2317
Szczegóły |
Tytuł |
2317 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2317 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2317 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2317 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ERNEST HEMINGWAY
STARY CZ�OWIEK I MORZE
SCAN-DAL
By� starym cz�owiekiem, kt�ry �owi� ryby w Golfstromie p�ywaj�c samotnie �odzi� i oto ju� od osiemdziesi�ciu czterech dni nie schwyta� ani jednej. Przez pierwsze czterdzie�ci dni p�ywa� z nim pewien ch�opiec. Ale po czterdziestu ja�owych dniach rodzice o�wiadczyli mu, �e stary jest teraz bezwzgl�dnie i ostatecznie salao, co jest najgorsz� form� okre�lenia "pechowy" i ch�opiec na ich rozkaz pop�yn�� inn� �odzi�, kt�ra w pierwszym tygodniu z�owi�a trzy dobre ryby. Smuci�o go to, �e stary co dzie� wraca z pust� �odzi�, wi�c zawsze przychodzi� i pomaga� mu odnosi� zwoje linek albo os�k i harpun i �agiel owini�ty doko�a masztu. �agiel by� wylatany workami od m�ki, a zwini�ty wygl�da� jak sztandar nieodmiennej kl�ski.
Stary by� suchy i chudy, na karku mia� g��bokie bruzdy. Brunatne plamy po niez�o�liwym raku sk�ry, wyst�puj�cym wskutek odblasku s�o�ca na morzach tropikalnych, widnia�y na jego policzkach. Plamy te bieg�y po obu stronach twarzy, a r�ce mia� poorane g��bokimi szramami od wyci�gania link� ci�kich ryb. Ale �adna z tych szram nie by�a �wie�a. By�y one tak stare jak erozje na bezrybnej pustyni. Wszystko w nim by�o stare pr�cz oczu, kt�re mia�y t� sam� barw� co morze i by�y weso�e i niez�omne.
- Santiago - powiedzia� do niego ch�opiec, kiedy wspinali si� na stromy brzeg od miejsca, gdzie sta�a ��d� wci�gni�ta na piasek. - M�g�bym zn�w z tob� pop�yn��. Zarobili�my troch� pieni�dzy.
Stary nauczy� ch�opca �owi� ryby i ch�opiec go kocha�.
- Nie - odrzek� stary. - Jeste� na szcz�liwej �odzi. Zosta� z nimi.
- A przypomnij sobie, jak kiedy� przez osiemdziesi�t siedem dni nie z�apa�e� ani jednej ryby, a potem przez trzy tygodnie �owili�my co dzie� takie wielkie.
- Pami�tam - odpowiedzia� stary. - Wiem, �e nie dlatego odszed�e� ode mnie, �e� zw�tpi�.
- Tata kaza� mi odej��. Jestem jeszcze ma�y i musz� go s�ucha�.
- Wiem - rzek� stary. - To ca�kiem normalne.
- Bo on ju� nie bardzo wierzy.
- A nie - powiedzia� tamten. - Ale my wierzymy, prawda?
- Tak - odpar� ch�opiec. - Mog� ci� pocz�stowa� piwem na Tarasie? Potem zabierzemy rzeczy do domu.
- Czemu nie? - powiedzia� stary. - Mi�dzy rybakami...
Siedzieli na Tarasie i wielu rybak�w podkpiwa�o ze starego, ale on si� nie gniewa�. Starsi patrzyli na niego i robi�o im si� smutno. Jednak nie pokazywali tego po sobie i rozmawiali uprzejmie o pr�dzie i o g��boko�ci, na jak� zapu�cili linki, i o tym, �e pogoda si� ustali�a, i o wszystkim, co widzieli. Ci, kt�rym powiod�o si� tego dnia, ju� wr�cili, wypatroszyli swoje marliny i ponie�li je rozci�gni�te na dw�ch deskach - a pod ko�cami ka�dej ugina�o si� dw�ch ludzi - do sk�adu ryb, gdzie czeka�y na samoch�d-ch�odni�, kt�ry mia� je zabra� na targ do Hawany. Ci, co z�owili rekiny, zanie�li je do przetw�rni po drugiej stronie zatoczki, tam za� podci�gni�to ryby na blokach, wyj�to w�troby, odci�to p�etwy, a po zdj�ciu sk�ry mi�so pokrajano na paski, �eby je nasoli�.
Kiedy wiatr wia� od wschodu, do przystani dolatywa�y zapachy z przetw�rni, ale dzi� ledwie si� je czu�o, bo wiatr przesun�� si� na p�noc, a potem usta� i na Tarasie by�o przyjemnie i s�onecznie.
- Santiago - zacz�� ch�opiec.
- A co? - odezwa� si� tamten. Trzyma� w r�ce szklank� i my�la� o tym, co by�o przed wielu laty.
- M�g�bym ci przynie�� sardynek na jutro?
- Nie. Id� pogra� w baseball. Jeszcze mog� wios�owa�, a Rogelio zarzuci sie�.
- Bardzo bym chcia�. Bo jak nie mog� z tob� �owi�, to chocia� chcia�bym na co� si� przyda�.
- Postawi�e� mi piwo - powiedzia� stary. - Ju� jeste� m�czyzn�.
- Ile lat mia�em, jak mnie pierwszy raz wzi��e� do �odzi?
- Pi��. Kiedy� wyci�gn��em ryb� za wcze�nie i o ma�o ci� nie zabi�a; niewiele brakowa�o, a rozwali�aby ��d� na kawa�ki. Pami�tasz?
- Pami�tam, jak trzepa�a i bi�a ogonem i jak �awka trzas�a, i to �omotanie pa�k�. Pami�tam, jak mnie rzuci�e� na dzi�b, gdzie by�y mokre zwoje lin, i czu�em, �e ca�a ��d� drga, i s�ysza�em, jak wali�e� ryb� pa�k�, jakby kto zr�bywa� drzewo, i pami�tam ten s�odki zapach krwi na sobie.
- Czy ty naprawd� pami�tasz, czy te� to ja ci tylko opowiada�em?
- Pami�tam wszystko, odk�d pierwszy raz pop�yn��em z tob�.
Stary popatrzy� na niego swymi wyblak�ymi od s�o�ca, ufnymi, kochaj�cymi oczami.
- Gdyby� ty by� m�j, wzi��bym ci� z sob� i zaryzykowa� - rzek�. - Ale� ojca i matki i p�ywasz w szcz�liwej �odzi.
- A m�g�bym ci przynie�� sardynki? Wiem, gdzie mo�na dosta� jeszcze cztery przyn�ty.
- Zosta�y mi z dzisiejszego dnia. W�o�y�em je do soli, do skrzynki.
- Pozw�l mi przynie�� cztery �wie�e.
- Jedn� - powiedzia� stary. Nadzieja i ufno�� nigdy go nie opuszcza�y. A teraz przybiera�y na sile jak bryza, kt�ra si� wzmaga.
- Dwie - rzek� ch�opiec.
- Niech b�d� dwie - zgodzi� si� stary. - A nie ukrad�e� ich czasem?
- Ukrad�bym - odpar� ch�opiec. - Ale te kupi�em.
- Dzi�kuj� ci - powiedzia� stary. By� zbyt prosty, �eby si� zastanawia�, kiedy osi�gn�� pokor�. Wiedzia� jednak, �e j� osi�gn��, wiedzia� te�, �e nie ma w tym nic haniebnego i �e nie poci�ga to za sob� utraty prawdziwej dumy.
- Przy takim pr�dzie powinien by� jutro dobry dzie� - rzek�.
- Gdzie pop�yniesz? - zapyta� ch�opiec.
- Daleko, �eby wr�ci�, jak wiatr si� zmieni. Chc� by� na morzu, nim si� rozwidni.
- Spr�buj� nam�wi� mojego, �eby te� wyp�yn�� daleko. Wtedy, jak z�apiesz co� naprawd� du�ego, b�dziemy mogli ci pom�c.
- On nie lubi �owi� za daleko od brzegu.
- Nie - powiedzia� ch�opiec. - Ale ja potrafi� wypatrzy� to, czego on nie dojrzy, na przyk�ad ko�uj�cego ptaka, i nam�wi� go, �eby pop�yn�� za delfinami.
- Takie ma kiepskie oczy?
- Jest prawie �lepy.
- Dziwne - powiedzia� stary. - Nigdy nie p�ywa� na ��wie. A w�a�nie od tego psuje si� wzrok.
- Przecie� ty przez ca�e lata �owi�e� ��wie u Wybrze�y Moskit�w, a oczy masz dobre.
- Bo ze mnie dziwny staruch.
- A masz teraz do�� si�y, �eby da� rad� naprawd� du�ej rybie?
- Chyba tak. Poza tym jest wiele sposob�w.
- Zabierzmy rzeczy do domu - powiedzia� ch�opiec. - �ebym m�g� wzi�� siatk� i p�j�� po te sardynki.
