2145
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2145 |
Rozszerzenie: |
2145 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2145 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2145 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2145 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Alistair MacLean
MROCZNY KRZY�OWIEC
Prze�o�y�
Robert Ginalski
Spis tre�ci
Wtorek, 3.00 - 5.30 10
Wtorek, 8.30 - 19.00 18
Wtorek, 19.00 - �roda, 9.00 30
�roda, 15.00 - 22.00 39
�roda, 22.00 - czwartek, 5.00 51
Czwartek, 12.00 - pi�tek, 1.30 58
Pi�tek, 1.30 - 3.30 69
Pi�tek, 3.30 - 6.00 81
Pi�tek, 6.00 - 8.00 90
Pi�tek, 10.00 - 13.00 100
Pi�tek, 13.00 - 18.00 113
Sobota, 3.00 - 8.00 125
Epilog 133
Prolog
Ma�y zakurzony cz�owieczek w ma�ym zakurzonym pokoju. Zawsze tak o nim my�la�em - ot, ma�y zakurzony cz�owieczek w ma�ym zakurzonym pokoju.
Sprz�taczka nigdy nie przekroczy�a progu tego gabinetu, kt�rego okna, wychodz�ce na Birdcage Walk, sta�e zas�ania�y grube, ciemne od sadzy kotary. Nikt zreszt� nie mia� prawa wst�pu do kr�lestwa pu�kownika Raine'a, chyba �e on sam tam akurat urz�dowa�. Jego za� trudno by�oby pos�dzi� o alergi� na kurz, kt�ry zalega� dos�ownie wsz�dzie. Na d�bowej pod�odze wok� wytartego dywanu. Na p�kach, szafkach, kaloryferach, por�czach foteli i telefonach. Pokrywa� smugami blat porysowanego biurka, upstrzony ciemnymi �atami w miejscach, gdzie pu�kownik niedawno przesuwa� jakie� gazety czy ksi��ki. Py�ki wirowa�y uporczywie w promieniu s�o�ca, wpadaj�cym przez szpar� mi�dzy kotarami na �rodku okna. A cho� �wiat�o potrafi p�ata� najr�niejsze figle, to nie potrzeba by�o szczeg�lnie bujnej wyobra�ni, by dostrzec patyn� kurzu na rzadkich, zaczesanych do ty�u szpakowatych w�osach i w g��bokich bruzdach ��obi�cych szare, zapadni�te policzki i wysokie, cofni�te czo�o pu�kownika.
Wystarczy�o jednak spojrze� mu w oczy ukryte w grubych fa�dach powiek, a zapomina�o si� o kurzu. W oczy rzucaj�ce twarde b�yski niczym kamienie szlachetne, oczy o barwie czystej akwamaryny wyp�ukanej z grenlandzkiego lodowca, tyle �e ciut ch�odniejsze.
Pu�kownik wsta� na powitanie, gdy ruszy�em ku niemu od drzwi. Wyci�gn�� do mnie zimn�, ko�cist� d�o� takim ruchem, jak gdyby podawa� mi �opat�, wskaza� krzes�o naprzeciwko jasnej fornirowanej p�yty wstawionej z przodu biurka, a zupe�nie nie pasuj�cej do mahoniowej reszty, i usiad�. Siedzia� sztywno wyprostowany, z r�kami lekko splecionymi przed sob� na zakurzonym blacie.
- Witaj, Bentall. - Jego g�os doskona�e pasowa� do oczu, pobrzmiewa� w nim trzask p�kaj�cego lodu. - Szybko dotar�e�. Podr� min�a przyjemnie?
- Niestety nie, pu�kowniku. Kt�remu� z naszych rodzimych potentat�w przemys�u w��kienniczego nie spodoba�o si�, �e wysadzili go z samolotu w Ankarze, �ebym m�g� zaj�� jego miejsce. Chce na mnie nas�a� swoich adwokat�w, a przy okazji za�atwi, �eby BEA przesta�a obs�ugiwa� trasy europejskie. Inni pasa�erowie zbojkotowali mnie zupe�nie, stewardesa traktowa�a mnie jak powietrze, a do tego rzuca�o jak cholera. Ale poza tym by�o mi�o i przyjemnie.
- Zdarza si� - stwierdzi� sucho. Przy pewnej dozie dobrej woli ledwie dostrzegalny tik w lewym k�ciku jego ust mo�na by wzi�� za u�miech, cho� nie by�o to takie pewne, dwadzie�cia pi�� lat w�ciubiania nosa w cudze sprawy na Dalekim Wschodzie najwyra�niej doprowadzi�o do zaniku mi�ni policzkowych Raine'a. - Spa�e� chocia�?
Potrz�sn��em g�ow�.
- Nie zmru�y�em oka.
- Szkoda. - Starannie ukry� swe zatroskanie i odchrz�kn�� cicho. - No c�, Bentall, niestety zn�w czeka ci� podr�. Jeszcze dzi�. Odlatujesz z Londynu o jedenastej w nocy.
Przez chwil� milcza�em, daj�c mu do zrozumienia, �e z trudem hamuj� s�owa, kt�re mi si� cisn� na usta. W ko�cu z rezygnacj� wzruszy�em ramionami.
- Zn�w Iran?
- Gdybym chcia� ci� przerzuci� z Turcji do Iranu, to nie �ci�ga�bym ci� a� do Londynu, �eby ci o tym powiedzie�, ju� cho�by ze strachu przed gniewem rodzimego przemys�u w��kienniczego. - W k�ciku jego ust zaigra� nast�pny cie� u�miechu. - Tym razem znacznie dalej, Bentall. Do Sydney. Zdaje si�, �e Australia to dla ciebie nowe terytorium?
- Do Australii? - Zerwa�em si� na r�wne nogi, nawet nie zdaj�c sobie z tego sprawy. - Do Australii?! Nie czyta� pan mojego telegramu z zesz�ego tygodnia, czy co? Osiem miesi�cy pracy, wszystko zapi�te prawie na ostatni guzik, brakowa�o mi tygodnia, g�ra dw�ch...
- Siadaj! - przerwa� tonem r�wnie ciep�ym jak jego oczy. Mia�em wra�enie, �e wylano mi na g�ow� kube� lodowatej wody. Raine spojrza� na mnie przeci�gle i rozgrza� g�os do temperatury niewiele tylko ni�szej od tej, w kt�rej topnieje l�d. - Doceniam twoj� trosk�, ale martwisz si� niepotrzebnie. Miejmy nadziej�, �e we w�asnym, dobrze poj�tym interesie nie lekcewa�ysz naszych, hm... przeciwnik�w tak, jak najwyra�niej lekcewa�ysz swoich pracodawc�w. Spisa�e� si� znakomicie, Bentall, i jestem pewien, �e w ka�dym innym departamencie rz�dowym, kt�ry bardziej dba o takie drobiazgi, czeka�by ci� ju� co najmniej Order Imperium Brytyjskiego albo jaka� inna b�yskotka. Ale w tej sprawie tw�j udzia� si� sko�czy�. Nie �ycz� sobie, �eby kt�ry� z moich wywiadowc�w wyst�powa� dodatkowo w roli kata.
- Przepraszam, pu�kowniku - mrukn��em bez przekonania. - Nie znam ca�o�ci...
- Ostatni guzik jest ju� prawie zapi�ty, �e u�yj� twojej przeno�ni - ci�gn�� Raine, jak gdyby mnie nie us�ysza�. - Przeciek, niemal katastrofalny przeciek informacji z Instytutu Badawczego i Zak�ad�w Paliwowych Hepwortha zostanie wkr�tce zatamowany. Raz na zawsze. - Obrzuci� wzrokiem zegar elektryczny na �cianie. - Za jakie� cztery godziny. Ale ju� teraz mo�emy uzna�, �e sprawa ta nale�y do przesz�o�ci. Ci z rz�du b�d� dzi� spa� spokojnie.
Przerwa�, rozpl�t� d�onie, opar� �okcie o blat biurka i spojrza� na mnie ponad z��czonymi czubkami palc�w obu r�k.
- A raczej powinni spa� spokojnie - sprostowa� z cichym, suchym westchnieniem. - Ale w dzisiejszej dobie ob��du na punkcie bezpiecze�stwa �r�d�a ministerskiej bezsenno�ci s� niewyczerpane. Dlatego w�a�nie ci� tu �ci�gn��em. Przyznaj�, �e m�g�bym skorzysta� z innych agent�w, cho� �aden z nich nie ma twoich specyficznych - a w tym wypadku absolutnie niezb�dnych - kwalifikacji. Gn�bi mnie jednak niejasne, niesprecyzowane przeczucie, �e ta historia nie jest ca�kiem pozbawiona zwi�zku z twoim poprzednim zadaniem.
Si�gn�� po plastikow� sk�adan� teczk� i pchn�� j� w moj� stron�.
- Rzu� na to okiem.
