12272

Szczegóły
Tytuł 12272
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12272 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12272 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12272 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GAI-JIN TOM 1: księgi 1/2 Akcja książki rozgrywa się w Japonii roku 1862, dwieście sześćdziesiąt lat po wydarzeniach opisanych w "Shogunie", a jej bohaterami są Malcolm Struan, gai-jin, wnuk Dirka Struana, założyciela Noble House, największej brytyjskiej firmy handlowej w krajach Orientu, oraz Toranaga Yoshi, potomek pierwszego shoguna w prostej linii, czołowy polityk w Radzie Starszych rządzącego krajem shogunatu. Niezadowoleni z władzy shogunatu samurajowie tworzą tajne sprzysiężenie shishich, które dąży do przywrócenia władzy cesarza i wypędzenia cudzoziemców z Japonii. W obliczu słabości panującego shoguna jedynie Yoshi jest w stanie się im przeciwstawić... Do małej osady o nazwie Yokohama, gdzie zamieszkuje niewielka społeczność Europejczyków, przybywa 20-letni Malcolm Struan, przyszły tai-pan Noble House. Napadnięty przez shishich i ciężko ranny, powoli wraca do zdrowia. Szaleńczo zakochany w pięknej Francuzce, Angelique, pragnie ją poślubić, czemu sprzeciwia się jego matka. Struan musi podjąć walkę o należne mu kierownictwo Noble House... TOM 2: księgi 3/4/5 Pozycja Yoshiego w shogunacie jest coraz bardziej zagrożona; na jego życie czyhają shishi. Anglia i Francja przygotowują się do ataku na Edo, siedzibę shoguna. By nie dopuścić do wojny, Yoshi podejmuje tajne rokowania z ich przedstawicielami. Jego wysiłkom przeciwstawiają się fanatyczni rewolucjoniści i ich szpiedzy, obecni zarówno wśród społeczności Europejczyków, jak na dworze shoguna. Wśród shishich wyróżniają się Hiraga - samuraj, który stopniowo zdaje sobie sprawę, że najlepszym sposobem na pokonanie Europejczyków jest poznanie ich najgłębszych tajemnic, i Ori - młody wojownik, u którego nienawiść do cudzoziemców (gai-jinów) wymieszana jest z fascynacją ich kulturą... Nad Noble House gromadzą się chmury. Zaciekła rywalizacja z firmą Brock & Sons dążącą do zniszczenia konkurenta skłania Malcolma Struana do ryzykownych posunięć. W ich bezpardonową walkę wkracza przybyły właśnie do Yokohamy Amerykanin, Edward Gornt, który usiłuje rozegrać własną partię. Gornt zdaje sobie sprawę, że kluczem do zniszczenia obu firm jest, pożądana przez wielu mężczyzn, Angeligue Richaud... James Clavell Gai-jin część II Przełożyli GRAŻYNA GRYGIEL WITOLD NOWAKOWSKI PIOTR STANIEWSKI PRIMA WARSZAWA 1996 Tytuł oryginału: GAI-JIN Copyright (c) 1993 by James Clavell The morał rights of the author have been asserted Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo PRIMA 1995 Księga 1, 2, 3: Copyright (c) for the Polish translation by Grażyna Grygiel & Piotr Staniewslri 1995 Księga 4, 5: Copyright (c) for the Polish translation by Witold Nowakowski 1996 Cover illustration (c) Bill Gregory/Artists Partners Ltd. Redakcja: Agencja Wydawnicza "Klasyk" Redakcja techniczna: Janusz Festur Ilustracja na okładce: Bill Gregory Opracowanie graficzne okładki: Plus 2 ISBN 83-7152-021-2 (tom 1) ISBN 83-7152-022-0 (tom 2) Wydawnictwo PRIMA Adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78 Dystrybucja/sprzedaż wysyłkowa: INTERNOVATOR ul. Postępu 2, 02-676 Warszawa, tel. 431-161 w. 323, tel./fax 430-420 Warszawa 1996. Wydanie I Objętość (tom 2): 44 ark. wyd., 37 ark. druk. Skład: Zakład Poligraficzny "Kolond" Druk: Drukarnia Wojskowa w Łodzi GŁÓWNE POSTACIE Gai-jinowie MALCOLM STRUAN, 20 lat, najstarszy syn i dziedzic firmy Struanów, Noble House; jego ojcem był CULUM STRUAN, 39 lat, obecny tai-pan firmy; jego ojcem był DIRK STRUAN, założyciel firmy, natomiast żoną TESS STRUAN, 36 lat, córka Tylera Brocka. GORDON CZEN, 48 lat, "Znakomity Czen", komprador firmy Struanów w Hongkongu, nieślubny syn Dirka Struana. JAMIE MCFAY, 39 lat, kierujący filią Noble House w Japonii. DR RONALD HOAG, 46 lat, lekarz rodziny Struanów. TYLER BROCK, 72 lata, tai-pan i założyciel firmy Brock i Synowie. MORGAN BROCK, 48 lat, jego syn, brat przyrodni Tess. NORBERT GREYFORTH, 39 lat, kierujący filią firmy Brocków w Japonii. SIR WILLIAM AYLESBURY, 47 lat, brytyjski minister w Japonii. DR GEORGE BABCOTT, 28 lat, zastępca ministra i chirurg. PHILLIP TYRER, 21 lat, dyplomata i praktykant uczący się na tłumacza języka japońskiego. ADMIRAŁ CHARLES KETTERER, 46 lat, dowódca floty brytyjskiej. POR. JOHN MARLOWE, 28 lat, kapitan 21-działowej parowej fregaty HMS "Pearl", obecnie adiutant Ketterera. SETTRY PALLIDAR, 27 lat, kapitan dragonów. DMITRI SYBORODIN, 38 lat, kupiec amerykański, z pochodzenia Kozak. HENRI BONAPARTE SERATARD, 41 lat, francuski minister w Japonii. ANDRE PONCIN, 38 lat, kupiec, tajny agent z Francji. HRABIA ALEKSY SIERGIEJEW, 35 lat, carski minister w Japonii. ANGELIQUE RICHAUD, 18 lat, ukochana Malcolma Struana, córka Guya Richauda, francuskiego kupca w Chinach, pozostająca pod opieką ministra Francji. Japończycy PAN TORANAGA YOSHI, 26 lat, potomek shoguna Toranagi, członek Rady Starszych, opiekun dziedzica, shoguna-chłopca. 