1953

Szczegóły
Tytuł 1953
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1953 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kukrit Pramoj Syjamka Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 Prze�o�y� z angielskiego pos�owiem i przypisami opatrzy� Bogus�aw Zakrzewski T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Czytelnik", Warszawa 1988 Pisa� J. Podstawka Korekty dokona�y B. Krajewska i L. Wi�ckowska Kukrit Pramoj, pisarz, a tak�e w latach siedemdziesi�tych premier Tajlandii, urodzi� si� w roku 1911 w Bangkoku. Jest autorem kilku ksi��ek, z kt�rych najwi�ksz� popularno�ci� w jego kraju cieszy si� "Syjamka", opowie�� o �yciu na dworze kr�lewskim w Bangkoku u schy�ku XIX wieku. �ycie codzienne w pa�acu, ogl�dane oczyma m�odej dziewczyny, imponuje bogactwem egzotycznych zwyczaj�w i barwnych obrz�d�w, tak charakterystycznych dla kolorytu Dalekiego Wschodu. Przedmowa Przychodzi w �yciu cz�owieka taka chwila, kiedy zaczyna odczuwa� przemo�ne pragnienie, aby utrwali� na papierze wydarzenia i obyczaje wieku, kt�ry ju� si� ko�czy, a kt�rego cz�stk�, cho�by nawet niewielk�, sam kiedy� stanowi�. Uleg�em temu pragnieniu, gdy zasiad�em, lat temu przesz�o trzydzie�ci, do pisania po tajsku niniejszej ksi��ki. By�o to tylko takie sobie pragnienie, nie poparte natchnieniem, bez my�li przewodniej i bez zarysowanej akcji. Ploi, bohaterka tej opowie�ci, opu�ci�a w�a�nie dom, by znale�� si� w Wielkim Pa�acu Kr�lewskim. W owym czasie by�a to rzecz naturalna dla m�odej dziewczyny z takiego �rodowiska. Przyczyna tych przenosin tak�e by�a naturalna: matka zawiod�a si� na jej ojcu, nie by�a szcz�liwa, jej �ycie u�o�y�o si� inaczej, ni� sobie wyobra�a�a. Kiedy umieszczono Ploi na dworze kr�lewskim, zacz��em opisywa� wydarzenia i obyczaje panuj�ce w tym miejscu, roztaczaj�cym niegdy� czarodziejski urok. Rozwija� si� ten opis w spos�b naturalny, dzie� po dniu, bowiem snu�em opowie�� codziennie, w dawkach dostatecznie obszernych, by wype�ni� przydzielone mi miejsce w gazecie "Sajam Rat". W powie�ci pojawia�y si� stopniowo coraz to nowe postacie, bo jest oczywiste, �e powinny si� pojawia�, i niebawem mia�em wra�enie, �e to one dyktuj� mi, co chc� uczyni� lub powiedzie�. Spo�r�d wszystkich ksi��ek, kt�re wysz�y spod mego pi�ra, t� pisa�o mi si� naj�atwiej, bo jest to powie�� o �yciu, kt�re moi przodkowie i ja tak�e prze�yli�my, powiedzia�bym, w pe�ni. Jest to powie�� tajska, zwyk�a i prosta - tajscy czytelnicy rozumiej� w niej ka�de zdanie, ka�dy ton i wydaje im si�, �e prze�ywaj� wraz ze mn� to, co bezpowrotnie przemin�o. Wy�oni� si� problem, jak przet�umaczy� t� powie��. Jak sprawi�, aby cudzoziemski czytelnik zrozumia� j� r�wnie dobrze jak Taj. Mo�na by�o przet�umaczy� dos�ownie, obci��aj�c j� przypisami i aneksami - jak to si� dzieje z t�umaczeniami w innych j�zykach. Ale po takim zabiegu ksi��ka staje si� tekstem, a nie powie�ci�, i traci ca�e ciep�o i trosk�, jakie w ni� tchni�to, gdy wychodzi�a spod pi�ra. T�umaczenie, wykonane przez Tulaczandr�, wydaje si� najlepszym rozwi�zaniem wspomnianego wy�ej problemu. Uda�o jej si� odda� tajsk� my�l w spos�b zrozumia�y i umo�liwiaj�cy w�a�ciw� ocen�, dzi�ki czemu - mam nadziej� - cudzoziemski czytelnik zachowa t� ksi��k� we wdzi�cznej pami�ci. Chcia�bym tutaj wyrazi� m�j g��boki podziw i uznanie dla Tulaczandry za jej pomys�owo�� i mozoln� prac�. Mam szczer� nadziej�, �e ci spo�r�d przyjaci� Tajlandii, kt�rzy nie znaj� tajskiego, po przeczytaniu tej ksi��ki b�d� nas rozumieli nieco lepiej. Kukrit Pramoj Bangkok, w kwietniu 1981 roku. 1 ��d� prowadzona przez przewo�nika bra�a w�a�nie zakr�t wp�ywaj�c na wody rzeki Czao Phraja, gdy matka rzek�a do Ploi: - Pos�uchaj uwa�nie, co m�wi�, Ploi. Jak przyjdzie tw�j czas i b�dziesz mia�a wyj�� za m��, to postaraj si�, aby on mia� jedno serce. Trzymaj si� z daleka od takiego, kt�ry ugania si� za mi�o�ci� i musi mie� wiele �on wok� siebie, bo b�dziesz tak cierpie�, jak twoja matka. Nast�pi�a kr�tka przerwa, zanim przestroga dobieg�a ko�ca: - I nigdy nie wolno ci zostawa� niczyj� m�odsz� �on�. Przenigdy! Czy mnie s�yszysz? Ploi s�ysza�a i zrozumia�a. Po wys�uchaniu matki wyjrza�a spod p��tna rozpostartego w kszta�cie daszku i os�aniaj�cego ��d�; Czao Phraja kipia�a �yciem. By�y na niej �odzie i inny p�ywaj�cy sprz�t, domy i ludzie; by�o te� niebo i p�yn�ca woda, tak jak na ich klongu, czyli kanale Bang Luang, kt�ry przed chwil� opu�ci�y. Ale jak�e tu inaczej! Jak du�o wszystkiego - i �odzi, i dom�w, i ludzi, i wody. I wszystko jakie� wi�ksze, weselsze, przemykaj�ce �wawo to w t�, to w inn� stron�, wszystko ca�kiem odmienne, tak z wygl�du, jak zapachu i d�wi�ku. Ploi, urodzona i wychowana nad klongiem, po