W pierwszej chwili chcia�em odp�dzi� od siebie nadci�gaj�c� chmur� kurzu, lecz zdusi�em w sobie ten odruch, wzi��em teczk� i wyj��em kilka spi�tych kartek.
By�y to wycinki prasowe z "Daily Telegraph" z ofertami pracy za granic�. U g�ry ka�dej kartki widnia�a grubo zakre�lona czerwonym d�ugopisem data, a ni�ej tak samo zaznaczone og�oszenie. Najstarszy wycinek pochodzi� sprzed nieca�ych o�miu miesi�cy i w przeciwie�stwie do pozosta�ych zawiera� nie jedno, lecz trzy wyr�nione og�oszenia.
Oferty zamie�ci�y australijskie i nowozelandzkie firmy prowadz�ce dzia�alno�� w zakresie techniki, in�ynierii, chemii i prac badawczych. Jak mo�na si� by�o spodziewa�, poszukiwano specjalist�w z wysoko rozwini�tych ga��zi nowoczesnej technologii. Widywa�em ju� podobne og�oszenia, nap�ywaj�ce z ca�ego �wiata. Eksperci w dziedzinie aerodynamiki, miniaturyzacji, hipersoniki, elektroniki, fizyki, od radar�w i najnowszych technologii paliw byli ostatnio w cenie. Jednak zakre�lone og�oszenia wyr�nia�y si� nie tylko tym, �e pochodzi�y z tych samych stron. Istotne znaczenie mia� fakt, �e proponowano posady na najwy�szych szczeblach kierowniczych i dyrektorskich, z czym wi�za�y si� astronomiczne w moim poj�ciu wynagrodzenia. Gwizdn��em cicho i zerkn��em z ukosa na pu�kownika, lecz jego lodowate zielone oczy obserwowa�y jaki� punkt na suficie, oddalony o tysi�ce mil. Wobec tego raz jeszcze przejrza�em wycinki i schowa�em je do teczki, kt�r� pchn��em z powrotem do Raine'a. W por�wnaniu z nim, dokona�em powa�nego wy�omu w pok�adzie kurzu zalegaj�cego blat biurka.
- Osiem og�osze� - odezwa� si� Raine swym cichym, suchym g�osem. - Ka�de ma ponad sto s��w, ale w razie potrzeby potrafi�by� je odtworzy� z pami�ci s�owo w s�owo. Mam racj�, Bentall?
- Chyba tak, pu�kowniku.
- Nadzwyczaj rzadki dar - mrukn��. - Zazdroszcz� ci. No, s�ucham.
- Ta ogl�dnie sformu�owana oferta dla specjalisty od nap�du i paliw rakietowych m�wi o pracy przy silnikach umo�liwiaj�cych dziesi�ciokrotne przekroczenie pr�dko�ci d�wi�ku. Takie silniki nie istniej�. W gr� wchodz� tylko rakietowe, w kt�rych rozwi�zano ju� problemy metalurgiczne. Szukaj� wybitnego eksperta z zakresu paliw, a z wyj�tkiem garstki zatrudnionych w wielkich zak�adach lotniczych i na kilku uniwersytetach, wszyscy warci zachodu specjali�ci w tej dziedzinie pracuj� w Zak�adach Badawczych Hepwortha.
- W�a�nie dlatego ta sprawa mo�e si� wi�za� z twoj� ostatni� robot� - przerwa� mi, kiwaj�c g�ow�. - Chocia� to tylko domys�, kt�ry mo�e si� okaza� zupe�nie bezpodstawny. Prawdopodobnie to jeszcze jeden �lepy trop. - Machinalnie wodzi� palcem wskazuj�cym po grubej warstwie kurzu. - Co jeszcze?
- Wszystkie oferty pochodz� z tych samych stron - podj��em. - Z Nowej Zelandii albo ze wschodniego wybrze�a Australii. Wszystkie s� pilne. Wszystkie m�wi� o bezp�atnym i umeblowanym mieszkaniu, o domu dla kandydata, kt�ry zostanie zatwierdzony, i o poborach
minimum trzykrotnie wy�szych ni� te, na jakie najlepsi z nich mogliby liczy� u siebie w kraju. Najwyra�niej chc� przyci�gn�� naszych najwybitniejszych fachowc�w. We wszystkich ofertach podkre�la si�, �e kandydaci powinni by� �onaci, ale �e nie ma mo�liwo�ci zakwaterowania dzieci.
- Nie s�dzisz, �e to troch� dziwne? - wtr�ci� Raine od niechcenia.
- Nie, pu�kowniku. Zagraniczne firmy cz�sto poszukuj� �onatych pracownik�w. W obcym kraju ludzie nie zadomawiaj� si� z dnia na dzie�. Tym, kt�rzy maj� na g�owie rodziny, trudniej jest spakowa� manatki, wsi��� w pierwszy lepszy poci�g i wr�ci� do ojczyzny. Te firmy p�ac� tylko za przelot w jedn� stron�. Kilkutygodniowe czy kilkumiesi�czne oszcz�dno�ci nie wystarcz� na pokrycie koszt�w powrotu ca�ej rodziny.
- Ale tam nie ma mowy o rodzinach. - Pu�kownik nie ust�powa�. - Tylko o �onach.
- Mo�e obawiaj� si�, �e tupot ma�ych n�ek zak��ci prac� wysoko p�atnych m�zg�w. - Wzruszy�em ramionami. - Albo maj� ograniczone mo�liwo�ci mieszkaniowe. Albo dzieci b�dzie mo�na sprowadzi� p�niej. Podaj� tylko tyle, �e "mo�liwo�� zakwaterowania dzieci wykluczona".
- I nie widzisz w tym nic gro�nego?
- Na pierwszy rzut oka, nie. Z ca�ym szacunkiem, pu�kowniku, w�tpi�, czy i pan by co� w tym dostrzeg�. W ostatnich latach nasi wybitni specjali�ci masowo wyje�d�aj� za ocean. Je�eli jednak zdradzi mi pan to. co tak skrz�tnie pan przede mn� ukrywa, by� mo�e zmieni� zdanie.
W lewym k�ciku jego ust zn�w mign�� przelotny tik - stary dawa� upust swoim uczuciom na ca�ego. Wyci�gn�� ma�� ciemn� fajk� i zacz�� czy�ci� cybuch scyzorykiem. Nie podnosz�c wzroku, mrukn��:
- Nie wspomnia�em o jeszcze jednym zbiegu okoliczno�ci. Wszyscy naukowcy, kt�rzy zg�osili si� tam do pracy, znikn�li... razem z �onami. Przepadli bez �ladu.
Przy ostatnich s�owach obrzuci� mnie szybkim spojrzeniem swych arktycznych oczu, ciekaw mojej reakcji. Nie przepadam za lud�mi, kt�rzy pr�buj� bawi� si� ze mn� w kotka i myszk�, wi�c popatrzy�em na niego z r�wnie kamienn� min� i spyta�em zwi�le:
- U nas, po drodze, czy po przyje�dzie?
- Ty chyba naprawd� nadajesz si� do tej roboty, Bentall. - Stwierdzenie Raine'a niewiele mia�o wsp�lnego z tematem. - Wszyscy wyjechali z kraju. Czterej znikn�li po drodze do Australii. W�adze imigracyjne Australii i Nowej Zelandii zawiadomi�y nas, �e jeden wyl�dowa� w Wellington, a trzej inni w Sydney. Nic wi�cej na ich temat nie wiedz�. Przylecieli, znikn�li i kropka.
- Nie domy�la si� pan, dlaczego?
- Nie. W gr� wchodzi kilka mo�liwo�ci. Nie mam zwyczaju traci� czasu na domys�y, Bentall. Wiemy jedynie, �e specjalistyczn� wiedz� tych ludzi, mimo �e pracowali w przemy�le, �atwo mo�na wykorzysta� do cel�w wojskowych... i w�a�nie to tak niepokoi nasz rz�d.
- Czy przeprowadzono staranne poszukiwania, pu�kowniku?
- A jak my�lisz? Zaczynam wierzy�, �e policja na, hm... antypodach dzia�a r�wnie skutecznie, jak gdzie indziej. Ale to nie jest zadanie dla policji, nie s�dzisz?
Rozsiad� si� w fotelu i wydmuchuj�c ciemne k��by cuchn�cego dymu w i tak ju� g�st� atmosfer� pokoju, spogl�da� na mnie wyczekuj�co. By�em zm�czony, zirytowany i nie podoba� mi si� kierunek, w jakim zmierza�a nasza rozmowa. Raine oczekiwa� po mnie przeb�ysku intelektu. Doszed�em do wniosku, �e lepiej go nie rozczarowywa�.
- W jakim charakterze mam jecha�? Jako fizyk nuklearny?
Stary poklepa� por�cz fotela.
