2437
Szczegóły |
Tytuł |
2437 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2437 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2437 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2437 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARTHUR GOLDEN
WSPOMNIENIA GEJSZY
OD T�UMACZA WERSJI ANGIELSKIEJ
Pewnego wiosennego wieczora tysi�c dziewi��set trzydziestego sz�stego roku,
kiedy
mia�em czterna�cie lat, ojciec zabra� mnie na pokaz tradycyjnych ta�c�w w Kioto.
Zapami�ta�em z tego tylko dwie rzeczy. Pierwsz� by�o to, �e publiczno�� poza
nami sk�ada�a
si� z samych Japo�czyk�w; przybyli�my z Holandii par� tygodni wcze�niej i
jeszcze nie
przywyk�em do izolacji kulturowej. Druga rzecz polega�a na tym, �e po wielu
ci�kich
miesi�cach nauki japo�skiego bez trudu - i z rado�ci� - rozumia�em strz�py
przypadkowo
s�yszanych rozm�w. M�odych tancerek na scenie nie pami�tam; wiem tylko, �e
nosi�y
r�nobarwne kimona. W naj�mielszych snach nie przypuszcza�em, �e p� wieku
p�niej w
Nowym Jorku jedna z nich stanie si� moj� dobr� przyjaci�k� i podyktuje mi swoje
nadzwyczajne wspomnienia.
Jako historyk zawsze docenia�em niezwyk�� warto�� pami�tnik�w. Wiedza w nich
zawarta m�wi nie tyle o autorze, ile o �wiecie, w kt�rym �y� pami�tnikarz.
Bardzo si� r�ni�
od biografii, gdy� brak w nich narzuconej z g�ry perspektywy. Tak zwana za�
autobiografia -
o ile w og�le istnieje - przypomina nakaz dany kr�likowi, by opisa� sw�j wygl�d
podczas
kicania po trawie. Jak�e on ma to zrobi�? Z drugiej strony, je�eli chcemy
us�ysze� o ��ce, nie
znajdziemy lepszego eksperta - pod warunkiem �e zakarbujemy sobie, i� nie nam
postrzega�
te wszystkie rzeczy, z jakimi kr�lik obcuje na co dzie�.
M�wi� to z przekonaniem naukowca, kt�ry niejednego dokona�, z zachowaniem
podobnych zasad. A jednak musz� przyzna�, �e wspomnienia drogiej Nitty Sayuri
sk�oni�y
mnie do przemy�le�. Tak... Ods�oni�a przed nami cz�� w�asnego magicznego �wiata
kr�liczej ��ki, je�li kto woli. Trudno chyba znale�� lepszy opis osobliwego
�ycia gejszy, ni�li
ten, sporz�dzony przez Sayuri. Przy okazji da�a nam pe�niejszy, lepszy i o wiele
dok�adniejszy wizerunek siebie; lepszy ni� traktuj�cy o jej losach d�ugi
rozdzia� w ksi��ce
Bfyszcz�ce kf�jnoty Japonii i reporta�e, jakich si� namno�y�o przez Lata.
Wygl�da na to, �e
w tym szczeg�lnym wypadku nikt nie pozna� pami�tnikarza lepiej ani�eli sam
pami�tnikarz.
Sayuri dosz�a do s�awy g��wnie za spraw� przypadku. Inne kobiety �y�y podobnym
�yciem. Ot, cho�by s�ynna Kato Yuki gejsz, kt�ra w pocz�tkach wieku podbi�a
serce
George�a Morgana, bratanka J. Pierponta, i sta�a si� jego ��on� na wygnaniu�.
Jej los w
du�ym stopniu by� ciekawszy ni� dzieje Sayuri. Ale tylko Sayuri w tak rzetelny
spos�b
udokumentowa�a sw� sag�. Przez pewien czas s�dzi�em, �e mia�a nieco szcz�cia.
Gdyby
zosta�a w Japonii, zabrak�oby jej czasu, by pomy�le� o pami�tnikach. Traf
sprawi�, �e w
pi��dziesi�tym sz�stym wyemigrowa�a do Stan�w. Przez czterdzie�ci lat mieszka�a
w
nowojorskim Waldorf Towers, w gustownie urz�dzonym po japo�sku apartamencie na
trzydziestym drugim pi�trze. Nawet w�wczas j�j �ycie gna�o w osza�amiaj�cym
tempie. Przez
pok�j przewin�a si� ca�a plejada go�ci: arty�ci, my�liciele, biznesmeni, a
nawet kilku
ministr�w i jeden czy dw�ch gangster�w. Pozna�em j� przez koleg�, w
osiemdziesi�tym
pi�tym. Jako badacz Japonii ju� wcze�niej s�ysza�em jej imi�, lecz prawie nic
nie wiedzia�em
o niej samej. Z biegiem czasu po��czy�y nas mocne wi�zi przyja�ni. Ufa�a mi.
Kiedy�
wreszcie spyta�em, czy nigdy nie my�la�a o spisaniu swych wspomnie�.
- Moim zdaniem, m�g�by� to sam zrobi�, Jakob-san - odpowiedzia�a.
I tak si� sta�o. Sayuri jasno da�a mi do zrozumienia, �e woli dyktowa�, ni�
pisa�, gdy�,
jak wyja�ni�a, przez ca�e �ycie przywyk�a do d�ugich, osobistych rozm�w. Sama
jedna w
pokoju nie wiedzia�aby nawet, jak zacz��. Przysta�em na jej propozycj� i
manuskrypt
niniejszej ksi��ki powsta� w ci�gu p�tora roku. Do tej pory nie zdawa�em sobie
sprawy, z
jakim trudem przyjdzie mi przet�umaczy� wszelkie niuanse dialektu u�ywanego w
Kioto -
gdzie gejsze m�wi� o sobie �geiko�, a kimono czasami nosi nazw� �obebe�. Z
drugiej strony,
od pocz�tku zauroczy� mnie �wiat Sayuri. Je�li
nie liczy� kilku sporadycznych przypadk�w, spotykali�my si� wieczorami, gdy� jej
umys� - po latach przyzwyczaje� - w�a�nie w�wczas dzia�a� najsprawniej. Zwykle
pracowali�my w Waldorf Towers, chocia� czasem zaprasza�a mnie do osobnego pokoju
w
japo�skiej restauracji przy Park Avenue. Wszyscy j� tam dobrze znali. Jedna
sesja trwa�a od
dw�ch do trzech godzin. I cho� za ka�dym razem nagrywa�em ca�� rozmow�, zawsze
towarzyszy�a nam sekretarka, pilnie zapisuj�ca s�owa Sayuri. Ona za� nigdy nie
m�wi�a do
niej, ani do mikrofonu. Zwraca�a si� wy��cznie do mnie. To ja pomaga�em jej
zebra� my�li,
gdy miewa�a k�opoty z narracj�. Stanowi�em fundament naszego przedsi�wzi�cia i
by�em
�wi�cie przekonany, �e ta ksi��ka by nie powsta�a, gdybym nie zdoby� pe�nego
zaufania
autorki. Dzi� my�l� o tym troch� inaczej. Owszem, odegra�em rol� powiernika
Sayuri, ale to
ona od dawna czeka�a na w�a�ciwego kandydata.
To sprowadza nas do podstawowego pytania, kt�re brzmi: dlaczego Sayuri chcia�a
opowiedzie� o sobie? Gejsza nikomu nie �lubuje tajemnicy, lecz jej ca�e �ycie
up�ywa w
cieniu starej japo�skiej zasady, �e nie nale�y ��czy� porannych, oficjalnych
zdarze� i
wieczornych przyg�d za zamkni�tymi drzwiami. Gejsza na og� nie rozprawia o
swoich
do�wiadczeniach. Jak jej po�lednia siostra, prostytutka, zbyt du�o wie o
zwyczajach
niekt�rych os�b. O tym, �e ten lub inny dygnitarz lubi �ci�gn�� spodnie jak
zwyk�y
�miertelnik. Gwoli prawdy nale�y wspomnie�, �e �motyle nocy� traktuj� to jako
dow�d
wielkiego zaufania, a ta, kt�ra zdradzi, staje pod pr�gie�em opinii publicznej.
Sayuri by�a w
szczeg�lnej sytuacji, gdy� nikt w Japonii nie mia� ju� nad ni� w�adzy. Dawno
zerwa�a wi�zy z
ojczyzn�. To po cz�ci wyja�nia, dlaczego nie czu�a si� zobowi�zana do
milczenia, chocia� w
dalszym ci�gu nie wiemy, z jakich w�a�ciwie powod�w zdecydowa�a si� m�wi�. $a�em
si�
poruszy� ten temat. Ba�em si�, �e po - zastanowieniu nabierze wi�kszych
skrupu��w i nie
sko�czy pracy nad pami�tnikiem. Waha�em si� nawet w�wczas, gdy zamkn�li�my
ostatni
rozdzia� r�kopisu. Dopiero kiedy nadesz�a zaliczka z wydawnictwa, wr�ci�a mi
odwaga i
o�mieli�em si� spyta�:
- Sayuri, co sprawi�o, �e postanowi�a� opisa� swoje �ycie? - A co mia�am innego
do
roboty`? - odpowiedzia�a. Czytelniku, sam os�d�, czy m�wi�a prawd�.
