12200

Szczegóły
Tytuł 12200
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12200 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12200 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12200 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Vonda N. Mcintyre Aztekowie Całkiem chętnie zrezygnowała ze swojego serca. Po operacji Laenea Trevelyan żyła jakby w niekończącej się półświadomości, naszpikowano ją lekami, tak że nie odczuwała bólu, utrzymywano niemal w nieprzytomności, kiedy rozpoczął się proces zdrowienia. Ci, którzy nad nią czuwali, nie wiedzieli, że wolałaby świadomość i koniec niepewności. A zatem spała płytkim snem, dryfując ku przytomności, wciąż od niej odpychana, egzystując w świecie koszmaru. Jej zaćmiony umysł podejrzewał niebezpieczeństwo, ale nie był w stanie jej ochronić. Zbyt często zmuszano ją do przesypiania niebezpieczeństwa. Wolałaby ból. Raz niemal się przebudziła: dostrzegła sterylnie białe ściany i sufit, wszystko rozmyte, ledwie rozpoznawalne. Zielona poświata ekranów urządzeń monitorujących przelewała się przez jej ramię i po szorstkiej pościeli. Przytrzymywane plastrem wenflony drażniły nerwy jej ręki. Docierały do niej dźwięki, słyszała rytmiczne bicie serca. Usiłowała krzyczeć z gniewu i rozpaczy. Lewa ręka była ciężka, letargiczna, nieposłuszna rozkazom, ale zdołała nią poruszyć. Dłoń podczołgała się jak pająk do prawego nadgarstka i poruszyła igłami i rurkami. Powietrze zaszumiało, gdy otworzyły się drzwi pokoju. Łagodny głos i łagodne dotknięcie upomniały ją, wzrosła dawka środka uspokajającego, co okrutnie popchnęło Laeneę na powrót w objęcia snu. Łza wypłynęła z kącika jej oka i spadła we włosy, gdy Laenea wkraczała na powrót w świat koszmaru. Towarzyszył jej kontrapunktowo podstawowy rytm ludzki, bicie serca, którego nie spodziewała się już nigdy usłyszeć. Pastelowe światło było dla Laenei pierwszym zapewnieniem, że będzie żyła. Nie podniosło jej to na duchu. Sala intensywnej opieki była sterylnie biała, czuć ją było środkami odkażającymi, ale tę separatkę rozjaśniały żółcie i zielenie. Lek uspokajający przestał działać i wiedziała, że wreszcie pozwolą jej się obudzić. Nie walczyła z ciągłą sennością, ale podły nastrój nie pozwalał z radością oczekiwać na powrót zmysłów. Chciała tylko żyć w swoim własnym umyśle, zapomnieć o ciele, zapomnieć o porażce. Nie wiedziała nawet, co będzie robić w przyszłości, być może nie czekała jej już żadna przyszłość. Niemniej świat wkraczał w jej życie, gdy tak nudziła się coraz bardziej leżeniem bez ruchu, w pocie i samoużalaniu. Nigdy nie potrafiła po prostu nic nie robić. Uparcie trzymała zamknięte oczy, ale nie była w stanie umknąć przed dźwiękami i wibracjami, które przechodziły falami przez jej ciało, jak drżenie z zimna i strachu. To była moja szansa - pomyślała. - Wiedziałam jednak, że może się nie udać. Mogło być gorzej, a może lepiej: mogłam umrzeć. Przesunęła dłonią po ciele od żołądka ku żebrom, przez plaster, bandaże i krawędź nowej blizny między piersiami, aż ku gardłu. Palce zatrzymały się na zagięciu żuchwy, tuż nad tętnicą szyjną. Nie wyczuła tętna. Podnosząc się gwałtownie, zlekceważyła ostre skurcze bólu. Wibracja uderzeń serca nie ustawała pod jej dłońmi, ale Laenea była teraz pewna, że nie pochodziła z jej ciała. Na szafce nocnej stał wzmacniacz emitujący stałe bębnienie o niskiej częstotliwości. Laenea czuła, że wzbiera w niej śmiech: wiedziała, że to zaboli, ale się nie przejmowała. Podniosła głośnik - taka mała rzecz, a wywołała tyle niepokoju. Wyrwała sznur z gniazdka i cisnęła urządzenie w drugi kąt pokoju, gdzie rozleciało się z satysfakcjonującym trzaskiem. Odsunęła na bok sztywną od krochmalu pościel, wstała, zatoczyła się i złapała równowagę. Oddech miała chrapliwy z powodu płynu w płucach. Odkaszlnęła, wciągnęła powietrze i odkaszlnęła ponownie. Czas był tajemnicą, mierzoną wyłącznie słabością: uznała lekarzy za głupców, którzy zmuszali ją do snu, narażali na zapalenie płuc i puszczali nagrane bicie serca, zamiast pozwolić jej obudzić się, poruszać i przyzwyczajać do nowego stanu. Pod stopami czuła chłodne płytki. Przeszła wolnym krokiem ku plamie światła słonecznego, żółtej na kremowej podłodze, i wyjrzała przez okno. Dzień mienił się złotem i szarością. Z zachodu nadciągały chmury, kładąc się nad górami i Sound, podczas gdy nad miastem wciąż świeciło słońce. Po wodzie poruszały się cienie, zmieniając jej barwę ze srebrnej na ołowianą. Białe od obfitych zimowych opadów śniegu Góry Olimpijskie dzieliły Laeneę od portu. Nadciągający deszcz zatarł ślad statku kosmicznego odrywającego się od ziemi i jasne błyski dysz spadających do morza. Wkrótce jednak je zobaczy. Roześmiała się głośno, przeciągając się na przekór pieczeniu w klatce piersiowej i bólowi żeber, odrzucając do tyłu potargane fale włosów. Połaskotały ją w kark i w kręgosłup, prześwitujący między wiązaniami szpitalnej koszuli. Poczuła ruch powietrza, gdy otworzyły się drzwi, jakby pokój oddychał. Odwróciła się i ujrzała chirurga - drobną, delikatną kobietę, jednak niezwykle silną. Lekarka rzuciła okiem na rozbity wzmacniacz i potrząsnęła głową. - To było konieczne? - Tak - odrzekła Laenea. - Dla mojego komfortu psychicznego. - To właśnie miało służyć pani komfortowi psychicznemu. - Odniosło wręcz przeciwny skutek. - Wspomnę o tym w raporcie - oznajmiła lekarka. - Robili to dla pierwszych pilotów. - Administracja znana jest z upartego dawania złych rad. Lekarka się roześmiała. - Cóż, pani pilot, niebawem będzie pani mogła zaprojektować własne środowisko. - Kiedy? - Niebawem. Nie chcę, żeby to brzmiało niejasno... ja decyduję tylko o tym, czy wolno