- Wygrzej� ten sto�ek dla ciebie, m�j drogi. Kiedy� mo�e na nim zasi�dziesz. - G�rze lodowej jowialno�� nie przychodzi �atwo, ale jemu prawie si� to uda�o. - �adnych barw ochronnych, Bentall. Wyje�d�asz dok�adnie w tym charakterze, w jakim pracowa�e� u Hepwortha wtedy, gdy odkryli�my twoje unikalne talenty w innej, nieco mniej akademickiej dziedzinie. To znaczy jako specjalista od paliw. - Z kolejnej teczki wyci�gn�� nast�pny wycinek prasowy i rzuci� mi go nad biurkiem. - Przeczytaj to sobie. Dziewi�te og�oszenie. Ukaza�o si� dwa tygodnie temu, w tej samej gazecie co pozosta�e.
Zostawi�em kartk� tam, gdzie upad�a. Nawet na ni� nie spojrza�em.
- Druga oferta pracy dla specjalisty od paliw - rzek�em. - Kto si� zg�osi� na pierwsz�? Powinienem go zna�.
- Czy to wa�ne, Bentall? - G�os Raine'a wyra�nie przygas�.
- Jeszcze jak - odpar�em r�wnie ponurym tonem. - By� mo�e oni - kimkolwiek s� - trafili na niewypa�. Na faceta, kt�ry za ma�o potrafi. Ale je�eli by� to kto� z najlepszych... wniosek nasuwa si� sam, pu�kowniku. Zdarzy�o si� co� takiego, co zmusza ich do szukania nast�pcy.
- To by� doktor Charles Fairfield.
- Fairfield? M�j dawny szef? Wicedyrektor u Hepwortha?
- Kt�by inny?
Nie od razu odpowiedzia�em. Dobrze zna�em Fairfielda, b�yskotliwego naukowca i uzdolnionego archeologa-amatora. Ca�a ta sprawa coraz mniej mi si� podoba�a, o czym pu�kownik Raine �atwo m�g�by si� przekona�, gdyby zobaczy� moj� min�. On jednak z drobiazgow� skrupulatno�ci� lustrowa� sufit, jak gdyby spodziewa� si�, �e w ka�dej chwili mo�e mu zlecie� na g�ow�.
- Wi�c chce pan, �ebym... - zacz��em, lecz przerwa� mi bez pardonu:
- Ot� to, m�j ch�opcze. - W jego g�osie brzmia�o teraz zm�czenie. Widz�c, jakie brzemi� musi nosi�, trudno by�o nie wykrzesa� z siebie cho�by krzty wsp�czucia dla starego. - Chc�... ale nic ci nie ka��. - Nadal nie odrywa� wzroku od sufitu.
Przysun��em sobie wycinek z gazety i spojrza�em na zakre�lone czerwonym d�ugopisem og�oszenie. By�o niemal bli�niaczo podobne do jednego z tych, kt�re niedawno czyta�em.
- Nasi przyjaciele chc�, �eby zg�asza� si� od razu telegraficznie - stwierdzi�em powoli. - Wygl�da na to, �e czas ich nagli. Wys�a� im pan telegram?
- Podpisany twoim nazwiskiem i z podaniem twojego adresu domowego. Wierz�, �e mi wybaczysz - mrukn�� sucho.
- Allison i Holden, Przedsi�biorstwo Rob�t In�ynieryjnych z siedzib� w Sydney - ci�gn��em. - Oczywi�cie to znana i powa�ana firma?
- Oczywi�cie - przytakn�� Raine. - Sprawdzili�my. Zar�wno na og�oszeniu, jak i na li�cie potwierdzaj�cym nominacj�, kt�ry nadszed� cztery dni temu, figuruje nazwisko ich kierownika dzia�u kadr. Papier firmowy jest autentyczny, ale podpis ju� nie.
- Wie pan co� wi�cej, pu�kowniku?
- �a�uj�, ale nie. Absolutnie nic. B�g mi �wiadkiem, �e chcia�bym ci pom�c...
Zapad�a cisza. W ko�cu odda�em mu kartk� i rzek�em:
- Czy pan o czym� nie zapomnia�, pu�kowniku? W tym og�oszeniu, tak samo jak w pozosta�ych, mowa jest o �onatym m�czy�nie.
- Ja nigdy nie zapominam o rzeczach oczywistych - odpar� bezbarwnym tonem.
Wlepi�em w niego wzrok.
- Pan nigdy... - przerwa�em na chwil�. - Rozumiem, �e da� pan ju� na zapowiedzi, a panna m�oda czeka przed ko�cio�em?
- Zrobi�em du�o wi�cej. - Zn�w przelotny skurcz policzka. Raine si�gn�� do szuflady i rzuci� mi poka�n�, p�kat� kopert�. - Pilnuj tego jak oka w g�owie, Bentall. To tw�j akt �lubu. O�eni�e� si� w Caxton Hall, dziesi�� tygodni temu. Je�li chcesz, mo�esz to sprawdzi�, ale wszystko powinno by� w porz�dku.
- Nie w�tpi� - mrukn��em odruchowo. - Do g�owy by mi nie przysz�o, �e m�g�bym uczestniczy� w czym� sprzecznym z prawem.
- A teraz chcia�by� pewnie pozna� swoj� �on� - rzuci� dziarsko pu�kownik. Si�gn�� po telefon, zdj�� s�uchawk� z wide�ek i poleci�: - Popro�cie tu pani� Bentall.
Zacz�� wygrzebywa� scyzorykiem popi� z fajki, w skupieniu wpatruj�c si� w cybuch. Z braku lepszego zaj�cia rozgl�da�em si� leniwie, a� wreszcie zatrzyma�em wzrok na jasnej p�ycie, przybitej do stoj�cego przede mn� mebla. Wiedzia�em, sk�d si� tam wzi�a. Nieca�e dziewi�� miesi�cy temu, tu� po katastrofie lotniczej, w kt�rej zgin�� poprzednik Raine'a, kto inny siedzia� na moim miejscu -jeden z ludzi pu�kownika. Przeszed� on na stron� wroga i zacz�� dzia�a� jako podw�jny agent, o czym stary nie mia� bladego poj�cia. Wys�any z pierwsz� - i zapewne ostatni� - misj� mia� za zadanie ni mniej, ni wi�cej tylko zabi� pu�kownika Raine'a! Tak proste, �e a� niewiarygodne w swej zuchwa�o�ci. Gdyby mu si� powiod�o, strata by�aby niepowetowana. Jako szef
bezpieki Raine - nigdy nie pozna�em jego prawdziwego nazwiska - zabra�by do grobu tysi�ce sobie tylko znanych tajemnic. Stary nic nie podejrzewa�, dop�ki tamten nie wyci�gn�� broni. Agent natomiast nie wiedzia� - jak zreszt� nikt w owym czasie - �e pu�kownik chowa pod fotelem lugera, odbezpieczonego i zaopatrzonego w t�umik. Moim skromnym zdaniem stary m�g� si� jednak postara� o co� lepszego na miejsce tamtej przestrzelonej deski.
Rzecz jasna, Raine nie mia� wtedy wyboru. A jednak nawet gdyby m�g� rozbroi� albo tylko zrani� zdrajc�, i tak pewnie by go zabi�. By� najbardziej bezwzgl�dnym cz�owiekiem, z jakim si� kiedykolwiek zetkn��em. Nie okrutnym, po prostu bezwzgl�dnym. Cel u�wi�ca �rodki, wi�c je�li by� dostatecznie wa�ny, nie istnia�y czyny, do kt�rych Raine by si� nie posun��. Dlatego w�a�nie siedzia� na tym sto�ku. Kiedy jednak bezwzgl�dno�� prowadzi�a do zaniku cz�owiecze�stwa, nie waha�em si� protestowa�.
- Czy pan powa�nie my�li o wys�aniu ze mn� tej kobiety, pu�kowniku? - spyta�em.
- Ja o tym nie my�l�, Bentall. - Zajrza� do cybucha fajki z uwag� i skupieniem archeologa badaj�cego krater wygas�ego wulkanu. - Decyzja ju� zapad�a.
Ci�nienie podskoczy�o mi o kilka kresek.
- Zdaje pan sobie chyba spraw�, �e �ona doktora Fairfielda najprawdopodobniej podzieli�a los m�a?
Od�o�y� fajk� i scyzoryk na biurko i pos�a� mi kpiarskie, w swoim przekonaniu, spojrzenie. Zwa�ywszy na te jego oczy, odnios�em wra�enie, �e cisn�� we mnie dwoma sztyletami.
- Czy�by� podwa�a� s�uszno�� moich decyzji, Bentall?
- Podwa�am s�uszno�� wysy�ania kobiety tam, gdzie wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa zginie. - Nawet nie pr�bowa�em ukrywa� gniewu w g�osie. - I podwa�am celowo�� wysy�ania jej akurat ze mn�. Wie pan przecie�, pu�kowniku, �e lubi� dzia�a� w pojedynk�. M�g�bym pojecha� sam i wyja�ni�, �e �ona zachorowa�a. Nie chc� mie� �adnej baby na g�owie!
