2188

Szczegóły
Tytuł 2188
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2188 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2188 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2188 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kazimierz Brandys Matka Kr�l�w Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1989 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Czytelnik", Warszawa 1957 r. Pisa� A. Galbarski Korekty dokona�y J. Andrzejewska i U. Maksimowicz Jest to historia pewnej kobiety, kt�ra nazywa�a si� �ucja Kr�l. Rzecz si�ga lat przedwojennych, gdy m�� jej, Stanis�aw, upi� si� i wpad� pod tramwaj na ulicy �elaznej. Ko�a obci�y mu nogi. Dzia�o si� to w Warszawie za rz�d�w starego Marsza�ka. Oto pocz�tek historii: �ucja Kr�l, wdowa, lat trzydzie�ci. Koledzy m�a z�o�yli si� na pogrzeb. Zosta�a z trzema synami, czwarty urodzi� si� po pogrzebie. Tragarz Cyga - przyjaciel m�a; podobny do wo�u z pag�rkowatym karkiem por�ni�tym �ladami powrozu. W niedziel� przyni�s� jej z�otych czterdzie�ci pi��. Tyle uzbierali koledzy. Po zap�aceniu reszty za pogrzeb starczy do ko�ca miesi�ca. Sta� ze zmoczon� czapk� w r�ku. Chcia� co� powiedzie�, a �ucja chcia�a, �eby ju� poszed�. - Zostawi� was nie w por� - rzek�. - A kiedy zostawia si� w por�? - odpar�a. Po jego wyj�ciu siedzia�a wyprostowana, z r�kami skrzy�owanymi na piersiach. Przeliczy�a pieni�dze. Deszcz usta�, zmierzcha�o si�. Z podw�rka dochodzi�y wojenne okrzyki jej syn�w. Nazajutrz kupi�a drzewo i chleb. Przyd�wiga�a je do domu, ch�opcy grali w guziki na pod�odze, sprzeczaj�c si� szeptem. Zacz�� si� nowy dzie�. "Ja, �ucja Kr�l, pisz� list do Pana Prezydenta, �eby mi dopom�g� w ci�kim po�o�eniu. Wdowa z czworgiem dzieci szukaj�ca pracy, zamieszkuj� w suterenie przy ulicy Grzybowskiej, kt�ra jest nor� wilgotn�. Ple�nieje w niej chleb. Do fabryki nie chc� mnie przyj��, nie ma miejsc. Ju� trzeci miesi�c, jak urodzi�am czwartego syna, chodz� na pos�ugi sprz�ta� i pra�. Sama czworga dzieci utrzyma� nie mog�. Pisz� do Pana Prezydenta, jak do Ojca Chrzestnego, �eby mi znalaz� sta�� prac�. Najlepiej w jakiej fabryce. Dzieci chc� wychowa� na uczciwych ludzi dla Polski. Na adres Zamek w Warszawie - �ucja Kr�l z ulicy Grzybowskiej, nie zatrudniona wdowa." - Nie wiem, czy przyjdzie odpowied� - m�wi� Wiktor Lewen. Mieszka� na Granicznej, w spisie lokator�w figurowa� jako doktor praw. Gdy przysz�a pierwszy raz po bielizn�, spieszy� si� do s�du. - Czterech syn�w? - powt�rzy� ze zdziwieniem. Spojrza� na ni�. Mia� brzydk� twarz, ale oczy pod szerokim czo�em udziela�y jej �wiat�a. �ucja sta�a w progu. Czarna chustka zsun�a jej si� z ramion. Ile policzy� za sztuk� bielizny? - "Zaraz si� o to spyta - my�la�a - Bo�e, pom� mi." Zapyta�, czy od dawna m�� pi�. Zaczerwieni�a si�. Od niedawna. Po redukcji w warsztatach kolejowych zosta� pakierem na dni�wk�, od tego czasu pi�. Przeczuwa�a, �e grozi mu co� z�ego. - Nie pi� ze szcz�cia - powiedzia� Lewen. Chodzi� po pokoju, z papierosem zgryzionym w k�cie ust, pozostawiaj�c w powietrzu mgliste znaki dymu. Sp�ni si� do s�du, niepokoi�a si� �ucja. Kto jest sekretarzem Zwi�zku? Nie, nie zwr�ci�a si� jeszcze o zasi�ek. Ludzie radzili jej p�j�� do pos�a Buchnera. Ale pose� Buchner nie zna� m�a. - Buchner?... - zastanowi� si� szukaj�c teczki. - Pan doktor go zna? - szepn�a. - Nie. Ale mo�e poznam - u�miechn�� si� Lewen. - Mamy wsp�lnych znajomych. Prosz� nie traci� nadziei, �ucjo. B�d� o tym pami�ta�. - Spakuj� bielizn� - powiedzia�a. Na schodach zatrzyma� j� i spyta�, czyby od jutra nie mog�a u niego sprz�ta�. Zgodzi�a si�. W ten spos�b rozpocz�a si� ich wsp�lna sprawa. Spieszy� si� nie do s�du, lecz na ulic� �abi�. Tytu�owano go "panem doktorem", nie by� jednak lekarzem; pracowa� w kancelarii adwokata Steckiego, obro�cy wi�ni�w politycznych. Stecki i jego c�rka Marta to nieco inny adres: ulica Kr�lewska. Natomiast na �abiej, w d�ugiej i w�skiej cukierni Wiktor Lewen spotyka� si� z Grzegorzem: masywna, pochylona g�owa i oczy o ci�kim po�ysku spod nasuni�tych powiek; m�wi szeptem, patrz�c w marmurowy wierzch stolika. Lewen s�ucha wiadomo�ci o sytuacji politycznej i bie��cych zadaniach. Z polecenia partii wszed� w sk�ad redakcji nielegalnego tygodnika "Wola Ludu". S�dzi, �e jego stulecie odda cz�owiekowi, co ludzkie: ziemi�, maszyny i wolno��; z zalet cz�owieka najwy�ej stawia wierno�� i odwag�, nie upokarza s�abszych. Cz�owiek siedz�cy naprzeciw niego przyjecha� niedawno z Kraju Rad. Milionowy traktor, zbo�e socjalistycznej Ukrainy. Wiadomo�ci o towarzyszach