5 V KOIKO, 22 lata, tayu, gejsza najwyższej rangi, ai-jin (ukochana) pana Yoshiego. MISAMOTO, 31 lat, rybak, skazaniec, przebrany za samuraja, tajny tłumacz z angielskiego. SHOGUN NOBUSADA, 16 lat, czternasty shogun z klanu Toranaga. KSIĘŻNICZKA YAZU, 16 lat, jego żona, przyrodnia siostra cesarza Komei. PAN ANJO, 47 lat, daimyo Mikawy, przewodniczący Rady Starszych. PAN SANJIRO, 42 lata, daimyo Satsumy. PAN OGAMA, 28 lat, daimyo Chóshu. PAN HIRO, 28 lat, daimyo Tosy. WAKURA, 40 lat, marszałek dworu cesarskiego w Kioto. MEIKIN, 44 lata, mama-san Koiko w "Domu Wistarii" w Edo. RAIKO, 42 lata, mama-san "Domu Trzech Karpi" w Yokohamie. FUJIKO, 17 lat, kurtyzana z "Domu Trzech Karpi", sympatia Phillipa Tyrera. NEMI, 23 lata, kurtyzana, ai-jin Jamiego McFaya. Oraz shishi (odważni ludzie), rewolucyjni samurajowie, idealiści, fanatyczni przeciwnicy cudzoziemców. Ich tajnym przywódcą jest KATSUMATA, 36 lat, najbardziej zaufany doradca pana Sanjiro z Satsumy, nazywany również Krukiem. HIRAGA, 22 lata, nazywany także UKIYA, NAKAMA, OTAMI, przywódca wszystkich shishi z Chóshu. AKIMOTO, 24 lata, jego kuzyn z Chóshu. ORI, 17 lat, z Satsumy. SHORIN, 19 lat, z Satsumy. SUMOMO, 17 lat, siostra Shorina, przeznaczona na żonę dla Hiragi. \ 32 YOKOHAMA Sobota, 29 listopada - Panie Malcolmie, Jamie, minęliśmy flotę dwa dni temu - oświadczył uprzejmie kapitan klipra. Starał się tego nie okazywać, ale zaszokowały go zmiany w wyglądzie Struana, którego znał od urodzenia i z którym pił i bawił się w Hongkongu zaledwie trzy miesiące temu. Wychudła żółtawa twarz, dziwne, niespokojne oczy, laski, którymi Struan się podpierał, nie tylko gdy chodził, ale nawet wtedy gdy stał. - Postawiliśmy wszystkie żagle, maszyneria pod parą, więc pędziliśmy piorunem, a oni poruszają się wolno, ostrożnie. Ciągną na linie barki z węglem i na pewno nie chcieliby ich stracić. Kapitan nazywał się Sheeling i właśnie wyszedł na brzeg ze statku "Dancing Cloud", który nieoczekiwanie przybył do Yokohamy. Był wysokim, brodatym mężczyzną, o twarzy osmaganej wiatrem, miał czterdzieści dwa lata, z czego dwadzieścia osiem spędził na służbie Noble House. - Oddaliśmy im tylko honory i popłynęliśmy dalej - dodał. - Herbaty, kapitanie? - zaproponował McFay i nie czekając nalał. Wiedział od dawna, że to ulubiony napój Sheelinga; pijał ją zarówno w dzień, jak i w nocy, zawsze z dużą ilością cukru i mleka. Siedzieli w apartamencie Struana przy obszernym stole, ale ani Jamie, ani Malcolm prawie nie słuchali relacji kapitana, gdyż patrzyli cały czas na zapieczętowaną torbę pocztową z wytłoczonym herbem Noble House, którą tamten trzymał pod lewą pachą. Zamiast lewej dłoni Sheeling miał wprawiony hak. Kiedyś, w czasie wyprawy po Jangcy, pełnił funkcję asystenta pokładowego. Wieźli opium. Zostali otoczeni przez piratów z floty Białego Lotosu i podczas potyczki stracił dłoń. Potem został nagrodzony za odwagę. Jego ukochany idol, Dirk Struan, wyciągnął go z depresji i poruczył opiece dowódcy floty, kapitana Orlova Garbusa, któremu polecił przekazać Sheelingowi całą swą marynarską wiedzę. - Wspaniała, Jamie! - Sheeling wypił spory łyk. - Oczywiście, jak wiesz, wolałbym whisky, ale to musi poczekać do Honolulu. Zaraz wyruszam, wpadłem tu tylko, bo... 9 - Do Honolulu? - Struan i Jamie zapytali niemal jednocześnie. To było coś niezwykłego, żeby kliper Struanów pędził przez Pacyfik do San Francisco i bezzwłocznie wracał z powrotem. - Jaki masz ładunek? - spytał Struan i omal nie dodał "wujku Sheely". Zwracał się do kapitana w ten sposób w dawnych dobrych czasach, gdy był jeszcze młodzieńcem. - Do Frisco wiozę jak zwykle herbatę i przyprawy, ale mam polecenie, by najpierw dostarczyć pocztę do naszych agentów na Hawajach. - To rozkazy matki? Sheeling przytaknął, szare oczy spojrzały dobrotliwie na Struana. W jego pytaniu wyczuł jakiś podtekst. Wiedział co nieco o nieporozumieniach między matką a synem - w Hongkongu plotkowało się po cichu na temat zaręczyn Malcolma i sprzeciwu matki. Jednak surowo mu nakazano, by o tym nie wspominał. - Jak tam idą interesy na Hawajach? - spytał Malcolm z nagłym niepokojem. - Matka coś mówiła? - Nie, pani Struan kazała mi tam po prostu popłynąć. Poryw wiatru załomotał żaluzjami. Spojrzeli przez okno. W zatoce stał na kotwicy kliper z trzema pochylonymi masztami. Z wdziękiem kołysał się na fali, żagle miał gotowe do wciągnięcia na maszt, w każdej chwili mógł ruszyć w morze i pędzić z porywistymi, dobrymi lub złymi, wiatrami. Trzech mężczyzn napełniła duma, zupełnie tak jak wiatr napełnia żagle, a Sheeling po raz kolejny poczuł się wspaniale, że dowodzi taką królową mórz. Znów spojrzał na Malcolma i odruchowo podrapał się w kark żelaznym hakiem. - Tutaj przybyłem też z tego samego powodu: kazano mi dostarczyć pocztę. - Podał Struanowi torbę. - Czy mógłbym dostać pokwitowanie? - Naturalnie. - Malcolm skinął Jamiemu i ten zaczął wypisywać kwit. - Co nowego w Hongkongu? - Większość wiadomości zawiera chyba ta torba, ale przywiozłem też ostatnie gazety z Hongkongu i Londynu. Zostawiłem je na dole w biurze. Sheeling popił herbaty. Już pragnął wyruszyć w drogę. To miała być jego czwarta wizyta na Hawajach. Znał tamtejsze dziewczęta, ich wyjątkową, pogodną naturę. Pieniądze w ogóle nie miały dla nich znaczenia, zupełnie inaczej niż w Hongkongu, Szanghaju czy w innych miejscach, które odwiedzał. Tym razem kupię sobie kawałek ziemi, potajemnie. Pod zmienionym nazwiskiem. W przyszłym roku, gdy pójdę na emeryturę, udam się na Hawaje i nikt nie będzie o tym wiedział. Bardzo pociągała go myśl, żeby odpłynąć na dobre, opuścić żonę, prawdziwą sekutnicę, i pazerne dzieci - tato, kup mi to, tato, kup mi tamto. Rodzina mieszkała w Londynie i prawdę mówiąc, nie widywał jej zbyt często. - Chodzi mi o wiadomości lokalne, z Hongkongu - wyjaśnił Malcolm. - A, tak. Pańscy bliscy są w świetnej formie, panie Struan. I brat, i siostry. Choć gdy wyjeżdżałem, Duncan był znowu mocno przeziębiony. A jeśli chodzi 10 o sam Hongkong, wyścigi są jak zwykle świetne i jedzenie także. Interes pani Fortheringill nadal kwitnie, mimo recesji. Noble House trzyma się mocno, sam pan zresztą najlepiej wie. Krążą jak zwykle plotki, że nie wszystko układa się pomyślnie. Ale najprawdopodobniej rozsiewa je Brock, zawsze zresztą tak było. - Sheeling wstał. - Uprzejmie dziękuję, pójdę już, muszę zdążyć na przypływ. - Nie zostanie pan przynajmniej na obiedzie? - Nie, dziękuję. Lepiej już pójdę... - Jakie plotki? - spytał ostro Malcolm. - Nie warto nawet powtarzać, panie Malcolmie. - Dlaczego nie zwraca się pan do mnie "tai-panie", jak wszyscy? - spytał Struan z irytacją. Myślał cały czas, co może zawierać torba, i zżerał go strach. - Jestem przecież tai-panem, prawda? Sheeling