2912
Szczegóły |
Tytuł |
2912 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2912 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2912 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2912 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
UMBERTO ECO
DIARIUSZ NAJMNIEJSZY
PRZE�O�Y� ADAM SZYMANOWSKI
UMBERTO ECO, DIARIO MINIMA, MILANO 1992
UMBERTO ECO, IL SECONDO DIARIO MINIMA, MILANO 1992
Music-hall, not poetry,
is a criticism of life.
James Joyce
Wszystkie oczy zwr�ci�y si� ku Frantiemu.
A ten niegodziwiec si� u�miecha�.
Edmund de Amicis
NONITA
[Niniejszy manuskrypt wr�czy� nam naczelnik wi�zienia w ma�ej piemonckiej miejscowo�ci. Niepewne informacje, jakich udzieli� nam co do osoby tajemniczego wi�nia, mrok otaczaj�cy losy autora, jaka� powszechna, niezrozumia�a pow�ci�gliwo�� ludzi znaj�cych osobnika, kt�ry zapisa� te stroniczki, zmusza nas, by�my zadowolili si� tym, co wiemy, podobnie jak zadowalamy si� skrawkami manuskryptu - nadgryzionego zreszt� przez myszy - mniemaj�c, i� czytelnik wyrobi sobie taki czy inny pogl�d na zadziwiaj�ce prze�ycia owego Umberta. Umberto (mo�e tajemniczym wi�niem jest sam Vladimir Nabokov, paradoksalnie uciekaj�cy przez Langhe, a manuskrypt - demonstracj� drugiego oblicza bogatego w proteiny demoralizatora?) i wy�uska skryty w nich nauk�: lekcj� wy�szego rz�du moralno�ci skryt� pod szatami libertynizmu.]
Nonita. Kwiat mych zielonych lat, trwoga mych nocy. Ju� nigdy ci� nie ujrz�. Nonita. Nonita. Nonita. Trzy sylaby, pe�na s�odyczy negacja: No-ni-ta. Oby� pozosta�a w mej pami�ci, p�ki mrok nie okryje twego wizerunku, p�ki gr�b nie stanie si� twym domem.
Nazywam si� Umberto Umberto. Kiedy to wszystko si� zdarzy�o, bez trwogi poddawa�em si� porywom zwyci�skiej m�odo�ci. Osoby znaj�ce mnie niegdy�, nie za� patrz�ce na mnie, czytelniku, dzisiaj, wyn�dznia�ego po pobycie w celi, z zapowiedzi� profetycznej brody na chropowatych policzkach, a wi�c osoby znaj�ce mnie niegdy� uwa�a�y, �e jestem utalentowanym efebem, okrytym cieniem melancholii zawdzi�czanej, jak s�dz�, po�udniowym chromosomom kalabryjskiego przodka. Dziewcz�ta p�on�y do mnie ��dz� swych rozkwitaj�cych �on, prze�ywaj�c przeze mnie telluryczne l�ki nocne. Niewiele zachowa�em wspomnie� o dziewcz�tkach z tamtych lat, albowiem mym sercem targa�a inna nami�tno�� i moje spojrzenia ledwie muska�y ich lica powleczone, gdy spogl�da�em pod �wiat�o, z�otem jedwabistego i przezroczystego puszku.
Kocha�em si�, m�j czytelniku i przyjacielu, kocha�em si� z ca�ym szale�stwem mych pracowitych m�odych lat w tych, kt�re ty przez roztargnienie i gnu�no�� nazwa�by� "pr�chnem". Ka�dym skurczem go�ow�sych w��kien swego cia�a pragn��em tych istot napi�tnowanych ju� nieub�aganym przemijaniem, pochylonych pod zgubnym ci�arem osiemdziesi�ciu lat, nosz�cych ju� w sobie przera�aj�ce widmo zgrzybia�o�ci, kt�ra tak silnie oddzia�uje wszak na zmys�y. Aby zdefiniowa� te niewiasty, nie znane wi�kszo�ci m�czyzn, skazane na oboj�tno�� owych usagers j�drnych dwudziestopi�ciolatek przyby�ych z Friuli, przyjm� - czuj�c, jak gwa�townie podchodz� mi do gard�a wymiociny wiedzy unicestwiaj�cej wszelki gest niewinno�ci - okre�lenie, kt�re, mam nadziej�, oka�e si� �cis�e: Parkunie.
C� powiesz ty, kt�ry os�dzasz mnie (toi, hypocrite lecteur, mon semblable, mon frere!), o tej zwierzynie, kt�ra w bagnie naszego piwnicznego �wiata wystawia si� na strza� �owcy, rozp�omienionego mi�o�nika Parku�? Ty, kt�ry popo�udniami uganiasz si� banalnie za ledwie zarysowanymi kr�g�o�ciami dojrzewaj�cych dziewcz�t, c� mo�esz wiedzie� o tych bezszelestnych, nie�mia�ych, rozbrzmiewaj�cych szyderczym chichotem polowaniach, jakie wielbiciel Parku� urz�dza sobie na �aweczkach starych ogrod�w, w pachn�cych cieniach bazylik, na �wirowych alejkach podmiejskich cmentarzy, za rogiem przytu�ku dla starc�w w dzie� �wi�teczny, pod bram� domu noclegowego, w zawodz�cej procesji ku czci tego czy innego �wi�tego patrona, podczas loterii na cele dobroczynne - czyhaj�c z sercem przepe�nionym nieub�aganie, niestety, cnotliw� mi�o�ci�, wpatruj�c si� zach�annie w te twarze poryte wulkanicznymi bruzdami, w zamglone katarakt� oczodo�y, w dr��czk� wyschni�tych warg, zapadaj�cych si� w powabn� kotlin� bezz�bnych ust, ozdobionych czasem l�ni�cym strumyczkiem �liny, w te s�kate d�onie, jak�e nerwowo, z jakim� lubie�nym i prowokuj�cym dr�eniem przebiegaj�ce paciorki d�ugiego r�a�ca!
Czy uda mi si�, m�j czytelniku i przyjacielu, podzieli� si� z tob� t�, odart� z nadziei na spe�nienie, zmys�owo�ci� ulotnych spojrze�, spazmatycznym dreszczem subtelnego g�a�ni�cia, szturchni�cia �okciem w tramwajowym t�oku ("Przepraszam, mo�e pani usi�dzie?" O, sataniczny przyjacielu, czy� wa�y�by� si� spojrze� w te wilgotne, przepe�nione wdzi�czno�ci� oczy, ws�ucha� si� w s�owa: "Dzi�kuj�, kawalerze!", ty, kt�ry marzysz o zainscenizowaniu bez zw�oki swojej bachicznej komedii mi�osnego spe�nienia), mu�ni�cia czcigodnego kolana �ydk� przy przepychaniu si� mi�dzy rz�dami foteli w popo�udniowej pustce dzielnicowego kina, �ciskania z t�umion� tkliwo�ci� - jak�e to jednak rzadka chwila prawdziwego kontaktu! - ko�cistego ramienia staruszki, kt�rej pomaga�em przej�� przez ulic�, robi�c przy tym skruszon� min� m�odego badacza nieznanych l�d�w!
Koleje �ycia w latach szyderczych narzuca�y mi innego rodzaju znajomo�ci. Jak ju� rzek�em, by�em dosy� poci�gaj�cy, mia�em granatowe od zarostu policzki i delikatn� twarz dziewczynki gn�bionej chorobliwym poczuciem m�sko�ci. Mi�o�ci ciel�cych lat nie by�y mi obce, ale stanowi�y dla mnie co� w rodzaju daniny sk�adanej pierwszej m�odo�ci. Pami�tam, �e pewnego majowego wieczoru tu� przed zmierzchem, gdy w ogrodzie pewnego szlacheckiego dworku - by�o to nad wod�, przy purpurowym jeziorze zachodz�cego s�o�ca - spoczywa�em w cieniu krzew�w z nieopierzon�, piegowat� siedemnastolatka, kt�r� miota�a doprawdy k�opotliwa dla mnie burza zmys��w. I w�a�nie w tym momencie, kiedy z odraz� oddawa�em jej we w�adanie tak przez ni� upragniony kaduceusz mej dojrza�ej taumaturgii, ujrza�em, o czytelniku, a raczej odgad�em w oknie na pierwszym pi�trze zgi�t� we dwoje sylwetk� zgrzybia�ej niani, kt�ra zsuwa�a ze zdeformowanej �ydki czarn� bawe�nian� po�czoszk�. Pora�aj�cy widok nabrzmia�ej ko�czyny z rozd�tymi �y�ami, pieszczonej niezdarnym ruchem starczych r�k zmagaj�cych si� z oporn� odzie��, jawi� mi si� (o moje oczy po��dliwe!) jako odra�aj�cy i zarazem godny po��dania symbol falliczny pieszczony dziewiczym gestem: i w tym momencie, ogarni�ty ekstaz�, spot�gowan� jeszcze przez odleg�o��, rozla�em rz꿹c �wiadectwo biologicznego przyzwolenia, co dziewcz� (nierozwa�na �abciu, jak�e ci� nienawidzi�em!) przyj�o po�r�d j�k�w jako ho�d z�o�ony jej powabom, tak przecie� dla mnie cierpkim.
