15312

Szczegóły
Tytuł 15312
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15312 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15312 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15312 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

William Boyd Jak lody w s�o�cu prze�o�y�a Maryla Topczewska-Metelska Pa�stwowy Instytut Wydawniczy 1990 Skan Andrzej Grzelak Korekta Roman Walisiak Tytu� przek�adu angielskiego "AN ICE-CREAM WAR" Ok�adk� i strony tytu�owe projektowa�a MARIA IHNATOWICZ Copyright by William Boyd, 1982 Copyright for the Polish edition by Pa�stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990 Nak�ad oddano do sk�adania 2 czerwca 1989 r. Podpisano do druku w styczniu 1990 r. Druk uko�czono w marcu 1990 r. ��dzka Drukarnia Dzie�owa ��d�, ul. Rewolucji 1905 r. nr 45. ... p�dzi� rozpaczliwie, a wyspy wymyka�y mu si� i usuwa�y spod st�p, cie�nina rozwar�a sie i poszerzy�a, i w tym momencie stwierdzi�, �e jest ca�kowicie zagubiony w �wiecie czwartego wymiaru, bez �adnej nadziei na powr�t. A przecie� tak niedaleko wida� by�o stary �wiat, z rzekami i �a�cuchami g�r, zaznaczonymi zgodnie z sandhuiskimi regu�ami sporz�dzania map. Rudyard Kipling, Ch�opiec z zaro�li. Ksi��k� t� po�wi�cam Susan. PODZI�KOWANIE. Chcia�bym podzi�kowa� Miss Alice G. Lamont za wyra�enie zgody na wydrukowanie na s. 11 listu jej zmar�ego wuja. Pragn� r�wnie� wyrazi� podzi�kowanie tym. kt�rzy w r�noraki spos�b pomogli mi przy opracowaniu tej powie�ci. S� to: Sir Rex i Lady Roy Surridge. Mrs Valentine Sillery. Mr Robin Whitworth. personel Biblioteki Rhodesa. Uniwersytetu w Oksfordzie i Muzeum Wojny Imperium Brytyjskiego w Londynie. PROLOG. W. B. Oksford. 1982. List Francisa Harolda Burgessa. z Ochotniczych Wojsk Kolei Wschodnioafryka�skiej, do siostry. Mrs Lamont. Nairobi, Brytyjska Afryka Wschodnia 10 pa�dziernika 1914 roku. Droga Cecily, ... Nikomu z nas nic nie grozi w tym okropnym zam�cie. Oczywi�cie, gdyby w chwili wypowiedzenia wojny Szwaby w Niemieckiej Afryce Wschodniej przyst�pi�y do niej od razu. mo�na by�o nas zaskoczy�. Mog� ci tak�e wyjawi� najwi�ksz� tajemnic�, bo zanim list dotrze do twoich r�k, przestanie to by� ju� tajemnic�: mamy zamiar zaj�� Niemieck� Afryk� Wschodni�. Z Indii przybywa osiem batalion�w, opr�cz artylerii, i prawdopodobnie przyst�pi do ataku w Voi. Trudno powstrzyma� si� od u�miechu na my�l, �e w czasie gdy wszystkie narody Europy skacz� sobie do gard�a, my spokojnie zagarniamy kolonie nale��ce do wsp�lnego wroga. W obecnych czasach cz�owiek robi si� strasznie krwio�erczy i chcia�by, jak w Sodomie i Gomorze, zmie�� z powierzchni ziemi ca�y nar�d niemiecki, a oszcz�dzi� tylko kilka os�b. �a�uj� doprawdy, �e flota brytyjska nie zaatakowa�a i nie zatopi�a floty niemieckiej. O ile dobrze pami�tam, jest jeszcze drugi Burgess w tym kraiu (niech go szlag trafi). S�u�y jako porucznik w jednym z Indyjskich Pu�k�w, zdaje si� w 29 Pend�abskim. Utrapienie mam z jego listami, kt�re przysy�aj� do mnie, chocia� s� adresowane do porucznika Burgessa. W naszej hierarchii wojskowej jest teraz tyle stopni co z��k�ych li�ci jesieni�. Nawet Stordy. ten "o�li lekarz", jest podpu�kownikiem i chodzi w mundurze sztabowym dumny jak paw, ale i tak okropny z niego facet. Podpu�kownik Stordy powiada, �e wojna potrwa tutaj nie d�u�ej jak dwa miesi�ce. Stanowczo za gor�co na d�ugotrwa�e walki, powiada, stopimy si� wszyscy jak lody w s�o�cu! Tw�j szczerze kochaj�cy brat F. H. Burgcss PS. Zapomnia�em ci powiedzie�, �e dzi�kuj�, czuj� si� nie najgorzej, a ponadto, �e znajdziesz bardzo przydatn� map� Brytyjskiej Afryki Wschodniej w Rocznym Biuletynie Ugandyjskiej Kolei, kt�ry zostawi�em w bibliotece. Cz�� pierwsza PRZED WOJN�. ROZDZIA� PIERWSZY. 6 czerwca 1914 roku Dar es-Salam, Niemiecka Afryka Wschodnia - Jak my�lisz, co b�dzie - spyta� pu�kownik Theodore Rooscvelt swego syna Kermita - je�li postrzel� s�onia w jaja? - Ojcze - odpar� Kermit zachowuj�c powag� - s�dz�, �e bardzo go to zaboli. Pu�kownik rykn�� g�o�nym �miechem. Temple Smith, pilnuj�cy wy�adowania koni i ekwipunku, u�miechn�� si� s�ysz�c t� wymian� zda�. Pu�kownik z synem siedzieli na �awce ponad zderzakiem parowozu. Temple nie widzia� ich, s�ysza� jednak rozmow� tak wyra�nie, jakby stali tu� obok. Doszed� do wniosku, �e jest to jako� zwi�zane z bezruchem i sucho�ci� powietrza.Poci�g zatrzyma� si� po�rodku bezkresnej afryka�skiej r�wniny. Wysokie niebo, kilka leniwie p�yn�cych chmur. Wybuja�a jasna trawa, poznaczona gdzieniegdzie kolczastymi krzewami i widocznymi g�azami, ci�gn�a si� po horyzont zamkni�ty purpurowo niebieskimi wzg�rzami. Panu Leringowi, przyrodnikowi, zdawa�o si�. �e zobaczy� samca oryksa z gatunku, jakiego my�liwi jeszcze nie upolowali, wi�c zarz�dzono post�j. Temple kaza� somalijskim stajennym wyprowadzi� i osiod�a� cztery arabskie kucyki. Rooseveltowie, bia�y my�liwy pan Tarlten i pan Loring, przyrodnik, mieli pojecha� na poszukiwanie oryks�w. Opuszczono klap� d�ugiego wagonu do przewozu koni i pierwszy ma�y kucyk zosta� wyprowadzony na ziemi�. St�pa� delikatnie, jakby wypr�bowywa� grunt, szarpa� �bem i strzyg� uszami rozdra�niony, chc�c si� op�dzi� od brz�cz�cych much, kt�re nieustannie kr��y�y doko�a jego g�owy. Temple zdj�� gruby kask tropikalny, r�kawem wytar� czo�o. Niezno�ny �ar la� si� z nieba na niczym nie os�oni�ty poci�g, nie czu�o si� najmniejszego powiewu wiatru, na olbrzymiej r�wninie stepowej nie poruszy�o si� ani jedno �d�b�o trawy. Ze zdumiewaj�c� wyrazisto�ci� Temple us�ysza� zn�w chrz�kanie pu�kownika Roosevelta, kt�ry sika� stoj�c na zderzaku parowozu, potem wyprostowa� si� i na sztywnych nogach zszed� na podk�ady kolejowe. Jakby go widzia� oczyma duszy, jakby dozna� wizji. Pulchna, niechlujna posta� w lu�nej wojskowej koszuli, w ci�kich butach, w �le dopasowanych bryczesach koloru khaki, zapi�tych �cis�o na guziki od kolana do kostki, obwis�ych na ty�ku. Widzia� dobroduszn� twarz w okularach, z d�ugim sumiastym w�sem, patrz�c� z ukosa w z�owrogie s�o�ce. Pu�kownik wymachiwa� r�kami i wy�amywa� z trzaskiem palce w stawach. - Dobry dzie� na polowanie - powiedzia� i przeszed� sztywnym krokiem kilka metr�w po torze kolejowym. Potem oczom Templea ukaza� si� - w niezwyk�y spos�b - inny obraz. Zobaczy� �adne, drobne