1799

Szczegóły
Tytuł 1799
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1799 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1799 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1799 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KARL WAGNER Pier�cie� z krwawnikiem (Prze�o�y�: Juliusz Garztecki) Dla Johna F. Mayera- Kolegi i przyjaciela, Brata w infamii... Spis rozdzia��wProlog I. �mier� przy ognisku II. Wie�a nad Otch�ani� Czasu III. Dyplomacja w Selonari IV. Obcy przynosi dary V. Gnij�cy kraj VI. Gdy budz� si� starsi bogowie VII. Kap�an przybywa do Breimen VIII. �mier� we mgle IX. Gromadz� si� or�y wojny X. Obcy powraca XI. Burzowe chmury wojny XII. Trofea zwyci�stwa XIII. K�y wilczycy XIV. Ucieczka w koszmar XV. Pan Krwawnika XVI. Gdy �mier� zostaje zdemaskowana XVII. Jaki rodzaj cz�owieka XVIII. Wilk uk�ada plany XIX. Sny w Arellarti XX. Noc Krwawnika XXI. Nie by�o �ez w Selonari XXII. Podziemia �wi�tyni XXIII. Giganci na ciemnym niebie XXIV. Spada ostatnia maska XXV. Gdy umieraj� szale�cze sny Epilog PROLOG Na bezkresnych przestrzeniach ci�gn�� si� pierwotny b�r. Olbrzymie drzewa wyci�ga�y konary ku niebu, walcz�c o dost�p do blasku s�onecznego i �wie�ego powietrza. Pod ich g�stym listowiem egzystowa� �wiat odmienny od �wiata pod wysokim niebem - dziedzina przyziemnego p�mroku. Tu ch�odny cie� tylko od czasu do czasu rozja�nia�y s�upy s�onecznego �wiat�a, sp�ywaj�ce z g�rnego pi�tra lasu na grube pok�ady zbutwia�ych li�ci i sosnowych igie� za�cielaj�cych ziemi�. Puszcza nie mia�a podszycia z wyj�tkiem miejsc, gdzie pad� jeden z le�nych gigant�w, zostawiaj�c wy�om w drzewnym sklepieniu, przez kt�ry strumieniem wpada�o ��te �wiat�o s�o�ca. Wtedy przez nied�ugi czas dywan podszycia m�g� krzewi� si� bujnie na bogatej pr�chnicy przy gnij�cym pniu, p�ki w g�rze inne ga��zie nie wype�ni�y luki i nie odci�y �yciodajnych promieni. Ale le�ne przyziemie bynajmniej nie by�o martw� pustyni�. Niezliczone mn�stwo przedstawicieli wielkiego i ma�ego �ycia zwierz�cego roi�o si� w puszczy. Szele�ci�y w le�nym dywanie lub wspina�y si� po pniach owady. Po ziemi �lizga�y si� w�e w poszukiwaniu gryzoni, �yj�cych w norach wygrzebanych w g�szczu korzeni. R�ne puszyste zwierz�tka przeciska�y si� przez korytarze i jamy w�r�d poro�ni�tych brodatym mchem resztek opad�ych ga��zi i latami zrzucanych na le�n� pod�og� li�ci. A wysoko nad nimi �wiergota�y gromadki ptak�w, niekiedy za� dobiega� oburzony g�os wiewi�rki, protestuj�cej przeciw jakiemu� niewiadomemu afrontowi. Niekiedy w oddali nerwowo zakraka� kruk, by zaraz zamilkn��. Jego niezdecydowany, ostrzegawczy krzyk us�ysza�a �ania i zamar�a w cieniu, z przytulonym do jej boku d�ugonogim jelonkiem. Rzucaj�c wko�o zaniepokojone spojrzenie wielkich oczu, nastawionymi bystro uszami �owi�a zwiastuj�ce niebezpiecze�stwo d�wi�ki. Ostro�nie wci�gn�a czu�ymi nozdrzami powietrze w poszukiwaniu zapachu wilka, nied�wiedzia czy innego drapie�nika. Sta�a nieruchomo przez kilka minut, badaj�c otoczenie, szukaj�c oznak niebezpiecze�stwa. Nie pojawi�o si� �adne, a wabi� widok poro�ni�tej koniczyn� ��czki. �ania zrobi�a pierwszy krok, wychodz�c z cienia drzew, tu� za ni� post�powa� jelonek. Na udeptanej, gliniastej �cie�ce zdo�a�a pozostawi� tylko kilka �lad�w swych ostrych kopytek, gdy �wisn�a strza�a wbijaj�c si� jej mi�dzy �ebra. Chwytaj�c z b�lu pyskiem powietrze, �ania zachwia�a si�, a potem w �lepej panice pogna�a �cie�k� z powrotem. Zdumiony jelonek zatrzyma� si� w miejscu ledwie na moment, a potem instynktowny strach ogarn�� go, zmuszaj�c do ucieczki. Jego cienkie jak szczud�a n�ki ponios�y go z �omotem za matk�. Do stada kruk�w dolecia� zapach krwi i przera�enia. Zakraka�o w chrapliwym prote�cie. Z ukrycia przy �cie�ce wyskoczy� �owca z nast�pn� strza�� w gotowo�ci na naci�gni�tej ci�ciwie. Zwr�ciwszy do�wiadczony wzrok na wydeptany przez zwierzyn� szlak, dostrzeg� krwawy trop i u�miechn�� si� rado�nie. - Przynajmniej p�uco... mo�e nawet serce, s�dz�c z krwi! Biegnij, p�ki mo�esz, suko, nie dojdziesz daleko! Wyci�gn�� d�ugi n� i bez wahania pod��y� za po�yskuj�cym posok� tropem. Siady kopyt �ani wkr�tce znik�y ze �cie�ki, ale jej drog� �atwo by�o rozpozna� po purpurowych plamach na le�nej ziemi. Jak przypuszcza� my�liwy, nie ubieg�a nawet stu jard�w, gdy dosi�g�a j� agonia. Le�a�a w zag��bieniu ziemi - jamie wyrwanej w glebie przed kilku laty korzeniami padaj�cego drzewa. Oddycha�a z j�kiem przez skrwawione nozdrza, jej oczy zamgli�a nadchodz�ca �mier�. My�liwy ostro�nie zsun�� si� do wykrotu i poder�n�� jej gard�o. Ocieraj�c n� o jej bok, rozejrza� si� za jelonkiem. Nie by�o po nim �ladu. Zapewne do rana jaki� zwierz go pochwyci, wi�c przynajmniej nie zginie z g�odu. My�liwy poczu� przelotne wyrzuty sumienia z powodu zabicia �ani z ma�ym, ale mia� za sob� d�ugi dzie�, a w Breimen rodzin� na utrzymaniu. A poza tym p�acono mu za dostarczanie jeleni na targowisko, nie za przygl�danie si� le�nym idyllom. Pomimo zm�czenia opar� si� plecami o skarp� jamy z pomrukiem zadowolenia, wytar� twarz w brudny r�kaw i rozejrza� woko�o. Chwila odpoczynku - a potem trzeba b�dzie j� wypatroszy�, zmajstrowa� co� w rodzaju sanek i zaci�gn�� tusz� zwierz�c� do Breimen. I to powinno wystarczy� na reszt� popo�udnia. Wykrot, w kt�rym spoczywa� �owca, mia� wiele jard�w �rednicy, bo obalone drzewo by�o pradawne i ogromnej wysoko�ci. Ci�gle jeszcze dno stanowi�a naga ziemia, cho� ro�liny zacz�y ju� porasta� zbocza. Na samym za� dnie co� b�yszcza�o. Padaj�cy z g�ry promie� s�o�ca roz�wietli� co� po�yskuj�cego, wbitego w humus - jaki� przedmiot, rzucaj�cy prosto w oczy srebrne refleksy. Troch� zaintrygowany my�liwy wsta�, by obejrze� rzecz z bliska. To, co dostrzeg�, wywo�a�o u niego pomruk zdziwienia. Przykucn��, by lepiej zbada� znalezisko. By� to wbity w ziemi� pier�cie�. Wok� niego gliniast� gleb� przecina�y pasma bia�ej, kruchej substancji, wygl�daj�cej jak spr�chnia�e ko�ci. Czerwonawe pasy obok nich mog�y pochodzi� od resztek z�artego rdz� �elaza. Odmiataj�c lu�n� ziemi�, zauwa�y� te� par� pozielenia�ych grudek, kt�re musia�y by� skorodowan� miedzi� lub mosi�dzem. Zapewne cia�o jakiego� staro�ytnego wojownika - cho� �owca nie potrafi� sobie wyobrazi�, jak d�ugo gni�o tutaj, pod pod�og� lasu. Do�� d�ugo, by rozpad�y si� ko�ci i