2549
Szczegóły |
Tytuł |
2549 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2549 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2549 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2549 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT R. McCAMMON
STINGER
Prze�o�y�: Jacek Manicki
1. �WIT
Wschodzi�o s�o�ce. Podnosz�ce si� znad ziemi ciep�o rozedrganymi widmowymi falami zap�dza�o do nor nocne stworzenia.
Karmazynowa zorza rozja�nia�a si� pomara�czowym blaskiem. Przyt�umione szaro�ci i zgaszone br�zy ust�powa�y pola soczystej purpurze i ciemnemu bursztynowi. Pustynne kaktusy i si�gaj�ce kolan bylice rzuca�y niskie fioletowe cienie, a poszarpane �ciany g�az�w rozjarza�y si� szkar�atem barw wojennych Apacz�w. Kolory poranka miesza�y si� wype�niaj�c jary i szczeliny tej dzikiej krainy, roziskrzaj�c r�em wij�c� si� wst�g� Snake River.
Coraz silniejsze �wiat�o i nasycaj�ca si� zapachem pustynia sk�oni�y �pi�cego pod go�ym niebem ch�opca do otworzenia oczu. Mi�nie mia� zesztywnia�e od snu i przez kilka chwil le�a� na wznak, wpatrzony w bezchmurne niebo p�awi�ce si� w powodzi z�ota. Wydawa�o mu si�, �e pami�ta sen - jaka� scysja z ojcem, kt�ry wywrzaskuje raz po raz be�kotliwym pijackim g�osem jego imi�, za ka�dym powt�rzeniem coraz bardziej je zniekszta�caj�c, a� w ko�cu wychodzi z tego jakie� przekle�stwo - ale pewien nie by�. Zazwyczaj nie miewa� dobrych sn�w, a ju� na pewno nie zalicza�y si� do nich te z awanturuj�cym si� i u�miechni�tym wrednie starym w roli g��wnej.
Usiad�, podci�gn�� kolana pod brod�, wspar� na nich ostro zarysowany podbr�dek i zapatrzy� si� w s�o�ce eksploduj�ce ponad pasmem postrz�pionych grani, kt�re zamyka�y wschodni horyzont za Inferno i Bordertown. Wsch�d s�o�ca kojarzy� mu si� zawsze z muzyk� i dzisiaj s�ysza� w nim nastawione na pe�n� moc, ostre, czadowe, zawodz�ce solo gitarowe Iron Maiden. Lubi� sypia� pod go�ym niebem, nawet, je�li wi�za�o si� to z tortur� rozruszania po przebudzeniu zdr�twia�ych cz�onk�w, bo lubi� by� sam i lubi� podziwia� te wczesnoporanne barwy pustyni.
Za jakie� dwie godzinki, kiedy s�o�ce naprawd� si� rozpali, pustynia przybierze odcie� popio�u i b�dzie niemal s�ycha�, jak skwierczy rozpra�one powietrze. Komu�, kto w po�udnie nie znalaz�by na tej Wielkiej Patelni skrawka cienia, �ar zmieni�by m�zg w spieczon� mas�.
Ale teraz by�o fajnie. Rze�ko�� poranka stwarza�a - co z tego, �e na kr�tko? - Wra�enie pi�kna. W takich chwilach ch�opcu zdawa�o si�, �e budzi si� daleko, daleko od Inferno.
Siedzia� na p�askim, wielkim jak p�ci�ar�wka, g�azie wchodz�cym w sk�ad formacji ska�, kt�r� miejscowi, z racji jej op�ywowych kszta�t�w, nazywali Bujanym Fotelem. Bujany Fotel pobazgrany by� gmatwanin� graffiti naniesionych farb� w sprayu, durnych przysi�g i informacji typu: GRZECHOTNIKI UDZIABA�Y JURADO W KUTASA, pod grub� warstw�, kt�rych gin�y pozosta�o�ci po piktografiach wyrytych przed trzystu laty przez Indian. Wznosi� si� na grzbiecie wzg�rka poro�ni�tego z rzadka szczecin� kaktus�w, kar�owatych krzak�w i bylic, jakie� sto st�p ponad poziomem pustyni. Ch�opiec, kiedy sypia� poza domem, tutaj przewa�nie mo�ci� sobie legowisko, z kt�rego m�g� si�gn�� wzrokiem do samych granic swego �wiata.
Od p�nocy, od strony r�wnin Teksasu, nadbiega�a czar-na, r�wna nitka szosy 67, kt�ra zbli�ywszy si� do miasteczka przechodzi�a na dwie mile w Republica Road, pod t� nazw� przecina�a Inferno, przeprawia�a si� mostem na drugi brzeg Snake River, gdzie przepo�awia�a n�dzne Bordertown, by zaraz za nim sta� si� na powr�t szos� 67, oddali� ku g�rom Chinati i Wielkiej Patelni, po czym znikn�� na po�udniu. Teraz jak okiem si�gn�� ani po�udniowym, ani p�nocnym odcinkiem szosy 67 nic nie jecha�o; kilka s�p�w zatacza�o kr�gi nad jak�� padlin� - pancernika, kr�lika albo w�a - le��c� na poboczu. W pewnej chwili spad�y na sw�j �up, a ch�opiec �yczy� im w duchu smacznego.
Na wsch�d od Bujanego Fotela rozci�ga�a si� siatka uliczek Inferno. W "centrum administracyjnym" wznosi�y si� pude�kowate budynki z ceg�y otaczaj�ce ma�y prostok�t parku Prestona z pomalowanym na bia�o podium dla orkiestry, kaktusami zasadzonymi przez Rad� do Spraw Upi�kszania, i naturalnej wielko�ci os�em wykutym z bia�ego marmuru. Ch�opiec pokr�ci� z politowaniem g�ow�, wyci�gn�� paczk� winston�w z wewn�trznej kieszeni sp�owia�ej denimowej kurtki i zapalniczk� Zippo przypali� sobie pierwszego tego dnia papierosa. Co za ironia losu, pomy�la�, �e akurat jemu przysz�o p�dzi� �ycie w mie�cie wywodz�cym sw� nazw� od imienia jakiego� zafajdanego os�a.
Inna rzecz, �e u uwiecznionego w marmurze zwierz�cia mo�na si� by�o r�wnie� dopatrze� sporego podobie�stwa do matki szeryfa Vance'a.
Drewniane i kamienne domki ci�gn�ce si� wzd�u� uliczek Inferno rzuca�y g��bokie cienie na klepiska podw�rek i pop�kany od gor�ca beton. Nad placem serwisu u�ywanych samochod�w Macka Cade'a przy Celeste Street zwisa�y sm�tnie sznury r�nokolorowych plastykowych chor�giewek. Plac by� otoczony wysokim na osiem st�p ogrodzeniem z drucianej siatki, zwie�czonym pasmami drutu kolczastego, a wielka czerwona tablica nad bram� zach�ca�a: HANDLUJ Z CADE'EM - PRZYJACIELEM CZ�OWIEKA PRACY.
Ch�opiec dobrze wiedzia�, �e ka�dy ze stoj�cych tam samochod�w to szmelc sk�adany z rozbieranych na cz�ci kradzionych woz�w; najlepszy z tych gruchot�w nie by� w stanie przejecha� wi�cej jak pi��set mil, ale Cade wciska� je bez trudu Meksykanom. Tak czy siak, handlem u�ywanymi samochodami Cade dorabia� sobie tylko na drobne wydatki. Prawdziwe interesy robi� w zupe�nie innej bran�y.
Dalej na wsch�d, tam gdzie przy naro�u parku Prestona Celeste Street przecina�a Brazos Street, o�wietlane s�o�cem jarzy�y si� pomara�czowo szyby Pierwszego Banku Teksaskiego w Inferno. Ze swoimi dwoma pi�trami budynek stanowi� najwy�sz� konstrukcj� w Inferno, je�li nie liczy� wielkiego szarego ekranu kina StarLite dla zmotoryzowanych. Kiedy� siedz�c tutaj na g�rze, w Bujanym Fotelu, mo�na by�o ogl�da� za frajer filmy, a dialogi, przy odrobinie wyobra�ni, dopowiada� sobie samemu. Ale czasy si� zmieni�y.
Ch�opiec zaci�gn�� si� papierosem i wydmuchn�� w niebo kilka dymnych k�ek. Kino dla zmotoryzowanych zamkni�to zesz�ego lata i ta nale��ca do miasteczka nieruchomo�� sta�a si� od tamtego czasu siedliskiem skorpion�w i w�y. Mniej wi�cej mil� na p�noc od StarLite sta� niewielki budynek z pustak�w przykryty dachem przypominaj�cym zaskorupia�y strup. Ma�y, wysypany �wirem parking przed budynkiem �wieci� pustkami, ale oko�o po�udnia zacznie si� zape�nia�. Bob Wire Club by� jedynym miejscem w miasteczku, kt�re przynosi�o jeszcze jaki� doch�d. Piwo i whiskey to spora pociecha stroskanych.
