2811
Szczegóły |
Tytuł |
2811 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2811 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2811 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2811 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Go�cinny Ren�
Jean Jacques Sempe [il.]
Joachim ma k�opoty : Przygody Miko�ajka
Prze�o�y�a Barbara Grzegor�ewska
Tytu� orygina�u francuskiego
JOACHIM A DES ENNUIS
Joachim ma k�opoty
Joachima nie by�o wczoraj w szkole, a dzisiaj przyszed� sp�niony, nie w humorze i bardzo�my si� zdziwili. Nie dlatego, �e przyszed� sp�niony i nie w humorze, bo cz�sto si� sp�nia i zawsze jest nie w humorze, kiedy przychodzi do szko�y, szczeg�lnie jak ma by� klas�wka z gramatyki. Zdziwi�o nas to, �e pani u�miechn�a si� do niego szeroko i powiedzia�a:
- No, gratuluj� ci, Joachimie! Cieszysz si�, prawda?
Dziwili�my si� coraz bardziej, bo chocia� dawniej nasza pani te� by�a dla Joachima bardzo mi�a (ona jest strasznie fajna i mi�a dla ka�dego), to jednak nigdy, przenigdy mu nie gratulowa�a. Ale Joachim jako� si� nie ucieszy� i ci�gle tak samo nie w humorze usiad� w swojej �awce, obok Maksencjusza. Odwr�cili�my si� wszyscy, �eby na niego patrze�, ale pani uderzy�a linijk� w st� i powiedzia�a, �eby�my si� nie kr�cili, zaj�li swoimi sprawami i przepisywali, co jest na tablicy, tylko prosz� bez b��d�w.
A potem Us�ysza�em za sob� g�os Gotfryda:
- Podaj dalej! Joachimowi urodzi� si� braciszek!
Na przerwie zebrali�my si� wszyscy wok� Joachima, kt�ry sta� oparty o �cian� z r�kami w kieszeniach, i zapytali�my, czy to prawda, �e urodzi� mu si� braciszek.
- Uhu - powiedzia� Joachim. - Wczoraj rano obudzi� mnie tata. By� ubrany i nie ogolony, �mia� si�, poca�owa� mnie i powiedzia�, �e w nocy urodzi� mi si� braciszek. A potem kaza� mi si� szybko ubra� i pojechali�my do szpitala, gdzie by�a mama. Le�a�a w ��ku i wida� by�o, �e cieszy si� tak samo jak tata, a obok le�a� m�j braciszek.
- Za to po tobie - powiedzia�em - nie wida�, �eby� si� specjalnie cieszy�.
- A� czego mam si� cieszy�? - zapyta� Joachim. - Po pierwsze, on jest okropnie brzydki. Jest strasznie ma�y, ca�y
czerwony i bez przerwy krzyczy, i wszyscy uwa�aj�, �e to �mieszne. A mnie, jak tylko krzykn� w domu, to zaraz ka�� siedzie� cicho i jeszcze tata m�wi, �e jestem ba�wan i �e mu p�kaj� uszy.
- Uhu, wiem co� o tym - powiedzia� Rufus. - Ja te� mam braciszka i ci�gle s� jakie� draki. On jest oczkiem w g�owie i wszystko mu wolno, a jak mu przy�o��, to zaraz skar�y si� rodzicom i potem nie pozwalaj� mi w czwartek i�� do kina!
- U mnie na odwr�t - powiedzia� Euzebiusz. - Mam starszego brata i to on jest oczkiem w g�owie. M�wi, �e z nim zaczynam, i mnie bije, i wolno mu do p�na ogl�da� telewizj� i pali� papierosy!
- Odk�d jest m�j braciszek, ci�gle na mnie krzycz� - powiedzia� Joachim. - W szpitalu mama chcia�a, �ebym go poca�owa�, ja oczywi�cie nie mia�em ochoty, ale poca�owa�em go mimo wszystko i tata zacz�� krzycze�, �ebym uwa�a�, �e o ma�o nie przewr�ci�em ko�yski i �e nigdy nie widzia� takiego niezgraby.
- Co si� je, kiedy si� jest takim ma�ym? - zapyta� Alcest.
- Potem - m�wi� Joachim - wr�cili�my z tat� do domu, a w domu bez mamy jest strasznie smutno. Tym bardziej �e obiad robi� tata i z�o�ci� si�, �e nie mo�e znale�� otwieracza do konserw, i by�y tylko sardynki i mn�stwo zielonego groszku. A dzisiaj rano, przy �niadaniu, tata mnie skrzycza�, �e mleko wykipia�o.
- Jeszcze zobaczysz - powiedzia� Rufus. - Najpierw, jak go przywioz� do domu, b�dzie spa� w pokoju twoich rodzic�w,
ale potem wpakuj� go do ciebie. I za ka�dym razem, jak zacznie p�aka�, b�d� my�leli, �e mu co� zrobi�e�.
- U nas - powiedzia� Euzebiusz - m�j starszy brat mieszka razem ze mn� i specjalnie mi to nie przeszkadza. Tylko jak by�em ca�kiem ma�y, dawno temu, ten pajac uwielbia� mnie straszy�.
- O, nie! - krzykn�� Joachim. - Mo�e si� wypcha�, ale nie b�dzie spa� u mnie! Pok�j jest m�j i niech sobie poszuka innego, je�li chce mieszka� u nas w domu!
- Co� ty! - powiedzia� Maksencjusz. - Je�eli rodzice powiedz�, �e ma mieszka� z tob�, to b�dzie mieszka� z tob� i koniec.
- Nie, m�j drogi! Nie, m�j drogi! - krzykn�� Joachim.
- Po�o�� go, gdzie b�d� chcieli, ale nie u mnie! Zamkn� si� na klucz, no nie, jeszcze czego!
- Dobre s� sardynki z groszkiem? - zapyta� Alcest.
- Po po�udniu - powiedzia� Joachim - tata znowu zabra� mnie do szpitala. By� ju� tam wujek Oktawiusz, ciocia Edyta i ciocia Lidia i wszyscy m�wili, �e m�j braciszek podobny jest do mn�stwa ludzi, do taty, do mamy, do wujka Oktawiusza, do cioci Edyty, do cioci Lidii, a nawet do mnie. A potem powiedzieli, �e na pewno bardzo si� ciesz� i �e teraz b�d� musia� by� bardzo grzeczny, pomaga� mamie i dobrze si� uczy�. Tata powiedzia�, �e liczy na to, bo dot�d by�em nygusem, i �e musz� sta� si� przyk�adem dla mojego braciszka. A potem przestali si� mn� zajmowa�, opr�cz mamy, kt�ra mnie poca�owa�a i powiedzia�a, �e kocha mnie tak samo jak mojego braciszka.
- S�uchajcie, ch�opaki - powiedzia� Gotfryd - mo�e zagramy w nog�, zanim si� sko�czy przerwa?
- W�a�nie! - powiedzia� Rufus. - Jak b�dziesz chcia� wyj�� pobawi� si� z kolegami, to ka�� ci siedzie� w domu i pilnowa� braciszka.
- Aha, jeszcze czego! Sam b�dzie si� pilnowa�! - powiedzia� Joachim. - W ko�cu nikt go do nas nie prosi�. I b�d� si� bawi� z kolegami za ka�dym razem, jak b�d� mia� ochot�!
- B�d� ci robi� draki - powiedzia� Rufus - a potem ci powiedz�, �e jeste� zazdrosny.
- Co? - krzykn�� Joachim. - Dobre sobie! ;
I powiedzia�, �e wcale nie jest zazdrosny i �e to g�upota m�wi�, �e nie zajmuje si� braciszkiem - on tylko nie lubi, jak mu si� zawraca g�ow� i �pi w jego pokoju, no i jak mu si� nie pozwala bawi� z kolegami, i �e nie lubi oczek w g�owie, a je�li mu b�d� za bardzo dokucza�, to ucieknie z domu i wtedy dopiero b�d� mieli k�opot - �e mog� sobie zatrzyma� swojego Leoncjusza, �e wszystkim b�dzie �al, jak on sobie wyjedzie, szczeg�lnie kiedy rodzice dowiedz� si�, �e jest kapitanem na okr�cie wojennym i zarabia du�o pieni�dzy, �e i tak ma do�� domu i szko�y, �e nikogo mu nie potrzeba i �e to wszystko go okropnie �mieszy.
- Kto to jest Leoncjusz? - zapyta� Kleofas.
- To w�a�nie m�j braciszek - odpowiedzia� Joachim.
- Dziwne ma imi� - powiedzia� Kleofas.
Wtedy Joachim rzuci� si� na Kleofasa i zacz�� go t�uc pi�ciami, bo, jak nam powiedzia�, nikomu nie pozwoli obra�a� swojej rodziny.
List
Strasznie si� niepokoj� o tat�, bo ca�kiem ju� nie ma pami�ci.
