1953
Szczegóły |
Tytuł |
1953 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1953 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kukrit Pramoj
Syjamka
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
Prze�o�y� z angielskiego
pos�owiem i przypisami opatrzy�
Bogus�aw Zakrzewski
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Czytelnik",
Warszawa 1988
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokona�y
B. Krajewska
i L. Wi�ckowska
Kukrit Pramoj, pisarz, a tak�e
w latach siedemdziesi�tych
premier Tajlandii, urodzi� si� w
roku 1911 w Bangkoku. Jest
autorem kilku ksi��ek, z kt�rych
najwi�ksz� popularno�ci� w jego
kraju cieszy si� "Syjamka",
opowie�� o �yciu na dworze
kr�lewskim w Bangkoku u schy�ku
XIX wieku. �ycie codzienne w
pa�acu, ogl�dane oczyma m�odej
dziewczyny, imponuje bogactwem
egzotycznych zwyczaj�w i
barwnych obrz�d�w, tak
charakterystycznych dla kolorytu
Dalekiego Wschodu.
Przedmowa
Przychodzi w �yciu cz�owieka
taka chwila, kiedy zaczyna
odczuwa� przemo�ne pragnienie,
aby utrwali� na papierze
wydarzenia i obyczaje wieku,
kt�ry ju� si� ko�czy, a kt�rego
cz�stk�, cho�by nawet niewielk�,
sam kiedy� stanowi�. Uleg�em
temu pragnieniu, gdy zasiad�em,
lat temu przesz�o trzydzie�ci,
do pisania po tajsku niniejszej
ksi��ki.
By�o to tylko takie sobie
pragnienie, nie poparte
natchnieniem, bez my�li
przewodniej i bez zarysowanej
akcji. Ploi, bohaterka tej
opowie�ci, opu�ci�a w�a�nie dom,
by znale�� si� w Wielkim Pa�acu
Kr�lewskim. W owym czasie by�a
to rzecz naturalna dla m�odej
dziewczyny z takiego �rodowiska.
Przyczyna tych przenosin tak�e
by�a naturalna: matka zawiod�a
si� na jej ojcu, nie by�a
szcz�liwa, jej �ycie u�o�y�o
si� inaczej, ni� sobie
wyobra�a�a.
Kiedy umieszczono Ploi na
dworze kr�lewskim, zacz��em
opisywa� wydarzenia i obyczaje
panuj�ce w tym miejscu,
roztaczaj�cym niegdy�
czarodziejski urok. Rozwija� si�
ten opis w spos�b naturalny,
dzie� po dniu, bowiem snu�em
opowie�� codziennie, w dawkach
dostatecznie obszernych, by
wype�ni� przydzielone mi miejsce
w gazecie "Sajam Rat".
W powie�ci pojawia�y si�
stopniowo coraz to nowe
postacie, bo jest oczywiste, �e
powinny si� pojawia�, i niebawem
mia�em wra�enie, �e to one
dyktuj� mi, co chc� uczyni� lub
powiedzie�.
Spo�r�d wszystkich ksi��ek,
kt�re wysz�y spod mego pi�ra, t�
pisa�o mi si� naj�atwiej, bo
jest to powie�� o �yciu, kt�re
moi przodkowie i ja tak�e
prze�yli�my, powiedzia�bym, w
pe�ni. Jest to powie�� tajska,
zwyk�a i prosta - tajscy
czytelnicy rozumiej� w niej
ka�de zdanie, ka�dy ton i wydaje
im si�, �e prze�ywaj� wraz ze
mn� to, co bezpowrotnie
przemin�o.
Wy�oni� si� problem, jak
przet�umaczy� t� powie��. Jak
sprawi�, aby cudzoziemski
czytelnik zrozumia� j� r�wnie
dobrze jak Taj. Mo�na by�o
przet�umaczy� dos�ownie,
obci��aj�c j� przypisami i
aneksami - jak to si� dzieje z
t�umaczeniami w innych j�zykach.
Ale po takim zabiegu ksi��ka
staje si� tekstem, a nie
powie�ci�, i traci ca�e ciep�o i
trosk�, jakie w ni� tchni�to,
gdy wychodzi�a spod pi�ra.
T�umaczenie, wykonane przez
Tulaczandr�, wydaje si�
najlepszym rozwi�zaniem
wspomnianego wy�ej problemu.
Uda�o jej si� odda� tajsk� my�l
w spos�b zrozumia�y i
umo�liwiaj�cy w�a�ciw� ocen�,
dzi�ki czemu - mam nadziej� -
cudzoziemski czytelnik zachowa
t� ksi��k� we wdzi�cznej
pami�ci.
Chcia�bym tutaj wyrazi� m�j
g��boki podziw i uznanie dla
Tulaczandry za jej pomys�owo�� i
mozoln� prac�.
Mam szczer� nadziej�, �e ci
spo�r�d przyjaci� Tajlandii,
kt�rzy nie znaj� tajskiego, po
przeczytaniu tej ksi��ki b�d�
nas rozumieli nieco lepiej.
Kukrit Pramoj
Bangkok, w kwietniu 1981 roku.
1
��d� prowadzona przez
przewo�nika bra�a w�a�nie
zakr�t wp�ywaj�c na wody rzeki
Czao Phraja, gdy matka rzek�a do
Ploi:
- Pos�uchaj uwa�nie, co m�wi�,
Ploi. Jak przyjdzie tw�j czas i
b�dziesz mia�a wyj�� za m��, to
postaraj si�, aby on mia� jedno
serce. Trzymaj si� z daleka od
takiego, kt�ry ugania si� za
mi�o�ci� i musi mie� wiele �on
wok� siebie, bo b�dziesz tak
cierpie�, jak twoja matka.
Nast�pi�a kr�tka przerwa,
zanim przestroga dobieg�a ko�ca:
- I nigdy nie wolno ci
zostawa� niczyj� m�odsz� �on�.
Przenigdy! Czy mnie s�yszysz?
Ploi s�ysza�a i zrozumia�a. Po
wys�uchaniu matki wyjrza�a spod
p��tna rozpostartego w kszta�cie
daszku i os�aniaj�cego ��d�;
Czao Phraja kipia�a �yciem. By�y
na niej �odzie i inny p�ywaj�cy
sprz�t, domy i ludzie; by�o te�
niebo i p�yn�ca woda, tak jak na
ich klongu, czyli kanale Bang
Luang, kt�ry przed chwil�
opu�ci�y. Ale jak�e tu inaczej!
Jak du�o wszystkiego - i �odzi,
i dom�w, i ludzi, i wody. I
wszystko jakie� wi�ksze,
weselsze, przemykaj�ce �wawo to
w t�, to w inn� stron�, wszystko
ca�kiem odmienne, tak z wygl�du,
jak zapachu i d�wi�ku. Ploi,
urodzona i wychowana nad
klongiem, po raz pierwszy
p�yn�a po otwartej rzece i
upaja�a si� wra�eniami, kt�rych
nie potrafi�aby wyrazi�. Rzuca�a
ukradkowe spojrzenia na matk�,
ale nic nie m�wi�a. Po raz
pierwszy w �yciu Ploi wyruszy�a
w tak d�ug� podr�. Matka
powiedzia�a, �e nigdy ju� nie
powr�c� do domu, �e stopa ich
ju� nigdy wi�cej nie postanie na
deskach starej przystani, �e
opuszczaj� to miejsce na zawsze,
a� do �mierci.
