2053

Szczegóły
Tytuł 2053
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2053 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2053 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2053 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Krystyna Koli�ska Szata�ska Ksi�niczka Opowie�� o Izabeli Czajce-Stachowicz Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1992 ISBN 83-03-03525-8 przepisa�a Marianna �ydek Odlot Czajki Tego grudniowego wieczoru - a by� to dziesi�ty dzie� miesi�ca - kolacyjne przyj�cie przewidziano, wyj�tkowo, na cztery tylko osoby, wliczaj�c w to samych gospodarzy. Pani domu o d�wi�cznym imieniu Izabella, powszechnie zwana Czajk�, ubrana w ciemnoszar� sukni� o w�ykowatym rzuciku w kolorze l�ni�cego szmaragdu, rozstawia�a na stole �wiece. Wysmuk�e, w seledynowym kolorze kolumienki stearyny rozja�nia�y migotliwymi p�omykami wn�trze nie za du�ego, lecz bardzo ustawnego pokoju. Zdobi�y go stare mebelki, niedzisiejsze srebra w staro�wieckiej serwantce i nieco m�odsze metryk� obrazy na �cianach. Te dawne bowiem, cho�by wymieni� tylko "Dziewczyn� w niebieskiej chustce" Eugeniusza �aka czy p��tno Chaima Soutine'a malarskie dzie�o przedstawiaj�ce pon�tn� m�od� kobiet� w r�owej bluzce (a by�a ni� przed laty sama pani Izabella), zabrali okupacyjni rabusie. Teraz w miejsce tamtych obraz�w zawi�li "Gachowie z Marsylii" J�zefa Czapskiego oraz utopce, diab�y i przedpotopowe gady wy�aniaj�ce si� z kipi�cego k��bowiska nie istniej�cej flory, zrodzone w wyobra�ni Teofila Ociepki. Obok muskularni, wspaniali ch�opcy w splotach u�cisk�w dziewcz�t o czysto cielesnych wdzi�kach, chwal�cy zmys�ow� rado�� �ycia w akwarelach Mai Berezowskiej, a dalej prace Hel Enri, czyli starej pani Heleny Berlewi rodem z warszawskiej przedwojennej ulicy T�omackie. Teraz mieszkaj�c od lat nad Sekwan�, rodzicielka utalentowanego malarza, abstrakcjonisty z awangardowej warszawskiej grupy "Block" - Henryka Berlewi, snu�a pod niebem Pary�a zbyt jak na jej gust jednolicie b�awatkowym swe barwne wspomnienia o krzewach w �azienkach obsypanych r�owym kwieciem, o bieli bz�w w Ogrodzie Botanicznym, o ��tych kacze�cach nad strumykami Mazowsza, prze�wietlaj�c je s�o�cem, oplataj�c li��mi dzikiego wina, otulaj�c w delikatne mgie�ki dmuchawc�w. Pseudonim Hel Enri zrodzi� si� z po��czenia skr�t�w imion matki i syna, a je�li wierzy� pani Izabelli, w�a�nie ona podrzuci�a kiedy� panu Henri i pani Helenie ten pomys�, zyskuj�c tym ich wdzi�czno�� i kilka akwarelek. Pod tymi wszystkimi obrazami, w mahoniowej serwantce i na p�kach pe�nych ksi��ek, pi�trzy�y si� bibeloty z r�nych parafii i ze wszystkich stron �wiata; pani Bela (ju� nie Bella, jako �e po tej jednej upi�kszaj�cej j� literki) ustawi�a tam nie tylko miniaturki monumentalnych rze�b Gucia Zamoyskiego kt�ry po warszawskim i paryskim okresie �ywota wyl�dowa� w St. Clar de Riviere, ale i r�ne gliniane stwory ofiarowane jej przez tak zwane samorodne talenty. K��ci�y si� one tutaj z rokokow� pasterk�, pistacjowym pastuszkiem graj�cym na flecie oraz z hebanow� figurk� egzotycznej tancerki, umieszczon� tu nie ca�kiem w�a�ciwie, zwa�ywszy, �e sta�a blisko statuetki �wi�tego Antoniego, prawie dotykaj�c r�k� i wyzywaj�cymi piersiami jego ramienia pod fa�dzist� zakonn� szat�. �w drewniany �wi�ty zosta� przywieziony a� z Sao Paulo, z niedawnej podr�y pani Beli do Ameryki Po�udniowej. I sta� tu teraz na Mokotowie w mieszkaniu przy ulicy Kar�owicza z powa�nym, jakby nieco zatroskanym wyrazem twarzy, w ciasnym kr�gu brazylijskich �wiec przypominaj�cych kszta�tem fallusy. Opr�cz tych r�nych pami�tek z podr�y bliskich i dalekich mog�y jeszcze zwraca� uwag� dwie fotografie w kolorze sepii, w srebrnych ramkach o cienkich z ty�u n�kach. Sta�y one na ma�ym sekretarzyku w stylu biedermeier, przy kt�rym pani domu opisywa�a sw� wiede�sko-parysko-warszawsk� przesz�o�� i niedawne du�e wyprawy do bardziej egzotycznych miast i kraj�w. Fotografie naklejone one na sztywnej tekturce mia�y t�oczone u do�u literki o fantazyjnym kroju, sk�adaj�ce si� na imi�, nazwisko i adres w�a�cicieli firm: W�odzimierza Kirchnera z ulicy Wierzbowej i Boles�awa Mieszkowskiego - Nowy �wiat. Na jednej z nich widnia�a leniwie wyci�gni�ta na szezlongu zarzuconym mn�stwem poduszek kilkunastoletnia dziewczyna o pe�nych �aru i ciekawo�ci �wiata oczach, o soczystych i jakby nieco nabrzmia�ych wargach, trzymaj�ca w d�oni ksi��k�, uj�t� teatralnym gestem smuk�ych palc�w. Znawcy seks'appealu ujrzeliby w tej podfruwajce w pensjonarskim mundurku niew�tpliw� zapowied� pon�tne kobiety (nadkobiety - jakby powiedzia� Witkacy), kusz�c� obietnic� pe�nej realizacji samczych pragnie�. Z drugiej fotografii patrzy� zza okular�w starszy m�czyzna o szpakowatej czuprynie, tak bujnej i wysokiej, i� mog�o si� zdawa�, �e spadnie zaraz kapelusz borsalino, typu casa moderna, na�o�ony fantazyjnie na bok. Pod nieco mi�sistym nosem widnia�a przystrzy�ona w �agodny klin, tak�e nieco szpakowata, br�dka. Nieskazitelnie czarn� marynark�, tak zwan� jask�k�, i nieskazitelnie bia�� koszul� zdobi� szeroki krawat. Niespodziewanym akcentem rozweselaj�cym uroczysty str�j by� du�y pierzasty kwiat przypi�ty do klapy d�ugiego anglezowanego �akietu, �wiadcz�cy o niew�tpliwej fantazji i pewnej ekstrawagancji fotografowanego. Obie te postacie ze starych fotografii ��czy�o bardzo bliskie pokrewie�stwo; dziewczyna na szezlongu by�a bowiem c�rk� eleganckiego pana. A wi�c c�rka i ojciec: Izabella Schwartz, w�wczas wychowanka i uczennica warszawskiej pensji pani Werner (a mo�e pani Kochanowskiej czy Wereckiej?) i Wilhelm Schwartz, bogaty kupiec i przemys�owiec. Jego talenty buchalteryjne i zdolno�ci handlowe nie przeszkadza�y niekontrolowanej hojno�ci, je�li chodzi�o o spe�nianie pomys�owych kaprys�w najstarszej z c�rek, ukochanej latoro�li, po kt�rej jeszcze przysz�y na �wiat dwie dziewczynki: Ewa i Ela. Syn Fredek by� z tej ca�ej czw�rki najstarszy. ...Patrz�c teraz na fotografi� ojca sprzed tylu dziesi�tk�w lat, pani Izabella nie mog�a oprze� si� czu�emu wspomnieniu. Kt� rozumia� j� lepiej ni� on? Kt� z tak� cierpliwo�ci� stara� si� poj�� i w ko�cu usprawiedliwi� wszystkie te jej szalone zachcianki?... Tak bardzo zawsze