2401

Szczegóły
Tytuł 2401
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2401 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2401 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2401 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANNA BOJARSKA CZEGO NAUCZY� MNIE AUGUST 2 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 CZʌ� PIERWSZA WYKL�TY POWSTA� LUDU ZIEMI I Mia�em osiem lat. Siedzia�em w moim pokoju i malowa�em kredkami towarzysza Stalina z ratlerkiem. Marzy�em wtedy o ratlerku, bo wi�kszych ps�w si� ba�em. Ratlerek mia� zielony kubraczek w czarne kropki; towarzysz Stalin trzyma� go na smyczy. W�a�nie, wysuwaj�c j�- zyk z przej�cia i naciskaj�c ze wszystkich si� ��t� kredk�, rysowa�em na piersi towarzysza Stalina order w kszta�cie s�o�ca, kiedy za drzwiami zastuka�a laska, klamka unios�a si� i opa- d�a, a zardzewia�e zawiasy zawy�y: to ojciec przyszed�. Natychmiast przykry�em rysunek ga- zet�. Ojciec zawiesi� lask� na por�czy krzes�a. Usiad�. Przez chwil� kaszla�. Odchrz�kn��. Wreszcie spojrza� mi badawczo w oczy. Na ile to by�o mo�liwe. � Guciu � powiedzia�. � Jest co�, o czym ci nigdy nie m�wi�em. Masz brata. Zerwa�em si�. Kredki spad�y na pod�og�. ��ta a� p�k�a. Podbieg�em do ojca, chwyci�em go za rami�, be�kota�em. Ojciec jednym ruchem r�ki uciszy� mnie i odes�a� na moj� stron� sto�u. � Siadaj � powiedzia�. Usiad�em. � S�uchaj � powiedzia�. S�ucha�em. � Musz� ci wszystko wyt�umaczy�. I wyt�umaczy�. No wi�c � mam brata. Nigdy o nim nie s�ysza�em, ale teraz s�ysz�. Nie wolno mi powie- dzie� o tym nikomu, cho�by mnie torturowano, cho�by mnie przypiekano �ywym ogniem, bo tego wymaga Dobro Sprawy. S�, jak wiem, dwie strony barykady, a okrakiem na barykadzie siedzie� si� nie da. (Kiwa�em g�ow�, cho� wszystkie barykady, kt�re widzia�em na zdj�ciach i obrazkach, nadawa�y si� wprost cudownie do tego, �eby siedzie� na nich okrakiem.) Mam nie zadawa� naiwnych pyta�. Nie, nie zobacz� mojego brata i mowy nie ma, �ebym si� z nim bawi� w kucyki: brat ma czterdzie�ci lat i dzieci starsze ode mnie. Moja mama nie jest jego mam�. Tylko ojciec jest jego ojcem. To si� nazywa �brat przyrodni�. Ot� m�j brat przyrodni mieszka w Anglii. Czyli po drugiej stronie barykady, zgadza si�, mi�o mu, �e tak wszystko rozumiem. Do tej pory utrzymywanie z nim kontakt�w by�o niemo�liwe (zn�w wygl�dam, jakbym rozumia�, to dobrze), ale czasy troch� si� zmieni�y... no, w ka�dym razie ojciec dosta� od niego list, napisa� odpowied�, i ma spos�b, �eby j� wys�a�. I przysz�o mu do g�owy, �e dobrze by by�o, gdybym i ja napisa� do brata. Mam mu po prostu opowiedzie� o sobie. W ko�cu jeste�my rodzin�. Ojciec poda� mi kartk�, pokas�a� troch�, zabra� lask� i wyszed�. Po�o- �y�em kartk� przed sob�. Na moim obrazku. Odkr�ci�em ka�amarz i sprawdzi�em palcem sta- l�wk� (nikt ju� nie pisa� stal�wkami w obsadkach, maczanymi w atramencie, istnia�y �wiecz- ne pi�ra�, �pi�ra kulkowe� i maszyny do pisania, ale w naszych szko�ach obowi�zywa�y wci�� ka�amarze i stal�wki, wyrabiaj�ce pono� Dobry Charakter � i pisma, i cz�owieka; pod- �oga w naszym domu by�a upstrzona nie daj�cymi si� usun�� plamami z atramentu, i meble tak�e, i �ciany, i wszystko). D�ugo my�la�em, gryz�c polakierowany na granatowo koniec obsadki. Wreszcie zacz��em pisa�: (Brudnopis tego listu znalaz�em po latach w szufladzie ojca: wtedy poprawi� tylko b��dy ortograficzne i kaza� mi wszystko przepisa�. Nie wiem, czy wys�a� � przez sobie tylko znan� �okazj� � czy�ciutk�, ostateczn� wersj�. 5 ------------------------------------------------------------- page 6 S�dz�, �e tak, niestety. Nie trzeba dodawa�, �e nigdy nie dosta�em odpowiedzi.) List by� taki: Drogi Antku! Dowiedzia�em si� w�a�nie, �e jeste� moim bratem. Bardzo si� ciesz�. My- �la�em zafsze, �e nie mam brata ani siostry. Szkoda, �e jeste� doros�y. Napisz� ci o sobie. Mam 8 lat i jestem komunist�. B�d� teraz chodzi� do trzeciej klasy. Nie lubi� szko�y. Lubi� czyta�. Moj� ulubion� ksi��k� jest ,,Soso�, o towarzyszu Stalinie. Przeczyta�em j� ju� mnust- fo razy. Najbardziej mi si� podoba, jak tow. Stalin rysowa� w szkole mapy. Pszyk�ada� je pod szyb� i tak pszerysowywa�. By�y zupe�nie takie same jak naprawd�. Tego nie wolno by�o ro- bi�, bo w szkole hcieli �eby rysowa� mapy z pami�ci, ale tow. Stalin wymy�li� jak ich nie s�ucha�, i jego mapy by�y takie pi�kne jak w atlasie, i zawsze mia� najlepsze stopnie, bo na- uczyciele nie wiedzieli o szybie. Dlatego pu�niej tak zafsze zwyci�a�. A towarzysz Bierut, nasz prezydent, wymy�li� spos�b, �eby woda nie wylewa�a si� z wia- dra. By� bardzo biedny i musia� nosi� po pi�trach wod� w wiadrze, i zawsze si� wylewa�a, i tow. Bierut nagle wymy�li� taki spos�b: jak si� na wodzie po�o�y na kszysz dwa patyczki, to woda si� nie wylewa. Nie wiem, czy to prawda, bo nigdy nie nosi�em wody w wiadrze. Hcia�bym to sprawdzi�, ale u nas niema wiadra. Bardzo si� ciesz�, �e mam brata, ale szkoda, �e nie mieszkasz z nami i nie jeste� m�ody. Hcia�bym si� z kim� bawi� w kucyki. Jak si� jest jedynym kucykiem, to nudne. Z komunistycznym antyfaszystowskim pozdrowieniem tw�j brat Gustaw August wkroczy� w moje �ycie o tydzie�, mo�e dwa tygodnie p�niej. Dzie�, kiedy si� to sta�o, by� pochmurny i wietrzny; co chwila zrywa� si� deszcz, mija� i zn�w zaczyna� pada�; ludzie, id�cy ulic� obok naszej szko�y, nawet nie zamykali parasoli. Siedzia�em skulony w ostatniej �awce i wygl�da�em przez okno tak, �eby nauczyciel tego nie widzia�. Przychodzi�o mi to bez trudu: by�em zezowaty. Powiem teraz co�, czego-si�-nie-m�wi. Ci�gle mam ochot� p�aka� nad tym ch�opcem z ostatniej �awki, tak samo, jak on chcia� wtedy p�aka� nad sob�. Bardziej. Mia�em odstaj�ce uszy, rude w�osy i zeza. A kiedy si� bardzo ba�em � coraz cz�ciej si� wtedy ba�em � zaczyna�em si� j�ka�. Reszty ju� nie musz� opowiada�, prawda? �atwo sobie wyobrazi�, czym by�a dla mnie szko�a! Nie wysy�ano mnie na podw�rko. Nie styka�em si� z innymi dzie�mi. �y�em w �wiecie do- ros�ych � a� do tego strasznego dnia, kiedy poszed�em do szko�y � i ceni�em to sobie, i nie �a�uj� tego: to by� pi�kny �wiat. Czerwone chor�gwie powiewa�y na