- Towarzystwo tej baby wi�kszo�� m�czyzn poczyta�aby sobie za zaszczyt - odpar� sucho. - Radz� ci, przesta� si� o ni� martwi�. Jest sprytna, bardzo zdolna i ma w tym fachu wielkie do�wiadczenie... du�o wi�ksze ni� ty, Bentall. Ca�kiem mo�liwe, �e to nie ty b�dziesz si� ni� opiekowa�, lecz ona tob�. Potrafi dba� o siebie jak ma�o kto. Nigdy si� nie rozstaje z broni�. My�l�, �e...
Urwa� w p� zdania, gdy� otworzy�y si� boczne drzwi i wesz�a m�oda kobieta. M�wi� "wesz�a", bo tak zazwyczaj poruszaj� si� ludzie. Ale nie ona... ta dziewczyna p�yn�a z gracj� i czym� takim, co przywodzi�o na my�l tancerki z Bali. Jasnoszara we�niana sukienka w pr��ki ciasno opina�a jej zbli�on� do klepsydry figur�, jak gdyby �wiadoma zaszczytu, jaki j� spotka�. Stroju dope�nia� szary pasek oraz buty i torebka ze sk�ry jaszczurki w tym samym co pasek odcieniu. W�a�nie tam, w torebce, musia�a nosi� bro�, bo pod t� sukienk� nie mog�aby ukry� nawet kapiszona. Mia�a proste, jasne, b�yszcz�ce w�osy z przedzia�kiem na lewym boku, zaczesane niemal ca�kiem do ty�u, a do tego ciemne brwi i rz�sy, orzechowe oczy i jasn�, teraz lekko opalon� cer�.
Wiedzia�em, sk�d ta opalenizna, bo zna�em dziewczyn�. Przez ostatnie p� roku oboje pracowali�my nad t� sam� spraw�, tyle �e ona ca�y czas siedzia�a w Grecji i spotka�em j� wtedy tylko dwukrotnie, w Atenach. W sumie by�o to nasze czwarte spotkanie. Zna�em j�, ale wiedzia�em o niej zaledwie tyle, �e nazywa si� Marie Hopeman, urodzi�a si� w Belgii, ale nie mieszka�a tam, gdy� ojciec - technik zatrudniony w tamtejszych zak�adach lotniczych Fairey - wywi�z� sw� �on� i c�rk� z kontynentu tu� przed kapitulacj� Francji. Jej rodzice zgin�li w katastrofie Lancastrii. Jako sierota wychowuj�ca si� w obcym kraju, szybko musia�a nauczy� si� dba� o siebie, a w ka�dym razie tak mi si� wydawa�o.
Odsun��em krzes�o i wsta�em. Pu�kownik niezobowi�zuj�co machn�� r�k� na powitanie i dokona� prezentacji:
- Pan i, hm... pani Bentall. Chyba si� jeszcze nie poznali�cie?
- Znamy si�, pu�kowniku - odpar�em, jakby sam o tym nie wiedzia�.
Marie Hopeman spokojnie u�cisn�a mi d�o� i r�wnie spokojnie spojrza�a mi prosto w oczy. Je�li nawet tak bliska wsp�praca ze mn� stanowi�a spe�nienie jej �yciowych ambicji, to starannie ukrywa�a entuzjazm. Ju� w Atenach zwr�ci�em uwag� na t� pe�n� dystansu niezale�no��, kt�ra tak mnie u niej irytowa�a. Mimo to powiedzia�em, co mia�em do powiedzenia.
- Mi�o zn�w pani� widzie�, panno Hopeman. A raczej by�oby mi mi�o, gdyby nie czas i miejsce. Pani chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, na co si� nara�a.
Spojrza�a na mnie szeroko otwartymi oczyma, unios�a ciemne brwi, po czym odwr�ci�a si� rozbawiona, wyginaj�c usta w u�miechu.
- Czy�by pan Bentall w rycersko�ci i szlachetno�ci swojej pr�bowa� si� za mn� uj��, pu�kowniku? - zaszczebiota�a.
- A tak, tak, niestety - przyzna� Raine. - Ale sko�czcie z tym panem i pani�. Ostatecznie jeste�cie m�odym ma��e�stwem. - Przeci�gn�� drucik do czyszczenia fajki przez ustnik i pokiwa� g�ow� z zadowoleniem, widz�c, �e wychodzi z cybucha czarny jak szczotka kominiarza. - John i Marie Bentall - podj�� marzycielskim tonem. - Moim zdaniem to bardzo dobre po��czenie.
- Ty te� tak uwa�asz? - spyta�a dziewczyna z zaciekawieniem. Odwr�ci�a si� do mnie i u�miechn�a weso�o. - Doceniam twoj� trosk�. To bardzo mi�o z twojej strony... - zawiesi�a g�os, po czym doko�czy�a: - John.
Nie przy�o�y�em jej, bo wyznaj� pogl�d, �e takie metody wygin�y bezpowrotnie wraz z jaskiniowcami, ale zrozumia�em, co czuli nasi protoplasci, gdy ich �wierzbi�y r�ce. Zamiast odpowiedzi pos�a�em jej spokojny i - mia�em nadziej� - enigmatyczny u�miech, po czym odwr�ci�em si� do Raine'a.
- Musz� kupi� jakie� ubrania, pu�kowniku - powiedzia�em. - Tam jest teraz pe�nia lata.
- W swoim mieszkaniu znajdziesz dwie spakowane walizki ze wszystkim, co mo�e si� wam przyda�, Bentall.
- A bilety?
- Masz. - Pchn�� ku mnie kopert�. - Przes�ano ci je cztery dni temu za po�rednictwem Wagon/Lits Cook. Op�acone czekiem, wystawionym przez niejakiego Tobiasa Smitha. Nikt nigdy o nim nie s�ysza�, ale daj Bo�e ka�demu mie� takie konto jak on. Nie polecicie w kierunku wschodnim, jak m�g�by� si� spodziewa�, lecz na zach�d, przez Nowy Jork, San Francisco, Hawaje i Fid�i. Musicie ta�czy� tak, jak wam zagraj�.
- Paszporty?
- Oba znajdziesz u siebie w walizkach. - Z boku jego twarzy zn�w mign�� tik. - Tw�j, dla odmiany, wystawiony jest na prawdziwe nazwisko. Z konieczno�ci. Oni ci� sprawdz�, twoje studia, karier� zawodow� i tak dalej. Za�atwili�my, �eby �aden ciekawski nie dowiedzia� si�, �e ju� od roku nie pracujesz u Hepwortha. W walizce znajdziesz te� tysi�c dolar�w w czekach podr�nych American Express.
- Mam nadziej�, �e zd��� je wyda� - mrukn��em. - Kto z nami leci?
Zapad�a napi�ta cisza i znalaz�em si� pod obstrza�em dw�ch par oczu - w�skich, zimnych jak l�d i zielonych oraz wielkich, ciep�ych i orzechowych. Marie Hopeman odezwa�a si� pierwsza.
- Czy m�g�by� mi wyja�ni�...
- A m�g�bym, m�g�bym - wpad�em jej w s�owo. - I pomy�le�, �e podobno jeste�... zreszt�, niewa�ne. Szesna�cie os�b odlecia�o st�d do Australii albo Nowej Zelandii. Osiem nie dotar�o do celu. Pi��dziesi�t procent. To znaczy, �e mamy tylko pi��dziesi�t procent szans na wyl�dowanie w Sydney. Dlatego w samolocie b�dzie z nami anio� str�, �eby pu�kownik Raine m�g� nam postawi�
nagrobek w miejscu, gdzie z�o�� nasze szcz�tki. Albo, co bardziej prawdopodobne, rzuci� nam wieniec w fale Pacyfiku.
- Przewidzia�em mo�liwo�� jakich� k�opot�w po drodze - przyzna� pu�kownik ogl�dnie. - B�dzie wam towarzyszy� opiekun... a raczej r�ni opiekunowie. Lepiej, �eby�cie nie wiedzieli, kim s�.
Wsta� i wyszed� zza biurka. Odprawa si� sko�czy�a.
- Jest mi naprawd� przykro - o�wiadczy� na koniec. - Wcale mi si� to wszystko nie podoba, ale ja te� poruszam si� po omacku i nie mam wyboru. Miejmy nadziej�, �e wszystko b�dzie dobrze. - Szybko wymieni� z nami u�cisk r�k, potrz�sn�� g�ow� i mrukn��: - Przykro mi. Do widzenia.
Wr�ci� na drug� stron� biurka.
Otworzy�em drzwi, przepuszczaj�c przodem Marie Hopeman, i obejrza�em si�, by sprawdzi�, jak bardzo mu przykro. Ale on ju� si� nami nie przejmowa�, poch�ania�a go wy��cznie fajka. Gdy cicho zamyka�em drzwi, siedzia� za biurkiem - ma�y zakurzony cz�owieczek w ma�ym zakurzonym pokoju.
