2539

Szczegóły
Tytuł 2539
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2539 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2539 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2539 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Thor Heyerdahl Wyprawa Kon-Tiki SPIS TRE�CI Od t�umacza I. Teoria II. Narodziny wyprawy II. Do Ameryki Po�udniowej III. Przez Ocean Spokojny (1) IV. W po�owie drogi V. Przez Ocean Spokojny (2) VI. Do wysp Oceanii VII. W�r�d Polinezyjczyk�w Przypisy OD T�UMACZA Tytu� orygina�u: KON-TIKI EKSPEDISJONEN Reporta� z podr�y Thora Heyerdahla "Wyprawa Kon-Tiki" sta� si� w ci�gu ostatnich lat jedn� z najpoczytniejszych ksi��ek na �wiecie. Przet�umaczono j� na kilkana�cie j�zyk�w i wydano w 2 500 000 egzemplarzy. W samej tylko Wielkiej Brytanii ilo�� wyda� dosz�a do 20, a nak�ad przekroczy� 800 000. Wszystkie wi�ksze ilustrowane pisma �wiata, po�wi�ci�y wiele miejsca reprodukcjom i wyj�tkom z ksi��ki Heyerdahla. Uczestnicy wyprawy opublikowali mniej lub wi�cej udane wersje reporta�u, a kapitan tratwy wyda� kilka tom�w rozwa�a� etnograficznych, zmierzaj�cych do rozwi�zania zagadki pochodzenia plemion polinezyjskich. Ostatnie z tych opracowa� pt. "Ameryka�scy Indianie na Pacyfiku" wywo�a�o wiele nami�tnych dyskusji w�r�d etnograf�w, antropolog�w i uczonych pokrewnych specjalno�ci. Heyerdahl nie jest jedynym ani pierwszym mistrzem wspania�ego sportu �eglarstwa oceanicznego. Przed nim wielu nieustraszonych �eglarzy przeby�o oceany na ma�ych, w�t�ych stateczkach u�ywanych zwykle do spacerowych rejs�w na os�oni�tych zatokach. Pierwszym takim �mia�kiem, zanotowanym przez kroniki �eglarstwa, by� Kanadyjczyk kapitan Slocum, kt�ry w roku 1895 op�yn�� samotnie kul� ziemsk� na 12~tonowym slupie1 "Spray", bij�c za jednym zamachem dwa rekordy �wiatowe: najmniejszego statku i najmniej licznej za�ogi W jachtingu dalekomorskim. Podobnych wyczyn�w dokonali p�niej Mulhauser, Stock, Pidgeon, Drake, Voss i wreszcie najs�awniejszy z nich przed Heyerdahlem, Alain Gerbault. W czasie ostatniej wojny Polinezyjczyk Nabetari uciek� ze swojej wysepki, okupowanej przez Japo�czyk�w, na krajowym canoe2, b��ka� si� przez siedem miesi�cy po Pacyfiku, �ywi�c si� rybami i pij�c deszczow� wod�, a� wreszcie wyl�dowa� na opanowanej przez aliant�w wyspie Ninigo, odleg�ej od miejsca startu o l 000 mil morskich. Korzystaj�c z do�wiadcze� Nabetari oraz kilku rozbitk�w, francuski lekarz i biolog dr A. Bombard wyst�pi� w cyklu artyku��w z tez�, �e najwa�niejsze dla rozbitka s� nie zapasy konserw i s�odkiej wody, lecz zachowanie zimnej krwi i znajomo�� morza, kt�re dostarcza cz�owiekowi podstawowych �rodk�w do �ycia w postaci ryb, planktonu i wody. Niew�tpliwie jednak Heyerdahl, uczony i sportowiec, �eglarz i niezr�wnany obserwator tajemnic morskich, przerasta o g�ow� swoich poprzednik�w na tym polu. Pierwsi �eglarze dalekomorscy byli nieokrzesanymi wilkami morskimi, kt�rych ca�kowicie poch�ania�a walka z �ywio�em i dzikimi mieszka�cami Afryki czy Ziemi Ognistej. Przep�ywaj�c po�udniowy Pacyfik - gdzie Heyerdahl na ka�dej mili morskiej obserwuje nieznane ryby, zwierz�ta i ro�liny morskie - kapitan Slocum notuje, �e jest to jedna wielka pustynia wodna. Opr�cz wieloryba i kilku rekin�w Slocum nie zdo�a� zauwa�y� wok� siebie nic interesuj�cego. Nielepiej przedstawia�y si� wiedza i zmys� obserwacyjny kapitana J. Vossa, Kanadyjczyka du�skiego pochodzenia, kt�ry przeby� przesz�o 40 000 mil morskich cz�nem "Tillikum" wydr��onym z pnia czerwonego cedru przez Indian w Brytyjskiej Kolumbii. Voss opowiada w swojej ksi��ce pt. "�odzi� �aglow� przez oceany", jak to kiedy�, w�tpi�c w zdolno�ci rybackie swego towarzysza podr�y, ofiarowa� si� zje�� na surowo pierwsz� z�owion� przez niego ryb�. Niebaczny �art zem�ci� si� wkr�tce; rybak z�owi� 300-kilowego ��wia morskiego i za��da�, �eby Voss go zjad�. Na szcz�cie Voss udowodni�, �e ��w nie wchodzi w rachub�, bo cho� �yje w wodzie, jest ssakiem. Autor "Kon-Tiki" nie nudzi si� na morzu ani przez chwil�. W ci�gu jednego dnia podr�y na tratwie potrafi dokona� wi�cej obserwacji ni� inni w ci�gu wielu lat. Wiatry i pr�dy, potwory morskie i mikroskopijne �yj�tka - wszystko to znajduje w nim bacznego obserwatora i inteligentnego sprawozdawc�. Dlatego warto�� poznawcza jego reporta�u, zar�wno w dziedzinie nauk przyrodniczych, jak i �eglarstwa jest niema�a. Rezultaty jego do�wiadcze� nawigacyjnych zawa�� niew�tpliwie na konstrukcji i wyposa�eniu szalup ratunkowych. Dotychczas budowano wodoszczelne �odzie ratunkowe o zamkni�tej konstrukcji kad�uba. Heyerdahl przekazuje nam wielowiekowe do�wiadczenia �eglarzy india�skich, u�ywaj�cych lekkich stateczk�w, kt�rych niezatapialno�� wynika�a ze swobodnego odp�ywu wody, z otwartej konstrukcji kad�uba. "Kon-Tiki" zbudowano dok�adnie wed�ug wzor�w Ink�w z pni drzewa balsa, bez u�ycia �rub czy gwo�dzi. Szalony pomys� �eglowania na tratwie przez ocean okaza� si� s�usznym nawrotem do wypr�bowanych tradycji morskich india�skich lud�w Ameryki Po�udniowej. Natomiast wyprawa dwudziestu m�odych student�w szwedzkich ze Szwecji do Ameryki na �odzi skonstruowanej wed�ug wzor�w Wiking�w zako�czy�a si� tragicznie. ��d� zbudowana we wsp�czesnej stoczni, podobnie jak zwyk�e szalupy ratunkowe, z element�w po��czonych nitami i �rubami, rozpad�a si� w kawa�ki na sztormowej fali. Ca�a za�oga spocz�a w g��binach Morza P�nocnego. ��dza wiedzy, wiara w s�uszno�� swoich wywod�w naukowych i gotowo�� po�wi�cenia �ycia dla wydarcia tajemnic przyrodzie, stawiaj� m�odego uczonego norweskiego w pierwszych szeregach najdzielniejszych �eglarzy, w rz�dzie odkrywc�w i podr�nik�w, kt�rzy szukali nowych l�d�w i dr�g morskich, badaj�c �ycie nie znanych lud�w i usuwaj�c bia�e plamy z map obu p�kul. Jednak�e bystry wzrok autora staje si� przy�miony, a zdolno�� obserwacji s�abnie, gdy zaczyna on opisywa� �ycie krajowc�w na wyspach Polinezji. Czujny obserwator, dostrzegaj�cy poruszenia ryb na sze�ciometrowej g��binie, nie dostrzega degeneracji ludu polinezyj-skiego, gin�cego pod �elazn� stop� systemu kolonialnego. Pi�kne zielone wysepki tropikalne - Fatuhiva, Angatau i Raroia - s� przedstawione, niczym na ameryka�skim filmie, jako oazy szcz�liwo�ci, gdzie beztroscy tubylcy sp�dzaj� czas na ta�cach i ucztach. A przecie� s� to te same