16071
Szczegóły |
Tytuł |
16071 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16071 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16071 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16071 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CATHERINE COULTER
DZIKA GWIAZDA
PROLOG
Plantacja Wakehurst niedaleko Natchez,
Missisipi, 1843
- Drew pojecha� przed chwil� z wizyt� do Rad-cliff�w. Oczywi�cie namawia�am go do tego. Zabra� swoje farby i niepr�dko wr�ci. Odes�a�am r�wnie� niewolnik�w. Jeste�my sami.
Brent wpatrywa� si� w swoj� pi�kn� macoch�. Jej ciche s�owa brz�cza�y mu w uszach. By� hardym osiemnastolatkiem, a ona, tylko cztery lata starsza, wydawa�a mu si� taka poci�gaj�ca. Mia�a pe�ny, stercz�cym biust, tali� osy i jedwabiste, p�omienne w�osy, kt�re teraz swobodnie sp�ywa�y na plecy. Patrzy�, jak delikatnie przesuwa j�zykiem po dolnej wardze. Tak bardzo r�ni�a si� od dziewcz�t, w kt�rych si� kocha� od czasu, gdy sko�czy� czterna�cie lat. Wielokrotnie wyobra�a� sobie, �e si� z ni� kocha, �e w ni� wchodzi g��boko.
Poczu� ucisk w gardle i cofn�� si� o krok. - M�j ojciec jest twoim m�em - powiedzia�. Krew zacz�a mu szybciej kr��y� w �y�ach i u�wiadomi� sobie, �e bole�nie nabrzmiewa w obcis�ych bryczesach.
- Tak - odpar�a Laurel. - Ale on jest stary, Brent. Jestem taka samotna, a on nie mo�e mnie kocha�.
Nie tak, jak ty by� m�g� i nie tak, jak ja bym chcia�a. -Wzruszy�a bia�ymi ramionami i jedwabny peniuar rozchyli� si� lekko.
Brent zmusi� si�, �eby odwr�ci� wzrok od jej piersi i spojrza� przera�ony na drzwi sypialni. Nie powinien by� tu przychodzi�. Bo�e, co ma teraz zrobi�?
- Nikogo nie skrzywdzimy, Brent. Po prostu damy sobie odrobin� przyjemno�ci, tylko o to prosz�. Obydwoje jeste�my m�odzi. Pragn� ci�, od kiedy tu przyjecha�am. Jeste� pi�knym i poci�gaj�cym m�czyzn�. Widzia�am, jak ca�owa�e� Maris� Radcliffe. Wiedzia�e� o tym? Chc�, �eby� mnie te� poca�owa�.
Zadr�a�, gdy z gracj� podesz�a do niego, a zapach magnolii wype�ni� mu nozdrza i obezw�adni� cia�o.
Przycisn�� pi�ci do ud. Wiedzia�, �e powinien podej�� do drzwi, otworzy� je, uciec od niej i od swojego przera�aj�cego po��dania. Wystarczy�o jednak, �e po�o�y�a mu d�o� na ramieniu, by zesztywnia�.
Sta�a na palcach, patrz�c na jego usta. - Mog� ci� nauczy�, Brent. Mog� ci pokaza�, jak kocha� si� z kobiet�. Mog� da� ci tyle przyjemno�ci. Nikogo nie skrzywdzimy. Nikogo, przysi�gam.
Dotkn�a ustami jego warg, ale nie poruszy� si�.
- M�j ojciec - wyszepta�, ale dotkn�a j�zykiem jego j�zyka i by� zgubiony.
Rzadko umia� zapanowa� nad po��daniem, a teraz by�o to tym bardziej niemo�liwe. Przycisn�a biust do jego torsu i poczu�, �e ociera si� o niego brzuchem i udami. - M�j ojciec - znowu powt�rzy� bezsilnie.
Jej ma�a d�o� odnalaz�a jego m�sko��, zacz�a go pie�ci�. J�cza�, wiedz�c �e eksploduje, je�li ona nie przestanie. - Laurel - wyszepta� - prosz�. Nie panuj� nad sob�.
- Chod� - powiedzia�a. Zaprowadzi�a go do swojej sypialni. Nie spuszczaj�c wzroku z jego twarzy, zrzuci�a z siebie jedwabny penmar i koszul�. Pozwoli�a mu nasyci� si� swoim widokiem, a potem zacz�a zdejmowa� z niego ubranie. Bo�e, jest pi�kny, pomy�la�a i ogarn�y j� niepohamowane ��dze. Taki wysoki, cudownie zbudowany i silny. Taki miody. Sta� przed ni� nagi, z zamkni�tymi oczami i milcza�, a jej d�onie w�drowa�y po jego ciele. Zacisn�� z�by, gdy zacz�a pie�ci� go palcami, a potem cudownie mi�kkimi ustami, a� z jego krtani wyrwa� si� g��boki j�k. Wiedzia�a, cho� on nie do ko�ca zdawa� sobie z tego spraw�, �e je�li nie przestanie, to on eksploduje nasieniem. Jednak gdy przerwa�a, by� zawiedziony. Obj�a go i poci�gn�a za sob� do ��ka. Upad� na ni� z dzikim okrzykiem. Nie przestawa�o go dr�czy� poczucie winy zmieszane ze wstydem. - M�j ojciec - wyszepta� jeszcze raz dr��cym z rozpaczy i po��dania g�osem. Odsun�� si�, a wtedy jego wzrok pad� na tr�jk�t ciem-norudych w�os�w i dostrzeg� jej wilgotn� i nabrzmia�� kobieco��. - Nie, nie mog� - powiedzia�, ale ona usiad�a na nim okrakiem, opieraj�c d�onie o jego tors.
- Tak, Brent - wyszepta�a. - On nigdy si� nie dowie. I tak by go to nie obchodzi�o.
Wsun�a j�zyk w jego usta i poczu�a, �e oddaje jej poca�unek, us�ysza�a jego pe�ne ��dzy j�ki. Wsun�� d�onie w jej w�osy i poczu�, �e go poch�on�a, �e nim zaw�adn�a. Nic innego si� nie liczy�o, nic nie istnia�o.
Laurel delikatnie si� unios�a i wprowadzi�a go w siebie. Dr�a� ca�y i, kiedy wchodzi� w ni� g��biej, wiedzia�a, �e tym razem nie b�dzie jej dane zazna� rozkoszy. Ale nie mia�o to znaczenia. Jest taki m�ody, pe�en energii i tak nieprawdopodobnie m�ski. Maj� du�o czasu. Ca�e popo�udnie, ca�y jutrzejszy dzie�. Jeszcze da jej tyle rozkoszy, ile tylko b�dzie chcia�a. Poczu�a, �e sztywnieje i zobaczy�a, jak napinaj� si� mi�nie jego szyi, gdy osi�gn�� orgazm. Jego b�yszcz�ce niebieskie oczy, g��bokie i tajemnicze jak wzburzone morze, zw�zi�y si� jakby z b�lu. - Tak, Brent - wyszepta�a i zacz�a z pasj� go uje�d�a�, a� wystrzeli� w niej nasieniem.
Poca�owa�a go nami�tnie, przytulaj�c si� do niego mocno. Ku jej wielkiemu zadowoleniu nadal by� twardy. By� daleki od nasycenia, a tym bardziej od wyczerpania. W ci�gu nast�pnej godziny nauczy�a go dawa� jej rozkosz. Ciep�o jego ust, jego j�zyk sprawia�y, �e by�a bliska ob��du.
- Tak dobrze - wymrucza�a, mocniej przyciskaj�c do siebie jego g�ow�. - Delikatnie, kochany, delikatnie.
Brent czu� ca�kowit� w�adz� i triumfowa�, gdy jej cia�em wstrz�sn�� orgazm. Odwr�ci� j� ty�em i wcisn�� si� pomi�dzy jej uda. Wszed� w ni� z impetem, zapominaj�c o bo�ym �wiecie i poddaj�c si� narastaj�cej rozkoszy.
- O Bo�e!
Up�yn�a chwila, zanim dotar� do niego g�os ojca. Ca�a przyjemno�� znik�a, jakby nigdy nie istnia�a. Wyskoczy� z niej, przeturla� si� po zmi�tej po�cieli i stan�� roztrz�siony obok ��ka. Wpatrywa� si� w ojca.
- Jezu, m�j rodzony syn! Ty plugawy draniu! -Twarz ojca by�a czerwona z w�ciek�o�ci. Brent zda� sobie spraw�, �e ojciec opu�ci� wzrok i wpatruje si� w jego wilgotn� m�sko��.
- Dziwka, kurwa! - Avery Hammond wrzasn�� na swoj� �on�. - Bo�e, b�dziesz si� sma�y� w piekle! - Wypad� z sypialni �ony i Brent s�ysza�, jak p�dzi d�ugim korytarzem.