uzbrojenie - a drzewo, kt�re na nim wyros�o, liczy�o wiele wiek�w. Niepewn� d�oni� my�liwy wyci�gn�� pier�cie� z pod�o�a zabarwionej gliny i oczy�ci� z przylepionych grudek. Poplu�, a potem wytar� go o sk�rzan� nogawic�, by wreszcie podnie�� do oczu i z bliska oceni�. Metal by� srebrzysty z wygl�du, ale znacznie twardszy - a tak stare srebro musia�oby poczernie�. Osadzony by� w nim olbrzymi kaboszon z krwawnika - wspania�y, ciemnozielony kamie� z czerwonymi �y�kami w g��bi. By� to, jak oceni� my�liwy uni�s�szy klejnot do �wiat�a, kosztowny przedstawiciel tego gatunku drogich kamieni. Bo barwy mia� intensywniejsze ni� inne okazy krwawnik�w i zdawa� si� prze�witywa�, co odr�nia�o go bardzo od zwykle nieprzezroczystych klejnot�w. Kamie� by� ogromny - jak na pier�cie� wr�cz nienormalnie wielki - i zr�cznie po��czony z opraw�. My�liwy starannie odskroba� par� ostatnich grudek gliny przemieszanej z prochem ko�ci i przy�o�y� pier�cie� do palca. Ktokolwiek przed wiekami go nosi�, musia� by� olbrzymem, bo obr�czka by�a o kilka numer�w za du�a na jakikolwiek palec zwyk�ego cz�owieka. Z niepokojem przypomnia� sobie my�liwy opowiadane przez Selonaryjczyk�w legendy o gigantach i demonach grasuj�cych po lasach, zanim ten lud tu si� osiedli�. A i w jego w�asnym plemieniu kr��y�y opowie�ci o dzikich Rillytich, kt�rzy jakoby nigdy nie oddalali si� poza muliste ost�py ich bagien. Ale �owca mia� trze�wy, praktyczny umys�. Wzni�s�szy do Ommema modlitw� o opiek�, a do ducha spr�chnia�ego szkieletu o przebaczenie, wrzuci� pier�cie� do sakiewki. Mechanicznymi ruchami wypatroszy� zdobycz, przez ca�y czas oddaj�c si� mi�ym my�lom o tym, jak� cen� uzyska znalezisko na targu jubiler�w w Breimen. I . �MIER� PRZY OGNISKU Pot�ny m�czyzna siedzia� otulony p�aszczem jak z�owieszczy, czarny cie� w chwiejnym blasku ogniska i ponuro s�czy� wino z glinianego kubka, kt�ry gin�� w jego ogromnej d�oni. Nosi� obcis�� koszul� i spodnie z ciemnej sk�ry ze �wie�ymi plamami potu i krwi. Prawy r�kaw mia� podwini�ty; w�laste od musku��w przedrami� otacza� banda� pokryty szkar�atnymi smugami. Przez masywn� pier� mia� na ukos przerzucony pe�en srebrnych guz�w pas, przytrzymuj�cy za jego pot�nym barkiem pust� pochw� miecza. Miecz za� trzyma� przed sob�, wbity ostrzem w krzywy korze� drzewa. Wodz�c w roztargnieniu palcem po kr�tkiej, rudej brodzie, okalaj�cej jego nieco brutalne oblicze, rozmy�la� o wielu szczerbach i czerwonobr�zowych smugach, kt�re szpeci�y kling�, a w migocz�cym �wietle przypomina�y minion� walk�. Zdawa�o si�, �e cz�owiek ten zapomnia� o obecno�ci innych, chciwym wzrokiem wpatrzonych w rozpostarte �upy, kt�re mieli rozdzieli� mi�dzy siebie. �a�cuch g�r Ocalidad, strzeg�cy p�nocnego skraju puszczy, zwanej obecnie Wollendad, mia� ju� haniebn� s�aw� z powodu zamieszkuj�cych go bandyt�w na d�ugo wcze�niej, nim jasnow�osi �eglarze, d���c znad morza, przekroczyli jego prze��cze, by wyr�ba� miejsca dla swych miast w wielkich borach po�udnia. Ciemnow�osi le�ni ludzie, kt�rzy opornie ust�powali ich zakutemu w �elazo pochodowi, korzystali z niezliczonych jaski� i niezdobytych fortec g�rskich na d�ugo przedtem, nim naje�d�cy wyl�dowali na ich wybrze�ach. Za pami�ci tych, kt�rzy posiadali ziemie, nigdy karawany nie mog�y bezpiecznie przekracza� g�r Ocalidad. Ale towary musia�y p�yn�� szlakami od wybrze�a po wn�trze kraju i z powrotem, bo zyski z handlu z bajecznymi miastami za morzem czyni�y ryzyko wartym wysi�ku. Dlatego ludzie wioz�cy bogactwa przekraczali g�ry, a tam inni ludzie z mieczami w d�oniach czekali, by kupc�w ich pozbawi�. Dzieje stosowanych przez obie strony �rodk�w i przeciw�rodk�w by�y zar�wno d�ugie i barwne, jak krwawe. Tego dnia o poranku banda zaatakowa�a ma�� karawan�, pod��aj�c� z po�udnia pod stra�� niewielkiego oddzia�u zbrojnych. Wynik�a bitwa przynios�a nieznaczn� przewag� bandytom, kt�rzy utracili niema�o swych ludzi, nim pozostali przy �yciu uczestnicy karawany wyrwali si� z zasadzki i zbiegli w bezpieczne miejsce. Ale w ucieczce kupcy porzucili pewn� liczb� pakunk�w z towarem, rozb�jnik�w za� zadowoli�o zdobycie tego �upu i nie podj�li dalszych wysi�k�w, by ich dogoni�. Zaskoczeni zachodem s�o�ca wycofali si� do swego obozowiska, a teraz pogr��eni byli w trudnym i niebezpiecznym zadaniu podzia�u zdobyczy. - Pi�kna partia bi�uterii w tym oto pakunku - zauwa�y� ich przyw�dca, olbrzym z poci�t� bliznami twarz�, nazwiskiem Hechon. - Kto� tu wy�o�y� kup� pieni�dzy. Ciekawe, na ile to wszystko by�o cenione. Hej... a mo�e prawdziwe s� te wszystkie pog�oski, �e Malchion wynajmuje jeszcze wi�cej wojska, by zaatakowa� Selonari. - To stara historia, powtarzana w tych g�rach w takiej czy innej formie od tak dawna, jak si�gam pami�ci� - zadrwi� kt�ry�. Zawarto�� torby handlarza bi�uteri� starannie wysypano na koc. Tu, pod chciwym spojrzeniem wielu oczu, sypn�a iskrami blasku w �wietle ognia. Tuzin par r�k wyci�gn�o si� po��dliwie, by pochwyci� te skarby, ale bandyt�w powstrzymywa� widok Hechona z namys�em obmacuj�cego �up. Do niego nale�a�o ostatnie s�owo, jak wszystko zostanie rozdzielone mi�dzy band�. - Cholera! Tu mamy co� ciekawego! - hukn�� Hechon. Tr�jpalczasta d�o� si�gn�a i wyci�gn�a na �wiat�o piercie�. Do�wiadczonym spojrzeniem oceni� przedmiot. - Zaraz sobie pomy�la�em, �e to dziwnie wygl�da! Pier�cie� jest o wiele za du�y dla wi�kszo�ci ludzi i nie potrafi� rozpozna� tego metalu. Nie wygl�da na srebro; zbyt twardy. My�l�, czy to czasem nie platyna, taki drogi metal, twardy jak �elazo. S�ysza�em, �e obrabiaj� j� na p�nocy czy gdzie� tam. A o kamieniu my�la�em na pocz�tku, �e to krwawnik. Ale nie przypomina �adnego, jaki widzia�em, Popatrzcie, jak �wiat�o zdaje si� zagl�da� do �rodka... Mo�na prawie widzie�, jak �y�y czerwieni id� w g��b. - Daj mi obejrze� ten pier�cie�. - Pot�ny m�czyzna siedz�cy na uboczu odezwa� si� wreszcie; odkrycie Hechona wyrwa�o go z pe�nego rezerwy zamy�lenia. Na d�wi�k niskiego g�osu zwr�ci�y si� w jego stron� wszystkie spojrzenia. Hechon popatrzy� na m�czyzn�, kalkuluj�c co� sprytnie i po chwili cisn�� mu pier�cie� z krwawnikiem. - Oczywi�cie, Kane. Popatrz sobie, je�li jeste� zbyt zm�czony, by przyj�� i stan�� tutaj ze wszystkimi. Kane chwyci� przedmiot lew� d�oni� i podni�s� do oczu. W milczeniu przygl�da� si� pier�cieniowi, obracaj�c