16516

Szczegóły
Tytuł 16516
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16516 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16516 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16516 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski DWA �WIATY Nieznajomym przyjacio�om posy�a Autor �ytomierz, dnia 14 lutego 1855 Widzia�em wszystko, co si� dzieje pod s�o�cem: a oto wszystko marno�� i utrapienie ducha. Ecclesiastes, R. I. w. 14. Ka�dy z nas d�wiga swe brzemi�... Anonim. S��WKO WST�PNE 1854�1871. � Przed laty siedemnast�! przed laty siedemnast�, kt�re sp�yn�y cierpieniem i nadziej� jak siedemna�cie godzin � pisan� by�a na wsi, w�r�d p�l i las�w ta powie��, do kt�rej autor ma niewyt�umaczon� s�abo��. By�a�by ona s�ab� sama i budzi�a to uczucie, co dzieci u�omne? Ja nie wiem... Ona mi jest wspomnieniem lepszych a innych, a wielce odmiennych czas�w. By�y to godziny nadziei, nie dla siebie � ale dla spo�ecze�stwa, kt�re w pocie czo�a zdawa�o si� mozolnie na lepsz� przysz�o�� pracowa�. Wo�y�sk� jest ta powie��, bo z obraz�w w tamtych stronach czerpanych si� sk�ada, ale zda mi si� by� polsk�, bo si� one na naszej ziemi, prawie wskro� w g��bi jednej, wynajd� nawet dzi� jeszcze. Stan jednak ducha i stan spo�eczny nasz z 1854, jak niebo do ziemi do 1871 niepodobny. Smutn� jest ta powie��, ale rzeczywisto�� by�aby stokro� smutniejsz�, gdyby poza ni� dalej dusz� spojrze� nie mo�na. �wiat nasz z r. 1854 mia� i cel, i nadzieje i by� jeszcze mimo walk wewn�trznych dla wyrobienia sobie jedno�ci organicznej � dosy� sp�jny a ca�y w sobie. Dzi� z rozbitego zosta�y � czerepy. Przysz�o�� je sklei, ale ju� nie za dni naszych, nie dla serc naszych i ocz�w... Jedno z dwojga, albo si� rozsypiemy w niepowrotne gruzy, albo ta mnogo�� �wiat�w jednym si� sta� musi �wiatem. Te dwa �wiaty � dzi�, dzi� s� tysi�cem... podzielili�my si� tak, i� nas ju� �adne wsp�lne uczucie zbli�y� nie zdo�a, nawet w tym wsp�lnym jest tysi�c r�nic i odcieni. Nie rozpaczajmy jednak, �e drog� rozk�adu idziemy do spojenia z sob� � prawa s� niez�omne. Tak by� musia�o. Lecz na�wczas, gdy�my t� powie�� pisali, inna obiecywa�a si� droga, prostsza a �atwiejsza i kr�tsza. Wszystkie serca bi�y szlachetnymi porywy; rozumiano dobrze, co pi�kne i wielkie, i ta proza �ycia odartego ze wszystkich urok�w, kt�ra nas dusi teraz, jeszcze by�a ze swym mefityzmem nie przysz�a � a! dobre to by�y czasy! a gor�ce! a pe�ne ochoty do pracy, do poprawy, do dzia�ania... a pe�ne ciekawo�ci nieciekawego jutra! Z tych ludzi, co w�wczas �yli z nami � dzi� wi�ksza cz�� w mogile, ma�a cz�� pozosta�a sob�, a wielu uleg�o metamorfozie Cyrcy... S� to odpadki nieuchronne w ka�dym takim przetwarzania si� procesie. Na los, jaki t� powie�� spotka�, wcale si� uskar�a� nie mamy prawa, drukowana naprz�d w odcinku dziennika, czytan� by�a z zaj�ciem, a korespondencja nasza z tamtych czas�w mog�aby by� dowodem, i� zadanie poruszone tak lekko w niej, tak ostro�nie podj�te zosta�o przez niejednego my�l�cego cz�owieka, a najrozmaiciej rozwi�zywane. Wywo�a�a ona i polemik�, chocia� nie tak bolesn� jak dzisiejsze, a dla pisz�cego zawsze po��dan�, bo �wiadczy, i� dotkn�� niezerwanej jeszcze struny �ywota. � Je�li si� nie mylimy, jak wiele naszych powie�ci, by�a te� t�umaczon� na j�zyk rosyjski. � Czytelnik najlepiej uczuje, co w niej jest wspomnieniem i histori�, a co do dzisiejszych dni nale�y... Drezno, maj 1871 r. TOM PIERWSZY I Powie��! znowu powie��! znowu przed wami ods�oni� mam cz�steczk� wielkiego obrazu, na kt�rego odmalowanie w ca�o�ci nie wystarczy�oby �ycia! B�d� wola wasza, cho� ani serce po temu, ani znu�one pi�ro ochoczo si� bierze do niej... ale rozkazy s�uchaczy s� wszechmocne... Ka�ecie bajarzowi rozpocz�� histori�, kt�rej drzemi�c, jednym uchem s�ucha� b�dziecie, i bajarz pocznie pos�uszny. Warn, wam si� zdaje mo�e, �e jemu stworzy� tak �atwo opowiadanie, jak wam go wys�ucha� �atwo, by jutro zapomnie�? A! nie! nie, kochani czytelnicy... te czarne g�oski, kt�rymi bia�y, niewinny papier bruczemy, te ch�odne dla was wyrazy, kt�re zostawiamy, by wam my�l nasz� przes�a� z nimi, nie rodz� si� bez trudu i bole�ci. Dobre to by�y czasy, gdy pisarz m�g� suchych r�nobarwnych ziarnek naniza� na jedwabn� nitk� i rzuci� j� ludziom jak zabawk�... dzi�, wszyscy�my wi�cej wymagaj�cy, my szczeg�lniej, co piszemy... Na jedn� lekk� powiastk�, kt�r� przeczytacie w godzin kilka, a zapomnicie w kilka minut mo�e, ile krwi naszej, ile duszy wyzion�� musimy... My�licie, �e do�� jest spojrze� na �wiat; pochwyci� kilka typ�w chodz�cych po nim w �wi�tej niewiadomo�ci o oryginalno�ci swojej, wsadzi� je na szpilk�, jak entomolog robaczka, a powie�� si� sklei! O! nie! nie! powie�� to �ycie, powtrzam po raz setny, a daj�c �ycie, trzeba je wyczerpn�� z siebie. Ka�dy ob�amek �wiata, stworzony przez pisarza, kosztuje go wi�cej, ni� wart mo�e... musi mu da� dusz� � my�l, musi da� serce � uczucie, i barw�, i prawd�, i ca�o��... wy potem z tym niemowl�ciem, siedz�c wygodnie u kominka, przerywaj�c sobie �miechem i �artami, bawi� si� b�dziecie chwilk� tylko i nic nie wyczytawszy z jego oczu i szczebiotania, wypchniecie je za drzwi, gdy nadejdzie go�� nowy... Szcz�liwa, co cudze dzieci, przystroiwszy troch�, puszczaj� je w �wiat za swoje; tych one ani �ez, ani cz�stki ich �ywota nie kosztuj�... i nie zap�acz� po nich, gdy gdzie� w t�umie przepadn�... Wiem, �e siadaj�c do nowej powie�ci, zawczasu mi si� nad jej losem serce �ciska... nie dziw... serce to ojcowskie... Kt� by zabola�, je�li nie ono? Na kilkuset czytelnik�w, ilu j� zrozumie? ilu doko�czy, ilu zapami�ta! Zapomina si� rzeczywisto��, c� dopiero to, co zowiemy zmy�leniem? Nie rozumiemy otaczaj�cego �wiata, jak�e wymaga�, i�by�my wszyscy powie�� zrozumieli i poszli do jej g��bi po ostatnie s�owo? I tak te� smutno si��� i pisa�, jak u kolebki nowo narodzonego my�le� o jego przysz�o�ci: oko i serce widzi w niej zaraz trumienk�... spoza pieluch wygl�da ju� r�g ca�unu, w chrzcie jest zadatek ostatniego pomazania.. Ale do czego� te lamentacje nad troch� zamazanego papieru? � spytacie... A! dla was