metrow - wznosil sie duzy, takze bialy, pietrowy dom farmerski z parterowym skrzydlem, skierowanym prosto na Matta. Na podjezdzie tego domu stal jaguar XJS. Z budynkow po lewej stronie dochodzilo monotonne buczenie i Matt uznal, ze wlasnie tam miesci sie fabryka proszku odchudzajacego. Dziwne wydawalo sie to, ze nigdzie nie bylo widac ludzi - ani wokol budynkow po lewej stronie, ani w okolicy domu farmerskiego. Z lasu bylo do domu nie wiecej niz dwadziescia metrow, do jaguara kolejne pietnascie. Dojscie do niego, bez zwrocenia na siebie czyjejs uwagi, wydawalo sie wykonalnym zadaniem. Jesli samochodu nie zamknieto, znalezienie w nim detonatora radiowego zajmie chwile. Jezeli mu sie to nie uda, sprobuje sie jak najdokladniej rozejrzec, po czym zwiac ta sama droga, ktora dostal sie do srodka. Gdyby nawet nie odkryl niczego, co laczyloby Ettingera z Colinem Smithem, istniala szansa na to, ze pracownik parkingu w jachtklubie zapamietal jaguara, a moze nawet Ettingera. Trzymajac sie nisko i nie wychodzac zza linii drzew, Matt podpelzl do budynku i przycisnal sie do jego sciany. Wlasnie dotarl do rogu domu i ocenial odleglosc do jaguara, gdy od strony bramy glownej uslyszal zawodzenie syren. Schowal sie w cieniu. Nie minela minuta, jak do budynku podjechaly dwa radiowozy - teraz z wylaczonymi syrenami - i stanely po obu stronach jaguara. Dwaj policjanci zostali przy nim, dwaj inni pobiegli do wejscia do domu. Jeden z tej pary wyjal rewolwer. Matt powolutku wycofal sie glebiej miedzy drzewa i schowal sie za pniem, wykorzystujac plytkie zaglebienie w ziemi. Minelo kilka minut, podczas ktorych rozpaczliwie staral sie wyobrazic sobie, co sie dzieje wewnatrz budynku. Probowal uslyszec, o czym mowia pozostali na dworze policjanci. Byli niedaleko, lecz jeden siedzial w radiowozie, a drugi odwrocil sie do Matta plecami, wiec ich rozmowa byla dla niego nieslyszalna. Wreszcie drzwi domu farmerskiego sie otworzyly i pojawili sie policjanci - miedzy soba prowadzili wyraznie zdenerwowanego Petera Ettingera. Rece mial skute na plecach. -Bylem tam, przyznaje - dolecialy slowa protestu Ettingera. - Ale, do diabla, niczego nie zrobilem! Zadzwonil do mnie Colin Smith i poprosil o spotkanie w jachtklubie. Przynajmniej podal sie za Smitha... -Panie Ettinger... - odezwal sie jeden z policjantow - powtorze to, co powiedzialem w srodku: wszystko, co pan powie, moze zostac uzyte przeciwko panu w sadzie. To tym samochodem byl pan w jachtklubie? -Oczywiscie! -A kluczyki, ktore wlasnie mi pan dal, sa do niego? -Oczywiscie! Niech pan otwiera... niczego w nim nie ma! Matt, ktorego zdziwienie roslo z minuty na minute, cofnal sie glebiej w las. W jaki sposob udalo sie policji dotrzec tu tak szybko? Ettinger byl slawa ogolnokrajowa, a jadacy autostrada jaguar nie byl tuzinkowy, ale... moze ktos zapamietal go w jachtklubie? -JVIam! - powiedzial po niecalej minucie policjant, ktory przeszukiwal jaguara. - Pod przednim siedzeniem. - Podniosl ostroznie urzadzenie, ktore najwyrazniej bylo nadajnikiem radiowym. - Czy ktos moze mi dac torbe na dowody? Panie Ettinger, naprawde pan uwaza, ze jestesmy tacy glupi? Ettinger, nagle zgarbiony i niemal caly zdretwialy, patrzyl to na policjanta, to na detonator. Nawet z duzej odleglosci Matt widzial w jego oczach zdziwienie. -Chce zadzwonic do mojego adwokata - powiedzial w koncu. -Z komisariatu, panie Ettinger. Policjanci pomogli Ettingerowi wsiasc do radiowozu, ktorego tylna czesc byla oddzielona od przedniej krata. Trzasniecie drzwi odbilo sie glosnym echem w popoludniowym powietrzu, Matt zaczekal, az radiowozy zniknely, dopiero potem ruszyl w kierunku fabryczki. Zakladal, ze gdzies na terenie musi byc pomieszczenie ochrony, ale uznal, ze poniewaz nie ma Ettingera, ktory moglby go zidentyfikowac, moze sie w razie potrzeby zachowywac bardziej bezczelnie. Na przyklad moglby udawac jakiegos inspektora. Oczywiscie, pomyslal, przytulajac sie do sciany najmniejszego z fabrycznych budynkow. Najlepiej byloby nie dac sie zlapac, jesli jednak nie uda sie tego uniknac, wersja z inspektorem sanitarnym powinna sie sprawdzic. Niedaleko miejsca, gdzie stala furgonetka z Huron Pharmaceuticals, znajdowala sie malenka przybudowka. Matt rozejrzal sie, czy nie zbliza sie kierowca furgonetki, po czym przesunal sie wzdluz sciany i zajrzal przez okno. Pomijajac dwie otwierane od gory zamrazarki, w srodku bylo pusto. Obie byly z przodu oznaczone napisem HURON PHARMACEUTICALS, o takich samych literach jak na furgonetce. Obie wydawaly sie niezamkniete na klucz. Matt rozejrzal sie po raz ostatni, po czym wslizgnal sie do srodka. Oszklone drzwi prowadzace z przybudowki do glownego pomieszczenia byly zamkniete. Za nimi widac bylo mniej wiecej dwadziescia kobiet za stolami roboczymi, napelniajacych przeznaczone do wysylki pudelka - prawdopodobnie - skladnikami Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego. Matt odsunal sie od drzwi i podszedl do zamrazarki, ktorej nie mogla dostrzec zadna z kobiet w srodku. Na pokrywie duzy napis glosil: MROZIC WITAMINY DO CHWILI WYSYLKI. Ostroznie przesunal na bok dzwignie zamykajaca i zaczal podnosic ciezka pokrywe. Tuz pod nia znajdowala sie wylozona miekka wysciolka polka, pelna listkow z witaminami. Matt przyjrzal im sie przez moment. Nie roznily sie niczym od tych, ktore Annalee Ettinger przyniosla Sarah - w kazdym listku bylo dziewiecdziesiat kapsulek stanowiacych zapas witamin na trzy miesiace. Wlasnie zamierzal opuscic pokrywe, gdy bez konkretnego powodu podniosl tace z lekami. Pod spodem ujrzal cialo mezczyzny lezacego na plecach, jakby spokojnie spal. Patrzyl niewidzacynii oczami prosto na Matta. Byl ubrany w ciemny biznesowy garnitur z czerwonym jedwabnym krawatem, a wepchnieto go do zamrazarki tak, ze z kazdej strony zostalo nie wiecej jak dwa centymetry wolnego miejsca. Dlonie i sniada, ozdobiona wasami twarz byly pokryte cienka warstwa szronu, Matt jednak bez najmniejszego trudu go rozpoznal. Widzial tego mezczyzne wiele razy na wideo i w ostatnich tygodniach nieraz o nim myslal. Pramod Singh, jedna z wazniejszych niewiadomych w ayurwedyjskiej ukladance, przestal byc wlasnie cokolwiek znaczacym czynnikiem. Nagle, czujac mdlosci, Matt opuscil pokrywe i wytarl uchwyt pola marynarki. Ostroznie wyslizgnal sie przez tylne drzwi i mocno oparl plecami o sciane. Oddychal gleboko i swiadomie, probowal pozbyc sie obrazu przed oczami i mdlosci. Sarah niemal zamordowano. Colin Smith i Pramod Singh - martwi. Peter Ettinger winien ich smierci albo wrobiony tak, by wina spadla na niego. Ktos w duzym pospiechu lapal luzne nitki. Gorzej - panikowal. Uspokoj sie, nakazal sobie Matt. Wynos sie stad i wracaj do Sarah. Poczul czyjas obecnosc za plecami, na ulamek sekundy przed ujrzeniem cienia na scianie - cienia reki spadajacej w strone jego glowy. Probowal zareagowac, ale bylo o wiele za pozno. Ciezki i twardy przedmiot trafil go tuz za prawym uchem. Zeby szczeknely, a glowe i szyje przeszyl paralizujacy bol. Ostatnia rzecza, jaka widzial, byla pedzaca ku niemu ziemia. Rozdzial 40 Rosa Suarez wlasnie minela Gloucester Rotary na koncu Route 128, kiedy stary szpitalny chevrolet kombi zaczal sie dziwnie zachowywac. Przyspieszyla, wydawalo jej sie, ze byc moze w kolo wkrecila sie galaz, lecz problem tylko sie pogorszyl. Klnac cicho po hiszpansku, Rosa podjechala do kraweznika. Wyruszyla pozniej, niz planowala, i jezeli Martha Fezler z jakiegos powodu wczesniej zamknie, dzien - i prawdopodobnie caly weekend - bedzie zmarnowany. Rosa starannie zlozyla mape, ktora lezala na siedzeniu pasazera, i przesunela sie na prawa strone. Karcac sie w mysli za to, ze zamiast wynajac samochod, skorzystala ze szpitalnego, wyszla na miekkie pobocze, rozswietlane popoludniowym blaskiem slonca. Problem okazal sie oczywisty na pierwszy rzut oka - prawa tylna opona byla poszarpana na strzepy i niewiele z niej zostalo. Rosa nigdy w zyciu nie zmieniala kola w samochodzie. Otworzyla klape bagaznika i sprawdzila, gdzie jest kolo zapasowe oraz lewarek. Nastepnie siegnela do schowka i spod pliku rachunkow za naprawy wyjela instrukcje obslugi. Uznala, ze jesli polecenia wydadza sie jej klarowne, sprobuje sama wymienic kolo, jesli nie - zatrzyma kogos. Wrocila na tyl samochodu, zaczytana w instrukcji. -Dzien dobry! Pozdrowienie mezczyzny tak ja zaskoczylo, ze wypuscila z rak broszure. Stal w odleglosci dwoch metrow, ramiona splotl na piersi i grzecznie sie usmiechal. Mial dwadziescia pare lat, mila, przystojna twarz i okulary w drucianych oprawkach. Na glowie mial welniana, marynarska czapke, ubrany byl w ciemna wiatrowke. Jego samochod stal kilka metrow za jej chevroletem, z wlaczonymi swiatlami awaryjnymi. -Przepraszam, jesli pania przestraszylem. Zatrzymalem sie, by spytac, czy nie trzeba pomoc. Rosa wciagnela powietrze, by sie uspokoic, upewnila sie, ze jeszcze bije jej serce, i podniosla instrukcje obslugi samochodu. -Ojej... naprawde mnie pan przestraszyl, ale dziekuje za chec pomocy. To bardzo mile. Powiem prawde, ze jesli uda mi sie wymienic kolo, zrobie to w moim zyciu pierwszy raz. -Z przyjemnoscia zrobie to za pania. Mezczyzna podszedl blizej, wyjal z jej bagaznika lewarek i zapasowa opone. Dosc mocno utykal na lewa noge, ktora chyba nie zginala sie w kolanie. Rosa miala nadzieje, ze nie jest to trwale uszkodzenie. -Stara kontuzja futbolowa, z uniwersytetu - wyjasnil, ustawiajac lewarek pod jej samochodem. - Czesto marze, by moc jeszcze raz przezyc tamta chwile. -Przepraszam bardzo... nie chcialam sie gapic. -Wcale sie pani nie gapila. Po prostu szybko zauwazam pewne rzeczy... choc nie zobaczylem tamtego linebackera. Gdybym zamiast w prawo, zrobil zwod w lewo, kto wie, jak potoczyloby sie moje zycie? Jedzie pani do Gloucester? -W rzeczy samej. Pochodzi pan stamtad? -Czasowo tam mieszkam. Jestem biologiem i pracuje dla departamentu rybolowstwa morskiego. Prowadzimy tam w tej chwili program badawczy dotyczacy homarow. -Ciekawe. Ja jestem naukowcem i tez pracuje dla rzadu. Jako epidemiolog w Osrodkach Zwalczania Chorob Zakaznych. -Atlanta to mile miasto, choc, jak na moj gust, jest tam nieco zbyt goraco. Jesli chce sie zmieniac kolo, to warto pamietac, aby wstepnie poluzowac sruby przed podniesieniem samochodu na lewarku. Wtedy cala operacja jest znacznie bezpieczniejsza. Dokad dokladnie jedzie pani w Gloucester? -Do Fezler Marine. -Nie slyszalem o takim miejscu. Mezczyzna zdjal czapke i grzbietem dloni starl sobie pot z czola. Jego wlosy mialy barve slonca. Zdaniem Rosy, mial wszystkie zalety fizyczne gwiazdora kina albo modela, a zostal starannie wyksztalconym naukowcem. Byla pod wrazeniem. -Znajduje sie przy Breen Street - wyjasnila. -o takiej ulicy tez nie slyszalem - stwierdzil, po czym zamocowal zapasowe kolo i zaczal przykrecac sruby. - Moze powinienem zwracac wiecej uwagi na miejsce, w ktorym mieszkam. -Podejrzewam, ze ma pan wazniejsze sprawy na glowie. Chcialabym zaplacic panu za pomoc, jestem bardzo... -Mowy nie ma. Jesli pani chce sie odwdzieczyc, mozemy sie napic kawy. -Przykro mi. Chetnie dowiedzialabym sie wiecej o panskiej pracy, ale musze jechac. Jestem strasznie spozniona. -Nie ma sprawy. Mam na imie Darryl. Milo bylo pania poznac. -Rosa. Bardzo panu dziekuje. Mezczyzna cieplo sie usmiechnal, podal reke na pozegnanie, pokustykal z powrotem do samochodu i odjechal. Rosa popatrzyla na zegarek. Cala procedura zajela kwadrans. -Dios hace les cosas - mruknela pod nosem, gdy wsiadala za kierownice. Niech Bog ma cie pod swoja opieka. Po informacjach dotyczacych drogi, udzielonych jej na dwoch stacjach obslugi samochodow, i po dwoch nieprawidlowych skretach, Rosa znalazla wreszcie Breen