go do �wiat�a, jakby zauwa�y� wyryty na nim napis. Przez d�u�szy czas pogr��ony by� w rozmy�laniach, a potem odezwa� si� nagle: - Chc� tego pier�cienia jako cz�ci mego udzia�u w �upie. Hechon wzdrygn�� si� na jego ton. Mia� du�e w�tpliwo�ci, czy nale�y przyj�� Kane'a, gdy ten rudow�osy nieznajomy zg�osi� si� do niego przed dwoma miesi�cami. Przyprowadzi� w�wczas z sob� gar�� innych - wszystkich, kt�rzy prze�yli, gdy ich band� banit�w zaskoczy� oddzia� najemnik�w, wys�any przez nadbrze�ne miasta dla zapewnienia bezpiecze�stwa handlowym szlakom przez g�rskie prze��cze. Hechon ani nie wiedzia�, ani dba� o to, sk�d Kane przyby� jeszcze wcze�niej. Natomiast herszt bandyt�w dobrze zna� mordercz� zr�czno�� Kane'a w bitwie, bo przera�liwa moc r�ki trzymaj�cej miecz wkr�tce uczyni�a imi� obcego powszechnie respektowanym w g�rach Ocalidad. I cho� Hechon natychmiast poj��, �e Kane stanowi zagro�enie dla jego przyw�dztwa, uzna� jednak sw� pozycj� w�r�d w�asnych ludzi za zbyt mocn�, aby tamten odwa�y� si� rzuci� mu otwarte wyzwanie... a podczas napadu Kane by� wart tuzina mniejszych zabijak�w. Ale �mia�y zab�r przez Kane'a dziwacznego pier�cienia wywo�a� w nieufnym umy�le Hechona nag�y przyp�yw niech�ci. Lepiej natychmiast pokaza�, kto tu rozkazuje - zdecydowa� - nim pozostali zaczn� przyjmowa� zachcianki Kane'a jako prawo tak�e w innych sprawach. - To ja decyduj�, jak dzieli si� zdobycz - warkn�� herszt. - A poza tym to jest cenny pier�cie� i mnie samemu si� spodoba�. Kane lekko zmarszczy� brwi, nie przestaj�c uwa�nie przygl�da� si� pier�cieniowi. - Krwawnik trudno uwa�a� za kamie� szlachetny, a warto�� pier�cienia wynika jedynie z jego osobliwo�ci - zauwa�y� rozs�dnie. - Niemniej uwa�am go za nieco intryguj�cy, wygl�da przy tym, jakby nie by� nazbyt du�y na moj� r�k�. Wi�c by� mo�e jest to tylko kaprys, ale chc� go mie�. A je�li idzie o jego w�tpliw� warto�� pieni�n�, jestem got�w p�j�� na wielkie ryzyko i przyj�� ten pier�cie� w zamian za ca�� reszt� mego udzia�u w �upie. To pozostawia wam wszystkim do podzia�u dodatkow� cz�� niew�tpliwej warto�ci. - Nie by�by� a� tak g�upi, by puszcza� si� na takie ryzyko, gdyby� nie by� innego zdania na temat jego warto�ci - wytkn�� mu Hechon, teraz ju� naprawd� pe�en podejrze�. - I, jak powiedzia�em, ja jestem tu szefem i ja decyduj�, co kto dostaje. Wi�c oddaj ten cholerny pier�cie�, Kane, a my zajmiemy si� innymi sprawami. Dostaniesz to, co ja postanowi�, i m�wi� ci prosto w oczy, �e ten pier�cie� b�dzie m�j. - G�os herszta gro�nie zazgrzyta�. Hechon utkwi� w Kanie pe�ne gro�by spojrzenie. Pozostali z�oczy�cy patrzyli w nerwowym milczeniu, niemal niedostrzegalnie cofaj�c si� od nich coraz dalej. Ko�cisty zast�pca Hechona, Abelin, czekaj�c na jaki� sygna� przekazany wyrazem twarzy przyw�dcy, wytar� d�onie o biodra i schowa� je tak, by Kane ich nie widzia�. Hechon zdecydowa�, �e jego ludzie go popr�. W napi�tym milczeniu nawet g�osy nocnych stworze� zdawa�y si� przyciszone i odleg�e. W migaj�cym �wietle ogniska oczy Kane'a p�on�y b��kitnym ogniem, a z ich g��bi wygl�da�a, �miej�c si� szyderczo, zimna twarz �mierci. Hechona zawsze przechodzi�y dreszcze, gdy spogl�da� w te oczy, oczy urodzonego mordercy. Z niepokojem przypomnia� sobie, jak b�yszcza�y szale�stwem w chwili, gdy Kane sta� spryskany krwi� wylan� w boju nad tymi, kt�rzy padli od jego ostrza. Z�owieszczy blask krwawnika, trzymanego przez Kane'a w lewej d�oni tu� przy twarzy, p�on�� jak jego niesamowite spojrzenie. Nawet w s�abym �wietle ogniska czerwone �y�ki kamienia zdawa�y si� fosforyzowa�. A Hechon wiedzia�, �e Kane nie odda pier�cienia. Przeszed� go zimny dreszcz na my�l, �e w tej chwili nie ma ju� �adnego wyboru. Je�li si� zgodzi, straci na rzecz Kane'a twarz wobec w�asnych ludzi i wkr�tce dow�dztwo przejdzie w r�ce tamtego. Na wyzwanie Kane'a musi odpowiedzie� natychmiast i zamkn�� spraw� na zawsze. Kane zdawa� si� nieruchomy, ale Hechon zna� mordercz� szybko��, z jak� cz�owiek ten potrafi� uderzy�. Miecz trzyma� przed sob� w zasi�gu r�ki, zatkni�ty w korze� drzewa. Hechon nie spuszcza� wzroku z lewej r�ki Kane'a - tej, w kt�rej zwyk� by� trzyma� miecz - ale Kane nadal pociera� policzek pier�cieniem. Herszt bandyt�w wzruszy� ramionami. - No c�, je�li tak bardzo chce ci si� tego cholernego pier�cienia, uwa�am, �e mo�esz go zatrzyma� jako swoj� cz�� �upu. - Wygl�da�o, �e Hechon si� odpr�y�, u�miechaj�c si� do pozosta�ych. Ale r�wnocze�nie na znacz�c� chwil� popatrzy� w oczy Abelinowi, rozk�adaj�c r�ce w oczywistym ge�cie bezradno�ci. - Bo przecie�, Kane - kontynuowa� - zachowanie ciebie ma dla mnie wi�ksz� warto��... D�o� Abelina nagle podskoczy�a do jego karku i b�yskawicznie odskoczy�a, dobywaj�c z pochwy zawieszonej mi�dzy �opatkami no�a o d�ugim ostrzu. Nie przerywaj�c p�ynnego ruchu, d�ugie rami� zast�pcy bandyty wyprostowa�o si�, by wypu�ci� ostrze prosto w pier� Kane'a. Ale Kane nie da� si� zwie�� rzekom� ugodowo�ci� Hechona. Znaj�c podst�pno�� herszta, Kane nie spuszcza� wzroku z jego oczu i dostrzeg� w nich niemy wyrok �mierci, przekazany Abelinowi do wykonania. I cho� Kane by� lewor�czny, lata �wicze� uczyni�y jego prawic� niemal tak sprawn� jak lewic�. W tym samym u�amku sekundy, potrzebnym Abelinowi, by cisn�� b�yskawicznie ostrze w serce Kane'a, ten rzuci� w bok swe pot�ne cia�o. Gdy jednym skokiem wyprostowa� si� ze skulonej pozycji, prawa d�o�, ju� wcze�niej skierowana ku jego prawemu butowi, b�ysn�a ukrytym tam no�em. Uderzaj�c jak zwini�ty w��, Kane cisn�� sw�j sztylet przez ognisko niczym strza�� �wiat�a. Ko�o niego sykn�o lec�ce ostrze Abelina i z hukiem wbi�o si� w pie� drzewa. Jeszcze pochylony si�� zamachu bandyta zakaszla� w nag�ym b�lu - klinga Kane'a zatopi�a swe ostrze prosto w jego sercu. W tej samej chwili, gdy rzuca� sztylet, Kane sta� ju� wyprostowany. Gdy pod umieraj�cym zast�pc� herszta ugi�y si� kolana, Kane chwyci� lew� d�oni� miecz, cisn�� pier�cie� na ziemi�, a butem kopn�� ognisko. O�lepiaj�ca, pal�ca fontanna roz�arzonych w�gli uderzy�a w og�upia�ych bandyt�w, zmuszaj�c ich do ucieczki w b�lu i zamieszaniu. W chwili, gdy Abelin wyci�ga� n�, Hechon si�gn�� po r�koje�� swego miecza. Wyrzuciwszy drugie rami� w powietrze, by odegna� p�on�c� chmur� ognia i popio�u, herszt z szale�czym po�piechem wyszarpn�� kling�. Ledwie