�ar�wki elektrycznego zegara na frontowej �cianie banku wy�wietli�y 5:57, a potem wskazanie zmieni�o si� w mgnieniu oka, by obwie�ci� temperatur� powietrza: 78�F. Wszystkie cztery sygnalizatory uliczne Inferno miga�y, ka�dy sobie, ostrzegawcz� ��ci�.
Ch�opiec nie zdecydowa� si� jeszcze, czy p�jdzie dzisiaj do szko�y. Mo�e wybierze si� na przeja�d�k� po pustyni, b�dzie gna� przed siebie, dop�ki nie sko�czy si� droga, a mo�e wdepnie do salonu gier i spr�buje pobi� sw�j rekord na automatach do gry w artylerzyst� i galaktyjczyka. Spojrza� na wsch�d, gdzie po drugiej stronie Republica Road wida� by�o szko�� �redni� imienia W. T. Prestona oraz miejsk� szko�� podstawow� w Inferno, dwa d�ugie, przysadziste budynki z ceg�y, kt�re kojarzy�y mu si� z filmami o wi�zieniach. Sta�y naprzeciw siebie, przedzielone wsp�lnym parkingiem, a za budynkiem szko�y �redniej rozci�ga�o si� boisko futbolowe, na kt�rym s�o�ce dawno ju� wypali�o rachityczn�, posian� na jesieni traw�. Nowej trawy nikt ju� nie posieje, na tym boisku nikt ju� nie zagra. Patrioci ze szko�y �redniej imienia Prestona wygrali w sezonie tylko dwa mecze i zaj�li ostatnie miejsce w okr�gu Presidio. Czy mo�na si�, wi�c dziwi�, �e wszyscy stracili zainteresowanie dru�yn�?
Wczoraj odpu�ci� sobie szko��, a jutro pi�tek, dwudziesty pi�ty maja, dzie� zako�czenia roku szkolnego dla ostatnich klas. Stopnie zosta�y ju� wystawione i wiadomo, �e wraz z reszt� klasy otrzyma �wiadectwo uko�czenia szko�y �redniej, je�li tylko odda projekt z prac r�cznych. A wi�c mo�e lepiej wcieli� si� jednak dzisiaj w przyk�adnego ucznia i zjawi� w szkole. Albo przynajmniej tam zajrze� i zbada� sytuacj�. Mo�e uda si� wyci�gn�� na wagary Czo�ga, Bobby'ego Claya Clemmonsa czy kogo tam; mo�e kt�remu� z tych meksyka�skich gnojk�w nale�y si� �omot? Je�li tak, to on ch�tnie mu go spu�ci.
Jasnoszare oczy ch�opca, spogl�daj�ce poprzez mgie�k� papierosowego dymu, zw�zi�y si�. Widok ogl�danego z g�ry Inferno nape�nia� go dziwnym niepokojem, rozdra�nia� i wyzwala� agresj�, zupe�nie jakby co� go sw�dzia�o, a nie m�g� si� podrapa�. Podejrzewa�, �e to pewnie przez t� mnogo�� �lepych uliczek w miasteczku. Cobre Road, kt�ra przecina�a Republica Road, odbiega�a co prawda wzd�u� koryta Snake River dobre osiem mil na zach�d, ale po to tylko, by mija� po drodze kolejne �wiadectwa upadku: kopalni� miedzi i ranczo Prestona oraz kilka innych, walcz�cych jeszcze o przetrwanie �lad�w dawnej �wietno�ci.
Coraz silniejsze �wiat�o s�oneczne bynajmniej nie przydawa�o Inferno urody; odwrotnie - eksponowa�o wszystkie blizny. Spieczone s�o�cem, zakurzone miasteczko umiera�o i Cody Lockett wiedzia�, �e w przysz�ym roku o tej porze nikogo ju� tu nie b�dzie. Inferno wyschnie i wyparuje; wiele dom�w ju� opustosza�o, ich mieszka�cy spakowali si� i przenie�li na bujniejsze pastwiska.
Travis Street bieg�a z p�nocy na po�udnie, dziel�c Inferno na cz�� wschodni� i zachodni�. Cz�� wschodni� zape�nia�y w wi�kszo�ci drewniane domy, z kt�rych odpada�a p�atami farba, i z kt�rych ka�dy w po�owie lata stanie si� piecem. Cz�� zachodnia, zamieszkana przez w�a�cicieli sklep�w i ludzi zamo�niejszych, zdominowana by�a przez domy z bia�ego kamienia b�d� z ceg�y, a gdzieniegdzie na podw�rkach widnia�y k�pki polnych kwiatk�w. Ale cz�� ta wyludnia�a si� w szybkim tempie: z ka�dym tygodniem ros�a liczba zamykanych interes�w; po�r�d polnych kwiatk�w wyrasta�o coraz wi�cej tabliczek z napisem: NA SPRZEDA�.
Na p�nocnym kra�cu Travis Street, po drugiej stronie zaro�ni�tego zielskiem parkingu, sta� pi�trowy budynek mieszkalny z czerwonej ceg�y, o oknach parteru zabitych arkuszami blachy. Wzniesiono go pod koniec lat pi��dziesi�tych - w okresie prosperity, ale teraz straszy� pustymi pokojami. Zaanektowa�a go i ufortyfikowa�a banda Renegat�w, kt�rej szefowa� Cody Lockett. Ka�dy cz�onek el Culebra de Cascabel - Grzechotnik�w, bandy m�odych Meksykan�w z Bordertown - dorwany po zmroku na terytorium Renegat�w, mia� przechlapane. A terytorium Renegat�w obejmowa�o ca�y teren na p�noc od mostu nad Snake River.
Tak by�o trzeba. Cody wiedzia�, �e Meksykanie, gdyby ich nie trzyma� kr�tko, wle�liby wszystkim na g�ow�, zabieraliby ludziom prac� i pieni�dze. Trzeba wi�c by�o pilnowa�, �eby siedzieli tam, gdzie ich miejsce, i wynosi� na kopach z powrotem, gdyby wa�yli si� wychyli� stamt�d nos. Dzie� w dzie�, rok po roku stary wbija� to Cody'emu do g�owy. Meksyka�cy, mawia�, s� jak te psy, kt�rym trzeba od czasu do czasu profilaktycznie dokopa�, �eby wiedzia�y, kto tu jest panem.
Ale czasami, kiedy Cody dobrze si� nad tym zastanowi�, przestawa� rozumie�, co takiego z�ego robi� Meksykanie. Byli przecie� bez pracy, jak wszyscy w okolicy. No tak, ale ojciec twierdzi�, �e to przez nich upad�a kopalnia miedzi. M�wi�, �e psuj� wszystko, czego si� tkn�. M�wi�, �e doprowadzili do ruiny stan Teksas, i nie spoczn�, dop�ki nie zrujnuj� ca�ego kraju. Nied�ugo zaczn� gwa�ci� bia�e kobiety na ulicach, prorokowa� starszy Lockett. Trzeba trzyma� t� ho�ot� za mord�! Niech wie, kto tu rz�dzi.
Czasami Cody wierzy� w s�owa ojca, czasami nie; zale�nie od nastroju. W Inferno �le si� dzia�o i ch�opiec zdawa� sobie spraw�, �e w nim samym te� co� p�ka. Mo�e l�ej cz�owiekowi na duszy, t�umaczy� sobie, kiedy zamiast za wiele medytowa�, skopie jaki� meksyka�ski zadek. Tak czy inaczej, ca�a ta niech�� do Meksyka�c�w sprowadza�a si� do niewpuszczania Grzechot-nik�w do Inferno po zachodzie s�o�ca; dba�o o to sze�ciu kolejnych szef�w Renegat�w, a teraz obowi�zek egzekwowania zakazu spad� na Cody'ego.
Cody wsta� i przeci�gn�� si�. S�o�ce pod�wietli�o jego kr�cone, piaskowe w�osy przystrzy�one kr�tko po bokach i wie�cz�ce g�st� strzech� wierzch g�owy. U przek�utego p�atka lewego ucha dynda�a ma�a srebrna czaszka.
Ch�opak rzuca� smuk�y cie�; mierzy� sze�� st�p, by� d�ugonogi i dobrze zbudowany, a z ca�ej jego postawy bi�a zadziorno��. Jego twarz zdradza�a stanowczo��, nie u�wiadczy�o si� w niej ani �ladu �agodno�ci. Podbr�dek i nos by�y ostro zarysowane, a g�ste jasne brwi zje�one i gniewnie �ci�gni�te. Potrafi�by odstraszy� samym spojrzeniem grzechotnika i dor�wna� w biegu kr�likowi, a id�c, kroki stawia� d�ugie, jakby pr�bowa� wyrywa� nogi z p�t Inferno.