niczego nie dał poznać po sobie. Lubił Malcolma, wręcz go uwielbiał, i współczuł mu teraz z powodu ciężaru, jaki musiał udźwignąć. - Tak, racja, jest pan tai-panem i czas, bym przestał mówić "panie Malcolmie". Ale, proszę mi wybaczyć, pański ojciec powiedział do mnie dokładnie to samo, gdy został tai-panem, kilka dni po tym, jak tajfun zabił... zabił tai-pana Dirka Struana. Jak pan wie, on był dla mnie kimś wyjątkowym, zapytałem więc kapitana Orlova, czy mogę o tym porozmawiać z panem Culumem, i on się zgodził. I wtedy powiedziałem pańskiemu ojcu, że zawsze nazywałem pana Dirka tai-panem i czy w drodze wyjątku, w ramach szczególnych względów, mógłbym się do niego zwracać "panie Struan". I on na to przystał. To był szczególny przywilej. Czy mógłbym... - Mówiono mi, że kapitan Orlov zwracał się do mego ojca "tai-panie", a przecież mój dziadek był dla niego kimś równie ważnym, o ile nie ważniejszym niż dla pana. - To prawda - odparł Sheeling prostując się. - Gdy kapitan Orlov zniknął, pański ojciec postawił mnie na czele floty. Służyłem pańskiemu ojcu ze wszystkich sił, tak jak będę służył panu i pańskiemu synowi, jeśli tego dożyję. Prosiłbym, w ramach szczególnej łaski, bym mógł zwracać się do pana tak jak do pańskiego ojca. Sheeling był kimś niezwykle cennym dla Noble House. Wszyscy trzej o tym wiedzieli. I znali jego nieugiętość. Malcolm kiwnął głową - zadra jednak pozostała. - Bezpiecznej podróży, kapitanie. - Dziękuję. I... powodzenia, panie Struan, we wszystkim. Tobie też, Jamie. Kapitan ruszył do drzwi, a Malcolm przełamał pierwszą pieczęć na torbie. Nim jednak Sheeling dotknął klamki, drzwi się otworzyły i ukazała się w nich Angelique. W czepku, jasnogranatowej sukience, w rękawiczkach i z parasolką w dłoni. Mężczyźni wstrzymali oddech, tak była zachwycająca. - Och, przepraszam cię, cheri, nie wiedziałam, że jesteś zajęty... - W porządku, wejdź - Malcolm z trudem wstał. - Pozwól, że ci przedstawię kapitana Sheelinga z "Dancing Cloud". - La, monsieur, wspaniały statek. Ma pan niezwykłe szczęście. - Tak, tak, mam, panienko. Dziękuję. - Sheeling uśmiechnął się do niej. Ujrzał ją właśnie po raz pierwszy. Boże, pomyślał, któż mógłby winić Malcolma? - Do widzenia, panienko. - Zasalutował i wyszedł, choć teraz minęła mu ochota opuszczać to pomieszczenie. - Przepraszam, że ci przeszkadzam, Malcolmie, ale prosiłeś, by cię zabrać, gdy będę szła na obiad u sir Williama. Chyba nie zapomniałeś, że dziś po południu biorę lekcję fortepianu u Andre? Załatwiłam też, żeby o piątej zrobili nam dagerotyp. Cześć, Jamie! - Portrety? - Tak, pamiętasz tego zabawnego Włocha, który przybył tu na święta ostatnim statkiem pocztowym z Hongkongu? To on je wykonuje. Zapewnił mnie, że będziemy wyglądać na nich bardzo przystojnie. Malcolm natychmiast zapomniał o swych zmartwieniach. Był zachwycony, że przyszła, choć widział się z nią zaledwie przed godziną, o jedenastej, gdy pili u niego kawę. Angelique wprowadziła ten zwyczaj i Struan niezmiernie go polubił. Miał wrażenie, że w ciągu ostatnich dwóch czy trzech tygodni jej miłość do niego jeszcze bardziej rozkwitła. Wprawdzie przez większość czasu uprawiała jazdę konną, łucznictwo, brała lekcje gry na fortepianie, układała plany na wieczorne spotkania, pisała swój dziennik i listy, ale bardzo o niego dbała i okazywała mu niezwykłą czułość. Z każdym dniem coraz bardziej ją kochał i pożądał. - Obiad jest o pierwszej, kochanie, a dopiero minęła dwunasta - powiedział. - Czy mogłabyś dać nam jeszcze parę minut? - dodał, choć wcale nie miał ochoty, by wychodziła. - Oczywiście. Z wdziękiem, niemal tanecznym krokiem podeszła do Malcolma, cmoknęła go i wróciła do swych pokoi tuż obok, zostawiając za sobą, jak rozkoszne wspomnienie, zapach perfum. Struan drżącymi palcami złamał ostatnią pieczęć. Torba zawierała trzy listy. Dwa od matki - jeden dla niego, drugi dla Jamiego - i jeden od Gordona Czena. - Proszę - podał list Jamiemu. Serce waliło mu jak młotem. Wolałby, żeby Sheeling w ogóle tu nie przyjeżdżał. Papier parzył mu dłonie. - Pójdę sobie - stwierdził Jamie. - Zostań. Złe wieści trzeba przyjmować w towarzystwie. - Spojrzał na Jamiego. - Zobacz najpierw swój. McFay szybko przeczytał list. Poczerwieniał. - Czy to coś osobistego, Jamie? - Posłuchaj: "Drogi Jamie"... Cóż, już od bardzo dawna nie używała w stosunku do mnie tej formy. "Drogi Jamie, jeśli chcesz, możesz pokazać ten list memu synowi. Wysyłam Alberta MacStruana, gdy tylko będzie mógł opuścić nasze biuro w Szanghaju. Ma być Twoim zastępcą i musisz jak 12 najdokładniej zapoznać go z naszymi operacjami na rynku japońskim tak, by jeśli nie wydarzą się dwie rzeczy, mógł objąć tę placówkę po Tobie, gdy opuścisz firmę Struanów. Pierwsza z tych rzeczy: przyjazd mojego syna do Hongkongu na Boże Narodzenie. Druga: Ty mu będziesz towarzyszył". - Jamie popatrzył bezradnie na Malcolma. - Wszystko. Na końcu podpis. - Nie wszystko. - Malcolma paliły policzki. - Gdy tylko Albert tu przyjedzie, może sobie od razu wracać w cholerę. - Nic się nie stanie, jeśli pobędzie parę dni i rozejrzy się trochę. To dobry chłop. - Matka... nigdy nie myślałem, że może być aż tak okrutna: jeśli jej nie usłucham i nie będę bić pokłonów, wyrzuci cię z firmy, co? - Malcolm błądził wzrokiem po pokoju. Przez ostatnie tygodnie usilnie starał się zażywać opium nie częściej niż raz dziennie, ale nie zawsze mu się to udawało. - Laudanum, jeśli stosować je umiarkowanie, zwalcza wszelki ból - mawiał Babcott. Nalegał, by Malcolm pokazał mu buteleczkę z lekarstwem; nie po to, by ją zabrać, po prostu chciał zbadać zawartość. - To dość mocne. Pamiętaj, to nie leczy, a u niektórych ludzi powoduje uzależnienie. - Nie u mnie. Stosuję je, by zmniejszyć ból. Kiedy minie, odstawię lekarstwo. - Wybacz, mój drogi, bardzo chciałbym, by tak się stało. Twoje wewnętrzne narządy zostały poważnie uszkodzone... to znaczy, dzięki Bogu, nie nazbyt