wystarczy�o mu czasu, by podnie�� gard� przed ciosem Kane'a. Kane skoczy� przez ognisko, tn�c mieczem jak p�on�c� �agwi�. Unikn�wszy oddanego przez Hechona ciosu, uderzy� ponownie, zadaj�c tak pot�ne uderzenie, �e dr�twiej�ce palce bandyty omal nie wypu�ci�y r�koje�ci. Zmuszony do przej�cia do obrony, Hechon zacz�� si� wycofywa�, desperacko pr�buj�c powstrzyma� atak do chwili, gdy jego ludzie otrz�sn� si� z zaskoczenia i przyjd� mu na pomoc - je�li przyjd�. Kane nie da� im na to czasu. Gdy Hechon cofa� si� w�r�d rozrzuconych w�gli, co� osun�o si� pod jego butem, zmuszaj�c go do machni�cia mieczem dla zachowania r�wnowagi. W tym momencie, trwaj�cym ledwie u�amek jednego skurczu serca, miecz Kane'a wymin�� os�abion� gard� Hechona i ci�� bandyt� w bark. Odrzucony impetem uderzenia do ty�u, Hechon nie potrafi� ju� zablokowa� nast�pnego ciosu Kane'a. W sekund� p�niej rozr�bane cia�o herszta pad�o na ziemi�. Ostatnie, co ujrza� przed �mierci�, to widok strumienia czerwieni, zalewaj�cego p�on�cy z�ym blaskiem pier�cie� z zielonym kamieniem. B�yskawicznym ruchem Kane podj�� pier�cie� z krwawnikiem z pociemnia�ej ziemi i wyprostowa� si�, by stawi� czo�o pozosta�ym bandytom. Z wyci�gni�t� broni� dreptali zmieszani w miejscu, niepewni, jak si� zachowa� teraz, gdy ich przyw�dca zosta� zabity. - No i dobrze! - rykn�� Kane, unosz�c gro�nie sw�j czerwony od krwi miecz. - Ten pier�cie� jest m�j i zabij� ka�dego nast�pnego cholernego g�upca, kt�ry zechce spiera� si� o m�j �up! Reszt� zdobyczy podzielcie mi�dzy siebie, i to zaraz! Dosta�em, czego chcia�em, i odje�d�am! Kto chce szybko odby� podr� do piek�a, niech popr�buje mnie zatrzyma�! Nie podnios�a si� przeciw niemu ani jedna r�ka. Chwyciwszy sw�j sztylet i gar�� z�otych monet, Kane wsiad� na konia i z grzmotem kopyt run�� w ciemno��. Za jego plecami szakale zacz�y spiera� si� o to, co pozostawi�. II. WIE�A NAD OTCH�ANI� CZASU Pod kopytami jego konia kamienie sta�y si� nieomal uspokajaj�co znajome i nagle Kane nie by� ju� pewien, czy up�yn�o pi��dziesi�t lat, czy tylko pi��dziesi�t dni od chwili, gdy ostatni raz jecha� t� perci�. Z potrzaskanych i wyrze�bionych wiatrem ska� wyrasta�y rzadkie i skar�owacia�e drzewa, rzucaj�c dziwaczne cienie w �wietle pomara�czowoczerwonego s�o�ca na zachodzie. Wiatr, szarpi�cy jego w�osami i trzepocz�cy p�aszczem z wilczury u ramion, ni�s� z sob� ch�odny zapach morza, widniej�cy jak niebieska wst�ga na mglistym wschodnim horyzoncie. Cichy szept dalekich fal miesza� si� ze �wistem wiatru, a ostre krzyki szybuj�cych ptak�w rozlega�y si� niezgodnym dyszkantem. Te odleg�e, ciemne kszta�ty, wisz�ce w miejscu lub kr���ce na wietrze - by�y to kruki, jastrz�bie czy mewy? I czy w og�le by�y ptakami? Kane zbyt by� zaj�ty zadaniem utrzymywania si� na nie ucz�szczanej i ledwie widocznej �cie�ce, by zwraca� na nie baczniejsz� uwag�. Z wolna zacz�y si� ukazywa� ruiny niskiego muru, wyra�niej wyznaczaj�ce staro�ytny szlak, po kt�rym d��y�. Sterty zwalonych szarych kamieni przypomina�y zniszczone domy, a od czasu do czasu pojawia�y si� pozbawione dach�w budowle, przytulone do grzbietu grani. W miar� przybli�ania si� do szczytu �a�cucha g�rskiego Kane coraz lepiej dostrzega� znajome szczeg�y jej wie�y - majestatycznej, bazaltowej iglicy, stercz�cej niebezpiecznie nad mierz�cym tysi�ce st�p pionowym urwiskiem, opadaj�cym na nadbrze�ne r�wniny, rozci�gni�te daleko w dole. Zdawa�o si� niewiarygodne, �e wie�a ju� wieki temu nie spad�a do przepa�ci, ale Kane wiedzia�, �e jej krucho�� jest tylko iluzj�. Bo miasto poni�ej leg�o w gruzach o wiele dawniej, ni� cofn�� si� wielki ocean, niegdy� przewalaj�cy si� pot�nymi falami u st�p g�rskiej �ciany. A przecie� wie�a sta�a nie zmieniona. Kieruj�c wierzchowca ku szczytowi po ostatnich paruset jardach sp�kanej drogi, Kane zauwa�y�, �e w g�rnych oknach wie�y zapalaj� si� �wiat�a. Wra�enie, i� znalaz� si� w znajomym otoczeniu, by�o z ka�d� chwil� silniejsze, wywo�uj�c w nim dziwne uczucie jakby powrotu do domu. Niesamowita niezmienno�� jej �wiata by�a dla Kane'a tym dziwniejsza, �e on sam odczuwa� istnienie jako nieustanny, gor�czkowy pr�d wydarze�. Wydawa�o mu si�, jakby w wie�y D�haniikesty znajdowa�o si� ognisko pozaczasowo�ci, schronienie przed up�ywem czasu w�r�d nieustannie zmiennych form reszty wszech�wiata. Gdy si� przybli�y�, rozwar�y si� bramy wie�ycy, rzucaj�c w p�mrok otulaj�cy granie mgliste, ��tawe �wiat�o. Widma stra�nik�w, nale��cych do dawno wygas�ej rasy, odda�y mu cze�� ze szcz�kiem dziwacznych w��czni. Rumak Kane'a zacz�� w przera�eniu toczy� wytrzeszczonymi oczami i r�e� nerwowo. Zm�czony d�ugimi dniami ci�kiej jazdy, Kane zsun�� si� z siod�a i zaprowadzi� parskaj�cego wierzchowca do pozbawionej dachu zagrody, przytulonej do podstawy wie�y. Uwi�zuj�c go tam zauwa�y�, �e z potrzaskanej pod�ogi wyrasta dosy� pokarmu, by zaspokoi� zwierz� do chwili, gdy b�dzie m�g� bardziej nim si� zaj��. Stra�nicy oboj�tnie spogl�dali pionowymi �renicami, jak Kane wchodzi we wrota wie�y. Zamkn�y si� za jego plecami z lekkim tylko zgrzytem. Ciekaw by�, kiedy po raz ostatni otwar�y si�, by wpu�ci� go�cia. Gdy przeszed� przez hol wej�ciowy i zacz�� si� wspina� po kamiennych schodach, prowadz�cych na g�rne pi�tra, jego drog� o�wietla�y umieszczone wzd�u� �cian pochodnie. U szczytu schod�w sta�a D�haniikest, na wp� z�o�onymi skrzyd�ami zas�aniaj�c szeroki korytarz. Gdy wyci�gn�a do niego r�k�, jej w�skie czerwone wargi ods�oni�y ostre jak ig�y bia�e z�by. - Kane! Widzia�am z g�ry, jak przybywasz! Ca�e popo�udnie tu si� gramoli�e�. My�la�am, �e zgubi�e� drog�... a mo�e przez te wszystkie lata zapomnia�e� D�haniikest! Zdaje si�, �e nie widzia�am ci� od stu lat! - Jestem pewien, �e nawet w przybli�eniu nie tak d�ugo - zaprotestowa� Kane, przykl�kaj�c, by uca�owa� jej zwodniczo kruch� d�o� o d�ugich palcach. - Prawd� powiedziawszy, podczas jazdy pod g�r� my�la�em sobie, �e od mej ostatniej wizyty up�yn�o ledwie par� miesi�cy. Jej �miech by� niesamowitym, wysokim trylem. - Kane... jako kochanek jeste� zupe�nie nie do wytrzymania! Czy zawsze powtarzasz swoim paniom, �e lata, kt�re sp�dzi�e� z dala od nich, przelecia�y jak dnie? - Jej wielkie, srebrzyste oczy bada�y go z nie ukrywan� ciekawo�ci�; czarne, pionowe �renice w przyciemnionym pokoju rozszerzy�y si� prawie do