rysy Kermita, zastyg�e w bladym u�miechu. Widzia�, jak tamten si�ga po dubelt�wk� Rigby. Us�ysza� szcz�k naoliwionego mechanizmu przy odci�gni�ciu podw�jnych iglic. Zobaczy�, jak wolno unosz� si� lufy i zatrzymuj� na wysoko�ci szerokich plec�w pu�kownika. - Nie! - krzykn�� przera�ony Temple i wypu�ci� z r�k cugle kucyka. Odwr�ci� si� szybko i spojrza� w kierunku lokomotywy. I rzeczywi�cie pu�kownik sta� na torze jakie� pi�tna�cie metr�w dalej, plecami do parowozu, wpatrzony w krajobraz. Ale nigdzie nie by�o wida� Kermita. Temple zdumiony tym proroczym widzeniem zrozumia�, �e los chcia�, aby on w�a�nie zapobieg� zamachowi na �ycie tego ciesz�cego si� powszechnym uznaniem bohatera wojennego, eks-prezydenta Stan�w Zjednoczonych Ameryki. - Nie! - zn�w wykrzykn�� Temple, �ci�gaj�c na siebie zdumione spojrzenia pana Loringa i tubylc�w zajmuj�cych si� zwierz�tami. - Nie. panie Roosevelcie, na mi�o�� bosk�, prosz� tego nie robi�! Zacz�� biec w stron� parowozu, �lizgaj�c si� po ziemi i kamieniach nasypu. Zn�w w przeb�ysku proroczej wizji zobaczy�, jak Kermit mierzy pomi�dzy �opatki ojca. Zobaczy�, jak blednie mu sk�ra na k�ykciu wskazuj�cego palca w momencie pierwszego poci�gni�cia za spust. - Nie! - wrzasn�� Temple. - Prosz� si� zatrzyma�! Na mi�o�� bosk�, to pa�ski ojciec! - Bum! - hukn�o z dwururki. Koszula pu�kownika eksplodowa�a strumieniem krwi i strz�pami w kolorze khaki, a p�metrowy rozrzut �rutu osmali� mu twarz. B�yskawicznym ruchem r�ki Temple odgarn�� moskitier� i usiad� na skraju ��ka. Podni�s� si�, przeci�gn��. By� nagi. Potar� ramiona i piersi, poklepa� si� w po�ladki, dotkn�� cz�onka. Temple by� niskim kr�pym czterdziestoletnim m�czyzn�, wzrostu oko�o stu sze��dziesi�ciu o�miu centymetr�w, z wydatn� klatk� piersiow� i grubymi, muskularnymi nogami. �wietn� dawniej budow� cia�a wida� jeszcze by�o pod obfitymi zwa�ami t�uszczu. Mia� on sporych rozmiar�w brzuch, a na plecach dwie fa�dy biegn�ce od karku do nerek. Piersi i szerokie ramiona pokrywa�o bujne, siwiej�ce, k�dzierzawe ow�osienie. Zarys szcz�ki dawno ju� znikn�� w fa�dach podbr�dka. Przypr�szone siwizn� w�osy z przedzia�kiem po�rodku mia� kr�tko przystrzy�one, a z g�rnej wargi opada�y ciemne krzaczaste w�sy. W�sy stanowi�y tak charakterystyczny rys twarzy, �e cz�sto z ca�ej postaci pozostawa� w pami�ci tylko ten szczeg�. Nos mia� ma�y, perkaty, oczy wyblak�e. niewinne. Podszed� do okna. uchyli� okiennice na szeroko�� kilku centymetr�w. Z okna swego pokoju na najwy�szym pi�trze hotelu "Kaiserhof" mia� dobry widok na rozleg�y, naturalny port Dar es-Salam. O jakie� p� kilometra od brzegu sta� na kotwicy kr��ownik "K�nigsberg": Z czterocalowych dzia� wystrzelono ostatni� salw� powitaln�. Nabrze�e wype�nia�y t�umy widz�w, flagi zwisa�y z ka�dego s�upa telegraficznego, okna i balkonu. Uderzeniem czyneli orkiestra armii kolonialnej, Schutziruppe, zacz�a gra� Deutschland tiber alles, a jej dow�dca, pu�kownik Paul von Lettow-Vorbeck, dokonywa� przegl�du kompanii honorowej. Temple odwr�ci� si� z u�miechem i pomy�la� o swym �nie. Od lat nie �ni� mu si� Roosevelt. Ziewn��. Powinien by� w�a�ciwie wdzi�czny tej starej �wini. W ko�cu gdyby nie Roosevelt, nie przyjecha�by w og�le do Afryki. W 1909 roku, Temple jako kierownik ma�ej odlewni �elaza w Sturgis, wstanie New Jersey, doszed� do takiego punktu w �yciu, w kt�rym czeka�a go ju� tylko coraz wi�ksza nuda i rozczarowanie. Wtedy zobaczy� og�oszenie zamieszczone przez Smithsonian Institute - poszukiwano kogo�, kto by pokierowa� i zorganizowa� wypraw� po��czon� z polowaniem i zbieraniem okaz�w r�nych gatunk�w fauny w Afryce. Zg�osi� sw� kandydatur�, zosta� przyj�ty i dwa miesi�ce p�niej wsiad� na statek wraz z Rooseveltami, na kt�rym te� znalaz�y si� ca�e tony ich baga�u. Wsp�praca z nimi nie trwa�a d�ugo. Rooseveltowie strzelali do wszystkiego, co si� porusza�o. Temple, zaniepokojony tym, �e my�liwi pozostawiaj� mn�stwo rannych zwierz�t i ptactwa, zaprotestowa� �agodnie. Na co Kermit bezzw�ocznie wym�wi� mu prac�. Grymas wykrzywi� twarz Templea. Stary by� w porz�dku, tylko z Kermitem nie uda�o mu si� w og�le doj�� do porozumienia. Kiedy zatem w 1913 roku ukaza�a si� ksi��ka pu�kownika - Afryka�skie szlaki my�liwskie - nie by�o w niej najmniejszej wzmianki o Templeu. Kara za niepos�usze�stwo, jak s�dzi�. Zada� sobie pytanie, czy czytelnik nie zastanawia� si�, jak my�liwi z ca�ymi tonami sprz�tu osobistego poruszali si� z miejsca A do miejsca B; jak za�adowywano i roz�adowywano poci�gi? Nakaza� sobie spok�j; patrz�c z perspektywy czasu, Rooseveltowie wy�wiadczyli mu przys�ug� i je�li o niego chodzi, w ostatecznym rozrachunku tylko to si� liczy. Temple pozwoli� sobie na luksus za�ycia k�pieli, a potem w�o�y� �wie�e, czyste ubranie. Jego zdaniem "Kaiserhor" zalicza� si� do najlepszych hoteli w Afryce Wschodniej. Do lepszych ni� "Norfolk" w Nairobi i "Grand" w Mombasie. Gor�ca i zimna woda bie��ca, s�u�ba wyszkolona z niemieck� pedanteri� i doskona�y browar w odleg�o�ci pi�ciu minut jazdy riksz�. Po �niadaniu Temple wyszed� z hotelu na Arabstrasse. "Kaiserhof" by� w�a�ciwie hotelem kolejowym, wybudowanym przed blisko sze�ciu laty, kiedy zrodzi� si� projekt centralnej linii kolejowej Dar - Jezioro Tanganika. By� to du�y budynek z kamienia z z�batym zwie�czeniem imituj�cym mury obronne, sta� na rogu Arabstrasse i Bahnhofstrasse. Za Templeem rozci�ga�a si� laguna portu z now� wybudowan� przystani�, urz�dami portowymi i barakami urz�du celnego. Przed nim le�a�o rozsypuj�ce si� hinduskie miasteczko, pe�ne rozwalaj�cych si� dom�w z gliny, st�oczonych w labiryncie w�skich, cuchn�cych zau�k�w. Gdyby skierowa� swe kroki na wsch�d pod��aj�c Arabstrasse, doszed�by do Unter den Akazien. g��wnej ulicy handlowej, �wiadcz�cej wyra�nie o niemieckiej schludno�ci. Unter den Akazien. w�ska aleja obsadzona drzewami ognistymi, prowadzi�a do dzielnicy willowej Dar. Szerokie ulice z drzewami, solidne dwu i trzypi�trowe domy z kamienia, w stylu kolonialnym, z czerwonymi dach�wkami i obszerny, pi�knie po�o�ony ogr�d botaniczny. W�a�nie ogr�d botaniczny by� celem wizyty Templea w tym mie�cie - chodzi�o mu o kupno sadzonek kawy. Szybko za�atwi� korzystn� transakcj� z pe�nomocnikiem do spraw rolnictwa kolonii albo, jak brzmia� jego oficjalny tytu�, CheJ t/er Abieilung fur Landeskultur unii Landeswrmessung. Zap�aci� godziw� cen� za sadzonki kawy, kt�re przygotowane do drogi i za�adowane do skrzy� czeka�y na maj�c� si� odby� nast�pnego dnia podr�. Temple mia� przed sob� dalek� drog� na farm�, kt�ra le�a�a u podn�a Kilimand�aro w Brytyjskiej Afryce Wschodniej. Najpierw p�yn�o si� przybrze�nym parowcem z Dar do Tangi, potem jecha�o ca�y dzie� Kolej� P�nocn� do Moszi, sk�d czeka�a jeszcze jednodniowa podr� wozem przez granic� do Brytyjskiej Afryki Wschodniej i do jego w�asnej farmy, kt�ra le�a�a w pobli�u Tavety, ma�ego miasteczka i dawniejszego o�rodka misyjnego. Poniewa� dzie� wcze�niej pomy�lnie za�atwi� sprawy handlowe, a pozosta�o mu troch� pieni�dzy, postanowi� posmakowa� zabawy karnawa�owej, jaka ogarn�a miasto. Kolonia niemiecka �wietnie prosperowa�a, zako�czono akurat budow� Kolei Centralnej. Oficjalnie otwarcie mia�o nast�pi� w sierpniu i w zwi�zku z tym planowano zorganizowa� w Dar es-Salam wielk� wystaw�. Dlatego, jak przypuszcza� Temple, przyby�a flotylla niemiecka - kr��ownik "K�nigsberg", kilka niszczycieli, statk�w patrolowych i tender. Zawr�ci� i poszed� Bahnhofstrasse. obok wspania�ego nowego dworca, do basenu portowego. Setki ludzi wyleg�y z dom�w, �eby powita� i podziwia� "Konigsberga". W porannym s�o�cu jego smuk�a sylwetka i trzy wysokie kominy rysowa�y si� ostro i wyra�nie na tle nieba. Sznury flag zdobi�y jego maszty, za�oga sta�a na pok�adzie wypr�ona na baczno��. T�um podzieli� si� wed�ug przynale�no�ci rasowej. Po obydwu stronach urz�d�w portowych stali Hindusi, Arabowie i krajowcy, przed frontem budynk�w biurowych, pod markizami w kolorowe paski, zebrali si� niemieccy urz�dnicy kolonialni. Spora kompania honorowa sk�adaj�ca si� z nieskazitelnie ubranych askarys�w sta�a w szeregu na nabrze�u. M�ody bia�y oficer przeprowadza� z nimi elementarn� musztr�. Tak na oko byli r�wnie sprawnie wy�wiczeni jak europejskie wojsko, kt�re Temple widzia�. Na prowizorycznym podium orkiestra d�ta Schulztruppe gra�a g�o�no melodie wojskowe. Temple rozejrza� si� doko�a. Wszyscy od�wi�tnie ubrani. Kobiety w bia�ych sukniach z koronkami os�ania�y parasolkami twarze, m�czy�ni wyst�pili oficjalnie - w kapeluszach, ko�nierzykach i krawatach. Temple przy��czy� si� do t�umu, obserwowa� kapitana "K�nigsberga", kt�ry akurat pojawi� si� na brzegu. Powita� go von Lettow-Vorbeck. elegancki niski m�czyzna ze starannie wygolon� g�ow�, i Hen Schnee, gubernator Niemieckiej Afryki Wschodniej. Potem przeszli razem do przyozdobionych i os�oni�tych foteli, ustawionych w szeregu. Nast�pi�y mowy, jedna po drugiej. Temple s�abo zna� niemiecki i w�a�ciwie nic nie rozumia� z owych przem�wie�. Poszed� wi�c dalej. W pewnej odleg�o�ci od "K�nigsberga" sta�a "Tabora". statek �eglugi regularnej Deutsche Ost-Afrika, kt�rego przez drug� po�ow� drogi z Bretnerhaven eskortowa� kr��ownik. Pasa�erowie "Tabory" w�a�nie wychodzili na pomost. W pobli�u, brygady tubylc�w wy�adowywa�y z barki zaopatrzenie. a tak�e liczne kufry i walizy. - Jak�e si� pan miewa, panie Smith - us�ysza� s�owa wym�wione w j�zyku angielskim niezwykle piskliwym g�osem. Temple odwr�ci� si� zdumiony, �e po�r�d tylu niemieckich g�os�w s�yszy nienagann� wymow� angielsk�. Jeszcze bardziej si� zdumia�. kiedy stwierdzi�, �e g�os nale�y do oficera Schulztruppe. - Co� podobnego! - odezwa� si� Temple: jego ameryka�ski akcent jaskrawi� kontrastowa� z akcentem rozm�wcy. - Hrieh von Bishop. Co pan robi w tym mundurze? My�la�em, �e porzuci� pan ju� s�u�b� wojskow�. Von Bishop by� s�siadem Templea. Ich farmy le�a�y w rejonie Kilimand�aro, w odleg�o�ci kilku kilometr�w. oddzielone granic� mi�dzy Niemieck� a Brytyjsk� Afryk� Wschodni�. Von Bishop by� wysokim, szczup�ym m�czyzn� o melancholijnej, g�adko ogolonej twarzy. Mia� du�y spiczasty nos i niezwykle wydatn� g�rn� warg�, kt�ra zdaniem Templea nadawa�a mu wygl�d kra�cowego przygn�bienia. Nale�a� do m�czyzn zaliczanych niemal do brzydkich jak nieszcz�cie; twarz o osobliwych rysach przybra�a teraz wyraz opanowania. Najniezwyklejszy wydawa� si� jego g�os. Dyszkantowy jak u ch�opca, urywany i zd�awiony, jakby lada chwila mia� si� za�ama�. Wzorem von Lettowa-Vorbecka, swego dow�dcy, siwe w�osy mia� kr�tko obci�te na je�a. By� w l�ni�cym biel�, wykrochmalonym mundurze kapitana Schutztruppe. z szabl� po�yskuj�c� u boku. - Jestem w rezerwie - przypomnia� Templeowi. - Wszyscy zostali�my wezwani na t� uroczysto��. Dzi� w p�niejszych godzinach odb�dzie si� wielka parada. A poza tym witam moj� �on�. Przyjecha�a z Niemiec - pokaza� r�k� na port. - Na "Taborze". - No c�, nie zatrzymuj� pana d�u�ej - powiedzia� Temple. Nie zna� �ony von Bishopa. ale wiedzia�, �e ponad rok przebywa�a poza Afryk�. - Ale�, prosz� - zaoponowa� von Bishop. - Musi pan j� koniecznie pozna�. W ko�cu jeste�my w pewnym sensie s�siadami. - Z najwi�ksz� przyjemno�ci� - odpar� Temple. Trzeba przyzna�, �e by� ciekaw. Nie zna� dobrze von Bishopa. Od czasu kiedy Temple osiad� na swojej farmie, spotkali si� by� mo�e cztery razy w ci�gu trzech lat. ale zd��y� ju� wyrobi� sobie opini� o tym cz�owieku - wed�ug niego by� to okropny dziwak - ciekawe, jak wygl�da jego �ona. Von Bishop mia� jakie� pi��dziesi�t par� lat i, o ile Temple si� orientowa�, by� z pochodzenia p�-Niemcem. p�-Anglikiem. Z jakich� powod�w uko�czy� w m�odo�ci niemieck� akademi� wojskow� w Kessel i pojawi� si� w Afryce Wschodniej w latach dziewi��dziesi�tych. Wyr�ni� si� w u�mierzeniu brutalnej rewolty Mad�i-Mad�i w 1907 roku i w uznaniu zas�ug dosta� honorowy tytu� "von". Posiada� du�� i dobrze prosperuj�c� farm�, na kt�rej uprawia� kukurydz� i banany. Obydwaj m�czy�ni ruszyli w stron� t�umu witaj�cego pasa�er�w statku. Temple zobaczy�, jak von Bishop zastyg� na widok kobiecej postaci, kt�ra w�a�nie wchodzi�a po schodkach z barki na pomost. Mia�a na sobie prost� b��kitn� sukienk� do kostek, z ma�ymi krezami u mankiet�w. S�omkowy kapelusz z szerokim rondem os�ania� jej twarz. Temple oczekiwa�, �e von Bishop podejdzie j� przywita�, ale ten nie ruszy� si� z miejsca. - Aha - odezwa� si� ostro�nie. - Oto i ona. - Kto? - zapyta� Temple. - Czy to pa�ska �ona? - Moja kochana �ona - odpar� von Bishop wzruszony. Klasn�� w r�ce i nadal tkwi� w miejscu. Temple zastanawia� si�. dlaczego nie