pani opuścić szpital, a nie o tym, czy pani go opuści. Blizna potrzebuje trochę czasu, żeby się zagoić. Chce pani już iść? Dość solidnie podczas operacji połamałam pani żebra. - Wiem - odparła Laenea z uśmiechem. Była szczelnie i mocno zabandażowana, ale czuła wszystkie połączenia żeber z chrząstkami. - To potrwa co najmniej kilka dni. - Ile minęło do tej pory? - Utrzymywaliśmy panią we śnie przez trzy dni. - Miałam wrażenie, że tygodni. - Cóż... natychmiastowe przystosowanie do zmian mogłoby spowodować szok. - Jestem częścią eksperymentu - powiedziała Laenea. - Wszyscy jesteśmy. Wolno eksperymentować z eksperymentami. - Być może. Wolelibyśmy jednak, żeby pani u nas została. - Włosy miała krótkie i stalowoszare, ale kiedy się uśmiechała, jej twarz stawała się dziecinna. Długie, mocne palce, wyraźnie zarysowane mięśnie i ścięgna, krótko obcięte paznokcie - dobre dłonie do wszelkiego rodzaju pracy, pomyślała Laenea i wyciągnęła rękę. Obie kobiety dotknęły się delikatnie nadgarstkami. - Kiedy usłyszałam bicie serca - powiedziała Laenea - myślałam, że musieliście zostawić mnie w zwykłym stanie. - To ma być uspokajający dźwięk. - Nikt inny wcześniej nie narzekał? - Nie aż tak... bardzo. Zostałyby przyjaciółkami, gdyby czas na to pozwalał, ale Laenea wyglądała niecierpliwie dalszych kroków, jak podczas pierwszej podróży, gdy życie mijało bez jej świadomości. - Kiedy mogę wyjść? - Szpital był kolejnym miejscem postoju, z którego pragnęła się wyrwać. - Na razie proszę wrócić do łóżka. Wkrótce będziemy mogły porozmawiać o przyszłości. Laenea odwróciła się bez słowa. Okna, ściany i filtrowane powietrze odcinały ją od szarych chmur i miasta. Krople deszczu spływały po szybach. Nie chciała już więcej spać. - Pilocie... Laenea nie odpowiedziała. Lekarka westchnęła. - Niech pani coś dla mnie zrobi, pilocie. Laenea wzruszyła ramionami. - Chciałabym, żeby zrobiła pani test kontrolny. Laenea wyraziła zgodę milczeniem. - Proszę przyspieszać stopniowo bicie serca i zwracać uwagę na efekty. Laenea zwiększyła reakcje nerwowe. - Co pani czuje? - Nic - odpowiedziała Laenea, mimo że krew popędziła przez te miejsca, w których dawało się wyczuć jej bieg: skronie, szyję, nadgarstki. Stojąca obok niej lekarka zmarszczyła brwi. - Proszę jeszcze nieco zwiększyć, ale bardzo powoli. Laenea posłuchała i zareagowała na obfitą dawkę tlenu dostarczoną do mózgu. Przed oczami rozbłysły jasne światła. Poczuła w głowie bolesne ukłucie biegnące od prawego oka w głąb czaszki. Poczuła się naładowana i podniecona. Odwróciła się od okna. - Nie mogłabym już teraz wyjść? Lekarka dotknęła jej nadgarstka, a Laenea niemal głośno się roześmiała na myśl o wyczuwaniu jej pulsu. Lekarka poprowadziła ją do stojącego przy oknie krzesła. - Niech pani usiądzie, pilocie. Ale Laenea czuła, że mogłaby się wspiąć na sam szczyt spirali zawrotów głowy: nie czuła potrzeby odpoczynku. - Proszę usiąść. - Głos brzmiał jak szept, był cichy jak szelest piasku na skale. Laenea posłuchała. - Proszę sobie przypomnieć resztę treningu, pilocie. Proszę się oprzeć, rozluźnić. Zmniejszyć pompowanie. Rozszerzyć naczynia włosowate. Rozluźnić się. Laenea przywołała na powrót biokontrolę. Po raz pierwszy miała wrażenie raczej obecności niż nieobecności. Tętno znikło, a w jego miejsce pojawił się jednostajny cichy szum doskonale zrównoważonej maszyny obrotowej. Pompowała ona krew tak efektywnie, że ciśnienie mogłoby zabić Laeneę, gdyby do tego dopuściła. Rozluźniła się i zwolniła tempo pompowania, rozszerzyła i ścisnęła maleńkie mięśnie tętnic, raz, drugi, kolejny. Ból głowy, mroczki, dzwonienie w uszach zmalały i znikły. Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je powoli. - Teraz lepiej - powiedziała lekarka. - Proszę nie zapominać, jakie to wywołuje odczucia. Nie może pani chodzić szybko przez długi czas, bo pani mózg zmieni się w papkę. Może się pani czuć przez chwilę świetnie, jak po środkach pobudzających. Ale liczyłabym się z poważnym kacem. - Pogłaskała Laeneę po ręce. - Chcemy tu panią trzymać, dopóki nie będziemy pewni, że potrafi pani regulować maszynę. Nie lubię robić przeszczepów nerek. Laenea się uśmiechnęła. - Potrafię ją regulować. - Zaczęła indukować powolną, arytmiczną zmianę w prędkości działania nowej pompy, w ciśnieniu krwi. Odkryła, że potrafi to robić, nie zastanawiając się nad tym, tak jak podpowiada jej konieczność równoważenia przepływu. - Mogę dostać popioły mojego serca? - Jeszcze nie. Chcemy mieć pewność. - Ja mam pewność. Gdzieś w labiryncie krętych korytarzy szpitalnych jej serce ciągle biło, kąpiąc się w ciepłej solance i płynie odżywczym. Dopóki będzie istniało, dopóki będzie żyło, ambicje Laenei wciąż będą zagrożone. Nie może być pilotem i pozostać normalną istotą ludzką z normalnymi ludzkimi rytmami. Jej ciało wciąż mogło odrzucić sztuczne serce - wtedy przerobią ją z powrotem na normalną. Jeśli będzie zdolna do pracy, pozostanie członkiem załogi, uśpionym i nieświadomym od początku do końca podróży. Czuła, że dłużej tego nie zniesie. - Ja mam pewność. Nie chcę powrotu. Testy, pytania i badania pochłonęły kilka następnych dni. Mimo że czuła się na tyle silna, żeby chodzić, poruszała się po korytarzach na wózku. Nuda stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Ból ustępował, ale Laenea widywała tylko lekarzy, pielęgniarki i maszyny: przyjaciele nie przychodzili. Był to rytuał przejścia, który musiała przeżyć w samotności i bez przewodnika. Minął dzień, w ciągu którego nie widziała nawet przelotnego deszczu ani mglistego zachodu słońca. Zapytała ponownie, kiedy mogłaby opuścić szpital, ale nikt jej nie udzielił odpowiedzi. Wieczorem w separatce Laenea