12200
Szczegóły |
Tytuł |
12200 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12200 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12200 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12200 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Vonda N. Mcintyre
Aztekowie
Całkiem chętnie zrezygnowała ze swojego serca.
Po operacji Laenea Trevelyan żyła jakby w niekończącej się półświadomości,
naszpikowano ją lekami, tak że nie odczuwała bólu, utrzymywano niemal w
nieprzytomności,
kiedy rozpoczął się proces zdrowienia. Ci, którzy nad nią czuwali, nie
wiedzieli, że wolałaby
świadomość i koniec niepewności. A zatem spała płytkim snem, dryfując ku
przytomności,
wciąż od niej odpychana, egzystując w świecie koszmaru. Jej zaćmiony umysł
podejrzewał
niebezpieczeństwo, ale nie był w stanie jej ochronić. Zbyt często zmuszano ją do
przesypiania
niebezpieczeństwa. Wolałaby ból.
Raz niemal się przebudziła: dostrzegła sterylnie białe ściany i sufit, wszystko
rozmyte,
ledwie rozpoznawalne. Zielona poświata ekranów urządzeń monitorujących
przelewała się
przez jej ramię i po szorstkiej pościeli. Przytrzymywane plastrem wenflony
drażniły nerwy jej
ręki. Docierały do niej dźwięki, słyszała rytmiczne bicie serca.
Usiłowała krzyczeć z gniewu i rozpaczy. Lewa ręka była ciężka, letargiczna,
nieposłuszna rozkazom, ale zdołała nią poruszyć. Dłoń podczołgała się jak pająk
do prawego
nadgarstka i poruszyła igłami i rurkami.
Powietrze zaszumiało, gdy otworzyły się drzwi pokoju. Łagodny głos i łagodne
dotknięcie upomniały ją, wzrosła dawka środka uspokajającego, co okrutnie
popchnęło
Laeneę na powrót w objęcia snu.
Łza wypłynęła z kącika jej oka i spadła we włosy, gdy Laenea wkraczała na powrót
w
świat koszmaru. Towarzyszył jej kontrapunktowo podstawowy rytm ludzki, bicie
serca,
którego nie spodziewała się już nigdy usłyszeć.
Pastelowe światło było dla Laenei pierwszym zapewnieniem, że będzie żyła. Nie
podniosło jej to na duchu. Sala intensywnej opieki była sterylnie biała, czuć ją
było środkami
odkażającymi, ale tę separatkę rozjaśniały żółcie i zielenie. Lek uspokajający
przestał działać
i wiedziała, że wreszcie pozwolą jej się obudzić. Nie walczyła z ciągłą
sennością, ale podły
nastrój nie pozwalał z radością oczekiwać na powrót zmysłów. Chciała tylko żyć w
swoim
własnym umyśle, zapomnieć o ciele, zapomnieć o porażce. Nie wiedziała nawet, co
będzie
robić w przyszłości, być może nie czekała jej już żadna przyszłość.
Niemniej świat wkraczał w jej życie, gdy tak nudziła się coraz bardziej leżeniem
bez
ruchu, w pocie i samoużalaniu. Nigdy nie potrafiła po prostu nic nie robić.
Uparcie trzymała
zamknięte oczy, ale nie była w stanie umknąć przed dźwiękami i wibracjami, które
przechodziły falami przez jej ciało, jak drżenie z zimna i strachu.
To była moja szansa - pomyślała. - Wiedziałam jednak, że może się nie udać.
Mogło
być gorzej, a może lepiej: mogłam umrzeć.
Przesunęła dłonią po ciele od żołądka ku żebrom, przez plaster, bandaże i
krawędź
nowej blizny między piersiami, aż ku gardłu. Palce zatrzymały się na zagięciu
żuchwy, tuż
nad tętnicą szyjną.
Nie wyczuła tętna.
Podnosząc się gwałtownie, zlekceważyła ostre skurcze bólu. Wibracja uderzeń
serca
nie ustawała pod jej dłońmi, ale Laenea była teraz pewna, że nie pochodziła z
jej ciała.
Na szafce nocnej stał wzmacniacz emitujący stałe bębnienie o niskiej
częstotliwości.
Laenea czuła, że wzbiera w niej śmiech: wiedziała, że to zaboli, ale się nie
przejmowała.
Podniosła głośnik - taka mała rzecz, a wywołała tyle niepokoju. Wyrwała sznur z
gniazdka i
cisnęła urządzenie w drugi kąt pokoju, gdzie rozleciało się z satysfakcjonującym
trzaskiem.
Odsunęła na bok sztywną od krochmalu pościel, wstała, zatoczyła się i złapała
równowagę. Oddech miała chrapliwy z powodu płynu w płucach. Odkaszlnęła,
wciągnęła
powietrze i odkaszlnęła ponownie. Czas był tajemnicą, mierzoną wyłącznie
słabością: uznała
lekarzy za głupców, którzy zmuszali ją do snu, narażali na zapalenie płuc i
puszczali nagrane
bicie serca, zamiast pozwolić jej obudzić się, poruszać i przyzwyczajać do
nowego stanu.
Pod stopami czuła chłodne płytki. Przeszła wolnym krokiem ku plamie światła
słonecznego, żółtej na kremowej podłodze, i wyjrzała przez okno. Dzień mienił
się złotem i
szarością. Z zachodu nadciągały chmury, kładąc się nad górami i Sound, podczas
gdy nad
miastem wciąż świeciło słońce. Po wodzie poruszały się cienie, zmieniając jej
barwę ze
srebrnej na ołowianą.
Białe od obfitych zimowych opadów śniegu Góry Olimpijskie dzieliły Laeneę od
portu. Nadciągający deszcz zatarł ślad statku kosmicznego odrywającego się od
ziemi i jasne
błyski dysz spadających do morza. Wkrótce jednak je zobaczy. Roześmiała się
głośno,
przeciągając się na przekór pieczeniu w klatce piersiowej i bólowi żeber,
odrzucając do tyłu
potargane fale włosów. Połaskotały ją w kark i w kręgosłup, prześwitujący między
wiązaniami szpitalnej koszuli.
Poczuła ruch powietrza, gdy otworzyły się drzwi, jakby pokój oddychał. Odwróciła
się i ujrzała chirurga - drobną, delikatną kobietę, jednak niezwykle silną.
Lekarka rzuciła
okiem na rozbity wzmacniacz i potrząsnęła głową.
- To było konieczne?
- Tak - odrzekła Laenea. - Dla mojego komfortu psychicznego.
- To właśnie miało służyć pani komfortowi psychicznemu.
- Odniosło wręcz przeciwny skutek.
- Wspomnę o tym w raporcie - oznajmiła lekarka. - Robili to dla pierwszych
pilotów.
- Administracja znana jest z upartego dawania złych rad.
Lekarka się roześmiała.
- Cóż, pani pilot, niebawem będzie pani mogła zaprojektować własne środowisko.
- Kiedy?
- Niebawem. Nie chcę, żeby to brzmiało niejasno... ja decyduję tylko o tym, czy
wolno pani opuścić szpital, a nie o tym, czy pani go opuści. Blizna potrzebuje
trochę czasu,
żeby się zagoić. Chce pani już iść? Dość solidnie podczas operacji połamałam
pani żebra.