Pi�tego marca zacz�� osiemnasty rok i nie mia� �adnego pomys�u na reszt� �ycia. Przysz�o�� stanowi�a temat, nad kt�rym zastanawiania si� skrz�tnie unika�, i �wiat po przysz�ej niedzieli, czyli od dnia, kiedy wraz z sze��dziesi�ciorgiem trojgiem pozosta�ych uczni�w najstarszej klasy otrzyma �wiadectwo uko�czenia szko�y �redniej, jawi� mu si� jako niezbadana bia�a plama. Ze swoimi ocenami nie mia� co marzy� o college'u, a na zawod�wk� nie by�o pieni�dzy. Stary przepija� wszystko, co zarobi� w piekarni, i wi�kszo�� tego, co Cody przynosi� do domu ze stacji benzynowej Texaco. Cody wiedzia� przynajmniej tyle, �e prac� przy nalewaniu paliwa do bak�w i przy samochodach ma zagwarantowan�, do kiedy b�dzie chcia�. Pan Mendoza, w�a�ciciel stacji, by� jedynym porz�dnym Meksykaninem, jakiego zna�, a �ci�lej - raczy� zna�.
Wzrok Cody'ego przesun�� si� na po�udnie, za rzek�, ku skupisku ma�ych domk�w i budynk�w Bordertown - dzielnicy meksyka�skiej. Cztery tamtejsze w�skie, zakurzone uliczki zamiast nazw nosi�y numery i wszystkie, z wyj�tkiem ulicy Czwartej, by�y �lepe. Najwy�szy punkt Bordertown stanowi�a wie�a katolickiego ko�cio�a Ofiary Chrystusowej, z krzy�em po�yskuj�cym teraz w pomara�czowej �unie poranka.
Ulica Czwarta prowadzi�a na zach�d, do autoserwisu Macka Cade'a, zajmuj�cego dwa akry labiryntu wypatroszonych karoserii, stos�w u�ywanych cz�ci samochodowych, starych opon, barak�w, w kt�rych mie�ci�y si� warsztaty, oraz wybetonowanych kana��w. Wszystko to otoczone by�o wysokim na dziewi�� st�p ogrodzeniem z drucianej siatki zwie�czonej spiral� drutu kolczastego. Przez brudne szyby jednego z warsztat�w wida� by�o p�omienie palnik�w acetylenowych. Do uszu Cody'ego dochodzi�o te� po�wistywanie automatycznego klucza do nakr�tek. Przed barakiem czeka�y na za�adunek trzy ci�gniki siod�owe z naczepami. Cade kr�ci� ten interes na trzy zmiany, czyli na okr�g�o, i wykr�ci� ju� sobie z niego ogromn� modernistyczn�, murowan� rezydencj� z basenem p�ywackim i kortem tenisowym, mieszcz�c� si� jakie� dwie mile na po�udnie od Bordertown, a zarazem o tyle bli�ej granicy z Meksykiem. Cade proponowa� Cody'emu prace w swoim autoserwisie, ale Cody wiedzia�, czym naprawd� para si� ten cz�owiek, a do wst�pienia na tak� drog� bez odwrotu nie by� jeszcze got�w.
Zwr�ci� si� ku zachodowi i rzucaj�c teraz cie� przed siebie pobieg� wzrokiem wzd�u� czarnej nitki Cobre Road. W odleg�o�ci trzech mil zia� ogromny czerwony, obwiedziony szar� kryz� krater kopalni miedzi Prestona, przywodz�cy na my�l ropiej�cy wrz�d. Krater otacza�y opuszczone budynki biurowe, puste magazyny, budynek rafinerii pokryty aluminiowym dachem oraz porzucone maszyny. Wszystko to kojarzy�o si� Cody'emu ze szcz�tkami dinozaur�w, z kt�rych pod wp�ywem pustynnego s�o�ca zesz�a sk�ra. Cobre Road min�wszy krater bieg�a dalej wzd�u� s�up�w linii energetycznej w kierunku rancza Prestona.
Ch�opiec przeni�s� wzrok z powrotem na pogr��one we �nie miasteczko - liczba mieszka�c�w: oko�o tysi�ca dziewi�ciuset, szybko topniej�ca - i wyda�o mu si�, �e s�yszy tykaj�ce w domach zegary. S�o�ce wciska si� tam teraz poprzez szpary w zas�onach i �aluzjach, oblewaj�c �ciany ognist� purpur�. Niebawem rozdzwoni� si� budziki, obwieszczaj�c brutalnie rozespanym w�a�cicielom pocz�tek nowego dnia; ci, kt�rzy maj� jeszcze prac�, ubior� si� po�piesznie i wybiegn� z dom�w do pracy czy to w nielicznych sklepikach, jakie funkcjonowa�y jeszcze w Inferno, czy gdzie� na p�nocy, w Fort Stockton albo w Pecos. A pod wiecz�r wr�c� do swoich ma�ych domk�w, zasi�d� przed migocz�cymi ekranami telewizor�w i wype�nia� b�d� najlepiej jak potrafi� otaczaj�c� ich pustk�, dop�ki te cholerne zegary nie obwieszcz�, �e pora spa�. Tak to b�dzie, dzie� po dniu, od teraz a� do chwili, kiedy zatrzasn� si� ostatnie drzwi i odjedzie st�d ostatni samoch�d - a wtedy zostanie tu tylko martwa, zagarniaj�ca wszystko pustynia.
- A co mnie to obchodzi?! - mrukn�� Cody i wydmuchn�� nosem dym z papierosa. Wiedzia�, �e tutaj nie czeka go �adna przysz�o��. Gdyby nie s�upy telefoniczne, nie te krety�skie programy telewizji ameryka�skiej i meksyka�skiej oraz dwuj�zyczny be�kot odbiornik�w radiowych, mo�na by pomy�le�, �e ca�e to ospa�e miasteczko le�y tysi�ce mil od cywilizacji. Spojrza� na p�noc, wzd�u� Brazos Street, ponad dachami dom�w i wzniesionego z bia�ego kamienia ko�cio�a baptyst�w w Inferno. Tu� przed kra�cem Brazos wida� by�o zdobn� bram� z kutego �elaza i takie� ogrodzenie otaczaj�ce Wzg�rze Drzew Jozuego -cmentarz Inferno. Ocienia�y go, zgodnie z nazw�, rachityczne, rze�bione wiatrem drzewka Jozuego, ale tak zwane wzg�rze w rzeczywisto�ci by�o ledwie pag�rkiem. Ch�opiec patrzy� przez chwil� na nagrobki i stare pomniki, a potem przeni�s� wzrok z powrotem na domy; nie dostrzeg� specjalnej r�nicy.
- Ej, wy tam, zafajdane zombi! - krzykn��. - Pobudka! -Jego g�os przetoczy� si� nad Inferno, ci�gn�c za sob� echo psiego ujadania.
- Nie b�d� taki jak wy - wymamrota� Cody z papierosem zwisaj�cym z k�cika warg. - Przysi�gam przed Bogiem, �e nie b�d�.
Kierowa� te s�owa do konkretnej osoby, bo wypowiadaj�c je patrzy� na szary drewniany domek w dole, stoj�cy niedaleko skrzy�owania ulic Sombra i Brazos. Stary pewnie nie zauwa�y�, �e syn nie wr�ci� na noc, a je�li nawet, to ma�o go to obesz�o. Ojcu potrzebna by�a tylko butelka i miejsce do jej odespania.
Cody zerkn�� na budynek szko�y �redniej Prestona. Je�li nie odda dzisiaj tego projektu z prac r�cznych, Odeale mo�e mu nabru�dzi�, kto wie, czy nie cofnie nawet promocji? Cody nie m�g� �cierpie�, kiedy jaki� palant pod krawatem zagl�da� mu przez rami� i poucza�, rozmy�lnie wi�c spowalnia� prac� do i�cie �limaczego tempa. Dzisiaj jednak musi wreszcie sko�czy� t� robot�; ju� sze�� tygodni chrzani� si� z tym zawszonym wieszakiem na krawaty, a przecie� przez ten czas by�by w stanie zmajstrowa� sprz�ty na umeblowanie ca�ego pokoju!
S�o�ce rozpala�o si� na dobre. �ywe barwy pustyni jakby p�owia�y w jego blasku. Szos� 67 nadje�d�a�a z w��czonymi wci�� reflektorami ci�ar�wka wioz�ca z Odessy poranne gazety. / podjazdu przed jednym z dom�w przy Bowden Street wyjecha� ty�em granatowy chevrolet. Stoj�ca na ganku kobieta w szlafroku macha�a m�owi na po�egnanie. Kto� otworzy� drzwi od podw�rka i wypu�ci� z domu ��tego kota, a ten natychmiast rzuci� si� w pogo� za kr�likiem, zap�dzaj�c go w k�p� kaktus�w. Na poboczu Republica Road rozszarpywa�y swoje �niadanie myszo�owy, a nad nimi kr��y�y z pos�pn� powolno�ci� inne drapie�ne ptaszyska.
Cody zaci�gn�� si� po raz ostatni papierosem. Doszed� do wniosku, �e przed szko�� wypada�oby wrzuci� co� na ruszt. W domu wala�y si� zwykle jakie� zeschni�te p�czki, to mu wystarczy.
Odwr�ci� si� plecami do Inferno i zsun�� ostro�nie ze ska� na piasek. Nieopodal sta� czerwony motocykl - honda dwie�cie-pi��dziesi�tka - kt�ry skleci� sobie przed dwoma laty z cz�ci kupionych w autoserwisie Cade'a. Cade nie zdar� z niego sk�ry, a Cody by� na tyle rozgarni�ty, �eby nie zadawa� g�upich pyta�. Silnik hondy, podobnie jak wi�kszo�� silnik�w i cz�ci karoserii sprzedawanych przez Cade'a, mia� spi�owane numery identyfikacyjne.
Ruszy� do motocykla i w tym samym momencie dostrzeg� jakie� poruszenie tu� obok swojego prawego kowbojskiego buta. Przystan��.
Jego cie� pada� na p�aski kamie�, na kt�rym przycupn�� ma�y, br�zowy skorpion. Wielocz�onowe ��d�o insekta wygi�o si� �ukiem w g�r� i d�gn�o powietrze; skorpion nie ust�powa� pola, Cody uni�s� wi�c but, �eby rozdepta� ma�ego sukinsyna. Mia� ju� opu�ci� nog�, ale w ostatniej chwili powstrzyma� si�. Stworzonko od �ebka po kolec mia�o zaledwie trzy cale i Cody m�g�by je zgnie�� w mgnieniu oka, ale zaimponowa�a mu postawa malca. Bo trzeba by�o nie lada odwagi, �eby walczy� z gigantycznym przeciwnikiem o od�amek ska�y na rozpalonej pustyni. Niewiele w tym sensu, pomy�la� Cody, ale trzeba przyzna�, �e ten maluch do podszytych tch�rzem nie nale�y. Zreszt� i tak za wiele atmosfery �mierci unosi�o si� dzisiaj w powietrzu i Cody postanowi� jej nie podsyca�.
- Masz go ca�ego dla siebie, amigo - powiedzia�, ruszaj�c dalej, a skorpion d�gn�� ��d�em w jego oddalaj�cy si� cie�.
Cody przerzuci� nog� nad motocyklem i usadowi� si� na po�atanym sk�rzanym siode�ku. Podw�jna chromowana rura wydechowa by�a powgniatana w wielu miejscach, czerwony lakier zmatowia� i wyblak�. Silnik pali� troch� oleju i mia� swoje narowy, ale maszyna nios�a Cody'ego, gdzie tylko chcia�. Na szosie 67 za miastem by� w stanie wyci�gn�� na niej siedemdziesi�tk�, u nic nie dzia�a�o na� tak koj�co jak ten niski gang silnika i �wiszcz�cy w uszach wiatr. W�a�nie w takich chwilach, kiedy by� zdany tylko na siebie, Cody czu� si� najbardziej wolny. Wiedzia� ju�, �e liczenie na innych m�ci tylko cz�owiekowi w g�owie. W �yciu jest si� samotnym i lepiej si� z tym pogodzi�.
Zdj�� z kierownicy par� sk�rzanych lotniczych gogli, nasun�� je na oczy, w�o�y� kluczyk do stacyjki i nast�pi� ca�ym ci�arem cia�a na d�wigienk� startera. Silnik plun�� zrazu k��bem olei�cie czarnego dymu i zadygota�, manifestuj�c jakby swoj� niech�� do przebudzenia. Potem maszyna o�y�a niczym pos�uszny, cho� czasami narowisty mustang, i Cody ruszy� w d� stromego stoku, w kierunku Aurora Street, ci�gn�c za sob� warkocz ��tego py�u. Nie wiedzia�, w jakim humorze zastanie dzisiaj ojca i ju� si� mobilizowa� wewn�trznie na to spotkanie. Mo�e jednak uda mu si� w�lizgn�� do domu i wymkn�� stamt�d nie wpadaj�c na starego.
Zerkn�� na prost�, wyznaczon� szpalerem s�up�w telefonicznych wst�g� szosy 67 i poprzysi�g� sobie, �e wkr�tce, mo�e zaraz po dniu rozdania �wiadectw, pop�dzi t� przekl�t� drog� na p�noc, nie ogl�daj�c si� ani razu za siebie.
Nie b�d� taki jak ty, obieca� sobie.
Ale w duchu z�yma� si�, �e z ka�dym dniem staje si� coraz bardziej podobny do starego. Znalaz�szy sic na Aurora Street doda� gazu i tylna opona pozostawi�a na jezdni czarn� smug�.
Nad wschodnim horyzontem sta�o gor�ce, czerwone s�o�ce. W Inferno zuc/ynu� si� kolejny dzie�.
2. Wielka Patelnia
Jessie Hammond obudzi�a si�, jak to mia�a w zwyczaju, na mniej wi�cej trzy sekundy przed rozdzwonieniem si� budzika stoj�cego na nocnej szafce. Kiedy zabrz�cza�, nie otwieraj�c oczu wyci�gn�a r�k� i otwart� d�oni� pacn�a w guzik blokady dzwonka. Nozdrza po�askota� jej apetyczny aromat bekonu i �wie�o parzonej kawy.
- �niadanie na stole, Jess! - zawo�a� z kuchni Tom.
- Jeszcze dwie minutki. - Wtuli�a g�ow� w poduszk�.
- Du�e minutki czy ma�e?
- Male�kie. Maciupcie. - Przekr�ci�a si� na bok, szukaj�c wygodniejszej pozycji i poczu�a jego �wie�y, przyjemny zapach, kt�rym przesi�k�a druga poduszka.
- Pachniesz jak piesek - wymrucza�a sennie.
- S�ucham?
- Co? - Otworzy�a wreszcie oczy i natychmiast zacisn�a je na powr�t. Jasne smugi s�onecznego �wiat�a wdziera�y si� mi�dzy listwami �aluzji i pada�y na przeciwleg�� �cian�.
- Mo�e doda� ci do jajek par� jaszczurczych oczek? - zapyta� Tom.
Gaw�dzili wczoraj z Jessie nad butelk� b�ue nun do pierwszej w nocy. Ale on by� rannym ptaszkiem i lubi� przygotowywa� �niadania, podczas gdy Jessie nawet w najlepsze dni wstawa�a z oci�ganiem.
- Dla mnie lekko �ci�te! - odkrzykn�a i znowu spr�bowa�a otworzy� oczy. Wczesnoporanne �wiat�o by�o ju� jaskrawe, co zwiastowa�o kolejny skwarny dzie�.
Przez ca�y ostatni tydzie� temperatura nie spada�a poni�ej dziewi��dziesi�ciu stopni Fahrenheita, a facet od pogody z odesskiego Kana�u 19 zapowiada�, �e dzisiaj mo�e nawet przekroczy� setk�. Jessie wiedzia�a, �e nie wr�y to niczego dobrego. Zwierz�ta nie potrafi�y si� szybko przystosowa� do takiego upa�u. Konie stawa�y si� ospa�e i zwraca�y, co zjad�y, rozdra�nione psy gryz�y bez powodu, a koty dostawa�y ma�piego rozumu i drapa�y, co im si� nawin�o pod pazury. Byd�o si� narowi�o, a byki stawa�y si� wr�cz niebezpieczne. A w dodatku by� to okres sprzyjaj�cy rozprzestrzenianiu si� w�cieklizny i Jessie ba�a si�, �e czyj� kundel pogoni za zara�onym kr�likiem albo pieskiem pre-riowym, zostanie ugryziony i przywlecze chorob� do miasteczka. Wszystkie domowe zwierz�ta, jakie przychodzi�y jej w tej chwili do g�owy, zosta�y ju� wprawdzie zaszczepione, ale zawsze trafi si� kilka os�b, kt�re nie przyprowadz� swoich ulubie�c�w na zastrzyk. Mo�e dobrze by by�o, pomy�la�a, wsi��� dzisiaj do pick-upa i objecha� z pogadankami o przeciwdzia�aniu w�ciekli�nie kilka ma�ych okolicznych osad - takich jak Klyman, No Trees i Norm Fork.
- Dzie�doberek. - Tom sta� nad ni� z kaw� w niebieskim fajansowym kubku. - To ci� roz�mucha.