poważnie, ale i tak zajmie to sporo czasu, nim się wszystko zaleczy. Zbyt wiele czasu, myślał Malcolm. Czy jest ze mną gorzej niż Babcott przyznaje? Patrzył na dwie koperty, ociągając się z ich otwarciem. To obrzydliwe z jej strony, że wykorzystuje Jamiego, chcąc w ten sposób dodatkowo mi przywalić. - Psiakrew! - Ma pewne prawa - zauważył Jamie. - Ja jestem tai-panem, nie ona. Testament ojca określa to wyraźnie. - Malcolm mówił przytłumionym głosem, miał zamęt w myślach. - Może stary wuj Sheeling słusznie uważa, że na tytuł tai-pana trzeba sobie zasłużyć? - Jesteś tai-panem - powiedział Jamie uprzejmie, choć wiedział, że to nieprawda. - Dziwne, że Sheeling wspomniał Orlova, od lat o nim nie myślałem. Ciekawe, co się z nim stało. - Tak - Malcolm błądził gdzieś daleko myślami. - Biedaczysko, był na muszce, odkąd zlikwidował Syna Numer Jeden Wu Sung Czoja, razem z ich statkiem. To głupie z jego strony, że samotnie wyszedł na brzeg w Makau. Na pewno dopadli go piraci Białego Lotosu. Makau to śmiertelnie niebezpieczne miejsce, łatwo stamtąd dotrzeć do Chin, a Biały Lotos wszędzie ma szpiegów. Nie chciałbym, by mnie wzięli na muszkę... - Jego głos ucichł. Patrzył na listy, zatopiony w myślach. 13 McFay czekał. - Krzyknij na mnie, gdybym mógł ci w czymś pomóc - odezwał się w końcu. - Przejrzę resztę poczty. I wyszedł. Malcolm nie słyszał nawet, jak zamknęły się drzwi. List matki kończył się dopiskiem "kocham cię", nie było zatem sekretnej wiadomości. Mój najdroższy, acz marnotrawny synu, miałam zamiar przybyć na ..Dancing Cloud", ale w ostatniej chwili zmieniłam postanowienie, gdyż Duncan źle się czuje i znowu ma krup. Może nawet lepiej, żebym to, co chcę powiedzieć, wyraziła na piśmie, unikniemy wówczas wszelkiej niejasności. Otrzymałam od Ciebie nieroztropne listy na temat tego, co masz zamiar, a czego nie masz zamiaru robić, o twych "zaręczynach", o Jamiem McFayu, pannie Richauditd., oraz opięciu tysiącach karabinów. Natychmiast pisemnie odwołałam to ekstrawaganckie zamówienie. Nadszedł czas jasnych decyzji. Ponieważ Ciebie tu nie ma i nie chcesz się zastosować do mojej prośby, ja je podejmę. Pragnę Ci w zaufaniu powiedzieć, że mam do tego prawo! Kiedy umierał Twój ojciec, biedaczysko, nie mogliśmy czekać na Twój powrót i wraz z ostatnim tchnieniem uczynił mnie on de facto tai-panem zgodnie z warunkami stawianymi przez testament Dirka - niektóre z nich są doprawdy okropne, a wszystkie musiałam zaakceptować, składając przysięgę Bogu. To, co zawiera testament, nie może nigdy ujrzeć światła dziennego i ma być w tajemnicy przekazywane kolejnym tai-panom. W tamtym czasie spodziewaliśmy się, że przekażę Ci władzę, gdy tylko wrócisz. Jeden z nakazów Dirka ustanawia: każdy tai-pan musi bezwzględnie wierzyć w to, że jego następca odznacza się niepodważalną prawością. Na razie nie mogę tego stwierdzić w stosunku do Ciebie. To wszystko oraz cala reszta jest, powtarzam, wyłącznie do Twojej wiadomości. Gdyby stało się to powszechnie znane, zaszkodziłoby firmie Struanów, zniszcz więc list po przeczytaniu. Wysiałam dziś pocztę do Szkocji i zaproponowałam funkcję tai-pana twemu kuzynowi Lochlinowi Struanowi, synowi wuja Robba, pod czterema warunkami: po pierwsze, ma przyjechać natychmiast do Hongkongu i praktykować tu przez trzy miesiące. Jak wiesz, jest on dobrze zorientowany w operacjach naszej firmy, a co się tyczy spraw w Wielkiej Brytanii, to nawet lepiej od Ciebie, choć Ty jesteś znacznie zdolniejszy i lepiej przygotowany. Po drugie, zgodzi się zachować wszystko w tajemnicy. Po trzecie, pod koniec okresu próbnego dokonam, przed Bogiem, wyboru między wami dwoma i oczywiście moja decyzja będzie wiążąca. Po czwarte, jeśli powrócisz do równowagi psychicznej, Lochlin ma wyrazić zgodę na to, że wybiorę Ciebie, niemniej on będzie następny w kolejności, gdybyś Ty nie miał synów. Duncan ma nastąpić po nim. Powrót do zdrowych zmysłów oznacza, że natychmiast przyjeżdżasz do Hongkongu, najpóźniej na Boże Narodzenie, sam, jedynie z Jamiem McFayem (i z doktorem Hoagiem, jeśli życzysz sobie jego towarzystwa). Musisz omówić plany na przyszłość, podjąć nie cierpiące zwłoki obowiązki i przygotować się do 14 funkcji, do której terminowałeś całe swe życie. Jeśli się sprawdzisz, uczynię Cię tai-panem na Twe dwudzieste pierwsze urodziny, 21 maja. Przedstawiłam ten plan Gordonowi Czenowi i poprosiłam go o komentarz, tam gdzie to się okaże potrzebne. Zgodnie z prawami ustanowionymi przez Dirka, nasz komprador musi, podkreślam: musi wziąć udział w przekazaniu władzy. Twoja oddana matka. Oczywiście kocham Cię i dodaję jeszcze, że dziękuję Ci za informacje z Parlamentu - potwierdzają głupotę tych ludzi. Wiadomości dotarły dziwnymi kanałami przez naszego zatwardziałego wroga Greyfortha. Strzeż się go, zawsze knuje coś niedobrego, ale to przecież sam wiesz lepiej ode mnie. Tu do nas też dotarły takie pogłoski. Gubernator zaprzecza, że cokolwiek wie na ten temat. Napisałam od razu do naszych parlamentarzystów i poleciłam im, by zarzucili te niemądre pomysły - o ile pogłoski są prawdziwe. Wysłałam też list do Bengalu, uprzedzając ich o tym, co nam grozi. Po Twoim liście napisałam ponownie. Naprawdę nadszedł czas, byś wrócił do domu, podjął swe obowiązki i zajął się naszymi nabrzmiałymi problemami. - Obowiązki! - wrzasnął Malcolm. Zmiął list i cisnął go o ścianę. Ten gwałtowny ruch sprawił mu ból. Chwiejnym krokiem podszedł do biurka. Mała buteleczka zawierała wieczorną porcję specyfiku. Wypił go, zaklął, rozbił buteleczkę o dębowy blat i omal nie upadł, gdy po omacku szukał krzesła. - Ona nie ma prawa! Nie ma prawa! Ta... ta dziwka nie ma prawa tego robić... nie ma prawa! "Wracaj sam", czyli bez Angelique, aby "omówić plany"... Nie zrobię tego, a ona mi nie przeszkodzi... - ciskał nie do końca pomyślane i nie do końca wypowiedziane przekleństwa, dopóki opiat nie zaczął mu krążyć w krwiobiegu, przynosząc swe jadowite ukojenie. Po