wyspy, o kt�rych Alain Gerbault pisa�: "Gdzie� podzia�y si� wdzi�czne chaty wyspiarzy, kryte listowiem, o �cianach z kunsztownie plecionej trzciny bambusowej? Prawie ca�kowity brak ludno�ci tubylczej �wiadczy tu o spustoszeniach, jakich dokona�a tak zwana cywilizacja bia�ych. Nieca�e sto lat okupacji wystarczy�o, aby wyludni� te wyspy. Ludno�� Nukahiva, obliczana przez rosyjskiego podr�nika Kruzenszterna na 16000 os�b, w czasie mojego pobytu nie przekracza�a 600 ludzi". W ksi��ce swej Gerbault nie opisuje szczeg�owo metod u�ywanych dla wyniszczenia ludno�ci, wspomina tylko nawiasem o straszliwych spustoszeniach dokonywanych przez gru�lic�, alkoholizm i nieludzki ucisk ze strony kolonizator�w. Na pi�knej wysepce Fatuhiva, gdzie Heyerdahlowi po raz pierwszy przysz�a do g�owy koncepcja, �e wyspy Oceanii zosta�y zaludnione przez przybysz�w z Ameryki Po�udniowej, Gerbault jest witany po wyl�dowaniu przez "...cz�� miejscowej ludno�ci, lecz c� to by�y za n�dzne okazy! Doprawdy nie przypuszczam, �eby w ca�ej dolinie znalaz� si� chocia� jeden zdrowy cz�owiek". Pisz�c o swoim przyjacielu, wodzu wyspiarzy na Tahiti, Heyerdahl nie wspomina ani s�owem o tym, co zanotowa� Gerbault, �e ten ostatni potomek s�awnych kr�l�w i wodz�w, jest wodzem bez plemienia, lud jego wygin�� prawie zupe�nie. Wielka wyprawa sportowa czy naukowa wymaga pewnych fundusz�w na zakup sprz�tu i zaopatrzenia. W dziewi�tnastym stuleciu kapitan Slocum nie mia� z tym wiele k�opotu. W ka�dym wi�kszym porcie funty i szylingi sypa�y mu si� hojnie do nastawionego kapelusza. Niezgorzej wiod�o si� te� jego na�ladowcom; ofiarno�� publiczna w owym czasie nie zawodzi�a, gdy chodzi�o o ciekawe, egzotyczne wyprawy i niezwyk�e rekordy. Heyerdahl przebywaj�c w New Yorku, jednym z najbogatszych miast �wiata, na pr�no stara si� o uzyskanie stosunkowo niewielkich sum na zakup tratwy i wyposa�enia. Zawodz� plany akcji prasowej, kt�ra pomog�aby sfinansowa� wypraw�. Zamierzenia naukowe, dalekie od wszelkich kalkulacja handlowych czy reklamowych, nie znajduj� wi�kszego odd�wi�ku. Pozostaje jedynie zwr�ci� si� o pomoc do armii ameryka�skiej - faworyta bud�etu Stan�w Zjednoczonych. Military�ci ameryka�scy, traktowani przez autora z niew�tpliw� ironi�, nie wykazuj� zainteresowania dla istotnych cel�w wyprawy, rzucaj� jednak gar�� wyposa�enia i racji polowych w zamian za cenne komunikaty radiowe o wiatrach i pr�dach panuj�cych na Oceanie Spokojnym oraz sprawozdanie o przydatno�ci prowiantu szalupowego, wypr�bowanego na �o��dkach za�ogi "Kon-Tiki". Zamiast finansowania kosztownych wypraw hydrograficznych marynarka ameryka�ska wykorzysta�a odwag� i przedsi�biorczo�� m�odych naukowc�w. Stosunkowo wiele miejsca w ksi��ce zajmuj� ciekawe wywody autora o �r�d�ach kultury polinezyjskiej i etnograficznym sk�adzie ludno�ci. Dr G. Gjessing, profesor etnografii na uniwersytecie w Oslo, przyznaje, �e wyprawa i prace Heyerdahla znacznie posun�y badania naukowe w zakresie historii lud�w Oceanu Spokojnego, zastrzega si� jednak przed przywi�zywaniem do nich decyduj�cego znaczenia. W szczeg�lno�ci w�tpi on w s�uszno�� teorii g�osz�cej, �e prekursorzy kultury Aztek�w, Ink�w i May�w przybyli z Europy. Wi�kszo�� uczonych wskazuje na dowody zwi�zk�w kulturalnych Indian i Polinezyjczyk�w z ludami Azji. Nie zaprzeczaj� oni mo�liwo�ci przybycia grup ludno�ci z Ameryki, nie wykluczaj� jednak podr�y oceanicznych z zachodu na wsch�d, co r�wnie� wyja�ni�oby podobie�stwa zabytk�w kulturalnych Ameryki i Polinezji. Je�li chodzi o przeniesienie palni kokosowych i s�odkich kartofli (batat�w) z Ameryki do Polinezji, jako dow�d ameryka�skiego pochodzenia Polinezyjczyk�w, to zdaniem krytyk�w nie nale�y zapomina� o tym, �e zwyk�e kartofle r�wnie� przyby�y do Irlandii z Ameryki, co wcale nie dowodzi ameryka�skiego pochodzenia ludno�ci Irlandii. . Teoria Heyerdahla jest obecnie przedmiotem dyskusji naukowej, jakikolwiek b�dzie jednak jej rezultat, niew�tpliwym owocem wyprawy pozostanie dobra ksi��ka, opis podr�y ciekawej i awanturniczej jak przygody bohater�w Jules Verne'a. Jerzy Pa�ski I. TEORIA Rzut oka w przesz�o�� * Starzec z Fatuhivy * Wiatr i pr�d * W poszukiwaniu Tiki * Kto zaludni� Polinezj�? * Zagadka m�rz po�udniowych * Teorie i fakty * Legenda o Kon-Tiki i bia�ej rasie * Idzie wojna * Bywa czasem, �e cz�owiek znajdzie si� w zupe�nie niecodziennej sytuacji, ale tak do niej przy wyka, �e zaczyna j� uwa�a�'za zupe�nie normaln�. Dopiero gdy ju� daleko zabrnie, ogarnia go naraz zdziwienie i pyta samego siebie, jakim cudem to wszystko si� sta�o. Je�eli, dajmy na to, wraz z papug� i pi�cioma towarzyszami wyruszysz tratw� na dalekomorsk� wypraw�, to wcze�niej czy p�niej, zbudziwszy si� rankiem na morzu, zaczniesz rozmy�la� nad sytuacj�. Pewnego takiego poranka siedzia�em wpisuj�c do wilgotnego od rosy dziennika okr�towego: "17 maja. Norweskie �wi�to Narodowe. Wzburzone morze. Pomy�lny wiatr. Jestem dzisiaj kucharzem i znalaz�em na pok�adzie siedem lataj�cych ryb, na dachu sza�asu o�miornic� oraz jedn� nie znan� mi z nazwy ryb� w �piworze Torsteina..." Tutaj m�j o��wek zatrzyma� si� i oto, co przysz�o mi do g�owy: "Rzeczywi�cie niezwyk�y dzie� siedemnasty maja. W gruncie rzeczy �yjemy teraz jako� bardzo niezwykle - tylko niebo i morze. Jak si� to wszystko zacz�o?" Gdy zwr�ci�em si� w lewo, mia�em przed sob� niczym nie zm�cony widok na bezmiar b��kitnego oceanu z szumi�cymi falami,, kt�re toczy�y si� tu� przede mn� w wiecznej pogoni za uciekaj�cym nieustannie horyzontem. Kiedy za� spojrza�em w prawo, widzia�em wn�trze cienistego sza�asu, w kt�rym brodaty osobnik le�a� na wznak i czyta� Goethego, wczepiwszy palce n�g w szczeliny niskiego bambusowego daszka tej �miechu wartej chatynki, kt�ra by�a naszym wsp�lnym domem. - Bengt - rzek�em odsuwaj�c zielon� papug�, kt�ra chcia�a usadowi� si� na dzienniku okr�towym. - Czy mo�esz mi powiedzie�, jakie licho nas tu przynios�o? Goethe znik� pod z�otofud� brod�: - Do diab�a, ty� to powinien najlepiej wiedzie�, to przecie� tw�j zwariowany pomys�. Mnie on si� zreszt� ogromnie podoba. Na zewn�trz chaty trzech m�czyzn pracowa�o sma��c si� w s�o�cu na bambusowym pok�adzie. Byli p�nadzy, opaleni na br�zowo, brodaci, ze smugami soli morskiej na grzbietach. Wygl�dali, jakby przez ca�e �ycie nie robili nic innego, tylko