Wyj�li osprz�t z �odzi. Stary zarzuci� na rami� maszt, a ch�opiec wzi�� drewnian� skrzynk� ze zwojami mocno splecionych brunatnych linek i os�k, i harpun z drzewcem. Pude�ko z przyn�tami zosta�o na rufie �odzi razem z pa�k�, kt�r� og�usza�o si� du�e ryby po przyci�gni�ciu ich do burty. Nikt nie ukrad�by nic staremu rybakowi, ale lepiej by�o zabra� �agiel i ci�kie linki do domu, bo rosa by�a dla nich szkodliwa, a stary, chocia� mia� ca�kowit� pewno��, �e nikt z miejscowych go nie okradnie, uwa�a�, �e zostawianie w �odzi os�ka i harpuna stwarza niepotrzebn� pokus�.
Ruszyli razem drog� do chaty starego i weszli przez drzwi, kt�re by�y otwarte. Stary opar� o �cian� maszt ze zwini�tym �aglem, a ch�opiec postawi� obok skrzynk� i reszt� sprz�tu. Maszt by� prawie tak d�ugi jak jedyna izba chaty. W chacie zbudowanej z twardych li�ci palmy kr�lewskiej, zwanych guano, by�o ��ko, st�, jedno krzes�o, a na klepisku miejsce, gdzie gotowano na w�glu drzewnym. Na brunatnej �cianie ze sp�aszczonych, zachodz�cych na siebie li�ci silnie uw��knionego guano wisia� kolorowy obrazek �wi�tego Serca Jezusowego i drugi, przedstawiaj�cy Naj�wi�tsz� Pann� z Cobre. By�y to pami�tki po �onie starego. Niegdy� na �cianie wisia�a te� kolorowana fotografia �ony, ale j� zdj��, bo patrz�c na ni� czu� si� zbyt samotny; le�a�a teraz na p�ce w rogu, pod czyst� koszul�.
- Co masz do jedzenia? - zapyta� ch�opiec.
- Garnek ��tego ry�u z ryb�. Chcesz troch�?
- Nie. B�d� jad� w domu. Rozpali� ogie�?
- Nie, sam p�niej rozpal�. Mog� te� zje�� ry� na zimno.
- Mo�na wzi�� siatk�?
- No pewnie.
Nie by�o �adnej siatki i ch�opiec pami�ta�, kiedy j� sprzedali. Ale mimo to co dzie� stwarzali sobie t� sam� fikcj�. Nie by�o garnka z ��tym ry�em i ryb�, i ch�opiec te� o tym wiedzia�.
- Osiemdziesi�t pi�� to szcz�liwa liczba - rzek� stary. - Jakby ci si� podoba�o, gdybym przywi�z� ryb�, co by wa�y�a z g�r� tysi�c funt�w?
- Wezm� siatk� i p�jd� po sardynki. Posiedzisz na progu w s�o�cu?
- Dobrze. Mam wczorajsz� gazet�, to sobie poczytam o baseballu.
Ch�opiec nie wiedzia�, czy i wczorajsza gazeta nie jest fikcj�. Ale stary wyci�gn�� j� spod ��ka.
- Perico mi da� w bodedze - wyja�ni�.
- Wr�c�, jak ju� b�d� mia� sardynki. Po�o�� twoje i moje na lodzie, a jutro rano si� podzielimy. Jak przyjd�, opowiesz mi o baseballu.
- "Jankesi" nie mog� przegra�.
- Ale ja si� boj� tych "Indian" z Cleveland.
- Wierz w "Jankes�w", synku. Pami�taj o wielkim Di Maggio.
- Boj� si� i "Tygrys�w" z Detroit, i "Indian" z Cleveland.
- Uwa�aj, bo jeszcze si� zl�kniesz nawet "Czerwonych" z Cincinnati i "Bia�ych Po�czoch" z Chicago.
- Przejrzyj to i opowiedz mi, jak wr�c�.
- My�lisz, �e warto kupi� los na loteri� z numerem osiemdziesi�tym pi�tym? Bo to jutro osiemdziesi�ty pi�ty dzie�.
- Mo�emy - powiedzia� ch�opiec. - Ale co z twoim wielkim rekordem osiemdziesi�ciu siedmiu dni?
- To si� nie mo�e powt�rzy�. My�lisz, �e znajdziesz osiemdziesi�tk� pi�tk�?
- Mog� zam�wi�.
- Jeden los. To jest dwa i p� dolara. Od kogo mo�na by tyle po�yczy�?
- Nic trudnego. Zawsze mog� po�yczy� dwa i p� dolara.
- Ja chyba te�. Tylko �e staram si� nie po�ycza�. Bo to najpierw po�yczasz, a potem �ebrzesz.
- Uwa�aj, �eby� si� nie zazi�bi� - powiedzia� ch�opiec. - Pami�taj, �e to wrzesie�.
- Miesi�c, w kt�rym przychodz� wielkie ryby - odpar� stary. - Byle kto potrafi by� rybakiem w maju.
- No, id� po te sardynki - rzek� ch�opiec.
Kiedy wr�ci�, tamten spa� w krze�le, a s�o�ce ju� zasz�o. Ch�opiec zdj�� z ��ka stary wojskowy koc i roz�o�y� go na oparciu krzes�a i na ramionach rybaka. Dziwne to by�y ramiona, wci�� jeszcze silne, cho� bardzo stare; szyja te� by�a mocna, a bruzdy mniej widoczne, gdy spa� i g�owa opad�a mu na piersi. Koszul� tyle razy �atano, �e przypomina�a �agiel, a �aty sp�owia�y na s�o�cu i przybra�y najrozmaitsze odcienie. G�owa starego by�a jednak bardzo s�dziwa, a kiedy mia� zamkni�te oczy, w twarzy nie by�o �ycia. Gazeta le�a�a na jego kolanach, i r�ka swoim ci�arem przytrzymywa�a j� w�r�d podmuchu wieczornej bryzy. By� boso.
Ch�opiec odszed�, a kiedy wr�ci�, stary wci�� jeszcze spa�.
- Obud� si� - powiedzia� ch�opiec i po�o�y� mu r�k� na kolanie.
Stary otworzy� oczy i przez chwil� powraca� z bardzo daleka. Potem u�miechn�� si�.
- Co tam masz? - zapyta�.
- Kolacj� - odpowiedzia� ch�opiec. - Zjemy teraz kolacj�.
- Nie jestem g�odny.
- Chod� co� zje��. Nie mo�esz �owi� ryb i nie je��.
- Ju� tak bywa�o - powiedzia� stary wstaj�c i sk�adaj�c gazet�. Potem zabra� si� do sk�adania koca.
- Nie zdejmuj tego koca - rzek� ch�opiec. - P�ki ja �yj�, nie b�dziesz je�dzi� na po��w bez jedzenia.
- W takim razie �yj d�ugo i uwa�aj na siebie - powiedzia� stary. - Co jemy?
- Czarn� fasol� z ry�em, przypiekane banany i troch� duszonego mi�sa.
Ch�opiec przyni�s� to z Tarasu w podw�jnej metalowej mena�ce. W kieszeni mia� dwa komplety no�y, widelc�w i �y�ek, ka�dy zawini�ty w papierow� serwetk�.
- Kto ci to da�?
- Martin. W�a�ciciel.
- Musz� mu podzi�kowa�.
- Ju� mu podzi�kowa�em. Ty nie musisz dzi�kowa�.
- Dam mu mi�so z brzucha wielkiej ryby - powiedzia� stary. - Czy on ju� kiedy� przys�a� nam jedzenie?
- Chyba tak.
- Wi�c musz� mu da� co� wi�cej ni� mi�so z brzucha. Bardzo o nas dba.
-
- Przys�a� dwa piwa.
- Najbardziej lubi� piwo w puszkach.
- Wiem. Ale to jest Hatuey w butelkach; butelki zabieram z powrotem.
- Poczciwy jeste� - rzek� stary. - Zjemy co�?
- Przecie� ci� prosi�em - powiedzia� �agodnie ch�opiec. - Nie chcia�em otwiera� mena�ki, p�ki nie b�dziesz got�w.
- Ju� jestem got�w - odrzek� stary. - Musia�em tylko mie� czas, �eby si� umy�.
"Gdzie� ty si� umy�?" - pomy�la� ch�opiec. Wioskowy zbiornik wody by� o dwie ulice dalej. "Musz� tu mie� wod� dla niego - postanowi� - i myd�o, i porz�dny r�cznik. Dlaczego jestem taki bezmy�lny? Trzeba mu sprawi� drug� koszul� i kurtk� na zim�; jakie� buty i jeszcze jeden koc".
- To mi�so jest doskona�e - powiedzia� stary.
- Opowiedz mi o baseballu - poprosi� ch�opiec.
- W Lidze Ameryka�skiej wygrali "Jankesi", tak jak m�wi�em - odpar� tamten z rado�ci�.
- A dzi� przegrali - powiedzia� ch�opiec.
- To nic nie znaczy. Wielki Di Maggio znowu wr�ci� do formy.
- Maj� tam innych w dru�ynie.
- Naturalnie. Ale on przes�dza spraw�. W drugiej lidze musz� mi�dzy Brooklynem a Filadelfi� wybra� Brooklyn. Tylko �e my�l� o Dicku Sislerze i tych jego wspania�ych rzutach w starym parku.