to tylko zbrukana kartka, dla mnie to �ywota cz�stka, kt�r� rzuci� musz� na po�arcie oboj�tno�ci, znu�eniu, znudzeniu i kapry�nym wymaganiom strasznego nieznajomego, co si� s�uchaczem nazywa! I bolej� dlatego tak g�o�no, tak �miesznie mo�e, �ebym u was lito�� wyprosi�, �eby�cie nie s�dzili, �e siadam ch�odny, powtarza� to, com tysi�c razy powiedzia�, dlatego tylko, �e mi nak�adca za��da� zbrukanego papieru, �e nie mam lub nie umiem robi� co innego! Przy ka�dych urodzinach nowej powie�ci jam tak smutny i tak przej�ty, cho� wam zdaje si� mo�e, czytaj�c, �e j� wysnuwam �miej�c si� i z was, i z siebie. S� mo�e szcz�liwi, kt�rym rzucenie w �wiat cz�stki swej duszy niewiele kosztuje; lecz ja bym pragn�� wzbudzi� w was wiar�, �e inaczej z tym podarkiem przychodz�; �e nie pierwsz� lepsz� my�l, podniesion� na go�ci�cu, kt�rym wszyscy si� snuj�, rzucam wam oboj�tnie na karmi�, ale surowiej pojmuj�c obowi�zek cho�by, powie�ciopisarza, widz� w nim co� wi�cej nad stan skoczka na linie lub kuglarza; chcia�bym, �eby�cie cho� troch� serca i duszy dali tam, gdzie ja ca�e serce i dusz� wylewam... Jeszcze s�owo... jeszcze maluczkie t�umaczenie... a otworz� drzwi, podnios� zas�on� i poprosz� was do �rodka... Raz, dawno ju� temu... przechadza�em si� zamy�lony po bibliotece horodeckiej, dzi� pustej i myszom podobno za plac igraszki s�u��cej, na�wczas jeszcze o�ywionej duchem tego, co j� sk�ada�, co si� ni� cieszy� jak dzieckiem swoim, bo innych nie mia� dzieci! Przerzuca�em z kolei druki i r�kopisma, zadumywaj�c si� d�ugimi godzinami to nad wierszem poety, to nad z�ocon� i kraszon� g�osk� miniaturzysty, jakiego� mnicha XII lub XIII wieku, umiej�cego zawczasu odgadn�� sztuk�, jak� p�niejsze stworzy�y wieki; w tej przechadzce po bibliotece, kt�ra nieraz ca�e mi dnie zajmowa�a, dostarczaj�c pokarmu marzeniom na lata ca�e, wpad�em z kolei na zbiorek sztych�w z galerii Br�hla. Br�hl, za przyk�adem pana, mia� pi�kn�, dobran� galeri� obraz�w, i za pana przyk�adem tak�e, gdy si� Drezde�ska sztychowa�a, swoj� te� rylcem kaza� uwieczni�. By�y w niej szczeg�lniej pi�kne pejza�e, �liczne flamandzkie obrazki i rodzajowe utwory szk� niemieckich; b��dzi�em po nich oboj�tnie, gdy odwracaj�c kart�, wpad�em na sztych, kt�ry mnie zdumionego przyku� i zatrzyma�. By� to obraz Spagnoletta, wystawuj�cy �mier� �w. J�zefa Oblubie�ca. Poj�� malarz t� chwil�, kt�r� cudownie odtworzy�, jak nigdy mo�e �aden z wi�kszych mistrz�w nie zrozumia� po��czenia rzeczywisto�ci z idea�em; nie wiem zaprawd�, jak potrafi� sklei� ziemi� z niebem w spos�b tak �cis�y i tak doskona�y, to wiem, �e zdumiony, przej�ty, jak gdybym scen� ow� mia� przed oczyma, oderwa� si� od niej nie mog�em, rzuca�em j�, wraca�em do niej, czu�em �zy na powiekach i dzi� po up�ywie lat wielu, cho� ju� od dawna arcydzie�a tego nie widzia�em, jeszcze mi ono tak pozosta�o przytomnym, jakbym je wczoraj podziwia�... Na niewielkiej kartce mia�em przed sob� wielki, pot�nie �yj�cy utw�r, drga�a w nim dusza... nik� malarz, artysta, tryska�a jaka� dziwna prawda, spleciona z najpoziomszej rzeczywisto�ci i najwznio�lejszego idea�u. Na lichym �o�u, wystudiowanym z flamandzk� �cis�o�ci� szczeg��w, spoczywa� �wi�ty rzemie�lnik, dogorywaj�cy, usypiaj�cy po pracy i �yciu ofiary... doko�a niego rozsypane narz�dzia ciesielskie, jakby tylko co d�o� je pracowita rzuci�a. Przy �o�u Chrystus z nieziemskim obliczem, b�ogos�awi�cy na podr� niebiesk� przybranemu ojcu, w g�owach rozp�akana Matka Bo�a i stoliczek zastawiony flaszkami, miseczkami, przyborem choroby ubogim i smutnym, a poza nim dwaj anio�owie, czekaj�cy na bia�� dusz�, kt�r� do nieba zanie�� mieli. Oto ca�y ten dziwaczny w opisie obrazek, kt�remu r�wnego nie znam, bo �aden na mnie tak wielkiego nie zrobi� wra�enia. Ci anio�owie i flaszki z lekarstwami, ten B�g i cie�la, nimbusy wiekuistego �ycia i lichy przyrz�d rzemie�lniczy, nie wiem, jakim �rodkiem, w jakiej chwili najszcz�liwszego natchnienia tak w jedno zla� artysta, �e cud wydawa� si� naturalnym i koniecznym, cho� graniczy� z najpospolitsz� �ycia powszedniego proza. Anio�owie zdawali si� tu nie zjawiskiem nadprzyro- dzonym, ale go��mi codziennymi, a obok nich nie razi�a pospolito�� szczeg��w, owszem prawda jedna drug� prawd�, wy�sz�, prawdopodobniejsz� czyni�a. Nie wiem, po wielekro� powraca�em do tego obrazu, a za ka�dym razem nowe w nim upatrywa�em pi�kno�ci, i z duszy zazdroszcz� temu, kto dzi� to arcydzie�o posiada lub sztychem przynajmniej z niego cieszy� si� mo�e. Co Spagnoletto � kt�remu nie zawsze si� tak szcz�liwie udawa�o � dokaza� w tym utworze, nie jest-li zadaniem powie�ciopisarzy? Nie schodzim-li powoli, maluj�c rzeczywisto��, do karykatury i niepotrzebnego odwzorowywania najpospolitszych zjawisk? nie nale�a�oby obok narz�dzi rzemios�a, obok flaszek i miseczek tworzy� anio�y i �wietnym nimbusem otacza� ich skronie? Powie�� ma-li za cel przedstawi� tylko �ycie, jak ono jest, czy �ywot cz�owieczy jakiego w duszy pragniemy? ku kt�remu wzdychamy? Obok sm�tnej, w �miertelnych potach zgonu rzeczywisto�ci, le��cej na �o�u bole�ci, czy nie brak oblicza ja�niej�cego �wiat�y nie�miertelnymi? czy obraz pe�en by� mo�e, je�li we� promyk z niebios nie spadnie? Nie wiem... nie wiem... ale pytanie moje rzucam jako wst�p do tej powie�ci. II Pomi�dzy W�odzimierzem a U�ci�ugiem, na pocztowej drodze, jest wielka murowana karczma, na oko bardzo porz�dna, w istocie wygodna dosy�, kt�r�, nie wiem, z jak� my�l� wzniesiono w bardzo pi�knym miejscu. S�siedztwo W�odzimierza z jednej, U�ci�uga z drugiej strony, czyni j� prawie niezrozumia��, przecie� podr�ny rad j� spotyka i ch�tnie w niej wypoczywa. Stoi ona na wzg�rku, nad parowem, okr��ona �adnymi laskami i zaro�lami, a na wiosn� tyle tam s�owik�w, tak cicho! tak zielono i mi�o! Widok wcale nie rozleg�y, ale oko spotyka si� z lasami, kt�re przy wzg�rzach i wodzie ju� wdzi�czny krajobraz stanowi�... Ledwie bym nie powiedzia�, �e kto�, rozmi�owany w tej ciszy, gospod� tu dla lubi�cych zielono�� i lasy zbudowa� umy�lnie, bo wsi nie ma blisko, karczma usuni�ta jakby na przek�r od niej i wybra�a sobie par�w nad