Laurel zerwa�a si� z ��ka, owijaj�c si� prze�cierad�em. - Mia� wr�ci� dopiero jutro - powiedzia�a oszo�omiona.
- Ale tu jest - odpar� Brent. Wci�gaj�c na siebie w po�piechu rozrzucone ubrania, mia� wra�enie, �e jego m�zg przesta� pracowa�.
Wk�ada� buty, gdy w drzwiach ponownie pojawi� si� ojciec, trzymaj�c w d�oniach szpicrut�.
- Obedr� ci� ze sk�ry, ty dziwko! - wrzasn�� do Laurel.
Brent szybko stan�� naprzeciwko ojca. - Ojcze, przesta�! Prosz�, to nie by�a jej wina. - Brent wyprostowa� si� dumnie. - Uwiod�em j�, ojcze. Ja... j� zmusi�em. To nie by�a jej wina. Nie chcia�a mnie.
Avery Hammond zatrzyma� si� w p� kroku, trz�s�c si� z furii, gdy dotar�y do niego s�owa syna. Jego syn, jego pi�kny syn, krew z jego krwi, jego duma. O Bo�e! Us�ysza� ciche, jakby z oddali, �kanie �ony. Brent, jego syn. Niew�tpliwie nieokie�znany, ale m�ody. Nieokie�znany jak on sam, gdy by� w jego wieku. Przecie� ona jest moj� �on�, krzycza� w my�lach. - Ty �otrze bez honoru! - wrzasn��. W uszach czu�, jak krew mu pulsuje. Uni�s� szpicrut� i ci�� ni� twarz syna.
Brent poczu� piek�cy b�l, ale nie poruszy� si�. Krew sp�ywa�a mu po policzku i brodzie wprost na dywan. Nieoczekiwanie przy�apa� si� na my�li, czy plama krwi spierze si� z cennego tureckiego dywanu matki.
- Nigdy wi�cej nie chc� ci� widzie� - powiedzia� Avery Hammond, opuszczaj�c szpicrut�. R�ka mu si� trz�s�a. Bo�e, oszpeci� w�asnego syna. Brent ani na moment nie przesta� patrze� mu w oczy. Avery poczu�, �e co� w nim umiera. Potem przypomnia� sobie, jak silne cia�o jego syna wdziera�o si� mi�dzy uda jego �ony. - Nie jeste� wart tego, by by� moim spadkobierc�. Wyrzekam si� ciebie. �yj z pi�tnem tej ha�by przez reszt� swojego �a�osnego �ycia. Masz si� wynie�� przed zmrokiem albo ci� zabij�.
Brent nie m�g� si� poruszy�.
- Id� do diab�a!
Brent przeszed� wolno obok ojca i opu�ci� sypialni�. S�ysza� za sob� cichy szloch Laurel i ci�ki oddech ojca.
Nie bola� go rozci�ty policzek. Nie czu� nic poza pustk�.
ROZDZIA� 1
San Diego, Kalifornia,
marzec 1853
Lunch zacz�� si� nie najgorzej. Alice DeWitt nala�a sobie potrawki i poda�a naczynie Byrony, kt�ra z kolei obs�u�y�a swojego brata i ojca. Puszystej i pogodnej Marii nie by�o ju� od trzech miesi�cy. Nie mogli ju� sobie pozwoli� na p�acenie jej i tak �miesznie niskiej pensji.
Panowa�o milczenie, za kt�re Byrony by�a wdzi�czna. Ka�da rozmowa przy stole ko�czy�a si� nieprzyjemnie. Zerkn�a na ojca, Madisona DeWitta, i pomy�la�a, �e dostrzega pewne oznaki. Kruszy� w palcach mi�kki kawa�ek chleba, a jego mi�siste policzki zacz�y dr�e�.
Atak nast�pi� szybko.
- Leniwa suko! - wrzasn�� na �on�. - M�czyzna potrzebuje porz�dnego jedzenia, a ty mnie raczysz tym �wi�stwem!
Gruba gliniana miska, wype�niona smaczn� potrawk� z wo�owiny, przelecia�a przez jadalni� i rozbi�a si� o bia�� �cian�. Kawa�ki wo�owiny i warzyw wyl�dowa�y na mahoniowym kredensie. Mebel by� dum� jej matki.
- Czy masz mnie za �wini�, �e dajesz mi takie pomyje?
To nie by�o pytanie, ale Alice DeWitt odpowiedzia�a m�owi cichym, zranionym g�osem: - Jest tam pe�no kawa�k�w dobrej wo�owiny, Madison. Pomy�la�am, �e b�dzie ci smakowa�o.
- Cisza! Od kiedy to udajesz, �e my�lisz, ty beznadziejna kretynko?
Madison DeWitt odepchn�� krzes�o i zacz�� wyci�ga� ze szlufek sk�rzany pas.
Na jego grubo ciosanej twarzy malowa�a si� furia, a t�tnica szyjna pulsowa�a ponad lu�no zawi�zan� chustk�. Byrony nie mog�a si� powstrzyma�. Wsta�a z krzes�a i przesz�a na drug� stron� sto�u, by stan�� przy matce.
- Daj jej spok�j, ojcze - powiedzia�a dr��cym g�osem, chocia� bardzo stara�a si� zachowa� spok�j. -Tw�j gniew nie ma nic wsp�lnego z potrawk� i dobrze o tym wiesz. Jeste� w�ciek�y, poniewa� Don Pedrore-na sprzeda� swoje byd�o w lepszej cenie!
- Siadaj i zamknij g�b� - powiedzia� Charles, z nik�ym zainteresowaniem patrz�c na pas ojca. Ojciec nie uderzy� go, od kiedy sko�czy� trzyna�cie lat. Rozpar� si� na krze�le i skrzy�owa� ramiona na piersiach. - Don Pedrorena jest cholernym k�amc� i z�odziejem. Wszyscy Ka�ifornijczycy to szumowiny. Kt�rego� dnia...
Byrony zaatakowa�a brata. - To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Jeste� po prostu zazdrosny. Ty i ojciec. Gdyby kt�ry� z was mia� cho� za grosz...
Nie doko�czy�a. Madison DeWitt zdzieli� c�rk� pasem po plecach. Z b�lu zgi�a si� wp�. Alice DeWitt za�ka�a cicho i zamacha�a bezradnie r�koma. Nawet si� nie poruszy�a, by temu przeszkodzi�. To tylko pogorszy�oby sytuacj�. Czu�a b�l c�rki, swojej ukochanej c�rki, kt�r� przez ca�e �ycie usi�owa�a chroni�.
- Jeste� tak samo g�upia, jak twoja matka - warkn�� Madison i tym razem pas wyl�dowa� na jej ramionach. - Obie jeste�cie bezwarto�ciowymi dziwkami! Niech mnie B�g broni od g�upoty kobiet!
- Nie B�g! - wrzasn�a na niego Byrony. - Ale diabe�!
Poczu�a, �e tani materia� jej sukni rozrywa si� pod kolejnym uderzeniem pasa. Upad�a na kolana, usi�uj�c zas�oni� ramionami g�ow� i twarz.
- Ojcze - powiedzia� Charles, spokojnie popijaj�c wino - nie oszpe� jej. Czy� nie m�wi�e� mi, �e mo�esz za ni� dosta� niez�� cen�? Wiesz przecie�, �e m�owi nie b�d� si� podoba�y pr�gi ani blizny.
Madison DeWitt uderzy� jeszcze raz, zanim dotar�y do niego s�owa syna. Odsun�� si�, dysz�c ci�ko.
- Cholerny m�� nie zobaczy jej plec�w do czasu, a� b�dzie za p�no - powiedzia�, ale ju� jej nie uderzy�.
- Wstawaj, ma�a wyw�oko - odezwa� si� do c�rki. Jego wzrok pad� na skulon� posta� �ony. - Daj mi co� do jedzenia, kobieto, i �adnych wi�cej odpadk�w. -Wsun�� pas w szlufki spodni i ponownie usiad�, ju� bez z�o�ci, �eby wypi� z synem szklaneczk� whisky.
Byrony powoli si� podnios�a i usiad�a na pi�tach. Czu�a si� skrzywdzona i obola�a, zar�wno na ciele, jak i na duszy. Jej oczy wype�ni�y si� �zami nienawi�ci. Dlaczego po prostu si� nie zamkn�am, pomy�la�a z w�ciek�o�ci�, ale wiedzia�a, �e nie mog�a tego zrobi�. Musia�a chroni� matk�. W ko�cu matka chroni�a j� przez ca�y czas, a� do chwili, kiedy przed sze�cioma miesi�cami po �mierci ciotki Idy wr�ci�a z Bostonu do San Diego. Ciotka Ida, starsza siostra matki, zawsze odpowiada�a na pytania dziewczyny w ten sam spos�b: �Tw�j ojciec jest trudnym cz�owiekiem, kochanie. Lepiej b�dzie, jak tu zostaniesz. Wiesz, �e tego w�a�nie chce twoja mama�.
