2553
Szczegóły |
Tytuł |
2553 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2553 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2553 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2553 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
URSULA K. le GUIN
Malafrena
(Prze�o�y�a Agnieszka Sylwanowicz)
Je�li Pan domu nie zbuduje,
Pr�no trudz� si� ci, kt�rzy go buduj�.
Je�li Pan nie strze�e miasta,
Daremnie czuwa str�.
Daremnie wcze�nie rano wstajecie
I p�no si� k�adziecie, spo�ywaj�c chleb w troskach:
Wszak On i we �nie obdarza umi�owanego swego.
Psalm 127 1-2
CZʌ� I
W prowincjach
ROZDZIA� l
Miasto spa�o pogr��one w bezgwiezdnej, majowej nocy, a rzeka spokojnie toczy�a swe wody w�r�d �ciel�cych si� w mroku cieni. Nad opustosza�ymi dziedzi�cami uniwersytetu g�rowa�a wie�a kaplicy, pe�na milcz�cych dzwon�w. M�ody cz�owiek wspi�� si� na �elazne wrota wysoko�ci dziesi�ciu st�p, zamykaj�ce podw�rzec. Chwytaj�c si� pr�t�w przesadzi� bram�, przeci�� dziedziniec i stan�� przed drzwiami kaplicy. Najpierw wyj�� z kieszeni surduta du�� kartk� papieru, roz�o�y� j�, potem znalaz� w kieszeni gw�d�, pochyli� si� i zdj�� but. Przy�o�y� kartk� i gw�d� wysoko do okutych �elazem, d�bowych drzwi, uni�s� but, zamierzy� si� i uderzy�. Odg�os uderzenia rozni�s� si� po ciemnych, kamiennych podw�rcach. M�odzieniec znieruchomia�, jakby go to zaskoczy�o. Gdzie� niedaleko rozleg� si� okrzyk i zgrzyt �elaza o kamienie; chwil� odczeka� i uderzy� jeszcze trzy razy, zanim g��wka gwo�dzia wbi�a si� w drewno, po czym pobieg� w podskokach do bramy, przerzuci� przez ni� but, przedosta� si� na drug� stron�, zahaczaj�c po�� surduta o wystaj�cy szpikulec; zeskoczy� przy akompaniamencie odg�osu dartego materia�u i znikn�� w mroku tu� przed przybyciem dw�ch policjant�w. Zajrzeli przez bram� na dziedziniec, posprzeczali si� po niemiecku na temat jej wysoko�ci, potrz�sn�li k��dk� i odeszli, stukaj�c obcasami po kocich �bach. Po chwili ostro�nie wychyn�� z ciemno�ci m�odzian, szukaj�c po omacku buta. Trz�s� si� od z trudem t�umionego �miechu. Nie m�g� znale�� zguby. Wraca�y stra�e. Kiedy odchodzi� ciemnymi ulicami w samych tylko po�czochach, zegar na wie�y katedry w Solariy wybija� p�noc.
Kiedy nast�pnego dnia zegar wybija� po�udnie, na uniwersytecie sko�czy� si� w�a�nie wyk�ad o �yciu Juliana Apostaty i m�odzieniec wychodzi� z sali w towarzystwie koleg�w. Zabrzmia�o g�o�no wypowiedziane jego nazwisko:
- Herr Sorde. Herr Itale Sorde.
Udaj�cy g�uchoniemych studenci min�li umundurowanego oficera stra�y uczelnianej, nawet na niego nie spojrzawszy. Zatrzyma� si� tylko wywo�any.
- Tak, Herr rektor chce si� z panem widzie�, prosz� t�dy, panie Sorde.
Pod�og� gabinetu rektora pokrywa� pi�kny, lecz bardzo zniszczony czerwony perski dywan. Z lewej strony rektorskiego nosa widnia�a sinofloletowa naro�l - brodawka, znami�? Przy oknach sta� kto� jeszcze.
- Prosz� odpowiedzie� na nasze pytania, panie Sorde.
Rektor spojrza� na p�acht� papieru, kt�r� trzyma� w wyci�gni�tej r�ce ten drugi: mia�a d�ugo�� i szeroko�� oko�o jarda i stanowi�a po�ow� og�oszenia o sprzeda�y wo��w poci�gowych na targu w Solariy 5 czerwca 1825 roku. Na odwrocie by�o napisane du�ymi, wyra�nymi literami:
O, w��cie obro�e na szyje,
Jak ka�e von Gentz, von Haller i Muller!
Wszystkie najlepsze Rz�dy
Zast�pi�y rozs�dek
I dzia�a� sens
Panami jak Haller, Muller i Gentz.
- Ja to napisa�em - powiedzia� m�odzieniec.
- I... - tu rektor spojrza� na m�czyzn� stoj�cego przy oknach i spyta� z �agodn� dezaprobat�: - I pan przybi� to do drzwi kaplicy?
- Tak. Przyszed�em sam, nikt mi nie pomaga�. To by� wy��cznie m�j pomys�.
- M�j drogi ch�opcze - powiedzia� rektor, przerwa�, zmarszczy� brwi. - M�j ch�opcze, cho�by sama �wi�to�� tego miejsca...
- Szed�em �ladem mojego historycznego poprzednika. Jestem studentem historii. - Blado�� m�odzie�ca zmieni�a si� w rumieniec.
- Jak dot�d wzorowym - rzek� rektor. - Wyczyn ten jest w najwy�szym stopniu godny po�a�owania. Nawet je�li potraktuj� to jako wybryk...
- Przepraszam, sir, to nie by� wybryk!
Rektor skrzywi� si� i zamkn�� oczy.
- Jest oczywiste, �e zamiar by� powa�ny, bo w przeciwnym wypadku po co by mnie pan wzywa�?
- M�odzie�cze - odezwa� si� drugi m�czyzna, m�czyzna bez brodawki, bez tytu�u, bez nazwiska - m�wisz o powadze. Je�li b�dziesz si� przy tym upiera�, mo�esz przysporzy� sobie powa�nych k�opot�w.
Teraz m�ody cz�owiek zblad� jak �ciana. Spojrza� na m�czyzn� i z�o�y� p�ytki uk�on. Odwr�ci� si� do rektora i powiedzia� nienaturalnie brzmi�cym g�osem:
- Nie zamierzam przeprasza�, sir. Zrezygnuj� ze studi�w. Nie ma pan prawa wymaga� ode mnie niczego wi�cej.
- Chodzi o co� innego, panie Sorde. Prosz� si� opanowa� i pos�ucha�. To pa�ski ostatni semestr na uniwersytecie. Pragniemy, by sko�czy� pan studia bez �adnych op�nie� czy perturbacji. - U�miechn�� si�, a sinofloletowa brodawka na jego nosie poruszy�a si� w g�r� i w d�. - Zatem prosz� o obietnic�, �e przez reszt� semestru nie b�dzie pan uczestniczy� w �adnych studenckich zebraniach oraz �e od zachodu s�o�ca do rana nie opu�ci swojej stancji. To wszystko, panie Sorde. Czy da mi pan s�owo?
Po kr�tkim milczeniu m�odzieniec odpowiedzia�:
- Tak.
Kiedy wyszed�, inspektor prowincji z�o�y� papier i po�o�y� go z u�miechem na biurku rektora.
- M�odzian z charakterem - zauwa�y�.
- Tak, takie rzeczy to tylko ch�opi�ce igraszki.
- Luter mia� dziewi��dziesi�t pi�� tez, a ten wydaje si�, �e ma tylko jedn� - powiedzia� inspektor prowincji.
Rozmawiali po niemiecku.
- Cha, cha, cha! - roze�mia� si� us�u�nie rektor.
- Planuje karier� publiczn�? Prawo?
- Nie, wr�ci do rodzinnego maj�tku. To jedynak. Kiedy zosta�em nauczycielem, przez pierwszy rok uczy�em jego ojca. Val Malafrena, wysoko w g�rach, �rodek kraju, wie pan, sto mil od cywilizacji.
Inspektor prowincji u�miechn�� si�.
Kiedy wyszed�, rektor westchn��. Usiad� za biurkiem i spojrza� na portret wisz�cy na przeciwleg�ej �cianie. Jego wzrok, pocz�tkowo roztargniony, stopniowo ogniskowa� si�. By� to portret dobrze ubranej, oty�ej kobiety o grubej dolnej wardze, portret wielkiej ksi�nej Mariyi, kuzynki w pierwszej linii austriackiego cesarza Franciszka. Na trzymanym przez ni� zwoju narodowa czerwie� i b��kit Orsinii dzieli�a miejsce z czarnym dwug�owym or�em Cesarstwa. Przed pi�tnastu laty na �cianie wisia� portret Napoleona Bonaparte. Trzydzie�ci lat temu portret przedstawia� kr�la Stefana IV w stroju koronacyjnym. Trzydzie�ci lat temu, kiedy rektor zosta� dziekanem i wzywa� do siebie ch�opc�w, �eby ich surowo beszta� za wykroczenia, stawali przed nim z g�upimi minami i u�mieszkami. Twarze im nie szarza�y. Nie mia� tej bolesnej ch�ci przepraszania, powiedzenia m�odemu Sorde: "Przykro mi... Sam widzisz, jak si� sprawy maj�!" Zn�w westchn�� i spojrza� na dokumenty do podpisu - rz�dowe poprawki programu nauczania, wszystkie po niemiecku. W�o�y� okulary i wzi�� niech�tnie do r�ki pierwszy plik. Na jego twarzy o�wietlonej promieniami majowego s�o�ca malowa�o si� zm�czenie.