rzeczk� a widok na gaje, jakby ich warto�� rozumia�a. A cho� w starym W�odzimierzu starych zajezdnych domostw nie braknie i po ka�dym po�arze staj� nowe; cho� w U�ci�ugu niedalekim jest Z�ota Basia i tyle innych jej wsp�zawodniczek � karczma w lesie, ur�gaj�c si� miejskim zajazdom, widocznie stan�a z pretensj� s�u�enia nie tylko dla mnogich woz�w wie�niaczych, powracaj�cych od Bugu, ale i dla wi�kszej wygody potrzebuj�cych podr�nych. Ogromne sieni wprawdzie i obszerny plac przed bram� mn�stwo fur pomie�ci� mog�, ale obok tego jest kilka pokoj�w bardzo porz�dnych i z niejakim utrzymanych wykwintem, kanapy, stoliki, nawet co� na kszta�t bilardu. Przytomno�� tego sprz�tu zdradza poniek�d my�l fundatora, kt�ry mo�e chcia� tu mie� rodzaj pohulanki dla w�odzimierskiej palestry; ale wolimy wierzy�, �e si� w pi�knym miejscu rozkocha�, ni�eli �eby na kiesze� chud� kancelarzyst�w mia� rachowa�. Rachuba taka do zbytku by�aby naiwna. Zreszt�, mniejsza o gospod�, w jakim celu z takim szafunkiem ceg�y postawion� zosta�a, mniejsza o jej znaczenie, przyst�pmy ju� do tego, co si� w niej dzia�o w roku... kt�rego nie powiemy, do�� �e 18... By�o to w lecie przed wieczorem; drugi ju� dzie� przestankami la� i kropi� deszcz, kt�ry nie tylko utrudni� podr� i rozkwasi� grobelki, ale niezno�nie dokucza� musia� podr�nym. Chmury z zachodu wysuwa�y si� zrazu jedna po drugiej bez przestanku, czarne, szare, p�owe, i lecia�y na wsch�d, gnane jak�� si�� przewa�n�, kt�ra im na kr�tko tylko wstrzymywa� si� dozwala�a i pasmami kroplistego deszczu oblewa� ziemi� spieczon�. Po kr�tkiej, ale gwa�townej burzy, kt�ra d�ug� przerwa�a susz�, niebo si� zas�pi�o jak w jesieni, powietrze och�od�o, jakby gdzie� obfite spad�y grady i ulewa na przemiany z drobnym kapu�niaczkiem dokucza�a tym, kt�rym niedawno r�wnie dopiek�a zbyt przed�u�ona susza. Przed karczm�, kt�r��my wspomnieli, sta�y fury wie�niacze z ko�mi pookrywanymi starymi �witami, cierpliwie znosz�cymi k�piel wcale niepotrzebn�, kilku ch�opk�w w workach na g�owie leniwie kr�cili si� ko�o woz�w, by�a i buda �ydowska p��tnem obci�gni�ta, z kt�rej tylko co zlaz� wo�nica dla zapalenia fajki, i biedka jakiego� pos�a�ca wys�anego w pilnym interesie, ale nie maj�cego ochoty nara�a� si� na deszcz powi�kszaj�cy si� ku wieczorowi, i ko� osiod�any �ydka, i dosy� podr�nych, bo nawet cho� s�o�ce nierych�o zaj�� mia�o, ju� w jednej z izdebek gospody siedzia� sobie podr�ny, kt�rego w�zek niepoczesny, z par� t�ustych, ale drobnych koni, schroni� si� pod dach go�cinny. By� to m�ody cz�owiek, kt�rego przymuszony spoczynek dosy� niecierpliwi� musia�, bo chodzi� od okna do okna, wygl�da� za wrota, przypatrywa� si� niebu, przys�uchiwa� wiatrowi i nie mog�c nic dobrego wywr�y� ze znak�w meteorologicznych, upornie niepogod� zwiastuj�cych, z�yma� ramionami i potrz�sa� g�ow�. W tym podr�nym, kt�rego �apiemy tak niegrzecznie na drodze mi�dzy W�odzimierzem i U�ci�ugiem, nie by�o nic bardzo zastanawiaj�cego. By� to m�ody m�czyzna, lat oko�o trzydziestu mie� mog�cy, ledwie �redniego wzrostu, dosy� silnie zbudowany, ale nieoty�y, muskularnej budowy, kt�rego str�j zdradza� po�o�enie w �wiecie z ub�- stwem granicz�ce. Pomimo wyszarzanej burki, starego czarnego na wszystkie guziki zapi�tego surduciny i niewytwornego ubrania by�o w nim jednak co� tak szlachetnego i niepowszedniego, �e w t�umie �ci�gn��by oko i kaza� si� domy�la�, jakim trafem upad� tak nisko. Twarz jego, cho� nadzwyczaj opalona i czarna, ale pe�na �wie�o�ci, zdrowia i si�y, zastanawia�a nie tyle rysami, co wyrazem. Malowa�o si� na niej to uczucie spokoju i ufno�ci w siebie, kt�re przystoi zrodzonemu w pracy i wypr�bowanemu od losu; czo�o szczeg�lniej wznios�e, g�adkie, pi�knie utoczone, oczy ciemne, bystre, pe�ne ognia i poj�tno�ci, u�miech dobroci� namaszczony � nadawa�y tej fizjognomii cech� odr�bn�. Twarz, ogolona ca�a, odznacza�a si� tylko m�skim zawiesistym w�sem, jakby na pami�tk� starych czas�w zostawionym na licu, ale nie piel�gnowanym z zalotno�ci� tych, kt�rzy w�sa dla nadania sobie powagi lub wdzi�ku u�ywaj�. W�s to by� rosn�cy jak B�g da�, rozsypany, bujny, o kt�rym wcale w�a�ciciel jego nie przemy�la� ani si� o� troszczy�. Barwa jego, nieco od w�os�w ja�niejsza, nie wpada�a w rud�, jak to si� u nas cz�sto trafia, ale zarywa�a na z�otaw�. Spod niego u�miecha�y si� usta troch� wydatne, kt�rym wyraz szyderstwa ca�kiem by� obcy, zna� ono nigdy nie posta�o na nich, bo nie zostawi�o �ladu. Nos kszta�tny, garbaty, ma�y i oczy ciemne, osadzone g��boko pod wystaj�c� ko�ci� czo�ow�, dope�nia�y ca�o�ci, kt�rej by rychlej mo�na kilku o��wka rysami ni� d�ugim opisem da� wyobra�enie. Twarz ta by�a sympatyczna, poci�gaj�ca, pi�kna prawie, cho� si� o wdzi�k nie dobija�a, a s�o�ce j� zbr�zowa�o nielito�ciwie; czo�o tylko pokryte, bielsze znacznie od policzk�w, zdawa�o si� �wieci� ponad ni� jakim� blaskiem �agodnym i spokojnym. Ma�y, kr�py, zr�czny i szykowny podr�ny nasz wygl�da� m�odo, zdrowo, silnie, a ruchy jego zapowiada�y cz�owieka, kt�ry spoczywa� nie lubi i o wygodach nie my�li wcale. Zrzuciwszy burk� przemok��, wyci�gn�wszy si� i strzepn�wszy po przemoczonym na bryczce siedzeniu, kt�re go znu�y�o, m�ody cz�owiek chodzi� �ywo, �eby si� rozprostowa�. Niekiedy piosenka przylatywa�a mu na usta, par� d�wi�k�w z nich si� wyrwa�o, ale my�l nie dawa�a im wybiec swobodnie z piersi; zadumany, przestawa� nuci� i g��boko si� zamy�la�. Gospodyni domu z troskliwo�ci� przysz�a si� dowiedzie�, czy nie potrzebuje czego, natr�ci�a o samowarze i herbacie, ale podr�ny poprosi� j� tylko o szklank� ciep�ego mleka i kawa� chleba, co jej, niestety, niezmiernie o nim z�e da�o wyobra�enie. Za drugim razem, przyszed�szy z tym mlekiem, pani domu mia�a ju� min� daleko poufalsz� i w rozmow� wdawa� si� nie chcia�a; m�ody cz�owiek te� nie dobija� si� o ni�, napi� si�, zak�si�, fajk� zapali� i pocz�� znowu chodzi� po izbie. � No, co b�dziemy robi�, Parfenie � zapyta� wreszcie ch�opaka od koni, kt�ry przeze drzwi zajrza� do pana � jak my�lisz? czy przekl�ty ten deszcz ustanie przed wieczorem? czy nam jecha�, czy nocowa�? � A