Kilka dni temu wieczorem listonosz przyni�s� dla mnie du�� paczk�. Bardzo si� ucieszy�em, bo lubi�, kiedy listonosz przynosi dla mnie paczki - to s� zawsze prezenty od Buni, kt�ra jest mam� mojej mamy. Tata m�wi, �e to nie do pomy�lenia, �eby tak dziecko rozpieszcza�, i k��ci si� z mam�, ale tym razem si� nie pok��cili i tata by� bardzo zadowolony, bo paczka nie by�a od Buni, tylko od pana Moucheboume'a, kt�ry jest taty dyrektorem. To by�a gra w chi�czyka - mam ju� tak� jedn� - a w �rodku by� list:
Mojemu drogiemu Miko�ajkowi, kt�ry ma tak pracowitego tat�.
Roger Moucheboume
- Te� pomys�! - powiedzia�a mama. ,
- To dlatego, �e ostatnio zrobi�em mu przys�ug� -^- wyja�ni� tata. - Poszed�em na dworzec sta� w kolejce, �eby mu kupi� bilety. Uwa�am, �e post�pi� bardzo �adnie przysy�aj�c Miko�ajowi ten prezent.
- Post�pi�by jeszcze �adniej daj�c ci podwy�k� - powiedzia�a mama.
- Brawo, brawo! - powiedzia� tata. - Rozmowa w sam raz dla ma�ego. A wi�c co proponujesz? �eby Miko�aj odes�a� prezent Moucheboume'owi pisz�c, �e woli podwy�k� dla taty?
- Och, nie! - powiedzia�em.
No bo tak: mam ju� jednego chi�czyka, to prawda, ale przecie� drugiego mog� w szkole wymieni� na co� fajniejszego.
- No c�! - westchn�a mama. - Skoro zadowolony jeste�, �e rozpieszczaj� ci syna, ja ju� nic nie m�wi�.
Tata popatrzy� na sufit zaciskaj�c usta i kr�c�c g�ow�, jakby chcia� powiedzie� "nie", a potem oznajmi�, �e powinienem telefonicznie podzi�kowa� panu Moucheboume'owi.
- Nie - powiedzia�a mama. - W takich wypadkach nale�y napisa� li�cik.
- Racja - zgodzi� si� tata. - List b�dzie lepszy.
- Ja tam wol� zatelefonowa� - powiedzia�em. Bo rzeczywi�cie, z pisaniem jest kupa roboty, a dzwoni� jest fajnie, tym bardziej �e w domu nigdy mi nie pozwalaj�, chyba
�e dzwoni Bunia i chce, �ebym jej da� buzi. Bunia okropnie lubi, kiedy jej daj� buzi przez telefon.
- Nikt ci� nie pyta� o zdanie - powiedzia� tata. - Zrobisz, co ci ka��!
To by�o niesprawiedliwe! Wi�c powiedzia�em, �e nie mam ochoty pisa�, �e je�li mi nie pozwol� zadzwoni�, to mog� sobie zabra� tego wstr�tnego chi�czyka, �e w ko�cu mam ju� jednego i �e jak ma by� tak, to ju� wol�, �eby pan Moucheboume da� tacie podwy�k�. No bo co w ko�cu, kurcz� blade!
- Chcesz dosta� lanie i i�� spa� bez kolacji? - krzykn�� tata.
Wtedy si� rozp�aka�em, tata zapyta�, za jakie grzechy musi tak cierpie�, a mama powiedzia�a, �e je�li nie b�dzie spokoju, to ona p�jdzie spa� bez kolacji i b�dziemy sobie radzi� sami.
- Pos�uchaj, Miko�ajku - powiedzia�a mama. - Je�eli b�dziesz grzeczny i napiszesz ten list bez awantur, dostaniesz podw�jn� porcj� deseru.
Powiedzia�em, �e dobrze (mia� by� placek z morelami!), i mama posz�a szykowa� kolacj�.
- Dobrze - westchn�� tata. - Najpierw napiszemy na brudno.
Wyj�� z szuflady biurka papier, wzi�� o��wek, spojrza� na mnie, ugryz� o��wek i zapyta�:
- Hm, co te� ty m�g�by� napisa� temu staremu Moucheboume'owi?
- No, nie wiem - powiedzia�em. - Mog� mu napisa�, �e
mam ju� jednego chi�czyka, ale bardzo si� ciesz�, bo tego, co mi da�, zamieni� z ch�opakami na co� innego, na przyk�ad Kleofas ma taki fantastyczny niebieski samoch�d i...
- Dobrze, wystarczy - powiedzia� tata. - Rozumiem. Zaraz... Jak by tu zacz��?... Drogi Panie... Nie... Drogi Panie Moucheboume... Nie, to zbyt poufa�e... Szanowny i Drogi Panie... Hmm... Nie...
- M�g�bym napisa�: "Panie Moucheboume" - powiedzia�em.
Tata popatrzy� na mnie, a potem wsta� i krzykn�� w stron� kuchni:
- Kochanie! Drogi Panie, Szanowny i Drogi Panie czy Drogi Panie Moucheboume?
- Co takiego? - spyta�a mama wychodz�c z kuchni i wycieraj�c r�ce o fartuch.
Tata powt�rzy� i mama powiedzia�a, �e ona by napisa�a "Drogi Panie Moucheboume", ale tata powiedzia�, �e to mu si� wydaje zbyt poufa�e i �e si� zastanawia, czy nie lepsze b�dzie "po prostu Drogi Panie". Mama powiedzia�a, �e nie, �e "po prostu Drogi Panie" jest zbyt suche i �e nie trzeba zapomina�, �e pisze dziecko. Tata powiedzia�, �e w�a�nie dziecku nie wypada pisa� ,,Drogi Panie Moucheboume", bo to wygl�da�oby na brak poszanowania.
- Skoro ju� postanowi�e� - zapyta�a mama - to po co mi przeszkadzasz? Musz� zrobi� kolacj�.
- Och! - powiedzia� tata. - Najmocniej przepraszam, �e oderwa�em ci� od tego zaj�cia. W ko�cu chodzi tylko o mojego dyrektora i moje stanowisko!
- Twoje stanowisko zale�y od listu Miko�aja? - zapyta�a mama. - W. ka�dym razie nie robi si� takich ceregieli, kiedy przychodzi prezent od mamy!
No i zrobi�a si� okropna draka! Tata zacz�� krzycze�, mama zacz�a krzycze�, a potem pobieg�a do kuchni trzaskaj�c drzwiami.
- Dobrze - powiedzia� tata. - Bierz o��wek i pisz. Usiad�em przy biurku i tata zacz�� dyktando:
- Drogi Panie, przecinek, od nowego wiersza... Wielk� przyjemno��... Nie, zetrzyj... Czekaj... Wielk� rado��... Tak, tak b�-
dzie dobrze... Wielk� rado�� i niespodziank�... Nie... Ogromn� niespodziank�... Chocia� nie, nie trzeba przesadza�... Zostaw sam� niespodziank�... I niespodziank� sprawi� mi Pa�ski pi�kny prezent... Nie... Tutaj mo�esz napisa�: Pa�ski wspania�y prezent... Pa�ski wspania�y prezent, kt�ry sprawi� mi wielk� rado��... Och, nie... Rado�� ju� by�a... Zetrzyj rado��... A teraz napisz: Z powa�aniem... Albo raczej: Z wyrazami powa�ania... Zaczekaj...
Tata poszed� do kuchni, co� tam oboje krzyczeli, a potem tata
wr�ci� ca�y czerwony.
- Dobrze - powiedzia� - napisz: ��cz� wyrazy powa�ania, i podpisz si�. No ju�.
2 - Joachim ma k�opoty
Tata wzi�� kartk� do przeczytania, otworzy� szeroko oczy, spojrza� znowu na kartk�, westchn�� ci�ko i wzi�� nast�pn�, �eby napisa� nowy brulion.
- Masz, zdaje si�, papier listowy? - zapyta�. - Ten w ptaszki, kt�ry dosta�e� od cioci Donaty na urodziny?
- To by�y kr�liki - powiedzia�em. - O to, to - powiedzia� tata. - Przynie� go tutaj.
- Nie wiem, gdzie jest - powiedzia�em.
Wi�c tata poszed� ze mn� na g�r� do pokoju, zacz�li�my szuka� i wszystko wypad�o z szafy, a mama przylecia�a zapyta�, co my wyprawiamy.
- Szukamy papeterii Miko�aja, moja droga! - krzykn�� tata. - Ale w tym domu jest straszny ba�agan! To nie do pomy�lenia!
Mama powiedzia�a, �e papeteria jest w szufladzie stoliczka w salonie, �e ma ju� tego do�� i �e kolacja gotowa.
Przepisa�em list taty, ale musia�em zaczyna� kilka razy z powodu b��d�w, no i z powodu kleksa. Mama przysz�a powiedzie� nam, �e trudno, kolacja b�dzie przypalona, a potem trzy razy adresowa�em kopert� i tata powiedzia� �e mo�emy siada� do sto�u, ale ja poprosi�em go o znaczek, tata zawo�a� "Ach, tak!", da� mi znaczek, no i dosta�em podw�jn� porcj� deseru. Tylko �e mama nie odzywa�a si� do nas przez ca�� kolacj�.
