2529

Szczegóły
Tytuł 2529
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2529 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2529 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2529 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

FRANK HERBERT Gwiazda Ch�osty (prze�o�y� Adam Morawski) Dla Lurton Blassingame, za pomoc w znalezieniu czasu dla tej ksi��ki, zadedykowane z wyrazami mi�o�ci i podziwu. Agent BuSabu musi zacz�� od zapoznania si� Z charakterystyk� j�zyka i ograniczeniami w dzia�aniu (zazwyczaj na�o�onymi przez nie sanie) spo�ecze�stw, kt�rymi si� zajmuje. Agent poszukuje danych dotycz�cych funkcjonalnych zwi�zk�w pochodz�cych z naszego wsp�lnego wszech�wiata, wywodz�cych si� ze wsp�zale�no�ci. Te wsp�zale�no�ci cz�sto staj� si� pierwszymi ofiarami z�udze� s�ownych. Spo�ecze�stwa oparte na nieznajomo�ci pierwotnych wsp�zale�no�ci pr�dzej czy p�niej znajduj� si� w �lepej uliczce. Takie spo�ecze�stwa, zbyt d�ugo zastyg�e w bezruchu, gin�. Instrukcja BuSabu Nazywa� si� Furuneo. Alichino Furuneo. Przepowiada� to sobie po drodze do miasta, sk�d mia� wykona� rozmow� zamiejscow�. Dobrze jest podbudowa� swoje ja przed tak� rozmow�. Mia� sze��dziesi�t trzy lata i pami�ta� wiele wypadk�w utraty osobowo�ci, kt�re przydarzy�y si� rozm�wcom pogr��onym w chichotransie komunikacji mi�dzygwiezdnej. To w�a�nie ta niepewno��, bardziej nawet ni� koszty, czy przyprawiaj�ca rozum o odr�twienie wsp�praca z przeka�nikiem Taprisjot, sprawia�a, �e tych rozm�w odbywa�o si� stosunkowo niewiele. Ale Furuneo uwa�a�, �e rozmowa z Jorjem X. McKie, Nadzwyczajnym Sabota�yst�, jest zbyt wa�na, by poleci� j� komu� innemu. By�a 8:08 czasu lokalnego na planecie Serdeczno�� w uk�adzie Sfitch. - Obawiam si�, �e to nie b�dzie naj�atwiejsze - mrukn�� w kierunku dw�ch stra�nik�w, kt�rych przyprowadzi� ze sob� do pilnowania, aby mu nikt nie przeszkadza�. Nawet nie kiwn�li potakuj�co g�owami, rozumiej�c �e nie oczekuje od nich odpowiedzi. By�o nadal zimno od wiatru, kt�ry wia� ca�� noc ponad o�nie�onymi r�wninami z G�r Billy w kierunku wybrze�a. Przyjechali tu zwyk�ym pojazdem naziemnym z fortecy Furunea w Mie�cie Podzia�u, nie pr�buj�c ukry� ani zatuszowa� swoich powi�zali z Biurem Sabota�u, ale i nie staraj�c si� zwraca� na siebie uwagi. Wielu przedstawicieli ras rozumnych nie mia�o powod�w, by darzy� Biuro Sabota�u zbyt wielk� sympati�. Furuneo kaza� kierowcy zaparkowa� przed wjazdem do centrum miasta, przeznaczonym tylko dla ruchu pieszego i reszt� drogi odbyli na nogach jak zwyczajni mieszka�cy. Przed dziesi�cioma minutami weszli do gabinetu przyj�� w centrum rozrodczym Taprisjot�w, jednym z mo�e dwudziestu znanych we wszech�wiecie, niema�ym powodzie do dumy dla pomniejszej planety jak� by�a Serdeczno��. Gabinet przyj�� mia� nie wi�cej ni� pi�tna�cie metr�w szeroko�ci i mo�e ze trzydzie�ci pi�� d�ugo�ci. Be�owe �ciany pokryte by�y niewielkimi zag��bieniami, jakby by�y kiedy� mi�kkie i kto� rzuca� w nie na chybi� trafi� ma�� pi�eczk�, nie trzymaj�c si� �adnego dostrzegalnego �adu. Z prawej, na przeciwko Furunea i jego stra�nik�w, jakie� dwie trzecie d�u�szej ze �cian zajmowa�a wysoka lawa. Zawieszone nad ni� �wiat�a z licznymi wielobocznymi �ciankami rzuca�y symetryczne cienie na law� i na stoj�cego na niej Taprisjota. Taprisjoci mieli dziwny kszta�t, jak odpi�owany kawa�ek przypalonej choinki, z kr�tkimi ko�czynami rozczapierzonymi we wszystkich kierunkach i podobnymi do igie� sosnowych narz�dami mowy, kt�re zawsze, nawet gdy ich w�a�ciciel milcza�, pozostawa�y w drgaj�cym ruchu. Ten stoj�cy na �awie przytupywa� w nerwowym rytmie p�ozowatymi nogami po jej drewnianej powierzchni. - Czy jeste� naszym przeka�nikiem? - zapyta� Furuneo ju� po raz trzeci od wej�cia do gabinetu. Jego pytanie pozosta�o bez odpowiedzi. Tacy byli Taprisjoci. Nie by�o sensu si� denerwowa�. I tak nic by to nie pomog�o. Furuneo pozwoli� sobie jednak na lekk� irytacje - Cholerni Taprisjoci! Jeden ze stoj�cych za nim stra�nik�w chrz�kn��. Niech szlag trafi to op�nienie! - pomy�la� Furuneo. Od chwili og�oszenia maksi-alertu w sprawie Abnethe ca�e Biuro wpad�o w gor�czk�. Rozmowa, do kt�rej si� teraz przygotowywa�, mog�a dostarczy� im pierwszego prawdziwego �ladu. Wyczuwa� �wietnie konieczno�� po�piechu. To mog�a by� najwa�niejsza rozmowa w ca�ym jego �yciu. A na dodatek jeszcze z samym McKie. S�o�ce wychylaj�ce si� sponad G�r Billy rozrzuci�o wok� niego pomara�czowy wachlarz �wiat�a, przedostaj�cy si� poprzez oszklone drzwi, przez kt�re przed chwil� wszed�. - Temu Tapkowi co� specjalnie si� nie spieszy - mrukn�� jeden ze stra�nik�w. Furuneo przytakn�� kr�tkim ruchem g�owy. Nauczy� si� wielu stopni cierpliwo�ci przez swoich sze��dziesi�t siedem lat. zw�aszcza podczas wspinania si� po drabinie stanowisk w Biurze do swojej obecnej pozycji agenta planetarnego. Pozostawa�o tylko jedno: cierpliwie czeka�. Taprisjoci, z wiadomych tylko sobie przyczyn, nigdy si� nie spieszyli. Niestety nie by�o �adnego innego sklepu, gdzie m�g�by kupi� us�ug�, kt�rej teraz potrzebowa�. Bez przeka�nika Taprisjota nie da si� wykona� natychmiastowej rozm�w) na odleg�o�ci mi�dzygwiezdne. Co dziwne, ta zdolno�� Taprisjot�w by�a u�ywana przez tyle istot rozumnych bez prawdziwego jej zrozumienia. Brukowa prasa pe�na by�a teorii na temat jej mechanizmu. Kt�ra� z nich mog�a nawet kiedy� okaza� si� prawdziwa. By� mo�e Taprisjoci dokonywali tych po��cze� w spos�b podobny do przekazywania sobie danych przez cz�onk�w jednego gniazda w�r�d rasy Pan Spechi, chocia� jak to si� odbywa naprawd� te� nikt nie wiedzia�. Furuneo uwa�a�, �e Taprisjoci odkszta�caj� przestrze� podobnie jak Kalebariskie skokw�azy prze�lizguj�c si� pomi�dzy wymiarami. Zak�adaj�c, �e Kalebariskie skokw�azy polegaj� na odkszta�caniu przestrzeni. Wi�kszo�� ekspert�w z t� teori� nie zgadza�a si�, dowodz�c �e wymaga�oby to energii podobnych do wyst�puj�cych w sporych gwiazdach. Niezale�nie od tego jak Taprisjoci uzyskiwali po��czenia, pewne by�o jedno: mia�o to co� do czynienia z szyszynk� u ludzi, lub z jej odpowiednikiem u innych ras rozumnych. Taprisjot na lawie zacz�� si� kiwa� na boki. - Mo�e nas wreszcie zauwa�y� - powiedzia� Furuneo. Wyprostowa� si� i zrobi� powa�n� min�, r�wnocze�nie staraj�c si� zapanowa� nad lekkim zdenerwowaniem. W ko�cu znajdowa� si� w