1741
Szczegóły |
Tytuł |
1741 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1741 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1741 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1741 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "WSPOMNIENIA Z DOMU UMAR�YCH"
autor: FIODOR DOSTOJEWSKI
PRZE�O�Y� CZES�AW JASTRZ�BIEC-KOZ�OWSKI
tytu� orygina�u: "ZAPISKI IZ MIERTWOGO DOMA"
(c) Copyright for the Polish edition by Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy, Warszawa 1955, 1957, 1964. ISBN 83-06-00889-8
* * *
WSPOMNIENIA Z DOMU UMAR�YCH
CZʌ� PIERWSZA
WST�P I. DOM UMAR�YCH II. PIERWSZE WRA�ENIA III. PIERWSZE WRA�ENIA IV. PIERWSZE WRA�ENIA V. PIERWSZY MIESI�C VI. PIERWSZY MIESI�C VII. NOWE ZNAJOMO�CI-PIETROW VIII. DESPERACI - �UCZKA IX. IZAJASZ FOMICZ - �A�NIA - OPOWIADANIE BAK�USZYNA X. �WI�TA BO�EGO NARODZENIA XI. PRZEDSTAWIENIE
WST�P
W odleg�ych okolicach Syberii, po�r�d step�w, g�r albo nieprzebytych las�w, z rzadka trafiaj� si� ma�e miasta, licz�ce jeden, najwy�ej dwa tysi�ce mieszka�c�w, drewniane, niepozorne, o dw�ch cerkwiach - jednej w mie�cie, drugiej na cmentarzu - miasta podobnie j sze do porz�dnej wsi podmoskiewskiej ni�li do miast. Zazwyczaj bywaj� obficie zaopatrzone w sprawnik�w, �awnik�w oraz we wszelki inny podrz�dny personel urz�dniczy. W og�le, cho� to kraj zimny, s�u�y� na Syberii jest bardzo ciep�o. Ludziska s� pro�ci, nic-liberalni; porz�dki stare, mocne, wiekami u�wi�cone. Urz�dnicy - s�usznie graj�cy rol� szlachty syberyjskiej - to b�d� tubylcy, rdzenni Sybiracy, b�d� przyjezdni z Rosji, przewa�nie ze stolic, skuszeni wyp�acan� z g�ry pensj�, podw�jnymi | dietami i pon�tnymi perspektywami na przysz�o��. Ci spo�r�d nich, kt�rzy umiej� rozwi�zywa� zagadk� �ycia, niemal zawsze pozostaj� na Syberii i z rozkosz� si� tu zadomowiaj�. P�niej zbieraj� bogaty i s�odki plon. Inni natomiast, ludzie lekkomy�lni i nie umiej�cy rozwi�zywa� zagadki �yda, niebawem maj� dosy� Syberii i markotnie pytaj� siebie, po co tu zaw�drowali. Niecierpliwie odbywaj� sw�j ustawowy termin s�u�by pa�stwowej, trzy lata, a po jego up�ywie niezw�ocznie zaczynaj� si� stara� o przeniesienie i wracaj� do siebie, pomstuj�c na Syberi� i dworuj�c z niej. Nie maj� racji: nie tylko pod wzgl�dem s�u�bowym, lecz i pod wielu innymi
mo�na na Syberii �wietnie �y�. Klimat wspania�y, mn�stwo niepospolicie bogatych i go�cinnych kupc�w, mn�stwo niezmiernie zamo�nych tubylc�w. Panienki kwitn� jak r�e i s� w najwy�szym stopniu cnotliwe. Zwierzyna lata po ulicach i sama si� nawija my�liwemu. Szampana pij� tu niezwykle du�o. Kawior wspania�y. Urodzaj w niekt�rych okolicach bywa pi�tnastokrotny... S�owem, ziemia b�ogos�awiona. Trzeba tylko umie� z niej korzysta�. Na Syberii umiej� z niej korzysta�. W jednej z takich weso�ych i zadowolonych z siebie mie�cin o najmilszej w �wiecie ludno�ci, kt�ra zostawi�a w mym sercu niezatarte wspomnienie, pozna�em Aleksandra Pie-trowicza Gorianczykowa, osiedle�ca, co si� urodzi� w Rosji jako szlachcic i ziemianin, potem za zab�jstwo �ony stal si� zesla�cem-kator�nikiem drugiej kategorii,' po up�ywie za� wyznaczonego mu przez prawo dziesi�cioletniego okresu katorgi skromnie i nieostentacyjnie dokonywa� �ywota w miasteczku K., w charakterze osiedle�ca. W�a�ciwie by� przypisany do jednej z gmin podmiejskich, mieszka� wszak�e w mie�cie, m�g� tu bowiem jako tako si� prze�ywi� zarobkuj�c nauczaniem dzieci. W miastach syberyjskich nauczycielami cz�stokro� bywaj� osiedleni zes�a�cy; nikt nimi nie pogardza. Przewa�nie ucz� francuskiego, kt�ry jest przecie� nieodzowny na arenie �ycia, a o kt�rym, gdyby nie oni, nie miano by poj�cia w odleg�ych okolicach Syberii. Po raz pierwszy spotka�em Aleksandra Pietrowicza w domu pewnego starego, zas�u�onego i go�cinnego urz�dnika. Iwana Iwanycza Gwozdikowa, ojca pi�ciu c�rek w r�nym wieku, rokuj�cych najpi�kniejsze nadzieje. Aleksander Pietrowicz udziela� im lekcji cztery razy w tygodniu, po trzydzie�ci kopiejek srebrem od lekcji. Jego wygl�d zainteresowa� mnie. By� to ogromnie blady i chudy cz�owiek, niestary jeszcze, mo�e trzydziestopi�cioletni, drobny i w�t�y. Nosi� si� zawsze nader schludnie, po europejsku. Je�li go kto zagadn��, patrzy� nadzwyczaj pilnie i uwa�nie, ze skrupulatn� grzeczno�ci� wys�uchiwa� ka�dego ,s�owa, jak gdyby mu zadawano jak�� zagadk� albo chciano wyci�gn�� ze� jak�� tajemnic�, i w ko�cu odpowiada� jasno i zwi�le, ale tak wa��c ka�de s�owo swej odpowiedzi, �e rozm�wcy nagle robi�o si� jako� g�upio i wreszcie sam by� rad z uko�czenia rozmowy. Natychmiast wypyta�em o niego Iwana Iwanycza i dowiedzia�em si�, �e Gorianczykow p�dzi �ycie nienagannie moralne, w przeciwnym bowiem razie Iwan Iwanycz nie by�by go zgodzi� do swych c�rek, lecz straszny ze� odludek, stroni od wszystkich, jest nies�ychanie uczony, wiele czyta, ale m�wi bardzo ma�o, i w og�le dosy� trudno si� z nim dogada�. Niekt�rzy twierdzili, �e to zdecydowany wariat, cho� zreszt� byli zdania, �e to w�a�ciwie nie taka zn�w wielka wada; �e niejeden szanowny obywatel miasta got�w przyho�ubi� Aleksandra Pietrowicza, �e m�g�by nawet by� u�yteczny, pisa� podania itd. Przypuszczali, �e prawdopodobnie ma w Rosji przyzwoitych krewnych, mo�e nawet nale��cych do dobrego towarzystwa, wiedzieli jednak, �e od chwili zes�ania stanowczo zerwa� z nimi wszelkie stosunki - s�owem, sam sobie szkodzi. Przy tym za� wszyscy u nas znali jego dzieje, wiedzieli, �e zabi� �on� od razu w pierwszym roku po�ycia, zabi� j� z zazdro�ci i sam odda� si� w r�ce s�du (co wielce z�agodzi�o wymiar kary). Na takie zbrodnie ludzie zawsze patrz� jak na nieszcz�cie i wsp�czuj�. Mimo to jednak nasz orygina� uporczywie