2328

Szczegóły
Tytuł 2328
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2328 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2328 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2328 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Raymond Chandler �egnaj, laleczko (Prze�o�y�a Ewa �ycie�ska) Rozdzia� pierwszy By�a to jedna z tych cz�ciowo, nie ca�kiem jeszcze murzy�skich przecznic Central Avenue. W�a�nie wyszed�em z pewnego trzyfotelowego fryzjerskiego zak�adu, w kt�rym wed�ug przypuszcze� agencji m�g� pracowa� jako zmiennik fryzjer nazwiskiem Dimitrios Aleidis. B�aha sprawa. Jego �ona gotowa by�a wyda� troch� grosza, �eby go mie� z powrotem w domu. Dzie� by� ciep�y, ju� prawie koniec marca, stan��em przed fryzjerni� i podnios�em oczy na jaskrawy neon lokalu "U Floriana" z pierwszego pi�tra. Neonowi przygl�da� si� jaki� facet. Spogl�da� na zakurzone okna w ekstatycznym skupieniu, jak imigrant z Europy, kt�ry pierwszy raz ujrza� Statu� Wolno�ci. By� to olbrzymi m�czyzna, mniej wi�cej sze�� st�p i pi�� cali wzrostu i gruby jak cysterna na piwo. Sta� kilka krok�w dalej. R�ce zwiesi� bezczynnie, spomi�dzy olbrzymich paluch�w dymi�o mu zapomniane cygaro. Zwinni, cisi Murzyni mijali go w po�piechu, nie zatrzymuj�c si�, obrzucaj�c ukradkowymi spojrzeniami. A by�o na co spojrze�. Mia� na sobie w�ochaty kapelusz borsalino, szar� sportow� marynark� z samodzia�u z bia�ymi golfowymi pi�eczkami zamiast guzik�w, br�zow� koszul�, ��ty krawat, szare flanelowe spodnie w kant i buciki z krokodylej sk�ry, ozdobione bia�ymi rozpryskami na noskach. Z kieszonki na piersiach kipia�a mu chusteczka tego samego jaskrawo��tego koloru co krawat. Za wst��k� kapelusza tkwi�o kilka farbowanych pi�r, i to ju� by�a przesada. Nawet na Central Avenue, na kt�rej t�um wcale nie jest szary, wygl�da� mniej wi�cej tak dyskretnie jak na przyk�ad tarantula na biszkoptowym cie�cie. By� blady i nie ogolony. Zawsze zreszt� wygl�da�by na nie ogolonego. Mia� k�dzierzawe czarne w�osy i g�ste brwi prawie zrastaj�ce si� nad grubym nosem, uszy jak na m�czyzn� tej postury ma�e i zgrabne, a oczy b�yszcz�ce prawie tak, jakby by�y zasnute �zami, co si� cz�sto zdarza przy szarych oczach. Sta� jak pos�g, a po d�u�szej chwili u�miechn�� si�. Powoli przeszed� przez chodnik w stron� wahad�owych drzwi od schod�w na pierwsze pi�tro. Pchn�� je, ch�odnym, oboj�tnym spojrzeniem obrzuci� ulic� i wszed�. Gdyby by� mniejszy i dyskretniej ubrany, pomy�la�bym, �e idzie co� zw�dzi�. Ale nie w tym ubraniu, nie w takim kapeluszu i nie z tak� postur�. Drzwi odchyli�y si� z powrotem na zewn�trz i ju� si� prawie przymkn�y. Zanim znieruchomia�y, znowu gwa�townie odskoczy�y na zewn�trz. Co� przelecia�o przez chodnik i wyl�dowa�o w rynsztoku mi�dzy dwoma zaparkowanymi wozami. Wyl�dowa�o na czworakach, cienko popiskuj�c jak osaczony szczur. Poma�u wsta�o, odnalaz�o kapelusz i wr�ci�o na chodnik. By� to szczup�y brunatno-sk�ry m�odzieniec o w�skich ramionach, w garniturku koloru bzu, z go�dzikiem w klapie. W�osy mia� czarne, przylizane. Jeszcze przez chwil� nie zamyka� ust i skomla� cienko. Przechodnie spogl�dali na niego bez zainteresowania. Potem zawadiacko nasadzi� kapelusz na g�ow�, przemkn�� pod �cian� i stawiaj�c na zewn�trz szerokie, p�askie stopy, po cichu odszed� ulic�. Cisza. Ruch uliczny wr�ci� do normy. Podszed�em do tych drzwi i zatrzyma�em si�. W tej chwili by�y nieruchome. Wtyka�em nos w nie swoje sprawy. Wi�c pchn��em drzwi i zajrza�em do �rodka. Z p�mroku wysun�a si� r�ka, na kt�rej m�g�bym usi���, chwyci�a mnie za rami� i zgniot�a je prawie na miazg�. Potem wci�gn�a mnie do �rodka i niedba�ym ruchem unios�a na pierwszy schodek. Olbrzymia twarz zajrza�a mi w oczy. G��boki, matowy g�os szeptem zapyta�: - Sk�d tu miesza�ce, kole�? Jak to jest? Na schodach by�o ciemno. I cicho. Z g�ry dobiega�y niewyra�ne ludzkie g�osy, ale tu na dole byli�my sami. Olbrzym patrzy� na mnie z powag� i wci�� mia�d�y� mi rami�. - Smoluch - doda�. - W�a�nie go wyrzuci�em. Widzia�e�? Pu�ci� moje rami�. Ko�� chyba nie by�a z�amana, ale r�ka mi zdr�twia�a. - To ich lokal - odpowiedzia�em rozcieraj�c rami�. - Czego si� spodziewa�e�? - Tego nie gadaj, kole� - szepn�� olbrzym jak cztery najedzone tygrysy. - Velma tu pracowa�a. Ma�a Velma. Zn�w si�gn�� po moje rami�. Pr�bowa�em si� uchyli�, ale by� szybki jak kot. Stalowe palce znowu si� zacisn�y na moich mi�niach. - Taak - powiedzia�. - Ma�a Velma. Osiem lat jej nie widzia�em. Wi�c m�wisz, �e to knajpa dla smoluch�w? St�kn��em, �e tak. Podni�s� mnie jeszcze dwa stopnie wy�ej. Wyrwa�em mu si� i �okciem pr�bowa�em go odepchn��. Nie mia�em pistoletu. Nie s�dzi�em, �eby by� potrzebny przy szukaniu Dimitriosa Aleidisa. I w�tpi�, czyby mi si� teraz na co zda�. Ten olbrzym na pewno by mi go odebra� i po�kn��. - Sam id� na g�r� i si� przekonaj - powiedzia�em, staraj�c si� st�umi� b�l w g�osie. Znowu mnie pu�ci�. Spojrza� na mnie ze smutkiem w szarych oczach. - Nic mi nie jest - o�wiadczy�. - Nie idzie mi o nia�k�. Ale skocz ze mn� na g�r� i �yknijmy po jednym. - Nie podadz� ci. S�ysza�e�, �e to knajpa dla kolorowych. - Osiem lat nie widzia�em Velmy - powt�rzy� tym swoim g��bokim, smutnym g�osem. - Ju� osiem d�ugich lat, jak jej powiedzia�em do widzenia. Od sze�ciu lat do mnie nie pisze. Ale na pewno si� oka�e, �e co� jej przeszkodzi�o. Pracowa�a tu. Mi�a dziewczyna. To idziemy na g�r�, co? - OK! - wrzasn��em. - Id� z tob�. Ale nie potrzebujesz mnie taszczy�. Daj mi i��. Czuj� si� dobrze. Jestem doros�y. Sam chodz� siusiu, i w og�le. Tylko mnie nie taszcz. - Ma�a Velma tu pracowa�a - powiedzia� mi�kko. Wcale nie s�ucha�, co m�wi�. Poszli�my na g�r�. Pozwoli� mi i�� o w�asnych si�ach. Rami� mnie bola�o. Kark mia�em mokry. Rozdzia� drugi Drugie wahad�owe drzwi oddziela�y podest na g�rze od tego, co znajdowa�o si� w g��bi. Olbrzym popchn�� je lekko kciukami i weszli�my na sal�. By�a d�uga i w�ska, nie za czysta, nie za jasna, dosy� ponura. W rogu, pod kloszem lampy, skupiona przy stole do gry w ko�ci pod�piewywa�a i rozprawia�a grupka Murzyn�w. Po prawej stronie pod �cian� sta� bar. Poza tym urz�dzenie sali sk�ada�o si� g��wnie z ma�ych okr�g�ych stolik�w, przy kt�rych tu i �wdzie siedzieli klienci, m�czy�ni i kobiety, wszystko Murzyni. �piew przy stole do gry urwa� si� nagle i lampa