leżała, nie mogąc zasnąć. Przesunęła palcami od obojczyka do mostka po jasnoczerwonej kresce straszliwie długiej blizny. Wciąż była pokryta przezroczystą syntetyczną skórą, ściągnięta szerokim plastrem tylko raz, tuż poniżej piersi, żeby trzymać połamane żebra. Wydajność nowego serca intrygowała ją. Zmusiła się świadomie do zwolnienia tempa jego bicia, po czym wykonała ćwiczenie z rozszerzaniem i zwężaniem tętnic i naczyń włosowatych. Jej biokontrola była znakomita. Musiała być, inaczej Laenea nie zakwalifikowałaby się do operacji. Zwolnienie pracy pompy powinno zaowocować przyjemną drzemką i w końcu snem, ale wyprodukowana w złości adrenalina wciąż krążyła, nie pozwalając na odpoczynek. Laenea nie chciała pastylki nasennej - nie będzie brała więcej lekarstw. Pozbawiony marzeń sen wywołany lekami był najgorszy. Powodował narastanie lęku, który nie rozładowywał się w fantazjach, ale prowadził do wielkiego, bezkształtnego napięcia. Zmierzch miał konsystencję wilgotnego szarego jedwabiu, matowego i nieregularnego. Szpitalne pastele stały się chłodne i tajemnicze. Laenea odrzuciła koc. Czuła się znów mocna, była uleczona. Przeszła przez trwające wiele miesięcy przygotowania, poważną operację i te ostatnie dobijające dni nudy, mające uwolnić ją całkowicie od rytmów biologicznych. Nie było na całym świecie powodu, dla którego miałaby spać jak inni, gdy zapadła ciemność. Cywilizowany szpital: jej ubrania znajdowały się w szafce, nie ukryto ich w jakiejś przechowalni. Włożyła czarne spodnie, miękkie, skórzane wysokie buty i lśniącą skórzaną kamizelkę sznurowaną na przodzie. Ramiona i szyję zostawiła nagie. Ostry grzbiet blizny był widoczny na szyi i między sznurówkami. Chcąc uniknąć sporów, zaczekała, aż korytarz opustoszeje. Zielona farba, w zamierzeniu uspokajająca, zmatowiała i zbrzydła ze starości. Buty Laenei nie robiły hałasu na wygłuszającej wykładzinie, ale w pustym szybie schodów przeciwpożarowych obcasy stukały o beton, rozsyłając echo na wszystkie strony. Po zejściu na dół czuła zmęczenie w nogach. Przyspieszyła przepływ krwi. Na zewnątrz mgła przysłaniała gwiazdy. Księżyc, który właśnie wzeszedł, był okrągły i otoczony poświatą. W drzwiach obrotowych szpitala uliczne lampy rozpostarły cień Laenei wokół niej jak szprychy koła. Na rogu stał rządek elektrycznych aut, przywiązanych jak konie w jakimś starym filmie. Wsunęła klucz kredytowy do zamka, żeby uwolnić samochód pomalowany jak żółw - właściwe porównanie. Wsiadła i odjechała w kierunku nabrzeża. Mały potwór toczył się powoli, silnik mruczał cicho na płaskim terenie i zmieniał nieco ton na niskim biegu przy stromych zjazdach. Laenea odprężyła się w wiadrowatym fotelu, marząc o tym, żeby siedzieć w statku kosmicznym, ale nie pozwoliła ponieść się wyobraźni. Drążek żółwia nie mógł zmienić się w deskę rozdzielczo-informacyjną, a miasto, mimo że miłe, było nudnie zwyczajne w porównaniu z miejscami, które oglądała. Nie potrafiła, rzecz jasna, wyobrazić sobie podróży, ponieważ tego nie dawało się wyobrazić. Język i umysł nie wystarczały. Podróży nigdy nie opisano. Nabrzeże było odrapane, brudne i przykuwało uwagę. Laenea wiedziała, że mogłaby znaleźć jakichś znajomych w pobliżu, ale nie chciała pozostawać w mieście. Odwiozła żółwia na postój i wyjęła klucz kredytowy, żeby nie zwiększać obciążenia rachunku. Noc pochłodniała - podpowiedziała jej to zmiana konsystencji mgły i śliski od wilgoci bruk. Nędzne, walące się stragany miejskiego targu, upstrzone resztkami zwiędłych warzyw, były puste. Ludzie mijali ją jak cienie. Kiedy znalazła się w mroku między dwiema latarniami, tuż za nią poruszył się mężczyzna. - Hej - odezwał się - co byś powiedziała na... W jego tonie słychać było zawadiacki ton wynikający albo z niedoświadczenia, albo niepewności, albo strachu. Spojrzawszy na niego z góry, zdziwiona Laenea się roześmiała. - Biedny głupcze... Umknął niczym krab. Po krótkiej chwili nieokreślonej litości i rozbawienia Laenea zapomniała o nim. Wzdrygnęła się. W uszach jej dzwoniło, a w klatce piersiowej czuła ból z zimna. Sklepiki usadowiły się między barami i tanimi restauracjami. Laenea weszła do jednego z nich, żeby się ogrzać. Był bardzo mroczny - ciemniejszy niż ulica - miał wysoki sufit i ciągnął się w głąb korytarzem tak wąskim, że wyciągając ramiona, mogła dotknąć obu ścian naraz. Nie zrobiła tego. Złożyła ręce na piersi i ból nieco ustąpił. - Czym mogę pani służyć? Niewysoki stary człowieczek pojawił się tak, jakby nadał kształt kawałkowi nieokreślonej masy z wnętrza sklepu. Miał na sobie wymiętą, niedobraną garderobę pochodzącą z własnych zapasów: Laenea weszła do lombardu albo sklepu z używaną odzieżą. Pióra, kapelusze o szerokich rondach i paciorki zwieszały się ze ścian niczym trofea. Laenea weszła głębiej. - Och, pilot - powiedział stary człowieczek. - To zaszczyt dla mnie. Radość Laenei była tak wielka, że aż dziecinna. Tylko lekarka nazywała ją pilotem, dla reszty personelu szpitala była po prostu kolejną pacjentką, bardziej kłopotliwą od pozostałych. - Nad wodą jest zimno - powiedziała. Należała mu się wdzięczność albo jakieś przeprosiny, ponieważ nie zamierzała nic kupować. - Kurtkę? Nie, płaszcz! - zawołał. - Płaszcz będzie w sam raz dla kogoś pani wzrostu. Odwrócił się i rozpłynął między wieszakami i stertami ubrań. Laenea przyglądała się błyszczącym paciorkom i cekinom, migotliwym złotym lamówkom i zastanawiała się bezlitośnie, jaki koszmarny kostium teatralny zaproponuje jej sprzedawca. Ale płaszcz, który przyniósł nieduży człowieczek, był ciemny. Uniósł go w górę: długie czarne poły podbite szkarłatem. Laenea zamierzała podziękować mu i odmówić, ale wbrew sobie