podchodzi do niej si� przywita�. - Aj, aj, aj! - rzek� von Bishop z posmutnia�� twarz�. - Co si� sta�o? - Zmieni�a... zmieni�a si�. Jak to powiedzie�? Wydaje si� bardzo zdrowa. Tak. zdrowa. Wygl�da�o na to, �e i Frau von Bishop nie spieszy�a si� do powitania. Zesz�a z pomostu i rozgl�da�a si� wolno doko�a. Co pewien czas si�ga�a do.torebki i wk�ada�a co� do ust. - Erich! - ujrza�a go i podesz�a w ich stron�. Dopiero wtedy von Bishop ruszy� jej na spotkanie, z galanteri� uca�owa� w policzek, powiedzia� co� po niemiecku, poda� �onie r�k� i podprowadzi� do Temple"a. - To jest pan Smith, nasz s�siad z Brytyjskiej Afryki Wschodniej. Panie Smith. oto moja �ona Liesl. - Mi�o mi pani� pozna� - powiedzia� Temple. - Mam nadziej�, �e podr� si� uda�a. - Tak - odpar�a wolno po angielsku, z silnym akcentem niemieckim. - Dzi�kuj�, ca�kiem zno�nie. Ciesz� si�, �e pana pozna�am. U�cisn�li .sobie r�ce. Kiedy m�wi�a, z jej ust zalecia� silny zapach mi�ty. By�a to kobieta dobrze zbudowana, zauwa�y� Temple, wygl�daj�ca znacznie m�odziej od von Bishopa, lat oko�o trzydziestu pi�ciu. Wysoka, jak jej m��, z szerokimi ramionami, o wydatnych piersiach i zaokr�glonych biodrach. Mia�a bardzo blad�, jasnokremow� piegowat� cer�, nos z lekkim garbem, zielone oczy, szerokie usta. G�rna warga takich samych rozmiar�w jak dolna, mo�e nawet troch� wi�ksza - sprawia�a wra�enie, jakby kobieta wstrzymywa�a si� od rozmowy. Spod kapelusza wymyka�o si� kilka kosmyk�w skr�conych, jasnorudych w�os�w. Von Bishop poszed� dopilnowa� za�adowania baga�u na riksz�. - Co pan porabia w Dar? - spyta�a nagle Frau von Bishop. - Przyjecha�em kupi� sadzonki kawy - wyja�ni� Temple. - W Brytyjskiej Afryce Wschodniej nie ma czego� r�wnie pi�knego jak wasz ogr�d botaniczny. Musz� jednak wyzna�, �e chcia�em zobaczy� Dar no i, hm. wasz� wspania��, now� kolej. - Zastanawia� si�, dlaczego m�wi w taki �mieszny spos�b. Mo�e dlatego, �e kobieta zdawa�a si� ocenia� ka�de jego s�owo. - Pan chyba nie jest Anglikiem? - spyta�a, przechylaj�c na bok g�ow�, jakby przy�apa�a go na k�amstwie. - Nie - wyzna� Temple. - Jestem Amerykaninem. Ze Stan�w Zjednoczonych. Przyjecha�em tu w tysi�c dziewi��set dziewi�tym roku z prezydentem Rooseveltem na polowanie. No i postanowi�em zosta�. - Ach tak - powiedzia�a. Nast�pi�o niezr�czne milczenie. - Dlaczego ten Erich tak d�ugo nie wraca? Pocz�stuje si� pan mi�tusem. - Poda�a papierow� torebk�. - Ojej, dzi�kuj�. - Wsun�� cukierek do ust. Nie przepada� za mi�towymi cukierkami. - Przeciwko... mai de mer. Jak si� to nazywa? - Przepraszam, co to jest m a I d e r m a r e? Ku zdumieniu Templea, Frau von Bishop wyrazi�a dosadnie mimik�, co to oznacza, a nawet g�o�no bekn�a. - Chory - powiedzia�a. - Na morzu. - Ach, choroba morska, lak, hm. - Choroba morska? - Sprawia�a wra�enie, �e irytuje j� prosta logika s��w. - To przeciw chorobie morskiej. Mi�tus. Temple skin�� energicznie g�ow� na znak, �e rozumie. Zn�w nast�pi�a przerwa w rozmowie. - Hm - zacz�� za�enowany Temple. - Na pewno mi�o jest wraca� do domu. Wydawa�o si�, �e kobieta co� odpowie, ale przerwa� jej powr�t m�a. - Wszystkie ju� s� - oznajmi� weso�o von Bishop, maj�c na my�li baga�e. - Jedziemy? Wsiedli obydwoje do rikszy. - Jeste�my go��mi gubernatora - powiedzia� von Bishop. - Mo�na pana gdzie� podwie��? - Nie. dzi�kuj� - odpar� z wdzi�czno�ci� Temple. - Chyba jeszcze popatrz� troch� na t� parad�. Potem mam zamiar spr�bowa� waszego niemieckiego piwa. - Rozumiem. Wobec tego do widzenia. - Do widzenia panu - powiedzia�a Frau von Bishop, rozstrzygaj�c definitywnie spraw�. - Mi�o mi by�o pana pozna�. - Do widzenia - odpar� Temple i uni�s� kapelusza. - Prosz� zaczeka� - zawo�a� piskliwym g�osem von Bishop. - Kiedy wraca pan do Tavety? - Chyba... jutro. - Wspaniale, wspaniale. Mo�emy razem odby� t� podr�. Do jutra, panie Smith. Kiedy odje�d�ali. Temple zobaczy�, jak Frau von Bishop gniewnie ofukn�a m�a. Co za dziwni ludzie, pomy�la�. Obserwowa� ma�� karawan� riksz - von Bishopowie na czele trzech innych, wioz�cych baga� - kt�ra posuwa�a si� przed frontem portu �agodnie bior�c zakr�t, potem pojecha�a ko�o ko�cio�a katolickiego, poczty, klubu europejskiego, w kierunku pa�acu gubernatora po�o�onego w gaju drzew palmowych i mangowych u wylotu laguny. Powi�d� wzrokiem po zbitej ciasno flotylli ko�ysz�cej si� na po�yskliwej wodzie, potem zawr�ci�. Szed� w t�umie ludzi, dotar� na ty�y urz�d�w portowych. Zawo�a� riksz� i wsiad�. Na p� nagi afryka�ski riksiarz obejrza� si�, chc�c us�ysze�, dok�d ma jecha�. Die Braurei powiedzia� Temple. Je�li ma podr�owa� z von Bishopami, warto zabawi� si� weso�o ostatniego dnia. Tego samego wieczoru, w godzinach p�niejszych. Temple wymkn�� si� z "Kaiserhofu". By�o wp� do jedenastej i bezksi�ycowe niebo iskrzy�o si� gwiazdami. Jego oczy bezwiednie wyszuka�y znane mu konstelacje i poszczeg�lne gwiazdy: Pas Oriona, i s�abo widoczn� reszt� tego gwiazdozbioru. Wielk� Nied�wiedzic�. Kasjopej�. Wenus. Ulice by�y puste i nie o�wietlone. �wiat�o elektryczne pada�o z okien "Kaiserhofu", a z sali klubowej dochodzi�o pobrz�kiwanie pianoli. Noc by�a bardzo ciep�a. Z hinduskiej cz�ci miasta, przypominaj�cej mrowisko, unosi�y si� wonne zapachy, s�ycha� by�o okrzyki i dudnienie b�bn�w, jakby kto� wydawa� przyj�cie. Temple poszed� kilka metr�w ulic� Unter den Akazien. Nie chcia� i�� sam pieszo do dzielnicy hinduskiej. Przywo�a� riksz�, poda� nazw� hotelu na Marktstrasse. Riksiarz wi�z� go szybko przez ciemne zau�ki. Temple siedzia� na twardej drewnianej �awce i rozkoszowa� si� lekkim podmuchem wiatru. - Tutaj, bwana - powiedzia� riksiarz. Temple wysiad�, zap�aci� za kurs. Nad drzwiami hotelu widnia� wyblak�y napis "Kitumoince Hotel". Temple wszed� do �rodka. Lampy naftowe rzuca�y przy�mione kusz�ce �wiat�o. Us�ysza� szmer st�umionej rozmowy. W obszernym pokoju na parterze siedzia�o przy sto�ach blisko p� tuzina marynarzy z "Konigsberga". Kilku pracownik�w kolei gra�o w karty. W jednym k�cie, przed p�kami z bateri� butelek wype�nionych alkoholem, znajdowa� si� ma�y drewniany szynkwas. Za nim sta� smag�y Goa�czyk. - Bitte, mein Hen"? - spyta� go�cia id�cego w jego kierunku. Temple podszed� do baru ostro�nie, po�o�y� r�ce na blacie. Prze�kn�� �lin�. - Guten Abend - powiedzia�. - M�wisz po angielsku? Kilku