nad nim, gwa�townie szarpni�ta, zgas�a. W jednej chwili zapad�o ci�kie milczenie. Spojrza�y na nas oczy, orzechowe oczy w twarzach wszystkich odcieni czerni, od szarego po g��boko czarny. G�owy odwr�ci�y si� powoli i te po�yskliwe oczy spojrza�y w �miertelnie wrogim milczeniu obcej rasy. Oparty o bar w g��bi sta� pot�ny Murzyn z grubym karkiem, bez marynarki, z r�owymi gumkami na r�kawach koszuli i r�owo-bia�ymi szelkami skrzy�owanymi na szerokich plecach. Ka�dy od razu by pozna�, �e to wykidaj�o. Powoli opu�ci� uniesion� dotychczas stop�, powoli odwr�ci� si� i spojrza� na nas, mi�kko stan�� na rozkraczonych nogach i omi�t� wargi szerokim j�zykiem. Twarz mia� tak pokiereszowan�, jakby si� ju� zetkn�� ze wszystkim opr�cz pacho�ka do uwi�zywania liny holowniczej. Ca�� w szramach, sp�aszczeniach, zgrubieniach, plamach i pr�gach. By�a to twarz, kt�ra niczego si� ju� nie mog�a obawia�. Wszystko, co mo�na by pomy�le�, ju� si� jej przydarzy�o. Kr�tkie k�dzierzawe w�osy mia� przypr�szone siwizn�. U jednego ucha brakowa�o mu dolnego p�ata ma��owiny. Ten Murzyn by� ci�ki i roz�o�ysty. Mia� pot�ne nogi, odrobin� pa��kowate, co jest rzadko�ci� u Murzyn�w. Jeszcze raz przejecha� j�zykiem po wargach, u�miechn�� si� i ruszy�. Podszed� do nas mi�kko, krokiem skradaj�cego si� boksera. Olbrzym czeka� na niego w milczeniu. Murzyn w r�owych szelkach po�o�y� masywn� d�o� na piersi olbrzyma. Cho� wielka, jego d�o� wygl�da�a tam jak spinka. Olbrzym ani drgn��. Wykidaj�o u�miechn�� si� �agodnie. - Nie dla bia�ych, bracie. Tylko dla kolorowych. Bardzo mi przykro. Olbrzym oderwa� od niego swoje smutne szare oczy i rozejrza� si� po sali. Policzki mu si� zar�owi�y. - Knajpa dla smoluch�w - powiedzia� szeptem, zirytowany. Podni�s� g�os. - Gdzie Velma? - zapyta� wykidaj��. Tamten w�a�ciwie si� nie roze�mia�. Przyjrza� si� ubraniu olbrzyma, br�zowej koszuli i ��temu krawatowi, samodzia�owej szarej marynarce i bia�ym golfowym pi�eczkom. Pokr�ci� delikatnie ci�k� g�ow� i obejrza� sobie to wszystko jeszcze pod innym k�tem. Zerkn�� w d� na buciki z krokodylej sk�ry. Cmokn�� lekko. Wygl�da� na rozbawionego. Po�a�owa�em go troch�. - Velma, powiadasz? - zapyta� te� szeptem. - Nie ma tu �adnej Velmy, bracie. Ani bimbru, ani dziewczynek, ani nic. Tylko ci go�cie, tylko ci go�cie. - Velma kiedy� tu pracowa�a - powt�rzy� olbrzym. M�wi� g�osem prawie rozmarzonym, jakby by� sam jeden gdzie� w lesie i zbiera� fio�ki. Wydoby�em chusteczk� i jeszcze raz wytar�em sobie kark. Wykidaj�o roze�mia� si� nagle. - Pewno - powiedzia� ogl�daj�c si� do ty�u, na swoj� publiczno�� - Velma kiedy� tu pracowa�a. Ale ju� tu Velma nie pracuje. Przesz�a na rent�, cha, cha. - Mo�e by� tak sprz�tn�� t� brudn� �ap� z mojej koszuli - przem�wi� olbrzym. Wykidaj�o �ci�gn�� brwi. Nie by� przyzwyczajony, �eby zwracano si� do niego w ten spos�b. Zabra� r�k� z koszuli olbrzyma i zwin�� j� w pi�� kszta�tu i koloru mniej wi�cej du�ego bak�a�ana. Musia� wzi�� pod uwag� swoj� prac�, opini� twardego ch�opa i ludzki szacunek. Po�wi�ci� temu chwil� uwagi i pope�ni� b��d. Nag�ym wyrzutem �okcia, ruchem bardzo silnym i szybkim, wysun�� pi�� i trafi� olbrzyma w szcz�k�. Przez sal� przelecia�o leciutkie westchnienie. By� to dobry cios. Rami� opad�o i z zamachu posz�o za nim ca�e cia�o. Cios mia� w sobie wielk� si��, a cz�owiek, kt�ry go wymierzy�, spor� praktyk�. Olbrzym nie cofn�� g�owy dalej jak o cal. Nie spr�bowa� odparowa� ciosu. Zainkasowa� go, otrz�sn�� si� z lekka, wyda� z g��bi krtani cichy d�wi�k i chwyci� wykidaj�� za gard�o. Wykidaj�o chcia� go kopn�� kolanem mi�dzy nogi. Olbrzym odwr�ci� go w powietrzu i rozstawi� szerzej jaskrawo obute stopy na �uszcz�cym si� linoleum, jakim pokryta by�a pod�oga. Zgi�� wykidaj�� wp� i si�gn�� praw� r�k� do jego paska. Pasek prysn�� jak sznurek do pakowania. Olbrzym po�o�y� monstrualn� d�o� p�asko na kr�gos�upie wykidaj�y i nacisn��. Wykidaj�o polecia� przez ca�� d�ugo�� sali, okr�caj�c si�, potykaj�c i wywijaj�c r�kami. Trzech Murzyn�w uskoczy�o mu z drogi. Wreszcie run�� razem z jakim� stolikiem i wyr�n�� w boazeri� nad pod�og� z hukiem, kt�ry musiano us�ysze� w Denver. Nogi mu drgn�y i leg� bez ruchu. - Niekt�rzy - powiedzia� olbrzym - stawiaj� si� nie wtedy, kiedy trzeba. - Odwr�ci� si� do mnie. - Taak - doda�. - To �yknijmy po jednym. Podeszli�my do baru. Klienci, pojedynczo, po dw�ch, trzech, przemienieni w bezszelestne cienie przemykali przez sal� i bezszelestnie znikali za drzwiami u szczytu schod�w. Bezszelestnie jak cienie na trawie. Nawet drzwi si� za nimi nie ko�ysa�y. Oparli�my si� o bar: - Whisky z cytryn� - powiedzia� olbrzym. - M�w, co ty. - Whisky z cytryn� - zam�wi�em. Dostali�my po whisky z cytryn�. Olbrzym oboj�tnie ko�ysa� alkoholem w grubej niskiej szklaneczce. Spojrza� z powag� na barmana, chudego i steranego Murzyna w bia�ej kurtce, kt�ry porusza� si�, jakby go piek�y stopy. - Ty wiesz, gdzie jest Velma? - Velma, m�wi pan? - zaskomla� barman. - Nie widzia�em jej tu ostatnio. Nie. W tych dniach nie, pszepana. - Jak d�ugo tu pracujesz? - Zaraz... - Barman od�o�y� �ciereczk�, zmarszczy� czo�o i zacz�� oblicza� na palcach. - Blisko dziesi�� miesi�cy chyba. Blisko rok... Bli... - Zdecyduj si� - przerwa� mu olbrzym. Barman zakrztusi� si� i jab�ko Adama zatrzepota�o mu na szyi jak kurczak bez g�owy. - Od kiedy ta knajpa jest dla kolorowych? - zapyta� obcesowo olbrzym. - �e co? Olbrzym zacisn�� pi��, w kt�rej szklaneczka z whisky niemal znik�a. - Ju� z pi�� lat - powiedzia�em. - Ten tutaj nic nie b�dzie wiedzia� o bia�ej dziewczynie imieniem Velma. Nikt tu nie b�dzie wiedzia�. Olbrzym spojrza� na mnie, jakbym w tej chwili wyklu� si� z jajka. Nie wygl�da�o na to, �eby mu whisky z cytryn� poprawia�a humor. - Kto ci�, u diab�a, prosi, �eby� si� wtr�ca�? - zapyta�. U�miechn��em si�. Stara�em si�, �eby to wypad�o przyjacielsko. - Zapomnia�e�? Ja tu jestem z tob�. I on si� wtedy u�miechn��, p�asko, blado i bez wyrazu. - Whisky z cytryn� - zwr�ci� si� do barmana. - Wytrz��nij pch�y z gaci. Obs�uga. Barman zakrz�tn�� si� biegiem, przewracaj�c bia�kami oczu. Opar�em si� plecami o bar i rozejrza�em po sali. Nie by�o w niej ju� nikogo opr�cz olbrzyma, mnie, barmana i wykidaj�y roztrzaskanego o �cian�. Wykidaj�o porusza� si�. Porusza� si� powoli, jakby z wielkim i bolesnym