Sorde tymczasem zszed� do parku ci�gn�cego si� wzd�u� Molseny i usiad� na �awce. Za rachitycznymi wierzbami przebija� w s�o�cu przydymiony b��kit rzeki. Wszystko by�o spokojne, rzeka, niebo, li�cie wierzb na jego tle, s�oneczny blask, ogrzewaj�cy si� w nim, dumnie krocz�cy po �wirze go��b. Z pocz�tku Sorde siedzia� z r�koma na kolanach, ze zmarszczonymi brwiami i twarz� odzwierciedlaj�c� targaj�ce nim uczucia. Stopniowo uspokoi� si�, wyci�gn�� przed siebie d�ugie nogi, a r�ce roz�o�y� na oparciu �awki. Jego twarz wyr�niaj�ca si� dzi�ki du�emu nosowi, grubym brwiom i b��kitnym oczom przybiera�a coraz bardziej marzycielski, a nawet senny wyraz. Patrzy� na p�yn�c� rzek�.
Jaki� g�os zabrzmia� niczym wystrza�.
- Tu jest!
Rozejrza� si� powoli. Znale�li go przyjaciele.
Frenin, kr�py blondyn, rzek� zmarszczywszy czo�o:
- Niczego nie udowodni�e�, nie przyjmuj� twego dowodu.
- �e s�owa to czyny? Przybi�em przecie� s�owa...
- Czynem by�o ich przybicie...
- Ale kiedy ju� si� tam znalaz�y, to w�a�nie one, s�owa, wywo�a�y dzia�anie i przynios�y rezultaty...
- Jakie rezultaty przynios�y w naszym wypadku? - spyta� Brelavay, wysoki, szczup�y, smag�y m�odzieniec o ironicznym spojrzeniu.
- �adnych zebra�. Areszt domowy w nocy.
- Na Boga, dzi�ki Austrii zachowasz niewinno��! - Brelavay roze�mia� si� z zachwytem. - Widzia�e� rano t�um przed kaplic�? Zanim Austrusie znale�li kartk�, zobaczy� j� ca�y wydzia�. Chryste Wszechmog�cy! My�la�em, �e zaaresztuj� nas wszystkich!
- Sk�d si� dowiedzieli, �e to ja?
- Niech pan zapyta starost� grupy, Herr Sorde - rzeki Frenin. - Das wurde ich auch gerne wissen!
- Rektor nie powiedzia� ani s�owa o Amiktiyi. By� tam jaki� Austru�. My�licie, �e stowarzyszenie b�dzie mia�o k�opoty?
- Kolejne dobre pytanie.
- S�uchaj no, Frenin! - wybuchn�� Brelayay. Obaj sp�dzili ostatni� pe�n� niepokoju godzin� na poszukiwaniu Itale, byli zdenerwowani i g�odni. - Ci�gle powtarzasz, �e tylko gadamy, a nic nie robimy. Teraz Itale co� zrobi�, a ty zaczynasz narzeka�! Osobi�cie nie obchodzi mnie, czy stowarzyszenie b�dzie mia�o jakie� k�opoty, to g�upia banda, wcale si� nie dziwi�, �e jest w�r�d nich szpieg. - Usiad� na �awce obok Itale.
- Je�li pozwolisz mi sko�czy�, Tomasie - rzek� Frenin przysiadaj�c si� - to chcia�em powiedzie�, �e w Amiktiyi jest nas oko�o pi�ciu os�b traktuj�cych te idee powa�nie, tak? Po tym wszystkim, kiedy zaczn� obserwowa� Itale, ca�e stowarzyszenie stanie si� podejrzane i nadejdzie chwila, gdy b�dziemy musieli odpowiedzie� sobie na wiele pyta�. Stowarzyszyli�my si� dla wina i pie�ni, czy mo�e kryje si� za tym co� wi�cej? Przybijesz sw�j wierszyk, wys�uchasz kazania, sko�czysz semestr i wr�cisz do domu na wie�, czy mo�e rzeczywi�cie gro�� nam nast�pstwa? Czy nasze s�owa to czyny?
- O czym my�lisz, Givanie?
- My�l� o Krasnoy.
- A co mieliby�my tam robi�? - spyta� sceptycznie Brelavay.
- Tutaj, w Solariy, nie ma nic. Nic nie ma w prowincjach - ci przekl�ci mieszczanie, wasi wie�niacy. Nie mo�emy walczy� ze �redniowieczem. Je�li jeste�my powa�ni, to jedynym miejscem dla nas jest stolica. M�j Bo�e, czy Krasnoy jest tak daleko?
- Molsena przep�ywa�a przez niego kilka dni temu - odezwa� si� Itale zapatrzony w b��kitn� rzek� prze�wituj�c� przez drzewa. - Pos�uchajcie, to jest pomys�, to prawdziwy pomys�, Givanie. Musz� pomy�le�. Musz� co� zje��. Chod�cie. Krasnoy, Krasnoy! - Spojrza� z rado�ci� na przyjaci�. - Nie mo�emy jecha� do Krasnoy! - powiedzia�. Wyszli z parku ze �miechem.
Kiedy rozstali si� p�nym popo�udniem i Itale ruszy� do domu, nadal przepe�nia�o go radosne, pe�ne niedowierzania oczekiwanie. Czy to mo�liwe, �e zacznie si� nowe �ycie? Czy rzeczywi�cie pojedzie do miasta, zamieszka tam, b�dzie pracowa� z innymi dla wolno�ci? To nieprawdopodobne, fantastyczne, cudowne, jak si� do tego zabra�? W mie�cie musz� by� ludzie, kt�rzy z rado�ci� ich powitaj� i przydziel� prac�. Podobno s� tam tajne stowarzyszenia utrzymuj�ce kontakty z podobnymi grupami w Piemoncie i Lombardii, w Neapolu, Czechach, Polsce i w pa�stwach niemieckich, bo na wszystkich terenach cesarstwa austriackiego i jego satelit�w, a nawet poza nimi, w ca�ej Europie, rozci�ga si� delikatna i niezauwa�alna siatka liberalizmu, niczym system nerwowy �pi�cego cz�owieka. Jest to sen niespokojny, gor�czkowy, pe�en marze�. Nawet w tym sennym mie�cie ludzie m�wi� o Matiyasie Sovenskarze, przebywaj�cym na wygnaniu w swoim maj�tku od roku 1815, jako o "kr�lu". Jest nim wedle prawa i woli swego ludu - dziedzicznym i konstytucyjnym kr�lem wolnego kraju, i do diab�a z cesarzem i cesarstwem! Itale szed� cienist� ulic� wielkimi krokami niczym letnia tr�ba powietrzna, z rozpalon� twarz� i w rozpi�tym surducie.
Mieszka� u rodziny swego wuja Angele Dru. Przed kolacj� wyja�ni� mu, �e na noc znajduje si� w areszcie domowym. Wuj roze�mia� si�. Wraz z �on�, z kt�r� mia� liczne dzieci, dali krewnemu ma�y pok�j, obfite posi�ki i nieograniczone zaufanie. Ich starsi synowie nie byli zbyt spokojni i czasem wydawa�o si�, �e pa�stwo Dru s� tyle� zaskoczeni, co zadowoleni nienadu�ywaniem tego zaufania przez Itale.
- O co posz�o, co zrobi�e� tym razem? - spyta� wuj.
- Powiesi�em g�upi wierszyk na drzwiach kaplicy.
- I to wszystko? Czy opowiada�em ci, jak pewnej nocy przyprowadzili�my na uniwersytet m�ode Cyganki? Wtedy jeszcze nie zamykali bram na noc - i Angele po raz kolejny opowiedzia� t� histori�. - O czym jest ten tw�j wiersz, co?
- Och, o polityce.
Angele nadal si� u�miecha�, ale na czole pojawi�a mu si� zmarszczka niepokoju czy te� rozczarowania.
- O jakiej polityce?
Itale, aby udobrucha� wuja, wyrecytowa� wierszyk, a potem musia� go wyja�ni�.