Wtorek, 3.00 - 5.30
Ci z pasa�er�w samolotu, kt�rzy znali tras� Ameryka - Australia jak w�asn� kiesze�, uwa�ali hotel "Grand Pacific" w Viti Levu za najlepszy w zachodniej cz�ci Oceanu Spokojnego. Zapoznawszy si� z nim pobie�nie, stwierdzi�em, �e mieli ca�kowit� racj�. Staromodny, lecz imponuj�cy budynek l�ni� niczym srebrna moneta prosto z mennicy, a dyskretna i go�cinna obs�uga przeci�tnego angielskiego hotelarza zbi�aby z n�g. Luksusowe sypialnie, wy�mienita kuchnia (wspomnienie z�o�onej z siedmiu da� kolacji pozostanie mi w pami�ci przez d�ugie lata), a do tego roztaczaj�cy si� z tarasu widok na rozmyte we mgle szczyty g�r po drugiej stronie zatoki, w kt�rej przegl�da� si� ksi�yc... wszystko to nale�a�o do innego �wiata.
A jednak na tym niedoskona�ym �wiecie nie istnieje nic sko�czenie doskona�ego - zamki w drzwiach sypialni hotelu "Grand Pacific" by�y po prostu do luftu.
Po raz pierwszy zda�em sobie z tego spraw� w �rodku nocy, gdy obudzi�o mnie poszturchiwanie w lewe rami�. Z pocz�tku nie zaprz�ta�em sobie jednak g�owy zamkiem w drzwiach, lecz palcem, kt�ry mnie szturcha�. By� to najtwardszy palec, z jakim si� kiedykolwiek zetkn��em. Mia�em wra�enie, �e jest ze stali. Pomimo zm�czenia i o�lepiaj�cego blasku lampy na suficie przemog�em si�, by otworzy� oczy, i w ko�cu skupi�em wzrok na swoim lewym ramieniu. Rzeczywi�cie, d�ga� mnie kawa� stali, a konkretnie samopowtarzalny kolt, kaliber 0,38. Na wypadek, gdybym mia� jakie� trudno�ci z rozpoznaniem,
co to takiego, w�a�ciciel pistoletu przysun�� go tak, �e prawym okiem mog�em sobie zajrze� w g��b lufy. Pistolet, bez dw�ch zda�. Przenios�em spojrzenie z broni na ow�osiony nadgarstek, bia�y r�kaw i ogorza��, kamienn� twarz pod wy�wiechtan� czapk� marynarsk�, po czym zn�w spojrza�em na kolta.
- W porz�dku, przyjacielu - odezwa�em si�. Mia�o to wypa�� ch�odno i oboj�tnie, lecz zabrzmia�o niczym krakanie zachrypni�tego kruka w podziemiach zamku Makbeta. - Widz�, �e to pistolet. Wyczyszczony, nasmarowany i w og�le. Ale we� go lepiej schowaj. To niebezpieczna zabawka.
- Zgrywus, co? - odpar� tamten zimno. - Musi pokaza� �oneczce, jaki z niego bohater. Ale nie b�dziesz odgrywa� bohatera, prawda, Bentall? Nie b�dziesz pr�bowa� �adnych sztuczek?
O niczym tak nie marzy�em, jak o tym, �eby odebra� mu pistolet i pomaca� go nim po g�owie. Widok wycelowanej we mnie broni sprawia, �e odczuwam nader niemi�� sucho�� w ustach, a w dodatku zmuszam serce do nadprogramowej pracy, nie m�wi�c ju� o podwy�szonym poziomie adrenaliny. W�a�nie zacz��em si� zastanawia�, co jeszcze mia�bym ochot� zrobi� ogorza�emu, gdy ruchem g�owy wskaza� mi co� za moimi plecami.
Odwr�ci�em si� powoli, �eby nikogo nie zdenerwowa�. Pomijaj�c ��te bia�ka oczu, facet po drugiej strome mojego ��ka stanowi� poemat w czerni. Czarny garnitur, czarny marynarski golf, czarny kapelusz i jedna z najciemniejszych twarzy, jakie mi si� zdarzy�o ogl�da�... w�ska, napi�ta, z nosem jak kartofel - twarz czystej krwi Hindusa. By� chudy i niski, ale wcale nie musia� by� du�y, zwa�ywszy, �e trzyma� strzelb� kalibru dwana�cie, skr�con� do jednej trzeciej pierwotnej d�ugo�ci dzi�ki odpi�owaniu obu luf zaraz za zamkiem. Mia�em wra�enie, �e zagl�dam do dw�ch nie o�wietlonych tuneli kolejowych. Powoli odwr�ci�em si� z powrotem do ogorza�ego.
- Rozumiem. Mog� usi���?
Skin�� g�ow� i cofn�� si� o kilka st�p. Spu�ci�em nogi na pod�og� i spojrza�em na drug� stron� pokoju, gdzie trzeci m�czyzna, tak�e ciemny, pilnowa� Marie Hopeman. Siedzia�a na krze�le przy ��ku, w bia�o-niebieskiej jedwabnej sukience bez r�kaw�w. Cztery jaskrawe plamy ponad jej �okciem �wiadczy�y dobitnie, �e niedawno kto� szarpn�� j� bezceremonialnie za rami�.
Je�li nie liczy� but�w, marynarki i krawata, ja r�wnie� by�em z grubsza ubrany, mimo i� ju� kilka godzin temu dowieziono nas wyboist� drog� z lotniska po drugiej stronie wyspy do hotelu.
Nieoczekiwany nap�yw pasa�er�w, kt�rzy zostali na lodzie, wyklucza� ulokowanie pa�stwa Bentall w osobnych sypialniach hotelu "Grand Pacific". Ale fakt, �e �wie�o upieczeni ma��onkowie spali ubrani po szyj�, nie mia� nic wsp�lnego z fa�szyw� czy prawdziw� skromno�ci�. By�a to kwestia �ycia lub �mierci. Najazd niespodziewanych go�ci wynika� z nieprzewidzianego op�nienia na lotnisku, spowodowanego czym�, co da�o mi wiele do my�lenia. Zaraz po zatankowaniu paliwa w naszym DC7 wybuch� niegro�ny po�ar. Ugaszono go wprawdzie natychmiast, lecz kapitan samolotu ca�kiem s�usznie odm�wi� startu, dop�ki z Hawaj�w nie przy�l� mechanik�w, kt�rzy oceni�, na ile powa�ne jest uszkodzenie maszyny. Mnie natomiast du�o bardziej interesowa�a przyczyna po�aru.
Zazwyczaj ch�tnie wierz� w zbiegi okoliczno�ci, ale ka�da wiara ma swoje granice. Czterej naukowcy znikn�li wraz z �onami po drodze do Australii. Prawdopodobie�stwo, �e i pi�ta para - czyli my - tak�e zaginie, wynosi�o jeden do jednego, a ostatni� po temu okazj� stwarza� post�j na uzupe�nienie paliwa na lotnisku w Suva, na Fid�i. Dlatego te� zamkn�li�my drzwi na klucz i nie rozbieraj�c si�, czuwali�my na zmian�. Najpierw ja siedzia�em w ciemno�ciach do trzeciej w nocy, po czym obudzi�em Marie Hopeman i po�o�y�em si� w swoim ��ku. Zasn��em natychmiast, a ona zrobi�a chyba to samo, bo gdy spojrza�em teraz na zegarek, by�a zaledwie trzecia dwadzie�cia. Widocznie nie rozbudzi�em jej ca�kowicie, a mo�e nie odzyska�a jeszcze si� po ubieg�ej nie przespanej nocy, kiedy to podczas lotu z San Francisco na Hawaje rzuca�o tak koszmarnie, �e nawet stewardesy wymiotowa�y. Czy to zreszt� wa�ne, jak do tego dosz�o?
W�o�y�em buty i spojrza�em na Marie Hopeman. Nie prezentowa�a ju� zwyk�ej pogody ducha, rezerwy i dystansu - by�a zm�czona, blada, a pod oczami wyst�pi�y jej nieznaczne si�ce. �le znosi�a podr� samolotem i zesz�ej nocy wycierpia�a si� za wszystkie czasy. Widz�c, �e na ni� patrz�, b�kn�a:
- O... obawiam si�, �e...
- Milcz! - rykn��em w�ciekle.
Zamruga�a, jak gdybym uderzy� j� w twarz, zacisn�a usta i wbi�a wzrok w bose stopy. M�czyzna w marynarskiej czapce roze�mia� si�. Zabrzmia�o to jak bulgot wody w rurze kanalizacyjnej.