centrum rozrodczym Taprisjot�w. Kseno-biologowie twierdzili, �e reprodukcja Taprisjot�w jest ca�kiem bezpieczna, ale ksenowie nie znaj� si� na wszystkim. Wystarczy spojrze� na ba�agan jaki zrobili z analizy Wsp�inteligencji Pan Spechi. - Putcza, putcza, putcza - powiedzia� skrzypi�c swoimi ig�ami g�osowymi Taprisjot na �awie, - Co� nie tak? - zaniepokoi� si� jeden ze stra�nik�w. - A sk�d ja mog�, do cholery, wiedzie�! - szczekn�� Furuneo. Odwr�ci� si� w kierunku Taprisjota. - Czy jeste� naszym przeka�nikiem? - Putcza, putcza, putcza - odpowiedzia� Taprisjot. - To jest uwaga, kt�r� teraz przet�umacz� w jedyny spos�b zrozumia�y dla takich jak wy, pochodzenia Ziemsko-S�onecznego. Powiedzia�em: "Poddaj� w w�tpliwo�� twoj� szczero��." - Od kiedy trzeba si� t�umaczy� ze szczero�ci cholernemu Taprisjotowi? - spyta� jeden ze stra�nik�w. - Wydaje mi si�... - Nikt si� ciebie nie pyta� - przerwa� mu Furuneo. Zaczepka ze strony Taprisjota by�a zwykle form� powitania. Czy ten dure� tego nie wiedzia�? Furuneo oddzieli� si� od stra�nik�w i zaj�� pozycj� przed �aw�. - Chc� po��czy� si� z Sabota�yst� Nadzwyczajnym Jorjem X. McKie. Wasza robosekretarka rozpozna�a mnie, sprawdzi�a moj� to�samo�� i przyj�a moj� kart� kredytow�. Czy jeste� naszym przeka�nikiem? - Gdzie jest ten Jorj X. McKie? - Gdybym wiedzia�, to sam bym do niego poszed� przez skokw�az - powiedzia� Furuneo. - To jest wa�na rozmowa. Czy jeste� naszym przeka�nikiem? - Data, godzina i miejsce - odpowiedzia� Taprisjot. Furuneo westchn�� i odpr�y� si�. Obejrza� si� na stra�nik�w, ruchem g�owy rozstawi� ich na pozycjach przy obu drzwiach do gabinetu i poczeka� a� wykonaj� rozkaz. Nie wolno dopu�ci� do pods�uchania tej rozmowy. Odwr�ci� si� z powrotem do Taprisjota i poda� mu wsp�rz�dne. - Usi�d� na pod�odze - powiedzia� Taprisjot. - Dzi�ki za to nie�miertelnym - mrukn�� Furuneo. Kiedy� odby� rozmow�, przed kt�r� Taprisjot powi�d� go w ulewnym deszczu i �wiszcz�cym wietrze na zbocze g�rskie i kaza� po�o�y� si� na ziemi, g�ow� w d�, jako warunek otwarcia po��czenia w nadprzestrzeni. Mia�o to co� do czynienia z "uszlachetnieniem zakotwienia", cokolwiek mia�o to znaczy�. Z�o�y� z tego wydarzenia sprawozdanie w centrum gromadzenia danych Biura, gdzie mieli nadziej� z czasem rozwi�za� zagadk� Taprisjot�w, ale wykonanie samej rozmowy kosztowa�o go kilka tygodni sp�dzonych w ��ku z zapaleniem g�rnych dr�g oddechowych. Furuneo usiad�. Cholera! Pod�oga by�a zimna. Furuneo by� wysokim m�czyzn�, dwa metry bez but�w, osiemdziesi�t cztery standardowe kilogramy. Mia� czarne w�osy, przypr�szone siwizn� nad uszami, gruby nos i szerokie usta z dziwnie prost� doln� warg�. Siadaj�c stara� si� oszcz�dza� swoje lewe biodro. Pewien niezadowolony obywatel z�ama� mu je w czasie pocz�tk�w jego kariery w Biurze. Ta kontuzja sprzeciwia�a si� wszystkim lekarzom, kt�rzy twierdzili, �e "Jak tylko si� zro�nie to zapomniesz o tym na zawsze." - Zamkn�� oczy - zaskrzecza� Taprisjot. Furuneo us�ucha�, spr�bowa� usadowi� si� nieco wygodniej na zimnej, twardej pod�odze, ale podda� si� z rezygnacj�. - My�le� o kontakcie - rozkaza� Taprisjot. Furuneo przywo�a� do pami�ci obraz Jorja X. McKie - ma�y, gruby cz�owieczek, w�ciek�e, rude w�osy, twarz jak u skwaszonej �aby. Kontakt rozpocz�� si� od dotyku macek nagl�cej �wiadomo�ci. Funineowi zdawa�o si�, �e staje si� czerwon� strug� p�yn�c� w takt melodii srebrnej liry. W�asne cia�o sta�o mu si� bardzo dalekie. �wiadomo�� kr��y�a ponad dziwnym krajobrazem. Niebo by�o niesko�czonym ko�em, a jego horyzont obraca� si� wolno. Poczu� gwiazdy ton�ce w samotno�ci. - Co, do tysi�ca diab��w?! Ta my�l wybuchn�a w ca�ym ciele Furuneo. Nie da�o si� jej unikn��. Od razu wiedzia�, o co chodzi. Kontaktowani przy pomocy Taprisjot�w cz�sto czuli si� dotkni�ci pr�b� kontaktu. Nie mogli go jednak unikn��, niezale�nie od tego, czym si� w danej chwili zajmowali, ale mogli okaza� przywo�uj�cemu swoje niezadowolenie. - Jak zawsze nie w por�! Mo�na na to liczy�. McKie na pewno ju� zosta� poderwany do pe�nej �wiadomo�ci przez swoj� szyszynk�, rozbudzon� dalekosi�nym kontaktem. Furuneo cierpliwie odczeka� stek przekle�stw. Kiedy ju� troch� zel�a�y, przedstawi� si�. - Przepraszam, �e by� mo�e przeszkadzam - powiedzia� - ale maksi-alert nie sprecyzowa� gdzie ci� mo�na znale��. Musisz sobie zdawa� spraw�, �e nie zadzwoni�bym, gdybym nie mia� czego� wa�nego. Mniej wi�cej zwyczajowa formu�a powitania. - A sk�d, do cholery, mam wiedzie�, �e masz co� wa�nego? Przesta� be�kota� i przejd� do rzeczy! Nawet jak na stosunkowo wybuchowego McKie'ego, tak przed�u�aj�cy si� gniew nie by� ca�kiem zwyk�y. - Czy przerwa�em ci co� wa�nego? - zaryzykowa� Furuneo. - Ale� sk�d! Stoj� tylko przed telis�dem, kt�ry udziela mi w�a�nie rozwodu! Czy mo�esz sobie wyobrazi� jak �wietnie wszyscy si� bawi� na m�j widok, kiedy pomrukuj� i post�kuj� do siebie w chichotransie? Przejd� do rzeczy! - Poni�ej Miasta Podzia�u, tu na Serdeczno�ci, wymy�o wczoraj w nocy na brzeg Kalebanski Arbuz - powiedzia� Furuneo. - W �wietle wszystkich wypadk�w �mierci i utraty zmys��w oraz wiadomo�ci maksi-alertu z Biura, my�la�em, �e powinienem do ciebie zadzwoni� natychmiast. Dalej si� tym zajmujesz, tak? - Czy to ma by� kawa�? Zamiast biurokracji. Furuneo ostrzeg� sam siebie, maj�c na my�li maksym� Biura. Ta my�l przeznaczona by�a dla niego samego, ale McKie bez w�tpienia z�apa� towarzysz�cy jej nastr�j. - No wi�c? - zapyta� McKie. Czy McKie naumy�lnie stara� si� wyprowadzi� go z r�wnowagi? Furuneo nie by� o tym przekonany. W jaki spos�b s�owna funkcja Biura, kt�r� by�o hamowanie procesu rz�dzenia, mog�a by� stosowana w wewn�trznej sprawie, takiej jak ta rozmowa? Agenci byli zobowi�zani do podsycania z�o�ci w rz�dzie, poniewa� to ods�ania osobnik�w niezr�wnowa�onych, wybuchowych, tych kt�rym brakuje umiej�tno�ci panowania nad sob� i zdolno�ci racjonalnego my�lenia w stanach stresu psychicznego, ale po co stosowa� ten zawodowy obowi�zek w stosunku do wsp�pracownika? Niekt�re z tych my�li widocznie przedosta�y si� przez przeka�nika Taprisjota, bo McKie odpowiedzi�! na nie, warkn�wszy w kierunku Furunea: - Lepiej na tym wyjdziesz jak nie b�dziesz tyle my�la�. Furuneo wzdrygn�� si�, odnalaz� �wiadomo�� siebie samego. Aaah, niewiele brakowa�o. Ma�o co nie straci� osobowo�ci! Tylko ostrze�enie