Trudny! Dobry Bo�e, to maniak! Wybuchy gniewu zdarza�y mu si� teraz cz�ciej, poniewa� brakowa�o pieni�dzy. Pobi� j� trzy razy od jej powrotu. Byrony zagryz�a doln� warg�, �eby nie rozp�aka� si� z b�lu i bezsilnego gniewu. Znowu �ci�gn�aby na siebie uwag� ojca. Najciszej jak mog�a wsta�a i wymkn�a si� z jadalni. S�ysza�a, jak ojciec �mieje si� z czego�, co powiedzia� Charlie.
Prawie godzin� p�niej Alice DeWitt wesz�a do ma�ej sypialni c�rki. Bez s�owa zmoczy�a mi�kk� szmatk� w ciep�ej wodzie i zacz�a przemywa� pr�gi.
- Nienawidz� go - mrukn�a Byrony przez zaci�ni�te z�by. - A Charlie sta� si� prawie takim samym zwierz�ciem jak tw�j m��.
- Tw�j ojciec prze�y� wiele rozczarowa� - powiedzia�a Alice. To by�a nieko�cz�ca si� litania, jakby niepowodzenia �yciowe mog�y wyt�umaczy� jego barbarzy�skie napady.
- Prze�y� te rozczarowania z w�asnej winy! Dlaczego od niego nie odejdziesz? Mamo, mog�yby�my odej�� razem, wyjecha� z San Diego. Mog�yby�my wr�ci� do Bostonu. Ciotka Ida mia�a tylu przyjaci�...
- Nie powinna� by�a si� wtr�ca� - odezwa�a si� Alice. - Tyle razy ci m�wi�am, �eby� tego nie robi�a.
Musi wyj�� za m��, pomy�la�a Alice. Jak najszybciej, wtedy b�dzie bezpieczna.
*
Gor�cy i suchy wiatr wia� ponad wzniesieniem, wyginaj�c i pochylaj�c ca�e po�acie krzew�w. Kilka myszo�ow�w przylecia�o z wy�yn na r�wnin� w poszukiwaniu zdobyczy i szybowa�o wolno i r�wnomiernie.
Byrony usiad�a w cieniu samotnej sosny, wyci�gaj�c d�ugie nogi przed siebie i zsuwaj�c z czo�a pil�niowy kapelusz. Jej klacz Thorny sta�a uwi�zana troch� dalej, gdzie mog�a skuba� �d�b�a niskiej dzikiej trawy.
By�o to opuszczone, zaciszne miejsce, gdzie nie przychodzi� nikt poza Byrony. Je�li dzie� by� pogodny, tak jak dzisiaj, mog�a w oddali dostrzec ocean i niekt�re budynki San Diego. Podnios�a si� i poczu�a b�l wzd�u� plec�w. Znowu pocz�a si� zastanawia�, czy wszyscy m�czy�ni s� tacy jak jej ojciec i Charlie. Okrutni, �li, niezdolni do zaakceptowania w�asnych b��d�w i pora�ek. W przeciwie�stwie do matki nie umia�a usprawiedliwi� ojca. Przez w�asne zaniedbanie straci� kilka sztuk byd�a, kt�re napi�o si� wody z zatrutego �r�d�a. Usi�owa� sprzeda� te, kt�re prze�y�y, ale dosta� za nie niewysok� cen�. A Charlie hula� w salonach San Diego i gra� w karty z takim samym niepowodzeniem jak ojciec.
W ci�gu ostatnich kilku miesi�cy wiele razy my�la�a o ucieczce. Mia�a dziewi�tna�cie lat, by�a silna i zdrowa. Wiedzia�a, �e mo�e sama zarobi� na swoje utrzymanie. Poczu�a dreszcze na wspomnienie s��w brata, gdy m�wi�, �e mo�na za ni� uzyska� dobr� cen�. M��. Zadr�a�a, wyobraziwszy sobie siebie na miejscu matki, za�amanej, podupadaj�cej nazdrowiu, przedwcze�nie postarza�ej. Ta my�l napawa�a j� strachem. Nie mia�a zamiaru znosi� przemocy m�a, tak jak jej matka. Pr�dzej by go zabi�a.
Zaczynam my�le� o przemocy, jak o sposobie �ycia, pomy�la�a. Tak jakby przemoc by�a czym� normalnym. Nie jestem od nich lepsza. Ciotka Ida wiedzia�a, ale nigdy mi nie powiedzia�a. Byrony pami�ta�a swoj� pocz�tkow� samotno��, swoje dziecinne pytania o brata. - Ale ciociu Ido, je�li ojciec jest taki trudny, to dlaczego nie ma z nami Charlesa? - A Ida odpowiada�a powoli i stanowczo: - Tw�j brat, kochanie, jest silny i mo�e zadba� o siebie sam. On jest bezpieczny.
Pomy�la�a o niezliczonych listach, kt�re pisa�a do matki w czasie tych d�ugich lat, i o listach matki, pe�nych mi�o�ci, troski i... k�amstw. Ale powtarza�a sobie, �e matka usi�owa�a j� chroni�. Jak wygl�da�oby jej dzieci�stwo, gdyby mieszka�a z Madisonem De-Wittem?
Thorny zar�a�a nagle i Byrony oderwa�a si� od ponurych my�li. Wsta�a i przys�oni�a oczy d�oni�, by lepiej widzie� zbli�aj�cego si� je�d�ca. By� nim Gabriel de Nerve, syn don Joaquina de Nerve, bogatego ziemianina i znienawidzonego Kalifornijczyka. U�miechn�a si� do niego, gdy �ci�gn�� cugle pi�knego, gniadego rumaka i z gracj� zeskoczy� na ziemi�. Gabriel mia� dwadzie�cia jeden lat i by� niewiele wy�szy od Byrony. Oczy i w�osy mia� tak czarne, jak bezksi�ycowa noc. R�wne z�by po�yskiwa�y biel� w opalonej twarzy.
Tak jak inni Kalifornijczycy, Gabriel ubiera� si� nies�ychanie elegancko. Jego czarne spodnie przewi�zane by�y w pasie czerwon� jedwabn� szarf�, a czarna kamizelka zapi�ta na z�ote guziki. Czarne buty uszyto z najlepszej sk�ry, a bia�� koszul� zdobi� haft z�ot� nitk�.
- Como esta? - zapyta� od niechcenia, u�miechaj�c si� do niej. Dostrzeg� cie� b�lu w jej pi�knych zielonych oczach, ale go nie zrozumia�. Cie� znikn��, zanim zd��y� o to zapyta�.
- Dobrze, Gabrielu - odpowiedzia�a. - Nie widzia�am ci� od tygodnia. Co porabia�e�?
Gabriel zgi�� obola�e rami�. - Uje�d�a�em nowe konie - powiedzia�. - Twarde bestie. A ty, Byrony, co porabia�a�?
Ojciec Gabriela nie zdawa� sobie sprawy z tego, �e jego syn m�wi poprawn� angielszczyzn�, co niew�tpliwie by go rozz�o�ci�o. Nie wiedzia� r�wnie�, �e jego syn spotyka� si� z gring�, c�rk� cz�owieka, kt�rego uwa�a� za g�upca i pysza�ka. Jednak Gabriel nie m�g� trzyma� si� od niej z daleka. By�a �wie�a, s�odka i tak urocza, �e na sam� my�l o niej odczuwa� b�l. By� tak w ni� zapatrzony i poch�oni�ty my�l�, jakie jest w dotyku jej cia�o, �e ledwie us�ysza� odpowied�.
Byrony rzuci�a co� bezmy�lnie i wzruszy�a ramionami. Kilka miesi�cy temu Gabriel wy�ledzi� jej kryj�wk�, a teraz wydawa�o si�, �e zawsze wiedzia�, kiedy tu przyjedzie. Nie przeszkadza�o jej to, poniewa� go lubi�a. Wydawa� si� mi�y, uwielbia� �artowa� i �mia� si�. By� wytchnieniem od ci�kiej atmosfery, panuj�cej w domu.
- Jeste� dzi� bardzo cicha, ni�a - powiedzia�, zawi�zuj�c uzd� wok� ��ku siod�a.
Zrobi� krok w jej stron� i przerazi� si�, gdy odskoczy�a do ty�u. - O co chodzi, Byrony? Zachowujesz si�, jakbym by� bykiem, kt�ry chce ci� zaatakowa�.