c�? � odpar� ch�opak, chowaj�c fajk� w kiesze� od �witki napr�dce � mo�e by�my pojechali, s�ota na trzydni�wk� si� zabiera, my tu jej nie przeczekamy, a jejmo�� czeka� b�dzie i niepokoi� si� o pana. � Ale� to t�gie dwie mile, a droga pohana... a noc za pasem... � Albo to my raz t� drog� przebywali! oj! oj! � odpar� Parfen, kiwaj�c g�ow� � cho� po nocy trafimy do domu... Konie napoi�em, siana przegryz�y, wyprycha�y si�, jeszcze nas taki doci�gn� przed nock�... � Da� by im po garncu owsa? � Czy to one g�odne! � rzek� Parfen. � Oj filucie, filucie � doda�, �miej�c si� i gro��c, m�ody cz�owiek � tobie pilno czego� do domu. Ch�opak si� zaczerwieni�, za g�ow� r�k� pochwyci�, w�osy otrz�s�, ale schwycony, ruszy� tylko ramionami. � Jak pan ka�e, jak pan ka�e... ale jejmo�� b�dzie niespokojna, pewnie i tak na obiad czekali. � A! no! pojedziemy, bo i mnie tu si� nocowa� nie chce � odpowiedzia� panicz � jak konie dojedz�, zaprz�gaj i daj mi zna�. � Duchem! � odpar� Parfen. W�a�nie w�r�d lej rozmowy mi�dzy panem a s�ug�, z kt�rej widzimy stosunek ich do siebie i odgadn�� ju� mo�emy charakter podr�nego pe�en dobroci, cho� nie pozbawiony energii, ha�as si� wszcz�� u wr�t gospody; wyszli oba i zobaczyli pi�kn� resorow� nejtyczank�, czterma ko�mi siwymi wzd�u� zaprz�on�, z wo�nic� na koz�ach w p�aszczu migda�owym, z lokajem w liberii, zaje�d�aj�c� ra�nie i bu�czuczno pod dach karczemny. Gospodyni wybieg�a z szynkowni spojrze�, kogo jej Pan B�g da�, i musia�a czy pozna� go�cia, czy si� ucieszy� migda�ow� liberi�, bo sama na wsp� z lokajem podr�nego zacz�a rozp�dza� wozy stoj�ce w sieniach niezmiernie krzykliwie i z dowodami najwyg�rowa�szej gorliwo�ci. Ledwie tego dope�niwszy, wbieg�a do pokoj�w go�cinnych z gotowym do �cierania py��w fartuchem, a tymczasem z pi�knej owej nejtyczanki wysiad� z pomoc� s�u��cego przyby�y i za ni� wszed� do izby. Podr�ny, kt�ry go poprzedzi�, zajmowa� ostatni pokoik i nie m�g� si� l�ka� wyrugowania, jednak�e spojrza� przez drzwi ciekawie na ten wjazd tak uroczysty, na kt�ry gospodyni krzycza�a, g�si piszcza�y i ha�asowa�o, co �y�o, ale ledwie okiem rzuciwszy na pow�z i pana, zaraz si� skry� w swojej izdebce. Parfen, korzystaj�c tymczasem z przybycia powozu i rozruchu, jaki powsta�, w�r�d kt�rego i jemu co� cierpko przym�wiono, co najpr�dzej wzi�� si� do nak�adania szlei i zakie�znywania mierzyn�w. Nowy podr�ny, tak uroczy�cie przyj�ty, by� m�odym cz�owiekiem, i gdy z siebie pozrzuca� gumelastyczne p�aszczyki, kapturki, pelerynki, chustk� i rozmaite obwijad�a, ukaza�a si� spod tego wszystkiego pi�kna posta� paniczkowatego m�odzie�ca w kwiecie wieku, to jest dwudziestokilkoletniego zaledwie, zr�czna, mi�a i uderzaj�ca prawie niewie�cim swym wdzi�kiem. Wysmuk�y, urodziwy, szykowny przyby�y by�by zwr�ci� oko ka�dej kobiety szlachetno�ci� rys�w twarzy i s�odkim wyrazem t�sknych swych ocz�w niebieskich. Bujny w�os ciemnoblond, starannie utrzymany, okala� regularny owal, pe�en arystokratycznego charakteru, w�r�d kt�rego oczy �licznie osadzone i �zawo spogl�daj�ce, nos delikatnie odznaczony i usta smutno u�miechnione stanowi�y jedn� z tych fizjognomii, jak� pospolicie arty�ci zwykli nadawa� idea�owi, kt�rego samoistnie poj�� nie chcieli czy nie mogli. Twarz by�a bardzo pi�kna, ale pomimo to niemal pospolita, a wra�enie, jakie wzbudza�a, graniczy�o prawie z lito�ci�. Takie to by�o delikatne, s�abe, w�t�e, biedne, tak niem�skie! W�sik wprawdzie wysypywa� si� powolnie na zwierzchniej wardze, broda �wie�o ogolona dowodzi�a, �e rosn�� mia�a ochot�, ale pomimo te rysy, nawet pi�kno��, a szczeg�lniej charakter typu tego by� ca�kiem kobiecy. Gdyby si�a, zebra�oby si� by�o mo�e temu lalkowatemu paniczowi na dobro�, ale dla braku jej zdawa� si� tylko boja�liwie �agodny... Ubi�r jego, nadzwyczaj i przesadnie staranny, uderza� zw�aszcza w podr�nym; pocz�wszy od aksamitnej czapeczki do lakierowanych bucik�w, wszystko, co mia� na sobie, nosi�o cech� najwymy�lniejszej elegancji; a r�czka, gdy j� z r�kawiczki glansowanej obna�y�, ukaza�a si� tak malutka, bia�a, tak wymuskana i wyg�adzona, jak gdyby nic w �yciu pr�cz pukla w�os�w i batystowej nie wzi�a chusteczki. Str�j zreszt� by� najwykwintniejszego smaku, niewidny, jednobarwny, uszyty wygodnie, a krawiec na�ladowa� w nim mod� angielsk�, w kt�rej comfort stanowi ca�� niemal ozdob�. Surducik, kamizelka i reszta stroju by�y jednego koloru. Wszed�szy do go�cinnego pokoju, podr�ny d�ugo nie m�g� si� odwa�y� na po�o�enie tego, co z siebie pozdejmowa�, na stole, na kanapie lub na krze�le; z kolei ogl�da� te sprz�ty, pokr�caj�c g�ow�, chodzi�, szuka� i na najczy�ciejszym z krzese�ek, podes�awszy p�aszczyk, w porz�dku posk�ada� reszt� chustek i zdj�tej odzie�y. W tej�e chwili uczu� przejmuj�ce zimno, kt�re zwykle u nas i w lipcu po nie zamieszkanych kryje si� k�tach, zimno cz�sto przykrzejsze od gradusowego, wstrz�s� si� i dobywszy cygarnicy, �ywo przechadza� si� pocz��, szukaj�c na� lekarstwa w przyspieszonym ruchu. Drugi pok�j, zaj�ty teraz przez przyby�ego panicza, graniczy� z izdebk�, w kt�rej znajdowa� si� pierwszy nasz podr�ny, drzwi mi�dzy nimi nie by�y nawet zamkni�te i przypadek zrz�dzi�, �e zapalaj�c cygaro, �adny �w ch�opak stan�� oko w oko, progiem tylko oddzielony od pierwszego naszego podr�nego, kt�ry ju� burk� sw� wdziewa� i mia� natychmiast wyje�d�a�. Spotka�y si� ich spojrzenia, pierwszego �mia�e i �yczliwe, drugiego do�� boja�liwe, ale pe�ne r�wnie� dobroci; panicz wyj�� z ust cygaro, zdawa� si� niezmiernie zdziwionym, zawaha� si�, ruszy�, post�pi�, zatrzyma� si� i krzykn�� wreszcie: � Aleksy! � Julian! � ozwa� si� g�os z drugiej strony progu. W tej�e chwili oba podr�ni, jednym uczuciem rzuceni, post�pili ku sobie i Aleksy, nasz dawniejszy znajomy, pierwszy pr�g przest�pi�, przez kt�ry tradycjonalnie S�owianin si� nigdy nie wita; namulana d�o� spotka�a si� z bia�� r�czk�, kt�ra r�wnie jak ona dr�a�a szczerym przyjacielskim uczuciem. Oczy obu zab�ys�y serdeczno�ci�, rozrzewnieniem prawie, jakie tylko wzbudzi� mo�e przypomnienie sp�dzonych razem chwil m�odo�ci, kole�e�stwo na jednej �awie lub w jednym obozie. � Co