si� boczy� i przychodzi� tylko wtedy, gdy musia� dawa� lekcje. Zrazu nie zwr�ci�em na� szczeg�lnej uwagi, lecz - sam nie wiem czemu - stopniowo zacz�� mnie interesowa�. Mia� w sobie co� zagadkowego. Rozm�wi� si� z nim by�o zupe�nym niepodobie�stwem. Oczywi�cie, na moje pytanie, zawsze odpowiada�, i to nawet z tak� min�, jakby to poczytywa� za �wi�ty obowi�zek; jednak�e po tych jego odpowiedziach kr�powa�em si� dro�ej go wypytywa�; przy tym na jego twarzy po takich rozmowach zawsze widnia� wyraz cierpienia i zm�czenia. Pami�tam, �e pewnego razu, w �liczny wiecz�r letni, szed�em z nim do Iwana Iwanycza. Wtem strzeli�o mi do g�owy zaprosi� go na chwilk� do siebie na papieroska. Nie potrafi� opisa�, jakie przera�enie odmalowa�o si� na jego twarzy; ca�kiem si� stropi�, j�� mamrota� jakie� s�owa bez zwi�zku i raptem, �ypn�wszy na mnie z�ym okiem, pu�ci� si� p�dem w przeciwn� stron�. A�em si� zdziwi�. Od tego czasu, ilekro� mnie spotyka�, spoziera� na mnie jakby z przestrachem. Nie da�em jednak za wygran�; co� mnie do niego ci�gn�o, i w miesi�c p�niej, ni st�d, ni zow�d, sam wst�pi�em
do Gorianczykowa. Naturalnie by�o to z mojej strony g�upio i niedelikatnie. Mieszka� na skraju miasta, u starej mieszczanki, kt�ra mia�a chor� na suchoty c�rk�, a ta zn�w - nie�lubn� c�reczk�, dziesi�cioletni� �adn� i wesolutk� dziewczynk�. W chwili gdym wszed�, Aleksander Pietrowicz siedzia� z ni� i uczy� j� czyta�. Na m�j widok zmiesza� si� tak, jak gdybym' go przy�apa� na czym� zdro�nym. Kompletnie straci� rezon, zerwa� si� z krzes�a i patrzy� na mnie jak na upiora. Usiedli�my wreszcie; badawczo �ledzi� ka�de moje spojrzenie, .jakby w ka�dym z nich podejrzewa� ukryty a tajemniczy sens. Domy�li�em si�, f �e jest ob��dnie nieufny. Przygl�da� mi si� z nienawi�ci�, omal nie pytaj�c: "Czy rych�o si� st�d wyniesiesz?" Zagada�em z nim o naszej mie�cinie, o nowinach dnia; pomija� to milczeniem i jadowitym u�miechem; okaza�o si�, �e nie tylko nie zna najzwyklejszych, wszystkim wiadomych nowin miejskich, ale w og�le nie chce ich zna�. Nast�pnie zagada�em o naszej prowincji i jej potrzebach; s�ucha� milcz�c i tak dziwnie patrzy� mi w oczy, �e mi si� w ko�cu zrobi�o wstyd naszej rozmowy. Co prawda, omal go nie wyprowadzi�em z r�wnowagi nowymi ksi��kami i czasopismami, mia�em je przy sobie �wie�o z poczty i zaproponowa�em, �e mu je po�ycz� jeszcze nie rozci�te. Zerkn�� na nie �apczywie, natychmiast jednak zmieni� zamiar i odrzuci� propozycj� wymawiaj�c si� brakiem czasu. W ko�cu po�egna�em go i wyszed�szy od niego uczu�em, �e mi spad� z serca niezno�ny ci�ar. By�o mi wstyd, uzna�em za rzecz arcyg�upi� czepia� si� cz�owieka, kt�rego g��wnym celem by�o w�a�nie jak najdalej ukry� si� przed �wiatem. Trudno; sta�o si�. Pami�tam, �em u niego nie widzia� prawie �adnych ksi��ek, nies�usznie wi�c � m�wiono o nim, �e wiele czyta. Jednak, przeje�d�aj�c parokrotnie p�n� noc� mimo jego okien, spostrzeg�em w nich �wiat�o. C� tedy robi� przesiaduj�c do �witu? Mo�e pisa�? A je�li tak, to co mianowicie? Okoliczno�ci wyrwa�y mi� z naszego miasteczka na jakie trzy miesi�ce. Kiedym ju� w zimie wr�ci� do domu, dowiedzia�em si�, �e Aleksander Pietrowicz umar� na jesieni, umar� w osamotnieniu i nawet ani razu nie wezwa� do siebie lekarza. W miasteczku ju� prawie zapomniano o nim. Mieszkanie jego sta�o pustk�. Niezw�ocznie nawi�za�em znajomo�� z go-574
spodyni� nieboszczyka, gdy� mia�em zamiar dowiedzie� si� od niej, czym si� g��wnie zajmowa� jej lokator i czy nie pisa� czego? Za dwudziestk� przynios�a mi pe�en koszyk papier�w, kt�re zosta�y po nieboszczyku. Przyzna�a mi si�, �e dwa zeszyty ju� zu�y�a. By�a to staruszka pos�pna i ma�om�wna, z kt�r� trudno by�o doj�� do �adu. O swym lokatorze nie mog�a mi powiedzie� nic ciekawszego. Z jej s��w wynika�o, �e prawie nigdy nic nie robi�, miesi�cami nie otwiera� ksi��ki i nie bra� pi�ra do r�ki, za to po ca�ych nocach przemierza� pok�j wzd�u� i wszerz i wci�� o czym� my�la�, a niekiedy rozmawia� sam ze sob�; �e bardzo polubi� i bardzo pie�ci� jej wnuczk� Kati�, zw�aszcza odk�d si� dowiedzia�, �e na imi� jej Katia, wreszcie, �e w dniu �w. Katarzyny rokrocznie chodzi� na �a�obne nabo�e�stwo po kim�. Go�ci nie cierpia�; z domu wychodzi� tylko na lekcje; nawet na ni�, star�, patrzy� krzywym okiem, gdy raz na tydzie� przychodzi�a, by cho� troch� sprz�tn�� w jego pokoju, i bodaj �e si� do niej nie odezwa� ani s��wkiem przez ca�e trzy lata. Zapyta�em Kati, czy pami�ta swego nauczyciela. Patrzy�a na mnie w milczeniu, odwr�ci�a si� do �ciany i zap�aka�a. Czyli �e i ten cz�owiek potrafi� wzbudzi� w kim� �ywsze uczucie. Zabra�em i ca�y dzie� segregowa�em jego papiery. W trzech czwartych by�y to b�ahe, nic nie znacz�ce szparga�ki lub uczniowskie �wiczenia kaligraficzne. Ale by� tu pewien ze-szycik, wcale p�katy, drobno zapisany i nie doko�czony; mo�e sam autor zarzuci� go i zapomnia� o nim. By� to opis, co prawda bez�adny, dziesi�cioletniej katorgi, kt�r� wycierpia� Aleksander Pietrowicz. Miejscami opis ten przerywa�a jaka� inna opowie��, jakie� dziwne, okropne wspomnienia, kre�lone nier�wnym, spazmatycznym pismem, jak gdyby pod przymusem. Kilka razy przeczyta�em te urywki i prawie si� przekona�em, �e by�y pisane w napadzie szale�stwa. Lecz kator�ne notatki - Wspomnienia z domu umar�ych, jak je sam nazywa gdzie� w swym r�kopisie - wyda�y mi si� do�� zajmuj�ce. Zupe�nie nowy �wiat, dotychczas nie znany, niezwyk�o�� pewnych fakt�w, niekt�re osobliwe uwagi o strace�cach - porwa�y mnie tak, �em to i owo przeczyta� z ciekawo�ci�. Naturalnie, mog� si� myli�. Na pr�b� wybieram z pocz�tku dwa, trzy rozdzia�y; niech publiczno�� os�dzi...