Street. Uliczka byla ukryta w plataninie waskich nabrzeznych drozek, ktore co prawda wyasfaltowano, ale prawdopodobnie mialy taki sam uklad, jak w czasach wojny o niepodleglosc. Firma Fezler's Marine Railway and Automotive miescila sie w wielkiej, rozpadajacej sie, pokrytej lupkiem szopie, po ktorej bokach staly nie mniej zniszczone magazyny. Okolica wygladala jak drewniana scenografia, ktora czeka na pozar. Rosa musiala minac niemal dwa kwartaly, aby znalezc ulice na tyle szeroka, by dalo sie na niej zaparkowac. Brama wejsciowa od ulicy byla zamknieta, ale za rogiem znajdowaly sie niewielkie drzwi. Rosa zapukala, zaczekala, znow zapukala, po czym weszla do srodka i zamknela za soba drzwi. Natychmiast poczula sie tak, jakby cofnela sie w czasie. Wnetrze warsztatu bylo wielkie, ale potwornie zagracone i mroczne. Pod wszystkimi scianami staly przerozne maszyny i narzedzia - niektore byly dosc nowoczesne, inne niemal antyczne. Wszedzie wisialy liny, lancuchy i wielokrazki. Powietrze bylo az ciezkie od cierpkiego smrodku oleju, smarow i benzyny. Z boku stal wielki stol, zarzucony fakturami, czasopismami i katalogami, na scianie nad nim wisial ten sam kalendarz, ktory Rosa widziala w sypialni Elsie Richardson. Gdzies w glebi rozbrzmiewaly dzwieki klasycznej muzyki. Mozart -pomyslala Rosie. -Halo?! - zawolala. Nie odpowiedziano jej. Od strony wody znajdowalo sie zamkniete pomieszczenie, prawdopodobnie mieszkalne, do ktorego wchodzilo sie od zewnatrz, po przymocowanych do sciany, stromych schodkach. Rosa spojrzala w gore - w tym samym momencie ktos zamknal znajdujace sie u szczytu schodkow drzwi. -Halo? Jest tu ktos?! - zawolala ponownie. -Z tylu! - odkrzyknal chropawy glos. Rosa poszla ku glosowi, muzyce i wodzie. Wychodzace na nia wielkie wrota byly otwarte. Z wody wychodzily skosnie szyny, przechodzily przez otwor w nieduzym pomoscie i biegly dalej do poziomu podlogi szopy. Niecaly metr nad torami wisial duzy silnik jachtu motorowego. Zwisal z wysokiego najakies dziesiec metrow sufitu na skomplikowanej konstrukcji z lin i bloczkow. Obok urzadzenia stala kobieta, ktora je obslugiwala. Nie byla szczegolnie wysoka, ale fizycznie robila wrazenie. Pierwszym okresleniem, jakie przyszlo Rosie do glowy, bylo; "duza". Nie "tlusta", nie "ciezka" (choc prawdopodobnie sporo wazyla), a "duza". Szerokie barki i plecy rozpychaly na boki paski poplamionego olejem i smarami kombinezonu, ramiona do granicy wytrzymalosci wypelnialy rekawy czarnego podkoszulka. Wlosy, schowane pod czapka z logo Mobil Oil, spiela w kucyk. -Dzien dobry - powiedziala i popatrzyla na Rose jedynie przez chwile potrzebna do oszacowania jej wzrostu, po czym znow skupila sie na silniku. -Szukam Marthy Fezler - powiedziala Rosa. -Wlasnie ja pani znalazla. - Kobieta poluzowala kilka sworzni i wrzucila je do kubka na kawe, wypelnionego do polowy ostro cuchnacym plynem. - Swiatowej slawy odtluszczacz madame Fezler Benzyna, kwas borny i odpowiednia porcja sliny. - Znow popatrzyla na Rose, chytrze sie usmiechnela i machnela reka. - Magnetofon jest przy schodach. Prosze sciszyc, jesli chce pani, bym slyszala, co ma mi pani do powiedzenia. Rosa zrobila, o co ja poproszono. Kiedy wrocila do Marthy Fezler, wlascicielka warsztatu trzymala gruba, naoliwiona line i podciagala silnik w gore. -Ile to wazy? -Bez wstecznego biegu? Hm... sto, moze sto trzydziesci kilo. -Jestem pod wrazeniem. -Nie ma takiej potrzeby. Z tym wielokrazkiem, ktory mam, gdybym musiala, moglabym podniesc dwa takie naraz... a przynajmniej tak sadze. Owinela raz koniec liny wokol zamocowanego w ziemi pacholka i zapetlila ja, aby silnik nie spadl. Rosa nie wierzyla wlasnym oczom. -Tylko jedno owiniecie utrzyma go? - spytala, kiedy kobieta zaczela odkrecac miske olejowa. -Jesli nikt nie bedzie majstrowal przy suple, to tak, a odkad pracuje sama, nie ma takiego ryzyka. Jej okragla twarz nie byla pomarszczona i bila z niej otwartosc wobec ludzi i swiata. Choc zachowywala sie szorstko, a jej glos brzmial jak pocieranie papierem sciernym, bylo w niej cos pociagajacego. Rosa przedstawila sie. -Pani Fezler, potrzebuje pani pomocy. -Jestem Martha. Jesli nie ma pani jakiegos problemu z samochodem albo lodzia, nie bardzo rozumiem, jak moglabym... -Martho, musze znalezc pani brata, Warrena. To bardzo, bardzo wazne. Martha opuscila rece i zaczela wycierac dlonie w recznik, ktory wydawal sie nie moc wchlonac wiecej tluszczu. Rosa przez chwile sadzila, ze powie, iz nie ma brata, i kaze jej isc, mina kobiety nagle sie jednak zmienila. -Moze powinnysmy usiasc - powiedziala. - Ma pani ochote na kawe? Zza niewielkiego, metalowego stolika mialy widok na spokojny port. Siedzac naprzeciwko Marthy Fezler, Rosa opowiedziala o wszystkim - od przybycia do BCM w celu przeprowadzenia dochodzenia w sprawie trzech przypadkow DIC, poprzez odkrycie pamietnika Constanzy Hidalgo, az po prace z Kenem Mulhollandem i wysilki, ktorych celem bylo zlokalizowanie zrodla wirusa CRV113. -Uwazam, ze kobiety, ktorych historie choroby przesledzilam, jakims sposobem zostaly zarazone wirusem stworzonym przez pani brata - zakonczyla. - Dosc prawdopodobne, ze byl nim skazony ktorys ze skladnikow proszku dietetycznego, ktory wszystkie te kobiety przyjmowaly. Nie wiem, ale mam nadzieje, ze Warren to wie. Koncepcja jest taka, ze po dostaniu sie wirusa do organizmu, stara sie on nad nim zapanowac, ale nie udaje mu sie to do konca; rownowaga trwa do chwili jej zaburzenia, na przyklad podczas porodu. -Ile kobiet umarlo z powodu tego wirusa? -Wiemy o dwoch. Razem z dziecmi. Trzecia kobieta, z krwi ktorej wyhodowalismy wirusa, stracila dziecko i malo brakowalo, a tez by zmarla. Obawiam sie, Martho, ze ta tragedia moze sie powtorzyc. Dlatego musze sie zobaczyc z pani bratem. Martha Fezler patrzyla na wode i wydluzajace sie wieczorne cienie. W koncu podala Rosie olowek i blok do pisania. -Prosze zapisac swoje nazwisko, skad pani przybywa, nazwe wirusa i tej choroby. - Zaczekala, az Rosa skonczy, po czym oderwala pierwsza kartke i wsunela ja sobie do kieszeni. - Prosze zaczekac. Zaraz wroce. Poszla schodami na gore i zniknela za drzwiami. Rosa w zadumie rysowala cos na bloku i obserwowala pare mew, ktore skrzekliwie walczyly o malza. Kiedy spuscila wzrok, stwierdzila, ze zacieniowuje napisane duzymi, blokowymi literami slowo BART. Minelo piec minut. W pewnej chwili Rosa moglaby przysiac, ze slyszy, jak Martha Fezler krzyczy. W koncu drzwi mieszkania sie otworzyly i zjawil sie w nich Warren Fezler. Siostra szla za nim. Byl jeszcze szczuplejszy niz w dniu, kiedy sledzil ja na terenie BCM. W porownaniu z bratem, Martha wygladala jak pakiet miesni. Podszedl do Rosy i niesmialo sie usmiechnal. -Pprzepraszam, zzze miala ppani przez mmnie problemy - powiedzial. - Bbbardzo sie bbalem... Zajal miejsce naprzeciwko Rosy, Martha przyniosla jeszcze jedno skladane krzeslo i usiadla na nim, twarza do torow. -Warren mowi, ze moge z wami zostac - oznajmila. -To swietnie - powiedziala Rosa. - Warren, niech mi pan uwierzy, ujawnienie sie to najlepsze wyjscie. -Nnawwet jjjesli mnie zzzabija? -Musimy zadbac o to, aby do tego nie doszlo. Kiedy szef mojego dzialu dowie sie prawdy, dostanie pan konieczna ochrone. Jesli sie nie myle, z powodu tego wirusa juz zmarlo kilka kobiet i nalezy przypuszczac, ze skladajac zeznania, pomoze pan uratowac wiele innych. -Nnnappprawde nnie wwwiedzialem, ze robi komus kkkrzywde. On ppowiedzial, ze to doktor Baldwin ssspowodowala tten problem. Nnnnie wirus. -Kto tak powiedzial? Warren Fezler potarl oczy wygladajace na bardzo zmeczone. Popatrzyl na siostre, ktora zachecajaco skinela glowa. -Blankenship - nieoczekiwanie powiedzial Warren. - Eli BBBlankenship. Rosa wbila w niego zdumione spojrzenie. Blankenship? Poza Sarah i Mattem Danielsem jedyna osoba, ktorej na tyle ufala, zeby przekazywac wszystkie informacje. Poczula, ze w jej brzuchu cos zaczyna sie obracac. -Prosze to blizej wyjasnic. -Mmmocno sssie jakam. Ppprzepraszam. -Nie ma za co przepraszac. Nawet o tym nie mysl, Warren. Opowiedz mi o CRV sto trzynascie i Elim Blankenshipie. -Kkiedy bede mmmowil powoli, minie bedzie tak zle... -Swietnie sobie radzisz. Fezler wzial uspokajajacy oddech i rzeczywiscie, kiedy zaczal mowic, szlo mu znacznie plynniej. -CRV to skrot od "wirus zwiazany z krzepliwoscia". Natknalem sie na jego mmozliwosci odchudzajace pprzypadkiem. Mmmysle, ze to wynik dzialania jjjakiegos genu, blisko zwiazanego z chromosomem, nad ktorym pppracowalem. Ten gen wchodzi w interakcje z trawieniem i maaagazynowaniera tluszczu w komorce, blokujac specyficzny enzym. Izolujac geny wykrzepiania od chromosomow, prawdopodobnie usunalem geny kkkontrolujace i dbajace o rownowage tych, ktore hamuja zbieranie sie tluszczu. Mmmoje malpy zaczely chudnac. Sporo zdechlo. Kkiedy zrozumialem, co sie dzieje, zaczalem zmieniac wielkosc materialu inokulacyjnego iiinnymi czynnikami. Malpy przestaly zdychac i tylko chudly... na tyle, zeby pozbyc sie zbednego tluszczu. W kkkoncu sam zaczalem brac srodek. Dzialal idealnie. W ciagu kilku miesiecy ssstracilem piecdziesiat kilo... bez pproblemu i bez zadnych efektow ubocznych. -Cletus Collins twierdzi, ze wszystkie malpy zdechly. -Wwwstydze sie to mowic, aaale to ja je pozabijalem, zzzeby zachowac sekret. BBBlankenship to wymyslil. Chodzilismy razem do szkoly sredniej. On mmma doktorat z medycyny, ja z medycyny i fffilozofii... ppprzysiegam, ze nigdy nie myslalem, ze komus cos zlego sie stanie... musi mimimi pani uwierzyc. -Ona ci wierzy, Warren - powiedziala Martha. - Mow dalej. -Pppowiedzialem Elemu o wirusie i o tttym, co odbylem. Ooorzekl, ze staniemy sie dzieki temu bardzo bogaci. Byly tttylko dwa problemy. -Patent. -Tak. Wlascicielem wwwirusa jest BIOVir. -Podejrzewam, ze drugi problem to FDA. -Sssprytna pppani jest. Rosa analizowala, ile informacji przekazala Blankenshipowi - szczegolnie w ostatnich dwoch dniach. -Niewystarczajaco - odparla. - Tak wiec dla unikniecia ceregieli z prowadzeniem tradycyjnych, dlugotrwalych badan przez FDA, Blankenship wykoncypowal Ayurwedyjski Ziolowy System Odchudzajacy. -Kkktorego nigdy by nie dopuscili do obrotu normalna droga. Eli wszystko wymyslil. Jest bardzo bbblyskotliwy, ale to szszszaatan. Klamca i pelen tajemnic kretacz. Nnnikt z zespolu, ktory wszystko przygotowywal, nic nie wiedzial o pppracy pozostalych kolegow. Ani Ssingh, ani Eeettinger, ani Paris, ani nawet ja... -Nikt nie wiedzial o wirusie? -Tylko ja i Eli. -Ale przeciez znajduje sie w proszku odchudzajacym. -Nnnnie. Nie w proszku. Jest w witaminach. Jedna z kapsulek witaminowych jest inna - nununumer dziewiec. Robilem je sam w laboratorium, ktore Eli mi urzadzil. Najpierw mymymyslalem, ze doktor Baldwin jest za wszystko odpowiedzialna, ale pppotem zaczalem watpic. Zaczalem sie bac tttego, co robimy. Zzzwlaszcza ze tttylu ludzi zaczelo kuuupowac ten proszek. -To Blankenship probowal pana zabic? -Nnnie. Czczczlowiek, ktorego wynajal. Wysoki blondyn z... -Nie! Rosa wlasnie zamierzala powiedziec dokladnie to samo, kiedy Martha Fezler krzyknela. Jej oczy rozszerzylo przerazenie. Niemal rownoczesnie z prawej strony Rosy cos cicho pyknelo, Martha glosno wrzasnela i poleciala do tylu, jakby trafila ja zblakana pilka. Warren i Rosa padli obok niej na kolana. Martha walczyla o powietrze. Miala szkliste oczy. -O Boze! - zawolal Warren, dotykajac dziury o centymetrowej srednicy w jej kombinezonie, ktory zaczynal powoli nasiakac krwia. - Zazzzastrzelono ja! -Doskonala dedukcja, Warren. Odwrocili sie w kierunku glosu, ktory Rosa natychmiast rozpoznala, jeszcze nie widzac przybysza. Darryl stal, swobodnie oparty o stalowa belke, i usmiechal