raz pierwszy p�yn�a po otwartej rzece i upaja�a si� wra�eniami, kt�rych nie potrafi�aby wyrazi�. Rzuca�a ukradkowe spojrzenia na matk�, ale nic nie m�wi�a. Po raz pierwszy w �yciu Ploi wyruszy�a w tak d�ug� podr�. Matka powiedzia�a, �e nigdy ju� nie powr�c� do domu, �e stopa ich ju� nigdy wi�cej nie postanie na deskach starej przystani, �e opuszczaj� to miejsce na zawsze, a� do �mierci. Ich dom nad klongiem Bang Luang mia� ogrodzenie z cegie� i �elaznych pr�t�w, biegn�ce wzd�u� skraju posesji przylegaj�cej do klongu. Tu� przy przystani znajdowa�a si� altana, potem by� rozleg�y dziedziniec, przez kt�ry sz�o si� do wielkiego domu, w kt�rym rezydowa� ojciec Ploi, Jego Ekscelencja Czao K'un. Ta murowana budowla uwa�ana by�a za ogromnie stylow� przez co zamo�niejszych obywateli Bangkoku w okresie od po�owy lat osiemdziesi�tych do po�owy lat dziewi��dziesi�tych ubieg�ego wieku, za czas�w d�ugiego panowania Ramy V, Jego Kr�lewskiej Mo�ci Czulalongkorna Phra Budda Czao Luanga Wielkiego. Z podw�rza wchodzi�o si� na g�r� jedn� lub drug� stron� schod�w, kt�re ��czy�y si� na pode�cie, sk�d ju� pojedyncze schody bieg�y ku tarasowi pod dachem, otoczonemu balustrad� z zielonej glazury. Do tarasu, kt�ry os�ania� od gor�ca i blasku promieni s�onecznych, przylega�y apartamenty Jego Ekscelencji: trzy rozleg�e pokoje i jeszcze jeden mniejszy, w kt�rym znajdowa�y si� urny zawieraj�ce prochy jego przodk�w, poustawiane symetrycznie na drewnianych o�tarzykach wyk�adanych mas� per�ow�. Ploi ba�a si� tego pokoju i gdyby to od niej zale�a�o, nigdy by si� do niego nie zbli�a�a. To prawda, �e nie musia�a tam cz�sto bywa�: nie mieszka�a w wielkim gmachu, lecz w jednym z kilku drewnianych dom�w, rozsianych po�r�d drzew i �cie�ek w g��bi posesji. Tym niemniej od czasu do czasu przechodzi�a ko�o jego zamkni�tych, milcz�cych drzwi i wtedy zawsze czu�a przeszywaj�cy j� dreszcz i przyspieszone bicie serca. W ci�gu ostatnich kilku lat zdarzy�o si� par� razy, �e Czao K'un Ojciec wzywa� j�, aby odda�a cze�� pradziadkowi Czao K'una i innym jego protoplastom, by zapali�a �wieczki i pa�eczki kadzidlane i pad�a na twarz przed o�tarzami. Takie prze�ycie - sam fakt, �e znalaz�a si� twarz� w twarz z... no, nazwijmy to zawarto�ci� pokoju - zupe�nie nie zmniejsza�o jej strachu, nadawa�o mu tylko bardziej zdecydowany kszta�t i posmak. Czao K'un Ojciec, gdy by� w domu, najbardziej lubi� przesiadywa� na tylnym tarasie, tam znajdowa� odpr�enie. Sadowi� si� ze skrzy�owanymi nogami albo w pozycji p�le��cej na dywanie po�r�d rozmieszczonych w nie�adzie tac z herbat�, srebrnych mis, skrzynek z czirutami i utensyliami do betelu. * Wida� go tu by�o, jak nie�piesznie spo�ywa posi�ek, jak poddaje si� masa�owi s�u��cego lub jak przyjmuje krewnych i znajomych. Dzisiejszego poranka Ploi posz�a tam, na g�r� - sama, wys�ana przez matk� - aby si� z nim po�egna�. Przez wszystkie te lata, kt�re mia�y nadej��, ilekro� my�la�a o ojcu, zawsze stawa� jej przed oczami ten obraz, gdy siedzia� tam przed ni� wtedy, w 1892 roku. Zachowa�a w pami�ci odcie� i wz�r p��tna jego palai, * a szczeg�lnie �ywo zapami�ta�a jego oczy, kt�re z uwag� spocz�y na niej, tak jakby stara� si� nauczy� na pami�� rys�w jej twarzy. Nie odezwa� si� do niej podczas ca�ego po�egnania - nie pad�o z jego ust ani jedno s�owo, ani powitania, ani odprawy, ani zakazu odej�cia. Nic, tylko te niezapomniane oczy... i lekkie skinienie otaczanej czci� g�owy, maj�ce da� do zrozumienia, �e pos�uchanie sko�czone. Czirut, ang. cheroot (z j�z. tamilskiego - zwitek) - rodzaj cygara. Betel - nazwa krzewu i palmy, zwanej tak�e arekow�. Pokrojone owoce palmy, zawini�te w li�� krzewu, z dodatkiem wapna, tytoniu i innych sk�adnik�w, tworz� porcj� do �ucia, daj�c� uczucie orze�wienia i lekkiego podniecenia. �ucie betelu jest rozpowszechnione w Azji mi�dzyzwrotnikowej. Rodzaj lu�nej d�ugiej sp�dnicy, sarongu noszonego przez m�czyzn. W roku owym, 1892, czy te� 2435 roku Ery Buddyjskiej, liczonej od urodzenia Buddy, dziesi�cioletnia Ploi wci�� jeszcze s�ysza�a kierowane do niej pytania, kt�re maj� zwyczaj stawia� dzieciom doro�li: jak si� nazywa tw�j ojciec, a jak twoja matka? W odpowiedzi biegle recytowa�a imi� i nazwisko ojca oraz jego tytulatur�: Phraja * Bibidh itd., itd. lub - mniej oficjalnie - Czao K'un Bibidh. Imi� jej matki, Czem, wymieniane natychmiast potem, brzmia�o jako� niepe�nie. Matka jej by�a �on� Numer Jeden Jego Ekscelencji, ale nie by�a jego K'unjing�, * czyli Dam�, kt�ry to tytu� przys�ugiwa�by jej, gdyby by�a �on� oficjalnie mu po�lubion�. K'unjinga faktycznie istnia�a, ale nie nale�a�a ju� do rodziny tu mieszkaj�cej i Ploi nigdy jej nie widzia�a. Jeszcze zanim Ploi pojawi�a si� na �wiecie, odjecha�a z powrotem do rodzinnej posiad�o�ci na prowincji, zostawiaj�c pod opiek� m�a troje dzieci - K'un Un, K'un Czit i K'un Czei. Czao, Phraja, Luang, K'un - niedziedziczne tytu�y nadawane przez kr�la zazwyczaj wy�szym urz�dnikom, najcz�ciej ��cz�ce si� z piastowaniem wysokich urz�d�w; k'un znaczy tak�e pan lub pani. Tytu�y nadawane przez kr�la �onom wysokich urz�dnik�w, najcz�ciej os�b ju� utytu�owanych. Pewnego razu Ploi spyta�a matk�, dlaczego tr�jka ma s�owo K'un przed imionami i dlaczego nie m�wi si� o nich Me Taki czy Po Taki, czyli tak, jak si� ludzie zwracaj� do niej, Ploi, i do jej brata, Perma. Matka rzek�a na to ze �miechem: - Bo to s� dzieci K'unjingi, za� wy, ca�a reszta, macie matki, kt�re s� m�odszymi �onami. To w�a�nie dlatego. I ciesz si�, �e do ciebie m�wi� Me Ploi, a do twego brata Po Perm, a nie u�ywaj� formy, w jakiej ty sama zwracasz si� do ni�szych - E Ploi i Ai Perm. - K'un Un, najstarsza z trojga K'un�w, by�a wtedy dziewi�tnastoletni� dziewczyn�, ale w oczach Ploi jawi�a si� jako napawaj�ca l�kiem wielka dama, mieszkaj�ca w wielkim domu, w stosunku do kt�rej trzeba odnosi� si� ze szczeg�ln� ostro�no�ci� i szacunkiem. Czao K'un powierzy� jej nadzorowanie spraw domowych i odda� w jej r�ce klucze do skrzy� i szaf zawieraj�cych srebro i z�oto. Uwa�a�a to za naturalny porz�dek rzeczy, i� ma mu s�u�y� jako zast�pczyni i powiernica i �e dysponuje wi�ksz� w�adz�, ni� kt�rakolwiek z jego �on. Bardzo niewiele mog�a jednak zdzia�a�, je�li chodzi o utrzymanie w ryzach swego m�odszego brata, K'una Czita, kt�ry w wieku lat szesnastu by� dandysem z pomadowan�, ulizan� fryzur�, mia� niedobr� plamist� cer�, twarz posypywa� pachn�cym pudrem i zdobi� sobie frymu�nie obie skronie leczniczym przylepcem, pomy�lanym jako �rodek od b�lu g�owy specjalnie dla modnisi�w_delikatnisi�w owych czas�w. W domu K'un Czit szwenda� si� z k�ta w k�t, przesiadywa� na przystani i po��dliwie �ypa� ku �adnym dziewcz�tom siedz�cym w przep�ywaj�cych �odziach, ale najcz�ciej wypatrywa� okazji, jak by tu wymkn�� si� do miasta z kt�rym� z m�odych r�kodajnych, us�uguj�cych ojcu. Pewnego razu, kiedy przepadli z domu na kilka dni, K'un Czit i jego towarzysz zostali przyk�adnie o�wiczeni przez Czao K'una na pustym podw�rzu ku wielkiej uciesze widowni, ukrytej za pniami drzew i w kwitn�cych krzewach. Winowajcy kl�czeli, powi�zani za nadgarstki, wydaj�c wrzaski nios�ce si� daleko nad klongiem. Innym razem K'un Czit, po kolejnej zakazanej wyprawie na drug� stron� rzeki, zapad� ci�ko na zdrowiu. Nie zosta� osmagany, ale na ca�e tygodnie wsadzono go do ��ka. By� chudy i wyblad�y jak widmo. Starzy r�kodajni, znaj�cy si� na tych sprawach, przygotowywali dla� ca�e garnki ciemnego wywaru z zi� do picia, a jego m�odsza siostra K'un Czei, kt�ra by�a blisk� i serdeczn� przyjaci�k� Ploi, powiedzia�a jej uroczystym szeptem z nut� z�o�liwego triumfu: - K'un Czit jest chory na damsk� chorob�. To tajemnica. Je�li si� wygadasz, b�d� bardzo z�a na ciebie. Ale Ploi dobrze strzeg�a sekret�w. Nigdy nie ujawini�a nazwy choroby, kt�ra zmog�a K'un Czita. Nie powiedzia�a te� matce, �e brat Perm go odwiedza�. Matka zwykle bija�a Perma gi�tkim kijem, gdy odkry�a, �e by� jej niepos�uszny i zn�w pokuma� si� z K'unem nicponiem, swoim bratem przyrodnim. Matka nie owija�a spraw w bawe�n� w stosunkach z m�odszymi dzie�mi K'unjingi. Lubi�a K'un Czei, pogardza�a K'unem Czitem i nie kry�a si� z tym przed nimi. Wobec K'un Un jej twarz przybiera�a pozbawion� wyrazu mask�, m�wi�a kr�tko, ostro akcentowanymi zdaniami, bardzo pilnie bacz�c, aby ka�de ko�czy�o si� uprzejmym "Czao K'a", co mniej wi�cej znaczy "Tak jest, �askawa pani" i jest wypowiadane przez osob� p�ci �e�skiej, kt�rej pozycja spo�eczna jest ni�sza. Czasem jednak, gdy znalaz�a si� sama z Ploi, opada�a z niej ta maska ochronna, z oczu sp�ywa�y prawdziwe �zy, a ugrzecznione zwroty wylewa�y si� serdecznym protestem przeciwko ca�ej niesprawiedliwo�ci. Zaczyna�o to by� nie do wytrzymania - to ci�g�e uni�anie si� przed K'un Un i to we wszystkich sprawach. C�rka sta�a si� absolutn� w�adczyni� ca�ego domostwa, gdy tymczasem ona, dawna �ona, sta�a si� niczym, kim�, komu przys�ugiwa�o jedno tylko prawo: �y� z dnia na dzie�; prawo, kt�rego nie odmawiano byle dziewczynie_biedaczce, kt�ra sprzeda�a si� do tego domu. I czy� to nie ona w�a�nie, K'un Un, tak chytrze to zaaran�owa�a, �e jedna z jej zaufanych s�u��cych, Ueo, zaj�a miejsce m�odszej �ony Czao K'una? Matka nie kry�a, �e nie posiada si� z zazdro�ci, chcia�a nawet wtedy natychmiast ucieka�, gdzie oczy ponios�, ale Ploi by�a jeszcze w�wczas male�ka, wi�c nie mog�a si� zdoby� na taki krok. Bywa�y dni, kiedy napi�cie w stosunkach mi�dzy