Por�wnanie by�o tak celne, �e niemal si� roze�mia�a. - Wybacz mi, Gabrielu. Chyba jestem dzi� troch� zdenerwowana.
Skrzywi� si�, zastanawiaj�c si�, co jej chodzi po g�owie. Gdy si� odwr�ci�a, �eby popatrze� na opustosza�y krajobraz, spojrza� na jej bryczesy. Co powiedzia�aby matka na widok tak odzianej dziewczyny? Pod podmuchami wiatru jej lu�na bia�a koszula natychmiast przylgn�a do piersi. Z trudem prze�kn�� �lin�. Po ostatnim spotkaniu z Byrony czu� tak silne po��danie, �e musia� odwiedzi� burdel w San Diego. Ale to nie by�o to samo.
Domy�li si�, �e co� jest nie w porz�dku, je�li nie powiem czego� normalnego, pomy�la�a Byrony. -Opowiedz mi o nowych koniach, Gabrielu ~ powiedzia�a.
I opowiedzia�.
Popo�udnie up�yn�o na mi�ej rozmowie. Gabriel m�wi� o swojej rodzinie, a Byrony u�wiadomi�a sobie, �e chce us�ysze�, jakie �ycie mo�e by� przyjemne. Czy naprawd� min�o dopiero sze�� miesi�cy od czasu, gdy wyjecha�a z domu ciotki Idy, kochanej, zrz�dliwej ciotki, kt�ra da�a jej dom i mi�o��? I trzyma�a j� z dala od m�czyzn w ka�dym wieku. Przez chwil� zastanawia�a si�, czy ciotka Ida, stara panna, wierzy, �e wszyscy m�czy�ni s� tacy, jak m�� jej siostry. Nigdy wprawdzie nie powiedzia�a niczego z�ego na temat Madisona DeWitta ani innego m�czyzny, nie powiedzia�a jednak te� niczego dobrego. Byrony znowu skupi�a uwag� na Gabrielu, kt�ry opowiada� o swojej matce. Dona Carlota, matka Gabriela, by�a roze�mian�, radosn� kobiet�, pulchn� i kochaj�c�, kt�ra uwielbia�a robi� ojcu Gabriela psikusy. Jego bracia byli zabawni i ci�ko pracowali na ranczu Los Pi�os, a jego najm�odsza siostra Blanca by�a niem�dra, rozpieszczona i �liczna.
Gabriel w�a�nie opowiada� jej o zesz�orocznych �wi�tach Bo�ego Narodzenia, gdy nagle Byrony zerwa�a si� na r�wne nogi. - O m�j Bo�e! Za chwil� b�dzie ciemno. M�j ojciec... Musz� i��, Gabrielu! - Trz�s�a si�.
- Odprowadz� ci� do domu, Byrony - powiedzia�, pomagaj�c jej wsi��� na konia.
- Nie!
By�a mokra ze strachu i czu�a, �e krople potu sp�ywaj� jej po plecach.
- Ale� oczywi�cie, �e ci� odprowadz� - odpar� spokojnie i ustawi� swojego ogiera przy jej klaczy.
Zostawi� go, zanim dojedziemy do domu, pomy�la�a. W jej g�owie k��bi�y si� k�amstwa, kt�re mia�a powiedzie�, gdyby zobaczy� j� ojciec. Zobaczy�a �wiat�a w oddali i uderzy�a pi�tami w boki Thorny. - Do widzenia, Gabrielu! - zawo�a�a, odwracaj�c si�, by mu pomacha�.
- Uwa�aj!
Nie dotar�o do niej ostrze�enie, bo w�a�nie gruby konar uderzy� j� w rami� i zwali� z siod�a. Upad�a na plecy i a� zapar�o jej dech w piersiach. Gabriel zeskoczy� z konia i ukl�k� obok niej.
- Nic mi nie jest - wysapa�a. - To g�upstwo.
- Na pewno? - zapyta�. Obj�� j� ramieniem, gdy usi�owa�a wsta�.
- Tak, tak - powiedzia�a, odsuwaj�c si� od niego. - Musz� jecha� do domu.
- Querida, pomog� ci.
Nawet nie us�ysza�a czu�o�ci. W tej samej chwili dostrzeg�a brata i ojca, stoj�cych na progu domu i pal�cych cygara. - Prosz�, id� sobie - powiedzia�a do Gabriela, �api�c za ��k.
- W porz�dku - powiedzia�. - Wkr�tce si� zobaczymy, Byrony.
Zawr�ci� konia i odjecha�. Byrony wzi�a g��boki oddech i skierowa�a Thorny do ma�ej stajni. Zeskoczy�a z konia, cho� jej cia�o si� buntowa�o i zacz�a uspokajaj�ce czyszczenie klaczy. Prawie sko�czy�a, gdy zobaczy�a w drzwiach stajni ojca.
- Wi�c - powiedzia� bardzo powoli, bardzo wyra�nie - w ko�cu zdecydowa�a� si� opu�ci� swojego kochanka, dziewczyno?
Patrzy�a na niego, nie rozumiej�c, co m�wi.
- Ma�y, bogaty meksykaniec, Gabriel de Neve -powiedzia� i splun�� na stert� starej s�omy.
- On jest tylko przyjacielem - odpar�a, a serce zacz�o jej szybciej bi� ze strachu. - Tylko przyjacielem. Spotka�am go trzy miesi�ce temu w San Diego.
- I ten przyjacielski, ma�y meksykaniec rozrywa ci koszul�, c�rko? Lubisz le�e� na plecach?
Spojrza�a w d�, na rozdarcie na ramieniu. - Upad�am - powiedzia�a. - To wszystko. Wpad�am na konar drzewa i upad�am.
- Pewnie, �e tak! Ma�a, brudna dziwko! Po�a�ujesz, �e kiedykolwiek...
- �a�uj�, �e jeste� moim ojcem! - wrzasn�a. -Bo�e, nienawidz� ci�! Masz plugawy umys�...
Ruszy� w jej stron�, ale zza drzwi dotar� g�os Char-liego: - Nie, ojcze. Poczekaj, zostaw j� w spokoju i pos�uchaj mnie.
Byrony zamruga�a. Pomoc ze strony brata? �wiat niew�tpliwie stan�� na g�owie. Ku jej zaskoczeniu ojciec, obrzuciwszy j� nienawistnym spojrzeniem, odwr�ci� si� do syna.
- Wyjd� na chwil� na zewn�trz, ojcze - powiedzia� Charlie. - Przysi�gam, �e to wa�ne. A ty - splun�� w stron� Byrony - id� do domu i obmyj z siebie soki swego kochanka! Policz� si� z tob� p�niej!
*
Don Joaquin de Neve zosta� poinformowany przez Luisa, jednego ze swoich pomocnik�w, �e se�or DeWitt chce si� z nim widzie�. Don Joaquin zmarszczy� brwi i zamkn�� rejestr, le��cy na biurku. Czeg� chce ten �a�osny cz�owiek? - zastanawia� si�. Nie przysz�o mu do g�owy, by odes�a� go z kwitkiem, chocia� go nie znosi�. Wsta� z krzes�a, wysoki, szeroki w barach i dumny. Przygl�da� si� Madisonowi De-Wittowi, gdy ten wpad� do jego gabinetu jak rozw�cieczony byk.
- Se�or DeWitt - powiedzia� z wyszukan� grzeczno�ci�. - Co mog� dla pana zrobi�?
Dumni, arystokratyczni Kalifornijczycy zawsze zbijali Madisona DeWitta z tropu. Nienawidzi� ich, bo przy nich czul si� kim� nic nieznacz�cym, niewa�nym, kogo si� zaledwie toleruje. - Chcia�bym z panem porozmawia� o pa�skim synu - powiedzia�, zatrzymuj�c si�.
- O kt�rym synu? - zapyta� Don Joaquin.
Wulgarne, pe�ne gniewu s�owa ugrz�z�y Madisonowi De Witt w gardle. Rozejrza� si� po urz�dzonym z przepychem gabinecie Don Joaquina. Opanowa�a go zawi�� tak silna, �e z trudem uda�o mu si� opanowa� g�os. - O pa�skim synu Gabrielu - powiedzia�. -Ch�opak zepsu� mi c�rk�. Zgwa�ci� j�. ��dam odszkodowania, se?or.
Don Joaquin nie okaza� �adnych uczu�. - Czy�by?
- odezwa� si�, a cienka czarna brew unios�a si� na znak zainteresowania.
- Tak, wzi�� j� wczoraj. Widzia�em go z moj� c�rk�, mia�a podarte ubranie. Okry� ha�b� j� i ca�� nasz� rodzin�.