ty tu robisz, Aleksy? � zapyta� Julian z czu�o�ci� � co za traf szcz�liwy? ty, tutaj? � M�j drogi, poczciwy Julianie � odpar� po chwili troch� zmi�szany Aleksy � ja tu w okolicy mieszkam... niedaleko, o dwie mile... � Jak to? dawno? � Od powrotu z uniwersytetu... � Gdzie? � W �erbach... � W �erbach? to� przecie mila ma�a od Karlina; wida� z okien... � Musi tak by�, bo i ja z okien mojego domku patrz� na wasze pa�ace i ogromne drzewa waszego parku. � Jak to? i dot�d ani� si� o mnie dowiedzia�? � z wyrzutem rzek� Julian � a! � doda�, upuszczaj�c d�o� Aleksego � tegom si� nie spodziewa�! to si� nie godzi! Aleksy u�miechn�� si� smutnie. � M�j drogi Julianie � rzek� powoli � inna to rzecz poczciwa nasza �awa uniwersytecka, kt�ra r�wna wszystkie stany, a inna �wiat, w�r�d kt�rego dzi� �yjemy. � Aleksy! w tym ci� nie poznaj�; ale o tym potem � rzek� Julian, chwytaj�c znowu jego r�k� � wybierasz si� jecha�? dok�d? � Do domu! � Deszcz leje! wiecz�r nadchodzi! ja nocowa� musz�, ju� daruj, ale s�owo ci daj�, �e ci� nie puszcz�... musisz zosta� dla mnie! Aleksy si� zawaha�, ale mu �za b�ys�a w oku. � Prosz� ci�, a w ostatku gotowym u�y� gwa�tu � rzek� Julian przynaglaj�c � nie odmawiaj mi! podw�jnie smutno b�dzie mi w tej karczmie, je�li mnie opu- �cisz, ja ci� przecie wybada� musz�... nagada� si�... nacieszy� tob�... zostaniesz! zostaniesz! � Ale... � Nie ma �ale". Aleksy m�j drogi, musisz wiecz�r przep�dzi� ze mn�. I tak nagli�, tak prosi�, tak si� po dziecinnemu napiera� pieszczoszek, �e Aleksy uleg� wreszcie, zrzuci� burk� i cho� Parfen mrucza� zniecierpliwiony, pozosta�. Wiele� to tak razy w �yciu urok tych z�otych chwil m�odo�ci, sp�dzonych w jednej sferze, ogrzanych jednym wsp�lnym uczuciem, zbli�a ludzi, kt�rych by nic w �yciu nigdy po��czy� nie potrafi�o! Jest to w�ze� niemal tak silny, jak zwi�zki krwi, kt�re cz�sto targa interes, gdy przyja�� szkolna opiera si� nawet stosunkom pieni�nym, najdra�liwszym ze wszystkich, niestety! Spojrzawszy na tych dw�ch m�odych ludzi tak od siebie r�nych, tak rodzajem �ywota oddzielonych, niepodobna si� by�o domy�le�, �e ich cokolwiek b�d� �ci�le po��czy� potrafi i da im na chwil� zapomnie�, �e tak daleko w klasyfikacji towarzyskiej stali od siebie. Wspomnienia m�odo�ci dokaza�y tego cudu: siedli obok, d�o� w d�o�, oko topi�c w oku, zdaj�c si� oba szuka� w sobie zmian, jakim ulegli od czasu rozstania, i milczeli d�ugo, por�wnywaj�c mo�e obraz, kt�ry im pozosta� z dobrych akademickich czas�w, z tym, jaki im nastr�czy�o niespodziewane spotkanie. � M�j Bo�e! jak�e� to, panie Julianie, wypi�knia�, ale razem wydelikatnia�! � zawo�a� Aleksy � jaki z ciebie paniczyk! jak zna�, �e ci ci�ar doli nie dokucza, �e� swobodny i szcz�liwy! Julian westchn��, na wykrzyknik ten odpowiadaj�c r�wnie naiwnym postrze�eniern. � A z ciebie opalony gospodarz, m�j Aleksy! szlachcic hreczkosiej! zardzewia�e�, bracie, zadomowi� si� mu- sia�e�, zapracowa�! Ale� zm�nia�, pogrubia� i wygl�dasz wy�mienicie! Z kolei Aleksemu wyrwa�o si� tak�e lekkie, nie postrze�one westchnienie. � Oba�my si� odmienili � rzek� powoli � inaczej by� nie mog�o, ja w pracy, ty w spoczynku... � Wi�c nie poszed�e� drog� naukow�? � A ty zarzuci�e� dyplomatyczn� karier�, kt�r� marzyli dla ciebie? � Ja musia�em przyj�� w pomoc matce � rzek� Aleksy. � Mnie interesa znagli�y pozosta� w domu, jestem g�ow� rodziny. � I ja tak�e! Spojrzeli w oczy i znowu �cisn�li d�onie, u�miechaj�c si� do siebie. � M�j Bo�e! ile to zmian! � zawo�ali obydwa. � Patrz! � rzek� Aleksy � zdali�my si� r�wnymi sobie, siedz�c na �awie, kt�ra wobec nauki schyla�a wszystkie g�owy; dzi�, gdyby nie pami�� tego braterstwa, jak�e daleko staliby�my od siebie! ja pomi�dzy najskromniejszymi pracownikami, kt�rych powo�aniem produkowa� chleb powszedni; ty w�r�d tych, co zapewnione maj�c potrzeby codzienne, mog� spoczywa�, marzy�, my�le� i duchem tylko pracowa� dla siebie. � Wszystkie powo�ania � odpar� �ywo m�ody cz�owiek � r�wne s� sobie, zdaje mi si�, w obliczu spo�eczno�ci, gdy si� spe�niaj� z po�wi�ceniem, z poj�ciem ich wa�no�ci i po�ytku; na co sia� niezgod� mi�dzy bra�mi! na co mi�dzy nimi szuka� r�nicy! Aleksy si� u�miechn��. � Tak, m�odsi i starsi � odpar� � bracia jeste�my, ale praw pierworodztwa i niedo��stwa m�odo�ci nic nie zetrze; wszystkie te rozprawy o por�wnaniu stan�w doskonale wygl�daj� na papierze, a w �wiecie zastosowa� si� nie daj�. Nie mo�emy by� r�wni w rzeczy, jak jeste�my r�wni w obliczu prawa, Boga i �mierci... to darmo! � Sk�d�e ci to zdanie? � zawo�a� Julian. � Z do�wiadczenia, m�j drogi, z do�wiadczenia... � Przyznasz przynajmniej, �e ukszta�cenie duchowe najlepiej nas por�wnywa i braci, �e przy nim nikn�� musz� r�nice stan�w i po�o�e� towarzyskich?... � Nie �yjemy na nieszcz�cie duchem samym; s� chwile por�wnania, s� dla upo�ledzonych nawet chwile wy�szo�ci, ale �ywot codzienny dzieli tych, kt�rych si� d�onie splot�y przypadkowo. � To zdanie � zawo�a� Julian � t�umaczy mi ju�, dlaczego o mil� mieszkaj�c od Karlina, patrz�c z okien �erbinieckiego dworku na zielone drzewa naszego ogrodu, ani pr�bowa�e� przypomnie� sobie, �e tam masz przyjaciela! � My�lisz, �e mi to kiedykolwiek wysz�o z pami�ci? � rzek� Aleksy � mylisz si�... pami�ta�em o tobie, mo�e wzdycha�em nieraz do towarzystwa twego, alem si� umia� powstrzyma� od pokusy. � Przyznam ci si�, �e przyczyny nie rozumiem! � Bo nie pojmujesz tego, ile r�nicy robi mi�dzy lud�mi ich po�o�enie towarzyskie, obowi�zki, k�ko, w kt�rym si� obracaj�, sfera, w kt�rej �yj�. Powinni�my �y� tylko z r�wnymi sobie; w stosunkach mi�ych bardzo z tymi, kt�rzy maj� wi�cej i �yj� inaczej, znajdziemy chwile rozkoszne, ale je op�aci� musimy upokorzeniem lub smutkiem. � Stara duma szlachecka m�wi przez ciebie. � Nie, m�ode do�wiadczenie, m�j bracie... trzeba si� cz�sto wyrzec s�odyczy, kt�re gro�� upojeniem. Dla ciebie towarzystwo moje by�oby, nie przecz�, chwilow� rozrywk� mi��; tobie by mo�e nieprzykrym by� widok cz�owieka, co by w prostej burce i szaraczkowym surducie wsun�� si� do twoich salon�w; wni�s�by z sob� nowy �ywio�, rozmarszczy�by czo�o twoje, ale