chwili jego wzrok padł na drugi list od kompradora Gordona Cze-na - przyrodniego brata ojca Malcolma, jednego z wielu nieślubnych dzieci spłodzonych przez Dirka Struana. - O trojgu wiemy na pewno - powiedział na głos Malcolm. Mój najdroższy bratanku, już pisałem, jak przykro mi z powodu Twego złego dżosu, z powodu wypadku i ran, jakie odniosłeś. A jeszcze bardziej zrobiło mi się przykro, gdy usłyszałem o nieporozumieniach między Tobą a Twoją matką. Może to zapowiadać niebezpieczeństwo i zagrozić naszemu Noble House. Dlatego mam obowiązek to skomentować i udzielić Ci porady. Matka pokazała mi list do Ciebie. Ja nie pokazałem jej swego listu i nie pokażę. Przychylam się do stanowiska tai-pana i dam Ci tylko osobistą radę na temat dziewczyny: bądź jak Chińczyk. Fakty są takie: choć jesteś formalnie dziedzicem mego przyrodniego brata, Twa matka słusznie utrzymuje, że nie zostałeś poddany nieodzownej ceremonii - zatwierdzeniu - nie złożyłeś przysięgi i podpisu na testamencie mego szanownego ojca, co jest wymagane, nim zostaniesz tai-panem. To wszystko, aby nabrało mocy, musi odbyć się w obecności aktualnego kompradora, który potwierdzi 15 pisemnie, że należycie przestrzegano zasad. Komprador musi pochodzić z mojej gałęzi domu Czenów. Dopiero wtedy osoba wybrana staje się tai-panem. Przed samą śmiercią Twój ojciec wyznaczył Twą matkę na tai-pana. Wszystkie szczegóły procedury zostały zachowane. Ja byłem świadkiem. Ona jest prawowitym tai-panem i ma władzę w Noble House. To prawda, że Twoi rodzice spodziewali się rychłego przekazania Ci tej funkcji, ale Twa matka ma rację utrzymując, że jednym z obowiązków tai-pana jest stwierdzenie przed Bogiem niezaprzeczalnej prawości ewentualnego następcy i również prawdą jest, że Noble House podlega rozkazom wyłącznie jedynego tai-pana, mężczyzny czy kobiety, w szczególności w sprawach dotyczących wyboru następcy i czasu przekazania władzy. Mam tylko jedną radę: bądź mądry, zapomnij o dumie, wróć natychmiast, bij czołem, zgódź się przejść "okres próbny", stań się znowu posłusznym synem, szanującym przodków, dla dobra firmy. Słuchaj tai-pana. Bądź jak Chińczyk. Malcolm Struan patrzył na list. Przyszłość miał zniszczoną, przeszłość - zniszczoną, wszystko się zmieniło. Zatem ona jest tai-panem! Matka! To prawda, skoro tak twierdzi wujek Gordon! Pozbawiła mnie należnego mi od urodzenia prawa. Własna matka. Ale czy tak naprawdę nie dążyła do tego od wielu lat? Czyż stale nie przypochlebiała się, błagała, jęczała, knuła i robiła wszystko, by zdominować ojca, mnie i każdego z nas? Te jej codzienne irytujące wspólne modlitwy, w każdą niedzielę dwukrotne wyprawy całą rodziną do kościoła, gdy jeden raz byłoby aż nadto. A sprawa alkoholu? "Pijaństwo jest obrzydliwe". I cytowanie Biblii przez cały dzień aż do obłędu. Żadnej radości życia, Wielki Post przestrzegany co do joty, częste posty, ciągłe zrzędzenie na temat inteligencji Dirka Struana, niech go diabli. I stale mówiła, jakie to straszne, że umarł w tak młodym wieku, choć nigdy nie wspomniała, że zginął w czasie tajfunu, w ramionach swej chińskiej kochanki - sprawa, która wywołała i nadal wywołuje zgorszenie w Azji. Bezustanne wypominanie grzechów płynących ze spraw cielesnych. Słabość ojca, śmierć siostry i bliźniaków... Struan ciężko usiadł w swym wysokim krześle. Obłąkanie? Tak! - pomyślał. Czy mógłbym ją umieścić w domu dla wariatów? Może ona jest naprawdę obłąkana. Czy wujek Gordon by mi pomógł... Ajajaj, to ja sam jestem obłąkany! To ja sam...! - Malcolmie, obiad! Uniósł wzrok i nie zdając sobie z tego sprawy, zaczął mówić do Angelique, jaka jest piękna. Ale czy mogłaby zjeść obiad bez niego? Ma kilka poważnych spraw do załatwienia, musi odpowiedzieć na listy. Nie, nie dotyczy to jej, po prostu interesy. Cały czas dźwięczało mu w uszach: "wracaj sam" i "bij czołem, ona jest tai-panem". - Proszę cię, Angelique. 16 - Oczywiście, jeśli tak postanowiłeś. Czy jesteś jednak pewien, że dobrze się czujesz, kochanie? Nie masz gorączki? Położyła mu dłoń na czole. Schwycił ją za ręce, pociągnął na kolana, zaczęli się całować, Angelique śmiała się radośnie, potem wygładziła sukienkę i powiedziała, że wróci po lekcji fortepianu i że do fotografii Malcolm musi włożyć strój wieczorowy i zobaczy, jaki będzie zachwycony jej nową suknią balową. Został sam ze swymi myślami, a w głowie dźwięczały mu wciąż te same słowa: "wracaj sam", "ona jest tai-panem". Jak śmiała odwołać zamówienie na karabiny? Cóż ona może wiedzieć o tutejszym rynku? Prawowity tai-pan. Zatem ona wszystkim rządzi, a nie ja. I na pewno tak pozostanie, dopóki nie skończę dwudziestu jeden lat, a potem również tak będzie. Aż przestanie. Aż... Czyżby to było rozwiązanie? Czy to właśnie miał na myśli wuj Czen pisząc: bądź jak Chińczyk? W jaki sposób? Wykazując cierpliwość? Jak Chińczyk wybrnąłby z tego kłopotliwego położenia? Uśmiechnął się, nim zapadł w sen, ten swój szczególny sen. Była niedziela, ładne popołudnie, więc na wysokim brzegu morza zorganizowano mecz futbolowy: armia przeciw flocie, po pięćdziesięciu w każdej drużynie. Przyszli prawie wszyscy z Osiedla i obserwowali to widowisko ze zwykłym w takich wypadkach zacietrzewieniem. Gdy któraś ze stron zdobywała gola, rozpoczynały się bójki na boisku i poza nim. Wynik wynosił jeden do dwóch dla armii, a pierwsza połowa spotkania jeszcze się nie skończyła. Kopniaki były dozwolone, bijatyka - dozwolona, w ogóle wszystko było dozwolone; przyświecał tylko jeden cel: przepchnąć piłkę przez obronę przeciwnika. Angelique siedziała na przedłużeniu linii dzielącej boisko na połowy, obok sir Williama i generała. Otaczali ją pozostali goście, z którymi wcześniej jadła obiad: Seratard i inni ministrowie, Poncin i Phillip Tyrer. Wszyscy postanowili wspólnie obejrzeć mecz. Wokół niej, zabiegając o jej przychylność, tłoczyli się brytyjscy i francuscy oficerowie, Settry Pallidar i Marlowe, jedyny oficer z angielskiej floty, oraz Jamie. Po obiedzie Angelique podążyła do Malcolma, by mu oznajmić, że odwołała lekcję fortepianu; lekcje te stanowiły dla niej jeszcze jedną wymówkę, by nie musiała przesiadywać z narzeczonym. Chciała go spytać, czy nie ma ochoty pójść na mecz, ale wciąż spal. Poprosiła więc Jamiego, by jej towarzyszył. - Tak, lepiej go nie budzić; zostawię mu karteczkę - powiedział Jamie rad, że dostarczono mu pretekstu, by nie musiał myśleć o nadciągającej katastrofie. - Szkoda, że nie obejrzy meczu. Jak wiesz, Malcolm uwielbia wszelkie sporty. Jest wspaniałym pływakiem, świetnie gra w krykieta i oczywiście w tenisa. To smutne, że... no... nie jest teraz taki jak dawniej. 