Czy zrozumia�a� wi�c, ty, bezmy�lne narz�dzie mojej przemieszczonej nami�tno�ci, �e spo�ywasz jad�o nie ze swojego sto�u, czy te� t�pa pr�no�� niedojrza�ego wieku kaza�a ci widzie� we mnie ognistego, nie zapomnianego wsp�lnika w grzechu? Wyjecha�a� par� dni potem z ca�� rodzin� i po tygodniu dosta�em widok�wk� z podpisem "twoja stara przyjaci�ka". Przeczu�a� prawd� i ujawni�a� mi swoj� przenikliwo��, u�ywaj�c w spos�b jak najbardziej odpowiedni tego przymiotnika, czy te� chodzi�o o fanfaronad� i �argon licealistki wojuj�cej z filologi� epistolarnych uprzejmo�ci?
Ile� to razy od tamtego wieczoru wpatrywa�em si� z dr�eniem w okna, maj�c nadziej�, �e ujrz� w kt�rym� uginaj�c� si� pod ci�arem wieku silhouette osiemdziesi�ciolatki w k�pieli! Ile� wieczor�w, na p� ukryty za drzewem, oddawa�em si� w samotno�ci rozpu�cie ze spojrzeniem wbitym w rysuj�cy si� na zas�onie, pe�en niewys�owionej s�odyczy cie� jakiej� babuni zaprz�tni�tej prze�uwaniem posi�ku! I to nag�e, piorunuj�ce uczucie bolesnego zawodu (tiens, donc, le salaud!), kiedy posta� obna�a�a k�amstwo teatru chi�skich cieni i stawa�a w oknie w ca�ej swej prawdzie nagiej tancerki o nap�cznia�ych jak balony piersiach i bursztynowym zadzie andaluzyjskiej klaczy!
Miesi�cami i latami wyrusza�em na polowanie, �cigaj�c cudown� u�ud� Parkunii, gnany imperatywem przekazanym mi w momencie narodzin, kiedy bezz�bna akuszerka - ojciec bezowocnie stara� si� w nocnej godzinie znale�� kogo� innego zamiast tej staruchy stoj�cej jedn� nog� w grobie! - doby�a mnie z kleistego wi�zienia w �onie matki i pokaza�a mi w �wietle �ycia nie�miertelne oblicze jeune parque.
Nie szukam dla ciebie, kt�ry mnie czytasz, �adnych usprawiedliwie� (a la guerre comme a la guerre), lecz chc� przynajmniej wyja�ni� ci, jak nieunikniony by� zbieg przypadk�w, kt�ry doprowadzi� mnie do tego zwyci�stwa.
Zaproszono mnie na jedno z tych n�dznych petting party, jakie urz�dzaj� m�ode modelki i nieopierzeni studenci. Gibka rozwi�z�o�� tych nienasyconych dziewczyn, nonszalanckie pokazywanie w trakcie tanecznych ewolucji piersi ledwie okrytych rozpi�t� bluzk� - budzi�y we mnie wstr�t. Ju� zamierza�em uciec biegiem z tego miejsca banalnego obcowania niewinnych jeszcze podbrzuszy, kiedy jaki� ostry d�wi�k, prawie zgrzyt (czy� zdo�am odda� t� osza�amiaj�c� cz�stotliwo��, to chrapliwe s�abniecie zniszczonych strun g�osowych, l'allure supreme de te cri centenaire!), dr��cy lament zgrzybia�ej kobieco�ci wdar� si� w cisz�, jaka ogarn�a zgromadzenie. I w obramowaniu drzwi ujrza�em j�, ujrza�em oblicze dawnej Parki, kt�r� mia�em przed oczyma w momencie szoku porodowego, lubie�nie osuwaj�cy si� ognisty potok siwych kosmyk�w, skurczone cia�o napinaj�ce spiczastymi wypuk�o�ciami tkanin� czarnego g�adkiego stroju, w�t�e ju� no�yny uginaj�ce si� nieuchronnie, kruchy �uk bezbronnych ko�ci udowych rysuj�cy si� ze starodawn� wstydliwo�ci� pod czcigodn� sukni�.
Md�a dziewczyna, u kt�rej odbywa�o si� przyj�cie, zdoby�a si� na wysi�ek i okaza�a minimum grzeczno�ci. Wznios�a spojrzenie do nieba i powiedzia�a: "To moja babcia"...
[W tym miejscu ko�czy si� nie naruszona cz�� manuskryptu. Na ile da si� wydedukowa� z pojedynczych, mo�liwych do odczytania linijek, sprawy potoczy�y si� nast�puj�co: Umberto Umberto porwa� po kilku dniach babk� gospodyni i uwi�z� na ramie roweru w stron� Piemontu. Najpierw osadzi� niewiast� w przytu�ku dla ubogich starc�w, gdzie noc� wzi�� j�, dowiaduj�c si� przy okazji, �e dla staruszki nie jest to pierwsze tego rodzaju do�wiadczenie. Kiedy zbli�a� si� �wit i Umberto pali� sobie papierosa w p�mroku ogrodu, podszed� do niego jaki� podejrzany m�odzieniec i spyta� ukradkiem, czy staruszka jest naprawd� jego babci�. Zaniepokojony Umberto opu�ci� przytu�ek zabieraj�c Nonit� i ruszy� w szale�cz� w�dr�wk� po drogach Piemontu. By� na targach winiarskich w Canelli, �wi�cie trufli w Albie, wzi�� udzia� w pochodzie z Gianduja do Caglianetto, w targu bydl�cym w Nizza Monferrato, w wyborach najpi�kniejszej m�ynarki w Ivrei, w biegu w workach podczas odpustu w Condove. Pod koniec tej szale�czej wyprawy przez ogromny kraj, kt�ry udzieli� mu go�ciny, spostrzeg�, �e od jakiego� czasu za jego rowerem pod��a ukradkiem, unikaj�c wszelkich zasadzek, jaki� m�ody w�drowiec na skuterze. Pewnego dnia, a dzia�o si� to w Incisa Scapaccino, zaprowadzi� Nonit� do pedikiurzystki, a sam skoczy� po papierosy. Po powrocie spostrzeg�, �e staruszka porzuci�a go, uciek�a z porywaczem. Przez kilka miesi�cy by� pogr��ony w g��bokiej rozpaczy, ale w ko�cu spotka� staruszk� wychodz�c� z salonu pi�kno�ci, gdzie zaprowadzi� j� uwodziciel. Twarz bez jednej zmarszczki, w�osy jasnokasztanowe, usta pe�ne. Umberto Umberto poczu� otch�ann� lito�� i zasmuci� si� na widok tego upadku. Bez s�owa zakupi� dwururk� i ruszy� na poszukiwanie n�dznika. Odnalaz� go na kempingu pocieraj�cego dwa kawa�ki drewna, �eby rozpali� ogie�. Strzeli� do� raz, drugi, trzeci, ci�gle chybiaj�c, a� wreszcie przytrzymali go dwaj ksi�a w czarnych beretach i sk�rzanych kurtkach. Natychmiast zosta� aresztowany i skazany na p� roku za nielegalne posiadanie broni i polowanie poza sezonem.]
1959
FRAGMENTY
IV Mi�dzygalaktyczny Kongres Bada� Archeologicznych - Syriusz, czwarty okres 121 roku matematycznego.
Sprawozdanie Sz. prof, Anouk Ooma z Uniwersyteckiego Centrum Archeologicznego Ziemi Franciszka J�zefa - Ziemia Arktyczna.
