2320
Szczegóły |
Tytuł |
2320 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2320 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2320 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2320 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J.R.R. TOLKIEN
Rudy D�il i Jego Pies
(Farmer Giles of Ham)
Kowal z Podlesia Wi�kszego
(Smith of Wotton Mayor)
(Prze�o�y�a Maria Skibniewska)
Rudy D�il I Jego Pies
Aegidi i Ahenobarbi
Julii Agricole de Hammo
Domini de Domito
Aule Draconarie Comitis
Regni Minimi Regis et Basilei
mira facinora et mirabilis exortus
czyli w j�zyku pospolitym
Wywy�szenie i cudowne przygody
Rudobrodego D�ila,
gospodarza z Ham,
Pana oswojonego smoka,
Kr�la Ma�ego Kr�lestwa
Farmer Glles of Ham
PRZEDMOWA
O dziejach Ma�ego Kr�lestwa niewiele nam wiadomo, przypadkiem jednak zachowa�a si� historia jego powstania; �ci�lej m�wi�c, nie tyle historia, ile legenda, bo jest to opowie�� niew�tpliwie znacznie p�niej sklecona, pe�na dziw�w zaczerpni�tych nie z suchych kronik, lecz z ludowych pie�ni, na kt�re te� cz�sto si� powo�uje. Dla jej autora wydarzenia, o kt�rych opowiada, s� ju� zamierzch�� przesz�o�ci�, wydaje si� wszak�e, i� zamieszkiwa� na obszarze nale��cym niegdy� do Ma�ego Kr�lestwa. Najoczywi�ciej do�� s�aby w geografii, zdradza pewn� znajomo�� tej okolicy, podczas gdy o krainach po�o�onych nieco dalej na p�noc i zach�d nie ma po prostu poj�cia.
Wyda�o mi si� warte trudu przet�umaczenie tej nie-zwyk�ej historii z nader wyspiarskiej �aciny na j�zyk bardziej nowoczesny, poniewa� rzuca ona pewne �wiat�o na ciemny okres dziej�w Brytanii, nie m�wi�c ju� o tym, �e wyja�nia nam pochodzenie niekt�rych dziwacznych nazw geograficznych. Wielu czytelnik�w pewnie zgodzi si� te� ze mn�, �e charakter i przygody bohatera s� rzeczywi�cie interesuj�ce.
Granice Ma�ego Kr�lestwa - zar�wno w czasie, jak w przestrzeni - trudno wyznaczy� na podstawie sk�pych danych, jakie posiadamy. Od dnia gdy Brutus wyl�dowa� na wybrze�ach Brytanii, powsta�o tutaj i upad�o niejedno kr�lestwo. Podzia� kraju mi�dzy Locrina, Cambera i Albanaka by� tylko pierwszym z wielu r�nych i nietrwa�ych podzia��w. Z jednej strony ka�dy za�cianek przywi�zany by� do swojej niezale�no�ci, z drugiej - kr�lowie ��dni powi�kszenia swoich pa�stw, tote� wieki up�ywa�y na przemian w�r�d wojen i pokoju, rado�ci i smutku, jak wiadomo nam dzi�ki kronikarzom kr�la Artura. By�y to czasy zmiennych granic, gdy ludzie szybko wspinali si� na szczyty i jeszcze szybciej z nich spadali, pie�niarzom za� nie brakowa�o ani temat�w, ani ch�tnych s�uchaczy. W tej w�a�nie epoce, zapewne mi�dzy panowaniem kr�la Coela a pojawieniem si� kr�la Artura i powstaniem Siedmiu Kr�lestw, rozgrywa�y si� opowiedziane w naszej historii wypadki. Widowni� ich by�a dolina Tamizy i ci�gn�ca si� na p�noco-zach�d od niej kraina a� po g�ry Walii.
Stolica Ma�ego Kr�lestwa, podobnie jak dzisiejszej Anglii, znajdowa�a si� w po�udniowo-wschodniej cz�ci kraju, lecz jego granic dok�adnie nie znamy. Prawdopodobnie nie si�ga�y zbyt daleko w g�r� Tamizy na zachodzie ani te� dalej ni� do Otmoor na p�nocy; o wschodniej granicy jeszcze mniej nam wiadomo. Z pewnych wzmianek w legendzie o synu D�ila, Georgiuszu, oraz jego giermku, Suovetauriliuszu, wolno domy�la� si�, �e za ich czas�w Ma�e Kr�lestwo utrzymywa�o wysuni�t� plac�wk� w Farthingho. Nie nale�y to jednak do naszej historii, kt�r� przedstawimy wam bez, poprawek i bez komentarzy; pozwolimy sobie tylko upro�ci� szumny tytu� �aci�skiego orygina�u na brzmi�cy skromniej:
RUDY D�IL I JEGO PIES
AEGIDIUS DE HAMMO mieszka� w samym sercu wyspy Brytanii. Pe�ne jego nazwisko brzmia�o: Aegidius Ahenobarbus Julius Agricola de Hammo. Nie sk�piono bowiem ludziom imion i przydomk�w w owych dniach, bardzo od naszych odleg�ych, kiedy wyspa �y�a jeszcze szcz�liwie, podzielona na wiele kr�lestw. Czasu by�o wtedy wi�cej, a ludzi mniej, tote� ka�dy prawie czym� si� spo�r�d innych wyr�nia�. Epoka ta jednak przemin�a bez �ladu i dzisiaj stosowniej b�dzie przedstawi� bohatera naszej historii kr�tko i po prostu: nazywa� si� D�il, gospodarowa� w Ham i mia� rud� brod�. Ham by�o skromn� wiosk�, ale jak wszystkie wioski w tamtych czasach - dumn� i niezale�n�.
D�il mia� psa. Pies wabi� si� Garm. Psy musia�y zadowala� si� kr�tkimi imionami w potocznej mowie, uczona �acina stanowi�a wy��czny przywilej rodu lud�kiego. Garm zreszt� nie zna� nawet psiej �aciny, chocia� pospolitym j�zykiem w�ada� biegle (jak wi�kszo�ci �wczesnych ps�w) i umia� l�y�, przechwala� si� oraz pochlebia�. L�y� mianowicie �ebrak�w i w��cz�g�w przechwala� si� wobec innych ps�w, a schlebia� swojemu panu. By� z niego zarazem dumny i ba� si� go bardzo, poniewa� D�il i wymy�la�, i che�pi� si� umia� jeszcze lepiej od psa.
Ani po�piech, ani ha�a�liwa krz�tanina nie by�y w tamtych czasach w zwyczaju. Co prawda po�piech i ha�as niewiele maj� wsp�lnego z prawdziw� robot�. Spokojnie wi�c i po cichu ludzie robili, co do nich nale�a�o, i nie mogli uskar�a� si� ani na brak pracy, na brak pogaw�dek. Mieli o czym pogada�, bo dzia�o si� cz�sto ciekawe i wa�ne rzeczy. Ale pocz�tek naszej opowie�ci przypada na taki moment, gdy w Ham ju� od dawna nie zdarzy�o si� nic naprawd� wa�nego. D�ilowi to jak najbardziej dogadza�o, by� bowiem cz�owiekiem troch� oci�a�ym, nie lubi� zmienia� zwyczaj�w i poch�ania�y go ca�kowicie sprawy osobiste. Mia� jak powiada� - pe�ne r�ce roboty, �eby nie wpu�ci� biedy przez pr�g, innymi s�owy, �eby jada� r�wne t�usto i �y� tak dostatnio, jak przed nim �y� jego ojciec Pies mu w tym dopomaga�. Ani pan, ani pies nie musieli wiele o Szerokim �wiecie istniej�cym poza gospodarstwem D�ila, wiosk� Ham i najbli�szym jarmaikiem.
Mimo to Szeroki �wiat istnia�. Niezbyt daleko od Ham rozpo�ciera�a si� puszcza, a za ni� na zach�d i na p�noc ci�gn�y si� Dzikie Wzg�rza, podejrzane trz�sawiska i g�ry. �y�y tam r�ne dziwne stwory, mi�dzy innymi olbrzymy, grubia�skie i nieokrzesane plemi�, z kt�rym bywa�y niekiedy k�opoty. Jeden olbrzym szczeg�lnie wyr�nia� si� w�r�d swoich wsp�braci i wzrostem, i g�upot�. Nie znalaz�em nigdzie w kronikach jego imienia, ale nie o imi� przecie� chodzi. By� ogromny, za lask� s�u�y�o mu spore wyrwane drzewo, a ch�d mia� niezwykle ci�ki. Las rozgarnia� jak traw�, niszczy� go�ci�ce i pustoszy� ogrody, bo wielkimi stopami ��obi� �lady g��bokie niczym studnie. Je�eli potkn�� si� o jaki� dom - nie zostawia� z niego kamienia na kamieniu. A potyka� si� do�� cz�sto i wyrz�dza� mn�stwo szk�d, gdziekolwiek przechodzi�, bo g�ow� si�ga� ponad dachy, nogi za� stawia� na chybi� trafi�. Wzrok mia� kr�tki i s�uch przyt�piony. Szcz�ciem mieszka� daleko, w g��bi dzikich krain, i rzadko odwiedza� okolice przez ludzi zamieszkane, a w ka�dym razie bardzo rzadko umy�lnie tam si� wybiera�. W g�rach mia� dom ogromny i na p� rozwalony, lecz przyjaci� niewielu, bo zra�a� wszystkich swoj� g�upot� i g�uchot�, a zreszt� olbrzym�w by�o ju� wtedy ma�o na �wiecie. Przechadza� si� zazwyczaj samotnie po Dzikich Wzg�rzach i po pustkowiach ci�gn�cych si� u st�p g�r.