ukryte w s�owach McKie'ego zwr�ci�o mu uwag� na niebezpiecze�stwo i pozwoli�o na reakcj�. Furuneo zacz�� zastanawia� si� nad postaw� McKie"ego. Sam fakt przerwania post�powania rozwodowego nie by� wystarczaj�cym usprawiedliwieniem. Je�eli to, co m�wili by�o prawd�, to ten ma�y, paskudny agent by� �onaty z pi��dziesi�t razy. - Czy dalej interesuje ci� Arbuz? - zaryzykowa�. - Czy jest w nim Kaleban? - Prawdopodobnie. - Nie sprawdzi�e�? - McKie powiedzia� to tonem przywodz�cym na my�l, �e Furuneowi zaufano w najbardziej wa�kiej operacji, a on zawali� z powodu wrodzonej g�upoty. - Post�pi�em wed�ug rozkaz�w - Furuneo zda� sobie teraz spraw� z jakiego� niewypowiedzianego niebezpiecze�stwa. - Wed�ug rozkaz�w - warkn�� McKie. - Chcesz mnie rozz�o�ci�, czy co? - B�d� tam jak tylko uda mi si� dosta� transport. Nie p�niej ni� za osiem standardowych godzin. A w mi�dzyczasie twoje rozkop to trzyma� Arbuz pod sta�� obserwacj�. Obserwatorzy musz� by� naszpikowani rozz�aszczaczem. To dla nich jedyne zabezpieczenie. - Pod sta�� obserwacj� - powt�rzy� Furuneo. - Je�eli Kaleban si� poka�e, masz go zatrzyma� przy "�yciu jakichkolwiek �rodk�w. - Kaleban... zatrzyma� go? - Zajmij go rozmow�, popro� o wsp�prac�, wymy�l co� - ton McKie'ego sugerowa�, �e agent Biura Sabota�u nie powinien musie� pyta� si�., jak podstawi� komu� nog�, by utrudni� mu dzia�anie. - Za osiem godzin - powiedzia� Furuneo. - I nie zapomnij o rozz�aszczaczu. Biuro jest form� tycia, a Biurokrata jedn� z jej kom�rek. Ta analogia uczy nas, kt�re kom�rki s� najwa�niejsze, kt�re najbardziej zagro�one, kt�re naj�atwiejsze do zast�pienia i jak �afrvo jest by� przeci�tnym. P�ne Dzie�a Bildoona IV McKie, na planecie nowo�e�c�w Ca�om�rz, potrzebowa� jeszcze godziny na zako�czenie rozwodu, po czym wr�ci� do p�ywo-domu, kt�ry zakotwiczyli obok wyspy kwiat�w mi�o�ci. Pomy�la�, �e zawi�d� si� nawet na lubczyku z Ca�om�rza. To ma��e�stwo by�o zupe�n� strat� czasu i energii. Jego by�a wcale nie wiedzia�a tak du�o na temat Mliss Abnethe, mimo �e podobno kiedy� si� trzyma�y blisko. Ale to by�o na innym �wiecie. Ta �ona mia�a pi��dziesi�t cztery lata, troch� ja�niejsz� sk�r� ni� jej wszystkie poprzedniczki i by�a niez�� j�dz�. Nie by�o to jej pierwsze ma��e�stwo i do�� wcze�nie obudzi�y si� w niej podejrzenia odno�nie prawdziwych motyw�w McKie'ego. Refleksje obudzi�y w McKie�im poczucie winy. Z w�ciek�o�ci� odrzuci� te uczucia. Nie by�o teraz czasu na subtelno�ci. Gra toczy�a si� o zbyt wiele. G�upia baba! Wyprowadzi�a si� ju� z p�ywo-domu i McKie wyczuwa� niech�� jak� on sam budzi� w tej �yj�cej istocie. Przerwa� idyll�, kt�r� plywo-dom zosta� nauczony stwarza�. Po jego odje�dzie plywo-dom stanie si� znowu przyjacielski. To bardzo �agodne stworzenia, wra�liwe na irytacj� istot rozumnych. McKie spakowa� si�, odk�adaj�c sw�j narz�dziownik na bok. Sprawdzi� jego zawarto��: zestaw �rodk�w pobudzaj�cych, plastykowe wytrychy, zestaw �rodk�w wybuchowych o najrozmaitszej mocy, miotacze promieni, pistolet og�uszaj�cy, multigogle, forsowniki, kawa� jednocia�a, minikomputer, Taprisjotowy monitor �ycia, niena�wietlone �adunki holo-grafowe, przerywalniki, por�wnywalniki... wszystko by�o w porz�dku. Narz�dziownik mia� kszta�t portfela, kt�ry �wietnie pasowa� do wewn�trznej kieszeni niczym nie wyr�niaj�cej si� marynarki. Spakowa� do torby kilka zmian ubrania, reszt� swojego dobytku przeznaczy� do przechowalni BuSabu i zostawi� w szczelnopaku, kt�ry po�o�y� na dw�ch krze�lakach. Wydawa�o si�, �e dziel� one niech��, kt�r� �ywi� do niego p�ywo-dom. Nie poruszy�y si�, nawet gdy pog�aska� je przyja�nie. No, trudno... Nadal mia� poczucie winy. Westchn�� i wyj�� sw�j klucz do G'oka. Ten skok b�dzie kosztowa� Biuro megakredyty. Serdeczno�� jest po drugiej stronie wszech�wiata. Skokw�azy wydawa�y si� dalej dzia�a�, ale McKie'ego lekko niepokoi�o, �e musi podr�owa� �rodkiem transportu zale�nym od Kaleban�w. Troch� przera�aj�ca sytuacja. G'oczy sta�y si� przedmiotem u�ytku codziennego do tego stopnia, �e wi�kszo�� istot rozumnych przyjmowa�a je bez zastrze�e�. McKie akceptowa� je tak samo, a� do chwili og�oszenia maksi-alertu. Teraz zastanawia� si� sam nad sob�. Taka bezkrytyczna akceptacja dowodzi�a jak �atwo wygoda mo�e wzi�� g�r� nad rozs�dkiem. To wsp�lna s�abo�� wszystkich istot rozumnych. Kalebaiiskie skokw�azy by�y w pe�ni przyj�te przez Konfederacj� Ras Rozumnych od jakich� dziewi��dziesi�ciu standardowych lat. Ale przez ca�y ten czas stwierdzono obecno�� jedynie osiemdziesi�ciu trzech Kaleban�w. McKie podrzuci� klucz i zr�cznie z�apa� go do r�ki. Czemu Kalebany odm�wi�y Konfederacji daru swojego skokwlazu zanim wszyscy nie zgodzili si� nazywa� go G'okiem? Co mo�e by� takiego wa�nego w samej nazwie? Powinienem rusza�, pomy�la�. Jednak dalej zwleka�. Osiemdziesi�ciu trzech Kaleban�w. Tre�� maksi-alertu by�a niedwuznaczna: rozkaz zachowania �cis�ej tajemnicy i podstawowa charakterystyka probljemu - znikanie Kaleban�w jednego po drugim. Znikanie - je�eli tak w og�le mo�na okre�li� ten przejaw ich nieobecno�ci. A z ka�dym znikni�ciem wi�za�a si� fala masowych zgon�w i utraty zmys��w w�r�d istot rozumnych. Nie mia� w�tpliwo�ci, czemu ten problem zrzucono na BuSab, a nie na jeden z wydzia��w policji. Rz�d centralny broni� si� jak m�g�. B�d�cy u w�adzy chcieli zdyskredytowa� BuSab. McKie mia� w tym wszystkim swoje w�asne powody do zmartwienia, zastanawiaj�c si� nad ukrytym znaczeniem lego, czemu to w�a�nie jego wybrano do zaj�cia si� ca�ym tym problemem. Kto ma co� przeciwko mnie? - zastanawia� si� u�ywaj�c swojego prywatnego, specjalnie dostrojonego klucza, do uruchomienia skokw�azu. Odpowied� na to pytanie by�a prosta. Wielu ludzi. Miliony ludzi. Skokw�az zacz�� wydawa� niski szum obecnych w nim przera�aj�co pot�nych energii. Tunel wirstudni otworzy� si� z trzaskiem. McKie zacisn�� z�by w oczekiwaniu na g�st� lepko�� otworu w�azu i wkroczy� do tunelu. Mia� wra�enie jakby p�ywa� w powietrzu o konsystencji miodu - pozornie najnormalniejszym powietrzu. Ale jak mi�d. McKie znalaz� si� w raczej do�� przeci�tnie urz�dzonym biurze; najzwyklejsze, nudne obrotobiurko, kaskada strumieni �wiate� sygnalizuj�cych alert sp�ywaj�ca z sufitu, jedna prze�roczysta �ciana z widokiem na zbocze g�rskie. Dachy Miasta Podzia�u le�a�y w oddali pod matowoszarymi