niemieckich. Mas�wka u "Lilpopa", strajk protestacyjny w zwi�zku z procesem "Szesnastki" z Kpzu. - My�licie o czym innym? - pyta Grzegorz. Lewen czuje na sobie jego pilny wzrok. - S�ucham was. Ale nie potrafi odsun�� wspomnienia tej kobiety. Przyrzek� jej pom�c. Jak mu na imi�? Jerzy. Jerzy Buchner. - Znacie mo�e Buchnera ze Zwi�zk�w Zawodowych? - Kelner wyda� reszt� i odszed�. - Chodzi wam o kontakt? - Tak. Grzegorz spogl�da w p�kni�ty marmur stolika. Lewen odczuwa skr�powanie przed�u�aj�c� si� cisz�. Ten cz�owiek zawsze go onie�miela. S�owa i nazwiska sztywnia�y w jego obecno�ci, unieruchamia� je swoim milczeniem. Osch�y, nieznaczny szept: - Od dawna szukacie kontaktu z Buchnerem? - Nie - odpar� Lewen. - Sprawa pewnej kobiety. Warto by jej pom�c. Buchner... Umilk�. �mieszne, �e ci�gle wymienia to nazwisko. Buchner. Pami�ta� czyj�� przychyln� opini� o jego artykule. Rok albo dwa lata temu. Ale teraz - czy wie, o kim m�wi? - M�wili�cie o jakiej� kobiecie - odezwa� si� Grzegorz. - Partyjna? - To zupe�ny przypadek - t�umaczy Lewen. - Chodzi o rent� czy zasi�ek. Osobista sprawa. Chcia� znowu wspomnie� o Buchnerze, ale przerwa�. Wykruszy� tyto� ze zgniecionego ogarka. Liczy�a na jego pomoc. Sta�a przed nim, a on wykona� ma�y gest lito�ci. - Takich kontakt�w nie mog� wam zapewni� - ko�czy p�g�osem Grzegorz. Dok�adnie zapi�� p�aszcz. - Powinni�cie uwa�a� na stosunki z lud�mi. To wasz partyjny obowi�zek. Wsta�. Lewen siedzia� jeszcze; po�egna� go jak zwykle, swobodnie i do�� g�o�no: - Czo�em, majorze. - Nie zd��y� ju� spotka� jego spojrzenia i pomy�la�, �e zasz�a tu jaka� niepotrzebna rzecz. Czu� w ustach gorycz po papierosie. "To absurd - �achn�� si� w duchu. - Obieca�em jej pom�c. Jego racja w stosunku do mnie nie jest wystarczaj�ca wobec niej. C� by jej pozosta�o? Czeka� na odpowied� z Zamku?" Pozosta� jeszcze tragarz: to niski olbrzym wpisany w kul�. Wiosn� o�wiadczy� si� �ucji. Ch�opcy ju� spali, na podw�rzu szczury szele�ci�y w �mieciach. Cyga patrzy� spode �ba na jej pe�ne bia�e rami�. Pochylona nad bali� odgarnia�a z czo�a ciemne skr�cone w�osy. Kiedy mu odm�wi�a, nie przesta� przychodzi� i w sobot� przyni�s� Klemensowi r�owy cukierek na patyku. - Lizak - powiedzia� Klemens. Cyga wyj�� �wiartk�. Tego dnia mia� przeprowadzk� z Gr�jeckiej na Mokot�w. �ucja s�ucha�a o ci�kich szafach i kredensach, kt�re d�wiga� owi�zany grubym konopnym powrozem. Ods�oni� r�kaw koszuli i pokaza� nabrzmia�e g�ry swoich mi�ni. �ucji m�ci�o si� w g�owie od w�dki. "Nie wyjd� za niego - my�la�a - b�dzie pi� i robi� mi dzieci". Ale pewnego dnia pojechali na maj�wk� za Piaseczno i tam mu uleg�a. Kiedy wieczorem wracali kolej�, zdawa�o jej si�, �e zza szyby patrzy na ni� Wiktor Lewen. "O czym on my�li?" - dziwi si� �ucja. - Obieca� napisa� list do pos�a Buchnera - sam, nie musia�a go prosi�. Zabroni� jej dzi�kowa�. Powiedzia�: - Nic mnie to nie kosztuje. - Cyga �pi z otwartymi ustami, oparty g�ow� o jej rami�. Przypomnia�a sobie, �e zalega z komornym 27 z�otych. U�pyn�� ju� rok od czasu, gdy wys�a�a list do Prezydenta. Administrator ostrzega przed eksmisj�. - Wi�c co mam robi�? - pyta �ucja nie spuszczaj�c z niego br�zowo_szarych oczu - i�� z dzie�mi na bruk? - Pani by mog�a znacznie lepiej zarabia� - twierdzi administrator. - Niech si� pani rozejrzy. Na przyk�ad panna Majewska z oficyny. P�aci co miesi�c jak w zegarku. - Nie - za�mia�a si� �ucja - ja nie panna Majewska. Zarabiam r�kami, nie czym innym. - A za to inne lepiej p�ac� - rzek� administrator si�gaj�c po melonik. I doda�, �e jeden z jego przyjaci� interesuje si� �ucj�. Podobno wybiera si� z wizyt�. Wybra� si� w trzy dni p�niej, ale nie zasta� jej w domu. Roman i Zenon m�wili, �e czeka� p� godziny. Podobno z nimi rozmawia�. Co mu powiedzieli? Bli�niacy pokr�cili g�owami, �e nic. �ucja przyjrza�a im si� bystro: solidni, kr�tkonodzy, mrukliwi, zawsze jej byli troch� obcy. Czasem ogarnia� j� gniew. Nie tak dawno karmi�a ich piersi�, ludzie m�wili o nich: synowie �ucji, a teraz, w zesz�ym tygodniu, us�ysza�a przechodz�c podw�rzem, jak ch�opak z s�siedniej ulicy powiedzia� do drugiego: - To matka Kr�l�w z sutereny. - Poczu�a wtedy zarazem dum� i z�o��. "Dam ja wam matk� Kr�l�w" - pomy�la�a z furi�. Lecz znajomy administratora nie mia� dla nich s��w. I twierdzi�, �e kiedy przyszed� po raz pierwszy, zachowali si� jak m�drzy ludzie. - A po co pan tu przyszed�? - mrukn�a �ucja. Zawaha� si� i odpar�, �e to trudno wyt�umaczy� w dw�ch s�owach. - Pani pali? - Nauczy�a si� pali� papierosy, kt�rymi cz�stowa� j� Cyga, ale teraz