pragn�� jej szcz�cia, cho� czasami rozumia� je zupe�nie inaczej ni� ona. Kocha� j� to pewne, ale i ona kocha�a go bardzo; wierniej ni� swoich wszystkich kolejnych m��w: Aleksandra Hertza o pseudonimie Kierski, Jerzego Gelbarda - ma��onka drugiego oraz trzeciego, aktualnego: W�adys�awa Stachowicza, zwanego Czajnikiem. Z Czajnikiem �yje najd�u�ej, bo od przesz�o dwudziestu pi�ciu lat. On nie nudzi si� z ni� - zaiste, maj� wsp�lnych przyjaci� i teraz owego grudniowego wieczoru krz�taj� si� razem po pokoju w oczekiwaniu go�ci. Na sekretarzyku obok fotografii Wilhelma Schwartza stoi srebrny lichtarzyk. Pani Bela bierze go do r�ki, przysuwa zapalniczk� trzyman� w drugiej d�oni i zapala osadzon� w nim �wiec�... Po czym do�� szybko, jak na jej wiek i wag�, pod��a w stron� okna i zwraca si� jakby z wyrzutem do m�a: - Czemu ich jeszcze nie ma?... Mo�e ju� id�?... Jak my�lisz?... - Co mam my�le�? - odpowiada Czajnik. Przecie� jest jeszcze du�o czasu, a oni s�, jak wiesz, zawsze punktualni. - Czajniczku, prosz� Ci�, wyjd� im naprzeciw, wali taki �nieg, mog�o zasypa� numery dom�w, a nawet i domy... - Czajka, co ty zn�w wymy�lasz... Tyle razy ju� u nas byli, a co do �niegu, to nie wali, lecz lekko pr�szy, sp�jrz za okno... W przeciwie�stwie do �ony, milcz�cy i opanowany, pan W�adys�aw pr�bowa�, acz nieskutecznie, opanowa� zniecierpliwienie pani Beli. Zamilk�a, co prawda, na moment, ale bezustannie chodzi�a od drzwi do portfenetrowego okna i z powrotem, a przy ka�dym jej ruchu mieni� si� migotliwie szmaragd sukni i zdawa�y si� cichutko pobrz�kiwa� kieliszki na pi�knie zastawionym stole. Tak kr���c ponowi�a za chwil� swe apele: - No, wyjrzyj na dw�r! Wyjd�, Czajniczku! Nie, poczekaj, mo�e b�dzie lepiej, jak zadzwonisz do Lewin�w. Jak my�lisz, mo�e im si� co� sta�o.... W�� palto i jed� do nich... - Czajka, opami�taj si�... Po co ten ca�y krzyk i niepotrzebny pop�och... Przecie� jest dopiero trzydzie�ci pi�� minut po sz�stej, a zaprosi�a� ich na si�dm�... Opami�taj si� - powtarza� z flegm�, przyzwyczajony od dawna do tego typu dialog�w. - Zaprosi�am na si�dm�? O, Bo�e, co ze mnie za wariatka! My�la�am, �e na sz�st�. Kr�ci�a si� woko�o sto�u, raz po raz poprawiaj�c ustawienie p�misk�w, talerzy i sosjerek, l�ni�cych galaret�, r�owiej�cych szynk�, bielej�cych sosem tatarskim poc�tkowanym pokrajanymi grzybkami. W migotach �wiec i l�nieniach porcelanowej zastawy porusza�a si� do�� ci�ko, cho� jej nogi mog�y jeszcze wci�� zdumiewa� smuk�o�ci� bez ma�a dziewcz�cych �ydek. Dziewczyna z fotografii, postarza�a teraz o lat kilkadziesi�t, by�a obecnie obfitej, by nie rzec - pot�nej tuszy. Gdzie� podzia�y si� te czasy, gdy jej niespokojne, gibkie cia�o by�o zdolne wzbudza� nieprzystojne my�li i grzeszne po��dliwo�ci nie tylko u swobodnych artyst�w, ale i u filozof�w, ascetycznych ideolog�w, ludzi, kt�rzy przysi�gali, �e wszystkie swe si�y oddadz� walce o sprawiedliwo�� spo�eczn� i wyzwolenie mas pracuj�cych. Gdzie te chwile, gdy w latach dwudziestych towarzyszy�a jej krokom na paryskim bruku "skrzydlata lekko��", a potem w Warszawie otacza�a legenda wci�� jeszcze "nie zdewaluowanej" "Belli z Montparnasse'u", bryluj�cej w "Ziemia�skiej" w towarzystwie Franza Fiszera, grubasa o czarnej, z seledynowym po�yskiem d�ugiej brodzie? Kiedy to by�o, gdy Feliks Topolski skonstruowa� �agl�wk�, wed�ug jego zapewnie� tak wspania�� i niezawodn�, �e bez obawy wsiad�a do niej, w Kazimierzu, wraz z Mari� Kuncewiczow�, aby po chwili znale�� si� pod wi�lan� wod�?... Z jak wielkiej oddali rysuje si� ten wiecz�r, gdy jej nieprawdopodobnie d�ugie nogi w pantofelkach na wysokich igie�kach obcas�w, w szalonym rytmie stepuj�ce po stole (cho� ju� dawno ich w�a�cicielka mia�a za sob� pensjonarskie lata), budzi�y uznanie nie tylko m�czyzn, ale i kobiet. Autorka "Cudzoziemki" i "Dyli�ansu warszawskiego", opisze t� scen� po latach, gdy obie stan� si� ju� leciwymi niewiastami. Ile� to ju� lat min�o, gdy w kolejnych kawiarniach przy kolejnych stolikach zasiadali skamandryci, w "Udzia�owej", "Pod Picadorem", w IPS-ie, w "Zodiaku" przy Traugutta, w "Ziemia�skiej", gdzie zrazu przy "okr�g�ym stole" w g��bi parterowej, og�lnie dost�pnej sali, a potem przy "stoliku na p�pi�trze", rozbrzmiewa� stentorowy g�os brodacza Franza Fiszera i gdzie kiedy� zatrzyma� si� - pani Bela pami�ta t� scen�, jakby sta�o si� to dzi� - przy jej stoliku dawny dobry znajomy - Marek �u�awski. Wraca� akurat ze swojej wystawy w IPS-ie i chcia� wypi� z ni� kaw�. Siedzia�a wtedy z Hal� Korngold i powiedzia�a do Marka: - Przedstaw si� tej nie tylko �wietnej dziewczynie, ale i �wietnej artystce. Ta dziewczyna "o niebieskich oczach, ciemnobr�zowych w�osach i profilu Nefretete" zosta�a w przysz�o�ci jego �on�. Jeszcze teraz, czasami, wydaje si� Czajce, �e czuje ten niepowtarzalny aromat kawy, zapach wanilii, dymu z fajki Franza Fiszera w "Ziemia�skiej"... I wo� r� i go�dzik�w kupowanych w "Z�ocieniu" na Mazowieckiej... I jarzy si� w pami�ci, jak ten p�omyk �wiecy zapalony ko�o fotografii ojca, �ukowa lampa, wygl�daj�ca z daleka jak ksi�yc zawieszony nad krzakami bzu i ja�minu, w pobli�u domu przy ulicy Willowej, gdzie czeka� na jej przyj�cie pi�kny, o w�osach tak granatowych jak to nocne niebo, Edward M. (...), niezapomniany "Dzik"... P�omie� w kaflowym piecu pachnia� wtedy �wierkiem i �ywic�... - C� tak nagle zamilk�a�? - zaniepokoi� si� Czajnik - siedzisz ju� od kilku minut w fotelu i patrzysz nieruchomo na �wiec�. Jeszcze niedawno gada�a� bez przerwy, kr�ci�a� si� bezustannie po pokoju, a teraz, gdy ju� rzeczywi�cie za chwile pojawi� si� go�cie, zaczynasz marzy� o niebieskich migda�ach, my�le� nie wiadomo o czym... Co ci si� sta�o? Ockn�a si�. Ma racj� - przyzna�a w duchu - nie czas my�le� o swoich nieobecnych przyjacio�ach, kochankach, wspomina� ksi�yc, zapachy kwiat�w, podlicza� chwile, kiedy si� by�o szcz�liw�, niepoczytalnie zakochan�, nie zwa�aj�c� na nic, cho� mia�o si� w�wczas, gdy pojawi� si� Dzik w jej �yciu, prawowitego, drugiego ju� z kolei, m�a; znanego i cenionego w ca�ej Warszawie architekta. Rzeczywi�cie, nie czas podlicza� tych m��w i kochank�w, gdy za chwil� maj� przyj�� go�cie. Wkr�tce zasi�dzie z Lewinami do sto�u, do potraw, kt�re