Ach, Gabrielu, pomy�la� Don Joaquin zasmucony. Nie mog� do tego dopu�ci�, m�j synu. Nie wyjawi� DeWittowi, �e syn szczerze mu opowiedzia�, co wydarzy�o si� poprzedniego wieczoru. Wiedzia�, �e musi chroni� rodzin� i jej nieskazitelne imi�. Nie zamierza� udowadnia� tej kreaturze niewinno�ci syna. I tak by to niczego nie da�o.
- ��dam, �eby si� z ni� o�eni�, se?or!
Don Joaquin zastanawia� si� przez moment, czy wszystkie z�e rzeczy, kt�re s�ysza� o tym grubo ciosanym cz�owieku, s� prawd�. No c�, nic nie m�g� zrobi� dla tej biednej dziewczyny. Spokojnie powiedzia�:
- Ma��e�stwo nie wchodzi w rachub�, se?or DeWitt. M�j syn wyjecha� dzi� rano odwiedzi� krewnych w Hiszpanii. - Zamilk� na chwil�, u�wiadamiaj�c sobie, �e by� mo�e jest w stanie zaoszcz�dzi� nieszcz�snej dziewczynie troch� furii ojca. - Jednak�e jestem got�w da� panu odszkodowanie. - Wysun�� szuflad� biurka, otworzy� kasetk� i odliczy� pi��set dolar�w. Poda� pieni�dze DeWittowi. Zesztywnia�, gdy ten zacz�� je przelicza�.
- To za ma�o - powiedzia� Madison DeWitt. -Chodzi o honor mojej c�rki. On j� zha�bi�. Kto teraz b�dzie chcia� si� z ni� o�eni�?
- To wszystko, co pan dostanie. A teraz prosz� wyj��. Pana obecno�� jest dla mnie... uci��liwa.
Madison DeWitt kl��, grozi�, ale Don Joaquin nie uleg� i w milczeniu patrzy� na niego znudzonym wzrokiem. Kiedy w ko�cu nieproszony go�� wyszed�, Don Joaquin odetchn�� g��boko. Najwy�szy czas, pomy�la�, �eby Gabriel pop�yn�� do Hiszpanii. Jego dziadkowie nie po�yj� ju� d�ugo i powinien spotka� si� z kuzynami. O tak, najwy�szy czas, �eby zobaczy� kawa�ek �wiata.
ROZDZIA� 2
Brent Hammond wyszed� z mrocznego salonu Colorado House na zewn�trz, gdzie �wieci�o popo�udniowe s�o�ce. U�miechn�� si� z zadowoleniem. W�a�nie wygra� z ��todziobem dwie�cie dolar�w w pokera. Wi�kszo�� wygra� oszukuj�c i to tylko w ci�gu czterech godzin. Rozci�gn�� obola�e mi�nie i odwr�ci� si�, by popatrze� na wzg�rze Presidio. Wyobra�a� sobie, �e tam m�g�by pozby� si� z nozdrzy smrodu �mieci, kt�re zalega�y wok� w brudnych, w�skich uliczkach i zatruwa�y resztki �wie�ego, s�onego powietrza.
Obserwowa� kilka puszczonych luzem kr�w, snuj�cych si� w�r�d odrapanych, ceglanych budynk�w, gdy us�ysza� wystrza�y. Obr�ci� si� na pi�cie, zrobi� dwa kroki naprz�d i poczu�, �e wpada na niego jaka� dziewczyna. Zachwia� si� i spr�bowa� z�apa� r�wnowag�, ale ona run�a na siedzenie tu� przy jego nogach.
Byrony krzykn�a i upu�ci�a swoje dwa pakunki. Jeden z nich otworzy� si� i wok� zrobi�o si� bia�o od m�ki.
- O matko - powiedzia�a Byrony. Bola� j� ty�ek, ale zacz�a si� �mia� i nie mog�a przesta�. Z wysi�kiem ukl�k�a.
- Przepraszam - powiedzia� Brent, padaj�c na kolana. - Pani pozwoli, �e pomog�.
Spojrza�a na m�czyzn�, na kt�rego w�a�nie wpad�a, i zaparto jej dech w piersiach. Mia� najpi�kniejsze ciemnoniebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widzia�a. Zacisn�� kszta�tne usta, �eby si� nie roze�mia�.
- Dzie� dobry - powiedzia�a, nie przestaj�c patrze� na jego twarz. Jego g�ste czarne w�osy by�y �wie�o umyte i b�yszcza�y w s�o�cu. Zauwa�y�a blizn� na policzku, kt�ra odcina�a si� od opalonej sk�ry. Zastanowi�a si�, sk�d j� mia�.
- Witam - odpar� Brent. Z�apa� j� za rami� i pom�g� wsta�.
Byrony by�a wysoka, ale ten m�czyzna przerasta� j� niemal o g�ow�. Zobaczy�a, jak rozchyla usta i wybucha g��bokim, d�wi�cznym �miechem.
- Lepiej niech mnie pan pu�ci, bo b�dzie pan mia� szary garnitur, nie bia�y.
Brent nie zdawa� sobie sprawy, �e nadal trzyma j� za rami�. Szybko pu�ci� dziewczyn� i odsun�� si�. -Przepraszam, wpad�em na pani� - powt�rzy�.
- Nie, to nie by�a pa�ska wina - odpada Byrony i zacz�a otrzepywa� sp�dnic�. - Zagapi�am si�.
- Us�ysza�em strza�y - powiedzia�.
- A tak - odpar�a, mru��c oczy z ledwie skrywan� pogard�. - Tym razem jacy� m�odzie�cy strzelali do celu. Nie ma si� czym martwi�.
- Nie martwi�em si�, po prostu by�em zaciekawiony. Co mia�a pani na my�li, m�wi�c �tym razem�?
Wzruszy�a ramionami. - Niestety San Diego s�ynie z przemocy. Pojedynki, strzelaniny, walki na no�e. Obawiam si�, �e mamy tu wszystko.
- S�yn� z tego wszystkie miasta, kt�re odwiedzi�em.
Znowu spojrza�a na jego twarz. - Nigdy wcze�niej nie widzia�am pana w San Diego.
- Jestem tu po raz pierwszy. W�a�ciwie jutro wyje�d�am.
- Czy jest pan hazardzist�? - zapyta�a, zerkaj�c na Colorado House.
- Tak, chyba jestem.
Nie przestawa�a si� w niego wpatrywa� i bezwiednie obliza�a doln� warg�.
- Czy podoba si� pani widok?
Zamruga�a, nie rozumiej�c, a potem dostrzeg�a b�ysk rozbawienia w jego oczach. - Tak - odpar�a �mia�o.
Brent nie spodziewa� si� takiej odpowiedzi. Zarumieni� si�, boj�c si� ukrytego oskar�enia, �e nie jest d�entelmenem. - No c�, odp�ac� komplementem. Wygl�da pani pi�knie nawet z m�k� na nosie.
Roze�mia�a si�, ale potrz�sn�a g�ow� w odpowiedzi na jego absurdalny komplement. Dobrze wiedzia�a, jak wygl�da. W�osy mia�a mocno �ci�gni�te w w�ze� na karku, a jej wyblak�a szara bawe�niana sukienka by�a r�wnie pon�tna, jak worek na ziemniaki. Nie mog�a jednak oderwa� oczu od jego twarzy. U�wiadomi�a sobie, �e jest bardzo ros�ym m�czyzn�, ale nie obawia�a si� go. To by�o dziwne. - Ma pan niesamowite oczy. Prosz� mi wybaczy�, �e si� gapi�.
Uni�s� czarn� brew. - Wydaje mi si�, �e nadal s� tego samego koloru, szanowna pani, a mo�e dosta�a si� do nich m�ka?
- Nie, to nie m�ka. Nie ma w nich... z�a.
Zmarszczy� brwi. Naprawd� by�a bezpo�rednia, w jej g�osie nie s�ysza� rezerwy. Nagle zesztywnia�a, pochyli�a si� z gracj� i podnios�a swoje pakunki, szybko zamykaj�c torb� z m�k�. - Musz� i��. Przepraszam, �e na pana wpad�am.
- Prosz� zaczeka�! - zawo�a� za ni�, ale nie obejrza�a si�. Unios�a sp�dnic� i pospieszy�a alej� San Diego do placu, gdzie przywi�zana do dr��ka, sta�a stara bryczka. - Nie znam pani imienia - powiedzia� prawie do siebie.
Rozmawia�a ze starsz� kobiet�. Prawdopodobnie z matk�, pomy�la�. Powoli ruszaj�c, patrzy�, jak stoi przy koniach i strzepuje z siebie resztki m�ki. Mizerne szkapy, pomy�la�.
Zatrzyma� si�, widz�c trzech m�odych, ha�a�liwych m�czyzn na �rodku ulicy. Najwyra�niej byli pijani. Ten w �rodku wk�ada� pistolet do kabury.