Ich dom nad klongiem Bang
Luang mia� ogrodzenie z cegie� i
�elaznych pr�t�w, biegn�ce
wzd�u� skraju posesji
przylegaj�cej do klongu. Tu�
przy przystani znajdowa�a si�
altana, potem by� rozleg�y
dziedziniec, przez kt�ry sz�o
si� do wielkiego domu, w kt�rym
rezydowa� ojciec Ploi, Jego
Ekscelencja Czao K'un. Ta
murowana budowla uwa�ana by�a za
ogromnie stylow� przez co
zamo�niejszych obywateli
Bangkoku w okresie od po�owy lat
osiemdziesi�tych do po�owy lat
dziewi��dziesi�tych ubieg�ego
wieku, za czas�w d�ugiego
panowania Ramy V, Jego
Kr�lewskiej Mo�ci Czulalongkorna
Phra Budda Czao Luanga
Wielkiego. Z podw�rza wchodzi�o
si� na g�r� jedn� lub drug�
stron� schod�w, kt�re ��czy�y
si� na pode�cie, sk�d ju�
pojedyncze schody bieg�y ku
tarasowi pod dachem, otoczonemu
balustrad� z zielonej glazury.
Do tarasu, kt�ry os�ania� od
gor�ca i blasku promieni
s�onecznych, przylega�y
apartamenty Jego Ekscelencji:
trzy rozleg�e pokoje i jeszcze
jeden mniejszy, w kt�rym
znajdowa�y si� urny zawieraj�ce
prochy jego przodk�w,
poustawiane symetrycznie na
drewnianych o�tarzykach
wyk�adanych mas� per�ow�. Ploi
ba�a si� tego pokoju i gdyby to
od niej zale�a�o, nigdy by si�
do niego nie zbli�a�a. To
prawda, �e nie musia�a tam
cz�sto bywa�: nie mieszka�a w
wielkim gmachu, lecz w jednym z
kilku drewnianych dom�w,
rozsianych po�r�d drzew i
�cie�ek w g��bi posesji. Tym
niemniej od czasu do czasu
przechodzi�a ko�o jego
zamkni�tych, milcz�cych drzwi i
wtedy zawsze czu�a przeszywaj�cy
j� dreszcz i przyspieszone bicie
serca. W ci�gu ostatnich kilku
lat zdarzy�o si� par� razy, �e
Czao K'un Ojciec wzywa� j�, aby
odda�a cze�� pradziadkowi Czao
K'una i innym jego protoplastom,
by zapali�a �wieczki i pa�eczki
kadzidlane i pad�a na twarz
przed o�tarzami. Takie
prze�ycie - sam fakt, �e
znalaz�a si� twarz� w twarz z...
no, nazwijmy to zawarto�ci�
pokoju - zupe�nie nie
zmniejsza�o jej strachu,
nadawa�o mu tylko bardziej
zdecydowany kszta�t i posmak.
Czao K'un Ojciec, gdy by� w
domu, najbardziej lubi�
przesiadywa� na tylnym tarasie,
tam znajdowa� odpr�enie.
Sadowi� si� ze skrzy�owanymi
nogami albo w pozycji
p�le��cej na dywanie po�r�d
rozmieszczonych w nie�adzie tac
z herbat�, srebrnych mis,
skrzynek z czirutami i
utensyliami do betelu. * Wida�
go tu by�o, jak nie�piesznie
spo�ywa posi�ek, jak poddaje si�
masa�owi s�u��cego lub jak
przyjmuje krewnych i znajomych.
Dzisiejszego poranka Ploi posz�a
tam, na g�r� - sama, wys�ana
przez matk� - aby si� z nim
po�egna�. Przez wszystkie te
lata, kt�re mia�y nadej��,
ilekro� my�la�a o ojcu, zawsze
stawa� jej przed oczami ten
obraz, gdy siedzia� tam przed
ni� wtedy, w 1892 roku.
Zachowa�a w pami�ci odcie� i
wz�r p��tna jego palai, * a
szczeg�lnie �ywo zapami�ta�a
jego oczy, kt�re z uwag�
spocz�y na niej, tak jakby
stara� si� nauczy� na pami��
rys�w jej twarzy. Nie odezwa�
si� do niej podczas ca�ego
po�egnania - nie pad�o z jego
ust ani jedno s�owo, ani
powitania, ani odprawy, ani
zakazu odej�cia. Nic, tylko te
niezapomniane oczy... i lekkie
skinienie otaczanej czci� g�owy,
maj�ce da� do zrozumienia, �e
pos�uchanie sko�czone.
Czirut, ang. cheroot (z j�z.
tamilskiego - zwitek) - rodzaj
cygara. Betel - nazwa krzewu i
palmy, zwanej tak�e arekow�.
Pokrojone owoce palmy, zawini�te
w li�� krzewu, z dodatkiem
wapna, tytoniu i innych
sk�adnik�w, tworz� porcj� do
�ucia, daj�c� uczucie
orze�wienia i lekkiego
podniecenia. �ucie betelu jest
rozpowszechnione w Azji
mi�dzyzwrotnikowej.
Rodzaj lu�nej d�ugiej
sp�dnicy, sarongu noszonego
przez m�czyzn.
W roku owym, 1892, czy te�
2435 roku Ery Buddyjskiej,
liczonej od urodzenia Buddy,
dziesi�cioletnia Ploi wci��
jeszcze s�ysza�a kierowane do
niej pytania, kt�re maj� zwyczaj
stawia� dzieciom doro�li: jak
si� nazywa tw�j ojciec, a jak
twoja matka? W odpowiedzi biegle
recytowa�a imi� i nazwisko ojca
oraz jego tytulatur�: Phraja *
Bibidh itd., itd. lub - mniej
oficjalnie - Czao K'un Bibidh.
Imi� jej matki, Czem, wymieniane
natychmiast potem, brzmia�o
jako� niepe�nie. Matka jej by�a
�on� Numer Jeden Jego
Ekscelencji, ale nie by�a jego
K'unjing�, * czyli Dam�, kt�ry
to tytu� przys�ugiwa�by jej,
gdyby by�a �on� oficjalnie mu
po�lubion�. K'unjinga faktycznie
istnia�a, ale nie nale�a�a ju�
do rodziny tu mieszkaj�cej i
Ploi nigdy jej nie widzia�a.
Jeszcze zanim Ploi pojawi�a si�
na �wiecie, odjecha�a z powrotem
do rodzinnej posiad�o�ci na
prowincji, zostawiaj�c pod
opiek� m�a troje dzieci - K'un
Un, K'un Czit i K'un Czei.
Czao, Phraja, Luang, K'un -
niedziedziczne tytu�y nadawane
przez kr�la zazwyczaj wy�szym
urz�dnikom, najcz�ciej ��cz�ce
si� z piastowaniem wysokich
urz�d�w; k'un znaczy tak�e pan
lub pani.