Pewnego pi�knego dnia latem olbrzym wybra� si� na przechadzk� i wa��sa� si� bez celu po lasach, �ami�c i niszcz�c drzewa. Nagle spostrzeg�, �e s�o�ce zachodzi, i pomy�la�, �e pora wraca� na kolacj�. Niestety stwierdzi� te�, �e zaw�drowa� w nieznane okolice i zab��dzi� na bezdro�a. Na los szcz�cia wybra� wi�c kierunek, jak si� okaza�o wcale niew�a�ciwy, i szed� przed siebie, p�ki nie zapad�y ciemno�ci. Wtedy usiad� i czeka�, a� ksi�yc wzejdzie. W jego blasku ruszy� zn�w naprz�d, maszeruj�c co si� w nogach, bo by�o mu bardzo ju� pilno do domu. Zostawi� na piecu sw�j najlepszy miedziany rondel i strach go zdj��, �e si� dno przepali. Szed� jednak wci�� odwr�cony plecami od g�r i ju� by� w kraju zamieszkanym przez ludzi, a nawet zbli�y� si� do zagrody Aegidiusa Ahenobarbusa Juliusa Agricoli i do wsi, kt�r� powszechnie zwano Ham.
Noc by�a pi�kna. Krowy pas�y si� na ��kach, a pies D�ila wymkn�� si� samowolnie na przechadzk�. Bardzo lubi� ksi�ycowe noce i polowanie na kr�liki. Oczywi�cie nie wiedzia� o tym, �e tego samego wieczora r�wnie� olbrzym wybra� si� na spacer. Gdyby o tym wiedzia�, mia�by doskona�� wym�wk�, �eby wybiec z domu nie pytaj�c o pozwolenie, lecz pewnie wola�by przywarowa� cicho w kuchni. Oko�o drugiej po p�nocy olbrzym wtargn�� na pola Aegidiusa, �ami�c p�oty, tratuj�c zbo�a i depcz�c traw� na ko�nych ��kach. Kr�l poluj�c na lisa z ca�ym dworem nie zrobi�by przez pi�� dni tyle szkody, ile jej wyrz�dzi� g�upi olbrzym w ci�gu paru minut. Garm us�ysza� dudnienie jakby ci�kich krok�w, dolatuj�ce znad rzeki, obieg� wi�c od zachodu pag�rek, na kt�rym sta� dom jego pana, �eby zbada�, co si� �wi�ci. Niespodzianie ujrza� olbrzyma, kt�ry w�a�nie jednym susem przesadzi� rzek� i nadepn�wszy na Galate�, najulubie�sz� krow� D�ila, zgni�t� nieboraczk� na miazg� tak �atwo, jak ch�op gniecie w palcach karalucha.
Teraz ju� Garm wiedzia� do��, a nawet za wiele. Szczekn�� z przera�enia i skoczy� z powrotem ku domowi. Nie my�la� nawet o tym, �e wynikn�� si� na pole samowolnie, stan�� pod oknem sypialni gospodarzy ujadaj�c i skowycz�c. D�ug� chwil� we wn�trzu domu trwa�a cisza. Gospodarze mieli twardy sen.
- Ratuj, ratuj, ratuj! - wrzeszcza� Garm.
Okno otwar�o si� znienacka i wyfrun�a z niego dobrze wycelowana butelka.
- Ouuuu! - j�kn�� pies, z wielk� wpraw� uskakuj�c na bok. - Ratuj, ratuj, ratuj! D�il wreszcie wytkn�� z okna g�ow�.
- Do licha z tym psiskiem! Co ty tam wyrabiasz? - spyta�.
- Nic - odpar� pies.
- �adne nic! Poczekaj do rana, a zobaczysz, jak ci za to nic sk�r� z�oj�! - rzek� gospodarz zamykaj�c okno z trzaskiem.
- Ratuj, ratuj, ratuj! - wrzasn�� pies.
G�owa gospodarza znowu pokaza�a si� w oknie.
- Je�eli pi�niesz cho� raz jeszcze, zat�uk� ci�, s�owo daj�! - powiedzia�. - Co ci si� sta�o, durniu?
- Nic - odpar� pies. - Mnie nic, ale tobie... bardzo wiele.
- Co to ma znaczy�? - spyta� D�il i ze zdumienia a� zapomnia� o z�o�ci. Nigdy jeszcze Garm nie odpowiedzia� mu tak zuchwale.
- Olbrzym chodzi po twoich polach, potworny olbrzym, i zmierza w�a�nie w t� stron� - rzek� pies. - Ratuj, ratuj! Depcze twoje trzody, Galate�, biedaczk�, rozp�aszczy� jak s�omiank�. Ratuj, ratuj! �amie twoje p�oty, tratuj�c zbo�e. Musisz, panie, dzia�a� szybko i �mia�o, bo inaczej ca�y tw�j dobytek przepadnie. Ratuj!
I Garm zawy� �a�o�nie.
- Stul�e pysk! - powiedzia� gospodarz zamykaj�c l okno. - Na psa urok! - mrukn�� do siebie i chocia� | noc by�a upalna, dreszcz nim wstrz�sn��.
- Wracaj do ��ka, nie b�d� g�upi - odezwa�a si� jego �ona. - A rano utop kundla. Rozs�dny cz�owiek nigdy nie wierzy temu, co pies szczeka. Psy przy�apane na w��cz�dze albo na kradzie�y zawsze ��� jak naj�te. - Mo�e tak, a mo�e nie - odpar� D�il. - Co� niedobrego dzieje si� na moich p�ach, Agato, bo Garm nie kr�lik, bez powodu tak by si� nie przestraszy�. Po c� zreszt� przychodzi�by sklamrzy� pod naszymi oknami po nocy? M�g� przecie� poczeka� do �witu i w�lizn�� si� do domu kuchennymi drzwiami, jak b�d� wnosili mleko od rannego udoju.
- Nie st�j wi�c jak ko�ek - rzek�a Agata. - Skoro wierzysz psu, s�uchaj jego rady: dzia�aj �mia�o i szybko.
- Ba, �atwiej powiedzie� ni� zrobi� - odpar� D�il. Rzeczywi�cie troch� wierzy� Garmowi. Cz�owiek zbudzony ze snu przed �witem got�w jest nawet w olbrzymy uwierzy�. Dobytek, b�d� co b�d�, wa�na rzecz. Ma�o kto rozprawia� si� z nieproszonymi go��mi na swoich polach tak ostro jak D�il. Wci�gn�� wi�c spodnie, zszed� na d� do kuchni i zdj�� gar�acz ze �ciany. Nie wszyscy mo�e wiedza, co to jest gar�acz. Zadano kiedy� to pytanie czterem uczonym z Oxenfordu, a ci po d�ugim namy�le odpowiedzieli tak: "Gar�acz jest to kr�tka strzelba z rozszerzonym wylotem, przez kt�ry sypie si� naraz mn�stwo ku� albo innych pocisk�w. Strza� z gar�acza bywa zab�jczy, lecz jedynie z bliska, i niezbyt jest celny. (W naszych czasach gar�acz wyszed� z u�ycia, zast�piony w krajach cywilizowanych przez inne rodzaje broni palnej)".
Gar�acz D�ila mia� wylot rozchylony na kszta�t tr�by, lecz nie wypada�y z niego kule ani pociski, bo D�il nabija� go wszystkim, co mu si� nawin�o pod r�k�. Strza� te� nie bywa� zab�jczy, bo po pierwsze D�il rzadko sw�j gar�acz nabija�, a po drugie nigdy z niego nie strzela�. Zazwyczaj bowiem sam widok gro�nego or�a wystarcza�. Kraj �w widocznie nie nale�a� do cywilizowanych, bo nie zast�piono tu jeszcze gar�aczy innymi rodzajami broni palnej, nie znano prawdziwych strzelb i nawet gar�acz stanowi� wielk� rzadko��. Ludzie na og� woleli �uki i strza�y, prochu u�ywali niemal wy��cznie do puszczania fajerwerk�w.