sp�awiali tratwy po Pacyfiku, ze wschodu na zach�d. Erik wpe�zn�� przez otw�r do sza�asu z sekstansem i plikiem papier�w w r�ku: - Dziewi��dziesi�t osiem stopni, czterdzie�ci sze�� minut d�ugo�ci zachodniej i osiem stopni, dwie minuty szeroko�ci po�udniowej. Kawa� drogi zrobili�my ostatniej doby, ch�opcy! Wzi�� m�j o��wek i narysowa� k�eczko na mapie morskiej, wisz�cej na bambusowej �cianie; ko�czy�o ono �a�cuch dziewi�tnastu k�eczek, biegn�cy wygi�t� lini� przez ocean z portu Cal-lao na peruwia�skim wybrze�u. Herman, Knut i Torstein tak�e podeszli �wawo, �eby spojrze� na ostatnie k�eczko, oznaczaj�ce nasz� pozycj� na mapie o dobrych czterdzie�ci mil morskich bli�ej wysp Oceanii ni� poprzednie. - Sp�jrzcie, ch�opcy - powiedzia� z dum� Herman. - To znaczy, �e jeste�my ju� l 570 kilometr�w od wybrze�a Peru. - I mamy tylko 6 430 kilometr�w do najbli�szej wyspy - doda� ostro�nie Knut. - A�eby by� zupe�nie �cis�ym - rzek� Torstein - jeste�my 5 000 metr�w ponad dnem morskim i par� �adnych wiorst poni�ej ksi�yca. Wiedzieli�my wi�c dok�adnie, gdzie jeste�my, i wobec tego zn�w mog�em odda� si� rozmy�laniom, sk�de�my si� tu wzi�li. Papuga by�a r�wnie weso�a jak przedtem, tylko �e chcia�a dzioba� dziennik okr�towy. A ocean by� wci�� tak samo kolisty, obrze�ony niebem i nasycony b��kitem. Mo�e zacz�o si� to wszystko poprzedniej zimy, w biurze nowojorskiego muzeum, a mo�e dziesi�� lat wcze�niej, na ma�ej wysepce Archipelagu Markiz�w, po�rodku Oceanu Spokojnego. Mogliby�my i teraz wyl�dowa� na tej samej wysepce, gdyby nas p�nocno-wschodni wiatr nie zni�s� dalej na po�udnie, w kierunku wysp Tahiti i Tuamotu. Przed oczyma mej wyobra�ni zjawi�y si� poszarpane brzegi, rdzawe g�ry, zielona d�ungla sp�ywaj�ca do morza i smuk�e palmy, kt�re powiewaj� wzd�u� wybrze�a. Wyspa nazywa�a si� Fatuhiva i mimo �e dzieli�y nas od niej tysi�ce mil morskich, nie by�o l�du mi�dzy ni� a nami. Ujrza�em przed sob� w�sk� dolin� Ouia, otwieraj�c� si� ku morzu, i przypomnia�em sobie dok�adnie, jak co wiecz�r siedzieli�my tam samotnie na pla�y i patrzyli�my na to samo bezbrze�ne morze. Znajdowa�em si� w�wczas w podr�y po�lubnej i nie by�o wok� mnie brodatych pirat�w, jak teraz. Zajmowali�my si� kolekcjonowaniem wszelkiego rodzaju stworze�, poga�skich bo�k�w i innych szcz�tk�w prastarej kultury. Szczeg�lnie dobrze pami�tam pewien wiecz�r. Cywilizowany �wiat wydawa� si� nam wtedy bardzo odleg�y i nierealny. �yli�my na tej wyspie blisko rok jako jedyni biali ludzie i wyrzekli�my si� z w�asnej woli wszystkich dobrodziejstw cywilizacji. Mieszkali�my w domku na palach, kt�ry zbudowali�my sobie na brzegu pod palmami, i jedli�my to, co nam mog�y ofiarowa� wody Pacyfiku i tropikalny las. W twardej, praktycznej szkole wnikn�li�my w wiele ciekawych spraw Oceanu Spokojnego. Wydaje mi si�, �e zar�wno fizycznie, jak i duchowo szli�my w �lady pierwotnych ludzi, kt�rzy przybyli na te wyspy z nieznanego kraju i kt�rych poline-zyjscy potomkowie rz�dzili bez przeszk�d wyspiarskim kr�lestwem, zanim nie przyszli ludzie naszej rasy z bibli� w jednej r�ce, a prochem i w�dk� w drugiej. Tego wieczora siedzieli�my jak zwykle w ksi�ycowym �wietle na pla�y, zwr�ceni twarz� ku morzu. Baczni na wszystko, czujni i pe�ni otaczaj�cej nas przyrody �owili�my chciwie wra�enia. Nasze nozdrza wype�nia� zapach bujnej d�ungli i s�onego morza, s�yszeli�my szum wiatru w listowiu i koronach palm. W regularnych odst�pach czasu wielkie ba�wany toczy�y si� prosto z morza, pieni�y >u brzegu i dar�y na strz�py w�r�d ob�ych g�az�w wybrzeza g�usz�c wszystkie d�wi�ki. Miliony b�yszcz�cych kamyk�w toczy�y si� z chrz�stem i chrobotem, gdy woda morska cofala si� z brzegu, zbieraj�c si�y do nowego ataku na niezwyci�ony l�d. - To dziwne - powiedzia�a �ona - ale nigdy nie widzia�am podobnego przyboju po drugiej stronie wyspy. - Tak - odpar�em - bo to jest nawietrzna, fale zawsze nadbiegaj� z tej strony. Siedzieli�my i podziwiali�my morze, kt�re bij�c o brzeg nieustannie L uporczywie oznajmia�o nam, �e toczy swe fale ze wschodu, 'ze wschodu, ze wschodu. By� to odwieczny wschodni wiatr, pasat3 marszcz�cy powierzchni� morza, faluj�cy j� i p�dz�cy naprz�d na zach�d, poprzez horyzont, a� do tych wysp. Tutaj nieprzerwany poch�d morza rozbija� si� w ko�cu o ska�y i rafy, podczas gdy wschodni wiatr wznosi� si� ponad wybrze�em, ponad g�rami i lasami, i bez przeszk�d p�dzi� od wyspy do wyspy, w kierunku zachodu s�o�ca. W ten spos�b od zarania dziej�w nap�ywa�y od wschodniego horyzontu fale i ob�oki. Pierwsi ludzie, kt�rzy dotarli do tych wysp, dobrze wiedzieli, �e tak w�a�nie by�o. Ptaki i owady wiedzia�y o tym r�wnie�, a ro�linno�� wysp by�a ca�kowicie zale�na od tych warunk�w. My za� wiedzieli�my, �e hen, daleko za horyzontem, na wschodzie, sk�d p�yn�y ob�oki, le�a�o otwarte wybrze�e Ameryki Po�udniowej. Osiem tysi�cy kilometr�w dzieli�o nas pd l�du i nic pr�cz morza nie by�o mi�dzy wybrze�em a nami. Patrzyli�my na p�dz�ce ob�oki, rozko�ysane morze zalane �wiat�em ksi�yca i s�uchali�my p�nagiego starca, kt�ry przykucn�� przed nami, wpatruj�c si� w zamieraj�cy �ar ma�ego ogniska. - Tiki - m�wi� cicho starzec - by� i bogiem, i wodzem. To Tiki przywi�d� moich przodk�w na te wyspy, na kt�rych dzisiaj �yjemy. Przedtem mieszkali�my w wielkim kraju daleko za morzem. Poruszy� kijem w�gle, aby nie zgas�y. Siedzia� zamy�lony. �y� przesz�o�ci� i by� z ni� mocno zwi�zany. Ub�stwia� swoich przodk�w i ich czyny z odleg�ych czas�w, kiedy �yli bogowie. Oczekiwa� te� chwili, gdy si� z nimi znowu po��czy. Stary Tei Tetua by� ostatnim potomkiem wymar�ych szczep�w na wschodnim wybrze�u Fatuhivy. Sam nie wiedzia�, jak d�ugo ju� �yje, ale jego pomarszczona sk�ra, br�zowa niby kora, wygl�da�a, jakby j� suszono na s�o�cu i wietrze przez sto lat. By� z pewno�ci� jednym i niewielu wyspiarzy pami�taj�cych i wierz�cych w legendy swoich ojc�w i dziad�w o wielkim polinezyjskim wodzu-bogu Tiki, synu s�o�ca. Kiedy wsun�li�my si� tej nocy do ��ka w domku na palach, opowie�ci starego Tei Tetua o Tiki i zamorskiej praojczy�nie wyspiarzy nie dawa�y mi spokoju. My�lom tym towarzyszy� st�umiony huk przyboju, brzmi�cy jak g�os z zamierzch�ej przesz�o�ci, kt�ry w nocy chce si� z czego� zwierzy�. Sen nie przychodzi�. Czas jakby przesta� istnie� i Tiki wraz ze swoimi �eglarzami zn�w po raz