- Nikt lepiej nie potrafi. Podaje najd�u�sz� pi�k�, jak� w �yciu widzia�em.
- Pami�tasz, jak tu przychodzi� na Taras? Chcia�em go zabra� na ryby, ale nie mia�em �mia�o�ci go zaprosi�. P�niej namawia�em ciebie i ty te� nie mia�e� odwagi.
- Wiem. To by� wielki b��d. M�g� z nami pop�yn��. Mieliby�my wspomnienie na ca�e �ycie.
- Ch�tnie bym wzi�� wielkiego Di Maggio na ryby - powiedzia� stary. - M�wi�, �e jego ojciec by� rybakiem. Mo�e on te� by� taki sam biedak jak my i potrafi�by zrozumie�.
- Ojciec wielkiego Sislera nigdy nie by� biedny i w moim wieku grywa� w wielkich rozgrywkach ligowych.
- Kiedy ja by�em w twoim wieku, s�u�y�em jako prosty majtek na statku rejsowym, kt�ry p�ywa� do Afryki, i wieczorami widywa�em lwy nad brzegiem morza.
- Wiem. Opowiada�e� mi.
- Pogadamy o Afryce czy o baseballu?
- Chyba o baseballu - odpar� ch�opiec. - Opowiedz mi o wielkim Johnie Mc Graw. - Wymawia� "John" przez "jot".
- Dawniej tak�e czasem przychodzi� na Taras. Ale by� szorstki, ostry w s�owach. I trudno by�o da� sobie z nim rade, jak popi�. W g�owie mia� tylko baseball i konie. Przynajmniej zawsze nosi� po kieszeniach spisy koni i cz�sto gada� przez telefon ko�skie imiona.
- �wietny by� z niego kierownik dru�yny - powiedzia� ch�opiec. - Ojciec uwa�a, �e najlepszy.
- Bo tu najcz�ciej przyje�d�a� - odpar� stary. - Gdyby Durocher dalej si� tu pokazywa� co roku tw�j ojciec jego uwa�a�by za najlepszego.
- A kto jest naprawd� najlepszy: Lu�ue czy Mik� Gonzalez?
- My�l�, �e s� sobie r�wni.
- A najlepszym rybakiem jeste� ty.
- Nie. Znam innych, lepszych.
- Que va? - zawo�a� ch�opiec. - Jest wielu dobrych rybak�w i kilku wspania�ych. Ale nie ma takiego jak ty.
- Dzi�kuj� ci. Ucieszy�e� mnie. Mam nadziej�, �e nie trafi si� taka wielka ryba, kt�ra by nam pokaza�a, �e si� mylimy.
- Nie ma takiej ryby, je�eli wci�� jeste� tak silny, jak m�wisz.
- Mog� nie by� tak silny, jak my�l� - powiedzia� stary - ale znam wiele sposob�w i jestem �mia�y.
- Teraz powiniene� i�� do ��ka, �eby� jutro rano by� wypocz�ty. A ja odnios� to wszystko na Taras.
- No to dobranoc. Obudz� ci� rano.
- Jeste� moim budzikiem.
- A moim budzikiem jest wiek - odpar� stary. - Dlaczego starzy ludzie budz� si� tak wcze�nie? Czy po to, �eby mie� d�u�szy dzie�?
- Nie wiem - odpowiedzia� ch�opiec. - Wiem tylko, �e m�odzi ch�opcy sypiaj� d�ugo i twardo.
- Przypominam to sobie - rzek� stary. - Zbudz� ci� w por�.
- Nie lubi�, jak ten m�j mnie budzi. Bo to tak, jakbym by� gorszy od niego.
- Wiem.
- �pij dobrze, staruszku.
Ch�opiec wyszed�. Jedli bez �wiat�a, wi�c teraz stary po ciemku zdj�� spodnie i po�o�y� si� do ��ka. Spodnie zwin��, �eby zrobi� sobie zag��wek, a do �rodka wsadzi� gazet�. Otuli� si� kocem i zasn�� na innych starych gazetach, kt�rymi przykryte by�y spr�yny ��ka.
Usn�� szybko i �ni� o Afryce z tych czas�w, kiedy by� ch�opcem, o d�ugich, z�otych pla�ach i pla�ach bia�ych, tak bia�ych, �e a� oczy bola�y, o wysokich przyl�dkach i wielkich, brunatnych g�rach. Co noc �y� teraz na owym wybrze�u i w snach s�ysza� huk fal i widzia� przedzieraj�ce si� przez nie �odzie krajowc�w. �pi�c, czu� wo� smo�y i paku� na pok�adzie, czu� zapach Afryki, kt�ry rankiem przynosi�a bryza od l�du.
Zazwyczaj kiedy ju� poczu� bryz� l�dow�, wstawa� i ubiera� si�, �eby obudzi� ch�opca. Tej nocy jednak zapach od l�du przyszed� bardzo wcze�nie, on za� przez sen wiedzia�, �e to jeszcze nie pora, wi�c �ni� dalej, by ujrze� bia�e szczyty wysp wynurzaj�ce si� z morza, a potem zwidzia�y mu si� rozmaite przystanie i redy Wysp Kanaryjskich.
Nie �ni�y mu si� ju� burze ani kobiety, ani wielkie wydarzenia, ogromne ryby, b�jki czy mocowania, ani te� w�asna �ona. Teraz �ni� ju� tylko o r�nych miejscach i o lwach na pla�y. W zmroku igra�y jak m�ode koty, a on je kocha�, podobnie jak kocha� ch�opca. Ch�opiec nie �ni� mu si� nigdy.
Przebudzi� si�, spojrza� przez otwarte drzwi na ksi�yc, rozwin�� spodnie i naci�gn�� je. Za chat� odda� mocz i poszed� drog�, aby obudzi� ch�opca. Dygota� od porannego ch�odu. Wiedzia� jednak, �e z tego dygotania zrobi mu si� ciep�o i �e nied�ugo ju� b�dzie wios�owa�.
Drzwi domu, w kt�rym mieszka� ch�opiec, nie by�y zamkni�te na klucz, wi�c uchyli� je i wszed� st�paj�c cicho bosymi nogami. Ch�opiec spa� w pierwszej izbie na sk�adanym ��ku i stary dojrza� go wyra�nie przy wpadaj�cym tam �wietle gasn�cego ksi�yca. Uj�� ch�opca �agodnie za stop� i przytrzyma� j�, a� �w si� zbudzi�, obr�ci� i spojrza� na niego. Stary kiwn�� g�ow�, a ch�opiec wzi�� z krzes�a spodnie i wci�gn�� je, siedz�c na ��ku. Stary rybak wyszed�, ch�opiec za� pod��y� za nim. By� senny, wi�c stary obj�� go za ramiona i powiedzia�:
- �al mi ciebie.
- Que va? - odpar� ch�opiec. - Taki jest obowi�zek m�czyzny.
Szli do chaty starego, a wzd�u� ca�ej drogi, w mroku, spieszyli bosi m�czy�ni, nios�c maszty swych �odzi.
Kiedy dotarli do chaty, ch�opiec wzi�� zwoje linek z�o�one w koszyku, harpun i os�k, a stary zarzuci� na rami� maszt ze zwini�tym �aglem.
- Chcesz kawy? - zapyta� ch�opiec.
- Wsadzimy sprz�t do �odzi, a potem si� napijemy.
Napili si� kawy z puszek po skondensowanym mleku w budce, gdzie wczesnym rankiem obs�ugiwano rybak�w.
- Jak si� spa�o, staruszku? - zapyta� ch�opiec. Teraz ju� przytomnia�, cho� nadal ci�ko mu by�o rozsta� si� ze snem.
- Doskonale, Manolin - odpar� rybak. - Czuj� si� dzisiaj pewnie.
- Ja te� - powiedzia� ch�opiec. - A teraz musz� i�� po twoje i moje sardynki i po �wie�e przyn�ty dla ciebie. Ten m�j sam przynosi nasz osprz�t. Nie chce, �eby kto� inny nosi� cokolwiek.
- U nas inaczej - zauwa�y� stary. - Pozwala�em ci nosi� r�ne rzeczy, kiedy mia�e� pi�� lat.
- Wiem o tym - powiedzia� ch�opiec. - Zaraz wr�c�. Napij si� jeszcze kawy. Mamy tu kredyt.
Odszed� boso po koralowych ska�ach do ch�odni, gdzie przechowywano przyn�ty.
Stary powoli �yka� kaw�. Mia�a mu wystarczy� na ca�y dzie�, wiedzia� wi�c, �e powinien j� wypi�. Od dawna ju� znudzi�o mu si� jedzenie, tote� nigdy nie zabiera� obiadu. Na dziobie �odzi mia� flaszk� z wod� i nie potrzeba mu by�o nic wi�cej do wieczora.
Ch�opiec wr�ci�, nios�c sardynki i dwie przyn�ty zawini�te w gazet�; poszli do �odzi wydeptan� �cie�k�, czuj�c pod stopami piach i kamyki, d�wign�li ��d� i zepchn�li j� na wod�.