wysi�kiem. Powoli poczo�ga� si� wzd�u� boazerii jak mucha z jednym skrzyde�kiem. Mozolnie czo�ga� si� za stolikami, nagle stary i rozczarowany. Patrzy�em, jak si� posuwa. Barman postawi� dwie nowe whisky z cytryn�. Odwr�ci�em si� do baru. Olbrzym raz, niedbale, obejrza� si� na pe�zn�cego wykidaj�� i ju� nie zwraca� na niego uwagi. - Nic nie zosta�o z tej knajpy - poskar�y� si�. - Kiedy� by�a scenka i orkiestra, i wygodne pokoiki, gdzie si� cz�owiek m�g� zabawi�. Velma troch� �piewa�a. Ruda by�a. Szykowna jak koronkowe majteczki. Mieli�my si� w�a�nie pobra�, kiedy mnie zapud�owali. Wypi�em drug� whisky. Zaczyna�em mie� dosy� tej przygody. - Gdzie ci� zapud�owali? - spyta�em. - A jak my�lisz, gdzie by�em przez te osiem lat, co to m�wi�em? - �apa�e� motylki. Stukn�� si� w pier� palcem jak banan. - W kiciu. Nazwisko Malloy. M�wi� na mnie Myszka Malloy, to przez to, �e jestem du�y. Skok na bank przy Great Bend. Czterdzie�ci kawa�k�w. Sam jeden. Mo�e to nic? - Chcesz teraz pohula� za t� fors�? Spojrza� na mnie bystro. Za nami co� stukn�o. Wykidaj�o podni�s� si� na nogi i troch� si� chwia�. R�k� po�o�y� na klamce w drzwiach za sto�em do gry w ko�ci. Otworzy� drzwi i prawie wpad� za nie. Zamkn�y si� z trzaskiem. Szcz�kn�� zamek. - Dok�d te drzwi? - zapyta� Myszka Malloy. Barmanowi oczy si� rozp�yn�y i z trudem zogniskowa� spojrzenie na drzwiach, za kt�re wpad� wykidaj�o. - To... to do gabinetu pana Montgomery, pszepana. To szef. Ma tam od ty�u gabinet. - Ten m�g�by wiedzie� - powiedzia� olbrzym. Wypi� swoj� whisky jednym �ykiem. - I lepiej niech nie b�dzie za dowcipny. Dwa razy to samo. Powoli przeszed� przez sal�, kocim krokiem, zamy�lony. Monstrualne plecy uderzy�y o drzwi. By�y zamkni�te. Potrz�sn�� nimi i odpad� kawa�ek framugi. Wszed� i zamkn�� drzwi za sob�. Cisza. Spojrza�em na barmana. Barman spojrza� na mnie. W oczach zatli�a mu si� jaka� my�l. Wytar� kontuar, westchn�� i si�gn�� w d� praw� r�k�. Si�gn��em przez bar i chwyci�em go za t� r�k�. By�a cienka, krucha. Trzymaj�c, u�miechn��em si� do niego. - Co tam masz, bracie? Obliza� wargi. Opar� si� o moj� r�k� i nic nie m�wi�. Szaro�� zala�a jego twarz. - Ten facet jest ostry - powiedzia�em. - I jak nic mo�e si� rozgniewa�. Alkohol tak na niego wp�ywa. Szuka znajomej dziewczyny. Ta knajpa by�a kiedy� lokalem dla bia�ych. Kapujesz? Barman obliza� wargi. - Dawno go tu nie by�o - doda�em. - Osiem lat. On sobie chyba nie zdaje sprawy, jaki to kawa� czasu, cho� wed�ug mnie mo�na by my�le�, �e to do�ywocie. My�li, �e wy, tutaj, powinni�cie wiedzie�, gdzie jest ta dziewczyna. Kapujesz? - Zdawa�o mi si�, �e pan jest z nim - powiedzia� powoli barman. - Nic nie mog�em poradzi�. Zapyta� mnie o co� tam na dole, a potem si�� mnie tu zaci�gn��. Na oczy go przedtem nie widzia�em. Ale nie lubi�, jak mnie kto� rozstawia po k�tach. Co tam masz? - Mam obrzyna. - Tsss - szepn��em. - Prawo zabrania. S�uchaj, ty i ja dzia�amy razem. Masz co� jeszcze? - Mam jeszcze kopyto - powiedzia� barman. - W skrzynce na cygara. Pu�� pan r�k�. - Dobra. I odsu� si� troch�. Spokojnie. Nie czas teraz wyci�ga� artyleri�. - M�wisz pan... - wykrzywi� si� barman, ci�ko opieraj�c zm�czone cia�o o moje rami�. - M�wisz... Urwa�. Wywr�ci� oczy. Drgn��, a� mu g�owa podskoczy�a. Z g��bi, spoza zamkni�tych drzwi za sto�em do gry w ko�ci, dolecia� g�uchy, p�aski d�wi�k. Mog�o to by� trza�niecie drzwi. Ale nie s�dzi�em, �eby by�o. I barmanowi te� nie to przysz�o na my�l. Barman zastyg�. Z ust pociek�a mu �lina. Nas�uchiwa�em. Poza tym cisza. Szybko ruszy�em do rogu baru, ale nas�uchiwa�em za d�ugo. Drzwi w g��bi otworzy�y si�, ci�ko, mi�kko wyskoczy� zza nich Myszka Malloy i zatrzyma� si� jak wro�ni�ty w pod�og� z szerokim, bladym u�miechem na twarzy. Wojskowy colt 45 wygl�da� jak zabawka w jego d�oni. - Niech sobie nikt nie wyobra�a, �e jest cwany -powiedzia� przymilnie. - �apy na bar i nie rusza� si�. Barman i ja po�o�yli�my r�ce na barze. Myszka Malloy omi�t� sal� uwa�nym spojrzeniem. U�miech na twarzy mia� jak przyklejony. Przesun�� stopy i ruszy� przez sal�. Wygl�da� na cz�owieka, kt�ry potrafi sam jeden za�atwi� bank nawet w takim ubraniu. Podszed� do baru. - Do g�ry, czarny - powiedzia� cicho. Barman podni�s� r�ce wysoko w g�r�. Olbrzym podszed� do mnie od ty�u i dok�adnie obmaca� mnie lew� r�k�. Czu�em jego gor�cy oddech na szyi. Odsun�� si�. - Pan Montgomery te� nie wiedzia�, gdzie jest Velma - o�wiadczy�. - Chcia� mi dawa� wskaz�wki ot, tym. - Tward� d�oni� poklepa� pistolet. Odwr�ci�em si� powoli i spojrza�em na niego. - Taak - doda�. - Zapami�tasz mnie. Nie zapomnisz mnie, ch�opie. Powiedz tylko tamtym, �eby uwa�ali. - Pomacha� pistoletem. - No, to cze��, szczeniaki. Spiesz� si� na tramwaj. Ruszy� do wyj�cia na schody. - Nie zap�aci�e� za whisky - powiedzia�em. Zatrzyma� si� i dok�adnie mi si� przyjrza�. - Mo�e co� tam masz - stwierdzi�. - Ale nie b�d� zanadto ci� przyciska�. Ruszy� z powrotem do drzwi, prze�lizn�� si� przez nie i jego kroki oddali�y si� dudni�c po schodach. Barman pochyli� si�. Skoczy�em za bar i odepchn��em go na bok. Pistolet z odpi�owan� luf� le�a� pod �cierk� na p�ce za barem. Obok sta�o pud�o na cygara. W pudle by� automatyczny 38. Zabra�em je obydwa. Barman przywar� plecami do p�ek ze szklaneczkami. Przeszed�em przez sal� do otwartych drzwi za sto�em do gry w ko�ci. Za nimi znajdowa� si� korytarz w kszta�cie litery L, prawie ciemny. Na pod�odze le�a� wikidaj�o, rozci�gni�ty jak d�ugi i nieprzytomny, z no�em w r�ku. Pochyli�em si� i wyj��em mu n�. Wyrzuci�em ten n� tylnymi schodami. Wikidaj�o oddycha� chrapliwie i r�k� mia� bezw�adn�. Przeszed�em przez niego i otworzy�em drzwi z napisem "Biuro", wykonanym �uszcz�c� si� czarn� farb�. Tu� pod oknem, cz�ciowo przys�oni�tym od do�u dykt�, sta�o ma�e porysowane biurko. Na krze�le wida� by�o wyprostowany korpus m�czyzny. Krzes�o mia�o wysokie oparcie si�gaj�ce do nasady szyi siedz�cego. G�owa wisia�a mu do ty�u, za oparcie krzes�a, nos stercza� w przys�oni�tym oknie. W�a�nie wisia�a, jak chusteczka albo zawias. Szuflada w biurku, po prawej stronie siedz�cego, by�a wysuni�ta. Wewn�trz le�a�a gazeta z plam� oliwy. Tu musia� by� pistolet. Kiedy� musia�o si� to wydawa� dobrym pomys�em, ale pozycja, w jakiej znajdowa�a si� g�owa pana Montgomery, dowodzi�a, �e ten pomys� si� nie