I w�a�nie wieczorem nast�pnego dnia strasznie si� zacz��em o tat� niepokoi�, bo kiedy zadzwoni� telefon, tata poszed� odebra� i powiedzia�:
- Hallo?... Tak... Ach! Pan MoucheboumeL. Dobry wiecz�r panu... Tak... Co takiego?
Tata zrobi� strasznie zdziwion� min� i zawo�a�:
- List?... Ach, wi�c to dlatego ten �obuziak Miko�aj prosi� mnie wczoraj o znaczek!
Warto�� pieni�dza
Zosta�em czwarty z klas�wki z historii. Mieli�my Karola Wielkiego, a to umia�em, szczeg�lnie ten numer z Ro-landem 1 i jego mieczem, kt�ry si� nie chcia� z�ama�. Moi rodzice bardzo si� ucieszyli, kiedy im o tym powiedzia�em, a tata wyj�� portfel i da� mi, no, zgadnijcie co? Dziesi�ciofrankowy banknot!
- Masz, ch�opie - powiedzia� - jutro kupisz sobie, co b�dziesz chcia�.
- Ale�... Ale�, kochanie - powiedzia�a mama - nie s�dzisz, �e to za du�o pieni�dzy dla ma�ego?
- Sk�d�e - odpowiedzia� tata. - Czas, �eby Miko�aj pozna� warto�� pieni�dza. Jestem pewien, �e wyda te dziesi�� frank�w w rozs�dny spos�b. Prawda, ch�opie?
Powiedzia�em, �e tak, uca�owa�em tat� i mam� - oni s� strasznie fajni! - a banknot w�o�y�em do kieszeni, przez co musia�em je�� kolacj� jedn� r�k�, bo drug� ci�gle sprawdza�em, czy tam jest. To prawda, �e jeszcze nigdy nie mia�em takiego grubego banknotu tylko dla siebie. Oczywi�cie, mama daje mi czasem du�o pieni�dzy, �ebym zrobi� zakupy w sklepie pana Companiego na rogu ulicy, ale to nie s� moje pieni�dze i mama zawsze m�wi, ile pan Compani powinien mi wyda� reszty. Tak �e to zupe�nie co innego.
Kiedy si� k�ad�em do ��ka, schowa�em banknot pod poduszk� i d�ugo nie mog�em zasn��. A potem �ni�y mi si� dziwne rzeczy: najpierw pan, kt�ry jest na banknocie i patrzy w bok, zacz�� robi� miny, a potem du�y dom, kt�ry wida� za nim, zamieni� si� w sklep pana Companiego.
Dzi� rano przyszed�em do szko�y i jeszcze przed wej�ciem do klasy pokaza�em sw�j banknot ch�opakom.
- Ho, ho - powiedzia� Kleofas - co z nim zrobisz?
- Nie wiem - odpowiedzia�em. - Tata da� mi go, �ebym pozna� warto�� pieni�dza; mam go wyda� w jaki� rozs�dny spos�b. Najbardziej to chcia�bym kupi� sobie samolot. Prawdziwy.
- Co� ty - powiedzia� Joachim. - Prawdziwy samolot kosztuje co najmniej tysi�c frank�w.
- Tysi�c frank�w? - zawo�a� Gotfryd. - Zwariowa�e�? Tata mi m�wi�, �e samolot kosztuje co najmniej trzydzie�ci tysi�cy frank�w, i to ma�y.
Wtedy �e�my si� wszyscy roze�mieli, bo Gotfryd to straszny k�amca i wygaduje niestworzone rzeczy.
- A mo�e by� kupi� atlas - powiedzia� Ananiasz, kt�ry
jest najlepszym uczniem w klasie i ulubie�cem naszej pani. - S� tam przepi�kne mapy, pouczaj�ce zdj�cia i to si� bardzo przydaje.
- Chyba nie my�lisz - powiedzia�em - �e wydani pieni�dze na ksi��k�. Zreszt� ksi��ki dostaj� zawsze od cioci na urodziny albo jak jestem chory. Nie sko�czy�em jeszcze tej, kt�r� dosta�em przy �wince.
Ananiasz popatrzy� na mnie, a potem odszed� bez s�owa i wzi�� si� do powtarzania gramatyki. Wariat z tego Ananiasza!
- Najlepiej kup pi�k� no�n�, to sobie wszyscy pogramy - powiedzia� Rufus.
- Wolne �arty - powiedzia�em. - Pieni�dze s� moje i nie mam zamiaru kupowa� za nie rzeczy dla innych. Mog�e� sam zosta� czwarty z historii, jak masz ochot� pogra� w nog�.
- Ty chytrusie! - krzykn�� Rufus. - Zosta�e� czwarty tylko dlatego, �e jeste� pupilkiem naszej pani, jak Ananiasz!
Ale nie zd��y�em mu przyla�, bo zadzwoni� dzwonek na lekcj� i musieli�my ustawi� si� parami przed drzwiami do klasy. Zawsze to samo z tym dzwonkiem: ledwie zaczniemy si� bawi�, dry�, dry�! - trzeba i�� do klasy. A potem, kiedy�my ju� stali w parach, do szko�y biegiem wpad� Alcest.
- Sp�ni�e� si� - powiedzia� Ros�, nasz opiekun.
- To nie moja wina - powiedzia� Alcest - dosta�em na �niadanie o jednego rogalika wi�cej.
Ros� westchn�� ci�ko i kaza� Alcestowi poszuka� sobie pary i wytrze� z brody mas�o.
W klasie powiedzia�em do Alcesta, kt�ry ze mn� siedzi: "Widzisz, co mam?", i pokaza�em mu banknot.
Wtedy pani krzykn�a:
- Miko�aj! Co to za papier? Przynie� mi go natychmiast! Rozp�aka�em si� i zanios�em banknot pani, kt�ra otworzy�a szeroko oczy.
- Ale� - powiedzia�a - co to ma by�?
- Jeszcze nie wiem - wyja�ni�em. - Dosta�em od taty za Karola Wielkiego.
Widzia�em, �e pani z ca�ej si�y stara si� nie roze�mia�. Czasem jej si� to zdarza i wygl�da wtedy bardzo �adnie. Odda�a mi banknot, powiedzia�a, �e mam go schowa� do kieszeni, �e nie trzeba si� bawi� pieni�dzmi i �ebym nie wyda� go na g�upstwa. A potem wywo�a�a do tablicy Kleofasa, ale w�tpi�, czy jego tata zap�aci mu za stopie�, kt�ry dosta�.
Na przerwie, kiedy inni si� bawili, Alcest poci�gn�� mnie za rami� i spyta�, co zamierzam zrobi� z moimi pieni�dzmi. Odpowiedzia�em, �e nie wiem. Wtedy powiedzia� mi, �e za dziesi�� frank�w m�g�bym dosta� mn�stwo tabliczek czekolady.
- M�g�by� kupi� pi��dziesi�t tabliczek! Pi��dziesi�t, masz
poj�cie? - powiedzia� Alcest. - Po dwadzie�cia pi�� na ka�dego!
- A dlaczego mia�bym ci da� dwadzie�cia pi�� tabliczek? - zapyta�em. - Pieni�dze s� moje!
- Zostaw go - powiedzia� Rufus do Alcesta. - To sk�pirad�o!
I poszli si� bawi�, ale ja mam to w nosie, no bo co w ko�cu, kurcz� blade, dlaczego wszyscy czepiaj� si� moich pieni�dzy?
Ale pomys� Alcesta z czekolad� by� bardzo dobry. Po pierwsze, strasznie lubi� czekolad�, a po drugie, nigdy jeszcze nie mia�em pi��dziesi�ciu tabliczek naraz, nawet w Buni, kt�ra przecie� daje mi wszystko, co zechc�. Dlatego te� zaraz po lek-jach polecia�em p�dem do cukierni, a kiedy sprzedawczyni zapyta�a, czego chc�, da�em jej banknot i powiedzia�em:
- Czekolady za ca�� sum�, Alcest powiedzia� mi, �e powinienem dosta� pi��dziesi�t tabliczek.
Sprzedawczyni spojrza�a na banknot, potem na mnie i zapyta�a:
- Gdzie to znalaz�e�, ch�opczyku?
- Nie znalaz�em - powiedzia�em - dosta�em.
- Dosta�e�, �eby kupi� pi��dziesi�t tabliczek czekolady? - spyta�a sprzedawczyni.
- No... tak - odpowiedzia�em.
- Nie lubi� k�amczuszk�w - powiedzia�a sprzedawczyni. - Lepiej odnie� ten banknot tam, gdzie go znalaz�e�.