chmurami, dalej jeszcze widoczne by�o po�yskliwe srebro oceanu. Wed�ug zegara m�zgowego, kt�ry McKie mia� wszczepiony do g�owy, by�o p�ne popo�udnie, osiemnasta godzina dwudziestosze�ciogodzinnego dnia. To by�a Serdeczno��, �wiat oddalony o 200 tysi�cy lat �wietlnych od planety-oceanu Ca�om�rz. Tuba wirtunelu skokw�azu zatrzasn�a si� za nim z hukiem podobnym do wy�adowania elektrycznego. W powietrzu unosi� si� ledwo wyczuwalny zapach ozonu. Znajduj�ce si� w pokoju krze�laki, model podstawowy, by�y dobrze nauczone dogadza� swoim panom. Jeden z nich uporczywie szturcha� go pod kolanami, dop�ki McKie nie od�o�y� torby i oci�gaj�c si� usiad�. Krze�lak pocz�� masowa� mu plecy. Z pewo�ci� kazano mu zaj�� si� McKie'im zanim kto� nie przyjdzie. McKie ws�ucha� si� w ciche d�wi�ki otaczaj�cej go normalno�ci. Gdzie� w jakim� korytarzu zabrzmia�y kroki istoty rozumnej. S�dz�c po odg�osie, by� to jaki� Wreave - zdradza� go ten szczeg�lny spos�b poci�gania pi�t� s�abszej nogi. Sk�d� dochodzi� odg�os rozmowy, McKie z�apa� kilka s��w w galaktyku, ale rozmowa zdawa�a si� by� prowadzona w r�nych j�zykach. Niecierpliwy, wierci� si�, na siedzeniu, a to z kolei wywo�a�o u pr�buj�cego uspokoi� go krze�laka seri� faluj�cych ruch�w. Ta przymusowa bezczynno�� ju� go m�czy�a. Gdzie si� podziewa� Furuneo? McKie przywo�a� si� do porz�dku. Furuneo z pewno�ci� mia� wiele obowi�zk�w na tej planecie, by� tu przecie� g��wnym agentem BuSabu. Poza lym nie m�g� zdawa� sobie sprawy z tego, jak bardzo nagl�cy by� ich obecny problem. To mog�a te� by� jedna z planet, na kt�rych BuSab nie mia� zbyt wielu pracownik�w. A nawet bogowie wiedzieli, �e w BuSabie nikt nie cierpia� na brak pracy. McKie zaczai zastanawia� si� nad swoj� rol� w sprawach wszech�wiata. Kiedy�, przed wiekami, grupa istot rozumnych z psychologiczn� potrzeb� "czynienia dobra" przej�a rz�dy. Nie zdaj�c sobie sprawy ze znajduj�cych si� pod podszewk� spl�tanych zawi�o�ci, pogmatwanego poczucia winy i ch�ci samoumartwienia, wyeliminowano z rz�du praktycznie ca�y bezw�ad, powolno��, utrudnienia i biurokracj�. Wielka maszyneria w�adzy nad ca�� spo�eczno�ci� rozumnych wrzuci�a najwy�szy bieg. w zawrotnym tempie nabieraj�c szybko�ci. Ustawy projektowano i wprowadzano w �ycie w ci�gu godziny od powstania samego ich pomys�u. Na projekty rz�dowe przydzielano pieni�dze w mgnieniu oka i wydawano je w ci�gu dw�ch tygodni. Nowe biura o najbardziej nieprawdopodobnych zadaniach wyrasta�y jak grzyby po deszczu i rozprzestrzenia�y si� jak jaka� oszala�a ple��. Rz�d sta� si� pot�nym, niszcz�cym ko�em bez kierowcy, p�dz�cym naprz�d z tak szalon� pr�dko�ci�, ze szerzy�o wok� siebie tylko istny chaos. W desperackim porywie, pr�buj�c zwolni� to szalone ko�o, garstka istot rozumnych stworzy�a Korpus Sabota�u. Nie oby�o si� bez przelewu krwi i innych zamieszek, ale w ko�cu ko�o zosta�o przyhamowane. Z czasem Korpus przemieni� si� w Biuro, takie jakim by�o ono dzisiaj - organizacj� pod��aj�c� w�asnymi korytarzami entropii, grup� rozumnych, kt�rzy przedk�adaj� subteln� dywersj� nad przemoc... chocia� i przemocy w razie potrzeby si� nie boj�. Przesuwane drzwi po prawej McKie'ego odsun�y si� z szelestem. Jego krze�lak zastyg� w bezruchu. Do pokoju wszed� Furuneo, odgarniaj�c r�k� pasmo siwych w�os�w znad ucha. Jego szerokie, troch� skwaszone usta tworzy�y prost� kresk� w poprzek twarzy. - Jeste� wcze�niej ni� m�wi�e� - powiedzia�, klepni�ciem d�oni nak�aniaj�c krze�laka do zaj�cia pozycji naprzeciw McKie�ego i siadaj�c wygodnie. - Czy tu jest bezpiecznie? - spyta� McKie. Spojrza� w kierunku �ciany, z kt�rej wyrzuci�o go G'oko. W�azu ju� nie by�o. - Wycofa�em w�az przez tub� o pi�tro ni�ej - powiedzia� Furuneo. - Jeste�my tu na tyle sami, na ile si� tylko da. - Usiad�, czekaj�c a� McKie zacznie m�wi�. - Arbuz dalej tam jest? - McKie skin�� w kierunku prze�roczystej �ciany i widocznego w oddali morza. - Moi ludzie maj� rozkaz poinformowa� mnie jak tylko si� ruszy - odpowiedzia� Furuneo. - Wymy�o go na brzeg tak jak powiedzia�em, wr�s� w ska�ki i od tej pory ani drgn��. - Wr�s�? - Na to wygl�da. - Wida� co� w �rodku? - My�my niczego nie widzieli. Arbuz wydaje si� by� troch�... pot�uczony. S� na nim takie jakby wyrwy i kilka zewn�trznych rys. O co tu w�a�ciwie chodzi? - Pewnie wiesz, kto to Mliss Abnethe? - A kto nie wie? - Ostatnio wydala kilka swoich kwantylion�w na zatrudnienie Kalebana. - Zatrudnienie... - Furuneo potrz�sn�� g�ow�. - Nie wiedzia�em, �e to jest mo�liwe. - Nikt nie wiedzia�. - Czyta�em maksi-alert - powiedzia� Furuneo. - Nic tam nie by�o o powi�zaniach Abnethe z ca�� t� spraw�. - Ma lekkie ci�gotki do zn�cania si� nad innymi, jak wiesz - powiedzia� McKie. i - My�la�em, �e ju� j� z tego wyleczyli. - Tak, ale to nie zlikwidowa�o korzeni jej zami�owania. Po prostu tak j� przerobili, �e nie mo�e znie�� widoku cierpienia istoty rozumnej. - Wi�c? - Wymy�li�a sobie oczywi�cie, �eby zatrudni� Kalebana. - Jako ofiar�! - zawo�a� Furuneo. McKie zrozumia�, �e Furuneo zaczyna �apa� o co chodzi. Kto� kiedy� powiedzia�, �e k�opot z Kalebanami jest w tym, �e nie pasuj� do �adnych rozpoznawalnych modeli. Oczywi�cie taka by�a prawda. Je�eli mo�na wyobrazi� sobie realn� istot�, kt�rej obecno�ci nie da si� zaprzeczy�, ale przyprawiaj�c� wszystkie zmys�y o drgawki za ka�dym razem kiedy spr�bowa�o si� na ni� spojrze� - to mo�na sobie wyobrazi� Kalebana. "Oni s� zas�oni�tymi oknami otwieraj�cymi si� na wieczno��", jak to powiedzia� poeta Masarard. W pierwszych dniach Kaleban�w McKie chodzi� na ka�dy wyk�ad i prelekcj� urz�dzane w Biurze na ich temat. Usi�owa� sobie teraz przypomnie� jeden z tych wyk�ad�w, pop�dzany uporczywym przekonaniem, �e by�o w nim co� wa�nego ze wzgl�du na obecn� sytuacj�. By�o to co� o "trudno�ciach w porozumiewaniu si� o charakterze upo�ledzenia". Nie m�g� sobie dok�adnie przypomnie� ca�o�ci. Dziwne, pomy�la�. Wydawa�o si�, jakby rozkruszony obraz Kaleban�w mia� podobny wp�yw na pami�� istot rozumnych, jak ich widok na zmys� wzroku. I w tym le�a�o prawdziwe �r�d�o tego, �e wszyscy czuli si� tak nieswojo w obecno�ci Kaleban�w. Ich wyroby by�y prawdziwe - skokw�azy G'oka, Arbuzy, w kt�rych podobno mieszkali - ale nikt nigdy tak naprawd� nie widzia� Kalebana. Furuneo, spogl�daj�c na ma�ego, grubego agenta-chochlika pogr��onego w