samej wyciągnęła rękę. Aksamitne poszycie i gładka satynowa podszewka pieściły jej palce. Płaszcz był peleryną spiętą pod szyją rzeźbioną dżetową zapinką. Mimo że ciężki, układał się łatwo i wdzięcznie. Zarzuciła go na ramiona, a on spłynął niemal do jej kostek. - Wyśmienicie - powiedział sklepikarz. Skinął ręką, a ona podeszła: pod ścianą za jego plecami stało wielkie mętne lustro. Brązowe plamy zniekształcały jego nieregularne srebrne rysy tam, gdzie złuszczył się podkład. Płaszcz podobał się Laenei. Odchyliła brzegi, żeby ukazać szkarłatną podszewkę, odsłaniając tym samym zarys piersi i czubek blizny. Odrzuciła włosy do tyłu. - Nie całkiem wyśmienicie - odpowiedziała z uśmiechem. Była za wysoka i zbyt grubokoścista na takie wykwintne ciuchy. Włosy układały jej się w zakola i miała wysokie kości policzkowe, ale jej szczęka była mocna i kanciasta. Twarz jej się śmiała, ale nie mogła udawać nieśmiałości. - Nie podoba się pani. - W jego głosie zabrzmiało rozczarowanie. Laenea nie potrafiła określić lekkiego akcentu, z jakim mówił. - Podoba mi się - odrzekła. - Wezmę go. Gestem dał jej znak, żeby podeszła bliżej frontu sklepu, gdzie wyciągnęła klucz kredytowy. - Nie, nie, pilocie - powiedział. - Nie to. Laenea podniosła jedną brew. Kilka sklepów na nabrzeżu przyjmowało wyłącznie gotówkę, zachowując posmak czegoś nieprzystojnego w czasie, gdy niemal wszelkie działania były legalne. Ale wśród nich znalazłoby się raptem kilka takich, które odmówiłyby kredytu członkowi załogi albo pilotowi. - Nie mam gotówki. Nie miała już od lat, odkąd kiedyś znalazła w trzech różnych kieszeniach trzy metalowe monety, jedną plastikową, jedną drewnianą, przyjemnie atawistyczny pazur zwierzęcia (albo też doskonały duplikat) oraz upakowany w pudełku kawałek materii organicznej, zakazanej na Ziemi od pięćdziesięciu lat. Laenea nie planowała ponownych odwiedzin na co najmniej trzech ze światów, na których posługiwano się tymi walutami. - Nie chodzi o gotówkę - odpowiedział. - Należy do pani, pilocie. Tylko... - Podniósł wzrok i po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Miał bardzo ciemne, głębokie oczy, pełne nadziei i oczekiwania. - Tylko proszę mi powiedzieć, jak to jest? Co się widzi? Cofnęła się, zaskoczona. Wiedziała, że ludzie często zadają to pytanie. Sama je sobie zadawała, bez słów, po kilku odpowiedziach milczenia i cierpliwych potrząsań głową. Piloci nigdy nie odpowiadali. Maszyny nie mogły udzielać odpowiedzi, piloci nie mogli udzielać odpowiedzi. Albo nie chcieli. Na to pytanie można było znaleźć odpowiedź tylko osobiście. Laenei zrobiło się żal sklepikarza i zamierzała powiedzieć, że jak dotychczas nigdy nie odbywała podróży przytomna, że jest nowa, że podróżowała tylko jako załogantka, znarkotyzowana niemal na śmierć, żeby przeżyć. Ale ostatecznie nie mogła powiedzieć nawet tego. To było zbyt łatwe, stanowiłoby niemal zdradę. Nieprawdziwa prawda. Oznaczałoby, że gdyby wiedziała, powiedziałaby, podczas gdy nie miała pewności, czy byłaby w stanie i miała ochotę. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się najuprzejmiej, jak mogła. - Przepraszam. Pokiwał głową ze smutkiem. - Nie powinienem był pytać... - Nie ma problemu. - Jestem za stary, rozumie pani. Za stary na przygody. Przyjechałem tu tak dawno... ale czas, czas znikł. Nigdy nie dowiedziałem się, co się stało. Śniło mi się to. To były złe sny... - Rozumiem. Byłam załogantką przez dziesięć lat. My też nie wiemy, co się dzieje. - To jeszcze gorsze, zgoda. W kółko i w kółko, bez czasu pośrodku. Ale teraz pani wie. - Piloci wiedzą - przytaknęła Laenea. Podała mu klucz kredytowy. Mimo że nadal usiłował odmówić, uparła się, że zapłaci. Otulona płaszczem wyszła na zewnątrz, w mgłę. Wyobraziła sobie, że sklepik teraz zniknie, jak każdy legendarny sklep sprzedający magiczne przedmioty i czapki- niewidki. Ale nie spojrzała za siebie, ponieważ wszystko w odległości kilku kroków rozpływało się w szarość. W niewielkich kołach wokół latarni ciepło unosiło języki pary ku niebu. Odpływający o północy prom terkotał, unosząc się na falach dzięki poduszce powietrznej. Otulona peleryną Laenea stała się anonimowa. Po przystankach na wyspach pozostała jedynym pasażerem podróżującym pieszo. Kiedy zamknięto kioski z jedzeniem, kierowcy z pokładu samochodowego wrócili do swoich ciężarówek, żeby drzemać albo pić kawę z termosów. Laenea oparła stopy o ławkę stojącą naprzeciwko, przeciągnęła się i wpatrywała się w ciemność przez okno. Światła promu kołysały się na wierzchołkach fal. Laenea widziała zarówno wodę, jak i własne, blade odbicie. Po chwili zapadła w drzemkę. Port kosmiczny był wielką, pływającą sztuczną wyspą, zakotwiczoną daleko na brzegu. Jaśniał własnymi światłami. Paraboliczne baterie słoneczne wyglądały jak fasetki ogromnego wodnego owada. Jeśli nie liczyć luster i wież startowych, powierzchnia portu była niemal płaska: większość budynków nie wznosiła się wyżej niż na jedno, dwa piętra. Wysokie konstrukcje wystawiałyby żaglopodobne ściany na północno-zachodnie wichry. Pod platformą, pod tłumiącą wibracje dolną warstwą, pod powierzchnią morza, leżało trzyczęściowe miasto. Ryk startujących statków i wycie poduszkowców doprowadziłby do szaleństwa każdego, kto przebywałby na powierzchni. Dlatego północno-zachodni port kosmiczny zbudowany został na morzu, daleko od miast i sam niczym miasto, bezpieczny pomiędzy podwodnymi szybami stabilizującymi. Prom wspiął się na niską pochylnię wychodzącą z wody i osiadł na platformie załadunkowej. Brzęczenie silników elektrycznych ciężarówek zastąpiło warkot olbrzymich wiatraków. Laenea sztywnym krokiem zeszła po schodach. Była za