K'un Un i matk� przyprawia�o Ploi i l�k, przejmowa�a j� groza na my�l, i� mo�e si� znale�� w ich pobli�u. Sam Czao K'un te� odczuwa� napi�t� atmosfer�, jak� stwarza�y jego najstarsza c�rka i �ona numer jeden. Kiedy dom pogr��a� si� w takim nastroju, on si� wtedy zamyka� u siebie, na neutralnym gruncie. Bywa�o, �e rezygnowa� z przyjemno�ci, jak� sprawia�o mu przebywanie w towarzystwie m�odszych dzieci na podw�rzu, przypatrywanie si� ich zabawom w przy�mionym �wietle p�nego popo�udnia. Ploi odczuwa�a jego nieobecno�� jak przygaszenie radosnego nastroju zabawy. Bo wtedy w�a�nie, przy zabawie, Czao K'un Ojciec bywa� najweselszy, g�o�no nawo�ywa� wszystkie dzieci, by biega�y szybciej, by naha�asowa�y si� do woli, za� on sam �mia� si� przy tym najg�o�niej. Ploi zdawa�o si�, �e ta jego weso�o�� by�a zarezerwowana specjalnie dla nich, dla jego ma�ych dzieci. W towarzystwie K'una Czita bywa� zazwyczaj chmurny - ostatnio zreszt� obaj nawzajem si� unikali. By� mi�y dla K'un Un, rzecz jasna, ale na spos�b powa�ny, taki, w jaki odnosi si� jedna wa�na doros�a osoba do drugiej. Bardzo liczy� si� z jej �yczeniami i zawsze uwa�a�, by nie narzuca� jej swojego punktu widzenia. Wszystkie te proste imiona - Un, Czit, i ca�� reszt� - nada� dzieciom sam Czao K'un. Nie zwr�ci� si� o pomoc, jak inni spo�r�d jego znajomych, do �adnej z wy�ej ode� stoj�cych osobisto�ci ani te� do wielebnego opata, nie uzna� tak�e za stosowne, aby nada� swym dzieciom d�ugie imiona z�o�one ze s��w zapo�yczonych z j�zyka sanskryckiego czy pali, cz�sto przy tym tak d�ugie, �e brzmia�y jak kr�tki wierszyk. Ploi pos�ysza�a kiedy�, jak m�wi� do matki, �e takie imiona pasuj� do ludzi kr�lewskiego rodu, a ludzie z gminu, kt�rzy pr�bowali ich na�ladowa�, napraszali si� przez to tylko tym wszom nieszcz�cia, by oblaz�y ich g�upie g�owy. W ka�dym razie na�ladowcy zawsze zdo�ali si� wyr�ni�, je�li idzie o niedorzeczno�� tych imion. Potem skandowa� imiona, jakie wyduma� wybitny s�siad dla swoich czworga dzieci. Phenphisamai, Saisukontharot, Sodsamranczit, Sanitsaneha, kt�re mo�na by w przybli�eniu przet�umaczy� jako "Ukochane �wiat�o ksi�yca", "Pe�na blasku i wonno�ci", "Ulatuj�cy w niebo szcz�liwy umys�" i "Zwi�zany uczuciem czu�o�ci". Stara� si�, by brzmia�y �miesznie, matka za� �mia�a si� do �ez. Ploi nie �mia�a si�, bo my�l jej zaprz�tni�ta by�a czym innym: chcia�a zapyta� ojca o te wszy nieszcz�cia, o kt�rych w�a�nie wspomnia�. Te wszy by�y s�awne. Ploi s�ysza�a od r�nych ludzi, �e je�li si� o�mielisz r�wna� z lud�mi kr�lewskiego rodu albo b�dziesz si� pyszni� zwi�zkami, jakie masz z nimi, albo �artowa� na ich temat - to strze� si�! G�ow� zaraz ci oblez� te wszy. S�ysza�a uwagi w rodzaju: "Chcesz dor�wna� kr�lewskim, coo? Ani chybi, oblez� ci� wszy!" Mimo to jednak nie by�a pewna jeszcze paru spraw i gdy �miech z powodu tych zabawnych imion usta�, Ploi z ca�ym szacunkiem wy�o�y�a swe pytania: czy te wszy przenosz� si� z ludzi kr�lewskiego rodu? Ona sama, Ploi, kiedy� mia�a wszy, bo j� oblaz�y, jak bawi�a si� z Czab, ma�� niewolnic� * - czy to takie same wszy, jak te od kr�lewskich? Tu nast�pi� nowy wybuch �miechu - pomieszanego ze strony matki z pewnym zaniepokojeniem - ale �adne z rodzic�w nie odpowiedzia�o na jej pytania. Niewolnictwo w Syjamie zni�s� edyktem w 1906 r. kr�l Rama V. Monarchia absolutna trwa�a do 1932 r. �miech rzadko by�o s�ycha� w ci�gu ostatnich kilku tygodni. Ojciec trzyma� si� z daleka, na twarzy matki malowa�a si� zawzi�to��, K'un Un za� by�a z siebie bardziej zadowolona ni� kiedykolwiek. Ca�e domostwo wiedzia�o, �e Jego Ekscelencji wkr�tce zaprezentuj� kolejn� m�odsz� �on�, a tego szcz�cia dost�pi nie kto inny, tylko Juen, naj�adniejsza z ca�ej gromady s�u��cych K'un Un, i �e sama K'un Un dokona tej prezentacji. Patrz�c na starszych Ploi pomy�la�a sobie, �e tym razem mo�e zdarzy� si� co� strasznego. No i sta�o si� - ubieg�ej nocy. Matka zdecydowanym krokiem uda�a si� wieczorem do wielkiego domu, by pom�wi� z Czao K'unem Ojcem, a Ploi usn�a po wielu godzinach czekania na jej powr�t. Kiedy si� zbudzi�a, zobaczy�a, �e matka zapala lamp�, a rozespany Perm stoi z niem�dr� min�. - Zabieram ci� z sob�, Ploi - rzek�a matka. - Teraz ju� jest jasne, �e on nie chce mie� mnie pod sw� opiek� i �e musz� odej��. Niech wi�c karma * uczyni ze mn� tak, jak musi by�. Lepiej niech ju� b�dzie tak, ni�bym mia�a tu zosta� i by mn� pomiatano jak jak�� niewolnic�... Ale ty, Perm, nie mo�esz odej��. Jego Ekscelencja nie zgadza si�, bym ci� zabra�a ze sob�. Perm jest synem - powiada - i musi zosta� z ojcem. B�dziesz odt�d musia� sam sobie dawa� rad�, a wi�c uwa�aj na swoje zachowanie. B�d� mu dobrym synem, okazuj szacunek i wdzi�czno�� i