2188
Szczegóły |
Tytuł |
2188 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2188 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2188 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2188 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kazimierz Brandys
Matka Kr�l�w
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1989
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z wydawnictwa
"Czytelnik", Warszawa 1957 r.
Pisa� A. Galbarski
Korekty dokona�y
J. Andrzejewska
i U. Maksimowicz
Jest to historia pewnej
kobiety, kt�ra nazywa�a si�
�ucja Kr�l. Rzecz si�ga lat
przedwojennych, gdy m�� jej,
Stanis�aw, upi� si� i wpad� pod
tramwaj na ulicy �elaznej. Ko�a
obci�y mu nogi. Dzia�o si� to w
Warszawie za rz�d�w starego
Marsza�ka. Oto pocz�tek
historii: �ucja Kr�l, wdowa, lat
trzydzie�ci. Koledzy m�a
z�o�yli si� na pogrzeb. Zosta�a
z trzema synami, czwarty urodzi�
si� po pogrzebie. Tragarz Cyga -
przyjaciel m�a; podobny do wo�u
z pag�rkowatym karkiem
por�ni�tym �ladami powrozu. W
niedziel� przyni�s� jej z�otych
czterdzie�ci pi��. Tyle
uzbierali koledzy. Po zap�aceniu
reszty za pogrzeb starczy do
ko�ca miesi�ca.
Sta� ze zmoczon� czapk� w
r�ku. Chcia� co� powiedzie�, a
�ucja chcia�a, �eby ju� poszed�.
- Zostawi� was nie w por� -
rzek�.
- A kiedy zostawia si� w por�?
- odpar�a.
Po jego wyj�ciu siedzia�a
wyprostowana, z r�kami
skrzy�owanymi na piersiach.
Przeliczy�a pieni�dze. Deszcz
usta�, zmierzcha�o si�. Z
podw�rka dochodzi�y wojenne
okrzyki jej syn�w. Nazajutrz
kupi�a drzewo i chleb.
Przyd�wiga�a je do domu, ch�opcy
grali w guziki na pod�odze,
sprzeczaj�c si� szeptem. Zacz��
si� nowy dzie�.
"Ja, �ucja Kr�l, pisz� list do
Pana Prezydenta, �eby mi
dopom�g� w ci�kim po�o�eniu.
Wdowa z czworgiem dzieci
szukaj�ca pracy, zamieszkuj� w
suterenie przy ulicy
Grzybowskiej, kt�ra jest nor�
wilgotn�. Ple�nieje w niej
chleb. Do fabryki nie chc� mnie
przyj��, nie ma miejsc. Ju�
trzeci miesi�c, jak urodzi�am
czwartego syna, chodz� na
pos�ugi sprz�ta� i pra�. Sama
czworga dzieci utrzyma� nie
mog�. Pisz� do Pana Prezydenta,
jak do Ojca Chrzestnego, �eby mi
znalaz� sta�� prac�. Najlepiej w
jakiej fabryce. Dzieci chc�
wychowa� na uczciwych ludzi dla
Polski. Na adres Zamek w
Warszawie - �ucja Kr�l z ulicy
Grzybowskiej, nie zatrudniona
wdowa."
- Nie wiem, czy przyjdzie
odpowied� - m�wi� Wiktor Lewen.
Mieszka� na Granicznej, w spisie
lokator�w figurowa� jako doktor
praw. Gdy przysz�a pierwszy raz
po bielizn�, spieszy� si� do
s�du. - Czterech syn�w? -
powt�rzy� ze zdziwieniem.
Spojrza� na ni�. Mia� brzydk�
twarz, ale oczy pod szerokim
czo�em udziela�y jej �wiat�a.
�ucja sta�a w progu. Czarna
chustka zsun�a jej si� z
ramion. Ile policzy� za sztuk�
bielizny? - "Zaraz si� o to
spyta - my�la�a - Bo�e, pom�
mi."
Zapyta�, czy od dawna m�� pi�.
Zaczerwieni�a si�. Od niedawna.
Po redukcji w warsztatach
kolejowych zosta� pakierem na
dni�wk�, od tego czasu pi�.
Przeczuwa�a, �e grozi mu co�
z�ego.
- Nie pi� ze szcz�cia -
powiedzia� Lewen. Chodzi� po
pokoju, z papierosem zgryzionym
w k�cie ust, pozostawiaj�c w
powietrzu mgliste znaki dymu.
Sp�ni si� do s�du, niepokoi�a
si� �ucja. Kto jest sekretarzem
Zwi�zku? Nie, nie zwr�ci�a si�
jeszcze o zasi�ek. Ludzie
radzili jej p�j�� do pos�a
Buchnera. Ale pose� Buchner nie
zna� m�a.
- Buchner?... - zastanowi� si�
szukaj�c teczki.
- Pan doktor go zna? -
szepn�a.
- Nie. Ale mo�e poznam -
u�miechn�� si� Lewen. - Mamy
wsp�lnych znajomych. Prosz� nie
traci� nadziei, �ucjo. B�d� o
tym pami�ta�.
- Spakuj� bielizn� -
powiedzia�a.
Na schodach zatrzyma� j� i
spyta�, czyby od jutra nie mog�a
u niego sprz�ta�. Zgodzi�a si�.
W ten spos�b rozpocz�a si� ich
wsp�lna sprawa. Spieszy� si� nie
do s�du, lecz na ulic� �abi�.
Tytu�owano go "panem doktorem",
nie by� jednak lekarzem;
pracowa� w kancelarii adwokata
Steckiego, obro�cy wi�ni�w
politycznych. Stecki i jego
c�rka Marta to nieco inny adres:
ulica Kr�lewska. Natomiast na
�abiej, w d�ugiej i w�skiej
cukierni Wiktor Lewen spotyka�
si� z Grzegorzem: masywna,
pochylona g�owa i oczy o ci�kim
po�ysku spod nasuni�tych powiek;
m�wi szeptem, patrz�c w
marmurowy wierzch stolika. Lewen
s�ucha wiadomo�ci o sytuacji
politycznej i bie��cych
zadaniach. Z polecenia partii
wszed� w sk�ad redakcji
nielegalnego tygodnika "Wola
Ludu". S�dzi, �e jego stulecie
odda cz�owiekowi, co ludzkie:
ziemi�, maszyny i wolno��; z
zalet cz�owieka najwy�ej stawia
wierno�� i odwag�, nie upokarza
s�abszych. Cz�owiek siedz�cy
naprzeciw niego przyjecha�
niedawno z Kraju Rad. Milionowy
traktor, zbo�e socjalistycznej
Ukrainy. Wiadomo�ci o
towarzyszach niemieckich.
Mas�wka u "Lilpopa", strajk
protestacyjny w zwi�zku z
procesem "Szesnastki" z Kpzu.
- My�licie o czym innym? -
pyta Grzegorz.
Lewen czuje na sobie jego
pilny wzrok.
- S�ucham was.