- Wszystkiego dobrego, stary.
- Wszystkiego dobrego - odpowiedzia� tamten. Umocowa� wi�zad�ami wios�a w dulkach i pochyliwszy si� do przodu, zagarn�� wod� pi�rami wiose� i zacz�� w ciemno�ciach wyp�ywa� z przystani. �odzie z innych pla� te� wyrusza�y na morze i stary rybak s�ysza�, jak ich wios�a zanurzaj� si� i odpychaj� wod�, chocia� nie m�g� nic dojrze�, gdy� ksi�yc ju� zaszed� za wzg�rza.
Czasem kto� przem�wi� w jakiej� �odzi. Wi�kszo�� ich jednak p�yn�a w ciszy, przerywanej jedynie pluskiem wiose�. Za wylotem przystani rozproszy�y si� i ka�da pod��y�a w t� stron� oceanu, gdzie spodziewa�a si� znale�� ryby. Stary pami�ta�, �e ma wyp�yn�� daleko; zapach l�du pozosta� ju� w tyle, a on wios�owa� prosto w czyst�, porann� to� oceanu. Dostrzeg� w morzu fosforescencj� wodorost�w, p�yn�c nad miejscem, kt�re rybacy zwali wielk� studni�, poniewa� by�a tam nag�a g��bina licz�ca siedemset s��ni, gdzie gromadzi�y si� wszelkie odmiany ryb dzi�ki wirowi wytwarzanemu przez pr�d uderzaj�cy o strome �ciany dna oceanu. Tu by�y skupiska krewetek i ryb u�ywanych na przyn�ty, a czasem, gdzie� w najg��bszych rozpadlinach, �awice m�tw, kt�re noc� wyp�ywa�y prawie na sam� powierzchni� i stawa�y si� �erem wszelkich w�druj�cych ryb.
Stary czu� w mroku zbli�anie si� �witu, a wios�uj�c, s�ysza� dr��cy d�wi�k, gdy lataj�ce ryby wyskakiwa�y z wody, i syk ich sztywnych, napi�tych skrzyde�, kiedy wzbija�y si� w ciemno��. Bardzo lubi� lataj�ce ryby: by�y one najwi�kszymi jego przyjaci�kami na oceanie. �al mu by�o ptak�w, a zw�aszcza ma�ych, delikatnych, ciemnych rybitw, kt�re wci�� lata�y, rozgl�daj�c si� za czym� i prawie nigdy nic nie znajduj�c. Pomy�la�: "Ptaki maj� ci�sze �ycie ni� my, z wyj�tkiem drapie�nik�w i tych du�ych, silnych. Dlaczego stworzono ptaki tak kruche i w�t�e jak te jask�ki morskie, je�eli ocean potrafi by� tak okrutny? Jest dobry i bardzo pi�kny. Ale umie te� by� okrutny, a przychodzi to nagle, i takie ptaki, co lataj� muskaj�c wod� i poluj�c, i maj� s�abe, smutne g�osy, s� za delikatne na morze".
Zawsze nazywa� w my�li morze: la mar, bo tak nazywaj� je ludzie po hiszpa�sku, gdy je kochaj�. Czasami ci, co je kochaj�, m�wi� o nim z�e s�owa, ale zawsze tak, jakby chodzi�o o kobiet�. Niekt�rzy m�odzi rybacy - ci, co u�ywali boi jako p�ywak�w do linek i mieli motor�wki kupione wtedy, gdy w�troby rekin�w przynios�y im du�o pieni�dzy - m�wili o nim el mar, co jest rodzaju m�skiego. M�wili o nim jak o przeciwniku b�d� miejscu, b�d� nawet wrogu. Ale stary zawsze my�la� o nim w rodzaju �e�skim, jako o czym�, co udziela albo odmawia wielkich �ask, a je�li robi rzeczy straszne i z�e, to dlatego, �e nie mo�e inaczej. "Ksi�yc dzia�a na ni� jak na kobiet�" - my�la�.
Wios�owa� r�wno i nie wymaga�o to wysi�ku, bo dobrze utrzymywa� szybko��, a powierzchnia oceanu by�a g�adka, tylko pr�d k��bi� si� od czasu do czasu. Pozwala� pr�dowi wykonywa� jedn� trzeci� pracy i kiedy zacz�o �wita�, stwierdzi�, �e jest ju� dalej, ni� si� spodziewa� by� o tej godzinie.
"Przez tydzie� obrabia�em wielk� studni� i nic nie zdzia�a�em - pomy�la�. - Dzi� b�d� �owi� tam, gdzie s� �awice bonito i albacore'�w, a mo�e przy nich znajdzie si� i jaka� du�a sztuka".
Zanim si� na dobre rozwidni�o, zarzuci� ju� przyn�ty i dryfowa� z pr�dem. Jedn� opu�ci� na czterdzie�ci s��ni. Druga by�a na siedemdziesi�ciu pi�ciu, a trzecia i czwarta znajdowa�y si� w b��kitnej wodzie na g��boko�ci stu i stu dwudziestu pi�ciu s��ni. Ka�da przyn�ta zwisa�a g�ow� w d�, trzon haka tkwi� w rybie, mocno przytwierdzonej i zaszytej, a ca�� jego wystaj�c� cz��, krzywizn� i ostrze pokrywa�y �wie�e sardynki. Wszystkie nanizane by�y przez oczy, tak �e tworzy�y p�kolist� girland� na stercz�cej stali. �adna ryba nie mog�aby znale�� takiej cz�stki haka, kt�ra nie pachnia�aby s�odko i nie smakowa�a dobrze.
Ch�opiec da� mu dwa ma�e, �wie�e tu�czyki, czyli albacore'y i te wisia�y na obu najd�u�szych linkach niby ci�arki, na pozosta�ych za� mia� jedn� du�� b��kitn� i jedn� ��t� makrel�, kt�rych ju� przedtem u�ywa�; by�y jednak�e nadal w dobrym stanie, a wyborne sardynki dodawa�y im woni i powabu. Ka�da linka, grubo�ci du�ego o��wka, przyczepiona by�a p�tl� do �wie�o uci�tego, zielonego patyka, tak �e wszelkie poci�gni�cie czy dotkni�cie przyn�ty musia�oby go wygi��, ka�da mia�a dwa czterdziestos��niowe zwoje, do kt�rych mo�na by�o przywi�za� inne, zapasowe, tote� w razie potrzeby ryba mog�a wybra� ponad trzysta s��ni linki.
Obserwowa� teraz, czy trzy patyki nie wyginaj� si� przez burt� �odzi, i wios�owa� powoli, aby utrzyma� linki pionowo na ich w�a�ciwych g��boko�ciach. By�o ju� ca�kiem widno i s�o�ce mia�o wzej�� lada chwila.
Skrawek s�o�ca wynurzy� si� z morza i stary ujrza� daleko w kierunku brzegu inne �odzie, ledwo widoczne nad wod�, rozproszone w poprzek pr�du. Potem s�o�ce poja�nia�o, na wod� pad� blask, a kiedy wynurzy�o si� zupe�nie, g�adkie morze odbi�o go staremu w oczy tak, �e zabola�y ostro, wi�c wios�owa� nie patrz�c w t� stron�. Spogl�da� w d� i obserwowa� linki, kt�re zbiega�y prosto w mrok wody. Utrzymywa� je bardziej pionowo ni� inni rybacy, a�eby na ka�dym poziomie w ciemno�ciach nurtu przyn�ta czeka�a na wszelkie przep�ywaj�ce ryby dok�adnie tam, gdzie chcia� j� mie�. Inni pozwalali przyn�tom unosi� si� z pr�dem i nieraz znajdowa�y si� one na g��boko�ci sze��dziesi�ciu s��ni, kiedy rybak my�la�, �e s� na stu.
"Ale ja to robi� dok�adnie - my�la� stary. - Tylko �e nie mam ju� szcz�cia. Chocia� kto wie? Mo�e dzisiaj? Ka�dy dzie� jest nowym dniem. Lepiej jest mie� szcz�cie. Ale ja wol� by� dok�adny. Bo wtedy, jak szcz�cie przychodzi, jeste� got�w".
S�o�ce by�o teraz o dwie godziny wy�ej i oczy nie bola�y ju� tak od patrzenia ku wschodowi. Tylko trzy �odzie by�y jeszcze widoczne i ledwie wystawa�y nad wod� daleko w stronie l�du.
"Przez ca�e �ycie poranne s�o�ce razi�o mnie w oczy - pomy�la�. - A jednak wci�� widz� dobrze. Pod wiecz�r mog� patrze� prosto w s�o�ce i nie robi mi si� czarno. A ono wtedy ma przecie wi�ksz� si��. Tylko �e rano jest bolesne".
W�a�nie w tej chwili spostrzeg� przed sob� soko�a morskiego kr���cego po niebie na d�ugich, czarnych skrzyd�ach. Ptak szybko opu�ci� si� skosem w d�, �ci�gn�wszy skrzyd�a do ty�u, a potem zacz�� kr��y� znowu.
- Co� tam ma - powiedzia� na g�os stary. - Nie wypatruje tak sobie.