my�lach, przypomnia� sobie, �e o McKie'im m�wiono z�o�liwie, �e zacz�� pracowa� w BuSabie na dzie� zanim si� urodzi�. - Przyj�a sobie ch�opca do bicia, co? - spyta� Furuneo. - Na to wygl�da. - W maksi-alercie by�o o zgonach, utracie zmys��w... - Czy wszyscy twoi ludzie brali rozz�aszczacz? - Nie jestem g�upi, McKie. - Dobrze. Z�o�� wydaje si� stanowi� pewn� ochron�. - Co tu jest grane? - Kalebany... znikaj� - powiedzia� McKie. - Za ka�dym razem kiedy jeden z nich zniknie, towarzyszy temu masowa umieralno�� i... inne nieprzyjemne efekty - upo�ledzenia fizyczne i umys�owe, utrata zmys��w... Furuneo skin�� g�ow� w kierunku morza, pytaj�c bez s��w. McKie wzruszy� ramionami. - B�dzie trzeba si� rozejrze�. Cholerna sprawa, najdziwniejsze, �e a� do twojego telefonu wydawa�o si�, �e na ca�ym �wiecie zosta� ju� tylko jeden Kaleban, ten kt�rego zatrudni�a Abnethe. - Masz jaki� plan? - Cudowne pytanie - powiedzia� McKie. - Kaleban Abnethe. Mia� co� do powiedzenia na ten temat? - spyta� Furuneo. - Nie uda�o si� go przes�ucha� - odpowiedzia� McKie. - Nie wiemy, gdzie ona si� ukrywa. Ani gdzie jego ukrywa. - Nie wiem sam... - Furuneo mrugn��. - Serdeczno�� to straszna dziura. - Te� tak mi si� wydawa�o. M�wisz, �e ten Arbuz jest troch� poobijany? - Dziwne, nie? - Jeszcze jedna dziwna rzecz w�r�d wielu innych. - Podobno Kalebany nigdy nie oddalaj� si� od swoich Arbuz�w - powiedzia� Furuneo. - I zawsze lubi� je parkowa� ko�o wody. - Jak zdecydowanie pr�bowa�e� si� z nim skontaktowa�? - Jak zwykle. Sk�d wiesz, �e Abnethe zatrudni�a Kalebana? - Pochwali�a si� przyjaci�ce, kt�ra pochwali�a si� przyjaci�ce, kt�ra... Ijeden Kaleban da� cynk zanim znikn��. - Pewny jeste�, �e te znikni�cia s� zwi�zane z ca�� reszt� sprawy? - Chod�my zapuka� do drzwi temu nad morzem, to mo�e si� dowiemy - powiedzia� McKie. J�zyk jest rodzajem kodu uzale�nionego od rytmu �ycia rasy, kt�ra go stworzy�a. Zanim zrozumie si� ten rytm, je�yk pozostaje w wi�kszo�ci niezrozumia�y. Instrukcja BuSabu Ostatnia �ona McKie'ego wcze�nie zacz�a si� odnosi� z niech�ci� do BuSabu. "Oni ci� wykorzystuj�", m�wi�a. Kontemplowa� to przez chwil�, zastanawiaj�c si�, czy to wialnie dlatego tak �atwo przychodzi�o mu wykorzystywanie innych. Oczywi�cie ona mia�a racj�. Jej s�owa przypomnia�y mu si� w poje�dzie naziemnym, kt�rym razem z Furuneo p�dzi� w kierunku wybrze�a. Przysz�o mu do g�owy pytanie "A jak mnie teraz wykorzystuj�?'1 Nawet odrzucaj�c alternatyw�, �e zosta� wybrany na ofiar�, w rezerwie pozostawa�o jeszcze wiele innych mo�liwo�ci. Czy potrzebne im by�o jego przygotowanie prawnicze? A mo�e zainteresowa�o ich jego niecodzienne podej�cie do stosunk�w mi�dzygatunkowych? Z, pewno�ci� kierowali si� nadziej� na jaki� oficjalny sabota� - ale jaki? Czemu przekazano mu tak fragmentaryczne instrukcje? "Odszuka� i skontaktowa� �l� z Kalebanem zatrudnionym przez Pani� Mliss Abuethe, lub odszuka� jakiegokolwiek innego Kalebana, z kt�rym da si� nawi�za� kontakt, i podj�� odpowiednie dzia�ania ". Odpowiednie dzia�ania? McKie potrz�sn�� g�ow�. - Czemu to w�a�nie tobie dali ten wyst�p? - zapyta� Furuneo. - Wiedz� jak mnie wykorzystywa� - odpowiedzia� McKie. Pojazd, prowadzony przez stra�nika, pokona� ostry zakr�t i otworzy� si� przed nimi szeroki widok skalistego wybrze�a. W oddali co� b�yszcza�o w�r�d urwisk z czarnej lawy i McKie zwr�ci� uwag� na dwa pojazdy powietrzne unosz�ce si� nad ska�ami. - To tu? - zapyta�. - Tak. - Kt�ra tu godzina? - Jakie� dwie i p� godziny przed zachodem - odpowiedzi�! Furuneo, prawid�owo odgaduj�c o co martwi� si� McKie. - Czy rozz�aszczacz nam pomo�e, je�eli w tym interesie jest Kaleban, kt�ry zdecyduje si�... znikn��? - Szczerze mam tak� nadziej� - powiedzia� McKie. - Czemu�my tu nie przylecieli? - Tu na Serdeczno�ci wszyscy wiedz�, �e podr�uj� pojazdami naziemnymi, chyba �e wyst�puj� oficjalnie i musz� dzia�a� szybko. - Chcesz przez to powiedzie�, �e nikt jeszcze nic nie wie? - Tylko stra� wybrze�a na tym odcinku, a oni mi podlegaj�. - Masz tu bardzo sprawn� organizacj�. Nie boisz si�, �e staniesz si� zbyt wydajny? - Robi� co mog� - Furuneo dotkn�� ramienia kierowcy. Pojazd zatrzyma� si� na ma�ym parkingu, z kt�rego by�o wida� grup� skalistych wysepek i nisk� p�k� z lawy, na kt�rej zatrzyma� si� Kalebariski Arbuz. - Wiesz, zastanawiam si�, czy my tak naprawd� wiemy co to takiego te Arbuzy? - To domy - st�kn�� McKie. - Tak m�wi�. Furuneo wysiad�. Zimny wiatr przeszy� b�lem jego obola�e biodro. - St�d idziemy na nogach - powiedzia�. Po drodze w�sk� �cie�k� w d�, do p�ki z lawy, McKie by� wdzi�czy, �e mia� zainstalowan� pod sk�r� siatk� przeci��eniow�. Gdyby si� obsun��, zwolni�aby ona pr�dko�� upadku na tyle, by nie odnie�� wi�kszych obra�e�. Ale nie m�g�by unikn�� poturbowania przez fale bij�ce w podn�e skalistego urwiska. I nie chroni�a go ona ani przed zimnym wiatrem, ani przed niesionymi przez niego bryzgami wody. �a�owa�, �e nie w�o�y� kombinezonu termicznego. - Jest zimniej ni� my�la�em - powiedzia� Furuneo, ku�tykaj�c na p�k� z lawy. Pomacha� do unosz�cych si� w powietrzu pojazd�w. Jeden z nich zako�ysa� skrzyd�ami, nadal kr���c w wolnych �ukach ponad Arbuzem. Furuneo ruszy� w poprzek p�ki i McKie poszed� w jego �lady. Przeskoczy� przez ma�e rozlewisko, zamruga� i pochyli� g�ow� przed nios�cym krople wody szkwa�em. Fale z hukiem wali�y o skalisty brzeg. Aby si� porozumie�, musieli krzycze�. - Widzisz? - zawo�a� Furuneo. - Wygl�da na troch� poobijanego. - Podobno one s� niezniszczalne - powiedzia� McKie. Arbuz mia� oko�o sze�ciu metr�w �rednicy. Siedzia� pewnie na p�cet jakie� p� metra jego dolnej powierzchni by�o schowane w zag��bieniu skalnym, tak jakby wytopi� sobie w skale gniazdo. McKie poprowadzi� na zawietrzn� stron� Arbuza, wyprzedzaj�c Furunea na kilku ostatnich metrach. Zatrzyma� si� tam, wstrz�sany dreszczem, z r�koma w kieszeniach. Okr�g�a powierzchnia Arbuza nie os�ania�a od zimnego wiatru. - Jest wi�kszy ni� si� spodziewa�em - powiedzia� gdy Furuneo do niego doszed�. - Pierwszy raz widzisz takiego z bliska? - Tak. McKie przyjrza� si� Arbuzowi dok�adniej. Jego nieprzejrzysta, metaliczna powierzchnia poznaczona by�a wyrostami i zag��bieniami. Wydawa�o mu si�, �e s� u�o�one wed�ug jakiego� porz�dku. Czujniki? A mo�e jakie� urz�dzenia kontrolne? Bezpo�rednio przed nim znajdowalo si� co�, co