Ale nie potrafi odsun��
wspomnienia tej kobiety.
Przyrzek� jej pom�c. Jak mu na
imi�? Jerzy. Jerzy Buchner.
- Znacie mo�e Buchnera ze
Zwi�zk�w Zawodowych? - Kelner
wyda� reszt� i odszed�.
- Chodzi wam o kontakt?
- Tak.
Grzegorz spogl�da w p�kni�ty
marmur stolika. Lewen odczuwa
skr�powanie przed�u�aj�c� si�
cisz�. Ten cz�owiek zawsze go
onie�miela. S�owa i nazwiska
sztywnia�y w jego obecno�ci,
unieruchamia� je swoim
milczeniem. Osch�y, nieznaczny
szept:
- Od dawna szukacie kontaktu z
Buchnerem?
- Nie - odpar� Lewen. - Sprawa
pewnej kobiety. Warto by jej
pom�c. Buchner...
Umilk�. �mieszne, �e ci�gle
wymienia to nazwisko. Buchner.
Pami�ta� czyj�� przychyln�
opini� o jego artykule. Rok albo
dwa lata temu. Ale teraz - czy
wie, o kim m�wi?
- M�wili�cie o jakiej�
kobiecie - odezwa� si� Grzegorz.
- Partyjna?
- To zupe�ny przypadek -
t�umaczy Lewen. - Chodzi o rent�
czy zasi�ek. Osobista sprawa.
Chcia� znowu wspomnie� o
Buchnerze, ale przerwa�.
Wykruszy� tyto� ze zgniecionego
ogarka. Liczy�a na jego pomoc.
Sta�a przed nim, a on wykona�
ma�y gest lito�ci.
- Takich kontakt�w nie mog�
wam zapewni� - ko�czy p�g�osem
Grzegorz. Dok�adnie zapi��
p�aszcz. - Powinni�cie uwa�a�
na stosunki z lud�mi. To wasz
partyjny obowi�zek.
Wsta�. Lewen siedzia� jeszcze;
po�egna� go jak zwykle,
swobodnie i do�� g�o�no: -
Czo�em, majorze. - Nie zd��y�
ju� spotka� jego spojrzenia i
pomy�la�, �e zasz�a tu jaka�
niepotrzebna rzecz. Czu� w
ustach gorycz po papierosie. "To
absurd - �achn�� si� w duchu. -
Obieca�em jej pom�c. Jego racja
w stosunku do mnie nie jest
wystarczaj�ca wobec niej. C� by
jej pozosta�o? Czeka� na
odpowied� z Zamku?"
Pozosta� jeszcze tragarz: to
niski olbrzym wpisany w kul�.
Wiosn� o�wiadczy� si� �ucji.
Ch�opcy ju� spali, na podw�rzu
szczury szele�ci�y w �mieciach.
Cyga patrzy� spode �ba na jej
pe�ne bia�e rami�. Pochylona nad
bali� odgarnia�a z czo�a ciemne
skr�cone w�osy. Kiedy mu
odm�wi�a, nie przesta�
przychodzi� i w sobot� przyni�s�
Klemensowi r�owy cukierek na
patyku. - Lizak - powiedzia�
Klemens. Cyga wyj�� �wiartk�.
Tego dnia mia� przeprowadzk� z
Gr�jeckiej na Mokot�w. �ucja
s�ucha�a o ci�kich szafach i
kredensach, kt�re d�wiga�
owi�zany grubym konopnym
powrozem. Ods�oni� r�kaw koszuli
i pokaza� nabrzmia�e g�ry swoich
mi�ni. �ucji m�ci�o si� w
g�owie od w�dki. "Nie wyjd� za
niego - my�la�a - b�dzie pi� i
robi� mi dzieci". Ale pewnego
dnia pojechali na maj�wk� za
Piaseczno i tam mu uleg�a. Kiedy
wieczorem wracali kolej�,
zdawa�o jej si�, �e zza szyby
patrzy na ni� Wiktor Lewen. "O
czym on my�li?" - dziwi si�
�ucja. - Obieca� napisa� list do
pos�a Buchnera - sam, nie
musia�a go prosi�. Zabroni� jej
dzi�kowa�. Powiedzia�: - Nic
mnie to nie kosztuje. - Cyga �pi
z otwartymi ustami, oparty g�ow�
o jej rami�. Przypomnia�a sobie,
�e zalega z komornym 27 z�otych.
U�pyn�� ju� rok od czasu, gdy
wys�a�a list do Prezydenta.
Administrator ostrzega przed
eksmisj�.
- Wi�c co mam robi�? - pyta
�ucja nie spuszczaj�c z niego
br�zowo_szarych oczu - i�� z
dzie�mi na bruk? - Pani by mog�a
znacznie lepiej zarabia� -
twierdzi administrator. - Niech
si� pani rozejrzy. Na przyk�ad
panna Majewska z oficyny. P�aci
co miesi�c jak w zegarku. - Nie
- za�mia�a si� �ucja - ja nie
panna Majewska. Zarabiam r�kami,
nie czym innym. - A za to inne
lepiej p�ac� - rzek�
administrator si�gaj�c po
melonik. I doda�, �e jeden z
jego przyjaci� interesuje si�
�ucj�. Podobno wybiera si� z
wizyt�.
Wybra� si� w trzy dni p�niej,
ale nie zasta� jej w domu. Roman
i Zenon m�wili, �e czeka� p�
godziny. Podobno z nimi
rozmawia�. Co mu powiedzieli?
Bli�niacy pokr�cili g�owami, �e
nic. �ucja przyjrza�a im si�
bystro: solidni, kr�tkonodzy,
mrukliwi, zawsze jej byli troch�
obcy. Czasem ogarnia� j� gniew.
Nie tak dawno karmi�a ich
piersi�, ludzie m�wili o nich:
synowie �ucji, a teraz, w
zesz�ym tygodniu, us�ysza�a
przechodz�c podw�rzem, jak
ch�opak z s�siedniej ulicy
powiedzia� do drugiego: - To
matka Kr�l�w z sutereny. -
Poczu�a wtedy zarazem dum� i
z�o��. "Dam ja wam matk� Kr�l�w"
- pomy�la�a z furi�. Lecz
znajomy administratora nie mia�
dla nich s��w. I twierdzi�, �e
kiedy przyszed� po raz pierwszy,
zachowali si� jak m�drzy ludzie.
- A po co pan tu przyszed�? -
mrukn�a �ucja.
Zawaha� si� i odpar�, �e to
trudno wyt�umaczy� w dw�ch
s�owach. - Pani pali? - Nauczy�a
si� pali� papierosy, kt�rymi
cz�stowa� j� Cyga, ale teraz
odm�wi�a.
- Jagosz - rzek� unosz�c si� z
lekka. - Mam syna w tym samym
wieku co pani ch�opcy.
Przyszed�em porozmawia�.
- Porozmawia� - odpar�a �ucja
- panowie chodz� do oficyny. Na
pierwsze pi�tro.