Tytu�y nadawane przez kr�la
�onom wysokich urz�dnik�w,
najcz�ciej os�b ju�
utytu�owanych.
Pewnego razu Ploi spyta�a
matk�, dlaczego tr�jka ma s�owo
K'un przed imionami i dlaczego
nie m�wi si� o nich Me Taki czy
Po Taki, czyli tak, jak si�
ludzie zwracaj� do niej, Ploi, i
do jej brata, Perma. Matka
rzek�a na to ze �miechem:
- Bo to s� dzieci K'unjingi,
za� wy, ca�a reszta, macie
matki, kt�re s� m�odszymi
�onami. To w�a�nie dlatego. I
ciesz si�, �e do ciebie m�wi� Me
Ploi, a do twego brata Po Perm,
a nie u�ywaj� formy, w jakiej ty
sama zwracasz si� do ni�szych -
E Ploi i Ai Perm. - K'un Un,
najstarsza z trojga K'un�w, by�a
wtedy dziewi�tnastoletni�
dziewczyn�, ale w oczach Ploi
jawi�a si� jako napawaj�ca
l�kiem wielka dama, mieszkaj�ca
w wielkim domu, w stosunku do
kt�rej trzeba odnosi� si� ze
szczeg�ln� ostro�no�ci� i
szacunkiem. Czao K'un powierzy�
jej nadzorowanie spraw domowych
i odda� w jej r�ce klucze do
skrzy� i szaf zawieraj�cych
srebro i z�oto. Uwa�a�a to za
naturalny porz�dek rzeczy, i� ma
mu s�u�y� jako zast�pczyni i
powiernica i �e dysponuje
wi�ksz� w�adz�, ni� kt�rakolwiek
z jego �on.
Bardzo niewiele mog�a jednak
zdzia�a�, je�li chodzi o
utrzymanie w ryzach swego
m�odszego brata, K'una Czita,
kt�ry w wieku lat szesnastu by�
dandysem z pomadowan�, ulizan�
fryzur�, mia� niedobr� plamist�
cer�, twarz posypywa� pachn�cym
pudrem i zdobi� sobie frymu�nie
obie skronie leczniczym
przylepcem, pomy�lanym jako
�rodek od b�lu g�owy specjalnie
dla modnisi�w_delikatnisi�w
owych czas�w. W domu K'un Czit
szwenda� si� z k�ta w k�t,
przesiadywa� na przystani i
po��dliwie �ypa� ku �adnym
dziewcz�tom siedz�cym w
przep�ywaj�cych �odziach, ale
najcz�ciej wypatrywa� okazji,
jak by tu wymkn�� si� do miasta
z kt�rym� z m�odych r�kodajnych,
us�uguj�cych ojcu. Pewnego razu,
kiedy przepadli z domu na kilka
dni, K'un Czit i jego towarzysz
zostali przyk�adnie o�wiczeni
przez Czao K'una na pustym
podw�rzu ku wielkiej uciesze
widowni, ukrytej za pniami drzew
i w kwitn�cych krzewach.
Winowajcy kl�czeli, powi�zani za
nadgarstki, wydaj�c wrzaski
nios�ce si� daleko nad klongiem.
Innym razem K'un Czit, po
kolejnej zakazanej wyprawie na
drug� stron� rzeki, zapad�
ci�ko na zdrowiu. Nie zosta�
osmagany, ale na ca�e tygodnie
wsadzono go do ��ka. By� chudy
i wyblad�y jak widmo. Starzy
r�kodajni, znaj�cy si� na tych
sprawach, przygotowywali dla�
ca�e garnki ciemnego wywaru z
zi� do picia, a jego m�odsza
siostra K'un Czei, kt�ra by�a
blisk� i serdeczn� przyjaci�k�
Ploi, powiedzia�a jej uroczystym
szeptem z nut� z�o�liwego
triumfu:
- K'un Czit jest chory na
damsk� chorob�. To tajemnica.
Je�li si� wygadasz, b�d� bardzo
z�a na ciebie.
Ale Ploi dobrze strzeg�a
sekret�w. Nigdy nie ujawini�a
nazwy choroby, kt�ra zmog�a K'un
Czita. Nie powiedzia�a te�
matce, �e brat Perm go
odwiedza�. Matka zwykle bija�a
Perma gi�tkim kijem, gdy
odkry�a, �e by� jej niepos�uszny
i zn�w pokuma� si� z K'unem
nicponiem, swoim bratem
przyrodnim.
Matka nie owija�a spraw w
bawe�n� w stosunkach z m�odszymi
dzie�mi K'unjingi. Lubi�a K'un
Czei, pogardza�a K'unem Czitem i
nie kry�a si� z tym przed nimi.
Wobec K'un Un jej twarz
przybiera�a pozbawion� wyrazu
mask�, m�wi�a kr�tko, ostro
akcentowanymi zdaniami, bardzo
pilnie bacz�c, aby ka�de
ko�czy�o si� uprzejmym "Czao
K'a", co mniej wi�cej znaczy
"Tak jest, �askawa pani" i jest
wypowiadane przez osob� p�ci
�e�skiej, kt�rej pozycja
spo�eczna jest ni�sza. Czasem
jednak, gdy znalaz�a si� sama z
Ploi, opada�a z niej ta maska
ochronna, z oczu sp�ywa�y
prawdziwe �zy, a ugrzecznione
zwroty wylewa�y si� serdecznym
protestem przeciwko ca�ej
niesprawiedliwo�ci. Zaczyna�o to
by� nie do wytrzymania - to
ci�g�e uni�anie si� przed K'un
Un i to we wszystkich sprawach.
C�rka sta�a si� absolutn�
w�adczyni� ca�ego domostwa, gdy
tymczasem ona, dawna �ona, sta�a
si� niczym, kim�, komu
przys�ugiwa�o jedno tylko prawo:
�y� z dnia na dzie�; prawo,
kt�rego nie odmawiano byle
dziewczynie_biedaczce, kt�ra
sprzeda�a si� do tego domu. I
czy� to nie ona w�a�nie, K'un
Un, tak chytrze to zaaran�owa�a,
�e jedna z jej zaufanych
s�u��cych, Ueo, zaj�a miejsce
m�odszej �ony Czao K'una? Matka
nie kry�a, �e nie posiada si� z
zazdro�ci, chcia�a nawet wtedy
natychmiast ucieka�, gdzie oczy
ponios�, ale Ploi by�a jeszcze
w�wczas male�ka, wi�c nie mog�a
si� zdoby� na taki krok.
Bywa�y dni, kiedy napi�cie w
stosunkach mi�dzy K'un Un i
matk� przyprawia�o Ploi i l�k,
przejmowa�a j� groza na my�l, i�
mo�e si� znale�� w ich pobli�u.