2 - Gai-jin cz. II 17 Angelique zauważyła, że Jamie jest w równie ponurym nastroju jak Malcolm, ale nie przejęła się tym. Mężczyźni są na ogół poważni, pomyślała zadowolona, że będzie miała towarzystwo i ochronę przed innymi. Od tamtego wspaniałego dnia, gdy to, co się w niej rozwijało, przestało istnieć i powróciły jej zdrowie i siły, doszła do wniosku, że nie powinna sama przebywać z żadnym mężczyzną. Z wyjątkiem Andre. Z zadowoleniem stwierdziła, że się zmienił. Nie wspominał ani razu o pomocy, jakiej jej udzielił - ona sama najchętniej by o wszystkim zapomniała - nie patrzył już na nią wpółprzym-kniętymi oczami, w których łatwo można było dostrzec okrucieństwo, choć pewnie czaiło się ono w jego duszy. To ważne, zachować jego przyjaźń, myślała, świadoma tego, jak łatwo mógłby jej zaszkodzić. Słuchaj go, lecz bądź czujna. Niektóre z jego rad są dobre. "Zapomnij o tym, co się przedtem wydarzyło; to nigdy nie miało miejsca". Andre ma rację. Nic się nie stało. Nic, z wyjątkiem tego, że tamto nie żyje. Naprawdę kocham Malcolma. Urodzę mu synów i będę doskonałą żoną i panią domu, a nasz salon w Paryżu... Wrzask przywołał ją do rzeczywistości. Drużyna floty przepchnęła piłkę przez pozycje armii, ale armia ją odzyskała i teraz zaczęło się ogólne zamieszanie: flota uważała, że zdobyła gola, armia to kwestionowała. Kilkudziesięciu marynarzy zgromadziło się na boisku, przyłączając się do tłumu graczy, potem doszli żołnierze i wkrótce zaczęła się ogólna bijatyka. Kupcy wiwatowali i śmieli się, zadowoleni z widowiska. Lunkchurch, który był sędzią, nie chciał mieszać się do burdy i rozpaczliwie usiłował przywrócić porządek na placu. - Patrzcie, tego biednego człowieka skopano na śmierć. - Nie martw się, Angelique, to po prostu głupie żarty. Oczywiście, nie było żadnego gola - powiedział generał z całkowitym przekonaniem. Pobity człowiek należał do floty, więc nie warto było sobie z jego powodu zaprzątać głowy. Z drugiej strony Angelique siedział sir William, jak wszyscy podniecony, świadom, że nic tak nie dodaje ducha, jak porządna bijatyka. Jednak ze względu na obecność kobiety powiedział do generała: - Chyba powinniśmy wznowić grę, co, Thomas? - Słusznie. - Generał skinął na Pallidara. - Będzie pan łaskaw to przerwać i... przemówić im do rozumu. Dragon Pallidar wszedł na boisko, wyjął rewolwer i wystrzelił w powietrze. - Słuchajcie no! - Wszyscy zamarli i wlepili w niego wzrok. - Schodźcie z boiska, pozostają tylko gracze. Generał powiedział: jeszcze jedna burda i mecz będzie przerwany, a tych, co rozrabiają, spotka kara. Ruszać się! - Widzowie opuszczali boisko, wielu utykało, rannym pomagano. - No co, panie sędzio, był gol czy nie? - W zasadzie, kapitanie, i tak, i nie. Rozumie pan... 18 - Był czy nie? Powiało grozą. Lunkchurch wiedział, że bez względu na to, co powie, będzie źle. Doszedł do wniosku, że najlepsza jest prawda. - Gol dla floty! Wśród wiwatów i okrzyków niechęci Pallidar schodził z boiska z wysoko podniesioną głową, bardzo z siebie zadowolony. - Och, Settry, co za męstwo! - wykrzyknęła Angelique z takim uznaniem, że Marlowe i inni oficerowie poczuli ukłucie zazdrości. - Dobra robota, stary - rzekł z ociąganiem Marlowe. Gra - a właściwie walka - zaczęła się na dobre. Widzowie gwizdali i rzucali przekleństwa. - Świetny mecz, prawda, Thomas? - spytał sir William. - Z całą pewnością nie było gola. Ten sędzia... - Bzdury! Stawiam pięć gwinei, że flota zwycięży. Kark generała silnie poczerwieniał, co wybitnie poprawiło humor sir Williamowi. Od rana był w ponurym nastroju. W Osiedlu i w Mieście Pijaków toczono bezustanne swary: od bakufu i z komory celnej nadchodziły irytujące listy i skargi, poza tym sir William doskonale pamiętał o nieudolności generała podczas rozruchów. Ponadto ostatnia poczta przyniosła kolejne niepokojące wieści z Foreign Office: Parlament nie udzieli finansowego wsparcia, co oznaczało poważne ograniczenia personelu dyplomatycznego. "I choć ze skarbca Imperium aż się wylewa, w tym roku nie będzie podwyżki płac. Wojna amerykańska zapowiada się jako najkrwawsza wojna w historii, a to za sprawą nowo wynalezionych pocisków, nabojów brązowych, karabinów maszynowych oraz armat odtylcowych. Po porażce sił Unii pod Shiloh i po drugiej bitwie pod Buli Run wszyscy spodziewają się teraz zwycięstwa Konfederatów. Mądrale z City spisali na straty prezydenta Lincolna, uważając go za mało efektywnego słabeusza, ale drogi Willie, polityka Jej Królewskiej Mości pozostaje ciągle ta sama: popierać obie strony, nie zajmować stanowiska i do cholery, trzymać się od tego z daleka..." Wieści z Europy również były niedobre: oddziały Kozaków znowu zmasakrowały w Warszawie tysiące Polaków demonstrujących przeciw rosyjskiemu panowaniu; książę von Bismarck objął stanowisko premiera Prus i mówiło się, że przygotowuje wojnę przeciw ekspansjonistycznie nastawionej Francji; Austro-Węgry i Rosja były po raz kolejny, jak się wydawało, na skraju wojny; na Bałkanach dalsze nieuniknione walki... I tak dalej, aż do znudzenia, myślał sir William ponuro. Ciągle to samo! I niech mnie diabli, jeśli uwierzę, że bakufu dotrzymają obietnicy, a to oznacza demonstrację siły. Do diaska, powinienem uświadomić tym Japończykom, że jeśli brytyjskiemu