pierwszy l�dowa� na brzegu wyspy w�r�d kipieli wodnej. Nagle uderzy�a mnie pewna my�l: - S�uchaj - rzek�em do �ony. - Czy zauwa�y�a�, �e olbrzymie, kamienne pos�gi Tiki tam w d�ungli s� zadziwiaj�co podobne do wielkich figur, kt�re pozosta�y po starych kulturach Ameryki Po�udniowej? Wyra�nie zdawa�o mi si�, �e dobiega mnie potwierdzaj�cy huk przyboju. A p�niej huk si� zmniejsza� - usypia�em. Mo�e w ten spos�b zacz�o si� to wszystko. Taki przynajmniej by� pocz�tek serii wydarze�, dzi�ki kt�rym znale�li�my si� w sze�ciu wraz z zielon� papug� na pok�adzie tratwy dryfuj�cej od wybrze�y Ameryki Po�udniowej. Pami�tam, jak przerazi�em ojca, a zdumia�em matk� i przyjaci�, kiedy po powrocie do Norwegii odda�em Muzeum Zoologicznemu Uniwersytetu w Oslo moje zbiory ryb i owad�w z Fa-tuhivy. Chcia�em wtedy porzuci� studia zoologiczne i po�wi�ci� si� badaniom prymitywnych lud�w. Urzek�y mnie nie zbadane tajemnice Oceanii. Musia�y one mie� jakie� rozwi�zanie. Postanowi�em wi�c dociec, kim by� legendarny Tiki. W nast�pnych latach szum przyboju i pos�gi w d�ungli sta�y si� jakby dalekim nierealnym snem, kt�ry towarzyszy� moim studiom nad ludami Oceanu Spokojnego. Badanie my�li i czyn�w lud�w pierwotnych jedynie na podstawie ksi��ek i eksponat�w muzealnych nic moze by� wystarczaj�ce. Dzie�a naukowe, dzienniki najwcze�niejszych wypraw i niezliczone zbiory muze�w w Europie; i Ameryce zawiera�y bogaty materia� dla rozwi�zania interesuj�cej mnie �amig��wki. Od czasu odkrycia Ameryki, kiedy biali dotarli po raz pierwszy do wysp Oceanii, badac/.e wszystkich ga��zi nauki zebrali olbrzymie zasoby wiadomo�ci o mieszka�cach Polinezji i przyleg�ych region�w. Nie doszli jednak nigdy do zgody na temat pochodzenia tego odosobnionego ludu wyspiarzy, ani co do przyczyny faktu, �e jedno plemi� zaludni�o wszystkie samotne wyspy we wschodniej cz�ci Oceanu Spokojnego. Kiedy pierwsi Europejczycy odwa�yli si� wreszcie wyruszy� na ,ten najwi�kszy z ocean�w, odkryli ku swojemu zdumieniu w samym jego �rodku ca�y archipelag ma�ych, g�rzystych wysepek i p�askich raf koralowych, oddzielonych od siebie i reszty �wiata olbrzymimi przestrzeniami morza. Ka�da z tych wysepek by�a ju� zamieszka�a. Pi�kne ros�e plemi� wita�o przybysz�w, wychodz�c na brzeg wraz z psami, prosi�tami i kurami. Sk�d przyw�drowali ci ludzie? M�wili j�zykiem niezrozumia�ym dla Europejczyk�w. A ludzie naszej rasy, zw�cy si� dumnie odkrywcami wysp, zastali na ka�dej zamieszka�ej wyspie uprawne pola i wioski z chatami i �wi�tyniami. Na niekt�rych z nich znaleziono nawet stare piramidy, brukowane drogi i wyciosane z kamienia pos�gi o wysoko�ci czteropi�trowych kamienic w Europie. Ale nie wyja�niono, kim byli ci ludzie i sk�d przyw�drowali? Mo�na stanowczo stwierdzi�, �e odpowiedzi na t� zagadk� by�o r�wnie wiele, jak prac naukowych na ten temat. Specjali�ci r�nych dziedzin nauki wysuwali dziesi�tki hipotez, lecz zawsze ich twierdzenia by�y zbijane przez logiczne argumenty znawc�w innej ga��zi wiedzy. P�wysep Malajski, Indie, Chiny, Japonia, Arabia, Egipt, Kaukaz, Atlantyda, a nawet Niemcy i Norwegia by�y po kolei uwa�ane za przypuszczaln� ojczyzn� Polinezyjczyk�w. Lecz zawsze jaki� decyduj�cy "haczyk" obala� ka�d� tak� teori�. Gdzie za� ko�czy�a si� nauka, tam zaczyna�a dzia�a� fantazja. Tajemnicze monolity Wyspy Wielkanocnej i wszystkie inne zabytki kulturalne nieznanego pochodzenia znalezione na tej ma�ej otwartej wysepce - le��cej w zupe�nym odosobnieniu, w p� drogi mi�dzy najbli�sz� wysp� Oceanu a wybrze�em Ameryki Poludniowej - zach�ca�y do na j do wolniej szych docieka�. Wielu badaczy zauwa�y�o, �e znaleziska na Wyspie Wielkanocnej pod wieloma wzgl�dami przypominaj� zabytki przedhistorycznych cywilizacji Ameryki Po�udniowej. Mo�e kiedy� istnia� pomost l�dowy, kt�ry p�niej zosta� zatopiony przez ocean? A mo�e Wyspa Wielkanocna i inne wyspy Oceanii s� stercz�cymi z morza resztkami zatopionego kontynentu? Ta popularna teoria dawa�a wyja�nienie laikom, lecz geologowie i inni uczeni nie mogli si� ni� zadowoli�. Na dobitek zoologowie dowodzili jasno na podstawie studi�w nad owadami i �limakami wysp Polinezji, �e jak d�ugo ludzko�� istnieje, wyspy te by�y oddzielone od siebie i od okolicznych kontynent�w tak w�a�nie, jak to jest dzisiaj. Dlatego jeste�my pewni, �e pierwotni mieszka�cy Polinezji przybyli dryfuj�c lub �egluj�c do tych odleg�ych wysp, dobrowolnie lub wbrew swojej ch�ci. Bli�sze spojrzenie na mieszka�c�w Oceanii wskazuje, �e niewiele stuleci min�o od ich przybycia. Nu poszczeg�lnych wyspach nie znajdujemy r�nic j�zykowych, minio �e Polinezyjczycy �yj� rozproszeni na obszarze morskim czterokrotnie wi�kszym od Europy. Tysi�ce mil morskich dziel� Hawaje, po�o�one na p�nocnym kra�cu Oceanii, od Nowej Ze-landii na po�udniowym oraz od Samoa na zachodzie i Wyspy Wielkanocnej na wschodzie. Ale wszystkie te odosobnione ple-miona, zamieszkuj�ce Wyspy Oceanii, m�wi� dialektami wsp�l-nego j�zyka zwanego przez nas polinezyjskini. Pismo by�o nie znane na tych wyspach, je�li nie liczy� drewnianych tablic przechowywanych przez, tubylc�w na Wyspie Wielkanocnej. Ta-blic tych, pokrytych niezrozumia�ymi hieroglifami, nie umieli odcyfrowa� ani tubylcy, ani te� nikt inny. Na wyspach istnia�y jednak szko�y, a nauka upoetyzowanej historii, w Polinezji jednoznaczna z religi�, by�a najwa�niejszym przedmiotem. Polinezyjczycy mieli kult dla przodk�w i czcili swoich zmar�ych wodz�w pocz�wszy od Tiki, o kt�rym m�wiono, �e by� synem s�o�ca. Na ka�dej prawie wysepce miejscowi m�drcy mogli wyliczy� z pami�ci imiona wodz�w a� do czasu pierwszego ich przybycia na wysp�. Dla utrwalenia ich w pami�ci, u�ywali - podobnie jak Inkowie w Peru - skomplikowanego systemu w�ze�k�w wi���- v nych na rozga��zionych sznurkach. Wsp�cze�ni badacze por�wnali drzewa genealogiczne, przedstawione pismem w�z�owym na poszczeg�lnych wyspach, i ustalili, �e zachodzi zadziwiaj�ca zgodno�� mi�dzy nimi co do imion i ilo�ci pokole�. Licz�c przeci�tnie po dwadzie�cia pi�� lat na ka�de polinezyjskie pokolenie, mo�na przypuszcza�, �e Oceania zosta�a zaludniona dopiero oko�o roku 500 naszej ery. Nowa fala kultury, wraz z nowymi imionami wodz�w, wskazuje na innych, p�niejszych przybysz�w, kt�rzy zdobyli wyspy oko�o 1100 roku. Sk�d przyw�drowa�y te plemiona? Niewielu tylko uczonych