Jak wi�c m�wili�my, D�il zdj�� ze �ciany gar�acz i podsypa� go spor� gar�ci� prochu na wypadek, gdyby mia�o doj�� do ostateczno�ci. Przez szeroki otw�r nabi� potem or� starymi gwo�d�mi, kawa�kami drutu, skorupami pot�uczonych garnk�w, ko��mi, kamieniami i wszelakim �elastwem. W�o�y� kurt� i buty z cholewa-mi i wyszed� z zagrody przez warzywnik.
Ksi�yc sta� nisko na niebie za plecami D�ila, kt�ry zrazu nie dostrzeg� nic pr�cz wyd�u�onych, czarnych cieni krzak�w i drzew. Us�ysza� jednak ci�kie kroki, jakby kto� wspina� si� zboczem pag�rka. Mimo rad :| �ony wcale nie czu� zapa�u do �mia�ego i szybkiego I dzia�ania, lecz o dobytek dba� bardziej ni� o w�asn� sk�r�. Chocia� go troch� mdli�o w do�ku, ruszy� energicznym krokiem na kraw�d� pag�rka.
Nagle znad kraw�dzi wychyn�a blada w ksi�ycowej po�wiacie twarz olbrzyma i b�ysn�y wielkie, okr�g�e oczy. Stopy znajdowa�y si� jeszcze daleko na stoku, dr���c dziury w uprawnej roli. Ksi�yc tak ol�ni� olbrzyma, �e w pierwszej chwili nie spostrzeg� D�ila. D�il za to zobaczy� go wyra�nie i ze strachu straci� przytomno��. Bezwiednie poci�gn�� za spust. Gar�acz wypali� z okropnym hukiem. Szcz�liwym trafem ' wycelowany by� w�a�nie mniej wi�cej w ogromn�, szpetn� twarz napastnika. Frun�y w powietrze �elazne rupiecie, kamienie, ko�ci, skorupy, druty i p� tuzina gwo�dzi. A �e strza� pad� z bliska i przypadkiem celnie, wiele spo�r�d tych pocisk�w trafi�o olbrzyma. Skorupa glinianego garnka podbi�a mu oko, a spory gw�d� utkwi� w nosie.
- Diabli nadali - powiedzia� swoim grubia�skim stylem. - Cosik mnie ugryz�o.
Huk nie zrobi� na nim wra�enia - olbrzym by� przecie� g�uchy - ale gw�d� uk�u� go dotkliwie. Od dawna ju� nie spotka� owada, kt�ry by �mia� i umia� przebi� jego grub� sk�r�. Obi�o mu si� jednak o uszyj �e na wschodnich moczarach �yj� wielkie gzy, kt�re tn� jakby rozpalonymi szczypcami. Pomy�la� wi�c, �e natkn�� si� w�a�nie na stworzenie tego gatunku.
- Paskudna, niezdrowa okolica - mrukn��. - Nieg�upim zapuszcza� si� dzi� dalej w t� stron�.
I zawr�ci� na pi�cie. Zgarn�� ze stoku par� owiec, �eby po powrocie z dalekiej przechadzki nie i�� na czczo spa�, i cofn�� si� za rzek�, sadz�c wielkimi krokami ku p�noco-wschodowi. Teraz szed� we w�a�ciwym kierunku, wi�c trafi� w ko�cu na drog� do domu. Ale dno w miedzianym rondlu zd��y�o si� ju� przepali�.
Co dzia�o si� tymczasem z D�ilem? Kiedy gar�acz hukn��, D�il pad� jak d�ugi na wznak; le�a� patrz�c w niebo i czekaj�c w niepewno�ci, czy stopy olbrzyma wymin� go w marszu, czy te� rozdepcz�. Ale czeka� na pr�no i wreszcie zorientowa� si�, �e kroki napastnika oddalaj� si� i cichn� za rzek�. Wobec tego D�il wsta�, roztar� bol�ce rami� i podni�s� z ziemi gar�acz. w tej samej chwili us�ysza� nagle radosne okrzyki.
Wi�kszo�� mieszka�c�w wioski wygl�da�a przez okna, niekt�rzy nawet ubrali si� i wybiegli z dom�w - oczywi�cie dopiero po odej�ciu olbrzyma - a kilku p�dzi�o teraz z krzykiem na pag�rek. Gdy bowiem rozleg� si� przera�liwy tupot maszeruj�cego potwora wszyscy prawie schowali si� co pr�dzej pod ko�dry a co boja�liwsi pow�azili pod ��ka. Ale Garm, jak ju� wspomina�em, by� ze swego pana dumny i l�ka� si� go bardzo, poniewa� D�il wydawa� mu si� straszny i wspania�y, zw�aszcza w gniewie. Garm nie w�tpi�, �e olbrzym b�dzie tego samego zdania. Tote� widz�c, �e D�il wychodzi z domu z gar�aczem (pies wiedzia� z do�wiadczenia, �e to zazwyczaj jest dowodem wiekiego gniewu), Garm pu�ci� si� p�dem do wsi szczekaj�c i nawo�uj�c:
- Chod�cie, chod�cie, chod�cie! Wstawa� z ��ek Chod�cie, patrzcie na mojego wspania�ego pana. Jest �mia�y i szybki. Poszed� zabi� olbrzyma, kt�ry wtargn�� na jego pola. Chod�cie!
Szczyt pag�rka wida� by�o niemal ze wszystkich dom�w. Kiedy ludzie i pies ujrzeli wychylaj�c� si� na nim twarz olbrzyma, j�kn�li z przera�enia. Wszyscy z wyj�tkiem psa - byli pewni, �e D�il nie porad�, sobie z tak gro�nym przeciwnikiem. Wtem hukn�� strza�, olbrzym zawr�ci� i uciek�, a widzowie zacz�li klaska� i wiwatowa�. Garm szczeka� tak zapalczywie �e omal mu �eb nie p�k�.
- Hura! - wrzeszczeli ludzie. - Dosta� �otr nauczk�. Nasz Aegidius pokaza� mu, gdzie pieprz ro�nie Powl�k� si� zb�j do swego domu, gdzie pewnie ducha wyzionie. Dobrze mu tak, ma za swoje.
I zn�w wiwatowali ch�rem. Wiwatuj�c nie omieszkali zauwa�y� i zapami�ta�, ku w�asnej przestrodze �e D�ilowi lepiej w drog� nie wchodzi�, bo gar�acz strzela nie na �arty. Przedtem bowiem nieraz w miejscowej gospodzie spierano si� przy piwie na ten temat dopiero zdarzenie z olbrzymem rozwia�o wszelkie w�tpliwo�ci. Od tego dnia, a raczej od tej nocy, D�il nie mia� k�opot�w z nieproszonymi go��mi na swoich polach.
Kiedy si� upewniono, �e niebezpiecze�stwo min�o, co odwa�niejsi s�siedzi weszli a� na pag�rek, by u�cisn�� d�o� D�ila. Paru najbardziej szanownych - proboszcz, kowal i m�ynarz - pozwolili sobie nawet klepn�� go po ramieniu. D�il nie by� tym zachwycony, i poniewa� rami� jeszcze go po strzale mocno bola�o, ' lecz uzna�, �e wypada ich zaprosi� na pocz�stunek do domu. Siedli w kuchni za sto�em i popijaj�c za zdrowie gospodarza, wychwalali go pod niebiosy. D�il bez ceremonii ziewa�, nikt jednak na to nie zwa�a�, p�ki dzban by� pe�ny. Nim go�cie wypili pierwszy i drugi kufel, gospodarz zd��y� osuszy� trzeci i czwarty i poczu� si� bardzo pewny siebie; nim go�cie wypili trzeci i czwarty kufel - gospodarz osuszy� pi�ty i sz�sty i poczu� si� tak odwa�ny, jak by� dotychczas jedynie w wyobra�ni swojego psa. Kompania rozsta�a si� w najlepszej zgodzie, a na po�egnanie D�il klepa� wszystkich po ramieniu. R�ce mia� du�e, czerwone i krzepkie, tote� odp�aci� im z nawi�zk�.
Nazajutrz przekona� si�, �e jego przygoda, obieg�szy z ust do ust wiosk�, uros�a do rozmiar�w wielkiego czynu i �e sta� si� w�r�d s�siad�w nie lada osobisto�ci�. W ci�gu kilku nast�pnych dni wie�� rozesz�a si� po wszystkich wsiach w promieniu dziesi�ciu mil. D�il by� bohaterem ca�ej okolicy. Bardzo mu si� to podoba�o. W najbli�szy dzie� targowy s�siedzi zafundowali mu w gospodzie ca�e morze piwa, to znaczy prawie tyle, ile jego dusza pragn�a. Wr�ci� do domu �piewaj�c stare bohaterskie pie�ni.