- Rozumiem - powiedzia� niepewnie Angele. - No c�, sam nie wiem. Wiele si� zmieni�o od czas�w, kiedy by�em w twoim wieku. Jezus, Maria, co nas obchodz� ci wszyscy Prusacy i Szwajcarzy, Haller, Muller? Ale wiem, kim jest von Gentz; prze�o�onym policji cesarskiej, a to bardzo wa�ne stanowisko. Nie nasz interes, co robi� tacy ludzie.
- Nie nasz interes! Skoro wszystko, co robimy, to ich interes? Skoro aresztuje si� nas, kiedy tylko otworzymy usta? - Itale stara� si� unika� rozm�w z wujem o polityce, ale jego pogl�dy by�y tak jasne, a fakty tak oczywiste, �e za ka�dym razem mia� nadziej�, i� potrafi wuja przekona�.
Angele robi� si� coraz bardziej niespokojny, lecz upiera� si� i nie chcia� nawet przyzna�, �e nie podoba mu si� obca policja patroluj�ca miasto i uniwersytet oraz �e on te� uwa�a Matiyasa Sovenskara za kr�la.
- Po prostu w trzynastym roku znale�li�my si� po niew�a�ciwej stronie. Powinni�my przyst�pi� do Przymierza i pozwoli� Bonapartemu powiesi� si� na w�asnym sznurze. Ty nie pami�tasz, jak to jest, kiedy ca�� Europ� wstrz�sa wojna, s�yszy si� tylko o wojnie; Prusacy przegrywaj�, Rosjanie zwyci�aj�, jedna armia naciera tu, druga armia cofa si� tam, brakuje �ywno�ci, nikt nie jest bezpieczny we w�asnym ��ku. Mo�na zarobi� mn�stwo pieni�dzy, ale nie daj� one bezpiecze�stwa - nie ma �adnej pewno�ci. Pok�j to wspania�a rzecz, ch�opcze! Doceni�by� to, gdyby� by� o kilka lat starszy.
- Je�li cen� pokoju jest wolno��...
- Och, �wietnie, wolno��, prawa - nie daj si� omami� s�owom, m�j drogi Itale. Prawd� jest to, �e s�owa ulatuj� z wiatrem, a pok�j jest dany od Boga. - Wuj by� pewien, �e przekona� siostrze�ca: jego pogl�dy s� tak jasne, a fakty tak oczywiste. Itale przynajmniej zaprzesta� dyskusji.
Przy stole Angele wyg�osi� tyrad� przeciwko nowemu prawu podatkowemu ustanowionemu przez rz�d wielkoksi���cy, kt�rego broni� jeszcze przed godzin�. Sko�czy� p�aczliwie, a kiedy u�miechn�� si� spogl�daj�c na rodzin�, bardzo przypomina� swoj� siostr�, matk� Itale. Ch�opak wielkodusznie wszystko mu wybaczy�. Nie m�g� przecie� obwinia� wuja za t�pot� - przecie� mia� on prawie pi��dziesi�t lat.
O p�nocy Itale siedzia� przy stole w swojej sypialence na poddaszu. Nogi wyci�gn�� przed siebie, podbr�dek opar� na r�kach i wpatrywa� si�, ponad stertami ksi��ek i papier�w, w ciemno�� za otwartym oknem. Dawa�o si� s�ysze� szelest, szum i cisz� drzew w majow� noc. Itale my�la� o oknie swego pokoju w domu nad jeziorem Malafrena, o podr�y do Krasnoy, o �mierci Stilicho, o rzece koloru przydymionego b��kitu, p�yn�cej za wierzbami i o ludzkim �yciu; wszystko w jednym, d�ugim, niewypowiadalnym ci�gu skojarze�. Z ulicy dochodzi�o przybli�aj�ce si� stukanie dw�ch par austriackich but�w wojskowych - zatrzyma�y si� pod domem i ruszy�y dalej. Je�li musi tak by�, to musi, jest to konieczne - pomy�la� z radosnym niepokojem, jak gdyby w tych s�owach by�o zawarte jego �yciowe credo, i ws�ucha� si� w cichy szum li�ci. Zdawa�o si� mu, �e skok przez bram� na ciche dziedzi�ce uniwersytetu i rozmowa z rektorem odby�y si� bardzo dawno, kiedy by� ch�opcem, a jego uczynki nie mia�y jeszcze znaczenia. Teraz nie m�g� si� pozby� przekonania, �e kiedy Frenin wypowiedzia� s�owa: "my�l� o Krasnoy", spodziewa� si� ich: musia�y pa��, sta�y si� nieuniknione. Nie wr�ci i nie prze�yje �ycia na wsi w g�rach. To ju� niemo�liwe. Tak dalece niemo�liwe, �e potrafi� spojrze� na takie �ycie, kt�re a� do dzisiaj uwa�a� za swoje niekwestionowane przeznaczenie, z t�sknot� i �alem. Zna� tam ka�d� pi�d� ziemi, ka�d� codzienn� czynno��, wszystkich ludzi, zna� ich tak, jak w�asne cia�o i dusz�. O mie�cie nie wiedzia� nic.
- Musi tak by�, musi tak by� - powt�rzy� z przekonaniem, rado�ci� i obaw�. Nocny wiatr, pachn�cy �wie��, wilgotn� ziemi�, musn�� mu twarz i poruszy� bia�ymi firankami. Miasto wci�� spa�o pod wiosennymi gwiazdami.
ROZDZIA� 2
Jego wspomnienia z dzieci�stwa by�y niezg��bione, pozbawione dat, dotyczy�y tylko miejsc, a nie czasu: pokoje w domu, deski pod�ogi na p�pi�trze, talerze z b��kitn� obw�dk�, p�ciny wielkiego konia stoj�cego w ku�ni, r�ka jego matki, �wir rozgrzany s�onecznym blaskiem, krople deszczu uderzaj�ce o wod�, zarys g�r na tle ciemnego, zimowego nieba. W�r�d tych wspomnie� wyr�nia�o si� jedno, kiedy sta� w pokoju o�wietlonym czterema �wiecami i zobaczy� na poduszce g�ow� z oczodo�ami niczym czarne dziury, du�ym nosem �wiec�cym jak metal, a na ko�drze nieruchom� r�k�, kt�ra wygl�da�a jak przedmiot. Kto� monotonnie wypowiada� jakie� niezrozumia�e s�owa. By� to pok�j jego dziadka, lecz dziadka w nim nie widzia�. Wuj Emanuel rzuca� du�y cie�, kt�ry rusza� si� za nim na �cianie. Wszyscy mieli ogromne cienie: s�u��cy, ksi�dz, jego matka, ba� si� na nie spojrze�. Jednostajny g�os ksi�dza by� jak woda podchodz�ca coraz wy�ej pod �ciany pokoju, chlupocz�ca mu w uszach, zakrywaj�ca g�ow�. Zacz�� walczy� o powietrze. W dusz�cym przera�eniu poczu� na plecach dotyk du�ej r�ki i us�ysza� ciche s�owa ojca: - I ty te� tu jeste�, Itale? - Ojciec wyprowadzi� go z pokoju i kaza� przez chwil� bawi� si� w ogrodzie. Wybieg� ch�tnie, odkrywaj�c, �e na zewn�trz pokoju ze �wiecami nie jest nawet ciemno. Blask miedzianego zachodu s�o�ca le�a� jeszcze na jeziorze, na zgarbionej g�rze nazywanej My�liwym nad zatok� Evalde, na szczycie San Larenz wysoko na zachodzie. Siostrzyczka Itale, Laura, posz�a spa�. Zosta� sam i nie wiedzia�, co ma robi�. Pr�bowa� otworzy� drzwi do szopy z narz�dziami, ale mu si� nie uda�o; podni�s� ze �cie�ki czerwonawy kamie� i szepn�� do siebie: - Jestem Itale. Mam siedem lat - ale nie wiedzia�, czy na pewno, by� przecie� tylko dzieckiem zab��kanym w ogrodzie, sam na sam z ponurym, wieczornym wiatrem i skradaj�c� si� cicho noc�. W ko�cu przysz�a ciotka Perneta, skrzycza�a go, pocieszy�a i szybko po�o�y�a spa�.
Itale Sorde senior w latach siedemdziesi�tych XVIII w. mieszka� we Francji i podr�owa� po Niemczech oraz Italii. Jego s�siedzi z Val Malafrena z czasem mu wybaczyli porzucenie ojczyzny, chocia� niekt�rzy z nich nigdy go ju� nie obdarzyli zaufaniem. W wieku czterdziestu lat na dobre wr�ci� do g�rskiej prowincji i swojej �ony, kuzynki s�siada, hrabiego Guide'a Valtorskara. Zaj�� si� maj�tkiem, przebudowa� dom i ustatkowa� si�. Wys�a� syn�w na uniwersytet w Solariy, lecz obaj bez �adnych opor�w wr�cili do Montayny, starszy, by zajmowa� si� posiad�o�ci�, a m�odszy, by za�o�y� skromn� kancelari� prawnicz� w Portacheyce. Po roku 1790 ich ojciec nie opu�ci� ju� tej prowincji. W ci�gu tych lat korespondencja z przyjaci�mi za granic� powoli wygasa�a, a� w ko�cu urwa�a si� - przyjaciele zmarli, zapomnieli o nim lub wiedzieli, �e chce by� zapomniany. Po jego �mierci w roku 1810 pami�tano go jako dobrego rz�dc� maj�tku, cz�owieka uprzejmego i pe�nego godno�ci oraz dobrego ogrodnika.