Sam Czao K'un te� odczuwa�
napi�t� atmosfer�, jak�
stwarza�y jego najstarsza c�rka
i �ona numer jeden. Kiedy dom
pogr��a� si� w takim nastroju,
on si� wtedy zamyka� u siebie,
na neutralnym gruncie. Bywa�o,
�e rezygnowa� z przyjemno�ci,
jak� sprawia�o mu przebywanie w
towarzystwie m�odszych dzieci na
podw�rzu, przypatrywanie si� ich
zabawom w przy�mionym �wietle
p�nego popo�udnia. Ploi
odczuwa�a jego nieobecno�� jak
przygaszenie radosnego nastroju
zabawy. Bo wtedy w�a�nie, przy
zabawie, Czao K'un Ojciec bywa�
najweselszy, g�o�no nawo�ywa�
wszystkie dzieci, by biega�y
szybciej, by naha�asowa�y si� do
woli, za� on sam �mia� si� przy
tym najg�o�niej. Ploi zdawa�o
si�, �e ta jego weso�o�� by�a
zarezerwowana specjalnie dla
nich, dla jego ma�ych dzieci. W
towarzystwie K'una Czita bywa�
zazwyczaj chmurny - ostatnio
zreszt� obaj nawzajem si�
unikali. By� mi�y dla K'un Un,
rzecz jasna, ale na spos�b
powa�ny, taki, w jaki odnosi si�
jedna wa�na doros�a osoba do
drugiej. Bardzo liczy� si� z jej
�yczeniami i zawsze uwa�a�, by
nie narzuca� jej swojego punktu
widzenia.
Wszystkie te proste imiona -
Un, Czit, i ca�� reszt� - nada�
dzieciom sam Czao K'un. Nie
zwr�ci� si� o pomoc, jak inni
spo�r�d jego znajomych, do
�adnej z wy�ej ode� stoj�cych
osobisto�ci ani te� do
wielebnego opata, nie uzna�
tak�e za stosowne, aby nada�
swym dzieciom d�ugie imiona
z�o�one ze s��w zapo�yczonych z
j�zyka sanskryckiego czy pali,
cz�sto przy tym tak d�ugie, �e
brzmia�y jak kr�tki wierszyk.
Ploi pos�ysza�a kiedy�, jak
m�wi� do matki, �e takie imiona
pasuj� do ludzi kr�lewskiego
rodu, a ludzie z gminu, kt�rzy
pr�bowali ich na�ladowa�,
napraszali si� przez to tylko
tym wszom nieszcz�cia, by
oblaz�y ich g�upie g�owy. W
ka�dym razie na�ladowcy zawsze
zdo�ali si� wyr�ni�, je�li
idzie o niedorzeczno�� tych
imion. Potem skandowa� imiona,
jakie wyduma� wybitny s�siad dla
swoich czworga dzieci.
Phenphisamai, Saisukontharot,
Sodsamranczit, Sanitsaneha,
kt�re mo�na by w przybli�eniu
przet�umaczy� jako "Ukochane
�wiat�o ksi�yca", "Pe�na blasku
i wonno�ci", "Ulatuj�cy w niebo
szcz�liwy umys�" i "Zwi�zany
uczuciem czu�o�ci". Stara� si�,
by brzmia�y �miesznie, matka za�
�mia�a si� do �ez. Ploi nie
�mia�a si�, bo my�l jej
zaprz�tni�ta by�a czym innym:
chcia�a zapyta� ojca o te wszy
nieszcz�cia, o kt�rych w�a�nie
wspomnia�. Te wszy by�y s�awne.
Ploi s�ysza�a od r�nych ludzi,
�e je�li si� o�mielisz r�wna� z
lud�mi kr�lewskiego rodu albo
b�dziesz si� pyszni� zwi�zkami,
jakie masz z nimi, albo �artowa�
na ich temat - to strze� si�!
G�ow� zaraz ci oblez� te wszy.
S�ysza�a uwagi w rodzaju:
"Chcesz dor�wna� kr�lewskim,
coo? Ani chybi, oblez� ci�
wszy!"
Mimo to jednak nie by�a pewna
jeszcze paru spraw i gdy �miech
z powodu tych zabawnych imion
usta�, Ploi z ca�ym szacunkiem
wy�o�y�a swe pytania: czy te
wszy przenosz� si� z ludzi
kr�lewskiego rodu? Ona sama,
Ploi, kiedy� mia�a wszy, bo j�
oblaz�y, jak bawi�a si� z Czab,
ma�� niewolnic� * - czy to takie
same wszy, jak te od
kr�lewskich? Tu nast�pi� nowy
wybuch �miechu - pomieszanego ze
strony matki z pewnym
zaniepokojeniem - ale �adne z
rodzic�w nie odpowiedzia�o na
jej pytania.
Niewolnictwo w Syjamie zni�s�
edyktem w 1906 r. kr�l Rama V.
Monarchia absolutna trwa�a do
1932 r.
�miech rzadko by�o s�ycha� w
ci�gu ostatnich kilku tygodni.
Ojciec trzyma� si� z daleka, na
twarzy matki malowa�a si�
zawzi�to��, K'un Un za� by�a z
siebie bardziej zadowolona ni�
kiedykolwiek. Ca�e domostwo
wiedzia�o, �e Jego Ekscelencji
wkr�tce zaprezentuj� kolejn�
m�odsz� �on�, a tego szcz�cia
dost�pi nie kto inny, tylko
Juen, naj�adniejsza z ca�ej
gromady s�u��cych K'un Un, i �e
sama K'un Un dokona tej
prezentacji. Patrz�c na
starszych Ploi pomy�la�a sobie,
�e tym razem mo�e zdarzy� si�
co� strasznego.
No i sta�o si� - ubieg�ej
nocy. Matka zdecydowanym krokiem
uda�a si� wieczorem do wielkiego
domu, by pom�wi� z Czao K'unem
Ojcem, a Ploi usn�a po wielu
godzinach czekania na jej
powr�t. Kiedy si� zbudzi�a,
zobaczy�a, �e matka zapala
lamp�, a rozespany Perm stoi z
niem�dr� min�.
- Zabieram ci� z sob�, Ploi -
rzek�a matka. - Teraz ju� jest
jasne, �e on nie chce mie� mnie
pod sw� opiek� i �e musz�
odej��. Niech wi�c karma *
uczyni ze mn� tak, jak musi by�.
Lepiej niech ju� b�dzie tak,
ni�bym mia�a tu zosta� i by mn�
pomiatano jak jak��
niewolnic�... Ale ty, Perm, nie
mo�esz odej��. Jego Ekscelencja
nie zgadza si�, bym ci� zabra�a
ze sob�. Perm jest synem -
powiada - i musi zosta� z ojcem.
B�dziesz odt�d musia� sam sobie
dawa� rad�, a wi�c uwa�aj na
swoje zachowanie. B�d� mu dobrym
synem, okazuj szacunek i
wdzi�czno�� i nie wyobra�aj
sobie ani przez chwil�, �e
mo�esz robi�, co ci si� tylko
spodoba, bo� jest synem Jego
Ekscelencji. I nie zapominaj, �e
jego najstarsza c�rka b�dzie si�
zawsze stara�a traktowa� ci� jak
ch�opca na posy�ki. Ale ciebie,
Ploi, nie zostawi�, by si� tu
nad tob� zn�cali. Nasza rodzina
ma swoje korzenie, mamy si� u
kogo schroni�. Zabieram ci� do
pa�acu. Poprosz� Sadet, * by ci�
przyj�a do swego orszaku.