przygotowa�a razem z nieocenion� gosposi�, zaprzyja�nion� z domem i mieszkaj�c� tu tak�e przy Kar�owicza - pani� Mari�. Powspomina sobie z Leopoldem dawne dobre czasy. I zn�w b�dzie jak�e kusz�ca okazja poopowiadania tylu rzeczy, historii, mo�e ju� znanych, mo�e po wielokro� powtarzanych, ale wci�� wzbogacanych i ubarwianych nowymi szczeg�ami tak wielce, �e ju� nie b�dzie wiadome, co jest prawd�, a co zmy�leniem, mistyfikacj� i blag�... Tego nie b�dzie wiedzie� nawet i ona sama; opowiadaj�c uwierzy, �e to wszystko zdarzy�o si� rzeczywi�cie. No, jeszcze trzeba poprawi� ustawienie �wiecznik�w, jeszcze potasowa� karty przygotowane do ulubionej gry - kanasty, jeszcze przesun�� p�misek z karpiem nieco w lewo. Patrzy�a nieruchomo przez chwil� na ustrojon� kr��kami marchwi ryb� w galarecie i nagle wykrzykn�a: - Czajnik, chod� tu pr�dko! Popatrz na tego karpia! On jeszcze �yje! Otwiera pysk, jakby chcia� mnie po�kn��. Czajniczku, podejd�, prosz� ci�, i sam�zobacz, jak mruga �lepiem... - Zostaw tego karpia, wariatko! Ci�gle co� ruszasz, wymy�lasz niestworzone rzeczy i gadasz od rzeczy... - Pan W�adys�aw w eleganckiej muszce - granatowa w bia�e grochy - pod brod�, spojrza� na zegarek i w tym samym momencie rozleg� si� dzwonek u drzwi. - No, jeste�cie, kochani, Lewinku najmilszy... Synku kochany... Chod�, chod� szybko, zobacz, co zrobi�y�my razem z Marysi� na wasz� cze�� - to m�wi�c �ciska�a rado�nie go�cia, nie bacz�c, �e nie zd��y� jeszcze uchyli� swego habiga o sztywnym, lekko podgi�tym rondzie oraz zdj�� palta z czarnym karaku�owym ko�nierzem, przypr�szonym p�atkami �niegu. Pani Marysia wyjrza�a z kuchenki: - Dobry wiecz�r Pa�stwu, to ja ju� p�jd� do siebie. Smacznego Pa�stwu �ycz�. Dobranoc... I doda�a jeszcze p�g�osem na boku, zwracaj�c si� do pani domu: - A t� indyczk�, co ma by� na gor�co, wstawi�am ju� do piekarnika na ma�y p�omie�. - Lewinku, s�yszysz, b�dzie indyczka z nadzieniem. Czy czujesz ju� ten zapach? A te przyprawy... Tymianek, cebula, cynamon... No i zgadnij, co jeszcze... - Czajka, opami�taj si�, daj im si� rozebra� - powtarza� monotonnie raz po raz Czajnik, tonem spokojnym, nieco znu�onym. - Przesta� gada�, uspok�j si�!... Zasiedli wreszcie do sto�u. Przyjemnie by�o patrze�, jak pan Leopold, przyjaciel pani domu jeszcze sprzed wojny, ze znawstwem pr�bowa� wszystkich po kolei - na razie na zimno - potraw. - Czajka - rzek� w ko�cu z uznaniem granicz�cym z zachwytem - dzisiaj przesz�a� sam� siebie. Zawsze s� wspania�e u ciebie przyj�cia, dobre jedzenie, no ale dzi�... Sam cymes... I ta ryba, i ten indyk... Co to za okazja? Przyznaj si�! Powiedz! - Jaka okazja, po co zaraz okazja? �adna okazja! Ot, dziesi�ty grudnia, imieniny Daniela... - Jakiego zn�w Daniela? Co ty pleciesz? - wtr�ci� si� do rozmowy pan W�adys�aw. - �adnego Daniela... - odpar�a. - Nie znam �adnego Daniela, wiem tylko, �e by� taki biblijny, w jaskini lw�w. Lew - Leo - Leopold... Co za niespodziewany zbieg okoliczno�ci - roze�mia�a si�. - Lew, Leo przychodzi na imieniny Daniela. A mo�e - doda�a po kr�tkiej chwili - chc� powspomina� z tob�, Lewinku, jak to u Wr�bla Zbyszek Uni�owski i Konstanty Ildefons pr�bowali uczy� mnie kwadryganckich piosenek o Bia�ym S�oniu, o Oczach dziewcz�t z Colombo. Albo jak przed wojn� Gombrowicz przy prowadzi� do mnie biednego wtedy, jak mysz, Artura Sandauera z Sambora, aby za dobry wikt porz�dkowa� na p�kach ksi��ki... Albo, jak ju� po tej wojnie, towarzyszy�am samemu Eluardowi i mia�am by� t�umaczk� jego wierszy; w�a�ciwie ten Paul Eluard to si� nazywa� Eugeniusz Grindel i jego wiersze by�y piekielnie trudne, bo by� to surrealista, dopiero p�niej sta� si� taki upolityczniony. Pami�tam, mia� spotkanie w kopalni "Zabrze-Wsch�d" i sp�dzono tam do hali bardzo zm�czonych po szychcie przesz�o pi�� tysi�cy ch�opa. To te� te strofy o drutach telegraficznych, oplataj�cych jak w�e jego wn�trze, o wy�szej rzeczywisto�ci i duchowych punktach, przek�ada�am po swojemu, bo �al mi by�o tych g�rnik�w. Byli tacy zm�czeni, ledwo zd��yli wyszorowa� r�ce po robocie, wi�c chcia�am ich troch� rozweseli�. Eluard swoje, a ja swoje... Zrobi�a si� potem draka, organizatorzy spotkania wpadli w pop�och, w takie przera�enie - by�o to przecie� za Stalina w latach pi��dziesi�tych - �e z kolei zrobi�o mi si� �al tych ludzik�w. Bo�e, jacy oni byli przestraszeni! - Nie b�jcie si� - m�wi�am - i wymy�li�am na poczekaniu jakiego� bardzo wa�nego kuzyna w Warszawie, czy przyjaciela na wysokim sto�ku. To oni si� zaraz uspokoili i jeszcze mi dzi�kowali, �e tak pi�knie m�wi�am i oryginalnie t�umaczy�am te wiersze Francuza... Nie pozwala�a, jak zwykle, doj�� do g�osu ani Czajnikowi, ani Lewinowi. Przyzwyczajeni, s�uchali, delektuj�c si� nie tyle jej wspominkami, ile jedzeniem. A ona ci�gn�a dalej z o�ywieniem: - A je�li ju� mowa o �l�sku, pami�tacie Teofila Ociepk�? To ja jako jedna z pierwszych dojrza�am w nim talent. Kiedy� zabra�am Ociepk� nad morze. Chodzi�am z nim po molo, spacerowa�am po pla�y, zawsze w bia�ej bluzce z marynarskim ko�nierzem i ze z�ot� kotwic� na berecie. Ociepka zwraca� si� do mnie zawsze przez: Kapitanko! - to od kapitana Czajki, jak wiecie... Ludzie na wybrze�u my�leli, �e ja jestem dow�dc� statku i by�a z tego wszystkiego dobra zabawa... M�wisz, Lewinku, �e ju� nieraz to opowiada�am? Mo�liwe, ale nie przypominam sobie - si�gn�a po kieliszek i rozejrza�a si� po stole. - Czajniczku, puste s� kieliszki... Nalej nam burgunda... Widz�, �e sk�po i ze zbytnim umiarem - dorzuci�a z przygan� - serwujesz to dobre wino - co m�wi�c, wskaza�a na drug� butelk� opatrzon� kolorow� etykietk� z francuskim napisem. - Wyj�tkowo, jak nigdy mam dzisiaj ochot� na bordeaux. Wyj�tkowo, wyj�tkowo - mrucza� pan W�adys�aw. - Zapomnia�a�, co ci niedawno m�wi� lekarz? Jak niepokoi� si� twoim sercem? Jak powtarza�, �e wino te� ci szkodzi?... No, ju� dobrze, dobrze. Rzeczywi�cie, m�wi� o winie, ale nie o szampanie - zerkn�a w stron� balkonowych drzwi. - To znaczy, �e szampan pi� mog�. Pan W�adys�aw obserwowa� z wyra�nym zaniepokojeniem beztroskie o�ywienie �ony. Czajka, to ju� czwarty kieliszek, jeste� po zawale, doktor zabroni� ci nawet kropli alkoholu... - Nie m�wi�c o papierosie - wpad�a mu w s�owo, si�gaj�c