Usiad�a na ��ku i odebra�a od niego kubek. Kawa, jak zawsze, ilekro� parzy� j� Tom, by�a czarna jak noc, a przez to jaka� z�owieszcza. Pierwszy �yczek �ci�gn�� jej wargi; drugi przytrzyma�a na j�zyku, a trzeci powi�d� szar�� kofeiny poprzez organizm. Tego jej by�o trzeba! Nie nale�a�a do os�b zrywaj�cych si� z kurami, ale jako jedyny weterynarz w promieniu czterdziestu mil ju� dawno odkry�a, �e w�a�ciciele rancz i farmerzy s� na nogach na d�ugo przed pierwszym brzaskiem.
- Pyszna! - uda�o jej si� wymamrota�.
- Jak zawsze. - Tom u�miechn�� si�, podszed� do okna i rozchyli� �aluzje. Czerwonawy poblask s�o�ca buchn�� mu w twarz i rozjarzy� szk�a okular�w.
Spojrza� na wsch�d, wzd�u� Celeste Street, w kierunku Re-publica Road i szko�y �redniej imienia Prestona, kt�r� nazywa� Piecem, bo w budynku cz�sto wysiada�a klimatyzacja. U�miech zacz�� spe�za� z jego warg.
Jessie wiedzia�a, co go gn�bi. Rozmawiali o tym wczorajszego wieczoru, i nie tylko wczorajszego. Blue nun przynosi�o ukojenie, ale nie usuwa�o trosk.
- Chod� tutaj - powiedzia�a, zapraszaj�c go gestem r�ki do ��ka.
- Bekon ostygnie - odpar�. Zaci�ga� �piewnie, w spos�b charakterystyczny dla mieszka�c�w wschodniego Teksasu, podczas gdy Jessie m�wi�a z nosowym akcentem, w�a�ciwym dla Teksasu zachodniego.
- A niech nawet zamarznie!
Tom odwr�ci� si� od okna i poczu� na nagich plecach i ramionach gor�ce pr�gi s�o�ca. Mia� na sobie sp�owia�e wygodne spodnie khaki, ale skarpetek ani but�w jeszcze nie w�o�y�. Przeszed� pod wentylatorem obracaj�cym si� leniwie pod sufitem sypialni. Jessie, ubrana w b��kitn� obszern� koszul� nocn�, wychyli�a si� i poklepa�a zapraszaj�co kraw�d� ��ka. Kiedy usiad�, silnymi, opalonymi na br�z d�o�mi zacz�a mu masowa� barki. Mi�nie mia� napi�te jak struny fortepianu.
- Jako� to b�dzie - zamrucza�a uspokajaj�co. - To jeszcze nie koniec �wiata.
Skin�� bez przekonania g�ow�.
Tom Hammond mia� trzydzie�ci siedem lat, troch� ponad sze�� st�p wzrostu, by� dosy� smuk�y, je�li nie liczy� niewielkiego brzuszka, na kt�ry nie pomaga�y przysiady ani jogging. Linia jasnobr�zowych w�os�w ods�ania�a, jak to okre�la�a Jessie, "szlachetne czo�o", a okulary w szylkretowej oprawce nadawa�y mu wygl�d inteligentnego, cho� mo�e nieco roztargnionego nauczyciela, kt�rym w istocie by�. Tom od jedenastu lat prowadzi� w szkole �redniej imienia Prestona zaj�cia z nauk spo�ecznych. Teraz, wraz z nadci�gaj�c� �mierci� Inferno, ten etap jego �ycia dobiega� ko�ca. Jedena�cie lat Pieca. Jedena�cie lat obserwowania zmieniaj�cych si� twarzy. Jedena�cie lat, a on wci�� nie pokona� swojego najgorszego wroga. Ten wr�g wci�� tu by� i zostanie na zawsze, a przecie� przez te jedena�cie lat Tom walczy� z nim dzie� w dzie�.
- Zrobi�e�, co by�o mo�na - ci�gn�a Jessie. - Przecie� wiesz.
- Mo�e tak, mo�e nie. - Usta wygi�y mu si� w gorzkim u�miechu. Przymru�y� oczy. Od jutra za tydzie� szko�a zostanie zamkni�ta, a on i reszta nauczycieli strac� prac�.
Na wszystkie oferty, jakie rozes�a�, przysz�a tylko jedna propozycja od stanu Teksas - praca w terenie, organizowanie egzamin�w z umiej�tno�ci czytania i pisania dla imigrant�w zatrudnianych przy zbiorach melon�w. Wiedzia�, �e wi�kszo�� nauczycieli te� nie za�atwi�a sobie jeszcze sta�ych posad, ale to nie czyni�o ani troch� s�odsz� gorzkiej pigu�ki, jak� przysz�o mu prze�kn��. Otrzyma� eleganckie pismo, opatrzone piecz�ci� stanu Teksas, w kt�rym informowano go, �e drugi rok z rz�du wyst�puj� ci�cia nak�ad�w bud�etowych na o�wiat� i nie zatrudnia si� nowych nauczycieli. Poniewa� on ma d�ugi sta� pracy w zawodzie, jego nazwisko zostanie - a jak�e! - wpisane na list� oczekuj�cych na etat. "Dzi�kujemy i prosimy zachowa� niniejsze pismo w domowym archiwum". Pisma identycznej tre�ci otrzyma�o kilku jego koleg�w. Mo�na je by�o co najwy�ej oprawi� sobie w ramki i powiesi� na �cianie.
Nie traci� jednak nadziei, �e w ko�cu trafi si� jaka� posada. Organizowanie egzamin�w dla robotnik�w rolnych nie by�oby prawd� m�wi�c takie z�e, ale wi�za�oby si� z konieczno�ci� cz�stych wyjazd�w.
Przez ostatni rok dzie� i noc prze�ladowa�o go wspomnienie uczni�w, kt�rzy przewin�li si� przez jego zaj�cia z nauk spo�ecznych - by�y ich setki, od rudow�osych Amerykan�w, poprzez miedzianosk�rych Meksykan�w, po dzieci Apacz�w o oczach jak dziurki po pociskach. By�y ich setki; roczniki ju� na samym starcie spisane na straty. Sprawdzi� to; z oko�o tysi�ca uczni�w, jacy przewin�li si� przez jego klas� w ci�gu tych jedenastu lat, tylko trzysta sze�cioro podj�o nauk� w college'u stanowym b�d� w szkole zawodowej. Reszta albo rozproszy�a si� po �wiecie, albo zapu�ci�a korzenie w Inferno, by podj�� prac� w kopalni, przepija� zarobki i p�odzi� gromady dzieci, kt�re p�jd� prawdopodobnie w �lady rodzic�w.
Ale teraz nie by�o ju� kopalni, za to du�e miasta coraz bardziej kusi�y narkotykami i �yciem na granicy prawa. W Inferno zreszt� te pokusy te� stawa�y si� coraz silniejsze. Przez jedena�cie lat Tom napatrzy� si� na twarze: ch�opcy z bliznami od no�a, tatua�ami i wymuszonym u�miechem, dziewcz�ta o zal�knionych oczach, obgryzaj�ce nerwowo paznokcie i skrywaj�ce p�ody, kt�re rozwija�y si� w ich �onach.
Jedena�cie lat, a jutro koniec. Kiedy po ostatnim dzwonku najstarsza klasa opu�ci budynek, b�dzie po wszystkim. Dzie� w dzie� dr�czy�a go �wiadomo��, �e nie przypomina sobie wi�cej ni� pi�tna�ciorga m�odych ludzi, kt�rym uda�o si� wyrwa� z Wielkiej Patelni. Tak nazywano pustyni� pomi�dzy Inferno a granic� z Meksykiem, ale zdaniem Toma by�o to r�wnie� znakomite okre�lenie stanu umys��w tych dzieciak�w. Wielka Patelnia potrafi�a wyssa� m�zg z czaszki m�odego cz�owieka i zast�pi� go dymem ze skr�ta, potrafi�a wypali� ambicj� i odparowa� nadziej�. Toma przygn�bia�a �wiadomo��, �e walczy� z ni� przez tych jedena�cie lat, lecz Wielka Patelnia zawsze by�a g�r�.
Pomimo zabieg�w Jessie mi�nie Toma nadal pozostawa�y napi�te. Wiedzia�a, co go dr�czy. Wpatrywa� si� niewidz�cymi oczyma w s�oneczne pr�gi na �cianie.
- Gdybym tak mia� jeszcze ze trzy miesi�ce - westchn��. -Tylko trzy.
Przed oczyma stan�� mu nagle dzie�, w kt�rym wraz z Jessie odebrali dyplomy na uniwersytecie stanu Teksas i gotowi byli zmierzy� si� z ca�ym �wiatem. Odnosi� wra�enie, �e od tamtego dnia up�yn�o ze sto lat. Ostatnio wiele my�la� o Robercie Pe-rezie. Nie m�g� si� pozby� wspomnienia twarzy tego ch�opaka, cho� nie wiedzia� dlaczego.
- Roberto Perez - powiedzia�. - Pami�tasz, jak ci o nim opowiada�em?
- Chyba tak.