Szanowni koledzy,
jak wiecie, arktyczni uczeni od dawna prowadz� pasjonuj�ce badania, maj�ce doprowadzi�; do wydobycia na �wiat�o dnia pozosta�o�ci po tej staro�ytnej cywilizacji, kt�ra kwit�a w strefach o klimacie umiarkowanym i tropikalnym naszej planety, zanim katastrofa z tak zwanego roku 1980 ery staro�ytnej, a roku pierwszego po wybuchu, zmiot�a wszelki �lad �ycia z tych obszar�w, pozostawiaj�c po sobie na tysi�clecia tak ogromne ska�enie radioaktywne, �e dopiero od kilku dziesi�cioleci nasze wyprawy mog�, bez nara�ania si� na zbytnie niebezpiecze�stwo, podj�� poszukiwania, by zademonstrowa� ca�ej Galaktyce, jaki poziom cywilizacji osi�gn�li nasi przodkowie. Jest dla nas tajemnic�, jak istoty ludzkie mog�y zamieszkiwa� regiony tak straszliwie upalne i jak dostosowywa�y si� do ob��dnego trybu �ycia narzuconego przez b�yskawicznie nast�puj�ce po sobie kr�tkie okresy �wiat�a i mroku; nie ulega jednak w�tpliwo�ci, �e staro�ytni Ziemianie potrafili na tej osza�amiaj�cej karuzeli �wiat�a i cienia wypracowa� jaki� rytm �ycia i zbudowa� cywilizacj� bogat� i wyrazist�. Kiedy mniej wi�cej 70 lat temu (w roku 1745 po wybuchu) z wysuni�tej bazy w Reykjaviku - legendarnym po�udniowym przycz�ku ziemskiej cywilizacji - ekspedycja prof. Amaa A. Kroaka zapu�ci�a si� na r�wniny zwane francuskimi, nieod�a�owanej pami�ci wielki uczony ustali� ponad wszelk� w�tpliwo��, �e dzia�anie radioaktywno�ci i czasu zniszczy�o wszelkie pozosta�o�ci kopalne. Stracili�my ju� wszelk� nadziej� na zdobycie jakichkolwiek informacji o naszych dalekich przodkach, kiedy w roku 1710 po wybuchu wyprawa prof. Ulaka Amjacoa dzi�ki znakomitemu wyposa�eniu, jakie zapewni�a Alpha Centauri Foundation, sonduj�c radioaktywne wody jeziora Lochness, znalaz�a to, co dzisiaj znane jest powszechnie pod nazw� "kryptobiblioteki" staro�ytnych Ziemian. W ogromnym cementowym bloku tkwi�a cynkowa skrzynia z wyrytym napisem: "Bertrandus Russell submersit anno hominis MCMLI". Skrzynia, jak, koledzy, wiecie, zawiera�a woluminy Encyclopaedia Britannica, co umo�liwi�o nam w ko�cu dotarcie do mn�stwa informacji o zaginionej kulturze, na kt�rych opieramy dzisiaj znaczn� cz�� naszej wiedzy historycznej. Wkr�tce w innych krajach odnaleziono dalsze kryptobiblioteki (najs�awniejsza z nich jest bodaj ta odnaleziona na Ziemi Deutschland w zamurowanej skrzyni z napisem "Tenebra appropinguante"), tak �e bardzo szybko zdali�my sobie spraw� z tego, i� spo�r�d staro�ytnych Ziemian jedynie ludzie wykszta�ceni dostrzegali zbli�anie si� tragedii i jedynie oni podj�li dost�pne im dzia�ania, ratuj�c dla potomnych (a jakim�e aktem wiary musia�o by� przekonanie, �e mimo wszystko b�dzie jaka� potomno��) skarby swojej kultury.
Dzi�ki tym ksi�gom, kt�re z takim wzruszeniem przegl�damy, mo�emy, moi znakomici koledzy, dowiedzie� si�, co tamten �wiat my�la�, co robi�, jak dosz�o do ko�cowego dramatu. Wiem, wiem, s�owem pisanym dana cywilizacja nigdy nie mo�e wyrazi� siebie w pe�ni, w jakim�e jednak byliby�my k�opocie, gdyby zabrak�o tak�e tej cennej pomocy! Typowy jest tu "problem w�oski", zagadka, tak� nami�tno�� rozbudzaj�ca w�r�d archeolog�w i historyk�w, kt�rzy nie potrafili przedtem odpowiedzie� na znane wszystkim pytanie: jak to si� sta�o, �e w kraju o starej, jak wiemy, kulturze - po�wiadcza�y j� ksi��ki odnalezione na innych obszarach - nie uda�o si� odnale�� ani jednej kryptobiblioteki? Wiecie, koledzy, �e hipotezy na ten temat s� r�wnie liczne, jak niezadowalaj�ce. Poni�sze przypomnienie jest wi�c li tylko paralips�.
1. Hipoteza Aakona-Sturga (tak dog��bnie wy�o�ona w pracy Wybuch w Basenie �r�dziemnomorskim, Baffing 1750 pw.). Szczeg�lny uk�ad zjawisk termonuklearnych sprawi�, �e w�oska kryptobiblioteka uleg�a zniszczeniu. Za t� hipotez� przemawiaj� mocne argumenty, wiemy bowiem, �e w�a�nie P�wysep W�oski najbardziej ucierpia� od eksplozji atomowych, poniewa� z wybrze�y adriatyckich wystrzelono pierwsze rakiety z g�owicami atomowymi, daj�c pocz�tek powszechnemu konfliktowi.
2. Hipoteza Uguma-Noi Noa, przedstawiona w znanej rozprawie Czy istnia�a Italia? (Barents City, 1712 pw.), w kt�rej na podstawie drobiazgowych studi�w nad sprawozdaniami z konferencji politycznych na najwy�szym szczeblu dochodzi si� do wniosku, �e Italia nigdy nie istnia�a. Ta hipoteza pozwala wyja�ni� problem kryptobiblioteki, ale pozostaje w sprzeczno�ci z ca�ym szeregiem �wiadectw zawartych w angielsko- i niemieckoj�zycznych dzie�ach dotycz�cych kultury tego ludu (aczkolwiek nie odnotowujemy, jak wiadomo, tego rodzaju po�rednich dowod�w w j�zyku francuskim, co wspiera cz�ciowo hipotez� Uguma-Noi Noa).
3. Hipoteza prof. Ixptta Adonisa (por. Italia, Altair, 22 okres 120 roku matematycznego), bez w�tpienia najbardziej b�yskotliwa, ale i najs�abiej uzasadniona. Zgodnie z t� hipotez�, w momencie wybuchu W�oska Biblioteka Narodowa z nie wyja�nionych powod�w straszliwie podupad�a i w�oscy uczeni, chocia� pragn�li ocali� bibliotek� dla przysz�ych pokole�, musieli troszczy� si� o ow� Bibliotek� Narodow�, by nie dopu�ci� do zawalenia si� budynku, w kt�rym przechowywano ksi��ki. Rzecz w tym, �e hipoteza ta obna�a pewn� naiwno�� obserwatora pozaziemskiego, gotowego otoczy� aureol� legendy wszystko, co dotyczy naszej planety, i przywyk�ego my�le� o Ziemianach jako o ludzie, kt�ry �yje sobie pogr��ony w b�ogostanie, zajadaj�c pasztet z foki i brzd�kaj�c na harfie z rog�w rena. Jednak zaawansowana cywilizacja, jak� osi�gn�li staro�ytni Ziemianie przed wybuchem, wyklucza jako co� nie do pomy�lenia tego rodzaju niedbalstwo, i to w czasach, kiedy w innych krajach podr�wnikowych natykamy si� na zaawansowane techniki konserwacji ksi�g.
W tym stanie rzeczy znale�li�my si� w punkcie wyj�cia i g�sta mg�a tajemniczo�ci otula kultur� w�osk� sprzed wybuchu, chocia�, je�li chodzi o wieki poprzednie, mamy wystarczaj�c� dokumentacj� w kryptobibliotekach innych kraj�w. Znaleziono - to prawda - w toku systematycznych prac wykopaliskowych troch� nadw�tlonych i niepewnych dokument�w. Przypomn� w tym miejscu odkryty przez Kosamb� skrawek papieru z czym�, co odkrywca s�usznie uwa�a za pierwszy wers d�ugiego poematu: "Roz�wietlam si� ogromnym..."; ok�adk� jakiej� rozprawy, zapewne z dziedziny psychotechniki albo socjologii pracy (Praca m�czy}, pi�ra niejakiego Pavesa, czy Pavesy, jak utrzymuje Sturg (sprawa jest zreszt� nader kontrowersyjna, jako �e g�rna cz�� cymelium jest mocno zniszczona). Przypomnijmy tak�e, i� �wczesna nauka w�oska by�a z pewno�ci� zaawansowana w dziedzinie bada� genetycznych, aczkolwiek wiedz� t� najprawdopodobniej wykorzystywano do cel�w rasowej eugeniki, jak sugeruje pude�ko zawieraj�ce zapewne lekarstwo na ulepszenie rasy i opatrzone wieczkiem z napisem "Omo (od �aci�skiego homo, gwarowa kontrakcja w�oskiego uomo) bielszy ni� biel". Jest jednak rzecz� oczywist�, �e mimo odnalezienia tych dokument�w nigdy nie zdo�amy wytworzy� sobie wyrazistego obrazu sytuacji duchowej tego ludu, sytuacji, kt�ra, je�li wolno mi, znakomici koledzy, tak powiedzie�, ujawnia si� nam w ca�ej pe�ni tylko przez s�owo poetyckie, poprzez poezj�, t� zrodzon� w wyobra�ni �wiadomo�� �wiata i okoliczno�ci historycznej.