- Prosz� nie zwraca� na niego uwagi, pani Bentall. Niech sobie ha�asuje. �wiat pe�en jest takich Bentall�w, co to pod tward� skorup� trz�s� si� jak galareta. A jak si� boj�, musz� si� na kim� wy�adowa�. Dla poprawy samopoczucia. Rzecz jasna, wiedz�, na kim mog� si� wy�ywa� bezpiecznie. - Bez szczeg�lnej sympatii obrzuci� mnie zamy�lonym wzrokiem. - Dobrze m�wi�, Bentall?
- Czego chcecie? - spyta�em sztywno. - Co ma znaczy� ta ca�a heca? Tracicie tylko czas. W got�wce mam raptem par� dolar�w, mo�e ze czterdzie�ci. A czeki podr�ne s� dla was bez warto�ci. Bi�uteria mojej �ony...
- Dlaczego jeste�cie ubrani? - przerwa� mi znienacka.
Zmarszczy�em brwi i spojrza�em na niego.
- Niezupe�nie rozumiem...
Co� twardego i zimnego brutalnie d�gn�o mnie w kark. Ten, kto skr�ci� t� strzelb�, nie zawraca� sobie g�owy spi�owaniem kraw�dzi luf.
- Moja �ona i ja korzystamy ze specjalnych praw - odpar�em szybko, cho� nie�atwo jest m�wi� pompatycznie i boja�liwie zarazem. - Lec� w sprawie nie cierpi�cej zw�oki. Ja... da�em to jasno do zrozumienia w�adzom lotniska. Dowiedzia�em si�, �e czasami samoloty l�duj� tu w nocy w celu uzupe�nienia paliwa, wi�c poprosi�em, �eby zawiadomiono mnie natychmiast, gdyby znalaz�y si� dwa wolne miejsca w jakimkolwiek samolocie odlatuj�cym na zach�d. S�u�ba hotelowa tak�e zosta�a poinstruowana. W ka�dej chwili musimy by� gotowi do drogi. - K�ama�em w �ywe oczy, ale personel z dziennej zmiany ju� wyszed�, wi�c nie mo�na by�o tego szybko sprawdzi�. Widzia�em jednak, �e ogorza�y mi uwierzy�.
- To ciekawe - mrukn��. - Dobrze si� sk�ada. Pani Bentall, mo�e pani usi��� przy m�u i potrzyma� go za r�czk�... widzi mi si�, �e jest ca�y rozedrgany. - Poczeka�, a� Marie Hopeman przejdzie przez pok�j i dopiero gdy ze wzrokiem utkwionym w �cianie usiad�a na ��ku dobre dwie stopy ode mnie, rzuci�: - Krishna!
- Tak, kapitanie? - To odezwa� si� Hindus, kt�ry pilnowa� Marie.
- Wyjd� z hotelu. Po��cz si� z recepcj� i powiedz, �e dzwonisz z lotniska z piln� wiadomo�ci� dla pa�stwa Bentall. W samolocie KLM, kt�ry nied�ugo wyl�duje w celu zatankowania paliwa, s� dwa wolne miejsca, wi�c natychmiast musz� si� zbiera�. Zrozumia�e�?
- Tak jest, kapitanie. - B�ysk bia�ych z�b�w i Hindus ruszy� do wyj�cia.
- Nie t�dy, idioto! - Ruchem g�owy ogorza�y wskaza� drzwi prowadz�ce na taras. - Chcesz, �eby ci� wszyscy zobaczyli? Jak ju� zadzwonisz, we� taks�wk� swojego przyjaciela, podjed� przed front, powiedz, �e masz st�d zabra� kogo� na lotnisko i wejd� na g�r� po walizki.
Krishna skin�� g�ow�, otworzy� drzwi balkonowe i znikn��. M�czyzna w marynarskiej czapce wyci�gn�� cygaretk�, wydmucha� do atmosfery chmur� czarnego dymu i u�miechn�� si� do nas szeroko.
- Czysta robota, co?
- Co zamierzacie z nami zrobi�? - spyta�em przez zaci�ni�te z�by.
- Zabierzemy was na wycieczk�. - Pokaza� w u�miechu krzywe, po��k�e od tytoniu z�by. - Nikt si� wami nie zainteresuje... wszyscy pomy�l�, �e odlecieli�cie do Sydney. Smutne, co? A teraz wstawajcie, r�ce na kark i odwr��cie si� do mnie ty�em.
Uzna�em, �e jego propozycja jest wr�cz wy�mienita, skoro celowa�y we mnie trzy lufy, z kt�rych najdalsza oddalona by�a o jakie� osiemna�cie cali. Poczeka�, a� spojrza�em na dwa nie o�wietlone tunele z lotu ptaka, po czym wbi� mi kolta w krzy� i zrewidowa� mnie z wpraw�. Nie przegapi� nawet pude�ka zapa�ek. W ko�cu ucisk pistoletu zmala� i us�ysza�em, jak ogorza�y cofa si� o krok.
- W porz�dku, Bentall, siadaj. To ci niespodzianka... takie mocne w g�bie mi�czaki jak ty zwykle lubi� nosi� si� ze spluw�. Ale mo�e masz j� w baga�u. Sprawdzimy p�niej. - Przeni�s� zamy�lone spojrzenie na Marie Hopeman. - A jak tam z pani�?
- Nawet si� nie wa� mnie tkn��, ty... ty brutalu!
- Zerwa�a si� na nogi i stan�a na baczno��, z r�kami sztywno zwieszonymi po bokach i zaci�ni�tymi pi�ciami. Dysza�a ci�ko. Bez but�w mia�a najwy�ej pi�� st�p i cztery cale wzrostu, lecz bezbrze�ne oburzenie sprawia�o, �e wydawa�a si� o wiele wy�sza. W ka�dym razie odstawi�a cyrk jak si� patrzy. - Za kogo pan mnie bierze? Oczywi�cie, �e nie nosz� broni.
Powoli, z namys�em, acz bez arogancji, omi�t� wzrokiem wszystkie wkl�s�o�ci i wypuk�o�ci jej zgrabnie wype�nionej sukienki i westchn��.
- Rzeczywi�cie, by�by to prawdziwy cud, gdyby mia�a pani przy sobie pistolet - przyzna� z �alem. - Cho� mo�e znajdziemy co� w pani baga�u. Ale to potem... �adne z was nie otworzy walizek, dop�ki nie dotrzemy na miejsce.
- Przerwa� i zastanowi� si�. - Zaraz, zaraz, pani ma chyba torebk�?
- Precz z tymi brudnymi �apami od mojej torebki! - wybuchn�a z w�ciek�o�ci�.
- Wcale nie s� brudne - zaprotestowa� �agodnie, podnosz�c jedn� d�o� i przygl�daj�c jej si� z bliska. - W ka�dym razie nie bardzo. No wi�c, pani Bentall?
- Jest w szafce przy ��ku - prychn�a z pogard�.
Przeszed� na drug� stron� pokoju, ani na chwil� nie spuszczaj�c nas z oka. Pomy�la�em, �e chyba nie ma zaufania do ch�opaka z rusznic�. Wyci�gn�� torebk� z szafki, odpi�� zamek i wytrz�sn�� zawarto�� na ��ko. Posypa� si� grad r�no�ci: pieni�dze, grzebie�, chusteczka, kosmetyczka i typowy zestaw do nak�adania na twarz farby przed wkroczeniem na wojenn� �cie�k�. Pistoletu jednak nie by�o.
- Nie wygl�da pani na tak�, co nosi bro� - mrukn�� ogorza�y ze skruch�. - Ale do�y� pi��dziesi�tki mo�na tylko dzi�ki temu, �e cz�owiek nie ufa nawet w�asnej matce i... - Urwa� w p� zdania i zwa�y� w d�oni pust� torebk�. - Co� diablo ci�ka, nie s�dzi pani?
Zajrza� do torebki, pogrzeba� w niej, po czym obmaca� j� od zewn�trz u do�u. Rozleg� si� ledwie dos�yszalny trzask, podw�jne dno odskoczy�o i zacz�o si� kiwa� na zawiasach. Co� z g�uchym odg�osem spad�o na dywan. Ogorza�y schyli� si� i podni�s� ma�y, p�aski pistolet o kr�tkiej lufie.
- Pewnie zapalniczka - zakpi� swobodnie. - A mo�e rozpylacz do perfum albo pudru? Czego to ludzie nie wymy�l�...
- M�j m�� jest naukowcem i wybitn� osobisto�ci� w swej dziedzinie - odpar�a Marie Hopeman niewzruszonym tonem. - Dwukrotnie ju� gro�ono mu �mierci�. Mam... mam zezwolenie na posiadanie broni.
- A ja wystawi� pani na ni� pokwitowanie, tak �e wszystko b�dzie cacy i zgodnie z prawem - wpad� jej w s�owo �artobliwie, cho� wzrok mia� zamy�lony. - No, starczy tego, szykujcie si� do drogi. Rabat - zwr�ci� si� do ch�opaka z obrzynem - wyjd� na taras i pilnuj, �eby nikt nie pr�bowa� jakich� g�upich numer�w w drodze od drzwi do taks�wki.