- Hej, Charlie - powiedzia� jeden z m�odych m�czyzn - czy tam nie stoi twoja siostra?
Brent znieruchomia�, pami�taj�c pogard� w jej g�osie, gdy powiedzia�a, �e to tylko m�odzi m�czy�ni strzelaj� do celu. Czy�by by�a z�a na w�asnego brata?
- Racja, Tommy - odpar� Charlie. - Wygl�da, �e chcia�by� j� bli�ej pozna�. Nie masz wystarczaj�co du�o pieni�dzy, przyjacielu. Zapomnij o tym.
Brent poczu�, �e ogarnia go gniew. Przyjrza� si� Charliemu. Nie zauwa�y� specjalnego podobie�stwa mi�dzy rodze�stwem. Charlie mia� �niad� cer�, matowe br�zowe w�osy i przekrwione od nadu�ywania alkoholu szarawe oczy. Spotka� ju� m�czyzn pokroju Charliego -bufon�w, opryszk�w, a czasami nawet bandzior�w.
- Nadal jednak jest �adna - odezwa� si� trzeci m�czyzna.
Charlie wzruszy� w�skimi ramionami. - Tobie podoba si� ka�da sp�dniczka.
- Ona niew�tpliwie nie�le wywija swoj� sp�dniczk� - powiedzia� Tom.
Brent nie us�ysza� odpowiedzi Charliego. U licha, dlaczego w og�le by� tym zainteresowany? Przeszed� przez zakurzon� ulic� i przystan�� ko�o staruszka, siedz�cego na krze�le opartym o �cian� ratusza. Starzec zamacha� do kobiety, a ona szybko skin�a g�ow�. Brentowi zadr�a�y nozdrza, gdy si� zbli�a�. Od starego cz�owieka bi�a wo� spirytusu zmieszanego z potem i tanim tytoniem.
- Jak si� masz, m�ody cz�owieku - odezwa� si� starzec.
Brent kiwn�� g�ow�. - Kim jest tamta dziewczyna?
- zapyta�.
Starzec splun��. - Te tam, to kobiety DeWitta. Matka i c�rka. Ona nazywa si� Byrony.
- Byrony - powt�rzy� Brent.
- Tak. Jej mamu�ka kocha�a si� w Angliku, kt�ry nazywa� si� lord Byron. By� pisarzyn� bez talentu, powiedzia� mi o tym Madison. G�upie imi�. Madison DeWitt jest jej ojcem. Jest moim przyjacielem i dobrym cz�owiekiem, tym bardziej mi go szkoda.
Brent nie odrywa� wzroku od Byrony. Zda� sobie spraw�, �e mu si� podoba - co nie zdarza�o si� cz�sto - i �e chcia�by z ni� jeszcze porozmawia�. Od dawna nie podoba�a mu si� �adna kobieta. Oczywi�cie by�a Maggie. No i Laurel, kiedy mia� osiemna�cie lat. Potrz�sn�� g�ow�. Dobry Bo�e, nie my�la� o Laurel od czasu, gdy dosta� list od swojego brata, Drew. To by�o ponad sze�� miesi�cy temu w Denver.
Drew nie wspomnia� o Laurel, ale Brent przypomina� sobie o niej w najdziwniejszych momentach, takich jak ten. Nie�wiadomie uni�s� r�k� i przesun�� palcem po bli�nie na lewym policzku. Nie ma g�upszego stworzenia ni� napalony m�ody ch�opak, pomy�la�.
- Dlaczego go szkoda? - zapyta� w ko�cu.
- Przez t� dziewczyn�. Jest przekle�stwem Madisona. Powiedzia� mi, �e przy�apa� j� z kochankiem, jednym z tych cholernych Kalifornijczyk�w. Oczywi�cie ch�opak nie chcia� si� z ni� �eni�, ale jego ojciec da� Madisonowi jakie� pieni�dze, �eby go sp�awi�. Cholerne, napuszone meksyka�ce. Madison ma tylko nadziej�, �e dziewczyna nie urodzi mu b�karta.
Ale ona jest taka m�odziutka, pomy�la� Brent. Pewnie nie ma nawet dwudziestu lat. Kochanek? Nie wyda�a mu si� kobiet� tego pokroju... No c�, mo�e si� myli�. B�g mu �wiadkiem, �e myli� si� ju� wcze�niej. Pewnie wykorzystywa�a swoje wdzi�ki, �eby wcisn�� si� w bogat� rodzin�. Historia stara jak �wiat. Przekl�te intrygantki. Dobrze mnie wyszkoli�a�, Lau-rel. Dobieg� go s�odki �miech Byrony DeWitt. W�a�nie drapa�a za sparszywia�ym uchem jakiego� konia.
- Nie wydaje mi si� to prawdopodobne - powiedzia� Brent.
- Powiedzia�em ci, jestem przyjacielem jej ojca. On mi m�wi o wszystkim.
- Dziewczyna jest dumna, ale puszczalska. - Znowu splun��.
- Nie wygl�da na puszczalska.
- Ma�a, g�upia dziwka z wydumanym imieniem. Taka w�a�nie jest. Ach, biedny Madison. Ale tak musia�o by�, skoro dziewczyna dorasta�a bez ojca w Bostonie. Teraz b�dzie musia� znale�� jej m�a w jakim� innym mie�cie. Nie we�mie jej �aden szanuj�cy si� m�czyzna.
Zw�aszcza, pomy�la� Brent, je�li b�dziesz wszystkim opowiada� o jej... b��dach. Uni�s� wzrok i zobaczy�, jak Byrony DeWitt wsiada do powozu i bierze z r�k matki lejce. Przez kr�tk� chwil� patrzy�a prosto na niego i u�miechn�a si�. Zaraz po tym cmokn�a na konie i wkr�tce nie widzia� nic poza tumanami kurzu, wzbijanymi przez ko�a powozu.
- D�ugo zostajesz w tych stronach, m�ody cz�owieku?
- Nie. San Diego jest dla mnie zbyt ciche. - I zbyt spokojne i zbyt brudne, doda� w my�li. Pomy�la� o San Francisco i u�miechn�� si�. Zbrodnia, korupcja, chciwo��. By�y tam wszystkie ludzkie s�abo�ci, ale, do diab�a, w tym mie�cie wiesz, �e �yjesz. W mie�cie pe�nym m�odych ludzi takich jak on, kt�rzy chcieli sami budowa� swoj� przysz�o��. Nieokie�znane, ha�a�liwe, pe�ne energii, takie w�a�nie by�o San Francisco. Podr�owa� statkiem Edwarda Chambersa wzd�u� wybrze�a i przez chwil� zastanawia� si� nad wykupieniem cz�ci udzia��w przyjaciela. Ale to nie by�o dla niego. Wiedzia�, czego chce.
- By�e� na p�nocy w kopalniach z�ota?
- Tak.
- Poszcz�ci�o ci si�?
- Wystarczaj�co - odpar� Brent. - Do zobaczenia. - Uchyli� kapelusza i przeszed� przez ulic� do Colorado House.
*
- Kim by� ten m�czyzna, Byrony?
Byrony spojrza�a na matk�. - Wpad�am na niego i ca�a obsypa�am si� m�k�. Jest bardzo mi�y, ale jutro wyje�d�a z San Diego.
Alice DeWitt splot�a d�onie, jak to od lat mia�a w zwyczaju. - Ciesz� si�, �e w mie�cie nie by�o twojego ojca.
- Dlaczego? My�lisz, �e poszed�by za tym m�czyzn� i domaga�by si� pieni�dzy za zha�bienie mnie? - G�os Byrony trz�s� si� z bezsilnej z�o�ci.
- Ale�, kochanie - powiedzia�a Alice prosz�cym tonem - nie mo�esz tak si� zachowywa�. Te pi��set dolar�w bardzo si� ojcu przyda�o.
- Don Joaquin powinien by� pos�a� go do diab�a. Biedny Gabriel. Bo�e, chcia�abym by� m�czyzn�. -Parskn�a �miechem. - Tylko �e wtedy mog�abym by� taka jak Charlie. Widzia�a� go, prawda? By� z Tom-mym Larkinem i Jimmym Taylorem. Szumowiny. Oczywi�cie tw�j m�� by�by zadowolony, �e Charlie jest pijany i strzela z pistoletu.
Alice wzdrygn�a si�. Dwa miesi�ce po powrocie z Bostonu Byrony zacz�a o nim m�wi� wy��cznie jako o m�u Alice. - Du�o m�ki si� rozsypa�o?
- Nie wi�cej ni� �wier� kilo. Nie martw si�, mamo. Je�li zauwa�y, wezm� win� na siebie.
Jak mog� si� od niego uwolni�? Jak uciec?
- Widzia�am, jak ten m�czyzna rozmawia� z Je-bem Donnallym.