Powios�owa� wolno i spokojnie ku miejscu, gdzie ptak ko�owa�. Stary nie �pieszy� si� i linki wci�� utrzymywa� pionowo. Ale wszed� nieco w pr�d, tak �e wprawdzie nadal p�yn�� prawid�owo, to jednak szybciej, ni�by to robi�, gdyby nie usi�owa� wykorzysta� ptaka.
Sok� wzbi� si� wy�ej w powietrze i znowu kr��y� na nieruchomych skrzyd�ach. A potem nagle run�� w d� i stary ujrza� lataj�ce ryby, kt�re wyrwa�y si� z wody i poszybowa�y rozpaczliwie nad jej powierzchni�.
- Delfin - powiedzia� g�o�no. - Du�y delfin.
Z�o�y� wios�a na dnie �odzi i wyj�� spod dziobu niewielk� link�. Mia�a przypon� z drutu i �redniej wielko�ci hak, na kt�ry nasadzi� jedn� z sardynek. Spu�ci� link� za burt� i uwi�za� j� do pier�cienia na rufie. Potem za�o�y� przyn�t� na drug� link�, kt�r� zostawi� zwini�t� w cieniu dziobu. Zn�w chwyci� za wios�a i �ledzi� d�ugoskrzyd�ego, czarnego ptaka, kt�ry teraz ko�owa� nisko nad wod�.
Kiedy tak patrzy�, ptak nagle znurkowa� sk�adaj�c sko�nie skrzyd�a, po czym zacz�� nimi trzepota� dziko i bezskutecznie w pogoni za lataj�cymi rybami. Stary zauwa�y� lekkie wyd�cie wody, kt�r� wypiera�y du�e delfiny, te� p�yn�c za uciekaj�cymi. Delfiny pru�y wod� wprost pod rybami i mkn�c tak szybko musia�y znale�� si� w miejscu, gdzie mia�y opa��. ,,To du�a �awica delfin�w - pomy�la� stary. - Rozpostar�y si� szeroko i lataj�ce ryby maj� niewielkie szans�. Ptak nie ma �adnych. Lataj�ce ryby s� dla niego za du�e i poruszaj� si� za szybko".
Patrza�, jak ryby wci�� od nowa wypryskiwa�y z wody, i �ledzi� bezskuteczne ruchy soko�a. "Ta �awica wymkn�a mi si� - pomy�la�. - P�yn� za pr�dko i s� za daleko. Ale mo�e mi si� trafi jaka� zb��kana sztuka i mo�e moja wielka ryba jest gdzie� blisko nich. Moja wielka ryba musi przecie� gdzie� by�".
Ob�oki nad l�dem spi�trzy�y si� teraz jak g�ry i brzeg by� ju� tylko d�ug�, zielon� lini�, za kt�r� widnia�y szarob��kitne wzg�rza. Woda sta�a si� ciemnoniebieska, tak ciemna, �e prawie fioletowa: Kiedy w ni� spojrza�, zobaczy� w ciemnej wodzie czerwono rozsiany plankton i dziwne �wiat�o rzucane przez s�o�ce. Pilnowa�, �eby linki bieg�y prosto w d�, znikaj�c w g��binie, i rad by�, i� widzi tyle planktonu, bo oznacza�o to, �e s� tu ryby. Dziwne �wiat�o, kt�re s�o�ce, podni�s�szy si� wy�ej, zapala�o w wodzie, wr�y�o dobr� pogod�, podobnie jak kszta�t ob�ok�w nad l�dem. Ale ptaka prawie nie by�o ju� wida� i nic nie ukazywa�o si� na powierzchni, pr�cz jednej czy drugiej plamy ��tych, zbiela�ych od s�o�ca wodorost�w sargassowych i fio�kowego, kszta�tnego, opalizuj�cego, �elatynowego p�cherza portugalskiej meduzy, unosz�cej si� tu� przy �odzi. Obr�ci�a si� na bok, a potem wyprostowa�a. Sp�ywa�a weso�o jak banieczka, a za ni� snu�y si� w wodzie jej d�ugie na jard, zab�jcze fio�kowe nici.
- Aqua mola - powiedzia� rybak. - Ty kurwo.
Lekko robi�c wios�ami spojrza� w wod� i dostrzeg� drobne ryby, kt�re by�y barwy podobnej do snuj�cych si� nici meduzy i p�yn�y mi�dzy nimi, w niewielkim cieniu, jaki rzuca�a. Ryby te by�y odporne na jej jad. Natomiast ludzie odporni nie byli i zdarza�o si�, �e kiedy stary wyci�ga� ryb�, a nici meduzy, przywar�szy do linki, pozosta�y na niej, o�liz�e i fio�kowe, wyst�powa�y mu na r�kach i d�oniach pr�gi i rany podobne do tych, jakie powoduje truj�cy bluszcz albo d�b. Tylko, �e te zatrucia od aqua mola pojawia�y si� szybko i uderza�y niby smagni�cie biczem.
Opalizuj�ce banieczki by�y pi�kne. Ale by�y te� najzdradliwsz� rzecz� w morzu i stary lubi� patrze�, jak je po�eraj� du�e morskie ��wie. ��wie zobaczywszy je, zbli�a�y si� do przodu, po czym zamyka�y oczy i wtedy, ca�kowicie os�oni�te pancerzem, zjada�y meduzy razem z ni�mi. Stary lubi� przygl�da� si�, jak to robi�, i lubi� te� depta� meduzy na pla�y po sztormie, i s�ucha�, jak p�kaj�, gdy je naciska� zrogowacia�� podeszw� stopy.
Lubi� ��wie zielone i szylkretowe za ich elegancj�, �wawo�� i du�� warto��, a z przyjaznym lekcewa�eniem odnosi� si� do ogromnych, g�upich wielkog�ow�w, okrytych ��tymi p�ytkami pancerza, kochaj�cych si� bardzo dziwacznie i po�eraj�cych rado�nie, z przymkni�tymi oczami, portugalskie meduzy.
Nie mia� �adnych mistycznych wyobra�e� na temat ��wi, chocia� od wielu lat p�ywa� w �odziach ��wiowych. Wsp�czu� im wszystkim, nawet tym olbrzymom, kt�re by�y d�ugie jak cz�no i wa�y�y ton�. Wi�kszo�� ludzi nie ma serca do ��wi, poniewa� serce ��wia zwyk�o bi� godzinami, kiedy ju� rozci�to i wypatroszono zwierz�. Ale stary my�la�: "I ja te� mam takie serce, a nasze r�ce i nogi s� do siebie podobne". Zjada� bia�e jaja ��wie, �eby si� wzmocni�. Jad� je przez ca�y maj, aby we wrze�niu i pa�dzierniku mie� dosy� si� na prawdziwie wielkie ryby.
Co dzie� wypija� te� kubek tranu rekinowego z du�ego b�bna, kt�ry sta� w szopie, gdzie wielu rybak�w przechowywa�o sw�j sprz�t. Ten tran m�g� bra� ka�dy, kto chcia�. Wi�kszo�� rybak�w nie cierpia�a jego smaku, ale nie by�o to gorsze od wstawania o zwyk�ej, wczesnej godzinie, a doskona�e na wszelkie przezi�bienia i grypy i dobre na oczy.
Teraz stary podni�s� wzrok i spostrzeg�, �e ptak kr��y znowu.
- Znalaz� ryb� - powiedzia� g�o�no. Lataj�ce ryby nigdzie nie rozcina�y powierzchni, nie by�o te� wida� rozproszonych ryb-przyn�t. Ale kiedy stary tak patrza�, ma�y tu�czyk wyprysn�� w powietrze i spad� g�ow� na d� w wod�. Zal�ni� srebrzy�cie w s�o�cu, a gdy ju� opad� z powrotem, inne pocz�y wylatywa� w g�r� i tak skaka�y na wszystkie strony, zapieniaj�c wod� i daj�c d�ugie susy w pogoni za rybami. Okr��a�y je i p�dzi�y przed sob�.
"Je�eli nie b�d� p�yn�y za szybko, dostan� si� mi�dzy nie" - pomy�la� stary i �ledzi� �awic�, kt�ra bia�o burzy�a wod�, i soko�a spadaj�cego teraz na ryby przedzieraj�ce si� w pop�ochu na powierzchni�.
- Wielk� mam pomoc z tego ptaka - powiedzia�. W�a�nie w tej chwili linka rufowa napr�y�a mu si� pod stop�, kt�r� przytrzymywa� jej p�tl�; pu�ci� wi�c wios�a i wyczu� dr��cy ci�ar ma�ego tu�czyka, gdy trzymaj�c link� zacz�� j� wybiera�. Dr�enie wzmaga�o si�, w miar� jak ci�gn��, a� wreszcie zobaczy� w wodzie niebieski grzbiet i z�ote boki ryby, zanim przerzuci� j� przez burt� do �odzi. Leg�a na rufie w s�o�cu, wypr�ona, o kszta�cie pocisku, a jej wielkie nierozumne oczy by�y szeroko rozwarte, gdy wybija�a z siebie �ycie o deski �odzi szybkimi, rozedrganymi uderzeniami zgrabnego, �mig�ego ogona. Stary z lito�ci zada� jej ostateczny cios w g�ow� i kopni�ciem wrzuci� dygoc�ce jeszcze cia�o w cie� rufy.