sprawdzi�. Na biurku sta� telefon. Po�o�y�em pistolet z odpi�owan� luf� i cofn��em si�, �eby zamkn�� drzwi, zanim wezwa�em policj�. W ten spos�b czu�em si� bezpieczniejszy, a zdaje si�, �e panu Montgomery to nie przeszkadza�o. Zanim kroki ch�opc�w z wozu patrolowego zadudni�y po schodach, wikidaj�o i barman znikn�li i pozosta�em sam na placu boju. Rozdzia� trzeci Spraw� dosta� niejaki Nulty, facet o spiczastym podbr�dku, zgorzknia�ej g�bie i d�ugich, ��tych d�oniach, kt�re prawie przez ca�y czas, kiedy rozmawia� ze mn�, trzyma� splecione na kolanach. By� to porucznik wydzia�u �ledczego Rejonu Ulicy Siedemdziesi�tej Si�dmej i rozmawiali�my w pustym pokoju, w kt�rym naprzeciwko siebie pod �cianami sta�y dwa biurka zostawiaj�c mi�dzy sob� tyle miejsca, �eby mo�na si� by�o porusza�, o ile nie spr�bowa�yby tego dwie osoby naraz. Pod�og� pokrywa�o brudne brunatne linoleum, a w powietrzu wisia� od�r starych niedopa�k�w od cygar. Nulty mia� wystrz�pion� koszul�, a mankiety marynarki podwini�te do �rodka. Cho� wygl�da� wystarczaj�co biednie, aby by� uczciwym, nie robi� wra�enia cz�owieka, kt�ry m�g�by si� zmierzy� z Myszk� Malloyem. Zapali� po��wk� cygara i rzuci� zapa�k� na pod�og�, gdzie ju� na ni� czeka�o liczne towarzystwo innych. W jego g�osie zabrzmia�a gorycz. - Smoluchy. Jeszcze jedno murzy�skie zab�jstwo. Oto, na co sobie zas�u�y�em po czterdziestu latach twardej har�wki w tym wydziale. Ani zdj��, ani miejsca cho�by na cztery linijki w rubryce drobnych og�osze�. Nic nie m�wi�em. Podni�s� moj� wizyt�wk�, przeczyta� j� po raz drugi i rzuci� na biurko. - Filip Marlowe. Detektyw prywatny. Jeden z takich, co? Cholera, wygl�da pan krzepko. Co pan robi� przez ca�y ten czas? - Przez jaki czas? - Przez ca�y ten czas, kiedy Malloy skr�ca� kark temu czarnemu? - O, to si� odby�o w drugim pokoju. Malloy mi nie zapowiada�, �e ma zamiar skr�ci� komu� kark. - Buja� to my - zauwa�y� Nulty z gorycz�. - OK, niech pan buja dalej. Ka�dy to robi. O kogo tu si� martwi�? Poczciwy stary Nulty. Dalej, po�artujemy z niego. Z Nulty'ego zawsze si� mo�na po�mia�. - Nie pr�buj� nikogo buja�. Tak to w�a�nie by�o, w innym pokoju. - Och, oczywi�cie - powiedzia� Nulty przez wachlarz kwa�nego cygarowego dymu. - Przecie� by�em tam i widzia�em. Nie mia� pan spluwy? - Nie przy pracy tego rodzaju. - Jakiego rodzaju? - Szuka�em fryzjera, kt�ry uciek� od �ony. My�la�a, �e da si� nam�wi� na powr�t do domu. - Chce pan powiedzie�, jaki� smoluch? - Nie, Grek. - OK - powiedzia� Nulty i splun�� do kosza na �mieci. - OK. I spotka� pan tego wielkiego, jak? - Ju� panu m�wi�em. Znalaz�em si� tam przypadkiem. Wyrzuca jakiego� czarnego za drzwi "U Floriana", a ja by�em na tyle g�upi, �e zajrza�em zobaczy�, co si� dzieje. I zabra� mnie na g�r�. - Chce pan powiedzie�, �e zaprowadzi� pana na muszce? - Nie, wtedy nie mia� pistoletu. Przynajmniej nie wida� by�o, �eby mia�. Przypuszczalnie wzi�� pistolet od Montgomery'ego. Mnie po prostu zabra� na g�r�. Zdarza mi si�, �e jestem taki zgodny. - Nigdy bym nie przypuszcza� - powiedzia� Nulty. - Wygl�da na to, �e �atwo pana poderwa�. - Dobra - odpowiedzia�em. - O co si� sprzeczamy? Ja widzia�em tego faceta, pan nie. M�g�by pana albo mnie nosi� jak breloczek u zegarka. Dopiero wtedy dowiedzia�em si�, �e kogo� zabi�, jak wyszed�. S�ysza�em strza�, ale my�la�em, �e to kt�ry� z nich si� spietra� i strzeli� do Malloya, a potem Malloy odebra� mu pukawk�. - Dlaczego mia� pan tak pomy�le�? - zapyta� Nulty niemal uprzejmie. - Kiedy za�atwia� tamten bank, u�ywa� pukawki, no nie? - Niech pan we�mie pod uwag�, jak by� ubrany. Nie przyszed� nikogo zabija�, nie zrobi�by tego tak ubrany. Przyszed� szuka� dziewczyny imieniem Velma, kt�ra by�a jego dziewczyn�, zanim go przymkn�li za ten skok na bank. Pracowa�a "U Floriana" czy jak to si� tam wtedy nazywa�o, kiedy to by�a knajpa dla bia�ych. Tam go przyskrzynili. �atwo go z�apa�. - Jasne - powiedzia� Nulty. - Nic trudnego przy takiej tuszy i w takim ubraniu. - Mo�e mie� inny garnitur - zauwa�y�em. - A tak�e w�z i melin�, i przyjaci�, i fors�. Ale z�apie go pan. Nulty znowu splun�� do kosza na �mieci. - Z�api� go - powiedzia� - mniej wi�cej wtedy, jak zjem ju� dwie pary sztucznych szcz�k i dojrzej� do trzeciej. Ilu ludzi mi przydzielili do tego? Jednego. Wie pan dlaczego? Pos�uchaj pan. Niewarte zachodu. Kiedy� na Wschodniej Osiemdziesi�tej Czwartej pi�ciu smoluch�w urz�dzi�o sobie �a�ni�. Prawdziwy zach�d s�o�ca w Harlemie. Jeden ju� by� zimny. Na gratach krew, na �cianach krew, nawet na suficie pe�no krwi. Przyje�d�am, a z ganku ju� schodzi facet z "Chronicle" i wsiada do wozu. Wykrzywia si� do nas i powiada:. "Diabli nadali, to tylko smoluchy". Wlaz� do tej swojej landary, i ty�e� go widzia�. Nawet nie wszed� do �rodka. - Mo�e by� wypuszczony warunkowo - wtr�ci�em. - B�dzie panu �atwiej, je�li tak. Ale trzeba go g�adko przymkn��, bo got�w unieszkodliwi� ca�y patrol. Wtedy miejsce w gazetach si� znajdzie. - I spraw� wtedy dostanie kto inny - zakpi� Nulty. Zadzwoni� telefon na jego biurku. Wys�ucha� i u�miechn�� si� �a�o�nie. Po�o�y� s�uchawk�, nagryzmoli� co� w notesie i w oczach pojawi� mu si� daleki b�ysk jak �wiate�ko na ko�cu zakurzonego korytarza. - Cholera, ju� go maj�. Dzwonili z kartoteki. Maj� ju� odciski palc�w, g�b� i co tam jeszcze. No, to te� jest co�. - Zajrza� do notesu. - To rzeczywi�cie kawa� ch�opa. Sze�� st�p, pi�� cali i p�, dwie�cie sze��dziesi�t cztery funty bez krawata. To ci ch�op, cholera. No, do diab�a z nim. Ju� go dali na radio. Pewno na ko�cu listy woz�w poszukiwanych. Zostaje tylko czeka�. Wyrzuci� cygaro do spluwaczki. - Niech pan spr�buje rozejrze� si� za t� dziewczyn� - podsun��em. - Za Velm�. Malloy b�dzie jej szuka�. Od tego si� wszystko zacz�o. Niech pan spr�buje t� Velm�. - Sam niech pan spr�buje - powiedzia� Nulty. - Ja nie by�em w burdelu ju� dwadzie�cia lat. Wsta�em. - OK - powiedzia�em i ruszy�em do drzwi. - Hej, zaczekaj pan minutk�! - zawo�a�. - �artowa�em tylko. Nie ma pan za wiele pracy, co? Kr�ci�em papierosem w palcach i patrzy�em na niego czekaj�c przy drzwiach. - Chcia�em powiedzie�, �e pan ma czas, �eby si� troch� rozejrze� za t� lal�. To niez�y pomys�. Mo�e pan na co� trafi�. Mo�e pan si� dok�adnie rozejrze�. - Co b�d� z tego mia�? Nulty roz�o�y� ze smutkiem swoje ��te d�onie. Jego