W ko�cu us�ysza� o nim sam kr�l. Stolica pa�stwa -; pod�wczas �redniego Kr�lestwa Wyspy - znajdowa�a si� o sze��dziesi�t mil od Ham i zazwyczaj dw�r niezbyt si� interesowa� losem wie�niak�w z tak odleg�ych okolic. Teraz jednak b�yskawiczne zwyci�stwo na� gro�nym olbrzymem wyda�o si� kr�lowi godne uwagi) i warte jakiego� drobnego wynagrodzenia. Po odpowiedniej zw�oce, czyli po trzech mniej wi�cej miesi�cach, w dzie� �wi�tego Micha�a kr�l wystosowa� uroczysty list. Napisany czerwonym atramentem na bia�ym pergaminie, wyra�a� kr�lewsk� pochwa�� dla "naszego wiernego poddanego, umi�owanego Aegidiusa Ahenobarbusa Juliusa, rolnika z wioski Ham".
Zamiast podpisu figurowa� czerwony kleks, ale dworski skryba doda�: Ego Augustus Bonifacius Ambrosius Aurelianus Antonius Pius et Magntficus, dux, rex, tyrannus et basileus Mediterranearum Partium, subscribo1 - i opatrzy� list wielk� czerwon� piecz�ci�. Dokument by� wi�c niew�tpliwie autentyczny. Sprawi� D�ilowi ogromn� przyjemno�� i budzi� powszechny zachwyt, zw�aszcza gdy ludzie odkryli, �e ka�dego, kto pragnie podziwia� kr�lewski list, D�il zaprasza i cz�stuje piwem przy swoim kominku.
Jeszcze cenniejszy od listu by� za��czony do niego dar. Kr�l przys�a� D�ilowi pas i miecz. Prawd� m�wi�c sam kr�l nigdy tego or�a nie u�ywa�. Odziedziczy� | go w spadku; od niepami�tnych czas�w miecz �w wisia� w kr�lewskiej zbrojowni. Zbrojmistrz nie wie-dzia�, sk�d si� tam wzi�� ani te� jaki by z niego m�g� by� po�ytek. Proste, ci�kie i d�ugie miecze tego rodzaju od dawna wysz�y na dworze z mody, wi�c monarcha uzna�, �e b�dzie to dar w sam raz dla ch�opa z zapad�ej wioski. D�ii jednak by� zachwycony, a s�awa jego w okolicy tym bardziej wzros�a.
Cieszy� si� D�il takim obrotem sprawy i nie mniej od pana cieszy� si� jego pies. Nie dosta� zapowiedzianego lania. D�il na sw�j spos�b by� sprawiedliwy. W g��bi serca przyznawa� Garmowi cz�� zas�ugi w ca�ej przygodzie, chocia� g�o�no nigdy o tym nie m�wi�. Wprawdzie nadal sypa�y si� na psa twarde s�owa, a nawet twarde przedmioty, je�li pan by� f w z�ym humorze, lecz wiele drobnych przewinie� uchodzi�o teraz Garmowi p�azem. Pies przyzwyczai� si� do dalekich wycieczek po okolicy. Gospodarz zadziera� nosa, a szcz�cie mu sprzyja�o. Roboty jesienne i wczesne zimowe posz�y jak po ma�le. Wszystko uk�ada�o si� pomy�lnie, dop�ki nie zjawi� si� smok.
Smoki by�y ju� w owych latach rzadko�ci� na wyspie. Od wielu lat �aden si� nie pokaza� w granicach �r�dziemnego pa�stwa Augustusa Bonifaciusa. Istnia�y, oczywi�cie, na zachodzie i p�nocy podejrzane trz�sawiska i bezludne g�ry, lecz by�y bardzo daleko. Niegdy� w tamtych dzikich krajach �y�y smoki rozmaitych odmian i zapuszcza�y si� niekiedy na �upieskie wyprawy w odleg�e okolice. Wtedy jednak rycerstwo �redniego Kr�lestwa s�yn�o z odwagi, tote� gdy niemal wszystkie smoki, kt�re tu si� zap�dzi�y, zgin�y lub wr�ci�y do swoich siedzib z ci�kimi ranami, inne zniech�ci�y si� do wycieczek w te strony.
Przetrwa� jednak zwyczaj, �e podczas �wi�t Bo�ego Narodzenia podawano przy kr�lewskim stole w�r�d innych potraw Ogon Smoczy; co roku wyznaczano rycerza, kt�ry mia� w tym celu upolowa� smoka. Wyrusza� niby na �owy w dzie� �wi�tego Miko�aja i musia� dostarczy� smoczy ogon najp�niej w wigili� uczty. Ale od wielu ju� lat kuchmistrz dworski, bieg�y w swojej sztuce, przyrz�dza� sztuczny Ogon Smoczy z ciasta, masy migda�owej i twardego lukru, z kt�rego wyrabia� przemy�lnie �uski pancerza. Wyznaczony rycerz wnosi� to arcydzie�o do sali w Wili� Bo�ego Narodzenia przy muzyce skrzypiec i tr�b. Nazajutrz po obiedzie zjadano Smoczy Ogon na deser i wszyscy m�wili - chc�c przypodoba� si� kuchmistrzowi - �e smakuje lepiej ni� prawdziwy.
Tak sprawy sta�y, gdy nagle znowu pojawi� si� smok. Zawini� tu g��wnie olbrzym. Od czasu swojej przygody zacz�� w��czy� si� po g�rach, odwiedzaj�c nielicznych zreszt� znajomych o wiele cz�ciej ni� dawniej i ni�by pragn�li. Wszystkich pyta�, czyby mu nie po�yczyli du�ego miedzianego rondla. Ale czy si� kto� na po�yczk� godzi�, czy te� odmawia�, ko�czy�o si� zawsze na tym, �e olbrzym siada� i opowiada�, po swojemu rozwlekle i niesk�adnie, o pi�knym nizinnym kraju le��cym daleko na wsch�d od g�r i o rozmaitych cudach szerokiego �wiata. Uroi� sobie, �e jest wielkim i odwa�nym podr�nikiem.
- �adny kraj - m�wi�. - P�aski, grunt pod nogami mi�kki, a jedzenia... ile dusza zapragnie. Wsz�dzie pas� si� krowy i owce, nawet wcale nietrudno je wypatrzy�, byle si� dobrze rozgl�da�.
- A ludzie? - pyta�y inne olbrzymy.
- Ani jednego cz�owieka nie spotka�em - odpowiada� olbrzym. - Rycerzy ani widu, ani s�ychu. Nic moi kochani, nie ma tam nic gro�nego pr�cz k��liwych gz�w nad rzek�.
- Dlaczego nigdy wi�cej tam nie poszed�e�? Dlaczego si� tam nie osiedli�e�? - pytali.
- Ano, wiecie, jak to m�wi�: wsz�dzie dobrze, ale w domu najlepiej - odpowiada� olbrzym. - Mo�liwe, �e kt�rego� dnia zn�w si� wybior�, jak mi przyjdzie ochota. W ka�dym razie ja tam by�em, czego �aden z was nie mo�e o sobie powiedzie�. Co do tego rondla...
- Opowiedz dok�adnie, w kt�rej stronie le�y ten pi�kny kraj, te ��ki roj�ce si� od bezdomnego byd�a? - dopytywa�y si� ciekawe inne olbrzymy. - Czy to daleko?
- Ano - m�wi� - na wsch�d od g�r i troch� jakby na po�udnie. Ale daleko, bardzo daleko...
I opisywa� drog�, kt�r� przeby�, lasy, g�ry i r�wniny, z tak� przesad�, �e �aden z olbrzym�w nie odwa�y� si� nigdy p�j�� w jego �lady. �aden nie mia� bowiem tak d�ugich n�g jak on. Opowie�� jednak kr��y�a po dzikiej krainie.
Tymczasem po upalnym lecie nasta�a sroga zima. Mr�z sku� g�ry, coraz trudniej by�o o po�ywienie. Tym g�o�niej opowiadano sobie o dalekim, bogatym kraju. Olbrzymy najch�tniej gaw�dzi�y o stadach owiec i kr�w na nizinnych pastwiskach. Smoki nadstawia�y uszu. By�y g�odne, a wie�ci brzmia�y zach�caj�co.
- A wi�c to, co nam m�wiono o rycerzach, jest zwyk�� bajd� - rzek� pewien m�ody, niedo�wiadczony smok. - Zawsze podejrzewa�em, �e nas oszukuj�.
Mo�liwe, �e rycerzy jest ju� teraz niewielu - my�la�y m�drzejsze starsze smoki. - Niewielu, daleko i niegro�nych.
Jeden smok szczeg�lnie przej�� si� tymi pog�oskami. Nazywano go Chrysophylax Dives, bo pochodzi� ze staro�ytnego i kr�lewskiego rodu i mia� olbrzymie bogactwa. By� chytry, w�cibski, chciwy, dobrze uzbrojony, lecz nie zanadto odwa�ny. Nie potrzeba jednak wielkiej odwagi, �eby si� nie ba� gz�w nad rzek�, cho�by i najbardziej k��liwych. Na dobitk� smok by� straszliwie g�odny.