- Albacore - powiedzia� na g�os. - B�dzie z niego pi�kna przyn�ta. Musi wa�y� z dziesi�� funt�w.
Nie pami�ta�, kiedy po raz pierwszy zacz�� g�o�no m�wi� do siebie w samotno�ci. Dawniej �piewa�, gdy by� sam, zdarza�o si� te�, �e �piewa� sobie noc�, steruj�c podczas wachty na kutrach czy �odziach ��wiowych. Prawdopodobnie zacz�� m�wi� na g�os, kiedy zosta� sam jeden po odej�ciu ch�opca. Ale nie przypomina� sobie dok�adnie. Je�eli wyp�ywa� na po��w razem z ch�opcem, zazwyczaj rozmawiali wtedy tylko, kiedy to by�o konieczne. Gadali w nocy albo w chwili, gdy z�a pogoda pcha�a ich w burz�. Powstrzymywanie si� od zb�dnych rozm�w na morzu uwa�ane by�o za cnot� i stary zawsze by� tego zdania i post�powa� odpowiednio. Teraz jednak�e nieraz wypowiada� g�o�no swoje my�li, bo nie by�o nikogo, komu mog�yby si� uprzykrzy�.
- Gdyby inni us�yszeli, �e g�o�no m�wi�, pomy�leliby, �e zwariowa�em - powiedzia� na g�os. - Ale poniewa� nie jestem wariatem, wi�c mi to oboj�tne. Bogaci maj� w �odzi radio, kt�re do nich gada i przynosi im nowiny baseballowe. "Teraz nie czas zastanawia� si� nad baseballem - pomy�la�. - Teraz trzeba si� skupi� tylko na jednym. Na tym, do czego si� urodzi�em. Przy tej �awicy mo�e by� jaka� du�a sztuka. Z�apa�em tylko marudera spo�r�d tych albacore'�w, kt�re tu �erowa�y. Reszta p�ynie szybko i jest ju� daleko. Wszystko, co dzi� pokazuje si� na powierzchni, p�ynie bardzo pr�dko i na p�nocny wsch�d. Mo�e to pora dnia? A mo�e jaka� nie znana mi oznaka pogody?"
Nie m�g� ju� dojrze� zieleni brzegu, widzia� tylko szczyty niebieskich wzg�rz, kt�re biela�y, jakby przysypane �niegiem, a nad nimi ob�oki przypominaj�ce wysokie, �nie�ne g�ry. Morze by�o bardzo ciemne, a �wiat�o tworzy�o w wodzie pryzmaty. Tysi�czne punkciki planktonu zgas�y teraz, kiedy s�o�ce podesz�o wy�ej, i stary dostrzeg� w b��kitnej wodzie te wielkie pryzmaty i linki opadaj�ce pionowo w wod�, kt�ra by�a na mil� g��boka.
Tu�czyki - rybacy zwali wszystkie ryby tego gatunku tu�czykami i rozr�niali je wed�ug w�a�ciwych nazw tylko wtedy, gdy przysz�o je sprzeda� albo zamieni� na przyn�ty - opu�ci�y si� znowu g��biej. S�o�ce by�o teraz gor�ce i stary wios�uj�c, czu� je na karku; czu� tak�e, �e pot �cieka mu po plecach.
"M�g�bym zwyczajnie podryfowa� - pomy�la� - i przespa� si�, owin�wszy link� na palcu stopy, �eby mnie przebudzi�a. Ale dzi� mija osiemdziesi�t pi�� dni i powinienem �owi� porz�dnie".
W�a�nie wtedy, obserwuj�c linki, zauwa�y�, �e jeden ze stercz�cych zielonych patyk�w wygi�� si� raptownie w d�.
- Id� - powiedzia�. - Ju� id�. - Unikaj�c wstrz�s�w, z�o�y� wios�a na dnie �odzi. Si�gn�� po link� i przytrzyma� j� delikatnie mi�dzy du�ym i wskazuj�cym palcem prawej r�ki. Nie czu� napi�cia ani ci�aru i link� trzyma� lekko. A potem powt�rzy�o si� to znowu. Tym razem by�o to poci�gni�cie pr�bne, nie uporczywe ani mocne, wiedzia� ju� dok�adnie, o co chodzi. Na g��boko�ci stu s��ni marlin z�era� sardynki pokrywaj�ce ostrze i trzon haka, w miejscu, gdzie r�cznie kute �elazo wystawa�o z g�owy ma�ego tu�czyka.
Stary przytrzyma� link� mi�kko, delikatnie, a lew� r�k� odwi�za� j� ostro�nie z patyka. Teraz m�g� j� przepuszcza� mi�dzy palcami, nie daj�c rybie wyczu� napi�cia.
"Musi by� wielki, je�eli wyp�yn�� tak daleko w tym miesi�cu - pomy�la�. - Jedz, rybo, jedz! Prosz� ci�, zjedz je! Patrz, jakie �wie�utkie, a ty tam tkwisz po ciemku, w tej zimnej wodzie, na sze��set st�p g��boko. Zr�b jeszcze jedno ko�o w ciemno�ci, zawr�� i zjedz je".
Uczu� lekkie, delikatne poci�gni�cie; potem mocniejsze targanie: widocznie g�ow� kt�rej� sardynki trudniej by�o zerwa� z haka. A p�niej wszystko usta�o.
- No, chod� - powiedzia� g�o�no. - Zr�b jeszcze jedno ko�o. Tylko je pow�chaj. Prawda, jakie �liczne? Zjedz je porz�dnie, a potem b�dziesz mia�a tu�czyka. J�drny jest, zimny i �adny. Nie wstyd� si�, rybo. Jedz!
Czeka�, trzymaj�c wci�� link� mi�dzy du�ym i wskazuj�cym palcem; �ledzi� zarazem inne linki, gdy� ryba mog�a wyp�yn�� w g�r� albo zag��bi� si� bardziej. Wreszcie to samo delikatne poci�gni�cie powt�rzy�o si� znowu.
- We�mie - powiedzia� na g�os. - Bo�e, dopom� mu, �eby wzi��.
Jednak�e marlin nie wzi��. Odp�yn�� i stary nie czu� ju� nic.
- Nie m�g� sobie p�j�� - rzek� stary. - Sam B�g wie, �e nie m�g�. Robi ko�o. Mo�e ju� go brali na hak i zapami�ta� to sobie. Zn�w wyczu� �agodne tr�cenie linki i uradowa� si�.
- Robi� tylko to swoje ko�o - powiedzia�. - We�mie. Uszcz�liwiony, poczu� delikatne ci�gni�cie, a potem jaki� op�r i niewiarygodny ci�ar. By�a to waga ryby; stary pozwoli� lince sun�� w d�, w d�, w d� i odwija� pierwszy z dw�ch zapasowych zwoj�w. Kiedy tak wylatywa�a, sun�c mu lekko mi�dzy palcami, m�g� nadal wyczu� ogromny ci�ar, cho� nacisk palc�w by� prawie niedostrzegalny.
- Co za ryba! - powiedzia�. - Ma teraz hak bokiem w pysku i odp�ywa z nim.
"Potem zawr�ci i po�knie go" - pomy�la�. Nie wyrzek� tego jednak, gdy� wiedzia�, �e je�li si� powie na g�os co� dobrego, mo�e si� to nie zdarzy�. Domy�la� si�, jak wielka jest owa ryba, i wyobra�a� sobie, jak odp�ywa w ciemno��, trzymaj�c tu�czyka w poprzek pyska. W tej chwili uczu�, �e przesta�a p�yn��, ale ci�ar nie ust�powa�. Potem wzr�s� jeszcze, wi�c stary wypu�ci� wi�cej linki. Na moment zacisn�� mocniej palce, a ci�ar zwi�kszy� si� i ci�gn�� prosto w d�.
- Wzi��! - powiedzia�. - Teraz niech sobie dobrze to zje. Pozwoli� lince sun�� mi�dzy palcami, a tymczasem wyci�gn�� lew� r�k� i uwi�za� wolny koniec obu zapasowych zwoj�w do p�tli dw�ch zwoj�w nast�pnej linki. By� teraz got�w. Mia� w rezerwie trzy czterdziestos��niowe zwoje, a tak�e ten, kt�rego obecnie u�ywa�.
- Zjedz jeszcze troch� - powiedzia�. - Zjedz dobrze. "Zjedz tak, �eby ostrze haka trafi�o do serca i zabi�o ci� - pomy�la�. - Wyp�y� g�adko i pozw�l, �ebym wbi� w ciebie harpun. W porz�dku. Jeste� gotowy? Dosy� ju� nasiedzia�e� si� przy stole?"
- Teraz! - powiedzia� g�o�no i obur�cz szarpn�� mocno za link�, wybra� jej jard, a potem chwytaj�c j� kolejno to jedn� r�k�, to drug�, zacz�� ci�gn�� ca�� si�� ramion i rozko�ysanym ci�arem cia�a.