bia�ych, strzelistych wie- �ach, wspaniali ludzie o pot�nych musku�ach budowali g�az po g�azie Gmach Sprawiedliwo- �ci Spo�ecznej, nad biednymi lud�mi � ach, jak �le by�o kiedy�, d a wn i ej a lb o je s t i t er a z, gdzie indziej, biednym ludziom! � zlitowa� si� wreszcie kto� tak wielki, �e ta wielko�� nie mie�ci�a si� w g�owie, i m�dry jak nikt od pocz�tku �wiata, i dobry, i szlachetny, i wszystko- ale-to-wszystko rozumiej�cy, zlitowa� si� i zmieni� �wiat, zburzy� stary, stworzy� nowy, po- zwoli� biednym ludziom wzi�� sw�j los we w�asne r�ce... Ju� go nie oddziel� od jakiegokol- wiek wspomnienia z dzieci�stwa. Stoi za ka�dym. Nazywa� si� Stalin i mia� w�sy. I prost� bluz� ca�� w orderach. Czasem by� z nim ten dru- gi, pradawny i niewa�ny: ma�y cz�owieczek z br�dk� i chytrym u�miechem, Lenin, ale on si� nie liczy�. By� kiedy�, na pocz�tku, zacz�� walczy� o szcz�cie ludzko�ci i zaraz umar�. Stalin sam musia� dokona� wszystkiego. Dokona�. Wsp�czu�em ka�demu, kto �y� przed nim. Mama czyta�a mi g�o�no Dawida Copperfielda, a ja skr�ca�em si� ca�y ze wsp�czucia dla tego nieszcz�snego angielskiego ch�opca, samotnego w�r�d koszmar�w. Uwielbia�em jego 6 ------------------------------------------------------------- page 7 s�odk�, dziecinn�, niezaradn� matk�, nie umiej�c� go obroni� przed ojczymem sadyst� (do tej pory pami�tam os�upienie, gdy moja matka, ko�cz�c rozdzia�, w kt�rym ojczym katuje Da- wida, a �liczna Klara pop�akuje cicho w k�cie, powiedzia�a nagle: �Ale� to by�a kanalia, ta matka Dawida Copperfielda!�), trz�s�em si� z w�ciek�o�ci, kiedy oddanemu do szko�y z inter- natem Dawidowi dyrektor kaza� przyczepia� na plecach tabliczk� z obel�ywym napisem, tru- chla�em co chwila ze zgrozy podczas jego w�dr�wki przez Angli�... Biedny Dawid, m�j brat, m�j sobowt�r, napadany, okradany, oszukiwany, straszony, bezbronny! Gdyby �y� w naszych czasach nie mog�oby si� to zdarzy�. W �wiecie, w kt�rym �yje Stalin, zn�canie si� nad dziec- kiem jest czym� nie do pomy�lenia. Tu ma�ym Copperfieldem zainteresowa�yby si� zaraz odpowiednie CZYNNIKI, i umie�ci�yby go w cudownym bia�ym pa�acu z p�omiennymi cho- r�gwiami na wie�ach, takim z Makarenki (sam wola�bym taki sierociniec od mojego domu rodzinnego!), i od tej pory by�by szcz�liwy. Biedny Dawid! A potem Stalin umar�. Umar� w marcu. We wrze�niu poszed�em do szko�y. Takie to by�o oczywiste, takie normalne. Przyprowadzono do szko�y zezowatego rudzielca z odstaj�cymi uszami: w jakiej to szkole �wiata nikt by go nawet nie przezywa�? Ch�opiec by� w domu rozpieszczany, chowany pod kloszem (mo�e chciano go jak najd�u�ej uchroni� przed cierpieniem?), wi�c dozna� wstrz�su. O, podli, podli jego rodzice! Gdyby spotka� si� przed- tem z wyzwiskami to jednego, to drugiego szczeniaka, gdyby ojciec nauczy� go cho� jednego zgrabnego ciosu w odpowiedzi, przystosowa�by si� po trochu do �ycia, jakie go czeka�o: bo- le�nie, ale po trochu... I jakby ma�o by�o tej potwornej, o�mieszaj�cej brzydoty, zarazili go jeszcze, biednego kretyna, swoj� naiwn�, szale�cz� ideologi�. �piewali mu pie�ni rewolucyj- ne (fa�szuj�c), czytali wiersze rewolucyjne, wr�czali jako bezcenne prezenty komplety zdj�� Stalina w sztywnych kopertach (malec trzyma� je w szufladzie i ogl�da� ukradkiem, dr��c z zachwytu), a w dniu �mierci krwawego tyrana szlochali od �witu do zmierzchu (wszyscy, wszyscy ludzie, kt�rych potem spotka�em, m�wili mi o tym dniu jako o dniu rado�ci, nadziei i triumfalnego pija�stwa � a my zataczali�my si� od �ciany do �ciany, �lepi od �ez: ojciec, mat- ka i ja) � i zrobili z niego podw�jnego, potr�jnego potwora! Nie tylko moje cia�o by�o �yw� pro�b� o bicie i kopniaki, dusza tak�e. Niczym przecie� nie zawini�em! A ojciec mia� pi��dziesi�t osiem lat, kiedy si� urodzi�em (matka czterdzie�ci); gdy podra- sta�em, ci�ko ju� chorowa�, chodzi� o lasce, pokr�cony artretyzmem: jakich to cios�w bok- serskich mia� mnie uczy�? Jakiej samoobrony? Stary partyjniak, przekaza� mi to, w co sam wierzy�. Naj�wi�tsze Ze S��w: PARTIA. W marcu upad�a, run�a opoka, sens mojego �ycia, sens wszech�wiata: Stalin. We wrze- �niu zaprowadzono mnie, czystego, w od�wi�tnym ubranku, ostrzy�onego tu� przy sk�rze (jak�e to uwydatnia�o moje koszmarne uszy!) do szarego budynku z czerwon� tabliczk�: Szko�a podstawowa nr... � i popchni�to do przodu. Ruszy�em przed siebie, prosto w wybuch �miechu. Wielki, powszechny, ch�ralny. Nigdy nie przesta�em go s�ysze�. M�oda kobieta, nauczycielka, uspokaja�a dzieci. Ale pami�tam, �e te� z trudem powstrzy- mywa�a �miech. Musia�em mie� bardzo g�upi� min�, musia�em by� nies�ychanie zabawny. Co� do nas m�wiono. D�ugo m�wiono. Potem posadzono nas przy stolikach, a przed ka�dym postawiono kubek kakao i ciastko z kremem. Siedzia�em sam, nikt nie chcia� usi��� ze mn�; pani dosadzi�a kogo� przemoc�, ale gdy tylko si� odwr�ci�a, uciek�. I znowu �miech. Nie mo- g�em pi�, nie mog�em je�� ciastka, gard�o mia�em za bardzo �ci�ni�te. Wreszcie si� to sko�czy�o. Wyszed�em przed szko��, do moich starych, cudacznych, ubra- nych jak strachy na wr�ble rodzic�w. Do mojego siwego ojca opartego na lasce, do mojej ostrzy�onej po m�sku, szpakowatej matki w p�butach, czerwonym szaliku i komisarskiej kurtce. Zapytali, jak by�o. Odpowiedzia�em: dobrze. 