- Chodzi� przed sze�cioma laty do mojej najstarszej klasy. Mieszka� w Bordertown; nie mia� najlepszych ocen, ale zadawa� du�o pyta�. Testy jednak pisa� zawsze poni�ej swoich mo�liwo�ci, tak dla szpanu. - Na ustach Toma znowu pojawi� si� gorzki u�miech. - W dniu rozdania �wiadectw czeka� na niego pod szko�� Mack Cade. Widzia�em, jak Roberto wsiada do jego mercedesa. Odjechali. Dowiedzia�em si� p�niej od brata Roberta, �e Cade za�atwi� mu prac� w Houston. Po jakim� czasie przyszed� do mnie jego brat i powiedzia�, �e Roberto zosta� zamordowany w jakim� motelu w Houston. Zatarg z klientem, kt�remu sprzedawa� kokain�. Dosta� w brzuch z obu luf strzelby. Ale rodzina Pereza nie mia�a do Cade'a pretensji. O nie! Roberto przysy�a� do domu du�o pieni�dzy. Cade podarowa� panu Perezowi nowego buicka. Czasami wracaj�c ze szko�y przeje�d�am obok domu Perez�w; buick stoi na ceg�ach na podw�rku od ulicy.
Tom zerwa� si�, podszed� do okna i ponownie rozchyli� listwy �aluzji. Poczu� buchaj�cy z zewn�trz, narastaj�cy �ar, kt�ry sp�ywaj�c z nieba mieni� si� nad piaskiem i betonem rozedrgan� warstw�.
- W tegorocznej ostatniej klasie jest dw�ch ch�opc�w, kt�rzy przypominaj� mi Pereza - podj��. - �aden z nich nie napisa� nigdy testu na ocen� wy�sz� ni� C-minus, ale widz� po ich twarzach, �e s�uchaj�, ch�on� wr�cz. Kiedy jednak przychodzi co do czego, obaj ledwie zaliczaj�, robi� co mog�, �eby bro� Bo�e nie wypa�� lepiej ni� miernie. Chyba obi�y ci si� o uszy ich nazwiska: Lockett i Jurado. - Zerkn�� na Jessie.
Jessie s�ysza�a ju� od Toma oba te nazwiska, kiwn�a wi�c g�ow�.
- �aden z nich nie chce zdawa� do college'u - ci�gn�� Tom. -Jurado roze�mia� mi si� w twarz, kiedy mu to zasugerowa�em. Lockett spojrza� na mnie tak, jakbym wypad� psu spod ogona. A jutro ich ostatni dzie� szko�y, za tydzie� odbior� dyplomy i zn�w pod szko�� b�dzie czeka� Cade. Ja to wiem.
- Zrobi�e�, co mog�e� - powt�rzy�a Jessie. - Teraz wszystko w ich r�kach.
- Fakt. - Sta� przez chwil� w aureoli karmazynowego blasku, kt�ra przywodzi�a na my�l odblask z pieca hutniczego. - Co za miasto! - mrukn��. - Co za przekl�ta, zabita dechami dziura! Nic tu nie wyro�nie. Jak Boga kocham, zaczynam dochodzi� do przekonania, �e wi�kszy tu po�ytek z weterynarza ni� z nauczyciela.
Jessie spr�bowa�a si� u�miechn��, ale bez wi�kszego powodzenia.
- Ty dogl�dasz swojego stadka, ja swojego.
- Tak. - Zdoby� si� na nik�y u�miech. Podszed� do ��ka, zag��bi� palce w ciemnobr�zowych, kr�tko obci�tych w�osach �ony i poca�owa� j� w czo�o.
- Kocham pani�, pani doktor. - Przytkn�� czo�o do jej czo�a. -Dzi�ki, �e mnie wys�ucha�a�.
- Kocham ci� - wyszepta�a i obj�a go. Trwali tak przez chwil�. Pierwsza przerwa�a milczenie Jessie. - Jaszczurcze oczka, powiadasz?
- O, w�a�nie! - Wyprostowa� si�. Twarz mia� ju� spokojniejsz�. Chocia� oczy nadal zdradza�y zatroskanie. Jessie wyczyta�a z nich, �e Tom, cho� jest dobrym nauczycielem, uwa�a si� za nieudacznika. - Chyba ju� zupe�nie wystyg�y. Chod�my je�� -zaproponowa�.
Jessie wsta�a z ��ka i kr�tkim korytarzykiem przesz�a za m�em do kuchni. Tu r�wnie� pod sufitem obraca� si� leniwie wentylator. Tom podni�s� �aluzje w oknach wychodz�cych na zach�d. Od tej strony niebo by�o nadal fioletowe, ale lekko rozja�nia�o si� nad wzg�rzem Bujanego Fotela. Na stoliczku w k�cie sta�y cztery talerze ze �niadaniem - na ka�dym bekon, jajecznica (dzi� bez jaszczurczych oczek) i grzanka.
- Wstawa�, �piochy! - zawo�a� Tom w kierunku pokoj�w dzieci.
Odpowiedzia� mu niech�tny pomruk Raya.
Jessie podesz�a do lod�wki i dola�a sobie szczodrze mleka do mocnej kawy, a Tom w��czy� radio, �eby z�apa� wiadomo�ci o sz�stej trzydzie�ci, nadawane przez stacj� KOAX z Fort Stock-ton. Do kuchni wpad�a Stevie.
- Dzisiaj ko�ski dzie�, mamusiu! - zawo�a�a od progu. -Jedziemy do Groszka!
- No pewnie. - Jessie nie mog�a si� nadziwi�, �e kto�, cho�by nawet sze�cioletnie dziecko, mo�e tryska� energi� o tak wczesnej porze. Nala�a Stevie szklank� soku pomara�czowego. Ma�a, ubrana w nocn� koszul� z logo uniwersytetu teksaskiego, wdrapa�a si� na krzes�o. Siedzia�a na samym brze�ku, machaj�c w powietrzu n�kami i chrupi�c grzank�.
- Jak si� spa�o?
- Dobrze. B�d� dzisiaj mog�a poje�dzi� na Groszku?
- Mo�e. Zobaczymy, co powie pan Lucas.
Jessie wybiera�a si� rano do pa�stwa Lucas�w mieszkaj�cych jakie� sze�� mil na zach�d od Inferno, �eby zbada� ich jasno-z�ocistej ma�ci palomino* Groszka. By� to �agodny ko�, kt�rego Tyler Lucas i jego �ona Bee wychowywali od �rebaka i traktowali niemal jak cz�onka rodziny. Jessie wiedzia�a, jak Stevie cieszy si� na t� wypraw�.
- Jedz �niadanie, kowbojko - powiedzia� Tom. - Musisz by� silna, �eby nie zlecie� z tej dzikiej szkapy.
Z frontowego pokoju dobieg� trzask w��czanego telewizora i popykiwanie towarzysz�ce prze��czaniu kana��w. G�o�niki buchn�y muzyk� rockow� z MTV. Talerz anteny satelitarnej na dachu za domem wy�apywa� ze trzysta kana��w, �ci�gaj�c do Inferno poprzez eter bez ma�a ca�y �wiat.
- Wy��cz to pud�o! - zawo�a� Tom, podra�niony ha�asem. -Chod� na �niadanie!
- Tylko chwileczk�! - odkrzykn�� b�agalnie Ray, jak co rano. By� uzale�niony od telewizji, a zw�aszcza od sk�po odzianych modelek z wideoklip�w puszczanych na MTV.
- W tej chwili!
Telewizor ucich� i do kuchni wszed� z oci�ganiem Ray Ham-mond. Mia� czterna�cie lat, by� chudy jak tyczka i niezdarny. Wygl�da zupe�nie jak ja w jego wieku, pomy�la� Tom. Ch�opak nosi� okulary, kt�re powi�ksza�y mu nieco oczy; niewiele, ale na tyle, by dzieciaki ze szko�y przezwa�y go X-Rayem. Marzy� o szk�ach kontaktowych i sylwetce Arnolda Schwarzeneggera. Pierwsze marzenie mia�o si� zi�ci� na szesnaste urodziny, drugie by�o nieosi�galne, cho�by nie wiadomo ile pompek robi� co dnia. W�osy mia� przyci�te kr�tko, jasnobr�zowe, je�li nie liczy� kilku ufarbowanych na pomara�czowo kosmyk�w na czubku g�owy, kt�rych ani ojciec, ani matka nie mogli mu wyperswadowa�. By� dumnym posiadaczem szafy wzorzystych koszul i wytartych d�ins�w, co dawa�o Tomowi i Jessie podstawy do podejrze�, �e oto wracaj� jak bumerang lata sze��dziesi�te. W tej chwili jednak Ray mia� na sobie tylko jasnoczerwone spodnie od pi�amy i �wieci� nago�ci� cherlawej piersi.
- Dzie� dobry, kosmito - przywita�a go Jessie.