Chocia� bardzo chcia�a, by pami�tniki ujrza�y �wiat�o dzienne, publikacj�
obwarowa�a
kilkoma zastrze�eniami. Maszynopis mia� trafi� do druku dopiero po jej �mierci i
�mierci
kilku ludzi, kt�rzy odegrali wa�k� rol� w jej �yciu. Los sprawi�, �e wszyscy
odeszli przed ni�.
Nie chcia�a, by ktokolwiek zazna� krzywdy z powodu jej wynurze�. Tam, gdzie by�o
to
mo�liwe, podawa�em prawdziwe nazwiska, cho� Sayuri, wedle powszechnie przyj�tych
zasad
post�powania gejszy, o niekt�rych klientach m�wi�a w spos�b opisowy, skrywaj�c
ich
to�samo�� za starannie dobranymi przydomkami. Gdy we wspomnieniach na przyk�ad
pojawia si� Pan �nie�yca - �atwy do zapami�tania ze wzgl�du na �upie� - nie
nale�y s�dzi�, �e
intencj� autorki by�a zwyk�a ch�� zabawienia czytelnik�w.
Kiedy na pocz�tku pracy spyta�em, czy mog� korzysta� z magnetofonu, kierowa�y
mn� czysto praktyczne wzgl�dy. Chcia�em w miar� potrzeb poprawia� b��dy
sekretarki. Po
�mierci Sayuri co nast�pi�o w zesz�ym roku - doszed�em do wniosku, �e chodzi�o
mi chyba o
co� wi�cej: o zachowanie jej g�osu nacechowanego rzadko s�yszaln� ekspresj�.
Zwykle
m�wi�a cicho, jak przysta�o kobiecie, kt�rej g��wnym zadaniem by�o zabawianie
m�czyzn.
Gdy jednak chcia�a lepiej opisa� mi jak�� scen�, sprawia�a, �e s�uchaj�c jej,
mia�em
nieodparte wra�enie, i� poza mn� w pokoju jest sze�� lub osiem innych os�b.
Nieraz
wieczorami wracam do tych nagra� w zaciszu mego gabinetu i strasznie trudno mi
uwierzy�,
�e ju� nie ma jej w�r�d �ywych.
profesor Jakob Haarhuis Instytut Historii Japonii
Uniwersytet w Nowym Jorku
ROZDZIA� PIERWSZY
Wyobra� sobie, �e siedzimy w cichym pokoju wychodz�cym na ogr�d i gaw�dzimy o
dawnych sprawach przy czarce zielonej herbaty. Powiedzia�am do ciebie:
- W�a�nie wtedy, gdy pozna�am tamtego cz�owieka... by� to dla mnie najlepszy i
zarazem najgorszy dzie� w �yciu. Powiniene� w�wczas odstawi� czark� i spyta�:
- Jak to? Najlepszy czy najgorszy? Przecie� nie da si� tego pogodzi�.
Pewnie bym si� roze�mia�a i przyzna�a ci racj�. S�k w tym, �e gdy pozna�am pana
Tanak� Ichiro, naprawd� by�o to najlepsze i najgorsze zdarzenie w moim �yciu.
Zafas�ynowa�
mnie tak bardzo, �e nawet wo� ryb na jego r�kach wydawa�a mi si� zapachem
perfum.
Gdybym go nie spotka�a, na pewno nie zosta�abym gejsz�.
Nie urodzi�am si� i nie dorasta�am na gejsz�. Nawet nie pochodz� z Kioto. Jestem
c�rk� rybaka z ma�ej wioski Yoroido nad brzegiem Morza Japo�skiego. Do tej pory
zaledwie
kilka os�b s�ysza�o ode mnie o Yoroido, o domu, w kt�rym si� wychowa�am, o moim
ojcu,
matce i o starszej siostrze. Nie opowiada�am o tym, jak zosta�am gejsz� ani o
moich dalszych
do�wiadczeniach. Wielu ludzi wci�� wierzy, �e moja matka i babka te� by�y
gejszami, i �e
uczy�am si� ta�czy� od chwili, kiedy mnie odstawiono od piersi. Prawd� m�wi�c,
przed laty
jeden z moich klient�w napomkn�� przy czarce sake, �e tydzie� wcze�niej
przeje�d�a� przez
Yoroido. Poczu�am si� niczym ptak, kt�ry po d�ugim locie przez ocean spotka�
znajomka z
s�siedniego gniazda. By�am tak zaskoczona, �e nie mog�am powstrzyma� okrzyku.
- Yoroido? To przecie� moje rodzinne strony! Biedaczysko! Twarz jego wyra�a�a
ca��
gam� uczu�. Pr�bowa� si� u�miechn��, ale tylko wykrzywi� usta w przedziwnym
grymasie,
gdy� nie potrafi� ukry� konsternacji.
- Yoroido? - wykrztusi�. - Chyba nie m�wisz powa�nie?
O wiele wcze�niej wypracowa�am po�yteczny u�miech, nazywany przeze mnie
�u�miechem no�, poniewa� przypomina� zastyg�� teatraln� mask�. Mia� t� zalet�,
�e
m�czy�ni rozumieli go, jak chcieli. Nie powinno ci� zatem dziwi�, �e
korzysta�am ze� nader
cz�sto. Tym razem te� si� u�miechn�am, rzecz jasna, z w�a�ciwym skutkiem.
Klient
westchn�� g��boko, wychyli� czark� do dna i wybuchn�� gromkim �miechem, w kt�rym
przebija�a wyra�na ulga.
- Co za pomys�! - zawo�a�, nie t�umi�c weso�o�ci. Mia�aby� pochodzi� z tak
n�dznej
dziury? To jakby parzy� herbat� w wiadrze! - �mia� si�. - Wiem, co mnie w tobie
poci�ga,
Sayuri-san. Sprawiasz, �e czasem wierz� w twoje niewinne �arty.
Nie spodoba�o mi si� por�wnanie do herbaty parzonej w wiadrze, ale przyzna�am w
duchu, �e po cz�ci mia� racj�. C� z tego, �e dorasta�am w Yoroido? Nie by�o to
najpi�kniejsze miejsce. Rzadko kto tam zagl�da�. Nikt z mieszka�c�w nie mia�
okazji do
wyjazdu. Zastanawiasz si� pewnie, w jaki spos�b ja tego dokona�am, Tu w�a�nie
rozpoczyna
si� moja historia.
Chatk�, w kt�rej mieszka�am w rybackiej wiosce Yoroido, nazywa�am
�trz�sichatk��.
Sta�a na kraw�dzi klifu, wystawiona na ci�g�e wiatry, wiej�ce od oceanu. Gdy
by�am ma�a,
wydawa�o mi si�, �e ocean cierpi na chroniczny katar: zawsze dysza� i poci�ga�
nosem, a
czasami okropnie kicha� - w�wczas z podmuchem wichru spada� na nas deszcz piany.
Dom
czu� si� obra�ony, �e kto� dmucha mu prosto w twarz, i odchyli� si� do ty�u,
�eby by� jak
najdalej. Pewnie
by si� przewr�ci�, gdyby m�j ojciec nie podtrzyma� go grub� belk�, wyj�t� z
wraka
�odzi. Sta� wi�c w dalszym ci�gu, wsparty niczym starzec na lasce.
�ycie w trz�sichatce uk�ada�o mi si� ko�lawo. Od najm�odszych lat by�am podobna
do
matki, mniej do ojca i do starszej siostry. Matka twierdzi�a, �e ulepiono nas z
tej samej gliny.
Przede wszystkim mia�am jej oczy - dziwne, niemal nieznane w Japonii. Nie by�y
ciemnopiwne, jak u innych mieszka�c�w wioski, ale przezroczy�cie szare. Jako
ma�a
dziewczynka my�la�am nawet, �e kto� je przedziurawi� i wys�czy� tusz. Matka
�mia�a si�,
kiedy jej o tym powiedzia�am. Zdaniem wr�bit�w mia�a szare oczy, gdy� by�o w
niej zbyt
wiele wody - du�o wi�cej ni� pozosta�ych czterech �ywio��w - i przez to cierpia�
jej wygl�d.
Wioskowi powiadali, �e w zasadzie powinna by�a odziedziczy� urod� po rodzicach.
C�,
brzoskwinia smakuje �wietnie, grzyb tak�e, lecz nie mo�na ich z sob� ��czy�. W
ten sam
spos�b natura okrutnie zadrwi�a z matki, daj�c jej pe�ne usta babki i mocno
zarysowan�
szcz�k� dziadka. Wygl�da�o to jak delikatny obraz zamkni�ty w ci�kich i
kanciastych
ramach. A pi�kne szare oczy gin�y w�r�d g�stych rz�s, zniewalaj�cych u
m�czyzny, lecz u
kobiety po prostu �miesznych.