7 ------------------------------------------------------------- page 8 Odpowiada�em tak latami. Zawsze, ilekro� pytali � o szko��, o koleg�w, o cokolwiek. A oni � kiedy teraz o tym my�l�, wydaje mi si�, �e to w�a�nie by�o naprawd� straszne, tylko to � oni mi wierzyli. D�ugo podejrzewa�em, �e udawali tak samo jak ja. Nie mogli przecie� wierzy� w to �do- brze�: widzieli mnie i znali ludzi, nie mogli w ko�cu niczego o nich nie wiedzie�, w swoim wieku! Wreszcie zrozumia�em, �e oni mi naprawd� wierzyli. I r�ce mi opad�y. Chwileczk�. Jeszcze chwileczk� zanim zaczn� m�wi� o Augu�cie. Nie mog� teraz o nim m�wi�. Najpierw musz� co� wyja�ni�. Co� bardzo wa�nego. Od pocz�tku �wiata byli zwyci�zcy i pokonani. Zwyci�zcy twierdzili, �e to s�uszne; poko- nani, �e nie. Od pocz�tku �wiata byli krzywdziciele i krzywdzeni, pot�ni i s�abi, �li i dobrzy, poni�aj�cy i poni�ani: pierwsi twierdzili, �e to s�uszne, drudzy, �e nie. Ci drudzy cierpieli, strasznie cierpieli; pierwsi ignorowali ich cierpienie albo upierali si�, �e wynika ono z praw natury i porz�dku wszechrzeczy. �e nie mo�na nic na nie poradzi�. Ci drudzy upierali si�, �e mo�na. W czasach niewolnictwa dochodzi�o wci�� do bunt�w niewolnik�w. Nawet do wojny niewolnik�w z wolnymi � o wolno�� niewolnik�w; ale niewolnicy przegrali, Spartakus prze- gra�. (Tak, tak, ksi��ki o Spartakusie to cz�� mojego wychowania; tak, p�aka�em nad nimi; nie podoba si�? To daj mi spok�j, wyjd�, nie s�uchaj mnie d�u�ej!) Potem by� feudalizm, ka- pitalizm... i ci�gle to samo, i ci�gle kto� si� buntowa�, i ci�gle przegrywa�, i t�umaczono mu, �e musia� przegra�, bo buntowa� si� przeciwko czemu� wi�kszemu ni� jedna, dora�na nie- sprawiedliwo�� (to� chytry, silny, bezwzgl�dny i maj�cy szcz�cie niewolnik zawsze mia� szans� sta� si� wolnym cz�owiekiem dzi�ki lasce swego w�a�ciciela lub ucieczce; biedny m�g� si� wzbogaci�, i�� na wojn�, wzi�� �upy, przypodoba� si� mo�nym: zawsze tak by�o). W dziewi�tnastym wieku (niewiarygodna epoka, takiego przyspieszenia dobra nie by�o nigdy, zgadzam si� z tym, wierz� w to, �a�uj�, �e m�j kraj zosta� przez wiek dziewi�tnasty omini�ty) znalaz� si� cz�owiek, kt�ry udowodni� s�uszno�� i niepodwa�alno�� wiekuistego porz�dku �wiata: Darwin. I drugi cz�owiek, kt�ry mu zaprzeczy�: Marks. By�o to w Londynie. (Czekoladowe domki, g�sta mg�a, niewyra�ne �wiat�o latar�.) Nie, nie zaczn� jeszcze m�wi� o Augu�cie, do cholery! Darwin stworzy� teori�, zgodnie z kt�r� zawsze i wsz�dzie przetrwa� mog� tylko najsil- niejsi, i jest to nieuniknione, logiczne, wi�c s�uszne. W ka�dym razie nie ma co przebija� g�ow� muru! Drugi brodaty wiktorianin, Marks, uzna�, �e g�ow� mo�na przebi� m ur; w ka �dym ra zie czemu nie spr�bowa�? Je�eli s�abi si� zjednocz�, b�d� pot�g�. Je�eli s�abo�� zaci�nie pi�ci i pu�ci je w ruch, mo�e sta� si� gro�na. I zwyci�ska. A je�li zwyci�y i urz�dzi �wiat po swo- jemu, �wiat ten mo�e sta� si� rajem. Niech tylko zrozumie jedno: najpierw trzeba pozna� i zaakceptowa� prawa obecnego �wiata, bo one s�, bo one istniej�: nie osi�gnie si� niczego bez walki. Wi�c sta� do walki, biedny, pokonany, s�aby i dobry cz�owieku; sta� do walki i wygraj po to, �eby ju� nie trzeba by�o walczy�, a potem b�d� nadal dobry, tylko nie wypuszczaj z r�ki zatrutego sztyletu, na wszelki wypadek. Nic wi�cej. W nast�pnym stuleciu zwolennicy tego drugiego brodacza spr�bowali i zwyci�yli. W Ro- sji. (Moskwa, Sankt Petersburg, kopu�ki cerkiewne, miasta jak z kolorowego piernika, puste, ogromne przestrzenie...) Chwileczk�. M�wi� o sobie. Dopiero potem mog� zacz�� m�wi� o Augu�cie. Najpierw o sobie. 8 ------------------------------------------------------------- page 9 Pr�bowali w 1905 i zostali pokonani. Spr�bowali w 1917 i wygrali. Bo oni naprawd� wy- grali. M�wi si�, �e nie by�o �adnej rewolucji, �e by� tylko zamach stanu opatrzony p�niej t� nazw�, sam to m�wi�em, bo tak by�o wygodnie, bo tak by�o s�usznie � tego nauczy� mnie Au- gust � ale to by�a rewolucja, nie oszukujmy si�. Biedni, uciemi�eni ludzie, po ca�ym �yciu pe�nym poni�e� i wyrzecze�, po trzech latach wojny, wpadli w furi�. Nie wystarczy�y im �a- godne zmiany, proponowane przez innych, nie wystarczy�o im, �e mogli by� troch� mniej krzywdzeni, chcieli wszystkiego. Wylegli na ulice. Zabijali. Palili, burzyli. Wype�niali sob� ogromne place i �piewali na ca�e gard�o B�j to jest nasz ostatni � w starej pie�ni pokonanych, w swym hymnie zmienili s�owo �b�dzie� na �jest� (JEST! JEST! JEST!) � i wygrali. A po- tem, prawie natychmiast, wyj�to im z r�k ich zwyci�stwo. Tak g�adko, tak zr�cznie. Zarea- gowali na to. Natychmiast, w Kronsztadzie. Ale kto, cho�by o dziesi�� kilometr�w dalej, m�g� wtedy wiedzie� o Kronsztadzie? Zreszt�, co by to zmieni�o? I zaraz po rewolucji, po tym zrywie � cudownym, tak � zacz�� si� ucisk taki sam jak przedtem. Potem coraz wi�kszy. Potem tak wielki, �e a� �mieszny. Wreszcie po siedemdziesi�ciu dw�ch latach wszystko si� zawali�o: ze �miechu. No, nie tylko. Nie �ap mnie za s��wka. W ko�cu by�em jednym z tych, dzi�ki kt�rym si� zawali�o, prawda? Tak, to ja podk�ada�em miny pod najwi�ksz� twierdz� epoki! To ja za- r�n��em epok�! To ja wyrywa�em z niej i po�era�em surowe, dymi�ce mi�so! Ja i August. August i ja. I jeszcze inni, oczywi�cie, ale nie by�o ich wielu. Czy nie mam prawa czu� si� dumnym? Nie, jeszcze jedno. Ja nie uwa�am, �e ten bunt pokonanych zosta� wykorzystany przez �ajdak�w. Zosta� wyko- rzystany przez ludzi takich jak August. M�drych i mocnych. Takich, kt�rzy zawsze i wsz�- dzie by wygrali, ale woleli stan�� na czele pokonanych. Nie ma�e, samotne zwyci�stwo. Wej- �cie do historii. Tworzenie historii. Zmienianie los�w �wiata, zmienianie praw natury! S� lu- dzie, kt�rych nie zadowoli nic mniejszego. Ludzie ci � Lenin, Trocki, Stalin, Zinowiew, Kamieniew, Beria e tutti quanti � ludzie ci mieli jak najlepsze intencje. W to nie w�tpi�. O Bo�e, czyta�em, czyta�em idiotyczne powiast- ki w kolorowych, lakierowanych ok�adkach ze �licznie odmalowanymi fontannami krwi, czyta�em, jak to ju� w ko�yskach wyrywali muchom skrzyde�ka, jak to ju� siedmioletni lubili zabija�, jak to sparali�owani i konaj�cy umieli si� jeszcze zwlec z mar, �eby udusi� �wi�to- bliwego, bia�ow�osego ksi�dza, czyta�em o ich nienawi�ci do wszystkiego, co �ywe i do wszystkiego, co martwe, sam ich jako takich przedstawia�em (tego nauczy� mnie August), przedstawia�em ich jako potwory kalaj�ce w gnoju, dla w�asnej, zboczonej przyjemno�ci, �wietlan� ide�, potem zacz��em oskar�a� sam� ide� (Niech Pokonani, Wyzyskiwani i Krzyw- dzeni Wezm� Sw�j Los We W�asne R�ce), j� sam� nazywa� zbrodnicz�, to pomniejszaj�c, to powi�kszaj�c odpowiedzialno�� ludzi, kt�rzy si� ni� pos�u�yli (tego nauczy� mnie August) � ale w jedno wci�� nie mog� uwierzy�. W to, �e ci ludzie byli urodzonymi zbrodniarzami. Co� si� sta�o. Co� popsu�o im prac�, jaki� kamyk wpad� w tryby maszyny, a oni maszyny nie za- trzymali, zmuszaj�c j� do dalszych obrot�w, a� w ko�cu przesta�a dzia�a� i zosta�a zniszczo- na, a oni wraz z ni�... ale robili to, co uwa�ali za s�uszne. Na pewno. Jak zreszt� ka�dy. Ty te�. Jak ka�dy. Ale do nich przyszed� wielki wybuch. Nie; raczej trz�sienie ziemi. Nie, zn�w nie tak. To by�o jak ruchome piaski. Poruszy�y si� powoli, wci�gaj�c ofiar� w g��b. Cichutko, spokojnie. To, w czym wzi��em udzia�, nie by�o wielkie. Udusili�my epok� poduszk�. Mo�na by si� nigdy nie domy�li�, �e to by�o zab�jstwo! 