Tak si� sta�o, �e pewnego zimowego dnia, jako� na tydzie� przed Bo�ym Narodzeniem, Chrysophylax rozpostar� skrzyd�a i pofrun�� w �wiat. Wyl�dowa� bezszelestnie ciemn� noc� w samym sercu kr�lestwa dostojnego monarchy Augustusa Bonifaciusa. W ci�gu kilku minut narobi� mn�stwo szkody, burz�c i pal�c domy, po�eraj�c owce, krowy i konie.
Dzia�o si� to do�� daleko od wioski Ham, lecz Garm najad� si� strachu jak jeszcze nigdy w �yciu. Wybra� si� w�a�nie w tym czasie na dalek� wycieczk� i licz�c na pob�a�liwo�� swego pana o�mieli� si� sp�dzi� kilka nocy poza domem. Bieg� skrajem lasu z nosem przy ziemi, w�sz�c jaki� pon�tny trop, gdy na zakr�cie znienacka uderzy� mu w nozdrza inny, bardzo niepokoj�cy zapach. Garm wpad� prosto na koniec ogona Chrysophylaksa Diyesa, kt�ry dopiero co wyl�dowa� w tym miejscu. Chyba nigdy jeszcze �aden pies nie zawr�ci� i nie pomkn�� w stron� domu tak b�yskawicznie jak Garm tamtej nocy. Smok us�ysza� warkni�cie, obejrza� si� i sykn��, lecz Garm by� ju� daleko. P�dzi� bez tchu przez ca�� noc, a rankiem, mniej wi�cej w porze �niadania, znalaz� si� w zagrodzie swojego pana.
- Ratuj, ratuj, ratuj! - krzykn�� pod kuchennymi drzwiami.
D�il wzdrygn�� si� na ten psi wrzask. Przypomnia� mu on, �e r�ne niespodzianki spadaj� na cz�owieka jak grom z jasnego nieba.
- Agato, wpu�� psa - powiedzia� do �ony. - A pog�aszcz go kijem.
Garm wskoczy� do kuchni. Oczy mia� wyba�uszone, j�zor wywiesi� z pyska.
- Ratuj! - wrzasn��.
- No, c�e� tym razem przeskroba�? - spyta� D�il rzucaj�c psu kawa�ek kie�basy.
- Nic - wysapa� Garm tak przej�ty, �e nawet nie spojrza� na przysmak.
- Uspok�j si�, bo ci� ze sk�ry obedr� - rzek� gospodarz.
- Nic nie przeskroba�em. Nie mia�em z�ych zamiar�w - odpar� pies. - Przypadkiem natkn��em si� na smoka i okropnie si� zl�k�em.
D�il zakrztusi� si� piwem.
- Na smoka? - powiedzia�. - Niech ci� licho porwie, pr�niaku, w�cibski kundlu. Kto ci kaza� w��czy� si� po �wiecie i spotyka� smoki, na dobitk� o tej porze roku, kiedy mam pe�ne r�ce roboty? Gdzie to by�o?
- Och, daleko na p�nocy, za wzg�rzami, ko�o Stercz�cych G�az�w.
- No, to rzeczywi�cie bardzo daleko - odetchn�� z ulg� D�il. - Owszem, s�ysza�em, �e w tamtych okolicach mieszkaj� dziwacy, wszystko mo�e si� w�r�d nich przytrafi�. Niech sobie radz� sami. Po co mnie tymi historiami niepokoisz? Jazda za drzwi!
Garm wybieg� i rozni�s� nowin� po ca�ej wsi. Nie omieszka� te� wspomnie�, �e jego wspania�y pan wcale ale to wcale nie przestraszy� si� smoka.
- Doko�czy� �niadania jak gdyby nigdy nic! - m�wi�.
Ludzie powychodzili przed domy i weso�o gaw�dzi z s�siadami o niezwyk�ym zdarzeniu.
- Przypominaj� si� dawne czasy - powiadali. I to w�a�nie teraz, przed �wi�tami. W sam� por�. Kr�l si� ucieszy. B�dzie w tym roku mia� zn�w prawdziwy Smoczy Ogon na deser.
Nazajutrz jednak nadesz�y nowe wie�ci. Smok, jak m�wiono, by� szczeg�lnie wielki i drapie�ny. Wyrz�dza� okropne szkody.
� Od czego w�a�ciwie kr�l ma na dworze rycerzy? - zacz�li si� dziwi� ludzie.
Coraz wi�cej os�b zadawa�o to pytanie. Z wiosek najbardziej przez smoka zagro�onych przybywali na kr�lewski dw�r wys�a�cy i pytali najg�o�niej i najbardziej uporczywie:
- Kr�lu, od czego mamy rycerzy?
Ale rycerze nie rwali si� do czynu. Wiadomo�� o smoku nie dosz�a przecie� do nich drog� urz�dow�. Wreszcie kr�l zawiadomi� ich oficjalnie i wezwa� uroczy�cie do dzia�ania, zalecaj�c, by si� w miar� mo�no�ci pospieszyli. Ku wielkiemu swemu niezadowoleniu prze-kona� si� wkr�tce, �e rycerze w miar� mo�no�ci odwlekaj� wypraw� i wcale si� na ni� nie kwapi�.
Mieli co prawda na swoje usprawiedliwienie do�� po-wa�ne argumenty. Po pierwsze kuchmistrz kr�lewski, cz�owiek przezorny, lubi� wszystko robi� zawczasu i ju� przygotowa� sztuczny Smoczy Ogon. Pewnie by si� obrazi�, gdyby mu w ostatniej chwili dostarczono ogon prawdziwy. A z zas�u�onym dworzaninem trzeba si� liczy�.
- Nie zale�y nam na ogonie! - wo�ali wys�annicy z zagro�onych wiosek. - Obetnijcie mu tylko �eb, niech nam przestanie szkodzi�.
Tymczasem jednak nadesz�y �wi�ta i tak si� nieszcz�liwie sk�ada�o, �e w dniu �wi�tego Jana mia� odby� si� wielki turniej. Rycerze zaproszeni z r�nych kraj�w zje�d�ali do �redniego Kr�lestwa, �eby wsp�zawodniczy� z sob� o cenne nagrody. Gdyby przed zako�czeniem turnieju najdzielniejsi miejscowi rycerze wyruszyli na wypraw� przeciw smokowi, dru�yna kr�lewska straci�aby szans� zwyci�stwa. Rozs�dek nakazywa� odwlec ich wyjazd.
Potem �wi�towano Nowy Rok.
A smok tymczasem co noc posuwa� si� dalej w g��b kraju i co noc przybli�a� si� do Ham. W dzie� Sylwestrowy mieszka�cy wioski ju� zobaczyli na widnokr�gu �un�. �ywe p�omienie bucha�y z lasu, na kt�ry opad� smok, o jakie� dziesi�� mil od Ham. Chrysophylax by� bardzo ognistym smokiem, gdy mu humor dopisywa�.
Od tego wieczora ludzie zacz�li znacz�co zerka� na D�i�a i szepta� za jego plecami. Mocno go to denerwowa�o, lecz udawa�, �e nic nie spostrzega. Nast�pnej nocy smok znowu si� przybli�y� o mil� czy dwie. Teraz ju� D�il tak�e oburza� si� g�o�no na zachowanie kr�lewskich rycerzy.
- Chcia�bym wiedzie�, za co im w�a�ciwie p�ac� - m�wi�.
- My by�my te� chcieli to wiedzie� - odrzekli s�siedzi. A m�ynarz doda�:
- Podobno niekt�rzy ludzie otrzymuj� godno�� rycersk� za zas�ugi. B�d� co b�d� nasz Aegidius jest prawie rycerzem. Czy� kr�l nie przys�a� mu listu z czerwon� piecz�ci� i miecza?
- Miecz to jeszcze nie wszystko - odpar� D�il. - O ile mi wiadomo, na rycerza trzeba by� uroczy�cie pasowanym. Zreszt� ja mam i bez tego pe�ne r�ce roboty.
- Kr�l z pewno�ci� ch�tnie by ci� na rycerza pasowa� - rzek� m�ynarz - gdyby go o to poprosi�. Tote� poprosimy, i to zaraz, p�ki jeszcze nie za p�no.
- Dzi�kuj� - odpar� D�il. - Nie dla takich jak ja rycerskie ostrogi. Jestem ch�opem i tym si� szczyc�; prostym, uczciwym cz�owiekiem, a na dworze, jak powiadaj�, uczciwym ludziom wcale si� nie szcz�ci. Bardziej by� ty si� nada�, s�siedzie m�ynarzu.