uwzgl�dnia decyduj�cy fakt, �e ludzie, kt�rzy przybyli na wyspy stosunkowo p�no, byli rdzennym ludem epoki kamiennej. Mimo swej inteligencji i pod ka�dym wzgl�dem zadziwiaj�co wysokiej kultury, �eglarze ci przynie�li ze sob� i rozpowszechnili na wyspach kamienne topory i inne narz�dzia w�a�ciwe epoce kamiennej. Nie zapominajmy, �e pr�cz pojedynczych, odosobnionych lud�w puszczy i pewnych innych prymitywnych plemion w latach 500- 1100 naszej ery nie by�o �adnych zdolnych do rozkrzewienia kultur epoki kamiennej z wyj�tkiem Nowego �wiata, gdzie nawet najwy�ej stoj�ce kultury india�skie zupe�nie nie zna�y zastosowania �elaza i u�ywa�y kamiennych topor�w i narz�dzi. Te liczne kultury india�skie by�y najbli�szymi s�siadami wyspiarzy na wschodzie. Na zachodzie �y�y jedynie czarnosk�re, pierwotne szczepy Australii i Melanezji, dalecy krewni Murzyn�w. A dalej, za Australi� i Melanezj�, le�a�a Indonezja i wybrze�e azjatyckie; epoka kamienna zako�czy�a si� tam prawdopodobnie wcze�niej ni� gdziekolwiek indziej na �wiecie. Uwaga moja odwraca�a si� zatem coraz bardziej od Starego �wiata, gdzie mimo licznych poszukiwa� dotychczas nic nie znaleziono, kiero-wa�a si� natomiast w stron� nie znanych india�skich cywilizacji Ameryki Po�udniowej, nie branych dot�d w rachub�. Nie brak�o przecie� �lad�w na najbli�szym od wschodu wybrze�u, na obszarach, gdzie od oceanu a� do g�r rozpo�ciera si� teraz republika Peru. 2y� tam kiedy� nie znany lud, kt�ry stworzy� jedn� z najciekawszych kultur �wiata, zanim zosta� jakby zmieciony nagle /. powierzchni ziemi przez nie znane nam wydarzenia. Pozostawi� on po sobie olbrzymie kamienne pos�gi wyobra�aj�ce postacie ludzkie, podobne do monolit�w znajduj�cych si� na wyspach 1'itcairn, Markizach i Wyspie Wielkanocnej oraz pot�ne, tarasowo budowane piramidy zbli�one do tych na Tahiti i Samoa. Lud ten wyciosywa� kamiennymi toporami bloki skalne wielko�ci wagon�w kolejowych. Przeci�gano je ca�ymi kilometrami, wznoszono pionowo lub umieszczano jedne na drugich formuj�c portale, ogromne mury i tarasy, podobne do budowli, jakie mo�na ujrze� r�wnie� na niekt�rych wyspach Oceanu Spokojnego. W czasach, kiedy pierwsi Hiszpanie dotarli do Peru, w tym g�rzystym kraju istnia�o pot�ne pa�stwo Ink�w. Indianie opowiadali przybyszom, �e olbrzymie, opuszczone, monumentalne budowle zosta�y wzniesione przez plemi� bia�ych bog�w �yj�cych w kraju przed opanowaniem go przez Ink�w. Opisywali oni zaginionych budowniczych jako m�drych, mi�uj�cych pok�j nauczycieli ludu, kt�rzy w zamierzch�ych czasach przybyli z p�nocy i nauczyli prymitywnie �yj�cych przodk�w Ink�w budownictwa i uprawy roli, a tak�e rozpowszechnili r�ne zwyczaje. R�nili fii� oni od Indian bia�� sk�r�, wy�szym wzrostem i d�ugimi brodami. Opu�cili Peru r�wnie nagle, jak przybyli. Inkowie obj�li w�adz� w kraju, a biali nauczyciele znikn�li na zawsze z wybrze�y Ameryki Po�udniowej, oddalaj�c si� na zach�d przez Ocean Spokojny. Europejczycy, przybyli do Oceanii, spostrzegli ku swemu zdumieniu, �e wielu tubylc�w ma prawie bia�� sk�r� i d�ugie brody. Na niekt�rych wyspach ca�e rodziny wyr�nia�y si� jasn� cer�, rudawymi w�osami, szaroniebieskimi oczami, orlimi nosami i niemal semickim wygl�dem. Inni za� Polinezyjczycy mieli z�otawo-br�zow� sk�r�, krucze w�osy i p�askie, mi�siste nosy. Rudow�osi tubylcy zwali siebie urukehu i twierdzili, �e pochodz� w prostej linii od pierwszych wodz�w wysp - bia�ych bog�w Tangaroa, Kano i Tiki. Po Oceanii kr��y�o wiele legend o tajemniczych bia�ych ludziach, przodkach polinezyjskich wyspiarzy. Roggeween, kt�ry w roku 1772 odkry� Wysp� Wielkanocn�, po�r�d tubylc�w na brzegu zauwa�y� ze zdziwieniem "bia�ych ludzi". Mieszka�cy Wyspy Wielkanocnej potrafili dok�adnie wyliczy� swoich bia�ych przodk�w wstecz a� do czas�w Tiki i Hotu Matua, kt�rzy pierwsi przybyli przez morza z g�rzystego kraju na wschodzie, wysuszonego przez s�o�ce. W miar� poszukiwa� w Peru natrafi�em na nieoczekiwane �lady w kulturze, mitologii i j�zyku tubylc�w, kt�re sk�oni�y mnie do pog��bienia bada� nad odnalezieniem miejsca pochodzenia polinezyjskiego bo�ka plemiennego Tiki. I wkr�tce znalaz�em to, czego szuka�em. Legenda Ink�w o kr�lu s�o�ca, Virakocha, kt�ry by� najwa�niejszym wodzem zaginionego szczepu bia�ych ludzi w Peru, g�osi�a: "Virakocha jest to imi� w j�zyku Ink�w, pochodzi wi�c widocznie z p�niejszego okresu. Prawdziwe imi� tego boga-s�o�ca, kt�re by�o w Peru cz�sto u�ywane w dawnych czasach, brzmia�o Kon-Tiki albo Illa-Tiki, co znaczy - S�o�ce-Tiki albo Ogie�-Tiki. Kon-Tiki by� arcykap�anem i kr�lem-s�o�cem legendarnych bia�ych ludzi, kt�rzy pozostawili olbrzymie ruiny na brzegu jeziora Titicaca. Legenda g�osi, �e Kon-Tiki zosta� napadni�ty przez wodza imieniem Cari, kt�ry przyby� z doliny Co�uimbo. W bitwie na wyspie, na jeziorze Titicaca, rozgromiono tajemniczych, brodatych bia�ych ludzi, lecz sam Kon-Tiki wraz z najbli�szym otoczeniem ratowa� si� ucieczk� i znalaz� si� nad wybrze�em Pacyfiku, sk�d nast�pnie znik� udaj�c si� morzem na zach�d". Nie mia�em ju� teraz w�tpliwo�ci, �e bia�y w�dz - b�g Kon-Tiki, kt�rego przodkowie Ink�w wygnali z Peru na Ocean Spokojny, by� w�a�nie bia�ym wodzem - bogiem Tiki, synem s�o�ca, czczonym przez wyspiarzy polinezyjskich, za�o�ycielem ich plemienia. Szczeg�y �ycia S�o�ca-Tiki w Peru, wraz z antycznymi nazwami miejscowo�ci po�o�onych wok� Titicaca, wyp�ywa�y znowu z historycznych legend wyspiarzy. Jednak�e wsz�dzie w Polinezji mo�na by�o znale�� przyczynki wskazuj�ce na fakt, i� pokojowe plemi� Kon-Tiki nie mog�o utrzyma� przez d�u�szy czas panowania nad wyspami. Przyczynki te wskazywa�y, �e india�skie morskie �odzie wojenne, powi�zane parami i niemniejsze od okr�t�w Wiking�w, nios�y p�nocno-zachodnich Indian przez morze do Wysp Hawajskich i dalej jeszcze na po�udnie, na wyspy Oceanii. Zmieszali oni swoj� krew z plemieniem Kon-Tiki i przynie�li now� cywilizacj� do wyspiarskiego kr�lestwa. By� to drugi z kolei lud epoki kamiennej, przybywaj�cy do Polinezji w roku 1100, nie znaj�cy metali, sztuki garncarskiej, ko�a, wrzeciona i uprawy zb�. Zajmowa�em si� w�a�nie starymi rysunkami jaskiniowymi, wykonanymi w polinezyjskim .stylu przez p�nocno-zachodnich Indian w Brytyjskiej Kolumbii, gdy do Norwegu wtargn�li Niemcy. - W lewo zwrot! W prawo zwrot! W ty� zwrot! - Mycie