Wypuszcza� dym z mi�kkiego
nosa, znowu namy�laj�c si� nad
czym�.
- Ja wiem - powiedzia� - tam
mieszka panna Majewska. Ale ja
nie w tej sprawie.
- A w jakiej? - spyta�a
zaciekawiona.
Rysowa� co� paznokciem na
kraw�dzi sto�u.
- Pisa�a pani pro�b� do Pana
Prezydenta? Jaka przysz�a
odpowied�?
- To ju� tak dawno -
westchn�a. - Nie by�o �adnej
odpowiedzi. Pewnie podanie nie
dosz�o.
- Dosz�o - powiedzia� Jagosz.
- Ja je nawet czyta�em.
�ucja patrzy na niego szeroko
otwartymi oczami.
- Przypadkiem - skrzywi� si� z
lekka. - Takie pro�by kancelaria
Prezydenta bardzo rzadko
za�atwia. Przy okazji chcia�em
w�a�nie o tym. Pani jest ci�ko.
Mogliby�my pom�c.
- Kto? - zdumia�a si� �ucja.
Wykona� nieokre�lony gest: -
Pan administrator mnie zna.
Niekt�re instytucje wyp�acaj�
zasi�ki, pani wie. Przy dobrych
ch�ciach.
Zamy�li� si� i przesun��
d�oni� po oczach. By� teraz
sympatyczny i �ucji wyda�o si�,
�e go od dawna zna.
- Pan pracuje... na poczcie? -
zapyta�a. By�a pewna, �e w
urz�dzie pocztowym przy okienku
z drukami pracuje kto� podobny.
Na poczcie cz�sto pracuj� tacy
smutni ludzie.
- Co� w tym rodzaju -
wyja�ni�. - W�a�ciwie jestem
prawnikiem. Tak jak, przypu��my,
doktor Lewen. Pani ma u niego
zaj�cie? To wykszta�cony
cz�owiek. S�ysza�em, �e uczy
pani synka. Dotychczas nie
mia�em okazmi go pozna�.
Chwileczk�. Mo�e pani usi�dzie?
Akta sprawy Manczuka. Pawe�
Manczuk, ze wsi Host�wka, powiat
�ucki, lat 28. Zabi� siekier�
przodownika policji, kt�ry
uwi�d� mu �on�. Zab�jstwo w
afekcie. Nie: wraz z �on�
zwabili policjanta na wsp�ln�
libacj�. Manczuk zawczasu
przygotowa� siekier�, ukry� j�
w po�cieli ma��e�skiego ��ka.
Sekcja stwierdzi�a chorob�
weneryczn�, z zezna� �wiadk�w
wynika, �e policjant Kali�ski
kocha� si� w �onie Manczuka od
dw�ch lat. Podobno strzela� do
siebie wiosn� zesz�ego roku, gdy
Manczuk wyszed� z wi�zienia;
siedzia� w �ucku za agitacj�
nacjonalistyczn�. Fotografia:
chuda m�odzie�cza twarz o
brwiach zro�ni�tych nad kr�tkim,
szerokim nosem. Ca�� win� bierze
na siebie. Na pytanie, czy
�a�uje - milczy. �ona
zamordowanego oskar�a
Manczukow�. Olena Manczuk,
nie�adna, o t�pych, ma�ych
�renicach. �y�a z policjantem,
podczas gdy m�� by� w wi�zieniu.
- To ona zabi�a - twierdzi wdowa
po zamordowanym.
"By taka rzecz si� sta�a -
my�li Wiktor Lewen - cz�owiek
musi przej�� przez ostatni sw�j
pr�g. W tej sprawie przede
wszystkim licz� si� oni dwaj.
Obydwaj przekroczyli sw�j pr�g,
przestali w�ada� swoim losem.
Jest to w�a�ciwa istota wymiaru
sprawiedliwo�ci: z chwil� gdy
nie potrafisz si� broni� przed
sob� samym, stajesz si� dla nas
niebezpieczny. Cz�owiek, kt�ry
nie chce by� os�dzony, powinien
strzec si� swego szczytu i
swojego dna. Dnem tego
policjanta by�a nadmierna moc
nami�tno�cai; pos�usznie zst�pi�
w sw�j w�asny mrok. To nie
Manczuk go zabi�. Manczuk b�dzie
skazany, poniewa� nie ul�k� si�
swojego szczytu: zdo�a� na
siebie wzi�� win� kobiety,
kt�r� kocha�. Obydwaj zatracili
miar� ludzkich poczyna�, kt�ra
nie zaleca, by cz�owiek poznawa�
siebie do ko�ca. Prawo chroni go
przed szczytem i dnem, policja
ostrzega przed marzeniem i
ha�b�. On sam jest �redni�:
mi�dzy tym, co �ycie mo�e z nim
uczyni�, a tym, co on mo�e
uczyni� z swoim �yciem."
Raz jeszcze przyjrza� si�
twarzy Manczuka, potem
uporz�dkowa� akta i w�o�y� je do
teczki. Podszed� do okna, ale
tego cz�owieka nie by�o. Od paru
dni widywa� w pobli�u domu
m�czyzn� w czarnym palcie.
Onegdaj sta� w bramie po drugiej
stronie ulicy i patrzy� w jego
okno. Mia� frasobliw� twarz,
jakby znajom�. Lewen
przypatrywa� mu si� zza firanki.
"Czy chcesz mnie uchroni� od
marze�?" Gdy po minucie zn�w
spojrza� na ulic�, tamtego ju�
nie by�o. Od dw�ch dni przesta�
si� pojawia�. Prawdopodobnie
przypadek.
- Tylko tyle - powiedzia�
Jagosz - nic wi�cej. Dla pani to
drobiazg. Z komornym nie by�oby
odt�d k�opot�w.
Wzi�a papierosa, kt�rym j�
pocz�stowa�, i zerkn�a ku niemu
ukradkiem.
- Codziennie do dziesi�tej na
Dani��owiczowskiej. Trzecie
pi�tro, pok�j 31, podkomisarz
Jagosz. Oczywi�cie - dorzuci� -
dyskrecja.
- Niech ju� tak b�dzie, panie
komisarzu - u�miechn�a si�
�ucja. - Tylko dla pana to
zrobi�.
Po jego wyj�ciu pr�dko zebra�a
my�li. Ch�opcy wpadli wo�aj�c,
�e wsiad� na rogu w doro�k�.
Zarzuci�a chustk�, podnios�a
r�ce do w�os�w i wybieg�a.
Dotychczas nie przychodzi�a o
tej porze, ale dzisiaj
przyjdzie. Wiosenny zmierzch
nape�ni� ulic�, dzie� si�
dopala� nad dachami. Opowie mu
wszystko. Ostrze�e go: To
policja, z policj� lepiej nie
zadziera�. Chc� zrewidowa�
mieszkanie, ona przyrzek�a ich
wpu�ci�, ale przedtem trzeba
usun�� to, co niepotrzebne.