Byrony roze�mia�a si� ponuro. - Ja te�. Teraz pewnie uwa�a mnie za najwi�ksz� dziwk� w Kalifornii, o ile Jeb w og�le o mnie m�wi�. Oble�ny staruch.
- Byrony, nie wolno ci tak m�wi�!
- Dlaczego nie? - warkn�a. - Co to zmieni? Przynajmniej ustrze�e mnie to przed jego planami ma��e�skimi. Za�o�� si�, i� nie przypuszcza�, �e Jeb rozpowie jego k�amstwa ca�emu �wiatu.
Jednak to mia�o znaczenie, pomy�la�a Alice. Gdyby Byrony odezwa�a si� tak przy ojcu, na pewno by j� uderzy�. Musi odes�a� st�d Byrony; zda�a sobie z tego spraw�, gdy nie mog�a powstrzyma� c�rki przed wyst�powaniem w jej obronie. Tyle �e dwa miesi�ce temu Madison znalaz� jej skromne oszcz�dno�ci, kt�re trzyma�a dla Byrony. Nie powiedzia� ani s�owa, po prostu wzi�� pieni�dze i pojecha� z Charliem do San Diego. Nie wybuchn�� gniewem r�wnie� wtedy, gdy wr�ci� po kilku godzinach. Po prostu spojrza� na ni� i powiedzia� ca�kiem spokojnie: - Wiem, dlaczego to zrobi�a�. Ale to ja zdecyduj� o losie dziewczyny, nie ty. Dzi�ki Bogu, �e nie jest podobna do ciebie. Zawsze uwa�a�em, �e twoja matka by�a przystojn� kobiet�. Dziewczyna musi by� co� warta.
- To twoja c�rka, twoja krew! - krzykn�a wzburzona Alice. Przed laty i ona by�a pi�kna.
Uni�s� r�k�, lecz zaraz j� opu�ci�. - To prawda. Jest r�wnie� diablic�, ale nauczy�a si�, gdzie jest jej miejsce. Pozwoli�em ci zrobi� po swojemu, kobieto, gdy wys�a�a� j� do siostry. Ale teraz wr�ci�a, a ja zrobi� z ni� to, co uznam za stosowne.
Alice czu�a, �e ogarnia j� znajoma bezsilno��. -Byrony nie jest diablic�. Jest s�odk�, dobr� dziewczyn�. Dlaczego nie mo�esz... lepiej jej traktowa�?
- Wymigiwa�a si� od swoich obowi�zk�w przez prawie dziewi�tna�cie lat. Najwy�szy czas, �eby mi si� odwdzi�czy�a.
Jest taki, jak jego ojciec, pomy�la�a. I w g��bi duszy wiedzia�a o tym, nawet zanim za niego wysz�a. Ale tak bardzo go kocha�a i wierzy�a, �e mo�e go zmieni�. - Wiesz co, Byrony - powiedzia�a do naburmuszonej c�rki, wyra�aj�c g�o�no swoje my�li - przez jaki� czas by� inny. Naprawd� pr�bowa�, ale nic mu si� nigdy nie udawa�o. Przez to sta� si�... zgorzknia�y. Dlatego przeprowadzili�my si� do Kalifornii, �eby zacz�� wszystko od nowa. Gdyby� tylko mu nie pyskowa�a...
- I pozwoli�a mu ci� bi�? Naprawd� wierzysz, �e mog�abym sta� z boku, gdy ma jeden z tych napad�w gniewu, i patrze� jak ci� bije? Och, mamo, wyjed�my razem. Cokolwiek widzia�a� w nim kiedy� dobrego, to znik�o. Charlie staje si� taki jak on. Mog� zadba� o nas obie, mamo. Wiem, �e mog�. Mam troch� wykszta�cenia, a ciotka Ida nauczy�a mnie szy� i gotowa�. Mog� znale�� prac� i zarobi� na nasze utrzymanie.
- Nie mog�, Byrony. On mnie potrzebuje. Byrony us�ysza�a w glosie matki nie tylko patos, ale tak�e ukryt� si��. By�a bardziej zniewolona ni� w wi�ziennej celi. - Masz racj� co do pi�ciuset dolar�w. Pewnie przez miesi�c b�dzie czul si� wa�ny. A potem wszystko wr�ci do normy. Za swoje niepowodzenia b�dzie obwinia wszystkich poza sob�.
- On mnie potrzebuje - powt�rzy�a Alice DeWitt.
Madison nie dowiedzia� si� o stracie m�ki, a pi��set dolar�w rozesz�o si� w ci�gu dw�ch tygodni. Stal si� pos�pny i milcz�cy, a wi�kszo�� czasu sp�dza� w San Diego, u�alaj�c si� Jebowi Donnally'emu na swojego pecha. Byrony czeka�a na wybuch, ale nie nadszed�. Zamiast tego kt�rego� wieczora Madison DeWitt wr�ci� do domu, wymachuj�c jakim� listem.
- Nareszcie! - wrzasn��. - Teraz, moja droga c�rko, zap�acisz mi za te wszystkie lata sp�dzone w Bostonie.
Byrony znieruchomia�a.
- Co masz na my�li, Madison? - zapyta�a ostro�nie Alice.
- Mam na my�li - powiedzia� z satysfakcj� - �e znalaz�em m�a dla twojej c�rki. Bogatego m�a. Jednego z twoich dalekich kuzyn�w, Alice. Nazywa si� Ira Butler.
Byrony nie drgn�a. Przypomina�a sobie kilka rozm�w, kt�re odby�a z ciotk� Id� na temat jej rodziny. Ira Butler by� kuzynem w trzecim pokoleniu i pochodzi� ze Wschodu. By� stary, prawdopodobnie zbli�a� si� do czterdziestki.
- Problem w tym - powiedzia� Madison, krzywi�c si� - czy dziewczyna jest w ci��y? Czy nosi w sobie b�karta tego cholernego meksyka�ca?
- Oczywi�cie, �e nie! - krzykn�a Alice. - Nigdy...
- Zamknij si�, kobieto. Nasz pan Butler przyje�d�a w przysz�ym tygodniu z San Francisco. Drogo zap�aci za twoj� c�rk�, bardzo drogo. Pisze o ostatecznej ugodzie.
- Dlaczego chce si� ze mn� o�eni�? - odezwa�a si� wreszcie Byrony.
- Pisze o wi�zach rodzinnych - zby� j� Madison. -Przesy�a nawet sto dolar�w na twoj� wypraw�, jak pisze. No c�, dziewczyno, dostaniesz pi��dziesi�t. Zr�b co� z sob�, wygl�dasz jak zu�yta...
- Dziwka?
Uni�s� r�k�, ale szybko si� rozmy�li�. - Trzymaj j�zyk za z�bami, dziewczyno. Nie b�d� znosi� twojej bezczelno�ci. Nied�ugo zaczniesz sprawia� problemy innemu m�czy�nie.
Nie sprawia�am ci problemu przez osiemna�cie lat! - pomy�la�a.
Alice zauwa�y�a, �e Byrony zesztywnia�a. -Chod�, kochanie, p�jdziemy do kuchni i przygotujemy obiad - odezwa�a si� szybko. - Porozmawiamy.
- Wychodz�, Alice - zawo�a� Madison, zadowolony z siebie. - Jad� do miasta. W ko�cu wszystko uk�ada si� po mojej my�li.
- �eby si� uchla� - powiedzia�a Byrony pod nosem.
- Madison - odezwa�a si� Alice - czy m�g�by� da� mi te pi��dziesi�t dolar�w?
- J�cz�ca suka - mrukn��, ale poda� jej pieni�dze. Alice odetchn�a z ulg�. - To odpowied� na wszystkie moje modlitwy - powiedzia�a do c�rki, gdy ucich�y ci�kie kroki jej m�a.
- Twoje modlitwy, nie moje - odrzek�a Byrony.
- Nie, pos�uchaj mnie, dziecko. Dobrze pami�tam Ir�. Jest troch� starszy od ciebie, ale jest dobrym i przystojnym m�czyzn�, bardzo przystojnym. Kiedy� uwa�a�am, �e wygl�da jak anio�y z mojej Biblii, wszystkie jasne i szczup�e. On nigdy... ci� nie skrzywdzi. Zastanawiam si�, co nim kieruje, ale to nie ma znaczenia. Nie mia�am od niego �adnej wiadomo�ci od jakich� trzech lat. Napisa� do mnie z San Francisco. Ju� wtedy dobrze mu si� powodzi�o. M�dry i dobry m�czyzna z tego Iry. B�dziesz nawet mia�a szwa-gierk�, Byrony. Nazywa si� Irene i jest niewiele od ciebie starsza. To przyrodnia siostra Iry. Opiekuje si� ni� od dziesi�ciu lat, kiedy zmarli jego ojciec i macocha.