A poniewa� zrobi�a gro�n� min�, uciek�em i p�aka�em przez ca�� drog� do domu. W domu opowiedzia�em wszystko mamie, a mama poca�owa�a mnie i powiedzia�a, �e zaraz to za�atwi. Wzi�a ode mnie banknot i posz�a porozmawia� z tat�, kt�ry by� w salonie. A potem wr�ci�a z dwudziestocentymow� monet�:
- Kupisz sobie za to tabliczk� czekolady - powiedzia�a.
A ja bardzo si� ucieszy�em. My�l� nawet, �e po�ow� czekolady dam Alcestowi, bo to m�j kumpel i zawsze si� wszystkim dzielimy.
Robili�my z tat� zakupy
Po kolacji tata przegl�da� z mam� wydatki z tego miesi�ca.
- Ciekaw jestem, gdzie podziewaj� si� pieni�dze, kt�re ci daj� - powiedzia�.
- Ach! Jak ja lubi� takie pytania - powiedzia�a mama, chocia� wcale nie wygl�da�a na zadowolon�.
I wyja�ni�a tacie, �e on nie zdaje sobie sprawy, ile kosztuje utrzymanie, �e by zrozumia�, gdyby sam poszed� po zakupy, i �e przy dziecku nie powinno si� prowadzi� takich rozm�w.
Tata powiedzia�, �e to wszystko zawracanie g�owy, �e gdyby on zajmowa� si� robieniem sprawunk�w, �yliby du�o lepiej i oszcz�dniej, a dziecko najlepiej zrobi, je�li p�jdzie spa�.
- Wobec tego - powiedzia�a mama - sam r�b zakupy, skoro� taki m�dry.
- �wietnie - odpowiedzia� tata. - Jutro niedziela, wybior� si� na bazar. Zobaczysz, �e nie dam si� nabra�!
- Juhu! - zawo�a�em. - B�d� m�g� i�� razem z tob�? - I kazano mi k�a�� si� do ��ka.
Rano zapyta�em taty, czy zabierze mnie ze sob�, a tata powiedzia�, �e tak, �e dzisiaj zakupy robi� m�czy�ni. Okropnie si� ucieszy�em, bo bardzo lubi� chodzi� razem z tat�, a na bazarze jest bardzo fajnie. Pe�no tam ludzi, wszyscy krzycz� i jest troch� tak jak na du�ej przerwie, tylko �e �adnie pachnie. Tata kaza� mi wzi�� siatk� na zakupy, a mama �miej�c si� powiedzia�a nam do widzenia.
- �miej si�, �miej - powiedzia� tata - zobaczymy, czy si� b�dziesz �mia�a, kiedy wr�cimy z mn�stwem dobrych rzeczy kupionych po przyst�pnej cenie. Bo my, m�czy�ni, nie damy si� nabi� w butelk�. Prawda, Miko�aj?
- Aha - powiedzia�em.
Mama �miej�c si� ci�gle oznajmi�a, �e nastawi wod� na langusty, kt�re przyniesiemy, a my poszli�my po samoch�d do gara�u.
W samochodzie spyta�em taty, czy to prawda, �e przyniesiemy langusty.
- Czemu nie? - powiedzia� tata.
Ze znalezieniem miejsca do zaparkowania samochodu mieli�my troch� k�opotu. Strasznie du�o ludzi wybra�o si� po za-
kupy. Na szcz�cie tata zobaczy� jakie� wolne miejsce - on to ma oko - i zaparkowa�.
- Dobra - powiedzia�. - Poka�emy twojej matce, jak �atwo jest robi� zakupy, i nauczymy j� oszcz�dno�ci. Prawda, ch�opie?
A potem podszed� do przekupki, kt�ra sprzedawa�a mn�stwo warzyw, popatrzy� i uzna�, �e pomidory s� niedrogie.
- Prosz� o kilogram pomidor�w - powiedzia�.
Przekupka w�o�y�a nam do siatki pi�� pomidor�w i zapyta�a:
- Co jeszcze?
Tata zajrza� do siatki, a potem powiedzia�:
- Jak to? Na kilogram wchodzi tylko pi�� pomidor�w?
- A co pan my�li - zapyta�a sprzedawczyni - �e za t� cen� kupi pan ca�� szklarni�? Skaranie boskie z tymi m�czyznami! Przychodz� po zakupy i ka�dy w k�ko to samo!
- Bo nie dajemy si� oszuka� tak �atwo jak nasze �ony - powiedzia� tata.
- Cooo? Niech pan powt�rzy - poprosi�a handlarka, kt�ra
podobna by�a do pana Pankracego, w�a�ciciela sklepu z w�dlinami w naszej dzielnicy.
Tata powiedzia�: "Dobrze ju�, dobrze", da� mi do poniesienia siatk� i poszli�my dalej zostawiaj�c przekupk�, kt�ra rozmawia�a o tacie z innymi przekupkami.
A potem zobaczy�em stragan, na kt�rym le�a�o mn�stwo ryb i wielkie langusty.
- Zobacz, tata! Langusty! - zawo�a�em.
- �wietnie - powiedzia� tata. - Chod�my zobaczy�.
Tata podszed� do sprzedawcy i zapyta�, czy langusty s� �wie�e. Sprzedawca wyja�ni� mu, �e s� specjalne. A co do tego, czy s� �wie�e, to my�li, �e tak, bo s� �ywe, i zacz�� si�,�mia�.
- No, dobrze - powiedzia� tata. - Ile kosztuje ta du�a, co rusza nogami?
Sprzedawca poda� mu cen�, a tata zrobi� strasznie wielkie oczy.
- A tamta, mniejsza? - zapyta�.
Sprzedawca znowu wymieni� cen�, a tata powiedzia�, �e to niewiarygodne i �e to skandal.
- Panie - zapyta� sprzedawca - chce pan kupi� langusty czy krewetki? Bo to jest ca�kiem inna cena. �ona powinna by�a pana uprzedzi�.
- Chod�, Miko�aj - powiedzia� tata. - Poszukamy czego� innego.
Ale ja powiedzia�em tacie, �e nie warto nigdzie i��, �e langusty wygl�daj� fantastycznie z tymi ruszaj�cymi si� nogami i �e w og�le s� przepyszne.
- Nie gadaj i chod� - powiedzia� tata. - Nie kupimy langust i tyle.
- Ale - j�kn��em - mama ju� grzeje wod�, musimy kupi�.
- Miko�aj - powiedzia� tata - uspok�j si� albo id� i poczekaj na mnie w samochodzie!
Wtedy si� rozp�aka�em, no bo co w ko�cu, to niesprawiedliwe!
- Brawo! - powiedzia� sprzedawca. - Nie do��, �e jest pan sk�pcem i g�odzi rodzin�, to jeszcze zn�ca si� pan nad tym biednym dzieckiem.
- Niech pan lepiej pilnuje swojego nosa! - krzykn�� tata. - Nie wymy�la si� ludziom od sk�pc�w, jak samemu jest si� z�odziejem!
- Ja jestem z�odziejem? - krzykn�� sprzedawca. - Chce pan oberwa�?
I wzi�� do r�ki fl�dr�.
- To prawda - powiedzia�a jaka� pani. - Dorsz, kt�rego sprzeda� mi pan przedwczoraj, by� nie�wie�y. Nawet kot go nie chcia�.
- M�j dorsz nie�wie�y? - wrzasn�� sprzedawca.
No i zebra�o si� pe�no ludzi, a my z tat� odeszli�my, podczas gdy wszyscy rozmawiali, a sprzedawca wymachiwa� swoj� fl�dr�.
- Wracamy do domu - powiedzia� tata, kt�ry wygl�da� na zm�czonego i zdenerwowanego. - Robi si� bardzo p�no.
- Ale - zawo�a�em - mamy tylko pi�� pomidor�w. My�l�, �e jedna langusta...
Ale tata nie da� mi doko�czy� i poci�gn�� mnie za r�k�. To mnie zaskoczy�o i upu�ci�em siatk� na ziemi�. No i z g�owy. Tym bardziej �e gruba pani, kt�ra sz�a za nami, nadepn�a na pomidory, pflut! - i powiedzia�a, �eby�my uwa�ali. Kiedy podnios�em siatk�, to, co w niej by�o, nie wygl�da�o apetycznie.
- Musimy kupi� nowe pomidory - powiedzia�em tacie. - Te pi�� jest ju� do niczego.
, Ale tata nie chcia� mnie s�ucha� i poszli�my do samochodu. ; Teraz tata zez�o�ci� si� z powodu mandatu. f - Swoj� drog�, co za dzie�! - powiedzia�.
Potem wsiedli�my do samochodu i tata ruszy�.
- Uwa�aj, gdzie k�adziesz siatk�! - krzykn��. - Mam pe�no rozgniecionych pomidor�w na spodniach! Sp�jrz tylko co robisz!
I wtedy stukn�li�my ci�ar�wk�. Zreszt� przy tych wyg�upach musia�o si� to tak sko�czy�.