schod�w w koszarach, czyszczenie but�w, szko�a radiotelegrafist�w, .spadochroniarzy i wreszcie murma�ski konw�j do p�nocnej Norwegii, gdzie wojenny b�g techniki panowa� w czasie nieobecno�ci boga-s�o�ca przez d�ug�, ciemn� zim�. Nasta� pok�j. Pewnego dnia moja teoria by�a gotowa. Teraz mo�na ju� jecha� do Ameryki i przed�o�y� j� �wiatu. II. NARODZINY WYPRAWY U znawc�w * Punkt zwrotny * W Domu Marynarza * Ostatnie wyj�cie * Klub Odkrywc�w * Nowe wyposa�enie * Znajduj� towarzysza wyprawy * Triumwirat * Malarz i dwaj sabota�y�ci * Do Waszyngtonu * Spotkanie w Ministerstwie Wojny * Z list� �ycze� u Generalnego Kwatermistrza * Problemy pieni�ne * U dyplomat�w w ONZ * Lecimy do Ekwadoru * Zacz�o si� to wi�c przy ognisku na tropikalnej wyspie, gdzie stary krajowiec opowiada� legendy swojego szczepu. Wiele lat p�niej siedzia�em z innym starcem, tym razem w ciemnym biurze, na g�rnym pi�trze wielkiego muzeum w Nowym Jorku. Doko�a nas, w porz�dnie ustawionych szklanych gablotach le�a�y znaleziska z zamierzch�ych czas�w gubi�cych si� we mgle staro�ytno�ci. �ciany by�y zastawione ksi��kami. Niekt�re z nich mia�y nie wi�cej ni� dziesi�ciu czytelnik�w, nie licz�c autora. Siwow�osy i dobroduszny starzec, kt�ry przeczyta� te wszystkie ksi��ki i napisa� niekt�re z nich, siedzia� przy swoim biurku. Dotkn��em widocznie jego czu�ej struny, gdy� z�apa� si� za por�cze fotela z takim wyrazem twarzy, jak gdybym mu przerwa� ulubionego pasjansa. - Nie! - powiedzia�. - Nigdy! Tak m�g�by wygl�da� �wi�ty Miko�aj, gdyby ktokolwiek �mia� twierdzi�, �e w przysz�ym roku Gwiazdka wypadnie na �wi�tego Jana. - Pan si� myli! Pan jest w b��dzie! - powtarza� i potrz�sa� z oburzeniem g�ow�, jak gdyby strz�saj�c z siebie m�j pomys�. - Przecie� nie przeczyta� pan jeszcze moich argument�w - powiedzia�em, wskazuj�c na plik r�kopis�w le��cy na biurku. - Argumenty! - zawo�a�. - Nie mo�e pan przecie traktowa� zagadnie� etnograficznych jako pewnego rodzaju kryminalnej zagadki. - Czemu nie? - odpar�em. - Swoje wnioski opar�em zar�wno na w�asnych spostrze�eniach, jak i na faktach znanych nauce. - Zadaniem nauki jest tylko badanie - powiedzia� spokojnie starszy pan - a nie dowodzenie takich czy innych hipotez. Przesun�� ostro�nie nie otwarty r�kopis na drug� stron� biurka i pochyli� si� nad nim. - Prawd� jest, �e w Ameryce Po�udniowej powsta�y najoryginalniejsze cywilizacje staro�ytno�ci. Prawd� jest r�wnie�, �e nie wiemy, sk�d si� one wzi�y ani co si� z nimi sta�o, kiedy Inkowie doszli do w�adzy. Jedna rzecz jest w ka�dym razie zupe�nie pewna: �aden z po�udniowo-ameryka�skich lud�w nie m�g� dosta� si� na wyspy Oceanii. Spojrza� na mnie badawczo i ci�gn�� dalej: - A wie pan czemu? Odpowied� jest prosta. Nie mieli oni mo�liwo�ci przedostania si� tam. Nie mieli �adnych �odzi! - Mieli za to tratwy - odpar�em niepewnie - tratwy z drzewa balsa4. Starszy pan u�miechn�� si� i rzek� spokojnie: - Doskonale, prosz� spr�bowa� odby� kiedy� podr� z Peru na wyspy Oceanu Spokojnego na tratwie z balsy! Trudno by�o na to znale�� odpowied�. Zrobi�o si� p�no. Podnie�li�my si� obaj. Towarzysz�c mi do drzwi stary uczony poklepa� mnie po ramieniu i powiedzia�, �e gdybym tylko potrzebowa� pomocy, zawsze got�w mi jest jej udzieli�. Doda� tak�e, �e na przysz�o�� winienem raczej specjalizowa� si� w badaniach albo Polinezji albo Ameryki, a nie miesza� tych dwu spraw. Pochyli� si� nad biurkiem: - Zapomnia� pan r�kopis - rzek� wr�czaj�c mi moj� rozpraw� "Polinezja i Ameryka. Problem przenikania kultur". Wetkn��em to pod pach� i ruszy�em po schodach w d�; zmiesza�em si� z ulicznym t�umem. Tego wieczora zastuka�em do drzwi starej rudery w zapomnianym zau�ku Greenwich Village5. Lubi�em przychodzi� tam z moimi problemami, kiedy nie znajdowa�em wyj�cia z sytuacji. Chudy, ma�y cz�owieczek z d�ugim nosem uchyli� ostro�nie drzwi, obejrza� mnie przez szpar�, a nast�pnie otworzy� je na o�cie� z szerokim u�miechem i wci�gn�� mnie do �rodka. Wprowadzi� mnie do ma�ej kuchenki i zap�dzi� do nakrywania sto�u, sam za� pocz�� rozbe�tywa� nieokre�lon�, lecz mile pachn�c� mieszanin�, kt�r� podgrzewa� na gazie. - �adnie, �e� przyszed� - powiedzia�. - Jak�e ci idzie? - Paskudnie - odpar�em. - Nikt nie chce czyta� mojego r�kopisu. Nape�ni� talerze i zaj�li�my si� gorliwie ich zawarto�ci�. - Rzecz w tym - oznajmi� gospodarz - �e ludzie, z kt�rymi rozmawia�e�, uwa�aj� to po prostu za twoj� idee fixe. Wiesz sam, �e w Ameryce pojawiaj� si� ludzie z mn�stwem dziwnych pomys��w. - Jest jeszcze jedna rzecz -- zauwa�y�em. - Wiem - powiedzia�. - Twoje podej�cie do zagadnienia. Wszyscy oni s� specjalistami i nie wierz� w tak� metod� pracy, kt�ra pos�uguje si� wszelkimi ga��ziami wiedzy - od botaniki do archeologii. Ludzie ci ograniczaj� sw�j zakres pracy, �eby m�c dok�adniej zaj�� si� szczeg�ami. Nowoczesne metody bada� wymagaj�, aby ka�da ga��� wiedzy grzeba�a we w�asnym do�ku. Nie s� przyzwyczajeni do sk�adania ca�o�ci z tego, co wydobywaj� z r�nych dziur. Carl wsta� i si�gn�� po gruby manuskrypt. - Patrz - rzek� - oto moja ostatnia praca o ubarwieniu ptak�w w chi�skich haftach ludowych. Kosztowa�o mnie to siedem lat pracy, lecz za to ksi��k� od razu wydano. Nasza epoka wymaga w�skiej specjalizacji. Carl mia� racj�, �atwiej jednak by�oby u�o�y� wzorzyst� mozaik� z jednokolorowych kamyk�w, ni� rozwi�za� zagadk� Oceanu Spokojnego, na�wietlaj�c j� tylko z jednej strony. Sprz�tn�li�my ze sto�u i zmyli�my naczynia. - �adnych nowin z uniwersytetu w Chicago? - spyta� gospodarz. - �adnych. - A co ci powiedzia� dzisiaj tw�j stary przyjaciel w muzeum? - Jego to r�wnie� nie zainteresowa�o. Powiedzia� mi, �e z uwagi na to, i� Indianie mieli tylko otwarte tratwy, nie ma co liczy� si� z mo�liwo�ci� odkrycia przez nich wysp Polinezji. Ma�y cz�owieczek zacz�� energicznie wyciera� sw�j talerz. - Tak - rzek� w ko�cu - m�wi�c prawd�, mnie si� to te� wydaje praktyczn� przeszkod� dla uznania twojej teorii. Spojrza�em ponuro na chudego etnologa, kt�rego dotychczas uwa�a�em za wiernego sprzymierze�ca. - Nie chcia�bym by� �le zrozumiany - doda� po�piesznie. - Z jednej strony wydaje mi si�, �e masz racj�, z drugiej za� - s� tu pewne niejasno�ci. Zreszt� moja praca o ubarwieniu pi�r ptasich popiera twoj� teori�. - Carl - powiedzia�em - jestem tak pewien tego, �e Indianie przebyli