po le��ce na stole pude�ko z gitanami. - Czajniczku - doda�a przymilnie - czuj� si� dzisiaj wyj�tkowo szampa�sku. Nie psuj mi nastroju, pozw�l otworzy� szampana. Skierowa�a si� w stron� szklanego portfenetr prowadz�cego do miniaturowego ogr�dka i ze skrzyneczki pod murkiem wydoby�a lekko pokryt� szronem butelk�. - Stoi tu i stoi od dawna. Czajnik, wyobra�cie sobie, m�wi, �e otworzy j� dopiero na sylwestra. Po co czeka�, pytam. Nie wiadomo, co b�dzie na sylwestra. Niech szampanik francuski, przys�any przez Fredka, mojego jedynego braciszka, wystrzeli dzisiaj. Pami�tasz, Lewinku, albo co brzmi powa�nie: "mesje Lew�", to moje sprzed wielu lat pierwsze przyj�cie, w�a�nie tu na Mokotowie, na tej mojej nie otynkowanej jeszcze wtedy, a tak dzi� �licznej ulicy Kar�owicza? Nie czekaj�c na odpowied�, snu�a dalej opowie��: - Wtedy te� by� szampan, radziecki. I by�a te� czysta wyborowa, i karp te� by�, nie w galarecie co prawda, ale po �ydowsku. I piwo... I p�czki od Bliklego w prezencie. To by�o, pami�tacie, oblewanie mego powrotu ze �l�ska do mojego miasta, do Warszawy, a zarazem i oblewanie mojego nowego mieszkania. Ile� tu wtedy przysz�o ludzi, pami�tasz, mesje Lew�? Nie zmie�ciliby si� wszyscy w tych parterowych pokoikach, wi�c uroczysto�� odby�a si� w du�ym barakowym pomieszczeniu, s�u��cym za przechowalni� �opat. Zjawili si� i pisarze, i malarze, i rodzina wiejskiego kowala, kt�ry mnie ukrywa� w czasie okupacji, i budowla�cy te� byli... Ca�a Warszawa, istny, prawdziwy sojusz robotniczo-inteligencko-ch�opski. Szala�am wtedy z rado�ci jak wariatka, �e tyle, i to tak r�nych ludzi jest ko�o mnie, �e mam zn�w sw�j sta�y k�t w Warszawie, "ciasny, lecz w�asny", �e zamieszkam tu, na tym WSM-owskim osiedlu z moim Czajnikiem, te� cudem ocala�ym z wojny, i �e b�d� mia�a w pobli�u tak mi�ych s�siad�w, pisarzy i poet�w, jak Stasia i Zosi� Kowalewskich, Olka Rymkiewicza, Witolda Zalewskiego z �on� Krysi�, Jank� Brzostowsk�... Janka te� kiedy� by�a, tak jak ja, szczup�a i zgrabna i te� malowa� j� Witkacy. Jej, na szcz�cie, uda�o si� uchroni� te portrety i mo�e teraz udowadnia� go�ciom, �e by�a pi�kna. I go�cie, cho� z trudem, musz� w to uwierzy�... Oj, czas jest bardziej okrutny ni� ludzie... Zamilk�a, aby po chwili zag��bi� si� w jeszcze odleglejsze wspomnienie, kojarz�ce si� ze spraw� mieszkaniow�. - Jak dosta�am ten przydzia� z WSM, to zaraz chcia�am podrze� kt�re� tam ju� z rz�du moje bezskuteczne pismo zatytu�owane do "Obywatela Prezydenta miasta sto�ecznego Warszawy To�wi�skiego". Mam tu gdzie� w szufladzie ten papier. Czajnik kaza� mi zostawi� na pami�tk�, co prawda nie wiem na jak�: chyba oboj�tno�ci w�adz, bo w ko�cu to Zwi�zek Literat�w za�atwi� wtedy dla wielu pisarzy te sp�dzielcze mieszkania na Mokotowie. Zacz�a grzeba� w szufladzie sekretarzyka, aby po chwili z triumfem wydoby� kartk� podaniowego papieru, na kt�rym niebieskim atramentem kre�li�a, jeszcze mieszkaj�c w Katowicach, sw� pro�b�. Nie bacz�c na protesty mocno ju� zniecierpliwionego Czajnika, zacz�a czyta� podanie (Orygina� tego podania, nigdzie nie publikowany znajduje si� w zbiorach prywatnych. Zachowana zosta�a oryginalna pisownia.): "Obywatelu Prezydencie! Ja ni�ej podpisana Stefania Czajka, przed wojn� nosz�ca nazwisko Izabella Gelbard (�ona zamordowanego na Majdanku architekta Jerzego Gelbarda) czuj� si� pokrzywdzona decyzj� V-Prezydenta miasta sto�ecznego Warszawy, kt�r� to decyzj� przes�a� mi ob. Pawe� Gajewski, przed wojn� adwokat, kt�remu m�j m�� budowa� will�. Ob. Gajewski jest g��wnym w�a�cicielem domu przy ul. G�rno�l�skiej 7. M�� m�j naby� 5% udzia�u chc�c zabezpieczy� moj� staro��. B�d�c w Warszawie pod koniec 1948 roku (ci�gle na nowo podejmuj� wysi�ki powrotu do mojego ukochanego miasta) widzia�am si� z ob. Gajewskim, kt�ry o�wiadczy� mi, �e postanowi� ofiarowa� omawiany powy�ej dom na rzecz pa�stwa. Obywatel Gajewski zajmuje wybitne stanowisko sekretarza gabinetu w Minist. Skarbu, a ja jestem wi�cej ni� skromn� jednostk� w Z. Zawod. Literat�w i z trudem wielkim wi��� koniec z ko�cem. W roku 1947 odda�am spraw� reprywatyzacji moich 5% przy G�rno�l�skiej 7 adwokatowi Krasuskiemu ul. Piusa 21/26 wp�acaj�c mu a conto koszt�w 3.000 z�otych, co i tak dla mnie stanowi�o du�� sum�. Najwi�kszym moim marzeniem od ko�ca wojny jest powr�ci� do Warszawy i zamieszka� cho�by w ma�ym pokoju, to te� czuj� si� ci�ko pokrzywdzona aktem odebrania mi mojej minimalnej w�asno�ci". - Czajka, przesta�, ju� mi to czyta�a� z dwadzie�cia razy - nalega� Czajnik zaraz b�dzie i o mnie, i o Rysiu Andrzejczyku, i o tym, �e zajmujesz si� nim jak matka, bo jest to sierota po Weronice Andrzejczuk, kt�ra "podczas najstraszliwszych prze�ladowa� ukrywa�a ci� przez pewien czas, a potem zgin�a w czasie powstania warszawskiego". Widzisz, nawet mog� z pami�ci cytowa� ca�e zdanie z tego ju� dawno nieaktualnego podania. Ale Lewinom jeszcze tego nie czyta�am, wiec mi nie przeszkadzaj! No, ostatecznie, opuszcz� to o Rysiu i o tych swoich dziejach wojennych i powojennych, o le�nej partyzantce, gdzie si� znalaz�am pod koniec wojny i o zdemobilizowaniu. Potem, ju� jako porucznik Czajka nie - by�am ju� wtedy chyba kapitanem, "zosta�am przydzielona do Wojew�dzkiej Komendy M.O. w Katowicach". Ale pos�uchajcie, co dalej napisa�am: "Po wyj�ciu w 1946 roku z milicji, ci�gle tam w Katowicach my�la�am i my�la�am o moim mie�cie, ale nie mog�am powr�ci� do Warszawy. Bo nie mia�am mieszkania, chocia� si� o nie stara�am i traci�am ostatnie grosze na wyjazdy, ale niestety nawet usilne pro�by u ob. Zygmunta K�opotowskiego w Prez. Rady Ministr�w nie osi�gn�y �adnego skutku, cho� i dawne nasze mieszkanie przy ulicy Siennej 57 ocala�o i zaj�li je dzicy lokatorzy. Ludzie, cz�sto nie warszawiacy otrzymuj� teraz zaraz mieszkania w Warszawie, natomiast ja urodzona i wychowana i z�yta wprost biologicznie z moim ukochanym miastem, nie mam do niego powrotu. I nie mam pieni�dzy na kupienie mieszkania... I nawet..." - Po co to wszystko przypomina�! - przerwa� tym razem Lewin - najwa�niejsze, �e po kilku latach od daty tego podania, kt�re jak widz� - i tu pan Leopold odebra� z r�k czytaj�cej z��kni�ty ju� nieco papier - pisa�a� 11 marca 1949 roku, wprowadzi�a� si� do