Powiedzia�a "niepotrzebne",
boj�c si� u�y� innego
okre�lenia, aby nikogo nie
obrazi�. Tak, pyta�, kto tu
przychodzi, i za wiadomo��
obieca� pieni�dze. Wysoki, w
czarnym palcie, nazywa si�
Jagosz. Trzeba zaraz wyjecha�,
zej�� z oczu, mo�e zapomn�.
M�wi�a to po cichu, wodz�c za
nim wzrokiem, gdy chodzi� od
okna do drzwi.
Zatrzyma� si� za jej plecami.
Siedzia�a na brzegu krzes�a,
s�uchaj�c jego s��w.
Powiedzia�: - O mnie mo�na si�
nie troszczy�. - Ale niepokoi�
si� o ni�, o �ucj�. Mog�y j�
spotka� przykro�ci. U�miechn��
si�: - Z policj� lepiej nie
zadziera�, to prawda.
�ucja s�ucha�a bez ruchu.
Kiedy przerwa� i zn�w przystan��
ko�o niej, nagle podnios�a
g�ow�. Ujrza� jej ciemne brwi
blisko swoich ust.
- Jagosz - rzek�a z wolna -
zata�czy, jak ja zagram. A pana
o to g�owa nie zaboli.
Zmiesza� si�, zaskoczony jej
s�owami. Nigdy dot�d nie
s�ysza�, aby tak m�wi�a. Nie
spyta�a go nawet, czy napisa�
list do Buchnera i czy przysz�a
odpowied�. Chcia� si� cofn��,
ale zobaczy� jej usta i pochyli�
si� nad ni�.
- Czy to co� bardzo z�ego? -
szepn�a przymykaj�c oczy.
"...W tym celu dnia 26 bm.
przeprowadzono rozmow� z niejak�
�ucj� Kr�l, zatrudnion� u
podejrzanego. Kr�l zgodzi�a si�
u�atwi� dokonanie rewizji w
mieszkaniu przy ul. Granicznej.
Rewizja zosta�a dokonana w dniu
28 bm. Ksi��ki, jako te� papiery
i korespondencj� dok�adnie
przejrzano. Znaleziono tom K.
Marksa w j�zyku niemieckim.
Innych dowod�w wywrotowej
dzia�alno�ci brak. Wspomniana
Kr�l, gdy jej pokazano
fotografi� "Grzegorza"
(Wierchy), stwierdzi�a, i� nikt
taki u podejrzanego nie bywa�.
Poszukiwania za Wierch� trwaj�.
Cukierni� "Wiede�sk�" przy ul.
�abiej wzi�to pod obserwacj�.
Po��dana instrukcja co do
dalszych krok�w. Raport z�o�y�
Jagosz Kazimierz, podkomisarz
s�u�by �ledczej."
Po��dane instrukcje zapewne
nadesz�y. Wiktor Lewen m�g� si�
o tym przekona� po powrocie z
procesu Manczuka. W Warszawie
oczekiwa� go znajomy ��cznik. Z
dworca poszli pieszo na Wol�,
��cznik mia� obstrz�pione
spodnie i milcza� przez ca��
drog�. Skr�cili w Ch�odn�.
Wysoki dom, przej�cie przez dwa
podw�rka, inny dom, trzecie
pi�tro, drzwi z tabliczk�
dentysty, w�ski mroczny pok�j z
jednym oknem.
Pytali go o Buchnera.
Grzegorz informowa� nas o
waszych pr�bach nawi�zania
kontaktu z Buchnerem.
Nara�ali�cie parti� dla w�asnych
interes�w. Grzegorza wzi�li dzi�
rano. Znacie cukierni�
"Wiede�sk�". Zosta� aresztowany
przed wej�ciem do "Wiede�skiej".
Zza �ciany s�ycha� �widruj�cy
warkot i szcz�k metalowych
narz�dzi. St� z zielon�
pluszow� serwet�.
Lewen m�wi spokojnie: -
Wiecie, �e nie by�o mnie kilka
dni. Zawiadomi�em was, �e jestem
�ledzony. Wracam, wzywacie mnie.
I pierwsz� spraw�, o kt�rej si�
dowiaduj�, jest jaki� Buchner.
Nie znam go. Nigdy go nie
widzia�em. Nie rozumiem, o co
w�a�ciwie chodzi.
Czuje blado�� tego, co
powiedzia�. Dra�ni go to.
Dlaczego tu nie ma Lucjana
Gorwicza.
Wi�c zaprzeczacie s�owom
Grzegorza. Czy zaprzeczycie
tak�e swoim w�asnym: o taktyce
WKP(b) w okresie kolektywizacji?
Pami�tacie, �e w tej sprawie
dzieli�a was r�nica zda� od
towarzyszy na kursie agitator�w.
- S�owa Grzegorza - powtarza
Lewen. - Wasze s�owa i moje
s�owa. Nie mamy gotowych
wszystkich my�li, szukamy ich za
pomoc� s��w. Docieramy do ludzi
za pomoc� s��w. Kto z nas
wypowiedzia� cho� raz w �yciu
s�owa, kt�rych nie mo�na by
zwr�ci� przeciw niemu?
Nie spotka teraz niczyjego
spojrzenia. Nie ufaj� mu, nigdy
nie s� pewni, komu nale�y ufa�.
Stukanie do drzwi. - To nie do
nas - powiedzia� kto� szeptem.
"Kiedy� zastukaj� do naszych
drzwi - my�li Lewen. - I to nas
��czy." Przypomnia� mu si�
spieniony, wartki szmer wody.
Ob�z akademicki w Skawinie. G�os
Gorwicza w ciemno�ci. Lewen
obejmowa� d�o�mi zgor�czkowan�
g�ow�. - Gorwicz, dzi�kuj� ci -
szepta� - zdaje mi si�, �e teraz
wszystko widz� jasno. - Tej nocy
bez gwiazd nauczy� si� patrze�.
Przymyka� oczy i widzia�: swoje
�ycie, �ycie swojej matki i
wszystko, czego powinien
dokona�. Ka�dy z tych trojga
ludzi, nie tylko on, prze�y�
kiedy� podobn� noc. I to ich
tak�e ��czy�o.
Z zebrania wyszed� sam.
Postanowi� przemy�le� zarzuty.
Czy pytaj�c o Buchnera nie
szuka� kontakt�w z wrogiem i czy
nie chcia� utwierdzi� si� w
swoich w�tpliwo�ciach na temat
taktyki rewolucji w prze�omowym
okresie? Je�eli si� myli��,
powinien z�o�y� wyja�nienie. Ale
Buchner? Buchner to czysty
absurd, dlaczego wlecze si� za
nim to nazwisko?
Nieznana dzielnica.
Przystan��, ogl�da swoje odbicie
w witrynie modystki; podw�jne
lustro - dwie twarze o czarnych,
zm�czonych oczach. Pomy�la�:
"Jednego z nas b�d� s�dzi�".