I. DOM UMAR�YCH
Nasze wi�zienie sta�o na skraju twierdzy, tu� przy wale for-tecznym. Czasem wygl�da�em przez szpary parkanu na �wiat bo�y: a nu� cos zahacz�? - ale widzia�em tylko skrawek nieba i wysoki wa� ziemny poros�y burzanem, a po tym wale dniem i noc� tam i z powrotem chodz� wartownicy, wi�c zaraz przychodzi�o mi na my�l, �e up�yn� ca�e lata, a ja zupe�nie tak samo b�d� wygl�da� przez szpary parkanu i zobacz� ten sam wa�, takich samych wartownik�w i ten sam ma�y skrawek nieba, nie tego nieba nad wi�zieniem, lecz innego, dalekiego, wolnego nieba. Wyobra�cie sobie du�y dziedziniec, jakie dwie�cie krok�w d�ugi, a p�horasta szeroki, w kszta�cie nieregularnego sze�ciok�ta, opasany wysok� palisad�, czyli parkanem z wysokich s�up�w (pali), na sztorc g��boko wkopanych w ziemi�, szczelnie przystaj�cych do siebie bokami, wzmocnionych poprzeczkami i u g�ry zaostrzonych -i-oto zewn�trzne ogrodzenie wi�zienia. W jednym z bok�w ogrodzenia s� mocne wrota, zawsze zamkni�te, zawsze -- dniem i noc� - strze�one przez wartownik�w, otwierano je, by wypu�ci� id�cych do roboty wi�ni�w. Za tymi wrotami by� jasny, wolny �wiat, ludzie �yli tam jak wszyscy. Natomiast po tej stronie ogrodzenia my�la�o si� o tamtym �wiecie jak o nieziszczonej bajce. Tu by� w�asny, osobliwy �wiat, niepodobny do niczego innego; tu by�y w�asne, osobliwe prawa, osobliwa odzie�, osobliwe zwyczaje i obyczaje, i martwy za �ycia dom, i �ycie jak nigdzie indziej, i szczeg�lniejsi ludzie. Ten w�a�nie osobliwy zak�tek zamierzam opisywa�. Gdy wchodzi�o si� za ogrodzenie, wida� by�o wewn�trz kilka gmach�w. Po obu stronach szerokiego dziedzi�ca wewn�trznego ci�gn� si� dwa d�ugie, parterowe budynki. To koszary. Mieszkaj� tu wi�niowie rozlokowani wedle kategorii. Nast�pnie, w g��bi ogrodzenia, jeszcze jeden taki budynek: to kuchnia podzielona na dwie cz�ci. Dalej - znowu budynek, gdzie pod jednym dachem mieszcz� si� piwnice, spichrze, szopy. �rodek dziedzi�ca jest pusty i stanowi r�wny, dosy� d�ugi plac. Tu wi�niowie zbieraj� si� na kontrol� i apel z rana, w po�udnie i wieczorem, a czasem jeszcze po kilka razy na dzie� - zale�nie od tego, czy stra�nicy s� mniej lub bardziej nieufni i czy umiej� rachowa�. Do-576
okol�, mi�dzy budynkami, pozostaje dosy� spora przestrze�. Tutaj, za budynkami, niekt�rzy wi�niowie o bardziej odludnym usposobieniu i ponurym charakterze lubi� chodzi� w czasie wolnyni od pracy, zakryci przed oczami innych, i snuj� swoje rozmy�lania. Gdym ich spotka� podczas tych przechadzek, lubi�em si� wpatrywa� w ich pos�pne, pi�tnowane twarze i odgadywa�, o czym mySI�. Pewien zes�aniec w chwilach wolnych najch�tniej oddawa� si� rachowaniu pali. By�o ich z p�tora tysi�ca, on za� zrobi� ju� ca�y obrachunek i mia� je w ewidencji. Ka�dy pal oznacza� dla niego dzie�; ka�dy dzie� odlicza� na jednym palu i w ten spos�b, wedle ilo�ci nie odliczonych pali, m�g� stwierdzi� naocznie, ile jeszcze dni ma sp�dzi� w wi�zieniu przed up�ywem terminu katorgi. Szczerze by� rad, kiedy doka�czat kt�ry� bok sze�ciok�ta. Wiele lat musia� jeszcze czeka�, ale w wi�zieniu ludzie maj� dosy� czasu, by si� nauczy� cierpliwo�ci. Widzia�em raz, jak �egna� si� z kolegami pewien wi�zie�, kt�ry sp�dzi� na katordze dwadzie�cia lat i wreszcie wychodzi� na wolno��. Byli tacy, co pami�tali, jak wszed� do wi�zienia m�ody, beztroski, nie my�l�c ani o swej zbrodni, ani o swej karze. Wychodzi� jako siwy starzec, z twarz� ponur� i smutn�. W milczeniu obszed� wszystkie sze�� naszych koszar. Wst�puj�c do ka�dych koszar �egna� si� przed �wi�tymi obrazami, po czym nisko, w pas k�ania� si� towarzyszom, prosz�c, by go �le nie wspominali. Pami�tam r�wnie�, jak kiedy� nad wieczorem zawo�ano do wr�t jednego z wi�ni�w, dawniej zamo�nego syberyjskiego ch�opa. P� roku przedtem otrzyma� wiadomo��, �e by�a jego �ona wysz�a za m��, i mocno zmarkomia�. Teraz ona w�a�nie przyjecha�a do wi�zienia, wywo�a�a go i wr�czy�a mu datek. Pogaw�dzili par� minut, zap�akali oboje i po�egnali si� na zawsze. Widzia�em jego'twarz, kiedy wraca� do koszar... Tak, w tym miejscu mo�na si� by�o nauczy� cierpliwo�ci. Gdy zapada� zmierzch, wszystkich nas wprowadzano do koszar i tu zamykano na ca�� noc. Zawsze by�o mi ci�ko wr�ci� z dworu do naszych koszar. By�a to d�uga, niska i duszna izba, md�o o�wietlona �oj�wkami, o ci�kim, dusz�cym odorze. Nie pojmuj� teraz, jak mog�em wy�y� w niej dziesi�� lat. Na pryczach trzy deski: tyle miejsca nale�a�o do mnie. Na tych�e pryczach mie�ci�o si� w naszej tylko izbie ze trzydzie�ci os�b. W zimie zamykano wcze�nie; trzeba by�o czeka�
dobre cztery godziny, a� wszyscy usn�. A zanim si� to sta�o - ha�as, rejwach, rechot, kl�twy, brz�k kajdan, sw�d i kope�, ogolone g�owy, pi�tnowane twarze,2 poszarpana odzie�, wszystko to-sponiewierane, splugawione... Tak, cz�owiek jest wytrzyma�y! Cz�owiek - to istota, kt�ra si� do wszystkiego przyzwyczaja, i s�dz�, �e to. najtrafniejsze okre�lenie cz�owieka. By�o nas ze dwustu pi��dziesi�ciu - liczba prawie sta�a. Jedni przychodzili, inni ko�czyli sw�j termin i odchodzili, jeszcze inni umierali. I kog� tutaj nie by�o? Przypuszczam, �e ka�da gubernia, ka�da strefa Rosji mia�a tu swych przedstawicieli. Byli te� obcoplemie�cy, by�o nawet kilku zes�anych g�rali kaukaskich. Segregowa�o si� to wszystko wedle stopnia zbrodni, a zatem wedle liczby lat wyznaczonych za dane przest�pstwo. Nie istnia�a chyba taka zbrodnia, kt�ra by tu nie mia�a swego przedstawiciela. G��wny trzon stanowili zes�a�cy-kator�nicy kategorii cywilnej (twardzi kator�nicy, jak naiwnie nazywali ich sami aresztanci). Byli to przest�pcy ca�kowicie pozbawieni wszelkich praw, odci�d raz na zawsze od spo�ecze�stwa, z twarz� napi�tnowan� gwoli wiecznemu �wiadectwu, �e s� odepchni�ci. Przysy�ano ich na roboty z terminem od o�miu do dwunastu lat, potem za� wyprawiano do r�nych gmin syberyjskich na osiedlenie. Byli te� przest�pcy kategorii wojskowej, nie pozbawieni praw, jak w og�le w wojskowych rotach aresztanckich. Przysy�ano ich na kr�tkie terminy, po kt�rych up�ywie wracali tam, sk�d przybyli, do wojska, do syberyjskich batalion�w liniowych. Wielu z nich prawie natychmiast wraca�o za ponowne ci�kie wykroczenia, jednak ju� nie na kr�tkie terminy, lecz na dwadzie�cia lat. Ta kategoria nosi�a nazw� "ustawicznych". Ale i d "ustawiczni" nie byli jeszcze bezwzgl�dnie pozbawieni wszystkich praw. Wreszcie istnia�a jeszcze jedna osobna kategoria naj-straszniejszych zbrodniarzy, przewa�nie wojskowych, dosy� liczna. Zwa�a si� "oddzia�em specjalnym". Przysy�ano tu przest�pc�w z ca�ej Rosji. Sami uwa�ali si� za do�ywotnich i nie znali terminu swoich- rob�t. Wed�ug prawa powinni byli wykonywa� podw�jne i potr�jne normy pracy. Trzymano ich w twierdzy a� do otwarcia na Syberii najci�szych rob�t kator�niczych. "Wy - na termin, a my - na ca�e �yde" - m�wili do innych wi�ni�w. S�ysza�em p�niej, �e t� kategori� skasowano. Ponadto skasowano w naszej twierdzy r�wnie� 578