Proboszcz u�miechn�� si� - ale nie z odpowiedzi D�ila, bo D�il i m�ynarz przy ka�dej sposobno�ci przypinali sobie nawzajem �atki i byli, jak to m�wiono w Ham, "nieprzyjaci�mi od serca". Proboszcz u�miechn�� si�, poniewa� ucieszy�a go pewna my�l, kt�ra, w�a�nie w tym momencie za�wita�a mu nagle w g�owie.! Na razie jednak nic nie powiedzia�. M�ynarz natomiast mniej by� uradowany i skrzywi� si� kwa�no.
- �e z ciebie cz�owiek prosty, to pewne, a �e uczciwy... mo�liwe - rzek�. - Ale czy koniecznie trzeba udawa� si� na dw�r i przyjmowa� rycerskie ostrogi �eby ubi� smoka? Nie dawniej jak wczoraj s�ysza�em z w�asnych ust naszego zacnego Aegidiusa, �e wystarczy odwaga. A odwagi na pewno naszemu Aegidiusowi nie brak, ma jej wi�cej ni� niejeden pasowany rycerz.
Na to zaraz podni�s� si� og�lny krzyk:
- Pewnie �e tak! Prawda! Niech �yje bohater z Ham!
D�il wr�ci� do domu bardzo markotny. Przekona� si�, �e s�awa nak�ada na cz�owieka ci�kie obowi�zki i nara�a na wielkie k�opoty. Kopn�� psa i schowa� miecz do kredensu. Dotychczas or� wisia� dumnie nad kominkiem.
Nazajutrz smok by� ju� w s�siedniej wsi, zwanej po �acinie Quercetum, co w pospolitym j�zyku znaczy D�browa. Po�ar� tam nie tylko kilka kr�w i owiec, lecz r�wnie� par� dziatek, a ponadto miejscowego proboszcza. Ksi�dz bowiem nieopatrznie usi�owa� go nawr�ci� ze z�ej drogi. Teraz ju� wszyscy mieszka�cy Ham z proboszczem na czele gromadnie przybyli na pag�rek i stan�li przed D�ilem.
- Wszystkie oczy na ciebie s� zwr�cone - powie-dzieli i otoczyli go w kr�g, wpatruj�c si� w niego dop�ty, dop�ki mu twarz nie poczerwienia�a jak burak nad rud� broda.
- Kiedy wyruszasz? - pytali.
- Dzisiaj nie mog�, s�owo daj� - odpar�. - Mam piln� robot� w oborze, a pastuch le�y chory. Zastanowi� si� jednak nad t� spraw�, przyrzekam wam.
Ludzie rozeszli si�, lecz gdy wieczorem gruchn�a wiadomo��, �e smok znowu posun�� si� bli�ej, wr�cili.
- Wszystkie oczy na ciebie s� zwr�cone, zacny Aegidiusie - powiedzieli.
- Doprawdy - rzek� D�il - w tej chwili strasznie mi to nie na r�k�. Koby�a okula�a, owce zacz�y si� koci�. Zajm� si� t� spraw�, jak tylko b�d� m�g�.
Ludzie znowu si� rozeszli, ale ju� troch� szemrz�c! i mrucz�c. M�ynarz �mia� si� szyderczo. Proboszcz tylko zosta�, nie da� si� niczym zniech�ci�. Sam wprosi� si� na kolacj� i przy stole pozwala� sobie na wyra�ne przytyki. Spyta� nawet, gdzie podzia� si� miecz, i koniecznie chcia� go obejrze�.
Miecz le�a� w kredensie na p�ce, a tak by� d�ugi, �e ledwie si� na niej mie�ci�. Kiedy D�il go wyj��, w okamgnieniu wyskoczy� z pochwy, kt�r� gospodarz jak oparzony wypu�ci� z r�k. Proboszcz zerwa� si� z miejsca przewracaj�c kufel piwem. Ostro�nie chwyci� miecz i usi�owa� go z powrotem wsun�� do pochwy, miecz jednak stawia� op�r, a kiedy ksi�dz cofn�� d�o� z r�koje�ci - wyskoczy� znowu.
- Patrzcie pa�stwo co za cuda! - powiedzia� proboszcz i zacz�� ogl�daj uwa�nie zar�wno pochw� jak kling�. Ksi�dz by� uczonym cz�owiekiem, ale D�il ledwie sylabizowa�, i i tylko du�e litery. Nawet w�asne nazwisko odczytywa� z trudem. Dlatego te� nie zwr�ci� nigdy uwagi na dziwaczne znaki niewyra�nie rysuj�ce si� na pochwie i ostrzu. Co do kr�lewskiego zbrojmistrza, ten by� tak oswojony z r�nymi napisami runicznymi, imionami i wszelkimi god�ami czy zakl�ciami na mieczach i sztyletach, �e nie �ama� sobie nad nimi g�owy. Uwa�a� zreszt�, �e s� to sprawy przedawnione.
Proboszcz przygl�da� si� mieczowi d�ugo i marszczy� brew. Spodziewa� si� znale�� na pochwie lub ostrzu jakie� napisy, ta w�a�nie my�l tak go poprzedniego dnia ucieszy�a, teraz jednak by� zaskoczony, bo wprawdzie widzia� litery, ale nic z nich nie rozumia�.
- Na pochwie jest napis, a na ostrzu tak�e dostrzegam jakie�... powiedzmy: znaki - rzek�.
- Doprawdy? - zdziwi� si� D�il. - A co te� one m�wi�?
- U�yto staro�ytnego alfabetu i barbarzy�skiego j�zyka - odpar� ksi�dz, �eby zyska� na czasie. - Trzeba si� temu dok�adniej przyjrze�.
Poprosi� o u�yczenie mu miecza na noc, a D�il zgodzi� si� z niek�aman� przyjemno�ci�.
Wr�ciwszy na plebani� proboszcz �ci�gn�� z p�ek mn�stwo m�drych ksi�g i �l�cza� nad nimi do p�nej nocy. Nazajutrz rozesz�a si� wiadomo��, �e smok znowu przybli�y� si� do wioski. Mieszka�cy Ham ryglowali drzwi i zamykali okiennice, a kto mia� g��bok� piwniczk�, kry� si� w niej dygoc�c przy �oj�wce.
Proboszcz jednak wyszed� z plebanii i przemykaj�c od domu do domu szepta� przez dziurk� od klucza lut przez szpar� w drzwiach s�owa pociechy, dziel�c z ka�dym, kto go chcia� s�ucha�, swoim odkryciem.
- Nasz zacny Aegidius - m�wi� - jest z �aski kr�la w�a�cicielem s�awnego miecza, kt�ry po �acinie zwie si� Caudimordax, a w naszych pie�niach ludowych - Gryzi-ogon.
Na d�wi�k tego imienia wiele drzwi odemkn�o z powrotem. Ludzie znali s�aw� Gryzi-ogona, bo ten nale�a� ongi do Bellomariusa, najznakomitszego pogromcy smok�w w dziejach �redniego Kr�lestwa. Niekt�rzy historycy dowodzili nawet, �e jest on prapradziadem po k�dzieli obecnego w�adcy. Kr��y�o o nim mn�stwo legend i pie�ni, zapomnianych wprawdzie na kr�lewskim dworze, lecz �ywych w�r�d ludu.
- Tego miecza - m�wi� proboszcz - nie spos�b utrzyma� w pochwie, je�eli w promieniu dziesi�ciu mil znajduje si� smok. Caudimordax w r�ku dzielnego cz�owieka da rad� najgro�niejszej nawet bestii. Nowa otucha wst�pi�a w serca. Ten i �w otwiera� ju� okna, a niekt�rzy wytykali nawet g�owy. W ko�cu ksi�dz nam�wi� kilku s�siad�w, �eby z nim razem uda� si� na pag�rek, do D�ila. Ale naprawd� ochoczo szed� jedynie m�ynarz. Got�w by� narazi� si� na ka�de niebezpiecze�stwo, byle zobaczy�, jak b�dzie si� wi� D�il przyparty przez gromad� do muru.
Wspi�li si� na pag�rek, chocia� nie mo�na zaprzeczy� �e zerkali l�kliwie ku p�nocnym brzegom rzeki. Smoka wszak�e nie by�o nigdzie wida� ani s�ycha�. Mo�e spa� na�ar�szy si� po gard�odziurki w okresie �wi�t.
Proboszcz - a zaraz po nim tak�e m�ynarz - zapuka� do drzwi D�ila. Nikt si� w domu nie odezwa�, w zako�atali po raz wt�ry g�o�niej. Wreszcie gospoda stan�� w progu. Twarz mia� bardzo czerwon�. D�il bowiem tak�e czuwa� do p�na w noc, poci�gaj�c przez ca�y czas mocne piwo, a rano, gdy si� przebudzi�, znowu chwyci� za kufel.