Kiedy�my wychodzili z warsztatu, gdzie zostawili�my samoch�d - nic powa�nego, b�dzie gotowy na pojutrze - tata wygl�da� na rozgniewanego. Mo�e z powodu rzeczy, kt�re powiedzia� mu ten grubas, kierowca ci�ar�wki.
W domu mama spojrza�a na siatk� i chcia�a co� powiedzie�, ale tata zacz�� krzycze�, �e nie �yczy sobie �adnych komentarzy. A poniewa� w domu nie by�o nic do jedzenia, zabra� nas taks�wk� do restauracji. By�o strasznie fajnie. Tata niewiele jad�, ale my z mam� zam�wili�my sobie langust� w majonezie, zupe�nie jak na przyj�ciu z okazji pierwszej komunii mojego kuzyna Eligiusza. Mama powiedzia�a, �e tata ma racj�, oszcz�dzanie ma swoje dobre strony.
Mam nadziej�, �e w przysz�� niedziel� zn�w p�jd� z tat� zakupy!
Krzes�a
Dzisiaj w szkole by�o fantastycznie! Przyszli�my rano, jak zawsze, i kiedy Ros� (to nasz opiekun) zadzwoni� na lekcj�, ustawili�my si� w pary. Potem inne ch�opaki posz�y do swoich klas, a my zostali�my sami na podw�rku. Zastanawiali�my si�, co si� dzieje, czy pani nie zachorowa�a i czy nie ode�l� nas do domu. Ale Ros� powiedzia�, �eby�my byli cicho stali spokojnie. A potem �e�my zobaczyli, �e idzie nasza pani dyrektorem szko�y. Rozmawiali ze sob� patrz�c w nasz� stron�, a potem dyrektor sobie poszed� i pani podesz�a do nas.
- Dzieci - powiedzia�a - dzi� w nocy z powodu mrozu p�k�a rura kanalizacyjna, co spowodowa�o zalanie naszej klasy. Robotnicy w�a�nie dokonuj� naprawy - Rufusie, mo�e nie interesuje ci� to, co m�wi�, ale b�d� tak uprzejmy i zachowuj si� spokojnie - b�dziemy wi�c zmuszeni odby� lekcj� w kot�owni. Prosz�, aby�cie byli grzeczni, nie ba�aganili i nie wykorzystywali tego drobnego wypadku do robienia b�aze�stw. Rufusie, ostrzegam ci� po raz drugi. Idziemy!
Okropnie�my si� ucieszyli, bo zawsze to fajnie, kiedy w szkole jest co� inaczej. Teraz na przyk�ad szli�my za nasz� pani� po kamiennych schodkach, kt�re prowadz� do kot�owni. Cz�owiekowi wydaje si�, �e dobrze zna swoj� szko��, ale pe�no jest takich miejsc jak to, gdzie nie chodzi si� prawie nigdy, bo nie wolno. Doszli�my do kot�owni: ma�o tam miejsca i nie ma �adnych mebli opr�cz zlewu i kot�a z mn�stwem rur.
- Ach, prawda - powiedzia�a pani - trzeba i�� do sto��wki po krzes�a.
Wtedy �e�my wszyscy podnie�li r�ce i zacz�li krzycze�: "Czy mog� i��, prosz� pani? Ja, prosz� pani! Ja!", a pani uderzy�a linijk� w zlew, z tym �e zlew robi mniej ha�asu ni� st�, kiedy jeste�my w klasie.
- Prosz� o cisz�! - powiedzia�a pani. - Je�eli nie przestaniecie krzycze�, nikt nie p�jdzie po krzes�a i zrobimy sobie lekcj� na stoj�co... Chwileczk�... ty, Ananiaszu, poza tym Miko�aj, Gotfryd, Euzebiusz i... i... i Rufus, chocia� na to nie zas�uguje,
p�jdziecie grzecznie do sto��wki i tam dadz� wam krzes�a. Ty, Ananiaszu, jako rozs�dny ch�opiec, b�dziesz odpowiedzialny za a�� wypraw�.
Wyszli�my z kot�owni okropnie zadowoleni i Rufus powiedzia�,? �e b�dzie fajna zabawa.
- Prosz� o cisz�! - powiedzia� Ananiasz. .�
- Nikt ci� nie pyta� o zdanie, ty wstr�tny lizusie! - krzykn�� Rufus. - B�d� cicho, jak mi si� b�dzie chcia�o, i tyle mi zrobisz!
- Nie, m�j drogi! Nie, m�j drogi! - krzykn�� Ananiasz. - B�dziesz cicho, jak mnie si� b�dzie chcia�o, bo pani powiedzia�a, �e to ja rz�dz�, a poza tym nie jestem �adnym lizusem i zaraz si� poskar��, zobaczysz!
- Chcesz w z�by? - zapyta� Rufus.
A pani otworzy�a drzwi od kot�owni i powiedzia�a:
- Brawo! Moje gratulacje! Powinni�cie by� ju� z powrotem, a tymczasem k��cicie si� pod drzwiami! Maksencjuszu, ty p�jdziesz na miejsce Rufusa. Rufusie, ostrzega�am ci� ju�, wracaj do klasy!
Rufus powiedzia�, �e to niesprawiedliwe, pani nazwa�a go ma-tym arogantem, ostrzeg�a jeszcze raz i uprzedzi�a, �e go surowo
ukarze, je�eli nie przestanie, a Joachim zaj�� miejsce Gotfryda, kt�ry robi� miny.
- Ach! Jeste�cie wreszcie! - powiedzia� Ros�, kt�ry czeka� na nas w sto��wce.
I da� nam krzes�a. Musieli�my obraca� kilka razy, a poniewa� troch� �e�my si� wyg�upiali na korytarzu i na schodach, Kleofas poszed� na miejsce Euzebiusza, a moje zaj�� Alcest. Za to potem ja zast�pi�em Joachima, a kiedy pani nie patrzy�a, Euzebiusz polecia� z nami jeden raz nie zast�puj�c nikogo. W ko�cu pani powiedzia�a, �e starczy krzese� i �e prosi o troch� spokoju, i wtedy przyszed� Ros� z trzema krzes�ami. On jest okropnie silny! Ros� zapyta�, czy starczy krzese�, a pani powiedzia�a, �e krzese� jest za du�o, �e w og�le nie mo�na si� ruszy� i �e cz�� trzeba odnie�� z powrotem, wi�c wszyscy podnie�li�my r�ce krzycz�c: "Ja, prosz� pani! Ja!" Ale pani uderzy�a linijk� w kocio� i krzes�a odni�s� Ros�. Musia� obr�ci� dwa razy.
- Ustawcie krzes�a w rz�dzie - powiedzia�a pani.
Wi�c �e�my zacz�li ustawia� krzes�a, wsz�dzie ich by�o pe�no, sta�y byle jak, i pani si� strasznie rozgniewa�a: powiedzia�a, �e jeste�my niezno�ni, i sama ustawi�a krzes�a naprzeciw zlewu, potem kaza�a nam usi���, no i Joachim z Kleofasem zacz�li si� przepycha�, bo obaj chcieli siedzie� na tym samym krze�le na ko�cu kot�owni.
- Co znowu? - zapyta�a pani. - Zaczynam mie� tego do��!
- To moje miejsce - wyja�ni� Kleofas. - W klasie siedz� za Gotfrydem.
- Mo�e - powiedzia� Joachim - ale w klasie Gotfryd nie siedzi ko�o Alcesta. Wi�c niech Gotfryd idzie gdzie indziej, to sobie si�dziesz za nim. A to jest moje miejsce, ko�o drzwi.
- Mog� usi��� gdzie indziej - powiedzia� Gotfryd wstaj�c - ale Miko�aj musi odda� mi swoje krzes�o, dlatego �e Rufus...
- Do�� tego! - powiedzia�a pani. - Kleofas, prosz� do k�ta!
- Kt�rego, prosz� pani? - zapyta� Kleofas.
Bo prawda, �e w klasie Kleofas stoi zawsze w tym samym k�cie, na lewo od tablicy, a tu, w kot�owni, wszystko jest inaczej i Kleofas jeszcze si� nie przyzwyczai�. Ale pani by�a strasz-
nie zdenerwowana: powiedzia�a Kleofasowi, �eby nie robi� z siebie b�azna i �e postawi mu pa��. Kleofas zobaczy�, �e lepiej si� nie wyg�upia�, i wybra� k�t po drugiej stronie zlewu - nie ma tam du�o miejsca, ale na upartego mo�na si� jako� wcisn��. Joachim, strasznie zadowolony, usiad� na krze�le na ko�cu, ale pani powiedzia�a mu: "Nie, m�j bratku, tak by�oby za dobrze. Usi�dziesz raczej z przodu, �ebym mog�a mie� na ciebie oko", i Euzebiusz musia� odda� swoje miejsce Joachimowi. �eby ich przepu�ci�, musieli�my wszyscy wsta�, a pani zacz�a wali� linijk� w rury od kot�a krzycz�c:
- Cisza! Siada�! Siada�! S�yszycie mnie? Siada�! A potem otworzy�y si� drzwi od kot�owni i wszed� dyrektor. - Wsta�! - powiedzia�a pani.