Nic nie pomog�o. Ryba powoli odp�ywa�a i stary nie m�g� jej podci�gn�� nawet o cal. Link� mia� mocn�, przeznaczon� na ci�kie ryby, wi�c podpar� j� ramieniem, a� napr�y�a si� tak, �e prysn�y z niej kropelki wody. Zacz�a wydawa� powolny sycz�cy d�wi�k, a on trzyma� j� dalej, zaparty o �aw� wio�larsk�, odchylony do ty�u, �eby stawi� op�r napi�ciu. ��d� zacz�a wolno posuwa� si� ku p�nocnemu zachodowi.
Ryba p�yn�a nieprzerwanie i tak z wolna sun�li po spokojnym morzu. Inne przyn�ty wci�� jeszcze by�y w wodzie, ale nie mia� na to rady.
- Szkoda, �e nie ma tu ch�opca - powiedzia� g�o�no. - Holuje mnie ryba i jestem jak ko�ek do uwi�zywania lin. M�g�bym zamocowa� t� link�. Ale wtedy marlin m�g�by j� zerwa�. Musz� go trzyma� ze wszystkich si� i oddawa� link�, jak b�dzie trzeba, Bogu dzi�ki, �e on p�ynie przed siebie, a nie schodzi w g��b.
"No, ale nie wiem, co zrobi�, jak postanowi zej�� w g��b. Nie wiem te�, co zrobi�, je�eli p�jdzie na dno i zdechnie. Ale co� przecie� zrobi�. Du�o jest rzeczy, kt�re mog� zrobi�".
Przytrzymywa� link� na plecach i obserwowa� jej skos w wodzie i sta�e posuwanie si� �odzi ku p�noco-zachodowi.
,,To go zabije - my�la�. - Nie mo�e tego robi� bez ko�ca".
Jednak�e w cztery godziny p�niej ryba wci�� r�wno p�yn�a ku pe�nemu morzu, holuj�c ��d�, a stary wci�� zaparty by� silnie i lin� trzyma� na grzbiecie.
- Po�udnie by�o, kiedym go z�apa� - powiedzia�. - A jeszcze go nie widzia�em.
Nim schwyta� ryb�, nacisn�� mocno na oczy kapelusz, kt�ry teraz wrzyna� mu si� w czo�o. Stary czu� te� pragnienie, wi�c ukl�k� i uwa�aj�c, aby nie szarpn�� linki, podsun�� si� jak najdalej ku dziobowi i jedn� r�k� si�gn�� po butelk� z wod�. Otworzy� j� i wypi� troch�. Potem opar� si� o dzi�b. Odpoczywa�, przysiad�szy na z�o�onym tam maszcie i �aglu i stara� si� nie my�le�, tylko wytrwa�.
Potem obejrza� si� za siebie i stwierdzi�, �e l�du nie wida�. "Nie szkodzi - pomy�la�. - Zawsze mog� wraca� na �un� �wiate� Hawany. Mam jeszcze dwie godziny do zachodu s�o�ca, a mo�e on do tego czasu wyp�ynie. Je�eli nie, mo�e wyp�ynie przy ksi�ycu. A jak i tego nie zrobi, mo�e wyp�yn�� o wschodzie. Nie mam kurcz�w i czuj� si� silny. To on ma hak w pysku. Ale c� to za ryba, �eby tak ci�gn��! Musia� mocno zacisn�� pysk na drucie. Chcia�bym go zobaczy� cho� raz, �eby wiedzie�, z czym mam do czynienia".
O ile m�g� si� zorientowa�, obserwuj�c gwiazdy, ryba przez ca�� noc nie zmieni�a kursu ani kierunku. Kiedy s�o�ce zasz�o, zrobi�o si� zimno i pot przysech� mu ch�odno na grzbiecie i r�kach, i na starych nogach. Jeszcze za dnia stary zdj�� worek przykrywaj�cy pude�ko z przyn�tami i roz�o�y� na s�o�cu, �eby go przesuszy�. Po zachodzie obwi�za� go sobie wok� szyi, tak �e worek zwis� mu na plecy, a wtedy ostro�nie wsun�� go pod link�, kt�r� teraz trzyma� na ramieniu. Worek stanowi� dla niej podk�adk�, a stary znalaz� taki spos�b oparcia si� o dzi�b ��dki, �e by�o mu prawie wygodnie. W gruncie rzeczy pozycja ta by�a zaledwie troch� mniej niezno�na, ale jemu wydawa�a si� prawie wygodna.
"Nie mog� nic z nim zrobi� i on nie mo�e nic zrobi� ze mn� - pomy�la�. - Przynajmniej dop�ki b�dzie dalej tak post�powa�".
Raz wsta�, odda� mocz przez burt� �odzi, popatrza� na gwiazdy i sprawdzi� kurs. Linka wygl�da�a w wodzie jak fosforyzuj�ca pr�ga biegn�ca prosto od ramienia starego. P�yn�li teraz wolniej i �una Hawany nie by�a tak mocna, wiedzia� wi�c, �e pr�d musi ich znosi� ku wschodowi. "Je�eli strac� z oczu �wiat�a Hawany, to b�dzie znaczy�o, �e p�yniemy bardziej na wsch�d - pomy�la�. - Bo gdyby ryba trzyma�a kurs, powinien bym je widzie� jeszcze przez szereg godzin. Ciekawe, jak wypad�y dzisiejsze wielkie rozgrywki ligowe w baseballu. Wspaniale by�oby us�ysze� to przez radio". A p�niej pomy�la�: "My�l tylko o tym, co nale�y. Miej w g�owie to, co robisz. Nie wolno ci zrobi� �adnego g�upstwa".
Nast�pnie powiedzia� na g�os:
- Chcia�bym tu mie� ch�opca. �eby mi pom�g� i �eby to zobaczy�.
"Nikt nie powinien zostawa� sam na staro�� - my�la�. - Ale to nieuniknione. Musz� pami�ta�, �eby zje�� tu�czyka, zanim si� zepsuje, bo trzeba zachowa� si�y. Pami�taj, �e cho�by� nie bardzo mia� ochot�, musisz go zje�� rano. Pami�taj!" - powiedzia� do siebie.
W nocy podp�yn�y do �odzi dwa delfiny i s�ysza�, jak kot�owa�y si� w wodzie i dmucha�y. M�g� rozr�ni� odg�os wydmuchu samca i podobne do westchnie� dmuchni�cia samicy.
- Poczciwe s� - powiedzia�. - Bawi� si�, figluj� i kochaj� wzajemnie. To nasi bracia, tak jak lataj�ce ryby.
A potem zrobi�o mu si� �al wielkiego marlina, kt�rego schwyta� na hak. "Wspania�y jest, dziwny i kto wie, ile ma lat - pomy�la�. - Jeszcze nigdy nie spotka�em r�wnie silnej ryby ani takiej, kt�ra post�powa�aby r�wnie dziwacznie. Mo�e jest za m�dry, �eby skaka�. M�g�by mnie wyko�czy�, gdyby skoczy� albo rzuci� si� nagle. Ale pewnie ju� nieraz brali go na hak i wie, �e tak w�a�nie powinien walczy�. Nie mo�e wiedzie�, �e ma przeciwko sobie tylko jednego cz�owieka, ani �e ten cz�owiek jest stary. Ale c� to za ogromna sztuka i ile� przyniesie na targu, je�eli mi�so jest dobre! Wzi�� przyn�t�, jak na samca przysta�o, i ci�gnie jak samiec, a walczy bez pop�ochu. Ciekawe, czy ma jakie� plany, czy te� to taki sam straceniec jak ja?"
Przypomnia� sobie, jak kiedy� z�owi� jednego z pary marlin�w. Samiec zawsze pozwala samicy, by pierwsza si� po�ywi�a: schwytana ryba, samica, rozpocz�a wtedy dzikie, oszala�e, rozpaczliwe zapasy, kt�re wpr�dce j� wyczerpa�y, a przez ca�y ten czas samiec pozosta� przy niej, przep�ywaj�c w poprzek linki i kr���c ze swoj� towarzyszk� na powierzchni. Trzyma� si� tak blisko, i� stary obawia� si�, �e przetnie link� ogonem, kt�ry by� ostry jak kosa i niemal tej�e wielko�ci i kszta�tu. Kiedy stary przyci�gn�� ryb� os�kiem i trzymaj�c j� za miecz, szorstki na kraw�dziach niczym tarka, wali� pa�k� po �bie, a� przybra�a barw� prawie tak� jak odwrotna strona lustra, i kiedy wreszcie z pomoc� ch�opca wrzuci� j� do �odzi - samiec nadal pozosta� przy burcie. Potem, gdy stary rozpl�tywa� liny i przygotowywa� harpun, samiec wyskoczy� tu� obok wysoko w powietrze, �eby zobaczy�, gdzie jest samica, a nast�pnie znurkowa� g��boko, rozpo�cieraj�c swe lawendowe skrzyd�a, czyli p�etwy piersiowe, i ukazuj�c szerokie lawendowe pasy na ciele. Stary pami�ta�, �e by� pi�kny i �e pozosta� przy �odzi.