Zorganizowa� to wszystko znakomicie. Nie uda�oby mi si� nic zwojowa�, �ebym nie wiem jak chcia�. Ale nie chcia�em, jeszcze nie. Najwyra�niej nie zamierzali nas wyko�czy� na miejscu, a uciekaj�c niczego bym si� nie dowiedzia�.
S�ysz�c pukanie do drzwi, ogorza�y znikn�� za zas�on� w otwartych drzwiach balkonowych. Do pokoju wszed� ch�opiec hotelowy i wzi�� trzy walizki. Za nim pojawi� si� Krishna, kt�ry zamiast kapelusza mia� teraz czapk� z daszkiem, a tak�e przerzucony przez rami� deszczowiec. Nie by�o w tym nic dziwnego - na dworze la�o jak z cebra - ale przypuszcza�em, �e pod p�aszczem �ciska w gar�ci co� jeszcze. Uprzejmie przepu�ci� nas przodem, chwyci� czwart� walizk� i ruszy� za nami. Gdy dotarli�my do ko�ca d�ugiego korytarza, zobaczy�em, jak facet w marynarskiej czapce wychodzi z naszego pokoju i niespiesznie pod��a w t� sam� co my stron�. Trzyma� si� dostatecznie daleko, by nikt go z nami nie skojarzy�, a zarazem na tyle blisko, by w razie czego m�c szybko wkroczy� do akcji. Nie mog�em si� oprze� wra�eniu, �e taka robota to dla niego nie pierwszyzna.
Nocny recepcjonista - ciemnosk�ry chudzielec ze �miertelnie znudzon� min� w�a�ciw� wszystkim przedstawicielom jego zawodu jak �wiat d�ugi i szeroki - czeka� ju� na nas z rachunkiem. Kiedy p�aci�em, m�czyzna w marynarskiej czapce podszed� powoli do recepcji i skin�� g�ow� na powitanie.
- Dzie� dobry, kapitanie Fleck - odezwa� si� recepcjonista z szacunkiem. - Znalaz� pan swojego przyjaciela?
- A i owszem. - Twarz kapitania Flecka przybra�a zdecydowanie jowialny wyraz. - Powiedzia� mi, �e go��, z kt�rym si� musz� zobaczy�, jest teraz na lotnisku. Cholernie mi to nie na r�k�, telepa� si� tam o tej porze, ale nie mam wyboru. Prosz� mi wezwa� samoch�d.
- Ju� si� robi, prosz� szanownego pana. - Najwyra�niej Fleck uchodzi� w tych stronach za nie byle jak� osobisto��. Urz�dnik zawaha� si�. - Bardzo si� panu �pieszy, kapitanie?
- Mnie zawsze si� �pieszy! - hukn�� Fleck tubalnie.
- Ale� oczywi�cie, oczywi�cie. - Wyra�nie niesw�j recepcjonista za wszelk� cen� stara� si� przypodoba�. - Chodzi mi o to, �e pa�stwo Bentall przypadkiem te� tam w�a�nie jad� i czeka ju� na nich taks�wka...
- Mi�o mi pana pozna�, panie... e... Bentall - o�wiadczy� Fleck serdecznie. Praw� r�k� zmia�d�y� mi d�o� w u�cisku, jak przysta�o na starego wilka morskiego, a lew� pchn�� schowany pistolet tak, �e niemal oderwa� kiesze� od bezkszta�tnej, niegdy� bia�ej marynarki. - Jestem Fleck. Czym pr�dzej musz� dotrze� na lotnisko, gdyby wi�c byli pa�stwo tak uprzejmi i pozwolili mi zabra� si� ze sob�, moja wdzi�czno�� nie mia�aby granic. Oczywi�cie pokryj� cz�� koszt�w.
Prawdziwy zawodowiec, szkoda s��w. Odstawiono nas do taks�wki tak g�adko i sprawnie, jak kierownik sali prowadzi go�ci do najgorszego stolika w zat�oczonej restauracji. Gdybym mia� jeszcze resztki z�udze� co do do�wiadczenia i fachowo�ci Flecka, to rozwia�yby si� one z chwil�, gdy usiad�em na tylnym siedzeniu samochodu pomi�dzy nim a Rabatem i poczu�em, �e w pasie �ciskaj� mnie kleszcze: z lewej fuzja, z prawej kolt. Lufy d�ga�y mnie tu� nad ko�ci� biodrow�, w tym jedynym miejscu wykluczaj�cym mo�liwo�� odtr�cenia ich na bok. Siedzia�em wi�c spokojnie, bez s�owa, licz�c na to, �e pomimo fatalnych resor�w przedpotopowej taks�wki i wyboistej drogi �aden z palc�w wskazuj�cych nie obsunie si� na spu�cie.
Marie Hopeman jecha�a z przodu, obok Krishny. Sztywno wyprostowana i nieruchoma, wydawa�a si� nieobecna duchem. Zastanawia�em si�, czy zachowa�a cokolwiek z beztroskiego rozbawienia i spokojnej pewno�ci siebie, jakie prezentowa�a w gabinecie pu�kownika Raine'a zaledwie dwa dni temu. Trudno powiedzie�. Rami� w rami� przelecieli�my dziesi�� tysi�cy mil, a ja wci�� jej ani troch� nie pozna�em. Ju� ona si� o to postara�a.
Zupe�nie nie orientowa�em si� w topografii Suva, lecz nawet gdybym zna� to miasto jak w�asn� kiesze�, i tak chyba nie pozna�bym, dok�d jedziemy. Dwie osoby z przodu i dwie po bokach skutecznie ogranicza�y mi pole widzenia, nie m�wi�c ju� o tym, �e szyby ocieka�y strugami deszczu. Spostrzeg�em tylko ciemne, nieczynne kino, bank i kana�, w kt�rym tu i �wdzie odbija�y si� �wiat�a, a gdy min�li�my kilka w�skich, nie o�wietlonych uliczek i wyboiste tory kolejowe, dojrza�em jeszcze d�ugi rz�d wagonik�w ze znakiem kolei pa�stwowych. Wszystko to, a zw�aszcza poci�g towarowy, k��ci�o si� z moj� wizj� wyspy na po�udniowym Pacyfiku, lecz nie mia�em czasu tego roztrz�sa�. Z szarpni�ciem, od kt�rego fuzja kalibru dwana�cie nieomal przebi�a mnie na wylot, taks�wka zatrzyma�a si� i kapitan Fleck wyskoczy� z wozu, ka��c mi zrobi� to samo.
Wysiad�em i stan��em obok samochodu, rozgl�daj�c si� i masuj�c obola�e boki. Z powodu egipskich ciemno�ci i zacinaj�cego deszczu w pierwszej chwili dostrzeg�em jedynie zamazane kontury jakich� kanciastych konstrukcji, przypominaj�cych �urawie portowe. Ale nie potrzebowa�em oczu, by zorientowa� si�, gdzie jestem - wystarczy� mi do tego sam nos. Uderzy�a mnie kompozycja woni dymu, ropy, rdzy, smo�y, konopnych cum i mokrego olinowania, nad wszystkim za� dominowa� cierpki zapach morza.
Brak snu i osza�amiaj�cy rozw�j wypadk�w sprawi�y, �e moje szare kom�rki pracowa�y tej nocy na zwolnionych obrotach, ale by�o oczywiste, �e kapitan Fleck nie po to przywi�z� nas do portu w Suva, by zapewni� nam miejsce na pok�adzie samolotu linii KLM odlatuj�cego do Australii. Spr�bowa�em si� odezwa�, lecz przerwa� mi od razu, mrugn�� latark� na dwie walizki, kt�re Krishna pieczo�owicie ustawi� w samym �rodku g��bokiego, oleistego bajora, chwyci� dwie pozosta�e i delikatnie ponagli� mnie, bym wzi�� reszt� baga�u i ruszy� za nim. Jakby na potwierdzenie jego s��w, Rabat d�gn�� mnie rusznic� w �ebra, w czym jednak trudno by�oby si� doszuka� delikatno�ci. Zaczyna�em mie� do�� Rabata i jego swoistych metod �agodnej perswazji. Fleck trzyma� go chyba na �cis�ej diecie z�o�onej wy��cznie z trzeciorz�dnych ameryka�skich krymina��w.