marynarzy obejrza�o si�, s�ysz�c obcy akcent Templea. Temple czu�, jak w dusznym pomieszczeniu ubranie oblepia mu cia�o. Zastanawia� si�, dlaczego zadaje sobie tyle trudu. - Englisch} - spyta� Goa�czyk. - Nein. Cholera, zakl�� Temple pod nosem. - G�ra? - spyta� Goa�czyka pokazuj�c na sufit. Ten u�miechn�� si�. zrozumiawszy, o co chodzi. - Oh, ja - odpar�. Nast�pnie pokaza� na marynarzy. - Ein Moment, ja} Temple usiad�, wypi� dwa kufle piwa. Kroki trzech marynarzy zadudni�y po drewnianych schodach, kiedy schodzili z pierwszego pi�tra. Szczerzyli z�by w szerokim u�miechu i natychmiast wdali si� w potajemne rozmowy z przyjaci�mi. Temple zapali� papierosa. Stara� si� nie my�le� o niczym. Skupi� uwag� na smaku piwa. Dobre, pomy�la�, warzone tu w mie�cie, nie gorsze od tego, jakie pija� w innych miastach Afryki... Rozejrza� si� po barze. Jak na bar, zauwa�y�, jest tu naprawd� spokojnie. Szmer rozm�w marynarzy, szybki ruch kart w r�kach pracownik�w kolei, przypadkowe skrzypni�cie krzes�a na wy�o�onej p�ytkami pod�odze. Tak jakby ka�dy ba� si� zwr�ci� na siebie uwag�, chcia� jak najmniej rzuca� si� w oczy. Dw�ch nast�pnych marynarzy zesz�o ze schod�w. W�a�ciciel. Goa�czyk, podszed� do Templea i zabra� pusty kufel. U�miechn�� si� przy tym, da� mu znak g�ow� i pokaza� wzrokiem g�rne pi�tro. Temple wsta�. Mia� ju� podej�� do schod�w, kiedy Goa�czyk dotkn�� jego �okcia. - Vier Rupee, bitte - powiedzia�. Temple zap�aci� nale�no��. Wszed� szybko na schody, �wiadomy odg�osu, jaki jego ci�kie buty wydaj� na drewnianych stopniach. Na pode�cie pierwszego pi�tra zobaczy� trzy pary drzwi. Nacisn�� delikatnie klamk� pierwszych, ale by�y zamkni�te. Mia� otworzy� drugie, gdy wyszed� z nich niemiecki marynarz. Temple ust�pi� mu z drogi, marynarz przeszed� obok. Powiedzia� co� po niemiecku, czego Temple nie zrozumia�, przywo�a� jednak na twarz wymuszony u�miech, wzruszy� ramionami i zachichota�. Wyczu� intuicyjnie, co to mog�a by� za uwaga. Zbli�y� si� do trzecich drzwi, pchn�� je i wszed� do �rodka. Pok�j by� niedu�y i pusty, z wyj�tkiem �elaznego ��ka. Ma�e okno wychodzi�o na Marktstrasse. Przed uchylonymi lekko okiennicami sta�a Murzynka i wygl�da�a na ulic�. Nie os�oni�ta lampa naftowa z p�on�cym knotem, umieszczona na p�ce nad ��kiem, rozja�nia�a ciemno��. Kobieta przy oknie �u�a co� zapami�tale. Mia�a na sobie prost� bawe�nian� koszul� i jasny szal z fr�dzlami zarzucony lu�no na ramiona. Du�ym palcem prawej stopy drapa�a si� w lew� �ydk�. Temple odchrz�kn��, zamkn�� za sob� drzwi. Kobieta obejrza�a si�. - Abend - powiedzia�a bezbarwnym tonem i podesz�a do ��ka. Ma dziwny wygl�d osoby, w kt�rej wymiesza�y si� cechy rasy arabskiej, hinduskiej i murzy�skiej, pomy�la� Temple. W�osy d�ugie i kr�cone zwi�zane by�y w skomplikowany w�ze�. Z szyi zwisa�y jej sznury korali i metalowe naszyjniki. Szczup�e r�ce zdobi�a ca�a kolekcja bransoletek. ��ko przykrywa� szary koc. Temple podszed� bli�ej. Zauwa�y�, �e kobieta ma mocno naoliwione w�osy, a ca�e cia�o pokryte cienk� warstw� b�yszcz�cego t�uszczu. Ciemnoniebieski tatua� na przedramieniu odcina� si� ostro od ciemnobr�zowej sk�ry cia�a. W nosie tkwi� prosty mosi�ny kolczyk w kszta�cie kwiatu. Przedzia�ek na g�owie posmarowany by� zrudzia�� ma�ci� ochrow�. Od jej cia�a zalatywa� jaki� dziwny zapach moczu. Temple zastanawia� si�, ile ras, kultur, wierze� i obyczaj�w zetkn�o si� w tym ma�ym pokoju jednego wieczoru, u�wiadomi� sobie, �e on tak�e wniesie w to sw�j niewielki wk�ad. Rozejrza� si� po pokoju i nagle zda� sobie spraw� z panuj�cego tu brudu. Zobaczy� rozklekotan� ram� ��ka przewi�zan� drutem, muchy i owady brz�cz�ce i pe�zaj�ce wok� p�omienia lampy. Instynktownie wyczu�, jak koc, pe�en pluskiew, porusza si� i drga. Podrapa� si� w g�ow�. Swego czasu bywa� w kilku prymitywnych burdelach, ale ten pobi� wszelkie rekordy. Mimo to. pomy�la�, s�owo si� rzek�o, nie ma sensu wycofywa� si� teraz. Kobieta z�o�y�a starannie szal w nogach ��ka. Jednym ruchem, kt�remu towarzyszy� brz�k bransolet, zdj�a koszul�. Mia�a teraz na sobie tylko ozdoby. Temple zauwa�y�, �e jej tali� zdobi� sznury koralik�w. Jakby cz�owiek szed� do ��ka z gablot� pe�n� bibelot�w w sklepie ze starociami. Nie by� pewien, czy przypadkiem paciorki nie s� jakim� talizmanem. Kobieta usiad�a i z niewinnym bezwstydem roz�o�y�a nogi, �eby lepiej zbada� przyczyn� sw�dzenia lewej �ydki. Temple stwierdzi� z irytacj�, �e g�adzi sobie w�osy. Kobieta mia�a obwis�e, osobliwie spiczaste piersi. Wzory tatua�u na przedramieniu przechodzi�y na dalsze cz�ci jej torsu. Na nieszcz�cie odpi�� pasek i guziki spodni. Nie mia� na sobie kaleson�w, kobieta nie zwraca�a na niego uwagi. Spojrza�a dopiero wtedy, gdy potkn�� si� przy �ci�ganiu spodni. Poch�oni�ty egzotyk� otoczenia zapomnia� zdj�� buty. - Moment - powiedzia�a kobieta. Oci�a�ym krokiem podesz�a do okna. obwis�e piersi ko�ysa�y si� i drga�y. Prze�uwa�a co� energicznie przez chwil�, potem wyplu�a przez okno w ciemno�ci nocy. Rozleg�o si� g�uche pla�ni�cie, jakby to co� uderzy�o o blaszany dach gdzie� w dole. Wystarczy, pomy�la� Temple. M�j Bo�e, jakie to przygn�biaj�ce. By� to jego ostatni wolny wiecz�r: mia� si� weso�o zabawi�. Podci�gn�� spodnie. - Przepraszam - powiedzia�. - Niech pani nie ma do mnie �alu, prosz� pani. Dobranoc. Kiedy wci�ga�a na powr�t koszul�, us�ysza� brz�k bransoletek - brzmi to jak �miech, pomy�la� i wyszed� z pokoju. ROZDZIA� DRUGI. 