S�siedzi otoczyli D�ila w kr�g i przekrzykuj�c jeden drugiego tytu�owali go Zacnym Aegidiusem, M�nym Brodaczem, Juliusem Wielkim, Poczciwym Rolnikiem, Dum� Wsi i Bohaterem Kraju. Wspomniawszy o Caudimordaksie, czyli Gryzi-ogonie, mieczu, kt�ry nie chce bezczynnie rdzewie� w pochwie, powtarzali: �mier� lub Zwyci�stwo, Chwa�a Ochotnikom, Podpora Ojczyzny, Dla Dobra Og�u - a� biednemu D�ilowi zakr�ci�o si� od tego gadania w g�owie.
- Uspok�jcie si� wreszcie! M�wcie po kolei - rzek�, gdy w ko�cu zdo�a� wtr�ci� s�owo. - O co chodzi? Pami�tajcie, �e mam od rana pe�ne r�ce roboty.
Powierzono wi�c ksi�dzu wyja�nienie sprawy w imieniu gromady. M�ynarz doczeka� si� uciechy, kt�rej tak bardzo pragn��, bo D�ila dos�ownie przypierano do muru. Ale rzecz wzi�a zgo�a inny obr�t, ni� si� m�ynarz spodziewa�. Po pierwsze D�il wypi� przedtem niema�o mocnego piwa. Po drugie zacz�a go nagle rozpiera� niezwyk�a duma i m�stwo, odk�d si� dowiedzia�, �e posiada nie byle miecz, ale s�awnego Gryzi-ogona. Za lat ch�opi�cych przepada� za pie�niami i legendami o Bellomariusie i p�ki nie nabra� rozumu, marzy�, �eby mie� w�asny czarodziejski i bohaterski or�. Teraz nagle zapa�a� ochot�, �eby z Gryzi-ogonem u boku ruszy� na b�j ze smokiem. Tak si� jednak przyzwyczai� zawsze o wszystko targowa�, �e i tym razem spr�bowa� przynajmniej uzyska� zw�ok�
- Co takiego? - rzek�. - Mam rusza� na smoka? W tych starych portkach i w kapocie? O ile mi wiadomo, do walki ze smokiem trzeba mie� jak�� zbroj�. A �adnej zbroi w moim domu nie ma, za to wam z
Wszyscy musieli przyzna�, �e to wa�ny k�opot. Pos�ali co pr�dzej po kowala. Kowal przyszed� i pokr�ci� g�ow�. By� to niemrawy, ponury cz�owiek, kt�rego we wsi przezywano kpi�co "Pociech�", naprawd� jednak zwa� si� Fabricius Cunctator. Nigdy przy robocie nie pogwizdywa�, chyba �e zdarzy�a si� jaka� kl�ska, dajmy na to przymrozek w maju, kt�r� wyprorokowa�. . Poniewa� stale prorokowa� wszelkie mo�liwe nieszcz�cia, nie mog�o si� zdarzy� nic z�ego, czego by Pociecha z g�ry nie przepowiedzia� i nie uzna� potem za potwierdzenie swojej nieomylno�ci. Nic te� innego nie cieszy�o go w �yciu. Oczywi�cie niech�tnie przyk�ada� r�ki do za�egnywania niebezpiecze�stw i dlatego teraz te� kr�ci� tylko g�owa.
- Zbroi nie mo�na zrobi� z niczego - powiedzia�. - Zreszt� nie nale�y to do mojego fachu. Zwr��cie si� lepiej do stolarza, �eby wystruga� Aegidiusowi tarcz� z drewna. Co prawda niewiele mu to pomo�e, bo smok jest, jak wida�, bardzo ognisty.
Wszystkim twarze si� wyd�u�y�y, lecz m�ynarz postanowi� sobie, �e albo wy�le D�ila na b�j ze smokiem, albo - je�eli D�il si� oprze namowom - rozbije jego s�aw� jak ba�k� mydlan�. Nie da� si� wi�c tak �atwo odwie�� od swoich plan�w.
- A mo�e by mu sporz�dzi� kolczug�? - zaproponowa�. - Kolczuga stanowi�aby dobr� ochron�, nie zale�y te� nam na tym, �eby by�a pi�kna. Chodzi przecie� o powa�n� walk�, nie o dworskie popisy. Z pewno�ci� masz, kochany Aegidiusie, jaki� stary sk�rzany kaftan. W ku�ni s� stosy ogniw i k�ek �elaznych z r�nych �a�cuch�w. Sam mistrz Fabricius mo�e nawet nie wie, ile tego dobra nagromadzi�o si� z czasem.
- M�wisz jak �lepy o kolorach - odpar� kowal, odzyskuj�c znowu humor. - Je�eli chcecie prawdziwej kolczugi, nie mog� si� podj�� tej roboty. Trzeba zr�czno�ci krasnolud�w, �eby ka�de male�kie k�eczko dopasowa� i doczepi� do czterech s�siednich. Nawet gdybym umia� tego dokona�, zabra�oby mi to kilka tygodni. A do tego czasu b�dziemy ju� wszyscy w grobach albo w brzuchu smoka.
Ludzie za�amali r�ce w rozpaczy, a kowal rozpromieni� si� z rado�ci. Lecz gromada zbyt by�a przera�ona, �eby wyrzec si� od razu planu podsuni�tego przez m�ynarza. Do niego wi�c zwr�cono si� o rad�.
- S�ysza�em - rzek� m�ynarz - �e za dawnych czas�w, je�li kogo� nie sta� by�o na sprowadzenie pi�knej zbroi z po�udniowych kraj�w, naszywa� po prostu stalowe k�ka na sk�rzany kaftan i zadowala� si� takim pancerzem. Spr�bujmy sporz�dzi� co� w tym rodzaju. D�il wydoby� stary kaftan sk�rzany, a kowal musia� co, tchu wraca� do ku�ni. Ludzie przeszperali wszystkie k�ty, przewr�cili zwa�y �elastwa, a� znale�li pod nimi stos drobnych, zmatowia�ych od rdzy k�eczek, zapewne odprutych przed laty od takiego w�a�nie kaftana, o jakim m�ynarz wspomina�. W miar� jak �wita�a nadzieja, �e przedsi�wzi�cie mo�e si� uda�, kowal pochmurnia� coraz bardziej, musia� jednak wzi�� si� ostro do roboty, przebiera� i czy�ci� �elazne k�ka. Kiedy z wielk� satysfakcj� oznajmi�, �e nie starczy ich na szerokie plecy i pier� D�ila, gromada kaza�a mu porozkuwa� stare �a�cuchy i sp�aszczy� m�otem ogniwa na jak najzgrabniejsze pier�cionki.
Mniejsze k�ka naszyli na przedzie kaftana, wi�ksze i grubsze - na plecach, a �e pop�dzany przez wszystkich kowal dorzuca� wci�� nowe, wzi�li od D�ila par� zniszczonych spodni i naszyli je r�wnie� k�kami. M�ynarz wypatrzy� na g�rnej p�ce w najciemniejszym zakamarku ku�ni �elazny czerep starego he�mu, poleci� wi�c szewcowi obci�gn�� go sk�r� jak najstaranniej. Zaj�a im ta robota czas do wieczora, a nazajutrz tak�e, wi�c chocia� by�a to wigilia Trzech Kr�li, nikt nie my�la� o �wi�towaniu. D�il tylko uczci� uroczysto�� zwi�kszon� ilo�ci� piwa. Smok na szcz�cie spa�, zapominaj�c na razie i o g�odzie, i o mieczach.
W dzie� Trzech Kr�li gromada ruszy�a o �wicie na pag�rek, nios�c z sob� przedziwne dzie�o zbiorowego wysi�ku. D�il oczekiwa� tych go�ci. Teraz ju� nie mia� �adnej wym�wki. W�o�y� naszyty �elaznymi k�kami kaftan i spodnie. M�ynarz u�miechn�� si� z�o�liwie. Z kolei D�il wzu� buty z cholewami i przypi�� do nich ostrogi, a wreszcie nakry� g�ow� he�mem obci�gni�tym w sk�r�. W ostatniej chwili namy�lili si� i wcisn�� na he�m sw�j stary filcowy kapelusz, a na zbroj� narzuci� obszerny p�aszcz.
- Po co to robisz? - spytali s�siedzi.
- Jak�e! Czy wyobra�acie sobie, �e smoka podchodzi si� brz�cz�c i dzwoni�c na trzy mile jak dzwon z Canterbury? Na m�j rozum lepiej nie ostrzega� go z daleka; i tak z pewno�ci� spostrze�e mnie za wcze�nie. He�m to przecie� wyzwanie do walki. Je�eli smok zobaczy zza p�otu tylko m�j kapelusz, pewnie pozwoli mi podej�� blisko, zanim si� zacznie awantura.
K�ka naszyte na kaftanie lu�no i tak, �e jedno zachodzi�o na drugie, brz�cza�y rzeczywi�cie bardzo g�o�no. P�aszcz narzucony na wierzch t�umi� nieco ha�as, ale D�il wygl�da� w tym dziwnym stroju do�� �miesznie. Nikt mu jednak tego nie powiedzia�. Z pewnym trudem przyjaciele dopi�li pas na jego brzuchu i zawiesili mu u boku pochw� od miecza, samego Gryzi-ogona musia� D�il dzier�y� w r�ku, bo inaczej ni� przemoc� nie dawa� si� w pochwie utrzyma�.