u�miech wygl�da� tak samo podst�pnie jak zepsuta pu�apka na myszy. - Kiedy� ju� pan mia� z nami k�opoty. Niech pan nie zaprzecza, wiem, �e tak. Na drugi raz nic panu nie zaszkodzi mie� kumpla. - Co mi to da? - Pos�uchaj pan - nalega� Nulty. - Nie jestem tu nikim wa�nym. Ale zawsze si� panu przyda mie� kogo� w wydziale. - Czy to wszystko na pi�kne oczy, czy cz�� p�aci pan got�wk�? - Nic got�wk� - przyzna� Nulty i zmarszczy� smutny ��ty nos. - Ale bardzo mi trzeba troch� kredytu. Od ostatniej czystki zrobi�o si� ze mn� krucho. Nie zapomn� ci tego, ch�opie. Nigdy. Spojrza�em na zegarek. - Niech b�dzie. Jak co� wymy�l�, odst�pi� ci. A kiedy dostaniesz zdj�cie tej g�by, mo�esz liczy� na to, �e ci j� zidentyfikuj�. Po lunchu. Podali�my sobie r�ce, a potem przez korytarz koloru gliny i przez schody wydosta�em si� na ulic� do swojego wozu. Min�o dwie godziny, odk�d Myszka Malloy opu�ci� lokal "U Floriana" z wojskowym pistoletem w r�ku. Zjad�em lunch w drugstorze, kupi�em �wiartk� whisky, pojecha�em na wsch�d od Central Avenue i skr�ci�em w ni� od p�nocy. My�l, jaka mi za�wita�a w g�owie, by�a tak samo nieuchwytna jak upa� drgaj�cy falami nad chodnikiem. Kierowa�em si� tylko ciekawo�ci�. Ale m�wi�c szczerze od miesi�ca nie mia�em pracy. Nawet darmowe zaj�cie by�o ju� jak�� odmian�. Rozdzia� czwarty "U Floriana" by�o oczywi�cie zamkni�te. Jaki� absolutnie niew�tpliwy tajniak siedzia� przed lokalem w samochodzie i czyta� gazet� jednym okiem. Nie mia�em poj�cia, po co zadawali sobie tyle trudu. Nikt tu nic nie wiedzia� o Myszce Malloyu. Ani wikidaj�y, ani barmana nie znaleziono. Na ca�ej ulicy nikt o nich nic nie wiedzia�, a w ka�dym razie nie pisn�� ani s�owa. Zwolni�em, wyprzedzi�em tajniaka, zaparkowa�em za rogiem i siedz�c jeszcze w samochodzie przyjrza�em si� murzy�skiemu hotelikowi na skos od lokalu "U Floriana" i za najbli�sz� poprzeczn� uliczk�. Nazywa� si� ten hotel "Sans Souci". Wysiad�em, wr�ci�em poprzeczn� uliczk� i wszed�em do hotelu. W hallu pod �cianami sta�y naprzeciw siebie dwa rz�dy twardych krzese�, a mi�dzy nimi le�a� w�ski chodniczek z fibry piaskowego koloru. Kontuar sta� w g��bi, w p�mroku, a za nim siedzia� �ysy m�czyzna. Oczy mia� zamkni�te, pulchne brunatne d�onie spl�t� na kontuarze przed sob�. Drzema� albo udawa�, �e drzemie. Na szyi mia� krawat z Ascot, kt�ry, z wygl�du s�dz�c, m�g� by� zawi�zany oko�o roku 1880. Zielony kamie� w spince przy krawacie nie dor�wnywa� wielko�ci� jab�ku. Na krawacie osiad� mu mi�kkimi fa�dami wielki obwis�y podbr�dek, splecione d�onie by�y spokojne i czyste, paznokcie wypiel�gnowane, sine, z szarymi p�ksi�ycami. T�oczony napis na metalowej tabliczce u jego �okcia g�osi�: "Ten hotel podlega Zrzeszeniu Agencji Mi�dzynarodowych". Kiedy spokojny brunatny jegomo�� z namys�em otworzy� jedno oko, wskaza�em na tabliczk�. - Jestem z DOH. Mieli�cie jakie k�opoty? DOH to Departament Ochrony Hoteli, czyli wydzia� agencji zajmuj�cej si� na szerok� skal� fa�szerzami czek�w i go��mi, kt�rzy si� wynosz� po cichu schodami dla s�u�by, zostawiaj�c nie zap�acone rachunki i zniszczone walizki obci��one ceg�ami. - Braciszku - powiedzia� recepcjonista wysokim nosowym g�osem - z k�opot�w w�a�nie si� wykaraskali�my. - Zni�y� g�os o kilka rejestr�w i doda�: - Jak si� nazywasz? Powt�rz no. - Marlowe. Filip Marlowe... - Pi�kne nazwisko, braciszku. Jasne i proste. Wygl�dasz dzi� ca�kiem dobrze. - Zn�w zni�y� g�os. - Ale nie jeste� wcale z DOH. Lata ca�e nikogo od nich nie widzia�em. - Rozpl�t� r�ce i flegmatycznie wskaza� na tabliczk�. - Dosta�em j� z drugiej r�ki, bracie, robi dobre wra�enie. - OK - powiedzia�em. Opar�em si� o kontuar i zakr�ci�em p�dolar�wk� b�czka po nagim porysowanym blacie. - S�ysza�e�, co si� sta�o dzisiaj rano "U Floriana" naprzeciwko? - Braciszku, nie pami�tam. Otworzy� ju� i drugie oko i przygl�da� si�, jak na wiruj�cej p�dolar�wce migoce �wiat�o. - Stukn�li im szefa - powiedzia�em. - Niejakiego Montgomery'ego. Kto� mu przetr�ci� kark. - Niech mu ziemia lekk� b�dzie, braciszku. - Znowu zni�y� g�os. - Glina? - zapyta�. - Prywatny... w zaufaniu... A ja ju� wiem, komu mo�na zaufa�, niech tylko na cz�owieka spojrz�. Przyjrza� mi si�, zamkn�� oczy i pomy�la�. Otworzy� je ostro�nie i popatrzy� na wiruj�c� p�dolar�wk�. Nie m�g� si� temu oprze�. - Kto to zrobi�? - zapyta� szeptem. - Kto za�atwi� Sama? - Jaki� raptus prosto z mamra w�ciek� si�, �e to nie lokal dla bia�ych. Zdaje si�, �e kiedy� by� dla bia�ych. Mo�e pami�tasz? Nic nie odpowiedzia�. Moneta upad�a z lekkim d�wi�cznym brz�kiem i znieruchomia�a. - Co wolisz - ci�gn��em. - Mog� ci przeczyta� rozdzia� z Biblii albo postawi� jednego. Wybieraj. - Braciszku, Bibli� to chyba wola�bym czyta� w rodzinnym zaciszu. Oczy mia� �abie, bystre, nieruchome. - Mo�e w�a�nie jeste� po lunchu. - Lunch to jest co� takiego, bez czego cz�owiek mojego stanu i usposobienia si� obywa. - �ciszy� g�os. - Wejd� za kontuar. Przeszed�em za kontuar, wydoby�em z kieszeni p�ask� butelk� firmowego bourbona i postawi�em j� na p�ce. Wr�ci�em przed kontuar. Pochyli� si� i obejrza� butelk�. Chyba by� zadowolony. - Braciszku, nic ode mnie za to nie kupisz - powiedzia�. - Ale mi�o mi b�dzie poci�gn�� �yczek w twoim towarzystwie. Otworzy� butelk�, wystawi� na kontuar dwa ma�e kieliszki i po cichu nala� do pe�na. Podni�s� jeden, starannie go obw�cha� i wla� sobie do gard�a unosz�c w g�r� ma�y palec. Posmakowa�, pomy�la�, skin�� g�ow� i powiedzia�: - Leci z tej butelki to, co trzeba, braciszku. Czym mog� panu s�u�y�? Nie ma tu szpary w chodniku, kt�rej bym nie zna� po imieniu. Tak jest, ten nap�j sta�, gdzie nale�y. Nala� sobie drugiego. Opowiedzia�em mu, co si� sta�o "U Floriana" i dlaczego. Popatrzy� na mnie uroczy�cie i potrz�sn�� �ys� g�ow�. - Nie mo�na powiedzie�, lokal Sama te� przyzwoity i spokojny - stwierdzi�. - Ju� miesi�c, jak tam nikogo nie zak�uli. - Jak si� to wtedy nazywa�o, kiedy sze�� czy osiem lat temu "U Floriana" by�o knajp� dla bia�ych? - Taki neon, braciszku, to droga rzecz. Skin��em g�ow�. - Tak te� my�la�em, nazywa� si� tak samo. Malloy by pewnie co� wspomnia�, gdyby zmienili nazw�. Ale kto by prowadzi�? - Dziwi� ci si� troch�, braciszku. Ten biedny grzesznik nazywa� si� Florian. Mike Florian. - I co si� sta�o z Mike'em Florianem? Murzyn roz�o�y� mi�kkie brunatne