8 czerwca 1914 roku Kolej P�nocna, Niemiecka Afryka Wschodnia. Liesl von Bishop wpatrywa�a si� w zielone, wznosz�ce si� nad okolic� p�askie wierzcho�ki g�r Usambara, kiedy poci�g sapi�c wl�k� si� w�skim zboczem na p�noc od stacji ko�cowej w Moszi. Jej oczy ledwo dostrzega�y zwierzyn�, jelenie i antylopy, umykaj�ce spod k� poci�gu. Czu�a, jak ogarnia j� potworna nuda. W przedziale mimo otwartych okien by�o gor�co i duszno. Przycisn�a czo�o do ciep�ej szyby i usiad�a wygodniej na l�ni�cym sk�rzanym siedzeniu. Poczu�a sw�dzenie w po�ladkach. Gdzie� nad jej g�ow� zabrz�cza�a mucha. Liesl przetar�a piek�ce oczy. Erich i gruby Amerykanin od chwili opuszczenia Tangi bez przerwy palili cygara. Dlaczego, och, dlaczego wr�ci�a do Afryki? Od czasu gdy przyjecha�a tu przed trzema dniami, zastanawia�a si� nad tym setki razy. Noc w Dar i przyj�cie u tego protekcjonalnie zachowuj�cego si� gubernatora Schnee i jego upartej nowozelandzkiej �ony prosto od kr�w. Potem podr�, przez rozko�ysane, rozhukane morze na pok�adzie brudnego parowca �eglugi nieregularnej z Dar do Tangi, wy�adunek i ponowny za�adunek baga�y. Uci��liwy pobyt w "Deutsche Kaiser Hotel" w Tandze; Erich i gruby Amerykanin przez ca�� noc �artowali i pili z ogorza�ymi farmerami i oficerami Schutztruppe. Erich szepta� co� do niej po pijanemu, niepewnie wdrapuj�c si� na trzeszcz�ce ��ko, a potem niemal natychmiast zapad� w pijacki sen. Od rana zn�w si� zacz�o: trzy godziny w kurzu i smrodzie na stacji w Tandze, upa�, pragnienie, ca�y stos baga�y. T�usty Amerykanin biega� zaaferowany i szuka� wody dla swych wi�dn�cych sadzonek kawy. Erich chodzi� ponury, z b�lem g�owy. Ona kr��y�a doko�a budynk�w stacji, �eby znale�� ch��d w zacienionym miejscu i wachlowa�a si� jedwabnym wachlarzem, kt�ry na po�egnanie dosta�a w prezencie od matki. Spostrzeg�a, �e wszystkie trzy zegary na stacji w Tandze wskazuj� r�ne godziny. W ko�cu staro�wiecki poci�g, sapi�c i dysz�c wjecha� ty�em na stacj�. Baga� i skrzynie zosta�y za�adowane, zaj�li miejsca w przedziale pierwszej klasy. Zanim poci�g wyruszy� z Tangi w codzienny kurs do Bangui, w po�owie drogi mi�dzy Tanga a Moszi, nast�pi� dalszy nieprzewidziany czterdziestominutowy post�j. W Bangui b�d� musieli sp�dzi� nast�pn� noc, poniewa� poci�gi mi�dzy Bangui a Moszi kursowa�y tylko dwa razy w tygodniu. Liesl westchn�a na my�l o szybko�ci i niezawodno�ci poci�g�w w Niemczech. Z jej rodzinnego domu w Koblencji do siostry w Monachium jedzie si� nieca�y dzie�! Odwr�ci�a g�ow� i szybkim ruchem roz�o�y�a wachlarz. Z jakiego� powodu Amerykanin wsta� i buja� si� niebezpiecznie w rytm ruchu poci�gu. Ma�e czarne cygaro przylepione do ust stercza�o spomi�dzy szczeciniastych w�s�w; pociera� energicznie po�ladki i ok�ada� pi�ciami, jakby uklepywa� poduszki. U�miechn�� si�, ale w�sy zas�ania�y usta. tylko zmiana zarysu policzk�w i tr�jk�tne szparki, w kt�re zamieni�y si� jego oczy zdradza�y ten u�miech. M�wi� nie wyjmuj�c smrodliwego cygara z ust - bardzo pospolity cz�owiek, pomy�la�a, wcze�niej ju� zauwa�y�a jego okropne maniery przy stole w hotelu: naprawd� pospolity. - Cz�owiek sztywnieje przez to ci�g�e siedzenie - powiedzia�. - O czym on m�wi? - pomy�la�a Liesl. Nie zrozumia�a prawie ani s�owa z jego wypowiedzi - j�kliwy, jednostajny g�os - a ona szczyci�a si� swoim angielskim. U�miechn�a si� pow�ci�gliwie i powr�ci�a do podziwiania widoku g�r za oknem. - Niech mi pan powie, Erich - us�ysza�a s�owa Amerykanina, kt�ry zamiast "ch" wymawia�..sz". - C� to ludzie wygaduj� o wojnie mi�dzy Angli� a Niemcami. Zamkn�a oczy. Wojna, wojna, wojna. Mia�a dosy� s�uchania tego. co m�czy�ni m�wi� o wojnie. Byli jak dzieci. Ojciec, szwagier, siostrze�cy. Wojna, polityka, wojna, polityka. Zn�w cicho westchn�a, tak �eby Erich nie us�ysza�, i pomy�la�a o domu siostry w Monachium. �wiat�o elektryczne, woda bie��ca w ubikacjach, pi�kne meble, bogactwo i rozmaito�� jedzenia. Zapomnia�a, jak te rzeczy wygl�daj�: przez wszystkie wsp�lne lata sp�dzone z Erichem na farmie zapomnia�a o urozmaiconych i smacznych potrawach. W czasie ostatniego pobytu w kraju jad�a du�o, na zapas, jak niekt�re zwierz�ta przed snem zimowym. Biodra i brzuch wype�nia�y ciasno gorset, sznur�wki zluzowa�a do granic mo�liwo�ci. �aden z jej afryka�skich stroj�w nie nadawa� si� do noszenia. Czu�a, jak bluzka uwiera j� pod pachami, materia� opina si� - wprost nieprzyzwoicie - na szerokich ramionach. Poczu�a jak sw�dz� j� z ty�u uda. Ju� po trzech dniach zaczyna�a si� potna wysypka. Powinna codziennie si� k�pa�, a nie mia�a do tego sposobno�ci od czasu opuszczenia "Tabory". Przeklina�a sw� jasn� karnacj�, delikatn� wilgotn� sk�r� i nagle pozazdro�ci�a Amerykaninowi, �e stoi i drapie si� bez skr�powania w po�ladek. �eby odwr�ci� uwag� od z�ego samopoczucia otworzy�a torb� podr�n� i wyj�a cienkie drewniane pude�ko. Ostatnie pude�ko kupionego w Port Saidzie rachat�ukum. Kupi�a pi�� na zapas, ale objada�a si� nimi niemal przez ca�� drog�, jakby to by�o po raz ostatni w �yciu. Unios�a wieczko. Pozosta�y trzy kawa�ki, wygl�daj�ce jak du�e klocki nie oszlifowanego drogocennego kamienia, jasnor�owe, b�yszcz�ce pod warstw� cukru pudru. Wyj�a ma�y drewniany widelczyk, wbi�a go w najwi�kszy kawa�ek i wsun�a do ust - nap�yn�a jej �linka. Gryz�a wolno i opieszale, tak �eby jak najd�u�ej zatrzyma� �w smak. Pozosta�y dwa kawa�ki. Zamkn�a oczy i rozkoszowa�a si� rachat�ukum, zapominaj�c na chwil� o dokuczliwym sw�dzeniu. - To musi by� niez�a rzecz - us�ysza�a s�owa Amerykanina. A potem wymuszony �miech Ericha. - Ach, widzi pan, Liesl sta�a si� amatork� s�odyczy. Otworzy�a oczy i zobaczy�a, jak u�miechaj� si� do niej od ucha do ucha, niczym dwaj g�upcy. Poda�a Erichowi pude�ko. Z lekkim sapni�ciem odm�wi� pocz�stunku ruchem r�ki. Podsun�a je Amerykaninowi. Zajrza� do �rodka niemal wstydliwie. - Chyba tego jeszcze nigdy nie widzia�em. Jak si� to nazywa? - Rachat�ukum - odpowiedzia�a apatycznie. - Hej! Prosto z Turcji. - Dwa kr�tkie stwardnia�e palce wyci�gn�y kawa�ek rachat�ukum z pude�ka, zosta� tylko jeden. - Przezroczyste, �adnie wygl�da. Egzotyczne doznanie - stwierdzi� Amerykanin. Obserwowa�a go, jak przegryza przysmak na p�, unosi brwi z aprobat�, potem zjada reszt� i oblizuje palce. Cukier-puder pobieli� mu ko�ce w�s�w. - To si� dopiero nazywa s�odycz - powiedzia� i zapali� ponownie cygaro. - Naprawd� bardzo smaczne. Liesl wiedzia�a, �e pos�pny nastr�j i z�y humor nie opuszcza�y jej przez ca�y dzie�, ale nie przywi�zywa�a do tych spraw wagi. Po przybyciu do Bangui nie widzia�a wi�kszej szansy na popraw�. Pensjonat by� ma�y i brudny, zarz�dza�a nim ma�om�wna �ona pracownika kolei. Liesl, t�umacz�c si� b�lem g�owy, po�o�y�a si� po po�udniu do ��ka na dwie godziny i zapad�a w niespokojny sen. Kiedy zapada� zmierzch, wsta�a, przemy�a twarz i zesz�a na d� do baru s�u��cego jednocze�nie za jadalni�. Zajmowa� on wi�ksz� cz�� parteru. Spacerowym krokiem wesz�a na werand�. Erich i Amerykanin siedzieli na trzcinowych krzes�ach i spogl�dali na piaszczyst� g��wn� ulic�. Do��czy�a do nich, zapewniaj�c m�a, �e czuje si� znacznie lepiej. Poprosi�a pos�uguj�cego tubylca o