nie wyobra�aj sobie ani przez chwil�, �e mo�esz robi�, co ci si� tylko spodoba, bo� jest synem Jego Ekscelencji. I nie zapominaj, �e jego najstarsza c�rka b�dzie si� zawsze stara�a traktowa� ci� jak ch�opca na posy�ki. Ale ciebie, Ploi, nie zostawi�, by si� tu nad tob� zn�cali. Nasza rodzina ma swoje korzenie, mamy si� u kogo schroni�. Zabieram ci� do pa�acu. Poprosz� Sadet, * by ci� przyj�a do swego orszaku. W buddyzmie szko�y Theravada oznacza si�� wynikaj�c� z dzia�a� cz�owieka i uwa�ana jest za si�� motoryczn� kolejnych wciele�; tak�e: suma etycznych konsekwencji z�ych i dobrych uczynk�w, my�li itd. cz�owieka, kt�ra decyduje o jego obecnym �yciu i nast�pnym wcieleniu. Ksi�na, ksi��� (osoba krwi kr�lewskiej). Matka rozpocz�a sw� przemow� tonem ostrym i zawzi�tym, ale pod koniec wybuchn�a bezbronnym p�aczem, Perm za�, teraz ju� ca�kiem rozbudzony, szlocha� i b�aga�, by go nie zostawia�a. Ploi by�a zbyt oszo�omiona, aby p�aka�. Wpad�o jej w ucho s�owo "Sadet" i przez chwil� uczepi�a si� go jak deski ratunku. Rozumia�a jego znaczenie. Sadet to by�a ksi�niczka w pa�acu, spokrewniona z matk� - co prawda dalekie to by�o pokrewie�stwo, ale i tak nie wolno o tym m�wi�, bo przecie� te tajemnicze wszy... Matka by�a u niej na s�u�bie przez d�ugie lata i na tak� s�u�b� od pewnego czasu planowa�a odda� Ploi. Czao K'un Ojciec za� wyrazi� sw� aprobat�. - Dziewcz�ta przechodz� dobr� szko�� w pa�acu - powiedzia� kiedy�, nie zapominaj�c doda�: - Ale potrzymamy j� przy sobie jeszcze przez par� lat. Lubi� mie� te ma�e w pobli�u. Tak szybko rosn�, za szybko... A wi�c pojedziemy do Sadet, do pa�acu - my�la�a Ploi. Ale ten przeb�ysk przysz�o�ci szybko uton�� w zamieszaniu chwili obecnej. Chcia�a jeszcze co� powiedzie� matce i Permowi, pocieszy� ich, aby nie p�akali tak gorzko, ale my�li jej si� popl�ta�y i tylko patrzy�a na nich bez s�owa. Wreszcie wzi�wszy Perma na r�ce, ko�ysz�c go i uspokajaj�c, matka zdo�a�a w ko�cu sama si� opanowa� i utuli� syna. Pos�ano po s�u��c� imieniem Pit. Rozpocz�o si� pakowanie. Ploi zn�w usn�a. Zbudzono j� przed �witem, wyk�pano, ubrano, rozpuszczono jej w�ze�, * rozczesano, zawi�zano ponownie. Potem powiedziano jej, by wysz�a na balkon i cicho tam czeka�a. W krajach, gdzie si�ga�y wp�ywy cywilizacji indyjskiej, wi�zano dzieciom p�ci obojga w�osy w w�ze�, nie obcinaj�c ich a� do czasu postrzy�yn. Wkr�tce us�ysza�a, jak z do�u nawo�uje j� szeptem K'un Czei. - Zejd� po cichu na d�, Me Ploi! Zerkn�wszy w stron� pokoju, Ploi na palcach zesz�a po stopniach ku swej przyrodniej siostrze i przyjaci�ce. K'un Czei schwyci�a j� mocno za przegub d�oni. - A wi�c to prawda, �e odje�d�acie! K'un Un m�wi�a, ale nie mog�am uwierzy�. Ploi prze�kn�a �zy, potakuj�c g�ow�. Po policzkach K'un Czei tak�e p�yn�y �zy. - A ja z kim si� b�d� bawi�, jak ciebie nie b�dzie? - zapyta�a ostro. - Nie zapomnisz o mnie? Przyrzeknij, �e nie zapomnisz! Ploi ni to potakn�a, ni to zaprzeczy�a ruchem g�owy. K'un Czei poda�a jej ma�y pakuneczek. - Troch� s�odyczy dla ciebie, Me Ploi. Troch� czan_ap�w, * kt�re ukrad�am K'un Un. Rodzaj kruchego ciasteczka, przysmak pochodzenia chi�skiego. Ploi przyj�a podarunek, jeszcze raz kiwn�a g�ow�. Gard�o j� pali�o, oczy mia�a tak za�zawione, �e z trudem rozr�nia�a twarz K'un Czei. Po chwili us�ysza�a g�os matki i pytanie, gdzie te� Ploi si� podziewa. Ploi wci�� jeszcze spoczywa�a w u�cisku K'un Czei, zdo�a�a si� jednak wyzwoli� i pomkn�a na g�r�, przyciskaj�c pakuneczek do serca. Trzy drewniane skrzynie, ustawione w pokoju przy drzwiach, rozdziawia�y ku niej wn�trza oczekuj�c, �e je kto� zniesie na d�. Dwie z nich - czarne ze z�otym wzorem w kszta�cie �ab�dzi i smok�w - nale�a�y do matki. Ta trzecia, pomalowana na czerwono, nale�a�a do niej. W g��bi pokoju znajdowa�o si� wiele r�nych rzeczy, kt�re mia�y pozosta� z Permem - miseczki, kubki i inne przedmioty. Pod�oga wygl�da�a ogo�ocona, bo maty i materace zosta�y zwini�te i upchni�te pod �cian�. Zdj�to tak�e moskitier�. Jasne by�o, �e Ploi nigdy ju� nie b�dzie spa� w tym pokoju. Nagle �zy, jeszcze nie wyp�akane, trysn�y strumieniem, nie potrafi�a nad nimi zapanowa�. Poczu�a, �e matka g�aszcze j� po g�owie i po plecach, m�wi, jak bardzo j� kocha, pyta o ten pakuneczek, sk�d si� wzi��, obiecuje, �e weso�o jej b�dzie, gdy zamieszka w pa�acu. A Ploi p�aka�a i p�aka�a, a� w ko�cu �zy przesta�y p�yn�� - tak jako� same z siebie. Po chwili matka odezwa�a si�: - Pora na nas. Id� do wielkiego domu, Ploi, uderz czo�em u st�p twego ojca i po�egnaj si� z nim. Poczekam na przystani. Z suchymi ju� oczyma, z brzemieniem nowego do�wiadczenia, jakim by�o rozstanie, Ploi powoli opuszcza�a sw�j dom na palach, z pod�og� z desek, �cianami i schodami