okr�g�o�ci. - Kane, wygl�dasz mi na zupe�nie nie zmienionego - oceni�a. - Ale z drugiej zn�w strony ty zawsze wygl�dasz jednakowo, zupe�nie jak moi widmowi s�u��cy. Chod�... usi�d� przy mnie i opowiedz, co widzia�e�. Ju� poleci�am poda� wino i zak�ski. Z r�k smuk�ej pokoj�wki, kt�rej ko�ci dawno rozpad�y si� w proch porwany wiatrem, Kane przyj�� dzban wina. Z ustami mocno zaci�ni�tymi, uwa�nie balansuj�c ci�k� tac� o kruchej zawarto�ci, zdawa�a si� w pe�ni �ywa; s�dzi� nawet, �e widzi szybki oddech pulsuj�cy pod mi�kkim, br�zowym futerkiem porastaj�cym jej piersi. Czary D�haniikesty by�y pot�ne, rozwa�a� s�cz�c wino - wino demon�w, wywo�ane zakl�ciem z jakiej� nieodgadnionej piwnicy. - Przywioz�em co�, co, jak przypuszczam, powinno ci si� spodoba� - o�wiadczy�, wyci�gaj�c sakiewk� ukryt� pod kamizel� i koszul�. Grzebi�c przez chwil� w jej zawarto�ci, wyci�gn�� male�k�, otulon� cienk� sk�rk� paczuszk� i poda� gospodyni. D�haniikest schwyci�a j� z �apczyw� ciekawo�ci� i pog�aska�a palcem, nim przeci�a sk�r� ostrym pazurem. Odpakowa�a. - Pier�cionek! - za�mia�a si� uradowana. - Kane... juki� cudowny szafir! - Z niewyra�nym pomrukiem rozkoszy zacz�a obraca� wspania�y szafir gwia�dzisty do �wiat�a, przymierza� go na jednym palcu, potem na drugim, syc�c si� wra�eniem. Niesamowite stworzenie by�o z tej D�haniikest. Wiecznie m�oda potomkini kap�anki dawno zaginionej przedludzkiej rasy i skrzydlatego boga, kt�rego czci�a. Czarodziejka, kap�anka, p�bogini - przez wieki �y�a w tej wie�y, niegdy� �wi�tyni mieszkaj�cej tu rasy. Sw� magi� zachowa�a wie�� bez zmian, podczas gdy resztki staro�ytnego miasta rozpad�y si� w ruiny, a z pa�stwa �mierci wezwa�a cienie swego ludu, by jej tu s�u�y�y. Bogini bez w�asnego nieba. A mo�e tu w�a�nie znajdowa�o si� jej niebo, bo od wiek�w mieszka�a w opuszczonej wie�y, zajmuj�c si� tak niewyobra�alnymi planami i filozofiami, �e tylko starsi bogowie byli w stanie je pojmowa�. Kane odkry� j� po cz�ci przez przypadek przed wielu laty. Ukl�k�a na swym �o�u, podwijaj�c d�ugie nogi, z b�oniastymi skrzyd�ami z�o�onymi, lecz drgaj�cymi nieustannie, jakby porusza� je niewidoczny wiatr. Poza skrzyd�ami D�haniikest nie r�ni�a si� wielce wygl�dem od cz�owieka. Jej cia�o wygl�da�o prawie tak, jakby by�a pi�tnastolatk�, cho� ko�czyny mia�a nieproporcjonalnie d�ugie, przez co wzrostem si�ga�a nieco ponad sze�� st�p. Jej klatka piersiowa wygl�da�a nienaturalnie mocno, z pot�nymi muskularni, ci�gn�cymi si� od postawy skrzyde� przez barki i boki a� do ostrego mostka. Zarys tej klatki �agodzi�y ma�e, j�drne piersi. Ca�e jej cia�o pokrywa�o srebrzysto-bia�e futro - tak kr�tkie i mi�kkie jak na kocim pyszczku. Na g�owie i karku w�osy mia�a d�ugie i faliste - wspania�� grzyw�, kt�rej pozazdro�ci�aby jej ka�da dworska pi�kno��. Twarz mia�a w�sk�, rysy wyraziste, a uszy i podbr�dek zako�czone ostro jak u psotnego alfa. Na srebrzystym futerku b�yszcza�y klejnoty - jedyna jej odzie�, nie licz�c z�otego wysadzanego drogimi kamieniami paska i powiewaj�cych jedwabnych szarf. Najwspanialsze w D�haniikest by�y jej skrzyd�a. Okryte srebrzystym futerkiem nietoperzowe skrzyd�a, si�gaj�ce od ramienia do biodra, a rozpostarte o rozpi�to�ci dwudziestu st�p. Zwini�te, wygl�da�y na jej plecach jak gronostajowy p�aszcz. Rozci�gni�te w locie, po�yskiwa�y, opalizuj�c w s�o�cu. Nadludzka si�a jej zwi�z�ego, o pneumatycznych ko�ciach cia�a �atwo unosi�a je w powietrze, gdzie D�haniikest mog�a godzinami �eglowa� pod bezludnym niebem. Skrzydlata bogini sczez�ego kr�lestwa. Szafir podoba� si� D�haniikest; zreszt� Kane, �wiadom jej nami�tno�ci do b�yszcz�cych klejnot�w, wiedzia� o tym z g�ry. Kamie�, jeden z najpi�kniejszych, jakie zebra� w ci�gu kilku lat kariery bandyckiej, by� przecie� czym�, co moc� swej magii mog�aby �atwo prze�cign��. Ale w tych latach bogini rzadko sk�adano ofiary i Kane przewidzia�, jak wielk� przyjemno�� sprawi D�haniikest jego dar. - C� tym razem sprowadza ci�, Kane, do mego kr�lestwa? - zapyta�a teraz D�haniikest. - Czy b�dziesz mi nadal wmawia�, �e przyjecha�e� z tak daleka tylko po to, by ofiarowa� mi bi�uteri� i wnie�� nieco rozrywki do mego �ycia? To bardzo pochlebne, ale znam ci� a� nazbyt dobrze. Motywy Kane'a nigdy nie s� takie, na jakie powo�uje si� z u�miechem. Kane skrzywi� si�. - Skromne to podzi�kowanie za moj� rycersko��. Lecz tym razem to rzeczywi�cie pier�cie� przywi�d� mnie do twej wie�y. Pier�cie�, kt�ry wyda� mi si� znajomy, gdy tylko mu si� przyjrza�em. Nie dlatego, bym go kiedykolwiek widzia�, lecz wyda� mi si� czym�, o czym ju� s�ysza�em lub czyta�em kiedy� w przesz�o�ci. By� mo�e zachowa�em si� pochopnie, nabywaj�c t� b�yskotk�, ale je�li moja pami�� nie zaczyna b��dzi�, ten pier�cie� jest bram� do �wiata, kt�ry istnia�, nim nasta� �wit rasy ludzkiej! W przesz�o�ci, D�haniikest, zostawi�em u ciebie kilka rzeczy. Bezcenne przedmioty, kt�re, jak s�dzi�em, uznasz za interesuj�ce - i o kt�rych wiedzia�em, �e wkr�tce je utrac�. Pami�tasz, �e by�o w�r�d nich nieco starych ksi�g - staro�ytnych dzie� o wiedzy czarnoksi�skiej, jakie widzia�o niewielu z mej rasy. Wydaje mi si�, �e pami�tam, jak studiuj�c kiedy� te bezbo�ne manuskrypty, znalaz�em wiadomo�� o pier�cieniu z krwawnikiem... a raczej kamieniem podobnym do krwawnika. Jecha�em konno przez niema�o dni, by odnale�� �lad tego wspomnienia - cho� od dawna planowa�em przedosta� si� tutaj, by z�o�y� ci zn�w wizyt�. D�haniikest potrz�sn�a g�ow� i roze�mia�a si� smutno. - Widz�, �e twoja ambicja jak zwykle nie ma granic, Kane. No c�, wepchn�am gdzie� wszystkie twoje rzeczy. Te ksi��ki zapewne znajduj� si� na najwy�szym pi�trze, gdzie je ostatni raz widzia�e�, i mo�esz je p�niej przekartkowa�. Ale nim zmienisz si� w uczonego, najpierw dostarcz mi rozrywki. Wiele czasu up�yn�o od chwili, gdy mia�am go�cia ze �wiata innego ni� m�j, a moje tutejsze towarzystwo niewiele rzeczy zaskakuj�co nowych potrafi powiedzie�. P�niej, tej�e nocy, Kane pod��y� za D�haniikest na g�rne pi�tra wie�y, do jednej z sal, w kt�rych gromadzi�a wiele przedmiot�w, u�ywanych w jej w�asnych, niezg��bionych pracach. Znalaz�szy poszukiwan� kolekcj� zwoj�w i dziwacznie oprawionych kodeks�w, Kane usiad� przy o�wietlonym lamp� stole i zacz�� bada� �r�d�a, pomrukuj�c pod nosem w miar� czytania. D�haniikest rozwar�a okno