d�onie. Przem�wi� g�osem g��bokim i smutnym: - Nie �yje, bracie. B�g go powo�a� do siebie. W trzydziestym czwartym, mo�e w trzydziestym pi�tym. Tego dok�adnie nie wiem. Zmarnowane �ycie, braciszku, s�ysza�em, jakoby zrujnowa� sobie nerki alkoholem. Grzeszni ludziska padaj� jak rze�ne bydl�ta, ale tam w g�rze czeka ich mi�osierdzie. - G�os opad� mu do rzeczowego tonu: - Cholera wie, co to by�o. - Kto po nim zosta�? Nalej sobie jeszcze. Zakr�ci� mocno butelk� i pchn�� j� przez kontuar. - Dwa to dosy�, bracie... przed wieczorem. Dzi�kuj� ci. Przy tobie cz�owiek czuje si� cz�owiekiem... Zosta�a wdowa. Jessie. - A co z ni�? - Szukasz wiedzy, bracie, pytaj wiele. Nie s�ysza�em. Poszukaj w ksi��ce telefonicznej. W ciemnym k�cie hallu by�a kabina z telefonem. Wszed�em do niej przymykaj�c drzwi na tyle, �eby zapali�o si� �wiat�o. Poszuka�em tego nazwiska w uczepionej na �a�cuszku postrz�pionej ksi��ce. Ani jednego Floriana. Wr�ci�em przed kontuar. - Nic z tego - powiedzia�em. Murzyn pochyli� si� niech�tnie, d�wign�� na biurko miejsk� ksi��k� adresow� i posun�� j� w moj� stron�. Zamkn�� oczy, zaczyna� si� nu�y�. Tu znalaz�em Jessie Florian, wdow�. Mieszka�a przy Pi��dziesi�tej Czwartej Ulicy Zachodniej, numer 1644. Zastanowi�em si�, czego te� mog�em przez wszystkie te lata u�ywa� zamiast oleju w g�owie. Zapisa�em sobie adres na kartce i pchn��em ksi��k� z powrotem przez kontuar. Murzyn po�o�y� j� na miejsce, poda� mi r�k� i spl�t� obie d�onie na kontuarze dok�adnie tak samo jak wtedy, kiedy wszed�em. Powieki powoli mu opad�y i wydawa�o si�, �e usn��. Dla niego sprawa by�a sko�czona. W po�owie drogi do drzwi jeszcze si� obejrza�em. Oczy mia� zamkni�te, oddycha� spokojnie i regularnie, pod koniec ka�dego wydechu wydaj�c wargami kr�tkie pykni�cie. �ysina mu po�yskiwa�a. Opu�ci�em hotel "Sans Souci" i uliczk� wr�ci�em do wozu. Wszystko zapowiada�o si� bardzo �atwo. Za �atwo. Rozdzia� pi�ty Posiad�o�� numer 1644 przy Pi��dziesi�tej Czwartej Ulicy Zachodniej okaza�a si� wyblak�ym brunatnym domem z wyblak�ym brunatnym trawnikiem od frontu. Woko�o pnia nie�miertelnej na poz�r palmy �ysia� nagi placek ziemi. Na ganku sta� samotny drewniany fotel na biegunach, a wieczorny wietrzyk trzepa� nie przyci�tymi p�dami zesz�orocznych poinsecji o pop�kany mur. Za domem na zardzewia�ym drucie ko�ysa� si� skrzypi�c rz�d sztywnych, nie dopranych sztuk bielizny. Odjecha�em jeszcze kawa�ek, zaparkowa�em w�z po drugiej stronie ulicy i wr�ci�em pieszo. Dzwonek nie dzia�a�, zapuka�em wi�c w drewnian� ram� siatki w drzwiach. Zaszura�y powolne kroki, drzwi si� otworzy�y i w p�mroku pojawi�a si� przede mn�, wycieraj�c nos, rozczochrana kobieta. Twarz mia�a szar� i napuchni�t�. Zwisaj�ce str�kami w�osy by�y owego niezdecydowanego koloru ni to br�zowego, ni blond, za martwe, �eby zachowa� ��ty odcie�, i za brudne, �eby mog�y by� siwe. T�gie cia�o okrywa� bezkszta�tny flanelowy szlafrok, od wielu miesi�cy pozbawiony ju� koloru czy deseniu. Tyle, �e j� okrywa�. Z m�skich, br�zowych, rozdeptanych pantofli w spos�b nie daj�cy si� ukry� wy�azi�y ogromne paluchy. - Pani Florian? - zapyta�em. - Pani Jessie Florian? - U-hum - jej g�os wywl�k� si� z krtani jak chory, kt�ry z trudem wstaje z ��ka. - Czy m�wi� z �on� pana Floriana, kt�ry prowadzi� kiedy� lokal rozrywkowy na Central Avenue? Mike'a Floriana? Kciukiem odsun�a za olbrzymie ucho kosmyk w�os�w. W jej oczach zab�ys�o zdziwienie. Grubym, zaflegmionym g�osem odpowiedzia�a: - Co... co? To ci dopiero. Z pi�� lat ju�, jak Mike nie �yje.. Jak pan powiada? Kto pan jest? Przez ca�y ten czas siatka w drzwiach zamkni�ta by�a na haczyk. - Jestem detektywem. Chcia�bym zada� pani kilka pyta�. Przygl�da�a mi si� z�owieszczo ca�� minut�. Nast�pnie z wysi�kiem otworzy�a siatk� z haczyka i usun�a si� na bok. - To niech pan wejdzie. Nie zd��y�am jeszcze sprz�tn�� - powiedzia�a utyskliwie. - Glina, co? Wszed�em do �rodka i zamkn��em za sob� siatk� na haczyk. Na lewo w rogu pokoju mrucza�o cicho wielkie, porz�dne, meblowe radio. By� to tu jedyny przyzwoity mebel. Wygl�da�o na nowiutkie. Poza nim same rupiecie - brudne, za grubo wy�cie�ane graty, fotel na biegunach, do pary z tamtym na ganku. Prostok�tne przej�cie prowadzi�o do pokoju sto�owego z poplamionym sto�em, a wahad�owe drzwi ca�e poznaczone �ladami palc�w - do kuchni. Sta�y dwie sfatygowane lampy z jaskrawymi niegdy� aba�urami, kt�re dzi� wygl�da�y tak weso�o jak wiekowe prostytutki. Kobieta usiad�a w fotelu na biegunach, klapn�a rannymi pantoflami i spojrza�a na mnie. Ja przyjrza�em si� radiu i usiad�em na jednej z kanapek. Zauwa�y�a, �e przygl�dam si� odbiornikowi. Fa�szywa czu�o��, cienka jak chi�ska herbata, pojawi�a si� na jej twarzy i w g�osie. - To ca�e moje towarzystwo - powiedzia�a. Potem zachichota�a. - Mike chyba nic nowego nie przeskroba�? Niecz�sto gliny mnie odwiedzaj�. W jej chichocie wyczuwa�o si� pijack� rozwlek�o��. Opar�em si� o co� twardego, si�gn��em r�k� i wydoby�em pust� butelk� po d�inie. Kobieta zachichota�a znowu. - �artowa�am - wyja�ni�a. - Ale niech mu Pan B�g da pod dostatkiem tanich blondyn tam, gdzie teraz jest. Tutaj mu ich nigdy nie by�o dosy�. - My�la�em raczej o rudej - powiedzia�em. - Mo�e i od rudych nie stroni�. - Jej oczy, jak mi si� wyda�o, nie by�y ju� takie bez wyrazu. - Nie przypominam sobie. Jaka� ruda w szczeg�lno�ci? - Tak. Na imi� mia�a Velma. Nie wiem, jakiego u�ywa�a nazwiska, tyle �e na pewno nie prawdziwego. Szukam jej z upowa�nienia jej rodziny. Dawny lokal pa�stwa to teraz knajpa dla Murzyn�w, cho� nie zmienili nazwy, i nikt tam w og�le o niej nie s�ysza�. Pomy�la�em wi�c, �e mo�e pani. - Ci krewniacy d�ugo si� namy�lali, zanim jej zacz�li szuka� - zauwa�y�a znacz�co kobieta. - Idzie o jak�� ma�� sumk�. Niewielk�. Zdaje si�, �e Velma im jest potrzebna, �eby si� mogli dorwa� do tej forsy. Pieni�dze zaostrzaj� pami��. - Tak samo napitek - wtr�ci�a. - Troch� dzi� gor�co, nie? Ale pan m�wi, �e pan ze szpicl�w. Chytre oczy, nieruchoma, uwa�na twarz. Stopy w m�skich pantoflach ani drgn�y. Podnios�em pust� butelk� i potrz�sn��em ni�. Potem odrzuci�em j� na bok i si�gn��em do kieszeni po �wiartk� firmowego bourbonu, kt�r� ledwie napocz�li�my z recepcjonist�. Opar�em j� o kolano. Kobieta utkwi�a w niej oczy nieruchomo, z niedowierzaniem. Wreszcie, jak zr�czny kotek, cho� nie