sie tak samo jak na autostradzie. Pistolet z tlumikiem, ktory trzymal w dloni, byl skierowany w miejsce miedzy Rosa a Warrenem. -Ttto oooon - wydukal Fezler. - Czczczlowiek Blankenshipa. Dddlaczczczego zzastrzeliles mmmoja siostre, ppppierdolcu? -To tylko biznes, Warren - powiedzial Darryl i zrobil krok w ich kierunku. - Rosa na pewno to rozumie. Widzisz, nie ma pretensji, ze przestrzelilem jej opone. Wie, ze to tylko biznes. Sposob, by sie dowiedziec, dokad sie udaje. Tak samo ja nie mam pretensji do ciebie o to, ze kiedy ostatni raz sie widzielismy, rozwaliles mi kolano i do konca zycia bede pieprzonym inwalida. Traktuje to jako skutek ryzyka zawodowego. Biznes. Teraz przyszla kolej na ciebie. -Ty sssskurwysynu! -Wstawaj! Natychmiast! Naukowiec dretwo zrobil, co mu kazano. Wygladal na czlowieka, ktory pogodzil sie ze smiercia. Lufa pistoletu Darryla powedrowala wyzej. Bylo jasne, ze Fezler nie zamierza sie nawet poruszyc. Rosa skoczyla na niego z boku i pchnela go z calej sily. Zatoczyl sie, stracil rownowage i spadl z podestu. Zabojca odruchowo strzelil i w miejscu, w ktorym jeszcze przed chwila stal Fezler, z podlogi polecialy drzazgi. -Biegnij, Warren, biegnij! - Krzyknela Rosa. Darryl odwrocil sie do niej i nie przestajac sie usmiechac, strzelil jej w klatke piersiowa. Niczym w groteskowej baletowej figurze, z rozrzuconymi na boki rekoma. Rosa wykonala niemal pelen obrot. Jej okulary polecialy w bok i po chwili zwalila sie ciezko na podloge, niecaly metr od ciala Marthy. Z miejsca tuz nad prawa piersia poplynela fala straszliwego bolu. Krzyknela, ale nie zdawala sobie z tego sprawy. Nawet najmniejsza proba wciagniecia powietrza powodowala, ze piers przeszywaly sztylety bolu, mknace do ramienia i szczeki. Darryl, calkowicie ja ignorujac, podszedl do miejsca, w ktorym Warren spadl z platformy. Patrzyl na wode i swobodnie trzymal w dloni pistolet. Rosa, ktora walczyla o najmniejsza odrobine powietrza, modlila sie, by Warren pokonal strach i zachowujac zimna krew, probowal uciec. -Pppprosze nimie strzelac - uslyszala nagle jego glos. -Wstawaj! - rzucil Darryl. - Powoli. Do gory! Rosa w mysli sklela obu mezczyzn. Pokonujac bol, jakiego jeszcze nigdy nie przezywala, podciagala sie w ich kierunku. -No, Warren, tedy... no chodz, chlopcze... chodz tutaj... Rosa poczula, ze udalo jej sie kawalek przesunac, potem jeszcze pol metra. Najpierw na brzuchu, potem na rekach. Jedno pluco nie dzialalo - byla tego pewna. Miala w ustach krew i czula, ze coraz wiecej krwi podchodzi jej do gardla. Krecilo jej sie w glowie, obraz przed oczami zamazywal sie. Wlasnie sie zastanawiala, czy uda jej sie przesunac kawaleczek dalej, gdy dotknela reka kubka do kawy Marthy. Metaliczne drapanie sprawilo, ze Darryl sie odwrocil. Rosa resztka sil chlusnela mu w twarz rozpuszczalnik i kiedy zracy plyn wpadl mordercy do oczu, zatoczyl sie do tylu, zawyl i zlapal za twarz, rownoczesnie odruchowo pociagajac za spust pistoletu. Wokol zaczely chaotycznie latac kule. Jeden z pociskow przeszyl ramie Rosy, ale nawet tego nie zauwazyla. Podciagnela sie na stalowej linie i ledwie stojac, podeszla do sciany. -Warren... pomoz mi... - wycharczala chrapliwie. Darryl, ktory wil sie na podlodze tuz przy szynach, na dzwiek jej glosu odruchowo strzelil. Pocisk wyrwal dziure w scianie szopy tuz przy jej glowie. -Pomoz mi... - powtorzyla Rosa. Kolejny pocisk wbil sie w sciane tuz przy jej glowie. Bulgoczaca w gardle krew zaczynala dusic Rose. Kaszel slabl, powoli tracila przytomnosc. Kiedy osuwala sie na podloge, swiat wokol wirowal. Nagle, przez mleczna zaslone, dotarl do niej tepy loskot, zakonczony przerazliwym wyciem Darryla. Potem zapadla cisza. Rosa lezala pod sciana, byla ledwie przytomna. Choc dlon miala kilka centymetrow od oczu, kilkanascie sekund zajelo jej zrozumienie, ze trzyma w niej line zabezpieczajaca podciagniety silnik, ktora Martha tak luzno zawiazala. Przebila sie wzrokiem przez gestniejaca ciemnosc. Piec metrow od niej lezal - twarza do dolu i bardzo cicho - zabojca wynajety przez Blankenshipa, z wielkim silnikiem na plecach. -Warren? - jeknela niemal bezglosnie Rosa. - Chodz tutaj... Nie bylo odpowiedzi. Choc Rosa robila, co mogla, aby pokonac zaciesniajaca sie wokol niej zaslone, jej oczy powoli sie zamykaly. -Rosa? - jeknal Warren, dotykajac jej ramienia. - Ssslyszysz mnie? Kiwnela glowa, nie byla jednak w stanie nic powiedziec. Czula, ze z ust saczy jej sie krew. -Wytrzymaj. Zzzawolam karetke. -Za...cze...kaj... - wyjeczala. - Ccco? -Kartka... dlugopis... tam... Zdziwiony Fezler wzial pioro i kartke, po czym uniosl glowe Rosy i polozyl ja sobie na kolanach. Powoli, przezwyciezajac bol, podyktowala mu numer telefonu. -Zadzwon... zaraz... powiedz... mu... ze... Sarah... jest... w... B... C... M... ten... czlowiek... pomoze... -Wwwezwe kakakaretke. Rosa? Cholera, nie... Rysy jej twarzy zlagodnialy, usta ulozyly sie w lekki usmiech. -Dzwon... Rozdzial 41 29 pazdziernika Kazda godzina pobytu na zamknietym oddziale psychiatrycznym byla dla Sarah gorsza od poprzedniej. Personel najwyrazniej byl zdecydowany okazac jej, ze nie bedzie inaczej traktowana tylko dlatego, ze jest lekarzem, a kilku osobom ewidentnie sprawial przyjemnosc fakt, ze maja wladze nad lekarzem. Kazda jej prosba - nawet najmniejsza - byla odrzucana albo modyfikowana przez "zasady oddzialowe". Role jej glownych przeciwnikow wzieli na siebie terapeuci zajeciowi -glownie swiezo upieczeni absolwenci, ktorzy ukonczyli na uczelni psychologie i socjologie i najwyrazniej przyjeli te prace na przeczekanie - do chwili az postanowia, co robic ze swoim zyciem. -Moj lekarz caly dzien mnie nie odwiedzal. Musze z nim porozmawiac. Moglby pan do niego zadzwonic? -Przykro mi, ale nie dzwoni sie u nas po lekarzy, jesli sprawa nie jest pilna ani nie dotyczy doboru lekow. Przyjdzie na oddzial wieczorem albo rano... razem z pozostalymi lekarzami. -Przepraszam, ze zawracam glowe, ale chcialabym zajrzec do vademecum lekarza, ktore lezy w dyzurce pielegniarek. Interesuje mnie firma farmaceutyczna o nazwie Huron Pharmaceuticals. -Przykro mi, ale nie pozyczamy pacjentom ksiazek nalezacych do personelu. -Moglby pan w takim razie sprawdzic dla mnie te Huron Pharmaceuticals? -Moze pozniej, po zebraniu spolecznosci, jesli bedzie czas. Zaskakujace zmniejszenie sie liczby oczekujacych do jedynego automatu telefonicznego dla pacjentow pozwolilo Sarah zadzwonic do kolezanki w szpitalnej aptece. Przekazala jej, ze nie istnieje zadna firma o nazwie Huron Pharmaceuticals ani w najblizszej okolicy, ani w regionie, ani w calym kraju, ani za granica. Nigdzie. Informacja ta sprawila, ze Sarah podjela kolejna probe walki z terapeutami zajeciowymi. -Bylam przekonana, ze moj adwokat zjawi sie w porze odwiedzin. Nie przyszedl jednak. Moglabym sie z nim spotkac na chwile, gdyby zjawil sie pozniej? To bardzo wazne. -Przykro mi. To nie bedzie mozliwe. -A gdyby zadzwonil do dyzurki pielegniarek, moglby pan poprosic mnie do telefonu? -Rozmowy z zewnatrz wolno odbierac jedynie przez automat na korytarzu. -Ale automat byl caly dzien w uzyciu, a o dziesiatej zostal zamkniety. Nikt mi o tym nie powiedzial. Moglabym skorzystac z telefonu w dyzurce pielegniarek i sprobowac do niego zadzwonic? -Sarah, jutro rano swiat bedzie taki sam. Moze trudno ci w to uwierzyc, ale tak bedzie. Dlaczego nie chcesz wziac przepisanych przez doktora Goldschmidta lekow, poczytac chwile i troche sie przespac';" Kiedy sie dowiedziala, ze automat dla pacjentow zostal zamkniety o dziesiatej, Sarah stracila nadzieje, ze zobaczy sie z Mattem przed switem, ale z kazda godzina coraz bardziej sie o niego martwila. Dlaczego przynajmniej nie zadzwonil? Probowala sie uspokoic tym, ze prawdopodobnie nie zdazyl przyjsc w czasie odwiedzin i zniechecil go stale zajety numer oddzialowego automatu telefonicznego. Mozliwe takze, ze przyszedl na oddzial za pozno i ktos z personelu odeslal go do domu. Czas wlokl sie niemilosiernie. Zblizalo sie dopiero wpol do trzeciej w nocy, Sarah siedziala w mocno podniszczonym fotelu, stojacym w holu przy oknie, wdzieczna, ze nikt nie wprowadzil zakazu robienia tego. Stwierdzila, ze zaleta przebywania w roli pacjenta na zamknietym oddziale psychiatrycznym jest to, ze mozna sie zachowywac jak wariat i nikt nie zwraca na to uwagi. Jeszcze troche bolalo ja gardlo w miejscach, ktore podraznila rura dotchawicza, wiec poza zmeczeniem dreczyl ja dosc paskudny kaszel. Rownoczesnie, jesli bedzie trzeba, byla zdecydowana nie spac cala noc. Gdyby furgonetka z napisem Huron Pharmaceuticals miala wrocic do Budynku Chiltona, chciala wiedziec, kiedy to nastapilo. Budynek mial zostac wysadzony za niecale siedem godzin i ukryte tam sekrety albo zostana pogrzebane pod gruzem, albo wywiezione przed godzina "zero". Mozliwe, ze ludzie z Hurona zakonczyli swoja dzialalnosc w budynku przeznaczonym na wyburzenie, moglo byc tez jednak inaczej. Jeden promien swiatla, krotkie dostrzezenie kierowcy furgonetki i wszystko moglo sie ulozyc w calosc. -Co slychac? Sarah, ktora prawdopodobnie wlasnie zasypiala, az podskoczyla na dzwiek glosu. -O, witam! - powiedziala. Mezczyzna mial na imie Wes i byl pielegniarzem. Razem zjedna pielegniarka stanowil sklad "cmentarnej szychty" na oddziale. Mial czterdziesci pare lat, byl wiec znacznie starszy od wiekszosci personelu dziennego i popoludniowego, Sarah podejrzewala jednak, ze pracowal w nocy raczej jako ochrona, a nie z powodow terapeutycznych. Mial elastyczne, umiesnione cialo gimnastyka albo ciezarowca, a na ramieniu wytatuowana przeszyta sztyletem czaszke, czym ewidentnie sie popisywal. Sarah miala wrazenie, ze jest bardzo soba zachwycony. Watpila takze, by jego edukacja szkolna wykraczala poza szkole srednia. Odkad przyszedl o jedenastej, trzeci raz probowal ja zagadnac. -Oglada pani cos ciekawego? -W zasadzie to nie. Budynek naprzeciwko ma byc jutro wysadzony. -Wiem. Zamierzam zostac na oddziale do chwili, az to nastapi. Stad bedzie najlepszy widok. Pracowala tam pani kiedys? W trakcie poprzednich prob nawiazania kontaktu dal jej do zrozumienia, ze sporo o niej wie z raportu poprzedniej zmiany i historii choroby. Podkreslanie tego doprowadzalo ja do wscieklosci. -Slucham? A... nie! Skadze. Kiedy przyszlam tu do pracy, juz byl zamkniety. Jestem jedynie ciekawa, to wszystko. Sarah patrzyla dalej na kampus i myslala o Matcie. Logika mowila jej, ze nic mu nie jest, ale ciezki, niemily, kompletnie nielogiczny ucisk w brzuchu przeczyl temu. -Spotyka sie pani z kims? - zapytal Wes, bezczelnie ja lustrujac. O nie! -Tak, jestem zareczona - odparla szybko. Podryw w wykonaniu pielegniarza z psychiatrii... tego jeszcze jej brakowalo. Wpadla jej do glowy mysl, ze kazdy przyszly lekarz powinien przez kilka dni byc pacjentem na tym oddziale. Mozna by kurs nazwac "Bezradnosc 101". -Jesli pani to nie przeszkadza, to mnie tez nie - stwierdzil Wes, tak poprawiajac rekawek podkoszulka, aby w pelni zademonstrowac czaszke. - Obowiazuje tu mnostwo zasad, a moge pomoc obejsc pare z nich. Sarah przez chwile sadzila, ze zaraz wyciagnie reke i jej dotknie. Perspektywa ta przyprawiala ja o mdlosci, zdawala sobie jednak sprawe z tego, ze jesli zbyt obcesowo odtraci jego awanse, wszystko moze sie z nia zdarzyc. Zamkniety Apartament do Prostowania Kregoslupa, jak pacjenci nazywali izolatke, byl zajmowany glownie przez osoby, ktore w ten czy inny sposob odwazyly sie zakwestionowac autorytet kogos z personelu. -Posluchaj, Wes... naprawde doceniam, ze masz ochote ze mna pogadac, ale... nie chce sie za bardzo spieszyc, jesli rozumiesz, co mam na mysli... Jego twarz pojasniala. -O! Oczywiscie! Rozumiem, co masz na