Matka twierdzi�a zawsze, �e po�lubi�a ojca, gdy� nosi� w sobie tyle drewna, ile
ona
wody. Ludzie, kt�rzy go znali, wiedzieli, �e to prawda. Woda szybko przep�ywa z
miejsca na
miejsce i zawsze znajdzie szczelin�, by przemkn�� na drug� stron�. Drzewo,
wprost
przeciwnie, mocno tkwi korzeniami w ziemi. W wypadku ojca mia�o to swoje
znaczenie,
gdy� by� rybakiem, a cz�owiek o charakterze drzewa nie boi si� morza. Szczerze
m�wi�c,
ojciec uwielbia� morze i tak naprawd� nigdy si� od niego nie oddala�. Pachnia�
s�on� wod�
nawet po k�pieli. Kiedy nie �owi�, siada� na pod�odze w mrocznej g��wnej izbie i
naprawia�
postrz�pione sieci. Ruchy mia� tak oszcz�dne, �e gdyby sie� by�a �pi�cym
stworzeniem, nie
zdo�a�aby si� obudzi�. Wszystko robi� powoli. Gdy co� go zaskoczy�o, mog�am
wybiec na
dw�r, wyla� wod� z miski i wr�ci�, zanim zd��y� zrobi� zdziwion� min�. Twarz
mia� pokryt�
g�st� sieci� zmarszczek, a zza ka�dej z nich wyziera�o inne zmartwienie. To w
zasadzie nie
by�a twarz, lecz drzewo pe�ne gniazd na ka�dej ga��zi. Ojciec wci�� pr�bowa�
panowa� nad
sob� i przez to wygl�da� na wiecznie zm�czonego.
Kiedy mia�am sze�� lub siedem lat, dowiedzia�am si� o nim czego�, o czym
wcze�niej
nie mia�am poj�cia. Pewnego dnia zapyta�am:
- Tato, dlaczego jeste� taki stary?
Zmarszczy� brwi, tak �e zmieni�y si� w dwie ma�e, sm�tne parasolki nad oczami.
Potem westchn�� d�ugo i pokr�ci� g�ow�.
- Nie wiem - odpowiedzia�.
Popatrzy�am na matk�. Rzuci�a mi kr�tkie spojrzenie, oznaczaj�ce �porozmawiamy
potem�. Nast�pnego dnia bez s�owa zaprowadzi�a mnie za wiosk�, na wzg�rze, i
skr�ci�a na
�cie�k� wiod�c� na cmentarz. Wskaza�a mi trzy groby, ka�dy zwie�czony du�o
wy�sz� ode
mnie bia�� tyczk�. Na tyczkach widnia�y smutne czarne znaki, kt�rych nie umia�am
odczyta�,
gdy� za kr�tko chodzi�am do wioskowej szko�y, by wiedzie�, gdzie si� ko�czy
jeden
hieroglif, a gdzie zaczyna drugi. Matka wyci�gn�a r�k� i przeczyta�a:
- �Natsu, �ona Sakamoty Minoru�. - M�j ojciec nazywa� si� Sakamoto Minoru. -
�Zmar�a w wieku dwudziestu czterech lat, w dziewi�tnastym roku ery Meiji�.
Potem wskaza�a na nast�pn� mogi��.
- �Jinichiro, syn Sakamoty Minoru, zmar� w wieku sze�ciu lat, w dziewi�tnastym
roku
ery Meiji�.
Ostatni napis brzmia� tak samo, z wyj�tkiem imienia Masao - i wieku - trzech
lat.
Chwil� trwa�o, zanim zrozumia�am, �e m�j ojciec by� ju� kiedy� �onaty i �e
straci� ca��
rodzin�. Jaki� czas p�niej wr�ci�am na cmentarz i odkry�am, �e smutek potrafi
ci��y�.
Wydawa�o mi si�, �e wa�� dwukrotnie wi�cej, jakby groby ci�gn�y mnie do siebie.
Jak wida�, drewno z wod� wsp�y�y nie najgorzej i sp�odzi�y potomstwo o
w�a�ciwej
relacji �ywio��w. I chyba nikt si� nie spodziewa�, �e ka�de z nich dostanie po
jednym
dziecku. Ja przypomina�am matk� i nawet odziedziczy�am jej niezwyk�e oczy, za to
moja
siostra Satsu jako �ywo by�a podobna do ojca. Starsza ode mnie o sze�� lat,
robi�a wszystko,
czego ja nie mog�am. K�opot w tym, �e kiedy ju� si� czego� tkn�a, wychodzi�o
jej to niemal
przypadkowo. Je�li kto� j� prosi�, by nala�a zupy ze stoj�cego na ogniu garnka,
zupa cudem
trafia�a do misek. Pami�tam, jak pewnego razu pokroi�a si� ryb�. Nie, nie no�em
do
oprawiania, ale w�a�nie ryb�. Nios�a j� ze wzg�rza, zawini�t� w papier. Ryba
wypad�a i
przedziwnym trafem ostr� p�etw� skaleczy�a siostr� w nog�.
Poza mn� i Satsu rodzice mogli mie� wi�cej dzieci, zw�aszcza �e ojciec
wyczekiwa�
syna, zdolnego p�ywa� z nim na po�owy. Niestety gdy mia�am siedem lat, matka
ci�ko
zachorowa�a. Prawdopodobnie na raka ko�ci. W�wczas nie zdawa�am sobie
najmniejszej
sprawy z jej powa�nego stanu. Sen by� dla niej jedyn� ucieczk� przed
cierpieniem, wi�c
zachowywa�a si� jak kotka - ca�ymi dniami spa�a. Po kilku miesi�cach zaczyna�a
j�cze� zaraz
po przebudzeniu. Wyczuwa�am, �e co� si� z ni� dzieje, ale przecie� woda jest
zmienna, wi�c
si� nie przejmowa�am. Czasami szybko chuda, potem - nie mniej pr�dko -
odzyskiwa�a
nadw�tlone si�y. Zanim sko�czy�am dziewi�� lat, zmizernia�a tak, �e ko�ci twarzy
przebija�y
jej przez policzki. Nigdy wi�cej nie przybra�a na wadze. Nie wiedzia�am, �e to
choroba
wysysa z niej ca�� wod�. Jak morszczyn, zazwyczaj wilgotny i gruby, po
wyschni�ciu
zmienia si� w szeleszcz�cy wieche�, tak i matka z dnia na dzie� traci�a sw�
esencj�.
Pewnego dnia, gdy siedzia�am na klepisku w mrocznej frontowej izbie i �wierka�am
co� do z�apanego rano �wierszcza, zza drzwi dobieg�o wo�anie:
- Oi! Otw�rzcie! Tu doktor Miura!
Doktor Miura raz w tygodniu odwiedza� nasz� wiosk� i zawsze wspina� si� na
wzg�rze, �eby zbada� moj� matk�. Robi� tak od pocz�tku jej choroby. Ojciec tym
razem te�
by� w domu, gdy� zbli�ala si� potworna burza. Jak zwykle kuca� w ulubionym
miejscu i
d�ugimi, paj�czymi d�o�mi gmera� w popl�tanej sieci. Na chwil� skierowa� wzrok
na mnie i
uni�s� palec. Znaczy�o to, �e mam otworzy�.
D�ktor Miura by� bardzo wa�nym cz�owiekiem. Tak przynajmniej s�dzili�my w
wiosce. Studiowa� w Tokio i podobno zna� wi�cej chi�skich znak�w ni� ktokolwiek
inny.
Duma nie pozwala�a mu patrze� na stworzenia w rodzaju ma�ych dziewczynek. Gdy
odsun�am drzwi, zdj�� buty i min�� mnie bez s�owa.
- Och, Sakamoto-san... - odezwa� si� do ojca. Chcia�bym �y� pana �yciem. Ca�ymi
dniami na morzu... Przecudownie! A w sztormowe dni odpoczynek. Widz�, �e �ona
�pi -
ci�gn��. - Szkoda... My�la�em, �e j� zbadam.
- Tak? - mrukn�� ojciec.
- Chodzi o to, �e za tyd-rie� nie przyjd�. M�g�by j� pan obudzi�?
Chwil� trwa�o, nim ojciec uwolni� r�ce z sieci, lecz w ko�cu zdo�a� si�
pod�wign��.
- Chiyo-chan, pocz�stuj pana doktora herbat� - powiedzia� do mnie.
Mia�am w�wczas na imi� Chiyo. Dopiero p�niej sta�am si� Sayuri, ju� jako
gejsza.
Ojciec zabra� lekarza do przyleg�ej alkowy, gdzie spa�a matka. Pr�bowa�am
pods�uchiwa� pod drzwiami, lecz s�ysza�am tylko jej j�ki i ani s�owa z rozmowy.
Zaparzy�am
herbat�. Wreszcie lekarz wyszed�; zaciera� d�onie i mia� bardzo powa�n� min�.