Je�li o�mieli�em si� zanudza� tak d�ugo szanownych zgromadzonych uwagami wst�pnymi, to tylko po to, by z sercem przepe�nionym wzruszeniem opowiedzie� teraz, jak wesp� z moim wybitnym koleg�, Baak� B. B. Baak� A.S.P.Z. z Kr�lewskiego Instytutu Literatury na Wyspie Nied�wiedziej, odnale�li�my w niedost�pnym rejonie w�oskiego p�wyspu, na g��boko�ci trzech tysi�cy metr�w, w strumieniu lawy szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci zapadni�tym w �ono ziemi podczas wstrz�s�w wywo�anych straszliwym wybuchem, zniszczon� i wystrz�pion�, w niezliczonych miejscach podart�, prawie nieczyteln�, lecz i tak pe�n� osza�amiaj�cych rewelacji, skromn� z wygl�du i rozmiarami ksi��eczk�, kt�ra nosi na frontyspisie tytu� Ritmi i Canzoni d'oggi (Wsp�czesne rytmy i piosenki) i kt�r� od miejsca znaleziska nazwali�my Quaternulus Pompeianus. Jak wiemy, szanowni koledzy, canzone albo canzona to, zgodnie z Encyclopaedia Britannica, archaiczne s�owo okre�laj�ce trzynastowieczny utw�r poetycki; a wiemy te�, �e rytm, poj�cie wsp�lne muzyce i naukom matematycznym, mia�o tak�e u r�nych lud�w znaczenie filozoficzne i okre�la�o pewn� specyficzn� w�a�ciwo�� struktur artystycznych (por.: M. Ghyka, Essai sur le rythme, N.R.F. 1938, Kryptobiblioteka Narodowa w Pary�u); sk�ania to do uznania naszego quaternulusa za wy�mienit� antologi� najwarto�ciowszych w owych czasach utwor�w poetyckich, za antologi� wierszy i pie�ni, kt�re roztaczaj� przed oczyma duszy panoram� niezr�wnanego pi�kna i uduchowienia.
W�oska poezja z XX wieku ery staro�ytnej by�a poezj� czas�w kryzysu, m�n� i �wiadom� zagro�e�, jakie niesie przysz�o��, a jednocze�nie poezj� przepe�nion� wiar�, czysto�ci� i urokiem. Poezja wiary: mamy tutaj wers, niestety jedyny czytelny, utworu b�d�cego zapewne hymnem ku czci Ducha �wi�tego: "Vola, colomba bianca vola..." (Le�, go��beczku bia�y, le�...); a nieco dalej napotykamy te oto wersy z pie�ni dziewcz�cej: "Giovinezza, giovinezza - primavera di bellezza..." (O m�odo�ci, o m�odo�ci - wiosno pi�kno�ci...), kt�rej pe�ne s�odyczy s�owa podsuwaj� nam przed oczy wyobra�ni obraz dziewcz�t odzianych w bia�e welony, ta�cz�cych przy ksi�ycu w pe�ni podczas jakiego� magicznego pervigilium. W innych miejscach uderza nas poczucie rozpaczy, przenikliwa �wiadomo�� bliskiej katastrofy, jak w tym bezlitosnym obna�eniu samotno�ci i niemo�no�ci porozumienia z innymi, kt�re, je�li wierzy� temu, co Encyclopaedia Britannica powiada o tym autorze, nale�y przypisa� dramaturgowi Luigiemu Pirandello: "Ma Pippo Pippo non lo sa - che quando passa ride tutta la citta..." (Lecz Pippo, Pippo nie wie - �e gdy przechodzi, ca�e miasto si� �mieje). A czy� ten obraz nie ma odpowiednika, ni�szej co prawda rangi artystycznej, w angielskiej poezji z tego samego okresu, a mam tu na my�li pie�� Jamesa Prudfrocka pi�ra angielskiego poety Thomasa Stearnsa?
By� mo�e ten w�a�nie dreszcz trwogi pchn�� w�oskich poet�w do szukania azylu w sielskich i dydaktycznych igraszkach poetyckich. Pos�uchajcie, jak pi�knie i czysto brzmi� te strofy: "Lo sai che ipapaveri - son alti alti alti..." (Wiesz, �e motyle - lec� wysoko, wysoko) - mamy tu nie�mia�e wahanie pytajnika, a potem pojawiaj� si� te majestatyczne i wznios�e tropikalne kwiaty, zmys�owe i rozchwiane, pojawia si� poczucie ludzkiej krucho�ci w obliczu tajemnicy natury - ws�uchajcie si� w �mia�� personifikacj�, jakiej dokona� autor tej tercyny: "E primavera - svegliatevi bambine - dalie cascine messer Aprile fa il rubacuor..." (Ju� wiosna - zbud�cie si�, dziewcz�ta -jegomo�� Kwiecie� wykrada z zagr�d serca), gdzie jasno widzimy odwo�anie si� do ryt�w przyrody - duch wiosny i ludzka ofiara, mo�e chodzi o serce dziewcz�ce ofiarowane b�stwu p�odno�ci - ryt�w zanalizowanych niegdy� na Ziemi Angielskiej w niepewnego autorstwa ksi�dze The Golden Bough, co inni odczytuj� jako The Golden Bowl (por. nie przet�umaczone dotychczas studium: Axbzz Eowrrsc, "Golden Bough" orx "Golden Bowl" - xpt agrschh clwoomai, Arturo, 2 okr. 120 roku matematycznego).
W pierwszej chwili sk�onni byliby�my do tego samego rytu p�r roku, a dok�adniej m�wi�c, do frygijskiego rytu zwi�zanego ze �mierci� Attis odnie�� inny pi�kny poemat liryczny zaczynaj�cy si� od s��w: "E morto w bischero..." (Zmar� ch...), znaleziony w formie odr�cznej notatki na marginesie ksi��eczki. Pomijaj�c jednak niezrozumia�o�� rzeczownika, uderzaj�ce wyda�y si� nam nast�pne wersy: "W jakim� szpitalu - z wielkiego �alu - po stracie jaj", kt�rych pozorn� niejasno�� rozproszy�o osobliwe u�ycie g�oski ,j", zwykle nie wyst�puj�cej w j�zyku w�oskim. Domy�lili�my si� w niej na szcz�cie hiszpa�skiej Joty", dzi�ki czemu zrozumieli�my, �e chodzi tu o niekompletny jeszcze przek�ad poezji iberyjskiej. Wiemy, dlaczego nie uratowa� si� �aden tekst hiszpa�ski, poniewa�, jak podaje Encyclopaedia Britannica, dwadzie�cia lat przed wybuchem w�adze religijne tego kraju poleci�y spali� na stosie wszystkie dzie�a nie maj�ce osobnego nihil obstat. Ale dzi�ki fragmentarycznym cytatom w ksi��kach zagranicznych wystarczaj�co wyrazi�cie rysuje si� nam sylwetka mitycznego wieszcza katalo�skiego z XIX lub XX wieku, Federica Garcii albo, jak chc� niekt�rzy, Federica Lorki, barbarzy�sko zamordowanego, jak g�osi legenda, przez dwadzie�cia pi�� brutalnie przez niego uwiedzionych kobiet. W napisanej w 1966 roku rozprawie krytycznej niemieckiego pisarza (C.K. Dyroff, Lorca. Ein Beitrag zum Duendegeschichte als Flamencowissenschaft) pisze si� o poezji Lorki jako o "istnieniu dla �mierci zakorzenionym w mi�o�ci, istnieniu, w kt�rym duch czasu ods�ania swe imi�, zamykaj�c si� w sobie poprzez �a�obne rytmy ta�czone pod andaluzyjskim niebem". S�owa te w jaki� szczeg�lny spos�b pasuj� do cytowanego tekstu i pozwalaj� nam przypisa� temu autorowi inne wspania�e, rozpalone iberyjskim �arem wersy z naszego quaternulusa: "Caramba yo songo espagnolo - yo tiengo lo sangre calliente - Son quellespada che nella contrada vien chiamato Beppe Balzac..." Pozwol� sobie powiedzie�, szanowni koledzy, �e w dzisiejszych