W buddyzmie szko�y Theravada
oznacza si�� wynikaj�c� z
dzia�a� cz�owieka i uwa�ana jest
za si�� motoryczn� kolejnych
wciele�; tak�e: suma etycznych
konsekwencji z�ych i dobrych
uczynk�w, my�li itd. cz�owieka,
kt�ra decyduje o jego obecnym
�yciu i nast�pnym wcieleniu.
Ksi�na, ksi��� (osoba krwi
kr�lewskiej).
Matka rozpocz�a sw� przemow�
tonem ostrym i zawzi�tym, ale
pod koniec wybuchn�a bezbronnym
p�aczem, Perm za�, teraz ju�
ca�kiem rozbudzony, szlocha� i
b�aga�, by go nie zostawia�a.
Ploi by�a zbyt oszo�omiona, aby
p�aka�. Wpad�o jej w ucho s�owo
"Sadet" i przez chwil� uczepi�a
si� go jak deski ratunku.
Rozumia�a jego znaczenie. Sadet
to by�a ksi�niczka w pa�acu,
spokrewniona z matk� - co prawda
dalekie to by�o pokrewie�stwo,
ale i tak nie wolno o tym m�wi�,
bo przecie� te tajemnicze
wszy... Matka by�a u niej na
s�u�bie przez d�ugie lata i na
tak� s�u�b� od pewnego czasu
planowa�a odda� Ploi. Czao K'un
Ojciec za� wyrazi� sw� aprobat�.
- Dziewcz�ta przechodz� dobr�
szko�� w pa�acu - powiedzia�
kiedy�, nie zapominaj�c doda�: -
Ale potrzymamy j� przy sobie
jeszcze przez par� lat. Lubi�
mie� te ma�e w pobli�u. Tak
szybko rosn�, za szybko...
A wi�c pojedziemy do Sadet, do
pa�acu - my�la�a Ploi.
Ale ten przeb�ysk przysz�o�ci
szybko uton�� w zamieszaniu
chwili obecnej. Chcia�a jeszcze
co� powiedzie� matce i Permowi,
pocieszy� ich, aby nie p�akali
tak gorzko, ale my�li jej si�
popl�ta�y i tylko patrzy�a na
nich bez s�owa.
Wreszcie wzi�wszy Perma na
r�ce, ko�ysz�c go i uspokajaj�c,
matka zdo�a�a w ko�cu sama si�
opanowa� i utuli� syna. Pos�ano
po s�u��c� imieniem Pit.
Rozpocz�o si� pakowanie. Ploi
zn�w usn�a. Zbudzono j� przed
�witem, wyk�pano, ubrano,
rozpuszczono jej w�ze�, *
rozczesano, zawi�zano ponownie.
Potem powiedziano jej, by wysz�a
na balkon i cicho tam czeka�a.
W krajach, gdzie si�ga�y
wp�ywy cywilizacji indyjskiej,
wi�zano dzieciom p�ci obojga
w�osy w w�ze�, nie obcinaj�c ich
a� do czasu postrzy�yn.
Wkr�tce us�ysza�a, jak z do�u
nawo�uje j� szeptem K'un Czei.
- Zejd� po cichu na d�, Me
Ploi!
Zerkn�wszy w stron� pokoju,
Ploi na palcach zesz�a po
stopniach ku swej przyrodniej
siostrze i przyjaci�ce. K'un
Czei schwyci�a j� mocno za
przegub d�oni.
- A wi�c to prawda, �e
odje�d�acie! K'un Un m�wi�a, ale
nie mog�am uwierzy�.
Ploi prze�kn�a �zy, potakuj�c
g�ow�.
Po policzkach K'un Czei
tak�e p�yn�y �zy.
- A ja z kim si� b�d� bawi�,
jak ciebie nie b�dzie? -
zapyta�a ostro. - Nie zapomnisz
o mnie? Przyrzeknij, �e nie
zapomnisz!
Ploi ni to potakn�a, ni to
zaprzeczy�a ruchem g�owy.
K'un Czei poda�a jej ma�y
pakuneczek.
- Troch� s�odyczy dla ciebie,
Me Ploi. Troch� czan_ap�w, *
kt�re ukrad�am K'un Un.
Rodzaj kruchego ciasteczka,
przysmak pochodzenia chi�skiego.
Ploi przyj�a podarunek,
jeszcze raz kiwn�a g�ow�.
Gard�o j� pali�o, oczy mia�a tak
za�zawione, �e z trudem
rozr�nia�a twarz K'un Czei. Po
chwili us�ysza�a g�os matki i
pytanie, gdzie te� Ploi si�
podziewa. Ploi wci�� jeszcze
spoczywa�a w u�cisku K'un Czei,
zdo�a�a si� jednak wyzwoli� i
pomkn�a na g�r�, przyciskaj�c
pakuneczek do serca.
Trzy drewniane skrzynie,
ustawione w pokoju przy
drzwiach, rozdziawia�y ku niej
wn�trza oczekuj�c, �e je kto�
zniesie na d�. Dwie z nich -
czarne ze z�otym wzorem w
kszta�cie �ab�dzi i smok�w -
nale�a�y do matki. Ta trzecia,
pomalowana na czerwono, nale�a�a
do niej. W g��bi pokoju
znajdowa�o si� wiele r�nych
rzeczy, kt�re mia�y pozosta� z
Permem - miseczki, kubki i inne
przedmioty. Pod�oga wygl�da�a
ogo�ocona, bo maty i materace
zosta�y zwini�te i upchni�te pod
�cian�. Zdj�to tak�e moskitier�.
Jasne by�o, �e Ploi nigdy ju�
nie b�dzie spa� w tym pokoju.
Nagle �zy, jeszcze nie
wyp�akane, trysn�y strumieniem,
nie potrafi�a nad nimi
zapanowa�. Poczu�a, �e matka
g�aszcze j� po g�owie i po
plecach, m�wi, jak bardzo j�
kocha, pyta o ten pakuneczek,
sk�d si� wzi��, obiecuje, �e
weso�o jej b�dzie, gdy zamieszka
w pa�acu. A Ploi p�aka�a i
p�aka�a, a� w ko�cu �zy
przesta�y p�yn�� - tak jako�
same z siebie.
Po chwili matka odezwa�a si�:
- Pora na nas. Id� do
wielkiego domu, Ploi, uderz
czo�em u st�p twego ojca i
po�egnaj si� z nim. Poczekam na
przystani.
Z suchymi ju� oczyma, z
brzemieniem nowego
do�wiadczenia, jakim by�o
rozstanie, Ploi powoli
opuszcza�a sw�j dom na palach, z
pod�og� z desek, �cianami i
schodami pe�nymi dziur i
szczelin, wiecznie skrzypi�cymi,
kt�re by�y nieod��cznie zwi�zane
z jej codziennym �yciem. Tak na
przyk�ad mo�na by�o wyrzuca�
pestki owoc�w flaszowca mi�dzy
deski w pod�odze - co sprawia�o
wi�ksz� przyjemno�� ni�
wk�adanie ich do spluwaczki czy
wyrzucanie przez por�cz balkonu.