re�im cywilny, a wprowadzono jedn� wsp�ln� rot� wojskowo--aresztanck�. Oczywi�cie, wraz z tym zmieni�a si� tak�e zwierzchno��. Opisuj� tedy przesz�o��, sprawy dawno minione... By�o to ju� dawno, wszystko to majaczy mi teraz niby we �nie. Pami�tam, jakem wszed� do twierdzy. Dzia�o si� to wieczorem, w styczniu. Zapad� ju� zmierzch, ludzie wracali z rob�t, gotowali si� do kontroli. W�saty podoficer otworzy� mi nareszde drzwi do tego dziwnego domu, w kt�rym mia�em sp�dzi� tyle lat, prze�y� tyle, �e gdybym nie do�wiadczy� tego wszystkiego na w�asnej sk�rze, nie m�g�bym mie� o tym przybli�onego nawet poj�cia. Na przyk�ad, �adn� miar� "nie m�g�bym sobie wyobrazi�, co strasznego i dr�cz�cego jest w tym, �e przez cale dziesi�� lat katorgi ani razu, ani jednej chwili nie b�d� sam? Na robode-zawsze pod konwojem, w domu"-z dwustu towarzyszami, i ani razu, ani razu- sam! Zreszt� nie tylko do takich rzeczy musia�em si� jeszcze przyzwyczaja� I l,
Byli tutaj zab�jcy przypadkowi i mordercy z zawodu, bandyd i hersztowie bandyt�w. Byli zwyczajni zlodzieja-szkowie i w��cz�gi - specjali�d od kradzie�y kieszonkowych i tacy, co odcinali woreczki z pieni�dzmi. Byli i tacy, co do kt�rych trudno si� by�o domy�li�, za co w�a�ciwie mogli tu trafi�. A jednak, ka�dy z nich mia� swoj� histori�, m�tn� i ci�k� jak zamroczenie po przepiciu. Na og� ma�o m�wili- o swej przesz�o�ci, nie lubili o niej opowiada� i widocznie starali si� o niej nie my�le�. Zna�em w�r�d nich nawet zab�jc�w tak weso�ych, tak nigdy si� nie frasuj�cych, �e �mia�o by�bym szed� o zak�ad, i� sumienie nigdy si� w nich nie odzywa�o. Lecz byli te� osobnicy ponurzy, niemal zawsze milcz�cy. W og�le, rzadko kto opowiada� o swoim �ydu, a i ciekawo�� by�a nie w modzie, jako� nie w zwyczaju. Ot, chyba �e kto� z rzadka rozgada si� z nud�w, a inny oboj�tnie i pos�pnie s�ucha. Nikt tutaj nie m�g� nikogo zadziwi�. "Ludzie z nas, kszta�ceni!" - m�wili cz�sto, z dziwn� przechwa�k�. Pami�tam, kiedy� pewien bandyta, podchmielony (na katordze mo�na si� by�o czasem upi�), j�� opowiada�, jak zar�n�� pi�doletniego ch�opczyka, jak go najpierw przyn�ci� zabawk�, zaprowadzi� gdzie� do pustej szopy, no i tam zar�n�� Cale koszary, kt�re dot�d �mia�y si� z jego �art�w, krzykn�y jak jeden m�� i ban-S79
dyta musia� umilkn��; ale nie z oburzenia krzykn�y koszary, tylko dlatego, �e nie powinien by� o tym m�wi�, gdy� m�wi� o tym nie wypada. Nawiasem dodam, �e ci ludzie byli istotnie "kszta�ceni", i to nawet nie w przeno�nym, ale w dos�ownym znaczeniu. Z pewno�ci� przesz�o po�owa umia�a czyta� i pisa�. W jakim innym miejscu, gdzie si� lud rosyjski zbiera w wielkich skupiskach, potraficie wydzieli� gromad� licz�c� dwustu pi��dziesi�ciu ludzi, kt�rych po�ow� stanowiliby pi�mienni? S�ysza�em p�niej, �e na podstawie danych tego rodzaju kto� wzi�� asumpt do wniosku, �e pi�mienno�� gubi nasz lud. Jest to b��d: powody s� zupe�nie inne, cho� trudno zaprzeczy�, �e pi�mienno�� rozwija w ludzie pewno�� siebie. Ale to wszak�e nie przywara. Wszystkie kategorie mo�na by�o rozr�ni� po odzie�y: jedni mieli po�ow� kurtki brunatn�, po�ow� szar�, jak r�wnie� jedn� nogawic� szar�, drug� za� brunatn�. Kiedy� na robocie sprzedaj�ca ko�acze dziewczynka podesz�a do wi�ni�w, d�ugo im si� przygl�da�a, po czym raptem wy-buchn�a �miechem. "Pfe, jak to brzydko! - zawo�a�a - i szarego sukna zabrak�o, i burego sukna zabrak�o!" Byli te� tacy, kt�rzy ca�� kurtk� mieli z szarego sukna, tylko r�kawy brunatne. G�ow� r�wnie� golono rozmaicie: jedni mieli po�ow� g�owy ogolon� wzd�u� czaszki, inni w poprzek. Od pierwszego wejrzenia mo�na by�o zauwa�y� w tej ca�ej dziwnej rodzinie pewien uderzaj�cy rys wsp�lny; nawet najwybitniejsze, najbardziej oryginalne jednostki, kt�re jak gdyby mimo woli kr�lowa�y nad innymi - nawet one stara�y si� utrafi� w ton wsp�lny. W og�le za� powiem, �e ca�y ten zesp�, z nielicznymi wyj�tkami kilku niewyczerpanie weso�ych ludzi pogardzanych za to przez reszt�, by� pos�pny, zawistny, okropnie pr�ny, che�pliwy, obra�liwy i w najwy�szym stopniu formalistyczny. Za najwi�ksz� cnot� uchodzi�a umiej�tno�� niedziwienia si� niczemu. Wszyscy byli zwariowani na jednym punkcie: jak zachowa� pozory. Ale cz�stokro� najbardziej bu�czuczna mina z szybko�ci� b�yskawicy ust�powa�a miejsca najbardziej tch�rzliwej. Mieli�my kilku naprawd� silnych ludzi; d bylLpro�d i nie zgrywali si�. Jednak, rzecz dziwna! w�r�d tych naprawd� silnych ludzi by�o kilku niezmiernie, wr�cz chorobliwie pr�nych. I w og�le pr�no��, pozory - sta�y na pierwszym planie. Wi�kszo�� by�a zepsuta i strasznie upodlona. Plotki i obmowy nie ustawa�y: by�o to piek�o, mroczna otch�a�. Ale wewn�trznym normom i utartym zwyczajom katorgi nikt si� nie �mia� sprzeciwia�; wszyscy im ulegali. Bywa�y charaktery nader nietuzinkowe, ulegaj�ce z trudem, z wysi�kiem, a jednak i one ulega�y. Przychodzili do nas tacy, co si� ju� zanadto zap�dzili, zanadto przebrali miark� na wolno�ci, tote� w ko�cu ju� nawet swe zbrodnie pope�niali, jak gdyby to robili nie oni, jak gdyby sami nie wiedzieli po co, jak gdyby w malignie, nieprzytomnie, cz�sto wskutek rozj�trzonej w najwy�szym stopniu pr�no�ci. Lecz u nas osadzano ich natychmiast, mimo �e niekt�rzy z nich przed przybyciem na katorg� byli postrachem ca�ych osiedli i miast. Rozgl�daj�c si� dooko�a nowicjusz spostrzega� niebawem, �e nie b�dzie mia� tu pola do popisu, �e nikogo ju� tu nie zdziwi, tote� zwija� niezw�ocznie chor�giewk� i dostosowywa� si� do og�lnego tonu. Ten og�lny ton polega� zewn�trznie na jakim� osobliwym poczuciu godno�ci, kt�r� przesi�kni�ty by� nieledwie ka�dy mieszkaniec katorgi. Jakby istotnie nazwa kator�nika, wi�nia stanowi�a jak�� rang�, i to honorow�. Ani �ladu wstydu i skruchy! Sk�din�d by�a te� jaka� zewn�trzna, �e tak powiem, oficjalna pokora, jakie� spokojne rezo-nerstwo: "Jeste�my ludzie