czasach, kiedy kosmiczne celowniki strzelaj� w nasz� stron� zawieruch� podejrzanej muzyki rodem z ma�piego gaju, w dzisiejszych czasach, kiedy ci, kt�rzy zatraciwszy poczucie wszelkiej odpowiedzialno�ci wywrzaskuj� bzdury, wt�aczaj�c naszym dzieciom do g��w teksty niedorzecznych piosenek - a przecie� Zoal Zoal odnotowa� przenikliwie w eseju Schy�ek cz�owieka arktycznego przypadek nikomu nie znanego muzyka, kt�ry posun�� si� do tego, i� opracowa� muzyk� do odra�aj�cej typowej przy�piewki pijanych marynarzy ("No, non voglio vederlo - il sangue di Ignazio sulla sabbia" - Nie, nie chc� patrze� - na krew Ignazia na piasku), co trzeba uzna� za ostatni etap przemys�owego nonsensu - pozwol� sobie zatem powiedzie�, �e te nie�miertelne s�owa, kt�re dotar�y do nas z pomroki dziej�w, �wiadcz� o moralnej oraz intelektualnej wielko�ci cz�owieka ziemskiego sprzed dw�ch tysi�cy lat. Mamy oto przed sob� poezj�, kt�ra, miast obra� sobie za fundament zagmatwany labirynt intelektu nad�tego od kultury, wyra�a siebie poprzez spontaniczne, elementarne rytmy przepojone dzieci�c� czysto�ci� i dzieci�cym wdzi�kiem; w takim momencie cz�owiek zwraca spojrzenie ku Bogu i my�li, �e On to - a nie tw�rcza m�ka -jest �r�d�em tego cudu. Wielk� poezj� rozpoznaje si�, panowie, zawsze i wsz�dzie, nosi bowiem swoiste pi�tno; chodzi o kadencje, kt�re ujawniaj� braterstwo, nawet je�li rozbrzmiewaj� z przeciwnych biegun�w kosmosu. Tak wi�c, szanowni koledzy, z wielk� rado�ci� i wzruszeniem mog�em w ko�cu przyst�pi� do naukowego kolacjonowania, lokuj�c te trzy wersy, kt�re dwa lata temu znale�li�my na strz�pku kartki w�r�d ruin, w obszerniejszym kontek�cie kompletnego utworu ocala�ego na dw�ch r�nych stronicach guaternulusa. Wy�mienita kompozycja bogata w misterne asonanse, klejnot aleksandrynu, doskona�o�� bez skazy:
Dzi�ki za kwiaty.
Rozpozna�am je po�r�d wszystkich innych kwiat�w:
Chocia� b�l mi przynios�y, by�am te� im rada,
To najczerwie�sze r�e, nios� mi�o�ci wiatyk.
�wie�o�� s��w moich brzmi�cych w�r�d ch�odu wieczoru
Jest dla ciebie jak szelest tych morwowych li�ci,
Kt�re trzymasz zerwawszy w r�ki swojej ki�ci...
Smutny pa�acyk,
Po�r�d ametystowych fio�k�w i krzew�w majaczy
Tyle spraw zaniechanych...
Wyczerpa�em ju� jednak, szanowni koledzy, przyznany mi limit czasu. Niejedno jeszcze chcia�bym wam przeczyta�, jestem jednak pewny, �e natychmiast po wyja�nieniu pewnych subtelnych problem�w filologicznych znajd� sposobno��, by przet�umaczy� i opublikowa� owoc mojego cennego odkrycia. A dzisiaj pozostawiam wam obraz tej zaginionej cywilizacji, kt�ra nie wylewa�a nad sob� �ez, wy�piewuj�c rozpad warto�ci, z radosn� niewinno�ci� rzucaj�c s�owa jak diamenty i utrwalaj�c w nich �wiat pe�en gracji i pi�kna. A kiedy pojawi�o si� przeczucie ko�ca, nie zawiod�a jej profetyczna wra�liwo��; z niezg��bionej i tajemniczej otch�ani przesz�o�ci, ze zniszczonych r�owych stroniczek quaternulusa pompeianusa, z pojedynczego wersu zapisanego na karcie poczernia�ej od promieniowania wy�ania si� jakby przepowiednia tego, co sta�o si� p�niej. W przeddzie� Wybuchu poeta "ujrza�" przeznaczenie ludno�ci ziemskiej, kt�ra zbuduje kiedy� now� i dojrzalsz� cywilizacj� na polarnej pokrywie lodowej i odnajdzie w eskimoskich protoplastach wy�sz� ras� na odnowionej i szcz�liwej planecie; ujrza� jutro, kt�re mia�o przeobrazi� zgroz� Wybuchu w dobro i post�p; i wtedy zrozumia�, �e nie czuje ju� strachu ani wyrzutu sumienia, i jego pie�� rozla�a si� szeroko niby psalm: "Co mi po wszystkim, gdy �wiat jest dla mnie jak l�d..."
Jeden jedyny wers, ale dla nas, syn�w prosperuj�cej i post�powej Arktyki, jest jakby or�dziem wiary i solidarno�ci, a z otch�ani cierpienia wy�ania si� pi�kno, �mier� i odrodzenie i dostrzegamy oto niewyra�nie zarysowane, ale umi�owane oblicze naszych ojc�w.
1959
JAK OGL�DA� STRIPTIZ I JAK SI� WYSZUMIE�
Kiedy Lilly Niagara ukazuje si� na ma�ej scenie Crazy Horse, okryta firank� z czarnej siatki, o du�ych oczkach, jest ju� naga. Albo prawie, gdy� ma na sobie rozsznurowany czarny stanik i pasek od po�czoch. Pierwsza cz�� numeru polega na powolnym ubieraniu si�, to znaczy na zak�adaniu po�czoch i zapinaniu powiewnego stroju, kt�ry sp�ywa po jej ko�czynach. Druga cz�� to powr�t do sytuacji wyj�ciowej. Publiczno��, niepewna, czy kobieta rozebra�a si�, czy ubra�a, nie zdaje sobie sprawy z tego, �e w efekcie nie zrobi�a nic, gdy� nawet powolne i omdla�e gesty, dla kt�rych kontrapunktem jest zal�kniony wyraz twarzy, to przejaw tak wielkiej zawodowej sumienno�ci, tak wyra�nie mieszcz�cej si� w tradycjach najlepszej szko�y, �e nie ma w nich nic nie przewidzianego - a tym samym uwodzicielskiego. W por�wnaniu z technik� innych mistrzy� striptizu, umiej�tnie dawkuj�cych sw� ofert� pocz�tkowej niewinno�ci, na kt�r� nak�adaj� z nag�a szelmowsk� �mia�o��, pow�ci�gan� rozwi�z�o��, dzikie szarpni�cia pozostawiaj�c na sam koniec (s� wi�c mistrzyniami striptizu dialektycznego i zachodniego), technika Lilly Niagary jest ju� sama w sobie beat i hard, a kiedy si� nad ni� zastanowi�, przywodzi na my�l Cecyli� z Nudy Moravii, seks naznaczony znudzeniem i oboj�tno�ci�, okraszony maestri� traktowan� jak nieunikniony wyrok.
Tak wi�c Lilly Niagara chce osi�gn�� najwy�szy szczebel striptizu, polegaj�cy na tym, �e zamiast dawa� spektakl nie skierowanej do nikogo w szczeg�lno�ci si�y uwodzicielskiej, zamiast dawa� obietnic� i wycofywa� si� z niej w ostatniej chwili, przeskakuje si� ostatni pr�g i unika nawet z�o�enia uwodzicielskiej obietnicy. Je�li zatem tradycyjny striptiz jest propozycj� stosunku, kt�ry nagle staje si� interruptus, rozbudzaj�c w wyznawcach mistyk� wyrzeczenia, striptiz w wykonaniu Lilly Niagary niweczy nawet poczucie wy�szo�ci u nowych adept�w, ukazuj�c im, �e obiecana rzeczywisto�� jest nie tylko wy��cznie kontemplacyjna, ale nie podlega nawet w pe�ni zastyg�ej w bezruchu kontemplacji, trzeba j� bowiem przemilcze�. Bizanty�ska sztuka Lilly Niagary potwierdza przy tym zwyk�� struktur� konwencjonalnego striptizu i jego symboliczny charakter.