odm�wi�a. - Jagosz - rzek� unosz�c si� z lekka. - Mam syna w tym samym wieku co pani ch�opcy. Przyszed�em porozmawia�. - Porozmawia� - odpar�a �ucja - panowie chodz� do oficyny. Na pierwsze pi�tro. Wypuszcza� dym z mi�kkiego nosa, znowu namy�laj�c si� nad czym�. - Ja wiem - powiedzia� - tam mieszka panna Majewska. Ale ja nie w tej sprawie. - A w jakiej? - spyta�a zaciekawiona. Rysowa� co� paznokciem na kraw�dzi sto�u. - Pisa�a pani pro�b� do Pana Prezydenta? Jaka przysz�a odpowied�? - To ju� tak dawno - westchn�a. - Nie by�o �adnej odpowiedzi. Pewnie podanie nie dosz�o. - Dosz�o - powiedzia� Jagosz. - Ja je nawet czyta�em. �ucja patrzy na niego szeroko otwartymi oczami. - Przypadkiem - skrzywi� si� z lekka. - Takie pro�by kancelaria Prezydenta bardzo rzadko za�atwia. Przy okazji chcia�em w�a�nie o tym. Pani jest ci�ko. Mogliby�my pom�c. - Kto? - zdumia�a si� �ucja. Wykona� nieokre�lony gest: - Pan administrator mnie zna. Niekt�re instytucje wyp�acaj� zasi�ki, pani wie. Przy dobrych ch�ciach. Zamy�li� si� i przesun�� d�oni� po oczach. By� teraz sympatyczny i �ucji wyda�o si�, �e go od dawna zna. - Pan pracuje... na poczcie? - zapyta�a. By�a pewna, �e w urz�dzie pocztowym przy okienku z drukami pracuje kto� podobny. Na poczcie cz�sto pracuj� tacy smutni ludzie. - Co� w tym rodzaju - wyja�ni�. - W�a�ciwie jestem prawnikiem. Tak jak, przypu��my, doktor Lewen. Pani ma u niego zaj�cie? To wykszta�cony cz�owiek. S�ysza�em, �e uczy pani synka. Dotychczas nie mia�em okazmi go pozna�. Chwileczk�. Mo�e pani usi�dzie? Akta sprawy Manczuka. Pawe� Manczuk, ze wsi Host�wka, powiat �ucki, lat 28. Zabi� siekier� przodownika policji, kt�ry uwi�d� mu �on�. Zab�jstwo w afekcie. Nie: wraz z �on� zwabili policjanta na wsp�ln� libacj�. Manczuk zawczasu przygotowa� siekier�, ukry� j� w po�cieli ma��e�skiego ��ka. Sekcja stwierdzi�a chorob� weneryczn�, z zezna� �wiadk�w wynika, �e policjant Kali�ski kocha� si� w �onie Manczuka od dw�ch lat. Podobno strzela� do siebie wiosn� zesz�ego roku, gdy Manczuk wyszed� z wi�zienia; siedzia� w �ucku za agitacj� nacjonalistyczn�. Fotografia: chuda m�odzie�cza twarz o brwiach zro�ni�tych nad kr�tkim, szerokim nosem. Ca�� win� bierze na siebie. Na pytanie, czy �a�uje - milczy. �ona zamordowanego oskar�a Manczukow�. Olena Manczuk, nie�adna, o t�pych, ma�ych �renicach. �y�a z policjantem, podczas gdy m�� by� w wi�zieniu. - To ona zabi�a - twierdzi wdowa po zamordowanym. "By taka rzecz si� sta�a - my�li Wiktor Lewen - cz�owiek musi przej�� przez ostatni sw�j pr�g. W tej sprawie przede wszystkim licz� si� oni dwaj. Obydwaj przekroczyli sw�j pr�g, przestali w�ada� swoim losem. Jest to w�a�ciwa istota wymiaru sprawiedliwo�ci: z chwil� gdy nie potrafisz si� broni� przed sob� samym, stajesz si� dla nas niebezpieczny. Cz�owiek, kt�ry nie chce by� os�dzony, powinien strzec si� swego szczytu i swojego dna. Dnem tego policjanta by�a nadmierna moc nami�tno�cai; pos�usznie zst�pi� w sw�j w�asny mrok. To nie Manczuk go zabi�. Manczuk b�dzie skazany, poniewa� nie ul�k� si� swojego szczytu: zdo�a� na siebie wzi�� win� kobiety, kt�r� kocha�. Obydwaj zatracili miar� ludzkich poczyna�, kt�ra nie zaleca, by cz�owiek poznawa� siebie do ko�ca. Prawo chroni go przed szczytem i dnem, policja ostrzega przed marzeniem i ha�b�. On sam jest �redni�: mi�dzy tym, co �ycie mo�e z nim uczyni�, a tym, co on mo�e uczyni� z swoim �yciem." Raz jeszcze przyjrza� si� twarzy Manczuka, potem uporz�dkowa� akta i w�o�y� je do teczki. Podszed� do okna, ale tego cz�owieka nie by�o. Od paru dni widywa� w pobli�u domu m�czyzn� w czarnym palcie. Onegdaj sta� w bramie po drugiej stronie ulicy i patrzy� w jego okno. Mia� frasobliw� twarz, jakby znajom�. Lewen przypatrywa� mu si� zza firanki. "Czy chcesz mnie uchroni� od marze�?" Gdy po minucie zn�w spojrza� na ulic�, tamtego ju� nie by�o. Od dw�ch dni przesta� si� pojawia�. Prawdopodobnie przypadek. - Tylko tyle - powiedzia� Jagosz - nic wi�cej. Dla pani to drobiazg. Z komornym nie by�oby odt�d k�opot�w. Wzi�a papierosa, kt�rym j� pocz�stowa�, i zerkn�a ku niemu ukradkiem. - Codziennie do dziesi�tej na Dani��owiczowskiej. Trzecie pi�tro, pok�j 31, podkomisarz Jagosz. Oczywi�cie - dorzuci� - dyskrecja. - Niech ju� tak b�dzie, panie komisarzu - u�miechn�a si� �ucja. - Tylko dla pana to zrobi�. Po jego wyj�ciu pr�dko zebra�a my�li. Ch�opcy wpadli wo�aj�c, �e wsiad� na rogu w doro�k�. Zarzuci�a chustk�, podnios�a r�ce do w�os�w i wybieg�a. Dotychczas nie przychodzi�a o tej porze, ale dzisiaj przyjdzie. Wiosenny zmierzch nape�ni� ulic�, dzie� si� dopala� nad