straceni" - m�wili. "Skoro� nie umia� �y�'na wolno�ci, stawaj teraz w szeregu, wyr�buj zielony dukt." "Kto nie s�ucha ojca, matki, s�ucha psiej ko�atki."3 "Nie chcia�e� wyszywa� zlotem, teraz t�ucz kamienie m�otem." Wszystko to m�wi�o si� cz�sto, i jako nauk� moraln�, i jako zwykle gadki czy przys�owia, ale nigdy powa�nie. By�y to tylko s�owa. W�tpi�, czy cho� jeden z nich uznawa� w duchu bezprawie swych czyn�w. Niechby kto spoza grona kator-�nik�w spr�bowa� zarzuca� wi�niowi jego zbrodni�, �aja� go (zreszt� wypominanie przest�pstwa zbrodniarzowi sprzeczne jest z rosyjskim usposobieniem) - kl�twom nie b�dzie ko�ca. A jak mistrzowsko kl�li oni wszyscy! Kl�li wyrafinowanie, artystycznie. Podnie�li umiej�tno�� przeklinania do rz�du nauki; usi�owali doci�� nie tyle obra�liwym s�owem, ile obra�liwym sensem, duchem, ide� - a to jest bardziej wyrafinowane, jadowitsze. Ci�gle k��tnie jeszcze bardziej rozwija�y w�r�d nich t� umiej�tno��. Wszyscy ci ludzie pracowali pod batem, a wi�c byli gnu�ni, a wi�c deprawowali si�; Je�li nawet przedtem nie byli zdeprawowani, deprawowali si�
na katordze. Zebrali si� tu nie z w�asnej woli, byli sobie obcy. "Diabe� zu�y� troje �apci, zanim zebra� nas do kupy!"-- m�wili sami o sobie; tote� plotki, intrygi, babskie podszepty, zawi��, swary, z�o�� by�y zawsze na pierwszym planie w tym mrocznym �yciu. �adna baba nie zdo�a�aby by� tak� baba, jak niekt�rzy z tych oczajdusz�w. Powtarzam, byli i w�r�d nich ludzie silni, charaktery, co przywyk�y i�� ca�e �yde przebojem i rozkazywa�, hartowne, nieul�k�e. Tych jako� mimo woli powa�ano, oni za� ze swej strony, cho� cz�sto niezmiernie dbali o swoj� s�aw�, na og� starali si� nie by� dla innych ci�arem, nie wdawali si� w czcze po�ajanki, zachowywali si� z nadzwyczajn� godno�ci�, byli rozs�dni i prawie zawsze pos�uszni prze�o�onym - nie z zasady pos�usze�stwa, nie z poczucia obowi�zku, tylko ot, jakby na mocy jakiego� kontraktu, rachuby na wzajemne korzy�ci. Ale te� i z nimi post�powano ostro�nie. Pami�tam, �e jednemu z takich wi�ni�w, cz�owiekowi nieustraszonemu i stanowczemu, znanemu prze�o�onym ze swych bestialskich sk�onno�ci, za jakie� wykroczenie miano wymierzy� kar�. Dzie� by� letni, pora nierobocza; Sztabs-oficer, najbli�szy i bezpo�redni naczelnik wi�zienia, przyjecha� osobi�cie do kordegardy, mieszcz�cej si� tu� ko�o naszych wr�t, by asystowa� przy karze. Major ten by� dla wi�ni�w jak�� istot� fataln�, doprowadzi� ich do tego, �e truchleli przed nim. By� niezwykle srogi, "ciska� si� na ludzi", jak m�wili kator�nicy. Najbardziej ich przera�a� jego przenikliwy, rysi wzrok, przed kt�rym nie mo�na by�o nic zatai�. Potrafi� widzie� nie patrz�c. Gdy wchodzi� do wi�zienia, widzia� ju�, oo si� dzieje na drugim jego ko�cu. Wi�niowie nazywali go o�miookim. System jego by� opaczny. Swymi w�ciek�ymi, z�o�liwymi post�pkami rozj�trza� tylko i tak ju� rozdra�nionych ludzi i gdyby nie by�o nad nim komendanta, cz�owieka szlachetnego i rozwa�nego, miarkuj�cego niekiedy dziko�� jego wybryk�w, napyta�by wielkich nieszcz�� swoimi rz�dami. Nie rozumiem, jak mu si� uda�o sko�czy� pomy�lnie; otrzyma� dymisj� �yw i zdr�w, chocia�, co prawda, oddano go pod s�d. Wi�zie� zblad�, gdy go zawo�ano. Zwykle milcz�c i z determinacj� k�ad� si� pod r�zgi, milcz�c znosi� kar�, a potem wstawa� jakby nigdy nic, z zimn� krwi� i filozoficznie traktuj�c 582
niefortunn� przygod�. Zreszt� post�powano z nim zawsze ogl�dnie. Tym razem uwa�a� jednak, �e ma s�uszno��. Zblad� i nie zauwa�ony przez konwojent�w zd��y� wsun�� do r�kawa ostry, angielski n� szewski. No�e i wszelkie ostre narz�dzia by�y jak najkategoryczniej zakazane. Rewizje by�y cz�ste, nag�e i skrupulatne, kary okrutne, lecz poniewa� trudno znale�� u z�odzieja rzecz, kt�r� ten postanowi� szczeg�lnie starannie ukry�, poniewa� no�e i narz�dzia by�y zawsze nieodzownie potrzebne, wi�c mimo rewizji nie znika�y. A je�li je nawet odebrano, to wnet zjawia�y si� nowe. Wszyscy kator�nicy podbiegli do parkanu i z zamieraj�cym sercem patrzyli przez szpary. Wiedzieli, �e tym razem Pietrow nie zechce si� po�o�y� pod r�zgi i �e na majora przysz�a kreska. Ale w najbardziej decyduj�cej chwili nasz major wsiad� do wolantu i odjecha�, poruczaj�c wykonanie egzekucji innemu oficerowi. "Sam B�g go uratowa�!" - m�wili p�niej wi�niowie. Co si� za� tyczy Pi�trowa, to najspokojniej w �wiecie zni�s� kar�. Z odjazdem majora gniew jego min��. Wi�zie� jest pos�uszny i potulny do pewnej granicy, kt�rej wszak�e nie nale�y przekracza�. Nawiasowa -uwaga: nic ciekawszego ni� te dziwne wybuchy zniecierpliwienia i krn�brno�ci. Cz�sto cz�owiek cierpi kilka lat pokornie, znosi-okrutne kary, a� raptem wyprowadzi go z r�wnowagi jaka� drobnostka, jakie� g�upstwo, nic prawie. Ten i �w got�w nawet nazwa� go wariatem; czasem te� tak robi�.
- Wspomnia�em ju�, �e w ci�gu kilku lat nie widzia�em u tych ludzi ani najl�ejszego �ladu skruchy, ani cienia gorzkiej zadumy nad pope�nionym przest�pstwem i. �e przewa�nie uwa�aj� si� w duchu za ca�kowicie usprawiedliwionych. Tak jest. Zapewne pr�no��, z�e przyk�ady, brawura, fa�szywy wstyd - znacznie si� do tego przyczyniaj�. Z drugiej strony, kt� mo�e twierdzi�, �e zbada� g��bi� serca tych strace�c�w i wyczyta� to, co jest ukryte przed ca�ym �wiatem? Ale przecie� mo�na by�o, przez tyle lat, bodaj cokolwiek dostrzec, uchwyci�, zauwa�y� w tych sercach, cho�by jaki� jeden rys, kt�ry by �wiadcey� o wewn�trznej rozterce, o cierpieniu. Tego za� nie by�o, stanowczo nie by�o. Tak jest, zdaje^roi si�, �e zbrodni nie mo�na zrozumie� z danych, gotowych punkt�w widzenia, �e jej filozofia jest nieco trudniejsza, ni� ludzie s�dz�. Naturalnie, wi�zienia i system rob�t przymusowych nie poprawiaj�
zbrodniarza, one go tylko karz� i zabezpieczaj� spo�ecze�stwo od dalszych zamach�w z�oczy�cy na jego spok�j. W zbrodniarzu wi�zienie i najci�sza katorga roznieca tylko nienawi��, po��danie zabronionych rozkoszy i straszliw� lekkomy�lno��. Ale jestem mocno prze�wiadczony, �e r�wnie� s�awetny system celkowy osi�ga jedynie fa�szywy, zwodniczy, pozorny skutek. Ten system wysysa z cz�owieka soki �ywotne, wyja�awia mu dusz�, os�abia, zastrasza, a potem podaje t� wyschni�t� moralnie mumi�, tego p�wariata za wz�r poprawy i skruchy. Oczywi�cie, przest�pca, kt�ry si� targn�� na spo�ecze�stwo, nienawidzi go i co gorsza, jest zdania, �e ma racj�, a win� ponosi spo�ecze�stwo. W dodatku wycierpia� ju� kar�, tote� niemal zawsze uwa�a, �e jest bez ma�a oczyszczony, skwitowany. Wreszcie istniej� i takie punkty widzenia, w my�l kt�rych wypada�oby nieledwie uniewinni� zbrodniarza. Ale, mimo rozmaito�� punkt�w widzenia, ka�dy przyzna, �e s� zbrodnie, kt�re zawsze i wsz�dzie, wedle wszystkich mo�liwych kodeks�w, od pocz�tku �wiata uchodz� za zbrodnie bezsporne i b�d� za takie uchodzi�y, dop�ki cz�owiek pozostanie cz�owiekiem. W ostrogu s�ysza�em historie o najprzera�liwszych, najbardziej nienaturalnych czynach, o najpotworniejszych morderstwach, opowiedziane z najbardziej nieposkromionym, najdziecinniej weso�ym �miechem. Utkwi� mi zw�aszcza w pami�ci pewien ojcob�jca. Pochodzi� ze szlachty, pracowa� w urz�dzie, a w stosunku do swego sze��dziesi�cioletniego ojca by� czym� w rodzaju syna marnotrawnego. Prowadzi� si� rozpaczliwie, narobi� d�ug�w. Ojciec strofowa� go, przemawia� mu do rozumu, a �e ojciec mia� dom, mia� futor, prawdopodobnie te� pieni�dze - syn go zabi� chc�c otrzyma� spadek. Zbrodni� wykryto dopiero po miesi�cu. Sam zab�jca zg�osi� na policji, �e ojciec znikn�� gdzie� bez wie�ci. Ca�y ten miesi�c sp�dzi� na najwyuzda�szej rozpu�cie. Wreszcie pod jego nieobecno�� policja znalaz�a cia�o. Przez ca�� szeroko�� podw�rka bieg� przykryty deskami rowek do odp�ywu nieczysto�ci. Cia�o le�a�o w tym rowku. By�o ubrane, siwa g�owa odci�ta, przystawiona do tu�owia, a pod g�ow� morderca po�o�y� poduszk�. Do winy si� nie przyzna�; pozbawiono go szlachectwa, stopnia s�u�bowego i zes�ano na katorg� na dwadzie�cia lat. Ca�y czas, przez kt�ry z nim obcowa�em, by� w wy�mienitym, arcyweso�ym nastroju. By� to p�ochy, lekkomy�lny, w najwy�szym stopniu nierozs�dny cz�owiek, cho� bynajmniej nie g�upiec. Nigdy nie dostrzeg�em w nim jakiego� szczeg�lnego okrucie�stwa. Aresztand gardzili nim nie za zbrodni�, o kt�rej nie by�o nigdy ani wzmianki, lecz za trzpiotowato��, za to, �e si� nie umia� zachowa�. W rozmowach wspomina� czasem ojca. Gaw�dz�c kiedy� ze mn� o t�y�nie cielesnej, dziedzicznej w ich rodzinie, doda�: "Ot, na przyk�ad m�j rodzic a� do ko�ca nigdy si� nie skar�y� na �adn� chorob�." Taka bestialska nieczulo�� jest, oczywi�cie, niemo�liwa. To fenomen; tkwi w tym jaki� defekt organiczny, jakie� cielesne i moralne kalectwo nie znane jeszcze nauce, a nie po prostu zbrodniczo��. Oczywi�cie, w zbrodni� t� nie uwierzy�em. Jednak ludzie z jego miasta, kt�rzy musieli zna� wszystkie szczeg�y jego dziej�w, opowiedzieli mi ca�� t� spraw�. Pakty by�y tak oczywiste, �e nie spos�b by�o nie uwierzy�. Wi�niowie s�yszeli, jak krzycza� w nocy przez sen: "Trzymaj go, trzymaj! G�ow�, g�ow� mu r�b!..." Prawie wszyscy wi�niowie m�wili w nocy i bredzili. Najcz�ciej we �nie przychodzi�y im na j�zyk przekle�stwa, z�odziejskie s�owa, no�e, topory. "Bili nas - mawiali - mamy przetr�cone w�tpia i dlatego krzyczymy po nocach." Przymusowa praca w twierdzy na katordze nie by�a zaj�ciem, lecz powinno�ci�: wi�zie� odrabia� swoj� norm� albo odbywa� ustalone godziny pracy i szed� do wi�zienia. Prac� traktowa� z nienawi�ci�. Bez w�asnego, osobistego zatrudnienia, kt�remu by si� oddawa� ca�ym umys�em, z ca�ym wyrachowaniem, cz�owiek nie m�g�by �y� w wi�zieniu. Bo i w jaki� spos�b wszyscy ci ludzie, rozgarni�ci, maj�cy za sob� bujne �ycie i ��dni �ycia, przemoc� sp�dzeni tu w jedn� gromad�, przemoc� oderwani od spo�ecze�stwa i normalnego istnienia, mogliby egzystowa� normalnie i prawid�owo, z w�asnej woli i ochoty? Ju� sama bezczynno�� rozwin�aby w nich takie zbrodnicze rysy, o kt�rych przedtem nie mieli nawet poj�cia. Bez pracy i bez prawowitej, Jiormalnej w�asno�ci cz�owiek �y� nie mo�e, bakieruje/-sl^, rozbestwia. I dlatego ka�dy w wi�zieniu, wskutek wrodzonej potrzeby oraz instynktu samozachowawczego, mia� jakie� zaj�cie. D�ugi dzie� letni w ca�o�ci niemal wype�nia�a przymusowa praca; kr�tka
noc ledwie starcza�a na sen. W zimie natomiast, skoro tylko zapadnie zmrok, wi�zie� wedle regulaminu powinien ju� by� zamkni�ty w koszarach. C� wi�c robi� w d�ugie, nudne godziny zimowego wieczoru? Tote� prawie ka�de koszary, mimo zakazu, zamienia�y si� w olbrzymi warsztat. W�a�ciwie praca, zatrudnienie nie by�y wzbronione, ale pod �adnym pozorem nie wolno by�o mie� przy sobie narz�dzi, a bez nich niemo�liwa by�a praca. Jednak�e pracowano po cichutku, zwierzchno��, jak si� zdaje, w niekt�rych wypadkach nie zwraca�a na to zbytniej uwagi. Wielu wi�ni�w przychodzi�o nic nie umiej�c, lecz uczyli si� od innych i potem, wychodz�c na wolno��, byli dobrymi majstrami. Mieli�my i szewc�w, i kamasznik�w, i krawc�w, i stolarzy, i �lusarzy, i snycerzy, i poz�otnik�w. By� jeden �yd, Izajasz Bumsztejn, jubiler, a zarazem lichwiarz. Wszyscy pracowali i zarabiali jaki taki grosz. Obstalunki przychodzi�y z miasta. Pieni�dze - to namacalna wolno��, dla cz�owieka wi�c ca�kowicie pozbawionego wolno�ci s� one dziesi�ciokrotnie cenniejsze. Je�li tylko pobrz�kuj� mu w kieszeni, na po�y jest ju� pocieszony, nawet gdyby nie m�g� ich wydawa�. A wyda� je mo�na zawsze i wsz�dzie, tym bardziej �e owoc zakazany jest w dw�jnas�b s�odki. A na katordze mo�na by�o mie� nawet w�dk�. Fajki by�y jak najsurowiej zabronione, jednak wszyscy je palili. Pieni�dze i tyto� ratowa�y od szkorbutu i innych chor�b. Praca za� ratowa�a od przest�pstw; bez pracy wi�niowie po�arliby si� nawzajem niby paj�ki we flaszce. Mimo to i praca, i pieni�dze by�y zakazane. W nocy cz�stokro� dokonywano nag�ych rewizji, zabierano wszystkie obj�te zakazem przedmioty, a pieni�dze, mimo �e jak najstaranniej ukryte, wpada�y czasem w r�ce rewiduj�cych. Po cz�ci z tego w�a�nie powodu nie ciu�ano ich, ale co rychlej przepijano; oto dlaczego zjawia�a si� w wi�zieniu w�dka. Po ka�dej rewizji winowajca nie tylko traci� ca�e mienie, lecz ponosi� zazwyczaj dotkliw� kar�. Jednak po ka�dej rewizji uzupe�niano natychmiast braki, niezw�ocznie zjawia�y si� nowe rzeczy, i wszystko sz�o po dawnemu. Zwierzchno�� wiedzia�a o tym, a wi�niowie nie szemrali na kary, cho� �ycie takie by�o podobne do �ycia ludzi, co si� osiedlili na Wezuwiuszu. Kto nie mia� fachu, ten zarabia� w inny spos�b. Istnia�y sposoby do�� oryginalne. Niekt�rzy na przyk�ad zarobkowali wy��cznie handlem, a sprzedawano czasem takie rzeczy, �e poza murami wi�zienia nikomu by na my�l nie przysz�o nie tylko kupowa� i sprzedawa�, lecz nawet uwa�a� je za rzeczy. Ale kator�nicy byli nader ubodzy