Chcia� przespa� t� noc u siebie.
Kwadrans p�niej ch�opcy z
podw�rka widzieli, jak wchodzi�
do domu. Zanim nadejdzie
zmierzch, powiedz� o tym
ch�opcom z Grzybowskiej.
Wieczorem Roman i Zenon
szeptali pod otwartym oknem,
Klemens ju� spa�, �ucja
zanurzy�a pogrzebacz w
roz�arzonych w�glach, schwyci�a
zagi�tym ko�cem dusz�, sypn�y
si� iskry. Szybko wsun�a dusz�
do �elazka i potrz�sn�a nim
trzykrotnie. By�a na wp�
rozebrana, r�owa od �aru
paleniska. Po�linionym palcem
dotkn�a spodu �elazka, sykn�o,
nabra�a wody do ust. Ch�opcy
lubili patrze�, jak prasuje
bielizn�. - Mamo... - obuzdzi�
si� Klemens. Kiedy s�ysza�a, �e
Klemens j� wzywa, zawsze bi�o
jej serce. - Mamo - powiedzia�
jej do ucha - ch�opcy z
Granicznej m�wili, �e wr�ci�
doktor Lew.
Wbieg�a po schodach bez tchu.
Otworzy� dozorca w czapce i
cofn�� si� o krok. - Prosz�
wej�� - rozleg� si� znajomy
g�os. Przy biurku nad wyj�t�
szuflad� siedzia� Jagosz.
Wk�ada� jakie� papiery do teczki
i na widok �ucji skin�� g�ow�.
Na �rodku pokoju sta� Wiktor
Lewen w p�aszczu narzuconym na
koszul�. Na pod�odze wala�y si�
ksi��ki. - Dobry wiecz�r, �ucjo
- powita� j� spokojnie.
Kiedy by� ju� ubrany, a Jagosz
sta� w kapeluszu i z teczk�,
przez chwil� zrobi�o si� cicho.
Obydwaj patrzyli na ni�.
Krzykn�a: - Panie doktorze! -
Jagosz usun�� si� bez s�owa i
czeka� przy drzwiacah. - To nie
ja - szepn�a �ucja sk�adaj�c
r�ce - to nie ja...
- Prosz� nie p�aka� -
powiedzia� Lewen - aresztowano
mnie bezprawnie. Ten pan wbi�
sobie do g�owy, �ebym z nim
pojecha� na Dani��owiczowsk�.
- Niestety, prosz� pa�stwa -
rzek� Jagosz od drzwi - mam
nakaz zatrzymania. Nie potrafimy
unika� podobnych przykro�ci.
Od dnia, gdy Jagosz z Wiktorem
Lewenem odjechali doro�k� sprzed
domu na Granicznej, straci�a
pranie w kilku miejscach. Zima w
tym roku mia�a by� mro�na,
wcze�nie zaopatrywano si� w
w�giel. Cyga przychodzi� coraz
rzadziej. Nie ogolony, ponury,
zasypia� przy stole nad
opr�nion� �wiartk�. W Zwi�zku,
gdy przysz�a zapyta� o pos�a
Buchnera, urz�dniczka spojrza�a
na ni� ze zdziwieniem. - Pose�
Buchner ju� tu nie przychodzi.
Prosz� p�j�� do redakcji na
Wareck�. - Czy nie zostawi�
odpowiedzi w jej sprawie? Prosz�
poda� nazwisko. Kr�l �ucja? Nie,
nie ma takiej sprawy.
- Sprawa si� wyja�ni -
pociesza� j� Jagosz w pokoju na
Dani��owiczowskiej - �ledztwo
nie zosta�o zako�czone. -
Czeka�a tydzie�, potem przysz�a
znowu. Ze �ciany patrzyli na ni�
Prezydent i Marsza�ek. Jagosz
przyj�� od niej paczk� z
bielizn� i przyrzek�, �e Lewen
j� otrzyma. Odpowied� nie
nadesz�a, a po kilku tygodniach
�ucja musia�a odda� dozorcy
klucz od mieszkania na
Granicznej. Wtedy po raz
pierwszy przesiedzia�a wiecz�r
bezczynnie, zapatrzona w k�t
izby.
Tak zasta� j� administrator.
Nic nie powiedzia� o komornym.
Wspomnia� tylko o pannie
Majewskiej. Od panny Majewskiej
odesz�a s�u��ca i administrator
namawia�, �eby �ucja skorzysta�a
z okazji.
Nazajutrz posz�a wi�c do
oficyny na pierwsze pi�tro i
zgodzi�a si�. Mia�a odt�d
zaj�cie i nie mog�a ju�
opuszcza� r�k. Gdy znowu posz�a
do Jagosza, przyj�� j� w tym
samym s�onecznym pokoju
biurowym. Z wartowni dobiega�y
rozomowy policjant�w.
Pocz�stowa� j� papierosem,
zapali� i spyta�, czy nie
czyta�a w gazetach wyroku. -
Siedem lat - powiedzia�. - S�d
opar� si� na dowodach winy.
- Gdzie on teraz jest? -
westchn�a �ucja.
- Postaram si� dowiedzie� -
przyrzek� Jagosz. - Prosz�
przyj�� za tydzie�. Ewentualnie
z listem.
To prawda - siedem lat. Lewen
mia� ju� za sob� gor�czkowe dni
�ledztwa, pochmurny, ch�odny
dzie� procesu i tygodnie
przygn�bienia: po wyroku, gdy
przywieziono go tutaj, przerazi�
si� my�li, �e jego sprawa
zosta�a zako�czona. Nie m�g� si�
z tym pogodzi�, �e nic nie b�d�
ju� od niego chcieli, nie musi
nocami obmy�la� odpowiedzi, jego
uparta obrona i b�yskawiczna
przytomno�� umys�u zosta�y
spokojnie wch�oni�te przez cisz�
brunatnych cesarskich budynk�w.
�ciany by�y g�uche: na
wystukiwanie has�a �adnej
odpowiedzi. D�ugie trzypi�trowe
bloki o ma�ych oknach i ci�kich
drzwiach. Straci� nadziej�, �eby
nawi�za� ��czno��. Siedzieli we
dw�ch z m�odym �lusarzem,
Grajem. Trzy lata za udzia� w
demonstracji bezrobotnych. Nic
go nie obchodzi�o pr�cz kobiety,
zapalaj�cej co wiecz�r �wiat�o w
szczytowej �cianie szarej
kamienicy, kt�ra wystawa�a nad
murem wi�ziennym. Nogami ledwie
dotyka� sto�ka, nieruchomia�,
zastyga� jakby na wieki. Lewen
widzia� ciemny zarys jego g�owy.
T�umaczy� mu: - Du�o jeszcze
spotkasz takich kobiet. - Nie -
szepta� Graj - gdyby pan j�
widzia�. Ju� takiej drugiej nie
spotkam. - "Ka�da - my�la� Lewen
- od kt�rej przedzieli ci� mur
rozpaczy, b�dzie tak� drug�."