- Wiem - odparła Laenea z uśmiechem. Była szczelnie i mocno zabandażowana, ale
czuła wszystkie połączenia żeber z chrząstkami.
- To potrwa co najmniej kilka dni.
- Ile minęło do tej pory?
- Utrzymywaliśmy panią we śnie przez trzy dni.
- Miałam wrażenie, że tygodni.
- Cóż... natychmiastowe przystosowanie do zmian mogłoby spowodować szok.
- Jestem częścią eksperymentu - powiedziała Laenea. - Wszyscy jesteśmy. Wolno
eksperymentować z eksperymentami.
- Być może. Wolelibyśmy jednak, żeby pani u nas została. - Włosy miała krótkie i
stalowoszare, ale kiedy się uśmiechała, jej twarz stawała się dziecinna. Długie,
mocne palce,
wyraźnie zarysowane mięśnie i ścięgna, krótko obcięte paznokcie - dobre dłonie
do
wszelkiego rodzaju pracy, pomyślała Laenea i wyciągnęła rękę. Obie kobiety
dotknęły się
delikatnie nadgarstkami.
- Kiedy usłyszałam bicie serca - powiedziała Laenea - myślałam, że musieliście
zostawić mnie w zwykłym stanie.
- To ma być uspokajający dźwięk.
- Nikt inny wcześniej nie narzekał?
- Nie aż tak... bardzo.
Zostałyby przyjaciółkami, gdyby czas na to pozwalał, ale Laenea wyglądała
niecierpliwie dalszych kroków, jak podczas pierwszej podróży, gdy życie mijało
bez jej
świadomości.
- Kiedy mogę wyjść? - Szpital był kolejnym miejscem postoju, z którego pragnęła
się
wyrwać.
- Na razie proszę wrócić do łóżka. Wkrótce będziemy mogły porozmawiać o
przyszłości.
Laenea odwróciła się bez słowa. Okna, ściany i filtrowane powietrze odcinały ją
od
szarych chmur i miasta. Krople deszczu spływały po szybach. Nie chciała już
więcej spać.
- Pilocie...
Laenea nie odpowiedziała. Lekarka westchnęła.
- Niech pani coś dla mnie zrobi, pilocie.
Laenea wzruszyła ramionami.
- Chciałabym, żeby zrobiła pani test kontrolny.
Laenea wyraziła zgodę milczeniem.
- Proszę przyspieszać stopniowo bicie serca i zwracać uwagę na efekty.
Laenea zwiększyła reakcje nerwowe.
- Co pani czuje?
- Nic - odpowiedziała Laenea, mimo że krew popędziła przez te miejsca, w których
dawało się wyczuć jej bieg: skronie, szyję, nadgarstki.
Stojąca obok niej lekarka zmarszczyła brwi.
- Proszę jeszcze nieco zwiększyć, ale bardzo powoli.
Laenea posłuchała i zareagowała na obfitą dawkę tlenu dostarczoną do mózgu.
Przed
oczami rozbłysły jasne światła. Poczuła w głowie bolesne ukłucie biegnące od
prawego oka w
głąb czaszki. Poczuła się naładowana i podniecona. Odwróciła się od okna.
- Nie mogłabym już teraz wyjść?
Lekarka dotknęła jej nadgarstka, a Laenea niemal głośno się roześmiała na myśl o
wyczuwaniu jej pulsu. Lekarka poprowadziła ją do stojącego przy oknie krzesła.
- Niech pani usiądzie, pilocie.
Ale Laenea czuła, że mogłaby się wspiąć na sam szczyt spirali zawrotów głowy:
nie
czuła potrzeby odpoczynku.
- Proszę usiąść. - Głos brzmiał jak szept, był cichy jak szelest piasku na
skale. Laenea
posłuchała. - Proszę sobie przypomnieć resztę treningu, pilocie. Proszę się
oprzeć, rozluźnić.
Zmniejszyć pompowanie. Rozszerzyć naczynia włosowate. Rozluźnić się.
Laenea przywołała na powrót biokontrolę. Po raz pierwszy miała wrażenie raczej
obecności niż nieobecności. Tętno znikło, a w jego miejsce pojawił się
jednostajny cichy
szum doskonale zrównoważonej maszyny obrotowej. Pompowała ona krew tak
efektywnie,
że ciśnienie mogłoby zabić Laeneę, gdyby do tego dopuściła. Rozluźniła się i
zwolniła tempo
pompowania, rozszerzyła i ścisnęła maleńkie mięśnie tętnic, raz, drugi, kolejny.
Ból głowy,
mroczki, dzwonienie w uszach zmalały i znikły.
Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je powoli.
- Teraz lepiej - powiedziała lekarka. - Proszę nie zapominać, jakie to wywołuje
odczucia. Nie może pani chodzić szybko przez długi czas, bo pani mózg zmieni się
w papkę.
Może się pani czuć przez chwilę świetnie, jak po środkach pobudzających. Ale
liczyłabym się
z poważnym kacem. - Pogłaskała Laeneę po ręce. - Chcemy tu panią trzymać, dopóki
nie
będziemy pewni, że potrafi pani regulować maszynę. Nie lubię robić przeszczepów
nerek.
Laenea się uśmiechnęła.
- Potrafię ją regulować. - Zaczęła indukować powolną, arytmiczną zmianę w
prędkości działania nowej pompy, w ciśnieniu krwi. Odkryła, że potrafi to robić,
nie
zastanawiając się nad tym, tak jak podpowiada jej konieczność równoważenia
przepływu. -
Mogę dostać popioły mojego serca?
- Jeszcze nie. Chcemy mieć pewność.
- Ja mam pewność.
Gdzieś w labiryncie krętych korytarzy szpitalnych jej serce ciągle biło, kąpiąc
się w
ciepłej solance i płynie odżywczym. Dopóki będzie istniało, dopóki będzie żyło,
ambicje
Laenei wciąż będą zagrożone. Nie może być pilotem i pozostać normalną istotą
ludzką z
normalnymi ludzkimi rytmami. Jej ciało wciąż mogło odrzucić sztuczne serce -
wtedy
przerobią ją z powrotem na normalną. Jeśli będzie zdolna do pracy, pozostanie
członkiem
załogi, uśpionym i nieświadomym od początku do końca podróży. Czuła, że dłużej
tego nie
zniesie.
- Ja mam pewność. Nie chcę powrotu.
Testy, pytania i badania pochłonęły kilka następnych dni. Mimo że czuła się na
tyle
silna, żeby chodzić, poruszała się po korytarzach na wózku. Nuda stawała się
coraz bardziej
przytłaczająca. Ból ustępował, ale Laenea widywała tylko lekarzy, pielęgniarki i
maszyny:
przyjaciele nie przychodzili. Był to rytuał przejścia, który musiała przeżyć w
samotności i bez
przewodnika.
Minął dzień, w ciągu którego nie widziała nawet przelotnego deszczu ani
mglistego
zachodu słońca. Zapytała ponownie, kiedy mogłaby opuścić szpital, ale nikt jej
nie udzielił
odpowiedzi.