wysoka, żeby wyspać się wygodnie na dwuosobowej ławce. Zatrzymała się na chwilę przy schodkach, przypatrując się przejeżdżającym ciężarówkom, skoncentrowała się przez chwilę i poczuła wzrost ciśnienia krwi. Rozumiała doskonale, jak może to być niebezpieczne i jak łatwo uzależnić się od większej wytrzymałości, aż osiągnie taki poziom, że jej ciało spłonie niczym przegrzana maszyna. Ale na razie poczuła przypływ energii, a sztywność w nogach i plecach powoli ustępowała. Jeśli nie liczyć ciężarówek, które mrucząc, rozjechały się po obwodnicach wyspy i znikły, port był o tej porze nocy cichy. Kolejka pasażerska czekała pusta przy centralnej rampie. Gdy Laenea wsiadła, urządzenie wyczuło jej obecność, zatrzasnęło drzwi i ruszyło. Komenda wydana przez naciśnięcie guzika zatrzymała pociąg powyżej Trzeciego Stabilizatora, w którym mieściła się kwarantanna, administracja i kwatery załogi. Laenea czuła się dobrze, było jej ciepło, widziała wszystko jasno i wyraźnie. Pozwoliła, by płaszcz spływał jej luźno z ramion - nie potrzebowała już ochrony przed chłodem. Rozpalała ją niecierpliwość przed spotkaniem z przyjaciółmi w tym nowym wcieleniu. Ku podwodnemu miastu winda poruszała się środkiem stabilizatora. Laenea zjechała na sam dół szybu, jednego z trzech, które wrzynały się w ocean daleko poniżej powierzchniowych turbulencji, żeby zapewniać platformie stabilność nawet podczas najgwałtowniej szych sztormów. Szyby utrzymywały również pływalność wyspy na równym poziomie, pompując lub wypompowując morską wodę ze zbiorników balastowych, kiedy przypływały i odpływały poduszkowce, a promy wpełzały na powierzchnię. Drzwi windy otworzyły się do sali, do której dochodziły spiralne schody. Bąbel na szczycie głównego szybu. Było to wygodne, cylindryczne pomieszczenie o przezroczystych ścianach, wpatrujące się niczym nigdy niezasypiające oko w głębię oceanu. Reflektory oświetlały zimną, przejrzystą wodę, wyłapując błyszczące, prędkie kształty ryb. Wielkie ciemne drapieżniki, rekiny o paszczach pełnych ostrych zębów, wdzięcznie wyginające się w łuk morświny, eleganckie czarno-białe orki. W miarę jak zwiększał się zakres widoczności, światło przebijało się przez coraz błękitniejszy błękit, aż wreszcie docierało do fioletu, gdzie nieokreślone kształty kołysały się z nieśmiałą ciekawością między słabym światłem a całkowitą ciemnością. Świetlica, wyłożona plastikową pianką i dywanami, tworzyła iluzję przebywania pod wodą, na dnie oceanu, bycia jego częścią. Pierwotnie nie przeznaczano jej na salonik do wyłącznego użytku załóg, ale został przejęty przez astronautów w nieświadomym porozumieniu. Ludzie z zewnątrz nie byli wyrzucani, ale uprzejmie ignorowani. Czując się intruzami, szybko się wynosili. Dziennikarze pojawiali się rzadko, jedynie w reakcji na sensacje lub katastrofy. Ludzcy piloci stanowili kiedyś sensację, ale Laenea należała do drugiej grupy, kiedy przestali już być atrakcją. Nie przejmowała się tym. Ściągnęła buty i postawiła je obok schodów. Rozpoznała jedną z pozostałych par - trudno byłoby nie poznać, jeśli choć raz się ją widziało. Szkarłatna skóra była niewiarygodnie wypolerowana, wyszywana cekinami i wykładana maleńkimi kółkami wypełnionymi ciekłym kryształem, które zmieniały kolor w zależności od temperatury. Laenea się uśmiechnęła. Załoganci odreagowywali martwy czas przelotu na różne sposoby - jednym z nich była przesada we wszystkich pozostałych aspektach życia, a w tym brylował Minoru. Spacer po miękkim dywanie między wzgórkami i zagłębieniami wnęk konwersacyjnych był niczym przechadzka po idealnym dnie morskim. Laenea pomyślała, że atrakcją świetlicy pozostawał jej związek z tajemnicą morza, ponieważ morze wciąż kryło sekrety równie niedostępne jak te, które napotka w kosmosie podczas podróży. Nikt poza pilotami nie mógł nawet przybliżyć się do prawdy, ale Laenea często siadywała, wpatrując się w cienistą wodę i marząc. Niebawem i ona się dowie, nie będzie musiała już sobie wyobrażać. Poruszała się między małymi grupkami ludzi na pół ukrytych w zagłębieniach wnęk. W pobliżu przezroczystej ściany spostrzegła Minoru o czarnych, przeplecionych szkarłatem i srebrem włosach opadających aż do pasa; wysoką Allanai, kucającą, żeby być bliżej pozostałych, o skórze błyszczącej w świetle jak ciemny opal i bardzo krótkich włosach podobnych do diamentowego pyłu; bladą, cichą Ruth, która rzadko błyszczała, ale za to z siłą wybuchu nowej. Wszyscy rozmawiali sennie, trzymając w rękach kieliszki lub kubki, i Laenea poczuła spokój płynący od znajomej sceny. Zwrócony do niej twarzą Minoru podniósł wzrok. Uśmiechnęła się, oczekując, że wykrzyknie jej imię i wyciągnie do niej ręce jak zawsze, w tym swoim wylewnym powitaniu, prezentując wszystkie hafty i cekiny na kurtce. On jednak spojrzał na nią spokojnie, wzrokiem tak obojętnym, że tylko jego pozbawiona zmarszczek twarz o przedłużonej młodości mogła to wytrzymać. Wyszeptał jej imię. Ruth zerknęła przez ramię i uśmiechnęła się niepewnie, jakby się czegoś bała. Allanai wyprostowała się i górując nad pozostałymi, uniosła z poważną miną szklankę ku Laenei. - Witaj, pilocie - powiedziała i wypiła, po czym skuliła się z powrotem, opierając łokcie na kanciastych kolanach. Laenea stała nad nimi, poza ich kółkiem, spoglądając na trójkę ludzi, których całowała na pożegnanie. Załogi zawsze się żegnały, ponieważ sen w czasie podróży nie dawał żadnej pewności przebudzenia. Żyli w świecie okrutnej modlitwy dziecięcej: „Jeśli ze snu się nie zbudzę...”