wygl�da�o jak p�kniecie, mo�e od jakiej� kolizji. By�o jakby wewn�trz �ciany Arbuza, przesuwaj�c po nim d�oni� McKie wyczuwa� tylko g�adk� powierzchni�. - Co b�dzie, je�eli oni si� myl� na temat tych rzeczy? - spyta� Furuneo. - Co? - No, je�eli to wcale nie domy Kaleban�w? - Nie wiem. Pami�tasz instrukcje? - Trzeba znale�� "sutkowaty wyrostek" i zapuka� w niego. Tego ju� pr�bowali�my. Taki wyrostek jest kawa�ek na lewo st�d. McKie, zalewany bryzgami niesionej przez wiatr wody, ostro�nie przesun�� si� wok� Arbuza na lewo. Si�gn�� do wskazanego mu przez Furunea wyrostka i zapuka�. �adnej reakcji. - Na ka�dym wyk�adzie, na kt�rym by�em, m�wili, �e tu gdzie� s� jakie� drzwi - mrukn�� McKie. - Ale nie m�wili, �e drzwi si� otwieraj� za ka�dym razem kiedy si� zastuka - powiedzia� Furuneo. McKie posuwa� si� dalej wok� Arbuza, znalaz� nast�pny sutkowaty wyrostek, zastuka�. Nic. - Tego te� pr�bowali�my - powiedzia� Furuneo. - Czuj� si� jak sko�czony idiota - odpar� McKie. - Mo�e nikogo nie ma w domu. - Zdalne sterowanie? - spyta� McKie. - Albo ten Arbuz jest porzucony - wrak. - A to co? - McKie wskaza� na cienk�, zielon� lini�, d�ugo�ci mniej wi�cej metra, znacz�c� nawietrzn� stron� Arbuza. - Chyba tego przedtem nie zauwa�y�em. - Dobrze by by�o wiedzie� co� wi�cej o tych cholernych Arbuzach - mrukn�� McKie. - Mo�e za cicho pukamy - powiedzia� Furuneo. McKie wyd�� wargi, zamy�lony. Wyci�gn�� sw�j narz�dziownik, wyj�� z niego kawa�ek s�abego materia�u wybuchowego. - Wracaj na drug� stron� - powiedzia�. - Pewny jeste�, �e to dobry pomys�? - spyta� Furuneo. - Nie. - W porz�dku - Furuneo wzruszy� ramionami i wycofa� si�. na przeciwn� stron� Arbuza. McKie umocowa� materia� wybuchowy wzd�u� zielonej linii na Arbuzie, przytwierdzi� zapalnik z op�niaczem i do��czy� do Furunea. Po chwili dotar�o do nich c�uche t�pniecie, prawie zag�uszone przez huk fal uderzaj�cych o ska�y. Nag�a wewn�trzna cisza zmrozi�a krew w �y�ach McKie'ego. Pomy�la� "A co je�li ten Kaleban si� w�cieknie i porazi nas czym�, o czym jeszcze nikt nawet nie s�ysz�?!" Pop�dzi� na drug� stron� Arbuza. Nad zielon� lini� pojawi� si� owalny otw�r, tak jakby jaka� zatyczka zosta�a wessana do wewn�trz. - Chyba nacisn��e� na w�a�ciwy guzik - powiedzia� Furuneo. McKie pokona� nag�y przyp�yw irytacji. Wiedzia�, �e to przede wszystkim skutek rozz�aszczacza. - No - powiedzia�. - Podsad� mnie. - Zauwa�y�, �e Furuneo kontrolowa� swoje reakcje prawie z perfekcj�, mimo za�ycia tego samego �rodka. Z pomoc� Furunea McKie wspi�� si� do otwartego luku, spojrza� do �rodka. Przywita�o go m�tnofioletowe �wiat�o i wra�enie jakiego� ruchu w ciemnej g��bi. - Widzisz co�? - zawo�a� Furuneo. - Nie wiem - McKie wdrapa� si� do �rodka, zeskoczy� na pokryt� wyk�adzin� pod�og�. Przykucn�� i zacz�� si� rozgl�da� w fioletowym p�mroku. Z�by szcz�ka�y mu z zimna. Pomieszczenie, w kt�rym si� znajdowa�, najwyra�niej zajmowa�o ca�e wn�trze Arbuza - niski sufit, migaj�ca t�cza na wewn�trznej powierzchni po lewej, wielki �y�kowaty kszta�t wystaj�cy ze <�ciany bezpo�rednio vis a vis otwartego luku, male�kie d�wignie, r�czki i ga�ki na �cianie po prawej. Wra�enie ruchu pochodzi�o z zag��bienia �y�ki. Nagle McKie zda� sobie spraw�, �e znajduje si� w obecno�ci Kalebana. - Co tam widzisz? - zawo�a� Furuneo. Nie spuszczaj�c wzroku z �y�ki, McKie lekko odwr�ci� g�ow�. - Tu jest Kaleban. - Mam do ciebie wej��? - Nie, Zawiadom swoich ludzi i czekaj. - W porz�dku. McKie zwr�ci� ca�� swoj� uwag� w kierunku zag��bienia w �y�ce. Zasch�o mu w gardle. Nigdy jeszcze nie by� sam na sam z Kalebanem. By�a to sytuacja zazwyczaj zarezerwowana . dla naukowc�w uzbrojonych w ezoteryczne instrumenty. - Nazywam si�... ach, Jorj X. McKie, z Biura Sabota�u - powiedzia�. W �y�ce co� si� poruszy�o, wra�enie promieniuj�cego znaczenia przysz�o momentalnie po tym ruchu: - Zapoznaj� si� z tob�. McKie'emu przypomnia�a si� poetycka tre�� Rozm�w z Kalebanem Masararda. "Kto wie jak Kalebany m�wi�" - napisa� Masarard. "Ich s�owa przychodz� do ciebie jak koruskady dziewi�ciopasmowej laski Sojew�w. Jak niewra�liwie te s�owa promieniuj�! Twierdz�, �e Kaleban m�wi. Gdy s�owa s� wys�ane, czy� nie jest to mowa? Wy�lij mi swoje s�owa, Kalebanie, a ja b�d� g�osi� twoj� m�dro�� w ca�ym wszech�wiecie", Do�wiadczywszy s��w Kalebana. McKie zdecydowa�, �e Masarard by� pretensjonalnym os�em. Kaleban promieniowa�. Jego s�owa odbierane by�y przez m�zg jako d�wi�k, ale uszy niczego nie s�ysza�y. By�o to troch� podobne do tego, jak na Kaleban�w reagowa�y ludzkie oczy. Wydawa�o ci si�, �e co� widzisz, ale twoje oczy niczego nie widzia�y. - Mam nadziej�, �e moja... ach, �e ci nie sprawi�em k�opotu- powiedzia� McKie. - Nie posiadam �adnego odno�nika do k�opotu - powiedzia� Kaleban. - Przyprowadzi�e� towarzysza? - M�j towarzysz jest na zewn�trz - odpar� McKie. �adnego odno�nika do k�opotu? - Zapro� swojego towarzysza - powiedzia� Kaleban. McKie zawaha! si� przez chwil�. - Furuneo! Chod� tu, do �rodka! Planetarny szef Biura do��czy� do McKie'ego i kucn�� po jego lewej stronie, w purpurowej ciemno�ci. - Cholera, ale tam zimno - powiedzia�. - Niska temperatura i znaczna wilgotno�� - zgodzi� si� Kaleban. McKie, od chwili kiedy spojrza� na wchodz�cego Furunea nadal zagapiony na wej�cie, dostrzeg� klap� wysuwaj�c� si� ze �ciany obok otworu. Wiatr, bryzsi wody i huk wiatru nagle ucich�y. Temperatura wewn�trz Arbuza zacz�a si� podnosi�. - Zaraz b�dzie gor�co - zauwa�y� McKie. - Co? - Gor�co. Pami�tasz wyk�ady? Kalebany lubi� powietrze gor�ce i suche - zaczyna� ju� czu� jak' mokre ubranie Przylega mu do poc�cej si� sk�ry. - A rzeczywi�cie - powiedzia� Funraeo. - To co si� tu dzieje? - Zostali�my zaproszeni do �rodka - odpowiedzia� McKie. - Nie sprawili�my mu k�opotu, bo nie posiada odno�nika do k�opotu - odwr�ci! si� z powrotem w kierunku �y�kowatego kszta�tu. - Gdzie on jest? - W tym czym� �y�kowatym. - Tak... chyba, ech - tak. - Mo�ecie zwraca� si� do mnie Frania - powiedzia� Kaleban. - Mog� rozmna�a� moj� ras� i odpowiadam ekwiwalentowi rodzaju �e�skiego. - Frania - powiedz�! McKie, zdaj�c sobie spraw� jak bezmy�lnie i g�upio musia�o to zabrzmie�. Jak si� patrze� na t� cholern� rzecz? Gdzie to-to ma twarz? - M�j towarzysz nazywa si� Alichino Furuneo i jest planetarnym szefem Biura Sabota�u na Serdeczno�ci. - Frania? Niech