Tylko w niekt�rych, otoczonych jak najgorsz� s�aw� boites mo�esz po zako�czeniu spektaklu nam�wi� t�, kt�ra si� tam rozbiera, do bli�szego obcowania. W Crazy Horse zawiadamia si� nawet uprzejmie, �e pr�by kupienia fotografii s� niemile widziane: wszystko, co ma si� zobaczy�, ukazuje si� na kilka minut w magicznej przestrzeni scenicznej. A je�li czytasz artyku�y omawiaj�ce striptiz albo uczone komentarze zdobi�ce czasem brochures sprzedawane w najwi�kszych teatrach, wiesz, �e typowa naga tancerka wykonuje sumiennie sw�j zaw�d, ograniczaj�c si� do uprawiania mi�o�ci w zaciszu domowym, a do pracy odprowadza j� m�ody narzeczony, zazdrosny m�� - przeszkody nie do pokonania. Nie jest to zgo�a bez znaczenia, gdy� arogancka i pomys�owa belle epoque stara�a si� przekona� klient�w, �e jej diwy to w �yciu prywatnym i publicznym potwory po��dliwo�ci, po�eraczki m�czyzn i maj�tk�w, kap�anki najbardziej wyrafinowanych alkowianych wyst�pk�w.
Rzecz w tym, �e belle epoque ofiarowywa�a swe grzeszne zbytki rz�dz�cej klasie ludzi starszych, kt�rym musia�a zapewni� rozrywk� w teatrze i potem, a tak�e posiadanie rzeczy w pe�ni, co jest przywilejem nieroz��cznie zwi�zanym z pieni�dzmi.
Striptiz, jaki mo�esz obejrze�, czytelniku, za bardzo skromn� cen� i w dowolnej porze dnia, ubrany w koszul� z podwini�tymi r�kawami, nie obowi�zuje bowiem �aden okre�lony str�j, i to dwa razy, jako �e spektakl trwa bez przerwy, striptiz wi�c jest obliczony na kiesze� przeci�tnego obywatela, a daj�c mu par� minut religijnego skupienia, wpaja ukradkiem, bez zb�dnych pyta�, okre�lon� teologi�. Istota tej teologii sprowadza si� do stwierdzenia, �e wiemy mo�e podziwia� zbytkowne dobra kobiecego cia�a, nie mo�e jednak z nich korzysta�, gdy� w�adza nie pozwala. Mo�e natomiast, je�li zechce, mie� te kobiety, kt�re spo�ecze�stwo, do sp�ki z losem, dla niego przeznaczy�o; podst�pny plakat Crazy Horse zawiadamia go natomiast, �e je�li po powrocie do domu nie znajdzie zaspokojenia u swojej pani, mo�e pos�a� j� na popo�udniowe kursy wdzi�ku i gestu, organizowane przez lokal dla studentek i gospody� domowych. I nie ma wcale pewno�ci, czy takie kursy naprawd� istniej� ani czy klient o�mieli si� z�o�y� podobn� propozycj� szanownej ma��once; wa�ne jest tylko to, by w jego duszy zrodzi�a si� w�tpliwo��: skoro striptizerka jest kobiet�, mo�e moja �ona jest czym� innym, a je�li uznam za kobiet� moj� �on�, mo�e striptizerka jest czym� wi�cej, esencj� kobieco�ci, seksu, ekstazy, grzechu i kokieterii? A wi�c czym�, do czego widz nie ma prawa: jak�� wymykaj�c� mu si� istot� �ycia, jak�� granic� ekstazy dla niego nie do osi�gni�cia, jakim� zakazanym mu poczuciem tryumfu, pe�ni� zmys��w, �wiatem, kt�ry mo�e pozna� jedynie z opowie�ci. Typowa relacja striptizowa wymaga, �eby kobieta, kt�ra daje najwy�sze �wiadectwo swoich mo�liwo�ci obdarzania szcz�ciem, by�a absolutnie niedost�pna. Broszurka rozdawana w Concert Mayol, zaopatrzona w nu��co liberty�ski wst�p, ko�czy si� znamiennym stwierdzeniem; z grubsza rzecz bior�c, powiada si� tam, �e tryumf kobiety obna�onej w �wietle reflektor�w, wystawionej na spojrzenia wyci�gaj�cej szyje i nienasyconej widowni, polega na z�o�liwej satysfakcji z tego, �e w tym momencie patrz�cy por�wnuj� j� z pokarmem, do kt�rego przywykli, chodzi wiec o �wiadomo�� upokorzenia bli�niego, a przyjemno�� patrz�cego to w znacznej mierze w�asne upokorzenie, postrzegane, znoszone i akceptowane jako istota rytua�u.
Z psychologicznego punktu widzenia relacja striptizowa ma charakter sadomasochistyczny, ale z socjologicznego ten sadomasochizm stanowi istot� odprawianego rytua�u pedagogicznego; striptiz ma przekona� patrz�cego, kt�ry akceptuje frustracj�, a nawet jej szuka, �e �rodki produkcji nie s� jego w�asno�ci�.
Je�li jednak, socjologicznie rzecz ujmuj�c, wprowadza si� w spos�b niedwuznaczny relacj� kastow� (albo, je�li kto� woli, klasow�), to, metafizycznie, striptiz narzuca kontempluj�cemu konfrontacj� przyjemno�ci, kt�re s� dla niego dost�pne, z tymi, kt�re z samej istoty rzeczy znajduj� si� poza jego zasi�giem: kobiety, jakie zdobywa, z Kobieco�ci�, swoje do�wiadczenia seksualne z Seksem, nago�ci, z jakimi obcuje, z kosmiczn� Nago�ci� na zawsze dla� nieosi�galn�. Kiedy b�dzie po wszystkim, wr�ci do swojej nory, by korzysta� z pozor�w, na jakie mu dozwolono. W ten spos�b poprzez pod�wiadom� syntez� striptiz sprowadza sytuacj� platoniczn� do spo�ecznej rzeczywisto�ci nacechowanej uciskiem i zr�nicowaniem.
Ukoiwszy si� �wiadomo�ci�, �e d�wignie �ycia spo�ecznego s� poza jego zasi�giem i �e model jego prze�y� zosta� usankcjonowany przez kr�lestwo niezmiennych idei, widz striptizu mo�e spokojnie wr�ci� do codziennych obowi�zk�w, ma bowiem za sob� oczyszczaj�cy rytua�, kt�ry utwierdza go w roli stabilnej i mocnej podpory istniej�cego porz�dku; a lokale nie tak ascetyczne jak Crazy Horse (klasztor zen, ostatni stopie� doskona�o�ci) pozwol� mu unie�� ze sob� obrazy tego, co mu pokazano - aby pocieszy� si� w swym cz�owieczym losie blu�nierczymi praktykami, podsuni�tymi przez jego w�asn� uleg�o�� i samotno��.
1960
FENOMENOLOGIA MIKE'A BONGIORNO
Cz�owiek �yj�cy w�r�d mass medi�w jest spo�r�d wszystkich bli�nich najbardziej szanowany: nigdy nie wymaga si� od niego, by sta� si� kim� innym, ni� jest. Innymi s�owy, wywo�uje si� u niego pragnienia dostosowane do wzorca jego sk�onno�ci. Poniewa� jednak do narkotycznych rekompensat, jakie mu si� przyznaje, nale�y ucieczka w marzenie, zwykle podsuwa mu si� idea�y takie, by mi�dzy nimi a nim wytworzy�o si� napi�cie. Uwalniaj�c go przy tym od wszelkiej odpowiedzialno�ci, urz�dza si� wszystko tak, �eby te idea�y by�y w rzeczywisto�ci nieosi�galne i �eby napi�cie znalaz�o sobie uj�cie poprzez projekcj�, nie za� poprzez ci�g skutecznych dzia�a�, kt�re zmierza�yby do zmiany stanu rzeczy. W sumie ��da si� od niego, by sta� si� cz�owiekiem z lod�wk� i dwudziestojednocalowym telewizorem; w zamian proponuje mu si� jako idea� Kirka Douglasa albo Supermana. Idea�em konsumenta mass medi�w jest nadcz�owiek, kt�rym on sam nigdy nie spr�buje zosta�, w kt�rego jednak z rozkosz� wciela si� w swoich fantazjach, podobnie jak przymierzamy czasem przed lustrem ubranie nale��ce do kogo� innego, nie my�l�c nawet o tym, �eby wej�� w jego posiadanie.
Nowa sytuacja, w jakiej si� znalaz� w zwi�zku z telewizj�, jest nast�puj�ca: TV nie proponuje jako idea�u, z kt�rym mo�na by si� uto�samia�, supermana, lecz everymana. Tym idea�em jest wi�c cz�owiek ca�kowicie przeci�tny.