- Siada�! - powiedzia� dyrektor. - No c�, moje gratulacje! Co za ha�asy! S�ycha� was w ca�ej szkole! Nic, tylko gonitwy po korytarzach, krzyki, walenie w rury! Wspaniale! Wasi rodzice b�d� mieli powody do dumy, nie ma co, bo kto si� zachowuje jak dzikus, ten ko�czy w wi�zieniu, to rzecz og�lnie znana!
- Panie dyrektorze - powiedzia�a pani, kt�ra jest strasz-
nie fajna i zawsze nas broni - ch�opcy s� troch� podekscytowani z powodu tego lokalu, kt�ry nie bardzo si� dla nich nadaje, i dlatego zrobi�o si� troch� zamieszania, ale teraz ju� b�d� grzeczni.
Wtedy dyrektor u�miechn�� si� szeroko i powiedzia�:
- Ale� oczywi�cie, prosz� pani, oczywi�cie! Doskonale rozumiem. Tote� mo�e pani pocieszy� swoich uczni�w: robotnicy przyrzekli mi, �e klasa b�dzie gotowa ju� jutro i b�dzie si� �wietnie nadawa�a. My�l�, �e ta doskona�a wiadomo�� ich uspokoi.
Dyrektor sobie poszed�, a my cieszyli�my si�, �e wszystko tak dobrze si� u�o�y�o, dop�ki pani nie przypomnia�a nam, �e jutro jest czwartek 2
Latarka
Poniewa� zosta�em si�dmy z ortografii, tata da� mi pieni�dze, �ebym kupi� sobie, co b�d� chcia�, i po szkole wszystkie ch�opaki posz�y ze mn� do sklepu, gdzie kupi�em latark�, bo to by�o to, czego chcia�em. To by�a �liczna kieszonkowa latarka, kt�r� ogl�da�em na wystawie za ka�dym razem, jak przechodzi�em przed1 sklepem w drodze do szko�y, i teraz okropnie si� cieszy�em, �e j� mam.
- Po co ci latarka? - zapyta� mnie Alcest.
- No - odpowiedzia�em - na przyk�ad po to, �eby bawi� si� w detektywa. Detektyw ma zawsze latark�, �eby szuka� �lad�w bandyt�w.
- Aha - powiedzia� Alcest. - Za to ja, gdyby tata da�
mi tyle forsy, wola�bym sobie kupi� jakie� ciastko, bo latarki si� zu�ywaj�, a ciastka s� pyszne.
Ch�opcy si� roze�mieli i powiedzieli Alcestowi, �e jest g�upi i �e ja dobrze zrobi�em kupuj�c latark�.
- Po�yczysz nam swojej latarki? - zapyta� Rufus.
- Jeszcze czego - powiedzia�em. - Jak chcecie mie� latark�, to sami zosta�cie si�dmymi z ortografii!
I poszli�my do domu obra�eni, i nigdy ju� nie b�dziemy si� do siebie odzywa�.
W domu pokaza�em latark� mamie, kt�ra powiedzia�a:
- O! Co za dziwny pomys�! Ale przynajmniej nie b�dziesz nam ha�asowa� nad uchem. A teraz id� odrabia� lekcje.
Poszed�em na g�r� do swojego pokoju, zamkn��em okiennice, �eby by�o ciemno, i zacz��em si� bawi� kieruj�c kr��ek �wiat�a, gdzie tylko si� da�o: na �ciany, na sufit, pod meble i pod ��ko, gdzie, przy samej �cianie, znalaz�em kulk�, kt�rej szuka�em ju� od dawna i kt�rej bym nigdy nie znalaz�, gdybym nie mia� mojej �licznej kieszonkowej latarki.
Siedzia�em w�a�nie pod ��kiem, kiedy otworzy�y si� drzwi mojego pokoju, zapali�o si� �wiat�o i mama zawo�a�a:
- Miko�aj! Gdzie jeste�?
A kiedy zobaczy�a, �e wychodz� spod ��ka, spyta�a, czy u-pad�em na g�ow� i co robi� po ciemkii pod ��kiem. Wyt�umaczy�em jej, �e bawi� si� latark�, a mama powiedzia�a, �e zastanawia si�, sk�d mi do g�owy przychodz� takie pomys�y, i �e
na pewno wp�dz� j� do grobu. I jeszcze: "Sp�jrz tylko, jak ty wygl�dasz", i "Masz mi natychmiast zabra� si� do odrabiania lekcji, pobawisz si� p�niej", i "Naprawd� dziwne pomys�y ma tw�j ojciec".
Mama wysz�a, zgasi�em �wiat�o i zabra�em si� do pracy. Bardzo fajnie odrabia si� lekcje przy latarce, nawet je�li to jest arytmetyka! A potem mama zn�w przysz�a do pokoju, zapali�a du�e �wiat�o i wida� by�o, �e jest niezadowolona.
- M�wi�am ci, zdaje si�, �eby� odrobi� lekcje, zanim zaczniesz si� bawi� - powiedzia�a.
- Kiedy ja w�a�nie odrabiam lekcje - wyja�ni�em.
- Po ciemku? Przy tej idiotycznej latarce? Popsujesz sobie oczy, Miko�aj! - krzykn�a mama.
Powiedzia�em mamie, �e to nie jest �adna idiotyczna latarka i �e daje niesamowite �wiat�o, ale mama nie chcia�a o niczym s�ysze�, zabra�a mi latark� i powiedzia�a, �e odda, kiedy sko�cz� lekcje. Pr�bowa�em troch� pop�aka�, ale wiem, �e z mam� to nic nie daje, wi�c zrobi�em zadanie, jak mog�em najszybciej. Na szcz�cie by�o �atwe i od razu obliczy�em, �e kura znosi 33,33 jajka dziennie.
Polecia�em na d� do kuchni i poprosi�em mam�, �eby odda�a mi latark�.
- Dobrze, ale b�d� grzeczny - powiedzia�a mama.
A potem przyszed� tata, pobieg�em go poca�owa� i pokaza�em mu moj� �liczn� latark�, a on powiedzia�, �e to dziwny pomys�, ale przynajmniej nie b�d� nikomu ha�asowa� nad uchem. A potem usiad� w salonie, �eby poczyta� gazet�.
- Mog� zgasi� �wiat�o? - zapyta�em.
- Zgasi� �wiat�o? - powiedzia� tata. - Czy� ty oszala�, Miko�aj?
- Chcia�bym pobawi� si� latark� - wyja�ni�em.
- Nie ma mowy - powiedzia� tata. - Zreszt� nie mog� czyta� gazety po ciemku, wyobra� sobie.
- W�a�nie, �e tak - powiedzia�em. - Po�wiec� ci latark�, zobaczysz, jak b�dzie fajnie!
- Nie, Miko�aj! - krzykn�� tata. - Rozumiesz, co to znaczy: nie? A wi�c nie! I przesta� mi zawraca� g�ow�, mia�em dzisiaj m�cz�cy dzie�.
Wtedy si� rozp�aka�em, powiedzia�em, �e to niesprawiedliwe, �e nie warto by�o by� si�dmym z ortografii, je�li potem nie mo�na nawet pobawi� si� latark�, i �e gdybym wiedzia�, to nie robi�bym tego zadania o kurze i jajkach.
- Co si� sta�o twojemu synowi? - spyta�a mama, kt�ra przysz�a z kuchni.
- Och, nic! - powiedzia� tata. - Tw�j syn, jak m�wisz, chce, �ebym po ciemku czyta� gazet�.
- Czyja to wina? - spyta�a mama. - Mia�e� naprawd� dziwny pomys�, �eby kupowa� mu latark�.
- Nic mu nie kupowa�em! - krzykn�� tata. - Sam wyda� pieni�dze bez zastanowienia. Wcale mu nie m�wi�em, �eby kupowa� jak�� g�upi� latark�! Zastanawiam si� czasem, po kim on odziedziczy� te mani� wyrzucania pieni�dzy przez okno!
- To nie jest g�upia latarka! - krzykn��em.
- Och - powiedzia�a mama - zrozumia�am t� cienk� aluzj�. Ale pozw�l sobie zwr�ci� uwag�, �e m�j wuj pad� ofiar� kryzysu, podczas gdy tw�j brat Eugeniusz...
- Miko�aj - powiedzia� tata - id� bawi� si� do swojego pokoju! Masz chyba sw�j pok�j, nie? Wi�c id� do niego. Ja musz� porozmawia� z mam�.
No to poszed�em do siebie na g�r� i zacz��em si� bawi� przed lustrem: o�wietli�em sobie twarz od do�u - wtedy jest si� podobnym do ducha, w�o�y�em latark� do buzi - wtedy ma si� takie czerwone policzki, w�o�y�em latark� do kieszeni - wtedy �wiat�o prze�wieca przez materia� i w�a�nie szuka�em �lad�w bandyt�w, kiedy mama zawo�a�a mnie na kolacj�.