Potem D�il przywo�a� psa. Na sw�j spos�b by� sprawiedliwym panem.
- Garm, p�jdziesz ze mn� - rzek�. Pies zawy�.
- Ratuj, ratuj! - krzykn��.
- Przesta� szczeka� - powiedzia� D�il - bo ci wygarbuj� sk�r� lepiej ni� smok. Znasz zapach tego gada i mo�esz si� chocia� raz w �yciu na co� przyda�.
Przywo�a� te� D�il swoj� siw� koby�k�. Spojrza�a na pana wymownie i prychn�a na widok ostr�g. Pozwoli�a si� jednak dosi��� i ruszyli, wszyscy troje do�� markotni. Kiedy k�usowali przez wie�, ludzie klaskali wiwatowali, lecz przewa�nie zza okien. koby�a starali si� nadrabia� min�. Garm jednak, nie �ywi�c przesadnych ambicji, kuli� ogon pod siebie i bieg� chy�kiem.
Min�wszy wie� przeprawili si� po mo�cie za rzek�. Ledwie znale�li si� poza zasi�giem ludzkich oczu, zwolnili kroku. Posuwali si� teraz st�pa, lecz i tak znacznie szybciej, ni� sobie �yczyli, przekroczyli granice p�l D�ila i innych gospodarzy z Ham i dotarli w okolice nawiedzone przez smoka. �wiadczy�y o tym po�amane drzewa, wypalone �ywop�oty, spopiela�a trawa i z�owroga cisza.
S�o�ce przypieka�o i D�il mia� wielk� ochot� pozby� si� chocia� cz�ci ci�kiego rynsztunku, lecz nie �mia� tego zrobi�. Ogarn�y go te� w�tpliwo�ci, czy nie prze-bra� miary wypijaj�c tak du�o piwa na wyjezdnym. "�adnie ko�cz� �wi�ta - my�la�. - A co gorsza, je�li nie b�d� mia� wyj�tkowego szcz�cia, zako�cz� tym sposobem nie tylko �wi�ta, lecz i marny �ywot".
Otar� pot z czo�a wielk� chustk� - zielon�, bro� Bo�e nie czerwona, bo kto� mu powiedzia�, �e czerwony kolor dra�ni smoki.
Smoka jednak nie spotka�. Na pr�no kr�ci� si� po wszystkich drogach i �cie�kach, a nawet na prze�aj po bezludnych cudzych polach. Garm oczywi�cie nie zda� si� na nic. Drepta� tu� za koby�ka i ani my�la� w�szy� trop�w.
Wreszcie znale�li si� na kr�tej drodze, gdzie nie by�o wida� �lad�w zniszczenia i panowa�, jak si� zdawa�o b�ogi spok�j. Ujechali ni� z p� mili i D�il dochodzi� do wniosku, �e w�a�ciwie zrobi� ju� wszystko, co do niego nale�a�o i czego wymaga�a jego s�awa. Utwierdzi� si� w�a�nie w przekonaniu, �e dalej i d�u�ej nie warto smoka szuka� i mo�na z czystym sumieniem zawr�ci� domu na obiad. Przyjacio�om postanowi� oznajmi�, �e bestia na sam jego widok uciek�a w pop�ochu. Tak rozmy�laj�c wyjecha� nagle zza ostrego zakr�tu,..
Przed nim le�a� smok. Gniot�c olbrzymim cielskiem �ywop�ot, wyci�gn�� straszliwy �eb na �rodek drogi i spa� smacznie.
- Ratuj! - wrzasn�� Garm i umkn��.
Siwa koby�ka przysiad�a na zadzie, a D�il fikn�� koz�a nad jej g�ow� i pad� na wznak prosto w przydro�n� ka�u��. Kiedy otworzy� oczy, stwierdzi�, �e smok zbudzi� si� i patrzy na niego uwa�nie.
- Dzie� dobry - rzek� smok. - Zdaje mi si�, �e jeste� zaskoczony.
- Dzie� dobry - odpar� D�il. - Zgad�e�.
- Wybacz - rzek� smok. Ucho stercza�o mu do g�ry, bo nadstawi� je nieufnie, gdy us�ysza� brz�k zbroi padaj�cego na ziemi� D�ila. - Wybacz, �e zapytam,, czy przypadkiem nie mnie w�a�nie szuka�e�.
- Co znowu! - zaprzeczy� D�il. - Kt� m�g� si� ciebie spodziewa� w tym miejscu? Wybra�em si� tak sobie, na przeja�d�k�.
To m�wi�c D�il gramoli� si� pospiesznie z ka�u�y i wycofywa� ku swojej koby�ce, kt�ra ju� uspokojona skuba�a jak gdyby nigdy nic przydro�n� traw�.
- A wi�c spotkali�my si� szcz�liwym trafem - rzek� smok. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie. Jak widz�, masz na sobie od�wi�tne ubranie. Pewnie taka teraz u was nowa moda, co?
Spadaj�c z siwki D�il zgubi� kapelusz, a po�y p�aszcza rozchyli�y si� szeroko. Lecz D�il ju� si� nie usi�owa� kry�.
- A tak - odpar�. - Najnowsza! Pozw�l, �e pojad� za psem. Pogoni� za kr�likiem, je�li si� nie myl�.
- Mylisz si� - rzek� Chrysophylax oblizuj�c wargi, co robi� zawsze, kiedy go co� ubawi�o. - Pies b�dzie w domu znacznie wcze�niej ni� ty. Bardzo jednak prosz�, jed�, gdzie masz ochot�, szanowny panie... panie... Przepraszam, nie znam twego nazwiska.
- Ja tak�e nie znam twojego - odpar� D�il - i nie jestem go ciekawy.
- Twoja wola - rzek� Chrysophylax i zn�w obliza� wargi, udaj�c przy tym, �e zamyka oczy. Mia� z�e serce - jak zwykle smoki - lecz nie bardzo odwa�ne; to tak�e mi�dzy smokami cz�sto si� zdarza. Lubi� je��, ale wola� zdobywa� obiad bez walki. Jednak�e po d�ugiej drzemce wr�ci� mu apetyt. Proboszcz z D�browy okaza� si� do�� �ykowaty, Chrysophylax od bardzo dawna nie mia� ju� w pysku smacznego, t�ustego cz�owieka.
Postanowi� wi�c teraz skorzysta� z okazji, czeka� tylko na chwil� roztargnienia tego g�upiego grubasa.
Ale grubas wcale nie by� taki g�upi, jak si� smokowi zdawa�o. Nie spuszcza� wzroku z przeciwnika nawet w chwili, gdy usi�owa� wdrapa� si� na siod�o. Koby�ka wszak�e mia�a inne plany. Wierzga�a i kopa�a, nie pozwalaj�c si� dosi���. Smok trac�c cierpliwo�� spr�y� si� ju� do skoku.
- Przepraszam - rzek� - czy mi si� zdaje, czy co� ci upad�o?
Stary, znany podst�p, ale w tym wypadku skuteczny. D�il bowiem rzeczywi�cie co� zgubi�. Padaj�c wypu�ci� z r�ki Caudimordaksa - czyli m�wi�c pro�ciej Gryzi-ogona - kt�ry le�a� dotychczas przy drodze. D�il schyli� si�, �eby go podnie��, i w tym momencie smok skoczy�. Lecz Gryzi-ogon by� szybszy od niego. Ledwie si� znalaz� w gar�ci D�ila, wyrwa� si� naprz�d i jak b�yskawica �mign�� tu� przed oczyma smoka.
- Ej�e! - powiedzia� smok staj�c w miejscu jak wryty. - Co ty tam masz?
- Drobiazg - odpar� D�il. - Po prostu Gryzi-ogona, kt�rego dosta�em od kr�la w podarunku.
- Pomyli�em si� - rzek� smok. - Bardzo ci� przepraszam! - Przywar� plackiem do ziemi, a w D�ila na ten widok nowy duch wst�pi�. - Swoj� drog�, nie�adnie ze mn� post�pi�e�.
- Nie�adnie? - spyta� D�il. - Dlaczego? I dlaczego mia�em z tob� �adnie post�powa�?
- Zatai�e� przede mn� swoje szlachetne nazwisko i uda�e�, �e spotkali�my si� przypadkiem. A przecie� jeste� niew�tpliwie rycerzem, i to bardzo wysokiego rodu. Dawniej, szanowny panie, istnia� zwyczaj, �e w podobnych okazjach rycerze wymieniali najpierw wszystkie swoje tytu�y i wyzywali przeciwnika uroczy�cie na pojedynek.
- Mo�e taki zwyczaj istnia�, a mo�e nawet dotychczas istnieje - odpar� D�il, coraz bardziej z siebie zadowolo