mnie szlag (rafii - Zapoznaj� si� z tob� - powiedzia� Kaleban. - Pozw�lcie na zapytanie o cel waszej wizyty. Furuneo podrapa� si� w prawe ucho. - Jak my to s�yszymy? - potrz�sn�� g�ow�. - Wszystko rozumiem, ale... - Tym si� teraz nie martw! - powiedzia� McKie. Spokojnie, ostrzeg� samego siebie, jak to-to przes�uchiwa�? Niematerialna obecno�� Kalebana, jego wykr�caj�cy mu m�zg spos�b m�wienia - to wszystko, po��czone z dzia�aniem rozz�aszczacza, zaczyna�o go ju� denerwowa�, - Ja... mmm, moje rozkazy... - powiedzia�. - Szukam Kalebana zatrudnionego przez Mliss Abnethe. - Odbieram twoje pytania - powiedzia� Kaleban. Odbiera moje pytania? McKie spr�bowa� kr�ci� g�ow� w te i w te, zastanawiaj�c si� jak znale�� taki k�t widzenia aby to co� naprzeciwko niego przybra�o jakie� rozpoznawalne kszta�ty, - Co robisz - spyta� Furuneo. - Pr�buj� go zobaczy�. - Po��dasz widocznej substancji? - spyta� Kaleban. - Eee... chyba tak - odpowiedzia� McKie. Frania? pomy�la�. To tak jakby w pierwszym kontakcie z planetami Gowachin pierwszy cz�owiek z Ziemi spotka� pierwszego �abowatego Gowachina, a ten by si� przedstawi� jako J�zek. Gdzie�, do stu tysi�cy diab��w, ten Kaleban wygrzeba� takie imi�? I dlaczego? - Stwarzam lustro - powiedzia� Kaleban - kt�re odbija na zewn�trz od wyobra�enia, wzd�u� p�aszczyzny istnienia. - Czy zobaczymy go? - szepn�� Furuneo. - Nikt jeszcze nigdy nie widzia� Kalebana. - ����. Nad olbrzymi� �y�k� pojawi� si� pozornie niczym nie zwi�zany z pust� obecno�ci� Kalebana p�metrowy owal czego� zielononiebieskor�owego. - Uwa�ajcie to za scen�, na kt�rej prezentuj� moj� osobowo�� - powiedzia� Kaleban, - Widzisz co�? - spyta� Furuneo, O�rodki wzrokowe McKie'ego odbiera�y co� jakby pogranicze wra�enia, odczucie odleg�ego �ycia, kt�rego rytm pl�sa� bezciele�nie w kolorowym owalu, jak morze szumi�ce w pustej muszli. Przypomnia� sobie znajomego o jednym oku i trudno��, jak� sprawia�o patrzenie si� w to samotne oko, podczas kiedy wzrok przyci�ga�a opaska na miejscu po drugim. Czemu ten idiota nie m�g� sobie sprawi� nowego oka? Czemu Ten idiota... Prze�kn�� �lin�. - Nigdy w �yciu jeszcze czego� tak dziwnego nie widzia�em - szepn�� Furuneo. - Te� to widzisz? McKie opisa� to, co wydawa�o mu si�, �e widzi. - Widzisz co� podobnego? - Chyba tak. - Pr�ba wzrokowa nieudana - powiedzia� Kaleban - mo�e stosuj� niewystarczaj�cy kontrast. Zastanawiaj�c si� czy si� nie myli, McKie pomy�la�, �e wyczuwa nut� �alu w s�owach Kalebana. Czy�by by�o mo�liwe, aby Kalebany martwi�o, �e si� ich nie widzi? - Jest bardzo dobrze - powiedziat. - Czy mo�emy teraz porozmawia� o Kalebanie, kt�rego... - By� mo�e przeoczenie nie mo�e by� po��czone - Przerwa! mu Kaleban. - Znajdujemy si� w stanie, kt�rego poprawa staje si� niemo�liwa. "R�wnie dobrze mo�na k��ci� si� z noc�", jak mawiaj� wasi poeci. Wra�enie ogromnego westchnienia wiej�ce od Kalebana obla�o McKie'ego. By� w nim smutek, bezgraniczne przygn�bienie. Przysz�o mu do g�owy, �e to depresja wywo�ana przedawkowaniem rozz�aszczacza. Si�a tego uczucia nios�a w sobie terror. - Poczu�e� to? - spyta� Furuneo. -Tak. McKie'ego zacz�y pali� oczy. Zamruga�. Pomi�dzy mrugni�ciami zobaczy� w przelocie unosz�cy si� wewn�trz owalu kszta�t kwiatu - g��boko czerwony na fioletowym tle o�wietlonej za nim �ciany, przepleciony czarnymi �y�kami. Powoli zakwita�, zamyka� si�, znowu zakwita�. Chcia� do niego si�gn��, dotkn�� go z odrobin� wsp�czucia. - Jakie to pi�kne - wyszepta�. - Co to jest - odszepn�� Furuneo. - Chyba widzimy Kalebana. - Chce mi si� p�aka� - powiedzia� Furuneo. - We� si� w gar�� - ostrzeg� go McKie. Chrz�kn��, by przeczy�ci� sobie gard�o. Szarpa�y nim emocje, jak kawa�ki zrwaj�cych si� strun. By�y one jakby drobinami pochodz�cymi z jednej ca�o�ci, rozrzuconymi by odnalaz�y swoje w�asne , kszta�ty i form�. Wp�yw rozz�aszczacza rozwia� si� w tej mieszaninie. Obraz w owalu pocz�� bardzo powoli znika�. Fale emocji opad�y. - Fiuuu - odetchn�� Furuneo. - Franiu - zaryzykowa� McKie - Co to... - To ja jestem zatrudniona przez Mliss Abnethe - powiedzia� Kaleban. Poprawne zastosowanie czasownika? - A to strza�! - powiedzia� Furuneo. - Prosto z mostu. McKie spojrza� na niego, potem na miejsce, przez kt�re weszli do wewn�trz Arbuza. Po owalnym otworze nie pozosta� �aden �lad. Gor�co w pomieszczeniu stawa�o si� nie do zniesienia. Poprawne zastosowanie czasownika? Spojrza� w kierunku wywo�anej przez Kalebana wizji. Co� tam jeszcze b�yszcza�o nad �y�k�, ale jego o�rodki wzrokowe nie by�y w stanie tego opisa�. - Czy on si� nas o co� pyta� - spyta� Furuneo. - Zaczekaj - warkn�� McKie. - Musz� si� nad czym� zastanowi�. Mija�y sekundy. Furuneo czu� �ciekaj�ce mu po szyi i pod ko�nierzyk stru�ki potu. Czu� jego smak w k�cikach ust. McKie bez s�owa wpatrywa� si� w ogromn� �y�k�. Kaleban zatrudniony przez Abnethe. Jeszcze nie ca�kiem si� otrz�sn�� z burzy emocji, kt�rych przed chwil� do�wiadczy�. Naprzykrza�a mu si� my�l, �e o czym� zapomina, ale nie przychodzi�o mu do g�owy o czym. Furuneo, obserwuj�c McKie'ego, zacz�� si� obawia� czy Nadzwyczajny Sabota�ysta nie zosta� zahipnotyzowany. - Dalej si� zastanawiasz? - szepn��. McKie przytakn��. - Franiu - powiedzia� - gdzie jest twoja pracodawczyni? - Wsp�rz�dne niedozwolone - odpowiedzia�a Kaleban. - Czy jest na tej planecie? - R�ne ��czniki - powiedzia�a Kaleban. - Chyba ka�de z was m�wi w innym j�zyku - wtr�ci� si� Furuneo. - Z tego co s�ysza�em o Kalebanach, w tym jest ca�y ambaras - powiedzia� McKie. - Trudno�ci z komunikacj�. - Pr�bowa�e� po��czy� si� z Abnethe zamiejscow�? - spyta� Furuneo, ocieraj�c pot z czo�a. - Nie b�d� g�upi - odpowiedzia� McKie. - To by�a pierwsza rzecz, kt�rej spr�bowa�em. - I co? - Albo Taprisjoci m�wi� prawd� i rzeczywi�cie nie mog� jej znale��, albo Abnethe w jaki� spos�b uda�o si� ich przekupi�. Ale co to zmienia? Za��my, �e si� z ni� po��cz�. I tak dalej nie b�d� wiedzia�, gdzie jest. Nie mog� zarz�da� sprawdzenia lokalizacji kogo�, kto nie nosi lokalizatora. - Jak uda�o si� jej przekupi� Taprisjot�w? - A sk�d ja to mog� wiedzie�? No a jak zatrudni�a Kalebana? - Inwokacja wymiany warto�ci - powiedzia�a Kaleban. McKie zagryz� warg�. Furuneo opar� si� o �cian�. Wiedzia�, co sprawia�o McKie'emu trudno��. Do nieznanych ras istot my�l�cych Podchodzi� trzeba bardzo ostro�nie. Nigdy