Ocean Spokojny na tratwach, �e got�w jestem zbudowa� tak� tratw� i przeby� na niej ocean po to tylko, aby udowodni�, �e jest to mo�liwe. - Czy� ty oszala�? M�j przyjaciel uwa�a� to za dobry �art, lecz u�miecha� si� troch� niepewnie. - Jeste� szalony! Na tratwie? Nie wiedzia�, co ma powiedzie�, wi�c tylko patrza� na mnie dziwnie, jakby wyczekuj�c u�miechu przecz�cego szalonemu pomys�owi. Nie znalaz� go jednak. Widzia�em teraz, �e wobec niesko�czonej przestrzeni wodnej, dziel�cej Polinezj� od Peru, w praktyce nikt nie uzna�by mojej teorii. Trudno by�o przerzuci� przez t� przestrze� most w postaci przedhistorycznej tratwy. Carl patrza� na mnie niepewnie. - S�uchaj, chod�my na jednego - powiedzia�. Sko�czy�o si� na czterech kieliszkach. W tym tygodniu up�yn�� termin op�aty komornego. Jednocze�nie pismo z Banku Norweskiego zawiadomi�o mnie, �e nie otrzymam wi�cej dolar�w. Ograniczenia dewizowe. Wzi��em sw�j kufer i pojecha�em metrem do Brooklynu. Tu uda�o mi si� zakwaterowa� w Norweskim Domu Marynarza, gdzie jedzenie by�o smaczne i po�ywne, a ceny w lepszej zgodzie z portfelem. Dosta�em ma�y pokoik na pi�trze, lecz jada�em posi�ki razem z marynarzami w wielkiej jadalni na parterze. Marynarze przyje�d�ali i odje�d�ali. R�nili si� od siebie typem, -wzrostem i stopniem trze�wo�ci, lecz mieli jedn� wsp�ln� cech�: je�li m�wili o morzu, to wiedzieli dobrze, o czym m�wi�. Dowiedzia�em si� od nich, �e falowanie na morzu nie wzrasta wraz z g��boko�ci� w�d ani z odleg�o�ci� od brzegu. Przeciwnie, szkwa�y w pobli�u l�du bywaj� cz�sto bardziej zdradzieckie ni� na oceanie. Mielizny, przyboje i pr�dy wok� brzeg�w mog� powodowa� falowanie znacznie wi�ksze ni� to, jakiego mo�na by oczekiwa� na pe�nym morzu. Statek, kt�ry da�by sobie rad� p�yn�c wzd�u� otwartego wybrze�a, z pewno�ci� poradzi�by sobie tak�e na oceanie. Dowiedzia�em si� r�wnie�, �e w czasie burzy du�e statki wrzynaj� si� dziobem albo; ruf� w zwa�y w�d tak, �e tony wody przelewaj� si� przez pok�ad, skr�caj�c jak pi�rka stalowe rury. Natomiast ma�e lodzie w sztormow� pogod� by�y cz�sto w o wiele lepszej sytuacji, gdy� znajduj�c si� pomi�dzy grzbietami zwalistych ba�wan�w ta�czy�y na wodzie swobodnie jak mewy. Byli tacy, kt�rzy uratowali si� w �odziach ratunkowych, kiedy fale morskie rozbi�y i zatopi�y ich statek. Marynarze, z kt�rymi rozmawia�em, ma�o si� jednak znali na tratwach. Tratwa nie by�a statkiem; nie mia�a przecie� st�pki ani burt. By�a tylko czym� p�ywaj�cym, na czym m�g� kto� przetrwa�, zanim nie zabra� go ten czy inny statek. Jeden z marynarzy �ywi� jednak du�y respekt dla tratw na wzburzonym morzu. Podczas wojny, gdy niemiecka torpeda zatopi�a jego statek na �rodku Atlantyku, dryfowa� przez trzy tygodnie na otwartej tratwie. - Ale �eglowa� na tratwie si� nie da - powiedzia�. - P�ynie raz bokiem, raz ty�em; w zale�no�ci od wiatru. W bibliotece wygrzeba�em opisy podr�y pierwszych Europejczyk�w, kt�rzy dosi�gli zachodniego wybrze�a Ameryki Po�udniowej. Nie brakowa�o w nich ani szkic�w, ani opis�w wielkich tratw india�skich, budowanych z drzewa balsa. Mia�y one rejowy �agiel, wysuwany miecz i d�ugie wios�o sterowe na rufie. Mo�na by�o wi�c nimi manewrowa�. Tygodnie mija�y w Domu Marynarza. �adnej odpowiedzi z Chicago ni innych miast, do kt�rych pos�a�em kopie mojej pracy. Nikt ich widocznie nie czyta�. Pewnej soboty wzi��em si� w gar�� i pomaszerowa�em do ship-chandlera6 na Water-Street. Kupiec zacz�� tytu�owa� mnie uprzejmie "panem kapitanem", kiedy kupi�em map� morsk� Oce- anu Spokojnego. Z rulonem pod pach� uda�em si� na podmiejsk� kolejk� do Ossining; od d�u�szego ju� czasu sp�dza�em weekend u m�odego norweskiego ma��e�stwa, kt�re mia�o za miastem czaruj�c� will�. M�� by� niegdy� kapitanem okr�tu, a obecnie pracowa� jako kierownik biura firmy �eglugowej Fred Olsen Lin� w New Yorku. Wzi�li�my od�wie�aj�c� k�piel w basenie p�ywackim, zapomnieli�my w mig o miejskim �yciu i kiedy Ambjorg przyni�s� tac� z cocktailami, usiedli�my na trawniku pod pal�cymi promieniami s�o�ca. Nie mog�c ju� d�u�ej powstrzyma� si�, rozwin��em map� Pacyfiku i zapyta�em Wilhelma, czy jego zdaniem da si� przeby� na tratwie ocean z Peru do Polinezji. Ambjorg, nieco zdziwiony, spojrza� raczej na mnie ni� na map�, lecz odrzek� potwierdzaj�co. Poczu�em si� tak lekko, jakbym mia� balon pod koszul�, gdy� wiedzia�em, �e Wilhelm lubi� i rozumia� wszystko, co by�o zwi�zane z �eglarstwem i nawigacj�. Zwierzy�em mu si� wi�c z moich plan�w. Ku memu zdziwieniu uzna� je za czyste szale�stwo. - Dopiero co powiedzia�e� przecie�, �e jest to ca�kiem mo�liwe - przerwa�em. - Zupe�nie s�usznie - przyzna� - ale r�wnie dobrze mo�e ci si� to nie uda�. Nigdy nie by�e� na �adnej tratwie, a zamierzasz nagle przep�yn�� na niej Ocean Spokojny. Mo�e da si� to zrobi�, a mo�e nie. India�scy �eglarze z Peru opierali si� na do�wiadczeniu pokole�. Kto wie, ile dziesi�tk�w i setek tratw posz�o na dno w ci�gu stuleci, zanim zdobyto niezb�dne do�wiadczenie �eglarskie. Jak m�wisz, Inkowie wychodzili na pe�ne morze ca�ymi flotyllami takich tratw. A wi�c kiedy jedna uleg�a awarii, inne ratowa�y rozbitk�w. Ale kto uratuje ciebie, je�eli ci si� co� Stanie na �rodku oceanu? Nawet gdyby� mia� stacj� radiow� dla przywo�ania pomocy, to nie my�l, �e �atwo jest znale�� ma�� tratw� o tysi�ce mil od l�du. W czasie sztormu fale mog� ci� zmy� i utoniesz dziesi�� razy, zanim nadejdzie pomoc. Lepiej poczekaj cierpliwie, a� kto� b�dzie mia� czas i przeczyta tw�j r�kopis. Napisz do nich znowu, nie daj im zapomnie� o sobie. - Nie mog� d�u�ej czeka� - powiedzia�em. - Wkr�tce nie b�d� ju� mia� ani centa. - To zamieszkaj z nami. Jak zreszt� zorganizujesz wypraw� z Ameryki Po�udniowej, je�li nie masz pieni�dzy? - �atwiej zainteresowa� ludzi wypraw�, ni� nie czytanym r�kopisem. - Ale co przez to osi�gniesz? - Obal� jeden z najwa�niejszych argument�w skierowanych przeciwko mojej teorii, a poza tym nauka zainteresuje si� ca�� spraw�. - No, a je�li ci si� nie uda? - Tak, wtedy nie udowodni� niczego. - W oczach wszystkich obalisz w�asn� teori�, czy� nie tak? -� By� mo�e, mam jednak jedn� szans� na dziesi��, jak sam powiedzia�e�, aby przeby� ocean w ten w�a�nie spos�b. Dzieci przysz�y gra� w krokieta i w tym dniu nie poruszali�my wi�cej tego tematu. W ko�cu nast�pnego tygodnia znowu