Ojciec te�
wr�ci� i obaj siedli przy stole po�rodku izby.
- Najwy�sza pora, bym panu co� powiedzia�, Sakamoto-san - o�wiadczy� doktor
Miura. - Niech�e pan porozmawia z kobietami z wioski. Na przyk�ad z pani� Sugi.
Bez
w�tpienia uszyje �onie co� nowego.
- Nie mam pieni�dzy, panie doktorze - odpar� ojciec. - Wszystkim nam si� �le
wiedzie
ostatnimi czasy. Rozumiem pana, ale z drugiej strony, musi pan chocia� troch�
pomy�le� o
�onie. Nie powinna umiera� w �achmanach. - Wi�c wkr�tce umrze?
- Najwy�ej za par� tygodni. Okropnie cierpi. �mier� b�dzie dla niej ukojeniem.
Nie s�ysza�am dalszego ci�gu. W uszach brzmia� mi dono�ny �opot skrzyde�
przera�onego ptaka. A mo�e by�o to moje serce? Nie wiem. Widzia�e� kiedy�, jak
ptak
uwi�ziony w wielkiej �wi�tyni szale�czo poszukuje wyj�cia? Tak w�a�nie b��dzi�
m�j umys�.
Nigdy przedtem nie przysz�o mi do g�owy, �e matka nie wyzdrowieje. Nie twierdz�,
�e nie
my�la�am o jej �mierci. My�la�am - i to w ten sam spos�b, jak o trz�sieniu ziemi
niszcz�cym
trz�sichatk�. Dla mnie �w kataklizm wyznacza� kres �ycia.
- S�dzi�em, �e umr� pierwszy - powiedzia� ojciec.
- Wprawdzie jest pan ju� stary, Sakamoto-san, lecz ma pan ko�skie zdrowie.
Poci�gnie pan co najmniej cztery lata. Zostawi� �onie zapas pigu�ek. Je�li
zajdzie potrzeba,
niech bierze dwie naraz.
Przez jaki� czas rozmawiali o lekarstwach, potem doktor Miura po�egna� si� i
poszed�.
Ojciec przez dhzg� chwil� siedzia� ty�em do mnie. Milcza�. By� bez koszuli; mia�
na sobie
jedynie pomarszczon� sk�r�. Im d�u�ej patrzy�am na niego, tym bardziej zdawa� mi
si�
przedziwnym zlepkiem kszta�t�w i cieni. Kr�gos�up mia� jak gruz�owat� lin�. Jego
g�owa,
pe�na r�nobarwnych plam, przypomina�a poobijany owoc. R�ce by�y patykami,
owini�tymi
w star� irch� i zwisaj�cymi z dw�ch guz�w. Co mnie czeka�o przy nim po zgonie
matki? Nie
chcia�am rozstania, a mimo to wiedzia�am, �e z nim czy bez niego dom b�dzie
jednakowo
pusty.
Wreszcie ojciec wyszepta� moje imi�. Kl�kn�am obok niego. - Co� bardzo wa�nego
-
mrukn��.
Twarz mia� smutniejsz� ni� zazwyczaj i toczy� wko�o wzrokiem, jakby utraci�
w�adz�
nad oczami. My�la�am, �e si� waha, jak mi powiedzie� o bliskiej �mierci matki.
- Id� do wioski - wycedzi� w ko�cu. - Przynie� kadzid�a na o�tarz.
Niewielki buddyjski o�tarzyk sta� na starej skrzyni w pobli�u drzwi do kuchni.
By� to
jedyny warto�ciowy przedmiot w naszej trz�sichatce. Grubo ciosany wizerunek
Amidy,
Buddy Zachodniego Raju, zas�ania�y - male�kie czarne tabliezki z buddyjskimi
imionami
zmar�ych przodk�w.
- Ale tato... to naprawd� wszystko?
�udzi�am si� nadziej�, �e mi odpowie, lecz tylko machn�� r�k� na znak, bym
odesz�a.
�cie�ka od naszego domu wiod�a najpierw wzd�u� wybrze�a, potem skr�ca�a w g��b
l�du, do wioski. Spacer w taki dzie� jak w�wczas nastr�cza� niema�o trudno�ci,
ale ja by�am
nawet rada, �e dokuczliwy wiatr odrywa mnie od sm�tnych my�li. Morze szala�o,
fale -
potrzaskane niczym od�amki kamieni - wydawa�y si� do�� ostre, by przeci�� sk�r�.
Mia�am
wra�enie, �e przyroda podziela m�j smutek. Czym�e w ko�cu jest �ycie jak nie
wiecznym
sztormem, kt�ry zgarnia wszystko, co nam na chwil� dane, i zostawia na brzegu
tylko nagie i
poszarpane szcz�tki? Nigdy przedtem nie zadawa�am sobie takich pyta�. Usi�owa�am
od nich
uciec. Bieg�am �cie�k�, a� w oddali zobaczy�am wiosk�. Yoroido by�o male�kie i
ledwie
przycupni�te na skraju zatoki. Na morzu zwykle ko�ysa�o si� stadko kutr�w, lecz
dzi�
widzia�am tylko kilka �piesznie wracaj�cych �odzi. Dla mnie wygl�da�y zawsze
niczym
wodne �uki sun�ce po falach. Nadci�ga� sztorm; s�ysza�am jego g�uchy pomruk.
�odzie w
zatoce blak�y i powoli znika�y za zas�on� deszczu. Po chwili ju� ich nie by�o.
Widzia�am, jak
burza wspina si� w moj� stron�. Pierwsze krople ulewy wyda�y mi si� wielkie
niczym
przepi�rcze jaja. Kilka sekund p�niej przemok�am do nitki. Wygl�da�am, jakbym
wpad�a do
morza.
Yoroido mia�o tylko jedn� ulic�, wiod�c� wprost do frontowych drzwi Japo�skiego
Przedsi�biorstwa Rybo��wstwa Morskiego. Wzd�u� ulicy sta�y dwa szeregi dom�w, z
regu�y
po��czonych ze sklepami. Chcia�am przebiec na drug� stron�, gdzie mie�ci� si�
sk�ad
sukiennika Okady. Nagle co� si� sta�o - jedna z tych zwyk�ych, ma�ych rzeczy,
okupionych
niewsp�miernym skutkiem, jak przypadkowy upadek pod poci�g. Nogi uciek�y spode
mnie
na rozmi�k�ej, �liskiej drodze i klapn�am skroni� o ziemi�. Chyba straci�am
przytomno��,
gdy� pami�tam tylko, �e by�am ot�pia�a i mia�am w ustach okropny niesmak. Nawet
pr�bowa�am splun��. S�ysza�am czyje� g�osy, kto� mnie odwr�ci� na wznak, wzi��
na r�ce i
poni�s�. Wiedzia�am, �e weszli�my do Japo�skiego Przedsi�biorstwa Rybo��wstwa
Morskiego, gdy� czu�am wok� siebie mocn� wo� �usek. Chwil� potem rozleg�a si�
seria
g�uchych pacni��, gdy kto� zgarn�� kawa�ki ryb z drewnianego sto�u. Po�o�ono
mnie na
o�liz�ym blacie. By�am mokra, zakrwawiona, bez but�w, upaprana b�otem i odziana
w
zgrzebne wiejskie �achy. Nie wiedzia�am w�wczas, �e nadchodzi ogromna zmiana.
B��dnym
wzrokiem spojrza�am prosto w twarz pana Tanaki Ichiro.
Ju� przedtem widywa�am go w wiosce. Co prawda �y� w s�siednim mie�cie, ale
przyje�d�a� co dzie�, gdy� by� w�a�cicielem Japo�skiego Przedsi�biorstwa
Rybo��wstwa
Morskiego. Nie nosi� wiejskiego stroju, lecz w odr�nieniu od rybak�w ubiera�
si� w kimono.
Przypomina� samuraja z obrazka. Mia� g�adk�, napi�t� jak na b�bnie sk�r�, kt�ra
na
wystaj�cych ko�ciach policzkowych b�yszcza�a niczym przyrumieniony bok �wie�o
upieczonej ryby. Zawsze mnie fascynowa�. Gdy gra�am w �zo�k� na ulicy w
gromadzie
innych dzieci, a on wychodzi� z budynku firmy, zamiera�am w bezruchu, �eby mu
si�
dok�adnie przyjrze�.
Teraz le�a�am na mokrym stole, a pan Tanaka odchyli� mi doln� warg�, zajrza� w
usta,
a potem delikatnie obmaca� ca�� g�ow�. Wpatrywa�am si� w niego z zachwytem, wi�c
od razu
zauwa�y� moje szare oczy. Nawet nie udawa�am, �e mu si� nie przygl�dam. On z
kolei ani nie
odwr�ci� wzroku, ani nie pr�bowa� mnie zby� lekcewa��cym u�miechem. Wygl�da�
tak,
jakby go wcale nie obchodzi�o, co my�l� ani gdzie patrz�. Przez chwil� po prostu
gapili�my
si� na siebie. A� mnie dreszcz przeszed�, cho� w budynku panowa� wilgotny upa�.