ja? Mimowolnie musia�bym si� rozpie�ci�, rozpr�nowa�, rozmarzy�, pozazdro�ci� i naby� uczucia, kt�rego zna� nie chce serce moje. Niczym ci si� zdaje ten stosunek codzienny dw�ch ludzi, kt�rych po�o�enia s� ogromnie r�ne; ja w nich widz� gro�b� dla siebie i z obawy samolubnej nie jad� do Karlina... � To co� zanadto m�drze pomy�lano i jak na m�odego, nazbyt okazuje przezorno�ci, kochany Aleksy � a zdaje mi si� w dodatku, �e jeste� w b��dzie. Czemu� nie przypu�cisz, �e ja bym m�g� zm�ni� przy tobie, a pos�dzasz si�, �e sam rozpie�ci� by� si� musia�? Czemu nie rachujesz na wp�yw w�asny, a boisz si� ulega� cudzemu? � Bo znam cz�owieka � rzek� Aleksy � a szczeg�lniej siebie. Po�o�enie moje nie jest normalne, zanadto mam my�li i ducha do p�uga i brony, sil� si�, by podo�a� bez westchnienia i �alu obowi�zkom moim, c� dopiero, gdybym mia� przed oczyma obraz, kt�ry by co chwila budzi� musia� we mnie zazdro��, �ale i politowanie nad sob�? � Nie jeste� wi�c szcz�liwy? � zapyta� Julian z czu�o�ci�. � Nie narzekam � rzek� Aleksy � i przekonany jestem, �e w ka�dym stanie suma szcz�cia i cierpienia do osi�gnienia cz�owiekowi dana jest r�wna � od niego zale�y j� otrzyma�. Ale na to w�a�nie potrzeba zro�� si� i wcieli� w stan sw�j, a odwr�ci� oczy od tego, kt�rego serce pragnie, gdy go osi�gn�� niepodobna. � Tak, masz s�uszno�� � rzek� Julian � w ka�dym stanie, w ka�dym po�o�eniu s� troski nierozdzielne od bytu cz�owieka! � Westchn��. � M�wmy o czym in- nym, rozpowiedz mi swoje dzieje!... Ja ci si� z moich wyspowiadam; zaraz nam podadz� herbat�, zapalimy cygara i po�miejemy si� jak za lepszych dni naszych � ces beaux jours o? nous �tions si malheureux! III M�odzi, spotykamy si� zupe�nie jak dziewcz�ta u studni, przychodz�ce po wod�, kt�re po�miej� si� z siebie, popatrz� sobie w oczy, razem spojrz� na przechodz�cego ch�opca, poprawi� w�osy rozpl�tane na g�owie, za�piewaj� i nie spytawszy jedna drug�, sk�d przysz�a i dok�d odchodzi, rozstaj� si� z t� oboj�tno�ci� dziecinn�, kt�r� daje jaka� g��boka wiara mimowolna w przysz�o�� i �ycie. Tak, gdy�my si� z r�nych stron �wiata zbiegali na �aw� szkoln�, nikt z nas nie pyta� drugiego, sk�d przychodzi, spod strzechy s�omianej czy blach� krytego pa�acu; nikt z nas nie si�ga� ciekawie poza chwil� obecn� w przesz�o�� i przysz�o�� swoj� i bratersk�, znali�my si�, kochali, dzielili wszystkim, nie potrzebuj�c ani imienia, ani tytu�u, ani spowiedzi, by odda� z piersi wyskakuj�ce serce. Ci� sami, podstarzawszy na innym �wiecie, gdy namulane d�onie �cisn�� nam przyjdzie i westchn�� razem do przesz�o�ci, ju� pragniemy wiedzie�, kto jeste�my, ju� niepokoi nas jutro cudze i nasze, to, co�my prze�yli, brzemiona dawne i nowe, ju� chcieliby�my wcisn�� si� do duszy, zajrze� do g��bi tych, kt�rych kochamy: ju�, smutniejsi, pytamy si� jedni drugich, z jakiego jeste�my �wiata! A! bo w�r�d jednej ludzko�ci ile� to �wiat�w udzielnych, niedost�pnych, odgrodzonych, poprzedzielanych od siebie! A w�r�d nich dwa g��wne �wiaty, patrz�ce na si� okiem nieufnym, z jednej strony z. pogard�, z dru- giej z zazdro�ci�. Jest to �wiat bogatych i ubogich, �wiat tych, co si� bawi�, i tych, co pracuj�, dwa obozy, dwa zast�py, kt�re by wsp�lnymi si�ami d�wiga� powinne brzemi� przysz�o�ci, a nie chc� sobie poda� serc i r�ki do u�cisku. Z obu stron jest wina wielka; jedni zazdroszcz� szcz�cia, kt�re wymarzyli sami, drudzy maj� si� za co� wybranego, dlatego �e nie pojmuj� swoich obowi�zk�w i do formy zbyteczn� przywi�zali warto��, �miej�c si� z grubia�stwa, gdzie uwielbia� by nale�a�o serce, gardz�c powierzchni�, gdzie g��b ze szczerego z�ota pokrywa szorstka skorupa. Z obu, tak, z obu stron wina wsp�lna i omy�ka niedarowana. Tych to dw�ch �wiat�w przedstawiciele, Julian i Aleksy, dawniej towarzysze na akademickiej �awie, dzi� ju� prawie obcy, spotkali si� trafem w tej gospodzie na go�ci�cu, kt�r�dy zar�wno wszystkich p�dzi� los do nieznanych cel�w. W pierwszej chwili gor�co przypomnia�y si� im obu dawne czasy braterstwa i w poczciwym zapomnieniu spo�ecznych warunk�w �ycia podali sobie d�onie z �z� w oku; ale gdy och�on�li, oba pocz�li mniej ufnym mierzy� si� wzrokiem i pierwszy raz w �yciu postrzegli, jaka ich przestrze� dzieli od siebie. Wykwintny str�j Juliana, jego niewie�cia twarzyczka, burka przemok�a i ogorza�a twarz Aleksego � uderzy�y ich nawzajem i pierwszy, ubo�szy, cofn�� si� od starego przyjaciela. Nie usz�o to bacznego oka Juliana, kt�ry i z rozmowy wni�s�, �e towarzysz dawny ju� si� jak wprz�d za r�wnego mu nie uwa�a�, i zabola�. Dot�d ani jeden, ani drugi nie wiedzieli nic o sobie, pr�cz �e byli ze stron jednych, z jednego ukochanego k�tka kraju, �e ten by� bogatym, �w ubogim; na my�l im nie przysz�o g��biej zajrze� w siebie; dzi�, gdy na nowej drodze zeszli si� znowu, obadwa uczuli potrzeb� poznania si� bli�szego. Tymczasem herbowy s�uga Juliana zni�s� do izby go- �cinnej mnogie pakunki, bez kt�rych panicz ruszy� si� nie m�g�; rozstawiono przyb�r do herbaty, zawrza� samowar i znalaz�o si� wszystko, co wygodnie mog�o zast�pi� wieczerz�, nawet z pewn� elegancj� podan�. Przyjaciele zasiedli przy okr�g�ym stole, a Julian, zrzuciwszy z siebie ubranie, ukaza� si� w paradnym at�asowym szlafroku, w krymce perskiej, w aksamitnych szarawarach i z�otem szytych pantoflach; pod nogi podes�ano mu dywanik, �cian� tak�e zaraz obija� zacz�to makatk�, kt�r� po staro�wiecku p�otkiem zwano � i nie pozna�by� izby karczemnej, tak si� wy�wie�y�a i przybra�a na przyj�cie dostojnego go�cia. � Niech�e tu i twoj� po�ciel przynios� � rzek� Julian � po�o�ym si� i gada� b�dziemy do dnia bia�ego. Aleksy si� roz�mia�. � M�j drogi � rzek� � ja nie je�d�� z po�ciel�, dadz� mi troch� siana, rzuc� na nie kilimek z bryczki zdj�ty, gdy go troch� przesusz�, okryj� si� burk� i po wszystkim... Julian spojrza� troch� zdziwiony, ale nic nie odpowiedzia�. Gdy si� rozgrzali, rozgadali i rozochocili, upajaj�c wspomnieniami, Aleksy pierwszy zagadn�� towarzysza. � M�j drogi � odezwa� si� � byli�my z sob� bardzo dobrze, chodz�c na oddzia� jeden i koleguj�c lat kilka; ale tyle znam twoje po�o�enie, co