Jego rodzina nale�a�a do domey, klasy wywodz�cych si� z ludu ziemian, kt�rzy z mocy kr�lewskiego nadania w 1740 roku otrzymali przywileje r�wne szlachetnie urodzonym. We wschodnich prowincjach domey nadal znajdowali si� w izolacji od starej hierarchii spo�ecznej, lecz w centrum i na zachodzie, wraz z mieszcza�stwem ze stolicy i wi�kszych miast, stopili si� ze szlacht� - dzi�ki przej�ciu jej obyczaj�w i ma��e�stwom - bardziej, ni� pozwala�y na to miejscowe konwenanse. Stali si� liczniejsi i potencjalnie bardziej wp�ywowi, ni� wi�kszo�� z nich zdawa�a sobie spraw�. Magia nazwisk nadal oczarowywa�a umys�y. Domey nie mieli nazwisk, lecz mienie.
Posiad�o�� dom Itale by�a niedu�a, ale pi�kna. Postawiony przez niego dw�r okala�y z trzech stron wody jeziora. Znajdowa� si� na t�po zako�czonym p�wyspie stanowi�cym kraniec grzbietu g�ry San Givan. Jej strome zbocza zwie�cza�y d�by i sosny, tote� od wschodu dom wydawa� si� sta� samotnie w pos�pnym g�rskim krajobrazie. Jednak od strony Portacheyki, miasta le��cego na prze��czy, widzia�o si� pola, sady i winnice, domy ch�op�w i dzier�awc�w, dachy innych dwor�w. W maj�tku uprawiano winoro�l, gruszki, jab�ka, �yto, owies i j�czmie� - klimat by� tu surowy, lecz nie ostry. W czasie mro�nych zim na zalesionych szczytach le�a� g��boki �nieg, lecz ani Malafrena, ani inne jeziora rozci�gaj�ce si� wzd�u� g�r do po�udniowo-zachodniej granicy tej krainy nie zamarz�y ca�kowicie od stu lat. Lata by�y d�ugie i gor�ce, a w g�rach hucza�y burze. Lata pami�tano tu ze wzgl�du na susz� lub wielkie deszcze, udane winobranie, pogod� i plony, a nie wydarzenia historyczne. Czy rz�dzi� kr�l Stefan, czy Napoleon i wielki ksi��� Matiyas, czy Franciszek i wielka ksi�na Mariya, nie mia�o to wi�kszego wp�ywu na pogod� i ziemi�, na smak wina, wygl�d wzg�rz. Ziemianie i ich dzier�awcy �yli za g�rsk� barier�. Owszem, narzekali na podatki, ale robili to tak�e ich pradziadowie.
Guide Sorde, spadkobierca, by� m�czyzn� wysokim, szczup�ym, o ciemnej cerze i przenikliwych szarych oczach. Dobry reprezentant ma�om�wnych ch�op�w swojej prowincji, spo�r�d kt�rych jego przodkowie wznie�li si� w XVII wieku do klasy posiadaczy ziemskich. Jego �ona, Eleonora, urodzona na po�udniowej r�wninie w Solariy, stanowi�a jedyn� cenion� przez niego zdobycz spoza g�r. Sprowadzi� j� ze sob� na dobre.
W 1803 roku urodzi� im si� syn, a w trzy lata p�niej c�rka. Eleonora sama uczy�a oboje dzieci, dop�ki Itale nie sko�czy� jedenastu, a Laura o�miu lat. Nast�pnie, poniewa� wykszta�cenie sta�o si� rodzinn� tradycj�, a Guide podtrzymywa� wszelkie tradycje, trzy razy w tygodniu zacz�� przychodzi� do Laury guwerner, a Itale poszed� do szko�y benedyktyn�w na g�rze Sinviya. Przybywa� do domu pod koniec prawie ka�dego tygodnia, bo szko�a le�a�a w odleg�o�ci zaledwie siedmiu mil. W czwartki schodzi� do Portacheyki, kt�rej spadziste, �upkowe dachy i strome uliczki le�a�y pod oknami klasztornej szko�y, i jad� kolacj� z wujem Emanuelem oraz ciotk� Pernet� w ich wysokim, drewnianym domu z ogrodem pe�nym nagietk�w, bratk�w i floks�w, z kt�rego - przez prze��cz - rozci�ga� si� widok na ciemne uliczki i dachy. Miasto by�o po�o�one w g��bokiej dolinie mi�dzy g�rami Sinviya i San Givan. P�nocna cz�� Portacheyki rozpostarta mi�dzy prawie pionowymi zboczami sprawia�a wra�enie fantastycznej wizji. Wydawa�o si�, �e cienista prze��cz nie mo�e prowadzi� do tych odleg�ych, sk�panych w s�o�cu, lazurowych wzg�rz, a jedynie nad nimi g�rowa� niczym nad bajecznymi kr�lestwami, le��cymi po przeciwnej stronie granicy mo�liwo�ci. Kiedy na szczytach zbiera�y si� burzowe chmury i zawisa�y potem nad miastem, czasami w przeb�ysku czystego, z�ocistego �wiat�a stawa�y si� widoczne ni�ej po�o�one wzg�rza, przypominaj�ce zaczarowane kr�lestwo wolne od burz i mroku panuj�cego wy�ej. Kr�c�c si� ko�o zajazdu "Pod Z�otym Lwem" Itale widzia� wyruszaj�ce do dalekich miast lub przybywaj�ce z dalekich podr�y do Portacheyki wysokie, rozko�ysane, zakurzone dyli�anse Linii Po�udniowo-Zachodniej. Sama Portacheyka, brama jego prowincji, mia�a dla niego taki urok podr�y i nieznanego, jaki dla mieszka�ca nadmorskiego kraju maj� porty.
W sobotnie popo�udnia szed� przez miasto oraz poro�ni�te d�bami faluj�ce wzg�rza, mija� po�o�one na zboczach winnice i sad, by znale�� si� w domu nad jeziorem. Po drodze przystawa� na pogaw�dk� z kolegami mieszkaj�cymi w maj�tku albo z Bronem, g��wnym winiarzem, d�ugonogim, ponurym starcem wysoko trzymaj�cym ramiona. Pyta� go o wszystkie wydarzenia z minionego tygodnia i opowiada� o swoich sprawach. Je�li by�y to niepowodzenia, Bron rzuca�: - Tak si� toczy �ycie - a je�li co� mu si� udawa�o, m�wi�: - Tak, ale praca b�dzie zawsze, a nagroda niecz�sto, dom Itaall
Kiedy sko�czy� siedemna�cie lat, wr�ci� do domu z b�ogos�awie�stwem mnich�w z Simdya i pierwsz� nagrod� z �aciny. Rozpocz�� �ycie m�odego ziemianina, ucz�c si� przycinania winoro�li, osuszania p�l, prowadzenia ksi�g, a tak�e poluj�c, je�d��c konno i �egluj�c pojezierze swoj� ��dk� "Falkone". Praca wype�nia�a mu czas, lecz nie zaprz�ta�a umys�u. Sta� si� niespokojny. B�d�c wa�n� osob� dla swej rodziny czu�, �e powinien zrobi� co� znacz�cego. Pozycja spo�eczna oznacza�a zobowi�zania: tego nauczy� si� od ojca, kt�ry nigdy nie m�wi� o obowi�zkach, lecz mimo �e by� autokrat�, wype�nia� je bez zmru�enia oka. Szukaj�c godnego siebie obowi�zku ch�opiec studiowa� �yciorysy wielkich ludzi. Jego pierwszym bohaterem sta� si� Eneasz. Opowiedzia� mu o nim dziadek, a potem Itale przeczyta� t� histori� w szkole ze sfatygowanego podr�cznika ojca. W nielicznych ksi��kach, jakie uda�o mu si� zdoby�, znalaz� sobie te� innych bohater�w: Peryklesa, Sokratesa, Hektora, Hannibala. No i by� Napoleon. Jego dzieci�stwo min�o w Cesarstwie, m�odo�� na wygnaniu. Bezsilny na wi�ziennej wyspie, pokonany, upokorzony, Napoleon g�rowa� nad wszystkim niczym skuty Prometeusz, podczas gdy nad rozleg�ymi ziemiami Europy i Rosji panowali mali, l�kliwi kr�lowie... W bibliotece dziadka siedemnastolatek wypatrzy� tak du�o francuskich ksi��ek, �e przy ochoczej pomocy siostry znaj�cej francuski nauczy� si� tego j�zyka na tyle, by m�c w oryginale zg��bi� Woltera. Laura pr�bowa�a czyta� razem z nim, ale szybko si� znudzi�a i wr�ci�a do ulubionej ksi��ki matki, "Nowej Heloizy", co Itale przyj�� z ulg�, bowiem w szkole klasztornej Woltera wymieniano jednym tchem z diab�em i Itale nie by� pewien, w co si� anga�uje. Znalaz� te� niekompletne roczniki "Monitora", francuskiej gazety rz�dowej. Przejrza� kilka numer�w z roku 1809 i stwierdzi�, �e tak jak wszystkie inne gazety, kt�re czytywa�, jest tub� w�adzy. P�niej jednak natkn�� si� na rocznik z pocz�tku lat dziewi��dziesi�tych XVIII wieku. Pocz�tkowo zupe�nie nie pami�ta�, co si� wtedy dzia�o w Pary�u - mnisi nie byli zbyt mocni w najnowszej historii. Trafi� na przem�wienia nie znanego sobie Dantona, Mirabeau, Vergniauda. Nazwisko Robespierre'a, owszem, s�ysza� - wymieniane razem z Wolterem i diab�em. Wr�ci� do roku 1790 i zacz�� czyta� po kolei. W r�kach trzyma� Rewolucj� Francusk�. Przeczyta� przem�wienie, w kt�rym m�wca wzbudza� gniew ludu na uprzywilejowanych, przem�wienie ko�cz�ce si� s�owami "Vivre libr�, ou mourir!" - �yjcie wolni lub zgi�cie. Po��k�y papier kruszy� si� pod dotykiem palc�w ch�opca, kt�ry pochyla� g�ow� nad suchymi kolumnami s��w wypowiedzianych do nie istniej�cego Zgromadzenia przez ludzi nie�yj�cych od trzydziestu lat. By�o mu zimno w r�ce, jakby sta� na wietrze, w ustach mia� sucho. Prawie nic nie wiedz�c o Rewolucji, nie rozumia� po�owy z tego, co czyta�. Rozumia� jednak, �e dokona�a si� Rewolucja.