Albo kapitan mia� lepszy wzrok ni� ja, albo na pami�� zna� nabrze�e i usytuowanie wszystkich lin, cum, pacho�k�w i walaj�cych si� dooko�a kamieni. Na szcz�cie nie wybierali�my si� daleko, tote� potkn��em si� i przewr�ci�em zaledwie kilka razy, zanim Fleck zwolni�, skr�ci� na prawo i ruszy� w d� po kamiennych schodkach. Nie �pieszy� si�, a nawet zaryzykowa� i zapali� latark�, czego nie mia�em mu za z�e - schody by�y oblepione wodorostami i t�uste od smar�w, w dodatku od strony wody pozbawione por�czy. Ogarn�a mnie silna pokusa, by spu�ci� mu waliz� na g�ow� i spokojnie czeka�, a� reszt� za�atwi grawitacja, lecz szybko porzuci�em t� my�l. Z ty�u wci�� pilnowa�o mnie dw�ch uzbrojonych ludzi, a zreszt� przyzwyczai�em si� ju� co nieco do ciemno�ci i dostrzeg�em niewyra�ny zarys statku stoj�cego przy niskim kamiennym molo u st�p schod�w. Upadek sko�czy�by si� dla Flecka co najwy�ej sporym siniakiem i jeszcze wi�ksz� ujm� na honorze, a zraniona duma i ��dza natychmiastowego odwetu �atwo mog�y sprawi�, �e kapitan zapomni o konieczno�ci zachowania ciszy. Wygl�da� mi na takiego, co to nie chybia, wobec czego mocniej �cisn��em walizki i zszed�em po schodkach z uwag� i ostro�no�ci� dor�wnuj�c� tej, z jak� Daniel wkracza� do jaskini pe�nej �pi�cych lw�w. R�nica sprowadza�a si� zreszt� tylko do tego, �e tutaj lwy nie spa�y. Kilka sekund p�niej Marie Hopeman i obaj Hindusi stali ju� ko�o mnie na molo.
Znajdowali�my si� teraz jakie� osiem st�p nad poziomem wody. Deszczowe niebo stanowi�o niewiele ja�niejsze t�o od ziemi i morza, lecz spr�bowa�em przyjrze� si� statkowi. Szeroki, d�ugi na jakie� siedemdziesi�t st�p - cho� mog�em si� kropn�� o dobre dwadzie�cia st�p - mia� ca�kiem spor� nadbud�wk� na �r�dokr�ciu i dwa albo trzy maszty. Nic wi�cej nie zobaczy�em, bo otworzy�y si� drzwi w nadbud�wce i o�lepi� mnie nagle snop ostrego �wiat�a. Kto� - jak mi si� zdawa�o, wysoki i szczup�y - przeci�� jasny prostok�t i szybko zamkn�� za sob� drzwi.
- Wszystko gra, szefie? - Wprawdzie nie by�em jak dot�d w Australii, ale zna�em wielu Australijczyk�w. Bez trudu rozpozna�em wi�c charakterystyczny akcent.
- Jeszcze jak. Mamy ich. Na drugi raz uwa�aj z tym cholernym �wiat�em. Wchodzimy.
By�a to naj�atwiejsza rzecz pod s�o�cem. G�rna kraw�d� nadburcia si�ga�a molo, tak �e musieli�my jedynie skoczy� trzydzie�ci cali w d�, na pok�ad. Drewniany, nie stalowy. Kiedy ju� wszyscy znale�li�my si� bezpiecznie na statku, Fleck zapyta�:
- Jeste�my przygotowani na przyj�cie go�ci. Henry? - M�wi� teraz swobodnie, powr�t na w�asny teren sprawi� mu widoczn� ulg�.
- Apartament ju� czeka, szefie - wycedzi� Henry chrapliwym, �a�obnym g�osem. - Mam ich zaprowadzi�?
- Tak. B�d� u siebie. Bentall, zostaw baga�e tutaj. Do rych�ego.
Henry ruszy� w kierunku rufy, a my za nim, pod eskort� obu Hindus�w. Za nadbud�wk� skr�ci� w prawo, mrugn�� latark� i zatrzyma� si� przed ma�ym kwadratowym lukiem. Schyli� si�, odsun�� rygiel, zdj�� pokryw� luku i po�wieci� w g��b �adowni.
- W�a�cie.
Zszed�em pierwszy, po dziesi�ciu wilgotnych, lepkich stalowych szczeblach pionowej drabinki, a zaraz za mn� Marie Hopeman. Zaledwie schowa�a g�ow� pod pok�ad, pokrywa luku opad�a z trzaskiem i us�yszeli�my szcz�k zasuwanego rygla. Marie stan�a ko�o mnie i rozejrzeli�my si� po naszym "apartamencie".
By� to ciemny, �mierdz�cy loch. O ile jednak ��ty robaczek �wi�toja�ski - to znaczy �ar�wka na suficie, os�oni�ta kloszem ze zbrojonego szk�a - rozprasza� ciemno�ci w sam raz, by nie trzeba by�o si� porusza� po omacku, o tyle fetoru nic nie �agodzi�o. Cuchn�o tam niczym po epidemii czarnego moru, panowa� niebotyczny, odra�aj�cy smr�d, kt�rego nie mog�em zidentyfikowa�. Jak na lochy, warunki wprost wymarzone. Jedyne wyj�cie prowadzi�o przez luk, kt�rym weszli�my. Od strony rufy przez ca�� szeroko�� statku bieg�a drewniana gr�d�. Znalaz�em szpar� mi�dzy deskami i cho� nie uda�o mi si� nic dojrze�, poczu�em zapach oleju nap�dowego. Ani chybi, maszynownia. W grodzi dziobowej znajdowa�y si� otwarte drzwi, a za nimi prymitywna toaleta, wyposa�ona w zardzewia�� umywalk� i kran, z kt�rego obficie ciek�a brunatna, s�onawa - ale nie morska - woda. W pod�odze przy naro�nikach od strony dziobu widnia�y dwie dziury o �rednicy sze�ciu cali. Zajrza�em do jednej z nich, lecz nic nie zobaczy�em. By�y to chyba wentylatory - instalacja z ca�� pewno�ci� niezb�dna, ale bezu�yteczna podczas postoju statku i przy bezwietrznej pogodzie, jak to w�a�nie mia�o miejsce.
Ca�� �adowni�, wzd�u� osi statku, dzieli�y cztery drewniane �cianki, zmontowane z osadzonych w suficie i pod�odze listew. Przestrze� pomi�dzy skrajnymi przegrodami a lew� i praw� burt� zajmowa�y bez reszty -je�li nie liczy� przerw umo�liwiaj�cych nawiew powietrza z wentylator�w - drewniane skrzynie i otwarte klatki. Bli�ej �rodka ustawiono do po�owy wysoko�ci �adowni nast�pne skrzynie oraz worki, natomiast mi�dzy wewn�trznymi �ciankami, od
grodzi rufowej a� po drzwi dziobowe, pozosta�o szerokie na jakie� cztery stopy przej�cie. Drewniana pod�oga w tym miejscu wygl�da�a tak, jak gdyby ostatnio wyszorowano j� na okoliczno�� koronacji El�biety II.
Wci�� jeszcze rozgl�da�em si�, czuj�c jak serce podchodzi mi do gard�a, cho� mia�em nadziej�, �e jest dostatecznie jasno, by Marie dostrzeg�a moj� nieustraszon� min�, gdy naraz lampka na suficie przygas�a, a od strony rufy dolecia� przenikliwy gwizd. Natychmiast rozleg� si� charakterystyczny warkot diesla i statek wpad� w wibracje, cofaj�c si� na wstecznym biegu. Po chwili silnik przycich�, a ja dos�ysza�em tupot sanda��w na pok�adzie - niew�tpliwie zrzucali cumy. Wkr�tce przestawiono bieg, obroty silnika wzros�y, a warkot przybra� na sile. Lekki przechy� na praw� burt�, kiedy statek oderwa� si� od molo, powiedzia� nam to, co ju� i tak wiedzieli�my - �e odbili�my od brzegu.
Odwr�ci�em si� od grodzi, w panuj�cym mroku wpad�em na Marie Hopeman i podtrzyma�em j� za rami�. Mia�a g�si� sk�rk�, a jej r�ka by�a wilgotna i stanowczo za zimna. Dziewczyna zmru�y�a oczy, gdy przyjrza�em jej si� w migotliwym �wietle zapa�ki. Mokre jasne w�osy oblepia�y jej czo�o i policzek, a cienka jedwabna sukienka, kompletnie przemoczona, klei�a si� do cia�a niczym lepki kokon. Marie dygota�a. Dopiero teraz u�wiadomi�em sobie, jak zimno i wilgotno jest w tej dusznej norze. Zgasi�em zapa�k�, zdj��em but i zacz��em nim b�bni� w gr�d� rufow�. Widz�c, �e nie daje to rezultat�w, wszed�em na drabink� i zacz��em grzmoci� w pokryw� luku.
- C� ty wyprawiasz, u licha? - spyta�a Maria Hopeman.
- Wzywam s�u�b� hotelow�. Je�eli nie dostaniemy zaraz naszych ubra�, to wyl�dujesz z zapaleniem p�uc.
- A mo�e by� si� tak rozejrza� i poszuka� jakiej� broni? - odpar�a spokojnie. - Nie zastanawia�e� si� czasem, po co na