mi�ego mieszkanka, tu na Kar�owicza. - O - zerkn�� jeszcze na d� strony - widz�, �e pr�bowa�a� jeszcze wzruszy� To�wi�skiego przypomnieniem swojej roboty u metalowc�w. No i nie by�aby� sob�, gdyby� przy okazji nie za��czy�a do tego podania fotografii z tamtych lat trzydziestych, a mo�e i dwudziestych... "Za��czam do listu, Obywatelu Prezydencie To�wi�ski moj� fotografi�. Mo�e Obywatel Prezydent przypomni sobie moj� skromn� osob�, �e ju� w latach 1920-1923 walczyli�my po tej samej�stronie barykady; b�d�c pod�wczas bibliotekark� w Klubie Metalowc�w Leszno 53 z obecn� prezydentow� Piotrowsk�, naonczas Tol� Hryniewieck�, mia�am mo�no�� niejednokrotnie podziwia� Jego prawdziwie demokratyczne uj�cie spraw. Z g��bokim przekonaniem �e i tym razem po ludzku i sprawiedliwie wys�ucha mej pro�by, za��czam wyrazy prawdziwego szacunku. Z socjalistycznym pozdrowieniem. Stefania Czajka dawniej Izabella Gelbard". - I tak nic z tego nie wynik�o i gdyby nie warszawscy literaci, z kt�rymi bardziej si� wtedy liczono ni� dzisiaj, jeszcze d�ugo mieszka�abym w Katowicach przy ulicy �wi�tej Jadwigi 11. Zosta�am cz�onkiem sp�dzielni, w kt�rej i oni mieli sw�j poka�ny udzia�, bo do Zwi�zku Literat�w przyj�li mnie jeszcze znacznie wcze�niej, i to bez �adnych nacisk�w, ju� w Katowicach. Mia�am bowiem na swoim koncie ksi��k� wydan� u Hoesicka pod tytu�em: Moja podr�. Szlakiem Po�udnia, gdzie podpisa�am si� swoim �wczesnym imieniem, podzielonym na dwoje, a wi�c Iza Bell. Drukowa�am te� liczne recenzje, prace krytyczne; pami�tasz, Leopoldzie, w 1932 roku w pi�mie "Droga", przejecha�am si� ostro po "Narkotykach" Stasia Witkiewicza. A tu� po wojnie p�cznia�y w tekach maszynopisy, kt�re jak na przyk�ad opowie�� autobiograficzna z okupacji "Ocali� mnie kowal", nie mog�y na razie znale�� wydawcy. I wierszy te� mia�am du�o, pisane by�y jeszcze w warszawskim, potem w otwockim getcie, a jeszcze p�niej w wiejskich cha�upach, gdzie znajdowa�am schronienie. B�aga�am w nich �wi�t� Teresk�, �wi�tego Antoniego o przys�anie mi sn�w kolorowych, o "ocalenie od zdrady, od Niemc�w i od nudnych ludzi i od w�a fa�szu ludzkiego"... - Czajka, zlituj si� nad go��mi, wyp�oszysz ich swymi mistycznymi wspominkami. Nie dopuszczasz do g�osu Leopolda, nie poczeka�a� nawet na jego odpowied�, czy pami�ta pierwsze przyj�cie z okazji naszego osiedlenia si� na Mokotowie... Lewin pami�ta� ten wiecz�r, te ogromne transparenty, te pozawieszane tekturki ze strza�kami o wymalowanych grub� krech� napisach: Do Czajki! do Czajki!, prowadz�ce do bankietowej sali skleconej prowizorycznie z desek. ... Powoli zbli�a�a si� p�noc... Pan Leopold pr�bowa� wraz z ma��onk� po�egna� gospodarzy, lecz przychodzi�o im to z trudem. - Zosta�cie jeszcze, kochani, jeszcze nie odchod�cie - pani Bela chwyta�a go�ci za r�ce. - Zagrajmy mo�e w kanast�!... - Za oknami pr�szy� �nieg i wok� panowa�a cisza. - Popatrzcie - zawo�a�a z nag�a, otwieraj�c drzwi na zasypany kwadracik ogr�dka - to jest jak "nieznana materia z innej planety" jak m�wi� J�dru� �ohoyski, stoj�c wczesnozimowym popo�udniem przed Katedr� na Starym Mie�cie. Jaki znowu J�dru�?... - Nie pami�tacie J�drusia i Heli Bertz z "Po�egnaniu jesieni"? - Ty masz pami�� - stwierdzi� z uznaniem mesje Lew� i doda� ze �miechem - ale i ja pami�tam pewne cytaty z tej ksi��ki Witkacego, w kt�rej przemieni� ciebie Bel� Hertz w Hel� Bertz. "Pokuta... Dobro� - by� dobr� bez �adnych do tego danych". ...I jeszcze: "�wiat by� tak pi�kny, jak pepity �ohowskiego". - Ja to tam m�wi�am, ja - Hela przerwa�a mu szybko, ucieszona t� pami�ciow� rozgrywk�. - No nie wiem, czy b�dziesz tak uradowana, jak wydob�d� z pami�ci jeszcze inne my�li Witkacowskiego bohatera, Atanazego, kt�ry widzia� w Heli "�wi�t� Teres� zmieszan� p� na p� z �ydowsk� sadystk�, morduj�c� w kokainowym podnieceniu bia�ogwardyjskich oficer�w". Roze�mia�a si�. - Ca�y Witkacy! Lubi� swoimi kokainowymi podnieceniami obdarza� innych ludzi i swoich powie�ciowych bohater�w, przypisywa� im piekielne cechy, lubi� deformowa� rzeczywisto��, demonizowa�, uwielbia� "dzikie kontrasty". W�cieka�am si� nieraz na niego za te r�ne g�o�no wypowiadane epitety, za te apokaliptyczne wizje przysz�o�ci, ale nie ma si� co dziwi�... po tym wszystkim, co prze�y� po rewolucji w Rosji. Dopala�y si� powoli p�omyki �wiec w lichtarzach, po �cianach, po obrazach porusza�y si� chwiejnie ich wyolbrzymione cienie. Czas zapali� elektryczne �wiat�o. Rozb�ysn�y ma�e, matowe �ar�wki �yrandola. Pan Leopold ogarni�ty nagle przemo�n� ch�ci� odpoczynku o okre�lonej, stale na og� przestrzeganej przez niego godzinie, do�� stanowczo wsta� od sto�u. Ale od Czajki nie mo�na by�o wyj��, ot, tak po prostu i nie by� po�egnanym w jaki� niezwyczajny spos�b. Wi�c i tym razem, gdy ju� stali wszyscy w ma�ym przedpokoju, gdy mesje Lew� trzyma� w r�ku swego habiga, gdy ma�e Czangusie, drzemi�ce dotychczas w drugim pokoiku na puszystych poduszkach, obudzi�y si� nagle i zacz�y obszczekiwa� go�ci, pani Bela powiedzia�a z tajemniczym u�miechem: - Jeszcze jedna ma�a niespodzianka. Poczekajcie chwil�... To b�dzie co� na glicerynie, mydle i spirytusie... - Zwariowa�a - pomy�la� w pop�ochu Lewin. - Kto b�dzie jad� takie �wi�stwo?... Z myd�em?... Z gliceryn�?... Czajka znikn�a za drzwiami kuchni. - Co ona zn�w wymy�li�a, ta wariatka? - flegmatycznie niepokoi� si� Czajnik. Wr�ci�a po chwili z ma�� miseczk� i ze s�omk� w ustach. Jej ciemne, wci�� jeszcze zaskakuj�co m�ode, nieco sko�ne oczy w kszta�cie migda��w jarzy�y si� iskierkami. Nabra�a w usta powietrza - policzki wygl�da�y teraz jak dwie wypchane poduszeczki - i nagle wystrzeli�y w g�r� jedna po drugiej migoc�ce kule, l�ni�ce, t�czowe ba�ki. Mieni�c si� fioletem, seledynem, srebrem ko�ysa�y si� �agodnie w powietrzu, odprowadzane wzrokiem Czajki, aby po chwili rozprysn�� si� gdzie�, w drodze pod sufit. Milcza�a i wszyscy z ni�, patrz�cy na to widowisko. Mo�e przez moment wyda�o si� jej, �e czas cofn�� si� o kilkadziesi�t lat. I �e jest ma�� dziewczynk� w du�ym domu (ca�y parter przy ulicy Nowogrodzkiej 36 w Warszawie) i �e z ciotecznym dziadkiem Szymonem Bockiem wydmuchuje niewiarygodnie pi�kne kolorowe kule. A dziadek Bock z Sierpca cieszy si� i podrzuca