Wieczorem w separatce Laenea leżała, nie mogąc zasnąć. Przesunęła palcami od
obojczyka do mostka po jasnoczerwonej kresce straszliwie długiej blizny. Wciąż
była pokryta
przezroczystą syntetyczną skórą, ściągnięta szerokim plastrem tylko raz, tuż
poniżej piersi,
żeby trzymać połamane żebra.
Wydajność nowego serca intrygowała ją. Zmusiła się świadomie do zwolnienia tempa
jego bicia, po czym wykonała ćwiczenie z rozszerzaniem i zwężaniem tętnic i
naczyń
włosowatych. Jej biokontrola była znakomita. Musiała być, inaczej Laenea nie
zakwalifikowałaby się do operacji.
Zwolnienie pracy pompy powinno zaowocować przyjemną drzemką i w końcu snem,
ale wyprodukowana w złości adrenalina wciąż krążyła, nie pozwalając na
odpoczynek.
Laenea nie chciała pastylki nasennej - nie będzie brała więcej lekarstw.
Pozbawiony marzeń
sen wywołany lekami był najgorszy. Powodował narastanie lęku, który nie
rozładowywał się
w fantazjach, ale prowadził do wielkiego, bezkształtnego napięcia.
Zmierzch miał konsystencję wilgotnego szarego jedwabiu, matowego i
nieregularnego. Szpitalne pastele stały się chłodne i tajemnicze. Laenea
odrzuciła koc. Czuła
się znów mocna, była uleczona. Przeszła przez trwające wiele miesięcy
przygotowania,
poważną operację i te ostatnie dobijające dni nudy, mające uwolnić ją całkowicie
od rytmów
biologicznych. Nie było na całym świecie powodu, dla którego miałaby spać jak
inni, gdy
zapadła ciemność.
Cywilizowany szpital: jej ubrania znajdowały się w szafce, nie ukryto ich w
jakiejś
przechowalni. Włożyła czarne spodnie, miękkie, skórzane wysokie buty i lśniącą
skórzaną
kamizelkę sznurowaną na przodzie. Ramiona i szyję zostawiła nagie. Ostry grzbiet
blizny był
widoczny na szyi i między sznurówkami.
Chcąc uniknąć sporów, zaczekała, aż korytarz opustoszeje. Zielona farba, w
zamierzeniu uspokajająca, zmatowiała i zbrzydła ze starości. Buty Laenei nie
robiły hałasu na
wygłuszającej wykładzinie, ale w pustym szybie schodów przeciwpożarowych obcasy
stukały
o beton, rozsyłając echo na wszystkie strony. Po zejściu na dół czuła zmęczenie
w nogach.
Przyspieszyła przepływ krwi.
Na zewnątrz mgła przysłaniała gwiazdy. Księżyc, który właśnie wzeszedł, był
okrągły
i otoczony poświatą. W drzwiach obrotowych szpitala uliczne lampy rozpostarły
cień Laenei
wokół niej jak szprychy koła.
Na rogu stał rządek elektrycznych aut, przywiązanych jak konie w jakimś starym
filmie. Wsunęła klucz kredytowy do zamka, żeby uwolnić samochód pomalowany jak
żółw -
właściwe porównanie. Wsiadła i odjechała w kierunku nabrzeża. Mały potwór toczył
się
powoli, silnik mruczał cicho na płaskim terenie i zmieniał nieco ton na niskim
biegu przy
stromych zjazdach. Laenea odprężyła się w wiadrowatym fotelu, marząc o tym, żeby
siedzieć
w statku kosmicznym, ale nie pozwoliła ponieść się wyobraźni. Drążek żółwia nie
mógł
zmienić się w deskę rozdzielczo-informacyjną, a miasto, mimo że miłe, było
nudnie
zwyczajne w porównaniu z miejscami, które oglądała. Nie potrafiła, rzecz jasna,
wyobrazić
sobie podróży, ponieważ tego nie dawało się wyobrazić. Język i umysł nie
wystarczały.
Podróży nigdy nie opisano.
Nabrzeże było odrapane, brudne i przykuwało uwagę. Laenea wiedziała, że mogłaby
znaleźć jakichś znajomych w pobliżu, ale nie chciała pozostawać w mieście.
Odwiozła żółwia
na postój i wyjęła klucz kredytowy, żeby nie zwiększać obciążenia rachunku.
Noc pochłodniała - podpowiedziała jej to zmiana konsystencji mgły i śliski od
wilgoci
bruk. Nędzne, walące się stragany miejskiego targu, upstrzone resztkami
zwiędłych warzyw,
były puste. Ludzie mijali ją jak cienie.
Kiedy znalazła się w mroku między dwiema latarniami, tuż za nią poruszył się
mężczyzna.
- Hej - odezwał się - co byś powiedziała na...
W jego tonie słychać było zawadiacki ton wynikający albo z niedoświadczenia,
albo
niepewności, albo strachu. Spojrzawszy na niego z góry, zdziwiona Laenea się
roześmiała.
- Biedny głupcze...
Umknął niczym krab. Po krótkiej chwili nieokreślonej litości i rozbawienia
Laenea
zapomniała o nim. Wzdrygnęła się. W uszach jej dzwoniło, a w klatce piersiowej
czuła ból z
zimna.
Sklepiki usadowiły się między barami i tanimi restauracjami. Laenea weszła do
jednego z nich, żeby się ogrzać. Był bardzo mroczny - ciemniejszy niż ulica -
miał wysoki
sufit i ciągnął się w głąb korytarzem tak wąskim, że wyciągając ramiona, mogła
dotknąć obu
ścian naraz. Nie zrobiła tego. Złożyła ręce na piersi i ból nieco ustąpił.
- Czym mogę pani służyć?
Niewysoki stary człowieczek pojawił się tak, jakby nadał kształt kawałkowi
nieokreślonej masy z wnętrza sklepu. Miał na sobie wymiętą, niedobraną garderobę
pochodzącą z własnych zapasów: Laenea weszła do lombardu albo sklepu z używaną
odzieżą.
Pióra, kapelusze o szerokich rondach i paciorki zwieszały się ze ścian niczym
trofea. Laenea
weszła głębiej.
- Och, pilot - powiedział stary człowieczek. - To zaszczyt dla mnie.
Radość Laenei była tak wielka, że aż dziecinna. Tylko lekarka nazywała ją
pilotem,
dla reszty personelu szpitala była po prostu kolejną pacjentką, bardziej
kłopotliwą od
pozostałych.
- Nad wodą jest zimno - powiedziała. Należała mu się wdzięczność albo jakieś
przeprosiny, ponieważ nie zamierzała nic kupować.
- Kurtkę? Nie, płaszcz! - zawołał. - Płaszcz będzie w sam raz dla kogoś pani
wzrostu.
Odwrócił się i rozpłynął między wieszakami i stertami ubrań. Laenea przyglądała
się
błyszczącym paciorkom i cekinom, migotliwym złotym lamówkom i zastanawiała się
bezlitośnie, jaki koszmarny kostium teatralny zaproponuje jej sprzedawca. Ale
płaszcz, który
przyniósł nieduży człowieczek, był ciemny. Uniósł go w górę: długie czarne poły
podbite
szkarłatem. Laenea zamierzała podziękować mu i odmówić, ale wbrew sobie samej
wyciągnęła rękę. Aksamitne poszycie i gładka satynowa podszewka pieściły jej
palce. Płaszcz
był peleryną spiętą pod szyją rzeźbioną dżetową zapinką. Mimo że ciężki, układał
się łatwo i
wdzięcznie. Zarzuciła go na ramiona, a on spłynął niemal do jej kostek.