fili�ank� kawy. - Zn�w id� - powiedzia� Temple Smith ze wzrokiem utkwionym w ulic�. Niemiecki podoficer musztrowa� oddzia� blisko sze��dziesi�ciu askarys�w. Maszerowali dziarsko ulic�, zatrzymywali si� na komend� "st�j", prezentowali bro� i stawali na "spocznij". Potem zarzucili bro� na rami� i odmaszerowali, a za nimi ruszy� t�um ma�ych ch�opc�w. - Dlaczego - spyta� Temple, gro��c palcem von Bishopowi - dlaczego wasi askarysi przechodz� tak� musztr�? Jakby�cie spodziewali si� k�opot�w. - B�d� z panem szczery - odpar� von Bishop. - Nie wiem, w czym rzecz. Podobno �wicz� na sierpniow� wystaw�, ale przybycie von Lettowa zmienia posta� rzeczy. Nawet mnie zmobilizowali. - Roz�o�y� r�ce i wzruszy� ramionami. Temple zwr�ci� si� uprzejmie do Liesl: - Czy s�dzi pani, �e w Europie b�dzie wojna? Czy m�wiono o niej w czasie pani pobytu w Niemczech? Liesl odwr�ci�a uwag� od jaszczurki, kt�ra skrada�a si� do mr�wki. - Rozmawiano na ten temat. Ale chyba rozmowy dotyczy�y wojny z Rosj�. Nie z Angli�. Nie wiem. - U�miechn�a si� przepraszaj�co. - Nie przys�uchiwa�am si� zbyt uwa�nie. Ten temat nie interesuje mnie zbytnio. - Angielski w jej ustach zabrzmia� niewyra�nie i kulawo. Nie musia�a pos�ugiwa� si� nim przez wiele lat. By�a na siebie z�a, �e m�wi po angielsku teraz ze wzgl�du na Amerykanina. Temple zmarszczy� brwi i odwr�ci� si� z powrotem do von Bishopa. - Nie wyobra�am tu sobie jakiejkolwiek walki, a pan? - W�tpliwe - odpar� von Bishop. - Wydaje si� ma�o prawdopodobne. Von Lettow jest po prostu bardzo ostro�ny. Liesl pozwoli�a im m�wi�. Zrobi�o si� nieco ch�odniej, s�o�ce zbli�a�o si� ku zachodowi, i obla�o z�ocistymi promieniami le��ce za nimi g�ry Usambara. S�ycha� by�o cykanie i �wierkanie �wierszczy, z ogniska rozchodzi� si� zapach w�gla drzewnego. Boy przyni�s� kaw�, Liesl popija�a j� wolno ma�ymi �ykami. Na werandzie zapalono lamp� naftow�, natychmiast zacz�y kr��y� wok� niej �my. Rzuca�y migotliwe cienie na kilku Europejczyk�w, kt�rzy zasiedli do pogaw�dki. Po raz pierwszy od zej�cia na l�d w Dar Liesl poczu�a, �e naprawd� jest w Afryce, wspomnienia z pobytu w Europie, dzia�aj�ce jak pancerz ochronny, odp�yn�y lub te� cofn�y si� na bezpieczn� odleg�o��. Zerkn�a na m�a. Spojrza� jej w oczy i zaraz zmieszany spu�ci� wzrok. Zastanawia�a si�, czy Erich b�dzie pr�bowa� tej nocy. Nie byli ze sob� od ponad roku. od jej wyjazdu z domu. W powrotnej drodze ci�gle wraca�a m�lami do wsp�lnych nocy i by�a nieco zdumiona si�� swego po��dania. Ale to by�o na statku. Teraz ogarn�a j� ca�kowita oboj�tno��. Rzuci�a ukradkowe spojrzenie na jego szczup�e ko�ciste cia�o, na napi�t�, pokryt� bruzdami twarz, na du�y nos. mi�kkie i mi�siste uszy starego cz�owieka. Szkoda, �e ostrzyg� si� po �o�niersku. Podkre�la�o to kanciasto�� szcz�ki, zdawa�o si� pog��bia� wkl�s�o�� skroni, wyd�u�a�o nos... Zauwa�y�a, �e wieczorem by� zdenerwowany. Westchn�a. Wyje�d�a�a ju� kiedy� sama do Europy podczas rewolty Mad�i-Mad�i. Od tej pory nie rozstawali si� przez sze�� lat. W tym okresie uko�czono budow� Kolei P�nocnej, Erich wyst�pi� z wojska i kupi� farm� na p�nocnych stokach g�r Par� na wprost Kilimand�aro. Farma dobrze prosperowa�a, ziemia by�a bogata i �yzna. Wybudowali z kamienia obszerny bungalow. �yli dostatnio, a pieni�dzy stale przybywa�o na koncie bankowym, w miar� jak zbiory wysy�ano Kolej� P�nocn� do portu w Tandze. Och. ale co to za �ycie! Pi�kno przyrody, sukces przedsi�wzi�cia nie mog�y zrekompensowa� codziennej nudy. Erich ca�ymi dniami przebywa� na plantacjach i powraca� wieczorem wyczerpany. Mia�a liczn� s�u�b� do wszelkich pos�ug, ale �le si� czu�a w upalnym klimacie, jej jasna sk�ra nie znosi�a s�o�ca, stanowi�a wymarzony cel dla ka�dego k��liwego owada. Wydawa�o si�. �e jest stale spocona, ubranie ociera�o jej wilgotne cia�o. Co pewien czas nachodzi�a j� gor�czka. S�siedzi mieszkali daleko i byli niesympatyczni, Moszi mia�o do zaoferowania niewiele atrakcji, a Erich nie lubi� ta�czy� ani te� uczestniczy� w zebraniach towarzyskich. W ubieg�ym roku ca�y miesi�c walczy�a z uporczyw� gor�czk�, cia�em jej w strz�sa�y dreszcze, godzinami szcz�ka�a z�bami. Zapowiedzia�a, �e jak tylko wr�ci do zdrowia, pojedzie do kraju na rekonwalescencj�. Erich nie m�g� jej tego zabroni�. Mieli na koncie w banku du�o pieni�dzy. Mog�a wr�ci� do swej rodziny dumna, �e mo�e trwoni� pieni�dze. U�miechn�a si� na my�l o swej rozrzutno�ci. Wyda�a wszystko, co mia�a, kupowa�a prezenty i przedmioty zbytku, rozpieszcza�a ma�ych siostrze�c�w i siostrzenice. Jak�e oni kochali cioci� Liesl z Afryki! To by� cudowny rok. Zn�w si� u�miechn�a, mo�e dlatego Erich sta� si� taki nerwowy. Kiedy wyje�d�a�a przed rokiem, by�a szczup�a i przygn�biona, wyniszczona gor�czk�. By� mo�e wydaje si� Erichowi obca. Dotkn�a szyi w zadumie, czuj�c jedwabist�, delikatn� sk�r�. Mo�e Erich my�li, �e widzi zjaw�. Nast�pnego ranka Liesl, von Bishop i Temple Smith stali na stacji w Buiko i przygl�dali si�, jak dwie kompanie askarys�w z Schutztruppe wsiadaj� do sze�ciu odkrytych wagon�w doczepionych do poci�gu jad�cego w kierunku Moszi. Liesl wachlowa�a twarz s�omkowym kapeluszem. Wieczorem Erich zn�w popija� z Amerykaninem. Noc� wsun�� si� po cichu do ��ka, ostro�nie, �eby jej nie dotkn��, my�l�c, �e �pi. Liesl poczu�a, �e zn�w ogarnia j� irytacja. Muchy bzyka�y natr�tnie przy jej twarzy, siadaj�c na u�amek sekundy na powiekach i ustach. Budz�c si� tego ranka znalaz�a dwie pch�y tropikalne pod paznokciem du�ego palca lewej nogi. Ma�e czerwone plamki, kt�re nieco bola�y przy dotyku. Sk�d si� wzi�y te pch�y? Dzi�ki Bogu, wkr�tce b�dzie w domu. Boy Mohammed zna� si� na usuwaniu p�cherzyka z jajami, kt�re pch�y sk�ada�y pod sk�r�. Pos�ugiwa� si� szpilk�: przypomina�o to wyrywanie male�kiego ma��a pobrze�ka z ciasnej skorupki. Kiedy zabiegu dokonywa� Mohammed. nie czu�a wcale b�lu. W ko�cu wsiedli do poci�gu, kt�ry ruszy� z Buiko w ostatni etap podr�y do Moszi. W miar� jak z jednostajnym turkotem jechali na p�noc przez soczyste zielone tereny, maj�c po prawej stronie wzg�rza, a po lewej rzek� Pangani. g�ry Usambara ust�pi�y �agodniejszemu pasmu g�r Par�. - M�wi si� - us�ysza�a g�os m�a - o skasowaniu tubylczych shamba i wiosek w pi�ciomilowym pasie na ca�ej d�ugo�ci linii kolejowej. A ziemia jest tak dobra