- Znam ci� - powiedzia� wreszcie pan Tanaka. - Jeste� m�odsz� c�rk� starego
Sakamoty.
Mimo �e by�am dzieckiem, wiedzia�am, �e postrzega �wiat we w�a�ciwych
kszta�tach.
W niczym nie przypomina� mojego ojca. By�am pewna, �e potrafi dostrzec kropl�
�ywicy
sp�ywaj�c� po pniu sosny i kr�g s�o�ca na niebie, prze�wituj�cy przez chmury.
Wyra�nie �y�
w tym �wiecie, cho� nie zawsze czerpa� st�d same przyjemno�ci. Wiedzia�am, �e
dostrzega�
drzewa, b�oto i dzieci na ulicy, ale nie przypuszcza�am, �e m�g� mnie
zapami�ta�.
Mo�e w�a�nie dlatego �zy nap�yn�y mi do oczu, gdy us�ysza�am jego s�owa.
Pan Tanaka pom�g� mi usi���. My�la�am, �e ka�e mi odej��, ale powiedzia� tylko:
- Nie prze�ykaj krwi, dziecko. Chyba �e chcesz mie� kamie� w brzuchu. Na twoim
miejscu splun��bym na pod�og�.
- Krew dziewczynki? - spyta� kto� z t�umu. - To gdzie przeniesiemy ryby?
Musisz bowiem wiedzie�, �e rybacy s� strasznie przes�dni. Zw�aszcza je�li chodzi
o
kobiety. Na przyk�ad nasz wioskowy s�siad, pan Yamamura... Pewnego ranka
zobaczy�
w�asn� c�rk� bawi�c� si� na pok�adzie kutra. Obi� j� r�zg�, a ��d� pola� sake i
kwasem tak
mocnym, �e porobi� zacieki na burtach. Nawet to mu nie wystarczy�o; sprowadzi�
kap�ana
shinto, aby odprawi� egzorcyzmy. Wszystko z tej przyczyny, �e dziewczynka
usiad�a tam,
gdzie �owiono ryby! A teraz pan Tanaka chcia�, bym plu�a krwi� na pod�og�
przetw�rni.
- Jak kto� z was si� boi, �e jej �lina zmyje rybie flaki, niech zabiera po��w do
domu. I
tak mi wystarczy.
- Tu nie chodzi o flaki, psze pana.
- Jej krew to najczystsza rzecz, jaka sp�ynie na t� pod�og� od dnia waszych lub
moich
urodzin. - Pan Tanaka popatrzy� na mnie. - Dalej, pluj.
Siedzia�am na o�liz�ym stole, niepewna, co pocz��. Przera�a�a mnie my�l, �e
mog�abym nie pos�ucha� pana Tanaki, lecz z drugiej strony nie mia�am odwagi
splun��.
Nagle zobaczy�am, �e jeden z rybak�w pochyli� g�ow�, zatka� palcem dziurk� w
nosie i
smarkn�� wprost na ziemi�. Na ten widok zemdli�o mnie ostatecznie i plun�am
krwi�, tak jak
radzi� mi pan Tanaka. Rybacy odeszli skrzywieni; zosta� tylko pomocnik pana
Tanaki, Sugi.
Pan Tanaka kaza� mu odszuka� doktora Miur�.
- Nie wiem, gdzie go znale�� - odpar� Sugi, chocia� my�l�, �e tak naprawd� nie
kwapi�
si� z pomoc�. Powiedzia�am panu Tanace, �e doktor Miura przed chwil� by� w�a�nie
u nas.
- To znaczy gdzie? - spyta� pan Tanaka. - W ma�ej trz�sichatce na skraju klifu.
- W czym? W... trz�sichatce?
- Stara chata, przegi�ta w bok, jakby za du�o wypi�a. Pan Tanaka nie bardzo
wiedzia�,
jak potraktowa� moje wyja�nienia.
- Sugi, id� zaraz w stron� trz�sichatki Sakamot�w i znajd� mi doktora Miur�. Nie
s�dz�, by� d�ugo szuka�. Ju� z daleka us�yszysz wrzaski badanych pacjent�w.
My�la�am, �e gdy Sugi p�jdzie, pan Tanaka tak�e powr�ci do pracy, ale on sta�
ko�o
sto�u i patrzy� wprost na mnie. Czu�am, �e p�on� mi policzki. W ko�cu powiedzia�
co�
m�drego.
- Masz na buzi olbrzymie jajo, ma�a c�rko Sakamot�w. Podszed� do szafki i poda�
mi
niewielkie lusterko. Faktycznie, mia�am mocno opuchni�t�, sin� warg�. Wygl�da�a
tak, jak
m�wi�.
- Bardziej jednak chc� wiedzie�, sk�d u ciebie tak niezwyk�e oczy. I dlaczego
nie
jeste� bardziej podobna do ojca? - Oczy mam po matce - odpowiedzia�am. - A je�li
chodzi o
ojca, to jest tak pomarszczony, �e nikt nie wie, jak naprawd� wygl�da.
- Ty tak�e kiedy� dostaniesz zmarszczek.
- Ale par� z nich sam sobie zrobi�! - zawo�a�am. Z ty�u g�owy jest r�wnie stary
jak na
twarzy, a tam ma sk�r� g�adk� jak skorupka jaja.
- W zasadzie nie nale�y tak m�wi� o w�asnym ojcu zamrucza� pan Tanaka - lecz
prawdopodobnie masz racj�. Potem powiedzia� co� takiego, �e poczerwienia�am jak
burak, a
usta zrobi�y mi si� ca�kiem bia�e.
- Wi�c jak pomarszczony starzec z jajem zamiast g�owy m�g� sp�odzi� tak
przepi�kn�
dziewczyn�?
W p�niejszych latach nazywano mnie pi�kn� cz�ciej, ni� mog� zliczy�. Gejsze
zawsze nosz� miano pi�k�ych, je�li nawet zbytnio nie grzesz� urod�. Lecz w
trakcie rozmowy
z panem Tanak� nic nie wiedzia�am o gejszach. I prawie mu uwierzy�am.
Kiedy ju� doktor Miura przemy� mi opuchni�te usta i gdy kupi�am gar��
kadzide�ek,
po kt�re pos�a� mnie ojciec, podniecona ruszy�am do domu. K��bi�o si� we mnie
bardziej ni�
w mrowisku. By�abym pewnie spokojniejsza, gdyby wszystkie moje uczucia zmierza�y
w t�
sam� stron�. Ale nic z tego. Miota�am si� niczym skrawek papieru na wietrze.
Gdzie�
pomi�dzy my�lami o matce - i gdzie� poza b�lem zranionej wargi - zagnie�dzi� si�
przyjemniejszy obraz, pobudzaj�cy moj� wyobra�ni�. Pan Tanaka. Przystan�am na
ska�ach i
spojrza�am w morze, tam, gdzie nawet po �cichni�ciu burzy fale by�y ostre niczym
z�by
g�az�w i gdzie niebo na dobre przybra�o m�tn� barw� b�ota. Upewni�am si�, �e
nikt mnie nie
widzi, przycisn�am kadzid�a do piersi i zacz�am szepta� nazwisko �Tamka�.
Rzuca�am je w
szum wiatru, a� z rozkosz� us�ysza�am za�piew ka�dej sylaby. Wiem, �e
zachowywa�am si�
okropnie g�upio, ale c� z tego? Przecie� by�am tylko ma�ym, sko�owanym
dzieckiem.
Po kolacji ojciec jak zwykle wybra� si� do wsi, �eby pokibicowa� rybakom
graj�cym
w shogi. Satsu i ja w milczeniu sprz�ta�y�my kuchni�. Bezskutecznie pr�bowa�am
przywo�a�
przyjemne uczucie, jakie wyzwala� we mnie widok pana Tanaki. Ch�odna cisza
panuj�ca w
domu sprawia�a, �e z uporczywym strachem my�la�am o chorej matce. Kiedy spocznie
na
wiejskim cmentarzu, obok innych cz�onk�w rodziny ojca? I co wtedy b�dzie ze mn�?
Podejrzewa�am, �e Satsu zajmie miejsce zmar�ej matki. Obserwowa�am j�, jak
czy�ci�a
�elazny garnek, w kt�rym ugotowa�y�my zup�. Mia�a go tu� przed sob� - przed
oczami - a
mimo to nie by�am pewna, czy w og�le go widzi. Skroba�a �cianki naczynia, cho�
dawno ju�
z nich znikn�y ostatnie �lady brudu.
- �le si� czuj�, Satsu-san - powiedzia�am w ko�cu. - Id� na dw�r i zagrzej
k�piel -
burkn�a i mokr� d�oni� odgarn�a z oczu zmierzwione w�osy.
- Nie chc� si� k�pa� - zawo�a�am. - Satsu, mama umiera...
- Garnek p�k�. Zobacz!