Dalej, po drodze do wielkiego
domu, ros�y na polanie stare
drzewa, kt�re stara�y si� j�
zatrzyma�. Oto stare drzewo
korkowe. Jeszcze wczoraj z K'un
Czei bawi�a si� w kuchni� w jego
cieniu. To by�o wymarzone
miejsce na tak� zabaw�. Gdy
drzewo kwit�o, zawsze zbiera�y
kwiaty z ziemi, nios�y je matce,
a ona do��cza�a je do mikstury,
kt�r� dodawa�a do czirut�w dla
ojca... Ploi z pewnym niepokojem
zada�a sobie pytanie, kto je
b�dzie ojcu skr�ca� pod
nieobecno�� matki? Kto b�dzie
gotowa� mi�d i sok ananasowy -
nawet najlepszy tyto� Muangsong
nie mo�e si� bez tego obej��,
jak zawsze mawia�a matka. A co
b�dzie ze sk�adaniem i ci�ciem
li�ci bananowca, no i oczywi�cie
z samym ich zwijaniem...
Niech�tnie pozostawi�a niepok�j
o los czirut�w ojca przy drzewie
korkowym i posz�a dalej. Min�a
krzew ja�minu kwitn�cy noc� -
jego kwiaty o czerwonych
�ody�kach dawa�y barwnik dla
przepasek z p��tna, w kt�re
matka spowija�a pier�. Zostawi�a
za sob� keo_kratae - jego
drobniutkie bia�e kwiatki matka
cz�sto nawleka�a na nitk� i
owija�a tak� girlandk� w�ze� na
czubku g�owy Ploi. Przesz�a obok
drzewa mangowego, rodz�cego
najsmaczniejsze owoce w ca�ej
okolicy klongu Bang Luang. Ci
wszyscy starzy znajomi �egnali
si� z ni�, gdy sz�a ku tylnemu
tarasowi na t� niezapomnian�
audiencj� bez s��w u Czao K'una
Ojca.
Najpierw patrzyli na siebie.
Ale trzeba by�o mie� du�o
odwagi, aby nie uciec przed jego
badawczym spojrzeniem. Ploi
spu�ci�a oczy i wpatrywa�a si� w
ko�ce w�asnych palc�w, kt�re
pracowicie przesuwa�y si� �ladem
drobnych linii i k�eczek na
brzegu dywanu.
Nie pad�o ani jedno s�owo. Ale
- Ploi przypomina�a sobie o tym
wiele razy - ojciec kilkakrotnie
odchrz�kn��.
Potem - a nie by�o nikogo, kto
by podpowiedzia� - sama musia�a
wybra� odpowiedni moment i
wykona� uk�on. Z�o�y�a d�onie i
pochyli�a si� do przodu,
dotykaj�c r�koma i g�ow� dywanu.
Nast�pnie wyprostowa�a si� i
zauwa�ywszy ledwie dostrzegalne
skini�cie g�ow�, zamierza�a
wycofa� si� na kolanach.
Panuj�c� cisz� przerwa� nie
ojciec, lecz g�os K'un Un,
nios�cy si� ostro i przera�liwie
z jej pokoju:
- Ploi, do mnie!
To tak jakby kto� napad� na
ni� od ty�u - by�o to bolesne,
mimo �e w danej chwili nie
musia�a jeszcze stawia� czo�a
w�a�cicielce tego g�osu.
Spojrza�a pytaj�co i z nadziej�
na ojca, ale odpowied�, jak�
wyczyta�a w jego oczach, nie
pozostawia�a wyboru.
Wesz�a wi�c na czworakach do
pokoju K'un Un, pokoju zwanego
przez osoby zorientowane
"komnat�, w kt�rej trzyma si�
srebro i z�oto", staraj�c si�
robi� jak najmniej ha�asu i
dok�adaj�c wszelkich stara�, aby
nie uczyni� nic, co by w
najmniejszym stopniu mog�o
sprowokowa� gniew w�a�cicielki
pokoju.
K'un Un siedzia�a na pod�odze,
przy niej roz�o�ony by� serwis
do herbaty, utensylia do betelu
i klucze. Ploi podpe�z�a i
usadowi�a si� naprzeciwko.
�wieci�o ju� wczesne poranne
s�o�ce, ale pok�j by� mroczny
jak zwykle. K'un Un umy�lnie
uczyni�a go takim, bo by�a
dumna z tego, �e ma jasn� cer�,
i bardzo stara�a si� j� chroni�
przed promieniami s�o�ca.
Mroczno�� t� sowicie
wynagradza�y przybyszowi
ogarniaj�ce go pi�kne zapachy,
kt�re nios�y si� g��wnie od K'un
Un i jej stroj�w. By�a �roda,
wi�c mia�a na sobie zielony
panung * z ciemnopomara�czow�
przepask� na piersiach -
nienaganne po��czenie kolor�w
stroju na trzeci dzie�
tygodnia, * zgodnie ze zwyczajem
i mod�. Fryzur� mia�a bez
zarzutu, w�osy tak zaczesane,
aby zaakcentowana zosta�a linia
czo�a. Poprawno��, schludno��,
nienaganno�� bi�y od K'un Un.
D�uga, obcis�a, drapowana
sp�dnica, noszona przez kobiety.
Kolory na dni tygodnia - na
dalszych stronach obszernie
wyja�ni to matka, szczeg�owo
instruuj�c Ploi.
Utkwi�a spojrzenie w Ploi,
starannie smaruj�c usta woskiem,
kt�ry nabiera�a z ma�ego
pude�eczka z ko�ci s�oniowej.
Odsun�wszy pude�eczko zacz�a
m�wi� przeszywaj�cym, z�o�liwym
tonem, tak dobrze znanym
wszysktim jej ofiarom. Kr�tki
monolog - bo Ploi ani razu nie
otworzy�a ust - brzmia� tak:
- A wi�c opuszczasz ten dom,
co? Odchodzisz razem z t� swoj�
matk�? �eby ci tylko nie
przysz�o do g�owy wr�ci�!
Zrozumiano? Nie pozwolimy, by
sobie tacy odchodzili i wracali,
a szczeg�lnie ci, co tak
zadzieraj� nosa. Nie wygl�da�oby
zbyt godnie wraca� tu znowu na
czworakach, co? Id�cie wi�c,
wyno�cie si�! Jak to dobrze, �e
si� was pozb�dziemy! Tygrys�w i
krokodyli nie da si� chodowa� w
domu. Id�cie sobie, dobrze, �e
ju� was tu nie b�dzie!
I Ploi odesz�a. Zrobi�a to
ch�tnie i wcale jej nie by�o
smutno, �e opuszcza ten dom.