9 ------------------------------------------------------------- page 10 T�umy nie wiwatowa�y na nasz� cze��. Nie �piewa�y o boju ostatnim. I wkr�tce zacz�y �a�owa� ofiary. A my�my si� spodziewali... Za�liniona poduszka w r�kach, tyle by�o naszego triumfu! Ju� ko�cz�. Chc� tylko powiedzie�, �e nawet ten, kogo nazywamy zbrodniarzem, robi to, co uwa�a za s�uszne i nieuniknione. Ka�dy ma czyste intencje. Nigdy nie spotka�em cz�owieka, kt�ry by �wiadomie wyrz�dza� z�o. Nie�wiadomie, oczywi�cie, wyrz�dza je ka�dy. Z wyj�tkiem Augusta. Je�eli ON robi� co� z�ego, by� pewny, �e robi co� z�ego. Je�eli ON kogo� krzywdzi�, nie w�tpi�, �e krzywdzi. Nie mia� z�udze�. By� przytomny. By� bystry. By� jednym z tych, kt�rzy tworz� histori�. Tak, dopiero co m�wi�em o czystych intencjach i najlepszej woli ludzi przez 72 lata budu- j�cych ten gmach, kt�ry my z Augustem... � I wieloma innymi, zgoda, ale niezbyt to uprzejme, wci�� o tym przypomina�... � ...kt�ry my z Augustem obalili�my w proch. Gmach, w kt�rego jasnych, pi�knych, zacisz- nych pokojach wyros�em. Na kt�rego wie�ach powiewa�y chor�gwie, w kt�rego oknach od- bija�o si� wschodz�ce s�o�ce. Tak, m�wi�em o dobrych intencjach. Nie wiem, czy TAMCI mieli dobre intencje. Nazwa�em ich podobnymi do Augusta. August by� jedynym wielkim cz�owiekiem, jakiego zna�em. Je�eli inni wielcy byli, s�, b�d� tacy jak on, m�wi�em i m�wi� g�upstwa. Mo�liwe, �e August by� �ajdakiem. Mo�liwe, �e by� anio�em z ognistym mieczem, anio�em, niepoj�tym dla maluczkich. Mo�liwe te� � zgadzam si� � �e wcale nie by� wielkim cz�owiekiem. �e by� po- staci� drugorz�dn�, kabotynem, megalomanem, marionetk�, nadymaj�c� si� �ab�. �e wcale nie zburzy� tamtego gmachu. �e nigdy nawet si� do niego nie zbli�y�, co dopiero m�wi� o podk�adaniu min! Przechadza� si� w pobli�u i du�o gada�, zajadaj�c wafle. Dobrze. Dzie� by� pochmurny i wietrzny, co chwila zrywa� si� deszcz, mija� i zn�w zaczyna� pa- da�; ludzie id�cy ulic� obok naszej szko�y nawet nie zamykali parasoli. Siedzia�em skulony w ostatniej �awce i wygl�da�em przez okno tak, �eby nauczyciel tego nie widzia�. �atwo mi to przychodzi�o: by�em zezowaty. Na przerwy nie wychodzi�em, �eby unikn�� bicia. To by�o na ostatniej lekcji. Ju� nie wiem, jak si� nazywa�a, mo�na p�j�� do biblioteki i sprawdzi�: nazw� co chwila zmieniano. Taka godzina czerwonej indoktrynacji. Nauka o spo- �ecze�stwie, wiedza o spo�ecze�stwie, nie pami�tam: na pewno nie nazywa�o si� to nauko- wym komunizmem jak w Rosji, na pewno nie marksizmem-leninizmem, nie dla takich dzieci jak my. Godzina ideologii, o to chodzi�o. Na pocz�tku roku mieli�my zast�pstwo, teraz wreszcie przys�ano w�a�ciwego nauczyciela: faceta z Komitetu Dzielnicowego. Inni szemrali i kpili sobie z g�ry z tego, kt�ry mia� przyj��, s�ysza�em to, zawsze tak by�o (i bola�o, zawsze bola�o: jakbym widzia� w�asnych rodzic�w na torturach); do mnie nikt si� nie odzywa� i ja nie odzywa�em si� do nikogo. Nagle drzwi otwar�y si� z rozmachem... Nie, jeszcze zanim drzwi si� otworz�. Zanim August wejdzie do klasy szkolnej i w moje �ycie. Chwileczk�. Zatrzymajmy te drzwi. 10 ------------------------------------------------------------- page 11 Zapomnia�em powiedzie�, co poprzedzi�o ich otwarcie. O tym, co mnie przygotowa�o na wej�cie Augusta w moje �ycie, w histori�, w wieczno��. Moi rodzice byli czerwoni, jasne. Ale niczego nie zrozumiesz, je�eli ci nie powiem, �e ta ich czerwono�� by�a tym samym, co wra�liwo�� na pi�kno. �ar�oczno�� na pi�kno. P�d do pi�kna. Gnali na zebrania partyjne tak samo jak malarz � geniusz czy superpartacz � rzuca� si� do sztalug, �eby jak najpr�dzej, natychmiast utrwali� i uwieczni� co� niewiarygodnego, pora�aj�cego, co go w�a�nie nawiedzi�o i op�ta�o: objawienie. Albo jak pisarz, geniusz czy grafoman. Albo muzyk. Oni oboje przez tyle lat widzieli, naprawd� widzieli przed sob� co� niewyobra�alnie pi�knego; zas�aniali im to wykrzywieni z�o�liwie, cuchn�cy czosnkiem i najta�sz� w�dk�, pryszczaci ludzie, wi�c ich odtr�cali i przewracali; zas�ania�y im to przed- mioty, z kt�rymi robili to samo; pi�kno wci�� si� oddala�o, wci�� ucieka�o przed nimi, wi�c biegli, biegli w nadziei, �e wreszcie je dogoni� i pochwyc�. To by�o jak pr�ba dotarcia do horyzontu. G�upia, tak. Zgadzam si�: moi rodzice byli g�upi. Ale szli za czym� niewyobra�al- nie pi�knym, to wiem, o tym m�wi� jako ekspert. Wiem i ju�, i daj� za to g�ow�, daj� �ycie. Jak m�wi� Stalin � oddam za to ca�� moj� krew, kropla po kropli. Wiem te�, �e pi�kno cz�sto towarzyszy z�u, bo i czemu nie mia�oby mu towarzyszy�? Ka�dego normalnego cz�owieka wzruszaj� marsze wojskowe, za ka�d� orkiestr� wojskow� biegn� gromady oczarowanych dzieciak�w jak za szczuro�apem z Hammeln � i tak w�a�nie ka�da zbrodnia pozyskuje sobie zwolennik�w, kt�rych nie pokona�aby przemoc, kt�rych rozw�cieczy�by szanta�. Ale za tym � za rytmem, d�wi�kiem, �wiat�em � p�jd� na koniec �wiata. Za to umr�. Tak, wiem. Drzwi za d�ugo pozostaj� uchylone. Drzwi z roku 1954, ze skomunizowanej przemoc� po zbrojnym zaj�ciu jej przez Rosjan � przypadkowo akurat czerwonych Rosjan, nie innych � Polski. Drzwi do klasy wype�nionej milcz�c�, wszczepion� przez doros�ych, wro�ni�t� pod sk�r� nienawi�ci�, z jednym, jedynym dzieciakiem potworkiem dr��cym z upartej, g�upiej mi�o�ci. Zaraz pozwol� im otworzy� si� do ko�ca. Zaraz. Ju� nawet nie wspomn� o p�ytach obracaj�cych si� na starym gramofonie w pokoju ojca, o tych p�ytach z marszami (Wsio wysze, wysze i wysze, albo Jesli zawtra wojna, jesli zawtra w pochod), wal- cami (Proszczanije s�awianki i Ech, smuglanka ma�dawanka), z balladami o ch�opcu orl�tku, o partyzancie �elezniaku, o zakochanej parze komsomolc�w rozdzielonej przez wojn� do- mow� (jej kazano i�� na wsch�d, jemu na