mysli. Chcesz teraz moze czegos? Czegos zimnego do picia? Czegos slodkiego? Moze czegos bialego i sproszkowanego? Jestes sama w pokoju, sala obok jest pusta... Sarah poczula, ze mdlosci sie nasilaja. Przysiegla sobie, ze jesli ten koszmar kiedykolwiek sie skonczy, wroci tu jako lekarz i w imieniu wszystkich kobiet, ktore zostaly w tym miejscu uwiezione, dobierze sie tej swini do dupy... Jesli... Poprosila, zeby na razie nie robil jej zadnych przyslug i zeby przyszedl pogadac troche pozniej - jezeli nie bedzie spala - i gapila sie dalej na kampus. Z kazda mijajaca minuta byla coraz bardziej zdecydowana wydostac sie przed eksplozja z Underwood Szesc i dostac sie do Budynku Chiltona. Teraz to chyba naprawde zwariowalas, pomyslala z usmiechem. O wpol do czwartej zaczela przegrywac walke ze zmeczeniem. Zdawala sobie sprawe, ze miedzy kolejnymi obserwacjami terenu przez lornetke przysypia, nie zamierzala sie jednak poddawac, wiec szczypala sie raz za razem, by sie obudzic. Rosa, Matt i Eli spedzili wiele godzin na wyjasnianiu kolejnych tajemniczych watkow, zwiazanych z CRV113, a ona zmarnowala dzien na siedzeniu na glupim zebraniu spolecznosci, a noc na trzymaniu z dala pielegniarza, ktory byl bardziej zaburzony od wiekszosci podlegajacych mu pacjentow. Bezradnosc tej sytuacji byla nie do zniesienia. Jakims sposobem i ona musi wniesc swoj wklad w wyjasnienie sprawy... musi znalezc sposob na to, by... Pokrecila energicznie glowa i wytarla twarz wilgotna sciereczka - swoim jedynym sojusznikiem podczas dlugiego, nocnego czuwania. Przy Budynku Chiltona cos sie ruszalo. Zgasila gorne swietlowki, wziela lornetke i mocno oparla lokcie o parapet. W bezposredniej okolicy Budynku Chiltona nie bylo swiatel, ale ksiezyc -choc juz zachodzil - byl niemal w pelni, a przy chodnikach stalo sporo latarni, ktore jeszcze nieco rozjasnialy mrok. Sarah poczekala, az jej wzrok przyzwyczai sie do ciemnosci, juz teraz byla jednak pewna, ze dobrze widzi. Furgonetka z Huron Pharmaceuticals wrocila. "Czarny Kot" Daniels wiedzial, ze niedlugo umrze, i w trakcie brutalnych godzin u Elego Blankenshipa wiele razy modlil sie o to, by nastapilo to jak najszybciej. Jesli sie nie mylil, znajdowal sie w furgonetce Huron Pharmaceuticals, do ktorej musiano go wrzucic w ktoryms momencie po utracie przytomnosci. Lezal na brzuchu, rece mial ciasno zwiazane na plecach cienkim drutem, kostki tez mu zwiazano razem i przymocowano do bolca w burcie samochodu. Czul bezlitosne pulsowanie w skroniach, a obezwladniajace mdlosci i zawroty glowy nie chcialy przejsc. Furgonetka stala w ciemnym miejscu, prawdopodobnie w garazu. Z zewnatrz jedynie raz na jakis czas dolatywal uliczny halas - kiedy przejezdzal pojedynczy samochod. Pozycja, w jakiej zostawiono Matta, byla okropnie niewygodna i nawet lekki ruch powodowal, ze od miejsca, gdzie drut wcinal sie w nadgarstki, ramiona przeszywal piekielny bol. Kiedy Blankenship pierwszy raz pojawil sie w furgonetce, uplynelo sporo czasu od odzyskania przez Matta przytomnosci. Widok byl dla wieznia nieco zaskakujacy, choc tak naprawde to nie do konca. -Powinienem byl sie domyslic - powiedzial Matt Daniels. -Zgadzam sie. Tak, chyba powinienes byl sie domyslic. -Zabil pan Colina Smitha. -Musialem. -I Pramoda Singha. -Tez musialem. -I wrobil pan w to Ettingera. -To chcialem. No coz... odpowiedzialem na twoje pytania i mam nadzieje, ze odpowiesz na pare moich. Musze wiedziec, czy... jak to sie mowi... nie ma jeszcze innych niekontrolowanych sytuacji, ktorymi powinienem sie zajac. Rozmawiales z kims jeszcze? Z Jeremym Mallonem? Z Parisem? Co powiedzieli? Matt probowal sie odwrocic, ale Blankenship poruszyl jego lokciem i Matt zawyl. -Nic nie wiem! - krzyknal. - Nic wiecej nie wiem! Blankenship podciagnal go za wlosy. -Mam nadzieje, ze mowisz prawde. Zaraz sprawdzimy... Blankenship puscil nagle i Matt uderzyl twarza o metalowa podloge. Kiedy znow ujrzal obok siebie lekarza, mial w reku strzykawke. Od samego bolu spowodowanego ukladaniem mu ramienia do zastrzyku Matt o malo nie zemdlal. Po kilkunastu sekundach bol zniknal i potem - moglo to trwac kilka minut albo kilka dni - Matt slyszal jedynie pojedyncze slowa i zwroty. Najpierw wypowiadal je Blankenship, potem on sam, a wirowaly mu w glowie niczym piora. W koncu odplynely i ogarnely go cisza i ciemnosc. Gdy odzyskal przytomnosc, siedzial na podlodze w wilgotnym, kompletnie zaciemnionym pomieszczeniu - z wyprostowanymi nogami i zwiazanymi kostkami. Rece mial przywiazane za plecami do metalowej rury. W powietrzu bylo pelno pylu, smierdzialo betonem i plesnia. Twarz musial miec mocno obita i opuchnieta, mial tez ulamany zab. Pozostala jedyna pozytywna mysl: jeszcze zyje, niestety stan ten - z czego doskonale zdawal sobie sprawe- nie mial juz dlugo potrwac. Po kilku minutach, gdy w pelni odzyskal przytomnosc, dowiedzial sie jak dlugo. Meski glos dobiegl z glosnikow zamontowanych gdzies w ciemnosci. UWAGA, UWAGA! TEN BUDYNEK ZOSTANIE ZA TRZY GODZINY WYSADZONY! NIKOMU NIE WOLNO PRZEBYWAC ANI W NIM, ANI W OBREBIE NIEBIESKIEJ TASMY! POWTARZAM: BUDYNEK ZOSTANIE ZA TRZY GODZINY... -Ratunku! - zawolal Matt. - Niech mi ktos pomoze! Jego glos odbil sie cichymechem. Nie bylo mozliwosci, by ktokolwiek go uslyszal. Najmniejszej. W mysli sklal Blankenshipa i wlasna beztroske. Potem opuscil glowe na klatke piersiowa i zaczal czekac. Rozdzial 42 o wpol do siodmej, kiedy kurant oznajmil, ze trzeba wstawac, Sarah byla juz po prysznicu, zmianie garderoby i czekala z kawa w holu dla pacjentow. Jesli wszystko odbedzie sie zgodnie z planem, znajdzie sie w Budynku Chiltona za godzine. Zegar nieublaganie zblizal sie do wyznaczonego na dziewiata rano wyburzenia, tylko ze niedawno stawka znacznie wzrosla: gdzies w budynku - prawdopodobnie w piwnicy albo w suterenie - schowano cialo. Samochod Huron Pharmaceuticals stal obok budynku przez pol godziny. Kierowca - udalo jej sie dostrzec, ze to wielki, silny mezczyzna - wyciagnal cialo przez tylne drzwi furgonetki, zarzucil je sobie na ramie i zaniosl do piwnicy. Przez lornetke widac bylo wyraznie rece ofiary, zwisajace na plecach kierowcy. Po uplywie polgodziny mezczyzna wrocil do samochodu z pustymi rekami i odjechal. Kilka minut pozniej Sarah podeszla do Wesa. Omotanie pielegniarza bylo dziecinnie latwe, ale zrobienie tego tak, by jej nie dotknal, wcale nie. Flirtowala, jak nie robila tego od wielu, wielu lat, i glaskala jego ego na wszelkie mozliwe sposoby. Robila niezbyt zawoalowane obietnice, ktore sprawialy, ze fantazje Wesa wybuchaly jak fajerwerki w Dzien Niepodleglosci. Przeciagala ustami po krawedzi kubka, jakby byl wypelniony najlepszym rocznikiem dom perignona. O swicie wiedziala juz, jak w Underwood Szesc sa zorganizowane posilki. Mniej stabilni pacjenci na oddziale byli okreslani jako "grupa A" kiedy schodzili na posilek do kafeterii, pilnowalo ich tyle personelu, aby na jednego opiekuna nie przypadalo wiecej niz dwoch chorych. Popoludniowa zmiana uznala, ze Sarah jest na tyle nieprzewidywalna, ze nie mozna jej przydzielic nawet do tej grupy, i sniadanie dla niej mialo byc przyniesione na oddzial. O tym, gdzie bedzie jadla obiad, miala zadecydowac zmiana dzienna; nieco pochlebstw, kilka obietnic i pare usmiechow zapewnilo jej jednak awans. Wes przeniosl jedna osobe do grupy B i dopisal jej nazwisko do grupy A. Miala isc do kafeterii i byc tam na sniadaniu od za pietnascie siodma do kwadrans po siodmej. Niezbyt subtelna aluzja dotyczaca pewnych anatomicznych szczegolow, znanych tylko lekarzom, sprawila, ze Wes pozwolil jej skorzystac z telefonu w pokoju dla personelu, umowa jednak niemal zostala zerwana, kiedy zaczela prosic, by mogla zadzwonic, nie siedzac mu na kolanach. Zanim Wes dal znak, ze pielegniarka konczy rozkladac leki i Sarah musi isc, zdazyla dwukrotnie zatelefonowac. Najpierw do Matta do domu - poczula sie bardzo nieprzyjemnie, uslyszala bowiem tylko jego automatyczna sekretarke. Potem zadzwonila do szpitalnej telefonistki, obslugujacej pager Elego Blankenshipa. Gdy Sarah przekazala informacje dla niego, telefonistka kazala jej chwile zaczekac, po czym, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, na linii pojawil sie sam dyrektor do spraw medycznych. Powiedzial, ze spal w szpitalu, na kanapie w swoim gabinecie. -Sarah, cos sie stalo? Jak dostalas sie o tej porze do telefonu? -Powiem, kiedy sie spotkamy. I tak, stalo sie cos. Musze jak najszybciej wydostac sie z tego oddzialu. -Sarah, z oddzialu moze cie zwolnic jedynie doktor Goldschmidt. Przykro mi, ale takie sa... -Doktorze, nie mam wiele czasu na rozmowe. Wczoraj powiedzial pan, ze mi wierzy, a mowil to pan, zanim wyszlo na jaw, ze nie klamalam w sprawie Andrew. Teraz tez musi mi pan uwierzyc. W tym szpitalu dzieje sie cos strasznego. Jest w to zamieszana firma o nazwie Huron Pharmaceuticals... ta sama, ktora dostarcza witaminy dodawane do preparatu odchudzajacego Petera Ettingera. Moge tego dowiesc. -Jak? -Bede na sniadaniu w kafeterii, za pietnascie siodma. Moze pan przyjsc? -Tak, ale... -Prosze mi zaufac. Bedzie pan wiedzial, co zrobic. -Powiedzialas dowod. -Bedzie pan mogl wprowadzic nas do Budynku Chiltona? -Tak... bede... -Dowod jest tam. Doktorze, musze isc. Prosze przyjsc... dla mego dobra. -Mozesz na mnie liczyc. Jeden z pracownikow zaczal wywolywac nazwiska osob wyznaczonych do grupy A. Sarah poczlapala do gromadki zbierajacej sie przy zamykanych elektronicznie drzwiach. Po krotkiej rozmowie wsrod personelu - Sarah podejrzewala, ze na jej temat - drzwi otworzyly sie z buczeniem i procesja zlozona z szostki pacjentow i trzech opiekunow wyszla z oddzialu. Wes machnal do Sarah i uniosl zachecajaco kciuk. Kafeteria byla srednio zapelniona - glownie przez rezydentow i pielegniarki. Sarah caly czas miala wrazenie, ze jest uwaznie obserwowana, ale po polrocznym piekle niewiele ja to ruszalo. Patrzcie sie, patrzcie - myslala. Za kilka minut bedziecie mieli niezle widowisko. Wybierala potrawy, choc nie zamierzala nic jesc, i rozgladala sie za Elim Blankenshipem. Pielegniarze pousadzali pacjentow z oddzialu przy jednym z dwoch wolnych stolow. Sarah usiadla tak, aby miec jak najszerszy widok na pomieszczenie. Kiedy zajela miejsce, okazalo sie, ze przy stoliku obok siedzi przy kawie pielegniarka z oddzialu polozniczego, Joanne Delbanco. -Joanne... - powiedziala niemal szeptem. -O, czesc, Sarah! Pielegniarka natychmiast sie odwrocila, Sarah zdazyla jednak dostrzec na jej twarzy zniesmaczona mine. Wiedziala, ze jest uwaznie obserwowana przez pielegniarzy, i zdawala sobie sprawe z tego, ze wystarczy najdrobniejszy ruch, swiadczacy o tym, ze nagabuje kogos z personelu szpitala, a wroci na oddzial, musiala jednak sprobowac. -Joanne, powiedz mi tylko, co z Annalee. Jak sie czuje? Pielegniarka wahala sie przez trwajace wiecznosc sekundy, po czym laskawie nieco odwrocila glowe i powiedziala niemal przez ramie: -Jesli musi pani to wiedziec, to rodzi. Prawdopodobnie urodzi rano albo wczesnym popoludniem. Sarah byla przerazona. -A co z terbutalina? - spytala. Katem oka widziala, ze dwoch pielegniarzy wymienia sie spojrzeniami. Ich wyrozumialosc zaraz sie skonczy, a nigdzie nie bylo widac Blankenshipa. -Doktor Snyder zawiesil podawanie jej jakichkolwiek lekow - powiedziala Joanne. - Uznal, ze stres, o jaki ja pani... stres, jaki przeszla, wystarczy. Dziecko jest wystarczajaco duze, a poziom surfaktantow... -Joanne, musisz znalezc doktora Snydera - przerwala jej Sarah. - Musi zrobic cesarskie ciecie, zanim bedzie za pozno... -Co mam zrobic? -Sarah, mysle, ze dosc tego... - zareagowal jeden z pielegniarzy. -Joanne, prosze... to... -Sarah, jesli natychmiast nie