mydlano-spirytusowe pi�eczki na jedwabnej poduszce, wzi�tej ukradkiem z tapczanu i nazywa je imionami z biblijnych opowie�ci i z dawnych romans�w: Judyt�, Miriam, Roksan�, Dafnis, Dolores... Dziwny to by�, inny ca�kiem ni� reszta ustabilizowanej rodziny ten dziadek z Sierpca. Na staro�� nosi�o go po �wiecie i wstyd tylko przynosi� bogatej rodzinie, bo lubi� w�drowa� boso go�ci�cami, a gdy drogi by�y zbyt kamieniste - zak�ada� kamaszki, zdzieraj�c dokumentnie zel�wki na pieszych w�dr�wkach. Lubi� te� je�dzi� ch�opskimi furkami, �ledziem zagryza� obwarzanki w przydro�nych zajazdach i pod�piewywa� weso�o. Szcz�liwy czu� si� wtedy i wolny. By� to pe�en fantazji i pe�en dobroci cz�owiek, nieco narwany. Wnuczka, zwana przez niego Beluni�, nie wiedzia�a jeszcze, �e w przysz�o�ci te same cechy ujrz� w niej ludzie i nie wiedzia�a te�, �e wtedy wydmuchuj�c z nim kolorowe ba�ki rozpryskuj�ce si� srebrnymi kropelkami na jego d�ugiej bia�ej brodzie, widzi dziadka Szymona po raz ostatni. Obiecywa� przecie�, �e zabierze j� wkr�tce w podr� dooko�a kraju - od Warszawy do Kalisza, od Kalisza do W�oc�awka, gdzie kiedy� mieszka�a w ma�ym domku babka Malwina. A potem mieli jecha� do M�awy, gdzie gorszy�a si� wielce grzesznym �wiatem inna babunia, bardzo bogobojna, maj�ca wszystko wszystkim za z�e. A jeszcze potem mieli odwiedzi� Sosnowiec, sk�d wywodzi� si� syn Eliasza z W�oc�awka. �w syn Eliasza nosi� dumne, jak z Goethego imi�: Herman i w m�odo�ci przej�� zgroz� i niech�ci� ca�� powa�n� rodzin�, �eni�c si� z kokietk� Helci�, rodem z Warszawy. - I wreszcie, Beluniu - m�wi� dziadek zas�uchanej wnuczce - zabior� ci� pod koniec podr�y do Zgierza, gdzie tw�j tatu� Wilek o�wiadczy� nam, �e z wielkiej mi�o�ci �eni si� z dziewczyn� z Francji. To by�a twoja mamusia i ty p�niej urodzi�a� si� z tej mi�o�ci. Bywa czasem, �e przez kr�tk� jak mgnienie oka chwil� mo�na ujrze� ca�e swe �ycie i us�ysze� g�osy nieobecnych, cho� w rzeczywisto�ci stoj� wok� w ciasnym korytarzyku inne osoby. Wi�c gdy tak sta�a, trzymaj�c w r�ku miseczk� mydlin (wed�ug recepty dziadka Szymona z Sierpca) i patrz�c na lot l�ni�cych kulek, mo�e wyda�o jej si� nagle, �e zn�w jest ma�� dziewczynk�?... * Na drugi dzie�, wcze�nie rano, odezwa� si� telefon w mieszkaniu pa�stwa Lewin�w. Zbudzony z g��bokiego snu pan Leopold uni�s� s�uchawk� i w tym samym momencie us�ysza� g�os Jana Marii Gisgesa: - Umar�a Czajka! Dzi� w nocy, na serce! - Po przekazaniu tej nieprawdopodobnej wiadomo�ci Gisges us�ysza� zaspane mrukni�cie po drugiej stronie drutu: - Ty wierzysz? To na pewno jeszcze jeden pomys� Czajki! Jeszcze jedna jej mistyfikacja... Pewnie zaraz odezwie si� i spyta jak gdyby nigdy nic: Dlaczego, Lewinku, tak d�ugo musz� teraz czeka� na paszport do Argentyny? Tobie uda si� mi pom�c, przy�pieszy�. Tam ju� na mnie od dawna czekaj�... I potwierdzi przy tym sw� wczorajsz� obietnic�: Przywioz� wam stamt�d zielono-czerwon� papug�, czekolad� Kor� i du�o, du�o dobrej kawy... ... By�o to jedenastego grudnia 1969 roku i trzeba by�o w ko�cu uwierzy�, �e ju� nigdy nie odezwie si� jej g�os. Odp�yn�a bez paszportu na drug� stron� Wielkiej Rzeki. Izabella i jej wcielenia W jakiej przywo�a� j� postaci? W jakim ukaza� wcieleniu? Czy zacz�� od lat szkolnych z pocz�tk�w naszego stulecia, gdy prowadzona na ulic� Foksal pod bram� pensji pani Wereckiej wyrywa�a si� opiekunce, gubi�c po drodze ksi��ki i wst��ki wplecione w ciemnorude kosmyki? Czy zaprezentowa� j� w dziewiczym buduarku w�r�d adamaszkowo-pluszowych mebelk�w, w mieszkaniu ojca przy ulicy Nowogrodzkie, gdzie doros�ej pannie, ubranej w jedwabiste peniuary towarzyszy�y pudle i bia�o-czarna kotka Paulina? Czy przypomnie� tamte dni, gdy jako towarzyszka Iza, w skromnej bluzce z mere�kowanym bia�ym ko�nierzykiem, pr�bowa�a porz�dkowa� ksi��ki, pe�ni� dy�ury w Bibliotece Metalowc�w , chodzi� na czele pierwszomajowego pochodu, wymachuj�c czerwon� chor�giewk�?... A mo�e niech wyst�pi ubrana jeszcze inaczej, w g��bokich dekoltach wieczorowych sukien, gdy przesycona do md�o�ci "bibu�owo-agitacyjn� straw�" rzuca metalowc�w, ich bibliotek� i z w�a�ciwym sobie nieopanowanym apetytem, rozgor�czkowaniem i gotowo�ci� do "�wi�tej prostytucji duszy" (kt�ra to cecha znamionuje pono� prawdziwych poet�w i artyst�w) upaja si� towarzystwem Witkacego i jego satelit�w jak narkotykiem. Odurza j� niezwyczajna aura zabaw, seans�w, intelektualnych prestigitatorskich sztuczek. P�niej ujrze� j� mo�na na tle lat trzydziestych, po powrocie z Pary�a, jako mocno ju� dojrza�� kobiet�, ale wci�� jeszcze budz�c� zainteresowanie; jej "nogi cudownej pi�kno�ci i bia�o�ci a� niebieskawej" porywaj� spojrzenia nie tylko m�odych m�czyzn, ale i Jego Kr�lewskiej Mo�ci Grubasa Wspania�ego, siedemdziesi�ciopi�cioletniego Franza Fiszera; on by� jej "wielk� mi�o�ci�", acz ca�kowicie aseksualn�, wielk� przyja�ni� w tamtym okresie �ycia. Dla niego mog�a po�wi�ci� wiele; gdy powalony wylewem le�a� w Szpitalu Dzieci�tka Jezus, przychodzi�a codziennie, czytywa�a mu ulubione "Sonety krymskie". A potem, gdy umar�, ubiera�a do trumny (wpinaj�c w butonierk� purpurowy go�dzik), cho� tak bardzo ba�a si� i nie znosi�a atmosfery �mierci. By�a dobr� kobiet� i dobrym kompanem, bardziej wierna w przyja�ni ni� w mi�osnych zwi�zkach. Interesuj�cych j� ludzi, kt�rych spotyka�a na swojej drodze, obdarza�a hojnie nie tylko nie kontrolowan� wielom�wno�ci�, ale i �yczliw� spontaniczno�ci�, ch�ci� pomocy i konkretnym poratunkiem. Obce jej by�y ostre oceny, podzia�y, uczucia nienawi�ci czy zawi�ci. Nie chcia�a poddawa� si� wymogom r�nych gier, nie chcia�a rozumie� i nie przyjmowa�a ich do wiadomo�ci. Grupy literackie, jakie� tam stowarzyszenia o innych �wiatopogl�dach? - Mo�na by dosta� fio�a - m�wi�a - gdyby ci�gle zastanawia� si�, czy nie obra�� si� p�ni awangardy�ci albo wcze�ni futury�ci, gdy aktualnie przysi�dzie si� w "Ziemia�skiej" do skamandryckiego stolika. Szkoda g�owy na medytacje, czy nie wezm� jej za z�e, �e pozdrowi�a g�o�no znajomych poet�w z grupy Trzech Salw. Po co m�czy� si� my�lami: spojrz� czy nie spojrz� z dezaprobat� - Iwaszkiewicz, Lecho� czy Tuwim, gdy zacznie opowiada� o wsp�lnych z Broniewskim, Seby��, Szenwaldem czy Aleksandrem