dachami. Opowie mu wszystko. Ostrze�e go: To policja, z policj� lepiej nie zadziera�. Chc� zrewidowa� mieszkanie, ona przyrzek�a ich wpu�ci�, ale przedtem trzeba usun�� to, co niepotrzebne. Powiedzia�a "niepotrzebne", boj�c si� u�y� innego okre�lenia, aby nikogo nie obrazi�. Tak, pyta�, kto tu przychodzi, i za wiadomo�� obieca� pieni�dze. Wysoki, w czarnym palcie, nazywa si� Jagosz. Trzeba zaraz wyjecha�, zej�� z oczu, mo�e zapomn�. M�wi�a to po cichu, wodz�c za nim wzrokiem, gdy chodzi� od okna do drzwi. Zatrzyma� si� za jej plecami. Siedzia�a na brzegu krzes�a, s�uchaj�c jego s��w. Powiedzia�: - O mnie mo�na si� nie troszczy�. - Ale niepokoi� si� o ni�, o �ucj�. Mog�y j� spotka� przykro�ci. U�miechn�� si�: - Z policj� lepiej nie zadziera�, to prawda. �ucja s�ucha�a bez ruchu. Kiedy przerwa� i zn�w przystan�� ko�o niej, nagle podnios�a g�ow�. Ujrza� jej ciemne brwi blisko swoich ust. - Jagosz - rzek�a z wolna - zata�czy, jak ja zagram. A pana o to g�owa nie zaboli. Zmiesza� si�, zaskoczony jej s�owami. Nigdy dot�d nie s�ysza�, aby tak m�wi�a. Nie spyta�a go nawet, czy napisa� list do Buchnera i czy przysz�a odpowied�. Chcia� si� cofn��, ale zobaczy� jej usta i pochyli� si� nad ni�. - Czy to co� bardzo z�ego? - szepn�a przymykaj�c oczy. "...W tym celu dnia 26 bm. przeprowadzono rozmow� z niejak� �ucj� Kr�l, zatrudnion� u podejrzanego. Kr�l zgodzi�a si� u�atwi� dokonanie rewizji w mieszkaniu przy ul. Granicznej. Rewizja zosta�a dokonana w dniu 28 bm. Ksi��ki, jako te� papiery i korespondencj� dok�adnie przejrzano. Znaleziono tom K. Marksa w j�zyku niemieckim. Innych dowod�w wywrotowej dzia�alno�ci brak. Wspomniana Kr�l, gdy jej pokazano fotografi� "Grzegorza" (Wierchy), stwierdzi�a, i� nikt taki u podejrzanego nie bywa�. Poszukiwania za Wierch� trwaj�. Cukierni� "Wiede�sk�" przy ul. �abiej wzi�to pod obserwacj�. Po��dana instrukcja co do dalszych krok�w. Raport z�o�y� Jagosz Kazimierz, podkomisarz s�u�by �ledczej." Po��dane instrukcje zapewne nadesz�y. Wiktor Lewen m�g� si� o tym przekona� po powrocie z procesu Manczuka. W Warszawie oczekiwa� go znajomy ��cznik. Z dworca poszli pieszo na Wol�, ��cznik mia� obstrz�pione spodnie i milcza� przez ca�� drog�. Skr�cili w Ch�odn�. Wysoki dom, przej�cie przez dwa podw�rka, inny dom, trzecie pi�tro, drzwi z tabliczk� dentysty, w�ski mroczny pok�j z jednym oknem. Pytali go o Buchnera. Grzegorz informowa� nas o waszych pr�bach nawi�zania kontaktu z Buchnerem. Nara�ali�cie parti� dla w�asnych interes�w. Grzegorza wzi�li dzi� rano. Znacie cukierni� "Wiede�sk�". Zosta� aresztowany przed wej�ciem do "Wiede�skiej". Zza �ciany s�ycha� �widruj�cy warkot i szcz�k metalowych narz�dzi. St� z zielon� pluszow� serwet�. Lewen m�wi spokojnie: - Wiecie, �e nie by�o mnie kilka dni. Zawiadomi�em was, �e jestem �ledzony. Wracam, wzywacie mnie. I pierwsz� spraw�, o kt�rej si� dowiaduj�, jest jaki� Buchner. Nie znam go. Nigdy go nie widzia�em. Nie rozumiem, o co w�a�ciwie chodzi. Czuje blado�� tego, co powiedzia�. Dra�ni go to. Dlaczego tu nie ma Lucjana Gorwicza. Wi�c zaprzeczacie s�owom Grzegorza. Czy zaprzeczycie tak�e swoim w�asnym: o taktyce WKP(b) w okresie kolektywizacji? Pami�tacie, �e w tej sprawie dzieli�a was r�nica zda� od towarzyszy na kursie agitator�w. - S�owa Grzegorza - powtarza Lewen. - Wasze s�owa i moje s�owa. Nie mamy gotowych wszystkich my�li, szukamy ich za pomoc� s��w. Docieramy do ludzi za pomoc� s��w. Kto z nas wypowiedzia� cho� raz w �yciu s�owa, kt�rych nie mo�na by zwr�ci� przeciw niemu? Nie spotka teraz niczyjego spojrzenia. Nie ufaj� mu, nigdy nie s� pewni, komu nale�y ufa�. Stukanie do drzwi. - To nie do nas - powiedzia� kto� szeptem. "Kiedy� zastukaj� do naszych drzwi - my�li Lewen. - I to nas ��czy." Przypomnia� mu si� spieniony, wartki szmer wody. Ob�z akademicki w Skawinie. G�os Gorwicza w ciemno�ci. Lewen obejmowa� d�o�mi zgor�czkowan� g�ow�. - Gorwicz, dzi�kuj� ci - szepta� - zdaje mi si�, �e teraz wszystko widz� jasno. - Tej nocy bez gwiazd nauczy� si� patrze�. Przymyka� oczy i widzia�: swoje �ycie, �ycie swojej matki i wszystko, czego powinien dokona�. Ka�dy z tych trojga ludzi, nie tylko on, prze�y� kiedy� podobn� noc. I to ich tak�e ��czy�o. Z zebrania wyszed� sam. Postanowi� przemy�le� zarzuty. Czy pytaj�c o Buchnera nie szuka� kontakt�w z wrogiem i czy nie chcia� utwierdzi� si� w swoich w�tpliwo�ciach na temat taktyki rewolucji w prze�omowym okresie? Je�eli si� myli��, powinien z�o�y� wyja�nienie. Ale Buchner? Buchner to czysty absurd, dlaczego wlecze si� za nim to