zach�d, ale b�d� do siebie pisa� bez adres�w, b�d� pisa� wiedz�c, �e �aden list nie dojdzie), albo... Nie, ani s�owa o piosenkach, ani s�owa. Tylko o wierszach. W pokoju ojca, na odrapanej �cianie, wisia�o zdj�cie Majakowskiego. Barda rewolucji. Ol�niewaj�ce. Z bujnymi w�osami odgarni�tymi z czo�a, z oczami pe�nymi p�omieni... nie �mia�em marzy�, �eby tak kiedy� wygl�da�, �eby by� kim� takim, ale kiedy s�ucha�em jego wierszy, by�em taki. Stawa�em si� taki � na chwil�. Wciela�em si� w moj� przysz�o��. Opro- mieniwszy �wiat gromem g�osu, szed�em pi�kny, dwudziestodwuletni... Ojciec recytowa� te wiersze �jak trzeba�. Jak na akademiach czy wiecach. G�o�no. Wyr�- buj�c ka�de s�owo w powietrzu, rytmicznie wymachuj�c pi�ci�. Po rosyjsku i w tym n�dz- nym, miejscowym dialekcie, po polsku. Od� do rewolucji m�wi� po rosyjsku. Tiebie, oswistannaja, osmiejannaja batieriejami, tie- bie... Chyba zawsze rozumia�em. To by�a rewolucja. Zwierz�ca, dziecinna, ma�ostkowa i wielka, topi�ca po pijanemu siwych admira��w, a nazajutrz ratuj�ca z ton�cego statku pisz- cz�cego kociaka... Mieszczuch przeklina ci� po trzykro�, rewolucjo; ja, poeta, po tysi�ckro� b�ogos�awi�... I jeszcze Brookli�ski most lubi�, pami�tam, pami�tam ten zachwyt bolszewika nad bro- okli�skim mostem: Brookli�ski most! Tak! To jest co�! (Jak�e si� w niego p�niej wpatrywa�em w Nowym Jorku, kiedy przyjecha�em do Ameryki po nagrod� za wyj�tkowe zas�ugi w walce z komunizmem: przewieziono mnie statkiem do- 11 ------------------------------------------------------------- page 12 oko�a Manhattanu, a ja zadziera�em g�ow� i gapi�em si� jak sroka w gnat, i nie chcia�em od- powiada� na czyje� niedorzeczne pytania � czy� Amerykanie potrafi� zrozumie�, czym jest dla kogo� wychowanego w smudze czerwieni Brooklyn Bridge? Ta a�urowa konstrukcja, te harmonijnie wznosz�ce si� i opadaj�ce pr�ty... Tam sta� Majakowski, t�paki, tam w g�rze sta� kiedy� Majakowski! A potem napisa� jeden ze swych najpi�kniejszych wierszy. Brookli�ski most! Tak! To jest co�!) I wiersz o towarzyszu mauzerze ojciec lubi� � nie zadusi Sowiet�w Ententa, komuny nikt nie zwyci�y, lew� marsz! � i wszystkie te najbardziej dobitne, najkrzykliwsze, najczerwie�- sze, i te agitki przeciw spekulantom, antysemitom czy ch�opakowi, kt�ry rzuci� gorzej ubran� dziewczyn� dla szykowniejszej, takiej w szmuglowanym polskim swetrze... Matka inaczej. Pami�tam, jak siedzi na brzegu mojego ��ka i czyta �agodnym, mi�kkim g�osem, takim na pograniczu �ez: Pos�uchajcie! Przecie� je�li zapalaj� gwiazdy � to znaczy, �e one komu� potrzebne s� noc�? To znaczy: kto� chce, �eby blask ich �wieci�? Jej twarz w �wietle nocnej lampki, jej czu�y i trwo�ny g�os. Jakby czyta�a o sobie. O kim�, kto szlocha, ca�uj�c �ylast� r�k� Boga i b�agaj�c, �eby koniecznie by�a gwiazda na niebie, przysi�gaj�c, �e nie prze�yje tej bezgwiezdnej m�ki. A potem to pocieszenie, to �ju� dobrze�, ju� wszystko dobrze, ju� zapali�a si� gwiazda... Nagle wpad� ojciec. S�ucha� pod drzwiami. By� w�ciek�y. Krzycza�, wal�c lask� o krzes�o: �To jest poezja re-wo-lu-cyj-na, idiotko, idiotko, idiotko! Jak ty j� m�wisz? Co ty z niej ro- bisz? Chcesz wychowa� ch�opca na mi�czaka?� Spojrza�a na niego. Nic wi�cej. Spojrza�a. Uspokoi� si�, zagryz� usta, wyszed�. Odt�d czyta�a mi wiersze tylko pod jego nieobecno��. O ch�opcu, kt�ry si� zastrzeli� na ja- kiej� �nie�nej przestrzeni, a wiatr wyrwa� z jego kieszeni list po�egnalny i rozkrzycza� go, rozkrzycza�, rozdzwoni�: �egnajcie. Prosz� nie oskar�a�. Koniec. I o Marii, kt�ra mia�a przyj�� o czwartej. Nie przysz�a. Mija godzina po godzinie, p�noc stacza si� Jak g�owa ska- za�ca z szafotu, cz�owiek chcia�by oprze� si� na w�asnych �ebrach i wyskoczy� z siebie, wy- skoczy�, wyskoczy�... Ojciec grzmia� na ca�y dom: Partia i Lenin � bli�ni�ta-bracia � kogo bardziej matka-historia ceni? M�wimy � Lenin, a w domy�le � partia, m�wimy � partia, a w domy�le � Lenin. Dla ojca � otwieranie tom�w Marksa jak okiennic o �wicie. Lufy tytu��w. Wyostrzone piki rym�w. Tym mia�a by� sztuka. Mama czyta�a mi ukradkiem, w tajemnicy przed nim. Ten ostatni strz�pek wiersza, napisa- ny tu� przedtem, zanim Bard Rewolucji paln�� sobie w �eb. Jak to si� m�wi: zawalona spra- wa... Cz�sto to powtarza�a, zbyt cz�sto. Jak to si� m�wi: zawalona sprawa! I o t�sknocie mi 12 ------------------------------------------------------------- page 13 czyta�a, o rozpaczy, o mi�o�ci. O Bogu, zacieraj�cym r�ce z uciechy, gdy widzi z g�ry cz�o- wiecz� m�k�. Tak, mama czyta�a mi o Bogu. Dla niej on istnia�. Jako wr�g i kat. Ale istnia�. Dla ojca nie. Nie by�o problemu. Ale dla niej... Czyta�a mi. Bez krzyku. Spokojnie. Mi�kko. I tak, �e nigdy, nigdy tego nie zapomnia�em. Jej cichy, �agodny g�os. Je�li jeste� doprawdy, je�eli� jest, Bo�e, je�li na dywan gwiazd kl�kn�, je�li tego b�lu, co wci�� si� mno�y, ty� dla mnie, Panie, wymy�li� m�k� � s�dziowski �a�cuch w��, sam ci wizyt� z�o��. B�d� punktualny, nie sp�ni� si� ju�. S�uchaj, Najwy�szy Inkwizytorze. Zrozumia�em wtedy � na kr�tko, p�niej wola�em o tym nie my�le�, nie pami�ta�, zapo- mnie�, �eby m�c j� oskar�a� � zrozumia�em, �e jest nieszcz�liwa. Co ja o niej wiedzia�em? Tak �atwo by�o widzie� tylko siebie i w�asne cierpienie! Jak si� czu�a, �ona starego, schoro- wanego cz�owieka, matka zezowatego potworka? My�l�, �e nigdy nie zazna�a mi�o�ci; a to, w co wierzy�a i co mia�o nieuchronnie nast�pi�, �eby opromieni� �wiat, run�o. Motyl jej serca. To te� wyszuka�a u barda rewolucji, to te� z niego wyci�gn�a: motyl me- go serca. A na tego motyla gramol� si� w kaloszach i boso m�czy�ni z kapust� na w�sach, wymalowane kobiety, tysi�cg�owa wesz... Ach, plun�� im w twarz! Strz�sn�� ich z siebie! Zniszczy�! Znalaz�em kiedy� w jej biurku reprodukcj� marnego obrazu marnego malarza: oczywi�cie, nie pokaza�a jej ojcu. Oczywi�cie, nigdy nie o�mieli�aby si� zawiesi� jej na �cianie. �adniut- ka, lalkowata kobietka, pie�cide�ko bogatego i dobrego m�czyzny, ca�a w koronkach, z roza- nielonym u�miechem dotyka ogromnego bukietu r� stoj�cego w kryszta�owym wazonie. I wtedy zrozumia�em � Ale� tak, oczywi�cie! Mog�em to uj�� znacznie