komnaty. Wdar� si� przez nie powiew zimnego g�rskiego powietrza i rozdmucha� trzeszcz�ce pochodnie do ��tego blasku. Skuliwszy si� na gzymsie, kobieta wychyli�a si� nad przepa�ci�, nieustraszona na niebezpiecznej podporze. �wiat�o ksi�yca b�yszcza�o Nrebrem na jej grzywie, prze�wieca�o przez na wp� rozci�gni�te, cienkie jak paj�czyna skrzyd�a, zas�aniaj�ce otw�r. Cicho zacz�a �piewa� monotonny hymn, z�o�ony z wysokich, dzwoni�cych sylab, zerkaj�c spode �ba, czy zwr�ci tym uwag� Kane'a i czy podejdzie on do niej. Ale siedzia� dalej z czo�em pofa�dowanym niepokojem, skupiony nad rozpadaj�cymi si� kartami, pokrytymi tajemniczymi znakami postawionymi tu przez staro�ytne i niezwyk�e d�onie - chocia� dwukrotnie zwr�ci� niewidz�cy wzrok w stron� jej twarzy, gdy z roztargnieniem si�ga� po kolejny tom. Nagle, gdy przegl�da� po��k�y wolumin, jego skupienie pog��bi�o si�. Ostro�nie od�o�y� na bok Ksi�g� Starszych Alorri-Zrokrosa i z zawieszonego na szyi woreczka wyj�� pier�cie� z krwawnikiem. Za�mia� si� gard�owo. �miechem zuchwa�ym, triumfalnym, coraz g�o�niejszym. �miechem, kt�ry poruszy� kurz zgromadzony na wie�y przez lata milczenia. Zaskoczona tym wybuchem D�haniikest przysun�a si� do jego boku i spojrza�a nad jego szerokim ramieniem, by odnale�� przyczyn� �miechu. - Jest tutaj wszystko... wszystko... tak, jak pami�ta�em! - Kane wskaza� palcem po��k�� ze staro�ci kart�. - Moja pami�� nie st�pia�a przez te lata... chocia� trzeba te� wiedzie�, �e proza Alorri-Zrokrosa utrwala si� w ka�dym umy�le! Czy potrafisz przeczyta� ten charakter pisma? To podrz�dnej jako�ci odpis. Popatrz, tu znajduje si� historia pier�cienia, opowie�� o Ziemi zapomnianej od stuleci i o tych, co mieszkali pod gwiazdami nie znanymi cz�owiekowi! Tutaj... dzieje Krwawnika! Czy mam ci je odczyta�? Czy chcesz us�ysze� o niewyobra�alnej pot�dze, kt�r� mo�na wyzwoli� pier�cieniem? Za�amuj�cym si� z emocji, ochryp�ym g�osem Kane przet�umaczy� bazgro�y ksi�gi. A� D�haniikest przerwa�a mu ostrym okrzykiem zrozumienia. - Kane! Nie pr�buj tego! W tym szale�stwie widz� dla ciebie tylko �mier�! Niech ta staro�ytna wiedza pozostanie pogrzebana! Ale Kane nie da� si� powstrzyma�. Krwawnik b�yszcza�... p�on�� pod naciskiem ludzkiego spojrzenia. Ukryte w jego g��bi okie�znane z�o migota�o, zbudzone nag�� obietnic� �witu. III. DYPLOMACJA W SELONARI Stukanie zak��ci�o rytm pulsowania w jego czaszce, u potem zda�o si� odp�ywa� - uparte b�bnienie, kt�remu zacz�� towarzyszy� piskliwy �piew. A� wreszcie z oci�ganiem rozpad�y si� nitki snu i Dribeck zrozumia�, �e u drzwi jego komnaty s�ycha� wezwanie. - Milordzie! Milordzie Dribeck! Dawno ju� min�a godzina, o kt�rej kaza�e� mi siebie obudzi�! - To jego szambelan zadawa� mu te m�ki. - Milordzie! Zbli�a si� po�udnie! M�wi�e�, �e musisz wsta� przed po�udniem! Milordzie, czy si� obudzi�e�? Powiedz co�, abym mia� pewno��... - Id� do diab�a, Asbraln! - wycharcza� Dribeck. - Ju� wsta�em... - Odrzuci� futrzane okrycie przy cichn�cym stukaniu. Usiad� niepewnie i opu�ci� nogi na pod�og�. Pod czaszk� zatrzeszcza�y mu tuziny ostrych jak ig�y b�yskawic. Przycisn�� czo�o do z�o�onych d�oni, pochyliwszy si� do przodu z �okciami opartymi na kolanach. Ostro�nie zaczai masowa� g�ow�, wydaj�c westchnienia zmieszane z przekle�stwami i j�kami, a� wreszcie b�l zacz�� ust�powa�. Pomy�la� sobie, �e tej nocy co� nieczystego musia�o zdechn�� w jego ustach. Na cycki Shenan! Ale� to by�a noc! Ca�e Selonari musia�o trwa� bezsennie przy takim ha�asie! Wi�kszo�� jego szlachty i najemnik�w zasiad�a do bankietu. W ostatecznym stadium kociokwiku Dribeck po�a�owa� nieopatrznie opr�nianych puchar�w wina. Pr�ba dor�wnania jego krzepkim wasalom w pija�stwie okaza�a si� katastrofalna, ale zn�w potrzeba zachowania ich szacunku wymaga�a, by w ich oczach okaza� si� m�czyzn� jak si� patrzy mimo swego niepoka�nego wzrostu. Lecz Dribeck musia� przyzna�, �e tym razem roztropno�� nie skazi�a poci�gaj�cego smaku wina. Dribeck poczu�, jakby twarz mia� umazan� t�uszczem. Odgarn�� do ty�u swe si�gaj�ce ramion czarne w�osy i wyg�adzi� sko�tunione w�sy. Szcz�k� mia� nale�ycie szczeciniast�, cho� ku jego zmartwieniu nawet w dwudziestym �smym roku �ycia w�osy ros�y tu zbyt rzadko, by m�c je u�o�y� w godn� uwagi brod�. To by�o haniebne - broda bowiem przyda�aby jego do�� zmizerowanym rysom znamienia si�y i bu�czuczno�ci. Z pewno�ci� nie by�y one s�abe - kobiety uwa�a�y je za ca�kiem zadowalaj�co m�skie, m�czy�ni za� okre�lali wyraz jego twarzy jako "czujny", "bystry" lub "chytry". By�o to oblicze wystarczaj�co mocne jak na w�adc� miasta-pa�stwa, cho� w tych czasach Dribeck wola�by bardziej przera�aj�ce. Dr��c podni�s� si� na nogi i niepewnie przecisn�� przez okalaj�ce �o�e zas�ony. Pentri zachrapa�a przez sen i potoczy�a si� w stron� opr�nionego przeze� miejsca. Nadal spa�a lub dobrze sen udawa�a - jej wyczerpanie sprawi�o mu przyjemno��, gdy przypomnia� sobie jej dra�ni�cy �miech podczas jego pijanych pieszczot. Spod zmi�tych futer wystawa�o prawie w ca�o�ci jej mi�kkie biodro, ale Dribeck powstrzyma� odruch poprawienia przykrycia i odszed� od �o�a, pozostawiaj�c zas�on� uchylon�. Niech tam Pentri si� zazi�bi, a Asbraln zamartwi. Kln�c, gdy potkn�� si� o porzucon� garderob�, Dribeck z trudem naci�gn�� szaty na swe chude cia�o i pow��cz�c nogami podszed� do drzwi. Asbraln, kt�rego dosta� w spadku po ojcu, jego nauczyciel w�adania broni� i kierowania naw� pa�stwow� za m�odych lat, w�lizgn�� si� do pokoju swego pana. Pod jego butem chrupn�o szk�o, wi�c z uniesionymi brwiami popatrzy� na rozsypane szcz�tki butelki po winie. - O�wiadczy�e� zesz�ej nocy... - rozpocz��. Jego oczy rozszerzy�y si� na moment, gdy zajrza� za rozsuni�t� zas�on�, wi�c szybko odwr�ci� wzrok od zak��caj�cego spok�j widoku. - A... oznajmi�e� sw�j zamiar wczesnego wstania, by porozmawia� z Gerwein, zanim wr�cisz do twych go�ci. Dribeck skrzywi� si� kwa�no i zacz�� rozciera� sobie kark. W komnacie ju� zaroi�o si� od s�u�by, przeszukuj�cej szcz�tki, by znale�� dla pana �wie�� odzie�. Pentri sennym g�osem zakl�a i zakopa�a si� w futrach. Rzuciwszy jej zazdrosne spojrzenie, Dribeck podda� si� zabiegom s�u��cych. Przysz�o mu na my�l, �e istniej� lepsze lekarstwa na kociokwik, ni� pogr��anie si� w zawik�anych subtelno�ciach dyplomacji Selonari. - Wiesz