- Wyśmienicie - powiedział sklepikarz. Skinął ręką, a ona podeszła: pod ścianą
za jego
plecami stało wielkie mętne lustro. Brązowe plamy zniekształcały jego
nieregularne srebrne
rysy tam, gdzie złuszczył się podkład. Płaszcz podobał się Laenei. Odchyliła
brzegi, żeby
ukazać szkarłatną podszewkę, odsłaniając tym samym zarys piersi i czubek blizny.
Odrzuciła
włosy do tyłu.
- Nie całkiem wyśmienicie - odpowiedziała z uśmiechem. Była za wysoka i zbyt
grubokoścista na takie wykwintne ciuchy. Włosy układały jej się w zakola i miała
wysokie
kości policzkowe, ale jej szczęka była mocna i kanciasta. Twarz jej się śmiała,
ale nie mogła
udawać nieśmiałości.
- Nie podoba się pani. - W jego głosie zabrzmiało rozczarowanie. Laenea nie
potrafiła
określić lekkiego akcentu, z jakim mówił.
- Podoba mi się - odrzekła. - Wezmę go.
Gestem dał jej znak, żeby podeszła bliżej frontu sklepu, gdzie wyciągnęła klucz
kredytowy.
- Nie, nie, pilocie - powiedział. - Nie to.
Laenea podniosła jedną brew. Kilka sklepów na nabrzeżu przyjmowało wyłącznie
gotówkę, zachowując posmak czegoś nieprzystojnego w czasie, gdy niemal wszelkie
działania były legalne. Ale wśród nich znalazłoby się raptem kilka takich, które
odmówiłyby
kredytu członkowi załogi albo pilotowi.
- Nie mam gotówki.
Nie miała już od lat, odkąd kiedyś znalazła w trzech różnych kieszeniach trzy
metalowe monety, jedną plastikową, jedną drewnianą, przyjemnie atawistyczny
pazur
zwierzęcia (albo też doskonały duplikat) oraz upakowany w pudełku kawałek
materii
organicznej, zakazanej na Ziemi od pięćdziesięciu lat. Laenea nie planowała
ponownych
odwiedzin na co najmniej trzech ze światów, na których posługiwano się tymi
walutami.
- Nie chodzi o gotówkę - odpowiedział. - Należy do pani, pilocie. Tylko... -
Podniósł
wzrok i po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Miał bardzo ciemne, głębokie oczy,
pełne nadziei
i oczekiwania. - Tylko proszę mi powiedzieć, jak to jest? Co się widzi?
Cofnęła się, zaskoczona. Wiedziała, że ludzie często zadają to pytanie. Sama je
sobie
zadawała, bez słów, po kilku odpowiedziach milczenia i cierpliwych potrząsań
głową. Piloci
nigdy nie odpowiadali. Maszyny nie mogły udzielać odpowiedzi, piloci nie mogli
udzielać
odpowiedzi. Albo nie chcieli. Na to pytanie można było znaleźć odpowiedź tylko
osobiście.
Laenei zrobiło się żal sklepikarza i zamierzała powiedzieć, że jak dotychczas
nigdy nie
odbywała podróży przytomna, że jest nowa, że podróżowała tylko jako załogantka,
znarkotyzowana niemal na śmierć, żeby przeżyć. Ale ostatecznie nie mogła
powiedzieć nawet
tego. To było zbyt łatwe, stanowiłoby niemal zdradę. Nieprawdziwa prawda.
Oznaczałoby, że
gdyby wiedziała, powiedziałaby, podczas gdy nie miała pewności, czy byłaby w
stanie i miała
ochotę. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się najuprzejmiej, jak mogła.
- Przepraszam.
Pokiwał głową ze smutkiem.
- Nie powinienem był pytać...
- Nie ma problemu.
- Jestem za stary, rozumie pani. Za stary na przygody. Przyjechałem tu tak
dawno...
ale czas, czas znikł. Nigdy nie dowiedziałem się, co się stało. Śniło mi się to.
To były złe
sny...
- Rozumiem. Byłam załogantką przez dziesięć lat. My też nie wiemy, co się
dzieje.
- To jeszcze gorsze, zgoda. W kółko i w kółko, bez czasu pośrodku. Ale teraz
pani
wie.
- Piloci wiedzą - przytaknęła Laenea. Podała mu klucz kredytowy. Mimo że nadal
usiłował odmówić, uparła się, że zapłaci.
Otulona płaszczem wyszła na zewnątrz, w mgłę. Wyobraziła sobie, że sklepik teraz
zniknie, jak każdy legendarny sklep sprzedający magiczne przedmioty i czapki-
niewidki. Ale
nie spojrzała za siebie, ponieważ wszystko w odległości kilku kroków rozpływało
się w
szarość. W niewielkich kołach wokół latarni ciepło unosiło języki pary ku niebu.
Odpływający o północy prom terkotał, unosząc się na falach dzięki poduszce
powietrznej. Otulona peleryną Laenea stała się anonimowa. Po przystankach na
wyspach
pozostała jedynym pasażerem podróżującym pieszo. Kiedy zamknięto kioski z
jedzeniem,
kierowcy z pokładu samochodowego wrócili do swoich ciężarówek, żeby drzemać albo
pić
kawę z termosów. Laenea oparła stopy o ławkę stojącą naprzeciwko, przeciągnęła
się i
wpatrywała się w ciemność przez okno. Światła promu kołysały się na
wierzchołkach fal.
Laenea widziała zarówno wodę, jak i własne, blade odbicie. Po chwili zapadła w
drzemkę.
Port kosmiczny był wielką, pływającą sztuczną wyspą, zakotwiczoną daleko na
brzegu. Jaśniał własnymi światłami. Paraboliczne baterie słoneczne wyglądały jak
fasetki
ogromnego wodnego owada. Jeśli nie liczyć luster i wież startowych, powierzchnia
portu była
niemal płaska: większość budynków nie wznosiła się wyżej niż na jedno, dwa
piętra. Wysokie
konstrukcje wystawiałyby żaglopodobne ściany na północno-zachodnie wichry.
Pod platformą, pod tłumiącą wibracje dolną warstwą, pod powierzchnią morza,
leżało
trzyczęściowe miasto. Ryk startujących statków i wycie poduszkowców
doprowadziłby do
szaleństwa każdego, kto przebywałby na powierzchni. Dlatego północno-zachodni
port
kosmiczny zbudowany został na morzu, daleko od miast i sam niczym miasto,
bezpieczny
pomiędzy podwodnymi szybami stabilizującymi.