przyjecha�em do Ossi-ning z map�, a kiedy wyje�d�a�em, widnia�a na niej d�uga, narysowana o��wkiem linia ��cz�ca wybrze�e Peru z wyspami Tuamo-tu na Pacyfiku. M�j przyjaciel, kapitan, porzuci� nadziej� wyperswadowania mi mojej idei. Siedzieli�my godzinami, razem wyliczaj�c przypuszczalny dryf tratwy. - Dziewi��dziesi�t siedem dni - powiedzia� Wilhelm - lecz pami�taj, �e to tylko w idealnych warunkach, przy stale sprzyjaj�cym wietrze i przy za�o�eniu, �e tratwa rzeczywi�cie b�dzie �eglowa�a tak, jak to sobie wyobra�asz. Powiniene� zdecydowanie liczy� si� co najmniej z czterema miesi�cami rejsu, a musisz by� przygotowany na znacznie wi�cej. - Doskonale - odpar�em zadowolony - liczmy si� z czterema miesi�cami podr�y, a zrobimy go w dziewi��dziesi�t siedem dni! Kiedy wr�ci�em do domu i usiad�em z map� na brzegu ��ka, ma�y pokoik w Domu Marynarza wydawa� rni si� tego wieczora w dw�jnas�b przytulny. Przemierza�em go wzd�u� i wszerz o tyle, o ile ��ko i szafa pozwala�y na to. O tak, tratwa by�aby znacznie wi�ksza od pokoju. Wychyli�em si� przez okno, �eby spojrze� na zapomniane, wygwie�d�one niebo wielkomiejskie, kt�re by�o widoczne jedynie wprost nad g�ow�, pomi�dzy murami podw�rza. - Je�eli nawet na tratwie b�dzie ciasno, b�dziemy przynajmniej mie� gwia�dziste niebo nad sob�! Przy 72 ulicy West, ko�o Central Parku, le�y jeden z najbardziej ekskluzywnych klub�w New Yorku. Tylko ma�a, po�yskuj�ca, mosi�na tabliczka z napisem Explorers Club zdradza przechodniowi niezwyk�o�� wn�trza. Po wej�ciu do �rodka mo�na odnie�� wra�enie, �e wyl�dowa�o si� na spadochronie w obcym �wiecie oddalonym o tysi�ce mil od nowojorskich samochod�w i drapaczy chmur. Kiedy zamykaj� si� za nami drzwi odcinaj�ce New York, poch�ania nas atmosfera polowa� na lwy, wspinaczki wysokog�rskiej i �ycia polarnego, a jednocze�nie mamy uczucie, �e siedzimy w salonie luksusowego jachtu podczas rejsu doko�a �wiata. Trofea z polowa� na hipopotamy i jelenie, strzelby na grubego zwierza, k�y, tam-tamy i w��cznie, idia�skie derki, bo�ki i modele statk�w, flagi, fotografie i mapy tworzy�y t�o dla uczestnik�w klubu zbieraj�cych si� na przyj�cia lub odczyty o dalekich krajach. Po mojej podr�y na Wyspy Markizy zosta�em rzeczywistym cz�onkiem klubu, a jako nowicjusz rzadko opuszcza�em posiedzenia w czasie pobytu w New Yorku. Przyszed�szy zatem pewnego d�d�ystego listopadowego wieczoru do klubu, spostrzeg�em ze zdziwieniem, �e dzieje si� tam co� niezwyk�ego. Na �rodku pokoju le�a�a nad�ta powietrzem gumowa tratwa wraz z racjami szalupowymi i przyborami ratunkowymi, podczas gdy spadochrony, gumowe kombinezony, kamizelki ratunkowe i wyposa�enie polarne pokrywa�y �ciany i sto�y, na kt�rych sta�y balony do destylacji wody i inne zadziwiaj�ce wynalazki. Nowoobrany cz�onek klubu, pu�kownik Haskin z Szefostwa Zaopatrzenia Lotnictwa, mia� wyg�osi� odczyt i zademonstrowa� nowe wynalazki, kt�rymi, jak przypuszcza�, mog�yby si� w przysz�o�ci pos�u�y� wyprawy naukowe zar�wno polarne, jak i tropikalne. Po odczycie rozwin�a si� o�ywiona i gor�ca dyskusja. Znany du�ski odkrywca polarny Peter Freuchen podni�s� si�, wysoki i pot�ny, potrz�saj�c z pow�tpiewaniem olbrzymi� brod�. Nie , mia� on zaufania do tych nowomodnych wynalazk�w. W czasie jednej ze swoich wypraw do Grenlandii u�y� kiedy� gumowej �odzi i sk�adanego namiotu zamiast eskimoskiego kajaka i lodowego domku i omal nie przyp�aci� tego �yciem. Najpierw zamarz� prawie na �mier� w czasie burzy �nie�nej, kiedy obmarzni�ty b�yskawiczny zamek nie pozwoli� mu schroni� si� do namiotu. A potem, w czasie po�owu ryb, haczyk przebi� pow�ok� pneumatycznej gumowej �odzi, kt�ra zaton�a pod nim jak mokra szmata. Freuchen wraz z przyjacielem, Eskimosem, dop�yn�li do l�du kajakiem, kt�ry przyszed� im na ratunek. By� wi�c zdania, �e �aden m�dry ndwoczesny wynalazca, siedz�c w swoim laboratorium, nie wymy�li nic lepszego ni� to, czego tysi�cletnie do�wiadczenie nauczy�o Eskimos�w we w�asnym kraju. Dyskusja zako�czy�a si� nieoczekiwan� propozycj� ze strony pu�kownika Haskina. Cz�onkowie klubu mog� w czasie swoich najbli�szych wypraw pos�u�y� si� kt�rym� z nowozademonstro-wanych przez niego wynalazk�w - pod warunkiem, �e po powrocie poinformuj� laboratorium o ich przydatno�ci. Niczego wi�cej nie pragn��em. Tego wieczora wyszed�em z klubu ostatni - zbada�em ka�dy najmniejszy szczeg� nowiutkiego ekwipunku, kt�ry tak nieoczekiwanie oddano 'do mojej dyspozycji. Potrzebowa�em w�a�nie przyrz�d�w ratunkowych, przecie� tratwa - wbrew moim przypuszczeniom - mog�a rozbi� si� na pe�nym morzu z dala od ludzi. Nast�pnego ranka przy �niadaniu w Domu Marynarza wci�� jeszcze my�la�em o tym ekwipunku, kiedy dobrze ubrany, m�ody cz�owiek o budowie atlety podszed� ze swoj� tac� �niadaniow� i usiad� przy moim stole. Zacz�li�my pogaw�dk� i okaza�o si�, �e -� podobnie jak i ja - nie by� marynarzem. Uko�czy� politechnik� w Trondheim i przebywa� w Ameryce dla zakupu r�nych cz�ci maszyn. Odbywa� praktyk� in�yniersk� w zakresie techniki ch�odniczej. Mieszka� w pobli�u i wst�powa� cz�sto na posi�ki do Domu Marynarza, kt�ry s�yn�� z dobrej 'norweskiej kuchni. Zapyta� mnie, co porabiam, wi�c opowiedzia�em mu pokr�tce o moich planach. Mianowicie, gdybym nie dosta� w ci�gu tygodnia pozytywnej odpowiedzi w sprawie wys�anego r�kopisu, puszcz� w ruch przygotowania do wyprawy tratw�. M�j wsp�biesiadnik milcza� i przys�uchiwa� si� z wielkim zaciekawieniem. W cztery dni p�niej natkn�li�my si� na siebie w tej samej j.ulalni. -- Zdecydowa� si� pan na t� jazd�, czy nie? - zapyta� mnie nowy znajomy. - Tak - odpar�em - jad�. - Kiedy? - Jak najpr�dzej. Je�eli b�d� zwleka� zbyt d�ugo, nadejd� sztormy znad Po�udniowego Oceanu Lodowatego i na wyspach r�wnie� rozpocznie si� sezon orkan�w. Musz� wyjecha� w podr� z Peru w przeci�gu najbli�szych miesi�cy, ale przede wszystkim potrzebuj� pieni�dzy dla zorganizowania ca�ego tego interesu. - Ilu ludzi b�dzie liczy� wyprawa? - My�l�, �e nie wi�cej ni� sze�ciu; pozwoli to na dostateczne urozmaicenie wsp�ycia na tratwie i wystarczy te� dla czterogodzinnej wachty przy sterze przez ca�� dob�. M�odzian sta� przez chwil�, jakby prze�uwaj�c w�asne my�li, i nagle zawo�a� �ywo: - Do diab�a, jak�e ch�tnie wzi��bym udzia� w tej wyprawie! M�g�bym przeprowadza� techniczne pomiary i pr�by. Musicie przecie