oficjelowi coś się obiecuje, to należy tego dotrzymać. I to samo dotyczy Siergiejewa, Seratarda i innych, psiakrew. Zbombardowanie Edo byłoby najprostszym rozwiązaniem. To by ich od 19 razu nauczyło moresu. Tylko co zrobić z tym Kettererem? Może skusiłaby go perspektywa wejścia do historii? No, jest w tym pewna nadzieja... - Rubla za pańskie myśli, sir Williamie - powiedział hrabia Siergiejew z uśmiechem, podając mu srebrną flaszkę z wytłoczonym na niej złotym rodowym herbem. - Wódka dobrze robi na myślenie. - Dziękuję. - Sir William pociągnął łyk i poczuł spływający krtanią ogień. Przypomniały mu się cudowne czasy w ambasadzie w Petersburgu, gdy jako dwudziestoparolatek przez siedem lat przebywał w samym centrum władzy, a nie jak teraz na wysuniętej placówce w Yokohamie. Wspomniał hulanki i zabawy, bale, balety i wyjazdy na dacze, nocne życie i luksus - dla nielicznych - emocje, intrygi i wspaniałe kolacje. I Wer-tyńską. Była jego kochanką przez pięć lat. Najmłodsza córka złotnika cieszącego się względami dworu. Podobnie jak jej ojciec miała uzdolnienia artystyczne. Ojciec przychylnie patrzył na ich związek. Matka Williama, Rosjanka z pochodzenia, uwielbiała dziewczynę i pragnęła, by syn się z nią ożenił. - Wybacz, mamo, to nierealne. Sam bym bardzo chciał, ale moi zwierzchnicy nigdy by tego nie zaaprobowali. Ożenię się z Daphne, córką sir Rogera. Wybacz... Znowu pociągnął łyk, wracając pamięcią do przykrego rozstania z dziewczyną. - Myślałem o Wertyńskiej - powiedział po rosyjsku. - Ach, tak, dziewczęta Matiuszki Rosii są wyjątkowe - odparł ze współczuciem Siergiejew w tym samym języku. - Jeśli dostąpiłeś tej łaski, że cię pokochają, ich miłość trwa wiecznie. W kręgach dyplomatycznych z uśmiechem mówiono o romansie sir Williama, a III Oddział Kancelarii Osobistej Jego Cesarskiej Mości - carska tajna policja - miał wszystko pieczołowicie udokumentowane. Siergiejew oczywiście znał to dossier. Dziewczyna popełniła samobójstwo tuż po wyjeździe kochanka do Londynu. Głupio z jej strony, pomyślał hrabia. Nie był pewien, czy sir William o tym wiedział, ale informowanie go nie leżało w jego planach ani też nie wchodziło w zakres jego obowiązków. Dlaczego to zrobiła? Z powodu takiego prostaka? To niemożliwe, ale bez względu na przyczynę, szkoda. Jeszcze przez wiele lat mogłaby być użyteczna dla nas obydwu. - Może wyślą pana do nas ponownie - dodał Siergiejew. - Spotka pan inne Wertyńskie. - Obawiam się, że szanse są niewielkie. - Nie należy tracić nadziei. Miejmy też nadzieję, mon ami, że wasz lord Palmerston zrozumie, iż Kuryle powinny należeć do nas. Tak jak Dardanele, one również winny być rosyjskie. Sir William dostrzegł błysk w ciemnych jak tarki oczach Rosjanina. - Obawiam się, że szanse są niewielkie - powtórzył. Odgwizdano połowę meczu. Wynik nadal był dwa do dwóch, co jedni 20 przyjęli z niezadowoleniem, inni wrzeszczeli pochwały, jeszcze inni zapowiadali, że okrutnie ukarzą pokonanych. - Czy sądzisz - powiedział Marlowe do Jamiego, jakby nagle wpadł na ten pomysł - że pan Struan i panna Angelique zechcieliby na pokładzie "Pearl" zjeść ze mną lunch, a potem przez jeden dzień pożeglować? Gdy tylko flota powróci, muszę jeszcze przeprowadzić manewry i z radością gościłbym ich na statku. - Myślę, że spodoba im się ten pomysł. Zapytaj Malcolma. - Kiedy byłoby to najlepiej zrobić? - Któregokolwiek dnia około jedenastej albo zaraz po kolacji. - Bardzo ci dziękuję. - Marlowe rozpromienił się, ale w tym momencie dostrzegł, że Jamie jest bardzo blady. - Dobrze się czujesz? - Tak, dziękuję - McFay uśmiechnął się i odszedł. Rozmyślał o swojej przyszłości. Kilka tygodni temu napisał do Szkocji do swej narzeczonej, prosząc, by już na niego nie czekała. Widział się z nią ostatni raz trzy lata temu, a zaręczeni byli od pięciu. Teraz w liście wyraził skruchę, że kazał jej tak długo czekać. Wie, że jest wstrętny, ale ma niezbite przekonanie, że Daleki Wschód to nie miejsce dla damy, a równocześnie uważa, że Azja jest jego prawdziwym domem - Yokohama, Hongkong, Szanghaj, byle nie Szkocja - i nie ma zamiaru stąd wyjeżdżać. Tak, zdaje sobie sprawę, że to nie w porządku w stosunku do niej, ale ich narzeczeństwo dobiegło końca. Przez wiele dni go mdliło, najpierw gdy zabierał się do napisania tego listu, a potem gdy już go zapieczętował i statek pocztowy odpłynął. Mimo to nie miał żadnych wątpliwości. Ten rozdział był zakończony. A teraz rozdział w firmie Struanów - zdawało się tak pełen pomyślnych perspektyw: w przyszłym roku czekał go pewny awans - również dobiegał końca. Boże Wszechmogący! Malcolm wcale nie zamierza płynąć do Hongkongu, więc mam jeszcze tylko kilka tygodni, by zdecydować, co robić. A nie zapominajmy, że Norbert wróci do tego czasu. I co wtedy? Czy rzeczywiście pojedynek się odbędzie? Jeśli tak, trudno, dżos, ale nadal jest moim obowiązkiem chronić Malcolma ze wszystkich sił. Trzeba więc szukać nowej pracy. Gdzie? Chciałbym tu zostać. Mam swoją Nemi, wiodę niezłe życie, perspektywy na przyszłość - rozległe. W Hongkongu i Szanghaju prawie wszystkie miejsca są obsadzone, zajęte przez starą gwardię. Świetnie, jeśli jesteś Struanem, Brockiem lub Cooperem, ale reszcie trudno się przedrzeć. Wyboru można dokonać tu na miejscu. Z kim się związać? Z Dmitrim w firmie Cooper-Tillman? Czyby mnie zatrudnili? Tak, ale nie na kierowniczym stanowisku. Może Brock? Rozważałem tę ewentualność, gdy Tess Struan okazała się w stosunku do mnie aż tak niesprawiedliwa. Tu też jednak nie mam szans na kierownika, dopóki Norbert jest w firmie. Ale jeśli Malcolm go zabije, to byłoby wspaniałe posunięcie, cóż za zemsta! Lunkchurch? Tak, 21 zdecydowanie tak, ale kto by chciał pracować z takim nieokrzesanym sukinsynem? A własny interes? To byłoby najlepsze, lecz i najbardziej ryzykowne. I skąd zdobyć poparcie? Potrzebowałbym pieniędzy; zebrałem trochę, jednak to nie wystarczy. Żeby wystartować, powinienem mieć