Przy stole nikomu jako� nie by�o do �miechu, wi�c nie mia�em odwagi poprosi�, �eby do jedzenia zgaszono �wiat�o, ale mia�em nadziej�, �e wysi�d� korki, jak to si� czasem zdarza, i wszyscy b�d� zadowoleni z mojej latarki, a potem, po kolacji, zejd� z tat� do piwnicy, �eby po�wieci� mu, jak b�dzie naprawia� �wiat�o. Nic si� nie wydarzy�o, szkoda, ale na szcz�cie na deser by�a szarlotka.
Po�o�y�em si� do ��ka i zacz��em czyta� ksi��k� przy latarce, a potem przysz�a mama i powiedzia�a:
- Miko�aj, jeste� niezno�ny! Zga� t� latark� i �pij! Albo nie, daj mi latark�, oddam ci j� jutro rano.
- Och, nie!... Nie! - krzykn��em.
- Niech sobie ma t� latark�! - krzykn�� tata. - I niech�e w tym domu b�dzie wreszcie troch� spokoju!
Mama ci�ko westchn�a i wysz�a z pokoju, a ja schowa�em si� pod ko�dr� z latark�, nie macie poj�cia, jak by�o fajnie, a potem zasn��em.
Kiedy mama mnie obudzi�a, latarka le�a�a w g��bi ��ka; nie dzia�a�a i nie chcia�a si� zapali�!
- Oczywi�cie - powiedzia�a mama. - Bateria si� wyczerpa�a i nie da si� jej wymieni�. No trudno, id� si� umy�. A kiedy jedli�my �niadanie, tata powiedzia�:
- S�uchaj, Miko�aj, przesta� si� maza�. Niech to b�dzie dla ciebie nauczk�: da�em ci pieni�dze, a ty wyda�e� je na rzecz, kt�ra nie by�a ci potrzebna i kt�ra si� zaraz zepsu�a. Na przysz�y raz b�dziesz rozs�dniejszy.
Za to wieczorem tata i mama na pewno strasznie si� uciesz�, kiedy zobacz�, jaki by�em rozs�dny. Bo moj� latark�, kt�ra nie dzia�a, wymieni�em w szkole z Rufusem na �liczny gwizdek z kulk�, kt�ry dzia�a bardzo dobrze!
Ruletka
Gotfryd, ten co ma strasznie bogatego tat�, kt�ry kupuje mu wszystko, co zechce, przynosi stale do szko�y r�ne fantastyczne rzeczy. Dzisiaj przyni�s� w tornistrze ruletk� i pokaza� nam j� na przerwie. Ruletka to taki kr��ek z namalowanymi na wierzchu numerami i bia�� kulk�.
- Trzeba tym zakr�ci� - wyt�umaczy� nam Gotfryd - a kiedy si� zatrzymuje, kulka ustawia si� naprzeciw kt�rego� z numer�w. Wygrywa ten, kto postawi� na numer, przed kt�rym si� zatrzyma�a.
- To by by�o za �atwe - powiedzia� Rufus. - Na pewno jest jaki� trick.
- Widzia�em, jak si� w to gra na jednym kowbojskim filmie - pochwali� si� Maksencjusz. - Ale ruletka by�a oszukana, wiec facet wyci�gn�� rewolwer, pozabija� wszystkich wrog�w, wyskoczy� przez okno, wskoczy� na konia i odjecha� galopem, patataj, patataj, patataj!
- A nie m�wi�em, �e jest jaki� trick! - powiedzia� Rufus.
- Idiota! - powiedzia� Gotfryd. - To, �e ruletka z filmu tego idioty Maksencjusza by�a oszukana, wcale nie znaczy, �e moja te� jest oszukana!
- Kto jest idiota? - zapytali Rufus i Maksencjusz.
- A ja widzia�em, jak grali w ruletk� w takiej sztuce w telewizji - powiedzia� Kleofas. - Na stole by�a serweta z numerami, ludzie k�adli na tych numerach kartki i strasznie si� z�o�cili, kiedy je przegrywali.
- Tak - powiedzia� Gotfryd - w pude�ku, gdzie by�a moja ruletka, te� by�a zielona serweta z numerami i mn�stwo kartek, tylko mama nie pozwoli�a mi zabra� wszystkiego do szko�y. Ale to nic, tak te� mo�emy pogra�.
I Gotfryd powiedzia� nam, �e b�dziemy stawia� na r�ne numery, on b�dzie kr�ci� ruletk� i wygra ten numer, kt�ry wyjdzie.
- A na co b�dziemy gra� - zapyta�em - je�li nie mamy kartek?
- No - powiedzia� Gotfryd - ka�dy ma przecie� troch� pieni�dzy. Wi�c trudno, b�dziemy grali na pieni�dze. Zreszt� mo�emy udawa�, �e to kartki. Ten, kt�ry wygra, zabierze pieni�dze innych.
- Mnie - powiedzia� Alcest, kt�ry jad� swoj� drug� kanapk� - potrzebne s� pieni�dze, bo po szkole mam sobie kupi� czekoladowe ciastko.
- No w�a�nie - powiedzia� Joachim - je�li wygrasz pieni�dze od koleg�w, b�dziesz m�g� sobie kupi� mn�stwo czekoladowych ciastek.
- Co? - zawo�a� Euzebiusz. - To gruby wybierze przypadkiem jaki� numer, a potem b�dzie sobie kupowa� czekoladowe ciastka za moje kartki? Jeszcze czego! Do chrzanu z tak� gr�!
A Alcest, kt�ry nie lubi, jak go nazywa� gruby, okropnie si� rozz�o�ci�, powiedzia�, �e wygra od Euzebiusza wszystkie pieni�dze, �e b�dzie jad� mu ciastka przed nosem, �e nie da mu nawet ugry�� i b�dzie mia� ubaw, �e hej.
- Dobra - powiedzia� Gotfryd. - Jak kto� nie chce gra�, to niech nie gra, i koniec! Inaczej przegadamy ca�� przerw�! Wybierajcie sobie numery!
Kucn�li�my wszyscy dooko�a ruletki, po�o�yli�my pieni�dze na ziemi i wybrali�my sobie numery. Ja wzi��em 12, Alcest - 6, Kleofas - O, Joachim - 20, Maksencjusz - 5, Euzebiusz - 25, Gotfryd - 36, a Rufus nie chcia� �adnego, bo powie-dzia�, �e nie ma zamiaru traci� pieni�dzy przez jak�� oszukan� ruletk�.
- O rany! Co za cz�owiek! - krzykn�� Gotfryd. - Prze-cie� ci m�wi�, �e nie jest oszukana!
- Udowodnij - powiedzia� Rufus
- To jak? - krzykn�� Alcest. - Zaczynamy? Gotfryd pokr�ci� ruletk� i bia�a kulka zatrzyma�a si� przed numerem 24.
- Co, 24? - powiedzia� Alcest i zrobi� si� ca�y czerwony.
- A nie m�wi�em, �e jest oszukana? - krzykn�� Rufus. - Nikt nie wygra�!
- A w�a�nie, �e tak! - zawo�a� Euzebiusz. - Ja wygra�em! Mia�em numer 25, a 25 jest najbli�ej 24.
- Gdzie� ty grywa� w ruletk�, stary? - krzykn�� Gotfryd. - Stawia�e� na 25, a je�eli 25 nie wysz�o, to przegra�e� i koniec! Ja m�wi� wam do widzenia.
- Gotfryd ma racj� - powiedzia� Alcest. - Nikt nie wygra� i zaczynamy od nowa.
- Chwileczk� - powiedzia� Gotfryd - chwileczk�. Jak nikt nie wygrywa, to wszystko zabiera w�a�ciciel ruletki!
- W ka�dym razie tak by�o w telewizji - powiedzia� Kleofas.
- Nikt ci� nie pyta� o zdanie - krzykn�� Alcest. - Tutaj nie telewizja! Jak mamy w ten spos�b gra�, to ja zabieram swoj� kartk� i m�wi� wam do widzenia.
- Nie masz prawa, przegra�e� j� - powiedzia� Gotfryd.
- Bo ja j� wygra�em - powiedzia� Euzebiusz.
Wtedy wszyscy zacz�li�my si� k��ci�, ale zobaczyli�my, �e Ros� i pan Mouchabiere, nasi opiekunowie, patrz� na nas z drugiego ko�ca podw�rka, wi�c �e�my si� pogodzili.
- Dobra - powiedzia� Gotfryd. - Za pierwszym razem to by�o tylko dla zabawy. A teraz gramy od nowa...
- Zgoda - powiedzia� Rufus. - Ja bior� 24.
- My�la�em, �e nie chcesz gra�, bo moja ruletka jest oszukana? - zapyta� Gotfryd.