pe�nymi dziur i szczelin, wiecznie skrzypi�cymi, kt�re by�y nieod��cznie zwi�zane z jej codziennym �yciem. Tak na przyk�ad mo�na by�o wyrzuca� pestki owoc�w flaszowca mi�dzy deski w pod�odze - co sprawia�o wi�ksz� przyjemno�� ni� wk�adanie ich do spluwaczki czy wyrzucanie przez por�cz balkonu. Dalej, po drodze do wielkiego domu, ros�y na polanie stare drzewa, kt�re stara�y si� j� zatrzyma�. Oto stare drzewo korkowe. Jeszcze wczoraj z K'un Czei bawi�a si� w kuchni� w jego cieniu. To by�o wymarzone miejsce na tak� zabaw�. Gdy drzewo kwit�o, zawsze zbiera�y kwiaty z ziemi, nios�y je matce, a ona do��cza�a je do mikstury, kt�r� dodawa�a do czirut�w dla ojca... Ploi z pewnym niepokojem zada�a sobie pytanie, kto je b�dzie ojcu skr�ca� pod nieobecno�� matki? Kto b�dzie gotowa� mi�d i sok ananasowy - nawet najlepszy tyto� Muangsong nie mo�e si� bez tego obej��, jak zawsze mawia�a matka. A co b�dzie ze sk�adaniem i ci�ciem li�ci bananowca, no i oczywi�cie z samym ich zwijaniem... Niech�tnie pozostawi�a niepok�j o los czirut�w ojca przy drzewie korkowym i posz�a dalej. Min�a krzew ja�minu kwitn�cy noc� - jego kwiaty o czerwonych �ody�kach dawa�y barwnik dla przepasek z p��tna, w kt�re matka spowija�a pier�. Zostawi�a za sob� keo_kratae - jego drobniutkie bia�e kwiatki matka cz�sto nawleka�a na nitk� i owija�a tak� girlandk� w�ze� na czubku g�owy Ploi. Przesz�a obok drzewa mangowego, rodz�cego najsmaczniejsze owoce w ca�ej okolicy klongu Bang Luang. Ci wszyscy starzy znajomi �egnali si� z ni�, gdy sz�a ku tylnemu tarasowi na t� niezapomnian� audiencj� bez s��w u Czao K'una Ojca. Najpierw patrzyli na siebie. Ale trzeba by�o mie� du�o odwagi, aby nie uciec przed jego badawczym spojrzeniem. Ploi spu�ci�a oczy i wpatrywa�a si� w ko�ce w�asnych palc�w, kt�re pracowicie przesuwa�y si� �ladem drobnych linii i k�eczek na brzegu dywanu. Nie pad�o ani jedno s�owo. Ale - Ploi przypomina�a sobie o tym wiele razy - ojciec kilkakrotnie odchrz�kn��. Potem - a nie by�o nikogo, kto by podpowiedzia� - sama musia�a wybra� odpowiedni moment i wykona� uk�on. Z�o�y�a d�onie i pochyli�a si� do przodu, dotykaj�c r�koma i g�ow� dywanu. Nast�pnie wyprostowa�a si� i zauwa�ywszy ledwie dostrzegalne skini�cie g�ow�, zamierza�a wycofa� si� na kolanach. Panuj�c� cisz� przerwa� nie ojciec, lecz g�os K'un Un, nios�cy si� ostro i przera�liwie z jej pokoju: - Ploi, do mnie! To tak jakby kto� napad� na ni� od ty�u - by�o to bolesne, mimo �e w danej chwili nie musia�a jeszcze stawia� czo�a w�a�cicielce tego g�osu. Spojrza�a pytaj�co i z nadziej� na ojca, ale odpowied�, jak� wyczyta�a w jego oczach, nie pozostawia�a wyboru. Wesz�a wi�c na czworakach do pokoju K'un Un, pokoju zwanego przez osoby zorientowane "komnat�, w kt�rej trzyma si� srebro i z�oto", staraj�c si� robi� jak najmniej ha�asu i dok�adaj�c wszelkich stara�, aby nie uczyni� nic, co by w najmniejszym stopniu mog�o sprowokowa� gniew w�a�cicielki pokoju. K'un Un siedzia�a na pod�odze, przy niej roz�o�ony by� serwis do herbaty, utensylia do betelu i klucze. Ploi podpe�z�a i usadowi�a si� naprzeciwko. �wieci�o ju� wczesne poranne s�o�ce, ale pok�j by� mroczny jak zwykle. K'un Un umy�lnie uczyni�a go takim, bo by�a dumna z tego, �e ma jasn� cer�, i bardzo stara�a si� j� chroni� przed promieniami s�o�ca. Mroczno�� t� sowicie wynagradza�y przybyszowi ogarniaj�ce go pi�kne zapachy, kt�re nios�y si� g��wnie od K'un Un i jej stroj�w. By�a �roda, wi�c mia�a na sobie zielony panung * z ciemnopomara�czow� przepask� na piersiach - nienaganne po��czenie kolor�w stroju na trzeci dzie� tygodnia, * zgodnie ze zwyczajem i mod�. Fryzur� mia�a bez zarzutu, w�osy tak zaczesane, aby zaakcentowana zosta�a linia czo�a. Poprawno��, schludno��, nienaganno�� bi�y od K'un Un. D�uga, obcis�a, drapowana sp�dnica, noszona przez kobiety. Kolory na dni tygodnia - na dalszych stronach obszernie wyja�ni to matka, szczeg�owo instruuj�c Ploi. Utkwi�a spojrzenie w Ploi, starannie smaruj�c usta woskiem, kt�ry nabiera�a z ma�ego pude�eczka z ko�ci s�oniowej. Odsun�wszy pude�eczko zacz�a m�wi� przeszywaj�cym, z�o�liwym tonem, tak dobrze znanym wszysktim jej ofiarom. Kr�tki monolog - bo Ploi ani razu nie otworzy�a ust - brzmia� tak: - A wi�c opuszczasz ten dom, co? Odchodzisz razem z t� swoj� matk�? �eby ci tylko nie przysz�o do g�owy wr�ci�! Zrozumiano? Nie pozwolimy, by sobie tacy odchodzili i wracali, a szczeg�lnie ci, co tak zadzieraj� nosa. Nie wygl�da�oby zbyt godnie wraca� tu znowu na czworakach, co? Id�cie wi�c, wyno�cie si�! Jak to dobrze, �e si� was pozb�dziemy! Tygrys�w i krokodyli nie da si� chodowa� w domu. Id�cie sobie, dobrze, �e ju� was tu nie b�dzie! I Ploi odesz�a. Zrobi�a to ch�tnie i wcale jej