Maliszewskim obiadkach, o spotkaniach z kwadrygantami, nie do�� �e lewicuj�cymi, ale jeszcze o tak pustych kieszeniach, �e nieraz trzeba by�o stawia� im "kolejk�" pod �ledzia. Beztroska, nie poddawa�a si� tym niepisanym prawom, pragn�c jedynie cieszy� si� zach�annie pe�ni� artystycznego, a raczej towarzyskiego �ycia, stwarza� nieprawdopodobne sytuacje, zwraca� na siebie uwag� wszystkich, i to w spos�b niekiedy ekstrawagancki. Kto wie, czy nie zmieni�aby nieco tego ha�a�liwego trybu �ycia, gdyby mia�a dziecko. Decyduj�c si� �wiadomie na potomka dopiero w drugim ma��e�stwie z Jerzym Gelbardem, nie przypuszcza�a, �e c�reczka nie prze�yje nawet roku �ycia; rzadko p�niej m�wi�a o tej tragedii. - Wida� nie pisany by� mi dom z pieluchami, z kaszk� mann�, ze "s�odk� pociech�", z ustalonym regulaminem dnia... I dobrze... Nie nadawa�abym si� na Kr�low� Matk� - kwitowa�a ten dramatyczny fakt ni to kpiarsko, ni powa�nie. Jej kr�lestwem, jej w�a�ciwym domem sta� si� dom "Pod Messalk�" ze s�awnymi - Simonem i Steckim, "Oaza", "Sztuka i Moda", czyli SiM, "Pod Bukietem", "Ziemia�ska" - Ma�a i Du�a. Gdy pojawia�a si� w Ma�ej Ziemia�skiej przy Mazowieckiej 12, sun�c tanecznym krokiem, ci�gn�c za sob� welon zapachu ulubionych perfum Mitsuko, zazwyczaj nie zatrzymywa�a si� w sali parterowej, lecz sz�a dalej na pi�tro. Po drodze na p�pi�terku, na tak zwanej "g�rce", musia�a min�� stolik skamandryckich bog�w, wysoki Parnas, cho� prowadzi�o tam kilka zaledwie stopni. Ale bogowie - S�onimski, Tuwim, Wierzy�ski, Lecho� w odwiecznym, wyszarza�ym �akiecie, oboj�tnie przemykali po niej wzrokiem, nie przerywaj�c rozmowy przy okr�g�ym stoliku; co najwy�ej Wieniawa, z nieodst�pnym papierosem w palcach, ca�y w l�ni�cych szamerunkach, akselbantach, odprowadza� j� d�ugo spojrzeniem. Natomiast sytuacja zmienia�a si�, gdy przy stoliku opr�cz grupki tych Wielkich zasiadali bywalcy czy p�bywalcy "Ziemia�skiej" innych artystycznych profesji - malarze, rysownicy - cho�by wymieni� tylko Feliksa Topolskiego, Romana Kramsztyka czy Zarub�, a tak�e gaw�dziarze, anegdociarze z krzaczastobrodym Franzem Fiszerem na czele, perl�ce si� �miechem dwie siostry Kossak�wny, Magdalena i Maria - Madzia i Lilka, Hemar, Stanis�aw Bali�ski, Boy-�ele�ski o ch�opi�cym, mutacyjnym jakby tonie g�osu. Autor "S��wek", nieco nie�mia�y, nieco smutny, zamy�lony, roztargniony, zmienia� si� diametralnie, promienia�, tryska� dowcipem, gdy zacz�a przychodzi� "na g�rk�" m�odsza od niego o �wier� wieku Irena Krzywicka. Bella widz�c tak du�e grono znajomych, �mia�o wchodzi�a na p�pi�terko, tam kierowa�a si� na prawo prosto do stolika, wciska�a w ciasny kr�g, witaj�c wszystkich entuzjastycznie, g�o�no, z wylewn� serdeczno�ci�. Lubi�a przysiada� si� i do innych stolik�w, w innych lokalach. Z Konstantym Ildefonsem na przyk�ad czy ze Zbyszkiem Uni�owskim, dawnym pikolo z restauracyjnego bufetu ("ach, te jego cudne oczy o granatowym blasku"), spotyka�a si� "Pod Setk�", w "Zodiaku" czy u pana Alijewa - "U Turka". Zbyszek ujrzawszy j� kiedy� w c�tkowanej z�oci�cie sukni, ciasno jak sk�ra w�a opinaj�cej smuk�o�� figury, wykrzykn��: Wygl�dasz jak pantera, leopardzica! Uwieczni� potem Izabel� jako pann� Leopard we "Wsp�lnym pokoju", ukazuj�c zar�wno j�, jak i to lokum, u�yczone przez matk� Stanis�awa Ryszarda Dobrowolskiego kwadryganckim cyganom, w mocno krzywym zwierciadle. Groteskowo nakre�li� nie tylko pann� Leopard, z jej seksualnymi sztuczkami, ale i innych go�ci tego mieszkania przy ulicy Nowiniarskiej, zmieniaj�c tylko nazwiska; Szczawieja na przyk�ad czyni�c Szczapiejem, a S�obodnika - Gowornikiem... Zdeformowa� karykaturalnie tak�e i samych lokator�w: Sali�skiego - "Dziadzi�", Dobrowolskiego, wyst�puj�cego tu jako Zygmunt Stukonis, a nawet i siebie jako Lucjana Salisa, ubiegaj�cego si� o rozkosze cielesne zwi�zane z osob� panny Leopard. Bella nie obrazi�a si� na autora za sw�j portret, namalowany cz�ciowo tak�e i na tle jej w�asnego pokoju, gdzie rozrzucone na pod�odze obok szafy suknie, palta, konkurowa�y bez�adem z pi�trz�cymi si� na biureczku i na eta�erce puderniczkami, pi�rami, zapisanymi arkuszami papieru, na p� otwartymi ksi��kami, a tak�e z jednym pantoflem, podniecaj�cymi podwi�zkami i paj�czynk� po�czoch - na ��ku, pokrytym koronkow� kap� w kolorze dziewiczej bieli. Zabawnie jest widzie� tak� siebie w oczach tego m�odzieniaszka - my�la�a z pewnego rodzaju dum�. Opr�cz ba�aganu dostrzega� on tak�e doskona�� budow� jej cia�a, "par� �wietnych �ydek, twarz o niezwykle szlachetnych rysach i cudnych oczach". Koneser!... I co za bzdury wygaduje ten Stasio Rysio Dobrowolski po ukazaniu si� "Wsp�lnego pokoju" w 1932 roku, szepcz�c poufnie nie wtajemniczonym, �e panna Leopard jest wcieleniem "c�rki pewnego znakomitego krytyka, mo�e Jana Lorentowicza"... Irena Lorentowicz - uosobienie dobrego wychowania, bon tonu, "hajlajfowych" �rodowisk - literackim pierwowzorem panny Leopard! Te� pomys�!... Znakomity krzyk! No, to okre�lenie mo�e odnosi� si� ostatecznie i do papy Schwartza; krytykuje bowiem teraz, prawie bez przerwy, towarzystwo Belli, kompan�w, r�ni�cych si� nieco od jej poprzednich znajomych z "Kawiarni Artyst�w", czyli z "Cafe IPS" g�o�no lamentuj�c: - Dlaczego ci�gniesz, jak kotka do mleka, do tych jakich� "Porfirion�w Osie�k�w"?, tak mi si� bowiem po wariacku przedstawi� jeden z nich, jakby kpi�c sobie ze mnie. Za ma�o ci jeszcze by�o tych ekstrawagancji z Witkiewiczem? I p�niej ze skamandrytami? Gada�a� wtedy tylko o nich, odmienia�a� ich we wszystkich przypadkach. A teraz zn�w ca�a deklinacja: kwadryganci, kwadrygantom, kwadrygant�w. I jeszcze dodatkowo ten Gombrowicz, co przyprawia ludziom g�b�. Przyprawi i tobie - zobaczysz... Moja c�rka i tacy ludzie! I takie knajpy! Kto� widzia� ci� nawet "U Joska" na Gnojnej. Co m�wi na to wszystko m�j zi��?... - Po pierwsze, tatusiu - przerywa�a jego niegro�ne biadania - jestem ju� doros�a, po drugie Jerzy zaj�ty jest nie tylko architektur�, ale i now� flam�, lubi� nawet t� pani� Stefani�; zostawili�my sobie, jak wiesz, w tych sprawach woln� r�k� i to nie przeszkadza nam by� serdecznymi przyjaci�mi... A po trzecie ci "jacy�" to arty�ci, pisarze, poeci. Ten od "Porfiriona Osie�ka" potrafi