- Nie p�k�. Zawsze mia� tak� skaz�. - To gdzie si� podzia�a woda?
- Wyla�a�. Patrzy�am.
Satsu musia�a to mocno prze�y�, gdy�, jak zwykle w podobnych chwilach, na jej
twarzy pojawi� si� wyraz bezbrze�nego zak�opotania. Nie powiedzia�a nic wi�cej,
tylko
zabra�a garnek z kuchni i posz�a go wyrzuci�.
ROZDZIA� DRUGI
Nast�pnego ranka, �eby zapomnie� o k�opotach, posz�am pop�ywa� w niewielkim
stawie, po�o�onym pod k�p� sosen, w pobli�u naszej chatki. Przy dobrej pogodzie
przychodzi�o tam wiele wioskowych dzieci. Czasem tak�e pojawia�a si� Satsu,
wystrojona w
dziwaczny kostium k�pielowy, kt�ry sama uszy�a ze starych ubra� ojca. Nie by� to
dobry
kostium, gdy� zawsze odstawa� jej od piersi, kiedy si� pochyla�a, a to z kolei
niezmiennie
wywo�ywa�o okrzyki ch�opc�w:
- O! Wida� g�r� Fuji!
Satsu nie zwraca�a na to najmniejszej uwagi.
Ko�o po�udnia zg�odnia�am, wi�c postanowi�am wr�ci� do domu. Satsu odesz�a du�o
wcze�niej, z synem pomocnika pana Tanaki. Nazywa� si� Sugi. Zachowywa�a si� przy
nim
jak pies. Wystarcza�o, �e tylko zerkn�� przez rami�, a ju� pos�usznie drepta�a
we wskazane
miejsce. Nie spodziewa�am si� jej przed kolacj�, wi�c ze zdziwieniem zobaczy�am
j� w dole
�cie�ki, opieraj�c� si� o drzewo. Ty pewnie od razu by� zrozumia�, co si�
dzieje, ale ja by�am
tylko ma�� dziewczynk�. Satsu zsun�a kostium z ramion, a Sugi zabawia� si�
�g�rami Fuji�,
jak je nazywali ch�opcy.
W czasie choroby matki Satsu nabra�a nieco kluchowatych kszta�t�w. Piersi mia�a
tak
samo w nie�adzie jak w�osy. Co najciekawsze, to w�a�nie �w �nieporz�dek� zdawa�
si� budzi�
najwi�ksze emocje w Sugim. Pie�ci� je d�oni�, odsuwa� i patrzy�, jak leniwie
wracaj� na swoje
miejsce. Wiedzia�am, �e nie powinnam podgl�da�, ale co mia�am robi�, skoro nie
mog�am i��
dalej`?
- Po co si� kulisz za drzewem, Chiyo-chan? - us�ysza�atn nagle zza plec�w skowa
wypowiedziane m�skim g�osem. Zwa�ywszy na to, �e mia�am dziewi�� lat, �e
wraca�am z
k�pieli w stawie i �e widok mojego cia�a jeszcze nie budzi� w nikim �adnych
g��bszych
uczu�... �atwo sobie wyobrazi�, jak by�am ubrana.
Odwr�ci�am si�, wci�� siedz�c w kucki i r�kami pr�buj�c zas�oni� nago��. Za mn�
sta� pan Tanaka. Chyba nic bardziej nie mog�o mnie wprawi� w zak�opotanie.
- To chyba twoja trz�sichatka? - spyta�. - A tam stoi ch�opak od Sugich. Znalaz�
sobie
zaj�cie... Znasz t� dziewczyn�?
- To... moja siostra, prosz� pana. Czekam, a� sobie p�jd�. Pan Tanaka przy�o�y�
d�onie
do ust i krzykn��. Chwil� potem us�ysza�am tupot. To Sugi ucieka� jak szalony w
g��b �cie�ki.
Satsu chyba te� zrejterowa�a, gdy� pan Tanaka stwierdzi�, �e mog� ju� i�� do
domu i w co�
si� przyodzia�.
- Daj to siostrze, kiedy j� spotkasz - doda�.
Wr�czy� mi zawini�tko z ry�owego papieru, mniej wi�cej wielko�ci rybiej g�owy.
- To chi�skie zio�a - wyja�ni�. - N ie s�uchajcie doktora Miury, gdy orzeknie,
�e s� bez
warto�ci. Powiedz siostrze, �eby je zaparzy�a i da�a matce do picia. Z�agodz�
b�l. S� cenne,
wi�c uwa�ajcie, �eby ich nie zmarnowa�.
- Lepiej b�dzie, jak ja zrobi� wywar. Siostra nawet nie umie dobrze zaparzy�
herbaty.
- Doktor Miura mi m�wi�, �e masz chor� matk�, ty narzekasz, �e siostra nie
zaparzy
herbaty?! - zawo�a� pan Tamka. - Co z tob� b�dzie, Chiyo-chan? U boku starego
ojca... Kto ci
zapewni odpowiedni� opiek�?
- Teraz te� radz� sobie przewa�nie sama.
- Znam pewnego cz�owieka. Jest ju� stary, lecz kiedy by� w twoim wieku, straci�
ojca.
Nast�pnego lata umar�a mu matka, a potem starszy brat uciek� do Osaki. Ch�opiec
pozosta�
sam. Brzmi znajomo?
Pan Tanaka popatrzy� na mnie z takim wyrazem twarzy, �e nie o�mieli�am si�
zaprzeczy�.
- Tak... Ten cz�owiek to Tanaka Ichiro - doda�. Czyli ja... Tylko w�wczas
nosi�em
nazwisko Morihashi. W wieku dwunastu lat trafi�em do rodziny Tanaka. Gdy
podros�em,
wzi��em za �on� jedn� z ich c�rek i zosta�em adoptowany. Teraz pomagam w
prowadzeniu
rodzinnej firmy. Widzisz wi�c, �e dla mnie wszystko sko�czy�o si� szcz�liwie.
Mo�e i ty,
dziecko, zaznasz lepszego losu...
Przez chwil� spogl�da�am na jego siwe w�osy i na zmarszczki na czole, g��bokie
niczym rysy na korze drzewa. Wydawa� mi si� najm�drzejszym cz�owiekiem �wiata.
Pomy�la�am, �e wie o rzeczach, kt�rych nigdy nie b�d� zna�a, i �e nigdy w �yciu
nie
dor�wnam mu elegancj�. Nigdy te� nie w�o�� r�wnie pi�knego, niebieskiego kimona.
Siedzia�am przed nim naga, przycupni�ta w piasku, z popl�tanymi w�osami i brudn�
buzi�,
woniej�ca zasta�� wod� ze stawu.
- Nikt nie zechce mnie adoptowa� - powiedzia�am. - Nie? Jeste� przecie�
wyj�tkowo
bystr� dziewczynk�. Nazwa�a� sw�j dom �trz�sichatk��, o g�owie ojca m�wisz, �e
wygl�da
jak jajo...
- Bo to prawda.
- Niczemu nie zaprzeczam - odpar�. - A teraz biegnij, Chiyo-chan. Na pewno
zg�odnia�a�. Je�li twoja siostra zasi�dzie do zupy, po�� si� na pod�odze i
czekaj, a� ci co�
skapnie.
Od tamtej pory zacz�am marzy�, �e zostan� adoptowana przez pana Tanak�. Czasami
nawet zapominam, jak przez to cierpia�am. Chwyta�am si� wszystkiego, aby zazna�
nieco
wytchnienia. W najgorszych chwilach wraca�am my�lami do matki, do czas�w kiedy o
porankach nie j�cza�a z b�lu. Mia�am zaledwie cztery lata, gdy wybrali�my si� do
wioski na
�wi�to obon. By� to ten czas roku, w kt�rym witali�my wracaj�ce na ziemi� duchy
zmar�ych.
Przez kilka dni, zaraz po wieczornej uroczysto�ci na cmentarzu, palili�my
ogniska przed
domem, �eby wskaza� przodkom w�a�ciw� drog�. Ostatniej nocy by�o wielkie
zgromadzenie
w �wi�tyni shinto, postawionej na ska�ach u wej�cia do zatoki. Przed wrotami
�wi�tyni, wok�
niewielkiej polany, na sznurach rozci�gni�tych w�r�d drzew rozwieszono kolorowe
lampiony.
Przez chwil�, wraz z innymi mieszka�cami wioski, ta�czy�am u boku matki, w
rytmie
b�bn�w i fletu. Potem poczu�am si� zm�czona. Matka wzi�a mnie na r�ce i usiad�a
na skraju
polany. Nag�y podmuch wiatru od strony morza zatrzepota� lampionami. Jeden z
nich ca�y
stan�� w p�omieniach. Patrzy�y�my, jak ogie� pe�znie po sznurze, jak lampion
spada... jak
uniesiony kolejnym powiewem ponownie szybuje w g�r�, ci�gn�c za sob� ogon
z�ocistych
iskier. Znowu przypad� do ziemi i zn�w si� poderwa�, niesiony na skrzyd�ach
wiatru wprost w
nasz� stron�. Matka pu�ci�a mnie i wyci�gn�a r�ce, by zdusi� ogie�. Przez
chwil� obsypywa�
nas deszcz p�omyk�w i iskier; potem resztki lampionu odfrun�y za drzewa i tam
zgas�y. Nikt
- nawet matka - nie dozna� poparze�.