- Dzie� dobry, �mito - spapugowa�a j� Stevie.
- Cze��. - Ray klapn�� ci�ko na krzes�o i ziewn�� szeroko. -Soku. - Wyci�gn�� r�k�.
- Prosz� i dzi�kuj�. - Jessie poda�a mu nape�nion� szklank� i patrzy�a, jak opr�nia j� w podziwu godnym tempie. Wa�y� zaledwie sto pi�tna�cie funt�w, i to w przepoconym dresie, a jad� i pi� �apczywiej od gromady wyg�odnia�ych pastuch�w. Rzuci� si� zach�annie na posi�ek.
Za zmasowanym atakiem, jaki Ray przypu�ci� na sw�j talerz, kry� si� konkretny cel. Rayowi �ni�a si� Belinda Sonyers, blon-dyneczka, kt�ra na angielskim siedzia�a w s�siednim rz�dzie. Mia� jeszcze przed oczami pewne pikantne szczeg�y owego snu. By�by niez�y obciach, gdyby mu teraz, przy stole, przy staruszkach, stan��... Skupi� si� wi�c najedzeniu, kt�re odci�ga�o uwag� od niecenzuralnych my�li. Zapcha� usta pieczywem.
- Gdzie si� pali? - zapyta� Tom.
Ray o ma�o si� nie ud�awi�, prze�kn�� jednak grzank� i ze zdwojon� energi� zabra� si� do jajecznicy, bo na powracaj�ce wspomnienie wyrazistego porno-snu znowu drgn�� mu ma�y. Ale za tydzie� od jutra b�dzie m�g� zapomnie� o Belindzie Sonyers i ca�ej reszcie seksolatek paraduj�cych korytarzami szko�y �redniej Prestona; szko�a zostanie zamkni�ta, drzwi zaryglowane, i kropka. No, ale przynajmniej jest lato, z tym �e z tego lata, wobec perspektywy wyludnienia miasteczka, b�dzie chyba taka pociecha jak na przyk�ad ze sprz�tania strychu.
Do �niadania zasiedli wreszcie Jessie z Tomem i Ray znowu st�umi� rozhukane my�li. Stevie, kt�rej s�o�ce pod�wietla�o na rudo kasztanowe w�osy, jad�a z samozaparciem podsyconym uwag� taty, �e kowbojki musz� by� silne, �eby dosiada� rumak�w, cho� Groszek koniem by� �agodnym i ani mu we �bie posta�o, �eby j� zrzuci�.
Jessie zerkn�a na zegar �cienny - plastykowy gad�et w kszta�cie g�owy kota z oczkami, kt�re mrugaj�c na przemian odmierza�y up�ywaj�ce sekundy; za kwadrans si�dma. Tyler Lucas wstawa� skoro �wit i na pewno ju� jej wygl�da! Nie przypuszcza�a, naturalnie, �e stwierdzi u Groszka jakie� niedomaganie, ale ko� posuwa� si� przecie� w latach.
Po �niadaniu Tom z Rayem zabrali si� do sprz�tania sto�u, Jessie za� pomog�a Stevie ubra� si� w d�insy i bia�� bawe�nian� koszulk� z podobiznami Jetson�w na piersi. Potem wr�ci�a do sypialni i �ci�gn�a nocn� koszul�, obna�aj�c j�drne, gibkie cia�o kobiety lubi�cej pracowa� na powietrzu. Mia�a typowo teksask� opalenizn� - br�zowe do ramion r�ce i spalon� na br�z twarz, z czym kontrastowa�a biel reszty cia�a. Us�ysza�a trzask w��czanego telewizora; Ray czekaj�c na ojca postanowi� pogapi� si� jeszcze troch� w ekran - niech sobie patrzy! Ch�opiec poza upodobaniem do telewizji by� r�wnie� zagorza�ym czytelnikiem i jego m�zg ch�on�� informacje jak g�bka. Fryzura i spos�b ubierania si� nie stanowi�y powodu do niepokoju; Ray by� dobrym ch�opcem, o wiele bardziej nie�mia�ym, ni� to si� mog�o wydawa�. Po prostu robi�, co m�g�, by upodobni� si� do r�wie�nik�w. Jessie zna�a przezwisko, jakim go ochrzczono, i pami�ta�a, �e czasami trudno by� nastolatkiem.
Ostre pustynne s�o�ce poznaczy�o twarz Jessie siateczk� drobnych zmarszczek, ale jej zdecydowana, naturalna uroda nie wymaga�a poprawiania specyfikami ze s�oiczk�w i tubek.
By�a poza tym zdania, �e weterynarze nie s� od wygrywania konkurs�w pi�kno�ci. Musieli by� do dyspozycji przez dwadzie�cia cztery godziny na dob� i harowa� w pocie czo�a. Jessie godzi�a si� z t� konieczno�ci�. D�onie mia�a br�zowe i silne, a wi�kszo�� kobiet by zemdla�a na sam widok tego, co podczas swojej trzynastoletniej praktyki musia�a w nie bra�. Kastrowanie narowistego ogiera, wyci�ganie martwego jagni�cia, kt�re uwi�-z�o w kanale rodnym krowy, usuwanie gwo�dzia z tchawicy pi��setfuntowego knura medalisty - przeprowadzi�a z powodzeniem wszystkie te operacje, a poza tym setki innych zabieg�w od leczenia zranionego dzi�bka kanarka po operowanie dobermana z zainfekowan� szcz�k�. Ale Jessie by�a jakby do tego stworzona; zawsze chcia�a pracowa� przy zwierz�tach. Ju� jako dziecko przyprowadza�a do domu w Fort Worth ka�dego znalezionego na ulicy psa i kota.
Wesz�a do �azienki, �eby przypudrowa� si� dzieci�c� zasypk� i wyszczotkowa� z ust posmak kawy i blu nun. Przeczesa�a palcami kr�tkie ciemnobr�zowe w�osy, kt�re na skroniach zaczyna�a ju� przypr�sza� siwizna. �wiadectwo up�ywu czasu, pomy�la�a. Mimo wszystko nie tak wstrz�saj�ce jak obserwacja dorastaj�cych dzieci; zdawa� by si� mog�o, �e zaledwie wczoraj Stevie by�a niemowl�ciem, a Ray chodzi� do trzeciej klasy... Latka lec�, nie da si� ukry�. Podesz�a do �ciennej szafy, wybra�a par� znoszonych, wygodnych d�ins�w i czerwon� bawe�nian� koszulk�. Za�o�y�a je, a potem wci�gn�a bia�e skarpetki i wzu�a tenis�wki. Wzi�a okulary przeciws�oneczne i baseballow� czapeczk�, zatrzyma�a si� w kuchni, �eby nape�ni� wod� dwa pojemniki, bo nigdy nie wiadomo, co mo�e si� cz�owiekowi przytrafi� na pustyni, i �ci�gn�a z g�rnej p�ki szafy stoj�cej w korytarzu swoj� weterynaryjn� torb�. Stevie podskakiwa�a wok� matki niczym fasolka na rozgrzanej patelni, nie mog�c si� doczeka� wyjazdu.
- Jedziemy za miasto - poinformowa�a Jessie Toma. - Wra-camy ko�o czwartej. - Poca�owa�a go, a on cmokn�� Stevie w policzek.
- Uwa�aj na siebie, kowbojko - powiedzia�. - I miej oko na mam�.
- B�d� mia�a! - Stevie �cisn�a r�k� matki.
Jessie zatrzyma�a si� jeszcze przy wieszaku przed drzwiami frontowymi, zdj�a z ko�ka mniejsz� czapeczk� baseballow� i nacisn�a j� na g��wk� c�rki.
- To na razie, Ray! - zawo�a�a.
- Dosiemania! - odkrzykn�� ze swojego pokoju.
Dosiemania? - pomy�la�a skonsternowana, wychodz�c ze Ste-vie na przypiekaj�ce ju� mocno s�o�ce. A gdzie zwyczajne "cze��, mamo"? Nic tak nie nape�nia�o jej wra�eniem, �e ze swoimi trzydziestoma czterema latami jest niemal zabytkiem, jak niezrozumia�e od�ywki syna.
Prowadz�c Stevie za r�k�, ruszy�a wy�o�on� polnymi kamieniami alejk� biegn�c� obok s�siaduj�cego z domem budyneczku z bia�ego kamienia. Ma�a tabliczka ustawiona przy ulicy informowa�a: SZPITAL DLA ZWIERZ�T W INFERNO i ni�ej: JES-SICA HAMMOND. LEKARZ WETERYNARII. Przy kraw�niku, za bia�� hond� civic Toma, sta� jej zakurzony, turkusowy ford pick-up; w stela�u za tyln� szyb�, gdzie prawie wszyscy wo�� karabiny, stercza�o w�dzid�o - metalowy dr�g z p�tl� na ko�cu - do u�ycia kt�rego Jessie by�a na szcz�cie zmuszona tylko kilka razy.