nie by�o smutno, �e opuszcza ten dom. W altanie na przystani Perm obur�cz przytula� si� do s�upa i cicho p�aka�. Matka - blada i zm�czona, ale zdecydowana - wyszepta�a mu na ucho ostatnie s�owa, zanim wsiad�a wraz z Ploi do �odzi, w kt�rej s�u��ca Pit ju� si� rozlokowa�a z ich dobytkiem i rozmawia�a z przewo�nikiem, tak jakby nie dzia�o si� nic nadzwyczajnego, cho� zaleci�a mu - gdy odbijali od przystani - by pami�ta�, jaka to wa�na podr�, i by pos�ugiwa� si� wios�em jak najostro�niej. O tej porze by� odp�yw, tak �e Ploi, patrz�c z ��dki na sw�j rodzinny dom, widzie� mog�a pocz�tkowo tylko dolny skraj przystani, jej stopnie i omsza�e s�upy wbite w dno. Dopiero gdy ��d� wyp�yn�a poza granice posesji, ods�oni� si� ca�y widok: altana, na kt�rej Perm wci�� jeszcze sta� p�acz�c, ogrodzenie, drzewa i wreszcie ��ty dach z glazurowanych falistych dach�wek, pokrywaj�cy wielki dom ojca, iskrz�cy si� po�r�d wierzcho�k�w drzew. Ploi patrzy�a, dop�ki ten widok nie znikn�� jej sprzed oczu i nie pojawi�y si� domy, przystanie, ogrody i sklepy innych ludzi. Na klongu i jego brzegach robi�o si� coraz cia�niej, a im bli�ej podp�ywali ku jego uj�ciu, tym wi�ksze panowa�o o�ywienie, tym wi�kszy rozlega� si� ha�as. Z przep�ywaj�cej �odzi kto� zawo�a�: - P�yniesz do Bangkoku, * Me Czem? Bangkok - dzi� nazwa ca�ego miasta b�d�cego stolic� Tajlandii. Tradycyjnie - jego lewobrze�na cz��. Panie p�yn�y z cz�ci prawobrze�nej, miasta starszego od Bangkoku, a zwanego Tonburi. Z innej znowu donios�o si� pytanie: - Dok�d to tak wcze�nie? ��d� p�yn�a bez przerwy i matce oszcz�dzono dalszych pyta�, w rodzaju: "Czy masz jak�� spraw� w Bangkoku?" albo "Mo�e to przeja�d�ka dla przyjemno�ci?" Wtem, w momencie gdy wp�yn�y na rzek�, klong znikn��, zla� si� w jedn� ca�o��, ze s�onecznym horyzontem. Ploi zorientowa�a si�, �e oto odkrywa ca�kiem nowy, wspania�y �wiat na rzece Czao Phraja. Matka co� m�wi�a przez ca�y czas - o m�odszych �onach i innych powa�nych sprawach. Do uszu Ploi dochodzi� jej g�os, ale nie dociera�y do niej poszczeg�lne s�owa ani ich sens. Kr�ci�o si� jej w g�owie. W swoim kr�tkim �yciu nie prze�y�a jeszcze takiego poranka - tak nieszcz�liwego, chaotycznego, przejmuj�cego dreszczem nowo�ci; wszystko to zmiesza�o si� razem i sta�o si� czym� dziwniejszym ni� senne marzenie. Milcza�a przez ca�y czas, z szacunku dla smutnych prze�y� matki, ale teraz, gdy ��d� podp�ywa�a do drugiego brzegu, nie mog�a powstrzyma� si�, by nie podzieli� si� cho�by cz�ci� niezwyk�ych wra�e�. - Sp�jrz, mamo, sp�jrz na te iglice. Co to jest, mamo? Matka u�miechn�a si� po raz pierwszy od chwili, gdy opu�ci�y dom. - Tam w�a�nie zmierzamy. To Wielki Pa�ac Kr�lewski. - Ojej! - Ploi zawsze wyobra�a�a sobie, �e miejsce, w kt�rym mieszka Sadet, jest nieco wi�ksze od wielkiego domu ojcowskiego, ale nie przysz�o jej do g�owy, �e mo�e to by� co� a� takiego: jakby ca�e niebo wype�ni�o si� wspania�ymi dachami i iglicami. - Czy Wielki Pa�ac nale�y do Sadet? - pragn�a us�ysze� potwierdzenie. Tym razem matka wybuchn�a g�o�nym �miechem. - A to dopiero Sadet si� ubawi, jak jej opowiem! Nie, moja male�ka, nale�y do Jego Kr�lewskiej Mo�ci. Nasza Sadet mieszka w jednym z pa�ac�w w obr�bie Wielkiego Pa�acu, w cz�ci oddzielonej od komnat kr�lewskich wewn�trznym murem. Mieszka na Wewn�trznych Podw�rcach, tam gdzie nie wpuszcza si� �adnych m�czyzn. Nie wychylaj si� tak mocno, Ploi! Chcesz wpa�� do wody? - Patrz, jaka ��d� mieszkalna, widzisz j�, Pit? Czy to nie kr�lewska ��d� mieszkalna, mamo? - Tak, ale sied� spokojnie, Ploi. - Czy ju� wkr�tce b�dziemy w pa�acu? - Tak. Z przystani Tha Phra p�jdziemy do Wr�t Sri Suda Wong. - Czy zostaniesz ze mn� w pa�acu, mamo? - Tak. Ale potem musz� znale�� jakie� zaj�cie, by zarabia� na �ycie. Nie m�wmy jednak teraz o tym. Zobaczymy, c�reczko. I zanim Floi zd��y�a zastanowi� si� nad t� odpowiedzi�, matka zwr�ci�a si� do s�u��cej: - Gdy wyl�dujemy w Tha Phra, wynajmiesz kogo�, by nam nieco p�niej przyni�s� baga�e. Nie bierz zbyt du�o ze sob�, by� nie wygl�da�a na wie�niaczk�. - No pewnie, �e nie - odpar�a Pit, znaj�ca si� na rzeczy. - By�am z pani� w pa�acu przez tyle lat. Nie zapomnia�am, jak tam wyba�uszaj� oczy na nowo przyby�ych do Wewn�trznych Podw�rc�w. Ju� ja im poka��, �e�my wcale nie nowo przyby�e. Kiedy przyp�yn�y do przystani Tha Phra, od razu zaj�a si� wszystkimi sprawami ze znajomo�ci� rzeczy i typow� dla niej pewno�ci� siebie. W mgnieniu oka wyprowadzi�a swe panie z przystani na drog�, potem na trawnik biegn�cy wzd�� mur�w pa�acu. Wkr�tce znalaz�y si� u wysoko sklepionych wr�t, przez kt�re przelewa� si� t�um wchodz�cych i wychodz�cych ludzi. - Pod��aj za mn� i uwa�aj, by ci� kto� nie nadepn�� - rzuci�a matka, gdy