Na nowo rozpami�tywa� ubieg�e
miesi�ce.
Cywil w binoklach, kt�ry
prowadzi� �ledztwo, czerwienia�
z gniewu po jego odpowiedziach.
Lecz zaraz potem u�miecha� si�:
- Co z pana za cz�owiek,
chcia�bym panu pom�c. - Chce mi
pan pom�c? - szydzi� Lewen - nic
prostszego: prosz� podpisa�
nakaz zwolnienia, zachowam pana
w pami�ci.
Wraca� do celi z nadziej�, �e
otrzyma jaki� znak od partii.
Przysz�a tylko paczka. Bez
s�owa. Widocznie by�y trudno�ci.
W paczce znalaz� w�asn�
bielizn�. Zastanawia� si�: jak
j� zdobyli? Przez adwokata? W
czasie widzenia zapyta� go o to.
- Nie - zdziwi� si� adwokat -
nic o tym nie wiem. - Wreszcie,
po wyroku, druga paczka. Tym
razem z Mopr_u. Nadesz�a w
przeddzie� wywiezienia. W
poci�gu stra�nik da� mu do
przeczytania numer "Polski
Zbrojnej". Na pierwszej stronie
widnia� t�usty nag��wek:
"Oczy�ci� kraj z miazmat�w
Wschodu! - powiedzia� pose�
Buchner w Sejmie."
Lewen wpatrywa� si� w czarne
litery nazwiska. Ten cz�owiek
o�y�, zadzia�a�. W por� go przed
nim ostrzegli. List, kt�ry do
niego napisa� w sprawie �ucji
Kr�l, zaczyna� si� od s��w:
"Szanowny Towarzyszu Buchner".
Konszachty ze zdrajc�. Na
szcz�cie podar� go, nie wys�a�.
Teraz pomy�la� z ulg�: "Nie
mog�em inaczej post�pi�, partia
mia�a s�uszno��".
Zmi�� gazet� i po�o�y� j� obok
drzemi�cego stra�nika. Poci�g
wl�k� si� w ciemno�ci. Lewen
przypomnia� sobie br�zowo_szare,
powa�ne oczy �ucji. O nic go nie
spyta�a, do ko�ca. Dlaczego jej
nie powiedzia�, �e podar� list
do Buchnera? M�g� �atwo to
wyt�umaczy�, we wszystko by
uwierzy�a. Potem zacz�� uczy�
Klemensa. Klemens patrzy� na
niego ufnymi oczyma swojej
matki. - Ma charakter -
twierdzi� Lewen - w przysz�ym
roku b�dzie m�g� zdawa� do
gimnazjum. - Adwokat Stecki by�
w radzie opieku�czej,
wystarczy�oby jego poparcie,
�eby syna �ucji zwolniono z
op�at szkolnych. Po aresztowaniu
Lewen cz�sto wspomina� lekcje z
Klemensem. Co ma�y z nich
zapami�ta? Niepokoi� si�, �e
wszed� w cudze �ycie, poruszy�
czyje� nadzieje i znikn��. Kiedy
kazano mu wysi��� z poci�gu, na
ma�ej stacyjce by�o troch�
ludzi. Wskazywali go sobie, gdy
szed� konwojowany przez
stra�nika. Czeka� na jakie�
s�owa, spodziewa� si� �yczliwego
gestu, pozdrowienia. Us�ysza�
szepty: - Wywrotowiec... - i
spotka� wzrok, jakim ch�opi
patrz� na Cygan�w.
W pa�dzierniku do celi
wprowadzono nowego wi�nia.
B�ysk latarki o�wietli� jego
twarz i Lewen pozna� Grzegorza.
"...Przesy�am uk�ony - pisa�a
�ucja - i dzi�kuj� za list. Ju�
trzy lata, jak Pana nie ma.
Wczoraj Klemens znowu si� pyta�,
kiedy wr�ci Pan Doktor Lew.
�ycie jest teraz ci�kie. Na
wiosn� Roman i Zenon p�jd� do
�lusarskiego warsztatu. Sta� ju�
nie gor�czkuje. Cyga, tragarz,
od dawna nie przychodzi. Podobno
straci� prac� i wstydzi si�
pokaza�..."
Przeci�gn�a stal�wk� po
w�osach i przygryzaj�c warg�
dopisa�a jeszcze takie s�owa:
"Nie wiem, czy si� kiedy znowu
zobaczymy. Ale ja b�d� Pana
zawsze pami�ta�. I nigdy nie
uwierz�, �eby Pan zrobi� co�
z�ego. Chyba �e przez pomy�k�.
�ucja Kr�l".
Ten list nie mo�e dotrze� tam,
gdzie Lewen si� teraz znajduje:
na dno rzeki, prze�wietlonej
l�ni�cym, rozgrzanym �wiat�em;
mo�na nim oddycha�. W tej chwili
nad Lewenem przep�ywa spalony
dom z zerwanymi schodami. Sun�
brunatne kawa�y ziemi
przylepione do fundament�w.
Je�li potr�c� jego pier� albo
g�ow�, to koniec. Lewen wie o
tym i ca�y, plecami i czaszk�,
wciska si� w dno. Nagle jednak
staje si� rzecz dziwna, bo dom
przep�ywaj�c zagarnia go ze sob�
i �atwo wsysa do �rodka. Lewen
spoczywa teraz na zerwanych
schodach i jaki� cz�owiek,
rozcie�czony i niezupe�nie
widzialny, podchodzi do� ze
szpad� w r�ku. - Komunista? -
s�ycha� grzmi�ce echo jego
g�osu. Lewen chce zawo�a�, kim
jest, ale w tej samej chwili
czuje bolesne uk�ucie i
natychmiastow� ulg�. Jaki� g�os
zupe�nie blisko odpowiada za
niego: - Komunista, nazywa si�
Lewen. Nie wie jeszcze, �e
Komintern rozwi�za� jego parti�.
- Buchner! - krzyczy Lewen.
Rzeka, dom, zw�glone schody i
szpada, wszystko to gdzie� si�
podzia�o, wida� teraz tylko
nachylon� twarz Buchnera o
niewyra�nych, zatroskanych
oczach: - Obowi�zuje cisza.
Prosz� si� uspokoi�.
Nie dowiedzia� si�, co to
by�o. Tylko maligna? Po tyfusie
wsta� wychud�y i chodzi� na
chwiejnych nogach. W szpitalu
wi�ziennym nie by�o nikogo ze
swoich. Przegl�da� ukradkiem
stare numery gazet, ale nic w
nich nie znalaz�. Obok niego
le�a� Bia�orus, dezerter. Lewen
pr�bowa� z nim rozmawia�.