Chwil� potem jecha�a ju� Celeste Street na zach�d. Obok niej Stevie wierci�a si� i z�yma�a na kr�puj�cy ruchy pas bezpiecze�stwa. Buzia jak u porcelanowej lalki nadawa�a dziewczynce wygl�d anio�ka, ale Jessie wiedzia�a dobrze, �e Stevie jest ogromnie ciekawa �wiata i nie cofnie si� przed niczym, by t� ciekawo�� zaspokoi�. To dziecko zd��y�o ju� zasmakowa� w obcowaniu ze zwierz�tami i ochoczo towarzyszy�o matce w wyprawach na farmy i rancza, nie bacz�c na niewygody telepania si� po bezdro�ach.
Stevie - Stephanie Marie po babce Toma, podczas gdy Ray nosi� imi� po dziadku Jessie - by�a dzieckiem raczej spokojnym i ch�on�a �wiat wielkimi zielonymi oczami nieznacznie ja�niejszymi od oczu matki. Jessie lubi�a jej towarzystwo i pomoc w szpitalu dla zwierz�t, ale we wrze�niu Stevie p�jdzie do pierwszej klasy - gdziekolwiek rzuci ich los. Wobec likwidacji szk� w Inferno i nieustannego exodusu tylko patrze�, jak zamkni�te zostan� ostatnie sklepy i sklepiki i jak upadn� kolejne gospodarstwa rolne. Wtedy dla Jessie, tak samo jak teraz dla Toma, nie b�dzie tu pracy, i pozostanie tylko zwija� manatki.
Min�a park Prestona po lewej stronie oraz sklep spo�ywczy Ringwalda, sklep warzywny Quik-Check i lodziarni� po prawej. Przeci�a skrzy�owanie z Travis Street, o ma�o nie rozje�d�aj�c jednego z wielkich kocur�w pani Stellenberg, kt�ry wyskoczy� nagle przed mask�, i skr�ci�a w w�sk� Circle Back Road, biegn�c� podn�em wzg�rza Bujanego Fotela, by okr��ywszy go po��czy� si� z Cobra Road. Zatrzyma�a si� na ��tym migaj�cym �wietle, po czym skr�ci�a na zach�d i docisn�a do dechy peda� gazu.
Przez otwarte okna do kabiny wpada� intensywny s�odko--gorzki zapach pustyni. Wiatr tarmosi� w�osy obu podr�niczek. Jessie nie mia�aby nic przeciwko temu, �eby ch�odzi� je tak przez ca�y dzie�.
Cobre Road bieg�a wzd�u� ogrodzenia z drucianej siatki, przetykanego co jaki� czas metalowymi bramami kopalni miedzi Prestona. Bramy by�y pozamykane na k��dki, ale ogrodzenie znajdowa�o si� w tak op�akanym stanie, �e przelaz�by przez nie nawet po�amany artretyzmem staruszek. Tabliczki z wymalowanymi r�cznie kulfonami ostrzega�y: NIEBEZPIECZE�STWO! WST�P WZBRONIONY! Za ogrodzeniem zia� ogromny krater, na kt�ry swego czasu rzuca�a cie� czerwona ha�da bogatej w mied� rudy. W ostatnich miesi�cach istnienia kopalni wybuchy dynamitu wstrz�sa�y powietrzem z regularno�ci� zegarka i Jessie wiedzia�a od szeryfa Vance'a, �e w kraterze wci�� tkwi� nie odpalone �adunki - nie znalaz� si� desperat, kt�ry by tam zszed� i je pousuwa�. Wiadomo by�o, �e z�o�a kopalni wcze�niej czy p�niej si� wyczerpi�, ale nikomu do g�owy nie przysz�o, �e �y�y rudy urw� si� tak nagle. Z chwil� za�, kiedy ostrza �widr�w udarowych i �y�ki koparek zazgrzyta�y po bezwarto�ciowej skale, na Inferno zapad� wyrok.
Pick-up podskoczy� na szynach kolejowych odbiegaj�cych na p�noc i po�udnie od kompleksu kopalni. Stevie wygl�da�a przez okno. Pot zaczyna� jej rosi� plecy. Dostrzeg�a zastyg�e w bezruchu stadko piesk�w preriowych stoj�cych s�upka na pag�rku, we wn�trzu kt�rego znajdowa�o si� ich gniazdo. Z k�py kaktus�w wyskoczy� kr�lik i przemkn�� przez szos�, w g�rze ko�owa� majestatycznie s�p.
- No i jak? - spyta�a Jessie.
- Fajnie. - Stevie, pokonuj�c op�r pasa bezpiecze�stwa, wychyla�a si� przez okno. Wiatr owiewa� jej buzi�. Niebo by�o b��kitne jak smurf i rozpo�ciera�o si� w niesko�czono�� - mo�e nawet na sto mil? Przypomnia�o si� jej, �e chcia�a o co� zapyta�.
- Czemu tatu� jest taki smutny?
No tak, Stevie to wyczuwa, przemkn�o przez my�l Jessie. Przed ni� nic si� nie ukryje.
- Nie jest smutny. �al mu tylko, �e zamykaj� szko��. Pami�tasz? Rozmawia�y�my o tym.
- No tak. Ale przecie� szko�� zamykaj� co roku.
- Widzisz, tym razem ju� jej nie otworz�. I z tego powodu wyprowadzi si� st�d jeszcze wi�cej os�b.
- Tak jak Jenny?
- W�a�nie. - Jenny Galvin, dziewczynka mieszkaj�ca kilka dom�w od nich, zaraz po �wi�tach Bo�ego Narodzenia wyjecha�a z rodzicami. - Pan Bonner zamyka we wrze�niu sklep Quik-
-Check. Do tego czasu chyba nikogo ju� tu nie b�dzie.
- Ojej! - Stevie rozwa�a�a to przez chwil�. W Quik-Check zaopatrywa�o si� w �ywno�� ca�e miasto. - My te� wyjedziemy?
- zapyta�a w ko�cu.
- Tak. My te�.
Czyli pa�stwo Lucas r�wnie� wyjad�, wydedukowa�a Stevie. A Groszek? Co si� stanie z Groszkiem? Wypuszcz� go na wolno��, czy za�aduj� na przyczep� do przewozu koni? A mo�e dosi�d� go i na nim odjad�? Nad tym warto si� by�o zastanowi�. Stevie wyczuwa�a, �e co� dobiega kresu, i smutno robi�o jej si� na serduszku - tatu� do�wiadcza� pewnie tego samego uczucia.
Teren poci�ty by� w�wozami i poro�ni�ty k�pami bylic oraz wielkich kaktus�w. Dwie mile za kopalni� asfaltowa szosa odbiega�a od Cobre Road i skr�ca�a na p�nocny zach�d pod �ukiem z bia�ego granitu, w kt�rym osadzono za�niedzia�e ju� teraz miedziane litery uk�adaj�ce si� w nazwisko PRESTON. Jessie spojrza�a w prawo. W dali, na ko�cu wst�gi asfaltu, mieni�y si� w rozgrzanym powietrzu zarysy wielkiej hacjendy. Ty te� nie wiesz, co ci� czeka, pomy�la�a, wyobra�aj�c sobie kobiet�, kt�ra prawdopodobnie �pi jeszcze w tym domu w ch�odnej jedwabnej po�cieli. Ta po�ciel i ten dom by�y chyba wszystkim, co pozosta�o Celeste Preston z ogromnej fortuny, a i to ju� pewnie nie na d�ugo.
Jecha�y teraz terenow� drog� wrzynaj�c� si� w pustyni�. Ste-vie wygl�da�a przez okno. Twarzyczk� ocienion� daszkiem czapki mia�a skupion� i zamy�lon�. Jessie poprawi�a si� w fotelu kierowcy, �eby wpu�ci� troch� powietrza pod lgn�c� do plec�w koszulk�. Jeszcze z p� mili i skr�c� w trakt prowadz�cy na farm� Lucas�w.
Stevie pierwsza us�ysza�a wysokie brz�czenie. Pomy�la�a, �e pewnie moskit wpad� jej do ucha. Pacn�a d�oni� w ucho, ale brz�czenie nie Usta�o, przybiera�o wr�cz na sile. Po kilku sekundach sprawia�o ju� b�l, jakby kto� k�u� j� szpilk� w b�benki uszne.
- Mamo!? - j�kn�a, krzywi�c si�. - Uszy mnie bol�! Teraz i Jessie poczu�a nap�r przeszywaj�cego, przyprawiaj�cego o g�si� sk�rk� d�wi�ku, od kt�rego rozbola�y j� plombowane z�by trzonowe. Otworzy�a usta i zacz�a porusza� na boki doln� szcz�k�.
- Auuu! - Us�ysza�a j�k Stevie. - Co