"To by�a najsmutniejsza rzecz, jak� u nich widzia�em - my�la�. - Ch�opcu te� by�o smutno, wi�c przeprosili�my ryb� i zar�n�li�my j� szybko".
- Chcia�bym, �eby ch�opiec tu by� - powiedzia� g�o�no i opar� si� o p�okr�g�e deski dziobu, czuj�c poprzez trzyman� na ramionach link� moc wielkiej ryby p�yn�cej nieprzerwanie ku wiadomemu sobie celowi.
"No i przez m�j podst�p musia� dokona� wyboru - pomy�la� stary. - Jego wyborem by�o pozosta� w g��bokich, ciemnych wodach, daleko od wszelkich side�, pu�apek i podst�p�w. Moim wyborem by�o uda� si� tam po niego, daleko od wszystkich ludzi. Od wszystkich ludzi na �wiecie. A teraz jeste�my z��czeni ze sob� i trwamy tak od po�udnia. I nikt nie mo�e dopom�c �adnemu z nas. Mo�e nie powinienem by� zosta� rybakiem. Ale do tego w�a�nie si� urodzi�em. Musz� koniecznie pami�ta�, �eby zje�� tu�czyka, jak si� rozwidni".
Na pewien czas przed brzaskiem co� pochwyci�o jedn� z przyn�t, kt�re zwisa�y w tyle �odzi. Us�ysza�, �e patyk p�ka, a linka zaczyna wylatywa� przez burt� �odzi. W ciemno�ciach wydoby� n� z pochewki i przenosz�c ca�e napi�cie trzymanej linki na lewe rami�, odchyli� si� do ty�u i przeci�� tamt� o drewnian� kraw�d� burty. Potem przeci�� link�, kt�ra by�a najbli�ej, i po omacku zwi�za� wolne ko�ce zapasowych zwoj�w. Pracowa� zgrabnie jedn� r�k�, a zwoje nadepta�, by je przytrzyma�, kiedy doci�ga� w�z�y. Mia� teraz sze�� zwoj�w linki w zapasie. By�o ich po dwa z ka�dej odci�tej przyn�ty i dwa z tej, kt�r� wzi�a ryba, a wszystkie zwi�zane razem.
"Jak si� rozwidni - pomy�la� - podsun� si� do tej czterdziestos��niowej linki, odetn� j� te� i zwi��� zapasowe zwoje. Strac� dwie�cie s��ni dobrego katalo�skiego cordelu, a tak�e haki i przypony. To mo�na odkupi�. Ale kto mi odkupi ryb�, je�eli z�api� inn� i ta mi j� odetnie? Nie wiem, co to za ryba wzi�a w tej chwili przyn�t�. M�g� to by� marlin albo ryba-miecz, albo rekin. Nawet jej nie wyczu�em. Za szybko musia�em jej si� pozby�".
G�o�no powiedzia�:
- Chcia�bym tu mie� ch�opca.
"Ale nie masz ch�opca - pomy�la�. - Masz tylko siebie samego i lepiej od razu podsun�� si� do ostatniej linki, i chocia� jest jeszcze ciemno, odci�� j� i z��czy� oba zapasowe zwoje".
Tak te� zrobi�. Trudne to by�o po ciemku; raz marlin szarpn�� si�, a stary pad� na twarz i rozci�� sobie sk�r� pod okiem. Krew pociek�a mu po policzku. Ale zakrzep�a i przysch�a, zanim dotar�a do brody, on za� pope�zn�� z powrotem na dzi�b i opar� si� tam o deski. Poprawi� worek i ostro�nie przesun�� link� tak, �e znalaz�a si� w innym miejscu ramienia; przytrzymuj�c j� barkami, stara� si� wyczu� ci�ar ryby, a potem r�k� sprawdzi�, jak ��d� posuwa si� po wodzie.
"Ciekawe, dlaczego on tak si� szarpn��? - pomy�la�. - Mo�e drut mu si� osun�� po wielkim wzg�rzu grzbietu. Z pewno�ci� plecy nie bol� go tak paskudnie jak mnie. Ale chyba nie mo�e ci�gn�� tej �odzi bez ko�ca, cho�by by� nie wiem jaki wielki. Teraz ju� usun��em wszystko, co mog�oby mi przeszkadza�, i mam du�y zapas linki, a wi�cej cz�owiek ��da� nie mo�e".
- Rybo - powiedzia� �agodnie - zostan� z tob�, p�ki nie umr�.
"I ona te� pewnie ze mn� zostanie" - my�la� stary i czeka�, a� si� rozwidni. Przed �witem zrobi�o si� zimno, wi�c przycisn�� si� do desek, �eby si� rozgrza�. "Wytrzymam tak d�ugo jak i ona" - pomy�la�.
O pierwszym brzasku zobaczy� link� wyci�gni�t� daleko w g��b wody. ��d� p�yn�a nieprzerwanie i kiedy ukaza� si� pierwszy r�bek s�o�ca, promienie pad�y na prawe rami� starego.
- Idzie na p�noc - powiedzia�.
"Pr�d musia� znie�� nas daleko na wsch�d - my�la�. - Dobrze by�oby, gdyby on p�yn�� z pr�dem. To by wskazywa�o, �e si� m�czy".
Kiedy s�o�ce podesz�o wy�ej, stary u�wiadomi� sobie, �e marlin si� nie m�czy. Jeden by� tylko pomy�lny znak. K�t nachylenia linki wskazywa�, �e p�ynie na mniejszej g��boko�ci. Nie musia�o to oznacza�, �e wyskoczy, ale m�g� to zrobi�.
- Bo�e, pozw�l, �eby wyskoczy�! - powiedzia� stary.
- Mam dosy� linki, �eby da� sobie z nim rad�.
"Mo�e, jak zdo�am troch� zwi�kszy� napr�enie, poczuje b�l i wyskoczy - pomy�la�. - Teraz, kiedy jest widno, niech�e wyskakuje, bo wtedy nape�ni sobie powietrzem p�cherze wzd�u� kr�gos�upa i nie b�dzie m�g� zej�� g��boko, �eby tam zdycha�".
Spr�bowa� mocniej napr�y� link�, ale odk�d schwyta� marlina, by�a napi�ta do samej granicy wytrzyma�o�ci; odchylaj�c si� w ty�, a�eby j� naci�gn��, wyczu� jej sztywno�� i poj��, �e wi�cej napina� jej nie mo�e. "Nie wolno mi ni� szarpn�� - pomy�la�. - Ka�de szarpni�cie poszerza ran� zrobion� przez hak i kiedy ryba skoczy, mo�e go wyrzuci�. Tak czy owak lepiej si� czuj� przy s�o�cu i raz przynajmniej nie musz� w nie patrze�".
Do linki przywar�y ��te wodorosty, ale wiedzia�, �e stawiaj� rybie dodatkowy op�r, wi�c by� zadowolony. By�y to te ��te wodorosty zatokowe, kt�re tak fosforyzowa�y w nocy.
- Rybo - powiedzia�. - Kocham ci� i szanuj� bardzo. Ale zabij� ci�, nim ten dzie� si� sko�czy.
"Miejmy nadziej�, �e tak b�dzie" - pomy�la�.
Z p�nocy nadlecia� ku �odzi ma�y ptaszek. By� to drozd i lecia� tu� nad wod�. Stary zauwa�y�, �e jest bardzo zm�czony.
Ptaszek sfrun�� na ruf� �odzi i tam przysiad�. Potem okr��y� g�ow� cz�owieka i siad� na lince, gdzie by�o mu wygodniej.
- Ile masz lat? - zapyta� go stary. - Czy to twoja pierwsza wyprawa?
Ptak patrza� na m�wi�cego. By� zbyt zm�czony, aby obejrze� link�, i ko�ysa� si�, �ciskaj�c j� mocno delikatnymi �apkami.
- Sztywna jest - powiedzia� mu stary. - A� za sztywna. Nie powiniene� by� tak zm�czony po bezwietrznej nocy. Co to si� robi z tymi ptakami!
"Nad morze wylatuj� im na spotkanie jastrz�bie" - pomy�la�. Ale nie powiedzia� tego ptakowi, kt�ry i tak nie m�g� go zrozumie�, a o jastrz�biach mia� si� dowiedzie� a� za pr�dko.
- Odpocznij sobie dobrze, ptaszku - rzek�. - A potem le� i zaryzykuj jak ka�dy cz�owiek, ptak czy ryba.
M�wienie pokrzepi�o go na duchu, bo w nocy plecy mu zdr�twia�y i bola�y teraz naprawd�.
- Zosta� w moim domu, je�eli chcesz, ptaku - powiedzia�. - �a�uj�, �e nie mog� wci�gn�� �agla i zabra� ci� na l�d z t� lekk� bryz�, kt�ra si� zrywa. Ale jestem tu z przyjacielem.
W�a�nie w tej chwili ryba szarpn�a si� nagle, a stary pad� na dzi�b �odzi i by�by wylecia� za burt�, gdyby nie zapar� si� mocno i nie wypu�ci� troch� linki.