nawet od r�ki tworzy� wzruszaj�ce wiersze. Gdy go wczoraj przypadkowo spotka�am na ulicy i zapyta�am, gdzie idzie, zamy�li� si� i po chwili tak mi odpowiedzia�: W�o�� spodnie, czarne, cmentarne i p�jd� w sin� dal... I nic nie zostanie tu po mnie jeno ten cichy �al [...] I gdzie� tam w knajpie za miastem nie zap�acony rachunek - �e zostanie ten nie zap�acony rachunek, to pewne - mrukn�� Wilhelm Schwartz i nagle obydwoje g�o�no si� roze�mieli. - Tatusiu, czy to wa�ne z kim chodzi si� po Warszawie, je�li to s� ludzie ciekawi, niezwyczajni? - m�wi�a, ca�uj�c go w jeden z siwych bokobrod�w. - "U Joska" na Gnojnej czy "U Turka"jest zabawnie, wi�c czy ja musz� chodzi� tylko na Kr�lewsk� 13 do IPS-u, czy do "Zodiaku" na Traugutta 6?... Po skamandrytach, kr�lowa� w "Zodiaku" Gombrowicz gromadz�c wok� siebie interesuj�ce osoby, w wi�kszo�ci m�skie towarzystwo; nierzadko mo�na by�o tam ujrze� Andrzejewskiego, Mi�osza, �wiatope�ka Karpi�skiego. Bella lubi�a t� postskamandryck� aur�. Nikt nie m�g� r�wna� si� z Witoldem, niezr�wnanym towarzyszem wszelkiego rodzaju mistyfikacyjnych gier, mistrzem automistyfikacji, w kt�rej to sztuce by�a poj�tn� i nader ch�tn� uczennic�. Ujrza�a go kiedy� w Alejach Ujazdowskich, gdy szed� w pobli�u parku z Witkiewiczem i jakim� niewysokim cz�owiekiem, troch� niesamowitym przez nieproporcjonalnie du�� w stosunku do wzrostu g�ow� i wyraz ciemnych oczu. Jaki� nowy "muszkieter" w gwardii Gombrowicza - pomy�la�a. Po�pieszy�a naprzeciw z gotowo�ci� poznania go i w��czenia si� do spaceru i do o�ywionej rozmowy. Ale nag�e spojrzenie Gombrowicza i prawie niedostrzegalny, jakby odp�dzaj�cy natr�tn� much� ruch jego r�ki unieruchomi� j� i wt�oczy� z powrotem w usta powitalny okrzyk. - Dobrze, �e si� opami�ta�a�, Belu - pochwali� j� potem Witold. - Nic bardziej obcego i g�upiego, ni� twoje uczestnictwo w naszej rozmowie. To niezwyk�y cz�owiek, "fanatyk sztuki, jej niewolnik"; nazywa si� Bruno Schulz. Po przesz�o dwudziestu pi�ciu latach Gombrowicz wspomni w "Dziennikach": w "sm�tnym �yciu literackim niema�o �wi�stwa dozna�em, ale te� spotyka�em ludzi, co mnie obdarowywali ni st�d, ni zow�d, z hojno�ci� padyszacha - nikt jednak nie by� bardziej hojny od Bruna. Nigdy, ani przedtem, ani potem, nie k�pa�em si� w tak krystalicznej rado�ci z powodu mego artystycznego dokonania". I doda jeszcze: "Jaka� by�a moja reakcja na wielkoduszno�� Schulza? Lubi�em go... tak". Ale natura nigdy w�wczas nie pozwoli�a mu "podej�� do niego inaczej jak z niedowierzaniem"; z niedowierzaniem tak�e i do jego sztuki. Nie wiadomo, czy Bella kiedykolwiek d�u�ej rozmawia�a z Schulzem, czy pr�bowa�a pozna� go bli�ej. Wydaje si�, �e typ wspania�ej, g��bokiej inteligencji autora "Sanatorium pod Klepsydr�", materia� jego �ycia i jego tw�rczo�ci, wewn�trzne alchemie, artystyczne przewrotno�ci, perwersje, musia�y by� zbyt zagmatwane dla prostej w gruncie rzeczy jej natury, zbyt trudne w z�o�ono�ci, nieprzydatne dla niej jako �r�d�o do wytwarzania musuj�cych pianek rozwa�a�, �art�w, literackich gier i zabaw. Lubi�a zawsze towarzystwo, kt�re j� bawi�o albo z kt�rym mo�na by�o si� bawi�. Obraca�a si� wi�c w�r�d r�nych ludzi: m�odych i starych, eleganckich i tych w nieco zu�ytych ubraniach, snob�w i nie snob�w, byleby co� si� wok� niej dzia�o, byleby, mie� widz�w czy aktor�w wariackich sytuacji, intryg - nie w p�askim zreszt� poj�ciu tego s�owa. Uwielbia�a nieprawdopodobne mistyfikacje, historie zmy�lone przez siebie i przez innych, pachn�ce niedwuznacznie grub� mitomani�. Granica: prawda i zmy�lenie, serio i nie serio, by�a dla Izabelli bardzo p�ynna, w�a�ciwie nie istniej�ca. Nic wi�c dziwnego, �e wola�a towarzystwo Witkacego ni� Broniewskiego czy Edwarda Szyma�skiego, �e lgn�a bardziej do Gombrowicza ni� na przyk�ad do proletariackich poet�w, lewicuj�cych dzia�aczy, wymagaj�cych od kobiet ascetycznych wyrzecze� i rewolucyjnej ofiarno�ci, zbyt powa�nie - jej zdaniem - bior�cych �ycie, zbyt czarno widz�cych przysz�o��, zbyt ostro sprzeciwiaj�cych si� otaczaj�cej ich spo�ecznej rzeczywisto�ci. C� mog�o j�, w upajaj�cej zmys�y nierealnej atmosferze, w tworzonym przez ni� �wiecie, to wszystko obchodzi�? Obce te� by�y jej psychicznej konstrukcji walki literackie, s�owa publicznie wykrzykiwane, obra�liwe, napastliwe, ataki wci�� ponawiane z obu stron barykady, dziel�cej ludzi o r�nych �wiatopogl�dach, wyznaj�cych r�ne ewangelie, krocz�cych w innych kierunkach. Po c� tak sobie wzajemnie dokuczacie? - pyta�a z naiwnym wdzi�kiem, jakby nigdy nic nie s�ysza�a o dawnych sporach i napa�ciach w dwudziestych latach, o literackim pamflecie S�onimskiego na Adolfa Nowaczy�skiego pod tytu�em "Rudy, do budy", i o rewan�u za to - rzeczywistym napadzie boj�wki na skamandryck� redakcj�. Teraz te� by�a �wiadkiem ostrych drwin, docink�w, gniew�w. Gdy skamandryci wo�ali do przeciwnik�w: "Zramolali bogoojczy�niani grafomani! Do Kulparkowa!", ci od Nowaczy�skiego i Rabskiego odparowywali zjadliwie: "�piewankowi kataryniarze! Skamandruszki! Skamandryle", ponuro dopowiadaj�c jeszcze: "Szwindlarze, masoni, plugawi�cy ide� narodow�!" Pani Izabella nie lubi�a takich "zabaw", nie w��cza�a si� w batalie, nie wy�ywa�a w s�ownych potyczkach. Obca jej sercu by�a brzydka zaciek�o��. Serce - uwa�a�a - jest przeznaczone do kochania, do mi�osnych wzrusze�, do rado�ci. Traktowano j� tedy na og� z sympati�, patrz�c z pob�a�liwo�ci�, gdy przysiada�a si� do "wrogiego" nawet stolika. Ot, barwna, bzycz�ca niegro�nie muszka, pstry ptaszek, przyfruwaj�cy do literackich i nieliterackich stolik�w, kolorowy punkcik, specyficznie o�ywiaj�cy kawiarnian� map� Warszawy. Takich gwiazdek, muz, takich Izabell by�o i jest zawsze wiele we wszystkich stolicach �wiata i one tworzy�y i tworz� legendy. Ciekawe, �e nikt z owych lat dwudziestych, trzydziestych, �aden z pisarzy i poet�w, opisuj�c tamte czasy, tamtych ludzi i tamte stoliki, kt�rych by�a nieod��cznym elementem, nie po�wi�ci� Belli troch� miejsca w swoich ksi��kach, nie ujawni� przyjacielskich zwi�zk�w; jakby si� obawia�, �e znajomo�� z ni�, jej niepowaga, beztroska i filozofia �ycia. specyficzne maniery mog� o�mieszy� go w oczach czytelnik�w, umniejszy� wag� wspomnie�. A przecie� ci sami poeci,