i niezmiernie �asi na handel. Najpodlejszy �ach mia� swoj� cen� i m�g� si� na co� przyda�. Wskutek za� ub�stwa pieni�dze mia�y tu zgo�a inn� warto�� ni� na wolno�ci. Za �mudn� i skomplikowan� prac� p�aci�o si� grosze. Q i owi z powodzeniem uprawiali lichw�. Wi�zie�, kt�ry si� zad�u�y� lub zrujnowa�, ni�s� ostatnie rzeczy do lichwiarza i dostawa� od niego kilka miedziak�w na straszliwy procent. Je�eli nie wykupi� tych rzeczy w terminie, sprzedawa�o si� je bezzw�ocznie i bezlito�nie; lichwa kwit�a tak dalece, �e przyjmowano pod zastaw nawet skarbowe rzeczy wi�zienne, jak: skarbow� bielizn�, buty itd. - rzeczy nieodzowne ka�demu wi�niowi ka�dej chwili. Ale przy takich transakcjach sprawa mog�a te� wzi�� inny obr�t, nie ca�kiem zreszt� nieprzewidziany: ten, kt�ry zastawi� rzecz i otrzyma� pieni�dze, natychmiast, bez d�ugiego gadania szed� do starszego podoficera, bezpo�redniego naczelnika wi�zienia, donosi� o zastawieniu rzeczy wi�ziennych, kt�re te� od razu zabierano lichwiarzowi, nawet nie melduj�c wy�szym w�adzom. Ciekawe, �e nigdy nie dochodzi�o przy tym do k��tni; lichwiarz w milczeniu i pos�pnie zwraca� co trzeba, jak gdyby sam nawet z g�ry przewidywa�, �e tak b�dzie. Mo�e musia� uzna� w duchu, �e na miejscu tego, kt�ry zastawi� rzeczy, sam by tak zrobi�. I dlatego je�eli p�niej wymy�la� czasem, to bez cienia z�o�ci, ot tak tylko, �eby sobie ul�y�. W og�le wszyscy okropnie kradli jedni drugim. Prawie ka�dy mia� sw�j kuferek, z zamkiem, do przechowywania rzeczy skarbowych. By�o to dozwolone; lecz kuferki nie stanowi�y ratunku. Chyba �atwo _ sobie wyobra�acie, jacy tam byli wprawni z�odzieje. Mnie pewien wi�zie�, szczerze oddany mi cz�owiek (m�wi� to bez najmniejszego przek�su), okrad� Bibli�, jedyn� ksi��k�, jak� wolno by�o mie� na katordze; tego� dnia sam mi to wyzna�, nie ze skruchy, ale z lito�ci nade mn�, poniewa� d�ugo jej szuka�em. Byli szynkarze handluj�cy trunkiem i szybko si� wzbogacaj�cy. O tym handlu opowiem kiedy� szczeg�owiej; jest wcale godny uwagi Wielu siedzia�o za przemyt, nic wi�c dziwnego, �e mimo wszelkich rewizji
i konwojent�w w�dka przybywa�a do wi�zienia. Nawiasem m�wi�c, przemyt w swojej istocie jest jakim� osobliwym przest�pstwem. Czy dacie na przyk�ad wiar�, �e dla niekt�rych przemytnik�w zysk, pieni�dze graj� rol� drugorz�dn�, s� na dalszym planie? A w�a�nie tak by�o niekiedy. Przemytnik pracuje z nami�tno�ci, z powo�ania. Jest poniek�d poet�. Ryzykuje wszystko, wystawia si� na straszne niebezpiecze�stwo, wymy�la przer�ne fortele, robi wynalazki, wymiguje si�; czasem nawet dzia�a moc� jakiego� natchnienia. Jest to nami�tno�� r�wnie przemo�na jak karciarstwo. Zna�em w ostro-gu pewnego wi�nia, olbrzyma z postawy, lecz tak �agodnego, cichego, potulnego, �e cz�owiek zachodzi� w g�ow�, za co te� znalaz� si� on w ostrogu. By� tak dalece pozbawiony z�o�liwo�ci i tak zgodny, �e przez ca�y czas ani razu z nikim si� nie posprzecza�. Ale pochodzi� znad granicy zachodniej, przyszed� do nas za przemyt i, oczywi�cie, nie m�g� wytrzyma� i j�� przynosi� w�dk�. Ile razy karano go za to i jak l�ka� si� r�zeg! A przy tym kontrabanda w�dki dawa�a mu mizerne dochody. W�dka wzbogaca�a jedynie przedsi�biorc�. Ten za� dziwak mi�owa� sztuk� dla sztuki. P�aczliwy by� jak baba i po karze nieraz przysi�ga� na wszystkie �wi�to�ci, �e zaniecha przemytu. Czasem m�nie przemaga� si� ca�y miesi�c, jednak w ko�cu nie wytrzymywa�... Dzi�ki takim jak on nie brak�o w�dki w wi�zieniu... Wreszcie by� jeszcze jeden doch�d, wprawdzie nie wzbogacaj�cy wi�ni�w, lecz sta�y i dobroczynny. Mianowicie ja�mu�na. Wy�sze sfery naszego spo�ecze�stwa nie maj� poj�cia, jak si� o "nieszcz�snych"4 troszcz� kupcy, mieszczanie i ca�y nasz lud. Datki nap�ywaj� prawie bez przerwy i prawie zawsze w postaci chleba, bulek i ko�aczy, daleko rzadziej w pieni�dzach. Bez tej ja�mu�ny w wielu miejscach zbyt ci�ko by�oby aresztantom, zw�aszcza pods�dnym, kt�rych si� traktuje znacznie ostrzej ni� wi�ni�w po wyroku. Ja�mu�n� zbo�nie dzieli si� po r�wnu. Je�eli nie wystarcza dla wszystkich, ko�acze tnie si� na r�wne cz�ci, czasem a� na sze��, i ka�dy aresztant bezwzgl�dnie dostaje sw�j k�s. Pami�tam, jak po raz pierwszy otrzyma�em datek pieni�ny. Dzia�o si� to wkr�tce po mym przybyciu do katorgi. Wraca�em z porannej roboty sam, z konwojentem. Naprzeciw mnie sz�y matka i c�rka, dziewczynka lat dziesi�ciu, �liczna jak anio�eczek. Ju�em je raz widzia�. Matka by�a wdow� po �o�nierzu. Jej m��, m�ody �o�nierz, by� pod s�dem i umar� w lecznicy, w izbie aresztanckiej, podczas kiedy i ja le�a�em tam chory. �ona i c�rka przychodzi�y go po�egna�; obie rozpaczliwie p�aka�y. Na m�j widok dziewczynka poczerwienia�a, szepn�a co� matce; ta zatrzyma�a si� natychmiast, doby�a z w�ze�ka �wier� kopiejki i da�a dziewczynce. Ma�a pobieg�a za mn�... "Na�ci (nieszcz�sny, we� grosik w imi� Chrystusa!" - wo�a�a podbiegaj�c do mnie i wtykaj�c mi w gar�� pieni��ek. Wzi��em jej grosik, i dziewczynka wr�ci�a do matki zupe�nie zadowolona. Grosik ten d�ugo przechowywa�em. II. PIERWSZE WRA�ENIA
Pierwszy miesi�c i w og�le pocz�tek mojego �ycia na katordze �ywo staj� mi teraz w wyobra�ni. Nast�pne lata wi�zienne przesuwaj� si� w moich wspomnieniach znacznie bladziej. Niekt�re jak gdyby ca�kiem si� stuszowa�y, zla�y ze sob�, zostawiaj�c jedno og�lne wra�enie: ci�kie, monotonne, przygn�biaj�ce. Wszystko natomiast, com prze�y� w pierwszych dniach katorgi, ukazuje mi si� obecnie jakby to by�o wczoraj. Tak zreszt� by� powinno. Pami�tam wyra�nie, �e od pierwszego kroku w tym �yciu uderzy�o mnie to, �em jak gdyby nie znalaz� w nim nic szczeg�lnie zaskakuj�cego, niezwyk�ego lub, �ci�lej m�wi�c, niespodzianego. Wszystko to jak gdyby ju� i wprz�dy miga�o mi w wyobra�ni, kiedy id�c na Syberi� usi�owa�em przewidzie� swoj�" dol�. Ale niebawem zatrz�sienie najdziwniejszych niespodzianek, najpotworniejszych fakt�w j�o mi� zatrzymywa� bez ma�a co krok, I dopiero p�niej, dopiero po dosy� ju� d�ugim pobycie w\ wi�zieniu, zrozumia�em w pe�ni ca�� wyj�tkowo��, ca�� nieoczekiwan� tre�� takiej egzystencji i coraz bardziej si� jej dziwiten. Wyznam, �e to zdziwienie towarzyszy�o mi przez ca�y d�ugi czas mojej katorgi; nigdy nie mog�em si� z ni� pogodzi�. Pierwsze moje wra�enie by�o na og� jak najohydniejsze;
lecz mimo to - rzecz dziwna - wyda�o mi si�, �e na katordze daleko �atwiej �y�, ni� to sobie wyobra�a�em po drodze.