przechodzi�y przez bram�. Znalaz�szy si� na dziedzi�cu doda�a: - Jeste� ju� wewn�trz mur�w Wielkiego Pa�acu, Ploi. Podw�rzec, wy�o�ony wielkimi kamiennymi p�ytami, wyda� si� Ploi tak ogromny, �e przerasta� jej wyobra�enie. Pewnie K'un Czei nie uwierzy jej, �e jest tak ogromny. Chyba jest ze sto razy wi�kszy ni� u nich w domu. Gapi�a si� na przepi�kne wysokie budynki i postanowi�a zapyta� o nie matk�, gdy nadarzy si� sposobno��; postara si� tak�e dowiedzie�, dlaczego tu tyle ludzi i sk�d si� bior�. Wszyscy w ruchu - jedni spaceruj�, inni gdzie� si� spiesz�, a jeszcze inni, rozgadani, rozsiadaj� si� w gromadach. W�r�d nich niezliczeni przekupnie, z przeno�nymi koszami_kramikami, otoczeni przez targuj�cych si� klient�w. Doko�a s�ycha� by�o rozmowy i �miech. I Ploi przypomnia�y si� s�owa, kt�re powtarza�a matka: "C� to za uciecha mieszka� w pa�acu!" Wzrok jej zatrzyma� si� na czym�, co by�o murem wewn�trznym. Bieg� na prawo i lewo od ogromnej bramy stoj�cej otworem, kt�ra wydawa�a si� najbardziej zat�oczona ze wszystkich. Zd��a�y ku tym wrotom - matka prowadzi�a. Ploi spostrzeg�a, �e t�um k��bi�cy si� w ich pobli�u sk�ada� si� wy��cznie z kobiet, gdy tymczasem bli�ej muru zewn�trznego wida� by�o tak�e grupki m�czyzn i ch�opc�w. Musia�y si� zatrzymywa� co chwila, bo matka spotyka�a znajome z dawnych czas�w. Pozdrawia�y j� przyja�nie, niekt�re z oznakami wielkiego szacunku, sk�adaj�c niskie pok�ony w kornym ge�cie uai. * Ale trafia�y si� i takie, z kt�rymi matka wymienia�a przeci�g�e spojrzenia, nie zawieraj�ce ani krzty przyjaznych uczu�. �okcie przy sobie, d�onie razem, sk�on g�owy, kciuki przy mostku, brodzie, nosie lub czole - w zale�no�ci od pozycji osoby pozdrawianej tym gestem. Towarzyszy temu ugi�cie kolan lub wr�cz przykucni�cie. - Niekt�re gatunki s� odporne, nie wymieraj�, nieprawda�? - zauwa�y�a po jednej takiej wymianie spojrze�. - O tak! - ochoczo zgodzi�a si� Pit i wyplu�a, dla podkre�lenia s��w, porcj� �liny zabarwionej betelem. Sz�y dalej, w��czone w nurt strumienia p�yn�cego ku wn�trzom pa�acu. Oczy Ploi pobieg�y za ustrojon� wst��kami bluzk�, kt�ra mign�a obok, gdy matka odwr�ci�a si� i przestrzeg�a c�rk�: - Uwa�aj, �eby� nie nadepn�a na pr�g we wrotach. To zabronione. Musisz go przekroczy�, nigdzie nie dotykaj�c. Pami�taj! To rzek�szy zn�w posz�a przodem, �wawo toruj�c sobie drog� poprzez t�um; Ploi, us�yszawszy to ostrze�enie, zwolni�a kroku. Przestroga rzucona by�a lekko, ale w uszach Ploi zabrzmia�a gro�nie: "Pami�taj... To zabronione...", co mog�o znaczy� tylko: Uwaga! Niebezpiecze�stwo blisko! Wyczuwa�a je, przeszywa� j� dreszcz l�ku. A co b�dzie, je�li si� potknie? Albo je�li z�apie j� kurcz w nogach, kt�re ju� i tak s�abn�? A je�li jej si� to przydarzy, to czy zamkn� j� w wi�zieniu kr�lewskim? Jaka b�dzie kara? Pewnie nie odr�bi� jej jednak g�owy... Pr�g rysowa� si� coraz bli�ej - drewniany wielki kszta�t, sw� ci�k� bry�� przegradzaj�cy wrota od skraju do skraju. Poprzylepiane by�y do� p�atki z�otej folii, a pa�eczki kadzid�a dymi�y po bokach. Wok� roi�y si� niezliczone twarze, kt�re �ledzi�y ka�dy jej ruch. Wydawa�o jej si� teraz, �e to ju� nie pr�g, lecz wielog�owy potw�r, kt�ry tylko czyha, by po�re� zab��kane dzieci. Szczerzy k�y i syczy gro�nie: "Ani si� wa� mnie nadepn��!" - Pr�dzej, pr�dzej - popycha�a j� do przodu Pit. - Popatrz, matka ju� w �rodku. Matka bezpiecznie przesz�a przez pr�g i przystan�a w pewnej odleg�o�ci od bramy, zaj�ta rozmow� ze starymi znajomymi. Ploi musi teraz powzi�� decyzj� - �mier� albo �ycie - bo inaczej na zawsze utraci matk�. A wi�c d�ugim rozpaczliwym krokiem dosz�a do wr�t i podnios�a nog�. Stopa znalaz�a si� na progu i natychmiast do��czy�a nast�pna. Przez sekund�, jak piorunem ra�ona, patrzy�a na nie, po czym zeskoczy�a z progu i rzuci�a si� p�dem naprz�d. Krzyki i wrzaski pomkn�y jej �ladem, jak z�e duchy: - St�j, st�j! Natychmiast! Przera�enie gna�o j� naprz�d. Jaka� r�ka zatrzyma�a j� nagle i przerwa�a ucieczk�. Zacz�a si� wyrywa�, ale na pr�no. - Co si� sta�o? - us�ysza�a g�os matki. To przecie� r�ka matki j� trzyma. O, co za ulga! - Co si� sta�o? - powt�rzy�a matka. - Przed czym uciekasz? Nagle zrozumia�a - krzyki i poczucie winy, tak jasno maluj�ce si� na twarzy Ploi, by�y wystarczaj�c� informacj�. Zrozumia�a i z mi�o�ci� przytuli�a Ploi, �miej�c si� ca�y czas. �mia�a si� a� do �ez, a tak�e jej znajome. Ploi nie bardzo mia�a ochot� dzieli� t� weso�o��, ale uzna�a j� za dobry znak, kt�ry �wiadczy� o tym, �e jej przest�pstwo nie jest tak bardzo ci�kie. - No dobrze - rzek�a matka. - Wr��my do pani sier�ant... to ona nas wzywa�a... widzisz j�? Ona i wszystkie panie wok� niej zgromadzone to klony, stra�niczki Wewn�trznych