Prom wspiął się na niską pochylnię wychodzącą z wody i osiadł na platformie
załadunkowej. Brzęczenie silników elektrycznych ciężarówek zastąpiło warkot
olbrzymich
wiatraków. Laenea sztywnym krokiem zeszła po schodach. Była za wysoka, żeby
wyspać się
wygodnie na dwuosobowej ławce. Zatrzymała się na chwilę przy schodkach,
przypatrując się
przejeżdżającym ciężarówkom, skoncentrowała się przez chwilę i poczuła wzrost
ciśnienia
krwi. Rozumiała doskonale, jak może to być niebezpieczne i jak łatwo uzależnić
się od
większej wytrzymałości, aż osiągnie taki poziom, że jej ciało spłonie niczym
przegrzana
maszyna. Ale na razie poczuła przypływ energii, a sztywność w nogach i plecach
powoli
ustępowała.
Jeśli nie liczyć ciężarówek, które mrucząc, rozjechały się po obwodnicach wyspy
i
znikły, port był o tej porze nocy cichy. Kolejka pasażerska czekała pusta przy
centralnej
rampie. Gdy Laenea wsiadła, urządzenie wyczuło jej obecność, zatrzasnęło drzwi i
ruszyło.
Komenda wydana przez naciśnięcie guzika zatrzymała pociąg powyżej Trzeciego
Stabilizatora, w którym mieściła się kwarantanna, administracja i kwatery
załogi. Laenea
czuła się dobrze, było jej ciepło, widziała wszystko jasno i wyraźnie.
Pozwoliła, by płaszcz
spływał jej luźno z ramion - nie potrzebowała już ochrony przed chłodem.
Rozpalała ją
niecierpliwość przed spotkaniem z przyjaciółmi w tym nowym wcieleniu.
Ku podwodnemu miastu winda poruszała się środkiem stabilizatora. Laenea zjechała
na sam dół szybu, jednego z trzech, które wrzynały się w ocean daleko poniżej
powierzchniowych turbulencji, żeby zapewniać platformie stabilność nawet podczas
najgwałtowniej szych sztormów. Szyby utrzymywały również pływalność wyspy na
równym
poziomie, pompując lub wypompowując morską wodę ze zbiorników balastowych, kiedy
przypływały i odpływały poduszkowce, a promy wpełzały na powierzchnię.
Drzwi windy otworzyły się do sali, do której dochodziły spiralne schody. Bąbel
na
szczycie głównego szybu. Było to wygodne, cylindryczne pomieszczenie o
przezroczystych
ścianach, wpatrujące się niczym nigdy niezasypiające oko w głębię oceanu.
Reflektory
oświetlały zimną, przejrzystą wodę, wyłapując błyszczące, prędkie kształty ryb.
Wielkie
ciemne drapieżniki, rekiny o paszczach pełnych ostrych zębów, wdzięcznie
wyginające się w
łuk morświny, eleganckie czarno-białe orki. W miarę jak zwiększał się zakres
widoczności,
światło przebijało się przez coraz błękitniejszy błękit, aż wreszcie docierało
do fioletu, gdzie
nieokreślone kształty kołysały się z nieśmiałą ciekawością między słabym
światłem a
całkowitą ciemnością. Świetlica, wyłożona plastikową pianką i dywanami, tworzyła
iluzję
przebywania pod wodą, na dnie oceanu, bycia jego częścią. Pierwotnie nie
przeznaczano jej
na salonik do wyłącznego użytku załóg, ale został przejęty przez astronautów w
nieświadomym porozumieniu. Ludzie z zewnątrz nie byli wyrzucani, ale uprzejmie
ignorowani. Czując się intruzami, szybko się wynosili. Dziennikarze pojawiali
się rzadko,
jedynie w reakcji na sensacje lub katastrofy. Ludzcy piloci stanowili kiedyś
sensację, ale
Laenea należała do drugiej grupy, kiedy przestali już być atrakcją. Nie
przejmowała się tym.
Ściągnęła buty i postawiła je obok schodów. Rozpoznała jedną z pozostałych par -
trudno byłoby nie poznać, jeśli choć raz się ją widziało. Szkarłatna skóra była
niewiarygodnie
wypolerowana, wyszywana cekinami i wykładana maleńkimi kółkami wypełnionymi
ciekłym
kryształem, które zmieniały kolor w zależności od temperatury. Laenea się
uśmiechnęła.
Załoganci odreagowywali martwy czas przelotu na różne sposoby - jednym z nich
była
przesada we wszystkich pozostałych aspektach życia, a w tym brylował Minoru.
Spacer po miękkim dywanie między wzgórkami i zagłębieniami wnęk
konwersacyjnych był niczym przechadzka po idealnym dnie morskim. Laenea
pomyślała, że
atrakcją świetlicy pozostawał jej związek z tajemnicą morza, ponieważ morze
wciąż kryło
sekrety równie niedostępne jak te, które napotka w kosmosie podczas podróży.
Nikt poza
pilotami nie mógł nawet przybliżyć się do prawdy, ale Laenea często siadywała,
wpatrując się
w cienistą wodę i marząc. Niebawem i ona się dowie, nie będzie musiała już sobie
wyobrażać.
Poruszała się między małymi grupkami ludzi na pół ukrytych w zagłębieniach wnęk.
W pobliżu przezroczystej ściany spostrzegła Minoru o czarnych, przeplecionych
szkarłatem i
srebrem włosach opadających aż do pasa; wysoką Allanai, kucającą, żeby być
bliżej
pozostałych, o skórze błyszczącej w świetle jak ciemny opal i bardzo krótkich
włosach
podobnych do diamentowego pyłu; bladą, cichą Ruth, która rzadko błyszczała, ale
za to z siłą
wybuchu nowej. Wszyscy rozmawiali sennie, trzymając w rękach kieliszki lub
kubki, i
Laenea poczuła spokój płynący od znajomej sceny.
Zwrócony do niej twarzą Minoru podniósł wzrok. Uśmiechnęła się, oczekując, że
wykrzyknie jej imię i wyciągnie do niej ręce jak zawsze, w tym swoim wylewnym
powitaniu,
prezentując wszystkie hafty i cekiny na kurtce. On jednak spojrzał na nią
spokojnie,
wzrokiem tak obojętnym, że tylko jego pozbawiona zmarszczek twarz o przedłużonej
młodości mogła to wytrzymać. Wyszeptał jej imię. Ruth zerknęła przez ramię i
uśmiechnęła
się niepewnie, jakby się czegoś bała. Allanai wyprostowała się i górując nad
pozostałymi,
uniosła z poważną miną szklankę ku Laenei.
- Witaj, pilocie - powiedziała i wypiła, po czym skuliła się z powrotem,
opierając
łokcie na kanciastych kolanach.
Laenea stała nad nimi, poza ich kółkiem, spoglądając na trójkę ludzi, których
całowała
na pożegnanie. Załogi zawsze się żegnały, ponieważ sen w czasie podróży nie
dawał żadnej
pewności przebudzenia. Żyli w świecie okrutnej modlitwy dziecięcej: „Jeśli ze
snu się nie
zbudzę...”.
Laenea zeszła ku nim. Kółko otworzyło się, ale ona nie weszła. Była równie
przytłoczona niepewnością jak jej przyjaciele.
- Usiądź z nami - zaproponowała w końcu Ruth. Allanai i Minoru mieli
zaniepokojone
miny, ale nie zaprotestowali. Laenea usiadła. Trójkąt, jaki tworzyli Ruth,
Allanai i Minoru nie
uległ zmianie. Każde z nich było koło kogoś innego, Laenea nie była koło nikogo
z nich.