nazwisko? Nieznana dzielnica. Przystan��, ogl�da swoje odbicie w witrynie modystki; podw�jne lustro - dwie twarze o czarnych, zm�czonych oczach. Pomy�la�: "Jednego z nas b�d� s�dzi�". Chcia� przespa� t� noc u siebie. Kwadrans p�niej ch�opcy z podw�rka widzieli, jak wchodzi� do domu. Zanim nadejdzie zmierzch, powiedz� o tym ch�opcom z Grzybowskiej. Wieczorem Roman i Zenon szeptali pod otwartym oknem, Klemens ju� spa�, �ucja zanurzy�a pogrzebacz w roz�arzonych w�glach, schwyci�a zagi�tym ko�cem dusz�, sypn�y si� iskry. Szybko wsun�a dusz� do �elazka i potrz�sn�a nim trzykrotnie. By�a na wp� rozebrana, r�owa od �aru paleniska. Po�linionym palcem dotkn�a spodu �elazka, sykn�o, nabra�a wody do ust. Ch�opcy lubili patrze�, jak prasuje bielizn�. - Mamo... - obuzdzi� si� Klemens. Kiedy s�ysza�a, �e Klemens j� wzywa, zawsze bi�o jej serce. - Mamo - powiedzia� jej do ucha - ch�opcy z Granicznej m�wili, �e wr�ci� doktor Lew. Wbieg�a po schodach bez tchu. Otworzy� dozorca w czapce i cofn�� si� o krok. - Prosz� wej�� - rozleg� si� znajomy g�os. Przy biurku nad wyj�t� szuflad� siedzia� Jagosz. Wk�ada� jakie� papiery do teczki i na widok �ucji skin�� g�ow�. Na �rodku pokoju sta� Wiktor Lewen w p�aszczu narzuconym na koszul�. Na pod�odze wala�y si� ksi��ki. - Dobry wiecz�r, �ucjo - powita� j� spokojnie. Kiedy by� ju� ubrany, a Jagosz sta� w kapeluszu i z teczk�, przez chwil� zrobi�o si� cicho. Obydwaj patrzyli na ni�. Krzykn�a: - Panie doktorze! - Jagosz usun�� si� bez s�owa i czeka� przy drzwiacah. - To nie ja - szepn�a �ucja sk�adaj�c r�ce - to nie ja... - Prosz� nie p�aka� - powiedzia� Lewen - aresztowano mnie bezprawnie. Ten pan wbi� sobie do g�owy, �ebym z nim pojecha� na Dani��owiczowsk�. - Niestety, prosz� pa�stwa - rzek� Jagosz od drzwi - mam nakaz zatrzymania. Nie potrafimy unika� podobnych przykro�ci. Od dnia, gdy Jagosz z Wiktorem Lewenem odjechali doro�k� sprzed domu na Granicznej, straci�a pranie w kilku miejscach. Zima w tym roku mia�a by� mro�na, wcze�nie zaopatrywano si� w w�giel. Cyga przychodzi� coraz rzadziej. Nie ogolony, ponury, zasypia� przy stole nad opr�nion� �wiartk�. W Zwi�zku, gdy przysz�a zapyta� o pos�a Buchnera, urz�dniczka spojrza�a na ni� ze zdziwieniem. - Pose� Buchner ju� tu nie przychodzi. Prosz� p�j�� do redakcji na Wareck�. - Czy nie zostawi� odpowiedzi w jej sprawie? Prosz� poda� nazwisko. Kr�l �ucja? Nie, nie ma takiej sprawy. - Sprawa si� wyja�ni - pociesza� j� Jagosz w pokoju na Dani��owiczowskiej - �ledztwo nie zosta�o zako�czone. - Czeka�a tydzie�, potem przysz�a znowu. Ze �ciany patrzyli na ni� Prezydent i Marsza�ek. Jagosz przyj�� od niej paczk� z bielizn� i przyrzek�, �e Lewen j� otrzyma. Odpowied� nie nadesz�a, a po kilku tygodniach �ucja musia�a odda� dozorcy klucz od mieszkania na Granicznej. Wtedy po raz pierwszy przesiedzia�a wiecz�r bezczynnie, zapatrzona w k�t izby. Tak zasta� j� administrator. Nic nie powiedzia� o komornym. Wspomnia� tylko o pannie Majewskiej. Od panny Majewskiej odesz�a s�u��ca i administrator namawia�, �eby �ucja skorzysta�a z okazji. Nazajutrz posz�a wi�c do oficyny na pierwsze pi�tro i zgodzi�a si�. Mia�a odt�d zaj�cie i nie mog�a ju� opuszcza� r�k. Gdy znowu posz�a do Jagosza, przyj�� j� w tym samym s�onecznym pokoju biurowym. Z wartowni dobiega�y rozomowy policjant�w. Pocz�stowa� j� papierosem, zapali� i spyta�, czy nie czyta�a w gazetach wyroku. - Siedem lat - powiedzia�. - S�d opar� si� na dowodach winy. - Gdzie on teraz jest? - westchn�a �ucja. - Postaram si� dowiedzie� - przyrzek� Jagosz. - Prosz� przyj�� za tydzie�. Ewentualnie z listem. To prawda - siedem lat. Lewen mia� ju� za sob� gor�czkowe dni �ledztwa, pochmurny, ch�odny dzie� procesu i tygodnie przygn�bienia: po wyroku, gdy przywieziono go tutaj, przerazi� si� my�li, �e jego sprawa zosta�a zako�czona. Nie m�g� si� z tym pogodzi�, �e nic nie b�d� ju� od niego chcieli, nie musi nocami obmy�la� odpowiedzi, jego uparta obrona i b�yskawiczna przytomno�� umys�u zosta�y spokojnie wch�oni�te przez cisz� brunatnych cesarskich budynk�w. �ciany by�y g�uche: na wystukiwanie has�a �adnej odpowiedzi. D�ugie trzypi�trowe bloki o ma�ych oknach i ci�kich drzwiach. Straci� nadziej�, �eby nawi�za� ��czno��. Siedzieli we dw�ch z m�odym �lusarzem, Grajem. Trzy lata za udzia� w demonstracji bezrobotnych. Nic go nie obchodzi�o pr�cz kobiety, zapalaj�cej co wiecz�r �wiat�o w szczytowej �cianie szarej kamienicy, kt�ra wystawa�a nad murem wi�ziennym. Nogami ledwie dotyka� sto�ka, nieruchomia�, zastyga� jakby na wieki. Lewen widzia� ciemny zarys jego