kr�cej: od urodzenia �y�em w kulcie Maja- kowskiego, od urodzenia ka�dego dnia widzia�em portret Majakowskiego, a przynajmniej co par� dni, czasem codziennie, czytano mi jego wiersze. Majakowskiego, kt�ry wkroczy� w poezj�, sztuk� i s�aw�, kt�ry wdar� si� w krwawi�ce mi�so epoki s�owami: Opromieniwszy �wiat gromem g�osu Id� pi�kny, dwudziestodwuletni. A teraz drzwi mog� si� wreszcie otworzy�. Niech wejdzie August. Pi�kny i dwudziesto- dwuletni. Drzwi otwar�y si� z takim rozmachem, �e uderzy�y klamk� o �cian� i rozchybota�y si�, przera�one. A ON nie wszed�, ale wtargn�� do naszej klasy, dysz�c jak buldog, szybki, moc- ny, wielki. Roztr�ci� sob� powietrze i odrzuci� na boki, ju� niepotrzebne. Wyr�ba� sob� �cie�- k� w przestrzeni, we wszech�wiecie. Pi�kny i dwudziestodwuletni. W rozpi�tej sk�rzanej kurtce na zielonej zetempowskiej koszuli, w czerwonym krawacie, z ciemn� czupryn� tak 13 ------------------------------------------------------------- page 14 samo odgarni�t� do ty�u, zamaszysty, ha�a�liwy, bezwstydny. Spojrza� na nas z g�ry w�skimi, tatarskimi oczami bez blasku, oczami, w kt�rych nigdy nie umia�em si� niczego dopatrze�, z kt�rych nigdy nie potrafi�em niczego odgadn��. Przesun�� po nas tym w�skim, skupionym spojrzeniem, dzia�aj�cym tylko w jedn� stron�: on nas widzia�, my jego nie. Nasz wzrok za- trzymywa� si� na tej bia�ej powierzchni z br�zowymi ko�ami t�cz�wek, z czarnymi ko�ami �renic, nie si�ga� g��biej. Poczu�em si� nagle ma�y, n�dzny i odepchni�ty � jeszcze raz ode- pchni�ty. Zezowata pokraka z odstaj�cymi uszami. A� si� skuli�em. �eby jak najmniej by�o mnie wida� nad �awk�. A jego spojrzenie omiot�o klas� i zatrzyma�o si� na mnie. Co� m�wi�. M�wi� od pierwszej chwili, jeszcze z jedn� nog� za progiem, wtargn�� mi�dzy nas jednocze�nie g�osem i cia�em, zakrzycza�, uciszy�, pokona�. M�wi� � tak, na pewno � �e nazywa si� Stefan Marzec, ale od lat wszyscy m�wi� na niego �August�. Mo�e dlatego, �e urodzi� si� w sierpniu, nie w marcu: zabawne, prawda? Tego samego dnia, co Napoleon, pi�t- nastego. Dzie� najwi�kszej aktywno�ci s�o�ca, powiedzia� mu to pewien astronom. (Nic nie zrozumieli�my, ale po chwili sta� si� bardziej przyst�pny.) Chcia�by, �eby�my i my tak go nazywali, przywyk� do tego imienia. Mo�emy m�wi� mu �ty�, tak b�dzie pro�ciej. Nie b�dzie nas niczego uczy�. B�dzie nam opowiada� o �wiecie i spr�buje nam pokaza� �wiat, to wszyst- ko. Oczywi�cie, ka�dy ma jaki� �wiat, zna jaki� �wiat; jego zadaniem jest wyprowadzi� nas poza jego granice. Mo�emy si� nie obawia�: nie b�dzie nas uczy� zgrabnych formu�ek. Tak, jest doros�y, wiele prze�y� i widzia�, ale nie zamierza twierdzi�, �e wszystko wie. Spr�buje nam jednak pom�c w czym� bardzo wa�nym � przysi�ga, �e to bardzo wa�ne! � i ma nadzie- j�, �e my pomo�emy jemu. Bana�y, owszem. Ale nikt tak przedtem do nas nie m�wi�. Nikt tak przedtem nie m�wi�, rozumiesz?!!! August zapyta�, czy kto� ma jakie� pytania. Chwila chichot�w. Czeka� cierpliwie. Potem Krzysiek podni�s� r�k�. � Chcia�bym wiedzie�, czy pan jest partyjny. � Tak � odpowiedzia� August. � I to moje zadanie na ten rok z wami: chc�, �eby�cie zro- zumieli, dlaczego. To jedyne zadanie, jakie sobie stawiam. B�d� szcz�liwy, je�li mi si� uda. Zadr�a�em po tych s�owach, ja, potw�r z ostatniej �awki. I wyda�o mi si�, �e zauwa�y� to dr�enie � dr�enie nadziei. Zreszt� widzia� mnie od pierwszej chwili, widzia� i rozumia� � jak B�g. (Dopiero po latach zrozumia�em, �e dobrze wiedzia�, kim jestem. Ja tego nie wiedzia�em, on tak. Zanim jeszcze wszed� do klasy. Wystarczy�o odszuka� mnie wzrokiem, to nie by�o trudne. Trze�wo oceni� to, co m�g� mu da� syn starej partyjnej szychy. Ale ja nie mia�em po- j�cia, kim by� m�j ojciec, i czu�em si� tylko obdarowany, obdarowany bez zas�ug, cudem i ponad miar�, a kiedy wreszcie, doros�y, co� zrozumia�em, niczego to ju� nie mog�o zmieni�.) Dobrze. Przez ca�� lekcj� opowiada�. Cudownie. O pierwszym filmie, jaki widzia� w �yciu � krzy- cza� wniebog�osy, kiedy co� z�ego dzia�o si� na ekranie (,,Dlatego potem wst�pi�em do partii; wkr�tce zrozumiecie, jaki to ma zwi�zek�), o ojcu, dziadku, matce, babci, o wojnie, o tym, jak strasznie cierpia� � ZAWSZE, ZAWSZE! � widz�c krzywdzonych, jak to nigdy nie m�g� znie�� widoku cudzego cierpienia, a� wreszcie zrozumia� (dzi�ki partii), �e lito�� jest tylko plasterkiem przylepionym do sk�ry cz�owieka umieraj�cego na gru�lic�, pod�� sztuczk� ma- j�c� zadowoli� tego, kto przykleja plasterek, niczym wi�cej, �e plasterek nale�y spali�, �e trzeba inaczej... � Dobro mo�e by� czym� g�upim i szkodliwym. Kiedy by�em ma�y, czu�em straszn� lito�� na widok ka�dego kaleki. I � wyobra�cie sobie � kiedy widzia�em kulawego, sam zaczyna�em kule�, �eby go pocieszy�, �eby mu pokaza�, �e nie jest jedynym kulawym, �e to si� cz�sto zdarza. Kiedy widzia�em garbatego, sam zaczyna�em si� garbi�. � (Klasa wybuchn�a �mie- chem; on te� si� roze�mia�.) � No w�a�nie. Dopiero potem zrozumia�em... do tej pory d�awi 14 ------------------------------------------------------------- page 15 mnie wstyd... co naprawd� mogli o mnie my�le� ci nieszcz�ni. �e ich przedrze�niam. �e zachowuj� si� gorzej ni� ci oboj�tni. I to by�a prawda. Cz�owiek g�upio dobry jest bardziej niebezpieczny od z�ego. To te� ka�dy powinien zrozumie�. Zanim zrobimy co�, co uwa�amy za dobre, musimy to dok�adnie przemy�le�. �eby nie wyrz�dzi� jeszcze wi�kszego z�a ni� robi�c co�, co uwa�amy za z�e. Mam nadziej�, �e wszyscy w tym roku czego� si� o tym na- uczymy. Wiecie, co m�wi Pismo �wi�te: b�d�cie �agodni jak go��bie i chytrzy jak w�e. To bardzo m�dre s�owa. Krzysiek zn�w podni�s� dwa palce. August skin�� na niego z serdecznym u�miechem. Krzysiek wsta� z �awki. � Chcia�em zapyta�, czy pan jest wierz�cy. � Nie, ch�opcze. Jak masz na imi�? Krzysztof? Nie, Krzysiu. Kiedy by�em ma�y, chodzi- �em do ko�cio�a, bo wszyscy chodzili, bo taki by� zwyczaj. Ojciec by� absolutnie niewierz�cy, matka wierzy�a troch�, zreszt� czasy by�y takie, �e wszyscy chodzili do ko�cio�a, wi�c i ja. Ale zrozumia�em, �e to k�amstwo. K�amstwo, kt�re ma ludzi jednocze�nie i pocieszy�, i prze- razi�. Widzicie, ludzie