Juliette Greco ukazuje si� na deskach teatralnych i natychmiast tworzy mit i jest otoczona kultem; Josephine Baker staje si� przedmiotem ub�stwienia i daje nazw� ca�ej epoce. W telewizji magiczna twarz Juliette Greco pojawia si� wielokrotnie, ale nie prowadzi to do wytworzenia kultu; nie ona jest idolem, ale prezenterka, a spo�r�d prezenterek najbardziej uwielbiana i najs�awniejsza b�dzie ta w�a�nie, kt�ra najdok�adniej wciela si� w przeci�tno��: uroda umiarkowana, seksapil ograniczony, poczucie smaku dyskusyjne - raczej nijaka pani domu.
Ot� w zakresie zjawisk ilo�ciowych media stanowi� cz�on �rodkowy, a dla tego, kto jeszcze si� nie zuniformizowa�, jest to cel. Je�li zgodnie ze znanym dowcipem statystyka to nauka, kt�ra utrzymuje, �e gdy z dw�ch os�b jedna zjada codziennie dwie kury, druga za� �adnej, ka�da zjada przeci�tnie jedn� kur�, a dla cz�owieka g�odnego ju� p� kury dziennie to cel godny po��dania. Natomiast w zakresie zjawisk jako�ciowych poziom �redni to poziom zerowy. Cz�owiek, kt�ry odznacza si� wszystkimi przymiotami moralnymi i umys�owymi w stopniu �rednim, jest lokowany natychmiast na jednym z dolnych szczebli ewolucji. Arystotelesowski "�rodek" to r�wnowaga w prze�ywaniu nami�tno�ci dzi�ki kierowaniu si� pozwalaj�c� na rozr�nianie cnot� ostro�no�ci. Je�li natomiast kto� �ywi �rednie nami�tno�ci i odznacza si� �redni� ostro�no�ci�, jest marnym okazem ludzkiego rodzaju.
Najbardziej jaskrawym przypadkiem redukcji supermana do everymana jest we W�oszech posta� Mike'a Bongioraa i historia jego kariery. Ten cz�owiek, ub�stwiany przez miliony os�b, zawdzi�cza sw�j sukces temu, �e z ka�dego czynu i s�owa postaci, kt�rej daje �ycie przed kamerami telewizyjnymi, wyziera absolutna przeci�tno��, po��czona (i jest to jedyna cnota, jak� ma w stopniu przekraczaj�cym przeci�tno��) z natychmiastowym i spontanicznym zafascynowaniem; t�umaczy si� to tym, i� nie wida� u niego ani �ladu teatralnego konstruowania lub udawania. Ma si� prawie wra�enie, �e pokazuje si� taki, jaki jest, a jest taki, i� nie mo�e wywo�a� kompleksu ni�szo�ci u �adnego widza, cho�by najskromniej obdarzonego przez natur�. Widz patrzy na oficjaln� gloryfikacj� i wyr�nienie przez autorytety pa�stwowe wizerunku swoich w�asnych ogranicze�.
Aby zrozumie� t� nadzwyczajn� si�� Mike'a Bongiorno, trzeba dokona� analizy jego zachowa�, zaj�� si� powa�nie "fenomenologi� Mike'a Bongiorno", pami�taj�c, �e nie chodzi tutaj o cz�owieka, ale o posta�.
Mike Bongiorno nie jest szczeg�lnie przystojny, wysportowany, odwa�ny, inteligentny. W terminach biologicznych mo�na by powiedzie�, �e stanowi przyk�ad umiarkowanego przystosowania si� do �rodowiska. Histeryczne uwielbienie, jakie okazuje mu �e�ska po�owa teen-agers, trzeba przypisa� cz�ciowo temu, �e potrafi rozbudzi� u dziewczyny kompleks macierzy�ski, a cz�ciowo temu, �e pokazuje posta� idealnego kochanka, uleg�ego i s�abego, �agodnego i uprzejmego.
Mike Bongiorno nie wstydzi si� swojej ignorancji i nie odczuwa potrzeby pog��biania wiedzy. Obcuje z najbardziej osza�amiaj�cymi osi�gni�ciami cz�owieka, ale pozostaje dziewiczy i nieskalany, utwierdzaj�c w ludziach naturaln� sk�onno�� do bierno�ci i gnu�no�ci umys�owej. Pieczo�owicie unika imponowania widzowi, nie tylko pokazuj�c, �e nie zna fakt�w, ale i �e ma mocne postanowienie trzyma� si� jak najdalej od wszelkiej wiedzy.
Okazuje natomiast szczery i prostoduszny podziw dla tych, kt�rzy wiedz�. Wydobywa z nich jednak na �wiat�o dnia te przymioty, kt�re wi��� si� z sumienno�ci�, pami�ci�, oczywist� i elementarn� metodologi�: �eby by� wykszta�conym, trzeba przeczyta� du�o ksi��ek i zapami�ta� ich tre��. Nie przychodzi mu nawet do g�owy, �e istnieje co� takiego, jak krytyczna i tw�rcza rola wykszta�cenia. Jego kryteria s� w tym zakresie czysto ilo�ciowe. W tym sensie (�eby bowiem zdoby� wykszta�cenie, trzeba przez wiele lat czyta� mn�stwo ksi��ek) jest rzecz� ca�kowicie naturaln�, �e cz�owiek nie maj�cy odpowiednich predestynacji rezygnuje z wszelkiej pr�by.
Mike Bongiorno nak�ania do szacunku i nieograniczonego zaufania dla specjalist�w. Profesor jest uczonym, ma prawo reprezentowa� �wiat kultury. Jest bieg�y w swojej dyscyplinie, nale�y wiec zadawa� mu pytania.
Podziw dla wykszta�cenia pojawia si� jednak, kiedy pozwala ono zarabia� pieni�dze. Odkrywa si� w�wczas, �e czemu� ono s�u�y. Cz�owiek przeci�tny nie zamierza si� uczy�, ale chce zapewni� wykszta�cenie dziecku.
Mike Bongiorno ma drobnomieszcza�sk� koncepcj� pieni�dza i jego warto�ci ("Pomy�lcie, zarobi� sto tysi�cy lir�w! Okr�g�a sumka!")
Mike Bongiorno uprzedza w ten spos�b bezlitosne refleksje, jakie m�g�by snu� widz: "Ale musi si� cieszy�, przecie� ca�e �ycie �y� z go�ej pensji! Czy mia� kiedykolwiek tyle pieni�dzy w r�kach?"
Podobnie jak dzieci, Mike Bongiorno dzieli ludzi na kategorie i zwraca si� do nich z komicznym szacunkiem (dziecko m�wi: "Przepraszam, pani wychowawczyni..."), u�ywaj�c jednak zawsze okre�lenia najbardziej trywialnego i pospolitego, cz�sto deprecjonuj�cego: "Panie �mieciarzu, panie rolniku".
Mike Bongiorno akceptuje wszystkie mity spo�ecze�stwa, w kt�rym �yje: pani Balbiano d'Aramengo ca�uje d�o�, oznajmiaj�c, �e robi to, poniewa� ma do czynienia z hrabin� (sic!).
Poza mitami przejmuje wszystkie konwencje. Jest paternalistyczny i pob�a�liwy dla maluczkich, uni�ony wobec os�b zajmuj�cych wy�sz� pozycj� spo�eczn�.
Kiedy daje pieni�dze, ma instynktown� sk�onno�� do my�lenia kategoriami ja�mu�ny, a nie zarobku, aczkolwiek nigdy nie m�wi tego wyra�nie. Demonstruje wiar�, �e w dialektyce klasowej jedynym sposobem awansu jest �aska Opatrzno�ci (kt�ra mo�e czasem przybra� oblicze telewizji).
Mike Bongiorno pos�uguje si� basic italian. Jego wypowiedzi s� maksymalnie uproszczone. Usuwa ca�kowicie tryb ��cz�cy, zdania podrz�dne, obywa si� prawie ca�kowicie bez sk�adni. Unika zaimk�w, powtarzaj�c za ka�dym razem pe�ny podmiot, u�ywa zdumiewaj�cej liczby kropek. Nigdy nie stosuje zda� wtr�conych ani nawias�w, �adnych konstrukcji eliptycznych, aluzji, jedyne metafory to te, kt�re wesz�y do j�zyka potocznego. Jest to j�zyk rygorystycznie desygnatywny, j�zyk, kt�ry radowa�by serce neopozytywisty. Rozumie si� go bez najmniejszego wysi�ku. Ka�dy widz spostrzega, �e w danej sytuacji umia�by popisa� si� wi�ksz� elokwencj�.