g�owy. T�umaczy� mu: - Du�o jeszcze spotkasz takich kobiet. - Nie - szepta� Graj - gdyby pan j� widzia�. Ju� takiej drugiej nie spotkam. - "Ka�da - my�la� Lewen - od kt�rej przedzieli ci� mur rozpaczy, b�dzie tak� drug�." Na nowo rozpami�tywa� ubieg�e miesi�ce. Cywil w binoklach, kt�ry prowadzi� �ledztwo, czerwienia� z gniewu po jego odpowiedziach. Lecz zaraz potem u�miecha� si�: - Co z pana za cz�owiek, chcia�bym panu pom�c. - Chce mi pan pom�c? - szydzi� Lewen - nic prostszego: prosz� podpisa� nakaz zwolnienia, zachowam pana w pami�ci. Wraca� do celi z nadziej�, �e otrzyma jaki� znak od partii. Przysz�a tylko paczka. Bez s�owa. Widocznie by�y trudno�ci. W paczce znalaz� w�asn� bielizn�. Zastanawia� si�: jak j� zdobyli? Przez adwokata? W czasie widzenia zapyta� go o to. - Nie - zdziwi� si� adwokat - nic o tym nie wiem. - Wreszcie, po wyroku, druga paczka. Tym razem z Mopr_u. Nadesz�a w przeddzie� wywiezienia. W poci�gu stra�nik da� mu do przeczytania numer "Polski Zbrojnej". Na pierwszej stronie widnia� t�usty nag��wek: "Oczy�ci� kraj z miazmat�w Wschodu! - powiedzia� pose� Buchner w Sejmie." Lewen wpatrywa� si� w czarne litery nazwiska. Ten cz�owiek o�y�, zadzia�a�. W por� go przed nim ostrzegli. List, kt�ry do niego napisa� w sprawie �ucji Kr�l, zaczyna� si� od s��w: "Szanowny Towarzyszu Buchner". Konszachty ze zdrajc�. Na szcz�cie podar� go, nie wys�a�. Teraz pomy�la� z ulg�: "Nie mog�em inaczej post�pi�, partia mia�a s�uszno��". Zmi�� gazet� i po�o�y� j� obok drzemi�cego stra�nika. Poci�g wl�k� si� w ciemno�ci. Lewen przypomnia� sobie br�zowo_szare, powa�ne oczy �ucji. O nic go nie spyta�a, do ko�ca. Dlaczego jej nie powiedzia�, �e podar� list do Buchnera? M�g� �atwo to wyt�umaczy�, we wszystko by uwierzy�a. Potem zacz�� uczy� Klemensa. Klemens patrzy� na niego ufnymi oczyma swojej matki. - Ma charakter - twierdzi� Lewen - w przysz�ym roku b�dzie m�g� zdawa� do gimnazjum. - Adwokat Stecki by� w radzie opieku�czej, wystarczy�oby jego poparcie, �eby syna �ucji zwolniono z op�at szkolnych. Po aresztowaniu Lewen cz�sto wspomina� lekcje z Klemensem. Co ma�y z nich zapami�ta? Niepokoi� si�, �e wszed� w cudze �ycie, poruszy� czyje� nadzieje i znikn��. Kiedy kazano mu wysi��� z poci�gu, na ma�ej stacyjce by�o troch� ludzi. Wskazywali go sobie, gdy szed� konwojowany przez stra�nika. Czeka� na jakie� s�owa, spodziewa� si� �yczliwego gestu, pozdrowienia. Us�ysza� szepty: - Wywrotowiec... - i spotka� wzrok, jakim ch�opi patrz� na Cygan�w. W pa�dzierniku do celi wprowadzono nowego wi�nia. B�ysk latarki o�wietli� jego twarz i Lewen pozna� Grzegorza. "...Przesy�am uk�ony - pisa�a �ucja - i dzi�kuj� za list. Ju� trzy lata, jak Pana nie ma. Wczoraj Klemens znowu si� pyta�, kiedy wr�ci Pan Doktor Lew. �ycie jest teraz ci�kie. Na wiosn� Roman i Zenon p�jd� do �lusarskiego warsztatu. Sta� ju� nie gor�czkuje. Cyga, tragarz, od dawna nie przychodzi. Podobno straci� prac� i wstydzi si� pokaza�..." Przeci�gn�a stal�wk� po w�osach i przygryzaj�c warg� dopisa�a jeszcze takie s�owa: "Nie wiem, czy si� kiedy znowu zobaczymy. Ale ja b�d� Pana zawsze pami�ta�. I nigdy nie uwierz�, �eby Pan zrobi� co� z�ego. Chyba �e przez pomy�k�. �ucja Kr�l". Ten list nie mo�e dotrze� tam, gdzie Lewen si� teraz znajduje: na dno rzeki, prze�wietlonej l�ni�cym, rozgrzanym �wiat�em; mo�na nim oddycha�. W tej chwili nad Lewenem przep�ywa spalony dom z zerwanymi schodami. Sun� brunatne kawa�y ziemi przylepione do fundament�w. Je�li potr�c� jego pier� albo g�ow�, to koniec. Lewen wie o tym i ca�y, plecami i czaszk�, wciska si� w dno. Nagle jednak staje si� rzecz dziwna, bo dom przep�ywaj�c zagarnia go ze sob� i �atwo wsysa do �rodka. Lewen spoczywa teraz na zerwanych schodach i jaki� cz�owiek, rozcie�czony i niezupe�nie widzialny, podchodzi do� ze szpad� w r�ku. - Komunista? - s�ycha� grzmi�ce echo jego g�osu. Lewen chce zawo�a�, kim jest, ale w tej samej chwili czuje bolesne uk�ucie i natychmiastow� ulg�. Jaki� g�os zupe�nie blisko odpowiada za niego: - Komunista, nazywa si� Lewen. Nie wie jeszcze, �e Komintern rozwi�za� jego parti�. - Buchner! - krzyczy Lewen. Rzeka, dom, zw�glone schody i szpada, wszystko to gdzie� si� podzia�o, wida� teraz tylko nachylon� twarz Buchnera o niewyra�nych, zatroskanych oczach: - Obowi�zuje cisza. Prosz� si� uspokoi�. Nie dowiedzia� si�, co to by�o. Tylko maligna? Po tyfusie wsta� wychud�y i chodzi� na chwiejnych nogach. W szpitalu wi�ziennym nie by�o nikogo ze swoich. Przegl�da� ukradkiem stare numery gazet, ale nic w nich nie znalaz�. Obok niego