Przem�wienia pe�ne by�y patosu, frazes�w i pr�no�ci, co wyra�nie dostrzega�. M�wi�y jednak o wolno�ci jako o ludzkiej potrzebie, jak chleb, jak woda. Itale wsta� i zacz�� chodzi� po cichej bibliotece, masuj�c sobie g�ow� i patrz�c niewidz�cymi oczyma na p�ki z ksi��kami i okna. Wolno�� nie jest konieczno�ci�, wolno�� to niebezpiecze�stwo, wszyscy prawodawcy w Europie m�wi� to od dziesi�ciu lat. Ludzie s� dzie�mi, kt�rymi musz� - dla ich w�asnego dobra - rz�dzi� nieliczni, rozumiej�cy zasady rz�dzenia. Co mia� na my�li ten Francuz Vergniaud m�wi�c - �yjcie wolni lub zgi�cie? Takiego wyboru nie daje si� dzieciom. Te s�owa zosta�y skierowane do doros�ych. Brzmia�y obcesowo i dziwnie, brakowa�o im logiki o�wiadcze� sk�adanych na poparcie sojuszy, kontrsojuszy, cenzury, represji, akcji odwetowych. Brakowa�o im rozs�dku.
Itale sp�ni� si� na kolacj�. Wygl�da�, jakby mia� gor�czk�. Zjad� ma�o i wkr�tce wybieg� z domu, kieruj�c si� w ciemno�ci nad brzeg jeziora. Tam przez kilka godzin mocowa� si� z anio�em, z pos�a�cem, kt�ry postawi� przed nim owego popo�udnia wyzwanie. Walczy� najlepiej, jak umia�, poniewa�, jak na dziewi�tnastolatka, wysoce sobie ceni� jasno�� my�li, lecz anio� wygra� bez najmniejszego wysi�ku. Itale nie m�g� ju� wyrzec si� tego, czego pragn�� i czego szuka�: idea�u ludzkiej wielko�ci nie uciele�nionego w konkretnej osobie, lecz realnego dla ka�dej jednostki przez og�lnoludzkie pojednanie. Nie jestem wolny tak d�ugo, jak d�ugo cho�by jedna osoba jest niesprawiedliwie wi�ziona - pomy�la� neofita, a kiedy rozwa�a� te kwestie, jego twarz, mimo surowego wyrazu, promienia�a szcz�ciem. Dwudziesty rok �ycia sta� si� dla niego najwspanialszym rokiem. Kiedy po d�ugim milczeniu nawi�zywa� do czego�, co powiedzia�a matka, ona patrzy�a ze smutkiem i zastanawia�a si�, sk�d wr�ci�, bo by� tak daleko, �e jego b��kitne oczy spogl�da�y na ni� z rado�ci�, jakby przed chwil� znajdowa� si� w odleg�ych krainach.
Na d�ugo przed decyzj� syna wiedzia�a, �e zechce opu�ci� dom. On sam odkry� to tamtego lata. Kiedy ko�czy� prac�, bra� ��dk� i p�ywa� po l�ni�cym jeziorze, wracaj�c o zmroku z najdalszych, zachodnich zatok, gdzie z jeziora bierze pocz�tek rzeka Kiassa sp�ywaj�ca z zalesionych zboczy mi�dzy wzg�rza i na r�wniny, by po��czy� si� tam z Molsen� i toczy� wody razem z ni�. Strumie�, kt�ry na jego oczach p�dzi� w�r�d ska�, dotrze do morza, nim sko�czy si� lato, podczas gdy on zostanie w domu nad spokojnym jeziorem.
Guide Sorde s�ysza�, �e pragnienie opuszczenia na jaki� czas domu jest u m�odych ludzi naturalne, ale on sam widzia� w tym jedynie kaprys. Maj�tkiem trzeba zarz�dza�, a Itale jest dziedzicem. Je�li ma si� jak�� prac�, to trzeba j� wykona�. Id�c za rad� szwagra, Eleonora zaproponowa�a wys�anie Itale na uniwersytet w Solariy.
- Przecie� tw�j ojciec pos�a� tam ciebie i Emanuela...
- Nie ma tam niczego, co jest mu potrzebne - odrzek� Guide swym charakterystycznym, cichym g�osem, w kt�rym s�ysza�o si� st�umione emocje niczym wicher zapowiadaj�cy burz�. - To strata czasu.
Eleonora nigdy nie walczy�a z aroganck� prowincjonalno�ci� m�a dla siebie, ale uczyni�a to dla Itale.
- Powinien spotyka� si� z lud�mi, pozna� troch� �wiat. Na co si� przyda swoim ch�opom, je�li sam b�dzie takim samym ch�opem?
Guide zmarszczy� brwi. �ona pos�ugiwa�a si� jego w�asn� broni� o wiele sprytniej, ni� m�g�by to uczyni� on sam, a poza tym czu�, �e nie potrafi wyja�ni�, dlaczego naprawd� nie chce pozwoli� ch�opcu na wyjazd. Z�o�ci� si� na swoj� rodzin�, �e nie rozumie motywu, kt�rego sam nie rozumia�, i czu� uraz�, bo wiedzia�, �e musi skapitulowa�. Wszyscy wiedzieli, �e skapituluje, nawet Itale. Jedynie Eleonora mia�a na tyle taktu, �e pr�bowa�a dyskutowa�.
Tak wi�c we wrze�niu 1822 roku Itale wyruszy� dyli�ansem linii Montayna na p�noc, przez prze��cz, a potem w d�. Patrz�c w ty� widzia� nad d�ugimi pasmami wzg�rz zmienione i zmieniaj�ce si� znajome zarysy g�r. San Givan ukaza� wielkie, opadaj�ce wschodnie zbocze, Sinviya drugi szczyt, a najdalej po�o�ony, delikatny, b��kitny kontur za nimi to na pewno My�liwy. Kiedy znikn�� z pola widzenia, Itale wyj�� zegarek, srebrny zegarek dziadka, i sprawdzi� godzin�: dziewi�ta dwadzie�cia rano. Tutaj, na prowadz�cej w d� drodze, teraz skr�caj�cej na po�udniowy wsch�d, by�o s�onecznie, �wierszcze gra�y na skoszonych polach, pracowali �niwiarze, a wioski sta�y opuszczone i ciche w s�onecznym blasku. To ta z�ocista kraina, kt�r� widywa� pod burzowymi chmurami w Portacheyce. Przeje�d�ali przez miasta i wioski, kt�rych nazwy zna� ze s�yszenia: Vermare, Chaga, Bara. Wyje�d�aj�c z tej ostatniej opu�cili prowincj� Montayna i w Erreme Itale przesiad� si� na dyli�ans linii Sudana. Dyli�ans toczy� si� do celu, a on uwa�nie przygl�da� si� ludziom, budynkom, kurcz�tom i �winiom, �eby przekona� si�, jak tu wygl�daj� �winie, kurcz�ta, budynki i ludzie.