przestaniesz, wrocimy wczesniej na oddzial. Cala grupa zostanie ukarana za to, co robisz. Sarah nie sluchala. W glebi pojawila sie lysina Blankenshipa. Dzieki Bogu. Westchnela. Informacja, jaka uzyskala od Joanne Delbanco, zmieniala wszystko. Koncentracja na Budynku Chiltona przestala byc jedyna liczaca sie sprawa; teraz wazne bylo wyjasnienie wszystkiego Blankenshipowi i zmuszenie go, by poszedl na oddzial polozniczy. Za jego namowa - i byc moze takze Rosy Suarez -Snyder zrobi Annalee cesarskie ciecie, zanim dojdzie do katastrofy. Jesli uda mu sie opoznic wyburzenie Budynku Chiltona... tym lepiej, najwyzszym priorytetem byly jednak Annalee i jej dziecko. Liczyly sie znacznie bardziej od czegokolwiek - albo kogokolwiek - co moglo zostac pogrzebane pod gruzami. Uwaga, drodzy panstwo! - pomyslala Sarah. Przedstawienie sie zaczyna! -Zle sie czuje... -jeknela. -Co jest? -Nie... nie wiem... kreci mi sie w glowie i mam takie jasne plamki przed oczami... -Mialas cos takiego juz kiedys? Sarah... pytalem, czy juz to kiedys mialas! Sarah zaczela zginac i prostowac dlonie w nadgarstkach, potem do objawow dodala szarpanie glowa. Zamrugala, a galki oczne obrocily jej sie do gory, az bylo widac same bialka. -Sarah! W tym momencie wydala z siebie przerazliwy, charkoczacy jek i jej cialo polecialo w tyl. Przekrecila sie w locie jedynie na tyle, by nie uderzyc glowa w linoleum. -Ma napad! - wrzasnal ktorys z pielegniarzy. - Cofnac sie, wszyscy niech sie cofna! Zostawic ja w spokoju! Ty debilu - pomyslala Sarah. Przewrroc mnie na boki -Z drogi! - rozlegl sie glos Elego Blankenshipa. - Przewroccie ja szybko na bok, zanim sie zadlawi! Wsunal jej pod glowe miesista dlon, ulozyl na boku i wcisnal portfel miedzy zeby. Sarah zagryzla skore, jeszcze przez kilkadziesiat sekund symulowala atak, po czym sie uspokoila. Teraz musiala "stracic przytomnosc". -Jestem jej lekarzem - oznajmil zdecydowanie Blankenship. - Miewala juz napady epilepsji. Nie ma sie czym martwic. W najmniejszym stopniu. Wszystko bedzie dobrze. Juz po wszystkim, Sarah. Nic ci nie jest. Na wszelki wypadek zawiezmy ja jednak na izbe przyjec naglych wypadkow. Czy ktos moglby zadzwonic po sanitariuszy i kazac im przyjechac z lozkiem? Jeden z pielegniarzy ruszyl wykonac polecenie. -A co my mamy robic? - spytal inny, -Prosze zawiadomic doktora Goldschmidta i przekazac mu, ze przenosimy doktor Baldwin na oddzial wewnetrzny. Jestem doktor Blankenship. -Wiem, doktorze. Sarah czula, ze tlum gapiow sie rozprasza, Blankenship pochylil sie do niej i szepnal do ucha, ze swietnie jej idzie i niech ma oczy zamkniete, az da znak. Jeknela. Po mniej wiecej minucie zjawili sie sanitariusze z lozkiem, na ktorym zostala ulozona. -Dziekuje panstwu - powiedzial Blankenship. - Wszystko jest w normie, Kiedy wywozono ja z kafeterii, Sarah kiwala glowa na boki, jakby atak jeszcze sie nie zakonczyl. Powieziono ja korytarzem, wwieziono do windy. Choc kafeteria znajdowala sie na parterze, miala wrazenie, ze winda ruszyla w dol. Probowala wyobrazic sobie, gdzie sie znajduje, gdy lozko z nia wypchnieto z windy i potoczono kolejnym korytarzem. -No dobrze, moja droga. Mozesz otworzyc oczy i usiasc - stwierdzil Blankenship. - Ten pokaz byl godny Oscara. Sarah usiadla i rozejrzala sie wokol. Byla sam na sam z dyrektorem w piwnicznym tunelu. Znajdowali sie przed stalowa bramka, zaslonieta czesciowo plocienna plachta. Na bramce zamocowano tablice z informacja o dniu i godzinie wyburzenia gmachu oraz ostrzezeniem, ze kazdy, kto wchodzi do Budynku Chiltona, musi to robic w towarzystwie pracownika ochrony, Przy bramce wisial telefon, a nad nim kolejna tablica z wypisanym numerem do firmy majacej wyburzyc budynek oraz numerem wewnetrznym do biura ochrony szpitala. -Gdzie sanitariusz? - spytala Sarah. -Opuscil nas przy windzie - odparl Blankenship, otwierajac bramke. - Zalatwilem mu te prace milion lat temu i dbam o jego rodzine. Kiedy moze, robi mi rozne przyslugi. -Doktorze, to wszystko jest prawda! Istnieje zwiazek miedzy dietetycznym produktem Petera Ettingera a przypadkami DIC! Chodzi o jakis wirus. Rosa Suarez pojechala wczoraj na rozmowe z czlowiekiem, ktory go stworzyl. -Wiem. Dalem jej samochod. -Annalee rodzi! Przestano jej podawac terbutaline, a Peter kilka lat temu testowal na niej proszek na odchudzanie! Jesli nie zrobi jej sie szybko cesarskiego ciecia, dostanie tak jak pozostale kobiety DIC! Jestem tego pewna! Musimy pojsc na oddzial polozniczy i porozmawiac ze Snyderem! -Chwileczke, powoli. Przed chwila mialas atak padaczki. -Doktorze Blankenship, to nie sa zarty! -A co z ta furgonetka, o ktorej mowilas'.'' Co z dowodami'.'' -Annalee jest pilniejsza. Moze pan powstrzymac na jakis czas wyburzenie'? -Moze, pod warunkiem ze przedstawie jakis naprawde wazny powod. Na trybunie beda burmistrz, gubernator i dziesiatki innych szych. To najwiekszy dzien w karierze Parisa, ale posluchaj mnie. Kiedys w Budynku Chiltona mielismy magazyn i dlatego mam klucze do tej bramki. Bylem tam jakis tydzien temu, by pomoc pozabierac ostatnie rzeczy, i wiem, ze nie ma tam nic poza smieciami. -Teraz jest jeszcze czyjes cialo. Jestem tego pewna. To chyba wystarczy, by powstrzymac wyburzenie'.' Przedtem jednak musimy pomoc Annalee. Brala ten proszek na odchudzanie i, w miare rozwijania sie akcji porodowej, jej stan jest coraz bardziej zagrozony. Sarah ciagle siedziala na lozku na kolkach. Tak szybko, ze nie zdazyla zareagowac, Blankenship otworzyl wejscie, wepchnal ja do srodka razem z lozkiem i zatrzasnal bramke za nimi. Znalezli sie w niemal kompletnych ciemnosciach. -Co pan robi? - spytala Sarah, kiedy Blankenship zamknal klodke. Zanim pytanie wypowiedziala do konca, prawda dotarla do niej. Wielka dlon, ktora podpierala jej glowe w kafeterii... specyficzna mieszanina zapachu ciala i wody kolonskiej... znala to. Ten sam czlowiek napadl ja w sali numer piecset dwanascie. -Ratunku! - wrzasnela. - Pomocy! Zepchnal ja brutalnie z lozka i zaczal popychac w glab korytarza. -Krzycz sobie, to bardzo terapeutyczne. W promieniu kilkuset metrow nie ma tu nikogo. Wykrecil jej reke, by sie uciszyla, i zapalil silna latarke. Staneli przy drugiej bramce, niemal identycznej z pierwsza. -Plotno ma zatrzymac pyl w chwili wybuchu - powiedzial Blankenship i wyjal z kieszeni kitla pek kluczy. - Nie chcemy, by zapylilo nam szpital, prawda? Strach Sarah nagle zamienil sie w zlosc. Zamachnela sie i nawet udalo jej sie zdzielic Blankenshipa piescia. W rewanzu mocniej wykrecil jej reke i zmusil do uklekniecia. -Wiedza, ze jestem z panem - powiedziala. - Wszyscy widzieli. -Wyrwalas mi sie, ucieklas i zniknelas. -Eli, ta dziewczyna umrze. -Wszyscy kiedys umrzemy. Przeciagnal ja przez druga bramke i te tez zamknal. Blankenship tak mocno trzymal Sarah za nadgarstek, ze mogl zrobic z nia, co tylko chcial. Korytarz byl pelen gruzu, szkla i kawalow betonu. Kiedy zgasil latarke, ogarnela ich paskudna ciemnosc. W oddali zadudnil glosnik, oznajmiajac, ze do wyburzenia pozostalo dziewiecdziesiat minut i nikomu pod zadnym pozorem nie wolno przebywac w budynku. -Chyba nie powinienem zgubic tych kluczy - stwierdzil Blankenship i znow zapalil latarke. - No to poszukajmy tego ciala, ktore tak cie intryguje... Rozdzial 43 -Eli, prosze... - blagala Sarah. - Jest pan tak wspanialym lekarzem i nauczycielem... musi pan to przerwac, zeby Annalee i inne kobiety nie umarly... -Wiesz, ze po dziewieciu dniach od chwili emisji pierwszej reklamy informacyjnej zarobilem wiecej pieniedzy niz przez dwadziescia lat pracy jako wspanialy lekarz i nauczyciel? Wszystkim sie wydaje, ze zostajemy doktorami medycyny i zaraz po tym wsiadamy do cadillacow i zapisujemy sie do ekskluzywnych klubow. Jesli musisz sie na kogos zloscic, to zlosc sie na tych, ktorzy sprawiaja, ze mamy na to nadzieje. Wiesz, ze do niedawna nie mialem nic odlozonego w funduszu emerytalnym? Teraz mam. -Eli, niech pan nie pozwoli, by tym kobietom stalo sie nieszczescie... -Nie badz taka dramatyczna. Nauka kiedys znajdzie sposob na ich problem. Zawsze tak sie dzieje. A tak poza tym... wiesz, ile lat ludzkiego zycia uratowala ta mieszanina, ktora sprokurowalismy? Gdyby komitet Nagrody Nobla to policzyl, bylbym pierwszym kandydatem do laurow. No, ale nie mamy wiele czasu. Chcesz zobaczyc, czy nie? Sarah z calej sily kopnela go w piszczel. -Przestan! - krzyknal i wzmocnil chwyt. - Swietnie... tak juz lepiej. Przejdzmy sie teraz szybko po naszej malej fabryczce. Obiecuje, ze potem pokaze ci cialo, ktore tak bardzo chcesz znalezc... -kto to jest? - Sarah byla przerazona wzrostem i sila Blankenshipa, ale jego calkowity brak uczuc niemal ja sparalizowal. Byl prawdopodobnie najblyskotliwszym czlowiekiem, jakiego znala, a okazal sie zupelnie szalony. -Kto to jest? A jak sadzisz? - spytal, ciagnac ja dalej. -Jezu, Eli, gdzie on jest? -Za tymi drzwiami bylo nasze laboratorium wirusologiczne. Serce Ayurwedyjskiego Ziolowego Systemu Odchudzajacego, jesli tak chcesz. Kopniakiem otworzyl drzwi i powiodl promieniem swiatla po wielkim, kompletnie wyposazonym laboratorium. -Gdzie on jest? -Doktor Baldwin, zaczniesz w koncu zwracac uwage na to, co pokazuje? Prawie dwa lata kosztowalo nas uruchomienie operacji. Do dzis nikt poza mna i moim wirusologiem... moim zmarlym wirusologiem... nie widzial tego pomieszczenia. Dociera do ciebie, jak trudno bylo tego dokonac? -Cholera jasna, gdzie jest Matt? Co mu pan zrobil? -Uwierzysz, ze Singh i ten blazen Ettinger naprawde mysleli, ze to ziola powoduja chudniecie? Spedzilem tydzien w bibliotece i sporzadzilem ayurwedyjska mieszanke, z ktorej chyba sam Maharishi bylby dumny. Tylko tydzien... nie wiecej. Wszystko sam opracowalem. Kazde ziolo. Powiedzialem Singhowi, ze przepis przywiozl przyjaciel z Indii i musze przetestowac mieszanke. Kiedy uslyszal slowo "ayurwedyjskie", uznal proszek za wlasny twor. Nie zadal ani jednego pytania. Czy to nie cos? Potem, kiedy pierwsza grupa stracila mnostwo na wadze, zasugerowalem, by Singh spytal twojego bylego kochanka, czy nie zechcialby zostac rzecznikiem interesu za niewielki udzial w zysku, i Ettinger polknal haczyk, zylke i splawik. Dlaczego mialby tego koncu nie zrobic, co? Alternatywna medycyna to jego milosc, a jesli jeszcze zna sie bylo dobrze na tym dorobic? Nie znasz ludzi? Otworzyl kopnieciem kolejne drzwi, zaswiecil do srodka i szarpnal glowa Sarah, zmuszajac ja do zajrzenia do wnetrza. -Tutaj mieszkal moj zmarly wirusolog, kiedy produkowal nasz preparat. Byl w szpitalu i nikt o tym nie wiedzial... niezle, co? -Gdzie jest Matt? -Wszystko w swoim czasie. UWAGA, UWAGA! BUDYNEK ZOSTANIE WYSADZONY ZA SIEDEMDZIESIAT PIEC MINUT! NIKOMU NIE WOLNO PRZEBYWAC W OBREBIE ZAZNACZONYM NIEBIESKA TASMA. POWTARZAM... -Co do minuty... - stwierdzil Blankenship. - U tego pieprzonego Parisa wszystko chodzi jak w zegarku. Sarah zaczela wbrew woli plakac. -Ty draniu... ty cholerny draniu... - wyjeczala. -Zamknij sie! - warknal, a jego chrapliwy glos odbil sie glosnym echem od scian. - Jesli brak ci przyzwoitosci, aby sluchac i doceniac, co udalo mi sie osiagnac, to po prostu zamknij gebe i siedz cicho. Pol miliona ludziom pomoglem schudnac, zyc dluzej i czuc sie lepiej we wlasnej skorze, a przez osiem miesiecy zgromadzilem w banku prawie dwadziescia jeden milionow dolarow. Jesli nie robi to na tobie wrazenia, to znaczy, ze nie sluchasz, co mowie. -Gdzie jest Matt? -Meczysz mnie. Spodziewalem sie nieco wiecej po kobiecie o takiej inteligencji i obyciu. - Pociagnal ja jeszcze kawalek dalej. - Masz swojego ksiecia w blyszczacej zbroi... niestety w tej chwili jest kapenke nadwerezony. - Skierowal swiatlo latarki na Matta, ktory siedzial na