Ruth wyciągnęła drżącą rękę. Wszyscy czekali, a Laenea usiłowała znaleźć jakieś
uspokajające słowa, żeby przekonać ich, że się nie zmieniła.
Ale się zmieniła. Uświadomiła sobie, że chirurdzy wycięli coś więcej niż tylko
skórę,
mięśnie i kości.
- Przyszłam... - Ale nic, co czuła, nie wydawało się na miejscu. Nie będzie
urągać im
swoją wolnością. Chwyciła wyciągniętą dłoń Ruth. - Przyszłam powiedzieć do
widzenia.
Objęła ich i pocałowała, zanim wspięła się z powrotem na główny poziom. Wszyscy
oni pozostali przyjaciółmi, ale nie byli w stanie dłużej się wzajemnie
akceptować.
Pierwsi piloci nie mieszali się z załogami, ponieważ odpowiedzialność była
ogromna,
a napięcia jeszcze większe. Ale Laenea już martwiła się o Ruth, Minoru i
Allanai. Jej troska
pozostanie, gdy będzie przyglądać im się podczas snu przewożącego ich od jednej
wyspy
światła do drugiej. Nie pojmowała, dlaczego utrwala to podziały, tak samo jak
nie rozumiała
rezerwy swoich przyjaciół.
Rozmowy przypływały ku niej i odpływały jak fale, gdy przechodziła przez
świetlicę.
Widząc znajome twarze, unikała ich, nie usiłowała też dołączyć do grup
nieznajomych. Jej
duma była mocniejsza niż samotność.
Odsunęła od siebie ból odrzucenia. Czuła się samowystarczalna i pewna siebie.
Kiedy
rozpoznała parę pilotów siedzących z dala od innych, zbliżyła się do nich.
Latała z obojgiem z
nich, ale nigdy z żadnym nie rozmawiała dłużej. Zaakceptują ją lub nie - jak na
razie tym się
nie przejmowała. Odrzuciła płaszcz, żeby ją rozpoznali, i nagle uświadomiła
sobie -
rozbawiona i zarazem zaskoczona czymś, czego nigdy wcześniej świadomie nie
dostrzegła -
że wszyscy piloci ubierali się podobnie jak ona. Sznurowane kamizelki lub
sukienki z
głębokimi dekoltami, przezroczyste bluzki i ramiączka - wszystko tak czy inaczej
eksponujące długą bliznę, będącą znakiem ich przemiany.
Miikala i Ramona-Teresa siedzieli naprzeciwko siebie, opierając łokcie na
kolanach i
rozmawiając cicho. Nawet rytm ich konwersacji wydawał się Laenei obcy, mimo że
nie
słyszała słów. Podobnie jak inni ludzie dogadywali się w równej mierze za pomocą
ciał i rąk,
ich słów, ale ich skinienia głową i gesty nie były zwyczajne.
Laenea zastanawiała się, o czym rozmawiają piloci. Z pewnością nie o zwykłych
sprawach zwykłych ludzi: praniu, zakupach, mieszkaniu, osobie, z którą się
mieszka. Powinni
rozmawiać o... doświadczeniach dostępnych tylko im, o tym, co oglądają, gdy
wszyscy
pozostali muszą spać snem zbliżonym do śmierci lub umrzeć.
Ludzcy piloci radzili sobie z podróżą lepiej niż inteligentne maszyny, ale i oni
czasem
się gubili. Miikala i Ramona-Teresa należeli do tej garstki z pierwszej
generacji, która
przeżyła, dziesięciu procent własnej wyjątkowej, ewoluującej, niemal
samowystarczalnej
społeczności. Kiedy Laenea stanęła nad nimi na skraju zagłębienia, zamilkli i
spojrzeli na nią
z powagą.
Ramona-Teresa, niska, ciężko zbudowana kobieta o kruczoczarnych włosach, które
zaczynały już siwieć, uśmiechnęła się i uniosła kieliszek.
- Witaj, pilocie!
Miikala, którego oczy skryte były w cieniu ciężkich brwi i niesfornej grzywy
ciemnobrązowych włosów, przyłączył się do toastu i wypił razem z nią.
Ten toast był daniną i powitaniem, a nie pożegnaniem. Laenea należała do drugiej
fali
pilotów, tych, którzy mieli pójść w ślady pierwszego eksperymentu i doprowadzić
go do
praktycznego funkcjonowania, skoro Miikala, Ramona-Teresa i inni wykazali już,
że
niezależność od czasu jest możliwa. Laenea uśmiechnęła się i zeszła do
zagłębienia. Miikala
dotknął jej lewego nadgarstka, Ramona-Teresa prawego. Laenea czuła, że w jej
wnętrzu
zbiera się perlisty dziecięcy śmiech. Nie potrafiła się powstrzymać - uwolnił
się jak
wypełniony helem balonik.
- Cześć - powiedziała i nawet jej głos zabrzmiał wysoko.
Mogłaby znajdować się w środowisku na dnie morza, oddychać mieszanką tlenowo-
helową i mówić niczym Kaczor Donald. Czuła krew wzbierającą w żyłach na
skroniach i
szyi. Miikala uśmiechał się, mówiąc coś w języku równie pełnym samogłosek jak
jego imię;
nie rozumiała ani słowa, ale wiedziała, co mówi. Ramona-Teresa przytuliła ją.
- Witaj, dziecko.
Laenea nie mogła uwierzyć, że ci wyniośli, niesamowici ludzie potrafią przyjąć
ją z
taką radością. Uświadomiła sobie, że miała nadzieję na - w najlepszym razie -
chłodne i
protekcjonalne powitanie, które nie za bardzo ubodłoby jej dumę. Wprawiający ją
w
zakłopotanie chichot wyrwał się znowu, ale tym razem nie usiłowała go stłumić.
Teraz śmiali
się już w trójkę. Laenea czuła się lekka, radosna, oszołomiona: podniecenie
pompowało
adrenalinę do jej ciała. Było jej gorąco i czuła drobne kropelki potu zbierające
się na czole,
tuż pod linią włosów.
Niespodziewanie stałe tępe pieczenie w klatce piersiowej zmieniło się w
skręcający
ból, jakby jej nowe serce zostało wyrwane jak stare. Nie mogła oddychać. Skuliła
się,
chwytając powietrze, zapominając o pilotach i całym pięknym otoczeniu. Za każdym
razem,
gdy usiłowała wciągnąć powietrze, ból wypychał je z powrotem.
Głos Miikali powoli przedzierał się przez jej panikę, a dłonie Ramony-Teresy
uspokoiły ją.
- Spokojnie, rozluźnij się, przypomnij sobie trening...
Tak: zmniejsz przepływ krwi, rozszerz tętnice, rozszerz wszystkie maleńkie
naczynia
włosowate, poczuj, jak mięśnie niepodlegające woli odpowiadają na podległą
twojej woli
kontrolę. Zwolnij pompowanie. Ktoś położył jej na czole serwetkę zamoczoną w
dżinie.
Laenea powitała z ulgą chłód, a nawet gorzki zapach. Ból rozpuszczał się
stopniowo, aż
wreszcie Ramona-Teresa mogła ją oprzeć o ławkę, posadzić na miękkim dywanie,
wydobyć z
opiekuńczej pozycji płodowej. Dżetowa zapinka płaszcza puściła, a starsza
pilotka rozluźniła
sznurówki kamizelki.