Nie przyjmuje do wiadomo�ci, �e s� pytania, na kt�re istnieje wi�cej odpowiedzi ni� jedna. Podejrzliwym okiem patrzy na warianty. Nabuco i Nabuchodonozor to nie to samo; reaguje na dane jak m�zg elektronowy, jest bowiem przekonany, �e A r�wna si� A i tertium non datur. Jego pedagogika, arystotelesowska z konieczno�ci, jest w tej sytuacji konserwatywna, paternalistyczna, immobilistyczna.
Jest pozbawiony zmys�u humoru. �mieje si�, gdy� jest zadowolony z rzeczywisto�ci, nie za� dlatego, �e potrafi j� deformowa�. Nie pojmuje istoty paradoksu; powtarza go tak, jak us�ysza�, potrz�saj�c z rozbawion� min� g�ow�, jakby daj�c do zrozumienia, �e sympatyczny sk�din�d rozm�wca nie jest ca�kiem normalny; nie chce przyj�� do wiadomo�ci, �e w paradoksie mo�e kry� si� jaka� prawda, poniewa� nie uwa�a, aby by� to pe�noprawny spos�b wyra�ania pogl�d�w.
Unika polemiki, nawet w najbardziej b�ahych sprawach. Dba o to, by zasi�gn�� informacji o dziwactwach w dziedzinie kultury (nowy pr�d w malarstwie, jaka� nowa, zawi�a ga��� wiedzy... "Tyle si� dzisiaj m�wi o futuryzmie. Prosz� powiedzie�, co to w�a�ciwie takiego?"). Po uzyskaniu odpowiedzi nawet nie pr�buje pog��bi� kwestii, ale okazuje uprzejmie sw�j sprzeciw, jak przysta�o na cz�owieka o pogl�dach tradycyjnych. Szanuje przy tym pogl�dy innych, tyle �e nie ze wzgl�d�w ideologicznych, lecz z powodu braku zainteresowania.
Ze wszystkich mo�liwych pyta� dotycz�cych jakiej� sprawy wybiera zawsze to, kt�re ka�demu nasuwa si� jako pierwsze i z kt�rego po�owa widz�w bez wahania zrezygnowa�aby, uznaj�c je za zbyt banalne. "Co przedstawia ten obraz?" "Dlaczego wybra� pan sobie hobby tak odleg�e od pa�skiej pracy zawodowej?" "W jaki spos�b przychodzi cz�owiekowi do g�owy, �eby zaj�� si� filozofi�?"
Nie wychodzi ani na krok poza utarte wyobra�enia. Dziewczyna, kt�ra uczy�a si� u zakonnic jest cnotliwa, dziewczyna w kolorowych po�czochach i z ko�skim ogonem jest zdemoralizowana. Pyta pierwsz� z nich, czy b�d�c tak� porz�dn� dziewczyn�, chcia�aby sta� si� taka, jak ta druga; kiedy zwr�ci mu si� uwag�, �e tego rodzaju przeciwstawienie jest obra�liwe, pociesza drug� dziewczyn�, podkre�laj�c przewag� jej urody i upokarzaj�c pensjonark� od zakonnic. W tej osza�amiaj�cej karuzeli gaf nawet nie pr�buje stosowa� peryfrazy, bo przecie� om�wienie to ju� subtelno��, a subtelno�ci nale�� do cyklu Vikia�skiego, ca�kowicie panu Bongiorno obcego. Dla niego ka�da rzecz ma jedn� i tylko jedn� nazw�, wybieg za� retoryczny to zwyk�y kaprys. W gruncie rzeczy gafa rodzi si� zawsze z niczym nie zamaskowanej szczero�ci; kiedy szczero�� jest zaplanowana, nie ma gaf, tylko wyzwanie i prowokacja; gaf� (a Bongiorno to, zdaniem krytyk�w i publiczno�ci, mistrz gaf) pope�nia si�, okazuj�c szczero�� przez pomy�k� albo wskutek lekcewa�enia rozm�wcy. Im cz�owiek przeci�tny jest przeci�tniejszy, tym wi�cej pope�nia niezr�czno�ci. Mike Bongiorno niesie mu pociech�, podnosz�c gaf� do rangi figury retorycznej w obr�bie zuniformizowanej etykiety obowi�zuj�cej nadawc� programu i ws�uchany nar�d.
Mike Bongiorno szczerze cieszy si� wraz ze zwyci�zc�, gdy� szanuje sukces. Okazuje kurtuazyjny brak zainteresowania przegrywaj�cemu, ale wzrusza si�, je�li ten znajdzie si� w ci�kim po�o�eniu, i w�wczas organizuje imprez� na cel dobroczynny, po kt�rej demonstruje sw� satysfakcj� i przekonuje o tym publiczno��; potem mknie do innych zaj�� - z sercem pe�nym otuchy, gdy� wie, �e �yje na najlepszym ze �wiat�w. Nic nie wie o tragicznym wymiarze �ycia.
Mike Bongiorno nak�ania wi�c publiczno�� w�asnym �ywym i tryumfuj�cym przyk�adem do zaakceptowania walor�w przeci�tno�ci. Nie rozbudza kompleks�w ni�szo�ci, cho� jednocze�nie sam podsuwa siebie jako idola, wdzi�czna za� publiczno�� odp�aca mu si� mi�o�ci�. Jest przecie� idea�em, kt�rego osi�gni�cie nie wymaga wysi�ku, gdy� pierwszy lepszy cz�owiek z ulicy jest ju� na jego poziomie. �adna religia nie by�a nigdy taka pob�a�liwa dla swoich wyznawc�w. Przekre�leniu ulega napi�cie mi�dzy istnieniem a konieczno�ci� istnienia. Powiada swoim czcicielom: jeste�cie Bogiem, nie zmieniajcie si�.
1961
ESQUISSE D'UN NOUVEAU CHAT
Z k�ta do sto�u jest sze�� krok�w. Od sto�u do �ciany w g��bi - pi��. Naprzeciwko sto�u znajduj� si� drzwi. Od drzwi do rogu, gdzie si� znajdujesz, sze�� krok�w. Je�li spojrzysz przed siebie, tak by twoje spojrzenie przemierzy�o pomieszczenie po przek�tnej, kieruj�c si� ku przeciwleg�emu rogowi na wysoko�ci oczu, kiedy przycupn��e� w samiutkim k�cie z pyszczkiem zwr�conym ku pokojowi i ogonem skr�conym tak, �e dotyka jednocze�nie dw�ch jego �cian spotykaj�cych si� pod k�tem dziewi��dziesi�ciu stopni, zobaczysz w�wczas sze�� krok�w przed sob� cylindryczny, ciemnobr�zowy i b�yszcz�cy kszta�t, pokryty szeregiem delikatnych rys, przez kt�re przeziera bia�awy rdze�, z zadrapaniem na wysoko�ci oko�o pi�ciu centymetr�w od pod�ogi, rozszerzaj�cym si� w nieregularny kontur, co� w rodzaju niewyra�nego wieloboku o maksymalnym przekroju dwa centymetry; ods�ania si� r�wnie� brudno-bia�e t�o, ale jest to biel bardziej nik�a ni� biel po�y�kowa�, jakby d�u�ej i swobodniej odk�ada� si� tam kurz - dniami albo miesi�cami, stuleciami albo tysi�cleciami. Ponad zadrapaniem walec prezentuje w dalszym ci�gu b�yszcz�c�, br�zow�, po�y�kowan� powierzchni�, a� do miejsca na wysoko�ci oko�o stu dwudziestu centymetr�w, gdzie ko�czy si�, zwie�czony znacznie wi�ksz� bry��, zapewne prostopad�o�cianem, aczkolwiek twoje oczy patrz� na przedmiot wzd�u� przek�tnej, widz� wi�c r�wnoleg�obok; wypatrz teraz, poszerzaj�c pole widzenia, trzy inne cylindryczne bry�y rozmieszczono symetrycznie wzgl�dem siebie i wzgl�dem tamtej pierwszej, tak �e wygl�daj� na trzy wierzcho�ki jakiej� innej figury geometrycznej; a jednak podpieraj�, jak wiesz, wielki prostopad�o�cian, kt�ry znajduje si� sto dwadzie�cia centymetr�w nad ziemi�, tak zatem prawdopodobnie rozmieszczone s� w czterech rogach idealnego prostok�ta.
Tw�j wzrok nie widzi zbyt dok�adnie, co po�o�y�em na p�aszczy�nie prostok�ta. W twoim kierunku sterczy jaka� czerwonawa bry�a, opasana w poprzek czym� bia�ym; czerwonawa bry�a spoczywa na arkuszu jakiego� ��tego i chropowatego materia�u, usianego czerwonymi plamkami, jakby ta bry�a by�a czym� �ywym, co rozprysn�o cz�stk