W Solariy wszystko tchn�o senno�ci�. Inwentarz by� spasiony, domy drzema�y w zaro�ni�tych ogrodach pe�nych r�, spala nawet l�ni�ca Molsena przep�ywaj�ca pod starym mostem, rozlewaj�ca si� powoli i szeroko w drodze na po�udnie. Studenci nie uczyli si� zbyt pilnie, nie pojedynkowali si�, pili du�o wina i ci�gle si� zakochiwali, a dziewcz�ta z Solariy odwzajemnia�y ich mi�o��. Itale, porzucony na drugim roku przez niewiern� c�rk� piekarza, odrzuci� mi�o�� i zwr�ci� si� ku polityce. Zosta� przyw�dc� studenckiego stowarzyszenia Amiktiya. Rz�d ledwo tolerowa� Amiktiy� - wszystkie takie studenckie grupy zosta�y zdelegalizowane w Niemczech, a stowarzyszenie na Uniwersytecie Wile�skim tak rozz�o�ci�o cara Wszechrosji, �e rozwi�za� je w 1824 roku, przyw�dc�w skaza� na zsy�k� i zarz�dzi� sta�� obserwacj� wszystkich student�w i wyk�adowc�w. To w�a�nie nadawa�o Amiktiyi smaczek. Pili du�o wina i �piewali zakazany hymn stowarzyszenia, "Za tym mrokiem �wieci blask twego nie gasn�cego dnia, o Wolno�ci". Przekazywali sobie zakazane ksi��ki, rozmawiali o rewolucjach we Francji, Neapolu, Piemoncie, Hiszpanii i Grecji, dyskutowali o monarchii konstytucyjnej, r�wno�ci wobec prawa, powszechnej edukacji, wolnej prasie, a wszystko to robili nie maj�c sprecyzowanego celu, nie wiedz�c, dok�d to prowadzi. Mieli nie rozmawia�, wi�c rozmawiali. Tak min�� trzeci rok i Itale s�dzi�, �e jest ju� got�w na sta�e wr�ci� do domu. Tymczasem dusi� si� ze �miechu, w jednym bucie na ciemnym dziedzi�cu kaplicy, a Frenin powiedzia� nad rzek� w s�o�cu: - My�l� o Krasnoy.
ROZDZIA� 3
Emanuel Sorde odchrz�kn�� i zauwa�y� z pozorn� nonszalancj�:
- W tym tygodniu gazeta jest do�� zagadkowa. Zastanawiam si�, czy mimo wszystko Stany nie zostan� zwo�ane.
- Zgromadzenie Narodowe? Ale� one nie zbiera�y si� od �mierci kr�la Stefana, prawda?
- S�usznie, od trzydziestu lat.
- Nadzwyczajne.
- To tylko moje domys�y, panie hrabio. "Kurier-Merkury" nic nie m�wi, zatem mo�na co� podejrzewa�.
- Tak. - Hrabia Orlant Valtorskar westchn��. - Moja �ona prosi�a, �ebym prenumerowa� "Merkurego" z Aisnar. Wydawa�o si�, �e jest w nim wi�cej fakt�w. Co si� z nim sta�o?
- By� zakazany tak d�ugo, �e jego w�a�ciciele zbankrutowali - odpar� z ogniem Itale. - Odt�d nie mamy �adnej wolnej prasy.
- A co b�dzie, kiedy Stany si� jednak zbior�? - rzek� Guide swym wolnym, twardym, cichym g�osem. - B�d� rozmawia� i nic nie zrobi�, tak jak w dziewi��dziesi�tym sz�stym.
- Rozmawia�! - powiedzia� jego syn, stawiaj�c na stole kieliszek do wina, kt�ry d�wi�cza� jeszcze przez chwil�. - Jest bardzo wa�ne, �eby...
- Mogliby przynajmniej zrobi� co� z podatkami - przerwa� mu Emanuel. - Parlament w�gierski z powrotem odebra� Wiedniowi kontrol� nad swoimi podatkami.
- I co z tego, nawet gdyby tak si� sta�o? Podatki si� nie zmniejsz�. Podatki nigdy si� nie zmniejszaj�.
- W ka�dym razie pieni�dze nie sz�yby na obc� policj� - rzek� Itale,
- A jakie to ma znaczenie dla nas, tu w g�rach?
Na poci�g�ej twarzy hrabiego Orlanta, jak na jego wiek g�adkiej i r�owej, rysowa� si� w miar� rozwoju dyskusji wyraz coraz bardziej skr�powanego wsp�czucia. By�o mu ich wszystkich �al, tych cesarzy, policjant�w, poborc�w podatkowych, biedak�w schwytanych w sie� spraw materialnych, ale wiedzia�, �e rozm�wcy wymagaj� od niego czego� wi�cej ni� wsp�czucia, kt�rych to wymaga� nigdy nie potrafi� spe�ni�. Guide patrzy wilkiem, Emanuel jest ostro�ny, a Itale zapala si� coraz, bardziej i w ko�cu jak zwykle wybucha: - Nadejdzie czas...! - Lecz ku uldze hrabiego Orlanta odezwa� si� Guide, za�egnuj�c sp�r:
- Wyjd�my na taras.
Podeszli do kobiet rozmawiaj�cych w ogrodzonym i wy�o�onym p�ytami ogrodzie, kt�ry stary Itale za�o�y� nad jeziorem pod po�udniowymi oknami domu. By� ciep�y wiecz�r, ostatni dzie� lipca. B��kitne niebo odbija�o si� w wodzie z wyj�tkiem miejsc zacienionych g�rami, w kt�rych wydawa�a si� ona przezroczy�cie br�zowa. Daleko na wschodzie, gdzie jezioro kry�y pionowo schodz�ce do niego zbocza, nad wod� zalega�a lekka mgie�ka. Na zachodzie zni�aj�ce si� s�o�ce barwi�o jeszcze niebo za g�r� San Larenz i tak przenika�o powietrze, �e bia�e p�yty na tarasie, bia�e kwiaty kwitn�ce w donicach, bia�a suknia Laury i b��kitna powierzchnia jeziora delikatnie por�owia�y. Wszystko jednak powoli blad�o, a Vega pos�a�a z wysoka przez spokojne powietrze pierwsze niepewne promienie. Cyprys rosn�cy przy rogu tarasu odbija� si� czerni� na tle roz�wietlonej wody i nieba, a w powietrzu unosi� si� zapach zmierzchu, wilgoci, kwiat�w oraz szmer kobiecych g�os�w.
- O, Bo�e, Bo�e, jaki cudowny wiecz�r! - westchn�� pokornie hrabia Orlant z silnym prowincjonalnym akcentem, jakby pyta�, czym sobie zas�u�y� na takie pi�kno. Sta� patrz�c na jezioro ze spokojn� twarz�. Eleonora i jej szwagierka jak co tydzie� wymienia�y plotki. Eleonora zdawa�a sprawozdanie z Val Malafrena, a Perneta omawia�a wydarzenia w Portacheyce. Dziewcz�ta, Piera Valtorskar i Laura, rozmawia�y, a kiedy na taras wyszli m�czy�ni, �ciszy�y g�osy.
- On wcale nie potrafi ta�czy� - powiedzia�a Laura.
- W�oski na jego karku wygl�daj� jak mech na pniaku - rzek�a z rozmarzeniem, ale bez uczucia Piera. Mia�a szesna�cie lat, twarz poci�g�� i naturalnie spokojn�, jak jej ojciec. By�a niedu�a, a jej figura i d�onie wci�� jeszcze zachowa�y dzieci�c� pulchno��.
- Gdyby tylko znalaz� si� kto� nowy... Na prawdziwy bal... Piera spyta�a z nag�ym zainteresowaniem:
- Jak my�lisz, b�d� lody waniliowe?
Tymczasem Perneta przerwa�a skomplikowan� opowie��, by spyta� m�a:
- Emanuelu, czy Alitsja Verachoy nie jest kuzynk� w drugiej linii Alexandra Sorentaya?
- Bez w�tpienia. Jest spokrewniona ze wszystkimi w Montaynie.
- A zatem to jego matka po�lubi�a cz�owieka nazwiskiem Berchoy z Val Altesma w 1816, prawda?
- Czyja matka?
- M�a Alitsji.
- Ale�, droga Perneto - rzek�a Eleonora - Givan Verachoy zmar� w roku 1820, wi�c jak jego �ona mog�a ponownie wyj�� za m�� w 1816?
- No, no, no - powiedzia� Emanuel i uciek�.
- Ale nie rozumiesz - ci�gn�a Pereta - �e Rosa Berchoy jest te�ciow� Alitsji.