i tak blisko kolei. - Wydaje mi si� to uzasadnione - zauwa�y� Temple, wygl�daj�c przez okno. Robi� to w Brytyjskiej Afryce Wschodniej. Szkoda, �e moja farma nie jest tak dobra jak ta. - Spojrza� na lewo w kierunku linii drzew rosn�cych nad brzegami Pangani. - Ha! - wykrzykn��, a� Liesl podskoczy�a. - Oto i ona! Poci�g �agodnym �ukiem skr�ca� w prawo. Wszyscy podeszli do okna. Oto przed nimi, g�ruj�c nad krajobrazem, wy�ania�a si� Kilimand�aro, b��kitno purpurowa w oddali, ze �nie�n� czap� szczyt�w nie zasnutych chmurami. - Wspania�a - powiedzia� Erich. - Teraz wiem. �e jestem w domu. S�o�ce rozb�ys�o w oknie przedzia�u i na moment o�lepi�o Liesl. Si�gn�a do torebki, poszuka�a ciemnych okular�w. Kilimand�aro przy�miona grubymi ciemnozielonymi szk�ami lekko przyblad�a, ale nie straci�a nic ze swego gro�nego majestatu. W przeciwie�stwie do podniecenia, jakie czuli inni, serce Liesl �cisn�o si� na ten widok. Tak d�ugo mieszka�a w domu z widokiem na okaza�� g�r�, �e nie traktowa�a jej jako przepi�knego zjawiska przyrody, lecz raczej jako nieprzyjaznego i sta�ego stra�nika albo surowego opiekuna. Przechyli�a si� do ty�u i opar�a na poduszce siedzenia, zadowolona z okular�w, bo czu�a, �e oczy ma pe�ne �ez. Ile czasu up�ynie, zanim zn�w b�dzie mog�a wyjecha�? - zastanawia�a si� w przyst�pie rozpaczy. - Liesl! - dotar� do niej wysoki, piskliwy okrzyk. Z niema�ym zdumieniem, strwo�ona, wyrwa�a si� z pos�pnej zadumy. Dr��cy palec m�a wycelowany by� prosto w ni�. Usta mia� otwarte i obwis�e - dobrze na�ladowa� zdziwienie. - C�, u licha, masz na twarzy? - zawo�a�. - T�... te rzecz! - Jak� rzecz?. - dopytywa�a si� rozjuszona. - Te szk�a, okulary. - To s� okulary przeciws�oneczne - odpar�a bardzo wolno, �eby ukry� zniecierpliwienie. - Kupi�am je w drodze powrotnej w Marsylii, �eby os�oni� oczy przed s�o�cem. - Nie wiem, czy s�... czy nadaj� si� do noszenia - zgani� j� Erich i roze�mia� si� ostrym nerwowym �miechem skierowanym do Amerykanina. - Chcia�em powiedzie�, �e wygl�dasz jak niewidoma. Czy nie s�dzi pan? Jak ociemnia�a kobieta, kt�ra powinna sprzedawa� zapa�ki. Wezbra�a w niej z�o�� na przejaw m�owskiej ma�ostkowo�ci, zw�aszcza kiedy po tej uwadze us�ysza�a dono�ny �miech Amerykanina. Przesz�a na j�zyk niemiecki. - Nie b�d� �mieszny, Erich - powiedzia�a przez zaci�ni�te z�by. - Wszyscy je nosz� w Europie. Wprawdzie Smith nie m�g� zrozumie� jej s��w, ale z tonu trafnie odgad� sens wypowiedzi, bo przem�wi� w jej obronie. - Moim zdaniem, kolorowe szk�a to teraz sza� sezonu - powiedzia�. - W Nairobi widuj� mas� ludzi w takich okularach. Nawet koleje ugandyjskie zainstalowa�y kolorowe szyby w oknach wagon�w pasa�erskich. - No i prosz�. Erich - o�wiadczy�a Liesl ze zmru�onymi oczami. - Za d�ugo siedzisz na tej swojej farmie. Von Bishop chrz�kn�� sceptycznie. Atmosfera w przedziale sta�a si� napi�ta. Amerykanin u�miechn�� si� do nich obojga szeroko, jakby w magiczny spos�b jego u�miech m�g� rozwia� niemi�y nastr�j. Wyci�gn�� kieszonkowy zegarek i otworzy� kopert�. - Ach! - westchn��. - Ju� tylko dwie godziny jazdy. Na stacji w Moszi na Liesl i von Bishopa czekali dwaj boyowie z farmy. Baga� za�adowano na lekki czteroko�owy pojazd ci�gni�ty przez dwa mu�y. Farma von Bishop�w znajdowa�a si� nie dalej jak dwie godziny jazdy z Moszi, na po�udnie, w�r�d bujnych podg�rskich obszar�w �a�cucha Par�. Temple mia� na farmie zarz�dc�, Saleha, Suahilijczyka z wybrze�a, zasuszonego �wawego cz�owieczka, na kt�rym polega� bardziej, ni� nale�a�o. Nie zobaczy� go teraz na stacji ani �adnego innego boya z farmy, nie by�o te� wozu zaprz�onego w sze�� wo��w. W�z mia� przewie�� skrzynie z sadzonkami kawy dziesi�� mil z Moszi do Tavety, pierwszej przygranicznej osady w Brytyjskiej Afryce Wschodniej. Liesl obserwowa�a, jak Temple pilnuje wy�adunku skrzy� na nisk� platform�. Kiedy ich w�asny baga� znalaz� si� bezpiecznie w wozie, zawo�a�a do niego: - Panie Smith, jeste�my gotowi do drogi. Podszed� i poda� jej r�k� na po�egnanie. - Ogromnie mi by�o mi�o pani� pozna�. - Teraz lepiej rozumia�a jego wymow�. - Musz� przyzna� - ci�gn�� dalej - �e ten eksperyment z kaw� w wielkim stopniu zawdzi�czam, uhm... towarzystwo pa�stwa jest... mam nadziej�, �e nasza rozmowa nie znudzi�a pani zbytnio. Do��czy� do nich von Bishop. - No c�, panie Smith, musimy jecha�. Nie wida� pa�skich boy�w? - Nie, �eby ich cholera... niech mi pani wybaczy. Chyba z ca�ej Brytyjskiej Afryki Wschodniej mam na farmie najbardziej leniwych czarnuch�w. - Czarnuch�w? - Tubylc�w, moja droga - wyja�ni� von Bishop. - Nie chcia�bym pa�stwa zatrzymywa� - powiedzia� Temple. - Wiem, �e �pieszycie si� do domu. - U�cisn�� d�o� von Bishopowi. - Mi�o mi b�dzie zobaczy� pana znowu, s�siedzie. Mo�e przyjecha�by pan kt�rego� dnia konno i obejrza� moj� fabryk� sizalu. - Mo�e i przyjad�, Smith. Mo�e i przyjad�. Pozostawili Templea przed stacj�, kr���cego tam i z powrotem. Von Bishop pom�g� Liesl wsi��� do pojazdu, sam usiad� obok, �ci�gn�� lejce, mu�y opornie ruszy�y z miejsca, ko�a potoczy�y si� po polnej drodze. Liesl obejrza�a si�. Zobaczy�a, jak Temple zdejmuje kapelusz z szerokim rondem, podw�jnym denkiem, i wyciera czo�o chusteczk�. Spostrzeg�, �e si� odwr�ci�a, wi�c pomacha� im kapeluszem, a potem, kiedy skr�cili pod wielkimi nasypami nowego fortu, zbudowanego w Moszi przez Schutztruppe, jego przysadzista posta� znikn�a za zakr�tem. Liesl spojrza�a na kamienne mury, proste czworoboczne budynki borna i zobaczy�a zwisaj�c� lekko z masztu czarno bia�o czerwon� flag� Armii Cesarskiej. - Dziwny cz�owiek ten Amerykanin - zauwa�y�a, chc�c przerwa� cisz�, jaka zapad�a mi�dzy nimi. - No i g�upi - odpar� von Bishop ze �miechem. Je�li my�li, �e wyhoduje kaw� w Tavecie, na pewno ma wi�cej pieni�dzy ni� rozumu. ROZDZIA� TRZECI. 10 czerwca 1914 roku, Taveta, Brytyjska Afryka Wschodnia. - Bwana Smith to wielki kupiec - improwizowa� Saleh pie�� w j�zyku suahili i co pewien czas leniwie trzaska� z bicza na wo�a przewodnika we wlok�cym si� zaprz�gu. Przekroczyli w�a�nie granic� angielsko-niemieck� i pod��ali wyboistym traktem, kt�ry przebiega� mi�dzy licznymi pag�rkami - charakterystycznym elementem krajobrazu tej okolicy. Temple spostrzeg�, �e Saleh ogl�da si�, chc�c si� upewni�, czy s�ucha jego piosenki. - Bwana Smith kupi