tak figlarnie, na twarz jej wype�z�o podejrzenie. - Pan nie jest z policji - powiedzia�a szeptem. - Jeszcze �aden glina nikomu czego� takiego nie postawi�. Co to za kawa�y, kawalerze? Jeszcze raz wytar�a nos, u�ywaj�c do tego najbrudniejszej chusteczki, jak� w �yciu ogl�da�em. Nie spuszcza�a oczu z butelki. Podejrzliwo�� walczy�a z pragnieniem i pragnienie bra�o g�r�. Jak zawsze. - Ta Velma by�a aktork�. �piewaczk�. Nie pozna�aby jej pani? Ale my�l�, �e pani tam za cz�sto nie bywa�a. Oczy koloru morskich glon�w nie odrywa�y si� od butelki. Ob�o�ony j�zyk oblizywa� wargi. - To ci trunek - westchn�a. - Cholera mi do tego, kim pan jest. Tylko ostro�nie j� trzymaj, kawalerze. Nie pora nic upuszcza�. Wsta�a, wyko�ysa�a si� z pokoju jak kaczka i wr�ci�a z dwiema brudnymi szklaneczkami z grubego szk�a. - Bez mieszania - o�wiadczy�a. - Wystarczy samo to, co pan przyni�s�. Nala�em jej kielicha, po kt�rym ja chodzi�bym po �cianie. Chwyci�a go �apczywie, wytrz�sn�a sobie do gard�a jak tabletk� aspiryny i spojrza�a na butelk�. Nala�em jej drugiego i mniejszego dla siebie. Wzi�a ze sob� szklaneczk� na fotel. Jej zielone oczy znacznie ju� pociemnia�y. - Ludzie, tego si� nawet nie czuje - powiedzia�a siadaj�c, - Ani cz�owiek wie, �e wypi�. O czym to m�wili�my? - O jednej rudej imieniem Velma, kt�ra kiedy� pracowa�a w waszym lokalu na Central Avenue. - Taak. - �ykn�a zawarto�� drugiej szklaneczki. Podszed�em i stan��em przy niej z nachylon� butelk�. Si�gn�a po ni�. - Taaak. Jak pan m�wi�? Kto pan jest? Wyj��em wizyt�wk� i poda�em. Odczyta�a j�, pomagaj�c sobie czubkiem j�zyka i wargami, po czym rzuci�a na stolik obok i postawi�a na niej szklaneczk�. - O, prywatny. Tego mi pan nie m�wi�, kawalerze. - Figlarnie pokiwa�a mi palcem z nagan�. - Ale jak o to chodzi, to ten trunek dobrze o panu �wiadczy. No, to za przest�pstwo. Nala�a sobie trzeciego i wypi�a. Usiad�em i kr�c�c papierosem w palcach czeka�em. Albo co� wie, albo nie wie. Je�eli wie, to albo zechce mi powiedzie�, albo nie. Ca�kiem i proste. - Szykowna ruda laleczka - powiedzia�a powoli ochryp�ym g�osem. - Taak, pami�tam j�. �piewa�a i ta�czy�a. Mia�a �adne n�ki i nikomu ich nie �a�owa�a. I gdzie� przepad�a. Sk�d mam wiedzie�, co robi� takie wycierusy? - No, prawd� m�wi�c, nie my�la�em, �e b�dzie pani wiedzia�a - stwierdzi�em. - Ale to si� samo przez si� narzuca�o, �eby do pani przyj�� zapyta�. Niech si� pani cz�stuje t� whisky... mog� lecie� po wi�cej, jak nam zabraknie. - Pan nie pije - powiedzia�a nagle. Obj��em d�oni� szklaneczk� i wypi�em jej zawarto�� tak powoli, �eby si� wydawa�o, �e whisky jest wi�cej ni� rzeczywi�cie. - A gdzie jest ta jej rodzina? - zapyta�a. - Co to ma do rzeczy? - Dobra, dobra - za�mia�a si� drwi�co. - Wszystkie gliny takie same. W porz�dku, przystojniaczku. Kto mi postawi kielicha, ten m�j kumpel. - Si�gn�a po butelk� i wykona�a numer czwarty. - Nie powinnam popija� z panem. Ale jak kogo� lubi�, to pij� do dna. - U�miechn�a si� zalotnie z wdzi�kiem starej balii. - Jak pan b�dzie siedzia� spokojnie, to nie nadepnie pan na w�a - doda�a. - Co� sobie przypomnia�am. Wsta�a z fotela na biegunach, kichn�a, niemal gubi�c szlafrok, zgarn�a go na brzuchu i spojrza�a na mnie ch�odno. - Tylko bez podgl�dania - powiedzia�a i jeszcze raz wysz�a z pokoju, obijaj�c si� ramieniem o framug� drzwi. S�ysza�em, �e pocz�apa�a w g��b domu. P�dy poinsecji t�po stuka�y w mur od frontu. Z drugiej strony s�ycha� by�o lekkie poskrzypywanie sznura na bielizn�. Przejecha� dzwoni�c sprzedawca lod�w. Wielkie �adne radio w k�cie szepta�o o ta�cu i mi�o�ci g��bokim, wibruj�cym g�osem modnego piosenkarza przeboj�w. Nagle z g��bi domu dobieg�y r�ne ha�asy. Jakby kto� przewraca� krzes�a, jakby wypad�a za daleko wysuni�ta szuflada. Us�ysza�em szamotanin�, dudnienie i st�umione ordynarne wyzwiska. Potem powolne przekr�canie klucza w zamku i skrzypni�cie otwieranego kufra. Zn�w szamotanina i �oskot. Jaka� taca wyl�dowa�a na pod�odze. Wsta�em z kanapki, przekrad�em si� do sto�owego, a z niego do kr�tkiego korytarzyka. Zajrza�em przez otwarte drzwi. Pani Florian chwia�a si� nad kufrem, wygarnia�a jego zawarto�� i ze z�o�ci� odrzuca�a z czo�a opadaj�ce w�osy. By�a bardziej pijana, ni� przypuszcza�a. Nachyli�a si�, opar�a o kufer, zakas�a�a i westchn�a. Potem opad�a na grube kolana, zanurzy�a obie r�ce w kufrze i zacz�a w nim grzeba� po omacku. Jej r�ce wynurzy�y si� razem z niepewnie trzymanym przedmiotem. By� to gruby pakiet przewi�zany wyblak�� r�ow� wst��eczk�. Powoli, niezgrabnie rozwi�za�a j�. Wysun�a z pakietu jak�� kopert�, znowu si� pochyli�a i ukry�a kopert� po prawej stronie kufra. Z powrotem zwi�za�a wst��eczk� pl�cz�cymi si� palcami. Wr�ci�em po cichu do pokoju i usiad�em na swojej kanapce. Rz꿹c przy ka�dym oddechu pani Florian pojawi�a si� w sto�owym i z pakietem w r�ce chwiejnie stan�a w przej�ciu do bawialni. Triumfalnie u�miechn�a si� do mnie i rzuci�a pakiet, kt�ry upad� u moich st�p. Podesz�a do fotela na biegunach ko�ysz�c si� jak kaczka, usiad�a i si�gn�a po whisky. Podnios�em pakiet i rozwi�za�em sp�owia�� r�ow� wst��eczk�. - Przejrzyj je pan - chrz�kn�a. - To zdj�cia. Z gazet. To nie znaczy, �eby o takich wycieruchach pisa�y gazety, chyba tyle, co w kronice policyjnej. To s� zdj�cia z naszego lokalu. Ten �ajdak nic mi poza nimi nie zostawi�... te zdj�cia i swoje stare �achy. Przerzuci�em ca�y plik l�ni�cych fotos�w przedstawiaj�cych m�czyzn i kobiety w zawodowych pozach. M�czy�ni mieli ostre lisie twarze i wyst�powali w kostiumach d�okej�w albo klaun�w. Tancerze i komicy z trupy objazdowej wyst�puj�cej po stacjach benzynowych. Pewno ma�o kt�ry z nich zaw�drowa� dalej na zach�d ni� do Main Street. Mo�na ich ogl�da� w osadach, w kt�rych si� cz�owiek zatrzymuje dla od�wie�enia zapasu wody, w jako tako przyzwoitych programach rewiowych bud albo w tandetnych teatrzykach burleskowych z programami na tyle nieprzyzwoitymi, na ile tylko pozwala prawo, i od czasu do czasu tak dalece jeszcze przekraczaj�cymi to, co dozwolone, �e trzeba urz�dza� ob�aw� albo wytacza� g�o�ny proces. Wracaj� potem na swoje scenki i dalej szczerz� z�by w sztucznym u�miechu, sadystyczni i plugawi, ca�e bractwo nie�wie�e jak �mierdz�cy, zakis�y pot. Kobiety mia�y �adne nogi i pokazywa�y toczone uda wy�ej, ni� aprobowa�by to