- Och, m�wisz o Edmundzie Sorentayu, a nie Alexandrze, a w 1820 zmar� jej ojciec! - zawo�a�a Eleonora.
Brat Guide'a, chocia� m�odszy od niego o sze�� lat, mia� wi�cej siwych w�os�w. Jego twarz by�a bardziej ruchliwa, lecz mniej wyrazista. Pozbawiony ambicji, za to bardzo towarzyski, wybra� �ycie w mie�cie i praktyk� adwokack�. Prawo sko�czy� w Solariy. Dwukrotnie odm�wi� przyj�cia stanowiska s�dziego, nigdy nie wyja�niaj�c powod�w odmowy, kt�r� wi�kszo�� ludzi przypisywa�a lenistwu. Opr�cz tej przywary mia� sk�onno�ci do ironizowania, opisuj�c siebie jako cz�owieka zar�wno niepotrzebnego, jak i maj�cego niezwyk�e szcz�cie. Zawsze ust�powa� bratu i chocia� udziela� mu porad prawnych, czyni� to niech�tnie. Do�wiadczenie nabyte w kontaktach z klientami zmieni�o wiele cech jego osobowo�ci, w przeciwie�stwie do Guide'a, kt�ry nigdy nie ulega� �adnym wp�ywom. Emanuel i Perneta mieli jedno dziecko, kt�re urodzi�o si� martwe. Perneta, energiczna niewiasta o usposobieniu bardziej surowym i sardonicznym ni� on, nie wypowiada�a �adnych uwag, gdy okre�la� siebie jako cz�owieka maj�cego niezwyk�e szcz�cie, ani nie wtr�ca�a si� do wychowania swej bratanicy i bratanka. Byli oni jednak jej s�o�cem, dum� i szcz�ciem.
Itale podszed� do wuja stoj�cego przy balustradzie pod cyprysem. Twarz mu jeszcze p�on�a, a w�osy i halsztuk mia� w nie�adzie.
- Czyta�e� w "Kurierze-Merkurym", �e zbiera si� parlament prowincjonalny Polany? O tym cz�owieku w�a�nie m�wi�em, o Stefanie Dragonie.
- Pami�tam. Je�li Zgromadzenie si� zbierze, b�dzie deputowanym.
- Tak, tego w�a�nie nam trzeba, Dantona, cz�owieka, kt�ry mo�e m�wi� w imieniu ludu.
- A czy lud chce, �eby kto� m�wi� w jego imieniu?
Nie by�o to pytanie, jakie zadawali sobie cz�onkowie Amiktiyi.
- I jaki lud? - Emanuel wykorzystywa� swoj� przewag�. - Nasza klasa raczej nim nie jest. Kupcy? Tutejsi ch�opi? Miejski mot�och? Czy tak r�ne klasy nie maj� raczej odmiennych ��da�?
- W ostatecznym rozrachunku nie - rzek� Itale, g�o�no my�l�c. - Ignorancja niewykszta�conych pomniejsza korzy�ci p�yn�ce z wykszta�cenia dla tych, kt�rzy je otrzymuj�. Nie mo�na ograniczy� �wiat�a. Nie mo�na zbudowa� sprawiedliwo�ci na fundamencie innym ni� r�wno��, co jest nieustannie udowadniane od czterech tysi�cy lat...
- Udowadniane? - powt�rzy� z pow�tpiewaniem Emanuel i obu ow�adn�y emocje za�artej dyskusji.
Ich rozmowy zaczyna�y si� zawsze od tego, �e opanowany Emanuel zmusza� Itale do obrony swych racji, a ko�czy�y na tym, �e Itale traci� panowanie i zwyci�a� tylko dzi�ki szczeremu, dobrodusznemu i elokwentnie prezentowanemu przekonaniu. Nast�pnie Emanuel zmienia� podej�cie, prowokowa� kolejn� obron�, ca�y czas przekonany, �e robi to, aby uchroni� bratanka przed cudzym rozumowaniem, a nie dlatego, �e on te� t�skni� za s�uchaniem i wypowiadaniem s��w "nasz kraj", "nasze prawa", "nasza wolno��".
Matka poprosi�a Itale, �eby przyni�s� szal Pernety, kt�ry zostawi�a w dwuk�ce. Kiedy z nim wr�ci�, s�o�ce ju� zasz�o, a wiatr pachnia� noc�. Niebo, g�ry i jezioro le�a�y zatopione w g��bokiej ciemno�ci granatu, przetykanego �wietlistym oparem. Bia�a suknia Laury odcina�a si� od krzak�w takim samym mglistym blaskiem.
- Wygl�dasz jak �ona Lota - powiedzia� jej brat.
- Szpilka ci wychodzi z halsztuka - odci�a si�.
- Po ciemku tego nie widzisz.
- Nie musz�. Od czasu, kiedy przeczyta�e� Byrona, tw�j halsztuk nie jest ju� taki sam.
Laura by�a wysoka jak jej brat, szczup�a, o silnych, ale delikatnych nadgarstkach i d�oniach. Kocha�a brata szale�czo, lecz nie by�a wobec niego pob�a�liwa. Matka, kiedy sprowadza�a go z ob�ok�w na ziemi�, raczej nie zdawa�a sobie z tego sprawy. Jego siostra, aczkolwiek pe�na podziwu, lecz pozbawiona tolerancji, robi�a to zawsze �wiadomie, z premedytacj�. Chcia�a, �eby pozostawa� sob�, uwa�aj�c, �e i tak stoi on ponad wszelkimi modami, opiniami i autorytetami. By�a bardzo �agodn�, bezpretensjonaln� dziewi�tnastolatk�, r�wnie bezkompromisow� jak ojciec. Itale ceni� jej zdanie o sobie nad wszelkie inne opinie, lecz w tej chwili by� za�enowany, bo s�ucha�a tego Piera Valtorskar. Po�piesznie poprawi� halsztuk i powiedzia� dobitnie:
- Nie mam poj�cia, dlaczego uwa�asz, �e chc� w jakikolwiek spos�b na�ladowa� lorda Byrona, mo�e z wyj�tkiem jego �mierci. Bez w�tpienia umar� jako bohater. Natomiast jego poezja jest trywialna.
- Ale zesz�ego lata zmusi�e� mnie do przeczytania ca�ej ksi��ki o Manfredzie! A dzisiaj go cytowa�e� - Twe jakie� skrzyd�a spokojnie co� tam...
- "Twe burzowe skrzyd�a spokojnie spoczywaj�", to nie Byron, tylko Estenskar! Chcesz powiedzie�, �e nie czyta�a� "�d"?
- Nie - powiedzia�a potulnie Laura.
- A ja tak - odezwa�a si� Piera.
- To przynajmniej znasz r�nic�!
- Ale nie czyta�am t�umaczenia lorda Byrona. Papa chyba je schowa�. - Piera m�wi�a bardzo cicho.
- Nie szkodzi, przynajmniej czyta�a� Estenskara. Podoba� ci si�, prawda? To by� "Orze�" - a ko�czy si� tak:
Lecz, zamkni�ty w klatce, widzisz, jak przed tob�
Otwieraj� si� wieki jak rozwarte niebo...
Ach, doprawdy, to wspania�e!
- Ale o kim to jest? - spyta�a Laura z irytuj�c� szczero�ci�.
- O Napoleonie! - zagrzmia� z oburzeniem jej brat.
- Ojej, zn�w Napoleon - rzek�a ich matka. - Itale, kochanie, przyniesiesz szal tak�e i mnie? Jest w hallu... albo zawo�aj Kassa, ale chyba teraz je kolacj�.
Itale przyni�s� szal. Stoj�c przy jej krze�le zawaha� si�, dok�d ma i��. Powinien wr�ci� do wuja stoj�cego przy balustradzie i odby� z nim rozs�dn�, m�sk� rozmow�, udowadniaj�c w ten spos�b Pierze i samemu sobie, �e wydawa� si� w jej obecno�ci dziecinny tylko dlatego, �e ona sama jest taka dziecinna. Chcia� jednak zosta� i porozmawia� z dziewcz�tami.
Matka podnios�a na niego wzrok.
- Kiedy ty tak wyros�e�? - zapyta�a pe�nym zdumienia g�osem. Na jej zwr�con� ku g�rze twarz pada�o �wiat�o z okien domu. Kiedy si� u�miecha�a, jej dolna warga chowa�a si� pod g�rn�, co nadawa�o twarzy absolutnie czaruj�cy, skromny i szelmowski wygl�d. Itale roze�mia� si� bez �adnego powodu, patrz�c na ni� i ona tak�e si� roze�mia�a, poniewa� wyda� si� jej a� tak wysoki i sam r�wnie� si� �mia�.
Podszed� hrabia Orlant i spyta� dotykaj�c w�os�w c�rki:
- Nie jest ci zimno, contesina?