podlodze, zakneblowany szeroka tasma samoprzylepna. Rece mial przypiete za plecami do pionowej rury kanalizacyjnej, jego twarz nosila slady brutalnego bicia, ale zyl. - Czekal cierpliwie, w razie gdyby w ostatniej chwili cos niespodziewanego zaklocilo zaplanowane przeze mnie robienie porzadkow, ale oprocz twojego nieszczesliwego zmartwychwstania po wczorajszej probie samobojczej nic takiego na szczescie sie nie dzialo. Blankenship poluzowal chwyt, Sarah wyrwala mu sie, uklekla przed Mattem i delikatnie zerwala mu przylepiec z ust. Zaczal lapczywie lapac stechle, ciezkie powietrze. Poglaskala go po twarzy i pocalowala ciemne opuchlizny wokol jego oczu. -Matt... przepraszam cie... przepraszam... -Wiecej nie byla w stanie powiedziec. -Kocham cie... - odparl z trudem. - Modlilem sie, aby nie zrobil ci krzywdy. -Znajda nas, Eli - powiedziala ze zloscia w glosie Sarah. - Przekopia to miejsce, znajda nas i zlapia cie. Wcale nie jestes taki sprytny, za jakiego sie uwazasz. Jest duzo tropow, ktorymi sie zainteresowano. -Mylisz sie. Zadne tropy nie istnieja... przynajmniej takie, ktorymi nie moglbym sie skutecznie zajac, zwlaszcza majac pod reka Petera Ettingera, na ktorego mozna zwalic wine za wszystko. "Naiwniak z Nieba"... tak go nazywam. Siedzi w wiezieniu i nie ma pojecia o niczym. Gdybys teraz byla tak uprzejma i zlozyla rece na plecach... Mam akurat dosc drutu, aby i ciebie zwiazac. Sarah nie poruszyla sie, w dalszym ciagu obejmowala Matta. Kiedy Blankenship siegnal ku niej, Matt kopnal. Wytracil mu latarke z reki, a nastepnie jego stopy popedzily ku gorze, az zetknely sie mocno ze szczeka przesladowcy. -Uciekaj, Sarah! - krzyknal, gdy Blankenship zatoczyl sie do tylu. - Uciekaj! Blankenship go uderzyl, a Matt zawyl z bolu. Sarah zdazyla jednak uciec przez otwarte drzwi. Korytarz piwniczny spowijal gesty mrok, wiec nie widzac, dokad biec, z calym impetem uderzyla w sciane. Poczula, jak uginaja sie pod nia nogi, zaraz jednak przylozyla dlon do sciany i najszybciej jak mogla, ruszyla w kierunku przeciwleglym do zamknietej bramki, przez ktora wprowadzil ja Blankenship. Okna i drzwi od parteru w gore byly w calym budynku zabite deskami, wiec gdyby jakims sposobem udalo jej sie dostac chocby na parter, moglaby moze wykopac jakas deske i probowac sie uratowac. Niestety tuz za jej plecami rozlegl sie sardoniczny smiech Blankenshipa. -Co za latarka... - zarechotal. - Przy pierwszej okazji napisze do producenta list pochwalny... Sarah, poddaj sie! Szla dalej, za kazdym jednak krokiem silny snop swiatla z latarki Blankenshipa przesuwal sie coraz blizej niej. Kiedy oswietlil jej plecy, mignely przed nia schody. Byly z lewej strony, w odleglosci mniej wiecej dwoch metrow. Rzucila sie ku nim biegiem, zaczela przeskakiwac po dwa stopnie, po kilku sekundach odbila sie od sciany na polpietrze, zaraz jednak pognala wyzej. Widziala podskakujace swiatlo i slyszala za plecami ciezkie stapniecia Blankenshipa. Problemem byly lezace na podlodze smieci. Raz i drugi potknela sie o wielkie kawaly betonu i polamanych belek, parla jednak nieustepliwie w kierunku parteru. -Poddaj sie, Sarah! - znow zawolal Blankenship. Po glowie kolatala jej sie mysl, ze gdyby udalo jej sie gdzies schowac do chwili, kiedy Blankenship bedzie musial opuscic budynek - mialaby szanse. Pokonywanie kolejnych pieter moze okazac sie dla niej korzystne - Blankenship bedzie musial sie bardziej zastanawiac, gdzie ja gonic. Kazdy zakret, ktory pozwoli jej zdecydowac, w ktora strone sie udac, stanie sie dla niego problemem. Znow upadla, zaraz jednak - najciszej jak umiala - pozbierala sie i ruszyla dalej. Pierwsze pietro bylo juz blisko. Postanowila, ze tam sie zatrzyma. Tam sie schowa. Kluczac we wszechogarniajacej ciemnosci miedzy brylami gruzu, sunela dlonia po scianie i szukala jakiegos pomieszczenia. Gdzies przed nia musialo byc zabite deskami okno, mrok przerywala bowiem cienka jak wlos kreska swiatla. Stapniecia i ciezki oddech Blankenshipa za jej plecami zrobily sie niestety blizsze. Nagle stanela lewa stopa w pustke i niemal w tym samym momencie lewa dlon, ktora dotychczas sunela po scianie - stracila oparcie. Sarah poczula, ze zaczyna spadac, odruchowo szarpnela wiec prawa stope do tylu, rownoczesnie pociagajac tulow w przod i do dolu. Upadla ciezko na podloge, raniac sobie kolana i podbrodek na fragmentach betonu, ledwie jednak zdazyla sie skrzywic z bolu, impet wrzucil ja - zrozumiala to natychmiast - do szybu windowego. Sila ciezkosci zaczela ciagnac ja w dol, gdy najpierw palce prawej dloni, potem lewej zahaczyly o metalowa krawedz. Ramiona wyciagnely sie na cala dlugosc, ale dlonie wytrzymaly. Po sekundzie wisiala nad czarna przepascia. Rozpaczliwie probowala oszacowac sytuacje. Trzymala sie metalowej oscieznicy, w ktorej kiedys miescily sie drzwi windy. Beton utrzymujacy stalowa rame pokruszyl sie i w tym miejscu zrobila sie kilkucentymetrowa szpara. Wyraznie bylo slychac, jak Blankenship mija parter, by podazyc za halasem jej upadku na pierwsze pietro. Metal wcinal jej sie w palce. Pozostaly jedynie sekundy na podjecie decyzji. Albo sie podciagnie, albo... poleci w dol. Pod soba miala trzy poziomy, co dawalo w sumie jakies osiem metrow. Odpowiedz na pytanie, czy przezylaby lot w dol, byla jednoznaczna. Jedna piete wbila w sciane szybu i podciagajac sie z sila, o ktora nigdy by siebie nie podejrzewala, zamachnela druga noga tak, ze zarzucila stope na metalowy prog. Szpara za rama byla spora - miala pietnascie, moze nawet dwadziescia centymetrow, wiec pieta znalazla wystarczajace oparcie i Sarah udalo sie podciagnac cialo na poziom podlogi. UWAGA, UWAGA! TEN BUDYNEK ZOSTANIE ZA SZESCDZIESIAT MINUT WYSADZONY! Dzieki zapowiedzi Sarah nie musiala zachowywac sie cicho. Popelzla na lokciach i kolanach w poprzek korytarza, po czym przytulila sie do sciany, schowala w malej wnece naprzeciwko windy. Po chwili ciemnosc przeszyl snop swiatla latarki Blankenshipa. -Sarah! - zawolal, posuwajac sie ostroznie, centymetr po centymetrze. - Porozmawiajmy! Moze sie jakos dogadamy... nie wyjde wczesniej niz minute, moze dwie przed wybuchem... beze mnie nie masz szansy... Daniels tez nie... Jest ranny... powaznie ranny. Moglabys mu pomoc. Kiedy byl blisko, Sarah zrozumiala, ze ma szanse. Jedna. Przycisnela plecy mocniej do sciany. Jesli ja zauwazy, zanim znajdzie sie na wysokosci szybu, bedzie po niej, ale jesli nie... Trzy metry... dwa... snop swiatla dotychczas jej nie znalazl. Metr... jeszcze jeden krok... zrob jeszcze jeden krok... W chwili gdy zostala oswietlona, skoczyla naprzod i z cala sila, jaka jej pozostala, uderzyla tulowiem w piers Blankenshipa. Wrazenie bylo takie, jakby skoczyla na granitowa skale i jeszcze zanim dotarlo do niej, ze poniosla porazke, ramiona profesora obejmowaly ja niczym imadlo. -Nic z tego... - powiedzial, wybuchajac smiechem i jeszcze zaciesniajac chwyt. -Nic z... Sarah poczula, ze Blankenshipem nagle cos szarpie w bok, a napor jego ramion wokol niej slabnie. Wiedziala, ze przed sekunda zrobil krok do tylu - cos musialo sie stac. Stracil rownowage i przewracal sie w lewo, do tylu... w kierunku szybu. Trzymal ja jeszcze zbyt mocno, by mogla sie wyrwac, i zaczal wrzeszczec. -Moja noga! Boze, moja noga! Wywrzaskiwal to raz za razem i - Sarah zdawalo sie, ze w zwolnionym tempie - lecial ku czarnej czelusci. Goraczkowo analizowala, co sie dzieje, i zastanawiala sie, co moze zrobic dla swego bezpieczenstwa, gdy rozlegl sie trzask kosci w lydce Blankenshipa. Slyszac odglos, Sarah natychmiast pojela, co sie stalo. Nieopatrznie postawil noge w szparze miedzy stalowa oscieznica windy i podloga, pchniecie wytracilo go z rownowagi i nie byl w stanie do niej powrocic, obarczony ciezarem Sarah. W efekcie kosci pekly, a masa tulowia dalej zginala lydke w "nowym stawie" kilka centymetrow nad kostka. Jeszcze chwila i wyjacy z potwornego bolu - choc caly czas swiadomy - Blankenship zwisl glowa w dol szybu, trzymajac Sarah za nadgarstek. Zakolysalo nim niczym gigantycznym wahadlem i wydajac z siebie przerazliwy krzyk, puscil jej reke. Sarah miala niewiele czasu na przygotowanie sie do upadku. Gdy Blankenship ja puscil, w ulamku sekundy przemknely jej przez glowe setki mysli i fragmenty zalecen, jak upadac. Potocz sie... rozluznij... laduj na stopy... laduj na tylek... laduj na boku... przy zetknieciu z ziemia odepchnij sie... sprobuj sie splaszczyc... Tak rozpaczliwie chciala cos zrobic, aby nie umrzec, ze byla calkowicie nieprzygotowana na uderzenie o podloze po mniej wiecej poltorametrowym locie. Wyladowala ciezko na stromym zboczu gory gruzu, ktorym szyb byl zasypany do wysokosci nieco powyzej parteru. Zlapala sie kawalow betonu, by nie zsunac sie nizej, i przez kilkadziesiat sekund lezaia bez ruchu, lapczywie chwytajac powietrze. Bolaly ja rozne miejsca, ale zadna kontuzja nie wygladala na tak powazna, aby uniemozliwiac dalsze dzialanie, W gorze jeczal Blankenship, co oznaczalo, ze nie stracil przytomnosci. Dla Sarah jako lekarza bylo to zrozumiale: zwisal glowa w dol, przez co nie doszlo do rozszerzenia naczyn krwionosnych i spadku cisnienia doplywajacej do glowy krwi. Laska nieswiadomosci nie byla mu pisana. Sarah probowala przebic wzrokiem mrok. Jej oczy przystosowaly sie juz do warunkow, widziala wiec drobne nierownosci w scianie szybu w gorze i w dole - musialy tam byc drzwi. Zaczela sie powoli zsuwac ze sterty gruzu, gdy przypomniala sobie o kluczach. Blankenship schowal je do kieszeni kitla. Byla tego pewna. Bez kluczy nie miala innej szansy na uratowanie sie niz znalezienie okna i przebicie sie przez zaslaniajace je deski. Jeszcze piecdziesiat minut. Moze mniej. Czy pozycja, w jakiej pozostawal Blankenship, pozwoli dostac sie do jego kieszeni? Zawrocila i zaczela sie wspinac na gruz. Postanowila, ze bedzie szukac klucza, az zostanie pol godziny do wysadzenia budynku. Potem bedzie usilowala wyjsc przez okno na parterze. -Eli! Eli, posluchaj mnie! Jestem tuz pod toba. Potrzebuje kluczy. Mozesz zdjac kitel i mi go rzucic? W cichym pojekiwaniu nic sie nie zmienilo. Sarah podciagnela sie kawaleczek. Znalazla sie na wysokosci gornej krawedzi drzwi parteru, tu byl jednak szczyt sterty gruzu. Nie mogla podczolgac sie wyzej, ale Blankenship byl blisko, poltora metra, moze dwa metry od niej. Probowala sobie wyobrazic, jak zwisaja niu rece i jak moze wisiec w dol jego kitel. Dosiegnie go, jesli skoczy w gore? Uda jej sie zlapac material na tyle mocno, aby sciagnac kitel z Blankenshipa? A jesli klucze juz wypadly mu z kieszeni? Na chwile zamarla w bezruchu, z calej sily przyciskala plecy do sciany. Ciezki oddech Blankenshipa zdawal sie dochodzic z polmetrowej odleglosci, na wyciagniecie reki. Niestety niczego nie bylo widac. Jedna proba. Sprobuje raz i koniec. Spodziewajac sie, ze zlapie jedynie powietrze, Sarah oparla stope o sciane za soba i wypchnela sie w gore i do przodu. Kiedy jej wyciagniete, machajace w poszukiwaniu kitla rece uderzyly Blankenshipa w tulow, profesor zawyl. Sarah przeleciala obok i spadla na bezlitosne zbocze gruzu. Pokoziolkowala w dol, ku drzwiom do piwnicy. Stoczyla sie na sam dol i zostala rzucona z impetem na podloge piwnicy - przynajmniej metr w glab korytarza. Kiedy uderzyla o podloge, wypchnelo jej cale powietrze z pluc. Poobijana zamarla i zaczela mimowolnie chlipac. Probowala zlapac powietrze, zebrac sie jakos, zmusic do dalszego dzialania. Nagle dotarlo do niej, ze trzyma w dloniach kitel Blankenshipa. Pek kluczy byl w prawej kieszeni. Czujac wszedzie bol, pokustykala w kierunku schodow i zaczela schodzic na drugi poziom podziemny. Wolala Matta, a kiedy sie odezwal, skierowala sie w strone pomieszczenia, ktore