- No w�a�nie - powiedzia� Rufus. - Jest oszukana tak, �eby wychodzi�o 24. Przed chwil� �e�my widzieli.
Gotfryd popatrzy� na Rufusa i zacz�� si� puka� palcem w czo�o, a drug� r�k� zakr�ci� ruletk�. A potem kulka zatrzyma�a si� przed numerem 24, Gotfryd przesta� si� puka� w czo�o i zrobi� wielkie oczy. Rufus, szeroko u�miechni�ty, chcia� zabra� pieni�dze, ale Euzebiusz go popchn��.
- Nie, m�j drogi - powiedzia� - nie we�miesz tych pieni�dzy. Oszukiwa�e�.
- Ja oszukiwa�em? - krzykn�� Rufus. - Co z ciebie za gracz! Postawi�em na 24 i wygra�em!
- Ruletka jest oszukana, sam to m�wi�e�! - krzykn�� Gotfryd. - Nie powinna zatrzymywa� si� dwa razy pod rz�d na tym samym numerze!
No i zrobi�a si� niesamowita draka, bo wszyscy zacz�li si� bi� ze wszystkimi, i przyszed� Ros� z panem Mouchabiere.
- Przesta�cie! Cisza! - krzykn�� Ros�. - Przygl�damy si� wam z panem Mouchabiere od d�u�szej chwili. Sp�jrzcie mi w oczy! Co wy tam knujecie? Co?
- Grali�my w ruletk�, ale oni wszyscy oszukuj� - powiedzia� Rufus. - Ja wygra�em i...
- Nie, m�j drogi, wcale nie wygra�e�! - krzykn�� Alcest. - I nikomu nie dam si� dotkn�� do moich pieni�dzy! M�wi� wam do widzenia!
- Ruletka! - krzykn�� Ros�. - Bawili�cie si� ruletk� na dziedzi�cu szkolnym! A co to jest, tu, na ziemi?... Przecie� to s� monety! Niech pan spojrzy, panie Mouchabiere, ci nieszcz�nicy grali na pieni�dze! Czy rodzice nie powiedzieli wam, �e gra to ohydny na��g, kt�ry prowadzi do ruiny i do wi�zienia? Czy nie wiecie, �e nic tak cz�owieka nie upadla, jak gra? �e je�li wpadniecie w szpony hazardu, b�dziecie zgubieni, g�uptasy?! Panie Mouchabiere, prosz� zadzwoni� na koniec przerwy. Ja zabieram t� ruletk� i te pieni�dze. I udzielam wam wszystkim ostrze�enia.
Po lekcjach, jak zawsze kiedy Ros� nam co� zabierze, poszli�my poprosi� go, �eby odda�. Ros� mia� powa�n� min� i patrzy�, na nas gro�nie. Odda� ruletk� Gotfrydowi m�wi�c:
- Dziwi� si� bardzo, �e rodzice robi� ci tego rodzaju prezenty. I �ebym ci� wi�cej nie widzia� w szkole z t� g�upi� i szkodliw� gr�!
A pan Mouchabiere, �miej�c si�, odda� nam pieni�dze.
Odwiedziny Buni
Strasznie si� ciesz�, bo na kilka dni przyje�d�a do nas Bunia. Bunia jest mam� mojej mamy, bardzo j� kocham, a ona daje mi mn�stwo fajnych prezent�w. Dzisiaj po po�udniu tata mia� wyj�� wcze�niej z pracy, �eby
Dojecha� po Buni� na dworzec, ale Bunia przyjecha�a sama
taks�wk�.
- Mamo! - krzykn�a mama. - Nie spodziewali�my si� ciebie tak wcze�nie!
- Tak - powiedzia�a Bunia - przyjecha�am poci�giem o 15.47 zamiast o 16.13. Ale szkoda mi by�o pieni�dzy na te-lefon, �eby was uprzedzi�... Jak ty uros�e�, kr�liczku! Jeste� ju�
prawdziwym ma�ym m�czyzn�! No daj mi jeszcze buzi. Wiesz, w du�ej walizce, kt�r� zostawi�am w przechowalni, mam dla ciebie par� niespodzianek!... Ale, ale, gdzie jest tw�j m��? - W�a�nie pojecha� po ciebie na dworzec, biedak - odpowiedzia�a mama.
To bardzo Buni� roz�mieszy�o i �mia�a si� jeszcze, kiedy przy-szed� tata.
- Buniu! - zawo�a�em. - Buniu! A niespodzianki?
- Cicho b�d�, Miko�aj! Jak ci nie wstyd? - powiedzia�a mama.
- Ale� on ma �wi�t� racj�, m�j anio�eczek - powiedzia�a Bunia. - Tylko poniewa� nikt nie czeka� na mnie na dworcu, wola�am zostawi� walizk� w przechowalni: jest bardzo ci�ka. My�la�am, zi�ciu, �e b�dziesz m�g� j� odebra�... � Tata popatrzy� na Buni� i wyszed� nic nie m�wi�c. Kiedy wr�ci�, wygl�da� na zm�czonego. Walizka Buni by�a bardzo ci�ka i bardzo du�a, i tata musia� j� nie�� w obu r�kach.
- Co mama tam wozi? - zapyta� tata. - Kamienie? Tata si� myli�: Bunia nie przywioz�a kamieni, tylko uk�adan-k�, chi�czyka (mam ju� dwa), czerwon� pi�k�, ma�a ci�ar�wk�, samoch�d stra�acki i graj�cego b�ka.
- Za bardzo go rozpieszczasz! - zawo�a�a mama.
- Rozpieszczam mojego Miko�ajka? Mojego kotka? Mojego anio�ka? - powiedzia�a Bunia. - Sk�d�e znowu! No, Miko�ajku, daj mi buzi!
Po buzi Bunia zapyta�a, gdzie b�dzie spa�a, bo chcia�aby rozpakowa� rzeczy.
- ��ko Miko�aja jest za ma�e - powiedzia�a mama. - Jest oczywi�cie sofa w salonie, ale zastanawiam si�, czy nie lepiej, �eby� spa�a ze mn� w sypialni...
- Ale� nie, nie - powiedzia�a Bunia. - Na sofie b�dzie mi bardzo wygodnie. Ischias prawie mi ju� nie dokucza.
- Wykluczone! - powiedzia�a mama. - Nie mo�emy pozwoli� na to, �eby� spa�a na sofie! Prawda, kochanie?
- Nie - powiedzia� tata patrz�c na mam�.
Tata zani�s� walizk� do sypialni i kiedy Bunia uk�ada�a swoje rzeczy, zszed� do salonu i jak zawsze usiad� w fotelu z gazet�, a ja bawi�em si� b�kiem, ale nie za bardzo, bo to zabawka dla ma�ego dzidziusia. l
-- Me mo�esz i�� z tym g�fzie indziej? - zapyta� tata.
A potem przysz�a Bunia, siad�a na krze�le i spyta�a, czy b�k mi si� podoba i czy umiem go puszcza�. Pokaza�em jej, �e u-miem, a Bunia si� bardzo zdziwi�a i ucieszy�a, i powiedzia�a, �ebym jej da� buzi. Potem poprosi�a tat�, �eby po�yczy� jej gazet�, bo nie zd��y�a kupi� przed wyjazdem. Tata wsta� i poda� Buni gazet�, a ona usiad�a na fotelu taty, bo tam jest lepsze �wiat�o.
- Do sto�u! - zawo�a�a mama.
Siedli�my do sto�u i kolacja by�a fantastyczna! Mama zrobi�a zimn� ryb� z mn�stwem majonezu (bardzo lubi� majonez), potem by�a kaczka z groszkiem, potem ser, potem tort, a potem jeszcze owoce i Bunia pozwoli�a mi dobiera� sobie wszystkiego dwa razy, a przy torcie, po drugim razie, da�a mi jeszcze kawa�ek od siebie.
- On si� rozchoruje - powiedzia� tata.
- Och, ten jeden raz mu nie zaszkodzi - powiedzia�a Bunia.
A potem Bunia oznajmi�a, �e jest bardzo zm�czona po podr�y i chce si� wcze�nie po�o�y�. I da�a wszystkim buzi.
A potem tata powiedzia�, �e on te� jest bardzo zm�czony i �e jutro musi by� z samego rana w biurze, bo dzisiaj wyszed� bardzo wcze�nie, �eby pojecha� po Buni� na dworzec. I wszyscy poszli spa�.
W nocy bardzo chorowa�em i pierwszy zajrza� do mnie tata,
kt�ry przylecia� z salonu. Bunia te� si� obudzi�a i by�a bardzo zaniepokojona, m�wi�a, �e to nie jest normalne, i pyta�a, czy radzili si� lekarza w sprawie dziecka. A potem zasn��em.
Dzi� rano mama przysz�a mnie obudzi� i do pokoju wszed� tata.
- Nie mog�aby� powiedzie� swojej matce, �eby si� pospieszy�a? - zapyta�. - Godzin� ju� siedzi w �azience! Zastanawiam si�, co ona tam