- Nie, papo. Tu jest �licznie.
- Chyba powinni�my wej�� do �rodka - rzek�a bez po�piechu Eleonora, nie ruszaj�c si� z miejsca.
- A co b�dzie z piknikiem w sosnowym lesie? - spyta�a Perneta. - Obiecuje si� go nam przez ca�e lato.
- Och, zapomnia�am powiedzie�, je�li chcemy, to mo�emy wybra� si� jutro, pogoda si� utrzyma, prawda, kochanie?
- Zapewne - powiedzia� siedz�cy obok niej Guide, zatopiony we w�asnych my�lach.
Nie podoba�y mu si� dyskusje, jakie prowadzili przy jego stole syn i brat. Wszystkie dyskusje polityczne traktowa� z pogard�. Znajomi posiadacze ziemscy, kt�rzy nie interesowali si� wydarzeniami spoza granic prowincji, lecz byli poch�oni�ci polityk� lokaln�, odp�acali mu podobn� pogard�: - Sorde nie podnosi g�owy znad p�uga. Inni m�wili z zazdro�ci�: - Sorde to stara gwardia, niezale�ny ziemianin - por�wnuj�c go do swoich ojc�w i dziad�w, dla kt�rych, jak zwykle, �ycie by�o o wiele prostsze. Guide jednak dobrze wiedzia�, �e jego ojciec nie pochodzi� ze "starej gwardii". Pami�ta� listy przychodz�ce z Pary�a, Pragi, Wiednia, go�ci z Krasnoy i Aisnar, dyskusje prowadzone przy stole i w bibliotece. Stary Itale nie bra� jednak udzia�u w lokalnej polityce i nigdy nie wyja�nia� w�asnych pogl�d�w, chyba �e odpowiadaj�c na bezpo�rednie pytanie. W jego milczeniu i wyobcowaniu kry�o si� co� wi�cej ni� niewymuszona tolerancja i dystans. By�a to naturalna konsekwencja jego w�asnej decyzji, b�d�cej wyrazem mo�e samo�wiadomo�ci, a mo�e goryczy kl�ski - tego Guide nie wiedzia�. W m�odo�ci nigdy nie przysz�o mu do g�owy kwestionowa� i ocenia� decyzji ojca. Teraz po raz pierwszy zacz�� je analizowa�, a tak�e zastanawia� si�, czy to, co uwa�a� za w�asne przeznaczenie, nie jest, by� mo�e, nie�wiadom� decyzj�. Siedzia� wi�c w letnim zmierzchu z pos�pn� min�. G�osy syna i dziewczyny op�ywa�y go jak woda. Perneta siedzia�a w milczeniu, hrabia Orlant i Eleonora podeszli do Emanuela, stoj�cego na skraju tarasu. Troje m�odych cicho rozmawia�o.
- Zabrzmi to bardzo niem�drze, ale wymy�li�am co� na ten temat - m�wi�a Laura. - Nie wierz�, �e trzeba umrze�, je�li si� nie chce. To znaczy trzeba, ale jednak... Nie mog� uwierzy�, �e ludzie umieraliby, gdyby naprawd�, absolutnie nie chcieli. - U�miechn�a si� u�miechem swojej matki. - M�wi�am, �e to niem�dre.
- Nie, ja my�l� tak samo - rzek� Itale. To, �e jego siostra my�li tak jak on, by�o dla niego nadzwyczajne i tajemnicze. Podziwia� Laur�, bo w przeciwie�stwie do niego mia�a odwag� o tym powiedzie�.
- Nie potrafi� znale�� powodu umierania, jego potrzeby. Ludzie po prostu staj� si� znu�eni, poddaj� si�, czy� nie?
- Tak. �mier� przychodzi z zewn�trz jako choroba czy uderzenie w g�ow�, jest to co� spoza, a nie z samego cz�owieka.
- W�a�nie. I gdyby si� by�o naprawd� sob�, powiedzia�oby si�: "Przepraszam, ale nie, jestem zaj�ty, wr�� p�niej, kiedy zrobi� ju� wszystko, co mam do zrobienia!"
Wszyscy troje si� roze�mieli, a Laura powiedzia�a: - A to znaczy nigdy. Jak mo�na zrobi� wszystko?
- Z pewno�ci� nie w ci�gu siedemdziesi�ciu lat. To �mieszne. Gdybym mia� siedemset lat, pierwszy wiek po�wi�ci�bym na my�lenie - doko�czenie my�li niedoko�czonych z braku czasu. Potem m�g�bym wszystko robi� nale�ycie, zamiast si� �pieszy� i za ka�dym razem pope�nia� b��dy.
- A co by� robi�? - spyta�a Piera.
- No, jeden wiek na podr�e. Europa - obie Ameryki - Chiny...
- Ja bym pojecha�a tam, gdzie nikt mnie nie zna - powiedzia�a Laura. - Nie musia�oby to by� a� tak daleko, wystarczy�oby do Val Altesma. Chcia�abym mieszka� w takim miejscu, gdzie nikt mnie nie zna ani ja nie znam nikogo. I chyba te� chcia�abym podr�owa�, chcia�abym zobaczy� Pary� i wulkany Islandii.
- Ja bym zosta�a tutaj - powiedzia�a Piera. - Wykupi�abym wszystkie ziemie wok� jeziora opr�cz waszej i zmusi�abym niemi�ych ludzi do przeprowadzki. B�d� mia�a wielk� rodzin�. Co najmniej pi�tna�cie os�b. Co roku trzydziestego pierwszego lipca zjad� si� do domu i b�dziemy urz�dza� wielkie, wspania�e przyj�cie na �odziach, na jeziorze.
- Ja przywioz� na nie fajerwerki z Chin.
- A ja wulkany z Islandii - powiedzia�a Laura i ca�a tr�jka zn�w si� roze�mia�a.
- Czego by� sobie za�yczy�a, maj�c trzy �yczenia? - zapyta�a Piera.
- Kolejnych trzystu �ycze� - odpar�a Laura.
- Tego ci nie wolno. S� zawsze trzy.
- No, nie wiem, a ty, Itale?
- Przyzwoitego nosa - rzek� z powag� po chwili zastanowienia. - Takiego, kt�rego ludzie by nie zauwa�ali. I chcia�bym by� na koronacji kr�la Matiyasa.
- To dwa. Co jeszcze?
- Och, ju� nic, to wystarczy - powiedzia� Itale ze swym szerokim u�miechem. - Trzecie oddam Pierze, pewnie si� jej przyda.
- Nie, trzy wystarcz� - odrzek�a Piera, ale nie chcia�a powiedzie� o swoich �yczeniach.
- No, dobrze - powiedzia�a Laura - to ja zu�yj� wolne �yczenie Itale. Chcia�abym, �eby�my si� przekonali, �e mamy racj�, i �eby�my wszyscy �yli siedemset lat.
- I przyje�d�ali latem na przyj�cia Piery na wodzie - doda� Itale.
- Czy ty cokolwiek z tego rozumiesz, Perneto? - zapyta�a Eleonora.
- Nigdy ich nie s�ucham, Lele - odpar�a Perneta swoim suchym kontraltem. - To bezsensowne.
- Podobnie jak to, czyj� te�ciow� jest wujek czyjej� przyrodniej siostry! - odci�a si� Laura.
- I o wiele g��bsze - powiedzia� jej brat.
- Och, ale bal u Sorentay�w... nawet nie ustali�y�my, jak� sukienk� w�o�y Piera i kiedy on ma by�, dwudziestego?
- Dwudziestego drugiego - odpowiedzia�y obie dziewczyny. Rozmowa zesz�a na temat tafty, organdyny, batystu, stylu empirowego, greckiego i koronkowych dekolt�w.
- Bia�y batyst w zielone groszki i koronkowy dekolt, mog� ci pokaza� w ksi��ce Pernety.
- Ale�, mamo, to strasznie stare, ta ksi��ka jest z 1820 roku!
- Moja droga, gdyby�my si� tu nawet modnie ubiera�y, kt� by o tym wiedzia�? - spyta�a �agodnie Eleonora. By�a w Solariy pi�kn� i podziwian� dziewczyn�, lecz po�lubiwszy Guide'a Sorde zostawi�a to wszystko "tam na dole" bez �alu.
- Uwa�am, �e koronkowe dekolty s� wyj�tkowo �adne. Podoba ci si� taki pomys�, Piero?
Matka Piery zmar�a przed czternastu laty podczas epidemii cholery, kt�ra zabra�a tak�e najm�odsze dziecko w rodzinie Sorde, male�k� dziewczynk�. W domu hrabiego Orlanta by�y liczne nia�ki i s�u��ce, stara stryjeczna babka oraz kuzynki jego �ony, lecz Eleonora natychmiast zaj�a si� dwuletni� Piera, jakby mia�a do tego pe�ne prawo. Zbola�y, niespokojny i wdzi�czny