co� na temat obecnego nastroju lub my�li Gerwein? - spyta� szambelana. Asbraln roz�o�y� r�ce. - Jest z�a... z�a i pe�na podejrze�. Ale to nienowa historia. Nasz� arcykap�ank� niepokoj� narastaj�ce plotki, �e masz zamiar pozbawi� �wi�tyni� Shenan zwolnie� od podatk�w, z kt�rych korzysta�a wiele lat. A to ostatnie gromadzenie wojska interpretuje ona jako manifestacj� si�y; wskaz�wk�, �e masz zamiar wymusi� opodatkowanie nietkni�tych kas Shenan. My�l�, �e spodziewa si� masowego rabunku bogactw �wi�tyni... i pewne jest, �e cichaczem powi�kszy�a liczebno�� stra�y �wi�tynnej. - Ogromnie jej to pomo�e, je�li zamierza w tej sprawie stawi� mi czo�o! Ale powinna chyba da� wiar� memu naleganiu, �e musimy umocni� nasze si�y zbrojne przeciw Breimen. Pok�j ju� od lat by� tylko niezdarnym mydleniem oczu, a wszyscy wiedz�, �e Malchion od zesz�ego roku podwoi� liczebno�� swych najemnik�w. - Gerwein jest tego �wiadoma, milordzie. Ale uwa�a to r�wnie� za zagro�enie �wi�tyni. Rozumuje ona, �e wydatki na kolejn� wojn� z Breimen tylko zaostrz� ci apetyt na ograbienie �wi�tyni z jej skarb�w. - Uderza mnie, �e w jej podejrzeniach zawarta jest pewna sprzeczno�� - zaduma� si� Dribeck. - C�, porozmawiam z ni�, postaram si� u�agodzi�. Mam si� z ni� spotka� w �wi�tyni, co powinna uzna� za pewne ust�pstwo wobec jej presti�u. A uspokajaj�c, mog� zacz�� jej podrzuca� par� my�li na temat konsekwencji agresji Malchiona. Jej �wi�tynia ucierpi nie tylko od zniewag sekciarzy, je�li kap�ani Ommema uchwyc� w�adz� w Selonari. Przypuszczam, �e jej uchylanie si� od opodatkowania b�dzie mniej zdecydowane, gdy zacznie my�le� o tej sprawie jako o �wi�tej wojnie. Jako� tam wi�c uspokoj� sprzeciwy lodowatej Gerwein... przynajmniej do chwili, gdy sprowokuje j� kolejna wymy�lona obraza. A wracaj�c do mych go�ci... dzisiejszy program rozgrywek oddaj� pod twoje kierownictwo. Zamierzam po�egna� si� z Gerwein do�� wcze�nie, by zd��y� na zawody dzisiejszego popo�udnia. Nazbyt wiele razy oskar�ano mnie, �e jestem naukowcem, abym ryzykowa� jakiekolwiek podejrzenie, i� sztuki wojenne nie stanowi� istoty mego �ycia i zainteresowa�. Jest co� jeszcze na tyle wa�nego, bym musia� wiedzie� o tym dzisiaj? Nim Asbraln odpowiedzia�, zawaha� si� przez chwil�. - Milordzie, jest cz�owiek, kt�ry prosi o audiencj� u ciebie, cudzoziemiec imieniem Kane. Twierdzi, �e ma spraw� nader piln� i wa�n�, kt�r� chcia�by z tob� om�wi�. Dribeck starannie poprawi� wygl�d przewi�zek przy swej koszuli. - Om�wi� ze mn�? Zak�adam, i� w twojej ocenie sprawa ta nie powinna okaza� si� dla mnie ca�kowit� strat� czasu. Oczywiste jest, �e musi on na tyle ufa� swej zdolno�ci zaj�cia mej uwagi, by op�aci�o mu si� dawa� �ap�wki na wszystkich kolejnych szczeblach, a� do mego szambelana. A wi�c w twojej ocenie, co to za cz�owiek i co zamy�la? Z min� zranionej godno�ci Asbraln wyja�ni�: - To dziwny cz�owiek... olbrzym o dzikim wygl�dzie, wojownik, ale r�wnocze�nie cz�owiek w oczywisty spos�b wykszta�cony i kulturalny. Nie potrafi� okre�li� jego pochodzenia; m�wi, �e pochodzi z miejsc odleglejszych ni� Krainy Po�udniowe. W�tpi�, by by� z Wollendanu, cho� jego rude w�osy i b��kitne oczy przypominaj� tamtejszych ludzi. Z wygl�du mia�by oko�o czterdziestu lat. Robi wra�enie kogo� niezwykle zdolnego - i niebezpiecznego. S�dzi�bym, �e jest oficerem najemnik�w - na poziomie o kilka stopni wy�szym od przeci�tnego - kt�ry szuka zatrudnienia. Wreszcie jedyne, co mi zechcia� powiedzie� na temat swej sprawy, by�o to, �e pragnie pokaza� ci spos�b powi�kszenia twej si�y zbrojnej ponad twe najbardziej nieokie�znane ambicje. - Intryguj�ce - orzek� Dribeck. - Je�li jego przechwa�ki oparte s� na prawdzie, pojawia si� w stosownym momencie. Ale bardziej prawdopodobne, �e albo brak mu pi�tej klepki, albo jest oszustem - albo wreszcie morderc� nas�anym przez Malchiona... czy mo�e Gerwein? Ale pomijaj�c te mo�liwo�ci, mog� po�wi�ci� kilka minut, by go pos�ucha�. Z tego, co powiedzia�e�, mo�e si� okaza�, �e jego miecz jest wart nabycia, je�li nie b�dzie ��da� zbyt wysokiej ceny za swoje us�ugi. Za�atw, by tego Kane'a przyprowadzono do mnie podczas zawod�w. Cz�owiekowi jego stanu nie musz� udziela� formalnej audiencji. I postaraj si�, aby w mej obecno�ci by� pod �cis�ym nadzorem. Je�li to morderca, musi mie� �wiadomo��, �e jego zadanie r�wna si� samob�jstwu. Z du�ymi w�tpliwo�ciami co do stanu swego �o��dka Dribeck zmusi� si� do spr�bowania �niadania, z nadziej� zastawionego przez s�u��cych. IV. OBCY PRZYNOSI DARY Rytmicznym staccato strza�y wbija�y si� w drewniane cele. Ka�demu wystrza�owi g�uchym echem towarzyszy�y okrzyki zar�wno widz�w jak �ucznik�w, niesk�adny ch�r wiwat�w, przekle�stw, kociej muzyki i dobrych rad. Nastr�j panowa� pogodny, a kwa�ny od�r piwa powodowa�, �e ch�odne powietrze nad polem marsowym Selonari sz�o do g�owy jak napitek. Gdy Lord Dribeck powr�ci� ze �wi�tyni Shenan, zak�ady w turnieju dosz�y ju� do powa�nych wysoko�ci. Rozmowa z arcykap�ank� przebieg�a nieco �atwiej, ni� si� spodziewa�, cho� Dribeck nie �udzi� si�, by Gerwein opu�ci�y podejrzenia czy ambicje. Niemniej ka�dy kolejny dzie� odwlekaj�cy ich konfrontacj� by� krokiem ku zwyci�stwu Dribecka i jego poplecznik�w. Poczuwszy si� pewniej, pozdrowi� swych go�ci z odpowiedni� do sytuacji niedba�� szorstko�ci� i wla� w siebie puchar pienistego piwa, by ul�y� gard�u, wyschni�temu wskutek nudnego spotkania z Gerwein. Jego �o��dek zaburcza�, protestuj�c, nim si� uspokoi�, bo Dribeck nienawidzi� smaku piwa. Lecz alkohol nieco z�agodzi� jego uporczywy kociokwik i Dribecka zacz�� ogarnia� �wi�teczny nastr�j popo�udnia. W otoczeniu paru swych najbli�szych poplecznik�w wmiesza� si� w t�um go�ci, wymieniaj�c g�o�ne pozdrowienia i przyjmuj�c brawurowe zak�ady. Nawet zacz�� interesowa� si� wynikami zawod�w �uczniczych, ale zbli�y� si� Asbraln, by mu przypomnie� o prawie zapomnianym ter-I minie spotkania. Gdy Asbraln przedstawi� cudzoziemca, Dribeck zwr�ci� ku niemu twarz z min� uprzejmego zainteresowania, r�wnocze�nie w my�li oceniaj�c warto�� tego cz�owieka. Pot�n� postaci� by� ten Kane o ci�kiej, mocarnej budowie, z kt�r� ostro kontrastowa�a dzika gracja jego ruch�w. Nader brutalne rysy jego twarzy mimo wszystko potrafi�y wyrazi� wysoki stopie� inteligencji, uchwytny dla spojrzenia do�� wnikliwego, by