o malo nie stalo sie ich wspolnym grobem. Ciemnosc wokol dusila. -Juz po wszystkim - szepnela, dotykajac opuszkami palcow jego twarzy. - Mam klucze Blankenshipa. Musimy cie teraz stad wydostac i dotrzec do Annalee. Pocalowala go, po czym siegnela za jego plecy, do wiezow. -To jakis drut... - jeknal. - Tnie mi nadgarstki na kawalki. Nie wiem, czy cos zrobisz w tych ciemnosciach bez nozyc. -Pozwol mi sprobowac. -Sarah, Blankenship to diabel. Zabil Rose Suarez i Warrena Fezlera. Zamontowal bombe na lodzi Colina Smitha, podlaczyl ja do aparatu zaplonowego i tak zaaranzowal eksplozje, ze aresztowano za zamach Petera Ettingera. Zorganizowal wszystko... wszystko... Singh tez nie zyje. Zastrzelil go i wszystko zorganizowal tak, aby Ettinger wyszedl na sprawce. Robil, co chcial. Bylas jego ostatnim zagrozeniem... aua! To boli! -Przepraszam, Matt. Nie poradze sobie, ten drut jest za ciasny. -Mamy jeszcze jakies czterdziesci minut. Znajdz Parisa. Wytlumacz mu, ze musi opoznic wysadzenie budynku i przyslac tu na dol pare osob. Blankenship nie zyje? -Nie wiem. Mozliwe. W tunelu jest telefon. Zaraz wroce! -Dobrze by bylo, bo to miejsce nie bardzo mi sie podoba. Jest chyba dosc malo szczesliwe. Pocalowala go w czolo i poszla jak najszybciej korytarzem. Wkrotce minela obie bramki. kiedy znalazla sie przed aparatem telefonicznym, przeszla jej przez glowe mysl, czy w ogole jest podlaczony. Sygnal zabrzmial w jej uchu jak radosny hymn. -Chce rozmawiac z panem Parisem - powiedziala telefonistce. - Mowi doktor Baldwin. To sprawa najwyzszej wagi. -Jest w swoim gabinecie. Wlasnie go z kims polaczylam, rozmawia. -Prosze sie wlaczyc w rozmowe! W ciagu kilku sekund miala na linii Glenna Parisa. Kiedy uslyszala jego glos, wiedziala, ze koszmar sie skonczyl. Ostatni problem - odliczanie czasu - zniknal. Sarah w najwiekszym skrocie opowiedziala mu, co sie zdarzylo, i poprosila, by przyslal do dolnej piwnicy Chiltona ludzi z latarkami i nozycami do ciecia drutu. -Beda takze potrzebne nosze dla doktora Blankenshipa - dodala. - Moze i dla Matta. Nie wiem, czy bedzie w stanie isc. Przyda sie tez ortopeda... nie wiem, jak sciagniemy Elego z miejsca, gdzie utknal. -Nie martw sie o nic, zajme sie wszystkim. Zostan przy bramce i czekaj. Zatrzymam odliczanie i za pare minut jestem z pomoca. -Dziekuje. -Sarah... jeszcze jedno. -Tak? -Zrobilas kawal swietnej roboty. -Dziekuje. Prosze sie pospieszyc. Musimy jeszcze rozwiazac problem z Annalee Ettinger i bede do tego chyba potrzebowala panskiej pomocy w zmobilizowaniu doktora Snydera. -Zaraz u was bedziemy. Sarah westchnela i opadla na podloge. Spodnie i bluzke miala w strzepach, twarz, nogi i dlonie krwawily z dziesiatek ran cietych i zadrapan, znacznie bardziej bolalo ja jednak co innego - smierc Rosy Suarez, o czym powiedzial jej Matt. Rosie tak bardzo zalezalo na tym, aby cala ta sprawa dobrze sie skonczyla... Po kilku minutach w korytarzu laczacym Budynek Chiltona z reszta szpitala rozlegly sie kroki. W chwile pozniej pojawil sie Glenn Paris. Usmiechnal sie i zamachal trzymanymi w rekach latarkami. -Na gorze wszystko zatrzymane... - wydyszal. - Dzieki Bogu, ze zdazylas mnie zlapac... wlasnie zamierzalem wyjsc na ceremonie. -Gdybym musiala, przybieglabym pod trybune. Poszli w grobowa ciemnosc piwnicy. -Chyba nie slyszalas o wczorajszej smierci Colina Smitha - powiedzial Paris, wodzac wokol latarka. - Siedzialem w swoim gabinecie i myslalem o nim. -Matt przed chwila mi o tym powiedzial. Jego zdaniem Blankenship jest zabojca i tak zaaranzowal sprawe, ze aresztowano Ettingera. -Skurwysyn... -Matt jest z lewej strony. Matt, skarbie, idziemy! -Slysze cie. Paris stanal w wejsciu i zaswiecil do srodka. -Matt, ludzie z dzialu technicznego sa juz w drodze z nozycami - powiedzial. - Powinni tu byc lada chwila. Jesli nie masz nic przeciwko temu, chcialbym, aby Sarah zaprowadzila mnie do Blankenshipa. Sarah wahala sie. -Idzcie - powiedzial Matt. - Wytrzymalem tu kilka godzin, wytrzymam jeszcze kilka minut. Sarah wziela latarke i poprowadzila Parisa do szybu windowego. -Zwisa z otworu drzwiowego na pierwszym... Przerwala w pol zdania, skierowala swiatlo latarki na swoje przedramie i ciezko westchnela. Na reke spadlo jej kilka wielkich kropli krwi. Wsunela glowe do szybu i skierowala swiatlo na pierwsze pietro. Jedna trzecia nogi Blankenshipa tkwila w dziurze, ale dyrektor zniknal. -Nie ma go... Ryczac z bolu i wscieklosci, Blankenship nagle wychynal z ciemnosci. Stoczyl sie ze stromej sterty gruzu i z takim impetem uderzyl w Sarah, ze rozplaszczyla sie na betonowej podlodze. Kiedy zlapal ja za kostke, zawyla z bolu. Paris zrobil szybki krok, postawil stope na nadgarstku Blankenshipa i tak dlugo naciskal, az Sarah udalo sie wyrwac. Skierowal swiatlo latarki prosto w twarz dyrektora do spraw medycznych. Blankenship wygladal jak upior - twarz mial wysmarowana krwia, byl blady jak papier i bardziej martwy niz zywy. -Ekipa ratunkowa jest w drodze? - spytala Sarah. Paris nie odpowiedzial. Zamiast tego kopnal Blankenshipa z calej sily w twarz. -Zrujnowales mnie, skurwysynu! - wrzasnal. - Zainwestowalem w to twoje dietetyczne gowno kazdego centa z pieniedzy, ktore udalo mi sie wyblagac i pozyczyc, bo przysiegales, ze nie bedzie z nim zadnych problemow! Nic nie mowiles o ukrytym w nim wirusie! Nic, ty draniu! -Wiedzial pan? -Wiedzialem. Nie jestem idiota, tyle tylko ze w chwili, gdy sie dowiedzialem, co ten proszek robi kobietom, bylo za pozno. Tkwilismy w tym zbyt gleboko. Eli, wiem tez wszystko o pieniadzach. Od pierwszego dnia Colin sprawdzal ciebie i te twoja lewa fundacje, a to przeklete laboratorium... odkrylem je wiele miesiecy temu! Dostalismy sie do dwoch twoich kont i zaraz po tym, jak wroce do siebie, wyczyszcze je. Pozniej sie zastanowie, czy stad zwiewac. Zamierzalem sie zwolnic, bo ta sprawa by mnie zalatwila... mialbym zrujnowana kariere i zszargana reputacje, wszyscy mnie by obwiniali o to, co stalo sie z tymi kobietami, ale wyglada na to, ze wszyscy, ktorzy mogliby mnie powiazac z toba i tym przekletym proszkiem, nie zyja. Tak powiedzialas, Sarah? - Kopnal ponownie Blankenshipa, tym razem w klatke piersiowa. Zanim Sarah zdazyla zareagowac, obrocil sie gwaltownie ku niej i zlapal ja za wlosy. - Przykro mi. Naprawde. - Siegnal do kieszeni i wyjal klucze Blankenshipa. - Przykro mi tez, ze nie zatrzymalem odliczania. Zazwyczaj nie klamie w sprawach tej wagi. Wyciagnal z kieszeni marynarki kawalek sznurka, zmusil Sarah do polozenia sie na brzuchu i zwiazal jej rece na plecach. Potem podciagnal ja na nogi i powlokl do schodow prowadzacych na drugi poziom podziemny. -Zmienilem zdanie co do stawiania w tym miejscu budynku badawczego. Mysle, ze zamiast tego zalejemy dziure betonem i zrobimy parking. Moze korty tenisowe? Chyba wolisz byc na dole ze swoim prawnikiem niz tutaj z tym potworem? -Glenn, prosze... - blagala Sarah, pchana w dol schodow. - Niech pan tego nie robi. Blagam... wiem, ze nikogo pan nie skrzywdzil... zaswiadcze o tym kazdemu. -Przykro mi, ale naprawde nie mam wyboru. Obiecuje... niczego nie poczujecie. Wepchnal ja do pomieszczenia, ktore jednak mialo sie stac jej grobowcem. Nie zwracajac uwagi na blagania Matta i jej proby przemowienia mu do rozsadku, przywiazal ja do wystajacego dzwigara - pod przeciwlegla sciana do tej, przy ktorej Blankenship przywiazal Matta - dodatkowo krepujac jej kostki stop. Potem, nie patrzac za siebie, zostawil oboje w ciemnosciach i wyszedl z Budynku Chiltona. Chwile pozniej glos z megafonow oznajmil, ze do wyburzenia pozostalo pietnascie minut. Rozdzial 44 -Mamy nadzieje i marzy nam sie, by nowy Instytut Badan Medycznych i Technik Leczenia stal sie zlotym mostem miedzy szybko sie rozwijajaca wspolczesna technologia medyczna a bardziej mistycznymi sztukami leczniczymi, ktore w minionych stuleciach powstawaly na calym swiecie... Glenn Paris z duma wysluchal kolejnej porcji oklaskow w wykonaniu mniej wiecej dwustu dygnitarzy i innych znajdujacych sie na glownej trybunie gosci, ktorzy mi zaplacili za bilety. Poranne powietrze bylo spokojne i krysztalowo czyste, wszystko wokol zdawalo sie skrzyc, Warunki byly idealne do kazdego wielkiego pektaklu. Wszedzie na dachach i w oknach siedzieli pacjenci, pracownicy szpitala i odwiedzajacy. Odsuniety od innych gmachow, Budynek Chiltona stal samotnie, wygladajac niczym zdetronizowana krolowa, patrzaca na motloch z resztka godnosci, jaka jeszcze jej pozostala przed majacym zaraz nastapic scieciem na gilotynie. -Zanim zwyciezca loterii wejdzie do nas, by nacisnac guzik, chcialbym poprosic o chwile milczenia ku czci pana Colina Smitha, naszego dyrektora finansowego, ktory odszedl od nas wczoraj w wyniku tragicznego wypadku, do jakiego doszlo na jego lodzi. Zamierzam zlozyc wniosek do zarzadu, aby skrzydlo nowego instytutu nazwano jego nazwiskiem. Bedzie nam go z pewnoscia brakowalo... A teraz, panie gubernatorze i panie burmistrzu, szanowni koledzy i wszyscy, ktorzy tak wiernie pracowaliscie przez lata dla Bostonskiego Centrum Medycznego, z przyjemnoscia oglosze zwyciezce loterii. Dzieki wysilkom i poswieceniu naszych sprzedawcow losow oraz osob, ktore namawialy do ich zakupu, loteria przyniosla prawie trzydziesci trzy tysiace dolarow, ktore zasila fundusz nowego instytutu. Tak, dziekuje, dziekuje... zwyciezca jest z nami i nazywa sie... - popatrzyl na mala karteczke i powiedzial: -...pani Gladys Robertson z West Roxbury! Przy akompaniamencie grzecznych oklaskow do Parisa podeszla nerwowo usmiechajaca sie kobieta w srednim wieku, ubrana w sukienke w kwiaty. Szepnela mu cos do ucha. -O przepraszam... naszym zwyciezca jest panna Gladys Robinson! Nie jestem lekarzem, ale tak samo niewyraznie pisze... - Paris staral sie maksymalnie przedluzyc usmiech. - A wiec, panno Gladys Robinson z West Roxbury - powiedzial w koncu - oto nadeszla pani chwila. Tu jest dzwignia, ktora spowoduje, ze ladunki zalozone przez naszych swiatowej slawy specjalistow wybuchna, a pani zdobedzie sobie miejsce w historii. Panie Crocker, mozemy zaczynac? Doskonale... panno Robinson... jesli pozwoli pani, aby towarzyszyly nam werble... Paris wskazal na prawo. Spomiedzy widzow wyszlo pieciu mezczyzn z werblami. Niespodzianka wywolala w tlumie pomruk aprobaty. Werblisci zaczeli bic cicho, z kazda jednak chwila bebnienie narastalo. Paris czekal, az napiecie stalo sie niemal fizycznie odczuwalne. -Teraz! - krzyknal w koncu. Kiedy panna Gladys Robinson nacisnela przycisk, Budynkowi Chiltona przygladalo sie przynajmniej tysiac par oczu. Przez chwile panowala calkowita cisza, zaraz jednak rozlegl sie basowy pomruk, a u styku budynku z ziemia pojawily sie pierwsze kleby dymu, ktory zaczal sie szybko unosic w gore murow. Dudnienie narastalo i zaczela drzec ziemia. Nagle z okien wystrzelila chmura szarego pylu, ktory natychmiast spowil dwie pierwsze kondygnacje. Z niesamowitym rykiem widoczne w gorze sciany budynku zaczely sie osuwac prosto w pyl. Po kilku sekundach zapadla cisza. Tlum w zachwycie patrzyl, jak gesta chmura sproszkowanego betonu unosi sie i powoli rozprasza. Zaczeto klaskac, pokrzykiwac, pogwizdywac i poklepywac sie po plecach. Glenn Paris przygladal sie wszystkiemu z pewnoscia siebie i opanowaniem czlowieka przyzwyczajonego do odnoszenia sukcesow. Najpierw gubernator, potem burmistrz uscisneli mu dlon. Dumny, z wysunieta do przodu szczeka, Paris odwrocil sie, by triumfalnie rozejrzec sie wokol. Nagle zbladl, a usmiech zamarl mu na ustach. Przez trawnik w kierunku trybuny szly trzy osoby, ktorych nigdy by sie nie spodziewal. Kobieta i dwoch mezczyzn. Za nimi szlo jeszcze dwoch mezczyzn - obaj byli wysocy i barczysci i