W altanie na przystani Perm
obur�cz przytula� si� do s�upa i
cicho p�aka�. Matka - blada i
zm�czona, ale zdecydowana -
wyszepta�a mu na ucho ostatnie
s�owa, zanim wsiad�a wraz z Ploi
do �odzi, w kt�rej s�u��ca Pit
ju� si� rozlokowa�a z ich
dobytkiem i rozmawia�a z
przewo�nikiem, tak jakby nie
dzia�o si� nic nadzwyczajnego,
cho� zaleci�a mu - gdy odbijali
od przystani - by pami�ta�, jaka
to wa�na podr�, i by pos�ugiwa�
si� wios�em jak najostro�niej.
O tej porze by� odp�yw, tak �e
Ploi, patrz�c z ��dki na sw�j
rodzinny dom, widzie� mog�a
pocz�tkowo tylko dolny skraj
przystani, jej stopnie i omsza�e
s�upy wbite w dno. Dopiero gdy
��d� wyp�yn�a poza granice
posesji, ods�oni� si� ca�y
widok: altana, na kt�rej Perm
wci�� jeszcze sta� p�acz�c,
ogrodzenie, drzewa i wreszcie
��ty dach z glazurowanych
falistych dach�wek, pokrywaj�cy
wielki dom ojca, iskrz�cy si�
po�r�d wierzcho�k�w drzew. Ploi
patrzy�a, dop�ki ten widok nie
znikn�� jej sprzed oczu i nie
pojawi�y si� domy, przystanie,
ogrody i sklepy innych ludzi. Na
klongu i jego brzegach robi�o
si� coraz cia�niej, a im bli�ej
podp�ywali ku jego uj�ciu, tym
wi�ksze panowa�o o�ywienie, tym
wi�kszy rozlega� si� ha�as. Z
przep�ywaj�cej �odzi kto�
zawo�a�:
- P�yniesz do Bangkoku, * Me
Czem?
Bangkok - dzi� nazwa ca�ego
miasta b�d�cego stolic�
Tajlandii. Tradycyjnie - jego
lewobrze�na cz��. Panie p�yn�y
z cz�ci prawobrze�nej, miasta
starszego od Bangkoku, a zwanego
Tonburi.
Z innej znowu donios�o si�
pytanie:
- Dok�d to tak wcze�nie?
��d� p�yn�a bez przerwy i
matce oszcz�dzono dalszych
pyta�, w rodzaju: "Czy masz
jak�� spraw� w Bangkoku?" albo
"Mo�e to przeja�d�ka dla
przyjemno�ci?"
Wtem, w momencie gdy wp�yn�y
na rzek�, klong znikn��, zla�
si� w jedn� ca�o��, ze
s�onecznym horyzontem. Ploi
zorientowa�a si�, �e oto odkrywa
ca�kiem nowy, wspania�y �wiat na
rzece Czao Phraja. Matka co�
m�wi�a przez ca�y czas - o
m�odszych �onach i innych
powa�nych sprawach. Do uszu Ploi
dochodzi� jej g�os, ale nie
dociera�y do niej poszczeg�lne
s�owa ani ich sens. Kr�ci�o si�
jej w g�owie. W swoim kr�tkim
�yciu nie prze�y�a jeszcze
takiego poranka - tak
nieszcz�liwego, chaotycznego,
przejmuj�cego dreszczem nowo�ci;
wszystko to zmiesza�o si� razem
i sta�o si� czym� dziwniejszym
ni� senne marzenie. Milcza�a
przez ca�y czas, z szacunku dla
smutnych prze�y� matki, ale
teraz, gdy ��d� podp�ywa�a do
drugiego brzegu, nie mog�a
powstrzyma� si�, by nie
podzieli� si� cho�by cz�ci�
niezwyk�ych wra�e�.
- Sp�jrz, mamo, sp�jrz na te
iglice. Co to jest, mamo?
Matka u�miechn�a si� po raz
pierwszy od chwili, gdy opu�ci�y
dom.
- Tam w�a�nie zmierzamy. To
Wielki Pa�ac Kr�lewski.
- Ojej! - Ploi zawsze
wyobra�a�a sobie, �e miejsce, w
kt�rym mieszka Sadet, jest nieco
wi�ksze od wielkiego domu
ojcowskiego, ale nie przysz�o
jej do g�owy, �e mo�e to by� co�
a� takiego: jakby ca�e niebo
wype�ni�o si� wspania�ymi
dachami i iglicami.
- Czy Wielki Pa�ac nale�y do
Sadet? - pragn�a us�ysze�
potwierdzenie.
Tym razem matka wybuchn�a
g�o�nym �miechem.
- A to dopiero Sadet si�
ubawi, jak jej opowiem! Nie,
moja male�ka, nale�y do Jego
Kr�lewskiej Mo�ci. Nasza Sadet
mieszka w jednym z pa�ac�w w
obr�bie Wielkiego Pa�acu, w
cz�ci oddzielonej od komnat
kr�lewskich wewn�trznym murem.
Mieszka na Wewn�trznych
Podw�rcach, tam gdzie nie
wpuszcza si� �adnych m�czyzn.
Nie wychylaj si� tak mocno,
Ploi! Chcesz wpa�� do wody?
- Patrz, jaka ��d� mieszkalna,
widzisz j�, Pit? Czy to nie
kr�lewska ��d� mieszkalna, mamo?
- Tak, ale sied� spokojnie,
Ploi.
- Czy ju� wkr�tce b�dziemy w
pa�acu?
- Tak. Z przystani Tha Phra
p�jdziemy do Wr�t Sri Suda Wong.
- Czy zostaniesz ze mn� w
pa�acu, mamo?
- Tak. Ale potem musz� znale��
jakie� zaj�cie, by zarabia� na
�ycie. Nie m�wmy jednak teraz o
tym. Zobaczymy, c�reczko.
I zanim Floi zd��y�a
zastanowi� si� nad t�
odpowiedzi�, matka zwr�ci�a si�
do s�u��cej:
- Gdy wyl�dujemy w Tha Phra,
wynajmiesz kogo�, by nam nieco
p�niej przyni�s� baga�e. Nie
bierz zbyt du�o ze sob�, by� nie
wygl�da�a na wie�niaczk�.
- No pewnie, �e nie - odpar�a
Pit, znaj�ca si� na rzeczy. -
By�am z pani� w pa�acu przez
tyle lat. Nie zapomnia�am, jak
tam wyba�uszaj� oczy na nowo
przyby�ych do Wewn�trznych
Podw�rc�w. Ju� ja im poka��,
�e�my wcale nie nowo przyby�e.
Kiedy przyp�yn�y do przystani
Tha Phra, od razu zaj�a si�
wszystkimi sprawami ze
znajomo�ci� rzeczy i typow� dla
niej pewno�ci� siebie. W
mgnieniu oka wyprowadzi�a swe
panie z przystani na drog�,
potem na trawnik biegn�cy wzd��
mur�w pa�acu. Wkr�tce znalaz�y
si� u wysoko sklepionych wr�t,
przez kt�re przelewa� si� t�um
wchodz�cych i wychodz�cych ludzi.
- Pod��aj za mn� i uwa�aj, by
ci� kto� nie nadepn�� - rzuci�a
matka, gdy przechodzi�y przez
bram�. Znalaz�szy si� na
dziedzi�cu doda�a: - Jeste� ju�
wewn�trz mur�w Wielkiego Pa�acu,
Ploi.