j� dostrzec pod pow�ok� barbarzy�stwa. Oczy... by�o co� mro��cego w ich b�ysku, jakie� odbicie zimnej bezwzgl�dno�ci, jeszcze umacniaj�cej wra�enie odniesione przez Dribecka. Kane by� zaciek�ym wojownikiem, kt�ry wyr�ba� sobie drog� w�r�d wielu bitew i trud�w, a jego postawa wskazywa�a, �e cz�ciej rozkazywa�, ni� s�ucha�. W jakimkolwiek kraju walczy� ostatnio, opu�ci� go nie bez maj�tku: nosi� odzie� z czerwonej we�ny i czarnej sk�ry nabijanej srebrnymi guzikami. Cho� nienowa, nie by�a jednak przyodziewkiem zwyk�ego najemnika; nie by� te� taki jego miecz, kt�rego r�koje�� - niew�tpliwie robota carsultyalska - wystaj�ca nad jego prawym barkiem, zdradza�a kling� dobrej jako�ci. Pod wp�ywem nag�ego impulsu Dribeck wyci�gn�� r�k�. Nadgarstek, kt�rego dotkn�y jego palce, by� gruby od �ci�gien i mi�ni, podczas gdy ki�� samego lorda zamkni�ta zosta�a w uchwycie d�ugich palc�w z umiarkowan� si��. Dribeck pomy�la� bez przyjemno�ci, jak mocno ten uchwyt mo�e zacisn�� si� w z�o�ci. Cofn�� d�o� i gestem poleci� s�u��cemu poda� nowo przyby�emu piwo. - Kane przybywa, przynosz�c dary - wtr�ci� dwuznacznie Asbraln. Wa��c z obaw� w r�ku tom oprawiony w pop�kan� sk�r�, zastanawia� si�, czy poplamiona oprawa mo�e skrywa� jaki� nieprawdopodobny plan morderstwa. - T� ksi�g� - wyja�ni� niezr�cznie, podaj�c j� swemu panu. W roztargnieniu wytar� d�onie o swe kr�pe biodra, pozostawiaj�c na ��tej we�nie niewyra�ne szarawe smugi. Pod badawczym spojrzeniem Kane'a Dribeck otworzy� tom i skupi� uwag� na znakach obcego alfabetu. Jego chud� twarz rozja�ni� pe�en entuzjazmu u�miech zrozumienia. - Popatrz, Asbraln! To Podstawy suwerenno�ci Laharby-na, i to w oryginalnej wersji carsultyalskiej! S�dz�c z charakteru pisma, wczesna kopia! - Pomy�la�em, �e mo�esz uzna� prac� Laharbyna za interesuj�c� - wtr�ci� swobodnym tonem Kane. - Znane jest twoje zainteresowanie wy�szymi sztukami, przypu�ci�em wi�c, �e na przywitanie ksi��ka ta mo�e ci sprawi� przyjemno��. Szczeg�lnie, �e prace z epoki chwa�y Carsultyalu rzadko docieraj� a� tak daleko na zach�d. Laharbyn zanotowa� par� interesuj�cych uwag na temat konsolidacji w�adzy pa�stwowej... Widz�, �e potrafisz czyta� po carsultyalsku. - Kulawo - przyzna� Lord Dribeck. - Uczy�em si� sze�ciu wielkich j�zyk�w. Jestem ci wdzi�czny, Kane - to nieoczekiwany skarb! Laharbyna znam g��wnie z plagiatorskiego O w�adaniu Ak-Commena. B�dzie to po�yteczny nabytek do mej biblioteki. Przypomniawszy sobie, �e trwaj� zawody, Dribeck opami�ta� si� i poleci� Asbralnowi, by ksi�g� umieszczono w jego komnatach. W takim otoczeniu go�cie niech�tnie widzieliby jakikolwiek objaw innych zainteresowa�. Dawszy Kane'owi znak, by mu towarzyszy�, zacz�� znowu przepycha� si� przez t�um zgromadzony wok� pola. Jego my�li poch�ania�a osoba cudzoziemca. By� to dziwny prezent, gdy pochodzi� od cz�owieka profesji Kane'a. By� mo�e jest on osobnikiem wyj�tkowej bystro�ci i smaku - nie wszyscy w�drowni najemnicy byli niepi�miennymi barbarzy�cami. Ale bior�c pod uwag� sytuacj� polityczn�, w jakiej si� znalaz� w Selonari, Dribeck uzna� ofiarowanie klasycznego traktatu na temat Realpolitik za aluzj� o g��bszym znaczeniu. Popo�udnie zapowiada�o si� bardziej interesuj�co, ni� sobie wyobra�a�. - Intrygujesz mnie, Kane - przyzna� Dribeck. Id�cy przy nim krok w krok cudzoziemiec kiwn�� g�ow� z ironicznym u�miechem. - Oczywiste jest, �e do�o�y�e� wysi�k�w, aby to spotkanie dosz�o do skutku, i zastanawiam si� czemu. Ka�dy z moich oficer�w zap�aci�by dobrze za tw�j miecz, cho� w�tpi�, by twoje ambicje by�y a� tak prostolinijne. Asbraln powiedzia� mi, �e napomkn��e� o jakim� sposobie wzmocnienia mojej armii. - Nie przesadzano, m�wi�c o twej przenikliwo�ci - zauwa�y� Kane. Wypowiada� si� w miejscowym j�zyku Krain Po�udniowych bez �ladu obcego akcentu, cho� jego precyzyjna, niemal pedantyczna frazeologia wskazywa�a, �e nie jest to jego j�zyk ojczysty. - Niech mi b�dzie wolno odwzajemni� si� stwierdzeniem, �e intryguje mnie Selonari i jego w�adca. �yj� z mego miecza - i mego rozumu. W tej chwili jestem sam sobie zwierzchnikiem, ale zbli�am si� do wyczerpania zysk�w z mej ostatniej imprezy, cho� w przesz�o�ci walczy�em pod sztandarami najwi�kszych w�adc�w - a tak�e raz czy dwa pod w�asnym. Na moje us�ugi wyznaczam wysok� cen�, bo oceniam ich warto�� na podstawie wielu lat i wielu kampanii - a takie do�wiadczenie pozwala wygra� bitwy w polu i w pa�acu. Kocham gr� i starannie wybieram, komu zaofiarowa� m�j miecz. Kr�tko m�wi�c, poszukuje takich bitew, w kt�rych przygoda �ciga si� o pierwsze miejsce z nagrod�. Przygoda, by rozproszy� moj� nud�, nagroda za�, by nasyci� moj� ambicj�... W�adcy, kt�ry zdolny jest zaspokoi� te motywacje, �lubuj� m�j miecz i m�dro�� wyniesion� z niezliczonych walk, kt�re zahartowa�y jego ostrze. I pewien jestem, �e rozmawiam w tej chwili z takim w�a�nie w�adc�. W ko�ach, w kt�rych si� obracam, dobrze wiadomo, �e Lord Dribeck z Selonari pragnie pomno�y� liczb� wojownik�w swej armii, jakoby dla zabezpieczenia przed inwazj� przez p�nocn� granic� ze strony Breimen. Motyw nader rozs�dny, poniewa� Lord Malchion z Breimen r�wnie� dobrze p�aci za najemne miecze i nie jest �adn� tajemnic�, �e ludzie z Wollendanu pragn� rozci�gn�� swe w�adanie na bu�� Krainy Po�udniowe i w g��b Zimnego Lasu. Ale niekt�rzy zn�w m�wi�, �e Selonari musi najpierw podbi� Selonari, zanim mog�oby zwr�ci� wzrok w stron� Breimen. W�adca Selonari jest m�ody - wst�pi� na tron swego brata, mim osi�gn�� pe�noletnio��. A pod regencj�, kt�ra nast�pi�a po przedwczesnej �mierci brata, chwiejne fundamenty w�adzy centralnej sta�y si� jeszcze bardziej niepewne w tym mie�cie-pa�stwie. Szlachta Selonari jest pot�na, a �wi�tynia Shenan t�skni do odzyskania roli centrum w�adzy. Tak mniej wi�cej rozmy�laj� ludzie w tawernach i koszarach w ca�ych Krainach Po�udniowych. Kr�tko m�wi�c, ludzie s�dz�, �e sytuacja Lorda Dribecka jest beznadziejna, pozycja mo�e nie do utrzymania - szczeg�lnie od czasu, gdy kr��� plotki, jakoby chcia� ustanowi� si� w�adc� absolutnym w Selonari pomimo przeciwnych �ycze� pewnych pot�nych rod�w oraz �wi�tyni Shenan. - Je�li oceniasz moj� sytuacj� jako beznadziejn�, czemu przyby�e� tutaj? - spyta� z nut� gniewu Dribeck. - Ale� nie oceniam - po�pieszy� z odpowiedzi� Kane. - Powtarzam tylko pog�oski, kt�r