nie wiadomo, co Je obrazi. Nawet spos�b formu�owania zda� mo�e spowodowa� k�opoty. Powinni przydzieli� McKie'emu do pomocy jakiego� ksenologa. W�a�ciwie to a� by�o dziwne, �e tego nie zrobili. - Abnethe zaproponowa�a ci co� warto�ciowego, Franiu? - zaryzykowa� McKie. - Oferuj� uwag� - powiedzia�a Kaleban. - Abnethe nie nale�y uwa�a� za przyjazn�-dobr�-mi��-sympatyczn�... zno�n�. - Czy to twoja... opinia? - spyta� McKie. - Wasza rasa zabrania biczowania istot rozumnych - powiedzia�a Kaleban. - Abnethe ka�e mnie biczowa�. - Wiec czemu... po prostu nie odm�wisz? - spyta� McKie. - Zobowi�zanie kontraktowe. - Zobowi�zanie kontraktowe- mrukn�� McKie, rzucaj�c wzrokiem na Furunea, kt�ry wzruszy� ramionami. - Spytaj, dok�d chodzi na te biczowania - powiedzia� Furuneo. - Biczowanie przychodzi do mnie - odpowiedzia�a Kaleban. - Przez biczowanie masz na my�li, �e ci� ka�e pra�? - spyta� McKie. - Wyt�umaczenie prania opisuje tworzenie piany - powiedzia�a Kaleban. - Nieodpowiednie wyra�enie. Abnethe ka�e mnie biczowa�. - To m�wi jak komputer - powiedzia� Furuneo. - Pozw�l mi si� tym zaj�� - warkn�� McKie rozkazuj�co. - Komputer opisuje przyrz�d mechaniczny - powiedzia�a Kaleban. - Ja �yj�. - On nie chcia� ci� urazi� - powiedzia� McKie. - Ura�enie nie do�wiadczone. - Czy biczowanie powoduje u ciebie b�l? - spyta� McKie. - Wyt�umacz b�l. - Czy jest przykre? - Odno�nik przypomniany. Takie wra�enia wyt�umaczone. Wyt�umaczenie nie przecina �adnych ��cznik�w. Nie przecina �adnych i�cznik�w? pomy�la� McKie. - Czy z w�asnej woli zgodzi�aby� si� na biczowanie? - Zgoda wyra�ona. - Dobrze... Czy dokona�aby� jeszcze raz takiego samego wyboru, gdyby sytuacja si� powt�rzy�a? - Niezrozumia�e odno�niki - odpowiedzia�a Kaleban. - Je�eli jeszcze raz odnosi si� do powt�rzenia, m�wi� nie na powt�rzenie. Abnethe przysy�a Palenk� z biczem i biczowanie ma miejsce. - Palenk� - Furuneo a� zadr�a�. - Nie udawaj, �e nie spodziewa�e� si� czego� takiego - powiedzia� McKie. - A c� innego nadawa�oby si� do tego, jak nie co� z ma�ym m�d�kiem i pos�usznymi musku�ami? - Ale Palenki! Nie mogliby�my poszuka�... - Od pocz�tku wiedzieli�my, czego musia�a u�ywa�. A gdzie b�dziesz szuka� jednego Palenk�? - wzruszy� ramionami. ~ Czemu Kalebany nie rozumiej� poj�cia b�lu? Czy jest to czysto semantyczne, czy brakuje im odpowiedniego unerwienia? - Rozumiem unerwienie - powiedzia�a Kaleban. - Ka�de stworzenie my�l�ce musi posiada� po��czenia nerwowe. Ale b�l... nieci�g�o�� znaczenia wydaje si� nie do przezwyci�enia. - Sam m�wi�e�, �e Abnethe nie mo�e wytrzyma� widoku b�lu - Furuneo przypomnia� McKie�emu. - Taaak. A jak ona ogl�da to biczowanie? - Abnethe ogl�da m�j dom - odpowiedzia�a Kaleban. - Nie rozumiem - powiedzia� McKie wobec braku dalszego wyt�umaczenia. - Co to ma do rzeczy? - M�j dom tu - odpowiedzia�a Kaleban. - M�j dom zawiera... le�y na linii? G��wne G'oko. Abnethe posiada ��czniki, za kt�re p�aci. McKie�emu przysz�o do g�owy, �e Kaleban mo�e bawi si� 2 nim w jak�� sarkastyczn� gr�. Ale nic, co wiadomo by�o o Kalebanach, nie wskazywa�o na sarkazm. Gmatwanie sl�wT tak, ale �adnych widocznych zniewag czy podst�p�w. Ale nie rozumie� b�lu? - Ta Abnethe to chyba strasznie pomieszana wied�ma - Mrukn�� McKie. - "Fizycznie" nie pomieszana - powiedzia�a Kaleban. - Obecnie odizolowana w swoich w�asnych ��cznikach, xv ca�o�ci i dobrze si� prezentuj�ca wed�ug waszych wymog�w. Tak twierdz� opinie wyra�one w mojej obecno�ci. Je�eli, jednakowo�, odnosisz si� do psychiki Abnethe, to pomieszana przekazuje w�a�ciwy opis. Co widzia�am z psychiki Abnethe bardzo zagmatwane. Zwoje dziwnych kolor�w przemieszczaj� m�j zmys� wzroku w nadzwyczajny spos�b. - Ty widzisz jej psychik�? - zakrztusil si� McKie. - Ja widz� ka�d� psychik�. - No i tyle z teori�, �e Kalebany nie widz� - powiedzia� Furuneo. - Wszystko jest iluzj�, co? - Jak... jak to mo�liwe? - spyta� McKie. - Ja zajmuj� miejsce pomi�dzy �wiatem psychiki a umys�u. Tak podobni tobie rozumni okre�laj� w waszej terminologii. - Bzdury. - Osi�gasz nieci�g�o�� znaczenia. - Czemu przyj�a� ofert� pracy u Abnethe? - spyta� McKie. - Brak wsp�lnego odno�nika do wyt�umaczenia - powiedzia�a Kaleban. - Osi�gasz nieci�g�o�� znaczenia - wtr�ci� Furuneo. - Tak s�dz� - odpowiedzia�a Kaleban. - Musz� jako� znale�� Abnethe - powiedzia� McKie. - Ostrzegam - powiedzia�a Kaleban. - Uwa�aj - szepn�� Furuneo. - Wydaje mi si�, �e w powietrzu wisi jak�� w�ciek�o��, kt�ra chyba nie pochodzi od rozz�aszczacza. McKie gestem nakaza� mu cisz�. - Franiu - powiedzia� - przed czym ostrzegasz? - Potencjalno�ci w twojej sytuacji - powiedzia�a Kaleban. - Pozwalam mojej... osobie? Tak, mojej osobie. Pozwalam mojej osobie na z�apanie si� w zwi�zku, kt�ry inni rozumni towarzysze mog� interpretowa� jako nieprzyjazny. McKie poskrobat si� po g�owie. Czy ta rozmowa mia�a w og�le cokolwiek wsp�lnego z komunikacj�, z przekazywaniem informacji? Chcia� zapyta� prosto z mostu o znikanie Kaleba-n�w, o zgony i utrat� zmys��w, ale obawia� si� mo�liwych konsekwencji. - Nieprzyjazny - podpowiedzia�. - Rozumiem - odpar�a Kaleban. - �ycie, kt�re p�ynie we wszystkich niesie podwymierne ��czniki. Ka�de jestestwo pozostaje przy��czone dop�ki ostateczna nieci�g�o�� nie usunie z... sieci? Tak, wi�zad�a innych jestestw w zwi�zek z Abnethe. W wypadku zdarzenia osobistej nieci�g�o�ci mojej osoby, wszystkie jestestwa spl�tane dziel� j�. - Nieci�g�o��? spyta� McKie, nie ca�kiem pewny czy rozumie o co chodzi, r�wnocze�nie maj�c nadziej�, �e si� myli. - Spl�tania powstaj� z kontakt�w rozumnych nie powstaj�cych w tej samej liniowo�ci �wiadomo�ci - powiedzia�a Kaleban ignoruj�c pytanie McKie'ego. - Nie jestem pewny, czy rozumiem co masz na my�li przez nieci�g�o�� - napiera� dalej McKie. - W tym znaczeniu - odpowiedzia�a Kaleban - ostateczna nieci�g�o�� zak�ada odwrotno�� przyjemno�ci - w twoim znaczeniu. - To do nik�d nie prowadzi - powiedzia� Furuneo. Wysi�ek odbierania promieniuj�cych impuls�w jako mowy zaczyna� przyprawia� go o b�l g�owy. - To wygl�da na problem to�samo�ci semantycznej - powiedzia� McKie. - Jej stwierdzenia s� albo czarne albo bia�e, a my si� chcemy domy�li� czego� po �rodku. - Wszystkiego po �rodku - doda�a Kaleban. - Zak�ada odwrotno�� przyjemno�ci - mrukn�� do siebie McKie. - W twoim znaczeniu - przypomnia� mu