Wi�niowie, cho� co prawda w kajdanach, chodzili swobodnie, wymy�lali sobie, �piewali, pracowali dla siebie, �mili fajki, nawet pili w�dk� (bardzo zreszt� nieliczni), a w nocy niekt�rzy r�n�li w karty. Sama robota na przyk�ad wydawa�a mi si� nie taka zn�w ci�ka, kator�nicza, i dopiero po dosy� d�ugim czasie zda�em sobie spraw�, i� uci��liwo�� i kator-�niczo�� tej roboty polega nie tyle na jej trudno�ci i bez-ustanno�ci, ile na tym, �e jest ona przymusowa, nakazana, pod batem. Ch�op w polu pracuje bodaj nier�wnie wi�cej, czasem nawet po nocach, szczeg�lnie latem, ale pracuje dla siebie, pracuje w rozs�dnym celu i jest mu bez por�wnania l�ej ni� kator�nikowi na przymusowych i ca�kiem dla niego bezu�ytecznych robotach. Przysz�o mi raz na my�l, �e gdyby kto chcia� kompletnie zmia�d�y�, zniweczy� cz�owieka, ukara� go kar� najokropniejsz�, tak�, �e najgorszy morderca wzdrygn��by si� przed t� kar� i z g�ry by si� jej przerazi�, to wystarczy�oby tylko nada� tej robocie cech� zupe�nej, ca�kowitej bezu�yteczno�ci i bezsensowno�ci. Je�eli obecna robota kator�nicza jest dla wi�nia nieciekawa i nudna, to sama w sobie, jako praca, jest sensowna; wi�zie� robi ceg�y, kopie ziemi�, tynkuje, buduje; praca ta ma sens i cel. Czasem kator�nik nawet si� do niej zapala, chce j� wykona� zr�czniej, sprawniej, lepiej. Ale gdyby mu kaza�, na przyk�ad, przelewa� wod� z jednego kub�a do drugiego, a z drugiego do pierwszego, t�uc piasek, przenosi� kup� ziemi z jednego miejsca na drugie i z powrotem - s�dz�, �e wi�zie� by si� powiesi� po kilku dniach alboby pope�ni� tysi�ce zbrodni, �eby si� bodaj przez �mier� wyzwoli� z takiego poni�enia, wstydu i m�ki. Oczywi�cie, kara taka zmieni�aby si� w tortur�, w zemst�'i nie mia�aby sensu, nie osi�gn�aby bowiem �adnego rozumnego celu. Poniewa� jednak' cz�� takiej tortury, bezsensowno�ci, poni�enia i wstydu tkwi nieuchronnie w ka�dej pracy przymusowej, wi�c roboty kator�nicze s� bez por�wnania ci�sze ni� wszelkie wolne, dlatego w�a�nie, �e s� przymusowe. Zreszt� trafi�em na katorg� w zimie, w grudniu, i nie mia�em jeszcze poj�cia o pracy letniej, pi�ciokrotnie �mudniejszej. W zimie za� w naszej twierdzy na og� ma�o by�o rob�t skarbowych. Wi�niowie chodzili nad Irtysz �ama� stare skarbowe barki, pracowali po warsztatach, odgarniali sprzed gmach�w skarbowych �nieg nawiany wichur�, wypalali i t�ukli alabaster i tak dalej, i tak dalej. Dzie� zimowy by� kr�tki; robota ko�czy�a si� pr�dko i wszyscy wcze�nie wracali do ostrogu, gdzie nie mieli prawie co robi�, je�li si� nie nadarzy�a jaka� w�asna praca. Ale w�asn� prac� trudni�a si� najwy�ej trzecia cz�� wi�ni�w, inni za� zbijali b�ki, bez celu snuli si� -po wszystkich koszarach, kl�li, knuli intrygi, wszczynali b�jki, upijali si�, je�li mieli cho� jaki taki grosz przy duszy, nocami przegrywali w karty ostatni� koszul�, a to wszystko z nud�w, z bezczynno�ci, z braku zaj�cia. P�niej zrozumia�em, �e opr�cz pozbawienia wolno�ci, opr�cz przymusowej pracy jest w �yciu kator�niczym jeszcze jedna m�czarnia, kto wie, czy nie gorsza ni� wszystkie inne. Jest ni� przymusowe wsp�ycie. Zapewne, wsp�ycie istnieje te� w innych miejscach, ale na katorg� przychodz� tacy ludzie, �e nie ka�dy mia�by ochot� z nimi wsp�y�, i jestem pewien, i� ka�dy kator�nik odczuwa� t� m�czarni�, chocia�, rzecz prosta, najcz�ciej nie�wiadomie. R�wnie� wikt wydal' mi si� wcale dostateczny. Wi�niowie twierdzili, �e roty aresztanckie6 w Rosji europejskiej nie maj� takiego. O tym nie podejmuj� si� s�dzi�, nie by�em tam. Zreszt� wielu mog�o mie� w�asn� �ywno��. Wo�owina kosztowa�a -u nas grosz za funt, w lecie trzy kopiejki. Ale korzystali z tego d tylko, co mieli sta�y doch�d; przewa�nie za� kator�nicy jedli straw� wi�zienn�. Zreszt� wi�niowie, chwal�c sw�j wikt, m�wili wy��cznie o chlebie i dzi�kowali Bogu za to w�a�nie, �e chleb jest u nas og�lny, a nie wydawany na wag�. Tego ostatniego bali si� wielce: w razie wydawania na wag�, trzecia cz�� ludzi by�aby g�odna; przy wydawaniu za� og�lnym wystarcza�o dla wszystkich. Nasz chleb by� wyj�tkowo smaczny i s�yn�� z tego w ca�ym mie�cie. Przypisywano to dobremu urz�dzeniu piec�w w wi�zieniu. Natomiast kapu�niak by� bardzo nie�wietny. Gotowany we wsp�lnym kotle, z lekka zaprawiany kasz�, by�, zw�aszcza w dni powszednie, chudy i lurowaty. Przerazi�a mnie w nim ogromna ilo�� karaluch�w. Wi�niowie za� nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Przez pierwsze trzy dni nie chodzi�em na robot�; stosowano t� ulg� do ka�dego nowo przyby�ego: dawano mu odpocz�� z drogi. Ale ju� na drugi dzie� musia�em wyj��, �eby zmieni� kajdany. Moje kajdany by�y nieprzepisowe,
ogniwkowe, "drobnobrz�czne", jak je nazywali wi�niowie. Nosi�o si� je na odzie�y. Przepisowe za� kajdany wi�zienne, przystosowane do pracy, sk�ada�y si� nie z ogniw, lecz z czterech �elaznych pr�t�w, grubych prawie na palec, po��czonych ze sob� trzema ogniwami. Wk�ada�o si� je pod spodnie. Do �rodkowego ogniwa uwi�zany by� rzemie�, z kolei przymocowany do sk�rzanego pasa, kt�ry si� wk�ada�o bezpo�rednio na koszul�. Pami�tam pierwszy poranek w koszarach. W kordegardzie przy wi�ziennych wrotach b�ben zagra� pobudk� i po jakich dziesi�ciu minutach dy�urny podoficer j�� otwiera� koszary. Wi�niowie si� budzili. W md�ym �wietle �oj�wki (funt takich loj�wek sk�ada� si� z sze�ciu sztuk) wstawali z prycz dr��c z zimna. Wi�ksza cz�� by�a milcz�ca i pos�pna z niewyspania. Ziewali, przeci�gali si� i marszczyli pi�tnowane czo�a. Jedni czynili znak krzy�a, drudzy wszczynali ju� sprzeczki. Zaduch by� straszny. �wie�e powietrze zimowe wtargn�o przez drzwi, skoro je tylko otwarto, i k��bami pary rozesz�o si� po ca�ej izbie. Przy wiadrach z wod� st�oczyli si� wi�niowie; kolejno brali dzban, nabierali wody w usta i z ust myli sobie r�ce i twarz. Wod� przygotowywa� z wieczora pa-rasznik6. W ka�dych koszarach, wedle regulaminu, by� jeden wybierany przez og� wi�zie�, maj�cy us�ugiwa� w koszarach. Zwa� si� parasznikiem i nie chodzi� do pracy. Obowi�zany by� dba� o czysto�� w koszarach, my� i szorowa� prycze i pod�ogi, przynosi� i wynosi� kube� nocny oraz dostarcza� �wie�� wod� w dw�ch wiadrach - z rana do mycia si�, a w dzie� do picia. O dzban, kt�ry by� jeden tylko, niezw�ocznie wybucha�y k��tnie. - Gdzie leziesz, fujaro! - mrucza� ponury, wysoki wi�zie�, chuderlawy i �niady, z jakimi� dziwnymi wypuk�o�ciami na golonej czaszce, odpychaj�c drugiego, grubego i przysadzistego, o weso�ej rumianej twarzy. - Post�j chwil� cierpliwie! - Czego wrzeszczysz! Za post�j p�aci si� u nas pieni�dze; wynocha! Patrzcie no t� gidi�. Nie ma w nim, bracia, ani krzty frymu�no�ci. "Frymu�no��" wywar�a pewien efekt: wielu si� roze�mia�o. O to tylko chodzi�o weso�emu t�u�ciochowi, kt�ry snad� by� w koszarach kim� w rodzaju dobrowolnego trefnisia. Wysoki wi�zie� popatrzy� na� z najg��bsz� pogard�. - Nierogacizna! - rzek� jakby do siebie. - Wypas� si� na wi�ziennym czy�ciaku*. Rad, �e po po�cie sypnie dwana�cioro prosi�t. T�u�cioch rozgniewa� si� w ko�cu.
- A ty� co za ptaszek? - wykrzykn�� czerwieniej�c nagle.
- W�a�nie �em ptak!
- Jaki?
- Taki.
- Jaki taki?
- Przecie� m�wi�, �e taki.
- Ale jaki?
Wpili si� w siebie oczyma. Grubas czeka� odpowiedzi i zacisn�� pi�ci, jak gdyby chcia� ws