. Laenea zeszła ku nim. Kółko otworzyło się, ale ona nie weszła. Była równie przytłoczona niepewnością jak jej przyjaciele. - Usiądź z nami - zaproponowała w końcu Ruth. Allanai i Minoru mieli zaniepokojone miny, ale nie zaprotestowali. Laenea usiadła. Trójkąt, jaki tworzyli Ruth, Allanai i Minoru nie uległ zmianie. Każde z nich było koło kogoś innego, Laenea nie była koło nikogo z nich. Ruth wyciągnęła drżącą rękę. Wszyscy czekali, a Laenea usiłowała znaleźć jakieś uspokajające słowa, żeby przekonać ich, że się nie zmieniła. Ale się zmieniła. Uświadomiła sobie, że chirurdzy wycięli coś więcej niż tylko skórę, mięśnie i kości. - Przyszłam... - Ale nic, co czuła, nie wydawało się na miejscu. Nie będzie urągać im swoją wolnością. Chwyciła wyciągniętą dłoń Ruth. - Przyszłam powiedzieć do widzenia. Objęła ich i pocałowała, zanim wspięła się z powrotem na główny poziom. Wszyscy oni pozostali przyjaciółmi, ale nie byli w stanie dłużej się wzajemnie akceptować. Pierwsi piloci nie mieszali się z załogami, ponieważ odpowiedzialność była ogromna, a napięcia jeszcze większe. Ale Laenea już martwiła się o Ruth, Minoru i Allanai. Jej troska pozostanie, gdy będzie przyglądać im się podczas snu przewożącego ich od jednej wyspy światła do drugiej. Nie pojmowała, dlaczego utrwala to podziały, tak samo jak nie rozumiała rezerwy swoich przyjaciół. Rozmowy przypływały ku niej i odpływały jak fale, gdy przechodziła przez świetlicę. Widząc znajome twarze, unikała ich, nie usiłowała też dołączyć do grup nieznajomych. Jej duma była mocniejsza niż samotność. Odsunęła od siebie ból odrzucenia. Czuła się samowystarczalna i pewna siebie. Kiedy rozpoznała parę pilotów siedzących z dala od innych, zbliżyła się do nich. Latała z obojgiem z nich, ale nigdy z żadnym nie rozmawiała dłużej. Zaakceptują ją lub nie - jak na razie tym się nie przejmowała. Odrzuciła płaszcz, żeby ją rozpoznali, i nagle uświadomiła sobie - rozbawiona i zarazem zaskoczona czymś, czego nigdy wcześniej świadomie nie dostrzegła - że wszyscy piloci ubierali się podobnie jak ona. Sznurowane kamizelki lub sukienki z głębokimi dekoltami, przezroczyste bluzki i ramiączka - wszystko tak czy inaczej eksponujące długą bliznę, będącą znakiem ich przemiany. Miikala i Ramona-Teresa siedzieli naprzeciwko siebie, opierając łokcie na kolanach i rozmawiając cicho. Nawet rytm ich konwersacji wydawał się Laenei obcy, mimo że nie słyszała słów. Podobnie jak inni ludzie dogadywali się w równej mierze za pomocą ciał i rąk, ich słów, ale ich skinienia głową i gesty nie były zwyczajne. Laenea zastanawiała się, o czym rozmawiają piloci. Z pewnością nie o zwykłych sprawach zwykłych ludzi: praniu, zakupach, mieszkaniu, osobie, z którą się mieszka. Powinni rozmawiać o... doświadczeniach dostępnych tylko im, o tym, co oglądają, gdy wszyscy pozostali muszą spać snem zbliżonym do śmierci lub umrzeć. Ludzcy piloci radzili sobie z podróżą lepiej niż inteligentne maszyny, ale i oni czasem się gubili. Miikala i Ramona-Teresa należeli do tej garstki z pierwszej generacji, która przeżyła, dziesięciu procent własnej wyjątkowej, ewoluującej, niemal samowystarczalnej społeczności. Kiedy Laenea stanęła nad nimi na skraju zagłębienia, zamilkli i spojrzeli na nią z powagą. Ramona-Teresa, niska, ciężko zbudowana kobieta o kruczoczarnych włosach, które zaczynały już siwieć, uśmiechnęła się i uniosła kieliszek. - Witaj, pilocie! Miikala, którego oczy skryte były w cieniu ciężkich brwi i niesfornej grzywy ciemnobrązowych włosów, przyłączył się do toastu i wypił razem z nią. Ten toast był daniną i powitaniem, a nie pożegnaniem. Laenea należała do drugiej fali pilotów, tych, którzy mieli pójść w ślady pierwszego eksperymentu i doprowadzić go do praktycznego funkcjonowania, skoro Miikala, Ramona-Teresa i inni wykazali już, że niezależność od czasu jest możliwa. Laenea uśmiechnęła się i zeszła do zagłębienia. Miikala dotknął jej lewego nadgarstka, Ramona-Teresa prawego. Laenea czuła, że w jej wnętrzu zbiera się perlisty dziecięcy śmiech. Nie potrafiła się powstrzymać - uwolnił się jak wypełniony helem balonik. - Cześć - powiedziała i nawet jej głos zabrzmiał wysoko. Mogłaby znajdować się w środowisku na dnie morza, oddychać mieszanką tlenowo- helową i mówić niczym Kaczor Donald. Czuła krew wzbierającą w żyłach na skroniach i szyi. Miikala uśmiechał się, mówiąc coś w języku równie pełnym samogłosek jak jego imię; nie rozumiała ani słowa, ale wiedziała, co mówi. Ramona-Teresa przytuliła ją. - Witaj, dziecko. Laenea nie mogła uwierzyć, że ci wyniośli, niesamowici ludzie potrafią przyjąć ją z taką radością. Uświadomiła sobie, że miała nadzieję na - w najlepszym razie - chłodne i protekcjonalne powitanie, które nie za bardzo ubodłoby jej dumę. Wprawiający ją w zakłopotanie chichot wyrwał się znowu, ale tym razem nie usiłowała go stłumić. Teraz śmiali się już w trójkę. Laenea czuła się lekka, radosna, oszołomiona: podniecenie pompowało adrenalinę do jej ciała. Było jej gorąco i czuła drobne kropelki potu zbierające się na czole, tuż pod linią włosów. Niespodziewanie stałe tępe pieczenie w klatce piersiowej zmieniło się w skręcający ból, jakby jej nowe serce zostało wyrwane jak stare. Nie mogła oddychać. Skuliła się, chwytając powietrze, zapominając o pilotach i całym pięknym otoczeniu. Za każdym razem, gdy usiłowała wciągnąć powietrze, ból wypychał je z powrotem. Głos Miikali powoli przedzierał się przez jej panikę, a dłonie Ramony-Teresy uspokoiły ją. - Spokojnie, rozluźnij się, przypomnij sobie trening... Tak: zmniejsz przepływ krwi, rozszerz tętnice, rozszerz wszystkie maleńkie naczynia włosowate, poczuj, jak mięśnie niepodlegające woli odpowiadają na podległą twojej woli kontrolę. Zwolnij pompowanie. Ktoś położył jej na czole serwetkę zamoczoną w dżinie. Laenea powitała z ulgą chłód, a nawet gorzki