le�a� Bia�orus, dezerter. Lewen pr�bowa� z nim rozmawia�. Bia�orus u�miecha� si� jak dziecko i na wszystko zgodnie kiwa� g�ow�. Lewen milk� i wbija� oczy w sufit: tego pytania nie m�g� zada�. Za chwil� wejdzie lekarz z twarz� prowokatora. Czy to on wtedy nachyli� si� nad nim? Lewen usi�uje odtworzy� sobie wszystko po kolei: ciep�y, �wietlisty szum rzeki, zdruzgotane schody, k�uj�cy blask ostrza. I krzyk, kt�ry wyda�, gdy wbito mu te s�owa w serce. Nie, to nie mog�a by� prawda. Wspomina� post�powanie Grzegorza w celi. Nie ma godziny bez okre�lonych zada�. - Rozumujecie jak mieszcza�ski filantrop. Nie zaufali�cie partii. Partia narzuca masowy typ walki, a wy chcecie uprawia� sentymentalny indywidualizm. Nie u�wiadamiacie sobie jasno zada� komunisty. Twierdzicie, �e z Buchnerem nic was nie ��czy�o? W danym praktycznym wypadku. Ale obiektywnie szli�cie w jego kierunku. Dlatego zawiadomi�em o tym parti�. Potrzebna wam by�a pomoc towarzyszy. �niade, zaro�ni�te piersi Grzegorza w czasie porannej gimnastyki. Nale�y zachowa� sprawno�� mi�ni. Narzuci� organizmowi w�asny regulamin - wbrew regule zamkni�cia. - Musicie to osi�gn�� - twierdzi� Grzegorz. �wiczenia ze sto�kiem. Graj patrzy� spod �ciany. Ba� si� ci�kich, pal�cych spojrze� Grzegorza i przesta� m�wi� o kobiecie z okna. Grzegorz ustala� program dnia: wyk�ad z historii ruchu, zagadnienia kolektywizacji, najnowsze osi�gni�cia piatilietki. Po tygodniu mia� ju� wiadomo�ci o towarzyszach z innych cel. Komuna wi�zienna przys�a�a instrukcje. Lewen s�ucha, zadaje pytania, dyskusja. Potem przerwa: dziesi�� minut milczenia. Teraz Wiktor Lewen rozpoczyna sw�j wyk�ad: rozw�j ustawodawstwa w ZSRR. Czu� nieustann�, zawsze obecn� wol� Grzegorza. Nawet w ciemno�ci widzia� jego twarz, surowo sklepion�, zamkni�t� szerokimi brwiami. Sze�cienny �wiat, w kt�rym �yli, zosta� poddany wyznaczonym prawid�om. �wiat poza murami nie stara� si� temu przeszkodzi�, nic nie zak��ca ustalonego porz�dku dnia, zawsze nale�y ogarnia� wielki plan ca�o�ci. Miliony robotnik�w i ch�op�w porusz� z posad kul� ziemsk�, my�l jednoczy si� z materi�. Tak powstanie wolno��. Nale�y j� budowa� od razu, gdziekolwiek jeste�. Tutaj, w celi, stworzyli�my j�. Nic nie przeszkodzi naszej my�li, kt�rej podporz�dkowali�my najtrudniejsze: siebie. Z chwil� gdy to zosta�o dokonane, reszta polega na metodzie. Nie znamy rozszczepie� mi�dzy metod� i celem. Przychodzimy, by narzuci� �wiatu nasz� my�l, i dokonujemy tego narzucaj�c �wiatu nasz� my�l. Metoda jest naszym celem, cel jest nasz� metod�. Stosuj j�, gdziekolwiek si� znajdziesz. Dzie� powrotu ze szpitala. Nie m�g� powstrzyma� dr�enia kolan, gdy stra�nik obraca� klucz w zamku. Jak d�ugo si� nie widzieli? Stra�nik pchn�� drzwi ramieniem. W celi siedzia� ma�y rudy ch�opak. Nie by�o Grzegorza ani Graja. Lewen us�ysza� za sob� �oskot zatrza�ni�tych drzwi. - Gdzie oni s�? - zapyta�. - Kto? - mrukn�� ch�opak. Lewen poczu� ch��d w skroniach. Rzuci� si� do drzwi. Us�ysza� dalekie, cichn�ce kroki stra�nika. D�ugo wali� pi�ciami, potem wr�ci� na siennik. Ch�opak przypatrywa� mu si� wystraszonym wzrokiem. Do wieczora nie zamienili s�owa. Ch�opak ba� si� poruszy�. O zmroku poszed� do kibla. - Co ci jest? - spyta� Lewen. Ch�opak wzdycha�, skulony na kiblu. - Nic - szepn�� - to kiszki. - �le trawisz - powiedzia� Lewen. - Z ka�dym tak na pocz�tku. Za co ci� wzi�li? Kazetemowiec, Saul Pi�ski. W �odzi podczas strajku tramwajarzy przy�apali go na Chojnach. Ojciec zachorowa� ze zmartwienia. Nie by�o pieni�dzy na kaucj�. - Nie trzeba o tym my�le� - poradzi� Lewen. Ch�opak poruszy� si� na kiblu. - Tu mo�na �y� - m�wi� Lewen. - Dosta�e� paczk� z Mopr_u? Widzisz, towarzysze wiedz� o tobie. Ch�opak nie odpowiedzia�. Znowu westchn��, jakby ogl�da� gwiazdy w sierpniow� noc. - Od jutra b�dziemy pracowa� - zapowiada Lewen w ciemno�ci. - Trzeba ustali� zadania na najbli�szy okres. Gimnastykujesz si�? To konieczne. Od jutra zaczniemy. Czyta�e� "Pa�stwo i Rewolucj�"? Trzeba to zna�. Musisz st�d wyj�� przygotowany, partia na ciebie czeka. Nagle us�ysza� s�owa tego ch�opca. Mocniej wpar� si� w �cian�, jak w�wczas w dno rzeki, kiedy przep�ywa� nad nim czarny spalony dom. Po chwili odpowiedzia�: - Nie m�w g�upstw. Partia zawsze istnieje. Taktyka rewolucji wymaga r�nych decyzji. Dla ciebie i dla mnie partia nie przesta�a istnie�. Rozumiesz? M�wi� dalej. Ch�opak potakiwa� wzdychaj�c. Lewen czuje coraz mocniej potrzeb� swoich s��w. Padaj� w ciemno�ci przeznaczone dla nich obydw�ch. I jeszcze dla kogo� lub czego�, o czym Lewen wie, �e jest tu obecne. Znowu