Byrony s�ucha�a potoku s��w matki. Dobry cz�owiek... nie skrzywdzi ci�. Czy tylko tego nale�y oczekiwa� od m�a? By� mo�e, pomy�la�a Byrony, garbi�c si�, mog� oczekiwa� tylko tego. Ale dlaczego w�a�nie ona? Nigdy nawet jej nie widzia�. To nie mia�o �adnego sensu. Jednak od czasu powrotu na �ono rodziny nic nie mia�o sensu. Przed snem rozmy�la�a o hazar-dzi�cie, kt�rego spotka�a w San Diego. Westchn�a cicho i zasn�a kamiennym snem.
ROZDZIA� 3
Ciotka Ida powiedzia�aby, �e Ira Baines Butler jest prawdziwym d�entelmenem, niemal wymar�ym gatunkiem w�r�d m�czyzn. Byrony zgodzi�a si� z tym w my�lach, patrz�c jak Ira Butler zr�cznie radzi sobie z ka�dym cz�onkiem rodziny DeWitt. Zachichota�a, przypominaj�c sobie, �e standardy ciotki Idy s� r�wnie sztywne, jak jej gorset. Za nic nie mog�a sobie przypomnie� wi�cej ni� tuzina m�czyzn, kt�rzy zas�ugiwaliby na to miano. Ira spojrza� na Byrony jasnoniebieskimi oczami i u�miechn�� si�. Poczu�a, �e wbrew sobie odpowiada u�miechem. Niew�tpliwie jest czaruj�cy, pomy�la�a, a tak�e taktowny, elegancko ubrany i m�wi odpowiednie rzeczy w odpowiednim momencie. Byrony, kt�ra gotowa by�a nienawidzi� go od pierwszego wejrzenia, musia�a zmieni� zdanie przed ko�cem pierwszego dnia jego wizyty. Traktowa� jej ojca z pe�nym szacunkiem, podczas gdy ojciec patrzy� na niego z chciwo�ci�, zawi�ci� i ulg�. Widzia�a, �e matka staje si� niemal �adna pod wp�ywem delikatnych komplement�w kuzyna Iry. Najbardziej zaskoczy�o j� zachowanie Charliego. Najpierw by� ponury, ale wkr�tce, pod wp�ywem Iry, zachowywa� si� jak przyjacielski szczeniak, kt�ry chce zdoby� akceptacj� i zwr�ci� na siebie uwag� starszego m�czyzny. No i Ira by� bogaty.
Jeszcze d�ugo w nocy s�ysza�a ciche odg�osy m�skich rozm�w, dobiegaj�ce z do�u. Ojciec niew�tpliwie wyciska od niego ka�dego dolara, pomy�la�a. By�a coraz bardziej zdezorientowana ca�� sytuacj�.
Nast�pnego ranka przy �niadaniu Ira poprosi� Byrony, by oprowadzi�a go po ma�ej farmie. Ku jej zaskoczeniu ojciec ju� przygotowa� pow�z, czego dawno nie robi�.
- To wielka przyjemno�� w ko�cu ci� pozna�, kuzynko - powiedzia� Ira, gdy siedzieli w powozie. - Czy wolno mi powiedzie�, skoro jeste�my sami, �e bardzo mnie cieszy twoja zgoda. Zapewniam ci�, �e zrobi� wszystko, by uczyni� ci� szcz�liw�.
M�wi� rado�nie, z po�udniowym akcentem, a jego g�os by� mi�kki jak jedwab. Byrony przypomnia�a sobie s�owa matki, �e kuzyn Ira Baines Butler jest przystojnym m�czyzn�, i musia�a przyzna� jej racj�. Rzeczywi�cie wygl�da jak anio�, pomy�la�a Byrony, z tymi jedwabistymi blond w�osami, bardzo jasn� karnacj� i bladymi, niebieskimi oczami. Nagle przed oczyma stan�� jej obraz hazardzisty i pomy�la�a: A tamten wygl�da� jak upad�y anio�. Zamruga�a, by odzyska� ostro�� spojrzenia, a potem powiedzia�a: - Dzi�kuj�, panie Butler.
- M�w mi Ira.
- Ira. - U�miechn�a si� do niego. - My�l�, �e nosisz nieodpowiednie imi�. My�l�, �e Gabriel by�oby bardziej odpowiednie.
Blond brew unios�a si� do g�ry.
- Wygl�dasz jak anio�.
Odchyli� g�ow� do ty�u i szczerze si� roze�mia�, ods�aniaj�c bia�e, r�wne z�by. Byrony zastanawia�a si�, dlaczego dotychczas si� nie o�eni�. Zdecydowanie wygl�da�, jak spe�nienie marze� ka�dej kobiety.
- B�d� o tym pami�ta�, Byrony - powiedzia� po chwili - ale wol� raczej chodzi� po ziemi, chyba �e zechcesz dzieli� ze mn� niebieski firmament. - Znowu obdarzy� j� ciep�ym u�miechem, a ona odwzajemni�a u�miech.
Szarpn�a lejcami, pop�dzaj�c star� klacz. - Czy by�e� kiedykolwiek w San Diego?
- Niestety nie. To urocze ma�e miasteczko. �miem twierdzi�, �e San Francisco wyda ci si� r�wnie interesuj�ce.
- Och, San Diego niespecjalnie mnie interesuje -odpar�a bez zastanowienia.
- Zapomnia�em. Dopiero co wr�ci�a� z Bostonu, prawda? Pi�kne miasto. Nie dziwi� si�, �e nie jeste� zachwycona San Diego. - Przytakn�a, a on ci�gn�� dalej: - Pewnie zastanawiasz si�, dlaczego o�wiadczy�em si� w tak nietypowy spos�b. - Odwr�ci� si�, by przyjrze� si� jej profilowi.
- Tak - odpar�a szczerze. - To prawda.
- Widzia�em ci� dwa lata temu w Bostonie.
Spojrza�a na niego szeroko otwartymi oczyma. -Nie rozumiem.
Wygl�da� na zasmuconego. - Widzisz, dowiedzia�em si�, kim jeste�, tu� przed moim wyjazdem. Ale nie zapomnia�em. I jeszcze odkry�em, �e jeste�my spokrewnieni! Wyobra� sobie moj� rado�� i ulg�. - Zamilk� na chwil�, nie przestaj�c si� u�miecha�. - Troch� trwa�o, zanim ci� odnalaz�em.
- Co robi�e� w Bostonie? - spyta�a, nie wiedz�c, co powiedzie�. Jego wyznanie oszo�omi�o j�. Czy chcia� powiedzie�, �e zakocha� si� od pierwszego wejrzenia, zupe�nie jej nie znaj�c? Byrony nie mog�a sobie tego wyobrazi�, ale czu�a si� przez to bardzo wyj�tkowa. W ko�cu nie mia� powodu, �eby k�ama�.
- Interesy. Nudne rzeczy dla takiej uroczej m�o-i dej damy, zapewniam ci�. Jest tak ciep�o i parno. Mu-sz� przyzna�, �e nie mog� doczeka� si� powrotu do San Francisco.
Zastanawia�a si�, jakie interesy, ale nie spyta�a. �atwo zmieni� temat i nie powinna wtyka� nosa w nie swoje sprawy, chyba �e chcia�a uchodzi� za imperty-nentk�. - Czy pogoda tam jest taka sama jak tutaj?
- Jest znacznie ch�odniej. Widzisz, Byrony, San Francisco jest jak - uni�s� d�o� - m�j kciuk. To p�wysep, otoczony z lewej strony Pacyfikiem, zatok� powy�ej i poni�ej. U nas jest ch�odniej przez ca�y rok. My�l�... mam nadziej�, �e b�dzie ci si� tam podoba�o.
- Wydaje si� urocze. Pami�tam pot... - Zamilk�a, rumieni�c si� lekko na wspomnienie przestr�g ciotki Idy, o czym nie powinna rozmawia� dama.
Znowu si� roze�mia�, poklepuj�c j� lekko po ramieniu. - Ja te�. Pewnie w lecie wypija�a� litry lemoniady.
- Tak - powiedzia�a. - Gdzie mieszkasz w San Francisco?
- Na Rincon Hill, tak to si� nazywa. W South Park. Iren� i ja wsp�pracowali�my z architektami, �eby dom by� cho� troch� podobny do naszego domu w Baltimore. Mam nadziej�, �e b�dziesz si� tam czu�a jak w domu, Byrony.
- Irene mieszka z tob�? - spyta�a Byrony, cho� zna�a ju� odpowied�. Wydawa�o jej si� troch� dziwne, �e siostra nadal b�dzie mieszka� z bratem po jego �lubie, ale w gruncie rzeczy nie