zachowywali sie jak ochroniarze. -Wspaniala robota, Glenn, doskonala - powiedzial ktos, klepiac Parisa po plecach. Paris, wpatrzony w nadchodzaca piatke, nie odpowiedzial. Grupka doszla do trybuny i Willis Grayson, obejmujacy corke, dal Parisowi znak, by do nich zszedl. Po drugiej stronie Lisy Grayson stal Matt Daniels. Byl brudny i mial podarte ubranie, opuchnieta i sina twarz, patrzac jednak prosto w oczy czlowieka, ktory zostawil go na pastwe smierci, zmusil sie do ulozenia krwawiacych, spieczonych warg w usmiech. -Wysadziles go, Glenn... - powiedzial chrapliwie. - Wysadziles go. -Jestem panem rozczarowany, panie Paris! - zawolal Grayson. - Bardzo rozczarowany! Paris zaczal sie goraczkowo rozgladac w poszukiwaniu drogi ucieczki. -Nawet niech pan o tym nie mysli! - ostrzegl Grayson. - Kazdy z moich ludzi bez trudu pana dogoni. Piec minut, Paris. Tyle zostalo do wybuchu, kiedy dotarlismy do piwnicy. Piec minut. Zostawil pan tam pania Baldwin i pana Danielsa... zwiazanych i bezbronnych. Odwrocil sie pan na piecie i po prostu sobie poszedl i zostawil ich, aby zgineli! Jest pan bardzo nieokrzesany! Stojacy wokol Parisa ludzie odsuneli sie nieco i wpatrywali w przybyszy. Wielu rozpoznalo oczywiscie czlowieka, zwanego Rossem Perotem Polnocnego Wschodu. Gubernator, ktory jako pierwszy zszedl na dol, zblizyl sie do Graysona, chwile porozmawial z nim i z Mattem Danielsem, po czym surowo popatrzyl na dyrektora szpitala. -Chyba najlepiej bedzie, jesli natychmiast pan do nas zejdzie! - rzucil ostro. Glenn Paris wahal sie. Byl blady jak plotno, twarz mial mocno napieta. Po chwili opadly mu ramiona i ze spuszczona glowa zaczal schodzic po wylozonych czerwonym dywanem schodach. -Oooczywiscie, gdybysmy wieeedzieli, jakie macie kloopoty, sppprobowaliiibysmy zjawic sie wczesniej... -powiedzial Warren Fezler. Razem z Sarah szli, najszybciej jak mogli, platanina korytarzy prowadzacych na oddzial polozniczo ginekologiczny. -Ciesze sie, ze w ogole sie zjawiliscie - powiedziala Sarah. - Rosie na pewno nic nie bedzie? -Speeedzila szesc godzin na sali ooperacyjnej, ale kiedy ja zostawialismy, zeeby tu przyyyleciec, powiedziano nam, ze jej stan jest staabilny. -Dzieki Bogu. -Kiedy do niej strzeelil, zanim stracila przyyyytomnosc, zapisala mi telefon domowy do pana Graysoona. Wyjasnilem mu, o co chodzi, a on natyyychmiast wsiadl w helikopter. Roosa uratowala mi zycie. Szszszkoda, ze nie uratowalem siostry... -Tak, to wielkie nieszczescie. Bardzo ci wspolczuje, ale jestem tez wsciekla... na Blankenshipa, na was wszystkich. -Rozumiem. Nie wiem, co mooglbym zrobic, zeby... -Pomoz mi teraz, a potem zrob cos z tym twoim wirusem. Sarah najchetniej wbieglaby na gore schodami, ale jej poobijane cialo domagalo sie windy. -Warren, jak udalo ci sie nas znalezc? -Dla kogos tttakiego jak Gggrayson to nic trudnego. Nikt tak jak ooon nie umie poootrzasnac ludzmi. Moze poza Elim... zaczelismy od ooiomu, potem poszlismy na psyyychiatrie. Ktos... Wes jakistam... poowiedzial nam, ze mialaas przy sniadaniu atak i caaalanoc patrzylas przez lornetke na Buudynek Chiltona. Pootem dowiedzielismy sie, ze Eli wraz z sanitariuszem wywiezli cie. Kiedy sie dowiedzielismy, ze nie dotarlas na iiizbe przyjec, zaczelismy podejrzewac, gdzie jestes. Pan Gggrayson wzial w obroty sanitariusza i szybko sie ookazalo, ze mamy racje. -Wiec wszedles do piwnicy tylnymi drzwiami? -Mmialem klucze. Tam byl przez jakis czaaas moj dom. Pan Grayson uznal, ze leepiej bedzie cie poszukac, niz proobowac nie dopuscic do wybuchu. Kiedy weszli na poloznictwo, natychmiast uslyszeli dzwiek, ktory Sarah znala. Annalee Ettinger wyla z bolu. Nie zwracajac uwagi na pielegniarki, Sarah zlapala Warrena za reke i pociagnela go za soba w kieninku pokoju Annalee. Mundurowy straznik zniknal - prawdopodobnie zwolniono go, kiedy udalo sie zamknac szalona doktor Baldwin na psychiatrii. Randall Snyder, wyraznie podniecony i na skraju paniki, badal Annalee puls. -Czy ktos moglby jeszcze raz wezwac doktora Blankenshipa? - powiedzial do asystujacej mu pielegniarki. -Moze pan go wzywac, ile tylko pan zechce, a na pewno nie odpowie - wtracila sie Sarah. - Ani teraz, ani potem. Annalee, moge z toba chwile porozmawiac? To bardzo wazne. -Powiedzieli, ze probowalas mi zrobic krzywde. -Mylili sie. Porozmawiasz ze mna? -Mozesz cos zrobic z bolem w moich rekach i nogach? -Moge sprawic, aby zniknal. Stojacy pod sciana poczekalni dla czlonkow rodzin William Grayson, Lisa, Matt i Warren Fezler wpatrywali sie uwaznie w ekran telewizora. Glenn Paris zainstalowal system telewizji przemyslowej w ramach unowoczesniania oferowanych przez oddzial uslug, a przekazujaca obraz kamera byla zamontowana dokladnie nad stolem, na ktorym robiono cesarskie ciecia. Na ekranie widac bylo teraz dwie pary rak- Randalla Snydera i Sarah Baldwin - oraz gladki, ciezarny brzuch Annalee. -Krew podlaczona i splywa? - rozlegl sie glos Snydera. -Podlaczona i splywa - odparla pielegniarka. -Oznaki stabilne? -Wszystkie narzady dzialaja - odpowiedzial anestezjolog. -Sarah, gotowa? -Gotowa. Lisa Grayson zartobliwie dzgnela Matta lokciem. -No to zaczynamy - oswiadczyl Snyder. - To pani przypadek, pani doktor. Asystuje. -Ale... -Szybko! -W porzadku. Robi sie. Obserwujaca obraz na ekranie czworka ludzi patrzyla, jak dlonie Sarah i Snydera znikaja, po czym pojawiaja sie ponownie - w zmienionej konstelacji. Sarah rozciagnela palce w rekawiczkach. -Uwaga wszyscy, do roboty! - powiedziala. - Skalpel, prosze. Epilog 30 pazdziernika-Sarah Ettinger West, poznaj swoja matke chrzestna. Annalee odsunela dziecko od piersi na tyle, aby Sarah mogla mu sie przyjrzec. -Urodzilas przepiekne dziecko - powiedziala lekarka. - To dla mnie zaszczyt byc jego matka chrzestna. Choc poczatek nie byl latwy - znacznie bardziej burzliwy dla matki niz dla corki -obie dobrze sie teraz czuly. Tak jak Sarah przewidziala, cesarskie ciecie radykalnie zahamowalo DIC. Najpierw Lisa, teraz Annalee. Dwa przypadki nieuratowane, dwa wyleczone. Bylo przynajmniej od czego zaczynac w walce z wirusem. -Ile kobiet moze sie, twoim zdaniem, spodziewac czegos takiego? - spytala Annalee, jakby czytala Sarah w myslach. -Sprawdzamy to, ale na pewno duzo. Blankenship niczym sie nie przejmowal. Ciagle nie jestem w stanie tego pojac. -Szalenstwa nie da sie pojac. Po prostu sie pojawia. -Chyba tak. Na szczescie wyglada na to, ze twoj ojciec dokladnie zapisywal, kto kupil proszek i witaminy. -Zawsze nalezal do pedantow. -Produkt jest na rynku od osmiu miesiecy, co znaczy, ze w kazdej chwili moga zaczac rodzic pierwsze zakazone wirusem kobiety. -Moge ci dac liste osob, na ktorych Peter testowal srodek w czasie, gdy dawal go takze mnie. -Wspaniale! Dzieki temu pozostana juz tylko do zlokalizowania kobiety ze szpitalnej grupy Singha... prawdziwe kroliki doswiadczalne. Poniewaz Singh nie zyje, musimy liczyc na to, ze jest cos w klinicznych zapiskach Blankenshipa. Moim zdaniem musi miec jakis spis, dzieki niemu od razu wiedzial, ze pierwsze kobiety, ktore dostawaly proszek, maja klopoty. Jesli nic takiego nie znajdziemy, bedziemy musieli kontynuowac poszukiwania zakazonych kobiet za pomoca prasy. -A wszystko dla pieniedzy. -Wszystko dla pieniedzy - ze smutkiem powtorzyla Sarah. - Oraz dla podniety, jaka Blankenship mial z wykorzystywania intelektu w celu manipulowania ludzmi i sprawowania nad nimi wladzy. -Jesli juz przy tym jestesmy... Sarah wiedziala, co teraz nastapi. -Jak wyglada sytuacja? -Peter jest w wiezieniu, jakis czas temu dzwonil jego adwokat. Na dzis przewidziano cos w rodzaju przesluchania i mecenas twierdzi, ze gdybys przyszl porozmawiac z sedzia, prawdopodobnie zgodzilby sie wyznaczyc Peterowi kaucje wypuscil go. Jesli nie powiesz, ze Blankenship przyznal sie do zabojstwa czlowieka na lodzi, byc moze Peter bedzie musial zostac w areszcie. -Ta mysl ma w sobie cos ponetnego. Kobiety wymienily sie konspiracyjnymi spojrzeniami. -Nie zapominaj, ze jest dziadkiem twojej corki chrzestnej - powiedziala Annalee. -Nie zapominam o tym. Ciekawa jestem tylko, w jakim stopniu ta sprawa naruszyla jego nieprzemakalne ego, Blankenship gral na nim jak na skrzypcach. -A Peter zgadzal sie na wszystko, nie zadajac jakichkolwiek pytan. -Dla pieniedzy. -Xanadu mialo problemy. Sadze, ze robil to, co robil, dla zysku, a takze powodowany duma i checia podbechtania swego ja. -Bede nalegala, aby wszelkie pieniadze, jakie uda nam sie wydobyc z tego balaganu, zostaly wykorzystane na wypracowanie metody leczenia tej wirusowej choroby. Dotyczy to wszystkich pieniedzy, ktore zarobil na tym Peter. -Zgadzam sie. -Dwumetrowe skrzypce... Jezu, moglabym sie zalozyc, ze uczestnictwo w tych reklamowkach naprawde sprawialo mu przyjemnosc. -Sprawialo. - Annalee podniosla Sarah E. West i delikatnie przystawila corke do drugiej piersi. -Moze tydzien pobytu w wiezieniu spowodowalby... no dobrze, zadzwonie do jego adwokata i dowiem sie, co mozna zrobic. -Dzieki, pani doktor. Sarah wstala. -Annalee, zrob tylko jedna rzecz dla mnie. -Co sobie zazyczysz. Sarah pochylila sie i pocalowala najpierw matke, potem mala. -Nie pozwol mu nigdy o tym zapomniec. AKCEPTUJ ALBO PROTESTUJ Axel DevlIn 3 lipca Wczoraj mialem wizyte u mojej akupunkturzystki. Nazywa sie doktor Sarah Baldwin Daniels, Kiedy wysiadaja mi plecy, co dzieje sie zazwyczaj wtedy, gdy zmuszam sie do wiekszego wysilku niz przelaczanie kanalow na pilocie, moja akupunkturzystka kaze mi sie rozluznic, wbija we mnie swoje specjalne igly z nierdzewnej stali i bol znika. Pomaganie takim ludziom jak ja za pomoca akupunktury jest hobby doktor B.-D, Jej zawodem jest chirurgia. Od dwoch dni jest nowym szefem rezydentow na oddziale ginekologii i poloznictwa Bostonskiego Centrum Medycznego. Ci, ktorzy dotychczas nie czytali mojej kolumny - czyli wszyscy, ktorzy ostatnie dziesiec lat spedzili na Marsie - niech wiedza, ze przez wieksza czesc minionego roku nie bylem wielkim zwolennikiem ani mojej akupunkturzystki, ani jej szpitala. Uwazalem, ze jest konowalem. Nie jest konowalem. Wsadza we mnie swoje igly i plecy przestaja bolec, a dopoki tak sie bedzie dziac, nic poza tym nie bedzie mnie obchodzic. Kto umie sprawic, bym czul sie lepiej, nie cierpiac efektow ubocznych, gorszych od samej choroby, ten jest dla mnie okej. A wiec mylilem sie. Ta kolumna nalezy do mnie i moge ja wykorzystywac w taki sposob, w jaki mi sie podoba. Dzis - rok po tym, jak nazwisko doktor B. D. i koszmar wokol dietetycznego proszku po raz pierwszy pojawily sie na ekranie mojego komputera - wykorzystuje ja do powiedzenia, ze sie mylilem. To dzieki pani doktor, ktora zdecydowala sie robic cesarskie ciecie przed rozpoczeciem akcji porodowej, uratowano zycie niezliczonych kobiet, a teraz slyszymy, ze realne jest badanie krwi, wykrywajace przerazajacego wirusa, ukrytego w proszku na odchudzanie, oraz leczenie skutkow jego dzialania. Jesli Bog zechce, byc moze te cesarskie ciecia przestana byc wkrotce potrzebne. Tak wiec wczoraj widzialem sie z moja akupunkturzystka. Po raz pierwszy poszedlem do niej pol roku temu zrobic wywiad i poznac pelna wersje koszmaru Ziolowego Systemu Odchudzajacego. Przypadkiem wspomnialem o moich kiepskich plecach i to wystarczylo, aby doktor BaldwinDaniels zaoferowala swoja pomoc. "Moze moglabym panu pomoc - powiedziala. - I moze daloby sie cos zrobic z panskim bolem". I tak wczoraj po poludniu, kilka godzin po tym, jak moj niedawny wrog wbil we mnie kilka specjalnych igiel, po raz pierwszy w zyciu przekroczylem na polu golfowym bariere dziewiecdziesieciu punktow. Konowal! This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-08 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/