Mniej wi�cej tydzie� p�niej - a by�o to do�� czasu, aby moje marzenia o adopcji
zd��y�y zbledn�� - pan Tanaka odwiedzi� mojego ojca. Zasta�am ich po po�udniu,
siedz�cych
przy stoliku i pogr��onych w powa�nej rozmowie. Wiedzia�am, �e w powa�nej, gdy�
nawet
nie zauwa�yli mojego powrotu. Przystan�am w po�owie kroku, �eby pos�ucha�, o
czym
m�wi�.
- I co ty na to, Sakamoto?
- Nie wiem, prosz� pana - odpar� ojciec. - Nie wyobra�am sobie, by dziewczynki
mog�y zamieszka� gdzie� indziej.
- Wierz�, lecz z drugiej strony uwa�am, �e powinny odej��. Tak b�dzie lepiej dla
ciebie i dla nich. Dopilnuj tylko, �eby jutro wieczorem dotar�y do wioski.
Pan Tanaka wsta� i skierowa� si� w stron� drzwi. Udawa�am, �e dopiero wesz�am,
wi�c spotkali�my si� w progu. - Rozmawia�em o tobie z ojcem, Chiyo-chan -
powiedzia�. -
Mieszkam po drugiej stronie wzg�rz, w Senzuru. To wi�ksza miejscowo�� ni�
Yoroido. Na
pewno ci si� spodoba. Chcesz tam pojecha�? We�miemy te� Satsu-san. Zobaczysz m�j
dom i
poznasz ma�� c�reczk�. A mo�e nawet zanocujesz? Tylko raz, potem znowu odwioz�
ci� do
ojca. Zgoda?
Odpowiedzia�am, �e to bardzo mi�e. Z ca�ych si� udawa�am, �e nie zasz�o nic
niezwyk�ego, chocia� co� z g�uchym hukiem eksplodowa�o mi w g�owie. Nie umia�am
pozbiera� porozrzucanych strz�pk�w my�li. To prawda, �e cz�ciowo czepia�am si�
nadziei,
i� pan Tanaka przygarnie mnie po �mierci matki, ale ta wiara by�a grubo podszyta
strachem.
Wstyd mnie ogarnia� na sam pomys�, �e mog�abym sp�dzi� noc poza trz�sichatk�. Po
wyj�ciu
pana Tanaki zakrz�tn�am si� w kuchni, lecz, niczym Satsu, nie widzia�am
stoj�cych przede
mn� naczy�. Nie wiem, ile min�o czasu. Wreszcie us�ysza�am, �e ojciec poci�ga
nosem.
Pomy�la�am, �e p�acze i poczerwienia�am ze wstydu. Kiedy w ko�cu odwa�y�am si�
spojrze�
w jego stron�, zobaczy�am, �e z r�k� wpl�tan� w sieci stoi w drzwiach
prowadz�cych do
drugiej izby, tam, gdzie w promieniach s�o�ca le�a�a matka. Ko�dra przylgn�a do
niej jak
druga sk�ra.
Nast�pnego dnia, przed spotkaniem z panem Tanak�, wyszorowa�am brudne nogi i
wymoczy�am si� w k�pieli, w starym kotle zepsutej maszyny parowej, kt�r� kto�
kiedy�
porzuci� w naszej wiosce. Ojciec odpi�owa� wierzch kot�a, a wewn�trzne �cianki
wy�o�y�
drewnem. Siedzia�am w wodzie d�ug� chwil�, wlepiaj�c wzrok w morze. Czu�am si�
wolna;
po raz pierwszy w �yciu mia�am zobaczy� co� ze �wiata po�o�onego poza wiosk�.
P�niej wraz z Satsu stan�y�my pod hal� Japo�skiego Przedsi�biorstwa
Rybo��wstwa
Morskiego i patrzy�y�my, jak rybacy wynosz� po��w na przysta�. By� w�r�d nich i
nasz
ojciec. Bra� ryby w ko�ciste d�onie i wrzuca� je do podstawionych koszy. Raz
nawet zerkn��
na mnie i na Satsu, a potem otar� twarz r�kawem koszuli. Wygl�da� na
smutniejszego ni�
zwykle. Pe�ne kosze w�drowa�y na w�z zaprz�ony w konie. Wspi�am si� na o�,
�eby
spojrze� do �rodka. Wi�kszo�� ryb szklanym wzrokiem wpatrywa�a si� w przestrze�,
lecz
niekt�re lekko porusza�y pyszczkami, jakby cicho krzycza�y.
- Czeka was podr� do Senzuru, rybki! - pr�bowa�am je uspokoi�. - Wszystko
b�dzie
dobrze.
Nie mia�am serca powiedzie� im prawdy.
Wreszcie na ulicy zjawi� si� pan Tanaka. Kaza� nam usi��� obok siebie, na ko�le
wozu. Zaj�am miejsce w �rodku, tak blisko niego, �e poczu�am na r�ku dotyk
niebieskiego
kimona. Nic nie poradz� - poczerwienia�am jak burak. Satsu patrzy�a na mnie,
lecz chyba nic
nie zauwa�y�a, gdy� wci�� mia�a zwyk��, zaspan� min�.
Wi�kszo�� drogi sp�dzi�am spogl�daj�c za siebie, na rozhu�tane kosze z rybami.
Kiedy wjechali�my na wzg�rza okalaj�ce Yoroido, w�z nagle podskoczy� na jakim�
kamieniu. Na drog� wypad� poka�ny morski oko�. Pacn�� o ziemi� z tak� si��, �e
zbudzi� si�
do �ycia. Nie mog�am patrze�, jak si� rzuca� i szeroko otwiera� pyszczek. Ze
�zami w oczach
odwr�ci�am g�ow�. Chocia� nie chcia�am, pan Tanaka i tak to zauwa�y�. Gdy
podni�s� ryb� i
ruszyli�my w dalsz� podr�, zapyta�, co si� sta�o.
- Biedny oko�! - wykrztusi�am.
- Jeste� jak moja �ona. Na szcz�cie wi�kszo�� ryb dociera do niej martwa, ale
przy
gotowaniu krab�w lub innych �ywych stworze� zaraz zaczyna p�aka� i nuci� pod
nosem.
Pan Tanaka nauczy� mnie kr�tkiej przy�piewki - po prawdzie bardziej przypomina�a
modlitw� - wymy�lonej pono� przez jego �on�. Piosenka by�a przeznaczona dla
krab�w, lecz
zmienili�my niekt�re s�owa.
Suzuki yo suzuki! Jobutsu shite kure!
Okoniu, m�j okoniu, Wkr�tce staniesz u bram raju!
Potem za�piewali�my ko�ysank�. Nie zna�am jej wcze�niej. Za�piewali�my j� dla
fl�dry le��cej w p�askim koszyku i tocz�cej nie widz�cym wzrokiem przy ka�dym
bujni�ciu
wozu.
Nemure yo, ii karei yo! Niwa ya makiba-ni
Tori nzo hitsuji mo Minna nemureba Hostii wa mado kara Gin-no hikari-o Sosogu,
kopo yoru!
�pij, dobra fl�dro! Ptaki oraz owce Tak�e ju� zasn�y W sadzie i na ��ce, A
przez
okno wpada Z�otem ustrojony Gwiezdny mrok wieczoru.
Par� chwil p�niej min�li�my wzg�rza i hen w dole ujrzeli�my miasteczko Senzuru.
Dzie� by� m�tny i wszystko wok� ton�o w szarych cieniach. Powitanie ze �wiatem
otaczaj�cym Yoroido nie wywar�o na mnie wi�kszego wra�enia. Widzia�am kryte
strzech�
dachy dom�w nad zatok�, p�askie g�ry, a za nimi siwe jak stal morze, nakrapiane
c�tkami
bieli. Widok l�du by� ciekawszy, bo przeci�ty d�ug� blizn� tor�w kolei �elaznej.
Senzuru okaza�o si� brudnym, cuchn�cym miejscem. Nawet ocean �mierdzia�, jakby
zgni�y w nim wszystkie ryby. Na przystani, w�r�d s�up�w podtrzymuj�cych pomost,
na
kszta�t meduz dryfowa�y kawa�ki warzyw. Kutry by�y podrapane, o pop�kanych
burtach. W
moich o�zach wygl�da�y jak po ci�kiej b�jce.
D�u�sz� chwil� siedzia�y�my we dwie na molo, a� wreszcie pan Tanaka zabra� nas
do
g��wnego budynku Japo�skiego Przedsi�biorstwa Rybo��wstwa Morskiego. Szli�my
d�ugim
korytarzem, w kt�rym tak cuchn�o, a� pomy�la�am, �e wpadli�my do brzucha
olbrzymiej
ryby. W ko�cu, ku mojemu zaskoczeniu, trafili�my do biura. Wyda�o mi si�
przecudowne.