znacznie więcej. Potrzebowałbym pieniędzy na rozruch, na listy kredytowe i ubezpieczenie, musiałbym znaleźć czas na zainstalowanie agentów w Londynie, San Francisco, Hongkongu, Szanghaju i w całej Azji, w Paryżu i w Petersburgu. Rosjanie nabywają olbrzymie ilości herbaty, a można z nimi, z wielkim zyskiem, handlować skórami soboli i innych zwierząt. Mam kontakty na rosyjskiej Alasce i z ich placówkami handlowymi na zachodnim wybrzeżu Ameryki. To dobry, acz ryzykowny pomysł; zbyt wiele czasu upływa między kupnem a sprzedażą i zgarnięciem zysków, niebezpieczeństwa czyhają na morzu, wiele statków trafia w ręce piratów... Nieco dalej Phillip Tyrer również patrzył w przestrzeń. Omal nie jęknął rozmyślając o Fujiko. Wczoraj wieczór z pomocą swego przyjaciela Nakamy negocjował stały kontrakt na wyłączność. Raiko unosiła wysoko brwi i kręciła głową. Och, tak mi przykro, ale wątpię, czy to będzie możliwe; dziewczyna jest zbyt wartościowa i tylu ważnych gai-jinów chce ją mieć. Musiało to oznaczać, że nawet sir William był czasami jej klientem, choć Raiko nigdy nie wymieniła go z nazwiska. Tyrer czuł się nieswojo i ogarniał go coraz większy niepokój. Raiko utrzymywała, że zanim zaczną omawiać sprawy finansowe oraz inne szczegóły umowy, musi najpierw zapytać o zdanie samą Fujiko. Ku przerażeniu Tyrera stwierdziła, że lepiej, gdyby się nie spotykał z dziewczyną, zanim kontrakt nie zostanie sfinalizowany - o ile w ogóle ma dojść do skutku. Po tym oświadczeniu negocjowali jeszcze godzinę i wreszcie Tyrer osiągnął kompromis, którego formułę zaproponował Nakama: w okresie przejściowym, spotykając się z Fujiko Tyrer nigdy nie wspomni o sprawie kontraktu, gdyż wszystko jest w rękach mama-san. Dzięki ci, Boże, za Nakamę, myślał Tyrer ze ściśniętym sercem. Omal wszystkiego nie zawaliłem. Gdyby nie on... Spojrzał uważniej na zebranych widzów i dostrzegł Seratarda rozmawiającego na osobności z Andre Poncinem. Nie opodal stał Johann uważnie słuchający, co ma mu do powiedzenia Erlicher, szwajcarski minister. Cóż tak ważnego i pilnego mają do omówienia ci ludzie, że dyskutują podczas meczu, zapytywał się w duchu Tyrer. Ale natychmiast przywołał się do porządku: nie snuj marzeń, bądź dorosłym człowiekiem, weź pod uwagę, że w Japonii nie wszystko się dobrze układa, spełniaj swe obowiązki wobec Korony i sir Williama; sprawa Fujiko może poczekać do wieczora, być może wtedy nadejdzie odpowiedź. Do diabła z Johannem! Teraz, kiedy ten sprytny Szwajcar opuszcza stanowisko tłumacza, na Tyrera spadają dodatkowe ciężary i pozostaje mu niewiele czasu na sen i rozrywki. Dziś rano zirytowany sir William wybuchnął niesprawiedliwie: 22 - Na miłość boską, Phillipie, pracuj więcej. Im wcześniej ty nauczysz się płynnie mówić po japońsku, a Nakama po angielsku, tym lepiej dla Korony. Nie leń się, przyciśnij Nakamę, niech też zasłuży sobie na wikt i opierunek, inaczej go odeślemy! W Przedstawicielstwie Brytyjskim Hiraga czytał na głos list, który następnego dnia miał być dostarczony bakufu. Tyrer przygotował ten tekst dla sir Williama, a Japończyk pomagał mu go przetłumaczyć. Choć nie rozumiał jeszcze wielu angielskich słów, czytał coraz lepiej. - Masz talent do angielskiego, Nakamo - mówił mu wielokrotnie Tyrer. Komplement sprawił Hiradze przyjemność, choć zazwyczaj ani pochwały, ani uwagi krytyczne od gai-jinów nie miały dla niego żadnego znaczenia. Przez ostatnie tygodnie wkuwał słówka i zwroty, powtarzał je wielokrotnie, aż nocą śniło mu się, że mówi mieszaniną obu języków. - Po co sobie łamać tym głowę, kuzynie? - pytał Akimoto. - Muszę jak najszybciej nauczyć się angielskiego. Zostało niewiele czasu, przywódca gai-jinów jest źle wychowanym złośnikiem i nie wiem, jak długo będę mógł jeszcze u nich pozostać. Ale gdy nauczę się czytać, któż wie, co za informacje mógłbym zdobyć. Nie uwierzysz, jak głupio oni podchodzą do swoich tajemnic. Wszędzie walają się setki książek, pism, dokumentów. Do wszystkiego mam dostęp, wszystko mogę czytać, a ten Taira odpowiada na większość moich nawet najbardziej bezpośrednich pytań. Rozmawiał z kuzynem wczoraj wieczór, gdy przebywali w swym bezpiecznym domu w wiosce. Hiraga owinął obolałą głowę zimnym wilgotnym ręcznikiem. Pozwalano mu teraz zostawać w wiosce, kiedy chciał, nie był uwięziony w przedstawicielstwie, ale często czuł się zbyt zmęczony, by stamtąd wychodzić i spędzał noce w domku, który Phillip zajmował wspólnie z Bab-cottem. Z konieczności doktor wiedział co nieco o Hiradze. - Wspaniale! Nakama również i mnie będzie pomagał w japońskim, muszę rozbudować swoje słownictwo. Cudownie, zorganizuję lekcje powtórkowe. Babcott zaproponował całkiem inne podejście: nauka powinna sprawiać przyjemność. Wkrótce lekcje stały się niemal zabawą, wielkimi zawodami, kto się szybciej uczy - coś zupełnie nowego dla Hiragi i Tyrera, którzy szkołę traktowali poważnie i kojarzyła im się ona z ciągłym powtarzaniem, wkuwaniem i rózgami. - Lekcje biegną bardzo szybko - wyjaśniał Hiraga Akimoto. - Z każdym dniem jest łatwiej. Wprowadzimy to samo w naszych szkołach, gdy zwycięży sonno-jbi. - Nauczyciele łagodni i uprzejmi? - powątpiewał Akimoto. - Nie ma bicia? To się nie uda! A teraz powiedz co z naszą wizytą na fregacie. Hiraga powiedział mu kiedyś, że Tyrer obiecał poprosić zaprzyjaźnionego kapitana, by pozwolił wejść na pokład dwóm Japończykom. Akimoto miał 23 występować w roli syna bogatego przedsiębiorcy okrętowego z Chóshu, który jakoby zamierzał wkrótce tutaj przyjechać, a znajomość z nim mogła się w przyszłości okazać niezwykle cenna. Przez otwarte okna budynku przedstawicielstwa dobiegały okrzyki z meczu futbolowego. Hiraga westchnął i z szacunkiem wziął prowadzony przez Bab-cotta słowniczek. Nigdy jeszcze nie widział żadnego słownika. Babcott zgromadził słowa i wyrażenia zbierane przez siebie samego, przez kupców i księży, zarówno katolickich jak i protestanckich, a także słowa z istniejących sł