przypomina mu si� mi�kki, rozdrgany szmer rzeki, zw�glone schody, na kt�rych le�a� przebity b�lem, �e nie zd��y� zawo�a�, kim jest i za co ginie. Gdy mia� ju� zasn��, dos�ysza�, �e ch�opak ukradkiem zlaz� z siennika. Skrzypni�cie drewnianego sto�ka, potem ostro�na cisza. By� ju� wysoko, wspi�ty na palcach przy oknie i wciska� w kraty sw�j chudy, ostrzy�ony �epek. W szczytowej �cianie za murem pali�o si� �wiat�o. - Zejd� - powiedzia� Lewen. - Nie wolno. - Dlaczego? - j�kn�� ch�opak. - Nikt nie zobaczy. - Nie wolno - powt�rzy� Lewen. - Zejd�. Klemens od dw�ch lat chodzi� do szko�y powszechnej na Bagno. Przyj�li go w po�owie roku, by� ciep�y marcowy dzie�. Za Klemensem pofrun�o stado go��bi. Przystan�� i obejrza� si�. Na ulic� pada�o s�o�ce. - Do widzenia, mamo - pokiwa� jej r�k�. �ucja sta�a w progu bramy. Zaci�gn�a chustk� na piersiach. Go��bie zna�y Klemensa. Zaledwie uszed� par� krok�w, znowu poderwa�y si� z ziemi, �opoc�c skrzyd�ami ko�o jego g�owy. - Wr�� ju�, mamo! - zawo�a� Klemens. T�usty, szary go��b usiad� mu na ramieniu. �ucja przylgn�a do framugi bramy. Mi�kki, �agodny wiatr odgarnia� jej w�osy. Teraz Klemens nie m�g� ju� jej widzie�. Szed� du�ymi krokami, skarpetka z lewej nogi opad�a mu na trzewik. Przed naro�nym domem pozdrowi� grub� str�k�, kt�ra rozmawia z doro�karzem. Jeszcze raz przystan��, �eby poprawi� skarpetk�, �ucja mocniej przycisn�a si� do kamiennej framugi. Odt�d wi�cej czasu sp�dza�a sama. Roman i Zenon jedli obiad w warsztacie, wracali wieczorem. Kr�c�c si� ko�o kuchni widzia�a przez okno Stasia, kt�ry bawi� si� z ch�opcami na podw�rku. Do sutereny wchodzi�o ciep�e powietrze, pr�ga s�oneczna muska�a kraw�d� sto�u. Co czwart� niedziel� je�dzi�a na Br�dno. Kl�cza�a chwil�, szepta�a do niego: - syn�w twoich wychowuj� ci, Staszku, dlaczego umar�e�? �yjemy w ci�kiej biedzie. - Kolana j� bola�y i wspomina�a jego czarny garnitur, w kt�rym le�a�. By� taki dzie� zesz�ej jesieni, gdy �a�owa�a tego garnituru. Zbi�a wtedy Zenona, bo nie by�o pieni�dzy na chleb. Na cmentarzu pachnia�o jedlin�, stare kobiety drepta�y po alejkach, mamrocz�c i �uj�c zesch�e sk�rki, w trawie �wieci�a rozbita butelka. Podnosi�a si� z kolan, s�o�ce piek�o w plecy, i sz�a ku bramie cmentarnej. Za bram� sz�a coraz pr�dzej i przybiega�a zgrzana na Grzybowsk�. Po drodze spotyka�a wzrok ludzki, dociekliwy i oboj�tny. Patrzyli na ni� my�l�c: to matka Kr�l�w, co straci�a m�a pod tramwajem i puszcza si� u Majewskiej. Kobiety liczy�y jej lata, kt�rych nie ujmowa�a sobie: trzydzie�ci sze��. Panna Majewska p�aci w poniedzia�ki raz wi�cej, drugi raz mniej. W niedziel� przyjmuje sta�ych go�ci, bywa u niej major z D�blina, i pewien naczelnik wydzia�u, kt�ry lubi �ucj�. Czasem zostaje par� os�b i trwa zabawa do �witu. Nad ranem, ju� po wszystkim, robi si� ciszej i ch�odniej. Sta� j�czy przez sen. Roman i Zenon zaraz b�d� wstawa�. Wtedy �ucj� ogarnia� l�k: ba�a si� swego �ycia, jego ciemnych kraw�dzi. Za chwil� ju� dzie�, �ucja zrywa si�, szuka sp�dnicy, bosymi nogami przebiega izb�, rozpala ogie� na kuchni. Jest �pi�ca, przymyka oczy, zaplata warkocz. O �wicie nawiedzi� j� z�y, kr�tki sen, czuje go jeszcze w os�ab�ych udach. Jest pe�na gniewu na swoj� nik�� si�� ludzk�, zawsze gotow� do upadku. Zmarszczy�a brwi podobnie jak Klemens. D�o�mi uniesionymi ku zwini�tym w�osom wpina w nie czarny grzebie�, kt�ry dosta�a od znajomego panny Majewskiej. Nazajutrz sz�a do ko�cio�a Wszystkich �wi�tych pomodli� si� przed g��wnym o�tarzem. W czerwcu dosta�a list: "...W zwi�zku z jego trudnym po�o�eniem uwa�am to za sw�j obowi�zek. Zechce Pani �askawie odwiedzi� mnie w niedziel�, ulica Kr�lewska 27 a, w godzinach #/16_#/17. ��cz� wyrazy szacunku. Stecki, adwokat przysi�g�y." Cz�stowa� j� herbat� i ciastem, kt�re wnios�a na tacy pokoj�wka, i pokazywa� fotografi� swojej c�rki, Marty; ssa� fajk�, szeroko przy tym otwieraj�c oczy za szk�ami w grubej oprawie. Zach�ca� �ucj�, �eby opowiedzia�a o Klemensie. By� zdania, �e spraw� nale�y od�o�y� do przysz�ego roku, na razie niech Klemens chodzi do szko�y powszechnej na Bagno. Czy d�ugo pracowa�a u Wiktora Lewena? Pami�ta� jeszcze jego ojca, lekarza, i m�wi�: - Rodzina fantast�w. - M�wi� cicho, jakby do trzeciej osoby, kt�ra nie by�a obecna. Chodzi� po gabinecie i skar�y� si�, �e Lewen odrzuci� jego obron�; przyj�� obro�c� z urz�du. �ucja s�ucha�a nieuwa�nie. Ciasto nadziewane czym� lepkim i ch�odnym mia�o waniliowy smak. Ukradkiem obliza�a wargi, po cierpkiej, mocnej herbacie zrobi�o jej si� gor�co, zerkn�a na papierosy le��ce w srebrnym pude�ku. A