Stan�am obok Satsu, boso, na �liskiej kamiennej posadzce. Przed nami by�o
podwy�szenie
pokryte mat� tatami. By� mo�e to najbardziej dzia�a�o na moj� wyobra�ni�:
wszystko, co
sta�o wy�ej, stawa�o si� wspanialsze. Tak czy siak, znalaz�am si� w
najpi�kniejszym pokoju
na �wiecie.
Teraz ze �miechem my�l� o wra�eniu, jakie wywar�o na mnie skromne biuro
handlarza ryb w ma�ym mie�cie na brzegach Morza Japo�skiego.
W g��bi pokoju, na poduszce, siedzia�a starsza kobieta. Na nasz widok zerwa�a
si� z
miejsca, podbieg�a na skraj maty i przykl�kn�a. By�a naprawd� stara, pogi�ta i
ruchliwa.
Nigdy dot�d nie spotka�am kogo�, kto by si� tak strasznie wierci�. Wci��
wyg�adza�a kimono
albo wyciera�a co� z k�cika oka, albo drapa�a si� po nosie... i do tego ci�gle
wzdycha�a, jakby
z �alu, �e musi si� wiecznie kr�ci�.
- To Chiyo-chan, a to jej starsza siostra, Satsu-san powiedzia� do niej pan
Tanaka.
Uk�oni�am si� lekko, na co pani Wier�ka zareagowa�a skinieniem g�owy. Potem
westchn�a z g��bi serca i przesun�a d�oni� po strupach na szyi. Patrzy�a mi
wprost w oczy,
wi�c nie mog�am odwr�ci� wzroku.
- Tak... Wi�c jeste� Satsu-san? - spyta�a, spogl�daj�c wci�� na mnie.
- Satsu to ja - odezwa�a si� moja siostra. - Kiedy si� urodzi�a�?
Satsu nie by�a pewna, do kt�rej z nas odnosi si� to pytanie, zatem
odpowiedzia�am za
ni�.
- Przysz�a na �wiat w Roku Krowy.
Starucha wyci�gn�a r�k� i poklepa�a mnie po buzi. Zrobi�a to w osobliwy spos�b,
lekko bij�c mnie w szcz�k�, lecz po jej minie pozna�am, �e chodzi o pieszczot�.
- �adniutka, prawda? I te niezwyk�e oczy! Od razu wida�, �e to bystry dzieciak.
Wystarczy spojrze� na jej czo�o. - Zerkn�a na Satsu. - Teraz ty. Rok Krowy...
pi�tna�cie lat,
Wenus. Sze��, bia�e. Hmmm... Podejd� nieco bli�ej.
Satsu spe�ni�a polecenie. Pani Wier�ka dok�adnie zbada�a jej g�ow�, zar�wno za
pomoc� wzroku, jak i dotyku. Najwi�cej czasu po�wi�ci�a na ogl�dziny nosa i
uszu. Przez
d�u�sz� chwil� mi�tosi�a moj� biedn� siostr�, wreszcie na zako�czenie wyda�a
g�uchy pomruk
i przenios�a wzrok na mnie.
- Ty jeste� z Roku Ma�py. Wiedzia�am od razu. Ale� masz w sobie wody! Osiem,
bia�e. Saturn. �liczna dziewczynka. Zbli� si�.
Teraz mnie przebada�a, ci�gn�c za uszy i tak dalej. Nie mog�am odp�dzi� my�li,
�e t�
sam� r�k� drapa�a si� przedtem po strupach. W ko�cu wsta�a i zesz�a z maty na
kamienn�
posadzk�. Chwil� trwa�o, zanim wepchn�a pokrzywione stopy w zori, p�niej
znacz�co
popatrzy�a na pana Tanak�. W lot zrozumia�, o co chodzi, gdy� bez s�owa wyszed�
i zamkn��
za sob� drzwi.
Pani Wier�ka stan�a przy Satsu, rozsup�a�a tasiemki koszuli i obna�y�a j�
zr�cznym
ruchem. Lekko dotkn�a jej piersi, zajrza�a pod pachy, obr�ci�a ty�em do siebie
i popuka�a w
plecy. Gapi�am si� jak oniemia�a. Owszem, widzia�am ju� Satsu nag�, lecz to, co
wyprawia�a
z ni� pani Wier�ka, wydawa�o mi si� zdro�niejsze ni� zabawy ch�opaka od Sugich.
Jakby nie
do��, starucha �ci�gn�a z niej nawet spodnie, zlustrowa�a od st�p do g��w i
zn�w okr�ci�a w
swoj� stron�.
- Zdejmij spodnie do ko�ca - za��da�a.
Satsu mia�a bezbrze�nie zdumion� min�, ale pos�usznie zrobi�a krok w bok,
zostawiaj�c spodnie na �liskich kamieniach. Pani Wier�ka wzi�a j� za ramiona i
posadzi�a na
podwy�szeniu. Satsu by�a zupe�nie go�a; jestem pewna, �e podobnie jak ja nie
mia�a
najmniejszego poj�cia, co si� dzieje. Nie mia�a tak�e czasu na namys�y, gdy�
pani Wier�ka
energicznie rozwar�a jej kolana i bez skrupu��w si�gn�a mi�dzy nogi. Nie mog�am
d�u�ej
patrze�. Satsu chyba stawi�a op�r, gdy� pani Wier�ka krzykn�a nagle i rozleg�o
si� g�o�ne
kla�ni�cie - po zaczerwienieniu na udzie siostry pozna�am p�niej, �e dosta�a
solidnego
klapsa. Za chwil� by�o ju� po wszystkim. Pani Wier�ka kaza�a jej si� ubra�.
Satsu poci�ga�a
nosem, kiedy wk�ada�a spodnie i koszul�. Pewnie p�aka�a, lecz nie mia�am odwagi
na ni�
spojrze�.
Pani Wier�ka podesz�a do mnie i po �hwili sta�am naga, z majtkami spuszczonymi
do
kolan. Nie mia�am piersi do zabawy, wi�c obesz�o si� jedynie na ogl�dzinach pach
i plec�w.
Potem - ju� zupe�nie bez majtek - usiad�am na podwy�szeniu. Potwornie si� ba�am
i nie
chcia�am rozszerzy� kolan. Sko�czy�o si� podobnie jak z Satsu: dosta�am tak
mocnego
klapsa, �e zadrapa�o mnie w gardle od powstrzymywanego szlochu. Pani Wier�ka
wsadzi�a
mi palec mi�dzy nogi i uszczypn�a, a� wrzasn�am. Kiedy powiedzia�a, �e mam si�
ubiera�,
czu�am si� jak tama pod naporem wzbieraj�cej rzeki. Nie p�aka�am jednak z obawy,
�eby �le
nie wypa�� w oczach pana Tanaki.
- Dziewczynki s� zdrowe - oznajmi�a starucha, gdy pan Tanaka wr�ci� do pokoju -
i
przydatne. Obie nietkni�te. Starsza ma w sobie zbyt wiele drewna, ale w m�odszej
jest wi�cej
wody. �liczna, prawda? Siostra przy niej wygl�da jak �ebraczka!
- Obie s� na sw�j spos�b �adne - powiedzia� pan Tamka. - Porozmawiamy o tym po
drodze. Dziewczynki zaczekaj� tutaj.
Kiedy oboje wyszli, popatrzy�am na siostr�. Satsu wci�� siedzia�a na skraju
podwy�szenia i patrzy�a w sufit. Wok� nosa utworzy�y jej si� dwa jeziorka �ez.
Nie
wytrzyma�am w�wczas i te� wybuchn�am p�aczem. Dokucza�o mi poczucie winy za to,
co
si� sta�o. R�bkiem w�asnej koszuli otar�am policzki Satsu.
- Kim by�a ta straszna baba? - wyj�ka�a.
- Pewnie wr�k�. Pan Tanaka chcia� si� dowiedzie� o nas jak najwi�cej...
- To dlaczego patrzy�a na nas w taki okropny spos�b? - Nic nie rozumiesz, Satsu-
san?
- spyta�am. - Pan Tamka chce nas adoptowa�.
Na te s�owa Satsu zamruga�a gwa�townie, jakby jaki� robak wpe�z� jej do oka.
- O czym ty m�wisz? - zawo�a�a. - Przecie� nie mo�e... - Ojciec jest stary... a
matka
chora. Pan Tanaka martwi si� naszym losem. Wkr�tce nie b�dzie nikogo, kto m�g�by
si� nami
zaj��.
Satsu podnios�a si� z miejsca, wyra�nie poruszona tym, co us�ysza�a. Zmru�y�a
oczy,
zupe�nie jakby chcia�a nabra� przekonania, �e nic a nic nas nie ruszy z naszej
trz�sichatki.
Sciska�a moje s�owa w ten sam spos�b, w jaki w