pierwotni byli bardzo dzicy. �yli w puszczy. Kiedy wybucha�a burza, bali si� piorun�w. To by�o straszne, wyobra�cie sobie t� czarn�, g�st� puszcz�, i nag�y b�ysk, a po nim huk, og�uszaj�cy huk, i pioruny trafiaj�ce w drzewa, i po�ary... Tak bardzo bali si� piorun�w, �e wymy�lili sobie kogo�, kto je rzuca z g�ry, kogo mo�na uprosi�, �eby nas oszcz�dzi�. Tak powsta� B�g, tak powsta�a modlitwa. Je�eli mimo wszystko kto� by� poszko- dowany, to znaczy�o, �e nie modli� si� do�� szczerze albo �e jego winy by�y za wielkie, i to Co� W G�rze musia�o wymierzy� mu kar�. Ale Benjamin Franklin wynalaz� piorunochron, i w tym momencie upad�y wszelkie podstawy do wiary w Boga. M�wi� o tym, grzmia� o tym jeszcze przez par� minut, a ja oskubywa�em pod �awk� sk�rk� z paznokci, nagle nim rozczarowany. O tym, �e Boga wymy�li�y jakie� pradawne dzikusy ze strachu przed piorunami, s�ysza�em ju� nieraz. Tak nas uczono w szkole. Moi rodzice, moi czerwoni rodzice oczywi�cie nie wierzyli (zapomnij o tym, co m�wi�em o mamie, to si� nie liczy) w �adnego Boga; oczywi�cie, nie ochrzcili mnie ani nie prowadzali do ko�cio�a: raz zabra�a mnie mama, �ebym wiedzia�, jak tam jest, i by�o cudownie, strasznie, ale cudownie, ko�ysa�y si� p�omyki �wiec i pachnia�o tak, �e mo�na by�o zemdle� z zachwytu (to chyba by�o Bo�e Cia�o i palono kadzid�o), i zawsze marzy�em o tym, �eby tam wr�ci�, ale mia�em do�� rozumu, �eby si� do tego nie przyzna�. Ojciec opowiada� mi o tym, jak to wiara w Boga po- wsta�a ze strachu przed burz�, i nagle sam si� zawaha�. Mia�em sceptyczn� min�: uwielbia�em burze. I czemu� to ludzie mieliby si� ich ba� tylko dlatego, �e �yli dawno? Czy musieli by� a� tak r�ni ode mnie? O tyle g�upsi? Ojciec zastanowi� si� i powiedzia�: � Chocia� prawd� m�wi�c, Guciu, to jest wulgarny materializm. To zbytnie uproszczenie. Ludzie zawsze bali si� z�a, kt�re mo�e w nich niespodziewanie trafi�, i starali si� je za�egna�. Ob�askawi� pot�gi przyrody. Nie tylko pioruny. Tak�e choroby, �mier�, krzywdy, kt�re mo- g�y ich spotka� od innych ludzi... Dlatego wymy�lili Boga. Rozumn� i zdoln� do lito�ci przy- rod�. A przyroda nie jest rozumna, nie jest logiczna, i nie zna lito�ci. Jest rzeczywisto�ci� i tyle. Je�eli spotkasz kogo�, kto wierzy w Boga, b�dziesz wiedzia� od razu: to tch�rz. Nie umie znie�� �wiata takiego, jaki on jest. Tch�rz! To mnie przekona�o. A teraz August � AUGUST! � zn�w opowiada� stare bajeczki o pio- runach. Zrobi�o mi si� wstyd za niego, spu�ci�em oczy. G�upszy od mojego ojca! Ju� wtedy nie mog�em pogodzi� si� z tym, �e August � AUGUST!!! � m�g�by by� g�upszy od mojego ojca. W czymkolwiek. Pod jakimkolwiek wzgl�dem. M�wi� o tym, jak wyobra�a sobie nasze lekcje. Chcia� zabiera� nas na wycieczki. Pokazy- wa� nam ciekawe rzeczy, kt�rych zapewne nie znamy. A czasem zaprasza� do szko�y cieka- wych ludzi. Fantastycznych ludzi, wspania�ych! Poj�cia nie mamy, jakim cz�owiekiem jest kto�, kto � nie w czasie wojny, nie, w czasie wojny to co innego � sta� przed plutonem egze- kucyjnym! I prze�y�! Czy znamy kogo� takiego? 15 ------------------------------------------------------------- page 16 August zawiesi� g�os tylko na chwil�, tylko �eby nabra� powietrza w p�uca i m�wi� dalej, pytanie by�o przecie� retoryczne. Ale znienacka Kasia z drugiej �awki w �rodkowym rz�dzie podnios�a r�k�. � Ja znam. Augustowi szcz�ka opad�a. Przez moment, przez cz�stk� sekundy by� zaskoczony i bez- radny. I oto ju� zebra� si� w sobie, napr�y� mi�nie... � To na pewno nie by�o to, o czym m�wi�! Ale porozmawiamy o tym... jak si� nazywasz? Kasia? Porozmawiamy o tym, Kasiu. Opowiesz nam kiedy�. Kasia wsta�a. Z wyrazem uporu, jakiego nigdy przedtem u niej nie widzia�em. (Czym dla mnie by�a ludzko��? Tysi�cg�owa wesz wchodz�ca na motyla mojego serca!) Z wypiekami na policzkach. Z dr��cymi ustami. � Ale ja chc� powiedzie� teraz. Mojego tat� rozstrzelali komuni�ci, tylko �e on prze�y�. Wyci�li mu scyzorykiem swastyk� na piersi, a potem strzelali do niego, a potem sobie poszli, bo my�leli, �e umar�, ale on �y�. Ch�opi go znale�li i wyleczyli. I �yje, tylko ma t� blizn�, t� swastyk�, i boi si� j� komu� pokaza�, boi si� i�� do lekarza, �eby j� usun��, bo... Zach�ysn�a si�, zawaha�a. Kole�anka z �awki � Marta, ta blondyneczka, kt�ra tak mi si� od pocz�tku podoba�a � ci�gn�a j� za r�kaw, ca�a klasa sycza�a: nie m�w, nie m�w, nie m�w! Nie wiem, co napad�o Kasi�. Nagle odezwa�a si� Ewa. Na ca�y g�os. � No, i czego ma si� wstydzi�? �e ma swastyk�? Mnie rodzice opowiadali. Hitlerowcy byli bardzo dobrzy. Rzucali dzieciom cukierki z ci�ar�wek. Jak kto� by� szybki i blisko podlecia�, to m�g� zebra� i z dziesi�� cukierk�w. A teraz... kto rzuca dzieciom cukierki? Nikt, nigdy! Moja mama zawsze m�wi, �e jakby Hitler wygra�, to wszystkim by�oby lepiej. � G�upia! � pisn�� Henio. � On nienawidzi� Polak�w! � Ale cukierki im dawa�, nie? No dobrze, to kaza� dawa�! Wi�c by� lepszy ni� wszyscy inni, nie? Siedzia�em skulony, z pochylon� g�ow�. To by�a moja klasa. Moi wrogowie. Moi prze�la- dowcy. Dobry, szlachetny Hitler, dawca cukierk�w rzucanych podbitym narodom z wojsko- wych ci�ar�wek i woz�w pancernych! Gdyby to s�ysza� m�j ojciec, za�ama�by r�ce. Gdyby s�ysza�a matka, rozp�aka�aby si� chyba. Gdyby s�ysza� Stalin... August ju� od dawna nie by� speszony. � Kochani! � powiedzia� serdecznie. � Jestem starszy od was. Widzia�em na w�asne oczy te rzucane przez hitlerowc�w cukierki. Raz, na pocz�tku okupacji. Jeden, jedyny raz, kiedy tyl- ko wkroczyli. Ca�a gar�� pad�a mi pod nogi. I nie schyli�em si�, �eby je podnie��. Klasa zaszumia�a: nie wierzy�a, kpi�a. � Przysi�gam! Wierzycie w dusz�? I w jej zbawienie? Klasa kiwn�a g�owami. Ja ci�gle siedzia�em pochylony nad podrapanym blatem �awki. � Ja nie wierz�. Ale dopuszczam mo�liwo��, �e to prawda. �e to wszystko istnieje. Wi�c przysi�gam wam na zbawienie duszy. Nigdy nie podnios�em takiego cukierka. Nigdy nie sta- n��em w kolejce do kot�a, z kt�rego ONI, faszy�ci, rozlewali zup� g�oduj�cym... bo i to cza- sem robili, a jak�e. Ani ja, ani nikt z moich bliskich. Bo kto�, kto zamierza ci� zabi�, a przedtem, na przyn�t�, rzuca