zapach. Ból rozpuszczał się stopniowo, aż wreszcie Ramona-Teresa mogła ją oprzeć o ławkę, posadzić na miękkim dywanie, wydobyć z opiekuńczej pozycji płodowej. Dżetowa zapinka płaszcza puściła, a starsza pilotka rozluźniła sznurówki kamizelki. - Wszystko w porządku - powiedziała Ramona-Teresa. - Adrenalina pracuje tak dobrze jak zawsze. Wszyscy musimy przyzwyczaić się do większej kontroli, niż oni uważają za stosowne nas nauczyć. Kucający obok Laenei Miikala zerknął na jej doskonale widoczną jasną bliznę. - Wyszłaś wcześnie - powiedział. - Czyżby zmienili procedurę? Laenea zbladła: zapomniała, że sposób, w jaki opuściła szpital, był niezbyt oficjalny i pochwalany. - Nie drocz się z nią, Miikala - powiedziała burkliwie Ramona-Teresa. - A może nie pamiętasz, jak to było, gdy ty się obudziłeś? Brwi ściągnęły mu się w grymasie. - Pamiętam. - Każą mi wrócić? - spytała Laenea. - Wszystko w porządku, muszę tylko się przyzwyczaić. - Mogą próbować - odrzekła Ramona-Teresa. - Zależy im na pieniądzach, które na nas wydają. Może teraz już nie. Radzimy sobie sami równie dobrze jak zamknięci w ich wstrętnych szpitalach przy dźwiękach nagranego serca... dalej tak robią? Laenea wzdrygnęła się. - Przy was to ponoć działało, tak mówili... ale ja rozwaliłam głośnik. Miikala roześmiał się radośnie. - Co spowodowało, że wszystkie pozostałe maszyny zaczęły wydawać oszalałe dźwięki niczym przerażone myszki. - Myślałam, że nie przeprowadzili operacji. Od tak dawna chciałam być jedną z was... - Czując się lepiej, Laenea się dźwignęła. Nie zapięła kamizelki, rozkoszując się chłodem powietrza na skórze. - Obserwowaliśmy cię - powiedział Miikala. - Obserwujemy was wszystkich, ale tylko niektórzy są wyjątkowi. Wiedzieliśmy, że do nas dołączysz. Pamiętasz ją, Ramono? - Tak. - Podniosła jedną z pustych szklanek, nalała coś z shakera i podała Laenei. - Zawsze walczyłaś ze snem, moja droga. Czasami myślałam, że się obudzisz. - Ej, Ramono, wystraszysz dzieciaka. - Wystraszę ją? Tę tygrysicę? Dziwne, ale Laenea nie czuła niepokoju na myśl, że była bliska przebudzenia podczas podróży. Nie obudziła się, wtedy bowiem by umarła: umarłaby natychmiast z powodu starości, jako że jej ciało podlega normalnej czasoprzestrzeni, zależności pomiędzy rozszerzaniem czasu, prędkością i odległością, z powodu miliardów lat ewolucji i rytmów planetarnych, księżycowych, słonecznych, biologicznych, subatomowych. Na tyle, na ile wiedziała ona i ktokolwiek inny. Teraz była od tego wszystkiego wolna. Wypiła drinka jednym haustem. Chłodne powietrze owiewało na jej nagie ramiona i piersi, narzuciła więc płaszcz i czekała, aż satyna ogrzeje się od jej ciała. - Kiedy dostanę statek? - Nie wcześniej niż za miesiąc. Czas wydawał się ogromnym obszarem pustki. Ukończyła kurs i trening, teraz tylko jej śmiertelne ciało trzymało ją na Ziemi. - Chcą, żebyś się całkiem zagoiła. - To za długo... jak mogą uważać, że będę czekać tak długo? - To konieczne. - Chcę wiedzieć, co się dzieje, muszę się dowiedzieć. Kiedy lecisz? - Niedługo - odrzekła Ramona-Teresa. - Zabierz mnie z sobą! - Nie, moja droga. To nie byłoby właściwe. - Właściwe! Musimy tworzyć własne reguły, a nie słuchać ich. Oni nie wiedzą, co jest dla nas dobre. Miikala i Ramona-Teresa spoglądali na siebie przez długą chwilę. Być może porozumiewali się wzrokiem i wyrazem twarzy, ale Laenea nie potrafiła zrozumieć. - Nie. - Głos Ramony zabrzmiał ostatecznie. - Możecie przynajmniej mi powiedzieć... - Wiedziała natychmiast, że powiedziała coś nieodpowiedniego. Twarze pilotów przestały cokolwiek wyrażać. Laenea nie czuła jednak żalu ani skruchy, ale tylko gniew. - To nie dlatego, że nie potraficie! Rozmawiacie o tym ze sobą, teraz przynajmniej to wiem. Nie wmówicie mi, że tak nie jest. - Nie - powiedział Miikala. - Nie będziemy ci wmawiać, że nigdy o tym nie rozmawiamy. - Jesteście samolubni i okrutni. - Podniosła się i przez moment poczuła lęk, że może się znowu zachwiać i potrzebować ich pomocy. Ale gdy Ramona i Miikala wymienili skinienia głową i nieznaczne, irytujące uśmieszki, Laenea poczuła, że ogarnia ją złość. - Ona odczuwa potrzebę - powiedziało jedno z nich, ale Laenea nie wiedziała nawet które. Odwróciła się do nich plecami, wydostała się z wnęki i odeszła. Fotel, który wybrała, umieścił ją na stromej pochylni bardzo blisko ściany morza. Czuła chłód szkła, jakby to ono promieniowało, a nie ciepło. Dziwaczne stworzenia przepływały przed nią w świetle reflektorów. Laenea się rozluźniła, pozwalając krwi równomiernie przypływać i odpływać. Zastanawiała się, czy gdyby siedziała w tym miłym miejscu dostatecznie długo, potrafiłaby dostrzec prawdziwe pływy, czy te same dryfujące roślinne stworzenia przepływały przed nią raz za razem, miotane tam i z powrotem przed oknem stabilizatora przez siły Słońca i Księżyca. Jej prywatność zakłócał w niewielkim stopniu wyłącznie pogrążony we śnie mężczyzna leżący tuż obok. Nie rozpoznawała go, ale musiał być załogantem. Jego ciemne, obcisłe ubranie było z nieco innego materiału i miało odmienny krój, mógł pochodzić z innego świata. Musi być nowy. Ziemia stanowiła główny ośrodek handlowy: żaden statek nie latał długo bez wchodzenia na jej orbitę - Nowi załoganci składali tu przynajmniej raz wizytę. Zazwyczaj z początku odwiedzali każdy świat, na którym zatrzymywał się ich statek, jeśli mieli czas na kwarantannę. Laenea też tak robiła - Ale kwarantanny były tak ciężkie, a zarazem konieczne, że podobnie jak większość weteranów przystosowała się wreszcie do jednego świata i pozostawała na statku podczas pozostałych lądowań, i układała sobie rozkład lotów tak, żeby odwiedzać dom tak często, jak się