ty moje. Wiem, i tegom si� ju� w �erbach dowiedzia�, �e jeste�, wraz z siostr� i bratem, dziedzicem wielkich w�o�ci, �e masz pa�ac, �e� pan, jednym s�owem... Chcesz tak�e wiedzie� co� o mnie, o�miel�e mnie, zaznajamiaj�c naprz�d z sob�. � Najch�tniej, sam tego pragn��em � odpowiedzia� Julian, podpieraj�c si� na r�ku i smutny przybieraj�c wyraz twarzy � zaraz ci opowiem wszystko, co si� mnie tycze, ale nie spodziewaj si� ani wiele, ani nic ciekawego us�ysze�... pospolite pa�skie dzieje! bo� niby to pan jestem! � Niby... � A! tylko niby � rzek� Julian wzdychaj�c. � Wychowali mnie na pana, bo nosz� jedno z tych imion, kt�re si� na kartach historii kilkakro� spotyka, a zwi�zkami swymi nale�y do arystokracji krajowej; ale pa�stwo nasze bardzo kruche. � Nie jeste�cie przecie zrujnowani? � spyta� Aleksy. � Dot�d nie, ale na to imi� g�o�ne, na tryb �ycia, kt�ry prowadzi� musimy, mamy za ma�o! � Nie wiedzia�em, �e� tak chciwy! � Ja! zlituj si�! nigdym nie zgrzeszy� ��dz� bogactwa, ale... � Julian westchn��. � To bieda � przerwa� Aleksy � �e ci� wychowali na pieszczoszka, na paniczyka, na delikatne stworze�ko, kt�re potrzebuje puchu z�otego, a�eby w nim wy�y� mog�o. Julian spu�ci� oczy. � Masz s�uszno�� � rzek� powoli � przez zbytek troskliwo�ci mo�e, przez jakie� niewyrachowanie zrobiono ze mnie istot� najnieszcz�liwsz�, dr��c� nieustannie nad urojonym cierpieniem, kt�rego by znie�� nie potrafi�a... Wszystko mnie przera�a: ch��d, gor�co, brak tego, do czego na�ogowo przywyk�em; �ycie moje zdaje mi si� przywi�zane do tych tysi�ca warunk�w, kt�re dla takich jak ty nic nie stanowi�... z kt�rych by� ty �mia� si� mia� prawo. � Matka nasza � doda� Julian po chwilce � maj�c inne obowi�zki, poszed�szy drugi raz za m��, zmuszona oddzieli� si� od dzieci, zda�a nas na opiek� najlepszego, ale najs�abszego z ludzi... Ten nas wypie�ci� tylko... Wiesz, �e nie by�em w szko�ach, �em nigdy nie zakosztowa� tego �ycia r�wie�niczego, na wsp�k� z gar�ci� m�odzie�y przedstawiaj�c� pr�bk� przysz�ego �wiata, a� do- piero gdy stryj odda� mnie wprost do uniwersytetu, posy�aj�c mnie tam z kucharzem, dwoma guwernerami, marsza�kiem dworu, powozem i ca�ym t�umem nianiek maj�cych czuwa� nad wygodami jednego dzieci�cia!... Gdy� mnie pozna�, ju� po cz�ci by�em takim, jak dzi� jestem; na chwil� �miech wasz troch� mnie poprawi� � ale ju� si� kry� musia�em tylko, bo si� odmieni� nie mog�em. Powr�ci�em do domu, zaczerpn�wszy nieco �ycia, wi�cej orze�wiony przez ludzi, z kt�rymi si� spotka�em, ni�eli nauk�, kt�ra mi nie by�a obc�, kt�r� chwyci�em �atwo i poj��em pr�dzej od innych. Gdy�cie si� wy gotowali na niepewne z losami walki, ja szed�em do zaciszy domowej, widz�c od razu przed sob�, co przede mn� le�y w przysz�o�ci... i zawczasu przeczuwaj�c gorycze tam, gdzie wy upajali�cie si� nadziejami... Nie mia�em i nie mam si� do �adnej walki; kaleka, zes�ab�y, musz� siedzie� za piecem, �eby od ch�odu nie umrze�... A! zazdroszcz� ci twej burki i weso�ej twarzy, kochany Aleksy... Z dala patrz�c na mnie, powiesz sobie... szcz�liwy! ale zajrzawszy do g��bi!... Mam poz�r pana, mam dostatek, mam imi�, a nie jestem i nie mog� by� szcz�liwy, i czuj� si� do niczego niezdatnym. � To wina wychowania � rzek� Aleksy � ale zdaje mi si�, �e prac� wybrn�� mo�esz z tego... � Duchem podnie�� si� potrafi�, ale kto mi da now� sukni�, inne cia�o, si�y, narz�dzia czynu, wytrwa�o��, energi�, odwag� i ufno�� w siebie, kt�rej mi braknie? � Zdob�dziesz i to wytrwa�� prac�, kochany Julianie � rzek� Aleksy z uczuciem � i zasmakujesz w �yciu, byleby� ze z�o�onymi nie pozosta� r�kami, lituj�c si� nad sob�, wzdychaj�c i nic pocz�� nie �miej�c... � Tak, wszystko by to by�o mo�liwym � odpar� Julian � ale ja nie jestem panem siebie, tysi�ce okolicz- no�ci mnie kr�puje i przykuwa... Jestem g�ow� biednej mojej rodziny, mam obowi�zki wzgl�dem �wiata, z kt�rym wi��� mnie odwieczne stosunki, form� i habit zakonu mojego przywdziewa� musz�... ani uciec, ani si� odrodzi� nie mog�. Pos�uchaj... Stryj, kt�ry nas wychowa�, jak tylko ujrza� mnie doros�ym, ca�y ci�ar zrzuci� na mnie; mam siostr�, mam brata... � Tu Julian westchn�� smutnie. � Sam b�d�c, nie zwa�a�bym na nic; zmieniaj�c tryb �ycia, poci�gn��bym ich za sob�, a ich przysz�o�ci� rozporz�dza� nie mam prawa, musz� j� drog� tradycji rodowych prowadzi�. Jestem i zgin� panem! Tymczasem ten dostatek, kt�ry widzisz, wi�cej jest pozorny ni� prawdziwy; mam �y� z czego wygodnie, ale przysz�o�� straszna! oszcz�dno�ci�, po�wi�ceniem czasu na mnogie interesa i niesko�czone drobnostki okupywa� j� musz�, nudz� si�, m�cz�, st�kam i przykuty do taczki, wlok� za sob� ci�ar niezno�ny... z kt�rego mi buduj� wi�zienie. W przysz�o�ci dla ocalenia imienia, dla oswobodzenia si� od d�ug�w czeka mnie ma��e�stwo obrachowane z jak� dziedziczk� potrzebnego miliona i �ycie w tej niewoli... do ko�ca! Oto masz obraz z�oconej n�dzy tego, kt�remu� mo�e pozazdro�ci� w duchu. Aleksy si� zamy�li� i �ciskaj�c r�k� przyjaciela, nierych�o odezwa� si�, zwracaj�c na niego oczy pe�ne wyrazu i ognia. � Oba wi�c r�wnie niewolnikami jeste�my i nieszcz�liwymi, ale z dwojga kto wie czyj los lepszy jeszcze... Ja walcz�, alem zbrojny i gotowy do boju � ale si� niczego nie l�kam, cia�o i dusz� mam zahartowan�; owszem, jakiej� doznaj� przyjemno�ci, �ami�c si� z losem i wydobywaj�c spod gniot�cych brzemion niedostatku... Zreszt� i jam niewolnik, i dla mnie nic nie obiecuje przysz�o�� pr�cz pracy. Ty w�r�d twojego �ycia masz czas duchem si� podnie�� i umys� tw�j kszta�ci�; ja, z p�uga wyprz�ony jak w�, padam wo�aj�c spo- czynku... Inne marzy�em �ycie, dop�ki mia�em ojca, co nasz zagon uprawia� i pu�ci� mnie w �wiat szuka� tego, co ludzie dawniej losem i szcz�ciem nazywali; uczy�em si�, pragn��em co� zdoby� nauk�, zbudowa� sobie przysz�o��... wszystko spe�z�o i zniszcza�o... Ostatniego roku, po powrocie moim do domu, przysz�a wkr�tce �a�oba... umar� poczciwy stary ojciec, wzdychaj�c do spoczynku, na kt�ry zapracowa� sze��dziesi�ci� latami nieustannego i najniewdzi�czniejszego znoju... Zosta�a matka i trzech m�odszych braci... a ja