Bia�orus u�miecha� si� jak
dziecko i na wszystko zgodnie
kiwa� g�ow�. Lewen milk� i
wbija� oczy w sufit: tego
pytania nie m�g� zada�. Za
chwil� wejdzie lekarz z twarz�
prowokatora. Czy to on wtedy
nachyli� si� nad nim? Lewen
usi�uje odtworzy� sobie wszystko
po kolei: ciep�y, �wietlisty
szum rzeki, zdruzgotane schody,
k�uj�cy blask ostrza. I krzyk,
kt�ry wyda�, gdy wbito mu te
s�owa w serce. Nie, to nie mog�a
by� prawda.
Wspomina� post�powanie
Grzegorza w celi. Nie ma godziny
bez okre�lonych zada�. -
Rozumujecie jak mieszcza�ski
filantrop. Nie zaufali�cie
partii. Partia narzuca masowy
typ walki, a wy chcecie uprawia�
sentymentalny indywidualizm.
Nie u�wiadamiacie sobie jasno
zada� komunisty. Twierdzicie, �e
z Buchnerem nic was nie ��czy�o?
W danym praktycznym wypadku. Ale
obiektywnie szli�cie w jego
kierunku. Dlatego zawiadomi�em o
tym parti�. Potrzebna wam by�a
pomoc towarzyszy.
�niade, zaro�ni�te piersi
Grzegorza w czasie porannej
gimnastyki. Nale�y zachowa�
sprawno�� mi�ni. Narzuci�
organizmowi w�asny regulamin -
wbrew regule zamkni�cia. -
Musicie to osi�gn�� - twierdzi�
Grzegorz. �wiczenia ze sto�kiem.
Graj patrzy� spod �ciany. Ba�
si� ci�kich, pal�cych spojrze�
Grzegorza i przesta� m�wi� o
kobiecie z okna. Grzegorz
ustala� program dnia: wyk�ad z
historii ruchu, zagadnienia
kolektywizacji, najnowsze
osi�gni�cia piatilietki. Po
tygodniu mia� ju� wiadomo�ci o
towarzyszach z innych cel.
Komuna wi�zienna przys�a�a
instrukcje. Lewen s�ucha, zadaje
pytania, dyskusja. Potem
przerwa: dziesi�� minut
milczenia. Teraz Wiktor Lewen
rozpoczyna sw�j wyk�ad: rozw�j
ustawodawstwa w ZSRR. Czu�
nieustann�, zawsze obecn� wol�
Grzegorza. Nawet w ciemno�ci
widzia� jego twarz, surowo
sklepion�, zamkni�t� szerokimi
brwiami. Sze�cienny �wiat, w
kt�rym �yli, zosta� poddany
wyznaczonym prawid�om. �wiat
poza murami nie stara� si� temu
przeszkodzi�, nic nie zak��ca
ustalonego porz�dku dnia, zawsze
nale�y ogarnia� wielki plan
ca�o�ci. Miliony robotnik�w i
ch�op�w porusz� z posad kul�
ziemsk�, my�l jednoczy si� z
materi�. Tak powstanie wolno��.
Nale�y j� budowa� od razu,
gdziekolwiek jeste�. Tutaj, w
celi, stworzyli�my j�. Nic nie
przeszkodzi naszej my�li, kt�rej
podporz�dkowali�my
najtrudniejsze: siebie. Z chwil�
gdy to zosta�o dokonane, reszta
polega na metodzie. Nie znamy
rozszczepie� mi�dzy metod� i
celem. Przychodzimy, by narzuci�
�wiatu nasz� my�l, i dokonujemy
tego narzucaj�c �wiatu nasz�
my�l. Metoda jest naszym celem,
cel jest nasz� metod�. Stosuj
j�, gdziekolwiek si� znajdziesz.
Dzie� powrotu ze szpitala. Nie
m�g� powstrzyma� dr�enia kolan,
gdy stra�nik obraca� klucz w
zamku. Jak d�ugo si� nie
widzieli? Stra�nik pchn�� drzwi
ramieniem.
W celi siedzia� ma�y rudy
ch�opak. Nie by�o Grzegorza ani
Graja. Lewen us�ysza� za sob�
�oskot zatrza�ni�tych drzwi. -
Gdzie oni s�? - zapyta�. - Kto?
- mrukn�� ch�opak. Lewen poczu�
ch��d w skroniach. Rzuci� si� do
drzwi. Us�ysza� dalekie,
cichn�ce kroki stra�nika. D�ugo
wali� pi�ciami, potem wr�ci� na
siennik. Ch�opak przypatrywa� mu
si� wystraszonym wzrokiem.
Do wieczora nie zamienili
s�owa. Ch�opak ba� si� poruszy�.
O zmroku poszed� do kibla.
- Co ci jest? - spyta� Lewen.
Ch�opak wzdycha�, skulony na
kiblu.
- Nic - szepn�� - to kiszki.
- �le trawisz - powiedzia�
Lewen. - Z ka�dym tak na
pocz�tku. Za co ci� wzi�li?
Kazetemowiec, Saul Pi�ski. W
�odzi podczas strajku
tramwajarzy przy�apali go na
Chojnach. Ojciec zachorowa� ze
zmartwienia. Nie by�o pieni�dzy
na kaucj�.
- Nie trzeba o tym my�le� -
poradzi� Lewen.
Ch�opak poruszy� si� na kiblu.
- Tu mo�na �y� - m�wi� Lewen.
- Dosta�e� paczk� z Mopr_u?
Widzisz, towarzysze wiedz� o
tobie.
Ch�opak nie odpowiedzia�.
Znowu westchn��, jakby ogl�da�
gwiazdy w sierpniow� noc.
- Od jutra b�dziemy pracowa� -
zapowiada Lewen w ciemno�ci. -
Trzeba ustali� zadania na
najbli�szy okres. Gimnastykujesz
si�? To konieczne. Od jutra
zaczniemy. Czyta�e� "Pa�stwo i
Rewolucj�"? Trzeba to zna�.
Musisz st�d wyj�� przygotowany,
partia na ciebie czeka.
Nagle us�ysza� s�owa tego
ch�opca. Mocniej wpar� si� w
�cian�, jak w�wczas w dno rzeki,
kiedy przep�ywa� nad nim czarny
spalony dom.
Po chwili odpowiedzia�:
- Nie m�w g�upstw. Partia
zawsze istnieje. Taktyka
rewolucji wymaga r�nych
decyzji. Dla ciebie i dla mnie
partia nie przesta�a istnie�.
Rozumiesz?
M�wi� dalej. Ch�opak potakiwa�
wzdychaj�c. Lewen czuje coraz
mocniej potrzeb� swoich s��w.
Padaj� w ciemno�ci przeznaczone
dla nich obydw�ch. I jeszcze dla
kogo� lub czego�, o czym Lewen
wie, �e jest tu obecne. Znowu
przypomina mu si� mi�kki,
rozdrgany szmer rzeki, zw�glone
schody, na kt�rych le�a�
przebity b�lem, �e nie zd��y�
zawo�a�, kim jest i za co ginie.