dało. Śpiący mężczyzna był o kilka lat od niej młodszy. Pomyślała, że musi co najmniej dorównywać jej wzrostem, trudno było to jednak ocenić. Należał do rzadko spotykanych typów o tak pięknych proporcjach, że ich wzrost da się oszacować wyłącznie przez porównanie, niezależnie od odległości. Nie dostrzegła w nim żadnej przesady &™. słabości: sprawiał wrażenie silnego, ale była to siła wynikająca ze zwinności i sprawności, a nie z gwałtowności. Laenea uznała, że nie jest ani pijany, ani naćpany, ale po prostu śpi. Jego twarz mimo że rozluźniona, nie nosiła znamion hulaszczego życia. Miał potargane ciemnoblond włosy, nieco jaśniejsze niż obfite wąsy. Nie był bynajmniej przystojny: miał regularne, wyraziste rysy, ale brakowało im piękna. Poniżej kości policzkowych skórę pokrywało pełno blizn, jakby po dziecięcej chorobie zakaźnej. Niektóre z dalszych - światów nie pokonały jeszcze tych epidemii. Laenea odwróciła wzrok od młodzieńca. Wpatrywała się w ciemną wodę poza zasięgiem światła, pozwalając, żeby obraz się rozszczepił i zamazał. Dotknęła obojczyka i zsunęła palce ku czubkowi gładkiej blizny. Odczucia tkanki wydawały się wyostrzone, jakby rana w tym miejscu miała bardziej boleć. Mimo że Laenea czuła zmęczenie i narastający głód, nie potrzebowała tego przezwyciężać. Za chwilę jej energia powinna wrócić powoli i naturalnie. Ta noc była zdecydowanie zbyt wyczerpująca. Miesiąc byłby wiecznością, oczekiwanie równe tym wszystkim latom, które przeżyła jako załogantka. Wciąż złościła się na tamtych pilotów. Zachowała się jak szczeniak, który przybiegł do nich po powitanie i pieszczoty, a kiedy się nim znudzili, kopnęli go, jakby zasikał podłogę. Złościła się też na siebie: było jej głupio i chciała się sprawdzić. Po raz pierwszy poczuła zadowolenie na myśl o zagładzie czasu w trakcie podróży. Spać przez miesiąc: dogodne, niemożliwe. Najpierw musi poradzić sobie ze swoją nową egzystencją, nowym ciałem, potem będzie mogła zająć się nowym środowiskiem. Być może zasnęła. Morze nie mówiło nic o czasie: światła przebijały się przez ten sam głęboki granat w dzień i w nocy. Czas był najmniej realnym z wszystkich wymiarów dla ludzi pokroju Laenei, ona zaś uwolniła się od jego dyktatu, odgrodziła od jego trwałości. Kiedy otworzyła znów oczy, nie miała pojęcia, jak długo były zamknięte: sekundę czy godzinę. Musiało minąć co najmniej kilka minut, ponieważ śpiący dotychczas młody mężczyzna siedział już, przypatrując się jej. Miał ciemnoniebieskie oczy z czarnymi plamkami, jak kolor morza. Przez chwilę nie zauważył, że się obudziła, a potem ich spojrzenia spotkały się i szybko odwrócił wzrok, spłoniwszy się, przyłapany na wpatrywaniu się. - Ja też się gapiłam - powiedziała Laenea. Zdumiony, odwrócił się ku niej, nie całkiem pewny, czy mówiła do niego. - Że co? - Kiedy byłam powierzchniowcem, gapiłam się na załogi; kiedy zostałam załogantką, gapiłam się na pilotów. - Ja jestem załogantem - powiedział, przyjmując pozycję obronną. - Skąd? - Z Półmroku. Laenea wiedziała, że była tam dawno temu, obrazy Półmroku napływały ku niej. Był to nowy świat, ciemne, tajemnicze miejsce o wysokich górach i czarnych, przerażających lasach, młody świat o dopiero co wypiętrzonych masywach. Był gęsto otoczony chmurami, które zatrzymywały większość widzialnego światła, ale przepuszczały ultrafiolet. Półmrok: zmierzch, tamten świat. Brak świtu. Nikt, kto kiedykolwiek odwiedził Półmrok, nie przypuszczał, że panująca tam ciemność mogłaby obwieszczać cokolwiek poza nocą. Ludzie tam mieszkający byli silni i poważni nawet w obliczu katastrof. Na Półmroku widywała smutek, śmierć, stratę, ale nigdy panikę czy rozpacz. Laenea przedstawiła się i zaproponowała młodemu mężczyźnie, żeby usiadł koło niej. Podszedł bliżej, ale zachowywał się powściągliwie. - Nazywam się Radu Drakul. Nazwisko potrąciło jakąś strunę w jej pamięci. Wsłuchiwała się w jej dźwięk, aż stał się na tyle mocny, żeby go rozpoznać. Spojrzała poza Radu Drakula, jakby szukała kogoś jeszcze. - A zatem... gdzie jest Vlad? Radu się roześmiał, po raz pierwszy zmieniając posępny wyraz twarzy. Miał ładne zęby, a gdy się śmiał, równolegle do wąsów tworzyły się głębokie zmarszczki. - Gdziekolwiek jest, mam nadzieję, że tam pozostanie. Uśmiechnęli się do siebie. - To twoja pierwsza podróż? - Aż tak rzuca się w oczy, że jestem nowicjuszem? - Jesteś sam - odrzekła. -1 spałeś. - Nie znam tu nikogo. Byłem zmęczony. - Zabrzmiało to rozsądnie. - Po jakimś czasie... - Laenea skinęła głową ku znajdującym się w pobliżu ludziom, pobudzonym i drżącym od środków tłumiących sen i dodającym energii. - Nie śpi się na planetach, gdy w pobliżu są ludzie, z którymi można porozmawiać, gdy można coś innego robić. Robi ci się niedobrze na myśl o śnie, boisz się go. Radu spojrzał w stronę rozweselonej grupki zataczającej się w kierunku windy. - Wszyscy się tacy stajemy? - Starał się, żeby w jego niskim głosie nie dosłyszała emocji. - Większość. - Leki nasenne są okropne, ale wszyscy mówią, że konieczne. Lecz to... - Potrząsnął powoli głową. Miał gładkie czoło, jeśli nie liczyć dwóch równoległych pionowych linii, które tworzyły się między brwiami, gdy je marszczył. Blizny na skórze zaczynały się poniżej kości policzkowych i ciągnęły aż do kwadratowej szczęki. - Nikt cię nie będzie zmuszał - powiedziała Laenea. Kusiło ją, żeby wyciągnąć rękę i dotknąć go, miała ochotę głaskać jego twarz od skroni po podbródek i wygładzić zmierzwione we śnie włosy. Ale on był niepodobny do ludzi, których dotychczas spotykała, których potrafiła dotykać i przytulać, i iść z nimi do łóżka po krótkiej znajomości i z powodu wspólnego kaprysu. Radu tworzył wokół siebie at