ci, g�odnemu, cukierek, �eby� podszed� bli�ej, �eby� zaufa�... kto� taki zas�uguje na pogard�. Nienawidzi si� go. � Jeszcze raz zebra� si� ca�y w sobie i za- grzmia�: � Tak, widzia�em te rzucane przez naje�d�c�w cukierki! I nigdy, nigdy... Staszek podni�s� r�k�. � Prosz�, m�w. � Czy pan jest �ydem? Klasa zn�w sykn�a, g�o�niej ni� przedtem, przy Kasi. A na twarzy Augusta, po drgnieniu zdumienia, pojawi� si� smutek. Prawdziwy smutek. Mo�e wtedy w�a�nie go pokocha�em, na dobre i z�e, na ca�e �ycie: za to, �e poczu� a� taki smutek po tym pytaniu. A� taki b�l. Staszek przyczepia� komu popad�o � ka�demu, z kim si� pok��ci� � takie ��te gwiazdki, �gwiazdy 16 ------------------------------------------------------------- page 17 Dawida�, tak je nazywa�, to mia�a by� najgorsza zniewaga (mnie te� je przyczepia�, ale chyba niewiele cz�ciej ni� innym, cho� takim by�em potworem: zawsze chowa�em si� po k�tach, �eby mu si� nie nara�a�). A Ewa nieraz m�wi�a o dobrych hitlerowcach, kt�rzy palili w pie- cach tylko �yd�w i Cygan�w (s�usznie!), Polak�w zasypuj�c cukierkami, i w dodatku wyt�u- kli dwadzie�cia milion�w ruskich, za co im cze�� i chwa�a: zna�em to. Ale po raz pierwszy widzia�em � poza domem � kogo�, kogo bola�o i smuci�o to, �e ludzie s� w�a�nie tacy, dla kogo to by�o jak rana. Jak d�gni�cie no�em. Przysi�gam, po raz pierwszy. � Nie � powiedzia� August wolno � nie jestem. Ale dlaczego o to pytasz, na mi�o�� bosk�? Szmer w klasie. Czy z powodu pytania, czy odpowiedzi, czy tego odruchowego �na mi�o�� bosk�� w ustach cz�owieka z KD, nie wiem. August zn�w zacz�� m�wi�. Zaciska�em pi�ci pod �awk�. Tyle razy ju� to s�ysza�em! A on wygl�da� na kogo�, kto w to wierzy � jak moi rodzice. � Kochani! � wo�a� August. � Wy jeste�cie zatruci, zatruci. To jakby kto� wam podawa� w jedzeniu, po troszeczku, ca�ymi latami, strychnin�... no, trutk� na szczury. Tak, �e ju� do niej przywykli�cie. Jeste�cie odporni. Nie poznacie si� na niej. Kochani, co to w og�le znaczy: �yd? Przecie� �yd�w nie ma! Nie ma!!! S� tylko ludzie! Tak, zna�em to. I te� w�tpi�em, tak samo jak w Boga wymy�lonego ze strachu przed burz�. Na pierwszym pi�trze w naszym domu mieszka� Naftalin Samuel � a mo�e Samuel Naftalin, nie wiedzia�em wtedy, co by�o imieniem, a co nazwiskiem � i on by� �ydem, s�owo honoru. Uwa�a� si� za �yda. M�wi�: �Ja, �yd�. M�wi�: �My, �ydzi�. Nie mia� poj�cia, �e nie istnieje. I ani troch� si� nie wstydzi�, cho� moi rodzice uwa�ali, �e powinien. Za�amywali nad nim r�ce. O nim te� m�wili, �e jest zatruty. �Jak mo�e uwa�a� siebie za �yda, przecie� �yd�w nie ma! My, internacjonali�ci...� Za�amywali r�ce, �e Naftalin Samuel � czy Samuel Naftalin � nie zmieni� imienia i nazwiska. �e m�wi o narzuconej mu ha�bie jakby by� z niej dumny. To tak, jakby kobieta przedstawia�a si� s�owami: �Jestem pann� z dzieckiem�. Nie ma ju� panien z dzie�mi, s� tylko matki! Albo jakby dziecko m�wi�o: �Jestem b�kartem�. Nie ma ju� b�- kart�w, s� tylko dzieci! Nie ma ju� kochank�w, s� tylko ma��e�stwa faktyczne. Wszyscy jeste�my r�wni. Niestety, niekt�rym poni�enie tak wesz�o w krew... Ach, d�ugo jeszcze trzeba b�dzie walczy�, d�ugo trzeba b�dzie pracowa�! Naftalin Samuel wierzy� w Boga. W jakiego� �ydowskiego Boga, Jehow�. By� dumny, �e jest jego wyznawc� i �e jego wyznawc�w nazywa si� �ydami. Na tym polega� jego ob��d. � Przecie� � m�wi�a matka, kiedy siedzieli�my we troje nad talerzami z jajecznic� � prze- cie� ten cz�owiek, gdyby mu pozwolono, nosi�by myck� i pejsy! I modli�by si� w synagodze, gdyby jeszcze by�y synagogi. Jak mo�na budowa� nowy �wiat z takimi lud�mi? Ojciec kiwa� g�ow�. Zapyta�em, co to takiego �mycka�. Odpowiedziano mi, �e to �taka �mieszna czapka�. Nie widzia�em nic z�ego w noszeniu przez ludzi takich czapek, jakie im si� podobaj�, ale poczu- �em, �e lepiej si� nie odzywa�. Nabra�em na widelec kolejny k�s jajecznicy. Nigdy nie m�wi�em rodzicom, �e po�owa mojej klasy wielbi Hitlera, bo ten podobno (w przeciwie�stwie do wszystkich poprzednich i nast�pnych w�adc�w naszego kraju) kaza� rzu- ca� dzieciom cukierki. Ani �e �ydzi istniej�, skoro istnieje Naftalin Samuel, i �e gdyby Naf- talin Samuel chcia� si� dziwnie ubiera�, co by to komu szkodzi�o? Ani o niczym podobnym. Nie chcia�em ich martwi�. Traktowa�em ich jak dzieci. A oni mnie jak doros�ego. St�d ca�e nieszcz�cie. Lekcja si� sko�czy�a. Pierwsza lekcja w �yciu szko�y, kt�ra sko�czy�a si� za wcze�nie! Dzwonek przerwa� Augustowi w p� zdania, ale nikt si� nie zerwa�, nikt nie z�apa� tornistra czy teczki, �eby biec na wolno��, kilka uniesionych r�k wci�� tkwi�o w powietrzu: o tyle rze- czy chciano go jeszcze zapyta�! August u�miecha� si� jak triumfator. 17 ------------------------------------------------------------- page 18 � Ju� nie ma czasu. Zapytacie mnie nast�pnym razem. B�d� z wami d�ugo... mam nadziej�. W przysz�ym tygodniu gdzie� was zabior�. Ju� to om�wi�em z dyrekcj�. Zaraz po pierwszej lekcji idziemy na wycieczk�. Wycie zachwytu. A on si� u�miecha�. � Na razie id�cie. Zobaczymy si� za tydzie�. Wszyscy, brz�cz�c jak r�j pszcz�, zbierali swoje rzeczy, wychodzili. August uchyli� okno i zapali� papierosa. Zapalniczk�. Jak ameryka�ski gangster. Ch�opcy zatrzymywali si� jesz- cze, �eby popatrze� na niego z zachwytem: ten papieros, ten b�ysk zapalniczki, ta r�ka w kie- szeni sk�rzanej kurtki! Wzi��em m�j tornister i pr�bowa�em wymkn�� si� chy�kiem, teraz, kiedy nie zwracali na mnie uwagi, kiedy nie byli w nastroju do bicia. By�em ju� przy drzwiach, gdy August odwr�ci� si� nagle � jakby mia� oko z ty�u g�owy, niczym czarownicy w bajkach � i zatrzyma� mnie. � Poczekaj, chc� ci� o co� zapyta�. Tak, ciebie. Zawr�ci�em z opuszczon� g�ow�. Inni zaszumieli, zamruczeli co� i wyszli. By�em z nim sam. Po raz pierwszy sam z Augustem. Sta�em przed nim � ma�y, rudy, zezowaty, ostrzy�ony na zero, z tornistrem na plecach. A on sta� przede mn�, nade mn�, pi�kny, dwudziestodwuletni, z grzyw� w�os�w sczesan� z czo�a, z lew� r�k� w kieszeni swej bolszewickiej, komisarskiej kurtki, z papierosem mi�dzy palcami prawej. Zaci�gn�� si�, wypu�ci� z ust trzy k�ka dymu � jak sztukmistrz z cyrku � nonszalancki, pewny sieb