Gdy mia� ju� zasn��,
dos�ysza�, �e ch�opak ukradkiem
zlaz� z siennika. Skrzypni�cie
drewnianego sto�ka, potem
ostro�na cisza. By� ju� wysoko,
wspi�ty na palcach przy oknie i
wciska� w kraty sw�j chudy,
ostrzy�ony �epek. W szczytowej
�cianie za murem pali�o si�
�wiat�o.
- Zejd� - powiedzia� Lewen. -
Nie wolno.
- Dlaczego? - j�kn�� ch�opak.
- Nikt nie zobaczy.
- Nie wolno - powt�rzy� Lewen.
- Zejd�.
Klemens od dw�ch lat chodzi�
do szko�y powszechnej na Bagno.
Przyj�li go w po�owie roku, by�
ciep�y marcowy dzie�. Za
Klemensem pofrun�o stado
go��bi. Przystan�� i obejrza�
si�. Na ulic� pada�o s�o�ce. -
Do widzenia, mamo - pokiwa� jej
r�k�. �ucja sta�a w progu bramy.
Zaci�gn�a chustk� na piersiach.
Go��bie zna�y Klemensa. Zaledwie
uszed� par� krok�w, znowu
poderwa�y si� z ziemi, �opoc�c
skrzyd�ami ko�o jego g�owy. -
Wr�� ju�, mamo! - zawo�a�
Klemens. T�usty, szary go��b
usiad� mu na ramieniu. �ucja
przylgn�a do framugi bramy.
Mi�kki, �agodny wiatr odgarnia�
jej w�osy. Teraz Klemens nie
m�g� ju� jej widzie�. Szed�
du�ymi krokami, skarpetka z
lewej nogi opad�a mu na trzewik.
Przed naro�nym domem pozdrowi�
grub� str�k�, kt�ra rozmawia z
doro�karzem. Jeszcze raz
przystan��, �eby poprawi�
skarpetk�, �ucja mocniej
przycisn�a si� do kamiennej
framugi.
Odt�d wi�cej czasu sp�dza�a
sama. Roman i Zenon jedli obiad
w warsztacie, wracali wieczorem.
Kr�c�c si� ko�o kuchni widzia�a
przez okno Stasia, kt�ry bawi�
si� z ch�opcami na podw�rku. Do
sutereny wchodzi�o ciep�e
powietrze, pr�ga s�oneczna
muska�a kraw�d� sto�u.
Co czwart� niedziel� je�dzi�a
na Br�dno. Kl�cza�a chwil�,
szepta�a do niego: - syn�w
twoich wychowuj� ci, Staszku,
dlaczego umar�e�? �yjemy w
ci�kiej biedzie. - Kolana j�
bola�y i wspomina�a jego czarny
garnitur, w kt�rym le�a�. By�
taki dzie� zesz�ej jesieni, gdy
�a�owa�a tego garnituru. Zbi�a
wtedy Zenona, bo nie by�o
pieni�dzy na chleb. Na cmentarzu
pachnia�o jedlin�, stare kobiety
drepta�y po alejkach, mamrocz�c
i �uj�c zesch�e sk�rki, w trawie
�wieci�a rozbita butelka.
Podnosi�a si� z kolan, s�o�ce
piek�o w plecy, i sz�a ku bramie
cmentarnej. Za bram� sz�a coraz
pr�dzej i przybiega�a zgrzana na
Grzybowsk�. Po drodze spotyka�a
wzrok ludzki, dociekliwy i
oboj�tny. Patrzyli na ni�
my�l�c: to matka Kr�l�w, co
straci�a m�a pod tramwajem i
puszcza si� u Majewskiej.
Kobiety liczy�y jej lata,
kt�rych nie ujmowa�a sobie:
trzydzie�ci sze��.
Panna Majewska p�aci w
poniedzia�ki raz wi�cej, drugi
raz mniej. W niedziel� przyjmuje
sta�ych go�ci, bywa u niej
major z D�blina, i pewien
naczelnik wydzia�u, kt�ry lubi
�ucj�. Czasem zostaje par� os�b
i trwa zabawa do �witu. Nad
ranem, ju� po wszystkim, robi
si� ciszej i ch�odniej. Sta�
j�czy przez sen. Roman i Zenon
zaraz b�d� wstawa�. Wtedy �ucj�
ogarnia� l�k: ba�a si� swego
�ycia, jego ciemnych kraw�dzi.
Za chwil� ju� dzie�, �ucja zrywa
si�, szuka sp�dnicy, bosymi
nogami przebiega izb�, rozpala
ogie� na kuchni. Jest �pi�ca,
przymyka oczy, zaplata warkocz.
O �wicie nawiedzi� j� z�y,
kr�tki sen, czuje go jeszcze w
os�ab�ych udach. Jest pe�na
gniewu na swoj� nik�� si��
ludzk�, zawsze gotow� do upadku.
Zmarszczy�a brwi podobnie jak
Klemens. D�o�mi uniesionymi ku
zwini�tym w�osom wpina w nie
czarny grzebie�, kt�ry dosta�a
od znajomego panny Majewskiej.
Nazajutrz sz�a do ko�cio�a
Wszystkich �wi�tych pomodli� si�
przed g��wnym o�tarzem.
W czerwcu dosta�a list:
"...W zwi�zku z jego trudnym
po�o�eniem uwa�am to za sw�j
obowi�zek. Zechce Pani �askawie
odwiedzi� mnie w niedziel�,
ulica Kr�lewska 27 a, w
godzinach #/16_#/17. ��cz�
wyrazy szacunku. Stecki, adwokat
przysi�g�y."
Cz�stowa� j� herbat� i
ciastem, kt�re wnios�a na tacy
pokoj�wka, i pokazywa�
fotografi� swojej c�rki, Marty;
ssa� fajk�, szeroko przy tym
otwieraj�c oczy za szk�ami w
grubej oprawie.
Zach�ca� �ucj�, �eby
opowiedzia�a o Klemensie. By�
zdania, �e spraw� nale�y od�o�y�
do przysz�ego roku, na razie
niech Klemens chodzi do szko�y
powszechnej na Bagno. Czy d�ugo
pracowa�a u Wiktora Lewena?
Pami�ta� jeszcze jego ojca,
lekarza, i m�wi�: - Rodzina
fantast�w. - M�wi� cicho, jakby
do trzeciej osoby, kt�ra nie
by�a obecna. Chodzi� po
gabinecie i skar�y� si�, �e
Lewen odrzuci� jego obron�;
przyj�� obro�c� z urz�du.
�ucja s�ucha�a nieuwa�nie.
Ciasto nadziewane czym� lepkim i
ch�odnym mia�o waniliowy smak.
Ukradkiem obliza�a wargi, po
cierpkiej, mocnej herbacie
zrobi�o jej si� gor�co, zerkn�a
na papierosy le��ce w srebrnym
pude�ku. A