Will Hays. Ale twarze mia�y wytarte jak zar�kawki buchaltera. Blondynki, brunetki, wielkie krowie oczy z wyrazem poci�gaj�cej g�upoty. Ma�e bystre oczka l�ni�ce chciwo�ci� ulicznika. Jedna czy dwie twarze wyra�nie zdeprawowane. Jedna czy dwie mog�y by� rude. Trudno by�o to pozna� z fotografii. Przejrza�em je pobie�nie, bez zainteresowania, i zawi�za�em pakiet z powrotem. - Nikogo bym nie pozna� - powiedzia�em. - Sam nie wiem, po co to przegl�dam. �ypn�a okiem znad butelki, niepewnie zmagaj�c si� z ni� praw� r�k�. - Przecie� pan szuka Velmy. - Czy to kt�ra� z tych? Z twarzy pani Florian wyjrza�a ordynarna przebieg�o��, ale nie znalaz�a nic zabawnego i wynios�a si� gdzie indziej. - Nie dosta� pan zdj�cia od jej... rodziny? - Nie. To j� zmartwi�o. Je�li chodzi o dziewczyn�, zawsze si� znajdzie jakie� zdj�cie, cho�by takie w kr�tkiej sukience i z kokard� we w�osach. Powinienem mie� jej zdj�cie. - Znowu zaczyna mi si� pan nie podoba� - powiedzia�a po cichu. Wsta�em, podszed�em do niej ze swoj� szklaneczk� i postawi�em j� na brzegu sto�u obok jej szklaneczki. - Niech mi pani doleje, zanim pani wyko�czy t� butelk�. Si�gn�a po szklaneczk�, a ja szybko si� odwr�ci�em, szybko przeszed�em przez pok�j sto�owy, przez korytarzyk i wszed�em do zagraconej sypialni z otwartym kufrem i wywr�con� tac�. Us�ysza�em za sob� jaki� okrzyk. Bez namys�u zanurzy�em r�k� w prawy k�t kufra, wymaca�em kopert� i szybko j� wydoby�em. Kiedy wr�ci�em do bawialni, pani Florian wsta�a ju� z fotela, ale zd��y�a si� posun�� najwy�ej o dwa, trzy kroki. Jej oczy mia�y szczeg�ln� szklisto��. Mordercz�. - Siada�! - warkn��em na ni� z ca�ym rozmys�em. -Tym razem to nie z tym t�pym klocem Myszk� Malloyem ma pani do czynienia. Strzela�em, prawd� m�wi�c, na �lepo, i nie trafi�em. Zamruga�a par� razy i spr�bowa�a unie�� nos przy pomocy g�rnej wargi. W kr�liczym grymasie ukaza�o si� par� poczernia�ych z�b�w. - Myszka? Ach, Myszka. Co z nim? - zach�ysn�a si�. - Myszka grasuje na wolno�ci - wyja�ni�em. - Wyszed� z kicia. W��czy si� z czterdziestk� pi�tk� w r�ku. Dzi� rano zabi� jakiego� Murzyna na Central Avenue, bo tamten nie chcia� mu powiedzie�, gdzie jest Velma. Szuka teraz tego judasza, co go osiem lat temu wyda�. Blado�� powlok�a jej twarz. Przycisn�a sobie butelk� do ust, a� zagulgota�o. Troch� whisky rozla�o si� jej po brodzie. - I te gliny jego szukaj� - powiedzia�a i roze�mia�a si�. - Ha! Gliny! Mi�a staruszka. Podoba�o mi si� jej towarzystwo. Z przyjemno�ci� upija�em j� dla swoich niecnych cel�w. R�wny ze mnie facet, zadowolony by�em z siebie. W moim zawodzie zdarza si� z �atwo�ci� niemal wszystko, ale zaczyna�o mnie mdli�. Otworzy�em kopert�, kt�r� dot�d �ciska�em w r�ku, i wydoby�em l�ni�ce zdj�cie. By�o takie samo, jak pozosta�e, a jednak inne, milsze. Dziewczyna od pasa w g�r� ubrana by�a w kostium pierrota. Pod bia�� sto�kowat� czapk� z czarnym pomponem rozwiewaj�ce si� w�osy mia�y ciemny po�ysk, kt�ry m�g� �wiadczy�, �e jest ruda. Twarz odwr�cona by�a profilem, ale to oko, kt�re by�o wida�, rzuca�o weso�e b�yski. Nie powiedzia�bym, �e twarz by�a pi�kna i nie zepsuta, nie mam takiej wprawy, je�li idzie o twarze. Ale by�a �adna. Ludzie byli dla niej mili, czy te� jak na to �rodowisko, w kt�rym si� obraca�a, dosy� mili. Przy tym wszystkim by�a to twarz bardzo pospolita i ca�a jej uroda by�a urod� po prostu szansonistki czy ch�rzystki. W du�ym mie�cie w po�udnie mo�na spotka� tuzin takich twarzy na przestrzeni jednej przecznicy. Poni�ej pasa zdj�cie ukazywa�o g��wnie nogi, i do tego bardzo zgrabne. W dolnym rogu by�o podpisane: "Zawsze Twoja - Velma Valento". Pokaza�em je pani Florian, ale trzymaj�c tak, aby nie mog�a dosi�gn��. Rzuci�a si� na zdj�cie, ale na pr�no. - Dlaczego je pani schowa�a? - zapyta�em. Nie odpowiedzia�a ani s�owa, tylko chrapliwie oddycha�a. Wsun��em zdj�cie z powrotem do koperty, a kopert� do kieszeni. - Dlaczego je pani schowa�a? - powt�rzy�em. - Czym si� r�ni od innych? Gdzie jest Velma? - Nie �yje - odpowiedzia�a. -To by�a mi�a dziewuszka, ale nie �yje, ty glino. Odczep si�. Tabaczkowe zmierzwione brwi je�dzi�y w g�r� i w d�. D�o� jej si� otworzy�a, butelka upad�a na dywan i whisky zacz�a si� z bulgotem wylewa�. Pochyli�em si� i podnios�em butelk�. Pani Florian usi�owa�a mnie kopn�� w twarz, wi�c odsun��em si� od niej. - Nic nie widz� na tym zdj�ciu takiego, co by t�umaczy�o, dlaczego je pani schowa�a - powiedzia�em. - Kiedy umar�a? I jak? - Jestem stara i schorowana - j�kn�a. - Zostaw mnie, ty skurczybyku. Sta�em i patrzy�em na ni� bez s�owa. Nie przychodzi�o mi na my�l nic, co m�g�bym jej powiedzie�. Po chwili zbli�y�em si� z boku i postawi�em p�ask� butelk�, ju� prawie pust�, na stoliku obok. Pani Florian nie odrywa�a oczu od dywanu. Radio w k�cie przyjemnie pomrukiwa�o. Na oknie zabrz�cza�a mucha. Min�o sporo czasu, zanim pani Florian przymkn�a wargi i przem�wi�a do pod�ogi gmatwanin� s��w bez znaczenia, z kt�rych nic si� nie wy�oni�o. Nast�pnie roze�mia�a si�, odrzuci�a g�ow� do ty�u i zacz�a si� �lini�. Praw� r�k� si�gn�a po butelk� i szk�o zadzwoni�o jej o z�by, kiedy wysusza�a j� do dna. Podnios�a pust� butelk� w g�r�, potrz�sn�a ni� i rzuci�a we mnie. Butelka upad�a gdzie� w k�cie, potoczy�a si� po dywanie i trzasn�a o boazeri�. Pani Florian jeszcze raz �ypn�a na mnie okiem, potem powieki jej opad�y i zachrapa�a. Mog�a udawa�, ale by�o mi wszystko jedno. Nagle mia�em dosy� tej sceny, znudzi�a mi si� i przejad�a. Wzi��em z kanapki kapelusz, podszed�em do drzwi z siatk� i wysun��em si� za nie. Radio w k�cie brz�cza�o jak przedtem, pani Florian spokojnie chrapa�a w fotelu. Jeszcze raz szybko na ni� spojrza�em, zanim zamkn��em drzwi, potem je zamkn��em, po cichu otworzy�em znowu i zajrza�em jeszcze raz. Oczy mia�a wci�� przymkni�te, cho� wida� by�o jaki� b�ysk pod powiekami. Zeszed�em po schodkach i pop�kanym chodnikiem doszed�em do ulicy. W s�siednim domu w oknie firanka odsuni�ta by�a na bok i tu� przy szybie wida� by�o �ci�gni�t� w�cibsk� twarz starej, siwej kobiety o spiczastym nosie. W�cibski Nos pilnuje s�siad�w. Na ka�dej ulicy znajdzie si� zawsze przynajmniej jedna taka. Machn��em do niej r�k�. Firanka opad�a. Wr�ci�em do samochodu, wsiad�em i pojecha�em z powrotem do Rejonu Ulicy Siedemdziesi�tej Si�dmej. Schodami wszed�em na pierwsze pi�tro do ci