Podw�rzec, wy�o�ony wielkimi
kamiennymi p�ytami, wyda� si�
Ploi tak ogromny, �e przerasta�
jej wyobra�enie. Pewnie K'un
Czei nie uwierzy jej, �e jest
tak ogromny. Chyba jest ze sto
razy wi�kszy ni� u nich w domu.
Gapi�a si� na przepi�kne wysokie
budynki i postanowi�a zapyta� o
nie matk�, gdy nadarzy si�
sposobno��; postara si� tak�e
dowiedzie�, dlaczego tu tyle
ludzi i sk�d si� bior�. Wszyscy
w ruchu - jedni spaceruj�, inni
gdzie� si� spiesz�, a jeszcze
inni, rozgadani, rozsiadaj� si�
w gromadach. W�r�d nich
niezliczeni przekupnie, z
przeno�nymi koszami_kramikami,
otoczeni przez targuj�cych si�
klient�w. Doko�a s�ycha� by�o
rozmowy i �miech. I Ploi
przypomnia�y si� s�owa, kt�re
powtarza�a matka: "C� to za
uciecha mieszka� w pa�acu!"
Wzrok jej zatrzyma� si� na
czym�, co by�o murem
wewn�trznym. Bieg� na prawo i
lewo od ogromnej bramy stoj�cej
otworem, kt�ra wydawa�a si�
najbardziej zat�oczona ze
wszystkich. Zd��a�y ku tym
wrotom - matka prowadzi�a. Ploi
spostrzeg�a, �e t�um k��bi�cy
si� w ich pobli�u sk�ada� si�
wy��cznie z kobiet, gdy
tymczasem bli�ej muru
zewn�trznego wida� by�o tak�e
grupki m�czyzn i ch�opc�w.
Musia�y si� zatrzymywa� co
chwila, bo matka spotyka�a
znajome z dawnych czas�w.
Pozdrawia�y j� przyja�nie,
niekt�re z oznakami wielkiego
szacunku, sk�adaj�c niskie
pok�ony w kornym ge�cie uai. *
Ale trafia�y si� i takie, z
kt�rymi matka wymienia�a
przeci�g�e spojrzenia, nie
zawieraj�ce ani krzty
przyjaznych uczu�.
�okcie przy sobie, d�onie
razem, sk�on g�owy, kciuki przy
mostku, brodzie, nosie lub czole
- w zale�no�ci od pozycji osoby
pozdrawianej tym gestem.
Towarzyszy temu ugi�cie kolan
lub wr�cz przykucni�cie.
- Niekt�re gatunki s� odporne,
nie wymieraj�, nieprawda�? -
zauwa�y�a po jednej takiej
wymianie spojrze�.
- O tak! - ochoczo zgodzi�a
si� Pit i wyplu�a, dla
podkre�lenia s��w, porcj� �liny
zabarwionej betelem.
Sz�y dalej, w��czone w nurt
strumienia p�yn�cego ku wn�trzom
pa�acu.
Oczy Ploi pobieg�y za
ustrojon� wst��kami bluzk�,
kt�ra mign�a obok, gdy matka
odwr�ci�a si� i przestrzeg�a
c�rk�:
- Uwa�aj, �eby� nie nadepn�a
na pr�g we wrotach. To
zabronione. Musisz go
przekroczy�, nigdzie nie
dotykaj�c. Pami�taj!
To rzek�szy zn�w posz�a
przodem, �wawo toruj�c sobie
drog� poprzez t�um; Ploi,
us�yszawszy to ostrze�enie,
zwolni�a kroku.
Przestroga rzucona by�a lekko,
ale w uszach Ploi zabrzmia�a
gro�nie: "Pami�taj... To
zabronione...", co mog�o znaczy�
tylko: Uwaga! Niebezpiecze�stwo
blisko! Wyczuwa�a je, przeszywa�
j� dreszcz l�ku. A co b�dzie,
je�li si� potknie? Albo je�li
z�apie j� kurcz w nogach, kt�re
ju� i tak s�abn�? A je�li jej
si� to przydarzy, to czy zamkn�
j� w wi�zieniu kr�lewskim? Jaka
b�dzie kara? Pewnie nie odr�bi�
jej jednak g�owy...
Pr�g rysowa� si� coraz bli�ej
- drewniany wielki kszta�t, sw�
ci�k� bry�� przegradzaj�cy
wrota od skraju do skraju.
Poprzylepiane by�y do� p�atki
z�otej folii, a pa�eczki
kadzid�a dymi�y po bokach. Wok�
roi�y si� niezliczone twarze,
kt�re �ledzi�y ka�dy jej ruch.
Wydawa�o jej si� teraz, �e to
ju� nie pr�g, lecz wielog�owy
potw�r, kt�ry tylko czyha, by
po�re� zab��kane dzieci.
Szczerzy k�y i syczy gro�nie:
"Ani si� wa� mnie nadepn��!"
- Pr�dzej, pr�dzej - popycha�a
j� do przodu Pit. - Popatrz,
matka ju� w �rodku.
Matka bezpiecznie przesz�a
przez pr�g i przystan�a w
pewnej odleg�o�ci od bramy,
zaj�ta rozmow� ze starymi
znajomymi. Ploi musi teraz
powzi�� decyzj� - �mier� albo
�ycie - bo inaczej na zawsze
utraci matk�. A wi�c d�ugim
rozpaczliwym krokiem dosz�a do
wr�t i podnios�a nog�. Stopa
znalaz�a si� na progu i
natychmiast do��czy�a nast�pna.
Przez sekund�, jak piorunem
ra�ona, patrzy�a na nie, po czym
zeskoczy�a z progu i rzuci�a si�
p�dem naprz�d.
Krzyki i wrzaski pomkn�y jej
�ladem, jak z�e duchy:
- St�j, st�j! Natychmiast!
Przera�enie gna�o j� naprz�d.
Jaka� r�ka zatrzyma�a j� nagle i
przerwa�a ucieczk�. Zacz�a si�
wyrywa�, ale na pr�no.
- Co si� sta�o? - us�ysza�a
g�os matki. To przecie� r�ka
matki j� trzyma. O, co za ulga!
- Co si� sta�o? - powt�rzy�a
matka. - Przed czym uciekasz?
Nagle zrozumia�a - krzyki i
poczucie winy, tak jasno
maluj�ce si� na twarzy Ploi,
by�y wystarczaj�c� informacj�.
Zrozumia�a i z mi�o�ci�
przytuli�a Ploi, �miej�c si�
ca�y czas. �mia�a si� a� do �ez,
a tak�e jej znajome. Ploi nie
bardzo mia�a ochot� dzieli� t�
weso�o��, ale uzna�a j� za dobry
znak, kt�ry �wiadczy� o tym, �e
jej przest�pstwo nie jest tak
bardzo ci�kie.
- No dobrze - rzek�a matka. -
Wr��my do pani sier�ant... to
ona nas wzywa�a... widzisz j�? Ona
i wszystkie panie wok� niej
zgromadzone to klony,
stra�niczki Wewn�trznych