najstarszym i za los ich odpowiedzialnym, a na nas wszystkich trzech ch�opk�w w �erbach i kawa� ziemi z ci�arami... Musia�em si� wyrzec drogi, kt�r� i�� mia�em, i po�wi�ci� si� rodzinie, aby z g�odu nie zmar�a, aby jej nie wyrzucono z ojcowskiej zagrody na go�ciniec jak �ebrak�w. Z pocz�tku targa�em wi�zy moje, niecierpliwi�em si�, narzeka�em, dzi�, uje�d�ony, ci�gn� p�ug jak dobry w�, kt�remu ju� jarzmo karku natar�o. A przysz�o��?... widz� ja zardzewienie, upadek ducha, po�lubienie rzeczywisto�ci... nic wi�cej. Aleksy m�wi� i podni�s� g�ow�, ko�cz�c te wyrazy. � Ale nie godzi mi si� � doda� � narzeka�... �aden z nas nie dosta� w kolebce przywileju na szcz�cie, wszyscy�my dzie�mi jednych przeznacze� i doli, schylmy g�ow� i pracujmy ochoczo, aby�my wys�u�yli sobie zap�at� na innym �wiecie. Nie pytaj� nas, co by nam lepiej, milej, �atwiej robi� by�o, i s�usznie: praca wybrana nie by�aby prac�, ale zabawk�, po�wi�cenie przesta�oby by� ofiar�; �ycie straci�oby warto�� sw� przygotowawcz� i nagroda walki dosta�aby si� nam nies�usznie; nasz� rzecz� nie da� sobie upa�� na duchu, nie skala� si�, nie zezwierz�cie� i doj�� do mety cho� skrwawionym, ale nie splamionym! Julianowi oczy zab�ys�y tak�e. � Masz s�uszno�� � rzek� z zapa�em � m�wisz tak pi�knie, �e i we mnie bije serce, a taki cz�owiek jak ty, b�d� co b�d�, upa��, cofn�� si�, zardzewie� nie mo�e... � Cha! cha! � roz�mia� si� Aleksy � tobie interesa, mnie r�czna prawie praca nie daje swobodnie pomy�le� nad sob�... Ko� okula�, ruszaj do stajni panie magistrze; krowa zachorowa�a, ch�opek si� upi� i pobi�, nierogacizna w szkod� wesz�a, rzu� ksi��k� i w pole... Innym razem st�j na s�ocie lub na skwarze, a gdy p�n� noc� powr�cisz do domu, to� ci potrzeba pozapisywa�, co� robi�, rozdysponowa� na jutro, da� cia�u spocz��... i my�l musi wygnana siedzie� za drzwiami. � Nie lepiej i ze mn� � odpowiedzia� Julian � ca�ymi dniami bawi� po francusku szczebiocz�cych go�ci, kt�rzy mnie uszcz�liwiaj�, donosz�c o kartach, o mi�ostkach i o nowych ekwipa�ach swoich; spiera� si� z plenipotentami, czyhaj�cymi na twe lenistwo, rachowa�, prawi� komplementa, je�dzi� z wizytami, chorowa�, st�ka� i nudzi� si�... oto moja dola. Dodaj do niej brak si�y, brak m�stwa, wiekuist� obaw� ruiny, upadku i przera�aj�cego ub�stwa, a uznasz, �e nie mamy sobie czego zazdro�ci�. A! nie takie! nie takie marzyli�my �ycie! � Pami�tasz, Julianie � weselej przerwa� Aleksy � ty� mia� pracowa� jako dyplomata i roi�e�, �e sumieniem i prawo�ci� �wiat, ludzi i pa�stwa rz�dzi� b�dziesz... nowe �ywio�y wprowadzaj�c do zastarza�ych tradycji, opartych na przebieg�o�ci i rozumie... Opr�cz tego chcia�o ci si� W�och, cieplejszego nieba, podr�y i czarnookich Hiszpanek... � A tobie! a tobie, Aleksy! pami�tasz tego wieczora na bulwarach, gdy�my do p�nocy durzyli si� wzajemnie, opowiadaj�c sobie nasze projekta... jak si� chcia�o wszystko by� winnym swej pracy, d�wign�� si� sumieniem; jak wierzy�e� w to, �e nie ma, czego by� nie zdoby� wol� pot�n�? Mia�e�, jak dzi� pami�tam, zarazem sta� si� mo�nym, s�awnym i w dodatku po�lubi� zaraz idea�, kt�ry, je�li mnie pami�� nie zwodzi, wygl�da� bardzo arystokratycznie... � Tw�j bo zawsze, kochany Julianie, strasznie by� demokratyczny � odpar� Aleksy � Gdy ja, oczyma b��dz�c po oknach, szuka�em w nich czarnych ocz�w mojej bohdanki, do kt�rej bym si� tylko m�g� modli�, jak do gwiazdy mego przeznaczenia, ty wola�e� szuka� po ziemi male�kich owych istotek, u�miechni�tych, figlarnych, weso�ych, z zadartymi noskami i buzi� r�ow�... kt�re ci� zachwyca�y. � I zachwycaj� � roz�mia� si� Julian � m�j idea� �mia� mi si� i �piewa� powinien jak ptaszyna... � A m�j... to co� na kszta�t Beatriks Danta... A! m�j Bo�e � doda� Aleksy � godzi� mi si�, powracaj�cemu z jarmarczku, wspomina� imi� nie�miertelnego wieszcza usty, kt�re tylko co z ch�opami si� o sk�ry i zbo�e spiera�y! Mnie m�wi� o idea�ach! mnie! Ust�p maro... idea�em moim zap�aci� podatek i unikn�� administracji... precz pokusy! precz! IV Rozmowa, jak to bywa mi�dzy starymi przyjaci�mi, kt�rzy si� nie widzieli d�ugo, przeskakiwa�a tak na najrozmaitsze przedmioty; Julian i Aleksy zar�wno potrzebowali tego wylania duszy, podzia�u �ycia, kt�re mu odejmuje ci�aru. Jednak pierwszy by� szczerszym, drugi, jak wstydliw� ran�, ukrywa� ub�stwo swoje i wi�cej si� kaza� domy�la�, ni� spowiada�... � Tego ci darowa� nie mog� � rzek� Julian, k�adn�c si� w ��ko wygodne i zapalaj�c nocn� lampk� podr�n� � �e ani� pomy�la� o mnie, zamieszkawszy w �erbach... Chocia� t�umaczy�e� mi si� z tego, przyznam ci si� jednak, �e dobrze nie pojmuj� przyczyny. Mia��eby� by� �miesznym jakim� demokrat�, kt�ry wszystkich maj�tniejszych uwa�a za osobistych nieprzyjaci� i przes�dom kasty po�wi�ca nawet uczucia serca? � Za takiego mnie mie� nie mo�esz � odpar� Aleksy � znasz mnie troch�; nie pos�dzisz mnie tak�e o dum�, u ciebie bym zreszt� upokorzenia si� nie spodziewa�; ale w moim przekonaniu wszelkie stosunki �ci�lejsze powinny si� zawiera� z wielk� na ich skutki baczno�ci�. Praktyka �ycia ca�a na tym; kto si� rzuca w obj�cia wszystkich bez wyboru, przygotowuje sobie cierpienia i zawody. Mi�o by mi by�o czasem pojecha� do Karlina, przep�dzi� wiecz�r z tob�, ale zwa�, do czego to prowadzi... do rozmarzenia, do rozpieszczenia, do zmi�kczenia, gdy ja i tak ca�ych si� charakteru potrzebuj�, �eby si� na stanowisku obowi�zk�w moich utrzyma�. Nie przerywaj mi, pozw�l si� wyt�umaczy�. � M�wi�e� ju� raz to � zawo�a� Julian � ale ci� nie rozumiem. � Pos�uchaj, pojmiesz mnie, kochany Julianie; nasze po�o�enie towaszyskie oddala nas od siebie... ja musz� nie pi�� si� w g�r�, ale trzyma� na dole, �eby mi si� g�owa nie zawr�ci�a, �ebym nie t�skni� i nie p�aka�. Ka�de wyj�cie moje w �wiat weselszy, swobodniejszy, bli�szy tego, do kt�rego wiod�a mnie ch�� wzniesienia si� umys�owego, zakrwawia serce i si�y odbiera. U ciebie znalaz�bym ksi��ki, na kt�rych czytanie nie mam czasu; zahartowany, nauczy�bym si� wyg�dek, do kt�rych przywyka� nie powinienem; zreszt�, Bogiem a prawd�... kiedy ju� powiedzie� ci trzeba wszystko, spotka�bym mo�e ludz