- Wszystko w porządku - powiedziała Ramona-Teresa. - Adrenalina pracuje tak
dobrze jak zawsze. Wszyscy musimy przyzwyczaić się do większej kontroli, niż oni
uważają
za stosowne nas nauczyć.
Kucający obok Laenei Miikala zerknął na jej doskonale widoczną jasną bliznę.
- Wyszłaś wcześnie - powiedział. - Czyżby zmienili procedurę? Laenea zbladła:
zapomniała, że sposób, w jaki opuściła szpital, był niezbyt oficjalny i
pochwalany.
- Nie drocz się z nią, Miikala - powiedziała burkliwie Ramona-Teresa. - A może
nie
pamiętasz, jak to było, gdy ty się obudziłeś?
Brwi ściągnęły mu się w grymasie.
- Pamiętam.
- Każą mi wrócić? - spytała Laenea. - Wszystko w porządku, muszę tylko się
przyzwyczaić.
- Mogą próbować - odrzekła Ramona-Teresa. - Zależy im na pieniądzach, które na
nas
wydają. Może teraz już nie. Radzimy sobie sami równie dobrze jak zamknięci w ich
wstrętnych szpitalach przy dźwiękach nagranego serca... dalej tak robią?
Laenea wzdrygnęła się.
- Przy was to ponoć działało, tak mówili... ale ja rozwaliłam głośnik.
Miikala roześmiał się radośnie.
- Co spowodowało, że wszystkie pozostałe maszyny zaczęły wydawać oszalałe
dźwięki niczym przerażone myszki.
- Myślałam, że nie przeprowadzili operacji. Od tak dawna chciałam być jedną z
was...
- Czując się lepiej, Laenea się dźwignęła. Nie zapięła kamizelki, rozkoszując
się chłodem
powietrza na skórze.
- Obserwowaliśmy cię - powiedział Miikala. - Obserwujemy was wszystkich, ale
tylko
niektórzy są wyjątkowi. Wiedzieliśmy, że do nas dołączysz. Pamiętasz ją, Ramono?
- Tak. - Podniosła jedną z pustych szklanek, nalała coś z shakera i podała
Laenei. -
Zawsze walczyłaś ze snem, moja droga. Czasami myślałam, że się obudzisz.
- Ej, Ramono, wystraszysz dzieciaka.
- Wystraszę ją? Tę tygrysicę?
Dziwne, ale Laenea nie czuła niepokoju na myśl, że była bliska przebudzenia
podczas
podróży. Nie obudziła się, wtedy bowiem by umarła: umarłaby natychmiast z powodu
starości, jako że jej ciało podlega normalnej czasoprzestrzeni, zależności
pomiędzy
rozszerzaniem czasu, prędkością i odległością, z powodu miliardów lat ewolucji i
rytmów
planetarnych, księżycowych, słonecznych, biologicznych, subatomowych. Na tyle,
na ile
wiedziała ona i ktokolwiek inny. Teraz była od tego wszystkiego wolna.
Wypiła drinka jednym haustem. Chłodne powietrze owiewało na jej nagie ramiona i
piersi, narzuciła więc płaszcz i czekała, aż satyna ogrzeje się od jej ciała.
- Kiedy dostanę statek?
- Nie wcześniej niż za miesiąc.
Czas wydawał się ogromnym obszarem pustki. Ukończyła kurs i trening, teraz tylko
jej śmiertelne ciało trzymało ją na Ziemi.
- Chcą, żebyś się całkiem zagoiła.
- To za długo... jak mogą uważać, że będę czekać tak długo?
- To konieczne.
- Chcę wiedzieć, co się dzieje, muszę się dowiedzieć. Kiedy lecisz?
- Niedługo - odrzekła Ramona-Teresa.
- Zabierz mnie z sobą!
- Nie, moja droga. To nie byłoby właściwe.
- Właściwe! Musimy tworzyć własne reguły, a nie słuchać ich. Oni nie wiedzą, co
jest
dla nas dobre.
Miikala i Ramona-Teresa spoglądali na siebie przez długą chwilę. Być może
porozumiewali się wzrokiem i wyrazem twarzy, ale Laenea nie potrafiła zrozumieć.
- Nie. - Głos Ramony zabrzmiał ostatecznie.
- Możecie przynajmniej mi powiedzieć... - Wiedziała natychmiast, że powiedziała
coś
nieodpowiedniego. Twarze pilotów przestały cokolwiek wyrażać. Laenea nie czuła
jednak
żalu ani skruchy, ale tylko gniew.
- To nie dlatego, że nie potraficie! Rozmawiacie o tym ze sobą, teraz
przynajmniej to
wiem. Nie wmówicie mi, że tak nie jest.
- Nie - powiedział Miikala. - Nie będziemy ci wmawiać, że nigdy o tym nie
rozmawiamy.
- Jesteście samolubni i okrutni. - Podniosła się i przez moment poczuła lęk, że
może
się znowu zachwiać i potrzebować ich pomocy. Ale gdy Ramona i Miikala wymienili
skinienia głową i nieznaczne, irytujące uśmieszki, Laenea poczuła, że ogarnia ją
złość.
- Ona odczuwa potrzebę - powiedziało jedno z nich, ale Laenea nie wiedziała
nawet
które. Odwróciła się do nich plecami, wydostała się z wnęki i odeszła.
Fotel, który wybrała, umieścił ją na stromej pochylni bardzo blisko ściany
morza.
Czuła chłód szkła, jakby to ono promieniowało, a nie ciepło. Dziwaczne
stworzenia
przepływały przed nią w świetle reflektorów. Laenea się rozluźniła, pozwalając
krwi
równomiernie przypływać i odpływać. Zastanawiała się, czy gdyby siedziała w tym
miłym
miejscu dostatecznie długo, potrafiłaby dostrzec prawdziwe pływy, czy te same
dryfujące
roślinne stworzenia przepływały przed nią raz za razem, miotane tam i z powrotem
przed
oknem stabilizatora przez siły Słońca i Księżyca.
Jej prywatność zakłócał w niewielkim stopniu wyłącznie pogrążony we śnie
mężczyzna leżący tuż obok. Nie rozpoznawała go, ale musiał być załogantem. Jego
ciemne,
obcisłe ubranie było z nieco innego materiału i miało odmienny krój, mógł
pochodzić z
innego świata. Musi być nowy. Ziemia stanowiła główny ośrodek handlowy: żaden
statek nie
latał długo bez wchodzenia na jej orbitę - Nowi załoganci składali tu
przynajmniej raz wizytę.
Zazwyczaj z początku odwiedzali każdy świat, na którym zatrzymywał się ich
statek, jeśli
mieli czas na kwarantannę. Laenea też tak robiła - Ale kwarantanny były tak
ciężkie, a
zarazem konieczne, że podobnie jak większość weteranów przystosowała się
wreszcie do
jednego świata i pozostawała na statku podczas pozostałych lądowań, i układała
sobie rozkład
lotów tak, żeby odwiedzać dom tak często, jak się dało.
Śpiący mężczyzna był o kilka lat od niej młodszy. Pomyślała, że musi co najmniej
dorównywać jej wzrostem, trudno było to jednak ocenić. Należał do rzadko
spotykanych
typów o tak pięknych proporcjach, że ich wzrost da się oszacować wyłącznie przez
porównanie, niezależnie od odległości. Nie dostrzegła w nim żadnej przesady &™.
słabości:
sprawiał wrażenie silnego, ale była to siła wynikająca ze zwinności i
sprawności, a nie z
gwałtowności. Laenea uznała, że nie jest ani pijany, ani naćpany, ale po prostu
śpi. Jego twarz
mimo że rozluźniona, nie nosiła znamion hulaszczego życia. Miał potargane
ciemnoblond
włosy, nieco jaśniejsze niż obfite wąsy. Nie był bynajmniej przystojny: miał
regularne,
wyraziste rysy, ale brakowało im piękna. Poniżej kości policzkowych skórę
pokrywało pełno
blizn, jakby po dziecięcej chorobie zakaźnej. Niektóre z dalszych - światów nie
pokonały
jeszcze tych epidemii.
Laenea odwróciła wzrok od młodzieńca. Wpatrywała się w ciemną wodę poza
zasięgiem światła, pozwalając, żeby obraz się rozszczepił i zamazał. Dotknęła
obojczyka i
zsunęła palce ku czubkowi gładkiej blizny. Odczucia tkanki wydawały się
wyostrzone, jakby
rana w tym miejscu miała bardziej boleć. Mimo że Laenea czuła zmęczenie i
narastający
głód, nie potrzebowała tego przezwyciężać. Za chwilę jej energia powinna wrócić
powoli i
naturalnie. Ta noc była zdecydowanie zbyt wyczerpująca.
Miesiąc byłby wiecznością, oczekiwanie równe tym wszystkim latom, które przeżyła
jako załogantka. Wciąż złościła się na tamtych pilotów. Zachowała się jak
szczeniak, który
przybiegł do nich po powitanie i pieszczoty, a kiedy się nim znudzili, kopnęli
go, jakby
zasikał podłogę. Złościła się też na siebie: było jej głupio i chciała się
sprawdzić.
Po raz pierwszy poczuła zadowolenie na myśl o zagładzie czasu w trakcie podróży.
Spać przez miesiąc: dogodne, niemożliwe. Najpierw musi poradzić sobie ze swoją
nową
egzystencją, nowym ciałem, potem będzie mogła zająć się nowym środowiskiem.
Być może zasnęła. Morze nie mówiło nic o czasie: światła przebijały się przez
ten sam
głęboki granat w dzień i w nocy. Czas był najmniej realnym z wszystkich wymiarów
dla ludzi
pokroju Laenei, ona zaś uwolniła się od jego dyktatu, odgrodziła od jego
trwałości.
Kiedy otworzyła znów oczy, nie miała pojęcia, jak długo były zamknięte: sekundę
czy
godzinę.
Musiało minąć co najmniej kilka minut, ponieważ śpiący dotychczas młody
mężczyzna siedział już, przypatrując się jej. Miał ciemnoniebieskie oczy z
czarnymi
plamkami, jak kolor morza. Przez chwilę nie zauważył, że się obudziła, a potem
ich
spojrzenia spotkały się i szybko odwrócił wzrok, spłoniwszy się, przyłapany na
wpatrywaniu
się.
- Ja też się gapiłam - powiedziała Laenea.
Zdumiony, odwrócił się ku niej, nie całkiem pewny, czy mówiła do niego.
- Że co?
- Kiedy byłam powierzchniowcem, gapiłam się na załogi; kiedy zostałam
załogantką,
gapiłam się na pilotów.
- Ja jestem załogantem - powiedział, przyjmując pozycję obronną.
- Skąd?
- Z Półmroku.
Laenea wiedziała, że była tam dawno temu, obrazy Półmroku napływały ku niej. Był
to nowy świat, ciemne, tajemnicze miejsce o wysokich górach i czarnych,
przerażających
lasach, młody świat o dopiero co wypiętrzonych masywach. Był gęsto otoczony
chmurami,
które zatrzymywały większość widzialnego światła, ale przepuszczały ultrafiolet.
Półmrok:
zmierzch, tamten świat. Brak świtu. Nikt, kto kiedykolwiek odwiedził Półmrok,
nie
przypuszczał, że panująca tam ciemność mogłaby obwieszczać cokolwiek poza nocą.
Ludzie
tam mieszkający byli silni i poważni nawet w obliczu katastrof. Na Półmroku
widywała
smutek, śmierć, stratę, ale nigdy panikę czy rozpacz.
Laenea przedstawiła się i zaproponowała młodemu mężczyźnie, żeby usiadł koło
niej.
Podszedł bliżej, ale zachowywał się powściągliwie.
- Nazywam się Radu Drakul.
Nazwisko potrąciło jakąś strunę w jej pamięci. Wsłuchiwała się w jej dźwięk, aż
stał
się na tyle mocny, żeby go rozpoznać. Spojrzała poza Radu Drakula, jakby szukała
kogoś
jeszcze.
- A zatem... gdzie jest Vlad?
Radu się roześmiał, po raz pierwszy zmieniając posępny wyraz twarzy. Miał ładne
zęby, a gdy się śmiał, równolegle do wąsów tworzyły się głębokie zmarszczki.
- Gdziekolwiek jest, mam nadzieję, że tam pozostanie. Uśmiechnęli się do siebie.
- To twoja pierwsza podróż?
- Aż tak rzuca się w oczy, że jestem nowicjuszem?
- Jesteś sam - odrzekła. -1 spałeś.
- Nie znam tu nikogo. Byłem zmęczony. - Zabrzmiało to rozsądnie.
- Po jakimś czasie... - Laenea skinęła głową ku znajdującym się w pobliżu
ludziom,
pobudzonym i drżącym od środków tłumiących sen i dodającym energii. - Nie śpi
się na
planetach, gdy w pobliżu są ludzie, z którymi można porozmawiać, gdy można coś
innego
robić. Robi ci się niedobrze na myśl o śnie, boisz się go.
Radu spojrzał w stronę rozweselonej grupki zataczającej się w kierunku windy.
- Wszyscy się tacy stajemy? - Starał się, żeby w jego niskim głosie nie
dosłyszała
emocji.
- Większość.
- Leki nasenne są okropne, ale wszyscy mówią, że konieczne. Lecz to... -
Potrząsnął
powoli głową. Miał gładkie czoło, jeśli nie liczyć dwóch równoległych pionowych
linii, które
tworzyły się między brwiami, gdy je marszczył. Blizny na skórze zaczynały się
poniżej kości
policzkowych i ciągnęły aż do kwadratowej szczęki.
- Nikt cię nie będzie zmuszał - powiedziała Laenea. Kusiło ją, żeby wyciągnąć
rękę i
dotknąć go, miała ochotę głaskać jego twarz od skroni po podbródek i wygładzić
zmierzwione we śnie włosy. Ale on był niepodobny do ludzi, których dotychczas
spotykała,
których potrafiła dotykać i przytulać, i iść z nimi do łóżka po krótkiej
znajomości i z powodu
wspólnego kaprysu. Radu tworzył wokół siebie at